E-book
11.03
drukowana A5
45
Letnia historia i inne

Bezpłatny fragment - Letnia historia i inne


Objętość:
211 str.
ISBN:
978-83-8351-302-7
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 45

© Sandra Sagaz 2023

Zdjęcie i projekt okładki: Anna Szemiel

Tytuł zdjęcia: „Wyjazd z Ełku ul. Grajewską”


Wszystkie wydarzenia i postacie są fikcyjne.

Książka dla dorosłego Czytelnika.


Życzę Ci miło spędzonego czasu z moją książką. Pozdrawiam. S.S.

Letnia historia

Iwona wybrała się z Dorotą do sklepu z meblami używanymi. Dorota bez trudu namówiła ją na wyjście z domu do sklepu. Kobiecie bowiem bardzo zależało na uzupełnieniu pustej wnęki meblem, który pasowałby do pomieszczenia. Chciała czymś fajnym wypełnić w salonie pustkę. Przypadkowo koleżanka natknęła się na śliczną rzecz. Iwona szukała dębowej szafy, ale ciężko jej było dopasować cokolwiek do mebli w salonie z aneksem kuchennym. Sklepy meblowe z nowymi rzeczami nie miały aktualnie w ofercie nic ciekawego. Na ratunek przyszła Dorota z informacją, że jakiś mebelek jest, ale używany. To, że był używany, dla Iwony nie miało żadnego znaczenia. Najważniejsze było to, aby pasował i oby tylko nie okazał się zwykłym rupieciem. Tym zamartwiła się po drodze. Myślała, że to kolejna wyprawa za niczym. Kiedy otworzyła drzwi sklepu i weszła do środka, zrobiła głęboki wdech i wydech. Od progu zaskoczył ją panujący porządek i ilość starych, lecz w bardzo dobrym stanie mebli. Nie brakowało i tych po renowacji lub z oznaczeniem do remontu. Przyznać trzeba było, że osoba zajmująca się odnową znała się bardzo dobrze na rzeczy i wychodziły świeże zapierające dech w piersi cudeńka. Sklep był wypełniony po brzegi. Już na wejściu spodobał się jej zegar stojący, ale oprzytomniała w pewnej chwili, że nie po zegar przyszła i zresztą nie miałaby go gdzie postawić. Zegar w drewnianym pudle przypominał jej dom dziadków. W podobnym pudełku o takim samym kolorze jej dziadek miał mandolinę. Przyglądając się zegarowi, wróciły wspomnienia, jak dziadek Józef pięknie grał na instrumencie.

— Chodź! — wrzasnęła niemal Dorota. Iwona obudzona z zamyślenia przez szturchnięcie koleżanki podążyła za nią w głąb sklepu. Stanęły obie przed pokaźnym meblem, jakim była szafa, o której wcześniej rozmawiały.

— Jaka cudowna.

— A nie mówiłam! — odparła Dorota.

— Masz gust. Pewnie, że będzie pasowała, tylko muszę zapytać o jej wymiary-powiedziała podekscytowana Iwona.

Czekały chwilę na przyjście obsługi, ale ten moment długo nie następował.

— Poczekaj tutaj. Pójdę do lady i wcisnę dzwonek- oświadczyła Dorota.

Sklep był bardzo wielki. Zajmował parter, piwnicę i piętro. Miało się wrażenie, że zajmuje minimalnie pięćset metrów. W tak dużym sklepie było w czym przebierać. Dorota stanęła przy ladzie, a Iwonie właśnie w oko wpadł fotel stojący pięć metrów dalej od szafy. Zastanawiała się, czy jest wygodny. Chciała na nim usiąść, ale podchodząc bliżej, zauważyła kartkę na siedzisku z napisem „nie siadać”. Podeszła więc do okna, które było w pobliżu fotela i oparła się o parapet. W tej samej chwili Dorota wcisnęła trzykrotnie dzwonek. Sygnał jego rozległ się po całym sklepie. Miało się wrażenie, że głośniki zaczepione są gęsto. Może i tak było, ale Iwona rozglądając się po ścianach, nie zauważyła w pobliżu żadnego. W kierunku Doroty wchodził po schodach z piwnicy wysoki mężczyzna. Brunet stanął za ladą i zapytał: — W czym mogę pomóc?

— Jesteśmy: ja i koleżanka zainteresowane szafą w tamtym miejscu- odpowiedziała i wskazała ręką miejsce.

— W skrzydle A, tak? Proszę mi pokazać, który to mebel panią interesuje? Chodźmy!

Mężczyzna wyszedł zza lady i poszedł za Dorotą. Kobieta zatrzymała się przed szafą i spojrzała na znudzoną przy oknie koleżankę.

— No wreszcie. Ile można czekać? — odezwała się ironicznie Iwona.

Zaraz za Dorotą zauważyła mężczyznę i na jego widok nieco się ożywiła.

Mężczyzna zapytał:

— To ten mebel Panie interesuje?

— Tak — odpowiedziały niemal chórem.

— W sam raz nada się do państwa sypialni lub salonu- odezwał się uprzejmym głosem brunet.

— Sypialni? Co to? … My tylko koleżanki- zaburczała zadąsana Iwona.

— Przepraszam, na pewno będzie pasował do mieszkania- poprawił się szybko. Mężczyzna nie miał złych intencji, a przypadkowo i bez namysłu rzucił to niepotrzebne zdanie. Teraz wiedział, że musi uważać, na to, co mówi. Spodobał się Iwonie i mebel, i sprzedawca. Zainteresowana szafą zapytała:

— Jakie ma ona wymiary? Potrzebuję coś na szerokość maksymalnie sto pięćdziesiąt centymetrów. Z kieszeni spodni mężczyzna wyjął rozkładaną metrówkę i robił dokładne pomiary.

— Szafa ma metr trzydzieści pięć szerokości, proszę Pani- odpowiedział mężczyzna, Iwonie się przyglądając. Początkowo wzrok jego utkwił na jej zgrabnych długich nogach. Iwona założyła jasnoniebieską dżinsową spódnicę, białe sandałki skórzane na obcasie i koloru białego prześwitującą bluzkę z rękawkiem trzy czwarte. Pod bluzką odbijał się jej biały koronkowy stanik. Kobieta była średniego wzrostu. Włosy długie, rozpuszczone sięgały jej do ramion. Mieniły się one gęstymi pasemkami blond. Kiedy wzrok jego zatrzymał się na jej dekolcie, z zamyślenia obudziła go Dorota.

— To, co bierzemy? Będzie pasowała ci do wnęki- powiedziała głośno Dorota do Iwony.

— Tak. Nawet zostanie trochę miejsca i się zastanawiam, co bym tam jeszcze postawiła.

— Trafi bardziej na środek i nic nie będziesz musiała więcej wstawiać.

— Tak uważasz?

— To kiedy możliwy będzie transport? — zwróciła się Iwona do sprzedawcy.

— Ze względu na niedużą obsługę, meble dostarczamy tylko w sobotę, proszę Pani. Transport mamy własny i zapewniam, że rzeczy są starannie przewożone.

— To zatem do soboty- skwitowała Iwona, ruszając w kierunku lady, aby rozliczyć się w kasie za nabyty przedmiot.

Mężczyzna przyjął zapłatę, a później poinformował, patrząc w kalendarz:

— Dostawa będzie o godzinie dziewiątej.

— Czy rozładujecie i wniesiecie, czy muszę kogoś wynająć?

— Ja i kierowca wniesiemy. — Pan?

— Tak.

— To zatem do soboty- odezwała się, podając kartkę z zapisanym adresem i numerem telefonu.

Dorota zauważyła zainteresowanie mężczyzny Iwoną, dlatego nie podjęła już żadnej rozmowy z kimkolwiek. Jakiś czas temu chciała pokazać jej, to co ewentualnie by pasowało na pustą przestrzeń przy szafie, ale widząc, jak sprzedawca mierzył koleżankę wzrokiem, rozmyśliła się. Była trochę zazdrosna i zawiedziona tym, że mężczyzna ją ignorował, a koleżankę wręcz pożerał wzrokiem. Nie wyglądało to na zwykłą obsługę, a raczej na chęć wzajemnego poznania.

— Wychodzimy! — powiedziała prędko Dorota, pierwsza, zwracając się w kierunku drzwi. Mężczyzna za lady stał i patrzył za Iwoną. Wpatrzony w drzwi wejściowe lokalu zamyślił się i nie odrywał swojego wzroku od nich. Dopiero jego ojciec swoją rozmową oderwał go. Starszy Pan całej trójce przyglądał się, stojąc z boku. Dopiero gdy klientki wyszły z lokalu, ruszył naprzód.

— Co to za jedna? — zapytał Piotra i podszedł bliżej.

— Nowa klientka.

— Co kupiła?

— Szafę.

— O, to świetnie!

Przyszła sobota, godzina dziewiąta. Iwona czekała na nowy mebel. Założyła opięte, dobrze kryjące spodenki i krótką bluzkę. W takim stroju zawsze chodziła swobodnie po mieszkaniu. Był upał i nie zamierzała przebierać się w długie spodnie i zakładać coś na wierzch na bluzkę. Mieszkała na samej górze, a od blaszanego dachu mimo pootwieranych wszędzie okien w domu panował i tak nie do wytrzymania straszny zaduch. Gdyby nie czekanie na odbiór szafy, wybrałaby się już nad jezioro i tam siedziała z Dorotą do popołudnia. Była przekonana, że koleżanka wybrała się tam sama. Ona wyszła przed blok i czekała na dostawę. Nie mogła znieść duchoty panującej w mieszkaniu. Słońce dopiero przestawało zaglądać w jej okna o godzinie dwunastej, a do tego czasu miała w mieszkaniu ukrop nie do zniesienia. Odebrała informację SMS, że dostawa będzie za pięć minut. Siedziała i czekała cierpliwie na transport. Samochód podjechał pod klatkę. Wstała z ławki i ruszyła do auta. Znany jej mężczyzna siedzący po stronie pasażera otworzył drzwi i wysiadł.

— Dzień dobry- przywitał się z nią Piotr.

— Które to piętro? — zapytał po chwili, znikając z kierowcą na pace.

— Niestety sama góra.

— Pani prowadzi.

Panowie szli za kobietą, skupieni na ciężarze, jaki wnoszą. Dopiero na półpiętrze niosący z przodu szafę Piotr skupił się na jędrnych pośladkach przed sobą. Na drugim piętrze zrobiło mu się gorąco i niedobrze.

— Może wody? — odezwała się Iwona, podając wodę mineralną.

— O tak, dziękuję- odpowiedział mężczyzna. Piotr wypił całą zawartość, nie zwracając uwagi na kolegę.

Mężczyźni chwycili ponownie za mebel i wnieśli go bez problemu już na trzecie piętro. Piotr przestał obserwować Iwonę, bo w drodze na ostatnie piętro o mały włos nie upuścił szafy. Kiedy mebel mu się wyślizgnął z rąk, znacznie zniżył się, aby nie dopuścić do jego wypuszczenia. Udało mu się mebel przytrzymać mocno i mężczyźni wnosili go dalej. Przy zniżeniu zobaczył jej falującą pierś pod falbaną bluzki i jeszcze bardziej się zaczerwienił. Kolega proponował mu zamianę miejsc, ale on zaprotestował.

Szafa została wniesiona i postawiona we wskazane miejsce. Kierowca poprosił o wodę. Iwona wyciągnęła butelkę z lodówki i mu ją podała. Mężczyzna zniknął za drzwiami, a kobieta zamknęła za nim drzwi. Kiedy Piotr szykował się do wyjścia, powiedziała:

— O, przepraszam. Myślałam, że Pan wcześniej wyszedł.

— Czy mogę skorzystać z toalety?

— Proszę bardzo, jest tam.

Długo nie wychodził z łazienki. Iwona przypomniała sobie, że nie sprzątnęła rzeczy leżących na pralce. Zapewne uznał ją za bałaganiarę. Poza tym na sznurku w łazience wisiały i schły jej koronkowe majtki, staniki i ręczniki. Zrobiło się jej duszno, a nie mogąc doczekać się wyjścia gościa z łazienki, zmieniła bluzkę w salonie. W końcu mężczyzna wyszedł. Widząc ją, jeszcze bardziej poczerwieniał.

— Jak Pan myśli, co by tu jeszcze pasowało? — wskazała mu wnękę, poprawiając na sobie świeżą koszulkę.

— Nie wiem, ale mogę sprawdzić i dam Pani znać.

Kiedy ustała bliżej niego i otwierała zamek drzwi wejściowych, zapytała:

— To kiedy mogę liczyć na telefon od Pana?

— Słucham?

— Kiedy Pan zadzwoni? — powtórzyła pytanie.

Mężczyzna się speszył, a po pewnym czasie odpowiedział:

— Najszybciej jak to możliwe.

Piotr przechodził przez próg, kiedy kobieta odruchowo i niewytłumaczalnie chwyciła go za rękę i zapytała:

— Ma Pan mój numer?

Mężczyzna cofnął się z klatki schodowej i z powrotem znalazł się w jej mieszkaniu.

— Zaraz to sprawdzę.

A po chwili powiedział, patrząc jej prosto w oczy:

— Tak mam.

Ona też spojrzał w jego oczy. Mężczyzna przybliżył się i ją pocałował. Kobieta zamknęła drzwi i obydwoje zatracili się w pocałunkach.

Za oknem słychać było klakson samochodu, co raz to włączany przez niecierpliwego kierowcę. Para na te okropne piskliwe dźwięki nie zwracała uwagi. Po kwadransie zadowolony ze spotkania Piotr opuścił jej mieszkanie. Po amorach kobieta położyła się wygodnie na swoim łóżku, rozmarzyła i długo nie wstawała. Była szczęśliwa, że dzisiaj spotkała się z Piotrem. Po jakimś czasie zastanawiała się chwilę, czy iść do biura, czy szykować się na plażę, na której o tej godzinie w każdą sobotę była Dorota.

Iwona po studiach zajęła się finansami, otworzyła swoje biuro księgowe. Zatrudniała pięć osób, teraz drugi tydzień pracowała z domu zdalnie. Zamierzała wrócić jak najszybciej do biura, bo nie mogła wytrzymać zaduchu w domu. Upały miały skończyć się dopiero w przyszłym tygodniu. Nawet myślała nowe mieszkanie jak najszybciej wynająć i przeprowadzić się do domu po rodzicach.

Chciała zadzwonić do biura i poinformować, że dzisiaj przyjdzie z wizytą, kiedy wyprzedził ją telefon od Doroty.

— Cześć. Co u Ciebie? — odezwała się koleżanka.

— W porządku, mebelek już przywieźli i bardzo tutaj pasuje. A co u Ciebie?

— Zaraz i mi przywiozą stojak na parasole.

— Stojak, jaki stojak? Nie jesteś na plaży?

— Nie, nie jestem. Wtedy, co byłyśmy w sklepie, spodobało mi się coś, wróciłam po to kolejnego dnia.

— Ale mówiłaś, że będziesz na plaży.

— Tak, przyjadę zaraz, jak odbiorę stojak. Wiesz co, spotkajmy się tam za godzinę.

— Dobrze.

Iwona zaczęła przygotowywać się do wyjścia. Założyła strój kąpielowy pod różową sukienkę, do torby spakowała ręcznik, wodę i niezbędne przybory, nie zabrakło również książki. Szła powoli, delektując się ciężkim upalnym powietrzem. Na głowie miała duży słomiany kapelusz, na nosie założone przeciwsłoneczne duże okulary. Weszła na plażę, rozejrzała się i nie widząc nikogo znajomego, rozłożyła ręcznik na piasku. Kiedy leżąc na brzuchu, przeczytała rozdział książki „Senna cisza”, usłyszała znajomy głos.

— Cześć Iwonko! — przywitała się Dorota.

— Cześć! — odpowiedziała, wstając z ręcznika.

Ze zdziwieniem spojrzała na towarzyszącego Dorocie mężczyznę.

— Poznajcie się, to Iwona, to Piotr- przedstawiła Dorota ich sobie.

Iwona nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przed nią stał Piotr ze sklepu meblowego, który dostarczył jej towar i…

— Nie ma Pan pracy? — zapytała zdziwiona Iwona.

— Nie już skończyłem, dla Doroty odwiozłem ostatnią rzecz.

Mężczyzna rozebrał się i zaraz pędem wskoczył do wody.

— Co?. Zatkało Cię kakao? — zapytała Dorota.

— Dawno go znasz?

— Cztery dni.

— Tylko znasz?

— Nie. To coś więcej.

— To znaczy? — dociekała Iwona.

— Kochamy się. Byliśmy razem wczoraj i przedwczoraj, ale gdzie nie powiem, to moja tajemnica. — A dzisiaj, co planujecie?

— Zaproszę go do siebie.

— I jak z nim jest?

— A ja wiem, normalnie, facet jak facet.

Iwona upewniwszy się, że nie była jedyną jego kobietą w tym tygodniu posmutniała. Nie chciała już nic więcej wiedzieć. Koleżanka wystarczająco ją zapewniła, że z mężczyzną spotyka się regularnie. Iwona zaczynała wątpić, czy w soboty koleżanka będzie jedyną, bo może mężczyzna zbliżał się do każdej klientki. Tego nie mogła wykluczyć, dobrze go nie znając.

Piotr wyszedł z wody.

— Ciepła, przyjemna woda- poinformował.

— To idę ja. Idziesz? — zapytała Iwonę.

— Nie, może później.

Kiedy Dorota zniknęła w jeziorze, po chwili milczenia Piotr zadał pytanie:

— Mówiłaś jej o nas?

— Nie, a powinnam?

— Nie wiem.

— To ja mam wiedzieć? I co mam jej powiedzieć?

— Spotykamy się od środy- potwierdził Piotr swoją wypowiedzią wersję koleżanki.

— I co?

— Mogę przestać.

— chcesz złamać jej serce?

— Nie, ale co jeśli spotkałem kobietę, z którą chciałbym być, a nie jest to twoja znajoma?

— O przepraszam, chyba nasza znajoma.

— Nasza znajoma- poprawił się mężczyzna.

Z wody przybiegła Dorota. Podekscytowana złapała Iwonę za rękę i szarpnęła w kierunku wody.

— Chodź, bo będziesz żałować!

Iwona poddała się i poszła za nią do wody.

Kobieta przepłynęła nieduży dystans i wróciła na brzeg. Zauważyła, że Piotr robił jej zdjęcia swoim telefonem i uważnie jej się przyglądał. Dorota jeszcze pływała w wodzie. Piotr, mając Iwonę w pobliżu, odłożył swój telefon.

— Co tam? Gdzieś się spieszysz? Ktoś dzwonił? — zapytała Iwona.

— Nie. Patrzyłem tylko, która godzina- odpowiedział.

Kobieta wytarła się i zaraz usiadła. Za chwilę z wody wyszła Dorota.

— To, co wracamy?

— No chyba. Nie ma co tu dłużej siedzieć- odpowiedział Piotr.

— Chodź! Ciebie podwiozę.

— Przecież ja mam stąd niedaleko, nie to, co Ty. Jedźcie sami. Ja przejdę się pieszo.

— To jak chcesz. Spotkamy się jutro. Będziemy w kontakcie- powiedziała koleżanka Dorota i pocałowała ją w policzek. Iwona ruszyła pieszo w drogę powrotną. Dorota właśnie wsiadła za kierownicę swojego opla, a Piotr usiadł przy niej z przodu obok. Na ten widok zazdrościła koleżance miłego wieczoru, który przed nią się kreślił. Wiedziała, że więcej nie spotka się z Piotrem. Postanowiła, że już więcej się to nie powtórzy, nie z chłopakiem przyjaciółki. Przestała myśleć już o nich i skupiła się na tym, co będzie robiła resztę dnia. Patrzyła za odjeżdżającym samochodem Doroty, punktowo zanikającym na prostej drodze wśród drzew. Nagle ogarnął ją niepokój.


***

— Gdzie jedziemy? — zapytał Piotr.

— Do mnie- oznajmiła Dorota.

— Nie, Nie chcę. Zatrzymaj się, chcę wysiąść!

— O co Ci chodzi?

— Wiem już, czego chcę. Nie chcę jechać na pewno do Ciebie!

— Co? Zrywasz ze mną?! Ty draniu!

Zdenerwowana kobieta zaczęła okładać mężczyznę prawą ręką.

W pewnym momencie z nerwów straciła kontrolę nad swoim autem. Mężczyzna siedzący obok próbował ją uspokoić i złapał za kierownicę, ale zrobił to jednak późno, zbyt późno. Auto uderzyło z dużą prędkością w słup, zjechało z drogi, dachowało i walnęło o drzewo. Kierowca i jego pasażer na miejscu zginęli.


***

Patrząc za oddalającym się punktowo samochodem, w pewnym momencie Iwona usłyszała krzyk. W pierwszej chwili pomyślała: -Co Ty do cholery kobieto wyprawiasz?. Wydawało jej się, że kierowca i pasażer głośno się ze sobą kłócą. Spojrzała przed siebie na auto, które znacznie przyśpieszyło i zjechało z pasa drogi. Przerażona zatrzymała się i śledziła ruchy auta dalej. Rozpędzony pojazd walnął w przeszkodę, dachował i wpadł na drzewo. Uświadomiła sobie, że żaden więcej pojazd nie jechał, że kierowcą nieszczęsnego auta była Dorota.

Na ten przerażający widok Iwona się rozpłakała i wezwała służby ratownicze. Ruszyła biegiem przed siebie. Podbiegła do auta i zobaczyła zakrwawioną koleżankę. Nie wyczuła jej pulsu i zawyła: -Mój Boże!. Podbiegła z drugiej strony, ale i u Piotra nie wyczuła pulsu. Ratownicy, którzy przyjechali na miejsce wypadku, potwierdzili jej obawy. Oboje podróżujący rozbitkowie na drzewie byli martwi. Ciała ich sprzątnięto, a samochód trafił na lawetę. Zrobiło się pusto w miejscu wypadku. Tylko odłamki szkła i plastiku leżały gdzieniegdzie. Iwona straciła poczucie czasu. Krążyła i siadała w pobliżu tragicznego miejsca. Jej życie bez dwójki przyjaciół straciło na chwilę sens. Obudzona mrokiem ulicy, spojrzała na swój zegarek. Wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą. Pospieszyła do swojego mieszkania ze strachem i łzami w oczach. Bała się ciemnej, nieprzyjemnej okolicy, wśród gęsto porosłych krzewów i drzew. W końcu weszła do swojego mieszkania i dopiero odczuła głód. Uświadomiła sobie, że jadła dzisiaj samo śniadanie. Zrobiła sobie herbatę i kanapki. Po kolacji wykąpała się i położyła do łóżka. Długo nie mogła zasnąć, a kiedy już zapadała w sen, obudziło ją dziwne skrzypienie drzwi. — Co do cholery się dzieje? — jęknęła Iwona. Wstała sprawdzić, ale nic podejrzanego nie zauważyła i wróciła do łóżka. Znów spróbowała zasnąć i znów skrzypienie nie dało jej usnąć. Wstała zdenerwowana i zapaliła wszędzie światła. W przedpokoju zauważyła kałużę. Nie przypominała sobie, żeby coś rozlała. Chciała sięgnąć po miotłę w łazience, kiedy to dostrzegła otwarte w nowym mebelku drzwi. Otworzyła je szeroko i zobaczyła małego kotka. Zdała sobie sprawę, że przyniosła go do domu w swojej plażowej torbie, która leżała obok niego. Chwyciła maleństwo na ręce.

— Chodź malutki, od dzisiaj będziesz nazywał się Piotr- powiedziała go tuląc.

Położyła kotka na kocyku i zasnęła wreszcie po wyczerpującym ją dniu. Wstała o piątej nad ranem. Przechodząc przez salon, zauważyła w dalszym ciągu pustą w nim wnękę. — Jak dobrze, że skończył się ten koszmar. Oby był dobry dzień- głęboko westchnęła…

Trup w pociągu

Taryfa, którą Dominika jechała na stację kolejową, miała opóźnienie ze względu na wypadek, jaki miał miejsce na drodze. Objazd i przejazd nie był możliwy. Samochód wlókł się pięć kilometrów do celu. Kobieta momentami chciała wysiąść i biec przed siebie, ale wiedziała, że z bagażem nie będzie to takie łatwe. Próbowała zachować spokój i jechała cierpliwie dalej. Kierujący głośno przeklinał, gdy motor lub sąsiednie auto wciskało się mu przed maskę samochodu. Udało się wreszcie dojechać na stację. Wysiadła z taryfy i biegiem ruszyła na peron.

Dosłownie w ostatniej chwili, a dokładniej na minutę przed odjazdem Dominika wsiadła do pociągu.

— Co za ulga, dobrze, że po taryfę zadzwoniłam trochę wcześniej, inaczej bym nie zdążyła- westchnęła.

Pociąg, do którego wsiadła to pociąg pośpieszny. Bilet kupiła w ubiegłym tygodniu przez internet, planując swój urlop. Chciała wolny tydzień spędzić na Mazurach w wynajętym domku nad jeziorem.

Zadowolona z walizką i torebką na ramieniu szukała w pośpiechu swojego miejsca. Po jakimś czasie znalazła i weszła do swojego przedziału. Rozejrzała się wkoło i dostrzegła wolne tylko jedno miejsce przy oknie, które zapewne było jej. Przy drzwiach siedział Pan w kapeluszu, oparty o zagłówek, zdawało się, że mężczyzna spał. Obok niego leżała sportowa torba, którą ktoś zapewne postawił, żeby zaznaczyć, że to miejsce jest zajęte. Dalej siedział ksiądz, a za nim było wolne miejsce przy oknie. Po drugiej stronie od drzwi siedziała młoda dziewczyna, zaraz za nią starsza kobieta, później matka z dzieckiem. Matka siedziała przy oknie, naprzeciw miejsca Dominiki.

Dominika swoją walizką, którą za sobą ciągnęła, potrąciła śpiącego Pana i grzecznie go za to przeprosiła. Pan nie zareagował na to, jego ciało nie drgnęło. Kółka walizki ciągniętej po podłodze robiły straszny hałas, ale śpiący Pan się nie poruszył. Z ulokowaniem bagażu chciał jej pomóc ksiądz, ale młoda dziewczyna ubiegła go. Położyła bez problemu nad swoim miejscem walizkę i zajęła miejsce przy oknie. Zwróciła uwagę na modlitewnik w dłoniach sąsiada. Skórzana brązowa okładka była mocno przetarta. Kobieta siedząca naprzeciw z dzieckiem co jakiś czas uspakajała je, żeby zachowywało się ciszej, bo obudzi Pana. Ona śpiącego nie widziała. Aby go zobaczyć, musiałaby mocno wychylić się zza księdza, który był wysoki, dobrze zbudowany i do tego lekko otyły. Naprzeciwko Pana w kapeluszu siedziała dziewczyna w słuchawkach skupiona na swoim smartfonie. Starsza Pani po ruszeniu pociągu zazdrościła drzemki mężczyźnie i również próbowała przysnąć. Oparta o zagłówek, zamknęła oczy. Na marne zdał się jej trud. Kiedy pociąg stanął na kolejnej stacji, natychmiast otworzyła oczy.

— Oj Halinka głośno tu, a liczyłam, że trochę się zdrzemnę- powiedziała starsza kobieta.

— Mamo ty nie jesteś zmęczona jak ten Pan. On może nie spał od kilku dni- odezwała się matka dwójki podróżujących z nią dzieci.

— Szymonku się nie wierć- uspakajała chłopca starsza Pani.

Po chwili wyciągnęła ze swojej torebki batony czekoladowe i podała je kolejno chłopcu i młodej dziewczynie w słuchawkach. Dominika domyśliła się, że te cztery osoby naprzeciw to jedna rodzina. Kiedy pociąg znowu ruszył, wyciągnęła książkę ze swojej torebki położonej przy oknie.

Oczy wtopiła w drobny druk i nie widziała, co dzieje się w koło. Skupiona przerwała czytanie na trzecim rozdziale książki, kiedy to do przedziału wszedł kontroler biletów. Odłożyła książkę do torebki, wyciągnęła swój bilet i patrzyła w bok. Siedzący obok ksiądz okazał bilet do kontroli, a ona zaraz zrobiła to za nim. Śpiącego mężczyznę nikt nie budził. Ksiądz, widząc pod torbą bilet, wyciągnął go i okazał kontrolerowi. Wszyscy stwierdzili jednomyślnie, że bilet, który leżał pod torbą i który ponownie tam został odłożony, należy z pewnością do śpiącego mężczyzny. Dominika dowiedziała się, że torba należy do Pana w kapeluszu i miejsce przy nim było wolne. Na kolejnej stacji wysiadła rodzina. Jedną stację przejechali w przedziale tylko we trójkę. W czasie kolejnego postoju Dominika zauważyła, że ksiądz wyjął chusteczkę i wytarł nią swój but. Na chusteczce został ślad według niej zaschniętej krwi. Mężczyzna w sutannie zauważył, że kobieta mu się przygląda, odwrócił się i do niej powiedział:

— Oj to ciśnienie, często mi z nosa leci krew.

Przy okazji posłał Dominice swój szeroki uśmiech, spokojnie złożył chusteczkę i schował ją do kieszeni. Wtedy to dołączył do nich starszy Pan i zajął jedno wolne miejsce po rodzinie. Pan jechał z nimi chwilę, bo wysiadł na trzeciej stacji. Na kolejnej wysiadł ksiądz i Dominika została sama ze śpiącym. Teraz zbliżała się jej stacja, na której miała wysiąść, dlatego wstała, ściągnęła swoją walizkę i wyszła na korytarz pod drzwi wyjściowe. Za pięć, góra osiem minut zatrzymać się miał pociąg. W tym czasie jest ponowna kontrola biletów. Bilety sprawdza kobieta, która zastała w przedziale samego mężczyznę. Nie mogąc go obudzić, sprawdziła jego puls i okazało się, że jest martwy. W pośpiechu przez radio kazała zaraz zablokować wszystkie drzwi wyjściowe i wezwała służby. Za Dominiką do wyjścia dołączyło młode małżeństwo, które poinformowało ją o tym, że w pociągu jest trup. Do Dominiki dotarło, że choćby się starała jak najszybciej dotrzeć na miejsce to i tak na kolację już nie zdąży. Odpuściła sobie dzisiaj miły wieczór przy ognisku i szantach i spokojnie oparła się o wyciągniętą rączkę walizki. Za chwilę na stację przyjechała policja. Każdy z podróżnych został kolejno spisany i na miejscu przesłuchany. Przyszła i jej kolej.

— Czy zna Pani Pana Zająca?

— Nie.

— A czy siedziała Pani przy nim?

— Nie.

— Kiedy widziała Pani tego Pana po raz pierwszy?

— Kiedy wsiadałam.

— W jakim stanie wtedy był?

— Spał.

— Kto tak powiedział?

— Ksiądz, który siedział przy nim i rodzina siedząca naprzeciw to potwierdziła.

Dalej podała w szczegółach, kto, gdzie wysiadał i kto jechał. Na wstępie padło nazwisko i domyśliła się, że ofiara przestępstwa miała przy sobie dokumenty umożliwiające jej identyfikację. Policja spisała jej dane i prosiła nie opuszczać swojego miejsca pobytu do chwili wyjaśnienia. Za niecałe dwie godziny podano informacje, o poszukiwaniach podróżnych pociągu nieszczęsnego kursu. Po dwóch dniach zgłosiła się rodzina podróżująca pociągiem. O księdzu nie było słychu i widu. Wszczęto poszukiwania, tego, jak ustalono oszusta w przebraniu, który okazał się księgowym ofiary. Policja szybko ustaliła szczegóły morderstwa, do którego doszło. W ostatni dzień odpoczynku Dominiki ukrywający się sprawca został zatrzymany, a ona spokojnie wracała do domu. Tym razem jej środkiem komunikacji był autobus. Całą drogę do domu nie mogła uwierzyć w to, że nikt nie domyślił się i nie rozpoznał, tego, że mężczyzna jest martwy, a przecież w przedziale siedziały cztery osoby dorosłe.

Wujek

Krystyna Węgrzyca jest matką pięcioletniego Adriana. Po śmierci męża kobieta wychowuje go od kilku lat sama. Codziennie od poniedziałku do piątku odprowadza do i przyprowadza syna z przedszkola do domu. Pracuje trzynaście lat w biurze nieruchomości od godziny siódmej trzydzieści do piętnastej trzydzieści. W czerwcowy piątek tradycyjnie po pracy jedzie do przedszkola po swojego jedynego, ukochanego synka. Ulica przed przedszkolem jest zablokowana przez jakąś awarię na drodze i Krystyna nie może zaparkować auta w pobliżu. Zgodnie z informującym znakiem zawraca. Auto parkuje trzy ulice dalej. Po wyjęciu czarnej skórzanej torebki i zamknięciu auta rusza do przedszkola powolnym spacerem. Na wysokich czarnych szpilkach stawia drobne kroki. Robiąc większe kroki, wyglądałaby żałośnie, a jej luźno związany w pasie letni ciemnozielony płaszcz fruwałby za nią. W ręce trzyma parasolkę. Cały dzień siąpi mżawka. Deszczyk jest przyjemny, ale w obawie o zniszczenie swoich ułożonych w luźny kucyk loków pewna siebie rozkłada parasol. Idąc prosto, zbliża się do przejścia, wchodząc na nie, przejeżdżający samochód się nie zatrzymuje. Kobieta ociera się o jadący wolno pojazd i upada. Upadek na szczęście nie jest tragiczny, jest tylko poobijana. To cud, że się nie połamała. Nie to, co jej parasolka. Zepsuta nadaje się już tylko do śmieci, a jej płaszcz i spodnie są mocno ubrudzone. Próbuje wstać z jezdni wściekła, że jest mokra. W tym czasie z zatrzymanego auta wysiada mężczyzna.

— Nic się Pani nie stało? — pyta przerażony zaistniałą sytuacją.

— Chyba nie, jestem cała.

Stając na nogi o własnych siłach, kobieta próbuje poprawić na sobie ubranie. Dostrzega, że nie jest ono w dobrym stanie.

Obolała schyla się, aby z asfaltu podnieść torebkę i założyć ją na swoje obolałe ramię na obskurny, brudny i wytarty na łokciu płaszcz. Jej granatowe spodnie jeansy też nie są w lepszym stanie. Mężczyzna wyprzedza kobietę i podnosi jej torebkę z ulicy. Wręczając jej rzecz, pyta:

— Może Panią podwieźć?

— Nie, nie trzeba- odpowiada mężczyźnie Krystyna, robi przy tym minę, jakby coś ją mocno bolało.

— Może jednak? -nalega mężczyzna.

— Nie. Ja tu do przedszkola idę po synka, zresztą to nie pańska sprawa.

— W takim stanie chyba Pani nie pójdzie?

— No chyba zawrócę do domu, przebiorę się i wrócę po niego.

— Mogę Pani pomóc. Ja go odbiorę, a Pani poczeka w moim aucie.

Kobieta na propozycję się zgadza. Dzwoni do przedszkola i informuje, że jej chłopca odbierze wujek. Podaje jego dane i cierpliwie czeka w aucie, gdy ten wychodzi w kierunku przedszkola. Siedząc sama, przez chwilę ma obawy, bo mężczyzny nie zna wcale, ale kiedy przez przednią szybę widzi zadowolone swoje dziecko, trzymane za rękę przez rozśmieszającego go sprawcę feralnego wypadku, odczuwa ulgę. Chłopiec siada na tylnym siedzeniu. Wita się z matką:

— Dzień dobry!

— Cześć! Jak było w przedszkolu?

— Fajnie, ale wujek jest fajniejszy.

Mężczyzna siada za kierownicę, a dzieciak się dopytuje:

— Mamo pojedziemy z wujkiem na lody?

— Może kiedy indziej synku, nie dzisiaj. Brzydka jest pogoda.

— Ale ja chcę dzisiaj mamo. Mogą być gofry z bitą śmietaną.

— A dlaczego by nie? — odzywa się mężczyzna uruchamiający silnik swojego pojazdu. Za jego komentarz kobieta jest zła. W aucie ustalono, że przed osiemnastą we trójkę pójdą do wesołego miasteczka. Auto podjeżdża we wskazane przez kobietę miejsce. Kierowca wręcza Krystynie swoją wizytówkę i odjeżdża. Ze swoim synem Krystyna wraca do domu swoim autem. W domu myje się i przebiera, na obiad odgrzewa wczorajszą zupę kalafiorową. Po obiedzie siada na kanapę przed telewizorem i przekładając w palcach otrzymaną wizytówkę, zastanawia się, czy zadzwonić do mężczyzny. Nie chce psuć nastroju swojemu dziecku, które nie może się już doczekać wyjścia z domu. Postanawia, że mimo wszystko wyjdzie z dzieckiem do wesołego miasteczka, jak mu obiecała. Niepewna czy ustalenia z mężczyzną były tylko zwykłą grzecznością przy dziecku, a w sumie nic nie znaczyły, wybiera w telefonie jego numer i czeka na połączenie. Wychodzi z salonu do łazienki i zamyka za sobą drzwi w obawie przed synem. Nie chce kolejnego rozczarowania dziecka, gdyby mężczyzna odmówił spotkania z nim. Dzwoni z ukrycia, żeby syn nie słyszał ich rozmowy. Postanawia, że jeżeli się nie spotkają, kolejny raz wymyśli jakąś historię. Telefon zostaje odebrany:

— Halo!

— Tu Krystyna. Pamięta Pan?

— Pamiętam. Za chwilę będę. Proszę mi podać adres.

Po krótkiej wymianie zdań zdziwiona Krystyna telefon chowa do kieszeni. Wychodzi z łazienki i woła:

— Adrian wychodzimy. Wujek zaraz tu będzie!

Dochodzi do ich pierwszego prywatnego spotkania. Później jest ich wiele, a wszystkie do momentu przeprowadzki wujka, który na stałe rozgościł się w domu i w ich sercach.

Na Wakacjach

Wstęp. Kim jest Marcinek?

Mały Marcinek, mając rodziców, dwie babcie i już jednego tylko dziadka, czuł się na tym świecie bezpiecznie. Jedna babcia mieszkała z dziadkiem w mieście, a druga wdowa- poza niedaleko rzeki. Nad rzeką Legą, bo o niej mowa, stał stary młyn, od dawna nieczynny. Była to wielka drewniana ruina świecąca dziurami w oknach, ścianach i podłodze. Naprzeciw młyna, po drugiej stronie rzeki tuż za drzewami i betonowym murem, był tartak. Takie ogrodzenia były charakterystyczne w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, bo to lata świetności bloków z wielkich płyt. Zaraz za mostem droga z piaszczystej zamieniała się w kamienistą i do zabudowań prowadziła pod wysoką górę. Po deszczu po tych kamieniach przyjemnie biegało się na bosaka. Z lewej strony drogi rosły dziko róże i leszczyny, a za nimi w dole płynęła rzeka. Z prawej strony drogi stała ściana wyeksponowana zdrewniałymi korzeniami w wyrwie ziemi. Na górze tego urwiska był tartak. Po wejściu na szczyt dochodziło się do skrzyżowania, gdzie drogi były znów piaszczyste. Na horyzoncie stał czterorodzinny budynek. Z lewej strony widać było chlewiki i kurniki, przy niektórych płotach drewnianych rosły dzikie trawy, kwiaty i ślaz zaniedbany -boży chlebek. Po okolicy swobodnie chadzały obrączkowane gęsi i kury. Każdy miał tu trochę swoich sztuk ptactwa domowego i trzody chlewnej. Mieszkania w budynku miały od drogi za siatkami własne ogrody. Przed drzwiami były wysokie schody z solidnymi metalowymi poręczami i ganek. Jedno z takich mieszkań zajmowała babcia Marcinka. Z jej okien było widać ogród, metalową siatkę z furtką, obie polne drogi, chlewiki, leszczyny i za rzeką mieszany las. Rzeki nie było widać ani słychać, bo płynęła w dolinie. Widok lasu z okien był najpiękniejszy, kiedy kwitły w nim niezapominajki. Marcinek lubił w lesie zrywać przylaszczki, jagody i poziomki. Podczas pobytu u babci bawił się z siostrą i rówieśnikami na maleńkiej porośniętej drzewami i krzewami wyspie na rzece. Tu chłopiec po raz pierwszy w życiu zobaczył w wodzie raka. W wieku lat nastu już nigdy żadnego raka nie ujrzał. Jego wyprawy na wyspę stały się częstsze, kiedy po burzy znalazł tam na ziemi skamieniałą żywicę, którą oddał koledze na dowód przyjaźni. Na krańcu wysepki rzeka przepięknie łączyła się rozciągającymi się wkoło łąkami. Woda w tym miejscu sięgała chłopcu do kolan i dlatego Marcin opuszczał z tego miejsca wyspę, ściągając obuwie. Siadał nad brzegiem na plaży, do której trzeba było dojść kilka metrów rzeką z wyspy lub lądem- łąką jakieś dwieście metrów od ostatnich zabudowań. W dali za łąką był wielki, gęsty las mieszany, z którego często słychać było kukułkę. Marcinek był okrąglutki, lubił zjeść. Na obiad najbardziej smakował mu babciny rosół z domowym makaronem. Uwielbiał też potrawkę z kurczaka, surówkę z rzodkwi i kluseczki. Z przekąsek najbardziej smakowała mu swojska śmietana na kromce ciepłego chleba. Kiedy siadał do dobranocki, babcia zajmowała krzesło przy stole i działa sweter na drutach. Chłopiec, nigdy nie zapomniał tego obrazu. Obrazu kobiety, która w grubych, w czarnych oprawach okularach dzieje. Kobiety, której długie i jak na jej wiek, gęste włosy splecione są zawsze w kok. Nie zapomniał i o bólu jej kolan, który dawał się jej we znaki. Taki obraz babci Marcin zawsze będzie miał przed oczami.

Druga jego babcia nie była samotna i mieszkała w mieście. Zbieranie razem z dziadkiem poza miastem kwiatu lipy, pokrzywy, albo łowienie ryb nad jeziorem Sunowo, było wielką atrakcją. W mieście było sporo przestrzeni i zieleni, toteż Marcinek bawił się z rówieśnikami na trawnikach i górkach. Na trawniku na przykład lubił puszczać z dziadkiem latawce, które najpierw sam przygotowywał pod czujnym okiem starszego pana. Z nim też grał w chińczyka, warcaby i kierki. W czasie ich wspólnych zabaw czy spacerów babcia piekła coś smacznego. Najczęściej były to serniki, bułeczki z twarogiem albo tradycyjnie robiony w rodzinie makowiec. Jej wypieki były przepyszne. Ciasta migiem znikały ze stołu. Umiała i sama robiła makaron i sery, którymi zachwycali się również sąsiedzi.

Rozdział 1. Pierwszy dzień wakacji u babci

Była niedziela. Marcinek przyglądał się przez okno w salonie, jak w pośpiechu rodzice opuszczali babciny ogród, niemalże biegnąc na ostatni autobus. Tata trzymał w ręce wiaderko ze świeżo zebranymi wiśniami, a mama niosła blaszkę z gorącym ciastem, zapakowaną w szmacianą torbę. Oboje szli schowani pod parasolami, bo zaczęło padać. Do tego czasu przez cały tydzień było ciepło i słonecznie. Synoptycy ani teraz, ani wczoraj nie przewidzieli gwałtownej zmiany pogody. W tym samym pokoju siostra Asia oglądała telewizję i coraz to spoglądała na niespokojnego brata, który wzrok swój zaczepiał to na oknie, to na zegarze. Deszcz rozpadał się teraz na dobre. Uderzał intensywnie o parapet, grał niespokojną melodię, że w domu huczało od dźwięku metalu i nie przypominało to wcale spokojnej gry na pianinie.

— Zdążyli przed ulewą, …już pojechali- odezwał się Marcinek do Asi, spoglądając na zegarek stojący na komodzie.

— To dobrze, siadaj i oglądaj telewizję- powiedziała siostra.

— Zaraz babcia przyniesie drożdżówkę z mlekiem- dodała po chwili i dalej wpatrywała się w telewizor. Oglądała swój ulubiony serial pt.: „Autostrada do nieba”.

Na podwórku rozszalał się wiatr, ulewa się nasiliła. W pobliżu budynku mieszkalnego uderzył piorun. Marcinek się bał. Słysząc wyładowanie atmosferyczne, podszedł do okna i sprawdził, czy jest ono dobrze zamknięte. Wyciągnął swoją rękę w kierunku klamki okna, przy tym dygotał lekko przerażony. Przed oczami miał obraz wujka, który w ubiegłym roku pracując na polu, od uderzenia pioruna zginął na miejscu. Chłopak, wyciągając rękę, uświadomił sobie, że na pewno je zamknął, nim deszcz się rozpadał. Było już za późno, na to, by nie zauważyć za oknem kolejnego błysku. Przerażony nastolatek ponownym uderzeniem pioruna szybko dotknął klamkę i usiadł na wersalce. W tym momencie do pokoju weszła babcia, a Asia wyłączyła telewizor. Starsza Pani postawiła na stole tacę z talerzem ciasta i mlekiem w kubkach i podeszła do chłopca. Objęła go ramieniem, a ten nie protestował. Wiedział, że kobieta chce go uspokoić. Burza się nasiliła. Wiatr za oknem szalał, deszcz mocno lał, a z przepełnionej rynny chlapało po szybach. Kobieta wspominała, jak kołysała wnuka i śpiewała mu do snu, kiedy ten miał trzy lata. Obudzona stukaniem gałęzi w okno, powróciła z krótkiego zamyślenia i zaproponowała modlitwę.

— Może zmówimy modlitwę do Bozi, bo otrzymuje od niej, ten kto prosi- powiedziała z uśmiechem. Nieświadoma rymu spojrzała na smutne twarze wnucząt.

Chłopiec, widząc jej pogodną twarz, skinął głową na zgodę. Kobieta zaczęła modlitwę. Po modlitwie we trójkę siedząc razem przy stole, wspominali zmarłego wujka. W końcu burza się znacznie oddaliła od miejsca ich pobytu i w pokoju zrobiło się widno. Grzmoty teraz słychać było daleko. Wszyscy nałożyli sobie na talerz po kawałku bułki. Placek drożdżowy był z rodzynkami, które przywiozła mama dla babci. Ze świeżym krowim mlekiem był wyborny. Ciasto szybko zniknęło z półmiska. Babcia wstała i ruszyła do ogrodu, ocenić, jakie szkody wyrządziła gwałtowna ulewa, a w tym czasie Marcinek i Asia zanieśli i umyli naczynia. W kuchni unosił się cudowny zapach pieczonej bułki i świeżych owoców. Na stole w misie stały wydrylowane wiśnie. Babcia i mama wstępnie przygotowały owoce. Starsza Pani będzie robiła z nich pyszne konfitury. Na samą myśl o tym oblizał się Marcinek, bo zachciało mu się placków z wiśniami na kolację.

Dziewczynka spojrzała na piec i zauważyła wyciągniętą z szafki patelnię na gofry, którą babcia smarowała domowym smalcem, a później po nałożeniu ciasta, obracała starannie z jednej na drugą stronę, na płycie pieca. Dzieci bardzo lubiły jej gofry. Częstowały nimi wiele razy i swoich przyjezdnych rówieśników w okolicy. Asia długo przyglądała się patelni, zanim odezwała się do brata:

— Będą gofry z konfiturą wiśniową na kolację- stwierdziła, szturchnęła brata w bok i obudziła z zamyślenia.

— Tak mi się wydaje- dodała zaraz szybko, po czym chwyciła garstkę wiśni z misy i pobiegła do pokoju. Za nią ruszył brat. Asia połknęła szybko owoce i zaczęła przeglądać dolną szufladę trzydrzwiowej, dużej szafy, stojącej naprzeciw wejścia. Wyciągnęła z niej reklamówkę. Z foliową torbą podeszła do stołu, wysypała jej zawartość i usiadła za stołem na krześle.

— Jaka ta nasza babcia odważna. Niczego się nie boi, nawet burzy- zaczął rozmowę Marcinek z Asią.

— Ona już taka jest, mama też się nie boi, …a tata, to nie wiem? — odezwała się Asia na jego zaczepkę, wyciągając z reklamówki puzzle.

— Chciałbym być taki odważny. Niczego się nie bać — zwrócił się do siostry jedenastolatek, przysiadając na krześle, chcąc razem z nią, ułożyć jej ulubiony krajobraz. Puzzle przedstawiały mały drewniany domek z zagrodą w lesie iglastym. To są Asi ulubione, najnowsze puzzle, które dostała w tym roku na Dzień Dziecka od Chrzestnej Matki. Wszędzie zabierała je ze sobą, dopóki się jej nie znudzą. Rodzeństwo zajęte układaniem, nie zauważyło powrotu babci do domu. Kobieta uśmiechnięta stanęła w progu pokoju i zwróciła się do nich:

— Moi kochani spotkałam sąsiadkę Panią Olechowską. Powiedziała, że jej wnuczki przyjadą do niej we wtorek. Asia uśmiechnęła się szeroko na wieść, że będzie miała koleżanki do zabawy. Iwona miała tyle samo lat co ona, a Magda była rok młodsza. Marcinek posmutniał, że będą same dziewczyny. Babcia zauważyła to i siadając przy nim, zwróciła się do niego:

— Nie martw się Marcinku, w czwartek przyjedzie Andrzej, a w piątek Radek, będziesz miał się z kim bawić, oj będziesz miał.

— To fajnie babciu- zadowolony chłopiec wtulił się mocno w objęcia starszej kobiety.

— No dobrze, idę gotować ryż.

— Ryż? — zapytała zdziwiona Asia.

— Tak przygotuję ryż, a później zagotuję mleko. Zjecie na kolację- potwierdziła kobieta i wstała z wersalki, uwalniając się z objęć wnuka, spojrzała na zaskoczoną dziewczynkę.

— A co nie chcecie? — po chwili zadała pytanie w kierunku wnuczki.

— Nie. Babciu, my tylko myśleliśmy, że będą gofry.

— Gofry? Moi kochani będą na pewno, ale kiedy indziej- odpowiedziała starsza kobieta i kroki swoje skierowała do wyjścia z wysokim progiem. Pokonując stopień, znalazła się ona w długim korytarzu, przystrojonym na bogato w lustra. Dwa wisiały na ścianie, a jedno było rozkładane. Te rozkładane miało trzy skrzydła i stało przy samej ścianie, a było przytwierdzone w niewysoką komodę. Pięknie się prezentowało. Ściany w korytarzu były pokryte modnym turkusowym kolorem farby. Kobieta przeszła obok lustra i zniknęła w kuchni. Kuchnia staruszki była duża. Zajmowała dwadzieścia metrów powierzchni. Pośrodku owego pomieszczenia znajdywały się schody do piwnicy. Przy schodach stał stół z sześcioma krzesłami. Na poręczach prowadzących do piwnicy wisiały wszelakie zioła, które po wysuszeniu trafiały w słoiki. Przy oknie zajął miejsce przy ścianie długi dębowy kredens, a po drugiej stronie lodówka. Kaflowy piec znajdował się naprzeciw drzwi wejściowych, a przy nim stała sofa. Meble i zioła w kuchni pięknie się komponowały razem ze ściennymi makatkami. Zioła i skarby runa leśnego zawieszane również były na piecu kaflowym. Kuchnia wyglądała przepięknie z roślinnymi dodatkami.

W miejscowości babci mieszkało trzech chłopców. Najmłodszy był dwa lata starszy od Marcinka i do tego był to straszny łobuz. Lubił strzelać z procy na przykład do kaczek i nie dbał o swoją higienę. Bez przerwy zwisały mu gile z nosa. Gdyby nie to, Marcinek zaprzyjaźniłby się z nim. Mimo wszystko wygląd chłopca zawsze go odstraszał. Poza tym chłopak strasznie przeklinał, pluł i trzymał się z pozostałymi. Ta pozostała dwójka miała po czternaście lat, podkradała swoim rodzicom papierosy i paliła je na strychu po kryjomu lub za wychodkami przy leszczynach. Cała lokalna trójka trzymała się zawsze razem i Marcin nie chciał im wchodzić w drogę. Chłopiec nigdy nie nawiązał z nimi kontaktu, wręcz nie znosił obecności ich towarzystwa. W swoim mieście wakacyjny czas spędzał raczej z rówieśnikami, a tu u babci z zaprzyjaźnionymi przyjezdnymi. Ci przyjezdni chłopcy to dwa lata starszy Andrzej (lat trzynaście) i Radek (lat czternaście). Starsi miejscowi chłopcy nigdy nie byli zainteresowani poznaniem ich bliżej i trzymali tylko ze sobą.

Rozdział 2. Kolejny letni dzień wakacji. Poniedziałek

Już od samego rana zapowiadał się piękny słoneczny dzień. Przez uchylone okno do pokoju wpadał ciepły wiatr i trącał delikatnie firankę. Powietrze było ciepłe i suche. Za oknem nie widać było rosy na roślinach. Spopielałej ziemi przydałaby się odrobina wody, aby nie unosił się kurz. Po śniadaniu, jakie przygotowała babcia w postaci świeżego mleka, a do tego twarogu na kromkach chleba polanego miodem, Marcin zapragnął z siostrą wybrać się nad rzekę. W tym celu zaczynał swoje przygotowania i najpierw udał się do łazienki.

Do dużej, sportowej torby spakował ręczniki, krem, a z kuchni do butelki po ptysiu nalał babcinego kompotu z wiśni. Rodzeństwo przygotowane do wyjścia jeszcze chwilę czekało na ganku. Właśnie babcia szykowała im na drogę kanapki z wędzoną szynką. Z ganku rozpościerał się piękny widok na ogród. Wypełniały go kwiaty: malwy, aksamitki, stokrotki, mieczyki, goździki, różnokolorowe floksy i ozdobne paprocie. Marcinek w oczekiwaniu na prowiant, kilka razy opuszczał ganek. W tym czasie zerwał kilka sztuk paproci i czerwonych goździków. Wrócił, usiadł na schodach i niewielki bukiet, jaki trzymał w ręce, związał trawą. Kiedy pojawiała się w drzwiach babcia, wręczył jej swoją kwiatową wiązankę.

— O, jaki ładny bukiecik, bardzo dziękuję- powiedziała i posłała uśmiech w stronę wnuczka.

— Macie moje skarby- odezwała się ponownie, rozpinając szmacianą torbę i chowając do niej papierowe zawiniątko, po czym wzruszona wyciągnęła rękę po bukiecik.

— No to ruszamy droga siostrzyczko- wstając, odezwał się Marcin.

Babcia jeszcze chwilę stała w progu i patrzyła za nimi, unosząc co jakiś czas pod swój nos nieduży bukiecik. Widząc to, chłopak odezwał się do siostry:

— Jak myślisz, podobają się jej kwiaty?

— No pewnie, że tak- odpowiedziała z przekonaniem Asia.

— Ja też bym taki chciała, … Dostanę? — po chwili dodała.

— Dostaniesz. Chodź!


Weszli na polną ścieżkę, która oddalała ich od zabudowań, a przybliżała do plaży. Przed nimi cudownie szumiał w oddali las mieszany i co jakiś czas kukułka kukała. Z lewej ich strony przyjemnie pachniało zboże, które lekko kołysał ciepły wiatr. Z każdym ich krokiem było słychać głośniej i głośniej płynącą rzekę. Na niebie nie było ani jednego obłoczka. Słonko przygrzewało mocno. Zapowiadał się upał. Tego ranka nie było nawet rosy. Dzieci zaplanowały wykąpać się i wrócić przed jedenastą do domu. Zabezpieczyły się przed słońcem, smarując w domu kremem z filtrem i nakładając okrycia głowy. Marcin miał czapeczkę z daszkiem a Asia słomiany kapelusz. Kiedy doszli nad rzekę, na jej brzegu rozłożyli koc. Na kocu położyli torbę z ręcznikami, kanapkami i piciem. Asia ściągnęła swoją białą sukienkę w żółte słoneczniki, odkrywając tym samym swój jednoczęściowy czerwony strój kąpielowy w białe grochy. Przy sukience położyła na kocu białe sandałki. Marcinek prócz butów nie miał co ściągać. Żwawo zdjął sandałki i wszedł prosto do wody. Kąpiel była przyjemna, rześka, chłopiec nie chciał prędko wychodzić z wody. Widząc jego zadowoloną minę, Asia długo nie siedziała na kocu. Weszła do wody, ale zrobiła to bardzo ostrożnie. Pomału schłodziła swoje drobne ciało i dopiero po zmoczeniu się pływała w wodzie. Chłopiec w pewnym momencie zaczął chlapać siostrę, a ona odwdzięczyła się mu tym samym. Chwilę ganiali się w rzece. Dziewczynka pierwsza wyszła z wody, okryła się ręcznikiem i usiadła na ciemnobrązowym w żółte romby kocu.

Rodzeństwo lubiło razem spędzać czas, miało wspólnych kolegów i koleżanki. Marcin od Asi był tylko rok starszy, ale oboje byli takiego samego wzrostu i postury. Krótko mówiąc, wyglądali na bliźniaki, trzymające się i chodzące wszędzie razem. Jak w każdym rodzeństwie i w tym, tak samo bywało, że się o coś posprzeczali, ale na drugi dzień, o co dokładnie poszło, tego już żadne z nich nie pamiętało. Każdego roku połowę wakacji obydwoje spędzali u babci nad rzeką, a drugą- w swoim mieście. Zazwyczaj swoje miasto opuszczali od połowy lipca do połowy sierpnia. Uwielbiali czas spędzać nad rzeką, w babcinym ogrodzie huśtali się na huśtawce, bawili się na wyspie i wspinali po leszczynach. Kiedy nie było znajomych, razem musieli znaleźć wspólne zajęcie. Z tym jednak nie mieli nigdy problemów, choć zdarzały się kłótnie między nimi.

Po obiedzie Marcin chciał pokazać siostrze czarujące miejsce, ale popołudnie pod okiem starszej kobiety minęło im na zabawach w ogrodzie, grach w karty i układaniu puzzli. Asia kładła się spać zadowolona, że jutro przyjadą do sąsiadki jej ulubione koleżanki i będzie miała się z kim bawić. Obojgu było jednak smutno, że nie ma u babci już psa Kajtka, którego serduszko przestało bić w styczniu bieżącego roku. Pies zawsze wszędzie chodził z nimi. Brakowało im jego towarzystwa.

Rozdział 3. Tajemnicze miejsce i gość w kuchni. Wtorek

Rodzeństwo wstało dzisiaj o siódmej. Marcin obiecał siostrze wielką, potajemną, wyprawę do lasu. Zabronił siostrze, mówić o tym babci, w obawie, że dostaną zakaz wychodzenia z domu. Babcia pozwalała chodzić nad rzekę, bo tam zawsze ktoś łowił ryby i dzieci widział. Pracownicy tartaku i sąsiedzi z końcowych zabudowań też mieli taką możliwość. Nikt obcy nie kręcił się po miejscowości, bo leżała ona na uboczu. Nie była na żadnej trasie przelotowej i leżała daleko od drogi asfaltowej. Dotrzeć do niej można było, pokonując dwa kilometry polnej drogi lub kilometr drogą piaszczysto-kamienistą do mostu, która była trudniejsza. Z obu dróg korzystał tylko ten, kto naprawdę musiał.

Po śniadaniu rodzeństwo spakowane nad rzekę pożegnało babcię i ruszyło w dobrych nastrojach przed siebie. Szli przez plażę, gdzie ściągnęli obuwie i rzeką dotarli na wyspę. Na wyspie ponownie założyli obuwie, okrążyli ją całą i po kładce opuścili, weszli na ląd. Rodzeństwo zniknęło za górką, pozostawiając za sobą w oddali zabudowania. Teraz z kamienistej drogi w sielskim nastroju Asia i Marcin skręcili na prawo w las.

— Chodź za mną! — powiedział Marcin do siostry, widząc ją lekko przestraszoną i zdezorientowaną w terenie.

— Ale ja się boję. Czy my nie jesteśmy za daleko? — zapytała.

— Nie. Już jesteśmy blisko. Chodź! — odpowiedział i klepnął ją w ramię.

Wystraszona dziewczynka posłusznie szła za bratem w głąb lasu. Zrobiła za nim kilka kroków, gdy zauważyła przed nimi, zaczepioną huśtawkę na drzewie. Pomyślała, że to właśnie to, chce jej pokazać brat. Asia myliła się, nie chodziło mu wcale o huśtawkę.

— Kto zrobił tę huśtawkę? — zapytała w dalszym ciągu przestraszona.

— To pewnie te starsze miejscowe chłopaki- odpowiedział brat, chwytając siostrę za rękę i skręcając w przeciwnym kierunku huśtawki. Zrobili kilka kroków naprzód, a już wzrok dziewczynki skoncentrował się na krzaczkach pełnych poziomek.

— To tutaj- stwierdził Marcin, rozglądając się dokładnie wkoło.

— No widzę, poziomki, a jakie smaczne- zerwała dziewczynka trzy i skonsumowała.

— Głuptasie, spójrz w górę.

— No patrzę- podniosła głowę- I co? — dodała zaraz.

— Na tym drzewie można zrobić domek. Trzeba tylko poprosić wujka. Będziemy mieli swoją kryjówkę.

— A kiedy tu byłeś ostatnio?, z kim? — zapytała zdziwiona Asia.

— W ubiegłym roku chodziłem tu z wujkiem na grzyby i zawsze podobało mi się to drzewo. Piękne ono, prawda? — odezwał się Marcinek.

— Babcia nie pozwoli nam tak daleko w lesie. Gdyby teraz wiedziała, gdzie poszliśmy, byśmy dostali karę- powiedziała Asia z pełną buzią, zajadając kolejne poziomki.

— Masz rację- odpowiedział brat.

A po chwili dodał:

— A może zrobimy go w pobliżu domu. Na przykład w leszczynach nad rzeką lub na wyspie.

— To już lepszy pomysł- stwierdziła dziewczynka. — No dobra wracamy- rzucił brat.

— Czekaj, jak już tu jestem, to chcę poziomek.

Zanim ruszyli w drogę powrotną, nazrywali tyle owoców, że poziomki wysypywały się z podwiniętej koszuli Asi. Wracając do domu, wydawało się Asi, że widzi jakąś postać między drzewami. Cień przypominał jej postać kobiety, która ich obserwuje. Najpierw Asi zdawało się, że kobieta idzie za nimi, a później, gdy zawracali, że ich wyminęła za drzewami i ponownie znalazła się za nimi.

— Ciekawe, czy te poziomki nie są trujące? — zagadała do brata dziewczynka.

— Głuptasie, poziomki zatrute? Skąd Ci to przyszło do głowy?

— Bo mam chyba halucynacje. Za drzewami widziałam kobietę, a później cień.

— Ja też widziałem. To nasza babcia chodzi za nami.

— O, to będziemy mieli kłopoty, jak wrócimy do domu.

— Powiemy, że zachciało się nam poziomek. Może nam wybaczy, że nie przestrzegamy jej zakazu i weszliśmy sami do lasu.

— Pewnie będzie szlaban- wypowiedziała te słowa ze smutkiem na twarzy Asia, patrząc w oczy brata.

— Zobaczymy- powiedział z rezygnacją w głosie i dalej szli w milczeniu.

Wyszli z lasu i skierowali się nad rzekę, schodząc z niedużej górki. Weszli do miejscowości i stanęli na moście. Patrzyli na pieniącą się kaskadę i podziwiali w oddali wyspę. W takiej scenerii obmyślili plan. Zastanawiali się co powiedzieć babci.

— Może powiemy, że do lasu weszliśmy z tymi starszymi chłopcami- zaczęła rozmowę z bratem Asia.

— Babcia nie uwierzy. Mogłaby ich spytać. A co gorsza myślałaby, że z nimi palimy papierosy. Wydaje mi się, że to zły pomysł, byłoby jeszcze gorzej.

— To, co jej powiemy?

— Raczej prawdę. Tak czy siak, mogła widzieć, że weszliśmy w głąb lasu, co nam jest surowo zabronione.

Wracali powoli na podwórko, pokonując strome wzniesienie. Z jednej strony tej piaszczystej stromej drogi rosły leszczyny, a przy samej drodze dzikie róże, w dole zaś płynęła i cicho szumiała rzeka. Z drugiej strony była ściana z wyrwy ziemi pełnej korzeni. Tworzyła ona przepiękną naturalną rzeźbę. Rodzeństwo wchodząc na górkę, zauważyło na schodach przed domem babcię, siedzącą na poduszce.

— To nie była babcia!? — odezwała się pierwsza Asia.

— Na to wychodzi- odpowiedział jej Marcin.

— To, co odpowiemy jej, jak zapyta, gdzie byliśmy?

— Lepiej jej nie złośćmy i tak ma słabe serce. Powiemy, że byliśmy na moście.

— Jak myślisz, co to za kobieta była w lesie?

— Nie wiem. Dałbym sobie rękę uciąć, że była tak samo ubrana, jak nasza babcia.

— Ja tam nie wiem. Nie widziałam. Dokładnie ze strachu się nie przyjrzałam.

Kobieta na widok zbliżających się do niej dzieci wstała i oparta o poręcz zapytała:

— Gdzie to byliście moi drodzy?

— …spacerowaliśmy sobie po okolicy babciu- skłamał wnuk, patrząc na swoje buty.

— Siadajcie do stołu, zrobię wam herbaty, zanim przyjedzie Małgosia- wskazała miejsce starsza Pani przy ogrodowym dużym stole i zniknęła w domu za zasłoną w drzwiach.

— To babcia jedzie na zakupy? — siadając do stołu, ze zdziwieniem zapytała brata Asia.

— Przecież dziś wtorek- odpowiedział pewny siebie.

— A, no tak- przyznała rację- a po chwili dodała- Zapomniałam.

— Dobrze, że przyszliśmy w porę. Jeszcze chwila, a szukałaby nas cała wioska, bo babcia wszczęłaby alarm.

Dzieci zamilkły, kiedy ujrzały w drzwiach kobietę z tacą, na której były dwie szklanki z herbatą i ich ulubione gofry. Dokładnie w tej samej chwili, w której kobieta postawiła na stół tacę i usiadła, wszyscy mieli przed sobą obraz Małgosi. Dziewczyna jechała na rowerze i zbliżała się do furtki. Wszystkich zaciekawiło, co też Małgosia wiezie w wiklinowym koszyku. Z daleka było jedynie widać, że jest koloru czarnego. Asia pierwsza zauważyła ucho i krzyknęła, wstając z krzesła:

— Babciu będzie królik!

Później dziewczynka radośnie wybiegła za furtkę i zatrzymała się przy Małgosi schodzącej z roweru.

— Masz koszyk mała- odezwała się Małgosia, ściągając im swoją niespodziankę z kierownicy, a później śmiało oparła swój pojazd o siatkę ogrodzenia.

Asia postawiła koszyk na ziemię. W kuckach przyglądała się z zaciekawieniem, głaszcząc małe zwierzątko.

— Jaki śliczny, a jak ładnie pachnie — powiedziała dziewczynka, a za nią już stał brat z babcią.

— Dzień dobry! Pani Wando tak jak obiecałam, przywiozłam szczeniaka, jak Józek pozwolił. Dałam słowo i jestem. Dopiero dzisiaj mogłam go odebrać — odezwała się Małgosia. Kierując te słowa do starszej kobiety, poprawiała torebkę na ramieniu. Kobieta kiwnięciem ręki pozwoliła Asi wziąć szczeniaka na ręce. Marcin wziął pusty koszyk i wszyscy zajęli miejsca przy ogrodowym stole. Dzieciom nie było końca radości z małego przybysza. Zajęły się zabawą z nim.

— To tak jak ustaliłyśmy. Ugotujesz makaron. Odgrzejesz rosół i nakarmisz dzieci. Ja powinnam prędko wrócić — kierowała te słowa Pani Wanda do dziewczyny, widząc zbliżające się auto. Auto to, to biały fiat 126p, który należał od trzech lat do sąsiadów. Kierowca zatrzymał się i zatrąbił. Kobieta wpierw znikła w mieszkaniu, a po chwili wyszła z niego z torebką i torbą na zakupy. Starsza Pani miała dobry gust. Sukienka w kolorze malinowym, którą miała dzisiaj na sobie, była jej własnego projektu i wykonania. Kobieta dużo rzeczy sama dla siebie szyła, przy czym wybierała barwne tkaniny. Zima była odpowiednią porą roku na robótki ręczne. Pani Wanda przeważnie zajmowała się dzianiem i szyciem, haftowania nie lubiła. Wnukom i sobie dziergała co roku swetry i skarpety, a szycie dla siebie zostawiała na samym końcu.

— Do zobaczenia Małgosiu- odezwała się, omijając stół, przy którym siedziała Małgosia z nosem w książce w okularach przeciwsłonecznych.

— Do widzenia- odpowiedziała Małgosia. Dziewczyna mieszkała w sąsiedniej miejscowości, oddalonej dwa kilometry. Była już pełnoletnią panienką i córką kuzynki. Kuzynka wiedząc, że będą dzieci do przypilnowania, wysłała córkę, bo sama nie mogła tego zrobić ze względu na swoje słabe serce i wiek. Mama Małgosi była pięć lat starsza od Pani Wandy. Sąsiadka ze względu na spodziewanych u siebie gości, nie mogła dzisiaj podjąć się opieki nieletnich.

Dziewczyna czytała książkę i coraz to spoglądała na dwójkę rodzeństwa szalejącą z pieskiem. Piesek biegał to za dziewczynką, to za chłopcem, aż w końcu zmęczony przysiadł z wywalonym na wierzch ozorkiem.

— Jak byś go nazwała? — zapytał Marcin, zatrzymując się przy nim.

— Azor- odpowiedziała Asia, podbiegając do brata i trzymiesięcznego szczeniaka.

— No to niech będzie maluchu, teraz jesteś Azor- odezwał się Marcin w stronę pieska, podnosząc go na ręce.

— Musimy dać mu pić- dodał na sam koniec.

— A skąd wiecie, że to chłopak, może to dziewczynka? — dociekała Małgosia, unosząc w ich stronę głowę zza książki.

— No nie wiemy. My tylko tak… — odpowiedział chłopiec- A co?, to dziewczyna? — zapytał po chwili niepewny.

— Nie, to jest chłopak — rzuciła z uśmiechem Małgosia.

— To dobrze, bo gdyby to była dziewczyna, to nie mogłaby nazywać się Azor, prawda? — skierowała zapytanie rozbawiona Asia do Marcinka.

— Głuptasie, to prawda- odpowiedział brat i oboje zniknęli w mieszkaniu.

Asia w kuchni z jednej z szafek wyciągnęła małą i dość dawno nieużywaną salaterkę, po czym podała ją bratu. Ten w jednej ręce trzymał szczeniaka, a w drugiej salaterkę pod kranem napełniał wodą. W końcu postawił naczynie z wodą w koncie przy oknie. Maluch wypił całą miskę, więc Marcin ponownie nalał wody i postawił w to samo miejsce co poprzednio. Asia siedziała na taborecie przy piecu i przyglądała się jak piesek, mlaska jęzorkiem. Do kuchni weszła Małgosia.

— On spragniony, a wy dzieci nie jesteście głodne? — zapytała młoda dziewczyna, ściągając z nosa okulary i kładąc je na blat kuchenny przy zlewie. Zaraz zabrała się do gotowania. Na płycie pieca kaflowego stała kuchenka gazowa, używana wyłącznie w lecie. Dziewczyna wstawiła na gaz garnek z wodą. Na stole, na stolnicy leżał solidnie wyrobiony i już pokrojony domowy, babciny makaron.

— Jesteśmy- spoglądając na makaron, nieśmiało odezwał się Marcinek. W tym czasie ciocia na drugi palnik wstawiła rosół.

— Zjecie i będziecie bawić się dalej w ogrodzie ze swoim małym przyjacielem.

Małgosia czekała, aż będzie makaron gotowy, coraz to mieszała łyżką w garnku, a dzieci w tym czasie nakarmiły za jej pozwoleniem mięsem drobiowym pieska i dwa razy po zrobionym przez niego siku w korytarzu, po nim sprzątnęły podłogę. Wreszcie makaron został odcedzony i nałożony do głębokich talerzy. Ciocia kazała dzieciom umyć ręce i usiąść do przygotowanego stołu. Dzieci pośpiesznie wykonały polecenie, podając jej małego przyjaciela na ręce. Teraz ona głaskała szczeniaka, przyglądała się dzieciom siedzącym naprzeciw i spożywającym zupę. Od czasu do czasu zerkała na półkę. Wzrok jej skupił się na nowościach, których wcześniej tu nie było. Tymi nowościami były zeszyty. Małgosia wstała i wyjęła je do przeglądnięcia. Jeden zeszyt w kolorze wyblakłej zieleni opisany był ciemnoniebieskim długopisem „przepisy Weroniki”, a drugi szaro-brązowy „Teresa i Wanda”. Dziewczyna zaczęła najpierw przeglądać zeszyt w wyblakłą zieleń. Pochłonięta lekturą nie zauważyła, że dzieci skończyły posiłek, ba, nawet umyły i odłożyły na miejsce naczynia.

— Co tam ciociu ciekawego jest napisane? — zaczepił ją Marcinek, widząc jej wielkie zainteresowanie. Młoda kobieta oderwana od samodzielnej lektury, bez namysłu zaczęła czytać na głos:

„1 kg mąki 5 dkg drożdży 5 jaj 1 szklanka cukru

½ szklanki kwaśnej śmietany 1 kostka margaryny, sól.

Żeby skórka nie odstawała, do masy makowej dodać łyżkę rozczynu drożdżowego.

Drożdże utrzeć ze śmietaną.

Margarynę roztopić. Całe jajka ubić z cukrem.

Wszystko zagnieść i na noc postawić w chłodnym miejscu. Podzielić na 6 części. Wałkować. Zawijać z makiem.

Czekać pół godziny aż podrośnie. Piec 45 minut.

Masa makowa.

1 kg maku.

½ margaryny

20 dkg cukru

½ szklanki miodu

3 białka, mogą być z żółtkami,

rodzynki, zapach migdałowy

Mak: wsypać do garnka, zalać wodą, zamieszać, zagotować, gotować jeszcze ok. 10 min, przecedzić przez sito lub bawełnianą ściereczkę, ostudzić, zemleć dwa razy, dodać składniki, postawić na ogień i mieszać do roztopienia tłuszczu, do zimnej już masy dodać przed zwijaniem ubite białka i rozczyn drożdżowy”


Dzieci z zaciekawieniem słuchały cioci czytania. Tymczasem to już był koniec jednego z przepisów.

— Ciociu to przepis na makowiec? — zapytała dziewczynka.

— Tak- odpowiedziała ciocia, a po chwili dodała: — Musi być dobry.

— Ale my nie mamy maku i to ciasto bardzo długo się robi- zripostował chłopiec.

— Masz rację Marcinku. Dobrze byłoby babci zrobić niespodziankę i coś upiec- podsumowała ciocia. — Możemy przygotować babci coś ze składników, które są w domu- po chwili dodała.

— Ciociu, to co upieczemy? — chórem odezwało się rodzeństwo.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 45