E-book
12.6
drukowana A5
26.4
drukowana A5
Kolorowa
48.25
Lilie w słońcu

Bezpłatny fragment - Lilie w słońcu


Objętość:
79 str.
ISBN:
978-83-8351-536-6
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 26.4
drukowana A5
Kolorowa
za 48.25

Dla tych, którzy jeszcze wierzą…

Dla tych, którzy wciąż żyją…

Dla tych, których pokochałam...

Prolog

Kiedyś myślałam, że coś się kończy i coś innego zaczyna. Nieprawda.

Złe doświadczenia przeplatają się do końca naszych dni, przepływają w snach, pozostają traumą i kosztują u psychoterapeuty. Zazwyczaj padają duże kwoty: stracone zaufanie, zdradzona miłość, utracona więź, zakrzywiona rzeczywistość.

Zostają z nami też dobre rzeczy: resztka wsparcia, trochę ciepła oraz dzieciństwo… Czasami tylko jego fragment. Zatrzymujemy we wspomnieniach smak, dotyk, usłyszane dźwięki, najpiękniejsze kroki taneczne z bajek, zalotne spojrzenia pierwszych miłości, uznanie.

Jeśli przymknę oczy, przypominam sobie o zapachu lilii w ogrodzie mojej babci. Ta woń również zostanie i będzie ratować mnie zawsze w ciężkich chwilach.

Nic się nie kończy, jedynie ewoluuje. Pozostaje w naszym sercu, zostawia pustkę lub odbudowuje dawne ruiny. Zawsze mamy coś w zamian.

Rozdział Pierwszy

Umowa

Ze łzami w oczach obserwuję burzę za oknem. Krople deszczu agresywnie uderzają w okno. Chcę wierzyć, że wszystko, co dzieje się wokół mnie jest żałosnym żartem. Odwracam głowę w stronę człowieka, którego kocham.

— Musisz się wynieść, rozwiązuję umowę między nami — mówi spokojnie, pakując moje ubrania.

Wszystkie najnowsze kreacje lądują pogniecione w walizce.

— To była umowa? — unoszę kącik ust w drwiącym uśmiechu.

— Wielu rzeczy nie rozumiesz, jesteś jeszcze młoda. Może kiedyś to rozgryziesz, chociaż wątpię… Będę pracować w innym mieście, a ty masz życie tutaj — doskonale wiem, że kłamie, nie chodzi o pracę. Beznadziejne wytłumaczenie.

— Kto tam na ciebie czeka? — pytam, nie boję się odpowiedzi.

Emilian siada naprzeciwko mnie. Wbijam wzrok w czerwony dywan. Po chwili Oszust, bo inaczej nie potrafię go nazwać, chwyta moją dłoń, którą natychmiast zabieram. Nie ma prawa dotykać mojego ciała, na pewno nie teraz.

— Widziałem w tobie coś więcej, chciałem zainwestować w twój sukces, ale spójrz…

— Niczego nie osiągnęłam — szepczę bezradnie.

— Dobrze, że jesteś tego świadoma. Nie widzę w tobie pasji i zaangażowania, zmieniłaś się. Ona ma w sobie to coś.

Jest ONA. Wiedziałam.

Emocje kipią w moim ciele, ale nie daję tego po sobie poznać. Siedzę sztywno w nowoczesnym, chłodnym krześle. Nie wierzę, że mężczyzna, z którym spędzałam ostatnie dwa lata, po prostu każe mi się wynieść. Uwierzyłam w głębsze uczucie, Mam ochotę przyciągnąć go do siebie i błagać o wybaczenie. Głupia myśl przelatuje przez całą głowę. Słowa bolą, ale utrata bliskiej osoby dokucza jeszcze bardziej.

Boli na tyle, że kolejne zdania do mnie nie docierają. W odłamkach jego spojrzenia szukam odpowiedzi na pytania, liczę na rozwiązanie, na chwilę czułości, wyjaśnienia.

— W tym tygodniu oddaję klucze do apartamentu — mówi w końcu.

— Ja nie mam gdzie mieszkać — wzdycham.

Bez zastanowienia wręcza mi klucze do swojego auta.

Od niechcenia wkładam je do kieszeni spodni. Wiem, że nie mam gdzie się podziać, zostawić rzeczy.

— To jedyne, co mogę ci jeszcze dać. Nie dokładałaś się w tym domu do niczego, nie kiwnęłaś palcem. Ciesz się, że dostajesz cokolwiek.

— Wolałabym trochę szacunku — mruczę pod nosem.

— Wychodzę, mam nadzieję, że jutro rano nie zastanę tutaj twojej osoby — Emilian przestaje zerkać w moją stronę.

Zostaję sama.

Taki zimny, taki oficjalny, takiego wybrałam. Chyba w sercu zapisałam go inaczej. Liczyłam, że znajdę spokój i ukojenie.

Ze łzami na policzkach chowam resztę moich rzeczy. Szukam braków w osobowości, patrzę w lustro, porównując się do najpiękniejszych kobiet, które znam. Znajduję objawy nawrotów depresji, ślady po wbijaniu paznokci ze stresu. Faktycznie, wiele brakuje do ideału kobiety.

Nienawiść zjada całą ciekawą postać. Wrak człowieka bez weny.

Pakuję walizki do samochodu, zastaje mnie wschód słońca. Ocieram ostatnie ślady słabości. Upewniam się, że niczego nie zapomniałam. Siadam w aucie i oczekuję na jego powrót.

Chcę go jeszcze raz zobaczyć. Powinnam znienawidzić, ale nie potrafię. Cała wina za zniszczony związek spada na mnie. Z upływem czasu stałam się bezbarwna, niewidzialna. Najgorsze, co mogło się stać.

Widzę, jak Emilian prowadzi za rękę piękną brunetkę. Przez moment zakrywam oczy dłońmi. Nie nawiedza go żadna refleksja, nie tęskni. Ma kogoś i widzę ją. Najszczęśliwsza kobieta na całym świecie. Kolejny przedmiot do ładnego wyglądania, zadowalania, kochania.

Rzucam wiarę w drugiego człowieka.

Odjeżdżam spod bloku i wyobrażam sobie ich wspólne mieszkanie w innym mieście.

Dodaję gazu.

Spoglądam na siebie w lusterku, obrzydlistwo.

Dodaję gazu.

Nie tak chciałam prowadzić swoje życie, miałam być sukcesem, twórczynią bestsellerów.

Dodaję gazu.

Brak księcia na białym koniu.

Dodaję gazu.

W tym samym czasie mijam domek z małym ogródkiem. Dociskam hamulec. Zmieniam trasę i swoje zamiary. Przeczesuję palcami rozczochrane, ciemne włosy. Jadę w stronę wschodzącego słońca. Zostawiam miasto bez wyrzutów sumienia.

Oddech wraca do normy.

Co, jeśli mogę gdzieś jeszcze wrócić?

Rozdział Drugi

Bar

Kilka godzin później dojeżdżam do dużej wsi lub małego miasteczka — w ostatnim czasie pobudowało się trochę osiedli, nowych lokali. Dlatego każdy może nazywać to miejsce, jak chce… Starsze pokolenia widzą to inaczej, a mieszczuchy wolą unikać słowa „wieś” — kompleksy nowobogackich…

Wysiadam przy jednym z większych, drewnianych domów. Willa od lat otoczona różanymi krzewami, najpiękniejszymi liliami, mieniącymi się w słońcu hortensjami i całą masą marmurowych rzeźb. Wszystko takie, jakie zapamiętałam.

Moje serce bije coraz mocniej i głośniej. Łzy same płyną, rozmazując makijaż. Staram się być twarda, gdy pukam do ciężkich, podniszczonych drzwi.

Słyszę kroki, modląc się o przebaczenie mojej kochanej Carmen.

— Dziecko, jak ty wyglądasz? — pierwsza reakcja staruszki nie budzi we mnie zaskoczenia.

Wchodzę do domu, w którym praktycznie nic się nie zmieniło. Masa bibelotów, przytłaczająca ilość obrazów z końmi i medali za zajęcie pierwszych miejsc w zawodach jeździeckich. Znajduję swoje stare zdjęcie w ramce na kominku. Stary, ciepły dom Carmen.

— Obiecałam sobie, że jeśli wrócisz, nie będę dopytywać — oświadcza z delikatnym uśmiechem babcia.

— Jesteś najlepsza — odpowiadam krótko.

Nie spodziewałam się, że  pójdzie tak łatwo.

— Nie potrzebuję wyjaśnień. Nie pytałam twojej mamy, gdy cię tu zostawiła, chociaż mogłam do niej zadzwonić, ścigać po świecie. Ciebie też nie zamierzam męczyć, ale pamiętaj, jestem tu dla mojej Melisski.

Czuję zapach świeżej mięty wymieszanej z dymem papierosowym. Kobieta podchodzi bliżej i zostawia ślad szminki na moim policzku, następnie bez słowa wychodzi do ogrodu. Czuła, ale jednocześnie ceniąca przestrzeń drugiej osoby… Taka jest, za to ją kocham. Niesamowita, kolorowa osoba w niezwykłym miejscu. Popełniłam błąd, opuszczając ją bez słowa.

Zostaję sama w ogromnym salonie, cisza wbija się w uszy, wgryza w sam środek serca. Ten dom i Carmen to jedyne, co mi pozostaje. Czuję się obco. Obca nawet we własnym ciele. Tak wygląda życie?

— Użalanie się nad sobą… Czas zacząć — szepczę.

Pękam, serce spada na sam dół i rozkrusza się na milion kawałków. Jestem bezradna, sama.

Dostaję wiadomość. Modlę się o to, żeby Emilian chciał mnie z powrotem.

„Wygraj miłość! Oferta specjalna! Załóż naszą aplikację randkową i przekonaj się, że możesz spotkać księcia z bajki!”

Głupie powiadomienie.

Rzucam telefonem o ścianę, nic z niego nie zostaje.

— Cholera — mruczę.

Zabieram bagaże i ruszam do pokoju dzieciństwa. Różowa sypialnia z koronkowymi pościelami po jednej stronie, po drugiej ściana wypełniona plakatami: same najlepsze zespoły i gwiazdy rocka, dobry gust do muzyki od wielu lat. Ilość miłych wspomnień sprawia, że się uśmiecham.

Zerkam w stronę okna. Widzę Carmen, przycinającą lilie.

Właśnie tam zostawiła mnie mama razem z listem pożegnalnym. Nawet ona mnie nie chciała. Każdego dnia jestem wdzięczna losowej kobiecie, która postanowiła wychować losowe dziecko, jak własny skarb, którego nigdy się nie doczekała.

Do staruszki podchodzi chłopak, dość wysoki, kręcone włosy połyskują w słońcu. Carmen macha w stronę mojego okna. Wycieram zaschnięte plamy tuszu do rzęs spod oczu. W końcu postanawiam zejść.

— To moja Melissa, przyjechała do mnie na wakacje. Prawda, że jest śliczna? Takiej cery świat nie widział od kilku pokoleń — Carmen zawsze mówi to samo, gdy poznaje mnie z kimś nowym.

Dużo ludzi zwraca uwagę na urodę królewny Śnieżki.

— Cześć, jestem Makary. Pomagam twojej babci w ogrodzie.

— Miło mi — kłaniam się.

— Zwykle jest bardziej rozmowna, ale również bardziej uwodzicielska, zmysłowa. Te wszystkie cechy ma po babci, wychowałam ją najlepiej, jak tylko umiałam — kobieta puszcza oczko w moją stronę.

— Nie przeczę, ale wrócę już do pracy — śmieje się Makary, ukazując swoje białe zęby.

Chłopak odchodzi, pozostawiając po sobie zapach ciężkich, męskich perfum.

— Babciu, co to miało być?

— Pozwól starej kobiecie się czasem pobawić. Działasz na mężczyzn tak samo, jak robiłam to lata temu — Carmen siada na wiklinowym krześle.

Zaklinaczka koni, mężczyzn i wiedźma, z tego znana była moja babka. Przynajmniej takie plotki słyszałam. Został jej tylko ogromny dom oraz złamane serce. Nigdy nie opowiadała o tym za dużo.

— Myślałam, że nie wpuszczasz tutaj mężczyzn. Twoja twarda zasada została zniesiona? — dopytuję z przekąsem.

— Zasady są po to, żeby je łamać to raz. Po drugie, może nie zauważyłaś, ale ścinanie gałęzi nie jest i obawiam się, że nie będzie moją mocną stroną. Z wiekiem coraz gorzej mi to idzie.

Wybucham śmiechem.

— Porozmawiaj z nim, może opowie ci jakiś kawał albo bzdurę. Raczej wybierze to drugie… — Carmen zaczyna poprawiać suknię i korale na szyi. Zawsze musi wyglądać idealnie.

Z niechęcią ruszam w stronę Makarego. Zastaję go na najwyższej gałęzi jabłoni.

— Czy w tym miasteczku można się gdzieś dobrze napić? — pytam.

— Mamy kawiarnię, ostatnio dodali do menu świeże soki i kompoty, jeśli nie lubisz kawy.

Przewracam oczami.

— Żartuję, niedawno otworzyli bar, jest niedaleko. Bywa tam trochę tłoczno, ale można się przyzwyczaić.

Odchodzę od Makarego bez słowa.

Jednak dawno mnie tu nie było.

Już wiem, gdzie zapiję smutki.

Rozdział Trzeci

Mokry Sen

Spinam włosy w luźny koczek, robię świeży makijaż z wodoodpornym tuszem. Wyszukuję sukienkę z samego końca walizki. Obcisła, czarna kreacja z tiulem. Czuję, jak delikatny, jedwabny materiał dotyka moich nóg, powodując na nich dreszcze.

W relacji z Emilianem mogłam liczyć na same luksusowe ubrania i dodatki. Nigdy nie miałam okazji zarabiać na coś w „normalnej” pracy. Wykorzystywałam swoją twórczość lub… Ciało. Uroki większego miasta: nie trzeba mieć mieszkania, ale nowa torebka jest mile widziana w towarzystwie. Wszyscy żyjemy w czasach konsumpcjonizmu i drogich metek.

Słyszę pukanie do drzwi.

— Wejdź — mówię, poprawiając pończochy.

— Piękności, wychodzisz gdzieś? — Carmen podchodzi bliżej, wręczając mi naszyjnik z głową kozła.

— Mam to założyć? — biorę biżuterię do rąk z niedowierzaniem.

— Zostaną dla ciebie tylko najodważniejsi, niech chłopy wiedzą, że mają się, czego bać. Ja już tego długo nie nosiłam, nieprzydatne. Poza tym, oni wszyscy na pewno będą dumni z takiej pięknotki — śmieje się babcia, wskazując na plakaty w pokoju.

Przytulam ją. Cały czas nie rozumiem, skąd bierze się ta bezwarunkowa miłość, którą dostaję.

Chwilę później wychodzę. Zostawiam Carmen na ganku i proszę, aby nie czekała na mnie zbyt długo. Czuję wewnętrzny spokój, gdy zaczyna się ściemniać. Lampy rozbłyskują w jednym momencie i uliczki zaczynają wyglądać milej. Odpowiedni nastrój potrafi zdziałać cuda.

Z daleka słyszę śmiech oraz rozbrzmiewającą na całą wioskę muzykę. Schodzę po stromych schodach, prowadzących do ciasnej piwniczki wypełnionej kolorowymi światłami, zapach jest do zniesienia: mieszanka potu, alkoholu, papierosów z odrobiną zgnilizny. Bywało się w gorszych miejscach.

Wszyscy patrzą w moją stronę. Pamiętają? Znają z opowiadań?

Siadam przy barze, wciąż obserwując otoczenie. Czy dobrze się bawię, pijąc ulubionego drinka? Nie. Czy całe moje ciało komunikuje, że nie powinnam tutaj być? Owszem. Spocone dłonie ślizgają się na szklance, nogi drżą ze stresu, a twarz oblana rumieńcem dodaje sytuacji jeszcze większego poczucia wstydu.

— Nigdy cię tutaj nie widziałem — zaczyna barman.

Oni muszą rozmawiać z klientami. Za to im płacą. Wymuszam na sobie kawałek uśmiechu.

— Odwiedzam babcię, mieszka niedaleko.

— Kochana wnusia, a czym się zajmujesz?

Standardowe pytanie. Biorę łyk napoju.

— Piszę. Głównie wiersze, ale powieści również.

— Na pewno znajdziesz inspirację. To mój ostatni dzień w tej robocie, szkoda, że poznaję cię dopiero teraz.

Koniec rozmowy.

— Miastowa, wszędzie poznam skarby z okolic dużych budynków i botoksu! — słyszę za sobą niski głos.

Odwracam się.

Przede mną stoi mężczyzna około lat trzydziestu, ewentualnie czterdziestu. Ma na sobie markowe buty i koszulę. Jego zapach roznosi się po pomieszczeniu.

— Też przyjechałem do babci, wziąć jej spadek — zaśmiał się głośno.

Domawiam kolejnego drinka, którego wypijam od razu.

Gorzej być nie może.

Pstryk, kolejny drink.

Ląduję w samochodzie przypadkowego gościa. Pytanie brzmi: Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta. Chcę przerzucić frustrację na coś innego. Poczucie winy zastąpić najbardziej pospolitym zeszmaceniem. To nie pierwszy raz, gdy to robię. Próbuję się dowartościować. Głupia laska, ale alkohol działa.

— Warto wymienić się danymi na swój temat — mówi mężczyzna, głaszcząc moje kolano.

— Co? — procenty mieszają w głowie, obraz robi się niewyraźny.

— Nawet nie znam twojego imienia, a jedziemy razem w aucie.

— Trochę głupio wyszło — przyznaję.

— Albert, imię dla starego dziada albo kogoś inteligentnego. Nie powiedziałbym tego o sobie.

— Spójrz na to z innej strony, kiedyś będziesz starym dziadem, imię dość przyszłościowe — śmieję się, a Albert zaciska dłonie na kierownicy.

Podobam mu się.

Alkohol wykręca mózg na drugą stronę. Ciało robi dokładnie to samo, gdy ląduję na miękkiej pościeli nowopoznanego mężczyzny. Rzeźbiony tors, delikatny zarost, wszystko, co podoba się kobietom. Z daleka kipi od niego kryzysem wieku średniego.

— Jak ty się prężysz, dziewczyno! — warczy przewracając mnie na brzuch i unosząc moje pośladki do góry.

Jego każdy jęk daje mi satysfakcję połączoną z bólem.

W głowie rozbrzmiewa: „Przecież tego chciałam”. Serio?

Na ile jestem w stanie stwierdzić, że nie decyduje mną alkohol?

Albert szybko kończy, skupia się na sobie. Co jakiś czas przejeżdża dłonią po moich kobiecych kształtach. Docenia je, ale to chwilowa ekscytacja. Znam to.

Najważniejszy jest ON. Przyjemność drugiej osoby się nie liczy.

— Było ci dobrze? — pyta ze śmiałością w głosie.

— Oczywiście — musiało być.

— Odwieźć cię do domu?

Standardowy szybki numerek. Najlepiej nie zostawać do wschodu słońca, bo czar pryśnie. Może zacznie zależeć, gdy spędzi się ze sobą za dużo czasu.

— Poradzę sobie.

— Pieniądze masz na stoliku — wskazuje palcem na szklany mebel w kącie pomieszczenia.

No tak, dziwka. Nie wyprowadzam go z błędu. W ciągu pięciu minut znikam z hotelowego pokoju i staję się jednym z mokrych snów. Trzymając w jednej dłoni buty, maszeruję przed siebie.

Zasypiam na ganku Carmen.

Rozdział Czwarty

Czas przeszły

Miłość.

Wstyd.

Pragnienie.

Wszystko ma gdzieś swoje początki. Wystarczyła jedna impreza, gdzie moja spódniczka okazała się zbyt krótka. Miałam tylko piętnaście lat, kiedy nie pozwoliłam się dotknąć. On sobie pozwolił, nawet nie pamiętam tej twarzy, jedynie obrzydzenie, które towarzyszyło doświadczeniu.

Granice zaczęły się przesuwać.

Jeden chłopak, kolejny, na niektórych się godziłam, liczyłam na prawdziwą miłość. Reszta to pomyłka przy pracy albo konkretne pieniądze.

Obracanie się w artystycznych środowiskach kosztuje. Oddajesz siebie, jako eksperyment, którego każdy potrzebuje. Jesteś performerem. Publiczność pragnie oglądać, dotykać, wyżyć się.

Liczne orgie w piwnicach po odpowiednich środkach odurzających, nikogo to nie dziwi. Kiedy nie stać cię na nowe ciuszki, a występy w pobliskiej kawiarni nie dają zarobków, szukasz kogoś, kto da ci upragnione życie.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy z molestowania przeszłam w prostytucję.

Kiedy seks przestał znaczyć wiele?

Kiedy zaczął kosztować?

Kiedy zgubiłam się w uczuciach?

Pewnego dnia chciałam po prostu z tym skończyć, ale nie potrafiłam i nie umiałam znaleźć różnicy — klient, czy może jednak zainteresowany mną chłopak? Budowa najprostszej relacji okazała się najtrudniejszym, co miałam do zrobienia.

Później w moim życiu pojawił się Emilian, który starał się zbudować nową postać. Tego chciałam.

— Jesteś warta o wiele więcej — powiedział po dwóch tygodniach randkowania.

Uwierzyłam.

— Pokażę Ci rzeczy, o których inne mogą tylko śnić.

Uwierzyłam.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 26.4
drukowana A5
Kolorowa
za 48.25