LEWKONIE

Bezpłatny fragment - LEWKONIE


Proza współpczesna
Polski
Objętość:
258 str.
ISBN:
978-83-65236-00-5

Kwiecień

Panie Prezesie

Piszę do Pana Prezesa głęboko zaniepokojony pewnymi TENDENCJAMI jakie obserwuję na terenie Rodzinnego Ogrodu Działkowego LEWKONIA. Otóż jak powszechnie wiadomo, ogródki działkowe mają służyć uprawom i rodzinnemu wypoczynkowi a nie zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych, na co powołałbym stosowny punkt regulaminu, ale sam Pan Prezes wie najlepiej. Tymczasem obserwuję niepokojące ZJAWISKO mianowicie, że ROD LEWKONIA stopniowo ZAMIENIA SIĘ W OSIEDLE MIESZKANIOWE. Na dzień dzisiejszy naliczyłem 24 zamieszkane całorocznie altany. Czy Pan Prezes zamierza podjąć KROKI dla zapobieżenia pogłębianiu się sytuacji?

Jest mi znanym fakt, że w zarządzie zasiadają OSOBY również zamieszkujące na terenie ROD LEWKONIA, dlatego nie podpisuję się niniejszym nazwiskiem własnym. Uprzedzam jednak, że jeśli Pan Prezes nie zadziała osobiście podejmę stosowne STARANIA.

Szczerze Zbulwersowany Anonim

— Co tam tak sadzisz, kochaniutka? — Wiesia zajrzała Izie do ogródka. — Aksamitki? Mały ci nie podepcze?

— Niechby tylko spróbował — mruknęła Iza.

— Piękna pogoda, prawda? No, no, racja, trzeba korzystać. Ci nowi bynajmniej jutro się wprowadzają. Szybko. Już ich widzieliście? Wiesiu z nimi rozmawiał, niby sympatyczni, ale bo to wiele da się stwierdzić, jak człowiek parę zdań zamieni? Zresztą, co tam się Wiesiu na ludziach zna.

Iza z niechęcią oderwała się od wkopywania sadzonek. Chciała jak najlepiej wykorzystać tę resztkę dziennego światła, na jaką mogła liczyć po powrocie z pracy, ale nowi sąsiedzi zasługiwali jednak na odrobinę uwagi. Będzie ich miała tuż za płotem przez nie wiadomo ile lat. Dobrze, że trafiło się małżeństwo, z małym dzieckiem, czyli odpowiednio scementowane. Poprzednia właścicielka domku, Dorota, mieszkała sama, przez co Iza nieustannie musiała pilnować Radka.

— Mają córeczkę? — spytała.

— No, no, maleńką. Parę miesięcy, ale Wiesiu dokładnie nie wypytał, jak to on. Cud, że w ogóle dziecko zauważył. — Wiesia pokręciła głową. — Że też akurat wtedy do siostry pojechałam, no. Może bynajmniej dla Konradka narzeczona się szykuje? Ja tylko mam nadzieję, że przez tą małą nie będą tam i z powrotem jeździć, jak co poniektórzy. Sto czterdzieści osiem znowu skargę napisała, że jej kurzą.

— Bo ten piach to nie był najlepszy pomysł — burknęła Iza, przekonana, że „co poniektórzy” odnosiło się do niej i Radka.

Ale, bez przesady, ani myślała drałować pół kilometra do bramy z chorym Konradem tylko dlatego, że wściekłej babie przy głównej alejce przeszkadzał kurz. Tak strasznie babsku nie odpowiada lokalizacja działki, to niech wymieni ją sobie na inną, bardziej na uboczu. Na Lewkonii co rusz ktoś sprzedawał. Tyle że wtedy mniej ludzi podziwiałoby jej wymuskany ogródek, a przecież krowie zależało na widzach.

— Żaden piach, tylko to, no, jak się… aha, krzesiwo — sprostowała Wiesia. — Ty to nie pamiętasz, jakie tu kiedyś błoto było. Bynajmniej jeszcze cztery lata temu, niewiele przed tym, jak kupiliście. Z wózkiem to byś się po osie zapadła, auta wyjechać nie mogły.

— Można było wysypać nową warstwę żwiru — mruknęła Iza.

— Pewno, narzekać to każdy mądry, ale żeby do zarządu wejść, odpowiedzialność na siebie wziąć, z ludźmi się użerać, to już nie! — zaperzyła się Wiesia. — Najłatwiej z boku się komentuje! Taka cwana jesteś, a kiedy wózkiem po żwirze jechałaś?

Iza żałowała, że w porę nie ugryzła się w język. Ten piach — a raczej kruszywo barwy piachu, znacznie bardziej pyliste — załatwiał na zeszłą wiosnę Wiesiu, dało się więc przewidzieć, że Wieśka ostro zareaguje na krytykę. Wcześniej na głównej alejce leżał żwir, za mało, tak że w deszczowe dni albo przy odwilży robiło się błoto, ale jednak, mimo wszystko, było to lepsze rozwiązanie niż obecne pyliste badziewie. Człowiek przeszedł się do bramy i miał żółte buty.

Szlag Izę trafiał, ale powstrzymała cisnące się jej na język riposty. Uśmiechała się z przymusem i cierpliwie czekała, aż Wiesia się wygada.

— Czyli jutro się wprowadzają? — spytała, kiedy gniew Wiesi nieco przygasł.

— No, no, jutro. Bynajmniej tyle prezes im wyklarował, żeby w czwartek. Wiesiu twierdzi, że z tego Michała cwaniaczek, z takimi trzeba od razu krótko i konkretnie. Jeszcze tego brakuje, żeby ciężarówki tu w inny dzień jeździły. Sto czterdzieści osiem szału by dostała. Zresztą, sama wiesz, lepiej ludziom argumentów przeciw mieszkańcom nie dawać.

— E tam, ile im do tego domku wejdzie? — Iza obejrzała się na sąsiednią działkę. Nigdy nie odwiedziła Doroty, ale wiedziała, że jest tam jeden pokój z kuchnią we wnęce i łazienka. Już z zewnątrz było widać, że to malutkie. — Jeden bus przyjedzie, mówię ci. Albo coś jeszcze mniejszego. Uwinęli się z remontem w dwa tygodnie?

— No, no, przecież mówię, że szybko. Ale też ile tam do roboty było? Pomalować i wszystko. Dorota im nawet część mebli zostawiła. Ten jeden weekend tu byli, co to ich wtedy Wiesiu widział. Wyście na ślub pojechali.

Wyjaśniło się, czemu Iza nie zaobserwowała żadnej aktywności na działce sąsiadów. Myślała, że może rozmijała się z nowymi, że przyjeżdżali remontować, kiedy była w pracy. Ale fakt, ile to roboty, machnąć farbą jeden pokój?

— Część rzeczy po Dorocie do kontenera wywieźli, chociaż prezes bynajmniej uprzedzał, żeby z tym nie szaleli — ciągnęła Wiesia. — Dobrze, że teraz z góry opłata jest. Za waszych czasów nie było.

— Opłata?

— No, no, oprócz wpisowego, kaucji i całej reszty dodatkowo pięćdziesiąt złotych za śmieci. Bo to się bynajmniej zawsze każdy w pierwszym rzędzie za wywalanie rupieci po poprzednich właścicielach bierze, a potem inni działkowcy się burzą.

Bez wątpienia był to kolejny przytyk do Izy i Radka, którzy po nabyciu tej altany musieli się uporać z nieprawdopodobną wręcz górą śmieci po poprzednich właścicielach. Starsi państwo przez lata zbierali chyba wszystkie możliwe doniczki, pudełka, woreczki, butelki, tacki, kubki, a nawet przynosili wystawione przez działkowców koło kontenera niepotrzebne meble. W środku ledwie dało się ruszyć, uprzątnięcie tego zajęło Izie i Radkowi dobry tydzień.

Ale mniejsza o gadaninę Wieśki, nikt przecież na serio nie wypomni im dwojgu śmieci sprzed ponad trzech lat. Iza wróciła myślami do nowych sąsiadów. Małżeństwo z dzieckiem. Może dziewczyna okaże się w porządku? Ostatnimi czasy brakowało jej sprzymierzeńca. Wieśce nie mogła ufać, a z kolei Aga spiknęła się z Darią, chodziły do siebie na kawkę, kiedy Iza była w pracy, no i, jakżeby inaczej, obmawiały ją. Cholerne psiapsiółki.

Znów spojrzała na sąsiedni ogródek. Taa, nie zaszkodziłoby zewrzeć szyki z nową. Szkopuł w tym, że tamte dwie będą miały więcej czasu, żeby ją przekabacić.


W czwartek około południa pojawili się nowi, wypasionym wozem, a tuż za nimi bus. Zatarasowali Czereśniową. Daria tylko czekała, aż ktoś będzie chciał przejechać na działkę w głębi alejki i urządzi awanturę. Przydałoby się im, żeby zanadto nie szpanowali.

Pierwsze naprawdę ciepłe dni tej wiosny, grzechem byłoby nie wyjść do ogródka na kawę. Daria miała akurat wolne; pracowała na dwunastogodzinne zmiany, była w pracy wczoraj, pójdzie jutro, a w tej chwili mogła oddać się błogiemu lenistwu. I, razem z Agą, z bezpiecznej odległości poobserwować akcję zasiedlania dawnego domku Doroty. Nowy i kierowca busa układali w stos na tarasie przed domkiem kartony, plastikowe kontenery, wory, trochę mebli, a nowa stała na trawniku, wytrwale kołysząc w wózku drące się dziecko.

No, okej, przez ten płacz Daria nie czuła się aż tak błogo. Poza tym Majka dreptała po trawniku niebezpiecznie blisko jej rabatek i wyraźnie szykowała się do zerwania „kwiatuska”, co często kończyło się wyrwaniem z ziemi całej rośliny. Tymczasem Aga nie przejmowała się poczynaniami córci, ba, jeśli już, to ją chwaliła: „Jaki piękny kwiatuszek, dziękuję, słonko”.

— Taka przygaszona, nie wydaje ci się? — skomentowała Aga, wychylając się na krześle, żeby zobaczyć nową w przerwie między przesłaniającymi widok jałowcami. — On się rządzi, a ona na boczku z wózkiem. Ja mam nadzieję, że ten jej dzieciak to wyjątkowo tak wrzeszczy.

— Chyba lepiej tak, niż gdyby to ona nosiła kartony, a on zajmował się dzieckiem? — parsknęła Daria, z irytacją dzieląc uwagę między nowych a Majkę.

Jej Natka okres niszczycielstwa miała już dawno za sobą i Daria stwierdzała, że ówczesna cierpliwość wyparowała z niej bez śladu. Zmarszczyła brwi, bo Majka właśnie przykucnęła obok rabatki, wyciągając rączkę w kierunku kwitnącego na biało wrzośca.

— Majcia, chcesz ciasteczko? — spytała. — Chcesz? Chodź, dam ci.

To był jedyny rozsądny sposób. Aga bez oporów karmiła małą słodyczami, wściekała się natomiast, jeśli ktokolwiek obcy ośmielił się skarcić jej córunię.

— Czym on się zajmuje? — Aga przelotnie spojrzała na Majkę, która niezbyt czystą rączką wzięła ciastko od cioci Darii. — Ona pewnie siedzi z małą w domu na macierzyńskim. Myślisz, że ma macierzyński? Bo wygląda na smarkatą.

Znalazła się dorosła. Daria powstrzymała grymas. Chciała odpowiedzieć, ale na przylegającym od tyłu do ogródków działkowych lotnisku zaczął kołować samolot, musiały więc na dłuższą chwilę zawiesić rozmowę, ograniczając się do obserwacji nowych sąsiadów i ich pomocnika. Przynajmniej Daria mogła jednak pozwolić sobie na grymas, na pozór z powodu hałasu. Aga zaciążyła tuż po osiemnastce, czyli teraz miała, no, niecałe dwadzieścia dwa. O ile więc nowa mogła być od niej młodsza?

— Obwiesie chyba jeszcze się nie wywiedzieli — odpowiedziała Adze, kiedy ryk samolotowych silników stracił na sile, stopniowo zamierając w oddali.

Poniewczasie zerknęła z niepokojem na ogródek naprzeciw. Wiesiu podłapał robotę na budowie, wracał do domu późnym wieczorem, dziwne natomiast, że Wiesia dotąd się nie pokazała. Takie wydarzenie, a jej nie było na stanowisku?

— Majcia, ale nie właź cioci na rabatki. — Aga wreszcie zainteresowała się córką. — Majcia! Co ja mówię? Buty sobie wybrudzisz. Tylko po trawie. Majcia! Warto by zaprosić ją na kawę i ciut przemaglować — zwróciła się znów do Darii, mimo że córcia nie przejęła się napomnieniem i w najlepsze tuptała wśród kwiatów Darii i po nich.

Daria podbiegła i poderwała małą z ziemi, niby to w zabawie.

— Drugie ciasteczko? — Podała małej ciastko, a potem spojrzała na Agę. — Może niech ona nas zaprosi? Wprowadzili się, to by wypadało. Zapoznać się z sąsiadami.

— A jak nie zaprosi? Lepiej wziąć sprawy we własne ręce.

Własne czyli czyje? Aga pięknie sypała ogólnikami, ale pewnie skończy się na tym, że to Daria zafunduje nowej tę kawę. Bo jakoś tak dziwnie się składało, że przeważnie to Aga przychodziła żłopać kawę do Darii, a nie odwrotnie. Wygodniej, taniej. Mimo że na przykład teraz z ogródka Agi miałyby o wiele lepszy widok na poczynania nowych.

Bus odjechał, nowy ruszył za nim w swoim wypasionym aucie, żeby otworzyć bramę. Ha, jeśli będzie tak zasuwał Truskawkową w tę i we w tę, zaraz ktoś doniesie na niego do zarządu.

— Mógłby chociaż ręką machnąć na powitanie — skomentowała Aga. — Buc. Mówię ci, on rządzi, a ona patrzy w niego jak w obrazek.

— Jeśli jej to leży.

Zdaniem Darii, opis równie dobrze pasował do związku Agi i Ryśka, ale nie wychylała się z tym komentarzem. Zanim na powrót usiadła, przyjrzała się krytycznie stosowi rzeczy przed domkiem nowych.

— Ciekawe, czy dzisiaj się wyrobią.

— Pogoda ładna, więc najwyżej zostawią część klamotów na dworze. — Aga łyknęła kawy. — Nic się nie stanie, tutaj to jak na strzeżonym osiedlu. To mi się podoba, wiesz? Że można zostawić wózek czy rower, bez obawy, że ci zakoszą.

— Kupiliście rower?

— Majki. Co ty, gdzie ja, na rowerze? O, wraca. On jest Michał, a ona?

Daria wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, poza tym ryk kolejnego samolotu znowu na jakiś czas uniemożliwił rozmowę. Tym razem samolot schodził do lądowania, to na szczęście nigdy nie trwało długo. Przeklęte lotnisko. Daria ceniła sobie spokój „strzeżonego osiedla”, natomiast do samolotów nie umiała się przyzwyczaić. No, ale domek odziedziczyła po babci, dobrze, że w ogóle był. Dlatego starała się nie narzekać. Nie rozumiała jednak, jak można z własnej woli pchać się w taką okolicę, na dobitkę z małym dzieckiem.

Jakby na zawołanie dzieciak nowych znów się rozbeczał, zapewne zbudzony rykiem samolotowych silników. No właśnie. Gorzej, że płacz był tak przenikliwy, że przebijał się nawet przez hałas z lotniska.


Kasia z ulgą wyjęła ostatni sweter ze studwudziestolitrowego wora, piątego, z jakim dotąd się uporała. Do końca było nadal daleko, ale zawsze to jakiś… Stos swetrów runął na nią z półki.

Zaczerpnęła powietrza i przytrzymała je w płucach, żeby się nie rozpłakać.

— Przynieść następny? — Michał zajrzał do domku, spostrzegł rozsypane swetry i zaklął pod nosem. — W ten sposób do zimy nie skończymy. Julka się drze. Chyba powinnaś ją nakarmić albo coś.

Kasia odetchnęła.

— Która godzina? — spytała, świadoma drżenia we własnym głosie, mimo że przecież chodziło tylko o kilka swetrów.

Tak, jak się obawiała, Michał się zezłościł. Nie lubił, kiedy się mazała, a już zwłaszcza — gdy robiła to z błahych powodów. Ale co mogła poradzić? Cała ta przeprowadzka nadszarpnęła jej nerwy. Julka bez przerwy płakała, teściowa miała pretensje, więc Kasia co chwila rzucała pakowanie, żeby zająć się dzieckiem. Padała z nóg. A teraz te swetry… To już okazało się ponad jej siły.

Nakarmiła małą, a Michał w tym czasie wniósł parę kartonów z książkami. To były jego książki, z ekonomii, marketingu i innych pokrewnych dziedzin, dla Kasi bez wyjątku zbyt skomplikowanych. Dobrze, że sam ułożył je na regale, bo na pewno coś by pomieszała, a Michał denerwował się, kiedy nie potrafił znaleźć potrzebnego mu tytułu.

Karmienie pomogło jedynie na krótko. Julka tradycyjnie uspokoiła się przy piersi, a kiedy już się jej odbiło, poleżała cicho przez mniej więcej kwadrans, po czym znów zaczęła ryczeć. Kasia nie zdążyła nawet uporać się z rozsypanymi swetrami.

— Ta babka dwie działki wcześniej, wiesz, ci, co mają owczarka, mówiła, że spokojnie możemy zostawić rzeczy na noc na dworze! — Michał starał się przekrzyczeć Julkę. — Zajmij się nią, jutro będziesz dalej rozpakowywać!

Nazajutrz Michał szedł do pracy, bo szef zgodził się dać mu tylko dzień urlopu, na samą przeprowadzkę. A i to ponoć z łaski.

W piątek jednak Kasia nie znalazła czasu, żeby rozpakować choć jeden wór ciuchów, gdyż Julka jakby się na nią uwzięła. Płakała, bo chciała jeść albo trzeba było ją przewinąć, przeważnie jednak darła się ot tak, bez powodu. W wózku zasnęła, ale Kasia musiała ciągle jeździć nim w tę i z powrotem po betonowej ścieżce na działce; nie odważyła się wyjść na spacer z prawdziwego zdarzenia, bo musiałaby zostawić bez dozoru stos rzeczy na tarasie.

Przyszła sąsiadka, ta od owczarka — pani Wiesia. Ogromnie miła, zaproponowała pomoc: zaofiarowała się, że weźmie Julcię na spacer, aby Kasia mogła w tym czasie kontynuować rozpakowywanie. Kasia nie miała jednak odwagi skorzystać. Zbyt dobrze znała Julkę, smarkula dałaby taki koncert, że sąsiadka by się zestresowała.

Ostatecznie więc z rozparcelowywaniem rzeczy w nowym lokum uporali się z Michałem dopiero w weekend. Na szczęście nic nie zginęło, przynajmniej na ile Kasia umiała to stwierdzić.

Urządzili się, wreszcie byli na swoim! Daleko od teściowej, choć akurat tego Kasia nie mówiła głośno, bo Michał złościł się, kiedy pozwalała sobie na najdrobniejszą nawet krytykę jego mamy. Co począć, kiedy między nimi dwiema się nie układało. Kasi podobał się nowy domek, mili sąsiedzi, przyjazna okolica, gdzie można było bezpiecznie zostawić rzeczy na dworze na kilka nocy, ale przede wszystkim cieszyła się z tego, że nie będzie musiała codziennie oglądać teściowej. Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale nie potrafiła się pohamować.

Ich kotce, Elegantce, zmiana chyba też przypadła do gustu. Kasia bała się, po raz pierwszy wypuszczając do ogródka chowaną dotąd w domu kocicę, niemniej Elegantka wyśmienicie odnalazła się w nowym otoczeniu. Już w sobotę rano Kasia widziała ją dokazującą z innym kotem.

Jedyną wadą tego miejsca były samoloty. Ledwo Julka zasnęła, budził ją ryk silników. Michał twierdził jednak, że mała szybko się przyzwyczai i dzięki temu generalnie uodporni na hałasy, z korzyścią dla wszystkich.

W niedzielne popołudnie Kasia wybrała się wreszcie na pierwszy spacer z wózkiem po działkach. Michał został, żeby w spokoju, bez wydzierającej się Julki pod bokiem, pooglądać telewizję.

Ładna pogoda przyciągnęła działkowców, Kasia wręcz zdumiewała się panującym tłokiem. Kiedy byli oglądać domek albo choćby w czwartek, gdy się wprowadzali, odniosła wrażenie, że ogródki działkowe są wyludnione.

Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co woli. W taki słoneczny dzień płacz Julci przeszkadzał większej liczbie osób, lecz zarazem poniekąd rozpływał się w panującym wokół harmidrze. Mimo to Kasia odnosiła wrażenie, że mijani działkowcy spoglądają na nią z wyrzutem. Dlatego starała się patrzeć przed siebie, pchając wózek Truskawkową, pylistą główną alejką, prowadzącą do bramy wjazdowej.

Tuż przed bramą skręciła w lewo, w boczną alejkę, dość szeroką w porównaniu z innymi, mijanymi wcześniej. Dotarła nią do alejki Agrestowej, równoległej do Truskawkowej, jedynie odrobinę od niej węższej i, przede wszystkim, nie tak pylistej. Po krótkiej przejażdżce Truskawkową wózek nadawał się do mycia.

Kasia zatrzymała się gwałtownie, kiedy w jej stronę zatoczył się berbeć na rowerku, straciwszy równowagę na koleinie. Już myślała, że wjedzie w wózek; byłoby fatalnie, bo Julka przed momentem wreszcie przestała ryczeć i błądziła na granicy błogosławionego snu.

— Oj, Alan! — Śladem chłopca nadbiegła ładna szatynka w widocznej ciąży. — Przepraszam stokrotnie. Alan?

Chłopczyk zmarszczył brwi, ale po krótkim wahaniu również z powagą przeprosił. Następnie zawrócił swoim trójkołowcem i popedałował Agrestową w kierunku, z którego nadjechał. Szatynka spojrzała za nim, a potem znów popatrzyła na Kasię.

— Wprowadziliście się na Czereśniową? Jestem Emilia — przedstawiła się, gdy Kasia przytaknęła z wahaniem. — Mieszkamy na tej samej alejce, z drugiego końca. Jej, przepraszam, muszę za nim gonić. Wpadnijcie kiedyś na kawę. Dwieście trzydzieści cztery.

Kasia zaczęła dukać, że nie wie, musi spytać Michała, ale Emilia machnęła jej już radośnie na pożegnanie i pobiegła za synkiem, bardzo żwawo, jeśli wziąć pod uwagę jej stan. Kiedy Kasia była w ciąży, najchętniej tylko by spała. Teraz zresztą też nieustannie myślała o tym, jak dobrze byłoby się położyć, zamknąć oczy i spać, spać, spać. Jak najdalej od ryczącej Julci. Która właśnie kwęknęła, a potem wybuchła płaczem, bo z lotniska wystartował samolot. Kasia miała nadzieję, że smarkula faktycznie szybko przywyknie do tych hałasów.

Pchnęła wózek dalej. Najchętniej wróciłaby do ich ogródka, żeby móc chociaż kołysać wózkiem na siedząco. Ale skoro Julka znowu ryczała, Michał by się zezłościł. Szła więc alejką, patrząc przed siebie i ignorując pełne wyrzutu spojrzenia, jakimi bombardowano ją z mijanych działek.

Maj

Proszę Szanowanego Zarządu

Zwracam się o nakaz użytkowniczce działki 181 o usunięcie tujów spode płota od strony mojej tj 182. Tuje przyprawiajom mnie o szkody moralne w postaci czucia się jak mieszkaniec cmentarza. Jestem starszym człowiekiem a użytkowniczka to młoda osoba i tuje posadzono złośliwie celem wywołania uczuć cmentarza. Chciałbym podkreślić że ideom Rodzinnych Ogródków Działkowych jest wypoczywanie z komfortem i relaksem a obecność tujów za płotem czyni mi to niemożliwem. Jako działkowiec od 1979 domagam się poszanowania moich praw do komfortu bez tujów nasadzonych przez w/w użytkowniczkę.

Z poszanowaniem

Roman Gawlikowski działka 182

W długi weekend non stop mieli gości — rodziców, wujostwo, znajomych — dlatego zabrakło okazji, żeby zaprosić nowych na zapoznawczą kawę. Iza obawiała się, że ci z naprzeciwka ich ubiegną i pierwsi zakumplują się z nowymi, no i zrobią się trzy działki przeciw ich jednej. W niedzielę te dwie parki urządziły sobie wspólnego grilla i nikt się nawet nie pofatygował, żeby zaprosić Izę i Radka. Co z tego, że nie mogliby przyjść? Liczyły się intencje. Wystarczyło spytać, Iza nie miałaby pretensji, że robią grilla bez nich. Ale nie, gdzieżby. A potem te krowy gadają, że to ona się izoluje!

Odburknęła coś ciotce, poirytowana wskutek tych rozważań, no i została zasypana cichymi, lecz pełnymi niepokoju pytaniami. Czy między nią a Radkiem wszystko dobrze? W pracy dobrze? Firma Radka dobrze? Konrad dobrze? Aż ją zatelepało.

Dla świętego spokoju ponarzekała na pracę, bo inaczej by się zaczęło, że coś ukrywa. Raz człowiek okaże rozdrażnienie, a całą rodzinę momentalnie obiega plotka o jego problemach małżeńskich. Swojej roboty Iza miała po dziurki w nosie, nie musiała udawać.

— Izuniu! — zawołała Wiesia ze swojego ogródka. — Podejdziesz no do płota?

Zrobili taras bliżej działki Doroty, czyli teraz tych nowych, właśnie po to, żeby choć trochę odizolować się od Wiesi i jej wścibstwa. W tej chwili jednak Iza wyjątkowo ucieszyła się, że ma okazję umknąć przed pytaniami ciotki.

Aczkolwiek fakt, że Wiesia użyła zdrobnienia, niewątpliwie oznaczał, że ma do niej interes.

— Jutro normalnie z pracy wracasz? — spytała Wiesia. — Bo Wiesiu do roboty jedzie, a ja mam coś do załatwienia na cały dzień, więc jakbyś mi tak Reksa wyprowadziła, kiedy wrócisz… Bynajmniej tylko tam na skwerek. — Wiesia machnęła ręką w kierunku lotniska na tyłach, mimo że ani chybi miała na myśli połać trawnika przed Lewkonią. — Trochę się przejdziesz, dla zdrowia. Co? Chyba nie problem?

— Nie ma sprawy. — Iza zmusiła się do uśmiechu.

Kiedy Obwiesie gdzieś wyjeżdżali, zostawiali Reksa przypiętego na długim łańcuchu do budy. Iza nie bardzo rozumiała, dlaczego pies nie może w związku z tym wysrać się w ogródku. Bo nie chciało się im sprzątnąć jednej kupy? I z tego powodu ona miała zasuwać z bydlakiem taki kawał? Szkopuł w tym, że Wiesia również często wyświadczała jej przysługi, choćby zajmując się przez chwilę Konradem, a z kolei Wiesiu to nawet pomagał Radkowi przy dachu, byłoby zatem niedyplomatycznie odmówić tak drobnej prośbie.

— Cudownie. To baw się dobrze, bynajmniej już nie przeszkadzam. — Wiesia niby zaczęła się odwracać, ale w ostatniej chwili jakby coś sobie przypomniała. Normalka. — O włamaniu słyszałaś?

— Wiesiu mi mówił.

Nie przejąwszy się tą odpowiedzią, Wiesia raz jeszcze zdała Izie relację z włamania do Góreckich na Truskawkowej. Bez wątpienia w jej wydaniu historia zyskiwała sporo dramatyzmu.

— Że też ja zawsze mam takie szczęście! — gorączkowała się Wiesia. — Sama powiedz! Ciągle na mnie pada! Tamtą, co w szklarni zamarzła, od Narcysia, też ja znalazłam, opowiadałam ci?

Iza prędko pokiwała głową. Na szczęście Wiesię w tej chwili bardziej nurtowała świeża sprawa Góreckich niż trup sprzed pięciu czy sześciu lat.

— A potem zeznanie trzeba składać, głowę zawracają, wypytują, podejrzliwie patrzą, jakby to różnicę robiło, czy o ósmej zauważyłam, czy ósma piętnaście! Godziny sobie przypomnieć nie mogłam, to tak na mnie spojrzał, że ci mówię! I dalej, po co szłam, a czemu patrzyłam, a przecież krata z boku, więc trudno zauważyć, że ktoś odpiłował. Moja wina, że taka spostrzeżona jestem? Czasu mi zabrali, a od Góreckich, to myślisz, że co? „Dziękuję” choćby usłyszałam? Wilkiem na mnie patrzyli, jakby chcieli się pozbyć, żebym przypadkiem nie usłyszała, co im wynieśli i ile warte.

Szczęśliwie ciotka zorientowała się, że Iza potrzebuje pomocy, i odwołała ją z bezpiecznej odległości. Gdyby podeszła bliżej, Wiesia także z niej uczyniłaby sobie słuchaczkę i nie uwolniłyby się obie przez kolejne pół godziny.

— Włamanie było? — spytała szeptem ciotka.

— Na głównej alejce, pod dziesiątką. Tutaj nic nam nie rąbną, z Wiesią pod bokiem — odparła równie cicho Iza. — Zresztą, akurat u tych ludzi mieli co kraść. U nas wystarczy, że spojrzą na ten krzywy dach, a od razu będą wiedzieli, że szkoda zachodu.

Ostatnie zdanie powiedziała głośniej, ale Radek udał, że nie słyszy, zagadany z wujkami. Zresztą, może i nie udawał, Iza miała jednak nadzieję, że mu chociaż zabrzęczało gdzieś w uchu. Z Wiesią pod bokiem faktycznie nic im nie groziło, a dach wypadałoby wreszcie skończyć.


— Te tuje to bynajmniej korą powinnaś podsypać — doradziła ze znawstwem pani Wiesia. — Po worku na każdy rządek. Widziałam, że dzisiaj chodzą, sprzedają, jak to zwykle z początkiem sezonu przy ładnej pogodzie. Na działkę ci przywiozą i po kłopocie.

— Korą? — Kasia z wahaniem spojrzała na rosnące wzdłuż płotu iglaki.

— No, no, korą, glebę trzeba zakwasić. Ty się doświadczonej działkowiczki słuchaj. Ładne tuje, szkoda by było zmarnować. Bynajmniej to jedno Dorocie trzeba przyznać, że o ogródek dbała. Duża zmiana po tych przed nią, Barczewskich. Na nich wiecznie skargi były, że mlecze się z ich działki sieją, że etykietę psują. Jak i zresztą ten tu, naprzeciw. — Pani Wiesia machnięciem ręki wskazała zapuszczony ogródek po drugiej stronie alejki. — Prezes chodzić musiał, upominać, a on takich sytuacji bardzo nie lubi. Normalnie na mnie te rzeczy spadają, nie wiem, za jakie grzechy się do komisji rozjemczej zgłosiłam, ale tutaj, że sąsiedzi, nie chciałam. Zresztą, z Adamem to w ogóle źle się żyło, zarozumiały, że jego to niby żadne zasady się nie dotyczą. Mówię ci, skaranie boskie. Wrogów tu sobie narobili, prezes na dźwięk ich nazwiska bynajmniej aż gorączki dostawał. A naszego prezesa trzeba oszczędzać, bo z niego dusza człowiek, ale zdrowie już nie to i co rusz o odejściu przebąkiwuje. Dorwie się do władzy jakiś idiota i dopiero będziemy mieli. Dlatego dbajcie o ogródek, koszenia trawy pilnujcie. Dorota kosiła, bynajmniej tyle jej trzeba przyznać. Bo tak między nami, wzniosła była, ludzie niezbyt ją tu lubili. Zamknięta w sobie, do sąsiadów nie zagadała. O, idą! — Pani Wiesia machnęła ręką w głąb alejki.

Oszołomiona zalewem informacji, których chwilowo nie była w stanie w pełni przyswoić, Kasia wychyliła się przez płot i spojrzała we wskazanym kierunku. W oddali zobaczyła mężczyznę z wyładowanym workami dwukołowym wózkiem.

— Korę i obornik rozwożą, ale wam obornik niepotrzebny — zawyrokowała pani Wiesia. — Chyba że grządki założysz? Na warzywka świeże?

— Nieee… chyba. Przy Julci nie mam czasu na…

— Czyli tylko korę — rozstrzygnęła pani Wiesia. — Cztery worki? Idę mu powiedzieć.

— Ale… ale ja nie mam pieniędzy. Michał… Michał musiałby przyjechać, a nie wiem o której…

— No, no, pożyczę ci, żaden problem. Okazji szkoda. Oni bynajmniej nieczęsto chodzą. Teraz nie kupisz, to specjalnie jechać będziecie musieli, auto wybrudzicie, takie porządne. Facet ci przywiezie, na ścieżkę zrzuci, a Michał potem rozsypie.

— Ale ja nie mogę… Michał…

Kasię stopniowo ogarniała rozpacz. Nie wiedziała, jak obronić się przed natarczywością sąsiadki, nie urażając jej przy tej okazji, nie mogła jednak kupić kory bez konsultacji z Michałem, nawet gdyby miała dość pieniędzy, a co dopiero — jeśli musiałaby na ten cel pożyczać. Tymczasem pani Wiesia ignorowała jej protesty. Wyjęła portfel, przeliczyła pieniądze i już miała ruszyć w kierunku mężczyzny z wózkiem, kiedy od strony Truskawkowej nadeszło małżeństwo mające działkę w głębi alejki.

— Wiesia, kupujesz korę? — huknęła kobieta.

Ci dwoje mieli zwyczaj prowadzenia bardzo głośnych rozmów. Nie kłócili się, w każdym razie Kasia nie wychwytywała w ich tonie złości, co nie zmieniało faktu, że rozróżniała każde słowo, choć ich ogródki dzieliło ponad pięćdziesiąt metrów. Nie przepadała za nimi, bo budzili Julkę, ale tym razem okazali się wybawieniem.

Niezauważona, wykluczona, przysłuchiwała się entuzjastycznej wymianie zdań, jaką prowadzili z Wiesią. Dobrze się czuła, tak na uboczu; hałaśliwa para napawała ją lękiem, pewnie więc Kasia miałaby trudność z wysłowieniem się, gdyby jedno z tych dwojga do niej zagadało.

Ogólnie wolała stać z boku i słuchać niż brać udział w rozmowach. Dlatego lubiła, kiedy był z nią Michał. Przejmował na siebie trud prowadzenia konwersacji, odpowiadał również na pytania kierowane do Kasi, a ona mogła się odprężyć, ograniczając całą aktywność do uśmiechu.

Wreszcie hałaśliwi państwo pożegnali się z panią Wiesią, tak wylewnie, jakby co najmniej wyjeżdżali na rok. Oddalili się, by po chwili zasypać mężczyznę z wózkiem donośnymi pytaniami o korę i obornik.

— Strasznie głośni — szepnęła konspiracyjnie pani Wiesia, nachylając się nad furtką. — Sąsiedzi skargi na nich piszą, a prezes z tym do mnie, bo komisja rozjemcza. Nie wiem, co mnie podkusiło, że sobie taki strup na głowę wzięłam. No, bo co ja mogę? Raz, dwa razy uwagę zwróciłam, ale oni tak mają. Przecież to nie, że burdy urządzają, tylko z natury głośni. Bynajmniej ten z dwieście pięćdziesiąt osiem taki pieniacz się trafił. Ty sobie wyobraź, że zażądał, coby zmierzyć poziom debecyli! A samoloty wte i wewte latają, więc tych debecyli i tak tu całe mnóstwo.

Kasia pokiwała głową i z niepokojem obejrzała się na stojący na zacienionym tarasie wózek z Julką, która właśnie zaczęła kwękać. Za moment się rozryczy. Czy na płaczące dzieci też pisano tutaj skargi? I co wtedy? Jakie będą konsekwencje, jeśli ktoś napisze na Kasię, pani Wiesia przyjdzie zwrócić jej uwagę, a Julka mimo to nie przestanie płakać?

— No, do prezesa muszę lecieć — powiedziała pani Wiesia, nim Kasia zebrała się na odwagę, żeby zadać dręczące ją pytanie. — Biedak jeszcze do końca się nie pozbierał, po tym jak działkowcy na niego na walnym naskoczyli. Powiem ci, że ludziom to brak wyczucia, taktu, no, w ogóle przyzwoitości. W tym roku was walne ominęło, to zawsze w połowie kwietnia, ale od następnego bynajmniej musicie uczestniczyć. Dorota nie chodziła, nic jej sprawy działek nie interesowały. A ważne przecież, żeby mieszkańcy mieli silną, tą, no, rezydencję. No, no, ale pa, bo się spóźnię.

I pani Wiesia ruszyła dalej, gdyż zasadniczo przystanęła koło działki Kasi tylko na moment, żeby się przywitać. Kasia spoglądała w ślad za nią, nadal trochę oszołomiona. Kiedy patrzyła na podrygującą w posuwistym truchcie pulchną sąsiadkę, zrobiło się jej głupio, że tak długo ją przetrzymała.

Walne. Kasię przerażała wizja udziału w jakimkolwiek zebraniu, a cóż dopiero takim, na którym ludzie podnoszą głos i atakują jedni drugich. Choć kolejne walne odbędzie się dopiero za rok, i tak dostała dreszczy. Zaraz jednak jej uwagę przyciągnęła Julcia — zgodnie z przewidywaniami, ryknęła płaczem.

We wtorek na spacerze Kasia wpadła na Emilię, która tradycyjnie ścigała zasuwającego na trójkołowym rowerku Alana. Po tłocznym weekendzie działki znów opustoszały, mimo że pogoda dopisywała. W każdym razie zmalało zagrożenie, że Alan w kogoś wjedzie.

— Alan, czekaj! Stój! Mama zamieni parę słów z ciocią. Cześć. — Emilia zatrzymała się przy Kasi, dysząc teatralnie. — Przy dzieciach nie da się stracić kondycji. Wpadnij do nas, co?

— Postaram się, ale nie wiem, czy Julcia…

— Fajnie. — Emilia z uśmiechem puściła do niej oko i pobiegła za Alanem, który wprawdzie wykonał dwa kółka, czekając na nią, ale prędko mu się znudziło i ruszył dalej wyboistą Agrestową.

Kasia pchnęła wózek, bo Julcia okazała niezadowolenie z postoju, a należało pamiętać, że w każdej chwili ktoś mógł napisać na nie dwie skargę do zarządu.

Chętnie zajrzałaby do Emilii i Carlosa. Była u nich dotąd zaledwie raz, ale wspominała wizytę bardzo miło; w dodatku wystarczyło, że Emilia pochyliła się nad wózkiem i zagadała coś do Julci, a mała natychmiast się uspokajała. Bała się jednak, że Michał się rozzłości.

Miał pretensje już o tę pierwszą wizytę, mimo że było to w środku tygodnia, w jego godzinach pracy. Wyrzucał Kasi, że powinna była zaczekać na niego, by razem zapoznali się z sąsiadami. Nie pomyślała, że miałby na to ochotę; codziennie do późna siedział w pracy, a do domu wracał zmęczony, raczej nie w nastroju na sąsiedzkie wizyty. No, a w weekend, teraz co był ten długi, pojechał z kolegami w góry, więc wspólne poznawanie sąsiadów znowu przesunęło się na dalszy termin. Tymczasem pani Wiesia zachęcała Kasię, żeby przyszła do niej na kawę, no i jeszcze ta z naprzeciwka, też z córeczką… Aga. Czy wypadało ciągle odmawiać?

Poza tym Kasia zwyczajnie miała ochotę wpaść do Emilii, pogadać, pośmiać się. Emilia wydawała się jej najsympatyczniejsza ze wszystkich poznanych dotąd na działkach osób, a ponieważ dość często ktoś do Kasi zagadywał i pochylał się nad wózkiem, miała porównanie. Inni ludzie bardzo ją krępowali nachalnością, komplementami pod adresem Julci, która w ocenie Kasi nie była nawet w miarę ładnym, a cóż dopiero „śliczniutkim” dzieckiem, dociekaniami na temat tego, kiedy ona i Michał się wprowadzili, jak im się mieszka czy jak im się podoba Lewkonia.

Z Emilią i Carlosem było inaczej, przy nich czuła się swobodnie, na tyle, że bez trudu odpowiadała pełnymi zdaniami, wygłaszała dłuższe opinie, a nawet sama poruszała nowe tematy. Wizyta u nich bardzo poprawiła wtedy Kasi humor, nastrajając ją pozytywnie na resztę dnia, aż do czasu, kiedy wieczorem opowiedziała o niej Michałowi, a on urządził jej awanturę.

Z drugiej strony, nie musiała mówić mu o ponownej wizycie, prawda? Nigdy nie pytał, jak jej minął dzień, to Kasia sama z siebie zdawała mu relację. Wystarczy, jeśli tym razem się powstrzyma, czy raczej — pominie ten jeden szczegół. Odetchnęła głęboko, czując, jak na myśl o tym, że miałaby okłamać Michała, ogarnia ją panika. Powtarzała sobie, że zatajenie drobnego faktu to nie to samo co kłamstwo, a gdyby Michał zapytał ją wprost, powiedziałaby mu prawdę, ale niewiele to pomogło.

Pchała wózek, bijąc się z myślami. Miała jeszcze trochę czasu, zanim podejmie decyzję. Nie znosiła podejmować decyzji.


— Znowu lezie do tej żebraczki — skomentowała Aga. — A do nas zajrzeć to nie łaska. Ojej, Ryśku, ale będzie za bardzo przypieczony… — jęknęła, pochylając się nad rozpalonym grillem i krytycznie przyglądając schabowi.

— Nie zapraszaliśmy ich przecież — powiedziała Daria. — Tamci za to są namolni, doświadczyłam na własnej skórze.

— To ja go zjem, a ty weźmiesz ten z prawej. — Rysiek odwrócił ostatni z czterech schabów. — Zobacz, jest w sam raz.

— Ale za duży, chciałam tamten — marudziła Aga, po czym, zmieniając ton głosu, zwróciła się do Darii: — Ja ją zapraszałam, wymówiła się. Nie wie, z kim powinna trzymać.

— Komuś jeszcze piwa? — spytał Damian.

Goście chcieli, a jakże. Daria uśmiechnęła się słodko, w duchu zaciskając zęby. Kiedy wreszcie Damian przestanie być taki hojny? Odkąd się ociepliło, po raz trzeci urządzali razem grilla — ostatnio w długi weekend — i po raz trzeci u nich. Pewno, Aga i Rysiek przynieśli trochę żarcia, ale niewiele więcej, niż sami zjedzą. Natomiast żłopać cudze piwo to pierwsi. Nie wspominając o tym, że Darię czekało później zmywanie. Pal sześć samą robotę, ale szambo szybciej się zapełni. Mieli za małe, praktycznie co miesiąc wzywali szambiarza, a kasy na to szło, że hej.

— Skąd dziewczyna ma wiedzieć, że powinna unikać artystów? — Daria wróciła do tematu nowej sąsiadki. — Dopiero co się wprowadziła, a Emilia potrafi zagadać. Szczerze, ta Kasia nie wygląda mi na rozgarniętą. Wieśka twierdzi, że niektóre rzeczy dwa razy jej powtarza, a i tak jak grochem o ścianę.

— No, to żebracy na bum cyk ją zbajerują — zawyrokowała Aga. — Założę się, że włamanie na Truskawkowej to ich sprawka. Ponad rok tu już mieszkają, nie? Odczekali, żeby nie wzbudzać podejrzeń, niby się zadomowili, dobrzy sąsiedzi i w ogóle, a po cichu cały czas robili rozeznanie. Mówię wam, to dopiero początek.

— Przesadzasz, za rękę ich nie złapałaś. — Rysiek poklepał wzburzoną Agę po ramieniu. — Za tym może stać ktokolwiek. Odkąd zrobiło się ciepło, furtka jest ciągle otwarta, po alejkach kręcą się tłumy. Rozpoznasz, kto stąd, kto odwiedza znajomych, a kto przylazł się rozejrzeć, kogo by obrobić?

— Tak też mogło być — zgodziła się Aga. — Zaprosili znajomków spod ciemnej gwiazdy, ci zobaczyli samochód Góreckich, albo, jeszcze lepiej, widzieli, jak wnoszą sprzęty na lato… — Urwała, bo wrócił Damian z piwami i okazało się, że można już zdejmować mięso z grilla.

Całe szczęście, bo dyskusji na temat włamania Daria miała po dziurki w nosie. Niby nie było czym się stresować: okradziono dzianych ludzi, bez wątpienia więc włamywacze zrobili wcześniej rozeznanie. Do domku Darii i Damiana nikt nie będzie uderzał, bo co u nich kraść? No, okej, rower Natki stał na zewnątrz, w środku brakowało miejsca. Prezent komunijny, trochę już poobtłukiwany, ale stówkę czy dwie by się za niego dostało. Obejrzała się pod wpływem tej myśli. Rower stał oparty o boczną ścianę. Kiedy Natka wróci od ojca, Daria będzie musiała jej powiedzieć, żeby odtąd stawiała go za domkiem, tak by nie był widoczny z alejki.

W każdym razie poza rowerem nie mieli nic cennego. Do tego Wiesia pod bokiem… Daria nie powinna się przejmować.

Zresztą, Góreckim też nie stała się wielka krzywda. Kasę mają, kupią sobie nowe sprzęty. Kto wie, może wręcz ucieszyli się z pretekstu do ich wymiany? Burżujom to dobrze. Pozłoszczą się, ponarzekają, a na drugi dzień pójdą do sklepu, kupią, co im potrzebne, zapłacą kartą i nawet nie zauważą, że ubyło im na koncie. Kombinują, wiadomo. W dzisiejszych czasach to albo trzeba umieć kombinować, albo genetycznie się dostaje.

— Może by ich zaprosić na grilla? — zaproponował Damian.

— Nowych? — upewnił się Rysiek.

— Akurat myślałem o artystach.

— Artyści! — prychnęła Aga. — Taa, na pewno chętnie by skorzystali z darmowej wyżerki.

Daria pomyślała, że jak co poniektórzy z darmowego piwa, ale znów poprzestała na uśmiechu.

— Nowych też by można — stwierdził Damian. Ten to najchętniej pół alejki by żywił. — Jak się trochę zadomowią. Tego gościa… Mieszka?

— Michała — podpowiedziała Aga.

— No, Michała to może raz widziałem, w ich pierwszy weekend.

— Wiesia mówiła, że dużo pracuje — wyjaśniła Daria. — Dorabia się. Planują pomieszkać na Lewkonii przez rok, a potem kupić mieszkanie. Takie burżujstwo. Więc nie wiadomo, czy zechcą się bratać, skoro oni tu tylko przelotem.

— A, to się zawsze tak mówi. — Rysiek machnął widelcem. — I ani się obejrzysz, a tkwisz w jednym miejscu pięć lat.

Był od nich sporo starszy, miał córkę w wieku Agi, pewnie więc zdarzył mu się w życiu niejeden poślizg w realizacji planów. Ciekawe, jak to będzie z Agą. Zamierzał za pięć czy dziesięć lat wymienić ją na młodszy egzemplarz? Gdyby z dziesięciu zrobiło się piętnaście, mógłby już poszukać sobie rówieśniczki Majci.

— Choćby Iza i Radek — powiedziała Aga, odczekawszy, aż z lotniska wystartuje samolot. — Kupili gruuubo przed nami, ile to ja słyszałam, że już, już się wprowadzają, i co? Wyprzedziliśmy ich o dobry rok. Nie, co ja gadam, więcej. Nie tak, Rysiu?

— O Izie ty mi nawet nie mów — prychnęła Daria. — O co ona się mnie czepiała ostatnio? Ach, wiem, że niby Damian im wjechał w krawężnik! Gdzie od naszej działki do ich krawężnika?

— Słyszałam, że w ogóle mają to znieść. — Aga nieznacznie zmarszczyła brwi. No tak, ta to regularnie kasowała sąsiadom krawężnik, Damianowi oberwało się pewnie za nią. Swoją drogą, Iza i Radek mogliby wkopać krawężnik głębiej, wtedy nic by się nie stało. — Te pół metra przed płotem, znaczy. Bo alejki za wąskie, trudno przejechać.

— I dobrze — stwierdziła Daria.

Sama pod płotem nie miała nic — randapowała zielsko i tyle. Na początku były tam rośliny ze skalniaka, ale Wiesiu regularnie po nich jeździł, bo inaczej nie dałby rady wykręcić na swoją działkę. Zlikwidowała je, bo wyglądały paskudnie. Po czym prezes kiedyś przechodził i zagadał, że nieładnie, bo te pół metra to obowiązek każdego działkowca. A Wiesia słowem się nie odezwała, stała u siebie w ogródku i kiwała głową. Sama miała krawężnik, a jakże, i niechby ktoś spróbował po nim przejechać…

— Wiesia! — Daria pomachała ręką, ponieważ bohaterka jej rozważań pojawiła się akurat na alejce. — Wpadniecie na grilla?

— Jedliśmy już, kochana.

— To na piwko! — zawołał Damian.

Na tę propozycję Wiesia przystała z ochotą, pobiegła tylko najpierw po małżonka. Tym razem Daria nie bluzgała na hojność Damiana: z Wiesią należało żyć w zgodzie.


Michał zadzwonił, kiedy Kasia była u Emilii i Carlosa. Nie odważyła się go okłamać, gdy spytał, gdzie jest; poza tym Emilia by usłyszała i głupio by wyszło. Carlos grał akurat z Alanem w piłkę, ale pewnie by mu powtórzyła, no i obojgu byłoby przykro.

Poznała po głosie, że Michał się wściekł, ale przez telefon nie robił jej wymówek. Chciał, żeby sprawdziła mu coś w papierach, więc tak czy inaczej Kasia musiała wracać. Właściwie dobrze, bo chyba się zasiedziała. Emilia sama nigdy by jej nie wyprosiła, ale bardzo możliwe, że od jakiegoś czasu ukradkiem spoglądała na zegarek.

Obiecała Michałowi, że oddzwoni, kiedy tylko wróci do domu i znajdzie potrzebny mu dokument w segregatorze, po czym szybko pożegnała się z sąsiadami, tłumacząc, o co chodzi.

— Michał jest u rodziców na obiedzie — dodała. — Ja się z nimi niezbyt dogaduję, to znaczy z teściową. Teść jest w porządku, nie miesza się. Dlatego się tu przeprowadziliśmy. Ale to jednak mama Michała, więc czasem ją odwiedza. Ja wolałam zostać, zresztą Julka ciągle płacze, wszystkim by przeszkadzała.

Prawdę mówiąc, Michał nawet nie zaproponował, żeby pojechała z nim na ten niedzielny obiad, a Kasia odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że w razie czego nie umiałaby wykręcić się od wizyty w sposób nieobraźliwy dla jego mamy.

Emilia uniosła brwi, jakby chciała o coś zapytać albo wygłosić jakiś komentarz, lecz ostatecznie tylko zaprosiła Kasię, żeby znów do nich wpadła, kiedy znajdzie chwilę. Kasi ulżyło. Ludzie często na nią naskakiwali albo dręczyli ją pytaniami, czego bardzo nie lubiła. Przy Emilii i Carlosie czuła się swobodnie, świadczył o tym choćby fakt, że zdobyła się na tak długą i składną wypowiedź, niemniej gdyby teraz Emilia na nią napadła, wszystko by się skończyło.

Wracając alejką do domku myślała o tym, jak miło byłoby, gdyby Michał poznał wreszcie Emilię i Carlosa. Na pewno by mu się spodobali. Znali tyle ciekawych historii, tyle już w życiu widzieli, objeżdżając Europę z ulicznymi spektaklami. Kasia wątpiła, by jej kiedykolwiek udało się zgromadzić choć połowę tego rodzaju doświadczeń, nawet jeśli dociągnie do późnej starości.

Odwiedzała ich sama po raz czwarty, aż niezręcznie. Tylko że Michała wiecznie nie było. Nie wspominała mu o dwóch poprzednich wizytach, po prostu nie znalazła okazji. Teraz stresowała się, że prawda wyjdzie w trakcie…

— O, czyżby nowa sąsiadka?

Słodkie wołanie wytrąciło Kasię z rozmyślań, ledwo zamknęła furtkę. Spojrzała w prawo. Na sąsiedniej działce, przy płocie, stała sympatycznie uśmiechnięta starsza pani. Szczupła, zadbana, o starannie ułożonych włosach. Sprawiała bardzo miłe wrażenie. Kasia odpowiedziała uśmiechem, zastanawiając się jednocześnie, czy to aby na pewno ta pani Rozalia, o której słyszała mnóstwo niepochlebnych rzeczy od pani Wiesi.

— Dzień dobry — bąknęła.

— Oj, ale sąsiadka podejdzie bliżej, przedstawi się — zaćwierkała starsza pani.

Julcia zaczęła płakać, jakby przestraszyła się tej słodyczy w obcym głosie. Kasia zerknęła do wózka, a potem kornie przeszła przez trawę, zbliżając się do płotu. Na szczęście — tym razem, wyjątkowo, Kasia gotowa była użyć tego określenia — Julcia darła się coraz głośniej, tak więc pani Rozalia poprzestała na krótkiej wymianie uprzejmości i poradziła Kasi, żeby zajęła się dzieckiem.

Kasia prędko schroniła się z Julką w domku, próbując ją uspokoić. Przewinęła małą, nakarmiła, choć było jeszcze trochę wcześnie, potem nosiła ją na rękach, nucąc cicho, ale mimo to smarkula nie zamierzała zrezygnować z koncertowania. Milkła na dłuższą chwilę, by uśpić czujność Kasi, po czym zaczynała się drzeć ze wzmożoną siłą.

Z tego wszystkiego Kasia zapomniała o potrzebnym Michałowi dokumencie. Zadzwonił jakiś czas później, wściekły, i nie dał się przekonać, że to przez Julkę. Twierdził, że Kasia została dłużej u nowych znajomków, jest nieodpowiedzialna, nie można na niej polegać w najbłahszej sprawie. Łaski mu nie robiła, Michał obejdzie się bez tego dokumentu, ale niech no tylko Kasia spróbuje o cokolwiek go poprosić.

Skończyło się na tym, że Kasia siedziała i ryczała wraz z Julką, chowając się w domku przed panią Rozalią. Nie znosiła, gdy nagabywano ją o przyczynę płaczu. W takich chwilach najbardziej lubiła przytulać Elegantkę, ale odkąd się tu sprowadzili, kocica zasmakowała w wolności i znikała na całe dnie. Zresztą już wcześniej, u teściowej, Elegantka nerwowo reagowała na płacz Julki i nie pozwalała się wówczas brać na ręce. Julka ją przepłaszała, celowo, usiłowała się pozbyć rywalki. Pod wpływem tej myśli Kasi zrobiło się jeszcze smutniej.


W poniedziałek Iza wracała z pracy wściekła po starciu z szefową. Powinna rzucić tę robotę. I wkrótce rzuci, bo Radek coraz częściej przebąkiwał, że mogłaby go wspomóc w firmie. Na razie ciągle jeszcze ją rozkręcał, więc porzucanie pewnego źródła dochodu wydawało się ryzykowne, ale niech no tylko biznes ruszy na dobre… Wizja tego, jak wręcza durnej babie wypowiedzenie, nieco poprawiła Izie humor.

Nie na tyle jednak, by zdecydowała się zaprosić dziś na kawę tę nową, Kasię. Co dzień obiecywała sobie, że to zrobi, ale nieustannie pojawiały się przeszkody. W weekendy mieli z Radkiem gości, nie złożyło się, a potem Iza bez przerwy odkładała zaproszenie, no i, oczywiście, krowy z naprzeciwka ją ubiegły. W zeszły wtorek. Wróciła z pracy, a te siedziały sobie we trzy u Agi w ogródku. I tylko „Hej, Iza!”, ale słowem się nie zająknęły, żeby do nich dołączyła. A później nadają na nią, że się izoluje. Ona się izoluje!

W czwartek z kolei obie wprosiły się do Kaśki, znów siedziały i gadały, kiedy Iza wróciła z pracy. I znów „Hej, Iza!”, a do tego śmichy-chichy. Nabijały się z niej, może nie wiedziała? Znała te różne gadki, niby mówiły o niej z sympatią, a ukradkiem wbijały szpilę, że głowa mała. Chociaż czort wie, czy dla Kasi nie było to za subtelne. Iza nadal miała szansę skaptować dziewczynę, musiała tylko wreszcie się zmotywować i ją zaprosić.

Najlepiej od razu po pracy, kiedy jeszcze nie było Radka. Bo ten Michał też pracował do późna, chyba nawet dłużej niż Radek, a wykluczone, żeby Kasia przyszła do nich sama, kiedy Radek był już w domu. Prawda, z Kasi akurat żaden cud, przeciwnie, wypłosz, zaniedbana, z brzydką cerą — ale młódka. Diabli wiedzą, czy to dla faceta nie ważniejsze. Między innym dlatego Iza trzymała Radka z dala od Agi, tym bardziej że Aga, choć również nie piękność, umiała o siebie zadbać.

Z kolei z Darią to już była w ogóle porażka: najładniejsza laska na działkach musiała mieszkać niemalże na wprost nich. Całe szczęście, że Radek nie lubił brunetek. Ha, tylko czy na pewno? Tak twierdził, no i wybrał Izę, blondynkę, ale czy facetowi można w takich kwestiach ufać? Twierdził też przecież, że Daria jest dla niego za szczupła, czy raczej, jak to ujął, „za koścista”, i że woli Izę, bo jest za co złapać. Iza zachowałaby się jak durna, gdyby uwierzyła w takie gadanie. Przytyła w ciąży z Konradem i nie umiała tego zrzucić, psiakrew. Kiedyś była szczuplejsza, taka mu się spodobała, a teraz „jest za co złapać”?

— Iza! — Z naprzeciwka Truskawkową nadbiegła Wiesia. — Ja naprawdę pojęcia nie mam, czemu bynajmniej to zawsze mnie takie rzeczy się przytrafiają!

— Co się stało? — spytała Iza, tłumiąc westchnienie.

Mogło chodzić o kolejne włamanie, skargę działkowca na słuchającego zbyt głośno muzyki sąsiada albo też o to, że Wieśka zgubiła zakupy w drodze ze sklepu — tak czy owak Iza nie była w nastroju na wysłuchiwanie rozwlekłych opowieści. Ale cóż, z Wiesią należało żyć w zgodzie.

— Wyobrażasz sobie? — wysapała Wiesia. Wachlowała się ręką, zdyszana, a Iza cierpliwie czekała na koniec tego przedstawienia. — Spokojnie sobie z Rybeckim rozmawiam, a on nagle buch. I leży. Myślałam, że zemdlał.

— Rybecki? — Iza zmarszczyła brwi.

— No, ten od prądu. Teraz kogoś nowego trzeba będzie znaleźć, a na takie niewdzięczne zajęcia nigdy chętnych nie ma. Kiedyś Wiesiu zbierał, przez rok, pamiętasz, jeszcze wtedy nie mieszkaliście. Ile się nasłuchał! Ludzie do niego z pretensjami, że rachunek za wysoki! Jeden taki to bynajmniej zasugerował, że on każdemu po kilka, kilkanaście złotych dopisuje, żeby potem za swój prąd nie płacić! Wyobrażasz sobie?

— Ach, ten starszy pan. No, nie za zdrowo ostatnio wyglądał. Już dawno myślałam, że zrezygnuje.

— No, no i żebyś wiedziała, zrezygnował. Finitalnie, że tak powiem.

— Zaraz, czyli… umarł?

— No, no, przecież mówię. Trup na miejscu. Przy mnie! U stóp mi padł! Karetkę wezwałam, a jakże, ludzi się zbiegło, ktoś ratować próbował, ale to wiadomo, czy bynajmniej dodatkowo nie wykończył? Zawał chyba. Albo wylew, mnie się to zawsze miesza. Od tych przeżyć sama w końcu zawału dostanę. Opowiadałam ci, jak tę Elę od Narcysia w szklarni zamarzniętą znalazłam?

— Tak, tak, pamiętam — powiedziała spiesznie Iza. — Szkoda, miły pan. — Widziała go ze dwa razy w życiu, bo zwykle przychodził, kiedy ona i Radek byli w pracy. Zostawiali pieniądze Obwiesiom, potem odbierali od nich pokwitowanie. — Czyli przez jakiś czas prąd nie będzie spisywany?

Musiała jeszcze przez chwilę posłuchać narzekań, nim wreszcie uratowało ją nadejście kolejnych znanych Wiesi działkowców, którzy dotąd nie słyszeli o zdarzeniu. Iza pożegnała się skwapliwie i poszła do domku. Przykra sprawa, ale to był już stary człowiek, w dodatku żaden Izy znajomy.

Kiedy dotarła na swój ogródek, ze zdumieniem odkryła, że za płotem Kasia siedzi na tarasie i płacze. Jak się okazało, właśnie z powodu Rybeckiego.

— Bo dopiero co go poznałam — chlipnęła. — Kiedy przy kupnie rozliczaliśmy prąd. Przedstawił się, uprzejmie… i że będzie przychodził… w odwiedziny, tak żartował, a teraz…

Iza patrzyła na nią jak na idiotkę i nawet przez moment miała chęć rzucić coś w stylu: „Na mózg ci padło? Raz w życiu gościa na oczy widziałaś!”, ale się pohamowała. W zasadzie był to dobry moment, żeby zaprosić Kasię na kawę. Wysłuchałaby jej żalów, zdobyła się na jakieś słowa pocieszenia i zyskałaby sojuszniczkę.

Tyle że Iza nie miała nastroju na odgrywanie pocieszycielki. Sojusz będzie musiał jeszcze trochę poczekać.

— Starszy, schorowany człowiek — powiedziała. — Z dnia na dzień zrobiło się upalnie, za duży szok dla jego organizmu. No, już, dziewczyno, weź się w garść. Mała ci płacze.


Pogrzeb Rybeckiego urósł do rangi ogólnodziałkowego wydarzenia. Ostatecznie, facet pobierał opłaty za prąd przez dobrych kilkanaście lat, z krótką przerwą ze względu na stan zdrowia, kiedy to zastępował go Wiesiu. Ludzie go znali, szanowali, w dodatku umarł na terenie ogródków, oczywiste więc, że żegnała go liczna reprezentacja działkowców z Lewkonii. W każdym razie, jeśli wierzyć relacji Wiesi. Cóż, Daria i tak by się nie wybierała.

— Czy ona sugeruje, żebym się zajął spisywaniem prądu? — spytał Damian, kiedy Wiesia wreszcie sobie poszła.

— Myślisz? — Daria zmarszczyła brwi. — Nie załapałam, a Wieśka jest raczej mało subtelna. Chciałbyś? Ciekawe, ile za to dają.

— Pewnie co najwyżej odhaczają czyn społeczny.

— Bez jaj, za tyle roboty? Gospodarz dostaje kilka stów na miesiąc, nie? Dlatego Nowakowie tak walczyli, żeby zachować tę fuchę.

Stary Nowak non stop chodził naprany, zawalał robotę, potem przepraszał, obiecywał, że odtąd będzie się przykładał, a za tydzień czy dwa wykręcał nowy numer. Prezes wreszcie oznajmił, że dość tego, i gospodarzem działek został Józek. Obleśny typ, Daria go nie znosiła, jak zresztą chyba większość działkowców, ale trzeba było mu oddać, że obowiązki wypełniał sumiennie.

— Spisywanie prądu dla prawie trzystu działek to nie w kij dmuchał — dodała.

— Czyli mam się zgłosić? — Damianowi pomysł wyraźnie się nie podobał. — Pamiętam, jak Wiesiu się żalił. No, wiesz, ile musiał się z ludźmi naużerać. Potem znowu będzie gadanie, że mieszkańcy źli, że machloje.

Odpuściła, zwłaszcza że nie wiedziała, czy w ogóle warto zawracać sobie głowę. Damian lepiej by poświęcił czas innemu, bardziej opłacalnemu zajęciu — rozkręcił firmę, jak Radek, albo chociaż poszukał przyzwoicie płatnej pracy.

Dobrze, że Daria przemyślała sobie tę kwestię, gdyż w piątkowe przedpołudnie Wiesia otwarcie przypuściła na nią atak, by przekonała Damiana do zajęcia się prądem.

— Damian dużo pracuje, nie miałby czasu…

— No, no, a tobie się zdaje, że Wiesiu to będzie tak w domu siedział? Znajdzie pracę, teraz też bynajmniej od czasu do czasu dorabia. Ty sobie nawet nie wyobrażasz, ile go wtedy ten prąd nerwów kosztował. Bym się nie zdziwiła, gdyby połowa z obecnych na pogrzebie pomogła wykończyć Rybeckiego. — Wiesia z przekonaniem pokiwała głową.

Daria uśmiechnęła się współczująco, by nie zrazić do siebie sąsiadki. Damian to może sobie szargać nerwy, pewno.

Na szczęście alejką przemknęła właśnie ta artystka, Emilia, goniąc za swoim dziwacznie nazwanym synkiem. Przywitała się, i owszem, skomplementowała bratki i bergenie u Darii na rabatce, a z kolei Wiesia zachwyciła się żywotnością jej chłopaczka. Dłużej nie mogły rozmawiać, bo dzieciak w międzyczasie dotarł już do połowy Czereśniowej.

— Mówię ci, że to bynajmniej przez nich — szepnęła Wiesia, kiedy Emilia znalazła się stosownie daleko. — Pecha na Lewkonię przywlekli. Odkąd się tu wprowadzili, same nieszczęścia.

— Czy ja wiem? — zaprotestowała ostrożnie Daria. — Trochę już mieszkają, a włamanie było niedawno. Poza tym, jedno włamanie, teraz Rybecki…

— No i auto sprzed ogródków ukradli, nie słyszałaś? — Wiesia machnęła ręką w bok, w kierunku Agrestowej, choć bez wątpienia zamierzała wskazać rejon bramy wjazdowej. — W zeszły weekend.

— Komu?

— A, takim w gości. Do sto osiemnaście, jeśli się nie mylę. Nieduże, zaraz, z tych, no… takie zielone… — Wiesia cmoknęła i ściągnęła brwi w umysłowym wysiłku.

— Z parkingu? — zaniepokoiła się Daria.

Złościł ją zakaz poruszania się samochodami po działkach między dziesiątą a osiemnastą we wszystkie dni w sezonie z wyjątkiem czwartków. Gdyby tak jeszcze przez sezon zarząd rozumiał miesiące letnie, no, od biedy z czerwcem włącznie, ale nie, to byłoby zbyt piękne. Za początek sezonu przyjmowano moment otwarcia wody, mniej więcej w połowie kwietnia, a za koniec — jej zamknięcia w październiku. Ktoś z mieszkańców poruszył tę kwestię na ostatnim walnym, ale go zakrzyczano, że tacy jak on to by tylko produkowali kurz i spaliny, podczas gdy normalni działkowcy chcą sobie hodować zdrowe warzywa. Całkiem jakby przed Lewkonią nie mieli ruchliwej dwupasmówki, a za nią lotniska, na którym właśnie, niejako dowodząc słuszności argumentu Darii, zaczął kołować samolot.

Jeżeli planowało się wyjazd w ciągu dnia, samochód trzeba było wyprowadzić rano na parking. Albo zostawić tam po powrocie z pracy, jeśli dotarło się do domu przed osiemnastą. Parking niby był zamykany, ale ciągle ktoś wjeżdżał albo wyjeżdżał, więc byle obcy mógł się na niego swobodnie dostać. A potem rąbną uczciwie pracującemu człowiekowi wielomiesięczną krwawicę i kto za to zwróci? Zarząd, bo uchwalił durny przepis?

— Nie, nie, przed bramą stało — uspokoiła ją Wiesia, kiedy ryk samolotowych silników ucichł w oddali. — Takie nieduże… No, podobne do tego cyrkowców.

— Seicento?

— Nie, jakoś inaczej. Ach, ja to się na samochodach nie wyznaję. — Wiesia z irytacją machnęła ręką. — Co za różnica, skoro i tak ukradli?

Pewnie chodziło o cienkusia. Dla Darii różnica była taka, że ona i Damian mieli golfa, jeśli więc na celowniku złodziei znalazły się fiaty, nie musieli się przejmować. Inna rzecz, że odpalenie tego złomu zajmowało Damianowi niekiedy i piętnaście minut, więc potencjalnego złodzieja czekałaby trudna przeprawa.

Kiedy w końcu uwolniła się od Wiesi, wprosiła się do Agi na kawę, dzięki czemu choć raz nie musiała się stresować, że Majcia urządzi jej pogrom wśród kwiatów. Okazało się, że Wiesia próbowała nakłonić do pobierania opłat za prąd również Ryśka, bez skutku. Prawdę mówiąc, Darię trochę niepokoiło, że prąd miałby być przez dłuższy czas niespisywany. Damian nie potrafił oszczędzać, a choć to ona trzymała kasę, kiedy tylko zorientował się, że coś im zostało, tak długo się obruszał, marudził, a w końcu nawet awanturował, że ustępowała dla świętego spokoju. Nie zdołaliby odłożyć tyle, żeby wystarczyło na prąd naliczony za kilka miesięcy.

Zobaczyły przechodzącą alejką Kasię z wózkiem i zgodnie zawołały, żeby przyłączyła się do nich. W każdym razie dopóki jej mała się nie obudzi i nie zacznie koncertu, bo tego Daria by nie zdzierżyła.

Kasia przyjęła zaproszenie z taką miną, jakby żałowała, że nie umknęła alejką, udając, że nie słyszy wołania. Dziewczyna miała w sobie coś działającego na nerwy, irytowała Darię. Z kolei Aga twierdziła, że przynajmniej jest później temat do żartów.

Chcąc rozkręcić rozmowę, Daria wspomniała o ukradzionym cienkusiu. A Kasia tak się zdenerwowała, jakby osobiście uczestniczyła w kradzieży. Ha, a jeśli coś w tym było? Wieśka zwalała winę na artystów, ale przecież oni mieszkali w okolicy już grubo ponad rok, a niepokojące zdarzenia zaczęły się tuż po tym, jak wprowadzili się Kasia i Michał. Daria nie podejrzewała Kasi o to, że cokolwiek zrobiła — ale było z niej takie chodzące nieszczęście, że faktycznie mogła przywlec na Lewkonię pecha.

— Tutaj takie rzeczy bardziej rzucają się w oczy — powiedziała jednak uspokajająco Daria. — Właśnie dlatego, że są rzadkie. Kiedy mieszkasz w bloku, na pewno niejedno auto zostaje skradzione tuż pod twoim oknem, a po prostu o tym nie wiesz. Tu każda taka wiadomość natychmiast obiega wszystkie działki.

Z wydatną pomocą Wieśki, ale ten komentarz Daria zachowała dla siebie, bo Kasia jeszcze by gotowa powtórzyć. Nie ze złej woli, a zwyczajnie, z braku wyczucia. Miało to swoje zalety: umiejętnie podpytywana o ciekawe zdarzenia u jej bezpośrednich sąsiadów, paplała jak najęta, wyraźnie szczęśliwa, że ktoś chce jej słuchać.

— A ci artyści? — spytała Daria. — Sporo u nich bywasz? Emilia zawsze przemyka tak prędko, że nie ma okazji dłużej pogadać. — Zerknęła na Agę.

Na szczęście ta chwilowo darowała sobie komentarze, toteż Kasia bez przeszkód, z zachwytem w głosie, opowiedziała, jacy jej nowi znajomi są sympatyczni, weseli, uczynni, fascynujący, bezproblemowi, krótko mówiąc: najfajniejsi mieszkańcy Lewkonii. Mimo woli Daria poczuła się zazdrosna.

— Nie przeszkadza ci, że oni to właściwie takie pasożyty? — rzuciła nagle Aga. — Żerują na ludzkiej naiwności i dobrym sercu. Może nie? — Spojrzała na Darię. — Idziesz sobie spokojnie ulicą, a tu tacy żebrzą, nazywając to programem artystycznym. Nie chcesz, nie płacisz, twoja wola. Sranie w banię! Przecież mimo wszystko coś tam oglądniesz, przechodząc, zwłaszcza jeśli fajne, czyli trochę jakbyś kradła, nie? Bo czasem jak rzępolą na tych, jak to się nazywa, takie rozsuwane? — Wykonała stosowny ruch rękami.

— Akordeon? — podpowiedziała Daria.

— No, właśnie, miałam na końcu języka. Tak rzępolą, że jeśli już, to byś zapłaciła, żeby jeden z drugim przestał. Ale kiedy jest coś fajnego, choćby jakiś gość na gitarze, to jednak skorzystałaś. Kapujesz, o co mi biega? Gapią się na ciebie, bo wysłuchałaś, zobaczyłaś, a nie chcesz dać kasy.

W miarę, jak Aga się zaperzała, Kasia coraz bardziej kuliła się na krześle. Sprawiała wrażenie, jakby miała się lada moment rozpłakać — albo uciec. Tak czy owak, nic więcej z niej nie wydobędą. Że też Aga musiała tak kłapać jadaczką! Daria próbowała ratować sytuację, argumentując, że ci dwoje chyba jednak różnią się od chłopaka z gitarą, o pseudoakordeonistach nie wspominając, ale sprawa była stracona.

— Bo mnie takie żebractwo normalnie denerwuje, takie żerowanie na ludziach! — ekscytowała się Aga. — Jak bezdomny tylko sobie siedzi, to jeszcze okej, chociaż też powinni coś z tym zrobić, ale pokazy, przedstawienia… No, bez przesady. Za pieniądze naiwnych! I do tego pozują na uduchowionych artystów, a ty jesteś szary żuczek, bo codziennie zasuwasz do uczciwej pracy.

Szczegół, że akurat Aga nie przepracowała w życiu ani jednego dnia. Zaciążyła, ledwo cyknęła jej osiemnastka, zdaje się, że nawet nie skończyła tego swojego technikum… ekonomicznego? Daria nie mogła sobie w tej chwili przypomnieć, ale mniejsza o to. Wyszła młodo za mąż, siedziała z dzieciakiem, Rysiek podsuwał wszystko pod nos im obu, a ta zgrywała nie wiedzieć jak doświadczoną przez życie.

— Tutaj tych pasożytów nie lubią — ciągnęła Aga. — Lepiej byś zrobiła, Kaśka, jakbyś przestała się z nimi zadawać. Bo przylgnie do ciebie łatka, no wiesz, że jesteś taka jak oni. Znaczy się, pasożytnica.


Po części z powodu niedawnej rozmowy z Agą i Darią, po części za sprawą pani Wiesi, która również napomknęła, że ludzie krzywo patrzą, kiedy Kasia zadaje się z „cyrkowcami”, a po części — zwłaszcza — ze względu na to, że nie chciała rozzłościć Michała, Kasia odmówiła uprzejmie, gdy Carlos zaprosił ją na kawę, mijając jej działkę w pościgu za Alanem na trójkołowcu.

Zestresowała się tą odmową, bo akurat ich dwojga za nic nie chciałaby urazić. Zbierało jej się na płacz, wiedziała, że co najmniej do wieczora będzie się czuła przybita. Ale Michał…

W sobotę wściekł się na nią, że w domu jest bałagan. Gdyby pani Wiesia wspomniała mu, że Kasia znów poszła odwiedzić Emilię i Carlosa, zamiast posprzątać… Mimo że nie był to realny wybór, bo u sąsiadów ciągle zabawiała Julkę lub kołysała ją w wózku, czego nie mogłaby robić, sprzątając. Próbowała wytłumaczyć to Michałowi, ale odparł, że nie zna innej kobiety, która do tego stopnia nie radzi sobie z dbaniem o dom i dziecko.

Na myśl o bałaganie poszła prasować, zostawiając Julkę śpiącą w wózku w cieniu orzecha. Jak było do przewidzenia, nie uporała się nawet z jedną piątą dziecięcych ciuszków, kiedy mała rozpoczęła koncert i Kasia musiała wyłączyć żelazko.

— Pani Kaaasiuuu! — zawołała pani Rozalia, ledwo Kasia pokazała się, żeby wyjąć Julkę z wózka. — Pani ją weźmie na spacer! Małej się nudzi!

Kasia w popłochu pokiwała głową. Miała taki zamiar, ale za chwilę, najpierw musiała przewinąć Julkę, bo zdaje się…

— A podejdzie tu pani na sekundkę! — zawołała znów pani Rozalia i Kasia z wahaniem zostawiła wózek, posłusznie zbliżając się do płotu. — Pani spojrzy, jaka u pani wysoka trawa. I te mlecze! Pani pogoni męża, żeby skosił. Tak nie może być! Pani zobaczy na mój trawnik. Ani jednego mlecza. Wystarczy, że wiatr powieje… Ja to mam pecha do sąsiadów!

Ponieważ Julka darła się z coraz większym zaangażowaniem, pani Rozalia stopniowo podnosiła głos. Niby mówiła miłym tonem, ale Kasia nie umiała się opędzić od wrażenia, że sąsiadka na nią krzyczy. Czy napisze skargę do zarządu? Na płaczącą Julkę albo mlecze?

— Już się pani zajmie małą! — zwolniła ją wreszcie pani Rozalia. — Da jej pani chociaż smoczek!

Problem w tym, że Julka nie uznawała smoczka. Kasia wyjęła ją z wózka i zaniosła do domu, zamykając za sobą drzwi, mimo że było ciepło. Nie chciała drażnić sąsiadów. Na pewno wszyscy wkoło przeklinali, że one dwie się tu wprowadziły.

— Zamknij się — powiedziała, kładąc Julkę na przewijaku. — Zamknij się, bo kiedyś coś ci zrobię.

Słyszała nienawiść we własnym głosie, ale na dziecku nie wywarło to wrażenia. Kasia tęskniła za czasem, gdy byli tylko we troje — ona, Michał i Elegantka. Za czasem, kiedy jeszcze wynajmowali mieszkanie. Potem, gdy Kasia była mniej więcej w połowie ciąży, Michał uznał, że za drogo ich to wynosi i przeprowadzili się do pokoju w domu jego rodziców, więc nie było już tak fajnie… Ale dopóki mieli mieszkanie, Michał szedł do pracy, a Kasia zostawała z kocicą. Mówiła do niej, a Elegantka odmiaukiwała mądrze. Te chwile minęły bezpowrotnie, przeklęta Julka przepłoszyła zarówno Elegantkę, jak i Michała.

Z drugiej strony, dzięki płaczowi Julki dość szybko wynieśli się od teściów — teściowa nie mogła ścierpieć nieustającego hałasu. Tylko że gdyby Julka tyle nie płakała, Michał na pewno i tak wpadłby na pomysł zakupu domku na działkach, przejściowego, taniego lokum na okres, gdy będą odkładać na mieszkanie. Był taki mądry i zaradny! Rozwiązanie na pewno więc przyszłoby mu do głowy, ale przynajmniej spędzałby z Kasią i Julką więcej czasu. Teraz narzekał, że nie może się tu wyspać, i często jeździł na noc do rodziców. Trudno było mu się dziwić.

Po południu Kasia pojechała z Julką na spacer, w nadziei na to, że kołysanie wózka ją uśpi. Smarkula miała jednak zły dzień. Kasia czuła na sobie gniewne spojrzenia działkowców, ale co mogła poradzić? Drobnej ulgi zaznawała jedynie w chwilach, kiedy akurat startował lub lądował samolot, zagłuszając płacz dziecka. Chociaż tyle, że mała rzeczywiście przyzwyczaiła się do hałasu.

Za to Kasia nie. Wolałaby, żeby Michał znalazł domek w innej lokalizacji, ale nie odważyła się narzekać. Drugą wadą tej okolicy było to, że poza terenem ogródków działkowych nie miała gdzie jechać z Julką na spacer. Czasami chodziła do sklepu, ale musiała wtedy pchać wózek po jezdni, uważając na samochody, bo nie zrobiono tam chodnika ani nawet pobocza. Dalej, za sklepem, zaczynała się droga gruntowa, którą od biedy dałoby się spacerować, ale trasa wiodła wzdłuż ruchliwej dwupasmówki. Mimo to Kasia zastanawiała się teraz, czy tam nie pojechać. A niech się Julka nawdycha spalin, skoro nie potrafiła się uspokoić.

Nim jednak dotarły do bramy, mała zasnęła, Kasia skręciła więc w Porzeczkową, a potem ruszyła Agrestową w kierunku lotniska, na którym właśnie lądował samolot. Zerknęła z niepokojem na Julkę, ale ta rzeczywiście się uodporniła. Jak zwykle, Michał miał rację.

— O, pani Kasia, od frontu, jak miło! — powitał ją Krasnal, którego ogródek graniczył od tyłu z działką Izy i Radka.

Drzwi wejściowe ich domku znajdowały się na bocznej ścianie, tak więc kiedy Kasia wychodziła, po skosie widziała schowek na narzędzia Krasnala. Krasnal, zapalony działkowiec, często do niego zaglądał i przy takich okazjach pozdrawiał Kasię, zagadywał na temat pogody albo prawił jej komplementy. Jeździł też codziennie na rowerze wokół swojej altany, nawołując do Kasi przy każdym okrążeniu. Chyba troszkę z nią flirtował.

Dlatego zarumieniła się, kiedy teraz ją zaczepił. Przystanęła niechętnie, bo Julka mogła się przez to obudzić, ale przecież nie wypadało postąpić inaczej.

— Skarb dzisiaj nie płacze? — spytał Krasnal. — Kto by pomyślał, takie małe, a tyle pary w płucach.

Uśmiechnęła się nieśmiało i zakołysała wózkiem. Krasnal miał, oczywiście, również normalne imię, i nawet przedstawił się nim Kasi, ale było dość skomplikowane i, niestety, wyleciało jej z głowy. Z zazdrością spoglądała na zadbany ogródek sąsiada. Miał dużo grządek z warzywami w tylnej części działki, od frontu kwitły wieloma barwami kwiaty, których nazw Kasia nie znała, a na środku starannie przystrzyżonego trawniczka prężył się dorodny krasnal w jaskrawoczerwonej czapce.

Pani Wiesia opowiadała jej, że o tego właśnie krasnala stoczono kiedyś bitwę na walnym zgromadzeniu działkowców. Obrońcy estetyki wykłócali się z grupą osób, które może nie tyle broniły krasnali jako takich, ile twierdziły, że wprowadzenie zakazu ich stawiania zbyt mocno naruszyłoby wolność osobistą użytkowników działek. W sumie Kasia nie dowiedziała się, czy zakaz został przegłosowany, ale skoro krasnal u sąsiada stał sobie w najlepsze, to chyba nie. Z drugiej strony, mieszkać na działkach też nie było wolno, a nikt się tym nie przejmował. W każdym razie to chyba od czasu tamtego wydarzenia do sąsiada przylgnęło owo przezwisko. I, prawdę mówiąc, gdyby Kasia nie wiedziała, że wzięło się ono od figurki na trawniku, byłaby przekonana, że ktoś z działkowców tak trafnie oddał wygląd starszego pana.

— Pani to jak młode jabłuszko, pani Kasiu, aż by się schrupać chciało — mówił tymczasem Krasnal. — Córcia pewnie także śliczna wyrośnie. Ta jędza z boku nie daje się pani aby we znaki? — Zmrużył oko, okrąglutki jegomość z łysinką i starannie przystrzyżoną siwą brodą. — W razie czego proszę do mnie jak w dym. Przybędę z odsieczą. Jeszcze jej świętej pamięci męża znałem, to był porządny człowiek. Wykończyła go, od takiej baby lepiej się trzymać z daleka.

Pogawędziła w ten sposób z Krasnalem dłuższą chwilę. To znaczy, on gawędził, a Kasia ograniczała się do nieśmiałych uśmiechów lub, kiedy już nie dało się inaczej, dukała parę słów. Krępował ją, ale właściwie lubiła z nim rozmawiać. Co chwila przerywał wypowiedź komplementem, a choć Kasia czerwieniła się i nie wiedziała, jak zareagować, zawsze później miała dobry nastrój.

Julcia zaczęła kwękać, więc Kasia pożegnała się i ruszyła dalej. Krasnal jej nie zatrzymywał, pewnie również przestraszył się, że mała zaraz się rozryczy.

Zrobiły kilka okrążeń, od czasu do czasu zagadywane przez działkowców, którzy teraz, gdy Julka nie płakała, chętnie pochylali się nad wózkiem i zachwycali nią, że taka maleńka i śliczna. Kasia z nieśmiałym uśmiechem czekała, aż skończą, po czym pchała wózek dalej. Nie sądziła, żeby mówili szczerze, bo w Julce naprawdę nie było nic zasługującego na zachwyty.

Wreszcie skręciły z powrotem w Czereśniową. Przy ich furtce stał podejrzanie wyglądający osobnik. Młody chłopak, ale jakiś taki… zmenelowany. W dodatku ewidentnie gapił się na ich domek. Kasia poczuła nieprzyjemny dreszcz i rozważała, czy nie zawrócić. Dostrzegła go jednak zbyt późno na to, żeby jej ucieczka pozostała niezauważona. Poza tym Julka lada moment się rozryczy, powinny już wracać na karmienie. Ten chłopak chyba nie zamorduje ich obu w biały dzień na środku alejki? Pani Rozalia jeszcze była? Skręcając w Czereśniową, Kasia modliła się w duchu, żeby ta przerażająca kobieta w międzyczasie poszła do domu, ale teraz prędko odwołała swoją prośbę.

— Hej, sąsiadka — przywitał się podejrzany osobnik. — Przywiozłaś syrenę?

Kasia przystanęła. Rozejrzała się szybko, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo więcej. Właściwie chłopak nie wyglądał aż tak groźnie. Chwiał się odrobinę na nogach, odnosiła wrażenie, że przewróciłaby go jednym słabym pchnięciem.

— Też tu mieszkasz? — spytała.

— No, tutaj. — Machnięciem ręki pokazał działkę na wprost ogródka Kasi i Michała. — Widzę was często przez okno.

Spojrzała ze zdumieniem na zarośnięty wysokimi na pół metra chwastami ogródek i starą, drewnianą altanę, z której ścian płatami odchodziła brudnobiała farba. Do tej pory była przekonana, że działka jest opuszczona; ciągle miała zagadnąć o to panią Wiesię, i ciągle wylatywało jej z głowy.

— Wprowadziłeś się na lato?

— Eee, nie, ja całoroczniak, jak wy. Ociepliłem od środka, zimą da się wytrzymać. Kozą palę. Tylko zimowej wody nie mam, od Doroty brałem. Tak że pojawię się u was na jesieni. To nara.

Uniósł rękę w niemrawym pozdrowieniu i odszedł alejką, powłócząc nogami. Kasia odprowadzała go wzrokiem, nie mogąc się opędzić od wizji płonącej kozy. Może to była jakaś przenośnia?

Kiedy dziwny osobnik skręcił w Truskawkową, znikając jej z oczu, Kasia natychmiast odniosła wrażenie, że rozmowa jej się przywidziała. Efekt zmęczenia. Niedawno minął miesiąc, odkąd tu zamieszkali, pogoda zwykle dopisywała, tak że Kasia spędzała sporo czasu w ogródku, a dotąd nie zauważyła na działce naprzeciw najmniejszych oznak aktywności.

Pewnie jeszcze chwilę sterczałaby tak na alejce, ale Julka kwęknęła, więc Kasia prędko otworzyła furtkę. Niestety, zanim dotarły do drzwi, mała ryczała już wniebogłosy.

Czerwiec

Proszę Komisji Rozjemczej

Uprasza się Komisję o zwrócenie uwagi użytkownikom działki nr 144 na kwestię użytkowania grilla. Jako wegetarianka zapachy z grilla bardzo mnie przeszkadzają, a użytkownicy działki nr 144 grillują często i zawsze, wtedy kiedy przychodzę na swoją działkę odpocząć i odetchnąć świeżym powietrzem, które to powietrze jest niestety zanieczyszczone zapachem grillowanego mięsa. Moje prośby, o grillowanie wyłącznie w dni, kiedy wiatr wieje od mojej działki ( nr 145 ), do działki nr 144 zostały zignorowane toteż zwracam się do Komisji o mediację w sprawie grilla. Oświadczam, że gotowa jestem na własny koszt postawić maszt wiatrowy, na granicy działek. Tasiemka, pokazująca kierunek wiatru byłaby od mojej działki, tj. nr 145 do działki nr 144 to użytkownicy działki nr 144 mogliby grillować. Wydaje mi się to rozsądną propozycją i proszę Komisję o przedstawienie jej tym użytkownikom. W oczekiwaniu rychłej interwencji Komisji

Z poważaniem

Joanna Koźbierz, działka nr 145

— Rany, znowu jedzie z tym wyjcem — jęknęła Aga.

Fakt, powoli Julka stawała się utrapieniem ich alejki. Aż odechciewało się siedzieć w ogródku. Aga przynajmniej do niedawna sama miała w domu płaczące niemowlę — nawet dzieciak-anioł od czasu do czasu daje koncert — więc jeszcze nie odwykła. Natalia skończyła już jedenaście lat, więc Daria zdążyła dawno zapomnieć, jak to było. Przekonała się też, że brak jej cierpliwości do ryczących niemowlaków.

— Co ona robi temu dzieciakowi, że tak się drze? — burknęła Aga.

Pomachały Kasi, bo znalazła się na wysokości działki Darii, ale było to niezobowiązujące pozdrowienie — Daria nie życzyła sobie wyjca w ogródku. Na szczęście Kasia jedynie odmachnęła im nieśmiało i poszła dalej. Płacz stopniowo zamarł w oddali.

— Już wolę samoloty — mruknęła Aga. — Dałaby jej smoczek albo co. Maja płakała tylko wtedy, jak coś było nie tak. Powinni pójść z nią do lekarza. Myślisz, że się znęcają?

— Dzieci są różne — stwierdziła bez przekonania Daria.

— Znowu się przez to spiknęła z żebrakami. Wyjaśniła Wieśce, że Emilia potrafi uspokoić małą, jak nikt inny. Ma takie cudowne podejście do dzieci! — zaszczebiotała Aga, by zaraz zrobić kwaśną minę. — Super podejście, naprawdę. Ten jej rozwydrzony bachor ostatnio prawie wjechał w Majcię.

— A niech sobie do nich chodzi, jeśli dzięki temu choć przez chwilę będzie cicho.

Aga wzruszyła ramionami, naburmuszona. Te jej fochy ostatnio coraz bardziej działały Darii na nerwy. Co by się nie powiedziało, Aga robiła minę, jakby uważała rozmówcę za totalnego matołka.

— Hej, kobitki. — Rysiek przystanął przy furtce Darii.

— Dziubuś! — Aga podbiegła w podskokach, żeby cmoknąć mężusia na powitanie. Zdaniem Darii, przesadnie na pokaz. — Co tak wcześnie? Aha, olej. To chcesz kluczyki? Dom otwarty, leżą na szafce przy wejściu.

— Gdzie zostawiłaś samochód?

— Tam, gdzie zawsze, na prawo od bramy. Nie widziałeś?

Cmoknęli się raz jeszcze, Majcia również potuptała przywitać się z tatusiem.

— Jedzie mi dzisiaj wymienić olej — wyjaśniła Aga, wracając do stolika. — Ja w ogóle nie rozumiem, po co trzeba to robić. Nie wystarczy dolać? Aż się, wiesz, zastanawiam, czy to nie taka propaganda, żeby wyciągnąć od ludzi kasę. Jak z tym odkamieniaczem go pralki. Trują ci do upadłego, jakie to ważne, żeby go regularnie stosować, a kiedy podliczysz, ile byś na dziadostwo wydała, to lepiej się opłaca za kilka lat kupić nową pralkę.

— No tak, sama ci o tym mówiłam. — Daria nie zdołała się powstrzymać.

— Ty? Wydawało mi się, że Rysiek. Nie, coś ty, pewna jestem, że Rysiek. On ma głowę do takich wyliczeń.

No i czy nie można się wściec? Daria zacisnęła zęby, powtarzając sobie, że to bzdura, szkoda nerwów. Tylko że tak było ze wszystkim: Daria dawała Adze dobrą radę, a za jakiś czas okazywało się, że to przecież Rysiu wpadł na dane rozwiązanie — i Daria powinna być wdzięczna uczynnej sąsiadce, a nie odwrotnie.

Rysiu pomachał im na pożegnanie, Aga zaś przerzuciła się na zdawanie relacji z ostatniego spotkania z Izą na głównej alejce. Przynajmniej w tej kwestii się zgadzały: jędza zadzierała nosa, a od łaciny Radka puchły uszy. Facet w ogóle się nie przejmował, że dzieci słuchają…

— Aga! — Rysiek znów pojawił się przy furtce. — Przed działkami go nie ma.

— Jak to: nie ma? — obruszyła się Aga. — Przecież wiem, gdzie zostawiłam.

— Kurde, ślepy nie jestem.

— Na prawo od bramy, ale jak stoisz przodem. Znaczy, jak wjeżdżasz…

— Aga, kurde, nie ma go przed bramą.

Każdy głupi by się zorientował, że Rysiek jest wściekły, ale do Agi ten fakt nie docierał. Uparcie wmawiała mu, że widocznie szukał nie z tej prawej. Co najmniej jakby chodziło o zawalony samochodami parking przed centrum handlowym, a nie placyk przed ogródkami działkowymi, o tej porze roku, w środku tygodnia, zwykle pusty.

— Kurczę, to może wyjątkowo wjechałam na parking? — zastanowiła się w końcu Aga.

— Na parkingu też sprawdzałem.

— A może ukradli? — podsunęła Daria, starając się, żeby nie zabrzmiało to zgryźliwie. Bo przecież oczywiste, że nie wyparował.

— No coś ty, żartujesz? — obruszyła się Aga. — Chodź, Ryś, idę z tobą poszukać. Zostawię ci Majcię, okej? — obejrzała się na Darię.

— Mama pa pa? — spytała Majka, kiedy jej rodzice poszli. Natalia w tym wieku od dawna mówiła pełnymi zdaniami. — Tata?

— Na chwilkę, niedługo wrócą. — Daria przyglądała się małej krytycznie. Rozbeczy się? — Narysujemy coś? Dam ci kredki Natalii, chcesz?

— Nata w szkole? Zła?

— Nie, nie pogniewa się, ale musisz się z nimi dobrze obchodzić.

Spodziewała się, że Aga i Rysiek wrócą, nim mała wdroży się w bazgranie, ale wsiąkli na dłużej. Jakby było nad czym filozofować. Adze nigdy nie chciało się wjeżdżać na zamykany parking, no, chyba że na placyku zabrakło miejsca — ale takie sytuacje zdarzały się tylko w wakacje albo w pogodne weekendy. Skoro więc auto nie stało przed działkami, wniosek nasuwał się jeden. Pozostawało zgłosić kradzież na policję. Czyżby właśnie to aktualnie robili? Tak czy siak wypadałoby, żeby zadzwonili poinformować Darię, jak długo jeszcze ma się zajmować Majką.

Kurczę, druga kradzież auta w tak krótkim czasie. Daria wolałaby, żeby Aga wróciła triumfująca, bo Rysiek jednak okazał się ślepy. Opędzlowany domek i dwa skradzione samochody w ciągu niewiele ponad miesiąca — to nie wróżyło dobrze.


Kasia zbliżała się akurat boczną alejką w rejon bramy, kiedy Truskawkową przeszli Aga i Rysiek. Nie zauważyli jej — kłócili się zajadle. Rysiek miał chyba do Agnieszki o coś pretensje, a ona broniła się, atakując. Kasia skręciła w Truskawkową, ruszając ich śladem, choć przez moment zastanawiała się, czy nie zawrócić. Nie chciała patrzeć, jak się kłócą.

Uważała ich za tak idealnie dobraną parę! Zresztą, otaczały ją same udane małżeństwa, aż nie mogła się napatrzeć. Nie w tym rzecz, że miała cokolwiek do zarzucenia Michałowi, ale ostatnio za rzadko bywał w domu, by zdołała się nim nacieszyć. Wszystko z powodu Julki i tego jej nieustannego płaczu. Michał musiał mieć w pracy trzeźwy umysł, nic dziwnego więc, że jeździł spać do rodziców. Przez tego przeklętego bachora Kasia sama niekiedy ledwie trzymała się na nogach, zdolna wyłącznie do wykonywania automatycznych, niewymagających wysiłku umysłowego czynności. Cóż dopiero, gdyby kazano jej skupić się na poważnej pracy!

Michał pracował bardzo ciężko, po to, żeby utrzymać je dwie, a także odłożyć co nieco i za jakiś czas kupić dla nich mieszkanie. Oczywiste, że w tej sytuacji Kasia nie śmiała naciskać na niego, żeby zrobił coś w ogrodzie, mimo iż sama bała się kosiarki. Kosiła trawę już trzy razy, żeby pani Rozalia krzywo nie patrzyła, ale nadal nie umiała się przekonać do tego urządzenia. Prześladowały ją wizje, że niechcący najeżdża sobie na nogę, robiło jej się słabo na myśl o tryskającej krwi.

Kiedy Julka wreszcie przestanie tyle ryczeć, Michał będzie częściej gościł w domu, a wtedy zajmie się też ogródkiem — będzie kosił trawę, przycinał drzewa, przekopywał grządki, jak widziała, że robią to Radek, Wiesiu, Rysiek, Damian i Carlos. I wtedy oni dwoje dołączą do grona cudownie udanych małżeństw na Czereśniowej. Dlatego Kasię tak bolała kłótnia jednej z wzorcowych par — kładła się cieniem na jej wizji przyszłości. Zachciało jej się płakać.

Skręciła w najbliższą boczną alejkę, żeby dłużej nie patrzeć, jak Aga i Rysiek na siebie naskakują. Poza tym gdyby któreś się obejrzało, mieliby potem pretensje do Kasi, że ich śledzi, narusza ich prywatność.

Na Agrestowej spotkała Emilię i Carlosa. Szli, trzymając się za ręce, Alan zasuwał na rowerku w tę i z powrotem. Pogadała z nimi chwilę, dzięki czemu udało jej się zapomnieć o przykrej scenie, jakiej dopiero co była świadkiem.

— Idziemy na pocztę, przynajmniej trochę przegonimy małego — powiedziała Emilia.

— Ona się łudzi, że potem będzie spał — dodał Carlos. Mówił po polsku dość poprawnie, ale z bardzo silnym akcentem. — Naiwna.

— Pograsz z nim przez dwie godziny w piłkę i zaśnie — oznajmiła Emilia.

Kasia miała chęć odprowadzić ich do bramy, ale nie zaproponowali tego, a nie chciała się narzucać. Julka kwęknęła przez sen, ani chybi w proteście przeciw postojowi, więc Kasia pożegnała się i pchnęła wózek dalej.

— Znowu z tamtymi — skomentował gospodarz działek, którego minęła kilkanaście kroków dalej. — Ładna a głupia.

Poszedł, nie zatrzymując się; kiedy mówił, nie wyjął nawet zwisającego mu z kącika ust peta. Kasia czuła bijącą od niego pogardę, dla niej, dla Emilii i Carlosa. Nie umiała się przed tym bronić. Przyspieszyła kroku, przełykając łzy. Gospodarz działek ją przerażał, po każdym spotkaniu z nim czuła się brudna. Co gorsza, mieszkał przy Czereśniowej, przy samym końcu, od Agrestowej, tak że mijała jego działkę zdecydowanie za często.

Nie zawsze się do niej odzywał, przeważnie tylko patrzył ponuro, całkiem jakby Kasia popełniła jakieś przewinienie. Jeśli jednak decydował się do niej zagadać, zawsze było to coś przykrego. Dziś chociaż powiedział, że jest ładna, zawsze to komplement. Nie taki, jak w wykonaniu Krasnala, ale mimo wszystko. Czy to znaczyło, że Kasia była ładna? Sama tak nie uważała, Michał też nigdy jej tego nie mówił. Ale przecież ją wybrał, prawda? Spośród tylu innych dziewczyn.


— Kochana jesteś — oświadczyła czule Aga, pomachała Darii na pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi.

Uśmiech Darii wypadł chyba nieco cierpko: przyszło jej robić za niańkę Majci, bo jej mama i tata musieli zgłosić kradzież na policję.

Owszem, powód był ważny, sytuacja nagła, po raz pierwszy też się zdarzyło, że Aga wciskała jej małą pod opiekę. Daria obawiała się jednak, że skoro raz się zgodziła, Aga uderzy do niej ponownie. I za co? Za zwykłe „dziękuję”. Opiekunce musieliby zapłacić, Daria posiedzi z dzieciakiem z sympatii do sąsiadów.

Chociaż fakt, zwykle Aga angażowała do opieki Wieśkę, po prostu akurat dzisiaj sąsiedzi gdzieś wybyli. Ha, Wiesia nie będzie mogła przeżyć, że ominęło ją takie wydarzenie.

Przynajmniej Aga przed wyjściem położyła Majkę spać, tak że zadanie Darii sprowadzało się do siedzenia w dużym pokoju przed telewizorem i nasłuchiwania, czy mała nie zaczyna płakać. Mimo to czas jej się dłużył. Obejrzała jeden film, znalazła kolejny na innym kanale. Do licha, ile może trwać zgłaszanie kradzieży auta? Dziwiła się, że nie załatwili sprawy wcześniej. Od odkrycia kradzieży minęło prawie pięć godzin, a ci nic. Ponoć Rysiek „sprawdzał inne opcje”. Daria nie miała ochoty wnikać, co to dokładnie znaczyło.

Niecierpliwiła się coraz bardziej. Damian miał dziś nockę, Natka została w domu sama. Niby nie była już małym dzieckiem, a Darię dzieliło od niej zaledwie kilkanaście metrów, ale mimo wszystko… Kurczę, Aga mogłaby choć zadzwonić z informacją, jak długo to jeszcze potrwa.

Drugi film dobiegał końca — wciągnął Darię, była ciekawa finału i chętnie by go w spokoju obejrzała — kiedy wreszcie wrócili Aga i Rysiek, oboje zaaferowani.

— Znalazł się — obwieściła Aga, podczas gdy Rysiek nerwowo szperał w kuchennych szufladach.

— Policja tak sprawnie zadziałała? — zdumiała się Daria.

— Co? Nie, Rysiek musi po niego jechać. Pięć stów chcą.

— Bo zostawiłaś dokumenty — rzucił gniewnie Rysiek, zdejmując ze ściany kindżał w ozdobnej pochwie, badziewie sprzedawane przez Ruskich na targu. — Pewnie nam to trochę zajmie. — Ruszył do wyjścia.

— Ale nie, Rysiek, czekaj, weź toporek! — zawołała za nim Aga, ale już wyszedł. Pobiegła do drzwi. — Weź toporek!

Daria została na sofie, lekko oszołomiona. Nie słyszała, jak Rysiek zareagował na propozycję, niemniej Aga wróciła chwilę później, zadowolona z siebie, więc przypuszczalnie toporek został zabrany.

— Jadą z Radkiem — wyjaśniła Aga. — Bo nie do końca wiadomo, co to za goście, kapujesz, więc strach, żeby Ryś tak sam. Od razu jak się wyjaśniło, że jednak rąbnęli nam auto, Rysiek zadzwonił do Bycha, to taki jego kumpel, żeby się wywiedział. Ale okazało się, że to nie goście od Bycha, więc potrwało, zanim ich namierzył. Dobrze, że nie dotarliśmy na policję, bo by się pokomplikowało.

— Aha — mruknęła Daria, nieszczególnie uszczęśliwiona nową wiedzą na temat znajomości Ryśka.

— Kurczę no, to normalnie skandal, tak od swoich kraść. Znaczy, dobra, nie wiedzieli, czyje, jak kradli, ale skoro się wyjaśniło, powinni oddać, ewentualnie, ja wiem, pięć dych za fatygę. Przecież Rysiek będzie mi truł o te pięć stów przez co najmniej dwa tygodnie! Bo niby dlatego tak drogo, że zostawiłam w aucie dowód rejestracyjny i mogliby je bez problemu zezłomować. Dranie. Chcesz herbaty?

Daria odruchowo skinęła głową, chociaż zrobiło się już grubo po północy, tak że najchętniej wróciłaby do siebie. Nazajutrz szła na dwunastogodzinną zmianę, powinna się wyspać, zamiast wysłuchiwać pełnych oburzenia wywodów Agi. Cóż, trudno, zagapiła się. Aga przeszła do części kuchennej nastawić wodę, nadal w podekscytowaniu rozprawiając o Bychu i jego kontaktach, które, co naturalne, chronił, więc nie było wiadomo, kto właściwie rąbnął im ten samochód. Ale nie można mieć o to do Bycha pretensji, bo w razie czego Rysiek też nie życzyłby sobie, żeby Bychu podawał jego namiary, no nie?

Daria miała na końcu języka pytanie, czy majowy cienkuś albo włamanie u Góreckich są wobec tego sprawką Ryśka, ale się powstrzymała. Z takim elementem lepiej nie zadzierać, inaczej ich również okradną albo wręcz poderżną im gardła którejś nocy. Powinna się była domyślić, że ma za płotem kombinatorów. Za dobrze im się powodziło, jak na te ponoć kafelki Ryśka.

— Majka nie płakała? — przypomniała sobie raptem Aga.

Na palcach podeszła do drzwi pokoiku małej i zajrzała do środka.

— Spała jak aniołek — odparła cicho Daria. — Raz tylko zamruczała przez sen…

Jednakże Aga już straciła zainteresowanie córką i wróciła do tematu heroicznej wyprawy Ryśka po samochód. Myślałby kto, że to rycerz wyruszył na krucjatę. Daria stłumiła westchnienie i upiła gorącej herbaty. Parę łyków i będzie mogła się zmyć.


Izie nie podobała się ta nocna wyprawa Radka, ani trochę, psiakrew. Co to w ogóle miało być? Ryśkowi się wydawało, że może sobie dzwonić w środku nocy, domagając się asysty? W dodatku Radek pognał na wezwanie, jakby wprost marzył o wyrwaniu się z domu. Wprawdzie kombinacja wydawała się Izie zbyt skomplikowana jak na tajną schadzkę z kochanką, ale kto to wie? Próbowała się uspokoić, zasnąć, nie czekać na powrót Radka, żeby obejrzeć go dokładnie w poszukiwaniu śladów szminki, ale choć w końcu jej się to udało, najpierw długo leżała, wpatrzona w sufit, nasłuchując odgłosów samochodowego silnika.

Kiedy następnego dnia dowiedziała się, że pojechali układać się z jakimiś zbirami, wściekła się już totalnie. Czy choć przez sekundę pomyślał, że coś mogłoby mu się stać? Pomyślał o rodzinie? Albo chociaż o tym, że Wiesia rozpowie o tej wyprawie i odtąd, jeśli kogokolwiek na działkach okradną, ludzie będą gapić się podejrzliwie właśnie na nich? Ponieważ akurat to, że Wieśka szybko pozna szczegóły zdarzenia, nie ulegało wątpliwości.

Nie odzywała się do Radka przez cały kolejny wieczór, a ten obraził się i poszedł rąbać drewno. Bo go nie doceniała! Powinna była pochwalić go za odwagę, dokonał przecież bohaterskiego czynu, odzyskał auto kumpla! Położyła się spać wściekła, a on nadal rąbał. Minionej nocy niewiele spał, ani chybi padał z nóg, ale musiał jej pokazać.

— Co cię tak nagle wzięło na tego Ryśka? — wyrzucała mu kolejnego ranka. — Mówiliście sobie „cześć” i niewiele ponadto, a z dnia na dzień awansowałeś na jego najlepszego kumpla? Nie ma innych znajomych? Nie mógł pojechać z Damianem?

— Damian miał jebaną nocną zmianę. Daj se, kurwa, siana, co? Zwykła, kurwa, pomoc sąsiedzka. Nie będę pił chujowej kawy, jestem, kurwa, spóźniony.

— Dokąd…?

— Muszę, kurwa, lecieć, pa. — Cmoknął Izę w policzek i prędko wyszedł.

Z wściekłością zacisnęła zęby. Jeśli sądził, że wymiga się tak łatwo, to się mylił. Nie chodziło wyłącznie o tę konkretną sytuację, ale o ich małżeńskie relacje w ogóle. Iza nie pozwoli traktować się w ten sposób. Minęły czasy, kiedy Radek mógł robić, co mu się żywnie podobało. Teraz miał rodzinę, za którą odpowiadał, wykluczone więc, żeby wybywał sobie na całą noc, bez konsultacji z Izą, nie podając godziny powrotu. Chciałby mieć ciastko i zjeść ciastko, a sorry, tak się nie da. Zdecydował się na rodzinę, to niech się zachowuje, jak na ojca rodziny przystało.

Włóczył się po nocach, a dom ciągle czekał na wykończenie. Na takie „drobiazgi” brakowało mu czasu! W środku wszystko pięknie wyprowadzili, ale z zewnątrz trzeba było dopiero otynkować, zrobić porządny dach, bo obecna prowizorka zaczynała przeciekać, wykopać większe i, przede wszystkim, szczelne szambo, bo przecież zimą ciągnęli wodę tuż obok spod ziemi, wybrukować podjazd, żeby w czasie roztopów samochód nie tonął w błocie. Radek ciągle obiecywał, że weźmie się za te rzeczy, zwłaszcza za dach, ale wracał z roboty wieczorem, kiedy było za ciemno na takie prace, a w weekendy zwalała im się na kark rodzina albo znajdował się inny powód, by znów odłożyć sprawę do wielkiego nigdy. Żeby mu chociaż Rysiek, w ramach podziękowania, pomógł przy dachu, Iza by się tak nie wściekała. Ale już widziała, jak Rysiu pali się do…

— Płatki? — spytał za jej plecami Konrad.

Podskoczyła.

— Nie zachodź mnie od tyłu! Ile razy mam ci powtarzać! Płatki dostaniesz, jak się ubierzesz. Wracaj do pokoju. Już!

— Ale nie sam — zaprotestował płaczliwie mały.

— Właśnie, że sam — warknęła Iza. Najchętniej by go sprała, tak ją w tej chwili wkurzał. — Za dużo mam na głowie, żeby jeszcze ciebie niańczyć. Marsz się przebrać. Dalej!

Mimo wszystko się nie rozryczał, podreptał posłusznie do pokoju. Odetchnęła głęboko. Zasadniczo dzieciak nie był zły, ale i tak często traciła do niego cierpliwość. Chyba nie została stworzona na matkę. Najważniejsze jednak, że Radek przepadał za małym. Niech no tylko spróbuje zakręcić z jakąś ździrą, a Iza da mu do zrozumienia, czym to się dla niego skończy.

Konrad wrócił, ubrany. Otaksowała go krytycznym spojrzeniem. Koszulka z wczoraj była poplamiona sokiem, ale w końcu ile można prać? Dzieciak brudził ciuchy w takim tempie, że Iza nie nadążała z suszeniem, by nastawić kolejną pralkę. Machnęła ręką.

Odstawi go do przedszkola, skąd po południu jak zwykle odbierze go jej mama, u której mały zostanie do wieczora. Potem albo mama podrzucała chłopca Izie na działki, albo Radek zabierał go w drodze z pracy, jeśli wracał w miarę wcześnie. Dlatego Iza najbardziej lubiła popołudniowe powroty do domu, kiedy jeszcze nikogo w nim nie było. Mogła odsapnąć, podłubać w ogródku, spokojnie ugotować obiad, sprzątnąć.

Niestety, wkrótce ten spokój się skończy, bo pogoda zrobiła się zbyt ładna na to, żeby trzymać dzieciaka w czterech ścianach. Jej mama będzie odbierać go z przedszkola i od razu przywozić na działki, docierając na miejsce przed Izą. Obiecała zostawać, pilnować Konrada, ale dla Izy oznaczało to tyle, że będzie mieć na głowie i dzieciaka, i swoją matkę. I tak aż do jesieni.

Nie tak dawno Wieśka zdziwiła się, że Konrad spędza tyle czasu u babci. Iza wychwyciła w jej gadaninie nutę potępienia, że niby za bardzo wysługuje się swoją mamą. Wysługuje się! Izę także wychowywała babcia, żeby jej matka mogła pracować. Naturalne, że teraz mama spłacała dług pokoleniowy. Za jakiś czas to z kolei Iza będzie opiekować się swoimi wnukami. To znaczy, przy założeniu, że jako drugą urodzi córkę. Dziećmi synów ani myślała się zajmować, od tego będą mieli teściowe.

Na razie nie znała jeszcze płci tego drugiego; to był już szesnasty tydzień, może więc wyjaśni się przy następnej wizycie. Gorzej, że nie znalazła dotąd okazji, by wspomnieć o ciąży Radkowi. Chciała, żeby to wypadło radośnie, żeby odpowiednio uczcili wydarzenie, a Radek ostatnio bez przerwy czymś jej podpadał, była na niego zbyt wściekła, aby nagle, z promiennym uśmiechem, poinformować go o drugim dziecku.

A naprawdę starała się nie denerwować. Starała się, żeby przynajmniej trzy dni pod rząd upłynęły im w miłej atmosferze, tak by tego czwartego mogła wreszcie podzielić się z nim radosną wiadomością. Ale udawało jej się przetrwać co najwyżej dwa dni, a i to pod warunkiem, że Radek do późna siedział w robocie. A teraz ta sprawa z Ryśkiem. Psiakrew, jeśli tak dalej pójdzie, Radek sam zauważy.


— Pani Kaaasiuuu! — Wołanie pani Rozalii dopadło Kasię, ledwo tego dnia wyściubiła nos z domku.

Nie zauważyła, kiedy sąsiadka przyszła, spotkało ją więc niemiłe zaskoczenie. Co gorsza, teraz już nie mogła się schować — właśnie wyjechała z wózkiem na taras. Z nieśmiałym uśmiechem zbliżyła się do płotu.

— Pani taka młoda, sprawna, dziecko widzę, spokojne — zagaiła słodkim głosem pani Rozalia. — Nie weszłaby mi pani na czereśnię, zerwać trochę owoców? Bardzo dobre. Lepsze niż kupne. Dla siebie też pani narwie. Taka wybujała urosła, że sama nie daję rady, a szkoda, żeby pogniły.

— Ale ja… Bo jak Julcia…

— Ach, no przywiezie ją pani tu do mnie, spojrzę przez moment na aniołeczka. Sekundka przecież, nazrywać.

Pomijając już to, że Kasia miała nadzieję tego dnia ogarnąć trochę domek w środku, korzystając z faktu, że Julka zachowywała się wyjątkowo spokojnie — a naprawdę powinna się tym zająć, bo Michał niedawno znowu zbluzgał ją za bałagan — czereśnia była wysoka. A Kasia miała lęk wysokości.

Usiłowała wyjaśnić to pani Rozalii, ale emerytka nie dopuszczała jej do głosu. Z jednej strony zachwalała czereśnie, nagrodę dla Kasi za pomoc, z drugiej — sugerowała, że młoda dziewczyna sama powinna się poczuwać do tego, żeby wesprzeć starszą sąsiadkę w ogrodowych pracach.

Spanikowana, Kasia przejechała wózkiem do pani Rozalii. Julka jeszcze nie zasnęła, ale nie zanosiło się, by miała się rozryczeć. Zapewne zrobiłaby to, gdyby Kasia wzięła się za sprzątanie, ale nie w obecnej sytuacji — nie, kiedy Kasia wyjątkowo byłaby jej wdzięczna za koncert. Złośliwe stworzenie.

Instruowana przez panią Rozalię, sapiąc i stękając, przystawiła ciężką drewnianą drabinę do czereśni. Nie zdołała jednak wspiąć się wyżej niż na trzeci stopień. Zasadniczo, kiedy znalazła się te trzy stopnie nad ziemią, odkryła, że nie jest w stanie zrobić nic. Przylgnęła do drabiny, zamykając oczy.

Z oddali docierały do niej słowa pani Rozalii, początkowo ociekające słodyczą, stopniowo niosące coraz większy ładunek irytacji. Chyba też rozryczała się Julcia. Akurat teraz wiele to Kasi nie pomagało. Zdawało się jej, że nigdy nie zdoła się oderwać od drabiny. Na lotnisku zaczął kołować samolot, zagłuszając inne odgłosy.

Kasia najchętniej również by się poryczała. Wstydziła się, zła na siebie, że nie wymyśliła jakiejś wymówki. Samolot odleciał. Pani Rozalia stała i komentowała, jakby Kasi nie wystarczyły kwaśne uwagi teściowej, kiedy bała się wyjść na balkon. Pani Rozalia miała w sobie coś z jej teściowej. Kasia zaczęła drżeć.

— Pani Kasiu! — Sąsiadka pukała ją palcem w plecy. — Pani sobie ze mnie żarty stroi? Taka młoda dziewczyna, a nie potrafi wejść na drabinę? Pani Kasiu!

Julka darła się pełną parą. Pani Rozalia chyba wreszcie pogodziła się z myślą, że ze zrywania czereśni nic nie będzie, bo zaczęła dla odmiany namawiać Kasię do zejścia z drabiny. Coraz głośniej i gniewniej. Przecież dziecko płacze! Co z Kasi za matka?

Ten ostatni argument poskutkował. Kasia nie chciała, by sąsiedzi mówili o niej, że jest złą matką. Zmusiła się, ciągle z zamkniętymi oczami, do zejścia jeden szczebel. Potem kolejny. I ostatni. Stanęła na ziemi i odetchnęła głęboko.

— Nie chciała pani pomóc, trzeba było powiedzieć, a nie tak, zwodzić starszą osobę — wyrzucała jej pani Rozalia. — Co to się porobiło z tą młodzieżą! Za mojej młodości starszym się pomagało, z uśmiechem, ani prosić nie musieli! A teraz? Nie dość, że trzeba się przymilać, to potem jeszcze takie wydziwianie! Pani weźmie stąd tę małą, bo przecież głowa pęka!

Przepraszając, bliska płaczu, Kasia szybko wycofała się z ogródka sąsiadki wraz z drącą się Julcią. Spacer, pójdą na spacer. Obie dzięki temu trochę ochłoną. Pchnęła wózek w kierunku Truskawkowej, zaślepiona łzami, które napłynęły jej do oczu — choć nadal walczyła, żeby nie pozwolić im potoczyć się po policzkach.

Zbyt późno spostrzegła, że z naprzeciwka nadchodzi, powłócząc nogami, ten zapuszczony chłopak, mieszkający ponoć na działce na wprost nich. Planowała wypytać o niego Izę albo panią Wiesię, ale wyleciało jej z głowy. Czy to był narkoman? Nie zarazi czymś Julki?

Przez moment Kasia chciała zawrócić, ale wtedy musiałaby minąć ogródek pani Rozalii. Postanowiła przejść obok chłopaka szybkim krokiem.

— Się kumamy z wredną staruchą? — zagadnął, bynajmniej nie cicho, bo musiał przekrzyczeć Julkę.

Kasia obejrzała się, spłoszona, ale widok na działkę pani Rozalii zasłaniały tuje.

— Nie, tylko… czereśni miałam nazrywać… ale Julka się rozpłakała i… muszę iść!

Pchnęła wózek, mimo że chłopak coś jeszcze do niej mówił. Nieważne, tego dnia nie chciała rozmawiać z nikim więcej.

Skręciła w kierunku lotniska, a potem w ostatnią z poprzecznych alejek, Poziomkową. Uniesieniem dłoni pozdrowiła jeżdżącego na rowerze wokół altany Krasnala. Zdołała się nawet uśmiechnąć. Zachybotał się niebezpiecznie, kiedy oderwał prawą rękę od kierownicy, żeby odpowiedzieć na jej pozdrowienie, ale na szczęście zaraz odzyskał równowagę i zniknął za węgłem, śpiewając do wtóru muzyki z radia. Kasi ulżyło — zestresowała się, że wywróci się przez nią i zrobi sobie krzywdę. Wyjaśnił jej kiedyś, że lekarz zalecił mu codzienną porcję ruchu, dlatego regularnie robi pięćdziesiąt kółek wokół altany. Miał przyjemny głos, trochę operowy. Ale teraz zbyt dobrze go nie słyszała, bo Julka wytrwale dawała własny koncert.

— Zamknij się wreszcie — wycedziła Kasia, pochylając się nad wózkiem, kiedy na lotnisku zaczął lądować samolot. — Zamknij się.

Michał nie chciał dziewczynki. Kiedy okazało się, że Kasia jest w ciąży, dużo mówił o synu, jak będzie grał z nim w piłkę, oglądał mecze w telewizji, uczył go prowadzić samochód. A potem lekarz oznajmił, że to będzie dziewczynka, i Michał przez tydzień chodził wściekły. W dodatku Julka bez przerwy płakała, a on nie mógł sobie pozwolić na zarywanie nocy. Niekiedy Kasia odnosiła wrażenie, że to dziecko się na nią uwzięło. Specjalnie pojawiło się na świecie właśnie takie — zupełnie inne, niż sobie wymarzyła. Nie znosiła smarkuli.

— Zamknij się, bo w końcu coś ci zrobię — szepnęła, ponownie bliska płaczu.


Iza nerwowo wypatrywała nadejścia komisji. Od piątkowego popołudnia zawzięcie pieliła, dziś rano skosiła trawę, posadziła parę nowych kwiatków, by przydać ogródkowi kolorów, i przeniosła za dom dechy, które Radek uszykował właściwie nie wiadomo na co — chyba żeby wytyczyć podjazd. Leżały tak od zeszłego lata i niewątpliwie straszyły.

Nie miała zapuszczonego ogródka, gdzieżby! Od wiosny ciągle przy nim dłubała, prezentowałby się świetnie i bez tych ostatnich zabiegów, chciała go jednak dopieścić tuż przed nadejściem komisji. Trzyosobowej, z Wiesią jako przewodniczącą. Niech no tylko spróbują nie dać Izie piątki!

Kawa stygła jej na ogrodowym stoliku. Iza planowała zasiąść z kubkiem w dłoni, kiedy wypatrzy komisję: relaksująca się działkowiczka, która na co dzień dba o ogródek, toteż na okoliczność przyjścia komisji nie musi nic szczególnego w nim robić. Na zwycięzców rankingu czekały nagrody, zestawy nawozów, narzędzia. Ciekawe, kiedy wywieszą listę. Zawsze się z tym guzdrali, dlatego Iza planowała wieczorem podpytać Wiesię, jaką dostała ocenę.

Komisja pokazała się, akurat kiedy do Izy zadzwoniła koleżanka. Świetnie. Iza pozdrowiła oceniające, w tym Wiesię, uśmiechem i uniesieniem dłoni, nie przerywając rozmowy, dokładnie tak, jak osoba, która dba o ogródek dla czystej przyjemności. Bo przecież tak było. Dobra ocena stanowiła dla Izy jedynie potwierdzenie tego, że jej starania są widoczne dla innych.

Przed nadejściem komisji nie zdążyła się uporać jedynie z rozjechanym przez Agę krawężnikiem. Krowa regularnie nie wyrabiała, wyjeżdżając ze swojej działki, ale jaka oburzona, kiedy zwróciło się jej uwagę! Iza miała nadzieję, że komisja przymknie oko na taki drobiazg. Chyba widać, że to nie jej wina? Ciekawe, ile ci z naprzeciwka dostaną za swój trawnik i jałowce. Adze nie chciało się robić przy ogródku, zasłaniała się Majką — że niby dla dziecka bezpieczniej, gdy nie ma rabatek, bo mogłoby wyrwać coś z ziemi i zjeść. Dobre sobie!

— Nie kosiłaś trawy? — zagadnęła wracającą ze spaceru Kasię.

— Kosiłam niedawno. W… w piątek. Nie ten teraz, tylko…

— Widać. Przecież dzisiaj chodziła komisja. Oceniała wygląd działki. Nie widziałaś ogłoszenia? Na tablicy przy bramie.

— Ojej, nie, nic o tym…

Dziewczyna wyglądała na tak spanikowaną, że Iza parsknęła śmiechem.

— Spokojnie, nawet jeśli dostaliście trzy, niczym to nie grozi. Nie dadzą wam nawozów i tyle. — Miała nadzieję, że na tle zbyt wysokiej trawy u sąsiadów jej ogródek wypadł tym korzystniej. — Dopiero gdybyście zapuścili tak, jak Jaro, zaczęłyby się skargi.

— Jaro?

— No, wasz sąsiad z naprzeciwka. Zarząd nawet obradował, czy nie odebrać mu działki. Za odszkodowaniem, wiadomo, ale wysokie to ono by nie było. Ktoś normalny by kupił, wykosił zielsko. Ale, jeśli czegoś nie pokręciłam, działka jest zapisana na jego dziadka, zasłużonego działkowca, takiego od powstania Lewkonii, więc zarządowi było niezręcznie… O, mała zaczyna ci kwękać.

Czyli zaraz się rozedrze, a Kaśka wracała do siebie. I tyle z cichej, przyjemnej soboty. Niby głupio wściekać się na niemowlaka, ale czemu, do cholery, Izie musiał się trafić taki wyjec tuż za płotem? Za godzinę wrócą Radek z Konradem — wygoniła ich, żeby w spokoju zająć się ogródkiem — i już w ogóle zrobi się młyn.

Wiesia pokazała się w swoim ogródku dopiero pod wieczór. Podlewała, więc Iza również prędko poszła po wąż. Kiedy sąsiadka zawędrowała w pobliże wspólnego płotu, Iza zajęła strategiczną pozycję po drugiej stronie.

Nie było trzeba wiele, żeby Wieśka rozgadała się na temat pracy komisji. Cały dzień chodzenia, spory, dylematy, bo skala za skąpa, od dwa do pięć, co innego, gdyby procentowo się oceniało, albo chociaż od jeden do dziesięć. Iza cierpliwie wysłuchała tych żalów, nim wreszcie udało jej się zapytać, jaką dostała ocenę.

— Ach, no, no, czwóreczkę, zdrową czwóreczkę.

— Jak to: czwórkę? — W Izie momentalnie się zagotowało. — Jaką czwórkę?! Przecież mam zadbany ogródek! Co ci się tu nie podoba?

— Ojej, Iza, ale ja tak po sąsiedzku nie mogę wysoko wystawiać, bo bynajmniej zaraz gadanie będzie, że po znajomości. Więc ja nawet w drugą stronę muszę, ciutkę zaniżyć. Koronkowska dała ci cztery plus, ale Irenka też czwórkę, no i wyszła czwórka.

— Ale jak czwórka? No jak czwórka?! A te kwiatki? A trawa skoszona? Piątkę powinnam dostać jak nic!

— Iza, tam z boku śmietnik masz.

— Jaki śmietnik?! — Teraz Iza wkurzyła się na serio. — Parę desek, kilka doniczek, jaki to śmietnik? Gdzie niby mamy je kłaść? Ciągle jeszcze się remontujemy, widać chyba. Dla mnie to spora różnica: zaniedbane a w trakcie remontu!

Po diabła taszczyła zalegające od frontu deski za domek, skoro ta cholerna komisja i tak się przyczepiła? Śmietnik! Dopóki nie skończą remontu, wszystko mogło się przydać, a za domkiem brakowało już miejsca.

A może Krasnal na nich podkablował? Bo nie tak dawno zagadał do Izy, że mu psują estetykę. Radek miał kupić trzcinowe panele na płot, żeby zasłonić widok i uciszyć sąsiada, ale, jak to on, zapomniał. No i Iza dostała czwórkę!

— Ale chociażby ze sto czterdzieści osiem sobie porównaj — argumentowała Wiesia. — Jak jej piątkę, a tobie też by piątkę, no to przecież!

— Ona ma za dużo naciukane, a u mnie w sam raz.

— Ale śmietnik — przypomniała jej Wiesia.

— No to cztery i pół. Wieśka, chcę cztery i pół, albo się pogniewam. — Iza starała się, żeby jej słowa zabrzmiały bardziej jak żart niż groźba, i chyba osiągnęła cel, bo Wiesia pokiwała głową, obiecując, że zobaczy, co da się zrobić. Potem na lotnisku zaczął kołować samolot, więc zakończyły rozmowę i skupiły się na podlewaniu.

Cóż, kiedy nawet to obiecane cztery i pół nie poprawiło Izie humoru. W rezultacie wydarła się na Radka, bo odstawił kubek po herbacie w takim miejscu, że już chyba bardziej nie mógłby Izie przeszkadzać, a on się wkurzył, odpyskował jej, no i znów stracili szansę na trzy dni bez kłótni. Wszystko jego wina. Gdyby szybciej uporał się z wykończeniem domku, mogliby posprzątać te deski z boku i cholerna Wieśka nie pieprzyłaby śmietniku. Ale miał za swoje, na razie nie usłyszy o drugiej ciąży.


Od czasu pamiętnej wyprawy Rysia i Radka po skradzione uno w sąsiedzkich relacjach zaszły zmiany. Aga i Rysiek zaczęli ciążyć ku tym z naprzeciwka, a Daria nie potrafiła ocenić, na ile sama za to odpowiada.

Omówiła z Damianem kwestię podejrzanych kontaktów Ryśka i Damian uznał, że przesadza, zbyt poważnie traktując wygadywane przez Agę głupoty. Siksa lubiła przydawać sobie i swojemu facetowi znaczenia, a tymczasem cała znajomość Ryśka z owym Bychem sprowadzała się zapewne do tego, że Rysiek położył gościowi kafelki w łazience. Damian także poznawał w pracy rozmaitych ludzi, niekiedy podejrzane typy, ale nie robiło to z niego od razu przestępcy. Poza tym, takie znajomości się przydają. Gdyby, odpukać, im też skradziono kiedyś samochód, będą wiedzieli, do kogo zwrócić się o pomoc.

Mimo to Daria nie umiała rozmawiać z Agą równie swobodnie jak przedtem. Nie wiedziała, na ile Aga to wyczuwa; być może stosunki ochłodziły się dlatego, że Rysiek i Radek zostali raptem najlepszymi przyjaciółmi, przez co Aga, oczywiście, częściej zadawała się z Izą.

Pal sześć Agę, chciała chadzać do jędzy z naprzeciwka, droga wolna. Bardziej złościło Darię to nagłe zbliżenie Ryśka i Radka. Obaj robili w budowlance, gdzieś razem jeździli, ponoć rozważali współpracę, bo Rysiek, jeśli wierzyć oficjalnej wersji, specjalizował się w kafelkach, a Radek w elektryce. No i tym sposobem Damian znalazł się poza nawiasem.

Owszem, Damian miał wtedy nockę, a choćby nawet był w domu, Daria nie życzyłaby sobie, żeby włóczył się nocą po podejrzanych miejscach, negocjując ze zbirami. Niby więc nie powinna się wściekać, że Rysiek pojechał z Radkiem. Tylko że… odnosiła wrażenie, jakby Damianowi — im obojgu — umknęła przez to jakaś szansa.

Wieści na temat wspólnych poczynań Ryśka i Radka miała od Agi, która wyraźnie chlubiła się nowym sojuszem. Daria uśmiechała się, słuchała z neutralnym zainteresowaniem, wygłaszała równie neutralne — albo wręcz przychylne — komentarze, a w środku aż ją skręcało.

— Samochód kupują — obwieściła Aga. — Drugi, znaczy. Opel ma być Izy, a Radek kupi na firmę jakiegoś dostawczaka, ale takiego małego, wiesz, kangura albo coś.

— To już tak się dorobił?

— Aż tak dokładnie się nie orientuję, może kredyt weźmie? Albo to jeszcze z tego dofinansowania, wiesz, co się dostaje, jak zakładasz pierwszą firmę. Swoją drogą, chamówa. Rysiek od dawna ma działalność, więc by mu nie dali, a w czym on niby gorszy od Radka? Ostatnio Ryś wspominał, żeby na mnie założyć. Sama nie wiem. Mówi, że wszystko by za mnie powypełniał i w ogóle, ale jednak, wiesz, potem jak coś, to do mnie się przyczepią…

Krygowała się, oczywiście, bo przecież jeśli mądry, doświadczony, wspaniały Rysiek każe jej założyć działalność, Aga to zrobi. Ciekawe tylko, że Ryś musiał się spiknąć z Radkiem, by ta mądrość i doświadczenie zaowocowały pomysłem uzyskania dofinansowania na firmę żony.

Niemniej, jak by nie patrzeć, Rysiek i tak wyprzedzał Damiana o kilka długości. Rezultat będzie taki, że za parę lat sąsiedzi zza płotu wybudują sobie dom pełną gębą, Iza i Radek podobnie, a Daria i Damian nadal będą tkwić na ogródkach działkowych. Nawet tyle by nie mieli, gdyby Daria nie odziedziczyła altany po babci! Bo Damian nie potrafił sięgnąć myślami poza swój marnie płatny etacik w ochronie. Do licha.

Właściwie jeszcze nic straconego, dopiero planowali się z Damianem pobrać. Mogłaby mu postawić pewne warunki, a jeśli by ich nie spełnił, zerwać z nim i poszukać bardziej zaradnego faceta. Była ładna, podobała się mężczyznom. Na razie, bo latka leciały. Jeśli więc chciała zmienić coś w swoim życiu, powinna zająć się tym teraz. Owszem, Damian ją kręcił, chyba nawet była w nim ciągle zakochana, ale ile z tego zostanie, jeśli dzień w dzień będą musieli liczyć się z każdym groszem?

— Wiesiu też się zainteresował — dodała Aga. — Dorabia teraz po budowach, ale oficjalnie jest na bezrobotnym, więc mógłby się starać. I byliby we trzech, kapujesz, każdy od czego innego. Narajaliby sobie nawzajem klientów.

A Damian? Jemu nie zaproponowali współpracy. Zgoda, o budowlance miał nikłe pojęcie, ale czy to są aż tak skomplikowane sprawy? Nauczyłby się. Potrzebował jednak zachęty, wsparcia, nie tylko ze strony Darii, ale właśnie — kumpli, służących mu wzorem. Tymczasem ci go wyautowali.

— Czy to tak zdrowo mieszkać po sąsiedzku i razem pracować? — mruknęła Daria. — Wrócą do domu, a jakby ciągle siedzieli w robocie. A jak się zetną, na alejce popsuje się atmosfera.

— A tam, co się mają ścinać? Rysiek to nawet kiedyś pracował z Wieśkiem, mówił, że zna się na rzeczy.

Darii to wszystko coraz mniej się podobało. Po cichu liczyła, że z szumnych planów nic nie wyjdzie.

Lipiec

Szanowni Członkowie Zarządu

Czuję się wysoce zdegustowany nową tradycją stawiania basenów na terenie ROD Lewkonia. Ogródki działkowe to nie pływalnia! Powinny służyć społecznej integracji, a moi wnuczkowie czują się wykluczeni przez dzieci, którym bogaci rodzice postawili baseny. Jako emerytowany nauczyciel z pełną znajomością rzeczy stwierdzam, że wprowadzanie takich podziałów źle rokuje przyszłości społeczeństwa naszego kraju. Chciałbym też nadmienić, że baseny niszczą trawę, a tym samym psują estetykę ogródków, które powinny być miłe dla oka. Mając na uwadze powyższe względy, domagam się od Zarządu wydania zakazu stawiania basenów na działkach.

Z poważaniem

Bogusław Braniecki, działka 74

Iza uśmiechnęła się, uniesieniem dłoni pozdrawiając Krasnala, który właśnie rozpoczął codzienne wokalno-rowerowe popisy. Te sąsiedzkie atrakcje stanowiły właściwie jedyną wadę lokalizacji tarasu po tej stronie domu, z dala od Wiesi i jej wścibstwa. Dorota, nawet jeśli czasem podsłuchała ich rozmowę, nie należała do osób, które biegają po działkach, powtarzając każde zasłyszane słowo. Iza zaniepokoiła się, kiedy Dorota poinformowała ich o sprzedaży działki, ale na szczęście nowi sąsiedzi okazali się równie nieszkodliwi.

— Radek pewnie się cieszy — zagadnęła ciotka i Iza na powrót skupiła na niej uwagę. — Długo wam zajęło. Będzie prawie pięć lat różnicy?

— Cztery i osiem miesięcy.

— No, to trochę poczekasz, nim zaczną się razem bawić.

Wreszcie powiedziała Radkowi o ciąży. Musiała, bo już naprawdę nie dało się dłużej ukrywać brzuszka, mimo luźnych t-shirtów. Jeśli nawet nie przed nim, gdyż nie był szczególnie spostrzegawczy, to chociażby przed Wiesią. Dlatego Iza zrezygnowała z czekania na trzy dobre dni pod rząd. W czwartek udało im się nie pokłócić, zatem w piątek mu powiedziała — i w końcu mogła zezwolić swojej mamie na obdzwonienie reszty rodziny.

Szkopuł w tym, że Radek ucieszył się mniej, niż zakładała. Bez wątpienia był szczęśliwy, nie udawał, ale jednak Iza oczekiwała po nim większej radości. Odniosła też niemiłe wrażenie, że ogarnęły go wątpliwości. W dodatku zaraz potem pogniewał się na nią, że tak długo mu nie mówiła — i nie docierało do niego, że sam był sobie winien. W rezultacie piątkowy wieczór mocno odbiegł od jej wyobrażeń.

Jak powinna interpretować jego zachowanie? Przymierzał się do innej, a drugie dziecko pokrzyżowało mu szyki? Obawiał się wydatków akurat teraz, kiedy rozkręcał firmę?

— On długo będzie tak śpiewał? — szepnęła ciotka, dyskretnie wskazując kciukiem za siebie, na okrążającego domek na rowerze Krasnala.

— Za moment skończy. Pomyśleć, że nam robił wymówki, że mamy za domem skład rzeczy z remontu!

— Nikt nie napisał na niego skargi? — Dzięki opowieściom Izy ciotka dobrze znała działkowe obyczaje.

— Ma normalnych sąsiadów — mruknęła Iza. — O nim samym nie da się tego powiedzieć, ale przynajmniej jest nieszkodliwy. — Chyba. Bo jeśli to przez niego Iza dostała czwórkę za ogródek… Może powinna rozważyć napisanie donosu?

Konrad bawił się niedaleko bramy, a mówiąc ściślej, dziury w płocie, czekającej na to, aż Radek znajdzie czas, by zrobić przesuwne skrzydło. Kolejna z długiej listy rzeczy do wykonania, bynajmniej nie najpilniejsza. Choć podobno niedawno znów kogoś okradli: złodziej wszedł na działkę i zabrał ze stolika komórkę i aparat fotograficzny, gdy właściciel na moment zniknął w toalecie. Iza pocieszała się, że z Wiesią i Reksem pod bokiem nic podobnego im nie grozi, ale może jednak warto byłoby pomyśleć o ograniczeniu dostępu do ogródka?

Od czasu do czasu zerkała, czy mały nie wyszedł na alejkę. Nie obawiała się samochodów — teraz, niewiele po pierwszej, brama wjazdowa była zamknięta, a specjalnego pilota, pozwalającego na całodobowy wjazd, otrzymała tylko garstka osób. Takie piloty wydawano ze względu na zły stan zdrowia albo prowadzony aktualnie remont altany, dlatego Iza uważała, że im również się należał, nawet podwójnie, bo ciągle jeszcze nie skończyli remontu, a do tego mieli małe dziecko. Ale z betonem w tutejszym zarządzie nie dało się sensownie pogadać. Wieśka, jakżeby inaczej, umyła ręce: nie wesprze Izy, bo byłoby gadanie, że członek zarządu rozdziela przywileje znajomkom.

Krasnal zakończył codzienne ćwiczenia, dzięki czemu Iza i ciotka mogły znów rozmawiać przy kawce, nie podnosząc głosu. Przerywały tylko od czasu do czasu, kiedy akurat startował albo lądował samolot.

Iza zerknęła po raz kolejny na Konrada — i odkryła, że zniknął. W tej samej chwili rozległ się hałas, jakby przewrócił się rower — usłyszała charakterystyczny brzęk dzwonka. Zaraz potem rozbeczało się dziecko.

Przestraszona Iza wybiegła na alejkę, chociaż nim jeszcze zobaczyła, co się stało, wiedziała, że to nie Konrad płacze.

Ryczał Alan, synalek tych artystów od siedmiu boleści. Alejką nadbiegała Emilia, zdyszana, podtrzymując wielki brzuch. Czy ona nie miała już aby terminu? Jeszcze urodzi Izie pod płotem.

Ponieważ Emilia zajęła się zbieraniem z ziemi swojego ryczącego smarkacza, Iza skupiła się na Konradzie, który stał nieopodal ich otworu na bramę z kijem w ręku i niewyraźną miną, jakby lada moment także miał się rozbeczeć. Chętnie by się na niego wydarła, że bez pozwolenia przekroczył granice ogródka, ale powstrzymała się ze względu na Emilię — i ciotkę, która również wyszła na alejkę. Zamiast tego więc Iza pochyliła się nad dzieciakiem, troskliwie dopytując się, czy nic mu nie jest.

— Wyskoczył znienacka z tym kijem, Alan musiał gwałtownie skręcić — powiedziała Emilia.

Iza zawahała się, niepewna, jak zareagować. Po minie Konrada poznawała, że to on nabroił, ale miałaby tak po prostu uwierzyć byle żebraczce?

— Bo też pozwalać dzieciakowi, żeby tak szalał! — oburzyła się ciotka. — On w ogóle patrzy, gdzie jedzie? Widziałam go, jak tu szłam. Mnie samą o mały włos by rozjechał!

— Alan jeździ szybko, ale jeszcze się nie zdarzyło, żeby na kogoś wpadł — powiedziała spokojnie Emilia. — Teraz też wywrócił się dlatego, że inaczej wjechałby w Konrada, który wyskoczył…

— Akurat wyskoczył! — zaperzyła się Iza. — Nie potrafisz upilnować smarkacza, a potem pretensje do całego świata! Twoje szczęście, że nie wjechał w Konrada, bo inaczej byśmy rozmawiały!

Oczywiście, Emilia ani myślała przyznać się do winy i zaciekle broniła Alanka. Ciotka wspierała Izę, obaj chłopcy ryczeli na całego, zrobiło się więc spore zamieszanie, aż Wiesia wypadła z domu, żeby dorzucić swoje trzy grosze. Na szczęście wzięła stronę Izy.

— Alejka to nie tor wyścigowy! — krzyknęła do Emilii. — Do lasu zabrać, gdzie ludzi nie ma, tam niech sobie szaleje! Ostatnio prawie w Reksa wjechał!

— Psy się prowadzi na smyczy.

— Ty mi będziesz mówić, jak z własnym psem mam postępować?!

— Trzymaj tego swojego rozwydrzonego szczeniaka z dala od mojego ogródka! — wydarła się Iza. — Nie umie się bawić z innymi dziećmi, to niech się do nich nie zbliża!

W końcu nadszedł Radek, który w soboty pracował krócej, i sypnął wiązanką na Emilię, tak że zmyła się jak niepyszna. Może by ją i potarmosił, wstrętną zdzirę, gdyby nie jej pękaty brzuch. Iza poczuła miłe ciepło w okolicach serca. To właśnie zawsze podobało jej się w Radku: jego gotowość do walki w obronie bliskich. Poza tym Emilia była ładna, Iza przyłapała kiedyś Radka na gapieniu się na nią, niemalże z wywieszonym jęzorem. Wyglądało na to, że teraz fascynacja mu przeszła.


— Pani Kaaasiuuu!

Kasia zacisnęła zęby i przez chwilę zastanawiała się, czy może udać, że nie słyszy wołania. Niestety. Okno od strony tarasu, na którym Julcia spała w wózku, zostawiła uchylone, tak by w razie czego wychwycić kwękanie dziecka, trudno więc byłoby jej twierdzić, że nie słyszała pani Rozalii. Poza tym jeśli sąsiadka dalej będzie nawoływać, mała się zbudzi. Kasia z westchnieniem wyłączyła żelazko.

— Tak? — spytała, podchodząc do płotu.

— Patrzę sobie na pani orzecha i widzę, że w tym roku będzie urodzaj. To wszystkiego nie da pani rady przerobić? Za dużo, aż kłopot. Chętnie od pani wezmę, nawet parę reklamówek. Pani Dorota też zawsze mi dawała.

— Teraz? — spytała Kasia, nerwowo oglądając się na orzecha. Nie sięgała nawet do jego najniższych gałęzi, a na samą myśli o wspinaniu się na drabinę…

— No nie, gdzież teraz, pani Kasiu! Kiedy dojrzeją, na jesieni. Widać, że na ogrodzie nie zna się pani ani w ząb. Teraz to porzeczki pani dojrzały, zauważyła pani?

Owszem, Kasia zwróciła uwagę na czerwieniące się na krzakach owoce i myślała nawet o tym, że powinna je zebrać, tyle że nie wiedziała, jak je później spożytkować. Nie przepadała za porzeczkami, Michał też nie, zresztą rzadko bywał w domu. Co się robi z porzeczek? Dżem? Kompot? I tak nie wiedziałaby, jak się do tego zabrać, o braku czasu nie wspominając.

— Tak, niedawno patrzyłam, że… — bąknęła.

— Dojrzały, dojrzały — zapewniła ją pani Rozalia. — Porzeczek może mi pani nazrywać, nie pogniewam się. Przyniosę garnek, pani poczeka.

Kasia się obejrzała, w nadziei na to, że Julka się obudzi i zacznie płakać, ale złośliwy dzieciak nigdy nie darł się wtedy, kiedy byłby z tego jakiś pożytek. Tymczasem pani Rozalia wróciła z wielkim garem i popędziła Kasię do zrywania owoców.

Może i dobrze się stało? Przynajmniej Kasia pozbędzie się porzeczek, z którymi i tak nie wiedziała, co począć, a przy okazji wynagrodzi pani Rozalii tamtą fatalną sprawę z czereśnią, z powodu której nadal czuła się winna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.