E-book
12.44
drukowana A5
54.95
Las

Bezpłatny fragment - Las


Objętość:
274 str.
ISBN:
978-83-8414-270-7
E-book
za 12.44
drukowana A5
za 54.95

„Zawsze ucz się z historii,

aby mieć pewność, że popełnisz te same błędy ponownie.”

Johan Edlund — TIAMAT

ROZDZIAŁ I — PRZYJAZD

Samochód sunął krętą, wąską drogą, otuloną przez gęste ściany drzew. Asfalt, choć w dobrym stanie, nosił już na sobie ślady czasu — spękane linie, łatane fragmenty. Gdzieniegdzie droga była rozjeżdżona przez ciężkie maszyny wywożące drewno z lasu. Pobocza niemal natychmiast przechodziły w wilgotną, intensywną roślinność, która zdawała się pochłaniać wszystko, co znalazło się za daleko od utwardzonej nawierzchni.

Z lewej strony droga łagodnie opadała w dolinę, której intensywnie zielone łąki falowały w podmuchach wiatru niczym delikatna tafla wody. Nisko wiszące chmury rzucały na nie zmienne cienie, sunące powoli, jakby chciały otulić krajobraz końca lata swoim aksamitnym płaszczem. Z prawej strony las piął się w górę — majestatyczna ściana jodeł i buków, z których zwisały ciężkie, omszałe gałęzie, filtrujące światło w złoto-zielone pasma. Promienie słońca przedzierały się przez korony drzew, tworząc na leśnym runie mozaikę świetlnych plam. Gdzieniegdzie pojawiały się drzewa o lekko rudziejących już liściach — jesień powoli zaznaczała swoją obecność, choć jeszcze nie śmiała zawładnąć w pełni tym miejscem jeszcze będącym w posiadaniu koniec lata.

Ewelina, siedząca na miejscu pasażera, wystawiła rękę za szybę i pozwoliła, by wiatr igrał z jej palcami. Powietrze było rześkie, na granicy ciepła i pierwszej chłodnej wilgoci zapowiadającej nadejście zimniejszych dni. W nozdrzach czuła zapach wilgotnej ziemi, butwiejącego drewna i sosnowej żywicy, tworzący niepodrabialną woń lasu, która wdzierała się do płuc wraz z każdym oddechem.

— Daleko jeszcze? — Elwira zmarszczyła brwi, wpatrując się w ekran telefonu, na którym GPS walczył z brakiem zasięgu. — Nie łapie mi sygnału.

— Spokojnie, już niedaleko — odpowiedziała Ewa z pewnym siebie uśmiechem, nie odrywając oczu od krętej drogi. Choć ostatnia z ich trójki zdobyła prawo jazdy, teraz prowadziła z taką pewnością, jakby samochód stanowił przedłużenie jej ciała. Pokonywała zakręty z lekkością tancerki znającej na pamięć choreografię.

— Czuję to miejsce — szepnęła Monika z tylnego siedzenia. Jak zwykle oszczędna w słowach, chłonęła wzrokiem zmieniający się za oknem krajobraz, a jej oczy błyszczały tajemniczo.

Bieszczady miały w sobie coś pierwotnego. Teraz góry w oddali tonęły już w ciepłych barwach wczesnego wieczoru, ich majestatyczne sylwetki rysowały się ostro na tle nieba przecinanego smugami złocistego światła. Droga, którą jechały, biegła ponownie między wzniesieniami, raz w górę, raz w dół, jakby same góry oddychały, jakby pulsowały w rytmie nienaruszonej natury.

Każdy zakręt odkrywał inną twarz lasu. Miejscami był jednolity, szczelnie zasłaniał niebo, pozwalając jedynie pojedynczym smużkom światła rozświetlić ściółkę w złociste plamy. Wilgotne pnie pokryte mchem, imponujące paprocie i niskie zarośla przypominały krajobraz dawno zapomnianych bajek. Z kolei w bardziej odsłoniętych partiach drzewa rzedły, światło wpadało szerokimi smugami, tworząc złote tunele wśród gałęzi, przez które unosiły się drobinki kurzu, tańczące w powietrzu jak miniaturowe gwiazdy.

Każdy podmuch wiatru niósł inny zapach — raz wyraźnie czuć było rozmokniętą ziemię, raz słodką woń kwitnącego jeszcze bzu, a raz nagłą nutę mokrego drewna, jakby gdzieś w oddali sączył się strumień, niewidoczny dla oka, lecz wyczuwalny w powietrzu.

— Myślisz, że ludzie tu naprawdę mieszkają? — rzuciła Ewelina, kiedy mijały kolejną samotną spróchniałą chatę, ukrytą między drzewami, której okna odbijały zachodzące słońce.

— Pewnie tak. Tylko nie pytaj, co robią po zmroku — odpowiedziała Elwira, uśmiechając się tajemniczo.

— Nie, ja pytam poważnie, czy mieszkają czy tylko przyjeżdżają na urlop — Ewelina drążyła temat.

— Oczywiście, przecież te kwatery musi ktoś obsługiwać. Wiele osób ucieka z miasta. Chcą mieszkać na odludziu. Pędzić bimber, wypalać węgiel drzewny, zakopać zwłoki bez świadków — Elwira z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru dalej dręczyła Ewelinę.

Ewelina chyba bała się pytać dalej. Ewa nie skomentowała. Skręciły w boczną drogę i ta teraz poprowadziła przez wąski mostek nad strumieniem, jego woda szemrała spokojnie, połyskując w ostatnich promieniach słońca. Tworzyła miniaturowy wodospad, który w deszczowe dni musiał rozlewać się szeroko na kamieniste brzegi. Przez otwarte okno ponownie uderzył w nie intensywny, chłodny zapach wilgoci — mech, nasiąknięta ściółka i igliwie, wszystko to mieszało się w jedną, lepką woń, która niosła przyjemne, leśne ukojenie.

Nagle gdzieś między drzewami zabrzęczały dzwoneczki owiec. Dziewczyny spojrzały w stronę zbocza, ale pasterza nie było widać. Tylko białe plamy poruszające się w wysokiej trawie i ciche, miarowe pobrzękiwanie niosące się echem po dolinie.

— Coś mi się to nie podoba. Gdzie jest pasterz? — mruknęła Monika.

— Nie przesadzaj, może siedzi gdzieś za drzewami — odparła Elwira i już chciała opowiedzieć, co może za tymi drzewami robić, ale Ewa skarciła ją ostrym spojrzeniem. Miały się bawić, imprezować, a nie godzinami namawiać przerażoną Ewelinę i Monikę do wyjścia z pokoju.

Droga ponownie się wspinała, a światło powoli zaczynało mięknąć, nadając wszystkiemu lekko złotawy odcień. Las zdawał się gęstnieć, gałęzie nachylały się coraz niżej, jakby chciały dosięgnąć samochodu, powstrzymać go przed dalszą jazdą.

Kiedy po kolejnym zakręcie wyłoniła się panorama doliny, przez chwilę zapomniały o wszystkim innym. Widok był oszałamiający. Morze drzew falowało w rytmie wiatru, tworząc zielono-złote fale, a wśród nich połyskiwały małe tafle wody, ukryte w zagłębieniach terenu niczym rozsypane odłamki lustra.

Ewa zwolniła i otworzyła okno.

— No dobra, jest pięknie, ale szybciej trochę poproszę — przyznała Elwira. — Bo jak się zrobi ciemno, to ja nie chcę skończyć jako bohaterka horroru.

— Przestań — rzuciła Monika. — To tylko las.

Las w tej chwili stał się bardziej surowy, mniej romantyczny, bardziej dziki. Mokry mech i paprocie sprawiały, że wyglądał na miejsce, które żyło własnym życiem, niezależnym od człowieka.

Ewa zignorowała uczucie niepokoju i skupiła się na jeździe. Przed nimi wąska droga prowadziła jeszcze głębiej w góry.

Teraz droga wiodąca do domu chłopaka Elwiry zwężała się, otulona zwartym lasem. Wczesny wieczór sprawiał, że światło miało złoty odcień, a cienie drzew rozciągały się długimi smugami na żwirowanej nawierzchni. Z każdą minutą powietrze robiło się coraz bardziej wilgotne, niosąc ze sobą woń żywicy, ziemi i drewna schnącego na słońcu.

— Muszę to zobaczyć na jego twarzy — powiedziała Elwira, stukając paznokciami o ekran telefonu. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech — satysfakcja z niespodzianki, którą miała zgotować swojemu chłopakowi.

— A jeśli się nie ucieszy? Miałyśmy być jutro? — rzuciła Ewelina, zerkając na nią z tylnego siedzenia.

— No to znaczy, że naprawdę nie tęsknił — Elwira spojrzała na wiadomości od chłopaka na telefonie pełne zapewnień, że nie może bez niej i jej pewnych części ciała wytrzymać.

Ewa nic nie powiedziała. Trzymała kierownicę mocno, ale w jej głowie tliła się myśl, że może to wszystko to jednak nie najlepszy pomysł. Że może Elwira powinna była zadzwonić, uprzedzić, zamiast wpadać niezapowiedziana. Pamiętała jak raz taka niespodzianka skończyła się dla niej, tylko wtedy to ona była tą zaskakiwaną. I nakrytą w sytuacji która nie pozostawiała żadnych złudzeń. Za to pozostawiła wiele wstydu i bardzo złą opinię w szkole. Ale nic nie powiedziała — przyjaciółki liczyły na to, że będą się dobrze bawić, a ona nie chciała psuć im nastroju.

W końcu dotarły. Dom wyglądał imponująco. Drewniany, jasny, piętrowy, w stylu góralskim. Spadzisty dach, szeroki taras, balkon na piętrze z drewnianą balustradą i misternymi rzeźbieniami. Z daleka przypominał pensjonat — duży, przestronny, ocieniony kilkoma masywnymi świerkami, których igły szumiały cicho w wieczornym wietrze.

— No widzicie, opowiadałam wam, jak na jego rodzinkę to całkiem przyzwoicie się urządzili — skomentowała Ewelina, wysiadając z samochodu.

— Zawsze lubili robić wrażenie, tak jak i on, nawet „na kredyt” — dodała Elwira, ruszając w stronę bramy.

Brama była zamknięta. Stalowe pręty, na których opierał się drewniany front, wydawały się solidne, ale przy furtce był dzwonek. Elwira nacisnęła przycisk. Cisza.

— No świetnie — mruknęła. Nacisnęła jeszcze raz. Znów nic. — Nie działa, nie starczyło na baterie — dodała.

— Może go nie ma? — zapytała Monika cicho.

— Jest — powiedziała stanowczo Elwira. Z wnętrza domu dobiegała muzyka — rytmiczna, głośna, tłumiona przez ściany, ale wyraźna.

Elwira już szykowała się do przeskoczenia przez płot, jednak Monika nagle wyciągnęła mały scyzoryk i zaczęła manipulować przy furtce.

— Monika, co ty…? — Ewa spojrzała na nią zdumiona.

— Czekaj.

Drobna brunetka pochylała się nad zamkiem, przesuwając ostrze. Po chwili zamek kliknął, a furtka uchyliła się lekko.

— O, proszę, nasza Monika i jej ukryte talenty — rzuciła Elwira z rozbawieniem, popychając furtkę i ruszając do przodu.

— Skąd ty to umiesz? — spytała Ewelina, wchodząc za nimi.

— Nudziłam się zawsze w szkole — uśmiechnęła się lekko Monika, chowając scyzoryk do kieszeni.

Szły podjazdem, otoczonym przez iglaste drzewa. Ścieżka była długa — od bramy do drzwi prowadziło co najmniej kilkadziesiąt metrów. Z każdym krokiem muzyka stawała się głośniejsza. Był to jakiś klubowy beat, monotonny, pulsujący.

Kiedy podeszły bliżej, zobaczyły, że drzwi do domu są uchylone.

— Trochę dziwne — mruknęła Monika, ale Elwira zignorowała ją i pewnym krokiem ruszyła w stronę wejścia. W końcu była u siebie, no może nie u siebie, ale u swojego chłopaka, ale znała dom i bywała tu dość często, także na noce.

Wnętrze było przestronne, z drewnianymi ścianami i belkami pod sufitem. Skórzane kanapy, masywny drewniany stół, kominek w rogu z wygasłymi resztkami drewna — wszystko wyglądało, jakby było urządzone na pokaz, a nie do wygodnego życia.

— Halo? — zawołała Ewelina, ale muzyka zagłuszyła jej głos.

— Jest na górze — powiedziała Elwira. Dźwięk dochodził z piętra.

Schody prowadzące na górę były szerokie, z grubymi balustradami. Drewniane stopnie skrzypiały cicho pod ich ciężarem.

— Zaraz go nakryjemy — zachichotała Elwira, podekscytowana tą sytuacją. Jej oczy i płytki oddech zdradzały, że bardzo ją to nakręcało, a tęsknota za chłopakiem przybrała fizyczny wymiar.

— A jak robi coś zbereźnego, no wiesz… — powiedziała już nieco przestraszona całą sytuacją Ewelina.

— Jeśli to co myślę, że może robić, to ja się nim zajmę, a wy pójdziecie się przejść. Chyba że chcecie popatrzeć — żartowała z szyderczym uśmieszkiem Elwira, ale w jej głosie dało się odczuć, że jest wygłodniała fizycznego kontaktu z chłopakiem jak nigdy wcześniej.

Ewa nic nie powiedziała, ale miała coraz większe przeczucie, że to nie będzie przyjemna niespodzianka.

Podchodząc do drzwi pokoju chłopaka Elwiry, poczuły falę zapachu damskich perfum.

Elwira nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi zdecydowanym ruchem.

Widok w środku uderzył je jak cios w twarz.

Chłopak Elwiry, nagi od pasa w dół, miał przed sobą całkowicie nagą dziewczynę, wyraźnie pijaną, opartą o komodę przed wielkim lustrem.

Uprawiali ostry, szybki seks.

W pełnym świetle, z muzyką dudniącą w tle, a teraz i z szeroko otwartymi drzwiami.

Monika jako jedyna zdołała wydusić z siebie jedno zdanie:

— O Jezu…

Elwira patrzyła osłupiała, a w jej oczach szok mieszał się z niedowierzaniem. Chłopak nie przestał nawet na chwilę. Nie zareagował. Tylko spojrzał na nią przez ramię.

Twarz dziewczyny za to zdradzała całkowitą obojętność, nie tylko na to że ktoś patrzy ale ogólnie na wszystko cokolwiek co się z nią dzieje.

Uśmiechnął się, puszczając Elwirze oko i wykonał gest głową, jakby zachęcał ją do przyłączenia się.

— TY SKURWYSYNU! — wrzasnęła Elwira, przekrzykując muzykę.

Ewa poczuła, jak coś w niej pęka. Nieznośne napięcie, odruchowy gniew, szok, który mieszał się z obrzydzeniem. On skrzywdził Elwirę. On skrzywdził i ją.

Monika i Ewelina odwróciły się natychmiast.

— Elwira, chodźmy stąd — powiedziała Monika, ale Elwira nie słuchała.

— TY PIERDOLONY ŚMIECIU!

Rzuciła się w stronę chłopaka, ale Ewa złapała ją mocno za rękę.

— Chodźmy!

Wybiegły z pokoju. Elwira szła pierwsza, ale nie zeszła po schodach spokojnie. W furii zaczęła rozwalać wszystko, co miała na drodze.

Zrzuciła obrazy ze ścian, kopnęła w stolik, przewróciła lampę.

W salonie na dole dopadła butelkę wina stojącą na stole, zamachnęła się i rzuciła nią w stronę telewizora.

Nie trafiła.

Wino rozlało się po ścianie, butelka roztrzaskała się na drobne kawałki.

Wybiegły na podjazd. Elwira upadła na kolana i zwymiotowała.

— Nienawidzę cię! — wrzasnęła w stronę domu, wyrzucając z ust resztki śliny, jej głos pękł na końcu zdania.

Ewelina i Monika chwyciły ją za ramiona, podnosząc do góry.

— Chodźmy stąd — szepnęła Monika.

Elwira oddychała ciężko, drżała. Z oczu ciekły jej łzy.

— Nienawidzę go.

Dziewczyny pomogły jej dojść do samochodu. Ewa zamknęła drzwi i spojrzała jeszcze raz na dom.

Gdzieś tam, na piętrze, on pewnie nadal się śmiał.

Ewa odpaliła silnik, a jego dźwięk przerwał panującą wokół ciszę. Na podjeździe unosił się jeszcze zapach rozlanego wina i letniego powietrza, przesiąkniętego wonią lasu.

Elwira teraz usiadła z tyłu, obok Eweliny, opierając czoło o szybę. Jej wzrok był pusty, oddech płytki, ręce zaciśnięte na kolanach. Nie płakała już, nie przeklinała. Wpatrywała się w ciemniejący las za oknem, jakby jej umysł wyłączył się na wszystko inne.

Monika usiadła z przodu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie odwracała się do tyłu.

— Znajdź coś, gdzie możemy się zatrzymać — Ewa rzuciła do Moniki, która wzięła telefon i zaczęła przeszukiwać aplikacje noclegowe.

— Mam coś — powiedziała po chwili. — Stary dom, drewniany, ale wygląda na zadbany. Na zdjęciach ładnie, ma wolny pokój.

— Gdzie?

Monika zmrużyła oczy na ekran telefonu.

— Blisko. Dosłownie kilka kilometrów stąd.

Ewa ruszyła. Samochód potoczył się po szutrowej drodze.

Po kilku minutach jazdy, Elwira nagle uniosła głowę.

— Zatrzymaj się.

— Co?

— Zatrzymaj się, kurwa!

Ewa zahamowała gwałtownie. Elwira otworzyła drzwi i dosłownie wypadła z auta na pobocze. Nachyliła się i zwymiotowała. Cichy, rozdzierający dźwięk odbił się echem wśród drzew.

Ewelina podbiegła do niej i złapała za ramiona.

— Już dobrze, spokojnie.

Elwira nic nie mówiła. Tylko odgarnęła włosy z twarzy i zatoczyła się na nogach, łapiąc powietrze w spazmatycznych wdechach.

Ewa wysiadła i spojrzała na Monikę. Wymieniły spojrzenia.

— Jedźmy — rzuciła Elwira głosem pustym, bez emocji. Wróciła na swoje miejsce.

Samochód znów ruszył. Podróż trwała zaledwie kilkanaście minut.

Dom stał na niewielkim wzniesieniu, stary, ale w świetnym stanie. Jego drewniane ściany lśniły w świetle latarni, dach był pokryty nową dachówką, a szeroki ganek zapraszał do środka.

Kobieta, która ich powitała, była w średnim wieku, miała życzliwy uśmiech i ciepły, ale badawczy wzrok.

— To na ile nocy?

— Na razie dwie, jeśli można, potem zobaczymy — odpowiedziała Monika.

Kobieta kiwnęła głową.

— Mam pokój na piętrze, jeden, ale duży. Jest łazienka.

Poprowadziła je schodami na górę. Drewniane deski skrzypiały pod stopami, ale dom był ciepły, zadbany. W środku pachniało lawendą i czymś pieczonym, jakby gdzieś w kuchni stało świeże ciasto.

Pokój był przytulny, ale duży. Jedno podwójne łóżko i dwa pojedyncze, szerokie okno, które wychodziło na drogę i las.

— Jeśli czegoś będziecie potrzebować, jestem na dole — powiedziała właścicielka.

Kiedy wyszła, Monika rzuciła torbę na podłogę i westchnęła.

— No to mamy chociaż dach nad głową.

Ewa podeszła do okna i oparła się o framugę. Nagle zobaczyła na drodze sylwetkę, która wydała jej się dziwnie znajoma.

Mężczyzna szedł w stronę sąsiedniego domu. Wysoki, charakterystycznie lekko pochylony do przodu, w bluzie.

Serce jej zabiło mocniej, pamiętała go z liceum.

— Nie możliwe, nie wierzę…

Odsunęła się od okna i wybiegła na zewnątrz. Ewelina pobiegła za nią.

Kiedy mężczyzna zauważył, jak wybiegają, zatrzymał się i odwrócił.

— Ewa?

Tak, to był Mateusz, jej dawny znajomy z liceum. Choć nic ich nigdy nie łączyło więcej niż przyjaźń, to bardzo się lubili, siedzieli nawet w jednej ławce przez rok.

— Mati! Co ty tu robisz?

— Mieszkam! Tutaj obok — Roześmiał się. — A co ty tutaj robisz? Wróciłaś?

Ewa machnęła ręką.

— To długa historia. Jesteśmy tu na kilka dni. Jest Elwira i Monika. A Ewelinę pamiętasz?

— Jasne. Opowiadaj, co tu robicie. Albo czekaj, co robicie wieczorem? — zapytał z uśmiechem. — My organizujemy ostrą imprezę. W domu mojej dziewczyny. Mega duży dom. Jej rodziców nie ma, zapowiada się naprawdę grubo, żarcie, alko i DJ. Co najmniej trzydzieści osób i to tylko ci, których znamy, a przyjdą pewnie jeszcze znajomi znajomych. Może pęknąć setka! Kto wie, ile jeszcze się zleci. No i też wy.

— Brzmi jak coś, czego potrzebujemy, będziemy wszystkie cztery — powiedziała Ewelina.

Mateusz spojrzał na nią, potem na Ewę.

— Ale na pewno przyjdziecie?

Ewa spojrzała na Ewelinę, potem na dom. Na górze, w oknie, widziała Elwirę, która siedziała nieruchomo, wpatrzona w las.

— Tak, przyjdziemy, nawet nie wiesz, jak teraz tego potrzebujemy — powiedziała.

* * *

Elwira siedziała na parapecie, zaciągając się papierosem. Jej profil odcinał się na tle okna, a dym unosił się w górę, tworząc nieregularne kształty w powietrzu.

Chwilowy deszcz który, jak to w górach pojawił się niespodziewanie, delikatnie teraz stukał o szybę, tworząc kojący rytm, który kontrastował z burzą emocji, jaka wciąż kłębiła się w jej wnętrzu.

Ewa weszła do pokoju z dwoma kubkami gorącej kawy. Bez słowa podała jeden Elwirze, która przyjęła go z delikatnym skinieniem głowy. Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała. Elwira zaciągnęła się jeszcze raz papierosem, po czym zgasiła go na zewnętrznym parapecie i wyrzuciła niedopałek w deszcz.

— Co za skurwysyn — powiedziała w końcu Ewa, siadając na łóżku naprzeciwko przyjaciółki.

Elwira zaśmiała się, ale był to śmiech pusty, pozbawiony radości.

— Wiesz co? Nawet nie jestem jakoś szczególnie zła. Raczej… zmęczona. — Wzruszyła ramionami, upijając łyk kawy. — Jakby to był koniec jakiegoś etapu, który i tak już dawno powinnam zamknąć.

— Nie zasługiwał na ciebie — powiedziała Ewa stanowczo. — Żaden z nich nie zasługiwał.

— Mam po prostu dość. — Elwira obracała kubek w dłoniach. — Dość związków z niedojrzałymi chłopcami. A właściwie… mam dość facetów w ogóle.

Ewa uniosła brwi.

— Chcesz być sama? OK, rozumiem. — Przechyliła głowę, przyglądając się przyjaciółce. — Ale tak całkiem sama? Bez nikogo obok? Bez uczuć, bliskości, ciepła?

Elwira spojrzała jej prosto w oczy, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, inny niż wcześniej, bardziej intymny.

— Nie mówię o braku bliskości, mówię o braku mężczyzn.

Ewa zamarła, a kawa w jej kubku lekko się zachybotała. Przez moment patrzyła na Elwirę, jakby próbowała odczytać jej myśli.

— O czym ty mówisz? — zapytała cicho, choć w głębi duszy chyba znała odpowiedź.

Elwira westchnęła, odstawiając kubek na parapet.

— Sama nie wiem do końca. Po prostu… czasami myślę, że z wszystko mogłoby być inaczej. — Zawahała się. — Lepiej.

Zapadła cisza, podczas której deszcz za oknem przybrał na sile. Krople uderzały o szybę jak palce pianisty o klawisze, tworząc chaotyczną melodię.

— Myślałaś kiedyś o tym? — zapytała w końcu Elwira, a jej głos był cichy, prawie niepewny, tak niepodobny do jej zwykłego tonu.

Ewa spojrzała na nią, przygryzając dolną wargę. Coś w jej oczach się zmieniło, jakby jakaś myśl, dotąd uśpiona, nagle się przebudziła.

— Zawsze byłaś dla mnie wyjątkowa, wiesz? Inna niż wszystkie — powiedziała powoli. — Bliższa. Bardziej… — Szukała odpowiedniego słowa. — Jak jedność.

Elwira przesunęła się nieco na parapecie, jakby chciała być bliżej.

— Pamiętasz, jak wtedy w liceum, kiedy głupi Karolek złamał mi serce, spędziłyśmy całą noc razem? — zapytała Elwira. — Trzymałaś mnie za rękę, póki nie zasnęłam. A potem byłaś tam, kiedy się obudziłam.

— Pamiętam — odparła Ewa, a jej oczy nabrały miękkości. — Pamiętam każdy szczegół tamtej nocy.

Ewa poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się w jej piersi.

— Zawsze mnie wspierałaś. Byłaś przy mnie, kiedy nikt inny nie był. — Jej głos drżał lekko, ale nie od smutku. Było w nim coś nowego. — Czuję, że jesteś mi bliższa niż ktokolwiek inny na świecie.

Elwira wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła policzka Ewy, odgarniając kosmyk włosów za jej ucho. Ten gest, tak prosty, a jednocześnie pełen czułości, sprawił, że obydwie wstrzymały oddech.

— Mówię poważnie, Ewa — szepnęła Elwira. — Naprawdę muszę coś zmienić w życiu.

Ewa przełknęła ślinę, czując, jak jej serce przyspiesza.

— Wiem… — przyznała cicho. — Tylko… nigdy nie wiedziałam, jak to nazwać.

Elwira uśmiechnęła się, a jej oczy błyszczały.

— Może nie musimy tego nazywać. Może wystarczy to poczuć.

Ewa nie odpowiedziała, ale coś w jej spojrzeniu, w sposobie, w jaki oddychała, mówiło więcej niż słowa. Między nimi zawisło niewypowiedziane pytanie, obietnica czegoś, co mogło się wydarzyć. Czegoś, co może zawsze czekało, aby zostać odkryte.

— To skomplikowane — powiedziała w końcu Ewa.

— Wszystko, co warte przeżycia, jest skomplikowane — odparła Elwira z tym swoim charakterystycznym uśmiechem. — Zresztą… mamy całe życie, żeby się o tym przekonać.

Za oknem deszcz zaczął ustępować, a na ścianę padły ostatnie promienie zachodzącego słońca, złote i ciepłe. Ewa patrzyła na Elwirę, widząc ją jakby w nowym świetle, i czuła, że niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, w tej chwili wszystko było dokładnie takie, jakie powinno być.

***

Ewelina układała ubrania w niewielkiej szafie, podczas gdy Monika leżała na łóżku, przewracając strony magazynu, ale nie czytając go naprawdę. Jej uwaga skupiona była na myślach wirujących w głowie.

— Słyszysz je? — zapytała w końcu, odkładając magazyn na bok.

Ewelina przerwała układanie i spojrzała w stronę gdzie rozmawiały Elwira i Ewa.

— Rozmawiają — odpowiedziała, wracając do porządkowania rzeczy. — To chyba dobrze, po tym, co się stało.

Monika usiadła, podciągając nogi pod brodę.

— Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest być taką jak one? — zapytała cicho. — Taką… nieustraszoną?

Ewelina zaśmiała się pod nosem.

— Nieustraszoną czy lekkomyślną? — Odwróciła się, opierając o szafę. — Czasami myślę, że Elwira nie ma hamulców, a Ewa po prostu daje się jej porwać.

— Ale nigdy nie zostawiają nas w tyle, prawda? — Monika bawiła się rąbkiem narzuty. — Mimo że zawsze są o krok przed nami, zawsze się upewniają, że jesteśmy bezpieczne.

Ewelina przytaknęła, siadając na łóżku obok Moniki.

— To prawda. Pamiętasz tę imprezę u Michała? Jak ten typek ciągle próbował dosypać ci coś do drinka, a Elwira…

— …praktycznie złamała mu palec, gdy tylko go zauważyła — dokończyła Monika, uśmiechając się na to wspomnienie. — A potem obie z Ewą odprowadziły mnie do domu, mimo że impreza się dopiero rozkręcała.

— Właśnie. — Ewelina poprawiła kosmyk włosów. — Są szalone, ale nigdy nie pozwoliłyby, żeby coś złego nam się stało. To dlatego im ufam, nawet kiedy wydaje się, że kompletnie oszalały.

Monika oparła głowę o ścianę, wpatrując się w sufit.

— Zastanawiałaś się kiedyś, czy one… no wiesz…?

Ewelina spojrzała na nią pytająco.

— Czy one co?

— Czy coś między nimi jest — wyjaśniła Monika, a jej głos był cichy, jakby bała się, że mury mają uszy. — Coś więcej niż przyjaźń.

Ewelina zastanawiała się przez chwilę, przypominając sobie wszystkie te momenty, gdy Elwira i Ewa zdawały się mieć własny, niemy język, sposób komunikacji niedostępny dla nikogo innego. Jak zawsze szukały swoich oczu w tłumie, jak naturalnie ich ciała znajdowały się blisko siebie, jak Elwira potrafiła uspokoić Ewę jednym dotknięciem, gdy ta wpadała w panikę.

— Nie wiem — odpowiedziała szczerze. — Ale jeśli tak, to myślę, że to ich sprawa, prawda?

Monika skinęła głową.

— Oczywiście. Ja tylko… czasami zastanawiam się, jak to jest mieć z kimś taką więź. Taką bliskość.

Ewelina położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.

— Uważam, że bez względu na to, czym jest ich relacja, ważne jest to, że tworzą przestrzeń, gdzie każda z nas może być sobą. — Uśmiechnęła się ciepło. — A teraz my tworzymy taką przestrzeń dla nich.

— Myślisz, że ten wyjazd im pomoże? — zapytała Monika. — Po tym wszystkim, co się stało.

— Mam nadzieję. — Ewelina westchnęła. — Bo naprawdę chciałabym zobaczyć Elwirę szczęśliwą. A ona jest naprawdę szczęśliwa tylko wtedy, gdy Ewa jest przy niej.

Monika pokiwała głową, a w jej oczach pojawiło się zrozumienie.

— Wiesz co? Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem. Cała nasza czwórka.

— Ja też — zgodziła się Ewelina, uśmiechając się. — I kimkolwiek dla siebie są lub będą, chcę, żeby wiedziały, że mają nasze wsparcie.

Dobiegł je przytłumiony śmiech Elwiry, a po nim cichy głos Ewy. Ewelina i Monika wymieniły spojrzenia, a potem również się roześmiały, czując między sobą nici porozumienia, które, choć inne niż te łączące Ewę i Elwirę, również były cenne i wyjątkowe.

***

Po wielogodzinnych przygotowaniach wreszcie były gotowe na podbój nocy.

Elwira dopięła swój look na ostatni guzik. Czuła się pewna i gotowa by zawładnąć imprezą. Jak zawsze silna i kontrolująca sytuację. Czarne obcisłe jeansy opinały jej nogi, szpilki dodawały kilka centymetrów do i tak imponującego wzrostu, a bluzka obsypana cekinami i metalicznymi akcentami łapała każdy promień światła. Jak zwykle zrezygnowała z torebki, z wprawą dystrybuując swoje drobiazgi między akcesoria przyjaciółek. Lubiła to poczucie braku czegokolwiek co mogłoby ją ograniczać.

Sukienka? Zbędna. Ze swoim typem urody nie musiała się wysilać. Doskonale wiedziała, że każdy mężczyzna będzie jej jeśli będzie tego chciała. Czarne szpilki stanowiły kropkę nad i — poczucie ich noszenia dawało magiczny akcent władzy nad otaczającym światem i dodawało element rozbudzający wyobraźnię nie tylko potencjalnych adoratorów, ale i jej własną. Uwielbiała to uczucie.

Ewa postawiła na minimalistyczną elegancję. Obcisła czarna mini z asymetrycznym dekoltem odsłaniającym jedno ramię perfekcyjnie podkreślała jej smukłą sylwetkę. Wiedziała, że wygląda doskonale i tak się czuła. Małą skórzaną torebkę dobrała z precyzją — wystarczająco pojemną na telefon i coś co mogłoby się przydać gdyby kogoś poznała. Na nogach — oczywiście też czarne szpilki, wysokie, choć bardziej klasyczne niż te z zapięciem na wysokości kostki, które nosiła Elwira. I na pewno o wiele tańsze niż tamte.

Świadoma swoich atutów, wiedziała, że mała czarna doskonale eksponuje jej figurę i nogi. Jednak przy Elwirze i jej 177 centymetrach wzrostu czułą się bardziej jak jej satelita niż jak prawdziwa gwiazda. Czasami czuła się nawet mała i niewidzialna mimo własnych „metr siedemdziesiąt”. Za to gdy wychodziła sama na imprezę, przyciągała wszystkie spojrzenia, a wtedy ją przeszywał przyjemny dreszcz.

Jednak z Elwirą u boku stawało się to wyzwaniem.

Dlatego wysokie szpilki dawały jej poczucie, że znów staje się zauważalna.

Dopełnieniem całości był czarny choker — „obroża”, jak mawiały lekko ironicznie dziewczyny. Pozostałość po związku z kimś, kto lubił takie akcenty. Lubiła to uczucie na szyi, ale też to drugie, wewnątrz, gdy faceci mierzyli ją wzrokiem i zatrzymywali się na tym dodatku. Od tamtej pory podobna estetyka rozpalała jej wyobraźnię. To była rola, w której Ewa czuła się doskonale.

Ewelina i Monika nie zamierzały poświęcać komfortu dla mody. Obie wybrały buty na płaskim obcasie, choć ich stylizacje stanowiły przeciwieństwa.

Ewelina miała na sobie krótką, białą sukienkę o rozkloszowanym dole, która zdawała się tańczyć przy najlżejszym ruchu. Nie potrzebowała dodatkowych akcentów — ze swoją figurą i wzrostem pomiędzy Ewą a Elwirą przyciągała spojrzenia nawet bez wysokich obcasów.

Monika, niczym doświadczony nerd, wydobyła z plecaka zwyczajne jeansy, sportowe buty i delikatnie kobiecy t-shirt. Nie lubiła się eksponować, wręcz wolała czuć się trochę ukryta za swoimi ubraniami. Była przekonana, że jej sylwetka nie była aż tak idealna jak u przyjaciółek. Niezbyt chętnie pokazywała siebie, szczególnie nogi. W ubraniach eksponujących zbyt wiele po prostu czuła się niekomfortowo. Luźniejsze jeansy dawały jej poczucie ochrony, pozwalając ukryć te aspekty urody, które mogłyby jej odebrać pewność siebie.

Ewelina i Monika wychodziły z założenia, że jeśli facet jest coś wart, to nie będzie się łapał na ulepszacze. Z kolei filozofia Ewy i Elwiry była diametralnie inna. Błyszcz i przyciągaj wzrok. Czuj się wyjątkowa. Niech zabiegają, a najlepszy dostanie nagrodę — jedną z nich.

Tak to wyglądało w założeniach, bo tylko Ewa była tą, która potrafiła zdać się na wynik takiego konkursu.

Elwira była tu inna, chętnie obejrzałaby walkę młodych chłopców, ale w końcu zniknęła by ze starszym facetem zupełnie nie związanym z całym zamieszaniem. Zresztą Elwira jak prawdziwa kocica, zawsze szła własną drogą i dokonywała własnych wyborów. Los nie miał tu nic do gadania.

Generalnie ubiór każdej z nich wyrażał to co było w ich wnętrzach, co chciały podkreślić i przekazać światu tej nocy.

Kiedy wreszcie ruszyły w stronę imprezy, szpilki Elwiry i Ewy okazały się mało praktyczne na wyboistej, kamienistej drodze. Co chwilę przystawały, balansując na nierównym podłożu, narzekając na swój wybór obuwia.

— Po cholerę tędy idziemy, kto zdecydował że będziemy tu łazić w tych butach? — rzuciła Elwira, stając na jednej nodze i poprawiając pasek od szpilki.

— Ty sama? — zauważyła Monika, patrząc na nią z uniesioną brwią.

— Może jeszcze powinien nas tutaj ktoś podwozić — dodała Ewelina, śmiejąc się, po czym spojrzała na Monikę i obie westchnęły. One miały na nogach wygodne buty i nie miały takich problemów.

— No to idźcie już, zaraz was dogonimy — fuknęła Ewa, próbując przejść przez wyjątkowo nierówny fragment drogi.

— Nie, nie, jak już czekamy, to czekamy. — Ewelina stanęła i teatralnie się przeciągnęła.

— Chyba że chcesz mnie zanieść? — Elwira przewróciła oczami i po raz kolejny poprawiła pasek.

— Nie mam zamiaru.

— Jak zawsze! — parsknęła Elwira, ale w końcu ruszyła szybciej.

Nagle zza zakrętu wyłoniła się grupa podpitych mężczyzn. Ich chwiejny krok i zaczerwienione twarze zdradzały, że imprezowali już od dłuższego czasu. Na widok dziewczyn wyraźnie się ożywili i skierowali w ich stronę.

— Hej, piękne, dokąd tak same? — zagadnął wysoki brunet w rozpiętej koszuli.

— Idziemy na imprezę — odpowiedziała zwięźle Ewelina, nie zwalniając kroku.

— Lepszą imprezę znajdziecie z nami — dorzucił jego kolega, próbując zabłysnąć uśmiechem, który alkohol zdążył już zniekształcić.

— Nie jesteśmy zainteresowane, dzięki — odparła Ewa, chwytając Ewelinę za łokieć, by ruszyć dalej.

Elwira jednak przystanęła i spojrzała na grupę z zainteresowaniem.

— A zaniesiecie mnie? — zapytała, patrząc znacząco na swoje buty.

Mężczyźni wymienili spojrzenia, wyraźnie zachęceni jej reakcją. Jeden z nich zrobił krok w jej kierunku wyciągając ręce tak jakby chciał ją objąć i podnieść.

— Ja mogę cię zanieść gdziekolwiek chcesz — zaoferował z nadzieją w głosie.

Elwira wyraźnie miała ochotę dać mu się złapać co podkreśliła swoją pozą ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Monika bez słowa chwyciła ją za rękę i stanowczo pociągnęła w stronę reszty dziewczyn.

— Co ty robisz? — szepnęła zdecydowanie.

Elwira wzruszyła ramionami.

— Naprawdę już mnie bolą nogi — wyjaśniła z beztroski uśmiechem.

— Chciałaś imprezować z obcymi, pijanymi facetami? — Monika nie kryła dezaprobaty.

— Przestań, nic by się nie stało, wróciła bym potem do was — mruknęła Elwira, zerkając przez ramię na oddalających się mężczyzn.

Ewelina i Ewa wymieniły znaczące spojrzenia, ale nie skomentowały sytuacji. Znały Elwirę na tyle dobrze, by wiedzieć, że taka właśnie była — impulsywna i skłonna do ryzyka.

Grupa mężczyzn, widząc że nic z tego nie będzie, ruszyła swoją drogą, komentując coś między sobą.

Dom, do którego zmierzały, był ogromny. Trzykondygnacyjny, z szerokimi oknami, drewnianą elewacją i dużym tarasem. Miał w sobie coś z luksusu, ale bez przesadnego przepychu — duży, ogromny, przestronny, otwarty.

Przed wejściem czekał już Mati — kolega Ewy, który zaprosił je na imprezę. Obok niego stał jego kumpel oraz dwie dziewczyny. Cała czwórka kończyła palić papierosy, gdy dziewczyny podeszły.

— No w końcu! — przywitał się Mati, śmiejąc się. — Już myślałem, że się zgubiłyście w tym lesie.

— Prawie — odparła Ewelina, wskazując na buty Elwiry. — Ale niektóre z nas miały większy problem z dotarciem.

— Cicho, nie komentuj! — syknęła Elwira, chwiejąc się lekko na szpilkach.

— Wchodzicie? — zapytał kumpel Matiego, zaciągając się papierosem.

— Jasne — odpowiedziała Ewa.

Weszli do środka. Dom tętnił życiem. Muzyka dudniła basem, rozchodząc się po ścianach, a światła migały rytmicznie.

W jednym z salonów rozstawione było stanowisko DJ, nad którym pochylał się chłopak, obsługując sprzęt jak profesjonalista. Na parkiecie tańczyło kilkanaście osób, ktoś krzyczał coś do mikrofonu, wszyscy się bawili.

Drugi salon był bardziej stonowany. Tam dominowały kanapy, stoły z przekąskami i — co najważniejsze — ogromne ilości alkoholu. Salony łączyło szerokie przejście, dzięki czemu siedzący na kanapach mogli patrzeć na bawiących się na parkiecie.

Dziewczyny od razu skierowały się do drugiego salonu, gdzie chwyciły kilka butelek wina. Ewa, zamiast wina złapała butelkę whisky i szklankę, po czym dołączyła do reszty na jednej z kanap.

— To jest impreza! — rzuciła Elwira, unosząc kieliszek i patrząc na bawiących się ludzi.

Zaledwie po pierwszym kieliszku zaczęła zaczepiać dwóch chłopaków siedzących na sąsiedniej kanapie, pytając wprost, czy byli obaj kiedyś z jedną dziewczyną w łóżku.

Ewie od razu wpadł w oko jeden z nich, ale powstrzymała się przed jakimkolwiek ruchem. Po tym, co dziś się wydarzyło, nie zamierzała wchodzić Elwirze w drogę, tym bardziej że sposób, w jaki Elwira prowadziła konwersację mógł wskazywać, że kontakt jest już spalony.

Upiła kolejny łyk whisky i rozglądała się po tłumie, obserwując wirującą rzeczywistość imprezy.

***

Czas mijał, a alkohol płynął strumieniami. Muzyka zdawała się przenikać do kości. Kilka drinków później Ewa i Ewelina wylądowały na parkiecie w towarzystwie kilku zupełnie nieznanych chłopaków. Nie byli w jej typie, ale co z tego? To była noc zabawy. Ich czarno-białe zestawienie sukienek wirowało i przyciągało uwagę.

Ewelina zdecydowanie bawiła się znakomicie — co chwilę spoglądała na jednego lub drugiego chłopaka, jakby próbując ocenić, który bardziej nadaje się na jej dzisiejszego „wybrańca”.

Nie szukała tu kandydata na chłopaka na stałe, ale też facet na jedną noc nie był w jej stylu. Chciała się bawić, a jeśli wyjdzie przy okazji jakaś znajomość — nawet tylko koleżeńska — tym lepiej.

W międzyczasie zmienił się DJ. Teraz za konsoletą stała ruda dziewczyna w cekinowym body, przejmując kontrolę nad muzyką. Bas pulsował w ciałach, zmuszając do ruchu w rytm melodii bez słów. Dom niemal ruszał się wraz z fundamentami, muzyka wypełniała pomieszczenie, a ludzie na parkiecie oddawali się jej brzmieniu bez reszty.

Ewa, unosząc ręce i kołysząc biodrami w rytm muzyki, rozejrzała się po salonie. Wzrokiem wyłowiła Monikę.

Nawet ona rozmawiała z jakimś facetem. I to całkiem przyzwoitym, przynajmniej na oko. Wysoki, w luźnym T-shircie, z zarostem, trochę wyluzowany. Rozmowa najwyraźniej szła dobrze — oboje sporo pili, Monika wino, on piwo. Co chwilę któreś z nich dolewało sobie kolejną porcję trunku, śmiejąc się w przerwach między kolejnymi toastami.

Ewelina była jak zaczarowana, tym bardziej że muzyka raczej skłaniała do samotnego tańca, a to dawało jej komfort bycia nienagabywaną.

Po małej przerwie wymuszonej wizytą w zatłoczonej toalecie, Ewa wróciła do tańca, czując przyjemne rozleniwienie wywołane alkoholem. Ciało stawało się lekkie, ruchy płynne, a głowa coraz bardziej zamglona.

Muzyka znów się zmieniła na bardziej przystępną dla par. Widać było, że Ewelina też była już pod wpływem wypitego alkoholu i porzuciła taniec solo. Zaczynała wyraźnie kleić się do jednego z chłopaków na parkiecie. Ten nie krył swojej satysfakcji — głupi uśmieszek mówił wszystko.

Ewa ponownie rozejrzała się po tłumie, szukając wzrokiem Elwiry. Przez dłuższy czas bez efektów.

Wreszcie znalazła ją. Ciągnęła jakiegoś faceta za rękę, kierując się wyraźnie do schodów.

Ewa zmarszczyła brwi. Nie kojarzyła tego gościa z wcześniejszej części imprezy. Wyglądał inaczej niż reszta obecnych tu dość młodych chłopaków. Był starszy, barczysty, krótki rękawek T-shirtu odsłaniał muskularne, kompletnie wytatuowane ramiona.

Bad boy.

Takich lubiły. Zarówno ona, jak i Elwira miały słabość do tego typu mężczyzn — starszych, z bagażem doświadczeń, tajemniczych i wyglądających na kogoś, kto mógłby wpędzić je w kłopoty albo i zrobić krzywdę.

Ewa westchnęła cicho, czując ukłucie zazdrości. Ale jednocześnie poczuła niepokój.

Elwira była impulsywna, działała w emocjach, szczególnie po alkoholu. Zdarzenia dnia dzisiejszego mogły tylko podsycić jej brak hamulców. To, co robiła teraz, było dla niej naturalne, ale… Czy na pewno dobrze się to skończy?

Chciała iść za nimi, interweniować, zatrzymać Elwirę, chociażby zapytać, czy jest pewna tego, co robi, bo po co ciągnęła tego faceta na schody było dla Ewy jasne. I jasne było, że Elwira chciała, żeby Ewa to widziała. Coś w tym było. Choć Ewie ciężko było uwierzyć w przypadku Elwiry w wysyłanie sygnału — zatrzymaj mnie — raczej w coś zupełnie przeciwnego — podziwiaj, patrz i zazdrość.

— Nie — Ostatecznie Ewa zdecydowała, że nie powinna się pchać tam, gdzie jej nie potrzeba.

Dzisiejsza noc należała do nich. Były tu, żeby się bawić, żeby odreagować.

To był jej wybór. Facet na jedną noc nie był dla Elwiry niczym nowym. Ewa była pewna, że nie musi iść za nimi.

W tym momencie DJ znów się zmienił. Wrócił ten sam chłopak, który grał na początku imprezy. Zmienił styl muzyki.

Nagle z głośników popłynął wolniejszy utwór.

Ewa poczuła na sobie spojrzenia.

Dwóch chłopaków, z którymi wcześniej tańczyła, spojrzało na nią i zaczęło powoli zmierzać w jej stronę.

Znała ten moment.

Zaraz któryś z nich zaprosi ją do tańca. Wolnego.

Nie miała na to ochoty, a już szczególnie z żadnym z nich.

Byli młodzi, wątli, a przy mężczyźnie, którego „upolowała” Elwira, wyglądali wręcz dziecinnie.

To nie był jej typ.

To był znak.

Postanowiła uniknąć niechcianego tańca i ruszyła w stronę schodów, podążając za Elwirą jako potencjalna przyzwoitka.

* * *

Monika poczuła, że właśnie osiągnęła swój limit alkoholu.

Nie była jedną z tych osób, które miały mocną głowę, ale wino w połączeniu z muzyką i gwarem imprezy zrobiło swoje. Była pijana.

Jej towarzysz — ten całkiem fajny facet, z którym piła i rozmawiała przez ostatnią godzinę i który dawał nadzieje na dłuższą znajomość — właśnie zasnął na kanapie.

Monika rozejrzała się po salonie, szukając znajomych twarzy.

Ewelina była cały czas na parkiecie.

Tańczyła wolny taniec z jakimś chłopakiem, opierając mu głowę na ramieniu. Wyglądała na mocno pijaną, a on wyraźnie ją podpierał i chętnie wędrował swoimi dłońmi po jej zgrabnym ciele. Nie przeszkadzało jej to.

Ewy i Elwiry nie było.

Monika zmarszczyła brwi. Nie była zadowolona tym zniknięciem.

Nie żeby się martwiła, raczej czuła się… zagubiona. Nie miała zamiaru kończyć tej imprezy sama, a skoro jej kompan już odpłynął, to musiała przynajmniej znaleźć dziewczyny.

— Zacznę od Eweliny — pomyślała.

Ruszyła w jej stronę, ale zanim zdążyła zapytać o cokolwiek, poczuła, że czyjeś dłonie obejmują jej talię.

Chłopak, który tańczył obok Eweliny, pociągnął ją do siebie.

Zanim zdążyła zaprotestować, wtopiła się w jego ramiona.

Nie była pewna, czy bardziej nie miała siły się wyrwać, czy po prostu uznała, że co jej tam, przecież to tylko taniec.

Przetańczyła z nim dwa kolejne utwory.

DJ chyba miał fazę na romantyzm, bo zamiast wrócić do ostrego bitu, zafundował im jeszcze jeden powolny kawałek.

Monika w końcu zebrała siły.

— Sorry, muszę znaleźć koleżanki. — Delikatnie odsunęła chłopaka.

Nie wyglądał na zachwyconego, ale nie protestował.

Złapała Ewelinę za rękę i pociągnęła ją w stronę kuchni.

— Hej, idziemy.

— Co? Po co? — Ewelina z trudem złapała równowagę.

— Bo nie wiem, gdzie jest reszta.

— A może nie chcą być znalezione? — Ewelina zaśmiała się, ale pozwoliła się prowadzić.

Kuchnia okazała się wybawieniem.

Monika przytuliła się do ekspresu do kawy, jakby to był jej najlepszy przyjaciel.

Chwilę później obie trzymały w dłoniach mocne, czarne podwójne espresso.

Ciepły, gorzki napój obudził je na tyle, że mogły wrócić do funkcjonowania.

Oparły się o kuchenny blat i spojrzały na siebie.

Ewelina pierwsza przerwała ciszę.

— No dobra, gdzie obstawiasz, że są?

Monika nie musiała się długo zastanawiać.

— Pewnie leżą już pod jakimiś chłopakami na piętrze.

Ewelina parsknęła śmiechem.

— Elwira to może nawet i nie pod jednym.

Monika pokręciła głową, ale się uśmiechnęła.

— A Ewa?

— Ewa? — Ewelina zamrugała. — Ta to może już być dawno uwiązana za swoją obrożę do kaloryfera.

Obie wybuchły niepohamowanym śmiechem, zwracając na siebie uwagę pozostałych osób w ogromnej kuchni.

Humor im dopisywał.

Podniosły filiżanki w niemym toaście i wypiły ostatnie łyki kawy.

— Dobra, idziemy po nie. — Monika odłożyła kubek.

— Zdobywamy piętro. — Ewelina teatralnie ruszyła przodem.

Ruszyły w stronę schodów. Wspinaczka na górę okazała się większym wyzwaniem, niż przypuszczały.

Drewniane stopnie były strome, a światło przygaszone.

Za nimi wciąż dudniła muzyka i rozmowy, ale na górze było już znacznie ciszej.

Monika nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak.

Ale alkohol i kawa mieszały się w niej w sposób, który sprawiał, że wszystko wydawało się trochę surrealistyczne.

— No to co? — zapytała Ewelina, stając przed pierwszymi drzwiami na piętrze. — Sprawdzamy?

Monika uśmiechnęła się lekko.

— Sprawdzamy.

* * *

Ewa szła powoli wąskim korytarzem pierwszego piętra, wsłuchując się w każdy dźwięk. Muzyka z dołu brzmiała teraz jak przytłumiony, zniekształcony puls, niczym oddech czegoś wielkiego, co rozlewało się po domu. Przemierzała piętro pełne zamkniętych drzwi, które wydawały się ciche i obce, jakby za nimi kryło się coś, czego nie powinna zobaczyć.

Zajrzała do jednego z otwartych pokoi — pusty, jedynie materac rzucony na podłogę i zakurzona szafka przy ścianie. Kolejne pomieszczenie to łazienka, zaparowana, z wilgotnymi ręcznikami porzuconymi na podłodze i śladami dłoni na lustrze.

W jednym z pokoi na podłodze leżała para, śpiąca w nieładzie w pełnych ubraniach, choć obok znajdowało się puste łóżko. Wyglądali, jakby padli tam, gdzie akurat dopadło ich zmęczenie, zupełnie obojętni na otoczenie i istnienie wygodnego łóżka.

Wróciła do schodów i znów poszła wyżej. Kolejne piętro było jak osobny świat, inny niż tętniąca życiem impreza na dole czy nawet stanowiące łącznik między tymi światami pierwsze piętro. Tu było cicho, ale nie spokojnie. Nieprzyjemna, niemal lepka cisza sprawiała, że Ewa czuła niepokój.

Ruszyła dalej, delikatnie stawiając stopy tak, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek usłyszał stukanie jej szpilek.

Na podłodze w dali ogarniętego półmrokiem korytarza dostrzegła smugę światła — uchylone drzwi jednego z pokoi. I wtedy usłyszała dźwięki.

Przyspieszyła kroku, niemal instynktownie, jakby coś kazało jej tam zajrzeć. Nie miała pewności, dlaczego to robi — czy była to ciekawość, czy troska. Podeszła do drzwi i spojrzała przez szczelinę.

Elwira.

Już zbliżając się do drzwi zaczęła słyszeć charakterystyczne odgłosy, zdała sobie sprawę, że jeśli chciała być przyzwoitką lub powstrzymać przed czymś Elwirę, to jest na to już dużo za późno.

Tak, to była Elwira. Elwira i jej Bad boy.

Widać, że nie było to przypadkowe, tylko ile elementów z tej układanki było celowe, wiedziała pewnie tylko Elwira.

Drzwi na pewno zostały nie domknięte celowo, Elwira lubiła takie zabawy. W środku pokoju Elwira ze swoim Bad Boyem przy pomocy szafki odtwarzała niemal dokładnie sytuację z domu swojego już byłego chłopaka. Ona leżąca na szafce i opierała się na wyprostowanych, rozstawionych nogach, wręcz stojąc na palcach. Głowę oparła na blacie przywierając policzkiem do jego powierzchni.

On stał za nią, z rękami jej nagich biodrach, wykonujący miarowe, ale brutalnie wściekłe ruchy.

Jej jęki, jego dyszenie. Brakowało tylko lustra w którym mogliby się przeglądać w trakcie i inscenizacja z domu byłego już chłopaka Elwiry byłaby pełna.

Nie zadali sobie nawet trudu żeby się rozebrać. Elwira miała opuszczone swoje obcisłe jeansy do kolan i podwiniętą do góry bluzkę, stojąc boso. Porwane majtki leżały na podłodze. Obok jej szpilki przewrócone gdzieś w nieładzie.

On miał tylko częściowo opuszczone spodnie, ale Ewa widziała jak jego umięśnione nogi pracują i że na pewno nie są to delikatne ruchy.

— Szybka przygoda, nie ma czasu się rozbierać. — pomyślała Ewa.

Pamiętała jak to jest, też coś takiego przeżyła. Zakładała, że Elwira nawet nie zna jego imienia.

Jednak gdy Ewa patrzyła na jego ekstremalnie silne, brutalne ruchu i słyszała jęk Elwiry, zaczęła odczuwać coraz większe podniecenie. Czuła, że w połączeniu z wypitym w dużej ilości alkoholem ciężko będzie sobie jej z tym poradzić.

Jej uda napięły się i zacisnęły jak zawsze gdy pojawiało się podniecenie. Jej cecha której nie była w stanie kontrolować, a która tak często obnażała jej ochotę na seks przed partnerem mającym wiedzę o jej przypadłości. Czuła się wiele razy z tego powodu niepewnie, bo ktoś mógł wiedzieć zbyt wiele.

Cofnęła się o krok, czując, jak uderza w nią fala gorąca. Nie z zazdrości — raczej z czegoś pierwotnego, nieokreślonego, jakby przez moment stanęła na granicy czegoś niezwykłego. Jakby w tym pokoju działo się coś, czego nie powinna tylko widzieć, a czego powinna być częścią.

Westchnęła…. — Boże, jakbym chciała być teraz na jej miejscu. Zgodziłabym się na wszystko z nim…….

Spojrzała jeszcze raz w szczelinę, Elwira i jej partner chyba zbliżali się do kulminacyjnego momentu, bo ich odgłosy stawały się coraz głośniejsze, a ruchy jeszcze szybsze.

I wtedy usłyszała czyjeś kroki.

Odruchowo odsunęła się od drzwi i niemal wpadła na jakiegoś idącego korytarzem mężczyznę.

Patrzył na nią badawczo, uśmiechnął się lekko, jakby doskonale wiedział, co właśnie robiła.

Ewa odwróciła wzrok, poczuła się zawstydzona. Chcąc uniknąć rozmowy i poszła dalej, ale miała wrażenie, że on ją obserwuje.

Także wtedy, gdy była daleko w ciemnym korytarzu.

Przeszła jeszcze dalej w głąb korytarza, chcąc jak najszybciej wyjść z tej części domu. Przyłapana na swojej ciekawości i przejrzana przez nieznajomego. Było jej wstyd ale nie tylko. Było coś więcej, coś ciepłego, mrowiącego i zachęcającego do powrotu pod drzwi.

Dopiero po kilku krokach zorientowała się, że jej dłonie nadal drżą. Było jej gorąco, ale zarazem zimno, jakby napięcie, które się w niej zbierało, było czymś więcej niż tylko efektem alkoholu i jakby jej ciało nie mogło zaakceptować równoczesnych emocji wstydu i podniecenia.

Zatrzymała się na końcu korytarza, biorąc głęboki oddech.

— Co ja tu robię? Czego dalej szukam, jeśli już ją znalazłam? — Jej myśli były się ze sobą.

Cofnęła się powoli pod drzwi Elwiry, które teraz były zamknięte.

Przyłożyła dłoń do drzwi i nasłuchiwała. Cisza. Przyłożyła głowę tak, że jej ucho opierało się o drzwi.

Teraz usłyszała.

Ciche stęknięcia Elwiry. Już nie jęki nieokiełznanej rozkoszy, ale głębokie i tak fizyczne. Nie było to już tak szybkie jak wcześniej. Robili to powoli, miarowo, z przerwami między stęknięciami.

Jednocześnie pomimo wolnego tempa wiedziała, że Elwira czuje każde jego pchnięcie całym swoim ciałem.

Domyślała się co i jak teraz robią, oczami wyobraźni widziała ich w tej samej pozycji.

Wiedziała, że jak teraz puści wodzę fantazji lub choćby dopuści do obrazowania odgłosów to straci kontrolę. Ale pomimo to poddała się temu.

Wyobraziła sobie zamknięte oczy Elwiry. Jej uchylone usta wydające jęknięcia, głowa wysoko podniesiona jakby chciała uciec od tych miarowych pchnięć, jednocześnie jej dłonie zaciskające się na blacie i odpychające jej własne ciało w tył, w jego kierunku, aby czuć jeszcze mocniej, głębiej, brutalniej.

Wiedziała co Elwira tez czuje. Fizycznie i wewnętrznie. To drugie o wiele bardziej ukryte, teraz wydostawało się na zewnątrz. Chęć bycia posiadaną i przeżyć to niezwykłe uczucie oddania siebie całej.

Wyobrażenie to Ewę niemal doprowadziło to do szaleństwa.

Spojrzała na pusty korytarz i odruchowo wsunęła jedną rękę między uda. Bardzo chciała być teraz na miejscu Elwiry albo choć poczuć się tak jak ona.

Chciała się w jakiś nieokreślony magiczny sposób z nią zamienić.

A jakby to wszystko nie było możliwe to choć widzieć to na własne oczy, ale odwagi by delikatnie uchylić drzwi jej nie starczyło. Więc słuchała.

Wyobraźnia podsuwała kolejne, coraz bardziej szczegółowe obrazy. Jego dłonie spoczywały już nie na biodrach Elwiry, ale rozchylały lubieżnie jej pośladki aby on mógł obserwować jak wbija się w jej ciało. Ewa miała ucho cały czas przy drzwiach wsłuchując się w powolne, miarowe jęki przyjaciółki.

Wiedziała, że teraz Elwira wie i czeka na jego kulminacyjny moment, gdzie poczuje go jeszcze mocniej, intensywnej, wręcz jakby ją rozrywał na milion kawałków.

Kolejne obrazy przyniosły usta Elwiry, rozchylone szeroko, wydobywające z siebie jęki i jej język oblizujący górną wargę jakby zachęcała partnera bardziej.

Teraz niemal czuła to jak Elwirę ogarnia coraz większe podniecenie przed tym wyczekiwanym momentem, który może przynieść zarówno jej fale rozkoszy, jak i ból gdy on zepnie wszystkie mięśnie w ekstazie i na kilka chwil stanie się jeszcze większy. A najlepiej żeby poczuć równocześnie jedno i drugie. I to co nie fizyczne, to Ewie tak bardzo odpowiadało. Poczucie oddania się. Całkowitego.

Ewa jeszcze raz błagała w myślach, żeby choć na moment to ona znalazła się tam zamiast Elwiry, żeby poczuła jego dłonie na pośladkach i to wszystko, co czuła teraz Elwira.

Alkohol wszystko potęgował, mimowolnie zsunęła swoje stringi do kolan.

— A jak ktoś zobaczy? To niech patrzy. — Chciała być przyłapana. Obnażona. Niech ktoś ujawni jej sekrety tu i teraz jak sekrety Elwiry, silnej, dominującej, teraz były ujawniane i stawała się uległa, oddana i posiadana przez kogoś całkowicie.

Stringi same zjechały do kostek, między udami miała swoją szybko poruszającą się dłoń. Palce nadal wibrowały i prowadziły do celu. Przykucnęła i drugą ręką zdjęła całkowicie majtki i ukryła je w zaciśniętej pięści.

Miała na sobie już tylko sukienkę, podwiniętą wysoko, każdy kto by wyszedł z tych niezliczonych drzwi na piętrze mógłby ją oglądać niemal nagą. Ale nagie tak naprawdę były też jej pragnienia. Tak jak po drugiej stronie drzwi obnażane były pragnienia Elwiry.

Myślała, że nie stawiłaby oporu ktokolwiek by to był, że mógłby podejść, oprzeć ją o drzwi….

Pragnęła. Albo jeszcze lepiej, że drzwi się otworzą i teraz Bad boy wciągnie ją do środka i zmusi wolnymi, miarowymi ruchami do wydawania z siebie takich odgłosów jak wydawała za drzwiami Elwira. Tak prosto, brutalnie, głęboko, bez przygotowania. Na siłę.

I jeszcze Elwira patrząca na nich i czytała w jej pragnieniach, żeby potem gdy będą same powiedzieć, że wiedziała, że czuła i teraz są jak jedność bo ich najskrytsze pragnienia są takie same.

I jej choker, on musiałby za niego złapać i szarpać zabierając jej resztki tchu.

To był ten moment, jej usta do tej pory oznajmiające światu jej stan tylko krótkimi jęknięciami, teraz wydały głośny i długi jęk który na pewno słyszał każdy kto był w pobliżu, kolana złożyły się same i wylądowała znów pod drzwiami, klęcząc na podłodze z ręką cały czas pomiędzy udami.

Rozpalona jak nigdy. Fala ciepła z dołu do góry przemierzyła ciało. Nogi zaczęły drżeć.

Odchyliła głowę do góry, świat zawirował. Siedziała tak chwilę łapiąc oddech po czym wstała i znów przyłożyła ucho do drzwi.

Nie miała zresztą wyboru bo korytarz wirował jej jeszcze przed oczami jakiś czas. O wstawaniu nie było mowy, musiała się oprzeć.

W pokoju tym razem panowała absolutna cisza.

Ewa pomyślała, że moje zaraz wyjdą po czym zdała sobie sprawę ze swojej sytuacji. Opierała się o drzwi z podwiniętą sukienką.

Szybko zaczęła się poprawiać, sukienka wróciła na swoje miejsce, majtki zwinięte w kulkę powędrowały do jej mikroskopijnej torebki, ciało prosiło o udanie się do łazienki. Im szybciej tym lepiej.

Wpadła do łazienki obok drzwi, za którymi była Elwira, spojrzała na siebie w lustrze. Doprowadziła się do porządku, jak najszybciej i wybiegła. Nie chciała zostać tu ani chwili dłużej. Nie chciała żeby dogoniło ją poczucie winy i wstydu. Lub spojrzenie chłopaka z korytarza.

Wróciła szybkim krokiem do schodów, z każdym krokiem czując coraz większe przyspieszenie serca. Musiała znaleźć dziewczyny. Musiała wyjść, złapać powietrza, uspokoić się.

Zbiegła na dół, na pierwsze piętro, wpadła do pierwszego pustego pokoju, przekręciła klucz i oparła się plecami o drzwi. Serce biło jej jak szalone.

Spojrzała na siebie w lustrze na ścianie. W oczach miała coś dziwnego. Coś, czego nie rozumiała.

* * *

Ewelina i Monika weszły na pierwsze piętro i po sprawdzeniu zaledwie jednego pokoju niemal wpadły na mającą właśnie zamiar zejść schodami Ewę. Ewa wyglądała, jakby biegła, miała wypieki na twarzy, włosy w nieładzie. Ewelina i Monika spojrzały na siebie porozumiewawczo.

— Widziałaś Elwirę? — zapytała Monika, a w jej głosie pobrzmiewała ta sama troska, którą Ewa słyszała zawsze, gdy któraś z nich znikała podczas wyjścia.

Ewa zawahała się przez ułamek sekundy. Wiedziała, że powinna powiedzieć prawdę o tym, co zobaczyła, ale w tej chwili instynktownie chciała ochronić Elwirę i… może też siebie przed koniecznością ubrania w słowa tego, co właśnie przeżyła.

— Nie, nie ma jej tu nigdzie — powiedziała, unikając wzroku Moniki. — Musimy iść na dół, już tu szukałam.

Kiedy zeszły na dół, impreza rozpadała się na ich oczach jak domek z kart. Z energetycznej, tętniącej życiem przestrzeni pozostał tylko nieuporządkowany chaos ciał na kanapach i pusty parkiet. Na konsolecie DJ-a mrugała teraz tylko samotna dioda automatu, a z głośników płynęły bezosobowe, zaprogramowane mixy. Poczuły to wszystkie trzy jednocześnie — ten szczególny rodzaj pustki.

Monika dotknęła dyskretnie ramienia Ewy, posyłając jej spojrzenie pełne pytań, na które Ewa nie była jeszcze gotowa odpowiedzieć.

Ewa jeszcze raz rzuciła okiem na wszystkich, w obawie, że zobaczy gdzieś chłopaka z korytarza. Jednak nie, nikogo znajomego. Jedynie jakiś młody chłopak się na nią patrzył, stojąc w łączniku prowadzącym do toalet na dole.

Monika cały czas mówiła, że muszą znaleźć Elwirę, a Ewa ją uspokajała, że sama się znajdzie.

Ewelina za to zaczynała mówić o zmarnowanym wieczorze, bo wolałaby jednak nie wychodzić stąd sama i zabrać kogoś do ich pokoju albo lepiej, pójść z kimś do jego pokoju.

Generalnie żadna z nich nie znalazła sobie nikogo do przygody ani nawet do rozmowy, no może poza Moniką. Ale zapewne ani ona, ani jej partner do rozmów nie będą pamiętali kolejnego dnia, o czym rozmawiali. On teraz leżał na kanapie na przeciwko i spał.

W tym momencie zobaczyły ją. Elwirę. Większość przytomnych jeszcze facetów zapewne też na nią patrzyło. Elwira miała ten dar, że przyciągała zawsze i wszędzie spojrzenia. I była z tego dumna.

Schodziła po schodach powoli, ostrożnie, bose stopy z trudem stąpały po drewnianych stopniach. Trzymała w dłoniach swoje czarne, absurdalnie drogie szpilki, jakby ich ciężar był większy, niż wartość. W blasku ciepłego światła z salonu jej postać wyglądała na wyraźnie zmęczoną, ale nie wyczerpaną — raczej rozluźnioną, zadowoloną i nasyconą.

Na jej twarzy błąkał się leniwy uśmiech, a oczy lśniły w dziwny, rozmarzony sposób, włosy były w astronomicznym wręcz nieładzie. Guzik spodni nie był zapięty, a bluzka wygnieciona.

Dziewczyny miały wrażenie, że Elwira roztacza aurę która jasno komunikuje obecnym jej wyjątkowość i doskonałość. Zeszła ze schodów i stawiając stopy na palcach podeszła do dziewczyn.

Obojętnym ruchem rzuciła buty na podłogę, wsunęła w nie stopy, poprawiła nieskutecznie włosy i wygładziła bluzkę. Jej makijaż był rozmazany, ale wcale jej to nie obchodziło.

— W drogę, zbierajcie się. — Jej głos był lekko ochrypły, zmęczony, ale wciąż pewny siebie.

Monika zmarszczyła brwi. — Może usiądź na chwilę? Gdzie ty właściwie byłaś? Szukałyśmy cię.

Elwira przewróciła oczami, jakby temat był dla niej zupełnie nieistotny.

— O siadać? Tego wolałabym nie robić, wolę stać, uwierz mi. A tak ogólnie to zatrzasnęłam się w łazience, ale miły pan mnie wypuścił i odprowadził tutaj — Zaśmiała się, ale nie powiedziała nic więcej.

Ewelina spojrzała na nią z ukosa, jakby próbowała coś z niej wyciągnąć.

— Coś ci się stało? Jesteś rozmazana, jakbyś płakała.

Elwira uniosła brew i przez chwilę grzebała w kieszeni spodni. W końcu wyciągnęła coś niewielkiego i zwiniętego, co wyglądało jak jej bielizna, ale zamiast odpowiedzieć, tylko wzruszyła ramionami i schowała znów do kieszeni swoje znalezisko.

— Płakała? Nie, wprost przeciwnie. Zresztą nieważne. Idziemy.

Ewa, Monika i Ewelina spojrzały po sobie, ale żadna już nic nie powiedziała. To był ten moment, w którym Elwira zamykała temat i nie było sensu o nic pytać więcej.

***

Przed domem stało jeszcze kilka osób, ktoś palił papierosa, ktoś inny śmiał się głośno, ale impreza powoli dobiegała końca. Dziewczyny pożegnały się z mijanymi osobami zapewnieniami, że to była najlepsza impreza na świecie i ruszyły w stronę swojej kwatery.

Droga, którą wcześniej pokonały z ekscytacją i w pośpiechu, teraz wydawała się zupełnie inna. Ścieżka utwardzona kamieniami była jeszcze trudniejsza do przejścia w szpilkach po tylu drinkach, co Elwira i Ewa szybko odczuły. Zaczęły się wahać przy każdym kroku, raz po raz wytracając równowagę, zatrzymując się, by oprzeć dłoń na czyimś ramieniu. Ewa używała swojej małej torebki jako przeciwwagi, żeby utrzymać się w pionie, Elwira, która torebki nie miała, bo jak zwykle wszystkie swoje rzeczy wpakowała do torebek Moniki i Eweliny, machała rękoma w powietrzu.

Ewelina i Monika znów co chwila je popędzały.

— No szybciej, ile można iść?! — mruknęła Monika, patrząc na Elwirę, która teraz zatrzymała się po raz kolejny, by zapiąć guzik w spodniach.

— Wyciągnijcie sobie te kije z tyłków, idziemy w swoim tempie — odparła Elwira, wzruszając ramionami.

— Sama sobie wyciągnij — odpowiedziała wyraźnie podirytowana odzywką Elwiry Monika.

— Uwierz mi Monisiu, że ja już w tej chwili żadnego kija w tyłku nie mam — z wyraźną złością odpowiedziała i satysfakcją zamknęła temat Elwira.

Po drodze minęły dwóch z czterech mężczyzn, których w drodze na imprezę widziały przy latarni. Teraz szli w przeciwną stronę, wyraźnie mocniej pijani, zataczali się lekko, ale mimo to ich twarze rozjaśniły się na widok dziewczyn.

— Oooooo się znalazłyście! — powiedział jeden z nich, uśmiechając się szeroko.

Elwira uniosła brew, jakby ten komentarz jej pochlebił.

— Zawsze się znajdujemy, w każdym razie ja jestem.

Ewa słysząc słowa Elwiry spięła się i odwróciła wzrok, nie chcąc przedłużać rozmowy, ale Elwira oczywiście nie miała takich oporów.

— Impreza się skończyła? — zapytała, jakby faktycznie rozważała, czy nie dołączyć do nich na kolejną.

— Dla nas nigdy się nie kończy — odparł drugi mężczyzna i puścił jej oczko. — Może się przekonasz?

Ewelina i Monika spojrzały na siebie nerwowo, a Monika złapała Elwirę za rękę, lekko pociągając ją do tyłu.

— Chodźmy już — powiedziała Monika wyraźnie drżącym głosem.

Elwira zaśmiała się, uwalniając rękę i teatralnie westchnęła.

— Bardzo chętnie, kusząca propozycja. Dziewczyny, nie czekajcie na mnie, idę z panami się bawić do rana.

— A dwie dziewczyny mogą się z wami zabrać — wtrąciła się niespodziewanie Ewa, choć nie miała pojęcia po co i dlaczego zapytała. Czuła, że chce być przy Elwirze, że nie może dać jej teraz odejść w noc. Ta spojrzała na Ewę, a w jej oczach można było odczytać — No, nareszcie.

Mężczyźni roześmiali się, rzucili jeszcze kilka uwag na temat pięknych nóg Ewy i przeszli do konkretów.

— Jasne, chodź i ty długonoga. A ciebie nadal możemy zanieść. Możemy jeszcze zadzwonić po kolegów, jeśli chcecie bawić się w większym gronie — dodał jeden z mężczyzn i puścił oczko wyraźnie do Elwiry.

Ewa, teraz już całkowicie nie rozumiejąc, co i dlaczego robi, chwyciła Elwirę za rękę i ruszyła w kierunku, w którym szli mężczyźni. Jednak Monika zareagowała szybko i zastąpiła im drogę. W jej oczach były łzy. Ewa i Elwira zrozumiały, że nic z tego.

— Może następnym razem. Musimy odprowadzić koleżankę. Pa — rzuciła Elwira i pozwoliła Monice ciągnąć siebie i Ewę za ręce w kierunku domu.

— Było blisko, ale nie puściłabym cię samej — rzuciła Ewa z uśmiechem, ale jej ton był niejednoznaczny.

Elwira spojrzała na nią i pokręciła głową.

— Następnym razem pójdziemy razem i nic nas nie zatrzyma.

W końcu dotarły do kwatery. Klucz nie chciał wejść do zamka, a Monika, choć wciąż lekko pijana, była jedyną, która zdołała się z nim uporać.

W środku powitało je przytłaczające ciepło — pomieszczenie było duszne, powietrze stało w miejscu, pachniało drewnem, pościelą, ale i lekkim wilgotnym zapachem starego domu.

Elwira jako pierwsza zamknęła się w łazience, a wszelkie odgłosy oznaczały, że bierze prysznic.

— Od kiedy się zamykamy? — burknęła Ewelina, rzucając się na łóżko.

— Pewnie zasnęła na sedesie — mruknęła Monika i od razu odwróciła się na bok, gotowa do snu.

Po pewnym czasie Ewa obudziła się i poszła do łazienki. Wychodząc, zauważyła, że Elwira nie śpi, choć leżała nieruchomo z otwartymi oczami i patrzyła na nią.

— Ewa. — Jej głos był szeptem, ale brzmiał pewnie.

Ewa podeszła do jej łóżka i przykucnęła obok.

— Co?

Elwira patrzyła na nią przez chwilę, a potem uśmiechnęła się lekko.

— Wiem, że patrzyłaś. Czułam to.

Ewa zamarła.

— Co?

— Wiem, że patrzyłaś i widziałaś, chciałam, żebyś patrzyła — powtórzyła Elwira, tym razem niemal szeptem.

Ewa poczuła, jak na jej policzki napływa ciepło.

— O czym ty mówisz?

Elwira odchyliła głowę na poduszkę i westchnęła.

— Nic. Po prostu liczyłam, że będziesz patrzeć dłużej.

Ewa wstała szybko i wróciła do swojego łóżka, czując, że cały czas się czerwieni na twarzy.

Była prawie pewna, że gdy odchodziła, słyszała szept Elwiry — … tam ze mną.

Jeszcze długo nie mogła zasnąć, słysząc w głowie głos Elwiry i czując jej spojrzenie. Wiedziała, co było potem, słyszała przez drzwi. I też chciała, żeby te drzwi były wtedy otwarte, żeby ona patrzyła na Elwirę, a Elwira patrzyła na nią. Albo żeby były tam obie.

ROZDZIAŁ II — OGNISKO

Poranek nadszedł leniwie, rozlewając ciepłe światło po pokoju. W powietrzu unosił się ciężki zapach alkoholu wymieszany z drewnianą wilgocią starego domu. Było duszno.

Monika przeciągnęła się pierwsza i zerknęła na telefon. Było grubo po jedenastej. Jęknęła i zakopała się z powrotem w kołdrę.

— Wstawajcie, umrzemy tu z kaca — mruknęła Ewelina, wciskając głowę w poduszkę.

Ewa przeciągnęła się leniwie, próbując zignorować pulsujący ból w skroniach. Wiedziała, że musi wstać, ale perspektywa rozmowy z Elwirą nie była dla niej szczególnie kusząca. Zdecydowanie unikała jej wzroku. Nie chciała nawet myśleć o ich nocnej rozmowie.

Elwira przeciągnęła się i przeciągle ziewnęła, jakby wcale nie czuła skutków wczorajszej imprezy.

Dziewczyny spały w dresach, jedna Elwira jak zwykle musiała się wyłamać i miała na sobie swoją piżamkę. Krótkie spodenki i nie zakrywającą brzucha krótką koszulkę. I tak dużo na osobę która zwykle spala nago.

— Ale się narąbałyśmy — podsumowała, zadowolona z siebie.

Ewa udała, że nie słyszy.

Dziewczyny zbierały się powoli, pijąc wodę, sięgając po pierwsze lepsze jedzenie, które znalazły pod ręką. Kawałek bułki, jogurt. Monika i Ewa próbowały ratować się mocną kawą, a Ewelina podchodziła do tego bardziej sceptycznie.

— Kawa tylko pogorszy sprawę, powinnaś wypić coś słodkiego — powiedziała, patrząc na Monikę.

— Kawa to życie — odparła Monika i wypiła kolejny łyk, krzywiąc się na gorzki smak.

Ewa miała nadzieję, że uda jej się uniknąć jakichkolwiek interakcji z Elwirą. Zwyczajnie wstydziła się i bała konfrontacji z osobą, która wstydu nie znała. Chciała się ukryć, ale życie postanowiło inaczej.

Weszła do łazienki, nie zwracając uwagi na odgłos wody. Sięgnęła do szafki po szczoteczkę do zębów, gdy nagle zza parawanu dobiegł ją głos Elwiry:

— Ej, podaj mi szampon.

Ewa zesztywniała. Zorientowała się, że Elwira jest pod prysznicem, a ona weszła tu nieświadomie.

Nigdy nie miały problemu z nagością, zresztą mieszkały ze sobą na szkolnych wyjazdach, chodziły razem na basen, ale dziś było inaczej.

Znalazła butelkę szamponu i wyciągnęła rękę tak, żeby wręczyć ją na ślepo, nie patrząc w stronę prysznica.

Elwira parsknęła śmiechem.

— Boisz się wody?

Ewa zacisnęła usta, nie odpowiadając.

— Zapraszam — Elwira nagle osunęła zasłonkę, eksponując się Ewie w całości i wyciągając rękę w zapraszającym geście pod prysznic. Ewa patrzyła na ciało Elwiry. Widziała je tyle razy. Ale tylko teraz stało się coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła przy innej dziewczynie. Ewa poczuła, że się czerwieni, gwałtownie postawiła szampon na półce i niemal wybiegła z łazienki. Elwira zaśmiała się donośnie pod prysznicem.

W końcu zaczęły się zbierać do wyjścia. Pakowały plecaki — woda, przekąski, kilka jabłek, paczka papierosów Elwiry, powerbanki do telefonów.

Przed nimi cały dzień w lesie, a może i noc, jeśli rozbiją namioty. Z pokoju ruszyły wczesnym popołudniem.

***

Monika prowadziła, czując się najlepiej z nich wszystkich po ciężkiej nocy. Samochód toczył się wąską drogą, wijącą się między wzgórzami, otoczoną ściśle lasami.

Światło słońca przedzierało się przez korony drzew, tworząc plamy cienia na asfalcie. Droga była jak zielony tunel, ściany lasu rosły wysoko po obu stronach. Powietrze było świeże, rześkie po nocnym deszczu, nasycone aromatem mokrego igliwia i leśnej ściółki. Z każdym oddechem wdychały mieszankę zapachów żywicy, mchu i wilgotnej kory, która tworzyła niepowtarzalną woń bieszczadzkiego lasu.

— Boże, jaki ten las jest gęsty — rzuciła Ewelina, wyglądając przez okno.

— Czuć wilgoć, zobacz jak mech nasiąkł wodą — dodała Monika, zjeżdżając na boczną, leśną drogę prowadzącą do parkingu.

Elwira cały czas pisała coś w telefonie, Ewa była przekonana, że „ustawia się” z Bad boyem na kolejne spotkanie i trochę czuła się zazdrosna. Sama patrzyła też w telefon na ekran wiadomości, ale żadnych nowych nie było.

Im głębiej wjeżdżały w las, tym mniej było widać nieba. Wysokie świerki rzucały zwarte cienie, między nimi połyskiwały złote liście brzóz, które już zaczynały zmieniać kolor na koniec lata. Gdzieniegdzie dostrzegały promienie światła przeciskające się przez listowie, tworząc złociste plamy na leśnym runie. Wilgotne od porannej rosy paprocie kołysały się delikatnie, a z wysokich traw zwisały krople wody, mieniące się w słońcu jak drobne diamenty.

Gdy dotarły na leśny parking, silnik ucichł, zostawiając tylko dźwięk szeleszczących liści i cichego śpiewu ptaków.

— To co, gotowe na przygodę? — zapytała Monika, wysiadając z auta.

Ewa wzięła głęboki oddech. Las pachniał i zapraszał.

Szły wolno, ścieżką wiodącą przez gęsty las. Monika prowadziła, patrząc na telefon, by upewnić się, że idą w dobrym kierunku. Ścieżka była miejscami wąska, a konary drzew wyginały się nad ich głowami, tworząc naturalne sklepienie. Słońce przebijało się przez liście, rysując na ziemi mozaikę światła i cienia.

Elwira szła obok Eweliny i spojrzała na nią z lekką pretensją.

— Dlaczego idziemy tak daleko? — zapytała, machając ręką na otaczającą je zieleń.

Ewelina wzruszyła ramionami.

— Bo chciałyśmy być same. A jeśli rozpalimy ognisko przy głównym szlaku, to założę się, że za chwilę zjawi się jakaś ekipa chłopaków i będzie impreza.

Elwira westchnęła.

— To źle?

Ewelina uśmiechnęła się z politowaniem.

— Nie po to wybierałyśmy się na “babski wypad”, żeby kończyć jak każda inna impreza, z obcymi typami pijącymi do upadłego.

— Czyli nie będzie też żadnego alkoholu… — Elwira uniosła brwi, a jej głos zabrzmiał jak wyraz największego rozczarowania.

— Dziś nie — potwierdziła Monika.

— Serio? — Elwira przewróciła oczami. — Najpierw każesz mi iść przez pół lasu, a teraz jeszcze mi mówisz, że nie będzie choćby wina?

Ewelina zaśmiała się.

— To dla odmiany nie upadniesz na twarz po drodze do namiotu.

Elwira pokazała jej język i poruszyła nim charakterystycznie, stukając kolczykiem o zęby, ale poddała się bez dalszych protestów.

Monika zerknęła na Ewelinę, jakby chciała sprawdzić, czy dobrze powtórzy to, co usłyszała od chłopaka, z którym Ewelina tańczyła na imprezie.

— To miejsce jest schowane, nie ma go na głównych szlakach.

— Powiedział Ci o nim ten chłopak z parkietu?

— Czyli jednak słuchałaś — zaśmiała się Ewelina.

— Może trochę — przyznała Monika z rozbawieniem.

Po kolejnych dziesięciu minutach marszu las wokół nich zaczął się rozrzedzać. Ścieżka stała się szersza, ziemia pod stopami suchsza, usłana igliwiem i miękkimi mchami. W końcu dotarły do niewielkiej polany otoczonej starymi drzewami. W jej środku widniał kamienny krąg, w którym ktoś kiedyś palił ognisko. Po dwóch stronach paleniska były ławki zrobione ze grubych okorowanych pni.

— Idealnie — powiedziała Monika, zatrzymując się i rozglądając z satysfakcją. — Jesteśmy na miejscu.

Dziewczyny od razu zabrały się do pracy. Rozpakowały namioty i rzeczy z plecaków. Zaczęły je rozkładać, mocując konstrukcje i umieszczając śledzie w ziemi. Było w tym coś przyjemnego — fizyczna praca, oderwanie od codzienności.

— To zostajemy tu na noc, czy wracamy? — zapytała Monika, spoglądając na resztę.

— Zobaczymy — odpowiedziała Ewelina. — Ale jak mamy zostać, to lepiej rozłożyć namioty teraz, niż po ciemku, gdy będziemy już zmęczone.

Po kilkunastu minutach dwa namioty stały już na miejscu, a prowiant był zabezpieczony. Nagle Ewelina, z szerokim uśmiechem na twarzy, oznajmiła:

— To my z Moniką bierzemy ten.

Ewie przeszedł po plecach dziwny dreszcz. Zamarła na chwilę, czując, jak jej serce przyspiesza. Przecież to oznaczało, że będzie spała z Elwirą w jednym, małym namiocie. Spały razem wielokrotnie, w jednym łóżku czy namiocie, ale teraz działo się coś dziwnego, nieokreślonego i niedopowiedzianego.

Nie była pewna, co ją bardziej niepokoiło — myśl o tym, że musi, czy myśl o tym, że może jednak tego chce. Uda znów zareagowały, a Ewa się lekko zaczerwieniła.

Elwira oczywiście od razu wykorzystała sytuację.

— No to super, to my z Ewcią bierzemy ten drugi.

Ewa czuła, jak gardło jej wysycha. Elwira musiała zauważyć jej wstyd.

— Oj, Ewa, nie bój się — dodała Elwira z szerokim uśmiechem. — Zajmę się tobą dobrze.

Ewelina i Monika parsknęły śmiechem, a Ewa zacisnęła usta i się zaczerwieniła.

Praca rozproszyła niezręczność. Dziewczyny zaczęły zbierać drewno na ognisko, szukając suchych gałęzi. Las wokół polany był wilgotny po ostatnich deszczach, a mchy na ziemi były sprężyste i miękkie. Gdy w końcu zebrały odpowiednią ilość drewna, Monika podeszła do kręgu kamieni i zaczęła układać stos na wzór tipi.

— Dobrze, że nie pada — zauważyła Ewelina, ocierając dłonie o spodnie.

Monika usiadła na piętach i sięgnęła po zapałki.

— Teraz tylko trzeba to jakoś rozpalić.

Kilka prób później pierwszy płomień zatańczył między gałęziami. Wolno, stopniowo, ogień zaczął pożerać drewno, rozprzestrzeniając ciepłe światło po polanie.

— I mamy ognisko — powiedziała Monika z satysfakcją.

Tymczasem Ewelina i Ewa zabrały się za przygotowywanie jedzenia. Wyjęły z plecaka przygotowane wcześniej kiełbaski i chleb.

— Czujesz to? — zapytała Ewelina, unosząc twarz ku dymowi. — Las, ogień, żadnych ludzi. Idealnie.

Monika i Elwira w tym czasie kręciły się przy ognisku, rozkładając śpiwory w namiotach. Światło ognia drżało na ich twarzach, a cienie drzew wokół tańczyły w jego blasku.

— Wiesz, że poważnie się przestraszyłam wczoraj? — powiedziała Monika, jej głos ledwie przebijał się przez trzask ognia. Jej dłonie, zwykle pewne i spokojne, teraz nerwowo skubały rąbek swetra.

Elwira podniosła wzrok, a w jej oczach zamiast zwykłej pewności siebie pojawiło się zaskoczenie, jakby nie spodziewała się takiego wyznania.

— Czego dokładnie? — zapytała ciszej, niż zamierzała.

— Tego twojego… flirtowania z tamtymi facetami. — Monika zawahała się. — Nie chodzi o samą sytuację, tylko o to, co mogłoby się stać. Nie znałaś ich, byli pijani, było ciemno…

— To były tylko żarty. — Elwira próbowała się uśmiechnąć, ale uśmiech ten nie sięgnął jej oczu. Widziała w spojrzeniu Moniki więcej niż tylko strach o własne bezpieczeństwo. Dostrzegała w nim troskę, niemal siostrzaną. Coś, czego zawsze potajemnie pragnęła, a co zawsze odrzucała, przekonana, że musi być tą silną, niezależną.

— Dla ciebie to były żarty. — Monika spojrzała w ogień, a płomienie odbijały się w jej szklących oczach. — Ale ja naprawdę się bałam. Nie o siebie… o ciebie. Nie puściłabym cię samej, ale jednocześnie bałabym się iść za tobą. — Jej głos się załamał. — Uwierz mi, w moim życiu więcej razy zostawiono mnie samą, niż chciałabym pamiętać. Nie wiedziałabym, co zrobić, gdyby i ciebie zabrakło.

Elwira siedziała w milczeniu, przytłoczona nagłą bliskością, którą czuła w słowach Moniki. Zawsze myślała o niej jak o tej “spokojnej”, “rozważnej”, nigdy nie zastanawiając się, jakie historie sprawiły, że stała się taką osobą. Pierwszy raz spojrzała na ich relację nie przez pryzmat rywalizacji czy zabawy, ale prawdziwej więzi.

Ogień trzaskał cicho, a las wokół zdawał się żyć własnym, spokojnym rytmem. Były same, otoczone naturą, daleko od świata. I to było zarówno piękne, jak i niepokojące.

***

Ognisko już się mocno paliło, rozświetlając polanę ciepłym, migotliwym światłem. Wielkie polana drewna trzaskały, rzucając cienie na twarze dziewczyn, które siedziały wokół na kocach. Kolacja była już za nimi, a teraz każda zajmowała się czymś dla siebie — Monika podkładała kolejne gałęzie, Ewelina wyciągnęła nogi i zapatrzyła się w ogień, a Elwira z Ewą leniwie wymieniały się spostrzeżeniami na temat imprezy.

— Gdzie są moje batoniki? — zapytała nagle Ewelina, marszcząc brwi i zaczynając przeszukiwać swój plecak.

Elwira podniosła wzrok.

— Włożyłam ci dwa do torebki Eweliny.

Ewelina spojrzała na nią zdziwiona.

— Ale ja nie mam torebki. Wszystko przełożyłam do plecaka, nawet nie sprawdzając co tam jest.

Zaczęła energicznie przerzucać rzeczy w środku, aż w końcu w jej dłoniach pojawił się mały woreczek. Na moment zamilkła, wpatrując się w niego z lekkim zaskoczeniem.

— A to co…? — mruknęła do siebie.

Przez chwilę wyglądała, jakby sama nie wiedziała, skąd to się tam wzięło, ale nagle jej oczy rozjaśniły się przypomnieniem.

— A, tak…

Podniosła głowę i spojrzała na dziewczyny.

— Pamiętacie tego chłopaka, z którym tańczyłam?

Elwira od razu się ożywiła.

— No i co z nim?

Ewelina uniosła woreczek w górę.

— Dał mi to.

Dziewczyny natychmiast okazały zainteresowanie. Monika podeszła bliżej i zmarszczyła czoło, przyglądając się zawartości woreczka.

— Świetnie, a co to właściwie jest?

Elwira zaśmiała się.

— Dlaczego nie pokazałaś nam tego wczoraj? Impreza byłaby znacznie ciekawsza!

Monika prychnęła.

— Czy ty naprawdę przyjmujesz nieznane substancje od przypadkowych mężczyzn?

Elwira wzruszyła ramionami.

— Lubię niespodzianki.

Ewelina przewróciła oczami, jakby uważała tę reakcję za przesadzoną.

— Nie dałam, ponieważ powiedział mi, że tego absolutnie nie wolno łączyć z alkoholem.

Zerknęła na resztę dziewczyn.

— A my wczoraj jednak sporo wypiłyśmy.

Elwira od razu się podekscytowała.

— W takim razie teraz możemy spróbować!

Monika spojrzała na nią z niedowierzaniem.

— Naprawdę? Nawet nie wiesz, co to dokładnie jest.

— Właśnie dlatego spróbujemy, żeby się przekonać. — Elwira uśmiechnęła się wyzywająco.

Ewa, która do tej pory milczała, spojrzała na Ewelinę niepewnie.

— A ten chłopak też to zażywał?

— Tak, twierdził, że efekt jest wyjątkowy.

Monika nadal miała wątpliwości.

— A jeśli to coś niebezpiecznego?

Ewelina wzruszyła ramionami.

— Wtedy nasza wycieczka w Bieszczady skończy się nieoczekiwanie szybko.

Elwira się roześmiała.

— Spokojnie, dziewczyny, bez paniki. Przecież nie weźmiemy wszystkich naraz.

Ewelina otworzyła woreczek.

— Jest dziewięć tabletek, każda weźmie po jednej. Mówił, że można połknąć albo rozpuścić w wodzie.

Ewa nerwowo ścisnęła dłońmi kolana.

— A może… może najpierw jedna osoba spróbuje i zobaczymy, jak działa?

Elwira pokręciła głową.

— To bez sensu. Jeśli działa powoli, to jedna dozna efektu, a reszta już nie będzie chciała próbować.

Monika zagryzła wargę, ale ostatecznie westchnęła ciężko.

— W porządku, ale jeśli za pięć minut zacznę doznawać drgawek, niech któraś poszuka pomocy.

Elwira roześmiała się, trzymając butelkę wody.

— Oczywiście, nie ma sprawy.

Każda wzięła swoją tabletkę. Połknęły je szybko, popijając wodą, i czekały.

Czas mijał, ale nic się nie działo.

Dziewczyny powoli zaczęły się rozluźniać. Monika, która wciąż była sceptyczna, zaczęła mówić o swoim byłym chłopaku.

— Kilka tygodni temu ze mną zerwał, bo nie chciałam z nim wyjechać.

— Co za palant — skwitowała Ewelina.

Elwira spojrzała na zegarek w telefonie.

— I jak, to ma w ogóle zadziałać?

— Nie mam pojęcia — odparła Ewelina, zerkając na pozostałe.

— Nieistotne — dodała Monika. — I tak już to wzięłyśmy, więc przynajmniej trzeba pić dużo wody, żeby to wypłukać.

Sięgnęły po butelki, które przemieściły się w międzyczasie w okolice Elwiry, i napiły się solidnych łyków. Elwira chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała i tylko uśmiechnęła się pod nosem.

***

Cisza nastała na polanie. Ogień wciąż palił się równomiernie, a cienie drzew poruszały się leniwie w świetle płomieni.

Nagle Ewa wstała i odłożyła swoją butelkę.

— Idę do lasu.

Monika spojrzała na nią zdziwiona.

— Teraz?

— Muszę.

Spojrzała na dziewczyny.

— Pójdziesz ze mną? Nie chcę iść sama.

Monika przewróciła oczami, ale podniosła się z miejsca.

— No dobra, ale szybko.

Weszły w ciemność. Las po zmroku był zupełnie inny niż w dzień — cichy, głęboki, czający się w każdym cieniu.

Ewa stanęła, dając pierwszeństwo Monice.

— Ty pierwsza, ja poczekam.

Monika zniknęła za drzewami. Po kilku minutach wróciła, ale wyglądała na wyraźnie zdenerwowaną.

— Szybko, załatw się, ja wracam.

Ewa spojrzała na nią zaskoczona.

— Co? Przecież miałaś czekać.

Monika pokręciła głową.

— Wolę być już przy ognisku. Trochę się boję.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyła biegiem z powrotem.

Ewa spojrzała za nią i westchnęła.

— Świetnie, zostaw mnie samą. Niech mnie zeżrą niedźwiedzie.

Odwróciła się, kończąc swoje potrzeby. Kiedy wróciła na ścieżkę prowadzącą do polany, ktoś wyszedł jej naprzeciw.

Zatrzymała się gwałtownie, to była Elwira.

Stała kilka metrów dalej, nieruchoma, z twarzą ledwie rozjaśnioną blaskiem ogniska.

— Ewa… — odezwała się cicho.

Ewa poczuła dziwny niepokój.

— Co?

Elwira zrobiła krok bliżej.

— Musimy porozmawiać. Proszę, teraz.

Ewa nie wiedziała, dlaczego, ale nagle przeszedł ją chłód. Coś w głosie Elwiry sprawiło, że jej wnętrze ścisnęło się niepokojem.

Spojrzała na nią uważniej.

Las był niemal zupełnie cichy, tylko ogień trzaskał w oddali, rzucając drżące światło na pnie drzew. Ewa stała jak sparaliżowana, patrząc na Elwirę. To nie była ta sama Elwira, którą znała — pewna siebie, zadziorna, zawsze prowokująca.

Teraz jej twarz była inna. Łagodniejsza. Pełna niepewności.

A w jej oczach lśniły łzy.

Ewa chciała coś powiedzieć, ale Elwira była pierwsza.

— Ewa… proszę…

Głos Elwiry był inny niż zwykle — cichy, ostrożny, pełen drżenia.

— Wiem, że stałaś w drzwiach, dlaczego nie zostałaś do końca?

Ewa zesztywniała.

— O czym ty mówisz? — próbowała udawać obojętność, ale w jej głosie zabrzmiała nuta paniki.

Elwira zrobiła krok do przodu.

— Ja… wiedziałam, że przyjdziesz, celowo kazałam mu nie zamknąć drzwi….

Ewa nie cofnęła się, choć miała na to ochotę.

Elwira mówiła dalej.

— Wiedziałam, że za nami pójdziesz, czekałam i….

Serce Ewy biło mocno.

— To przypadek, po prostu cię szukałam…

Elwira pokręciła głową.

— Nie. — Zawahała się na chwilę, jakby nie była pewna, czy chce to powiedzieć, ale w końcu zebrała się w sobie. Jej głos, zawsze mocny i pełen pewności siebie, teraz stał się delikatny.

— Kiedy tam byłam, chciałam, żebyś była obok, proszę, zrozum to.

Ewa poczuła, jak coś ściska ją w środku.

Elwira patrzyła na nią z takim wyrazem twarzy, jakiego Ewa jeszcze nigdy u niej nie widziała.

— Ewa. Tu nie chodzi o niego, chodziło mi o ciebie….

Głos jej zadrżał.

— … tylko ciebie.

Ewa przełknęła ślinę.

— Elwira…

— Ewa, nie mów, wiem, że chciałaś tam być ze mną… — Elwira mówiła coraz szybciej, jakby bała się, że zaraz nie znajdzie w sobie odwagi, by dokończyć. — A ja chciałam być tam z tobą.

Zamilkła na dłuższą chwilę.

W jej oczach błyszczała mieszanka wstydu i pragnienia.

— Chciałam, żebyś czuła to, co ja.

Ewa poczuła dreszcz przebiegający jej ciało, a jej uda zacisnęły się.

— Nieważne, kto tam był ze mną, rozumiesz? Chciałam, żebyś była ty.

— Nieważne, kto by był i co z nim robiłam.

— Ważne, że ty byłabyś obok i czułam to, że jesteś.

Elwira mówiła coraz ciszej, ale każde słowo było jak uderzenie pioruna.

— Chciałam tylko móc cię trzymać za rękę, patrzeć w Twoje oczy….

— Słyszeć twój oddech…

Ewa chciała się cofnąć, ale Elwira złapała ją za nadgarstki. Nie mocno, ale wystarczająco, żeby ją powstrzymać.

— Elwira, puść mnie.

— Nie uciekaj, proszę.

Głos Elwiry był błagalny.

— Chcę tylko, żebyś to wiedziała.

Ewa drżała, jej oddech stawał się płytki.

Nie mogła oderwać wzroku od jej twarzy. Widziała w niej tyle emocji, tyle lęku, ale i tyle piękna i… pragnienia.

Elwira wzięła głęboki wdech, jakby zbierała resztki odwagi.

A potem szepnęła:

— Chciałam cię tam. Obok mnie.

Ewa poczuła, że jej oddech przyspiesza jeszcze bardziej.

Serce biło tak głośno, że zagłuszało ciszę lasu.

Czuła, jak Elwira przyciska ją do drzewa. Nie siłą, nie agresją, ale potrzebą.

— Elwira, ja…

Zawahała się.

A potem w końcu wyszeptała:

— Ja też… chciałam być przy tobie.

Elwira nie odpowiedziała nic.

Ewa zamknęła oczy.

I wyszeptała jeszcze raz:

— Ja też pragnęłam tam być. Obok ciebie.

Ewa poczuła, jak przez jej ciało przechodzi dreszcz, a uda znów napinają się.

Powiedziała to, co było tak głęboko skryte. Wcześniej każde słowo Elwiry było jak uderzenie, od którego nie mogła uciec, teraz się temu poddawała, mówiąc to samo.

Elwira wreszcie odezwała się i nie mówiła już cicho i nieśmiało.

Teraz jej głos był stanowczy. Pewny.

— Wiem, Ewa. Wiedziałam już wtedy.

Ewa wstrzymała szalejący wcześniej oddech.

Oczy Elwiry błyszczały. To nie był już ten błagalny wzrok sprzed chwili.

Teraz patrzyła na nią inaczej.

Zdominowała sytuację. Patrzyła jej w oczy, tak głęboko, tak intensywnie.

— Chodzi mi tylko o ciebie, Ewa.

Ewa poczuła, jak serce chce jej się wyrwać z piersi.

Elwira uśmiechnęła się kącikiem ust.

Ewa chciała coś powiedzieć, ale Elwira tylko przycisnęła ją mocniej do drzewa, napierając całym swoim ciałem. Ewa wielokrotnie zwierzała się Elwirze z tego intymnego szczegółu — reakcji swoich ud w momencie podniecenia. Teraz Elwira czuła na swoich udach to, co Ewa robiła ze swoimi, i wiedziała już wszystko.

— Ja wiem, Ewa. Wiem.

Teraz ponownie poczuła, jak robi jej się nienaturalnie gorąco. Bliskość Elwiry i jej słów sprawiała, że pragnęła czegoś, co do tej pory wzbudzało emocje, których się bała.

Ale to, co powiedziała Elwira później, uderzyło w nią jak cios.

— I wiem… — zawahała się na moment, jej twarz nagle nabrała delikatniejszego wyrazu, jakby przez chwilę czuła zawstydzenie — co robiłaś, kiedy drzwi były już zamknięte.

Ewa poczuła, jak jej oddech zamiera.

Elwira widziała jej reakcję i uśmiechnęła się. Teraz zamiast trzymać zaciśnięte dłonie na nadgarstkach Ewy, gładziła ją delikatnie swoimi dłońmi po okrytej części jej rąk i coraz mocniej napierała na jej ciało swoim.

— Wiem, że byłaś po drugiej stronie drzwi.

Las nagle zaczął wirować wokół Ewy.

Nie, to niemożliwe.

Nikt nie widział.

— Słyszeliśmy ciebie. Pewnie nie tylko my….

Ewa zamrugała.

— Co słyszeliście? To niemożliwe.

Elwira patrzyła na nią uważnie.

— Twoje jęki i potem jeden głośny krzyk.

Ewa zrobiła się blada. Nie zdawała sobie sprawy, jak była głośna tam na korytarzu.

— Nie bój się, też zrobiłabym to samo. Dla ciebie.

Ewa nie opanowała już swojego przyspieszonego oddechu. Czuła, że się coraz bardziej czerwieni.

Elwira pochyliła się do niej bliżej. Teraz ich twarze były zaledwie centymetry od siebie.

Uśmiechnęła się lekko.

— Chciałam, żebyś wiedziała, że wiem. I że bardzo się cieszę z tego, że to zrobiłaś.

Ewa wiedziała. że teraz całkowicie traci panowanie.

— Nikt się nie dowie. Nie bój się.

Głos Elwiry był cichy, ale pełen pewności.

Ewa poczuła, jak jej ręce dotykane przez Elwirę zaczynają drżeć.

Czując to Elwira przestała gładzić jej odsłonięte części przedramion i dotknęła jej dłoni.

— Chcę to usłyszeć jeszcze raz. Tylko ty i ja.

Ewa przestała walczyć z naporem Elwiry i całkowicie uległa, pozwalając w pełni przycisnąć się do drzewa. Wszystko, co próbowała ukryć — wszystko, co próbowała wyprzeć — nagle stało się odkryte i realne.

Elwira patrzyła na nią poważnie.

Las wokół nich zdawał się być zupełnie nieruchomy.

Cisza była przytłaczająca.

Ewa wzięła płytki oddech.

Nie wiedziała, co powiedzieć.

Mogła zaprzeczać, ale nie chciała, słowa Elwiry opowiadały najszczerszą prawdę.

Skrywaną, niedopowiedzianą prawdę.

Po raz pierwszy w życiu Ewa przyznała się przed sobą samą, czego pragnie.

Elwira wciąż trzymała Ewę za dłoń, jakby nie mogła się od niej oderwać.

Ich spojrzenia pozostawały zespolone, niczym splecione nici, które wciąż nie chciały się rozdzielić. Delikatnie rozluźniła chwyt, a ich opuszki palców wciąż przez moment się stykały. Elwira starała się nimi pieścić palce Ewy tak długo jak to możliwe, aż wreszcie Elwira zaczęła się oddalać.

Szła powoli, z każdym krokiem oglądając się przez ramię, jakby chciała upewnić się, że Ewa nadal na nią patrzy.

I patrzyła. Pełna tęsknoty, że ten moment nie trwał wiecznie.

Ewa wciąż opierała się plecami o drzewo, ale jej wzrok nie podążał za gałęziami, nie patrzyła na ognisko w oddali, tylko na odchodzącą Elwirę.

Na jej nieskazitelną sylwetkę, której nie zakłócało nawet noszenie surwiwalowych ubrań.

Zawsze Ewie imponowało, jak prezentuje się Elwira. Podziwiała ją. A teraz to, co czuła, było o wiele mocniejsze. Pragnęła jej, pożądała.

***

Ewa nadal stała oparta o drzewo, próbując uspokoić swój oddech. Serce wciąż biło jej za szybko, a myśli wirowały. Nie chciała teraz eskalować swoich emocji, nie chciała dać się ponieść. Przed nią była jeszcze noc. Noc, która nadejdzie i która nieuchronnie przyniesie moment, w którym przestanie mieć nad sobą kontrolę. Choćby tylko w myślach.

Zamknęła oczy, pozwalając chłodnej bryzie muskać rozpalone czoło. Powoli jej dłonie zaczęły odzyskiwać chłód, a puls w końcu się uspokajał.

— Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę — myślała i zamknęła oczy.

Wiatr odpowiadał jej, tańcząc między gałęziami, dając chłodne ukojenie. Gdy otworzyła oczy, zauważyła, że była już na granicy zasypiania. Potrząsnęła głową i ruszyła w stronę ogniska, gdzie jej koleżanki były pogrążone w rozmowie.

Na przeciwległej stronie ogniska do Eweliny i Moniki, siedziała Elwira. Sama. Czekała.

Ewa bez słowa podeszła i usiadła obok niej, a Elwira, również w milczeniu, objęła ją ramieniem. Odruchowo ich ciała przylgnęły do siebie, dopasowując się w naturalny sposób.

Ogień rzucał na nie pomarańczowe refleksy, a w powietrzu unosił się zapach palonego drewna i coraz bardziej wilgotnej ziemi.

Po drugiej stronie ogniska Ewelina właśnie tłumaczyła Monice, jak radzić sobie w lesie, jak dezynfekować wodę i jak radzić sobie z ekwipunkiem. Jej ekscytacja była niemal namacalna.

— Widzę, że ten las i ognisko sprawiają wam wielką przyjemność — powiedziała cicho Ewa, przerywając ich rozmowę.

— Oczywiście! — odpowiedziała natychmiast Ewelina, rozpromieniona.

Ewa poczuła, jak ramię Elwiry mocniej przyciska ją do siebie, jakby chciała w ten sposób wyrazić coś, czego nie wypowiadała na głos.

Ewa zarzuciła leżącą obok kurtkę na nogi swoje i Elwiry. Pod jej materiałem położyła dłoń na udzie Elwiry, ściskając je mocno. Elwira odpowiedziała, kładąc na jej dłoni swoją, która dyskretnie wsunęła się pod kurtkę.

* * *

Monika patrzyła, jej spojrzenie skupione było na dziewczynach siedzących naprzeciwko. Przez moment zupełnie nie słyszała, co mówiła Ewelina. Coś było między Ewą i Elwirą. Jakieś niezrozumiałe emocje. Nigdy wcześniej u nich tego nie widziała.

— Zawsze się o nas martwisz — powiedziała cicho do niej Ewelina.

Monika przyjęła kubek, ich palce zetknęły się na moment.

— Ktoś musi. — Spojrzała na Ewę i Elwirę siedzące po drugiej stronie ogniska. — Widzisz to między nimi?

Ewelina przytaknęła.

— Zawsze było coś niewypowiedzianego. Pamiętasz, jak w drugiej klasie Elwira rozpłakała się, gdy Ewa zachorowała i nie przyszła na jej urodziny?

— I jak potem zaprzeczała, że płakała — dokończyła Monika z uśmiechem.

Pod płaszczem nocy, w blasku ognia, Monika zauważyła, jak Ewa często nachyla się lekko do Elwiry i szepcze jej coś do ucha. Coś, co sprawiło, że Elwira promieniała bardziej niż płomienie ogniska. Potem Elwira odwzajemniała się jej takimi samymi szeptami, a Ewa robiła się czerwona na twarzy.

ROZDZIAŁ III — NOC

Było grubo po północy i las coraz bardziej atakował chłodem, więc dziewczyny ruszyły do namiotów. Już w środku namiotu Ewelina zawahała się na moment, przygryzając wargę. Patrzyła na Monikę w półmroku, gdzie jedyne światło wpadało przez materiał i było odbiciem nikłego blasku dopalającego się ogniska.

— Wiesz co… — zaczęła powoli, jakby ważyła każde słowo.

— Z jednej strony mnie to nie obchodzi, a z drugiej… dziwne to jest, nie? One nigdy tak nie były. Takie bliskie sobie. — Monika poprawiła się w śpiworze, wciągając ramiona do środka.

— No właśnie. I ja nie wiem, czy coś się zmieniło, czy po prostu to my nigdy nie zauważyłyśmy. — Ewelina przekręciła się na bok, oparła głowę na dłoni i westchnęła.

— No i co, myślisz, że one stały się jakieś takie nierozłączne czy coś? — Monika spojrzała w górę namiotu, na materiał rozciągnięty nad nimi, jakby próbowała zobaczyć coś, czego nie było.

— Nie wiem. Ale widziałaś, jak Elwira ją objęła? Tak po prostu. To nie była przypadkowa rzecz, tylko coś, co zrobiła celowo. I to spojrzenie… nie wiem, ja nie widziałam, żeby Elwira tak na kogokolwiek patrzyła. — Ewelina westchnęła i przewróciła oczami.

— Może Ewa jej się podoba. Albo odwrotnie. Albo obie. A może po prostu mają swoją fazę, wiesz, jaki mamy klimat… ognisko, las, coś tam sobie uroiły w głowach. — Monika milczała przez chwilę.

— Nie, no co ty. To niemożliwe. Ale to i tak dziwne. Bo jeśli to tylko jakaś faza, to czemu dopiero teraz? — Ewelina prychnęła i zakopała się w śpiworze.

— Jakby się na to zapatrywać, to czemu cokolwiek dzieje się właśnie teraz? Nie wiem. Może po prostu wcześniej nie było takich emocji, może coś to ma wspólnego z historią z chłopakiem, znaczy się byłym chłopakiem Elwiry? Może to ten ich “nowy drag”, skoro nie działa tak, jak myślałyśmy, to może działa inaczej? — Monika przewróciła się na plecy i zamknęła oczy.

— Dobra, nie wiem. Może masz rację. Może po prostu sobie to wkręcam. Może też narkotyk sprawia takie rzeczy. Ale moim zdaniem nie działa wcale.

Ewelina już z zamkniętymi oczami wymruczała:

— A może nie. Ale serio, nie przeszkadza mi ich spokojniejsze zachowanie. Niech robią, co chcą. Dopóki nie każą mi słuchać ich rozmów całą noc jak kiedyś, to mi wszystko jedno. I dopóki nie zgłaszają się jako ochotniczki na gwałt zbiorowy do grupy podpitych facetów.

Monika uśmiechnęła się lekko, ale coś w jej głowie wciąż nie dawało jej spokoju. Nie umiała tego nazwać, ale wiedziała jedno: coś się zmieniło.

I choć Ewelina teraz machnęła na to ręką, czuła, że jeśli jutro okaże się, że ta nowa sytuacja nie zniknęła po jednej nocy, to będzie pierwsza, która zacznie zadawać pytania. Za ścianą namiotu usłyszała szelest. Drugi namiot, zamykanie suwaka. Zacisnęła oczy, wsłuchując się w ciszę lasu.

* * *

Ewa i Elwira pakowały się do swoich śpiworów, śmiejąc się cicho, kiedy po raz kolejny przekładały rzeczy z jednej strony namiotu na drugą.

— To twoje śmieci, nie moje — rzuciła żartobliwie Elwira, przesuwając leżącą bluzę w stronę Ewy.

— Sama je tu zostawiłaś — odparła Ewa, odpychając materiał w drugą stronę.

Przez kilka minut jeszcze się przekomarzały, aż w końcu zmęczenie zaczęło wygrywać, a w namiocie zapadła cisza. Elwira przełączyła turystyczną lampkę nocną w tryb przygaszony, rzucając miękkie, ciepłe światło na ich twarze. Położyły się, patrząc na siebie nawzajem.

Cisza między nimi nie była niezręczna, przeciwnie — wydawała się naładowana czymś, czego żadna z nich nie potrafiła do końca nazwać. Oczy Elwiry błyszczały w półmroku, a jej spojrzenie było intensywne, świdrujące, zniewalające. Ewa czuła je na sobie, jakby przyciągało ją i nie pozwalało oderwać wzroku. Oddychała głęboko, starając się zachować spokój, choć czuła w sobie jakieś wewnętrzne napięcie, którego nie rozumiała.

— Nie mogę tak spać — odezwała się nagle Elwira, wiercąc się w śpiworze.

— Duszę się w tym wszystkim. — Zaczęła się rozplątywać z warstw odzieży, poruszając się niespokojnie. Dresowe spodnie wylądowały gdzieś obok śpiwora, potem skarpetki.

— Nie wytrzymam w tych rzeczach. Zawsze śpię nago, drugiej nocy w ubraniach nie wytrzymam — dodała, poprawiając się w śpiworze.

Ewa uśmiechnęła się półgębkiem, czując, jak napięcie powoli przechodzi w lekki absurd.

— No to może ja też? — Ewa rzuciła prowokacyjnie, zdejmując skarpetki i spodnie, a potem kolejne części garderoby.

— W końcu mamy ciepłe śpiwory.

Elwira uniosła brew, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Ewa już pozbywała się kolejnych warstw odzieży. W końcu ich rzeczy leżały w nieładzie w kącie namiotu, a one śmiały się po cichu jak dawne kumpelki z dzieciństwa, które urządzały bitwy na poduszki podczas szkolnych wyjazdów. Potem poleciała bielizna i w końcu żadna nie miała niczego, co jeszcze dałoby się zdjąć. Było w tym coś znajomego, jakby wróciły do czasu, kiedy nic nie miało większego znaczenia.

Ale teraz było tak inaczej. Ich śmiech powoli ucichł, a jedyne, co pozostało, to wzajemne spojrzenia. Elwira wyciągnęła rękę i dotknęła policzka Ewy. Potem długo milczała, bawiąc się kosmykiem jej włosów.

— Pamiętasz nasze pierwsze wspólne wakacje? — zapytała nagle Elwira.

— Miałyśmy po czternaście lat. Pojechałyśmy nad jezioro z twoimi rodzicami. Ewa uśmiechnęła się w ciemności.

— Jak mogłabym zapomnieć? Po raz pierwszy poczułam, że ktoś mnie naprawdę rozumie. Siedziałyśmy na pomoście całą noc i mówiłyśmy o wszystkim.

— O naszych lękach — dokończyła Elwira.

— O snach, o których nigdy nikomu nie mówiłyśmy. — I o tym, że nigdy się nie rozstaniemy — dodała Ewa cicho.

Elwira przysunęła się bliżej, jej głos stał się prawie niesłyszalny.

— Bałam się, że to nieprawda. Że kiedyś znajdziesz kogoś ważniejszego.

— Nie znalazłam — odpowiedziała Ewa, dotykając jej policzka.

Patrzyły na siebie, rozumiały się wzajemnie i czuły swoją bliskość. W półmroku Ewa widziała, jak oczy Elwiry błyszczą w ciepłym świetle latarki. Wtedy zauważyła coś, czego się nie spodziewała — łzy.

— Co się stało? — zapytała szeptem, ale Elwira tylko uśmiechnęła się lekko, choć jej usta drżały. I wtedy Elwira rozpięła śpiwór. Nie całkowicie — tylko tyle, by dać Ewie do zrozumienia, że jest otwarty. Jej spojrzenie było wymowne.

— Chodź… zimno mi teraz — powiedziała cicho.

Ewa poczuła, jak coś ściska ją w żołądku. Nie była pewna, czy to przez słowa Elwiry, jej ton, czy może po prostu przez to, co działo się między nimi tej nocy. Cokolwiek to było, miała wrażenie, że przekracza granicę, której jeszcze nie rozumiała.

Jej dłoń, niemal odruchowo, sięgnęła do suwaka. Śpiwór otworzył się cicho, jakby świat zewnętrzny nawet nie miał prawa tego usłyszeć. Ewa wyszła ze swojego śpiwora i całkiem naga przesunęła się ostrożnie. Czuła, jak spojrzenie Elwiry wędruje po jej nagim ciele, także w tych intymnych miejscach.

Ewa przymknęła oczy i klęcząc z szeroko rozchylonymi nogami pozwoliła jej na siebie patrzeć. Jej uda napięły się, Elwira musiała to wyraźnie widzieć.

Wyciągnęła rękę i złapała za dłoń Ewy, przyciągając ją do siebie. Ewa posłusznie wsunęła się do środka śpiwora Elwiry.

Ciepło ciała Elwiry natychmiast ją otoczyło. Ich ciała zetknęły się, Ewa poczuła chłód stóp, ale zaraz potem ciepło skóry jej ud. Elwira zapięła śpiwór za plecami Ewy, a jej ramię delikatnie objęło Ewę, jakby chciała ją otulić sobą.

Nie było w tym nic gwałtownego — tylko ciepło, bliskość, coś, co nie wymagało słów. Ich oddechy się wyrównały. Obie były całkowicie nagie, ich ciała napierały wzajemnie na siebie, Elwira wpuściła nogę Ewy pomiędzy swoje nogi. Patrzyły sobie w oczy przez długie minuty, w całkowitej ciszy, jakby każde słowo było zbędne.

* * *

Ewelina budziła się i zasypiała. I znów budziła się. Coś nie pozwalało jej wpaść w głęboki sen. Miała wrażenie, że coś nieustannie wyrywa ją z drzemki. Coś, co za każdym razem przychodziło z innego miejsca.

To były odgłosy z drugiego namiotu. Przez sen nie od razu je zarejestrowała, ale z każdą chwilą stawały się coraz bardziej wyraźne. Szepty, przyspieszony oddech, urwane westchnienia, jęki rozkoszy. Urwane w pół głosy Ewy i Elwiry.

Przez moment nie rozumiała, co słyszy, ale wkrótce dźwięki same się ułożyły w coś, czego nie chciała analizować.

— Nie, nie, nie. To niemożliwe. — myślała. To musiało być jej zmęczone ciało, które na pół jawie, na pół we śnie, podsuwało jej błędne wnioski.

Była pewna, że albo to ich kolejny żart, albo dzieje się coś, czego nie chciała być świadkiem. Ewelina zacisnęła powieki i wsunęła się głębiej w śpiwór, tak aby nie słyszeć dobiegających z sąsiedniego namiotu dźwięków. Dźwięków rozkoszy, ekstazy, nieokiełznanej przyjemności.

— Nie słyszę, nie słyszę, nie chcę tego słyszeć. — Ale dźwięki docierały do niej nawet przez warstwy materiału, przez ciemność nocy. Ewa i Elwira. Nie hamowały się, nie bały się, że ktoś usłyszy, osądzi, zdradzi ich tajemnicę. Głosy pełne uniesienia, miękkie, rozkoszne, rozedrgane.

Ewelina poczuła, jak robi jej się gorąco, ale nie tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz słyszała Elwirę ze starszym wychowawcą w pokoju obok, na szkolnej wycieczce. Tu gorąco było duszące, nie sprawiało zainteresowania i podniecenia, ale przygniatało, nie pozwalało uciec.

To nie było coś, co ją bawiło, to przygniatało i nie pozwalało się łatwo akceptować.

Co się z nimi działo? Co one wyprawiały? Przecież faceci to ich całe życie, a teraz one ze sobą? Nie mogła tego słuchać, a jednocześnie nie mogła przestać nasłuchiwać, licząc, że skończą i dadzą zapomnieć. I spać.

Spojrzała na Monikę. Na szczęście spała. Jej spokojny, miarowy oddech oznaczał, że niczego nie usłyszała. I dobrze. Monika by tego nie przeżyła. Ewelina przewróciła się na drugi bok, zaciskając dłonie na materiale śpiwora.

— Zaraz się uspokoją. Zaraz się skończy. — Ale minuty mijały, a one wciąż… Nie. Nie mogła tego słyszeć. A potem nagle cisza. Tak po prostu. Zniknęły wszystkie dźwięki z drugiego namiotu. — Zasypiam, tak, to to. — Uspokajała się w myślach. Jutro niczego nie będę pamiętać. I zasnęła.

Znów budził ją kolejny dźwięk. Ale tym razem to nie były one. Raz. Raz. Raz. Początkowo myślała, że to serce bijące jej w skroniach. Miarowy rytm, jednostajny, ostry, jakby przecinający powietrze. Otworzyła oczy i wstrzymała oddech. Raz. Raz. Raz. Nie. To dochodziło z każdej strony, z lasu. Przez chwilę leżała nieruchomo, próbując odnaleźć wzrokiem Monikę. Spała. Dlaczego tylko ona nie słyszy tego hałasu? Raz. Raz. Raz. Miarowy, dziwnie mechaniczny dźwięk. Zbyt idealnie powtarzalny, zbyt ostry, by mógł być czymś naturalnym. Jak wielka turbina wiatraka, takiego, który produkuje energię elektryczną. Widziały takie po drodze, ale tu ich nie było. Miała pewność. To wiatr, to tylko wiatr… — powtarzała w myślach. Ale sama w to nie wierzyła.

Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Czuła, jak każda komórka jej ciała się napina. Nie otwieraj namiotu. Nie wyglądaj. Leżała w bezruchu, nasłuchując. Raz. Raz. Raz. Bardzo metaliczne, przypominające teraz wielkie ostrze tnące powietrze. A potem… Cisza. Zniknęło.

Ewelina wstrzymała oddech. Zamknęła oczy, próbując skupić się na własnym oddechu. Nic tu nie ma. To tylko zmęczenie. To nic. Jeszcze kilka sekund. Jeszcze chwila i… Sen, muszę zasnąć. I w końcu sen przyszedł. Ale był płytki i niespokojny.

* * *

Ewa leżała wtulona w Elwirę, ich ciała skryte w ciasnym śpiworze, nogi splątane, tak blisko, że mogły czuć każdy ruch, każdy oddech, każde bicie serca. Cisza wypełniała przestrzeń namiotu, tylko szum wiatru w koronach drzew przypominał, że poza tym małym, ciepłym kokonem istniał jeszcze chłodny świat.

Z początku nie mówiły nic. Po prostu patrzyły na siebie. Oczy Elwiry skrzyły się w półmroku turystycznej lampki, rozszerzone źrenice odbijały blade światło, jakby coś w nich płonęło.

Może to nowy narkotyk, może to było coś więcej — coś, co w Elwirze zawsze tkwiło pod powierzchnią. Ewa czuła, że w tej chwili nie było już miejsca na żarty, na kokieterię, na zaczepki, sprośne zabawy. To, co się działo między nimi, było czymś innym i czymś bardzo realnym, prawdziwym, nieuniknionym.

Elwira patrzyła na nią z czymś pomiędzy czułością a niepokojem, jakby bała się, że zaraz ten moment pryśnie, rozpłynie się jak sen. Zwykle była pewna siebie, nieustępliwa, zawsze kontrolowała sytuację, ale teraz… teraz wyglądała tak, jakby nie była do końca pewna, czy może zrobić ten krok, czy powinna.

W końcu przemówiła pierwsza, jej głos był cichy, niepewny, prawie niesłyszalny.

— Wiesz, ja… — zaczęła, ale urwała, zacisnęła usta, jakby bała się wypowiedzieć kolejne słowa.

Ewa nie odzywała się, czekała, aż Elwira sama znajdzie w sobie odwagę, choć sama nie była pewna, czy chce usłyszeć, co ta ma do powiedzenia. W końcu Elwira westchnęła i zaczęła mówić dalej, niemal szeptem:

— Ja bym chciała, żebyśmy my dwie… — zawahała się. — Ty i ja… żebyśmy były… razem.

Ewa wstrzymała oddech. Nie musiała słyszeć końca zdania, już czuła, o czym mówi Elwira.

— Ja też — wyszeptała Ewa, bo cokolwiek miało to znaczyć, cokolwiek miało się wydarzyć tej nocy, ona również tego chciała. I nie tylko tej nocy, tej i następnej i każdej kolejnej.

Ale Elwira chciała czegoś więcej.

— Chciałabym, żebyśmy były jednym ciałem.

Ewa patrzyła na nią, próbując zrozumieć.

— Nie po prostu razem — kontynuowała Elwira, jej głos drżał, ale oczy błyszczały — ale jedną osobą. Jedną myślą, jedną duszą. Chciałabym, żebyśmy przestały być osobno ty i ja, żeby było już tylko my.

Ewa zamrugała, jej serce przyspieszyło. Czy to narkotyk? Czy mówi serio?

— Ja też — powiedziała jednak, czując, że w tej chwili nie istnieje inna odpowiedź.

I wtedy Elwira szepnęła najważniejsze słowa tej nocy:

— Wpuść mnie do siebie.

Jej ręka, która dotąd leżała na plecach Ewy, wsunęła się między ich ciała. Delikatnie chwyciła dłoń Ewy i pociągnęła ją za sobą. Teraz nie mówiły już nic, wszystko działo się tak, jakby musiało się tak dziać, jakby było od dawna zaplanowane, przygotowane i spisane.

Elwira złapała dłoń Ewy i położyła ją na swoim płaskim, idealnym brzuchu. Następnie złapała ją za nadgarstek i powoli przesuwała dłoń Ewy niżej, by ta prowadzona napierała teraz na uda Elwiry. Ewa poczuła, że Elwira lekko rozchyla uda i przesuwa jej dłoń jeszcze niżej, aż znalazła się między udami Elwiry. Była wilgotna. Bardzo rozpalona i wilgotna.

Cały czas patrzyły sobie w oczy, Elwira rozchyliła lekko usta i wydała ciche jęknięcie w odpowiedzi na dłoń i palce Ewy, które osiągnęły swój cel. Teraz Elwira położyła dłoń na brzuchu Ewy, powoli przesuwając ją niżej. Gdy jej dłoń naparła na uda Ewy, ta odruchowo je zacisnęła.

— Wpuść mnie do siebie — wyszeptała ponownie Elwira, a jej rozchylone usta dotknęły ust Ewy. Ewa poczuła szybki oddech Elwiry, rozsunęła uda, a dłoń Elwiry znalazła się na miejscu.

Najpierw Elwira delikatnie wyszukała właściwe miejsce. Wtedy dopiero jej palce zaczęły tańczyć, podobnie jak palce Ewy. Najpierw wolno, ostrożnie, delikatnie, aby przyzwyczaić się wzajemnie do swojego dotyku, a potem szybciej, mocniej i intensywniej, by czuć ten dotyk całą sobą. Ich ciała naprężały się, ocierały o siebie, usta spotykały się, żeby za chwilę dotknąć szyi lub policzków. Pragnęły siebie, spajały się w jedność i czuły siebie nawzajem.

Ewa wpiła się w szyję Elwiry, robiąc jej dużą malinkę, Elwira w ramach rewanżu za tę mieszankę bólu i przyjemności jeszcze bardziej przyspieszyła ruch swoich palców. Teraz obie były już jednością, jednym prężącym się i napinającym ciałem. Elwira czuła, jak twarde sutki Ewy dotykają jej piersi, jak jej uda miarowo napinają się i rozluźniają.

Obie czuły swoje ciepło, wilgoć i tańczące szalonym tempem palce. Były nierozerwalne jak jedno ciało. Ewa wygięła swoją szyję do góry i przez szeroko otwarte usta wydała z siebie absurdalnie głośny jęk, jej ciało zadrżało, plecy przebiegło mrowienie ścigane przez falę ciepła biegnącą z dołu do góry, jakby chciała uciec z jej ciała wraz z niesamowitym krzykiem.

Elwira wkrótce do niej dołączyła serią krótkich, intensywnych i równie głośnych westchnień idących w parze ze skurczami jej ciała. Teraz obie wiły się i prężyły, jęcząc. Trwało to w nieskończoność, aż wreszcie nastąpiła cisza, przerywana tylko ich szybkimi oddechami.

Leżały przy sobie, ich ciała jeszcze lekko drgały, Ewa nie mogła opanować mimowolnych drżeń prawej nogi. To było coś. Coś tak intensywnego, coś wielkiego. Teraz ich dłonie mogły odpoczywać, zmęczone szaleńczym tańcem palce już spokojnie gładziły uda, pośladki, biodra, plecy. Ich ciała dotykały się i wzajemnie pieściły.

I znów patrzyły sobie w oczy, rozedrgane, rozszerzone źrenice, pełne wzajemnego pożądania. Obie przymknęły oczy i zbliżyły swoje usta do siebie, ich języki się spotkały, pieszcząc się wzajemnie. Ewa dotykała swoim językiem kolczyka, który Elwira miała w języku, bawiąc się nim i zdradzając możliwości, które mogła wykorzystać wobec innych części rozpalonego teraz ciała Elwiry.

Jednak teraz potrzebowały oddechu, odpoczynku i kontemplacji wzajemnej bliskości

— Jesteśmy jednym ciałem — wyszeptała Ewa.

— Jesteśmy jednością — odpowiedziała Elwira.

Jeszcze długo patrzyły w swoje oczy, po czym zaczęły zasypiać. Elwira zręcznie odwróciła się i przyparła plecami do piersi Ewy. Leżały teraz na łyżeczkę, Ewa za Elwirą.

Ewa zastanawiała się, że wielokrotnie tak leżała z jakimś facetem. On z tyłu obejmował ją swoim ciałem, przytrzymywał, zniewalał. Lubiła to, takie dobrowolne ograniczenie wolności przez silnego, dominującego ją partnera, który brał wszystko, co chciał i kiedy chciał, a ona mogła mu ulegać, tylko czasami udając, że czegoś nie chce i z tym większą przyjemnością później pozwalać mu na to. Zdominowana, zniewolona, posiadana. Ewa to uwielbiała. Ale teraz było zupełnie inaczej i nie tylko dlatego, że to ona trzymała Elwirę w objęciach, ale też dlatego, że czuły się jednością i równością. Nie dominowały siebie nawzajem, nie było takiej potrzeby. Były sobie równe, każda posiadała każdą, ale nikt nie ulegał, obie tylko pragnęły. To było nowe, wspaniałe i nieuniknione. Zasnęły równocześnie.

* * *

Ewę obudził jakiś dźwięk. Nie umiała określić jaki. Spały dalej na łyżeczkę, Ewa obejmowała Elwirę, ich dłonie były splecione. Dźwięk był dziwny, rytmiczny. Ewa wsłuchiwała się w niego przez chwilę, ale ciężkie powieki znów opadły i odpłynęła w sen.

Łąka. Bezkresna, piękna, falująca od wiatru. Nad nią górowała ogromna turbina wiatrowa, której łopaty obracały się z nienaturalnie dużą prędkością, wydając ten sam rytmiczny dźwięk: Raz. Raz. Raz. Jakby niewidzialne ostrza z wściekłością cięły powietrze.

Ewa widziała wielokrotnie te maszyny, ale nigdy nie widziała, by łopaty sięgały ziemi. Tutaj było inaczej. Każdy obrót był śmiertelnie niebezpieczny dla osób znajdujących się w pobliżu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.44
drukowana A5
za 54.95