E-book
22.05
drukowana A5
39.62
Liderka

Bezpłatny fragment - Liderka

SILNE KOBIETY


Objętość:
226 str.
ISBN:
978-83-8351-425-3
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 39.62

O mnie

Nazywam się Sylwia Katarzyna Jelonek. Urodziłam się 4 października 1975 roku. Z wykształcenia i zamiłowania jestem terapeutą zajęciowym, pedagogiem a przede wszystkim coachem oraz mediatorem.

Jakiś czas temu, „opuszczając szufladę” zadebiutowałam na portalu „Twoje Wiersze”, jako Katarzyna, czego pokłosiem było wydanie tomiku wierszy, pt. „Poetycka Bajaderka” oraz „Tytanowy Motyl”.

Od kilku lat wnikliwie obserwuję gigantyczny rozwój marketingu sieciowego w Polsce. Fascynuje mnie determinacja kobiet, które angażują się w tę gałąź biznesu i walczą o własne poczucie wartości oraz dążą do spełnienia finansowego. Stąd zaistniała silna potrzeba napisania książki „Liderka”, która jest pierwszą w Polsce powieścią obyczajową, osadzoną na kanwie marketingu wielopoziomowego. Należy podkreślić, że branża ta jest zdominowana przez kobiety, które stanowią obecnie ponad 80% networkerów MLM!

Powieść rozpoczyna cykl — SILNE KOBIETY — i opiewa codzienne zmagania bohaterek zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Choć zdarzenia, opisane w niej kobiety, jak i firma stanowią czystą fikcją literacką, gdzieś pomiędzy wersami czają się pokaźne ziarenka prawdy przemyconej z realnego życia…; -)

Kobiety MLM — Wam z największą sympatią i uznaniem dedykuję moją książkę

Ta okładka została zaprojektowana przy użyciu zasobów z portalu Freepik.com

L I D E R K A
SYLWIA JELONEK

PROLOG

Patrycja oswajała się z zapachem swojego dawnego pokoju, który niegdyś dzieliła wraz z mamą. Mieszkały w starym gospodarczym domku, który swego czasu odziedziczyły po babci. Istnienie ojca próbowała od dawna wyprzeć z pamięci dość skutecznie. Teraz, po śmierci obojga rodziców mogła przekroczyć próg dawnego domu bez strachu. Wcześniej, odkąd tylko się usamodzielniła, wolała unikać tego miejsca.

Siedząc na starym, skrzypiącym fotelu przy swoim dziecięcym, maleńkim i obdrapanym biurku, przekształconym niegdyś ze starego stołu kuchennego, westchnęła ciężko i otworzyła szufladę znajdującą się pod jego blatem. Choć zrobiła to bezwiednie i nie spodziewała się spotkać w nim czegokolwiek wartościowego, na widok szaro zielonego zeszytu, przewiązanego czerwoną wstążką, zakręciła jej się w oku łza. Serce gwałtownie przyspieszyło i wróciły dawne wspomnienia. Ostrożnie otworzyła swój pamiętnik na losowej stronie. Od zapachu jego kartek pociemniało jej przed oczami.

Dzieciństwo, przywołane nieoczekiwanie w pamięci tak namacalnie sprawiło, że aż zakręciło się jej w głowie. Przez chwilę miała wrażenie, że zemdleje, ale w porę udało jej się wyrównać oddech, gdy tylko otworzyła okno i spojrzała na kojący wzrok stary sad. Miała przyjechać tu, by zabrać ewentualne pamiątki po rodzicach, ale wiedziała doskonale, że niczego nie będzie zabierać. Przeszłość wolała wymazać z pamięci tak bardzo, jak tylko się da. Budynek czekał już na wyburzenie, a pozostała pod nim działka, za miesiąc miała przejść w ręce nowych właścicieli. Patrycja sprzedała nieruchomość bez żalu. Byle szybciej, choćby bardzo tanio. Na szczęście nowi nabywcy nie próbowali nawet zbijać ustalonej wcześniej ceny, więc Patrycja mimo wszystko ubiła całkiem udany interes na miejscu, z którego sama nie zamierzała już nigdy korzystać. Gdyby nie sugestia jej terapeutki, nawet by się tu nie pojawiła. Psycholog jednak, która na co dzień pomagała jej funkcjonować z syndromem DDA, była nieugięta i uważała, że Patrycja powinna stanąć oko w oko z przeszłością, dopóki jest to jeszcze możliwe. Unikanie niczego by nie zmieniło, a z czasem mogłoby w przyszłości wywołać w niej poczucie winy, że nie pojechała zmierzyć się z miejscem, w którym spędziła pierwsze, jakże ważne lata swojego życia. Wzięła głęboki oddech i przezwyciężając łzy, zaczęła czytać swój stary pamiętnik, który w tamtych latach był jej jedynym przyjacielem, znającym wszystkie rozterki.


„Jeszcze trochę. Tyle wytrzymam. Zostało chyba kilka minut do końca lekcji. Na zegarku ze wskazówkami znam się oho już wiele lat! Gdzieś tak od zerówki, jak mnie pani Brygidka prosiła bym zbiegła na dolny hol i sprawdziła na wielkim cyferblacie, ile zostało do dzwonka. Jedna jedyna ja! Nawet Karina tego nie potrafiła, a była najlepsza! We wszystkim. I najgrubsza, ale nikomu to widać nie przeszkadzało. Za to moja chudość i owszem. No to może się zepsuł teraz ten dzwonek? Tyle lat już dzwoni, miał prawo się zmęczyć. Albo wiem! Zabrakło prądu. Nie, to nie to. Wtedy mała woźna Jagoda dzwoni wielkim dzwonem jak na statku. Chodzi po korytarzu pod klasami i dynda nim z całej siły. Choć on wówczas jak na trwogę zawodzi, a nie na przerwę. Jest! Jest ten dźwięk. Pakuję pospiesznie wszystko do żółto brązowego tornistra. W nim jest wszystko. Kiedyś przechowałam w nim kanapki sprzed co najmniej trzech miesięcy! Żal mi było wyrzucać, a myślałam, że jeśli dam psu, jakiemukolwiek popełnię grzech ciężki. Mama by nie wybaczyła. Bez kary by się nie obeszło. Mogłaby mnie wtedy zlać na kwaśne jabłko, a ja nawet ręki bym na nią nie uniosła, co tam ręki, palca jednego! Grzech byłby to straszliwy, ale nader straszne byłoby to, że mama mówiła, że nawet jakbym, to mi ta ręka zaraz uschnie! A suchej nie chciałam, bo i tak była chuda. Ale w końcu znalazła je w tym plecaku, szukała chyba czegoś i taki smród ją ogarnął, że aż wrzasnęła! Często wrzeszczała. Chyba miała powód. Wtedy tak. Nie mogłam się wytłumaczyć, bo jadłam niewiele. Miałam może za mały żołądek, czy coś tam w środku za małe. Teraz też mam taki wysuszony. Ale jak kanapek za dużo, czyli dwie zamiast jednej, to Seweryn zjadał. Ten ze wsi obok nas. Mieszkał tam z dwoma braćmi, mamą babcią i bez taty, co alkoholikiem był jak mój i odszedł. Nie wiem co to właściwie znaczy, bo mój też podobno jest a został. Ten Seweryn, co nasze babcie się od podstawówki przyjaźniły. Dalej do szkoły nie poszły, bo i po co? Pole trzeba było obrobić. Tak mówiła. Nie babcia. Babci matka. Do mojej babci. I potem babcia mi opowiedziała w wielkiej tajemnicy, że tak naprawdę, to chciała iść dalej do szkoły, ale nie pozwolono jej w domu. Nie rozumiałam tej jej chęci. Ale kochałam ją i tak nade wszystko. A Seweryn zjadał zawsze wszystko i swoje i moje i czyjeś, byle dużo i byle szybko. Fajny był wtedy. Nie wiem czemu babcia ciągle powtarzała — Malwinka, co ty tylko nie będziesz z tym Sawarynem kiedyś się spotykać, jak już umrę, a ty duża będziesz — nie rozumiałam tego. Seweryna lubiłam od zawsze, a wiązać się z nikim chyba nie będę, bo i tak nikt by mnie nie chciał. A babcia tak śmiesznie jego imię przekręcała, że choć ją kochałam, to jakoś tak nieswojo, gdy litery zmieniała, jakby go wyśmiewała, a ona tylko tak mówić umiała, bo prawie Niemką była, choć właściwie Polką. A nie do końca. Kiedyś z babcią autobusem jechałam do cioci mojej, a jej siostry Elizy. Stan wojenny był i wszyscy wkoło miny zacięte takie, jakby w teatrze jakimś do odegrania sztukę straszliwą mieli. I panie dwie do siebie w tym autobusie opowiadały sobie coś o jakiejś Polce. Na co ja półszeptem do babci znienacka rzekłam, że często słyszę słowo Polka i bardzo mi się ono nie podoba i że nie wiem kim one są, ale cieszę się, że ja nie jestem żadną Polką. Na co babcia niemal upuściła mą wątłą dłoń na schodach autobusu i z całą mocą nie bacząc na innych pasażerów rzekła — ależ jesteś Polką! — nie mogłam uwierzyć. Jak to możliwe. Że moja ukochana babcia tak mi mówi na przekór. Na chodniku dopowiedziała czemu, ale i tak nie zrozumiałam i rychło trafiłyśmy do cioci. Ech.. to były fajne wyprawy. Choć czas wtedy płynął jakoś inaczej, a teraz, szkoda gadać, w końcu ta przerwa.

Zabrałam pospiesznie kanapkę w foliowym woreczku, z którego zerkał na mnie otłuszczony papier śniadaniowy. Rozwinęłam szybko i wsadziłam do ust nie pierwszej świeżości chleb. Poprawiłam granatowy fartuszek i zadowolona z siebie, pełna nadziei przemierzyłam korytarz. Na oknach, niczym stonki na kartoflach oblazły parapety dzieci. Uśmiechnęłam się do siebie i zrobiłam szybki zwrot w tył. Wiedziałam już co zrobię. Na tę odwagę zbierałam się od dawna. Na skrajnym, mocno nasłonecznionym parapecie siedziała grupa pierwszych. Dziewczyny trzymały sztamę i były wiodącymi uczennicami w klasie. Pozostałe, stanowiły ich świtę. Ja też chciałam do niej należeć. Oceny miałam mocno przeciętne, a nieobecności dużo, bo chorób było nie mało. Ile ja ich miałam! I na płuca, i na oskrzela, i na gardło, i na nerwicę. Neospasminę piłam przed spaniem regularnie, by mnie brzuch nie bolał, jak ojciec krzyczał.

Raźnym krokiem podeszłam do parapetu i już nawet miałam coś powiedzieć, gdy nagle z jego nabrzeża odwróciła się do mnie Joanna i sepleniąc zatrzymała mnie w pół kroku. — A ty tu czego?! — wrzasnęła. A ja udałam, że mnie nie ma. Znowu się odwróciłam i szłam szybko w przeciwnym kierunku na wysokość innych klas. Nigdy potem nie podeszłam do nich.

Wkrótce do klasy zawitała nowa uczennica. Jak ja chciałam mieć koleżankę! Taką tylko dla siebie, która chciałaby ze mną siedzieć i spędzać przerwy. Rozmarzyłam się błyskawicznie. A nauczycielka powiedziała oschle — to jest Dagna, będzie w naszej klasie — po czym odsunęła jej krzesło przy mnie. Znieruchomiałam. — Jestem Malwina, możesz ze mną siedzieć. Jak chcesz — powiedziałam odważnie, czując, że nagle moja pozycja w klasie wzniosła się na wyżyny. Więc to ja będę wprowadzać „Nową” we wszystko. Dumna z siebie rozsiadłam się pewnie w pomazanej przez chłopców ławce. Lekcja szybko dobiegła końca, a ja z biciem serca zastanawiałam się, czy Dagna zechce mi towarzyszyć na przerwie, a może nawet zagra ze mną w gumę? Gumę nosiłam do szkoły prawie od miesiąca. Nie była tak ładna, jak u innych dziewczynek, bo one miały łączoną w jednym miejscu, a ja w wielu. Ale za to ich była jednostajna, a moja złożona z różnych struktur i kolorów. Czekałam tylko na to, by mieć z kim pograć. Dagna o dziwo wyraziła chęć, więc uradowana wyciągnęłam zmięte kłębowisko z plecaka. — Chodź, pokażę ci boisko! — krzyknęłam dumnie, a ona cicho odparła, że je zna dobrze, bo powtarza klasę. Hm… skrzywiłam się nieco, nie mogąc przypomnieć sobie jej twarzy, ale ostatecznie nie było to takie dziwne, skoro ciągle chodziłam ze wzrokiem utkwionym w ziemię. Po chwili jednak rozpromieniłam się na samą myśl, że razem pogramy. Przerwa upłynęła szybko i z zapamiętanym wynikiem gry, wracałyśmy do klasy. Nieprawdopodobny hałas towarzyszył nam przez całą długość holu. Uczniowie krzyczeli do siebie i z piskiem przepychali się między sobą. Spojrzałam na Dagnę i przez chwilę nawet wydawało mi się, że na jej ustach pojawił się niemrawy uśmiech, który i mi się udzielił. Nagle zza naszych pleców wyskoczył jakiś chłopak i wrzasnął głębokim tenorem ni jak do nikogo innego, jak mojej Dagny.

— Teeee! Wszawica! — Uważaj na nią — z troską zwrócił się i do mnie.

Oniemiałam. O co mu chodziło? Słyszałam o wszach, ale nigdy ich nie widziałam. Spojrzałam na Dagnę pytającym wzrokiem, a ona spokojnie odparła, że jest biedna i kiedyś miała wszy, dlatego ma takie krótkie włosy. Dalej nie rozumiałam. Potem dodała, że to zaraźliwe. Wtedy zrozumiałam. Ale szybko dodała, że już ich nie ma. Wróciłyśmy do klasy razem.

Po lekcjach do Dagny podeszła młodsza dziewczynka, jak się potem okazało z pierwszej klasy z karykaturalnie dużymi i odstającymi uszami. My byłyśmy już w trzeciej klasie. Nie mogłam się nadziwić, jak bardzo słońce potrafi przenikać przez skórę! Regina, bo tak miała na imię, dała Dagnie klucz na brudnym sznurku. Potem chwilę rozmawiały o lekcjach i się rozstały.

— To moja siostra — rzekła Dagna. — Też miała wszy, ale mama oszczędziła jej włosy, by zakrywały uszy.

Patrzyłam na nią urzeczona. Miała rodzeństwo. Ja nie. A chciałam bardzo. Miałabym z kim rozmawiać. Ona miała. Teraz jeszcze miała mnie. Patrzyłam zaciekawiona, jak Dagna ubiera na siebie granatowy wełniany płaszcz. Wyglądała w nim bardzo poważnie. Dzieci nosiły kurtki. Zazwyczaj pikowane. Ja też miałam płaszcz, którego się wstydziłam, do tej chwili. Beżowy w kratę ze sztucznym futerkiem i zamszowym paskiem, nie od płaszcza. Potem zgubionym, ku rozpaczy matki. Dagna znowu mi zaimponowała. Nie nosiła ani szala, ani czapki, ani rękawiczek! Nie uznałam tego w żadnym wypadku za objaw biedy, a raczej za dorosłość. Mogła marznąć i nikogo to nie obchodziło. Tak pomyślałam. Ja nie mogłam, bo byłabym chora i dostałabym zaraz lanie za nieuwagę.

Dagna wyprowadziła się po roku do innej wsi, gdy znowu nie zdała do kolejnej klasy. Znowu byłam sama. Do naszej klasy dołączyła za to Marina. Jaka ona była piękna! Taka niska i pulchna i czarne włosy długie miała i nawet piegi. Wszystko, czego mi brakowało. Kiedyś nawet na wuefie zauważyłam, że nosi stanik. Wypełniony nią samą! W siódmej klasie. Nie to co ja. Przeraźliwie chuda i zgięta jak łuk w pół, by zyskać kilka centymetrów w dół, żeby chłopcy mogli patrzeć mi w oczy. A i tak nie chcieli. Wołali na mnie „żyrafa”. Nienawidziłam tego i ich. Nigdy się nie zakocham. Tak myślałam. A nawet byłam tego pewna. Nigdy nikt nie zakocha się we mnie — tego też byłam pewna! Tymczasem kolejna lekcja wuefu była przede mną. Nie lubiłam. Musiałam się szybko przebierać, by koleżanki nie wyśmiewały moich wystających żeber i tego, że zamiast stanika noszę męską podkoszulkę. Kiedyś nieśmiało spytałam mamy, czy kupiłaby mi stanik, bo w końcu byłam już pełnoletnia!

— A na co ty go założysz? Na te pryszcze?! — spytała rozsądnie i temat umarł.

Lekcję wychowania fizycznego prowadziła pani Krystyna Osińska. I faktycznie miała w sobie coś z osy. Ale nie była to figura. Pani Osińska tego dnia była bardzo markotna i poprosiła wszystkie uczennice, by jak najprędzej uformowały się w dwuszeregu.

— Stanąć jedna za drugą i zamknąć jadaczki, co to za jazgot!? — spytała uprzejmie.

Gdy dziewczyny umilkły, a Osińska wzięła głęboki oddech i wskaźnik, którym zaczęła miarowo uderzać o swoje okazałe udo, obleciał mnie strach.

— Równaj szereg zgrajo! — kontynuowała. — Pierś do przodu, kto ma — obleciała wzrokiem naszą żeńską część klasy.

Nie wiem dlaczego, zrobiło mi się nagle gorąco i czułam, że zemdleję. Niestety nie doszło to do skutku, ale słusznie obawiałam się o to, że mnie zaczepi.

— Zięba wystąp! — ryknęła, a ja wewnątrz umarłam.

Teraz czułam, że zemdlałam, tylko jak po porażeniu pioruna stoję i nie mogę drgnąć. Widzę za sobą klasę, stąd wnioskuję, że udało mi się wyjść przed szereg. W końcu.

— Zobaczcie, jak ona wygląda! — stuknęła mnie wskaźnikiem, a ja nie przesunęłam się ani o milimetr, za to dziewczęta ukradkiem chichotały.

— Tak macie ćwiczyć! Takie ciało macie mieć, takie smukłe, czy to jest jasne?

Zapadła cisza, a ja czułam, że rosnę jeszcze bardziej, unoszę się z dumy nad odartym z lakieru parkietem i lewituję niesiona jej melodyjnym głosem. Było mi po prostu dobrze. Czułam satysfakcję. Nieznane dotąd uczucie, ale jakże piękne! Boże, jak mi dobrze, dziękuję ci za ten dzień chwały — myślałam.

— Wstąp do szeregu Zięba i nie garb się — ponownie stuknęła wskaźnikiem w moje plecy.

I wtedy nastąpił ten moment, gdy Karina, ta co była najgrubsza, ale i najmądrzejsza z nas, podniosła perfekcyjnie dwa złączone palce ku górze, deklarując kulturalnie chęć zabrania głosu. Pani Osińska — od pięciu minut moja ulubiona nauczycielka z całej szkoły — swymi krótkimi dłońmi wskazała, by zabrała głos.

— Proszę pani, obawiam się, że to niemożliwe, że nie damy rady tak schudnąć, nawet jakbyśmy ćwiczyły tu z panią codziennie… — Karina smutno spuściła wzrok, a pozostałe panny powstrzymywały śmiech i szeptały jej coś jeszcze do ucha. Obserwowałam to wszystko i myślałam sobie, że nie tym razem. Bo tym razem to ja wiodę prym!

— Karina, taka mądra jesteś, a wiesz co to jest przenośnia? — rzekła Osińska.

— Wiem, proszę pani — odparła schludnie uczennica.

— Macie ćwiczyć, by mieć ładne i szczupłe sylwetki!

— Ale pani powiedziała, że mamy być jak Malwina…

— No bez przesady! To jest właśnie jest przenośnia! Kto by chciał wyglądać jak Malwina?! — to powiedziawszy chwyciła się pod grube boki i zarechotała ochryple z drwiną. — Przecież to wypisz wymaluj Majdanek! — dodała kończąc moją karierę w tej klasie i zmieniając moje położenie z nędznego w beznadziejne.

Dziewczyny odetchnęły z ulgą i ochoczo przystąpiły do ćwiczeń, ja zaś z ciemnymi plamami przed oczami poprosiłam o nie ćwiczenie. Nawet jej to nie zdziwiło, dała mi tylko odpowiedzialne zadanie na czas lekcji.

— Dziewczyny, wszelką biżuterię ściągamy i dajemy naszej „modelce”, która nie ćwiczy — tu pokazała na mnie, a uczennice jak na komendę wrzucały mi do rąk swe kolczyki, łańcuszki, pierścionki, dodając z groźbą — tylko nie zgub, bo wiesz!

Nie wiedziałam. Nie zgubiłam. Przez całą lekcję wtedy trzymałam je zamknięte w dłoni, bojąc się nawet na nie spojrzeć. Jeszcze ktoś by zauważył i pomyślał, że chcę ukraść, bo taka biedna. I chuda naturalnie. Byłam taka dzielna. I taka brzydka. I głupia. Ale się uczyłam.

Do liceum dostałam się bez problemu, w przeciwieństwie do tamtych wyszczekanych. Za to nigdy nie byłam na koloniach, na wczasach, nigdzie właściwie nie byłam. Ale wkrótce miałam być nawet za granicą, na wymianie w ramach projektu Erasmus. Podobno mimo wszystko byłam bardzo inteligentną i średnią też miałam wysoką, co mnie kwalifikowało na tygodniowy wyjazd do Holandii, ale mama słyszeć o tym nie chciała. Bo ostatnia klasa. Mówiła, że najważniejsza jest matura, żebym potem na studia iść mogła, bo ona nie szła, przez ojca i żebym ja taka głupia nie była, a za granicą, to by mi jeszcze jakiś obcokrajowiec w głowie zawrócił i zbałamucił. I tyle by było z mojej przyszłości! Może faktycznie uda mi się pójść na te studnia? Może nawet na marketing. Tyle się o tym teraz mówi. To by było dopiero coś!

Wracając do domu autobusem zdziwiłam się, że ludzie czasami takie dobre i kolorowe rzeczy wyrzucają. W szatni szkolnej znalazłam bardzo ładną gazetkę, a w niej mnóstwo pięknych kobiet, bardzo zadbanych, nie takich, jak ja! O nie. One były takie piękne. Wsunęłam szybko gazetkę do torby między zeszyty, niczym największy skarb i dopiero w autobusie ją wyciągnęłam, nie mogłam dotrwać z tej ciekawości do domu! Wprost nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie śliczności. Jakbym ja miała takie kosmetyki, jak tu były pokazane, to nikt by się ze mnie już nie śmiał, a te zołzy z liceum to by mi nawet zazdrościły! Małpy jedne, bodaj by je ten szlag jasny trafił, o którym tyle się mówi, a którego to nikt jeszcze nie widział.

— Malwina śpisz? Wysiadaj dziewczyno, coś ty zakochana?! — roześmiał się rubasznie opasły kierowca Felicjan, a ja oblałam się rumieńcem.

— Nie, no co pan… — odparłam zawstydzona i pośpiesznie opuściłam autobus. Jakoś tak niespieszno mi było do domu. Niewiadomo co tam zastanę, a pracy domowej było bez liku. W podstawówce to jeszcze sobie jakoś radziłam, ale liceum to nie przelewki.

W domu panował niezwykły chaos, do mamy przyjechała w odwiedziny siostra i dywagowały na tematy polityczne, o których nie miałam pojęcia.

— Jak lekcje Malwinka?! Dobrze się uczysz?! Zdasz maturę?! — krzyknęła ciocia, gdy przemykałam do swojego pokoju, ale za chwilę mama przywołała mnie do kuchni, gdzie siedziały.

— Nalej sobie zupy i przywitaj się grzecznie z ciocią, porozmawiamy potem o tym twoim wyjeździe, bo ciocia też mówi, że to strata czasu, lepiej się tu na miejscu nauczysz — powiedziała mama gestykulując przy tym zawzięcie i szukając wsparcia swej siostry.

— Dobrze mamo. Nie jestem na razie głodna — uśmiechnęłam się, wzięłam tylko jabłko i poszłam do siebie. Rzuciłam w kąt plecak, jak nie ja, bo zawsze najpierw siadam do lekcji i wyciągnęłam gazetkę. Oczy mi się zaszkliły od tych cudów! Szampony, perfumy, szminki, pudry i co nie tylko! Nawet nazw nie znałam tych wszystkich różności. Ja się znałam tylko na matematyce dobrze. Ależ ja głupia byłam, te inne uczennice z mojej klasy na pewno to wszystko znały i używały, a ja nic. Kto by za to zapłacił?

Mama pracowała w przedszkolnej stołówce i ledwie wiązałyśmy koniec z końcem. Alimenty na mnie raz wpływały, raz nie, cóż było robić. Latem dorabiałam u ogrodnika, ale to na życie było, a nie rozrzutności! Oglądałam dalej z namaszczeniem kolorowe strony i poczułam, że niczego bardziej na świecie nie pragnęłam, niż poznać te cuda, a może nawet niektóre nabyć i umieć z nich korzystać. Ależ bym była panią! Może nawet na studniówkę bym poszła i ktoś by mnie do tańca poprosił? Ale póki co wszystko było tak nierealne, tak odległe, tak nie moje…

Kolejne dni upłynęły mi tradycyjnie na nauce i pomocy mamie w wolnych chwilach. Nocami zamiast powtarzać przeczytane lektury, oglądałam namiętnie kolorową gazetkę z różnościami, która miała prawie trzysta stron i podzielona była na różne kategorie. Z moim zamiłowaniem do liczenia, sprawdziłam wszystkie ceny i policzyłam produkty. Bardzo mnie zainteresowało to, że na końcu napisano, iż więcej produktów dostępnych jest na stronie internetowej. Miałam co prawda komputer i umiałam korzystać z Internetu i programów edytorskich, ale tylko w celach szkolnych. Mama mówiła, żeby nie tracić czasu na głupoty, więc używałam go tylko do nauki, a nie do jakichś durnych seriali, czy nie daj Boże gier! Ale teraz nie umiałam się powstrzymać, by nie sprawdzić o co chodzi. Zwłaszcza, że z tyłu była wypisana jakaś Paulina i jej numer telefonu. To bardzo dobrze pomyślałam — oddam jej zgubę, której na pewno szuka. Nie chciałam być przecież złodziejką, ale może w zamian za oddanie gazetki, ta Paulina będzie mi mogła więcej powiedzieć o tych tajemniczych produktach?

— Halo? Dzień dobry, mówi Malwina Zięba, czy rozmawiam z panią Pauliną Koterbską?

— Tak, słucham — odpowiedział mi miły głos, a ja zapomniałam po co dzwonię.

— Proszę pani, znalazłam kilka dni temu taką kolorową gazetkę z kosmetykami, która chyba należy do pani — wydusiłam z siebie.

— A… katalog Dereis! Rzeczywiście, zostawiłam wczoraj kilka sztuk w różnych miejscach, a gdzie go pani znalazła? — spytała zaciekawiona.

— W liceum, w Gdyni proszę pani, chciałabym go pani oddać, na pewno go pani potrzebuje — powiedziałam dumna z siebie.

— Ależ skąd! Proszę go sobie zachować — usłyszałam i oniemiałam.

— Mogę? — upewniłam się, czy dobrze ją zrozumiałam.

— Oczywiście! Przecież w takim celu go zostawiłam, by zainteresować nim kogoś — odparła Paulina, a ja rozumiałam coraz mniej.

— Czy coś pani sobie z niego wybrała? Spodobało się pani coś? Chętnie spotkam się i zademonstruje pani działanie poszczególnych produktów. Proszę tylko podać miejsce i czas. Spotkanie do niczego nie zobowiązuje! Gwarantuję miłą atmosferę i może pani zabrać ze sobą koleżanki. Mogę zaproponować na przykład spotkanie w kawiarni na rogu, przy twoim liceum, jutro o siedemnastej, co pani na to? — zaskoczyła mnie totalnie.

— Nie mam koleżanek — wydukałam.

— Nie szkodzi, spotkania indywidualne też są bardzo cenne, a może oprócz produktów byłaby pani zainteresowana współpracą ze mną? Dzięki niej mogłaby pani poszczególne produkty mieć nawet za darmo. Zaręczam, że są w pełni przebadane, naturalne, a ich działanie nie ma sobie równych na rynku! — spuentowała Paulina, a ja zaniemówiłam kolejny raz i nabrałam powietrza i odwagi, by przystać na jej propozycję.

Nazajutrz moje myśli w szkole, były skoncentrowane tylko wokół godziny siedemnastej. Nakłamałam mamie, że po szkole muszę pomóc koleżance w matematyce. Nawet nie spytała o szczegóły i nie zorientowała się, że ja przecież nie mam koleżanek! Tak, czy siak, cieszyłam się jak małe dziecko, że po lekcjach poznam osobiście Paulinę, która tak dużo wiedziała o tych kosmetykach i to przez telefon, co będzie na żywo!? To ci dopiero. Te wszystkie zołzy z klasy, gdyby tylko wiedziały….

— Witam panią, to ja jestem Paulina Koterbska — piękna brunetka podeszła do mnie w kawiarni i wyciągnęła do mnie zgrabną i wypielęgnowaną dłoń, uśmiechając się przy tym uroczo.

— Dzień dobry pani Paulino. Malwina Zięba — odwzajemniłam uśmiech i uścisk. Brunetka zaprosiła mnie do małego stolika na uboczu i zaproponowała kawę i ciepłe czekoladowe ciastko. Choć nie miałam przy sobie zbyt wiele pieniędzy, przystałam ochoczo na propozycję, bo Paulina nie dość, że kazała mówić do siebie po imieniu, to jeszcze zaznaczyła na samym początku spotkania, że to ona zapłaci za całe zamówienie. Nigdy tak nie miałam. Nigdy!

— Malwinko, dziękuję, że zainteresowałaś się firmą, z którą współpracuję. Opowiem ci dziś z przyjemnością, jak zaczęła się moja przygoda z Dereis i w jaki sposób możesz wzbogacić swój budżet, a może i rozwinąć na dobre skrzydła w marketingu sieciowym — powiedziała tajemniczo Paulina, uśmiechając się przy tym obiecująco i upijając przy tym przepyszną kawę, jakiej dotąd nie znałam.

— Ale ja nie znam się na kosmetykach. Bardzo mi się podobają na kimś i te opakowania takie kolorowe i ten skład… Ale ja się nawet nie maluję. Na matematyce się znam, ale co to ma do tego? — Powiedziałam smutno i ugryzłam przesłodkie Brownie.

— Malwino, to teraz patrz i powiedz, czy coś z tego rozumiesz — Paulina powiedziawszy to wyciągnęła z aktówki tajemniczy kolorowy skoroszyt i podsunęła go pod mój pryszczaty nos.

— Plan marketingowy… — Odczytałam wolno i zaczęłam po kolei przewracać strony. W końcu pokazała mi coś, co rozumiałam. Przyglądałam mu się bez słowa przez kwadrans, po czym oddałam Paulinie.

— I co? — Zapytała Paulina opierając się zadowolona o oparcie krzesła.

— Zrozumiałam wszystko, co tu rozpisano, jeśli o to pytasz — odparłam zgodnie z prawdą.

— A wiesz co? To, co ty ogarnęłaś w kilkanaście minut, inni analizują godzinami i niewiele z tego wynoszą. Wiedza o kosmetykach jest niezbędna, ale łatwo ją uzupełnić. Ty masz w sobie potencjał na lidera. Chcę ci zaproponować Malwinko, byś dołączyła do mojego zespołu, jako czwarta odnoga, którą rozwinę docelowo na stanowisko dyrektora. Jeżeli będziesz słuchała moich rad, ja pomogę ci na każdym stopniu twojej kariery. Będziesz miała zapewnione szkolenia, wsparcie cudownych osób, dostęp do produktów najwyższej jakości, będziesz uczestniczyła w różnych konferencjach i wydarzeniach firmowych. Masz też szansę wziąć udział w elitarnym programie samochodowym, jeździć jednym z najnowszych modeli mercedasa, a przy tym wypracować sobie dochód pasywny na przyszłość i niezłą kasę na teraz. Powiedz tylko jedno słowo, a zaczynamy od dziś… — Powiedziała podekscytowana Paulina, a ja wiedziałam już, że nie zaprzepaszczę tej szansy i zrobię co w mojej mocy, by nie zawieźć jej zaufania.

— Będę musiała zapisać się na prawo jazdy… — Powiedziałam cicho, ocierając łzę wzruszenia, a Paulina wybuchła szczerym śmiechem i uścisnęła serdecznie mą dłoń.

— Witaj w Dereis konsultantko Malwino! — Stuknęłyśmy się symbolicznie kubkami z kawą na znak toastu. Podświadomie poczułam, że dawna Malwinka ustępuje miejsca świadomej Malwinie i odtąd los będzie grał tak, jak ja mu zagram, a nie odwrotnie! Było tylko jedno „ale”, nie byłabym w stanie osiągnąć niczego z obecną tożsamością. To musiało się zmienić. Nie wiedziałam jak, ale musiałam. Malwina Zięba w moim nadchodzącym, lepszym życiu musiała być dziewczyną z czystą kartą. Dziewczyną, która nie ma obciążającej przeszłości trudnego dzieciństwa. Dziewczyną, która wymyśli siebie na nowo i już nigdy, przenigdy nie pozwoli, by ktoś nią pomiatał i się z niej naśmiewał. Miałam dość ciągłego bycia gorszą i stania w kącie, do którego nikt nie zaglądał, jeśli nie byłam mu potrzebna. To, że jestem przeciętna, a wręcz nieatrakcyjna i ubieram się w lumpeksie, nie mogło stać na przeszkodzie. Przecież są fryzjerzy, wizażystki, stylistki. Niebawem skończę liceum, zdam maturę i pójdę na studia. Zdobędę stypendium nie tylko socjalne, ale i naukowe. Będę studiowała marketing i zarządzanie. Tak! Tego właśnie chcę i to osiągnę. Za pięć lat będę już inną Malwiną. Co ja mówię! — Jaką Malwiną?! Nie mogę być Malwiną Ziębą, nad którą sztucznie litowało się całe osiedle, którą wytykano palcami i z której szydzono. O nie! Zięba? W życiu! Pójdę do urzędu, zmienię personalia, zacznę wszystko od nowa, z czystą kartą, będę piękna i bogata, a mężczyźni będą mnie pragnęli, a nie wyśmiewali! Zamierzam wieść kiedyś życie jak w raju! To może Rajecka? Rajecka… Brzmi nieźle i nikt nie będzie mnie już łączył z ojcem alkoholikiem i matką histeryczką. A imię? Patrycja? Tak, bo to imię oznacza szlachetnie urodzoną, a ja dziś rodzę się na nowo!”


Kończąc czytanie, Patrycja mimowolnie ocierała łzy. Ani się spostrzegła, gdy ktoś zapukał do drzwi. Pospiesznie otarła ciemne pozostałości po tuszu do rzęs i nacisnęła klamkę. Na progu stało trzech rosłych mężczyzn.

— Dzień dobry, nowi właściciele wynajęli nas, byśmy wywieźli stąd zbędne rzeczy, czy będzie pani coś jeszcze zabierała z tego mieszkania? — spytał najwyższy z nich.

— Nie. Mam już wszystko — odparła z łagodnym uśmiechem, ściskając w dłoni zielony zeszyt i nabierając w płuca rześkiego, wieczornego powietrza, które zdawało się wypełniać ją teraz zupełnie nową siłą.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział 1

Patrycja Rajecka podjechała swym srebrnym mercedesem na parking pięciogwiazdkowego Hotelu „Molinezja”, w samym sercu Kaszub. Zaparkowała tuż pod wejściem głównym. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Pusty prostokąt pozostawiony właśnie dla niej, czekał na jej przyjazd tak, jak o to prosiła. Aśka spisała się jak zwykle na medal — pomyślała, dokonując ostatniego przeglądu swego nieskazitelnego makijażu w lusterku auta. Przeciągnęła usta beżowym błyszczykiem, rozrzuciła pozornie niedbale długie, platynowo miedziane loki na ramiona i spryskała się obficie mgiełką ulubionych perfum. Oczywiście wszystko, jak należy, tylko firmowe. A dokładniej niemieckiej firmy Dereis, z którą współpracowała od lat i na kanwie której założyła własną działalność marketingową.

Wyszła z samochodu, wygładzając smukłymi dłońmi idealnie skrojoną na nią kremową marynarkę. Ołówkowa spódnica w tym samym kolorze, kompletnie nie zdradzała śladów zagnieceń, które powinny powstać podczas dwugodzinnej podróży. Patrycja dobierając garderobę na spotkania biznesowe i eventy, zawsze miała na uwadze styl, elegancję, ale i praktyczność danego stroju. Jeżeli wyróżniała się czymś wśród zebranych, to była to elokwencja i klasa sama w sobie. Nigdy nie pozwalała sobie na tandetne ubrania z popularnych sieciówek. Wzorowała się na aktualnych trendach, ale sukienki szyła na zamówienie u krawcowej, by mieć pewność, że jej kreacja nigdy nie zaskoczy jej plagiatem, podczas jakiegoś istotnego wydarzenia. Wyprostowała w talii delikatny złoty pasek, zabrała z siedzenia gustowną ciemno zieloną aktówkę i niewielką torebkę na łańcuszku. Przeszła na tył samochodu, by wyjąć z bagażnika zgrabną walizkę w kolorze aktówki i torebki. Celowo nie ściągała z oczu sporych okularów przeciwsłonecznych, by nie być rozpoznaną już w progu hotelu. Takie sytuacje wcześniej miały już miejsce i zabierały jej sporo cennego czasu, którego z reguły nigdy nie miała. Teraz musiała się przede wszystkim zameldować w recepcji i rozgościć w pokoju, by móc przygotować się do jutrzejszej konferencji i nieco odpocząć.


Dochodziła siedemnasta, gdy przekroczyła próg gustownego apartamentu, który miał być jej domem przez najbliższe dwa dni. Ładnie tu — pomyślała. Może dwa pokoje z aneksem kuchennym i łazienką nie były urządzone w stylu wiktoriańskim, ale czuło się tu czystość i prostą elegancję, którą Patrycja bardzo ceniła. Apartament nadrabiał zdecydowanie pięknym widokiem rozciągającym się z tarasu i okrągłą wanną z jacuzzi. Nalała sobie zimnej gazowanej wody i przysiadła na wygodnym leżaku. Rozejrzała się dokoła. Z jej piętra rozciągał się kojący widok na jezioro okalane lasem. Wszędzie rozchodził się śpiew ptaków, a z daleka dochodziły pluski wody i śmiech dzieci. Zamknęła oczy i schowana pod żółtym parasolem chłonęła atmosferę tego miejsca. Całe napięcie związane ze stresem przed wystąpieniami publicznymi, zaczęło ją subtelnie opuszczać. Wydawało się jej, że nawet na chwilę przysnęła, gdy rozległo się ciche pukanie do drwi.

— Proszę — zawołała przez ramię, patrząc wyczekująco na drzwi wejściowe do apartamentu.

— Witaj! — Od wejścia zawołała smukła szatynka w dresie o kolorze fuksji.

Asia była asystentką Patrycji od ponad roku i świetnie sprawdzała się w swej roli. Odkąd połączyły siły, ich team stał się niezrównany w swej kategorii na północnym terenie kraju. Obie miały apetyt na znacznie więcej i wiele wskazywało na to, że w niedługim czasie go zaspokoją, a Dereis za ich sprawą zwiększy swój zasięg.

— Dawno temu przyjechałaś? — Zapytała Asia nie tracąc uśmiechu.

— Może godzinę temu, dziękuję za miejsce parkingowe. Nie wiem jak to robisz, że wciąż ci się to udaje mimo natłoku aut! — Odparła z uznaniem Patrycja.

— Mam swoje sposoby — mrugnęła do niej porozumiewawczo.

— Zejdziesz dziś na kolację, by się trochę rozejrzeć? — Zainteresowała się Aśka.

— Oczywiście, głównie dlatego chciałam być tu już dzisiaj — odpowiedziała Patrycja rozciągając się leniwie na leżaku.

Asia podeszła do aneksu kuchennego i z lodówki wyjęła dwa małe Martini. Wyciągnęła lampki, lód w kostkach, a z kieszeni wyjęła lionkę. Pati patrzyła z uznaniem na jej poczynania. Asia zawsze wiedziała czego najbardziej trzeba swojej szefowej. Podeszła do Patrycji i podała jej delikatny trunek.

— Za morze nowych rejestracji! Oby ten wyjazd zapewnił nam co najmniej połowę społeczności MLM! — Wzniosła toast Joanna, stukając swoją lampką w kieliszek Patrycji.

— Bardzo dobre życzenie! Oby się spełniło! — Odrzekła z uśmiechem, włączając ekspres do kawy i dziękując w duchu, że hotel nie szczędził na takich uciechach.

Nie wyobrażała sobie dnia bez kawy i nie mogła być to podrzędna dawka kofeiny. Pod tym i nie tylko tym względem, była niezmiennie wybredna.

— Zmykam do siebie. Za godzinę widzimy się na dole, weź telefon, zaprowadzę cię do najbardziej intratnego stolika. Wyczułam już towarzystwo! — Ponownie mrugnęła do Patrycji porozumiewawczo.

— Tak jest! — zasalutowała teatralnie Pati, a Aśka zniknęła za drzwiami.

Patrycja poszła do łazienki i napuściła sobie wody do wanny, nie szczędząc przy tym płynu do kąpieli o zapachu tropikalnym. — Ten hotel podoba mi się coraz bardziej — podsumowała w myślach i włączyła muzykę relaksacyjną w telefonie.

Po kąpieli, nałożyła delikatny makijaż i poprawiła fryzurę. Upinając niesforne miedziane loki w finezyjny, choć luźny kok na czubku głowy. Oczy podkreśliła delikatnym złotym cieniem, ale ustom nie skąpiła matowej szminki w kolorze dojrzałej brzoskwini. Odrobina różu na policzkach dodała jej dziewczęcego uroku. Wsunęła się w mocno dopasowaną, lecz niewyzywającą sukienkę w kolorze butelkowej zieleni i białe botki w stylu kowbojek, które pięknie eksponowały jej smukłe łydki. Zadowolona ze swojego odbicia w lustrze, opuściła apartament i skierowała się do sali bankietowej w dolnej części hotelu, jednocześnie wybierając numer do Asi.

Gdy schodziła szerokimi schodami w dół, dostrzegła Aśkę, która przy barze sączyła kolorowego drinka z parasolką. Joanna, która była w wyśmienitym nastroju, przywitała się ponownie z Patrycją, całując ją w policzek i wskazując miejsce obok siebie. Usiadły na chwilę. Pati pozwoliła sobie na drinka polecanego przez dobrze zbudowanego i uśmiechniętego barmana, słusznie czując, że to pomoże jej się zrelaksować. Kobiety przez chwilę rozmawiały, po czym podziękowały za drinka i przeszły na salę główną.


Szwedzki bufet sprzyjał ogólnej integracji. Niektórzy prezentowali się wytwornie, w garniturach i wieczorowych sukniach, a inni wręcz przeciwnie, w dresach i szortach, przemykali pomiędzy wciąż uzupełnianymi przez kelnerów półmiskami z jedzeniem. Wybór dań był ogromny, począwszy od apetycznie pachnących potraw ciepłych, po zimne przekąski. Całości dopełniały finezyjnie podane różne rodzaje ciast na paterach i kosze pełne egzotycznych owoców. Na sali panował nieustający gwar, a z głośników sączył się delikatny jazz. Kobiety spojrzały na siebie i uśmiechnęły się zadowolone z wyboru tego miejsca na konferencję. Patrycja kolejny raz mogła pogratulować sobie odwagi i pomysłowości. Już wiedziała, że ta inwestycja okazała się udana. Podczas, gdy inni z jej branży zachowawczo podejmowali współpracę z firmą deklarując, że odtąd będą robić „własny biznes”, ona wiedziała, że standard działań nie wystarczy, by osiągnąć sukces przez duże „S”. Trzeba było wykazać się nie lada kreatywnością i wytrwałością, aby osiągnąć poziom błękitnego dyrektora w przeciągu zaledwie trzech miesięcy. Co prawda byli i tacy, którym udało się osiągnąć to jeszcze szybciej, ale po pierwsze nie miało to miejsca w Polsce, a po drugie nawet jeśli się to komuś udawało, to po maksymalnie pół roku tracili swoją pozycję.


Patrycja bardzo wnikliwie przeanalizowała te dane i błyskawicznie wyciągnęła wnioski. Wiedziała, że aby zdobyć szczyt w tej branży, będzie musiała wyjść poza kanony i dać z siebie więcej. Tak też było. Po niespełna roku założyła już własną działalność i zmieniła profil dotychczasowych działań. Branża multi level marketingu jawiła się jej jako ogromna szansa. Stwierdziła, że jest to jej droga zawodowa, którą będzie podążać. Nie chciała jednak uzależnić się od jednej firmy i być zdana na jej łaskę i niełaskę, choć z Dereis łączyło ją najwięcej. Dla pewności jednak, utrzymywała konta uprzywilejowanego klienta w kilku innych firmach. Dzięki temu miała porównanie i możliwość błyskawicznego przeniesienia własnej struktury współpracowników pod inną banderę, a docelowo stworzenia własnej linii produktów. Budowała wokół siebie nie tyle zespół ludzi, co prawdziwe imperium, nad którym nie byłaby w stanie panować sama. Dlatego zatrudniła Joannę. To jednak okazało się niewystarczające i coraz częściej jak bumerang wracał do niej pomysł, by zatrudnić jeszcze kogoś i to jak najszybciej.

Rozdział 2

Nazajutrz, w czwartek Patrycja obudziła się tuż przed siódmą rano. Kolacja poprzedniego dnia przedłużyła się do północy, ale dzięki obecności na niej, Patrycja wyrobiła sobie zdanie na temat potencjalnych kontrahentów. Obserwowanie osób z branży było jednym z jej ulubionych zajęć. Bardzo lubiła analizować zachowania ludzkie, powody dla których ktoś wiązał nadzieję z tym właśnie zajęciem i skąd czerpał inspirację. Podczas wieczornego spotkania, niektóre osoby w sposób zdecydowany wyróżniały się poprzez żarliwe rozmowy w małych grupkach, poświęcone tematom zawodowym. Bardzo ją to ucieszyło i dawało nadzieję na obiecującą współpracę. Szukała osób, które tak jak ona, mają skonkretyzowaną wizję swego życia i wiedzą doskonale do czego zmierzają. Podczas części nieoficjalnej widziała, jak Joanna uwija się skrzętnie, odziana w sympatyczny uśmiech i przemierzająca dzielnie między stolikami, nawiązując coraz to nowe relacje. — I o to właśnie chodzi — myślała patrząc na jej profesjonalizm. Rozwój Asi bardzo ją cieszył, ponieważ jej kompetencje przysłużą się wspólnemu dobru. Aż dziw brał, że dotąd Joasia z nikim nie związała się na stałe. Zgrabna, inteligentna szatynka o ujmującym, ciepłym spojrzeniu i szczerym uśmiechu, musiała podobać się płci przeciwnej, a wśród kobiet budzić zazdrość. Patrycja jednak wykalkulowała sobie dokładnie, że właśnie taka osoba na stanowisko jej asystentki będzie nadawała się idealnie. Asia zaś, skrupulatnie udowadniała to każdym powierzonym i możliwie świetnie wykonanym zadaniem. Tak było i tym razem.

Konferencja przebiegła w świetnej atmosferze, a jej uczestnicy okazali się nader głodni wiedzy i żądni współpracy. Ich zapał i liczne rejestracje do firmy Dereis, świadczyły o tym, że obie dobrze wykonały wczoraj swoją pracę. Oczywiście bez Asi Patrycja nie poradziła by sobie tak sprawnie. Niezmiennie była jej wsparciem. I tym razem spisała się koncertowo.


Podchodziła do Patrycji z uśmiechem na twarzy, zwiastującym satysfakcję. Patrycja rozsiadła się wygodnie w szerokim fotel na holu „Molinezji” i wskazała drugi fotel Joannie. Czekała już na nią latte macchiato, przygotowane tak, jak lubiła.

— I jak? — spytała proforma szefowa.

— Wspaniale. Czterdzieści osiem nowych rejestracji, w tym uwaga, uwaga! — Już trzydzieści siedem zrealizowanych zamówień z dolnym progiem kwalifikacyjnym — odrzekła dumnie Joasia.

— Brawo ty! Dobra robota! Może coś z tego będzie… — Podsumowała z rezerwą Patrycja.

— Och Ty i ten twój racjonalny pesymizm! — Obruszyła się ze śmiechem Aśka.

— To nie pesymizm, tylko sucha wiedza i kalkulacja wyniesiona z pięcioletnich studiów na kierunkowych marketingu i tyleż samo lat doświadczenia! — Udała obrażoną, a Asia pokręciła tylko teatralnie głową.

— Tobie wprost nie da się dogodzić! — Dodała z uśmiechem asystentka.

— Da się. Pokaż co tam dzierżysz dzielnie w dłoni, bo wiesz doskonale, że to mnie bardziej interesuje niż ilość rejestracji — powiedziała rzeczowo Patrycja.

— Wiem, wiem, od ryb ważniejsza jest dobra wędka! — Z niechęcią Aśka wyrecytowała zdanie, które szefowa zwykła jej powtarzać, ilekroć poszukiwały nowych i sensownych rekrutujących.

Tym razem Patrycja zażyczyła sobie, by Joanna wyłowiła z tłumu pretendentów o konkretnych preferencjach, wpisujących się w aktualny target. Pojedyncze rejestracje do firmy i lojalni klienci byli oczywiście istotni dla Patrycji, ale najbardziej zależało jej na liderach, którzy rozwiną skrzydła pod jej pieczą i będą mnożyć kolejnych networkerów. miała przy tym silne przekonanie o tym, że jej działania są słuszne, ponieważ oferuje ludziom nie tylko bardzo dobrej jakości produkt, ale i duże możliwości zarobkowe.

Joanna wyprostowała się i odwróciła listę w stronę Patrycji, jednocześnie referując.

— Jest dokładnie tak, jak chciałaś. Oto oni. Nasi przyszli super rekruterzy!

Patrycja wzięła od niej listę i starannie ją złożyła, wsuwając do swojej aktówki. Uniosła w geście toastu do góry swoją kawę, Asia zrobiła to samo i tylko się uśmiechnęła. Joanna wiedziała doskonale, że w chwilach, w których Patrycję rozpierała radość, emocje skrywała głęboko i nie epatowała nimi. Obie jednak wiedziały, że w tym momencie zmienia się ich zasięg pracy, a opanowanie rynku nie tylko polskiego, ale i europejskiego jest już tylko kwestią czasu. Krótkiego czasu.

Rozdział 3

Po powrocie z konferencji, Patrycja pojawiła się w swoim biurze w poniedziałek tuż przed dziewiątą. Choć zwykle rozpoczynała pracę godzinę później, teraz rozpierały ją nowe pomysły, z którymi nie zamierzała marnować dłużej czasu w domu. Tego dnia lipcowe słońce dodawało jej energii i z nową siłą rozpoczęła ten poranek lekkim śniadaniem i czarną kawą z cukrem. Biurowiec o tej porze zazwyczaj już wrzał od plotek, roznoszących się po kuchennym aneksie, będącym łącznikiem dla wszystkich biur znajdujących się w starej wejherowskiej kamienicy. Po weekendzie, sporo było do opowiedzenia sobie nawzajem i choć ona sama nie uczestniczyła czynnie w tych rozmowach, lubiła się im biernie przysłuchiwać, uśmiechając się przyjaźnie do pozostałych. Rozmówcy nie mieli pojęcia, że tak naprawdę ona, która taksowała ich wzrokiem w bardzo subtelny sposób, analizuje ludzkie zachowania, by zgłębić swoją wiedzę na temat relacji, a później przekuć ją w doświadczenie zawodowe. Jako specjalistka od marketingu sieciowego, wiedziała doskonale, że relacje z ludźmi to klucz do dużych pieniędzy. Inni nazywali to rozwojem, ona lubiła nazywać rzeczy po imieniu. Wymawiając się mnóstwem obowiązkiem, nalała sobie powtórnie kawy do błękitnego kubka z napisem „TO WORK!” i po angielsku wycofała się w kierunku swojego biura, po drodze upijając łyk gorącego, życiodajnego trunku.


— Ciężki weekend? — zawołał za nią niespodziewanie Maksym, radca prawny z sąsiadującej z nią kancelarii prawnej.

— Nie, dlaczego? Po prostu lubię kawę — uśmiechnęła się zdawkowo, szukając pospiesznie klucza do swego biura.

— Pomogę — odparł bez namysłu, odbierając z jej rąk aktówkę zanim zdążyła zaprotestować.

— Dziękuję — powiedziała krótko, otwierając drzwi i wyciągając rękę po swoją własność.

— Skoro tak lubisz kawę, może mógłbym cię zaprosić do pobliskiej „Ptaszarni” w porze lunchu? Mają pyszne ciasto bezowe, sprawdzam jego jakość regularnie — dodał uśmiechając się szeroko i odsłaniając dwa rzędy, doskonale równych, perlistych zębów.

— Zastanowię się — skwitowała dyplomatycznie i zamknęła mu drzwi niemal przed nosem.


Podeszła do lustra, które umiejscowione było za drzwiami jej biura. Tuż nad maleńką umywalką w stylu rustykalnym, zatopiła wzrok w swoim odbiciu i opłukała twarz chłodną wodą, ostrożnie, by nie zmyć starannego makijażu. Przez chwilę zastanawiała się, czy mężczyźni mogli dostrzegać w niej atrakcyjną kobietę, ale nie umiała spojrzeć na siebie obiektywnie. Surowo stwierdziła, że raczej nie powinna wyróżniać się z tłumu na tyle, by móc intrygować męską cześć populacji. Zresztą, nawet gdyby tak było, ona sama nauczona doświadczeniem matki, nie odważyłaby się na żaden poważny związek, a całą swoją energię koncentrowała na pracy. Po co zmieniać coś, z czym mi dobrze? — Pocieszała się często w myślach, gdy spotykała na ulicy znajome kobiety, pchające przed sobą wózek z dzieckiem lub idące ze statecznym mężczyzną u boku.


Patrycja bardzo gustownie urządziła swoje niewielkie biuro, nie szczędząc mu drogocennych detali. Co ciekawe koszt, jaki w nie włożyła zwrócił się po niespełna dwóch miesiącach pracy. Jej babka zawsze powtarzała, że — diabeł tkwi w szczegółach — a ona wzięła to sobie do serca i skrupulatnie wdrażała w życie. Oblała ponownie delikatnie twarz zimną wodą, jednak jej policzki nadal skrywały dziewczęcą purpurę. Patrycja nie chciała się przyznać sama przed sobą, że czuła się zawstydzona zuchwałością tego prawnika. Stroniła od mężczyzn. Jej kobiecy ród w rodzinie skutecznie zniechęcił ją do relacji damsko — męskich. Może dlatego tak świetnie odnalazła się w świecie MLM, który przesycony był głównie kobietami. Mało kto, jeśli w ogóle ktoś domyślał się, że Patrycja, mimo swych trzydziestu trzech lat nadal praktycznie nie miała doświadczeń cielesnych. Jej spotkania z mężczyznami były sporadyczne i oględne, by nie powiedzieć, że zdawkowe. Owszem, zdarzały się dłuższe niż zazwyczaj kolacje, jakieś kino, czy spacer. Jednak nie czuła potrzeby, by te spotkania powtarzać, czy rozbudowywać o nowe doświadczenia. Oczywiście podświadomie pragnęła być z mężczyzną blisko, bardzo blisko, chociażby dla zaspokojenia ciekawości, tak bardzo rozbudzonej przez czytanie romansów. Jednak mimo tego nie zamierzała się z nikim wiązać ani teraz, ani nigdy.


— Ktoś cię gonił? — do biura wparowała Joanna, tradycyjnie uśmiechnięta, gotowa do pracy i z badawczym spojrzeniem spoglądającą na swoją zakłopotaną szefową.

— Nie, nie, chyba piję za dużo kawy, czuję podwyższone ciśnienie i musiałam się nieco schłodzić — odparła wymijająco Patrycja, unikając wzroku koleżanki.

— Wszystko w porządku? Może się czymś zdenerwowałaś? Jak chcesz, zejdę na dół do portiera, on ma apteczkę, niedawno uzupełniał, bo spotkaliśmy się w aptece, może ma coś na wyrównanie ciśnienia — powiedziała z troską Aśka.

— Naprawdę nie trzeba, zaraz mi przejdzie — uśmiechnęła się Patrycja, gładząc uspokajająco ramię asystentki.

— No dobrze, jak chcesz, zatem skoczę tylko po kawę, odpalę komputer i pokażę ci szczegółowy raport z konferencji — zarekomendowała Aśka, a Patrycja przytaknęła bez słowa siadając za swoim biurkiem.


Kobiety skrzętnie analizowały bilans kosztów z radością odkrywając, że włożone pieniądze już przyniosły nie tylko zwrot, ale i dochód w czystej postaci, który w następnym okresie rozliczeniowym zasili znacznie ich konta. Gdy uporały się z suchymi liczbami, tabelami i fakturami, przeszły do tego, co nie tylko przyjemniejsze, ale i ważniejsze. Rozpoczęły uważną analizę rekrutowanych osób, zaznaczając te, które rokowały na kolejnych wprowadzających. Największą uwagę skupiły jednak na dwóch kobietach, którym Asia poświęciła najwięcej czasu podczas konferencji. Wiedziała doskonale, że Patrycja nie chce współpracować z mężczyznami, gdyż jak głosiła jej oficjalna wersja — branża beauty&wellness nie jest tą dziedziną, która przemawia za mężczyznami i nie czyni z nich ekspertów w odróżnieniu do kobiet. W swej skrytości jednak, Patrycja panicznie bała się tego, że pozna kogoś, kto skradnie jej serce poprzez pracę i ulegnie wszechobecnemu szaleństwu miłości, tracąc później wszystko, na co tak ciężko pracowała przez ostatnie lata.


— Gotowa? — do biura zajrzał pełen wigoru Maksym, a Patrycja poczuła nagłą gulę w gardle i ponowne uderzenie gorąca, gdyż zupełnie zapomniała o jego porannej propozycji, a teraz nie wiedziała jak pospiesznie wybrnąć z niezręcznej sytuacji, nie będąc przy tym niegrzeczną.

— Oj nie dam rady dziś, jeszcze sporo pracy przed nami, prawda? — Spojrzała znacząco na Joannę, a ta z wrażenia otworzyła szeroko usta i dopiero po chwili zamrugała dynamicznie długimi rzęsami, niczym przebudzona z głębokiego snu gazela.

— Jesteście na „ty”? — Powiedziała niemal niesłyszalnym szeptem do Patrycji, a ta zmieszana spuściła natychmiast głowę, zaprzeczając niejednoznacznie.

— Bezy są najlepsze po wyjęciu z piekarnika, sprawdziłem! — Nie dawał za wygraną prawnik.

— To nie jest dobry pomysł — wycedziła Patrycja bez przekonania, a Joanna zgromiła ją wzrokiem, jakby to ona była jej szefową, a nie odwrotnie.

— To wyśmienity pomysł. Idź, zajmę się wszystkim, a ostateczny raport wyślę ci na maila. I pozamykam wszystko, klucz zostawię u portiera. No leć, zanim się rozmyślę szefowo! — Dodała uśmiechając się szeroko do Maksyma.

Ten jednak nie odrywał oczu od Patrycji, która mechanicznym ruchem pozbierała z blatu biurka swój kalendarz, telefon, chwyciła torebkę, aktówkę i nawet nie zerkając w lustro podeszła oficjalnym krokiem do drzwi, w których stał uśmiechnięty wciąż mężczyzna.

— Zapraszam królowo! — Powiedział rozbawiony jej powagą, rozchylając dla niej szeroko drzwi niczym wrota do tajemnej komnaty.

Rozdział 4

Kawiarnia tętniła przytłumionym gwarem. Dochodziła czternasta, ludzie zbierali się powoli na popołudniowej kawie. Maks zaprosił Patrycję na piętro kawiarni, skąd rozciągał się widok na deptak. W tle grała delikatna muzyka, a wewnątrz unosił się słodki zapach ciast i tortów. Zamówili cafe latte i zarekomendowany przez Maksyma torcik bezowy z malinami. Smakował rzeczywiście wybornie, rozpływał się w ustach i doskonale komponował z aromatyczną kawą, która mimo piankowej konsystencji uderzała swą intensywnością w podniebienie. Kofeina wprost zaczęła tańczyć w ich żyłach. Patrycja rozpromieniła się nieco i zdawała się stopniowo rozluźniać w towarzystwie prawnika, który nieprzerwanie opowiadał o swojej pracy i hobby. Wsłuchiwała się w niego intensywnie, co rusz taksując go dyskretnie wzrokiem. Nie dało się ukryć, że Maks robił na niej niebagatelne wrażenie, jako mężczyzna. Niepostrzeżenie w pewnym momencie zamilkł i spojrzał na Patrycję wyczekująco.


— Tak? Coś nie tak? — Spytała wyraźnie speszona ciszą i jego pytającym wzrokiem.

— Czekam, aż mi odpowiesz — uśmiechnął się i wrócił do delektowania się tortem.

— Przepraszam, zamyśliłam się. Nie dosłyszałam pytania, aż mi głupio — zaczerwieniła się.

— O czym tak myślisz królowo? — Zapytał rozbawiony i zaintrygowany, a kosmyk jego czarnych włosów opadł niesfornie na czoło, przysłaniając nieznacznie jego błyszczące, zielone oczy.

— Do królowej mi daleko, a myślę o… pracy — podsumowała.

— Jesteś taka, wyniosła, pozornie wyniosła, stąd ta królowa. Po co myśleć o pracy poza nią? — Zapytał całkiem przytomnie.

— Kocham swoją pracę! Nie mam z nią problemu, ale lubię myśleć o tym, jak się w niej bardziej rozwinąć i chyba mam pewien pomysł — zasępiła się, zatrzymując na dłużej łyżeczkę w ustach i przeciągle ją oblizując, co było zapewne nieplanowanym silnie erotycznym gestem, wynikającym bardziej z jej zamyślenia, niż z wyważonej kokieterii.

— Kochać, to można mężczyznę, ale pracę?! — Żachnął się Maks.

— Ja kocham swoją pracę, dlatego mnie nie męczy. A w miłość damsko męską nie wierzę — skwitowała zaczepnie Patrycja, uśmiechając się prowokacyjnie i wyraźnie odzyskując swój rezon.

— Nie wierzę… A to może w miłość kobiety i kobiety wierzysz? — Podjął dyskusję Maks.

— Owszem, kochałam swoją babcię, a ona mnie — powiedziała uśmiechając się teatralnie.

— Wiesz, co miałem na myśli — odparł, prostując się na krześle, a jego śnieżnobiała koszula doskonale podkreśliła naprężony tors, co Patrycję ponownie zbiło z tropu.

— Nie wierzę w miłość, po prostu — powiedziała takim tonem, który nie znosił sprzeciwu.

— A w seks? — Rzucił Maksym prowokacyjnie, zanim zdążył to pytanie przemyśleć. Patrycja oblała się na dobre purpurą, co dało mu prawo sądzić, iż ta sfera nie jest jej tak obojętna, jak usiłuje to zamanifestować.

— Muszę już iść — drżącym głosem powiedziała, patrząc nerwowo na zegarek.

— Spokojnie, opowiedz mi o tej swojej koncepcji pracy. Co ci tam chodzi po głowie? — Powiedział do niej wyciszonym, ciepłym głosem, nachylając się ponad stolikiem i prawie niezauważalnie musnął jej dłoń, oplatającą wysoką szklankę z kawą.

— Dobrze, ale to nie zmienia faktu, że i tak muszę się zbierać niebawem. Ty na pewno też? Zadała pytanie, ale bardziej po to, by utwierdzić się w swoim zamyśle opuszczenia lokalu i nie prowokowania dłużej losu.


Zamówili jeszcze dzbanek zielonej herbaty z pigwą i kruche ciasteczka ze słonecznikiem. Patrycja opowiadała z zapałem o tym, jak budowała swój zespół sprzedażowy od dwóch lat, a wcześniej robiła rekonesans i szlifowała wykształcenie powiększające jej kwalifikacje w zakresie marketingu, zarządzania i sprzedaży. Była swoistym połączeniem coacha, mentorki, liderki i przyjaciółki, za którą kobiety podążały chętnie i tłumnie, windując z miesiąca na miesiąc jej wyniki, przy okazji same się rozwijając. Maksym słuchał jej w skupieniu i chwilami zastanawiała się, czy robi to z grzeczności, czy może z wyuczonej pozy prawniczej, lub zwyczajnie zaintrygowała go sobą. Zachęcona jego uwagą, niepostrzeżenie przedstawiła mu swój zamysł stworzenia cyklu szkoleń dla kobiet, które zaczynają się przymierzać do współpracy z firmami MLM, ale nie mają jeszcze sprecyzowanej wizji, jaka dokładnie miałaby być to firma i dlaczego z tą branżą miałyby wiązać swą przyszłość. Patrycja, która od dawna obserwowała rynek zarówno polski, jak i zagraniczny, opowiadała Maksowi o nieuczciwych praktykach stosowanych przez różne firmy, naciągające młode, naiwne kobiety na zaangażowanie za psie pieniądze. Czuła niepohamowaną wolę podzielenia się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi. Co ciekawe, nie zależało jej wcale jedynie na tym, by podkreślić jak wspaniałą firmę wybrała ona sama i dlaczego nią współpracuje. Patrycja chciała najzwyczajniej w świecie ostrzec inne kobiety przed podejmowaniem pochopnych decyzji i pokazać konsekwencje złych wyborów. Referując swój pomysł Maksymowi, przeniosła się w inny, swój bezpieczny świat, który znała tak doskonale.


Słuchał jej urzeczony i doznawał z chwili na chwilę coraz większego olśnienia. Ta kobieta dotąd jawiła mu się jako niemrawa, milcząca posępna i wyniosła matrona, która wszystkich traktuje z góry, sama nie mając nic do powiedzenia. Jakże się pomylił! Jego wola bliższego poznania Patrycji osiągnęła apogeum, gdy schyliła się pod stół, chcąc podnieść swój telefon, który jej spadł, podczas zbyt intensywnej gestykulacji. Zerwał się, by jej w tym pomóc i ich oczy spotkały się na wysokości blatu stołu w bliskiej odległości. Jej źrenice niebezpiecznie się zwiększyły, a pełne piersi, kształtnie przelały się pod obcisłą miękką bluzką, w kolorze pudrowego różu, torując sobie miejsce w wycięciu dopasowanej lnianej kremowej marynarki. Dopiero teraz zauważył, że nie miała na sobie stanika, a schylając się po torebkę, na jej ołówkowej spódnicy nie odnotował też odciskającego się kształtu majtek, co doprowadziło go do szaleństwa. Nie dał jednak nic po sobie poznać, starając się w myślach przywołać stertę akt sprawy, która na niego czekała, by wyciszyć swoje nabrzmiałe myśli. Patrycja zauważyła jednak jego zmieszanie i nieoczekiwanie idąc przed nim, wychodząc z kawiarni odwróciła, a on niemal na nią wpadł. Uniosła wzrok do góry wychwytując jego łapczywy wzrok i jakby nigdy, nic zaskoczyła go tak bardzo, że przez chwilę zaniemówił.


— Kawa była bardzo dobra. Tort również. Jeśli masz ochotę, chciałabym się zrewanżować kolacją. Dziś u mnie. Zadzwoń — i nie czekając na odpowiedź podała mu swoją wizytówkę, wsiadając do swojego mercedesa i odjeżdżając, zanim zdążył wyszeptać bardziej do siebie, niż do niej — dobrze.

Rozdział 5

Patrycja podjechała pod market, gdy dochodziła szesnasta, więc klientów było w nim co nie miara, a miejsc na parkingu jak na lekarstwo. Cudem znalazła wolny kawałek asfaltu dla siebie i niemal wbiegła do wnętrza sklepu, tarasując sobie skutecznie drogę wózkiem zakupowym. Mechanicznie wrzucała produkty do wózka, a z jej ust nie schodził uśmiech. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Nie spotykała się zbyt często z mężczyznami, co więc ją podkusiło? Jego zapach? Umiejętność słuchania? Wzrost? Ciepły, niski głos? Poczucie humoru, czy szarmanckość? Pewność siebie? A może wszystko to po trochu, ale w jego towarzystwie poczuła, że coś ucieka jej między palcami i choć realizuje się zawodowo, to w sferze prywatnej pozostała analfabetką.

Wypełniony po brzegi wózek, z trudem dopchała do auta i gdy dojechała do domu, było już grubo po siedemnastej. Mieszkanie na szczęście było wypucowane jak przed testem białej rękawiczki, a pani Bożenka, która pomagała jej w codziennych obowiązkach, właśnie kończyła mycie okien. Patrycja wyjęła zakupy na stół i wprawiła nimi w osłupienie swoją gospodynię.


— Pani Patrycja sklep w domu otwiera? — Zapytała podejrzliwie gosposia.

— Pani Bożenko, sprawa na wczoraj. Kolację wydaję, dziś wieczorem, pomoże mi pani? Patrycja spojrzała na swoją pomocnicę błagalnie, a ta chwyciła się pod boki i zaśmiała.

— Oczywiście, że pomogę! Pani powie tylko co ma być i na ile osób i niech Patrycja zajmie się sobą, ja wszystko zrobię, tylko mi tu przepis zostawić, ja w kuchni nie lubię się trącać z nikim bokami, sama szybciej! — Zarekomendowała, a Patrycja pobiegła do swojej biblioteczki usytuowanej w sypialni i odszukała pospiesznie książkę kucharską, którą kiedyś dostała od jednej ze swoich współpracownic z Dereis.

— Klasyka! „Kuchnia polska”! Panienka to schowa, ja te przepisy w pamięci mam, są najlepsze! — Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem Bożena.

— Proszę przygotować kolację według własnego pomysłu, rozłożę zastawę i przygotuję oprawę, ale na gotowaniu znam się średnio. Zresztą sama pani wie… — Skwitowała Patrycja.

— Panienka się o nic nie martwi, tylko wyjdzie z kuchni, pójdzie się wykąpać, ja wszystko przygotuję. Roman dziś i tak ma nockę, więc nie ma pośpiechu, a kolację mu przed wyjściem naszykowałam — dodała gosposia.

— Jestem pani dłużniczką, pani Bożenko! Premia będzie za nadgodziny jak się patrzy! — Roześmiały się obie i Patrycja posłusznie zniknęła za drzwiami łazienki.


Przygotowała sobie aromatyczną kąpiel. Zanurzyła się w wannie i założyła słuchawki. Włączyła najnowszy audiobook ulubionej pisarki i przymknęła oczy zrelaksowana. Po kwadransie z trudem opuściła przytulną wannę i się przeciągnęła. Czuła, jak całe zmęczenie z tego dnia ją opuszcza i ustępuje miejsca podekscytowaniu. Wysuszyła włosy, pozostawiając je lekko wilgotne, by zachowały swój naturalny skręt. Wtarła w nie odżywcze serum i zaaplikowała delikatny makijaż. Ultra lekki podkład, podkreśliła muśnięciem różu na policzkach, wytuszowała rzęsy grafitową mascarą, a usta przeciągnęła brzoskwiniowym błyszczykiem. Całości dopełniał biały, bawełniany kombinezon, wiązany w pasie, który idealnie komponował się z jej kształtnym ciałem, nieskrępowanym bielizną. Wyglądała równie ponętnie, co świeżo.

Nie umiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czego tak naprawdę chciała od Maksyma. Czy była to chęć przedłużenia tamtej miłej chwili z popołudnia? wola poznania go bliżej, czy prymitywna potrzeba obcowania z mężczyzną? Nie wiedziała, ale liczyła na to, że odpowiedź nadejdzie wraz z nim.

Dochodziła dziewiętnasta trzydzieści. Patrycja odetchnęła z ulgą, gdy po wyjściu z łazienki zobaczyła cudownie przygotowane potrawy, pomiędzy rozłożoną przez nią zastawą. Oprócz tradycyjnej sałatki jarzynowej i mięsnej galarety, były zimne przekąski na desce, obok zestaw serów i szynki parmeńskiej oraz misa z sałatką wiosenną, której smak podkreślała doskonale rukola. Całości dopełniały szparagi owinięte wędzonym łososiem i białe półwytrawne wino. Patrycja zapaliła trzy świece różnej wielkości umieszczone w szklanym, przeźroczystym wazonie z wodą i włączyła cicho nastrojową muzykę. Spojrzała w lustro krytycznym wzrokiem, poprawiła dłońmi zmierzwione włosy i uśmiechnęła się do siebie. Przez uchylone okno balkonowe mieszkania przenikał ciepły, letni wiatr, smagając lekko jej ciało. Z oddali słychać było nadciągającą burzę. Patrycja otuliła ramiona jedwabnym szalem w kolorze bakłażana.

Maksym, tak jak to ustalili smsowo, stawił się pod jej drzwiami punktualnie o dwudziestej. Gdy delikatnie zapukał, otworzyła drzwi i poczuła, jak jej krew w żyłach na chwilę zatrzymała swój bieg, by nagle ruszyć z impetem jeszcze szybciej. Maks miał na sobie czarne jeansy i czarną sportową koszulę z białymi lamówkami. Jego włosy i oczy lśniły w blasku świec, a zza pleców wyjął pokaźny bukiet z nieznanych jej dotąd sporych kwiatów, przypominających płomienie.

— „Gloriosa” — wyjaśnił, podając jej nietuzinkowy bukiet i całując przy tym jej policzek.

— Piękne — odparła krótko i odebrawszy od niego bukiet, zaprosiła go do środka.


Maksym rozejrzał się z uznaniem po jej niewielkim, choć niezwykle gustownym mieszkaniu, które Patrycja urządziła w stylu glamour, nie szczędząc kryształowych detali i uzupełniających tekstyliów w kolorze złota, bieli i czerni. Jego woda mieszała się z wonią kwiatów, które ustawiła na stole, a jej nozdrza wprost chłonęły każdą drobinkę zapachu, unoszącą się w powietrzu. Gdy zasiedli do stołu, Patrycja była już pewna, że tej nocy pozwoli sobie na bardzo wiele i nie będzie tego żałować.

Rozdział 6

Rozmawiali kolejną godzinę, delektując się specjałami przygotowanymi wcześniej przez panią Bożenkę. Siedzieli naprzeciw siebie, przy niewielkim okrągłym stoliku, na środku którego paliły się świece. Zza uchylonego balkonowego okna, dochodziła muzyka natury w wykonaniu lipcowych świerszczy, a z radia sączył się właśnie „Haunted” — Byonce. Patrycja opowiadała Maksowi o kolejnych planach na rozwój własnej firmy, ale jednocześnie ukradkiem obserwowała jego gesty, mimikę i chłonęła całą sobą tembr głosu, którym oczarował ją od pierwszego zamienionego z nią zdania. Czuła, że ich cielesność jest na granicy eksplozji i choć rozsądek nakazywał wstrzemięźliwość, nie miała wątpliwości, że tego napięcia nie da się po prostu wyciszyć grzecznym — dobranoc. Maks przysłuchiwał się jej w skupieniu, co chwilę przymykając zalotnie oczy i rozchylając usta w uśmiechu.

— Jestem mistrzynią monologu — stwierdziła nagle zaczepnie, sądząc, że Maks od dawna jej nie słucha.

— Formujesz silny zespół zdeterminowanych kobiet, gotowych osiągnąć sukces pod twoimi skrzydłami, a tym, które wciąż się wahają, chcesz wskazać różnice między uczciwą firmą, a naciągaczami poprzez organizację ogólno dostępnych szkoleń, aby ustrzec jej przed popełnieniem twoich błędów — spuentował jednym tchem.

— Ty mnie naprawdę umiesz słuchać — szczerze się zdziwiła, bo wyraźnie jej tym zaimponował.

— Słuchanie mam wpisane w zawód, ale prywatnie skupiam się tylko na tym, co mnie interesuje, a to jest interesujące, powiem więcej, zaintrygowałaś mnie tym. Rozważam nawet czy nie przystąpić do twojego projektu — odparł, mrugając do niej i upijając łyk wina.

— Przykro mi mój drogi, ale nie interesują mnie mężczyźni, chcę tylko kobiet — nie pozostawiła mu złudzeń, co do swoich planów, a on to sprytnie podchwycił.

— Naprawdę? Nie interesują cię mężczyźni? Żadni? Czy tylko ja? — Spytał z przekąsem, uśmiechając się ostentacyjnie i przeczesując przy tym palcami swe włosy w taki sposób, że pod jego koszulą zarysowały się dyskretnie wszystkie mięśnie.


Patrycja spuściła wzrok, uśmiechając się tajemniczo. Nic nie odpowiedziała. Zawsze wiedziała, że dla niej „jakiś związek” nie wchodzi w grę. Albo będzie ta tajemnicza iskra, która sprawi, że straci rozum dla drugiej osoby i będzie w stanie zrobić rzeczy, na które nie byłaby normalnie gotowa, albo będzie nijak, a taki związek kompletnie jej nie interesował. Wszystko, albo nic. Dziś zdecydowanie planowała rozbić bank i zgarnąć całą pulę.


— Nie zamierzam się afiszować, zakochiwać, ani wychodzić za mąż. Nie mam czasu na nieszczęśliwe bajki, szloch w poduszkę i pranie męskich skarpetek. Nie marzę o białej sukni z trenem, stadku dzieci i niedzielnych obiadkach u teściów. Interesuje mnie tylko dobrze spędzony czas na moich warunkach, w twoim towarzystwie. Nie toleruję zaborczości i zazdrości. Nie negocjuję, gdyż nie mogę sobie na to pozwolić. To moje warunki, zanim zrobię to, czego chcę, a być możne to, na co ty się nie zdobędziesz — powiedziała poważnie, spoglądając na Maksa czujnie i wyczekująco.


Mężczyzna nieznacznie kiwał potakująco głową, ale odczytała to bardziej jako reakcję na płynącą z głośników muzykę, aniżeli szokującą być może dla niego wypowiedź.

Nie spuszczając wzroku z Patrycji wstał powoli z krzesła, stanął za nią i zaczął z namaszczeniem delikatnie wodzić palcami po jej rozpuszczony włosach. Nie zareagowała w widoczny sposób, ale wewnątrz zadrżała mimowolnie, a jej serce gwałtownie przyspieszyło. To, że Maks milczał, było równie dezorientujące, co intrygujące. Przymknęła ufnie oczy, oddając się jego delikatności. Ledwie wyrównała przyspieszony oddech, a Maksym niespodziewanie owinął sobie jej włosy wokół prawego nadgarstka i przyciągnął gwałtownie na wysokość swojego podbrzusza. Patrycja syknęła i odwróciła głowę w jego stronę. Nachylił się nad nią i gdy już sądziła, że chce ją pocałować, skierował swe usta do jej ucha, po czym wyszeptał — wchodzę w to…

Uwolniwszy jej włosy z uścisku, uniósł jej podbródek do góry tak, by ich oczy się spotkały. Źrenice obydwojga szalały z podniecenia, przybierając maksymalne rozmiary okraszone blaskiem świec. Maks pogładził ją po włosach, a ona instynktownie położyła obie dłonie na jego torsie, sunąc palcami po krawędziach drobnych guziczków. Mężczyzna zamruczał zadowolony, a Patrycja ostrożnie zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, jeden po drugim. Gdy doszła do brzegu spodni, odpinając ostatni guzik, zbliżyła usta do okolicy jego pępka. Maks zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, przysuwając jednocześnie Patrycję bliżej. Wodziła nosem po jego skórze, napawając się elektryzującym zapachem jego wody. Zdecydowanie Paco Rabanne 1 Million był wymarzonym afrodyzjakiem o dalekosiężnym polu rażenia na jej żądne mężczyzny zmysły. Maks błyskawicznie zrozumiał, że Patrycja droczy się z nim i chętnie podjął się jej gry. Energicznym chwytem uniósł ją znad krzesła i ponownie odwrócił do siebie plecami. Jej dłonie oparł na krawędzi stołu, a nogi delikatnie rozchylił własnym kolanem. Kobieta spojrzała przed siebie na uchylone okno, przez które do wnętrza salonu co rusz wpadała delikatna, długa firanka. W uchylonej wiatrem tkaninie odsłaniał się fragment szyby, w której Patrycja zobaczyła swoje odbicie i pochylającego się nad nią bezwstydnie przystojnego mężczyzny. Miała wrażenie, że obserwuje jakąś scenę z filmu i za chwilę włączą reklamy w najciekawszym momencie.

Postanowiła nie tracić więcej czasu i odwróciła się do Maksa, gdy ten całował i głaskał czule jej ramiona. Kobieta nie lubiła bezczynności i ewidentnie sobie z nią nie radziła. Zsunęła pospiesznie czarne szpilki z czerwoną podeszwą, po czym wspinając się na palcach, zarzuciła ramiona na jego kark. Zdecydowanym ruchem chwycił w obie dłonie jej kształtne pośladki, przelewające się bezkarnie pod miękką tkaniną i podniósł ją na wysokość stołu. Posadził ostrożnie na jego blacie, przenosząc wcześniej świece na komodę i zrzucając przy tym kilka sztućców, ale najwyraźniej ona, mimo swej wyuczonej pedanterii o to teraz nie dbała. Jej ciało drżało i wrzało, a usta rozchylały się bezwiednie gotowe nie tylko na pocałunki. Maks nachylił się nad nią, opierając dłonie o stół, a Patrycja wsparła się na łokciach, odchylając ciało do tyłu. Całował jej szyję, przygryzając złoty łańcuszek z symboliczną literką „P”.

Jego usta zsuwały się sprawnie wzdłuż dekoltu, zatapiając się pomiędzy jej miękkimi piersiami. Czuł, że długo nie wytrzyma takiego napięcia, ale jednocześnie nie chciał spłoszyć chwili, by móc delektować się nią jak najdłużej. Gdy jego dłonie powędrowały ponownie w górę i zaczęły sprawnie zsuwać szerokie ramiączka jej kombinezonu, poczuła, że warto było czekać tak długo na tak silne doznania. Maks płynnym ruchem pozbył się swojej koszuli i kombinezonu Patrycji. Jej ciało miarowo przeszło z drżenia w regularne konwulsje, była całkowicie naga, a obcy dotąd mężczyzna rozkoszował się jej widokiem i bawił reakcjami jej ciała na swój dotyk. Była tak rozpalona, że sekundy dzieliły ją od tego, by nie tylko dyszeć, ale i krzyczeć z zachwytu, gdy Maks ściągnął spodnie i bokserki. Spomiędzy jej nóg uwolniła się stróżka lśniącego dowodu podniecenia. Nie uszło to jego uwadze i niemal natychmiast opadł na kolana, usadawiając usta na wysokości jej muszelki. Była pewna, że zanurzy w nią palce lub zacznie miarowo poruszać językiem po jej łechtaczce, zwłaszcza że wyglądał na mężczyznę, który doskonale zna się na rzeczy i wie co robić. Ale on ją zaskoczył, unosząc jej uda wyżej i opierając jej kształtne łydki na swoich barkach. Jego język powędrował natychmiast pomiędzy jej pośladki, które miarowo ściskał teraz dłońmi. Patrycja jęknęła gardłowo z zachwytu. Nie znała takich doznań. Mimo, iż była niedoświadczona, o seksie wiedziała bardzo dużo, a i nie stroniła od niego, ale zwyczajnie nie szukała do tego okazji, więc i częstotliwość była marna. W jej podświadomości wciąż pokutowało przeświadczenie, że potencjalna ciąża kończy się utratą mężczyzny i własnych planów. Tak było w przypadku jej matki i babki. Chciała tego za wszelką cenę uniknąć, dlatego mężczyźni, którzy nastawiali się na związek z nią, nie mogli zaakceptować takiej wstrzemięźliwości nawet, jeśli wszelkie inne czynności seksualne wykonywała celująco. Nie dało się ukryć, że Patrycja stroniła od klasycznych stosunków.

Teraz jednak czuła, że podniecenie przejmuje nad nią kontrolę, a widząc pokaźnych rozmiarów członek, który był bliski eksplozji, gotowa była przyjąć za dobrą monetę to, że dzień po okresie nie była raczej narażona na ciążę, zwłaszcza, że przyjmowała hormonalne tabletki dwuskładnikowe, tak na wszelki wypadek… Rozochocona do granic możliwości patrzyła na Maksa zatopionego pomiędzy jej udami i zachłannie liżącego jej ciasną dziurkę. Odruchowo przytrzymała go łydkami, gdy jego język powędrował w stronę najczulszego punktu. Dłońmi docisnęła jego głowę do swojej cipki, nie bacząc na to, że kładąc się na stole, zrzuca z niego resztki jedzenia i naczynia na podłogę. Gdy osiągnęła orgazm, spazmy szarpały jej ciałem, a jęk niemal zmienił się w szloch rozkoszy. Czuła niewymowną wdzięczność za to, co jej zrobił Maks i rozłożyła swoje nogi jeszcze szerzej, ukazując w całej okazałości swoją pulsującą, wydepilowaną kobiecość. Maks przyglądał się jej przez chwilę, po czym bardzo delikatnie zagłębił w niej palec wskazujący, a następnie go oblizał. Patrycja ponownie jęknęła, a on ostrożnie ujął kciukami jej cipkę i bardzo wolno rozszerzył, zatapiając w niej jednocześnie język. Patrycja nie umiała opanować łez, nie rozumiała tego, co się z nią dzieje, ale była tak spełniona i rozgrzana, że miała ochotę krzyczeć żebrząc o to, by w końcu w nią wszedł. Maks wstał powoli, jakby słysząc jej myśli i stanął władczo pomiędzy jej nogami. Jedną dłonią sunął po podbrzuszu aż do szyi, po czym chwycił jej pierś, ściskając co chwilę sterczący sutek. Drugą dłoń wsunął pod jej pośladki, odszukując jej najciaśniejszą dziurkę i bardzo wolno wbił w nią swój środkowy palec, do samego końca. W pierwszej chwili próbowała się odruchowo wyrwać, ale pragnęła go z taką mocą, że było to silniejsze od strachu przed bólem, jaki niewątpliwie za chwilę ją czekał.

— Nie wiem, jak to ci się udało moja piękna królowo, ale z tego, co mi się wydaje, nadal wyglądasz jak dziewica… — wyszeptał zachrypłym głosem sunąc jednocześnie ustami po jej pęku.

— Zechcesz to zmienić? — Wysapała patrząc mu w oczy.

Dopadł ją ustami i w końcu pocałował tak, jak jeszcze dotąd nie zrobił tego żaden znany jej mężczyzna. Gdy jego usta zwolniły nieco natarcie, przygryzł jej dolną wargę i penisem otarł się o jej łechtaczkę. Niemal krzyknęła z wrażenia, a on sprawnie zsunął go odrobinę niżej na wysokość jej rozedrganej szparki. Gdy pierwszy raz wsunął go odrobinę do środka, poczuł zdecydowany opór, ale się nie wycofał. Wciskał się po centymetrze głębiej i głębiej, a jej jęki najprawdopodobniej słychać było na całym osiedlu. Gdy upewnił się, że wypełnił ją całą, przeszedł do kulminacyjnej części i rozpoczął miarowo poruszać biodrami do przodu i do tyłu. Patrycja wstrzymała oddech, gdy w niej eksplodował, a on wydał z siebie męski okrzyk spełnienia, nie tracąc z nią kontaktu wzrokowego, co było chyba najbardziej podniecające dla obojga w tym cielesnym misterium.

Rozdział 7

We wtorek Patrycja nie pojawiła się w pracy, ale pracowała zdalnie i nieustannie była na łączach z Aśką. Wymówiła się migreną, a jej asystentka nie dociekała prawdziwego powodu nieobecności szefowej, choć podświadomie czuła, że tak naprawdę mogło mieć to związek z Maksem. Patrycja jednak na pytanie Asi o poniedziałkową kawę z kolegą z sąsiedniego biura, zdawkowo ucięła, że Maks to raczej straszny nudziarz, którego interesują głównie paragrafy i w zasadzie straciła w jego towarzystwie cenny czas. Joannę nieco zdziwiło to podsumowanie, gdyż jej jawił się jako błyskotliwy, skuteczny prawnik o zniewalającym uśmiechu i intrygującym spojrzeniu. Asia zażartowała nawet, że sokoro tak się sprawy mają, to może ona podejmie rękawicę i się do niego szerzej uśmiechnie podczas przerwy na kawę, ale gdy Patrycja zbyła tę uwagę milczeniem, Joanna błyskawicznie zmieniła temat i powróciła do spraw stricte zawodowych.

— Przed nami dużo pracy. Przesłałam ci na maila wstępne materiały, proszę byś rzuciła na nie okiem i poprawiła ewentualne błędy. Jest tego sporo, więc mogło mi coś umknąć. To konspekt szkoleń przygotowany z myślą o niezdecydowanych rekruterach — powiedziała Patrycja.

— Dobrze, oczywiście zrobię to jeszcze dziś. Chciałabym dziś urwać się o trzynastej, mam pilną wizytę u ginekologa, nie masz nic przeciwko? — Spytała Joanna.

— Jesteś w ciąży?! — wyrwało się Patrycji, zanim zdążyła przeanalizować konieczność takiego pytania.

— Nie, nie sądzę! Ale odczuwam od pewnego czasu ból podczas zbliżenia i czasami krwawię… Chcę to sprawdzić, może to jakaś torbiel lub… — Zawiesiła nagle głos, który już drżał.

— Nie kracz Aśka. Jesteś młodą, zdrową kobietą, ale na pewno trzeba to sprawdzić jak najszybciej. Jeśli potrzebujesz wyjdź już teraz, bo zapewne i tak nie myślisz o pracy, tylko niepokoisz się tym, co usłyszysz, a konspekt ogarniesz z domu — podsumowała Patrycja.

— Ech… Dziękuję. To jednak super sprawa mieć za szefową empatyczną kobietę! — Odparła podbudowana asystentka.

— No już, bez słodzenia i do usłyszenia. Masz mi za to zameldować po wyjściu od lekarza, co się dzieje, czy wszystko w porządku, zrozumiano? — Zaśmiała się ciepło do słuchawki Pati.

— Tak jest pani prezes! Pa! — Dodała ochoczo Joanna.


Patrycja zaparzyła sobie świeżej kawy z kardamonem i otworzyła laptopa. Usadowiła się wygodnie na wysokim hokerze przy blacie kuchennym z widokiem na otwartą przestrzeń salonu. Kontem oka zerkała na stół, przy którym jeszcze wczoraj uprawiała dziki seks z Maksem. Do dziś nie mogła zdrapać z paneli zaschniętego wosku, który rozlał się z przenoszonych przez Maksa świec, zanim płynnym ruchem zsunął obrus i cała zastawa runęła na podłogę. Mogłabym to robić częściej — pomyślała i z rozrzewnieniem spojrzała na telefon. Ikona nieotwartych wiadomości migała nagląco. Patrycja skrzywiła się zdziwiona i odczytała smsy. Wszystkie trzy były od Maksyma. „Nie ma Cię dziś w pracy moja królowo?” — Odczytała pierwszy z nich i spojrzała na zegarek. Wyglądało na to, że Maks bardzo szybko zorientował się, że nie ma jej dziś w biurze. „Czy coś się stało??? Niepokoję się.” — Brzmiał kolejny. „Jestem cierpliwy, poczekam aż się do mnie odezwiesz. Poczekam. Poczekam jeszcze… kwadrans, a potem wsiadam i jadę do Ciebie!; -)” Przeczytała ostatni sms i ponownie zerknęła na zegarek, dochodziła dwunasta, a sms wysłano tuż po jedenastej. Chwyciła za telefon i wybrała numer Maksa. Po dłuższej chwili odebrał zdyszany.

— O! Moja królowa przypomniała sobie o swym poddanym! — Wykrzyczał radośnie w słuchawkę.

— Poddany? Raczej władczy nim Cezar! — Odparła śmiejąc się w głos.

— Uważaj, bo wezmę sobie do serca i zostaniesz moją Kornelią — droczył się Maks.

— Czemu tak dyszysz mój Juliuszu? — Spytała Pati, a Maks zaśmiał się tajemniczo.

— Bo wchodzę na czwarte piętro! — Odparł.

— Przecież w naszym biurowcu są windy — zdziwiła się.

— W biurowcu tak, ale nie w Twoim bloku — powiedział, wciskając jednocześnie dzwonek do jej drzwi.


Otworzyła mu natychmiast. Stała osłupiała, nie wiedząc, co powiedzieć i odruchowo domknęła poły granatowego szlafroka z satyny. Maksym wszedł do środka i zamknął drzwi. Bez słowa przyparł ją do ściany, ujął jej twarz w dłoniach i pocałował niezwykle namiętnie i czule zarazem. Gdy skończyli się całować, podniósł ją na rękach i zaniósł do sypialni, ostrożnie układając na łóżku, którego nie zdążyła jeszcze zaścielić. Ponownie przywarł do niej ustami, a między nogami Patrycji natychmiast zagościła zachęcająca wilgoć. Maks zsunął się niżej i rozchylił delikatny szlafrok Patrycji. Drżała w oczekiwaniu na to, co się stanie, zamknęła oczy i zamruczała zadowolona, gdy jego usta zaczęły całować delikatnie jej kobiecość. Czuła, jak ciśnienie w żyłach nabiera niebezpiecznej prędkości, wprawiając w łopot jej zauroczone serce. Gdy Maks podniósł się na łokciach i spojrzał na jej przymknięte powieki, uśmiechnął się zadowolony i wstał z łóżka. Patrycja natychmiast otworzyła oczy i usiadła, patrząc na niego wyczekująco.

— Przyszedłem tylko się przywitać i pożegnać zarazem — powiedział ze smutkiem.

— Jak to? — Zdziwiła się.

— Za pół godziny mam ważną i niestety medialną rozprawę. Mój klient został wmanewrowany przez podstawioną pracownicę, która tak naprawdę była wynajęta przez konkurencyjną firmę. Czekamy na wyrok uniewinniający, nie zaprzątaj sobie tym ślicznej główki, sprawa o molestowanie — dodał tajemniczo.

— Rozumiem, a dlaczego pożegnać? — Spytała zaniepokojona.

— Bo zaraz po tej sprawie wyjeżdżam na szkolenie do Wrocławia i wracam w niedzielę wieczorem… — Odpowiedział z nieukrywanym smutkiem.

— Szkolenia są ważne, nie cieszysz się? — Dodała.

— Jeszcze w ubiegłym tygodniu się cieszyłem, teraz jakoś mniej — powiedział klękając przed nią i patrząc w jej duże ciemne oczy.

— Chyba wiem o czym mówisz — uśmiechnęła się i oboje wstali podchodząc do drzwi.

— Gdy wrócę, zarezerwuj dla mnie wieczór. Tym razem to ja zaproszę cię na kolację. Jeżeli nic nie skomplikuje się po drodze, będę w domu po osiemnastej w niedzielę i o dwudziestej podjadę po ciebie — zarekomendował.

— Będziesz zmęczony — zaniepokoiła się.

— Czym? Wolski wynajmuje busa i jedziemy razem, nie prowadzę, więc się nie martw — skwitował i czule pocałował Patrycję w czoło.

— Uważaj na siebie — zdążyła powiedzieć, gdy Maks zerknąwszy na zegarek, syknął i pospiesznie wybiegł na klatkę schodową.


Zamknęła za nim drzwi i opadła na miękką wykładzinę przedpokoju. Siedziała tak kilka minut patrząc się bezwiednie w puste łóżko przez otwarte drzwi sypialni. I tego właśnie się obawiałam — pomyślała, czując jak do oczu napływają jej łzy bezsilności. Patrycja bardzo skrupulatnie broniła się od lat przed wszelkimi miłostkami. Wiedziała doskonale, że jeśli się zakocha, jej praca zawodowa może na tym ucierpieć. Nie chciała chodzić z przysłowiową głową chmurach i odliczać godzin i dni do kolejnego spotkania. Nie chciała zerkać na telefon co pięć minut upewniając się, czy przypadkiem nie pominęła jakiejś wiadomości od niego. Nie chciała logować się na pocztę mailową, szukając znaku od niego i na ulicy wychwytywać zapachu męskich wód, zbliżonych do tej, której używał ON. Nie chciała tego, a jednocześnie z niczym tak dobrze się nie czuła, jak z tą tęsknotą za dotykiem, głosem, spojrzeniem. Chciała tego i zarazem potwornie się tego bała.

Rozdział 8

Następnego dnia Patrycja postanowiła rzucić się w wir pracy. Z powodu nieoczekiwanej wizyty Maksa, nie dokończyła konspektu, by wysłać go Aśce i czuła, że poniekąd uciekł jej dzień przez palce. Musiała ostro zabrać się do pracy i przy okazji zająć myśli czymś pożytecznym, by nie spoglądać w kółko na zegarek i telefon. To chore, on jest na szkoleniu, a ja stoję w miejscu? — Skarciła samą siebie w myślach i spakowała niezbędne dokumenty i laptop do pracy. Po drodze wpadła do „Burger Kinga” i wzięła sobie na wynos śniadanie i kawę. Czasami można — rozgrzeszyła siebie w myślach i podkręciła głośniej radio w samochodzie, gdy usłyszała jak Sylwia Grzeszczak śpiewa o „Tamtej dziewczynie”. Do pracy trafiła przed czasem. Aśki jeszcze nie było. Przypomniało się jej, że miała wczoraj oddzwonić do niej i spytać jak wypadła wizyta u lekarza, bo gdy Asia wyszła z gabinetu, zasięg zanikał i nic nie rozumiała. Wybrała pospiesznie jej numer. Po dłuższej chwili Asia odebrała zaspanym głosem telefon.

— Słucham… — Wyszeptała ochryple, a Patrycję oblał zimny dreszcz.

— Aśka? Śpisz? Nie będzie cię dziś w pracy? — Zapytała przejęta Patrycja.

— Mówiłam ci przecież wczoraj. Mam potężną torbiel, czekam już na zabieg, jestem w szpitalu w Pucku, nie mogę rozmawiać — powiedziała cicho.

— Chryste! Moja biedna, trzymaj się, jutro cię odwiedzę, niech cię tam wyleczą, będzie dobrze, wiesz, że będzie dobrze? — Starała się brzmieć optymistycznie Patrycja.

— A wiesz, że moja matka zmarła na raka jajnika w wieku czterdziestu dwóch lat? — Wycedziła złowrogo.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 39.62