E-book
7.35
drukowana A5
18.62
Lament współczesny

Bezpłatny fragment - Lament współczesny


Objętość:
45 str.
ISBN:
978-83-8324-563-8
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 18.62

Akt I 
Lament liryczny

Barykada

Stoję dziś na barykadzie,

Z której świat cały widzę.

Świat w mroku pogrążony.

Po swej prawej, po swej lewej

Ludzi mam, którzy za cel wspólny walczą.

Celem tym wolność,

Bo w tym wolnym świecie

Wolność przez palce ucieka.


Lat temu kilka,

Będąc jeszcze głupcem naiwnym

Stałem przed nią,

Jak dziś stoi armia Wschodu i Zachodu.

Stałem tam i ja ze sztandarem

I wstęgą o moskiewskiej czerwieni.

Wstęga ta na wielu innych wciąż spoczywa,

Nawet na tych starych, co im ból zadała,

Lecz wielu już jej nie widzi.

A na sztandarze tym „Równość i postęp”.


Lecz pewnego dnia spostrzegłem

Łańcuch z niego zwisający,

A po nim krew spływała.

Krew, co katyńskie drzewa żywiła,

Co śnieg syberyjski topiła.


I usłyszałem krzyk bólu pełny,

I ten odległy i ten teraźniejszy;

Krzyk oddzielonego syna,

Co zza szyby żegnać musiał ojca;

Krzyk córki, co matki pochować nie mogła.


Upadł mój sztandar, upadła i wstęga,

A ja na barykadę wstąpiłem.

Wzrok niegdysiejszych braci skierowany na mnie,

Wzrok oceniający, gniewu pełen;

Wzrok ten — gdyby mówić umiał — krzyczałby:

Zdrajca! Wariat!


Lecz ja już na barykadzie stoję,

I widzę to, co niegdyś tylko fikcją zwane było,

Wymysłem wariata.


Stoję dziś na barykadzie,

Z której cały świat widzę.

Świat w mroku pogrążony.


Gdy tak stoję, to chwilami czuję,

Jakbym sam tu stał,

I nie wiem o co walczę, dla kogo…


Mieliśmy być inni, od nienawiści wolni,

Lecz głos zza barwnej szyby nienawiść w nas wzbudza.

Czyżbyśmy jak ta armia byli?

Oparci na sztucznym gniewie i strachu?


Armia ta wyjątkowa, ja ich sztab widzę,

Lecz te pachołki za oficerem z przodu grupy pójdą,

Bo myślą, że oficer ten — których tysiące — ich marszałkiem.


Gdy tak stoję,

Sam nie wiem, czy z innymi, czy samotnie,

Widzę koniec.

Widzę nasz upadek;

Widzę jak ich ostrze nasz bok przebija.

Lecz mam nadzieję,

Że ujrzę choć promień wolności konając.


Stoję dziś na barykadzie,

Nieważne czy sam, czy z nimi,

Stać tak będę, aż promień słońca wolności ujrzę.

Bo wolność od życia cenniejsza.

Matko

Matko, wołasz by twarz człowieczą zachować,

By moralności i etyki przestrzegać.

Lecz jak mam to czynić? Jak w świecie,

Gdzie moralność, etyka i wolność

Umarły lat temu wiele?

Matko, wołasz by ze złem walczyć.

Lecz jak! Jak walczyć, gdy zło

Przenika wszystko, nawet dusze młode?

Matko, ono już mą duszę posiadło.

Mówię je „Tak nie wolno”, lecz ona

Już w Ich rękach.


Nie ma nadziei, odeszła.


Nienawidzę, nienawidzę jak mi kazali.

Uczyłaś Matko, że i wrogom trzeba wybaczyć,

A nienawiści się wyzbyć.

Zawiodłem więc, nie Ty, ja jako uczeń twój.

Nienawidzę nie Ich, a ludzi zwykłych,

Bo od Nich uciekłem, a poddałem się tym,

Co wolność mieli mi wrócić.


Nie ma nadziei dla tego świata teatralnego.

Świata lalek, co myślą, że wolne i rozumne.

Dziś, gdy spektakl ten odgrywam,

Słyszę Ich śmiech kłótniami przerwany,

I choć w rękach nożyce trzymam,

To ostatniego sznurka przeciąć nie chcę.


Gdzie prawda Matko leży?

Którzy przez Mesjasza, a którzy przez diabła zesłani?

Czy może Matko, chcesz mi powiedzieć,

Że Mesjasz śpi jeszcze?


Przetrwam Matko w tym świecie bez nadziei,

W tym świecie bez wartości.

W świecie upadłym, który na ogień Nerona czeka.

Mesjasza Matko obudź, niech płomień ześle.


Spłonie matko „Wolność, prawość, demokracja”,

Ja spłonę razem z nim i stosem lalek rzuconych,

A przez płomień będę widział Ich dech ostatni.


Z popiołów powstanę i nowy teatr zbuduję,

A w nim tylko jeden sznur będzie,

Dla mnie, gdy zawiodę.

Przepaść

Stoisz człowieku nad przepaścią.

Nicość przed tobą, nicość za tobą.

Nicość tą światłość rozrywa,

Lecz światłość ta cię odraża.

Za tobą, wśród nicości, bracia.

„Skacz!” krzyczą „Skacz!”

Czy skoczysz człowieku?


W końcu żywot ciężki miałeś,

Lecz sam taki chciałeś.

Stoisz wesoły, choć to twój koniec.

Skoczysz, czy wzrok swój

Na światłość zwrócisz?


W tej nicości przeszłość widzisz.

Przed wielu laty krew przelałeś,

Bo żądza wolności cię ogarnęła.

Raniony wyszedłeś zadowolony,

Bo wolny.


Zaporę zbudowałeś

Czerwoną powódź odparłeś.

Przysiągłeś, że krwi przelewać już nie będziesz,

Lecz zawiodłeś.

Wielu znów straciłeś, wyjechałeś.

U boku braci nowych kule znosiłeś.

Wolny, wolny znów jesteś.


Malowniczy zachód widzisz,

Lecz brat twój wrogiem ci,

Nóż w twe plecy wbija

I w morzu czerwonym topi.

Walczysz o oddech dekad wiele,

Aż zachód słońca raz jeszcze widzisz.

I stoi tam on, zdrajca,

Lecz ty człowieku amnestię wielbisz

I biegniesz ku niemu, w końcu wolny.


Splamiony krwią wschodu brat cię przytula,

Lecz on kajdany ci zakłada.

Kajdan tych nie widzisz, boś ślepy.


Kajdanami skuty karabin przyjmujesz.

Idziesz, jak szli na ciebie lat temu wiele,

Lecz ty w dobrej sprawie idziesz.

Skąd to wiesz? Bo brat twój,

Brat lojalny i sprawiedliwy,

Rzekł ci, iż to sprawa słuszna.

Oczy zasłaniasz, uszy odcinasz,

Ze wschodu się śmiejesz,

Bo ty żeś wolny.

Przez brata wyzwolony.


Wracasz do domu człowieku,

Plam swych krwistych nie widzisz,

Lilię u piersi nosisz.

Dzieci twe już duże,

Brat je wychował.

Nie mają nic,

Ni religii, ni tradycji,

Ale się cieszysz,

Bo brat twój się cieszy.


Drugi twój brat,

Wśród słoneczników wychowany,

O pomoc cię prosi.

Amnezję wielbisz, więc nie pamiętasz,

Jak słoneczniki te podlewałeś.


Dom twój pusty i zimny.

Ty człowieku nagi i głodny,

Lecz szczęśliwy,

Bo brat drugi rad.


Spacer, na spacer idziesz,

I nad przepaść docierasz.


Stoisz człowieku nad przepaścią.

Nagi głodny i radosny.

Czy skoczysz człowieku?

Wiersz IV

Patrzysz człowieku na świat.

Dzieciom o złu prawisz.

Maszeruje zło ze stron obu.

Lecz ty jedno oko zamykasz.

W końcu jedno z nich — dobre.

Bo przez brata twego wyrządzone,

A brat twój teraz dobry i sprawiedliwy.

Czyny bestialskie mu przebaczyłeś

I uwierzyłeś, że się już ich nie dopuści.

Ślepyś i głuchy na zło przez niego wyrządzone,

W końcu to co złem bracia twoi,

We krwi skąpani wyznaczają

Akt II
Lament epicki

Metro

Wyszła z domu wcześniej niż zwykle. Jak zawsze w chłodny dzień miała na sobie czarny, wełniany płaszcz, do tego granatowe jeansy i marynarkę. Tego dnia wyjątkowo wybrała czarną, skórzaną teczkę, zamiast zgrabnego plecaka. Swoje brunatne włosy spięła w kok, jak do marynarki przystało. Zaczęła schodzić schodami ku stacji metra, znikając w ludzkim potoku.

Po chwili była już na dole, wolna. Czekał na nia długi, szeroki tunel prowadzący na platformę. Przy jego ścianach siedzieli zwykle bezdomni i muzycy, tak było i tego dnia. Nad żebrzącymi widziała rozmaite plakaty, ignorowała je. Sama nie wiedziała dlaczego, lecz napis „Daj dziecku wybór, podaj blokery”. „Religia źródłem nienawiści”, „Spłać dług białego kolonializmu” odrażały ją, zwłaszcza gdy widniały obok zdjęć zwierząt i próśb o wsparcie schronisk. Szła więc spokojnie przed siebie ignorując wszystko wokół, aż poczuła lekkie klepnięcie w plecy. Odwróciwszy się ujrzała dwie nastolatki z ulotkami. Liczyły sobie zapewne z 15 lat, na oko metr siedemdziesiąt wzrostu, obie miały pofarbowane włosy na różne kolory.

— Wesprze pani schronisko dla kotów? — zapytała jedna.

— Niestety nie mam drobnych — odpowiedziała.

— To może stowarzyszenie ekologiczne?

— Nie

— A stowarzyszenie wegan? — dodała nagle druga.

— Tym bardziej nie.

— Tym bardziej?! — oburzyła się pierwsza — Czy pani nadal je… Boże…

Czuła się dziwnie, jakaś postępowa nastolatka chciała ją pouczać. Uczucie to spotęgował fakt, iż pobliscy przechodnie się na nią oglądali.

— To ja już… — odparła wycofując się.

— Gdzie jakaś wrażliwość, empatia?! — krzyczała za nią jedna z dziewczyn.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 18.62