Lekarstwo na depresję
Esej filozoficzny o cierpieniu i wartości bytu
„Trzeba jeszcze mieć chaos w sobie, by móc wydać tańczącą gwiazdę. — Nietzsche”
Depresja, będąca nie tylko schorzeniem psychicznym, lecz także filozoficznym dramatem, ujawnia się jako symptom głębokiego niedopasowania jednostki do struktury świata, którego sens nie jawi się już jako dany, lecz jako nieuchwytny i rozpływający się w nieskończoności. […]
Lekarstwo na depresję
[Fragment I — O definicji depresji]
Depresja, słowo zużyte i obnażone przez język potoczny, pozostaje mimo to jednym z najbardziej enigmatycznych i nieprzejrzystych fenomenów egzystencjalnych. Wydaje się, że nie poddaje się definicji w sposób ścisły, tak jak nie można zdefiniować nocy jedynie przez brak światła, ani milczenia przez nieobecność głosu. Depresja bowiem nie jest tylko „brakiem radości”, „zanikiem energii” czy „spadkiem nastroju” — to doświadczenie radykalnego oddalenia się od świata, siebie i sensu. Jest zawieszeniem sensotwórczego kontaktu z byciem.
Niektórzy próbują ją opisać w kategoriach biologicznych, jako deficyt serotoniny czy zakłócenie neurochemicznej równowagi. Inni — bardziej egzystencjalnie — jako stan, w którym człowiek przestaje wierzyć w możliwość jakiejkolwiek przyszłości. Ale żadna z tych definicji nie wyczerpuje sedna, które — być może — właśnie na tym polega: że depresja wymyka się pojęciom, że z samej swej istoty jest niedopowiedziana, że zapada się w języku, jak ciemność w źrenicy.
W rzeczywistości depresja nie jest jedynie cierpieniem psychicznym. Jest chorobą metafizyczną: raną, która nie boli ciała, lecz bytu. Jest upadkiem w nicość, która nie ma postaci, a mimo to przygniata. Człowiek pogrążony w depresji nie odczuwa już świata jako „danego”, nie doświadcza siebie jako „możliwego”. Jest, i jednocześnie nie jest. Żyje, ale nie życiem; oddycha, ale w próżni.
A zatem — jeśli istnieje jakiekolwiek „lekarstwo” na depresję, musi ono być czymś więcej niż tabletką, więcej niż rozmową, więcej nawet niż zrozumieniem. Musi sięgać do samego jądra bycia, do fundamentu, na którym człowiek odważa się istnieć.
Lekarstwo na depresję
[Fragment II — O naturze tych, którzy chorują]
Nie jest zaskoczeniem, że depresja nie jest losowym przybyszem; nie dotyka jednakowo wszystkich. Zaskakująco często przybiera na sobie twarz tych, którzy nie tylko myślą, lecz którzy myślą za dużo — ludzi obdarzonych nadzwyczajną inteligencją i głęboką świadomością świata. To właśnie oni zdają się być skazani na cierpienie egzystencjalne, ponieważ ich wiedza o otaczającej rzeczywistości staje się zarazem przekleństwem i klątwą.
Inteligencja, którą zwykliśmy czcić jako dar i siłę, u tych jednostek często przeistacza się w narzędzie obsesyjnego dociekania i krytycznego rozkładania sensu na atomy. Świadomość wielowymiarowości świata, poznanie jego sprzeczności i paradoksów, odsłanianie złudzeń, które podtrzymują naszą codzienną egzystencję, prowadzą do roztargnienia sensu — do utraty tego, co najcenniejsze, czyli poczucia bycia zakorzenionym w czymś trwałym i wartościowym.
W tym kontekście poszukiwanie sensu życia staje się zarówno celem, jak i pułapką. Zamiast ukojenia, zdobywanie wiedzy nakręca spiralę bezsensu. Każda kolejna odpowiedź rodzi nowe pytania, każda próba znalezienia fundamentu okazuje się zatraceniem w labiryncie. Wiedza przestaje być mostem, a staje się murkiem, za którym zamyka się duchowa przestrzeń.
Można by rzec, że intelekt jest jak miecz obosieczny: z jednej strony — narzędzie poznania i wyzwolenia, z drugiej — źródło cierpienia i alienacji. W jego świetle odsłania się bowiem nie tylko piękno świata, ale i jego bezdenna próżnia.
Zatem ci, którzy posiadają świadomość najpełniejszą, zdają się znajdować na krawędzi rozpaczy, balansując między głodem poznania a głodem sensu, którego im brak.
Lekarstwo na depresję
[Fragment III — O tych, którzy nie chorują]