1. Kaseta
Pobudka była dla mnie szokiem. Właściwie zastanawiałam się, czy aby na pewno się obudziłam. Widziałam jedynie ciemność i nieprzenikniony mrok. W pierwszej chwili myślałam, że oślepłam, ale po tym, jak dosięgnęłam ręką do czegoś, co było tuż nade mną, wpadłam w panikę. Nie mogłam się podnieść, leżałam na wznak, coś mnie otaczało z każdej strony. Czułam się, jakbym była zamknięta w trumnie.
Byłam w trumnie. Uświadomiłam to sobie, gdy w drugiej dłoni wyczułam jakieś koraliki; koraliki, które musiały być różańcem! Zaczęłam się dusić, ale nie z powodu braku powietrza, a ze strachu, który sparaliżował mój układ oddechowy. Mocno zacisnęłam powieki, powtarzając sobie w myślach: OBUDŹ SIĘ!
Zbyt realistyczny sen trwał nadal. Z trudem przewróciłam się na bok, po czym wzięłam głęboki wdech. Zaczęłam krzyczeć. Ale gdy zdarłam sobie gardło, pomyślałam, że to bez sensu. Kto by mnie tu usłyszał? Inne trupy? Musiałam coś zrobić, a im dłużej zwlekałam, tym moje szanse na przeżycie malały. Minęło kilka minut, nim doszłam do siebie. Nie myślałam o tym, że jestem uwięziona w trumnie dwa metry pod ziemią. Przynajmniej starałam się o tym nie myśleć. Zaczęłam szeptać:
— Przeżyję, przeżyję, przeżyję.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Było duszno. Krople potu ciekły po całym moim ciele. Nie mogłam otworzyć wieka trumny, była przecież na nim zbyt ciężka warstwa ziemi. Zaczęłam z wszystkich sił pchać drewniane boki, kopałam nogami, rozpychałam rękami.
I wtedy usłyszałam szczekanie psa. Na sekundę znieruchomiałam. Pomyślałam, że to niemożliwe, że może dostałam halucynacji. Jednak szczekanie nie ustawało.
— Halo! Piesku?! — wydarłam się znów, choć moje gardło piekło boleśnie. — Kop! Cholera, kop, psie!
Pies naprawdę zaczął kopać. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie, słysząc jakieś szuranie nad sobą. Najpierw myślałam, że to głupie, ale mimo wszystko była to moja ostatnia deska ratunku. Więc w dalszym ciągu zachrypniętym głosem mówiłam do psa. O dziwo już po krótkiej chwili usłyszałam drapanie o wieko trumny. Znów zaczęłam walić i rozpychać boki „ścianek“. Jedna z nich, dokładnie ta znajdująca się po mojej lewej stronie, drgnęła. Coś strzeliło w drewnie, a moment później udało mi się wypchnąć bok trumny na zewnątrz; na razie tylko trochę, bo wciąż po drugiej stronie zalegała ziemia. Zauważyłam, że było ciemno, więc domyśliłam się, że trwała noc. Mój pies bohater wsadził nos w szczelinę, obwąchał miejsce, gdzie miałam głowę, i kichnął.
— Piesku, tutaj, kop dalej — wołałam do niego, mimo że mnie obsmarkał.
Ale piesek się nie ruszył. Miałam wrażenie, że nagle zastygł w miejscu. Albo stwierdził, że nie jestem warta dalszego odkopywania… Musiałam jakoś dać sobie radę sama. I znów pchałam i pchałam, a ziemia wsypywała się do środka. Nie zwracałam na nią uwagi, nawet na to, że spadała mi prosto na twarz.
— Może ci pomóc? — Usłyszałam nagle męski głos. Wydawał się młodzieńczy i choć bardzo przyjazny, to nieodpowiednio do sytuacji spokojny. Gdybym była w stanie, to podskoczyłabym teraz ze strachu. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, nie wiedziałam, czy z przerażenia, czy radości.
— Mój Boże! Uratuj mnie! — wychrypiałam.
— Co jak co, ale na razie to ja cię uratuję, he, he.
Umilkłam. Następnie usłyszałam dwa charakterystyczne dźwięki, jakby ktoś otwierał zatrzask. W oka mgnieniu ujrzałam jego palce na krańcach wieka trumny. Złapał je mocno i zaczął podnosić do góry.
Leżałam na wznak z rękami założonymi na piersiach, gdy nade mną ukazało się czarne niebo rozświetlone przez okrągły księżyc i migoczące miejscami gwiazdy. Nie minęła sekunda, a ujrzałam nad sobą sapiącego psa z językiem na wierzchu i śliną ściekającą mu po pysku. Nachylił się, chyba żeby mnie polizać, ale wtedy przywrócił go do porządku owy męski głos:
— No co ty, Cyklop, kultury nie masz?
Pies odsunął się ode mnie, a ja niczym sarna z sideł wyskoczyłam z mojej trumny, nawet nie zwróciwszy uwagi na dłoń, którą podał mi chłopak. Tak jak wyskoczyłam, tak szybko upadłam na ziemię. Powierzchnia! Zamroczyło mnie, otoczenie się zakręciło. Ale gdy wszystko się unormowało, dostrzegłam, gdzie się znajdowałam.
Cmentarz. To było do przewidzenia, choć i tak się przeraziłam. Wokół było mnóstwo nagrobków, zniszczonych, popękanych, a nawet rozwalonych na części. Miejscami wystawały deski, krzyże, kawałki trumien! Mój Boże… Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że gdzieniegdzie zobaczyłam kości. Wszystko było zarośnięte przez krzaki, bluszcza. Drzewa rosły tu w jakiś upiorny sposób. I właśnie pośrodku tego wszystkiego siedziałam ja, pies z merdającym ogonem i… ten chłopak.
Był młody. Mógł mieć co najwyżej dwadzieścia lat. Wyglądał trochę jak bezdomny. Miał szeroką, szarą bluzę, spodnie umorusane od ziemi. Jego brązowe, przydługie włosy trochę nie trzymały się naturalnego porządku.
Zastanawiałam się, czy mam mu podziękować, czy zacząć uciekać. A z racji tego, że siedział w siadzie skrzyżnym naprzeciw mnie z miłym uśmiechem (jakby w ogóle ta sytuacja była całkowicie naturalna), postanowiłam czym prędzej zwiać.
Powolutku wstałam, żeby znów nie zakręciło mi się w głowie; nawet wysiliłam się na lekki uśmiech w jego stronę, „że niby wszystko ok”. Lecz nagle z impetem rzuciłam się do ucieczki. Biegłam co sił w nogach, potykając się o każdą napotkaną rzecz. Było ciemno i niewiele widziałam, co jest pod moimi stopami. Dlatego ostatecznie już po chwili wylądowałam w jakiejś dziurze.
— Dokąd biegłaś? — Usłyszałam znajomy głos i zaczęłam się bać. Siedziałam w dole (nie był wcale taki głęboki) i natychmiast wystawiłam rękę przed siebie, jakby wierząc, że w ten sposób stworzę pomiędzy nami barierę.
— Stój! Nie zbliżaj się nawet!
Koleś patrzył na mnie ze zdziwieniem. Wzruszył ramionami i powiedział:
— Okej, chciałem tylko pomóc.
— Kim jesteś?
— Nazywam się Daniel, a ty?
— To ty zamknąłeś mnie w trumnie?!
— Oczywiście, że nie. — Zaczął się śmiać. — Skąd ten pomysł?
Bo tylko ciebie tu widzę — pomyślałam sobie, a potem wyczołgałam się z dołu. Stanęłam naprzeciw niego, wciąż w pewnej odległości. Wyglądał bardzo przyjaźnie; byłam jednak zdenerwowana i przede wszystkim zdezorientowana całą sytuacją. Założyłam ręce na piersiach i zapytałam z wyrzutem:
— To co ja tam robiłam?
— Hmm, to chyba jest całkiem oczywiste…
Wpatrywałam się w niego, jakby mówił w obcym języku, którego nie rozumiałam.
— Umarłaś — oznajmił nagle ze spokojem. — Wiem, na początku możesz czuć się dziwnie, ale co zrobić. Takie jest życie, he, he.
Gapiłam się na niego dłuższą chwilę. Psychopata, dziwak, świr, debil, idiota. Mniej więcej takie określenia przychodziły mi do głowy.
— Bardzo śmieszne — powiedziałam w końcu, jak na atmosferę przystało grobowym tonem.
Następnie odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Pomyślałam, że gdzieś musi być koniec cmentarza, a kiedy stąd wyjdę, postaram się bardziej zorientować w terenie i spróbować dostać się do domu. A jeśli chodzi o żartownisia, to powinien iść się leczyć.
— Dokąd znów idziesz? — zawołał za mną ten uparciuch.
— Do domu.
— Ale teraz tu jest twój dom!
Podbiegł i dotrzymał mi kroku. Wydawał się mówić to z ogromnym przekonaniem. Może rzeczywiście był chory psychicznie? To by go przynajmniej usprawiedliwiało, dlaczego kręci się na cmentarzu o takiej porze.
— Posłuchaj, naprawdę nie mam czasu ani sił i chęci na twoje żarty.
— Jak masz na imię? — zapytał nagle.
— Amelia, a co?
— Przykro mi, Amelio, ale nie opuścisz murów cmentarza.
— Dlaczego? — Tym razem przestraszyłam się jego słów.
— Bo umarli nie mogą. Próbowałem wiele razy…
Spojrzałam na niego. Był faktycznie przygnębiony, jakby naprawdę w to wierzył, jakby sądził, że nie żyje! Zawołał swojego psa, który szybko przybiegł do jego nóg. Dopiero teraz zauważyłam, że zwierze miało jedno wydłubane oko. Więc dlatego wabił się Cyklop. Wygląd miał okropny, futro miejscami wyłysiałe, do tego cieknąca ślina z pyska. Mimo to było widać, że tworzą z Danielem przyjacielski duet.
— Więc uważasz, że ty nie żyjesz? — zapytałam cicho.
— Umarłem dwa lata temu. Ktoś na dyskotece dosypał mi jakiegoś świństwa do piwa. Otruł mnie. Do teraz nie skazano tego człowieka, bo nie znaleziono zapisu z kamery. A wiesz, gdzie jest ta kaseta? — Zaśmiał się bezsilnie. — O tu. — Wyjął z kieszeni niewielką czarną kasetę z lekko wyblakłą nazwą dyskoteki i datą 22.04.2013 r.
— Skąd ją masz? — Zdziwiłam się.
— Była w mojej trumnie. Domyślam się, że ktoś specjalnie ją tam włożył. Wiesz… żeby odeszła razem ze mną na wieki.
— Daniel, ty żyjesz. Tak jak ja. Pochowali cię żywcem, musiałeś też jakoś wydostać się z grobu. — Próbowałam mu tłumaczyć, choć sama nie do końca rozumiałam, co się działo.
— Kiedy cię przekonam, Ami?
— To ja cię przekonam.
Miałam już tego dość. Daniel musiał oszaleć, zwariować przez tę chorą sytuację. Aż dziwię się, że sama nie oszalałam! Postanowiłam go uświadomić, że mówię prawdę, a on bez sensu spędził dwa lata na tym cmentarzu… Co? Co on jadł? Nie, to było niemożliwe.
Złapałam go za rękę i mimo oporów zaczęłam ciągnąć w stronę wyjścia z tego upiornego miejsca. Postanowiłam, że zabiorę go od razu do szpitala. Lekarze go zbadają, potem wyleczą i wszystko będzie dobrze.
W końcu zobaczyłam cmentarną bramę, która była uchylona; tym lepiej dla mnie. Radość zagościła w moim sercu i przede wszystkim ogromna ulga. Natomiast Daniel miał coraz większe opory, żeby zbliżyć się do wyjścia. Cyklop do tej pory także podążał za nami, ale teraz zaczął okropnie szczekać.
— Amelia, nie rób tego! — zawołał, kiedy byliśmy zaledwie parę kroków od wolności.
— Udowodnię ci.
Wtedy jako pierwsza wyskoczyłam poza mury cmentarza, nadal trzymając jego dłoń. Jednocześnie usłyszałam za sobą krzyk:
— Udowodnij winę mojego mordercy!
Nagle coś błysnęło potężnym światłem. W dłoni poczułam silne mrowienie, jakby porażenie prądem. Zdezorientowana upadłam na ziemię. Oddychałam szybko, czułam się wyjątkowo dziwnie. Odwróciłam się, ale za mną nie było już nikogo.
— O Boże!
Siedziałam na łóżku mokra od potu. Wpatrywałam się przed siebie w okno mojego pokoju. Na niebie powoli robiło się jasno, a księżyc ukrywał się za chmurami. Wciąż sapałam, jakbym właśnie przebiegła maraton.
— To tylko sen. — Musiałam wymówić to na głos, żeby dotarło do mojej głowy, że mogę się uspokoić. Jednak nie mogłam, a raczej nie potrafiłam tego zrobić. Wyszłam z łóżka i poszłam do łazienki, żeby przemyć twarz zimną wodą, może ona w końcu przywróciłaby mnie na ziemię.
Zaświeciłam światło, podeszłam do umywalki, odkręciłam kurek i nagle przyjrzałam się moim dłoniom. Były brudne, umazane czymś ciemnym. Spojrzałam w swoje odbicie. Moja twarz i dekolt były równie zabrudzone jak ręce. Zbliżyłam się jeszcze bardziej do lustra, a wśród moich włosów dostrzegłam jakiś pył, drobniutkie ziarenka jakby… ziemi!
Przerażona odskoczyłam do tyłu. To był tylko sen! Nie mogłam zostać pochowana, zakopana. Przecież nie umarłam! Nie byłam w nocy na cmentarzu. Mam rację?
Minęły trzy dni. Nie mam pojęcia, co wydarzyło się tamtej upiornej nocy, ale chłopak ze snu nie dawał mi spokoju. Nie nawiedzał mnie, oczywiście, że nie, jednak nie potrafiłam wybić go sobie z głowy. W każdej wolnej chwili mówiłam do siebie: to był sen idiotko, ale jakaś głupia cząstka mnie twierdziła inaczej.
Natłoku myśli nie wytrzymałam czwartego dnia. Kiedy dochodziło południe, złapałam torebkę do ręki i wrzuciłam do niej małą cyfrówkę (nie wiem po co, to był chyba nieświadomy impuls). Potem zakomunikowałam mamie, że jeśli nie wrócę do wieczora, ma do mnie dzwonić; trochę się przestraszyła, ale uspokoiłam ją jakąś wymówką wymyśloną na szybko. I w końcu wyruszyłam na cmentarz.
W naszym mieście miałam do wyboru dwa miejsca. Jeden był większy, znajdujący się przy głównej parafii Borków, a drugim był mały cmentarz, przy równie małym, drewnianym kościółku, mieszczący się na obrzeżach miasta. Ze snu pamiętałam charakterystyczną bramę, która właśnie była na tym drugim cmentarzu, więc to tam się udałam.
Trochę zajęło mi czasu, nim dotarłam na miejsce. Potężna, czarna brama była lekko rozwarta, dokładnie tak jak to wyglądało w moim śnie. Chociaż to jeszcze nic nie znaczyło, ciarki przeszły mi po plecach. Miałam wahania, czy wejść do środka, kiedy zobaczyłam, że nie ma tam żywej duszy. Żywej — no właśnie…
Byłam tu chyba dwa razy w swoim życiu i to jeszcze z wycieczką szkolną, by zapalić znicz na grobie jakiegoś znanego poety, o którym ja osobiście nigdy nie słyszałam. Mało osób chowało tu swoich bliskich. Pewnie dlatego, że cmentarz był daleko i nie był specjalnie zadbany. Bałam się, że mój sen będzie oddawał rzeczywisty jego wygląd, ale na szczęście koszmar był mocno podkoloryzowany. Trumny nie wystawały z ziemi, krzyże wcale nie były połamane, a już tym bardziej nie krążył tu duch Daniela. Dzięki Bogu. Więc czego ja właściwie szukałam?
Po raz kolejny poczułam się jak idiotka, ale wtedy nagle coś zaszeleściło. Odwróciłam się jak na sygnał, a moje serce zaczęło walić jak koła pędzącego pociągu. Na jednym z grobów leżały wysuszone róże, a w nich paradował ptak. Zaśmiałam się głupio pod nosem i, nie wiedzieć czemu, podeszłam do mogiły.
Okej. Wystraszyłam się, gdy na nagrobku ujrzałam napis:
Daniel Walecki
zm. 22.04.2013 r.
Racz mu dać, Panie, wiekuiste spoczywanie
Jeszcze bardziej spanikowałam, kiedy wśród wysuszonych róż zobaczyłam niewielki, czarny przedmiot. W pierwszej chwili pomyślałam, że chyba zwariowałam, ale gdy w końcu wzięłam go do ręki i zobaczyłam, że jest faktycznie realny, pomyślałam, że… na pewno zwariowałam!
— To chore — powiedziałam sama do siebie.
Nie wierzyłam, że ta kaseta jest tą samą, którą pokazywał mi we śnie Daniel, mimo że zawierała te same informacje — nazwę dyskoteki i datę.
Położyłam ją z powrotem na grobie, wkładając między róże, i z torebki wyjęłam aparat fotograficzny. Odsunęłam się o krok, tak by obiektyw obejmował cały widok pomnika, i pstryknęłam dwa zdjęcia. Następnie schowałam i cyfrówkę, i kasetę, a zaraz potem wróciłam do domu.
Długo siedziałam na łóżku i gapiłam się na moją torebkę. Miałam natłok myśli. Już nie chodziło o mój prawie realny sen, ale o fakt, że byłam posiadaczem szukanej przez wszystkich kasety z nagraniem, na którym podobno ma być widoczna twarz mordercy Daniela Waleckiego. Czułam się przez to bardzo przewrażliwiona, jakby każdy szmer był krokiem zbrodniarza, który teraz czaił się na mnie. Ta paranoja doprowadziła do tego, że nie wiedziałam, czy pójść na policję, czy lepiej wrócić, zostawić kasetę na grobie i zapomnieć o całej sytuacji.
Westchnęłam ciężko. Nigdy w życiu nie zapomniałabym takiej akcji, a dodatkowo żyłabym ze świadomością, że pozwalam mordercy chodzić po ulicach miasta. Dlatego postanowiłam zacząć działać. Po długim namyśle doszłam do wniosku, że nie mogłabym ot tak pójść na komisariat i oddać nagranie, bo w jaki sposób wyjaśniłabym im, skąd mam kasetę? Przez cudowny sen? O nie. Pomyślałam, że lepiej będzie, gdy odnajdę dom Waleckich i niepostrzeżenie włożę ją do skrzynki pocztowej. Tylko jak miałam odnaleźć ich dom? Znów wpadłam na pomysł, tym razem jeden z tych nienormalnych, choć w aktualnej sytuacji całkiem logicznych. I poszłam spać.
— Cyklop! — zawołałam na cały głos, kiedy znalazłam się na terenie cmentarza.
Nie sądziłam, że wystarczą tylko moje szczere chęci powrotu do grobowego snu, ale, jak widać, udało się. Znów była noc, a na niebie tym razem nie świeciła ani jedna gwiazda. Choć mrok ogarniał wszystko wokół, to jednak widziałam tak dobrze jak w ciągu dnia.
Jednooki pies przybiegł do mnie z merdającym ogonem. Pogłaskałam go po grzbiecie i zapytałam, jakby z przekonaniem, że mi odpowie:
— Gdzie jest Daniel? Wiesz, piesku?
— Rozmawiasz z psem?
— Z psem czy z umarłym, co za różnica. — Przewróciłam oczami.
Przede mną jakby znikąd pojawił się Daniel. Zaśmiał się wesoło i ręką przeczesał włosy do tyłu. Tym razem wyglądał inaczej. Był czysty i zadbany, ubrany w jeansy i czarną koszulkę. Wyglądał, jakby właśnie gdzieś się wybierał.
— Nie sądziłem, że wrócisz — oznajmił po chwili.
— Ja też. Nie wiem, jak to się dzieje, nie potrafię ogarnąć tej sytuacji.
— To witaj w klubie. — Zaśmiał się. — Więc ty żyjesz, tak?
— Daniel! Oczywiście, że żyję. To sen, ja zwyczajnie śpię, a ty mi się śnisz.
— Mówisz, że śnisz o umarłym, nieznajomym i w dodatku przystojnym chłopaku, który faktycznie spoczywa na tym cmentarzu, przekazuje ci informacje o swojej śmierci, pokazuje kasetę z nagraniem z dyskoteki, a ty jak najnormalniej w świecie ją znajdujesz i wracasz do mnie zapytać się, co dalej? To rzeczywiście musi być sen.
Gapiłam się na niego przeszywająco i przetwarzałam jego wypowiedź. Chyba po części miał rację. Po pierwsze, był przystojny, choć ten szczegół mógł sobie darować; po drugie, jak na sen za dużo rzeczy zgadzało się w rzeczywistości, a po trzecie…
— Zaraz. — Nagle mnie olśniło. — Skąd wiesz, że mam kasetę?
— Przecież byłaś tu dzisiaj. Nawet robiłaś pamiątkowe zdjęcia.
— Tylko mi nie mów, że krążyłeś gdzieś obok… — Nawet w tym momencie przeszył mnie zimny dreszcz na myśl o tym, że to dzieję się naprawdę. Chyba powoli zaczęłam sobie to uświadamiać, choć mój aktualny sen, czy stan, pozostawał nadal zagadką.
— Mniej więcej. Chciałem cię dotknąć, ale pomyślałem, że się wystraszysz i nie zabierzesz kasety, którą włożyłem w te róże.
— Matko Boska… Umówmy się, że jeśli cię nie widzę, to nawet się do mnie nie zbliżasz.
— OK!
I znów ten jego uroczy śmiech. Był bardzo wesołym człowiekiem. Zastanawiałam się, czy był taki od zawsze, czy był na tyle silny, by nawet po swojej śmierci nie zatracić poczucia humoru. Polubiłam tego chłopaka i postanowiłam mu pomóc, przynajmniej na tyle, ile mogłam.
— Właściwie przyszłam tu, żeby zapytać o twój adres. Pomyślałam, że podrzucę to nagranie twojej rodzinie, a oni oddadzą je na policję. Rozumiesz, tak, bym ja nie była w to zamieszana.
— Rozumiem. — Uśmiechnął się. — Mieszkam, mieszkałem na Osiedlowej 56, to jakieś dziesięć minut drogi stąd.
— W porządku, jutro to załatwię.
Zrobił krok w moją stronę. Wydawał się o czymś bardzo myśleć.
— Uratujesz moją duszę — powiedział tym razem z powagą. Zaczynałam powoli rozumieć, o co w tym chodzi.
— Kiedy skażą twojego mordercę, ty znikniesz, prawda?
— Odejdę do nieba i będę wieść szczęśliwe życie aniołka.
— Oh, Daniel, pomogę ci.
I nagle trzask! Jakby właśnie zabrakło prądu podczas trwania filmu. Zobaczyłam wszędzie ciemność, a sekundę później obudziłam się w swoim łóżku. Serce mi waliło, jakbym była po okropnym koszmarze. Nie wiem, dlaczego tak się działo, skoro mój „sen” był… całkiem miły.
Spojrzałam na zegarek stojący na nocnej szafce. Dochodziła trzecia nad ranem i szybko zdecydowałam, że to najlepsza pora, by odnaleźć dom Daniela i podrzucić nagranie. O tej porze nikogo nie powinnam spotkać, a swoje zadanie chciałam wykonać jak najszybciej.
Na ulicach miasta widniały pustki. Nie było tu żywej duszy, umarłej tym bardziej, bo umarli nie mogli opuścić murów cmentarza; na całe szczęście. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowała się ulica Osiedlowa, ale skoro mieliśmy dwudziesty pierwszy wiek… W telefonie włączyłam GPS i podążyłam według trasy, jaką mi wskazał. Pojechałam na rowerze, bo według obliczeń mojej komórki wyszło, że pieszo zajmie mi to około czterdziestu minut. Ubrałam się tak, aby nikt mnie nie rozpoznał na wypadek, gdyby jednak jakiś świr spacerował po drodze. Nie założyłam oczywiście kominiarki, ale pomyślałam, że czarny kaptur na głowie w zupełności wystarczy.
Dom Daniela znajdował się na wzniesieniu przy końcu ulicy. Na moje szczęście przy furtce była zawieszona skrzynka na listy, więc nie musiałam wchodzić na teren posesji. Obejrzałam się chyba ze sto razy wokół siebie, zanim podjechałam pod ich bramę. Z torebki pośpiesznie wyjęłam kopertę, do której włożyłam nagranie i kartkę z wydrukowanym napisem: Udowodnijcie winę mordercy Daniela. Szybko wrzuciłam to do skrzynki pocztowej i jeszcze szybciej odjechałam.
Chciałabym widzieć reakcję państwa Waleckich, reakcję policji, ich zdziwione miny. Chciałabym zobaczyć owe nagranie i dowiedzieć się, kim był ten okropny człowiek, który posunął się do takiego czynu. Choć tego ostatniego dowiedziałam się z lokalnej gazety już dwa dni po wykonaniu mojej misji. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie Daniela, uśmiechniętego jak zawsze, a zaraz pod nim zdjęcie jego mordercy i napis wytłuszczonym drukiem: „Złodziej kasety z nagraniem po dwóch latach oddaje ją w ręce rodziny”.
— Złodziej — parsknęłam pod nosem. — Dziennikarze zawsze wiedzą najlepiej. Kim ona jest?
— Była moją dziewczyną do czasu, aż dowiedziałem się, że mnie zdradza.
— Rzuciłeś ją, a ona cię za to zabiła? Paranoja.
— Zakochałem się jak głupi, mimo że wszyscy mnie przed nią ostrzegali… Kiedy ma proces?
— W przyszłym tygodniu.
Pokiwał głową i usiadł na brzegu własnego nagrobka. Wyglądał na przygnębionego, więc zadałam mu pytanie:
— Coś się stało?
— Nie mam życia, to się stało. — Spojrzał na mnie ze smutkiem.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zadałam mu najgłupsze pytanie świata.
Wszystkie moje plany i marzenia przepadły. Teraz zaczęło to do mnie docierać.
— Daniel, nie przejmuj się. Jestem pewna, że w niebie jest cudownie.
— Chciałbym tam spotkać taką osobę jak ty. — Uśmiechnął się. — A najlepiej ciebie.
— Musiałabym umrzeć! — Zaczęłam się śmiać.
— Nie, jeszcze nie jest twój czas. Ale, Amelio, doszedłem do tego, jak to możliwe, że tu przychodzisz i ze mną rozmawiasz.
— Tak?
— Projekcja astralna.
Patrzyłam na niego w lekkim oszołomieniu, choć gdyby się nad tym zastanowić, to mógł mieć rację.
— Wychodzę z ciała i duszą podróżuję po czasoprzestrzeni?
— Mniej więcej. Wtedy, gdy obudziłaś się w trumnie, zdarzyło ci się to pierwszy raz?
— Tak.
— Dziwne. Najwyraźniej miałaś mi pomóc.
Daniel podniósł się z grobu, a następnie podszedł ku mnie. Był bardzo blisko i wręcz czułam jego duszę przy sobie. Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się nieśmiało.
— Dziękuję ci, Ami, za to. Myślisz, że jeszcze kiedyś się spotkamy?
— Chciałabym.
— Ja również.
Wtedy szybkim ruchem przysunął się i delikatnie pocałował mnie w policzek. I zniknął. Znów zniknął tajemniczy sen, na który nie miałam żadnego wpływu. Otworzyłam oczy, leżąc we własnym łóżku. Wpatrywałam się w sufit. To było dziwne doświadczenie. Potrafiłam wywołać projekcję astralną, ale jak? Musiałam coś robić, pewnie zupełnie nieświadomie, co pomagało mi osiągnąć ten stan. W dodatku w mojej głowie ciągle przebywał Daniel. To było nasze pożegnanie, a najbliższe spotkanie nastąpić może dopiero w niebie. Czułam pustkę z powodu braku jego obecności, ale nie mogłam nic więcej zrobić.
W dniu skazania morderczyni Daniela poszłam na jego grób. Był uprzątnięty, a w wazonie były włożone świeże kwiaty. Ja także przyniosłam jedną czerwoną różę i położyłam na środku pomnika. Usłyszałam wtedy nieopodal jakiś szelest. Zerknęłam w jego kierunku, jakby z nadzieją, że zobaczę Daniela. Ale wtedy zza drzew wyskoczył mój drugi przyjaciel. Jednooki pies przybiegł do mnie z merdającym ogonem.
— Cyklop, i co, piesku, zostaliśmy sami. — Pogłaskałam go po łebku.
Oddychał szybko z jęzorem na wierzchu, z którego kapała ślina. Wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy. Przeczesałam je ręką do tyłu i odmówiłam cicho modlitwę. Powietrze było ciepłe, a to miejsce sprawiało, że czułam się dobrze. Czułam powiązanie z tym cmentarzem i z tym chłopakiem. Nigdzie mi się nie spieszyło. Zerknęłam jeszcze raz na grób z napisem Daniel Walecki.
— Racz mu dać, Panie, wiekuiste spoczywanie — dopowiedziałam i odeszłam do domu, tak jak on odszedł na wieki do domu Ojca.
2. Tuż pod skrzynką
Ludzie od miesięcy wyczekiwali upragnionego lata, aż w końcu zawitało ono także do Manzat. Słońce świeciło wyjątkowo mocno od dobrych kilku dni, choć dopiero dziś postanowiłam wybrać się z Julie na spacer. Wybrałyśmy niewielki las, obok którego biegły tory kolejowe. Było to idealne miejsce nadające się na długie spacery i odizolowanie od nowoczesności tego świata.
Julie rozpoczęła swój monolog zaraz po tym, jak zaczęłyśmy przedzierać się przez pierwsze drzewa.
— Słuchaj, Alice. Ostatnio sobie myślałam, że moje życie jest wyjątkowo nudne! Przydałaby się nam jakaś ekstra przygoda, co nie? Mogłybyśmy, ale tak zupełnie przykładowo, wyruszyć w świat, mając przy sobie tylko dziesięć złotych, albo poszukać skarbu. Ewentualnie zrobić coś wyjątkowego i…
To właśnie moja przyjaciółka. Wieczna gaduła. W przeciwieństwie do mnie, nieustannie zamyślonej dziewczyny. Podczas jej pogadanki lubiłam obserwować otoczenie i wsłuchiwać się w dźwięki wydawane przez naturę. Jednak niespodziewanie się zatrzymałam. Miałam wrażenie, jakby ktoś się do nas zbliżał.
— Co robisz? — zapytała Julie.
— Słyszysz?
— O nie, Alice. Tym razem się nie nabiorę — powiedziała z nadąsaniem, jednak po chwili moja przyjaciółka również usłyszała głośny szelest.
Znienacka ujrzałyśmy biegnącego w naszym kierunku Arthura. Krzyczał coś nieskładnie, zupełnie nie dało się go zrozumieć. Dopiero gdy w końcu przed nami stanął, wydyszał wyraźniej:
— Pomóżcie! Thomas leży na torach. Stopa mu utknęła i nie da się jej wyjąć!
Nie zastanawiałyśmy się zbyt długo nad tym, co powiedział. Błyskawicznie ruszyłyśmy za chłopakiem, przedzierając się przez drzewa i krzewy. Już chwilę później znaleźliśmy się na miejscu. Thomas rzeczywiście siedział ze stopą włożoną między szyny.
Znałyśmy braci Rous jedynie ze szkolnych korytarzy, jednak w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Thomas był w niebezpieczeństwie i musieliśmy mu pomóc. Złapaliśmy go za ramiona i ze wszystkich sił zaczęliśmy go ciągnąć. Każdy z nas liczył na to, że stopa pod wpływem znacznej siły łatwo się wyjmie. Jednak byliśmy w błędzie.
W końcu Julie stwierdziła ze zdenerwowaniem:
— To bez sensu. Musimy zadzwonić po straż, zanim… — urwała.
Bowiem w tym momencie usłyszeliśmy znajomy dźwięk, który zwiastował nadciągającą tragedię. Podczas gdy pozostali wpadli w panikę, ja starałam się coś wymyślić. I wpadłam tylko na jeden pomysł.
Momentalnie puściłam się pędem w stronę nadjeżdżającego pociągu. Wymachiwałam rękami i wrzeszczałam wniebogłosy prosząc, by zatrzymali maszynę. W rezultacie już po chwili motorniczy wyjrzał przez okienko i zauważył świruskę biegnącą wprost na lokomotywę.
Lada moment rozległ się przeraźliwy pisk zatrzymujących się kół. Rozpędzony pociąg zbliżał się nieubłaganie. Przerażona cofałam się w tył; za sobą słyszałam krzyki pozostałych. Wrzeszczeli, bym zeskoczyła z torów, ale do mnie to nie docierało. Miałam przed sobą ogromną maszynę, która coraz bardziej zwalniała.
Niespodziewanie potknęłam się o Thomasa i wylądowałam na torach. Zamarłam. Pociąg zatrzymał się tuż nad jego stopą.
Później wszystko wydawało się dziać, jakby w przyspieszonym tempie. Pojawiła się straż pożarna, pogotowie. Było dużo mowy o szczęściu, wiele podziękowań. Aż wreszcie całe zamieszanie minęło i mogliśmy spokojnie wrócić do swoich domów. Jednak wtedy Thomas zbliżył się do mnie i poprosił na słówko. Odeszliśmy kilka kroków dalej.
— Chciałem ci jeszcze raz podziękować, ale przy okazji cię ostrzec. Obiecaj, że nie będziesz chodzić do tego lasu sama. OK?
— Dobra, ale dlaczego? Czy ma to coś wspólnego z faktem, że twoja noga utknęła w torach w dość niemożliwy sposób?
— Tak bardzo było to widać? — zapytał półgłosem.
— Mnie nie nabierzesz na wykręt z feralnym upadkiem. — Spojrzałam mu prosto w oczy.
Wyraźnie nad czymś myślał. Coś ukrywał. Jakby zastanawiał się, czy może mi zaufać. Nagle złapał mnie za ramię i znacznie się przybliżył. Zaczął gorączkowo szeptać:
— To on. On mi to zrobił. Śledziłem go, bo wiem, że coś knuje! Ale zobaczył mnie, gdy byłem przy skrzynce, i wtedy oberwałem. Ocknąłem się ze stopą w torach. Nie mogłem przecież im powiedzieć!
— Ale chwileczkę, o kim ty mówisz? — zapytałam zdezorientowana.
— O Dziwaku.
Dziwakiem okazał się być podejrzany mężczyzna około trzydziestki, który według Thomasa notorycznie chodził do lasu z dużym plecakiem i znikał za skrzynką z przewodami elektrycznymi. Z relacji chłopaka wywnioskowałam, że albo ten ma jakieś urojenia, albo rzeczywiście facet coś kombinował. Uśmiechnęłam się do Thomasa i stwierdziłam, że jednak będzie bezpieczniej, gdy sobie już pójdę. Wtedy nieoczekiwanie podeszła do nas Julie i zapytała:
— Arthur poszedł do domu?
— Nie, miał na mnie zaczekać. Ale przecież był z tobą.
— Niekoniecznie. Rozmawiałam z nim tylko chwilę, bo strażacy mieli do mnie pytania. Potem go nie widziałam.
— To gdzie on jest?
Rozejrzeliśmy się dookoła. Arthura naprawdę nigdzie nie było. Thomas wyjął komórkę, wybrał numer do brata i dał na głośnomówiący. Kilka sygnałów ciszy w końcu przerwał przeraźliwy szum, w którym dało się usłyszeć urwany głos: „uwięził mnie”.
Spojrzeliśmy po sobie przerażeni. Sytuacja stała się bardzo poważna, ale Thomas, nie myśląc zbyt wiele, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Natychmiast ruszył w stronę tajemniczej skrzynki, a my podążyłyśmy za nim.
— Co ty wyrabiasz!? Trzeba zadzwonić na policję! — krzyknęła Julie.
— Nie ma czasu do stracenia. Mój brat jest w niebezpieczeństwie!
Chłopak już po chwili stanął przed skrzynką, a następnie zaczął dokładnie ją oglądać i dotykać. Poszłam w jego ślady.
— Myślisz, że może tu coś być? — zapytałam.
— Alice! Ty też?! — Ujrzałam strach w oczach przyjaciółki, ale bardzo chciałam pomóc w odnalezieniu Arthura.
— Myślę, że jest tu gdzieś tajne przejście. Musi być tylko coś, co je otworzy.
Thomas kucnął i zaczął stukać w ziemię. Gdyby nie powaga całej sytuacji, zaczęłabym się śmiać. Uderzać w trawę? Przecież to niedorzeczne. Julie była w kompletnej rozterce. Głosem przepełnionym ironią rzekła:
— Wiecie co? Sądzę, że otwarcie tajnego przejścia będzie jeszcze prostsze! Czyż nie wystarczy powiedzieć: „sezamie, otwórz się”?
Nagle ziemia pod nami dosłownie się rozwarła. Razem z Thomasem runęłam w dół. Szybko pozbierałam się na równe nogi i rozejrzałam wokoło. Znaleźliśmy się w korytarzu oświetlonym jedynie przez palące się pochodnie. Ściany były wykonane z kamienia, pod sufitem wisiały pajęczyny.
Zaniepokojona Julie spojrzała na nas przez otwór.
— Boże… Ja nie wiedziałam. Wszystko w porządku?
— Tak. Sprowadź tu policję, antyterrorystów… Kogokolwiek! — rozkazałam przepełniona strachem, a Thomas dodał z powagą:
— My idziemy dalej.
Korytarz był kręty i długi. Szliśmy blisko siebie, a na wszelki wypadek trzymaliśmy się za ręce. Nie podobało mi się to miejsce; musieliśmy się znajdować gdzieś pod lasem, z dala od cywilizacji. To mnie martwiło.
Nagle znaleźliśmy się w grocie, w której było troje drzwi. Które z nich wybrać? Niepewnie podeszłam do pierwszych, nadstawiłam ucho i nasłuchiwałam. Cisza. Drugie drzwi — również cisza. Dopiero w ostatnich wyłapałam stukot, jakby ktoś wzywał pomocy alfabetem Morse’a. Thomas ostrożnie nacisnął klamkę, jednak wrota okazały się zamknięte. Jednak wtedy niespodziewanie pochwyciliśmy cichy głos Arthura:
— Kto to?
— Arthur, to my. Przyszliśmy cię uratować.
— Nie! Uciekajcie stąd! On tu jest.
Raptownie usłyszeliśmy zbliżające się ciężkie kroki. Bez zastanowienia szarpnęliśmy drzwi obok, które na szczęście były otwarte. Przez niewielką szparę, którą specjalnie zostawiliśmy, zobaczyłam Dziwaka. Wyglądał groźnie, niczym upiorny morderca z kryminałów, które oglądał mój tata. Mężczyzna wyjął klucz, po czym otworzył pierwsze drzwi. Po chwili wyszarpał biednego Arthura i trzymając go za koszulkę, wrócił z nim do pomieszczenia, z którego przed sekundą wyszedł.
— I co teraz? — zapytałam, a Thomas z postawą bohatera odparł:
— Idziemy tam.
Ostrożnie uchyliliśmy drzwi, a kiedy przejście okazało się puste, weszliśmy do środka. Widok, który nam się ukazał, zapierał dech w piersiach. Było to ogromne pomieszczenie, przystosowane jakby do pracy przy wydobywaniu drogocennych kamieni. Ściany mieniły się kolorami tęczy, a na specjalnych paletach były widoczne szmaragdy, diamenty i inne świecidełka. Obserwowałam to w zachwycie, wręcz nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Thomas jednak nie zwracał uwagi na otoczenie. Był zajęty szukaniem brata.
W końcu dostrzegliśmy go nieopodal jakiejś dziwnej maszyny. Był sam. Niepostrzeżenie podeszliśmy do niego i kiedy wydawało się, że nasza akcja ratunkowa się powiedzie, usłyszeliśmy donośny głos:
— Proszę, proszę! Intruzi.
W oka mgnieniu otoczyło nas kilku mężczyzn. Spanikowana złapałam chłopaków za ręce. Tak bardzo się bałam, a do głowy przychodziły mi najczarniejsze myśli. Znienacka Thomas przybliżył się do mnie i szepnął:
— Na mój znak biegnij co sił w nogach.
I gdy Dziwak wyjął z kieszeni małą strzykawkę, chłopak krzyknął:
— TERAZ!
Momentalnie ruszyliśmy do wyjścia, zostawiając za sobą oszołomionych mężczyzn. Zaraz potem usłyszałam wrzask wściekłego Dziwaka. Zaczęli nas gonić. Biegłam przez korytarz i nagle zobaczyłam migające, czerwone światło. Było wszędzie! Nieoczekiwanie za nami co kilka metrów zaczęły spadać kraty. Byliśmy już przy drabinie prowadzącej na powierzchnię, gdy w jednej chwili potknęłam się i tuż przed moim nosem spadła jedna z pułapek. Byłam uwięziona.
— Alice!
Usłyszałam rozpaczliwy krzyk Thomasa i wszystko wokół mnie zaczęło wirować. Miałam wrażenie, jakbym spadała w bezdenną, czarną otchłań.
Nagle poczułam silny ból w biodrze. Ktoś mnie wołał, ale tym razem nie był to męski głos. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam nad sobą zapłakaną Julie. Zaczęła mnie ściskać.
— Alice, dzięki Bogu! Wszystko w porządku?
— Gdzie Thomas i Arthur? — Byłam oszołomiona. Zobaczyłam też, że leżę na drodze. Wokół było dużo potłuczonego szkła, a w oddali słyszałam jadącą na sygnale karetkę.
— Co? Ci bracia? Przecież nawet z nimi nie gadamy.
— Zaraz, a co z Dziwakiem? Dopadł mnie? — Obolała starałam się usiąść.
— Alice, o czym ty mówisz? Miałaś wypadek, nie pamiętasz? Jakiś pijany koleś cię potrącił.
Wpatrywałam się w nią zdezorientowana. Próbowałam poukładać sobie poszczególne wydarzenia w głowie, ale nic nie chciało złożyć się w logiczną całość. Jeśli rzeczywiście miałam wypadek, to przygoda ze skrzynką była tylko wytworem mojej wyobraźni. Z taką myślą poczułam się jeszcze dziwniej.
Zaraz potem przyjechał ambulans i policja. Ratownicy szybko do mnie podbiegli. Zaczęli sprawdzać stan mojej głowy, zadawali pytania, ale nie miałam sił, by z nimi rozmawiać. Przechyliłam się trochę na bok, a wtedy poczułam jakiś ostry przedmiot w spodniach. Z kieszeni wyjęłam małą strzykawkę. Tę samą, którą miał Dziwak.
3. Świat pomiędzy
Jezioro Rever było jedynym zbiornikiem wodnym w całym Civray niestworzonym przez człowieka. Dodatkowo zarośnięte jak w dzikim buszu nie cieszyło się pozytywną opinią mieszkańców. Nawet wędkarzy było trudno tu spotkać. Właśnie dlatego Caroline wybrała to miejsce na swoją małą ucieczkę z domu.