E-book
63
drukowana A5
78.78
Legenda Szakula

Bezpłatny fragment - Legenda Szakula


Objętość:
65 str.
ISBN:
978-83-8414-826-6
E-book
za 63
drukowana A5
za 78.78

Rozdział I — Stworzenie

Dawno temu, obudził mnie dotyk… wzroku. Niewidzialny, a jednak czułem go jak palące światło na karku.

Otworzyłem oczy, w głębinach kosmosu coś błysnęło, zagrzmiało, zatrzęsło, ale jak… w kosmosie…

W jednej chwili pojawiła się ona. Piękna niczym anioł, jakby w blasku księżyca, ale go nie było. Świetlista, wręcz boska kula światła.

Nastąpił wybuch…

I znowu wszystko umilkło.

Powoli otwierając oczy, ukazało się coś pięknego. Słońce, jego blask oświetlił cały wszechświat. Wielka kula.

Nie kula, lecz płaska, niczym płyta wyrzeźbiona przez bogów. Ziemia ta rozciągała się aż po horyzont, otoczona niekończącą się, wysoką na pięć metrów warstwą lodu.

Dryfując chwilę, dostrzegłem dziwne kolory. Zieleń, błękit, zaraz, jest ich więcej… Jeden, dwa, pięć światów, które połączone są ze sobą drogami wykutymi w lodowej barierze.

Pomału zamykając oczy, dostrzegłem coś jeszcze… Pod dyskiem jakby było coś jeszcze. Nie pustka — coś bardziej żywego. Olbrzymie kolce, skalne szpile wyrastające z nicości i okalający je dym, wbijały się w spód świata. To one trzymały dysk na miejscu, jakby powstrzymywały go przed ucieczką w nicość…

Chyba coś słyszę, jakby szept:

— Śpij, śpij… jak melodia…

Co to za dźwięki, ryki, gwizdy… Nie, to jakby śpiew…

Otwierające oczy spowił blask. Wszystko jakby za mgłą.

— Chwila… co się dzieje…? Unoszę się w powietrzu… umiem latać…

Unosząc się nad ziemią, rozglądałem się dookoła. Dużo zieleni, łąki, lasy, strumyk błękitnej wody. Zwierzęta… ale jakby stada różniących się od siebie. I stworzenia latające… ptaki. Istoty duże i małe — jedne są kolorowe, a drugie nie.

Lecąc dalej, coś mnie zatrzymało.

Myśl.

— Zaraz, zaraz… jak ja się tu znalazłem?

Zaczął ogarniać mnie cichy niepokój. Ciało jakby paliło od środka.

— Chwila… to Chi. To moja siła rośnie…

Jeszcze bardziej panikuję. Z moich ust wyrywa się przerażający krzyk, jakby cały ból i furia znalazły swoje ujście w jednym, potężnym dźwięku.

— Co za potężna moc… Nie panuję nad nią!

Krzyczę głośniej…

Światło gaśnie…

— Moja głowa… co się stało…

Otworzyłem oczy. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałem potwora. Zamarłem.

Zaczął się zbliżać. Emanowała od niego dobra i znana energia, lecz mój wzrok mówił co innego.

— Kim on jest…?

— Sulim… mój wierny towarzyszu.

Sulim jest moim towarzyszem, odkąd pamiętam. Piekielna bestia. Kiedy patrzę na niego, przypomina cały ból wszechświata. Jego ciało pokryte ranami wielu wojen, które lśnią jak rozgrzana lawa. Lawowe blizny, niczym żywe runy mocy, wypalone przez samą materię wszechświata.

To one czynią go nieśmiertelnym.

Jego ryk nie tylko rozdziera na kawałki każdego wroga, lecz w majestatycznym momencie zwiastuje potęgę.

— Przyjacielu, cieszę się ogromnie na twój widok… ale jak my się tu znaleźli…

Po chwili rozmyślania, rozglądania się wokół i podziwu piękna planety oraz jej stworzeń, ruszyliśmy przed siebie — dalej, w głąb nieznanego nam lądu.

Rozdział II — Historia Pięciu Światów

Przechadzając się po bezkresnych łąkach, uniosłem się w powietrze. Niczym ptak poszybowałem ku słońcu. Z góry świat jeszcze piękniejszy, mieniący się soczystymi kolorami niczym tęcza.

— Co się dzieje…?

Jakaś siła sprawia, że opadam. Opadłem… Moje stopy dotknęły ziemi, a w głowie pojawiły się szepty:

— Śpij… śpij… jak melodia…

— Witaj, Szakulu. Jestem Boginią Snów — Akitara. Jestem boginią wywodzącą się z elfickiej krainy.

Pomyślałem… Piękna, mieniąca blaskiem diamentów skóra, charakterystyczne szpiczaste uszy zdradzają pradawne pochodzenie. Spowita w jedwabną, białą narzutę, porusza się jak sen, którego nie chcesz zapomnieć.

— To mi się śni…

— Śnisz, ale czy sen nie może być prawdą? Wołałam cię, Szakulu. Nasz świat ogarnął mrok.

— Co się stało…? — zapytałem zdziwionym tonem.

— Nasz świat kiedyś był jeszcze piękniejszy. Czas jakby wolniej płynął, wszyscy mieszkańcy planety żyli razem w harmonii. Żyliśmy jak w raju. Chodź, pokażę ci coś…

Nagle moim oczom okazała się ogromna planeta, jakby wyłoniła się z dymu.

— Jesteśmy w kosmosie…?

— Popatrz, Szakulu. To nasza piękna planeta i jej pięć światów. Świat, w którym się obudziłeś, to Nanru. Spójrz w głąb lądu — widać jeszcze cztery inne światy: Nasturia, Amezis, Rykmeru i Sumaret. W każdym świecie ludzie i stworzenia żyją razem z Bogami.

— Razem z Bogami…? — Zdziwiony… — To jest was więcej? — zapytałem zdziwionym tonem.

— Mój przyjacielu, spotkamy się niebawem, a opowiem ci resztę historii… Już niebawem…

— Śpij… śpij… jak melodia…

Chyba po chwili — tak sądzę — otrząsnąłem się pośród kolorowych kwiatów, a wokół — małe brzęczące stworzenia, motyle, i on — mój towarzysz Sulim. Wstałem, otrząsnąłem strój i poszliśmy przed siebie.

Po dłuższej wędrówce dostrzegłem mistyczny obraz. Kiedy słońce kładło się do snu, jego ognista barwa podpalała wodę, która dzięki falom wyglądała jak żywy płomień, a nieopodal — wielki zamek ze szpiczastymi wieżami.

— Widzisz, Sulim? To na pewno zamek bogów. Może ich poznamy…

Wpatrzony w blask zachodzącego słońca, przypomniała mi się Akitara.

— To był sen… tak prawdziwy, jakiego nigdy nie miałem…

Jej energia emanowała czystym dobrem. Piękna kobieta, niczym anioł. Jej historia jest niewiarygodna, Sulimie. Musimy im pomóc — po to tu jesteśmy.

Rozmyślając nad opowieścią Bogini Snów, czas jakby się zatrzymywał. Pomyślałem:

— Jeszcze się spotkamy…

Z uśmiechem na twarzy położyłem się wygodnie i zasnąłem.

— Śpij… śpij… jak melodia…

Słyszę szepty.

— Akitaro, to ty…?

— Tak, Szakulu, to ja…

Pojawiła się znikąd — jak duch.

— Bogini, opowiedz mi proszę dalszą część historii…?

— W porządku, przyjacielu. Na czym to skończyliśmy…? A tak, pamiętam…

— Na naszej planecie żyje, oprócz nas, jeszcze ośmiu bogów: Bóg Stworzenia, Bóg Mądrości, Bóg Światów, Bóg Czasu oraz Boginie — Miłości, Przeznaczenia, Sztuki i Szczęścia.

— Wszystkie światy kiedyś żyły w harmonii, ale pewnego dnia coś złego stało się z Bogiem Czasu. Ludzie już zapomnieli, jak żyli wieki temu. Tłumy ludzi melodyjnie przemierzały granice światów. Każdy świat tętnił życiem. W każdej lodowej drodze była przystań — spokojna przystań dla spragnionych, głodnych i zmęczonych podróżników.

— Akitaro! Przecież te drogi wyglądają, jakby spowijał je mrok. Wyczuwam wrogą, złą energię z tamtych miejsc…

— Spostrzegawczy jesteś, Szakulu. Niestety, jak ci wspomniałam wcześniej — nasza radość skończyła się w dniu, w którym złe moce ogarnęły duszę Boga Czasu.

— Jak to złe moce…? — zapytałem zdziwiony.

— Pewnego dnia Bóg Czasu — Kesyrz — wybrał się na wyprawę między czasami. Jak gdyby nigdy nic, dzień w dzień opowiadał wszystkim o czasie z taką fascynacją, jak nikt inny.

— Kiedy wrócił, wszyscy poczuliśmy palący lód w naszych płucach, a także przerażającą siłę, która zjeżyła nasze karki. Bo tego dnia Kesyrz wyruszył w podróż przez najpradawniejsze zakątki czasu. Przemierzył oceaniczne wiry czasoprzestrzeni, aby dotrzeć do pradawnej krainy przodków — Montes Antiquitatis Obscurae — Gór Mrocznej Starożytności. Gór między teraźniejszością a tym, co miało nie powstać.

— Dlaczego zapuścił się aż tak daleko? — zapytałem.

— Chciał poznać całą wiedzę Czasu — każdego wymiaru. Chciał poznać jego początek i koniec.

— Kiedy dotarł do gór, opanowała go dziwna siła. Tajemniczy byt — Cień Czasów — który robił wszystko, żeby nim zawładnąć. Obiecał wszystko. Szeptał, że spełni twoje najskrytsze marzenia, w zamian za drobną cenę.

— W chwili euforii Bóg Czasu nie dostrzegł prawdziwej potęgi wolnej woli. W jednej chwili Kesyrz i jego życzenie zostali zamknięci w pokoju bez klamek, bez mocy — we własnej głowie.

— Cień Czasów, potężny byt z mocą Kesyrza, stał się najpotężniejszym z bogów.

— Zaraz, zaraz… Przecież jak połączycie siły, to razem możecie go pokonać!

— Niestety, Szakulu, Bóg Czasu zabrał nam wszystkim nasze artefakty, które dawały nam siłę.

— Artefakty…? Co to takiego? Ja nie mam nic takiego, oprócz Sulima. Gdyby nie on, to nie wiem, kim bym się stał… — zamilkłem.

— Każdy z nas może korzystać z mocy, niestety, nie wystarczy to na pokonanie tego bytu.

Doniosłym głosem rzekłem:

— Akitaro! Ja i Sulim odnajdziemy Boga Czasu i przywrócimy pokój tej pięknej krainie! Obiecuję… Powiedz, Bogini, jakie to artefakty i gdzie one teraz są?

— Przyjacielu, artefaktów Bóg Czasu wcale nie ukrył — on je rozsiał po wszystkich światach. Tutaj, w Nanru, nie ma artefaktu, ale w Nasturii, Amezis, Rykmeru i Sumarecie — tak.

— W Nasturii znajdziesz Topór z Runami i Oko Boga. W Amezis — Miecz Zniszczenia i Kielich Szczęścia. Harfa Wieków i Klepsydra są w Rykmeru, a w Sumarecie — Anielski Naszyjnik i Świetlisty Diament.

— Ostatniego artefaktu — Szpuli Nici — pilnuje Oselion.

— Oselion…? Kim jest Oselion, Akitaro? — zapytałem.

— Oselion — majestatyczny, ogromny wilk. Samiec Alfa i Omega. Połyskująca, platynowa sierść, płonące, krwiste oczy. Jeśli w nie spojrzysz… spłoniesz żywcem. Oddany swojemu Panu… na śmierć i życie…

Nabrałem powietrza w płuca… i wydech…

— To chyba nic trudnego — rzekłem.

— Jakby to było takie proste… Ten straszny byt, który opanował ciało Kesyrza, przywołał mocarnych strażników, którzy nawet za cenę życia mają ich bronić. Niestety, ale nikt z nas nie jest wystarczająco silny… — powiedziała smutnym głosem.

— Akitaro, Bogini, nie martw się. Rozprawię się z nimi wszystkimi. Nie mogę pozwolić na to, żeby jakiś byt czy Cień Czasów niszczył tak piękną planetę.

— Szakulu, wybawco… mam nadzieję, że zdołasz uratować Boga Czasu i nas przed złem. Pamiętaj, mój drogi — drogi między światami niosą śmierć i zgubę…

Nagle poczułem się zmęczony, moje powieki stały się ciężkie.

— Śpij… śpij… jak melodia…

Ktoś szepcze moje imię. Otwieram oczy…

— To był sen…? Nie… to była prawda…

Zerwałem się i powstałem. Spojrzałem na zamek w oddali. Po chwili zamyślony wzrok skierowałem ku dołowi — w tafli spokojnej wody ujrzałem siebie.

Pradawne bóstwo zła i dobra, chaosu i błyskawic. Moje ciało spowija aura oraz Furia Boskich Żywiołów, a oczy iskrzą się jak burzowe niebo.

Wyglądam jak człowiek — grafitowe, atletyczne ciało, o jakim każdy może tylko pomarzyć. Magiczne runy na ciele wyglądają, jakby były wypalone, a mój strój — o czystej bieli — przewiązany czarnym pasem, nad którym widać potargany materiał po stoczonej bitwie.

Przynoszę koniec… ale i nowy początek.

Jestem najpotężniejszym Bogiem we wszechświecie.

Jestem Bogiem zła i chaosu.

— Sulimie, czeka nas kolejna niezapomniana przygoda. Piszemy się na nią razem, przy moim boku?

Sulim kiwnął głową, jakby mnie zrozumiał.

— W takim razie, bestio… ruszajmy w świat. Przygoda czeka!

I w taki oto sposób Szakul i jego towarzysz wyruszyli napisać nową historię, która zostanie zapamiętana do końca kresów wszechświata.

Rozdział III — Nanru

Przechadzając się po krainie Nanru, pośród bezkresnych łąk, lasów i gór. Na najwyższym szczycie postanowiliśmy z Sulimem odpocząć, rozkoszując się chwilą.

— Sulimie, ktoś się zbliża… Wyczuwam silną energię.

Na horyzoncie dostrzegłem coś wielkiego. Ptak? — pomyślałem. Ktoś jeszcze…

Wzrok skierowałem ku ziemi. W oddali dostrzegłem subtelną postać z wielkim, czarnym wilkiem… chyba. Nagle, ku mojemu zdziwieniu, postacie pojawiły się obok. Sulim aż ryknął i przybrał postawę do walki.

Sanzul — potężna, piękna, biała bestia przypominająca lwa ze skrzydłami. Posiada złotą zbroję z diamentami, która chroni go przed wszelką magią. Szczęki z połyskiem zimnej stali, szpony jak z kuźni piekła — były postrachem każdego, kto stawił mu czoła. Oburzony król stanął na dwóch tylnych łapach, rozłożył skrzydła.

— Król nad królami… Niesamowita potęga — pomyślałem.

— Chwila… Co to, Sulimie…?

Za naszymi plecami wyskoczył czarny kot. Znaczy — tak mi się wydawało… To była wielka puma, jak się później okazało — Keltok — wierny przyjaciel i miłośnik muzyki. A może… zaczarowanej muzyki Atarly.

Pradawny przodek pumy. Jego futro — czarne, lśniące niczym stal — z wielkimi, złotymi kłami, na których widać czarne pęknięcia niczym żyły krwi. Złote szpony wyglądały, jakby przed chwilą stoczyły bitwę. Lojalny i groźny — jego aura spowija spokojem każdą dobrą duszę, a biada tym, którzy mają nieczyste zamiary.

Sulim jakby eksplodował w środku — jego energia znacznie wzrosła…

— Sulimie… — podszedłem do niego, delikatnie położyłem rękę na jego głowie. — Przyjacielu, spokojnie. To nasi przyjaciele.

Atmosfera, energia wokół nagle stała się ciepła.

— Kim jesteście? — zapytałem.

— Ja jestem Boginią Miłości, a to moja siostra Atarla — Bogini Sztuki. Mam na imię Antria. Jestem Boginią Miłości i Nienawiści, Subtelności i Zazdrości.

Kiedy mówiła, wszystko dookoła zamarło.

Antria — anioł… Jestem znana z anielskiej urody i anielskiego, złotego naszyjnika z pięknym, czerwonym diamentem, który tworzy niewidzialną, magiczną barierę chroniącą mnie przed złem. Lecz sam wiesz, gdzie on jest i kto go skradł…

— Witaj, przyjacielu — mój wzrok skierowałem ku głosowi, jak czarodziejska muzyka. Ujrzałem ją…

Bogini Sztuki — Atarla. Opisywana jako bóstwo wszelakiej rozkoszy twórczej. Każdy, kto posiada wyjątkowy talent muzyczny, artystyczny czy poetycki — spotkanie z Boginią Sztuki wspomina jak prawdziwy sen na jawie.

Atarla każdej wyjątkowej duszy grała jeden, wyjątkowy utwór — tak piękny, jak ona sama. Piękna kobieta w lekkiej, powiewającej sukni w kolorze bursztynu, a obok niej powinna lśnić Harfa Wieków — Lirion. Gdy Atarla gra na niej, każda nuta zamienia się w obłok wróbelka, a melodia materializuje wizje. Każda nuta potrafi wydobyć twórczą moc z innych.

— Szakulu… — powiedziała Antria. — Chcemy cię powitać, a zarazem życzyć szczęścia. I żeby ci się udało zniszczyć ten straszny byt. Chcemy cię pobłogosławić, aby szczęście was nigdy nie opuściło.

Antria i Atarla zaczęły wymawiać jakieś słowa w nieznanym mi języku, a nad naszymi głowami zaczął sypać śnieg… Nie — to był pył, mieniący się blaskiem księżyca.

— Szakulu, za tymi górami jest droga wyrzeźbiona w lodzie, wysoka jak szczyt tej góry. A najgorsze jest to, że Bóg Czasu zaczarował niebo nad wąwozem, aby nikt nie skracał sobie drogi.

— Boginie, dziękuję wam za wasze wsparcie, ale teraz musimy iść dalej.

W chwili wypowiadania ostatnich słów spojrzałem na Antrię — mistycznie piękna Bogini. Kiedy nasze oczy się zrównały, ogarnęła mnie błoga siła, która — jak się później okaże — była czymś więcej, niż mi się wydawało.

Kiedy rozeszliśmy się każdy w swoją stronę, po krótkiej chwili dotarliśmy do granicy Nanru.

Lodowy Szlak. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś tętnił życiem.

— Czujesz, Sulimie, ten smród…? Tak… Złe moce władają tą doliną. Musimy ich stąd przepędzić. Gotowy, przyjacielu?

Spojrzałem na Sulima — i razem wkroczyliśmy na Lodowy Szlak, aby zmierzyć się z wrogiem.

Rozdział IV — Lodowy Szlak

Naszym oczom ukazało się piękno szlaku, jakbyśmy stali w centrum majestatycznego lodowego tunelu. Ściany jakby porośnięte korzeniami drzew, ale jakieś szare, drzewa jakby żyły, ale się bały. Patrząc głęboko w las, rzekłem:

— Sulimie, nie jesteśmy tu sami! Miej się na baczności! Wyczuwam jego energię, z tą mocą musimy się zmierzyć, ten ktoś prędzej czy później będzie musiał się pokazać.

Przemierzając drogę, postać nie odpuszcza, jest tu, czuję go.

— Widzisz coś, Sulimie…

Wzdychnął tylko, jest tak samo poirytowany jak ja. Z lekkim uśmiechem na twarzy powędrowaliśmy dalej.

Po dłuższej chwili nasze oczy dostrzegły ruiny budynków przejętych przez naturę, jakby przystań pośrodku lodowej drogi. Stojąc w samiuśkim centrum, postanowiłem krzyknąć:

— Wiem, że tu jesteś, pokaż się.

Leci… Kiwnąłem głową w prawo, właśnie koło głowy mignęła mi stalowa gwiazda. Wzniosły się tumany kurzu, a w niej postać. Tumany kurzu opadły, a naszym oczom ukazała się postać w czarnym stroju z kapturem i z maską na twarzy. W mgnieniu oka staliśmy naprzeciw, oko w oko.

Przybysz zapytał lodowym tonem:

— Kim jesteś, samobójco?!

Spojrzałem mu prosto w oczy, myśl — emanuje od niego potężna energia, a jego złota katana niejedną duszę odprawiła na tamten świat. Rzekłem:

— Jestem Bogiem zła i chaosu, Najpradawniejszym Bóstwem, zwą mnie Szakul!

Przekrzywiłem głowę z szaleńczym uśmiechem i zapytałem:

— Kim Ty jesteś!?

— Jestem Abuk, niezwyciężony władca lodowej drogi i nie pozwolę Ci przejść.

— Abuku, liczyłem na to, że to powiesz.

Nagle znikąd, wokół nas, zebrał się wir, który uniósł piasek i kawałki drewna w powietrze. Czas jakby zwolnił, wir jakby zwolnił. Skupiłem się na swojej mocy, czuję ją, jak wypełnia moje ciało. Uwielbiam ten moment, te dreszcze. Ta potęga.

W jednej chwili uwalniam całą energię, wielki wybuch fali uderzeniowej odrzucił przeciwnika, ściany lodowe spękały, a ziemia zadrżała. Abuk wyjął mistyczną katanę, a ja przyjmuję pozę mistrza… Tak stoimy w ciszy, wiatr powiał, zgiełk piasku.

Let’s begin…

Wokół Szakula utworzyła się Aura, jakby czarne i białe szpile, niczym migające gwiazdy wszechświata, a błyskawice otaczały jego postać. Runy i blizny na ciele płonęły prawdziwym ogniem, a w oczach tańczył chaos — krwiste spojrzenie niosło zagładę. Na ciele runy i blizny płoną prawdziwym ogniem. Delikatnie wyciągnięte ręce, zaciśnięte w pięść. Ziemia zadrżała, piach, skały, konary drzew unosiły się w powietrzu. Potęga na miarę Boga.

Abuk jakby zamarł na widok Szakula… Ależ nie, jego postać nawet nie drgnęła, bez ruchu. W jednej dłoni spoczywa saya, druga — w gotowości, trzyma za złotą rękojeść katany. Pełne skupienie… Ostatnie spojrzenie… Obydwoje ruszyli. Zdają się lecieć.

Boom… Uderzyli. Pięść w pięść, utworzyło mistyczną falę uderzeniową. Walczą — cios za ciosem, unik za unikiem. Szakul znika i się pojawia, szybki obrót, wyprowadzenie ciosu nogą. Trafiony. Jego ciało przez jedną sekundę zmieniło kształt. Leci z prędkością światła w stronę ziemi, głową w dół.

Boom…

Tumany kurzu się wzniosły. Cisza. Naszym oczom ukazał się ogromny krater, a pośrodku — Abuk. Stoi z głową skierowaną ku górze.

— Co on robi…

Chwycił za złotą rękojeść, delikatnym, lecz pewnym ruchem dosięga złotej katany. Wydawałoby się, że Abuk się uśmiecha. Za to Szakul przewidział, co będzie — w jego dłoniach pojawiły się czarne kule, otoczone czerwoną aurą — rzucił. Jedna, druga, całe serie kul skierowanych w stronę wroga, w jednym celu — żeby zmieść go z tego świata. Są coraz bliżej, a on nawet nie drgnął. Co za prędkość, ruchy niewidzialne dla oka. Kule wręcz zamieniały się w pył — oto najczystsza magia Ninja.

Jego katana — ostra jak brzytwa, zimna stal, lśniąca niczym gwiazda. Abuk z łatwością powstrzymał atak Szakula.

Odwet… Leci w stronę Boga. Miecz oburącz trzymał nad głową, nagle świst, jakby niebo zostało rozdarte. Mistyczna fala uderzeniowa oczyściła okolicę z ostatniego ziarenka piasku, a w lodowej ścianie wyryty krater ukazujący moc uderzenia.

Szakul zatrzymał potężny atak jednym palcem.

— Co to… ta aura, czysta złość…

Furia ciosów spadła na Abuka — co za prędkość! I ostatni cios — naładowana czarną kulą pięść leci prosto na twarz wroga. Siła uderzenia zmiotła Abuka. Wbił się głęboko w lód.

To chyba koniec.

Jednak nie. Szakul wyciągnął rękę, na dłoni pojawiła się czerwono-czarna kula z otaczającymi ją pierścieniami — leci…

Boom!!!

Tony kurzu. Dopiero po chwili opadły. Abuk leży nieruchomo na ziemi. To koniec.

Szakul powolnym, lecz pewnym ruchem zbliża się do wroga. Staje nad nim. Po chwili wróg drgnął — wymęczony, bez sił, leży na ziemi. Potargany strój, maska w strzępach rozsiana dookoła.

— Abuku, jak na człowieka, byłeś godnym przeciwnikiem — powiedział Szakul.

Wyciągnął rękę, aby pomóc się podnieść przeciwnikowi. Podali sobie ręce. Bóg pomógł podnieść się Abukowi. Po krótkiej rozmowie obydwoje jakby byli szczęśliwi, że mogli się zmierzyć. Podziękowali sobie nawzajem za dobrą walkę.

— Szakulu, twoja potęga jest wielka. Droga przed tobą stoi otworem. Jeśli będzie nam pisane jeszcze raz się zmierzyć — będę gotowy.

— Abuku, dzielnie walczyłeś. Z przyjemnością. Musimy to powtórzyć.

Skinęli głowami na znak szacunku.

— Sulimie, ruszajmy dalej w stronę Nasturi.

Jak gdyby nigdy nic się nie stało, przemierzali Lodowy Szlak, zostawiając za sobą zgliszcza i kratery, które aż krzyczały:

— Tutaj walczyli najlepsi.

Po chwili naszym oczom ukazał się mistyczny obraz… Nasturi.

Rozdział V — Nasturia

Słońce to samo, ale jakby świeciło słabiej. Łąki i lasy jakieś takie szare, zwierzęta ospałe, nawet niebo nie jest niebem.

— Sulimie, o co chodzi, co widzisz? — Sulim od pierwszego widoku tego świata dziwnie się zachowuje, warczy jak nigdy dotąd.

— Masz rację, przyjacielu, czuję bardzo złą energię.

Pewnym krokiem przekroczyli granice Nasturii. Zmierzają ku miastu Bogów odzyskać artefakty. Wzniosłem się w powietrze, zobaczyć, w którym kierunku musimy podążać, lecz powietrze też jakieś szare.

— Przyjacielu, w oddali widać tylko lasy, łąki i góry. Musimy tam dotrzeć. Może po drugiej stronie dostaniemy odpowiedź.

Ruszyliśmy przed siebie. Sulim zwinnie i szybko przemierza ziemię, a ja, niczym ptak, przedzieram się przez chmury.

— Sulimie! Już niedaleko! — krzyknąłem.

Kiedy dotarliśmy do celu, zbliżyłem się do Sulima. Stanęliśmy u podnóża góry, poczuliśmy się nadzwyczaj mali, jak mrówki. Dziwne uczucie.

— Spójrz, przyjacielu. Stoimy przed Pradawnymi Górami Mani.

Magiczne runy i symbole wykute w równie magiczny sposób. Tak kiedyś ludzie tego świata chwalili Bogów.

— Sulimie, robimy wyścigi. Kto pierwszy będzie po drugiej stronie, wygrywa. Liczę do trzech i ruszamy. Jeden… Trzy!

Ruszyłem. Zacząłem się śmiać w środku. Teraz mam szansę. Co? Nie! Sulim czuje się jak ryba w wodzie. Niesamowite. Raz, dwa — i pozostał tylko kurz.

Będąc na szczycie, zobaczyłem Sulima wpatrującego się przed siebie. Przystanąłem przy nim, a naszym oczom ukazało się miasto z zamkiem wrośniętym w urwisko i ogromnym wodospadem.

— Tam musimy się udać, towarzyszu.

Po krótkiej wędrówce przez las poczuliśmy energie, które zbliżały się do nas.

— Jest coraz bliżej, Sulimie. To będzie ktoś, kto gra z nami w jednej drużynie. Wyczuwam dobrą energię.

Dźwięki trzaskających i powalających się drzew.

— Co się dzieje?

Naszym oczom ukazały się dwie postacie, które otacza niebiańska aura. Otoczenie nabrało koloru. Niebywałe. Przy kobiecie zauważyłem migoczący obłok, a za nimi dostrzegłem wielkiego pradawnego żubra.

— Witaj, Szakulu. Pomimo wielkiego świata, dotarły do nas wieści o twoim przybyciu oraz pomocy nam i naszemu światu. Ja jestem Boginią Przeznaczenia — Anolea.

Myśl — Piękna kobieta, ubrana w magiczny strój wojowniczki, który nie pozwoli skrzywdzić swojego nosiciela. Bijąca seksapilem ognistowłosa Bogini. Dbam o los dobrych i złych istnień na tej planecie. Tylko bez mojego magicznego artefaktu — szpuli siwej nici, wręcz symboliki nitki życia, którą przeplatam, decydując o twoim przeznaczeniu. Każda istota ma jakiś cel w życiu. Nie dość, że piękna, to też potężna Bogini Anolea.

— Bogini, ten obłok ci towarzyszy?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 63
drukowana A5
za 78.78