E-book
23.63 21
drukowana A5
65.15
drukowana A5
Kolorowa
93.96
Łajdak z Urodzenia
10%zniżka

Bezpłatny fragment - Łajdak z Urodzenia

(czyli... normalny facet)


5
Objętość:
350 str.
ISBN:
978-83-8324-727-4
E-book
za 23.63 21
drukowana A5
za 65.15
drukowana A5
Kolorowa
za 93.96

Nigdy nie nudziłem się przebywając sam, ze sobą.

Wśród innych, nudziłem się wielokrotnie.

Preferując ciekawsze towarzystwo,

wybrałem życie… singla.

(PAC, czyli Podhorodecki A.C:

„Mądrości zasłyszane w pubie”)


„Ładne, naprawdę atrakcyjne dziewczyny, nigdy nie

powinny się rozmnażać. Inaczej ich boskie ciała,

momentalnie popadną w koszmarną ruinę.

Po czorta dewastować piękno. Nonsens!”

(PAC, czyli Podhorodecki AC:

„Mądrości zasłyszane w pubie”)

P R O L O G

— Wow! Super sprawa. Prześliczne… — ucieszyłem się zaskoczony, lecz i rozbawiony niespodziewanym widokiem nagich, jędrnych, naprawdę atrakcyjnych babskich baloników, o idealnej, jak na mój gust, wielkości.

— Odwróć się! Albo przynajmniej zamknij oczy. Słyszysz? — krzyknęła poirytowana opiekunka, nieporadnie osłaniając dłońmi przypadkowo obnażone piersi.

— No, co pani. Nigdy w życiu! Za cholerę nie dam rady wykonać polecenia. Lubię oglądać fajne cycki. Te, pasują do pani, jak ulał. Miodzio.

— Wieprzek z ciebie.

— Kuźwa, miły chciałem być. Ale ostatecznie przeżyję negatywny, spontaniczny, odzwierzęcy komplemencik.

— Nie gap się! Prosiłam przecież.

— Oj tam. Nie potrafię dobrowolnie zrezygnować z zajefajnego widoczku. Od małego tak mam, sorki.

— Ja ci dam sorki, przebrzydły kutafonie. Zadźgam cię czymś za momencik, zobaczysz.

— Chwilkę potrwa zanim skonam. Mogę w międzyczasie, strzelić pani focię? Będzie na pamiątkę po mnie oraz obozowej, niespodziewanej, ale fajowskiej przygody.

— Ani mi się waż!

— Może, jednak? Naprawdę warto uwiecznić tak zajebisty widoczek. Portrecik topless, prześlę pani momentalnie, obiecuję — zapewniłem, sięgając po telefon.

— Odłóż aparat! I odpuść podobne głupoty, kretynie. Przestań sobie robić totalne jaja ze mnie, mojego pecha i przypadkowego nieszczęścia — warknęła, wyraźnie rozzłoszczona.

— Nieszczęścia żadnego nie dostrzegam. Skoro focia stanowczo odpada, niczego pani nie ubędzie, jeśli jeszcze przez minutkę ponacieszam oczy. Jest, czym…

Z mego punktu widzenia, sytuacja wydawała się odlotowa. Oto siedząca na kocyku opiekunka, dyskretnie przebierała się na plaży, kiedy reszta ludzi z naszej grupy obozu lingwistycznego, pluskała się w wodzie pod czujnym okiem turnusowego ratownika. Z szaroburej, miejscami cętkowanej jednoczęściówki, kobitka przewdziewała się w jaskrawo-kolorowy, dwuczęściowy kostium kąpielowy. Zaś nagły, silny nadmorski szkwał, zrzucił z niej niedopięty jeszcze bezramiączkowy staniczek i powlókł po piasku, w stronę pojedynczych krzaczorków rosnących w oddali, za naszymi plecami. Ze swojego miejsca, widoczek miałem naprawdę zajebisty.

— Nie gap się, do cholery, paskudna kreaturo. Wyraźnie mówiłam przecież. Zamiast leżeć bezczynnie i debilnie rechotać zadręczając mnie natrętnym wzrokiem, lepiej zrób coś pożytecznego w tej poronionej sytuacji — rzekła rozzłoszczona, zerkając na mnie z ukosa.

— Spoko, jestem do usług. Zaraz przyaportuję niesforne wdzianko. Już się robi — odparłem, podrywając się z ułożonego obok niej ręcznika.

— Stój! Najpierw mi pomóż.

— Właśnie, chciałem…

— Kurwa, choć przez sekundę pomyśl logicznie — przerwała mi. — Chyba rejestrujesz, co się wokół wyprawia.

— Raczej, spokojnie tutaj. Nic się nie dzieje. Będzie prościej, jeśli podpowie mi pani, co konkretnie mam zrobić — zaproponowałem.

— Osłoń mnie jakoś przed ślepiami pazernych, męskich gapiów. Grubasowi obok, gały zaraz z orbit wyskoczą. Później przyniesiesz tamto latające cholerstwo — zarządziła.

— Okay, działam — oznajmiłem krótko.

Pospiesznym ruchem podniosłem własny ręcznik. Tylko…, okazał się cały w piasku, który kolejny podmuch wiatru błyskawicznie rozsiał po jej lekko wilgotnym ciele, opalonym w paski.

— O cholerka, sorki. Nie przewidziałem sytuacji. Przypadkowo narozrabiałem — przyznałem spostrzegając, co niefortunnego się przydarzyło.

— Trudno, przeżyję. Później się odpiaszczę. Grunt, że mi w oczy nie poszło.

— Naprawdę przepraszam…

— Przyjęte. Zasłoń mnie. Szybko! — jęknęła błagalnie.

Rozciągniętym podłużnie, pasiastym ręcznikiem osłoniłem jej atrakcyjny topless przed otaczającym światem. Lecz me bystre, zachwycone ślepka łypiące wysoko ponad materiałem, bezkarnie rejestrowały, jak młoda, zgrabna babeczka bezradnie szamocze się ze zrolowanym stanikiem, opuszczonej wcześniej do połowy jednoczęściówki, tkwiącym na niej poniżej pępka. Złośliwe diabelstwo tak dziwacznie się zzuło i zasupłało, że nie dawało się rozprostować i szybko podciągnąć do góry.

— Kurwa, szlag mnie tu trafi za momencik — zaklęła, uderzając ze złością pięścią w piasek, obok siebie.

— Jejku, poco aż takie nerwy. Wyluzować trzeba.

— Przepraszam, za te kurwy. Nie powinnam. Same mi się wyrwały. Poniosło mnie — wyjaśniła.

— Luzik. Dla mnie, żadna nowina. Dawno opanowałem popularne słóweczko. Wiem nawet, że w kilku obcych językach, oznacza zakręt — przyznałem z dumą.

— Zrozum, poligloto. To złośliwe, podłe cholerstwo nie daje się podciągnąć na cycki. Co mam zrobić? — jęknęła bezradnie, wskazując poskręcany na brzuchu materiał.

— Może pomóc? — zaproponowałem.

— Nie! — zaprotestowała zdecydowanie.

— Chciałem dobrze…

— Wiem. Ale lepiej, nadal osłaniaj mnie przed nachalnymi samcami. Nie planowałam urządzać im publicznego striptizu.

— Wporzo, załatwione.

— Ty też nie gap się ciągle, na moje piersi. Musząc tkwić przy mnie, bezczelnie wykorzystujesz okazję i oglądasz, czego nie powinieneś. Zewrzyj powieki, krnąbrna bestio.

— Jejku, uprzedzałem, nie mogę. Nie domkną się.

— Nie pajacuj!

— Serio gadam. Tak apetyczne kajzereczki przyciągają zaciekawione ślepka, niczym magnez neodymowy, metal. Nie wie pani, że każdy chłop, to wzrokowiec i popatrzeć lubi? Nic w tym złego, że sobie troszkę popodziwiam. Mówiłem, jest na co popatrzeć. Oj, jest…

— Pojmij palancie, peszysz mnie i ręce mi się przez ciebie trzęsą. Przy tobie cwaniaczku, tym bardziej nie zamierzałam się rozbierać. A teraz, jeszcze ubrać się nie mam jak. Paranoja, a ty się mną bezczelnie zabawiasz. Przestań!

— Niczego przykrego, ani złośliwego przecież nie powiedziałem. I nie obraziłem pani ani odrobinę — zaznaczyłem.

— Wiem. Od początku, wyłącznie moja wina. Ponosi mnie teraz. Niemożebnie wściekła na siebie jestem.

— A jakaż tu pani wina? Matka natura zadziałała. Nagle powiało i przez przypadek, staniczek zniknął.

— Przypadek? Bardziej moje wygodnictwo, zawiniło. Nie chciało mi się dyrdać po gorącym piachu, do odległej przebieralni, to mam za swoje lenistwo. Striptizerką nagle zostałam, psia kostka.

— Ojej, bez przesady. Nic okropnego, ani strasznego się nie wydarzyło.

— Nic? Jesteś pewien?

— Na, bank…

— To ma być normalne, twoim zdaniem? Kadra obozowa, z gołymi cyckami na wierzchu, tuż przy zachwyconym tym faktem małolacie. Super sytuacja pedagogiczna, nie powiem. Edukacja seksualna na żywo, z tego wychodzi. Względnie ćwiczenia, albo praktyki, z zakresu anatomii porównawczej. Zapewniam, nie miałam podobnych punktów w umowie o tę pracę, kurka wodna.

— Więc wychodzi, że zadziałała pani spontanicznie, gratis i ponad godzinowo. Zajebiście się złożyło, naprawdę — zaśmiałem się.

— Dam ci zaraz spontaniczny gratis, cholerniku. Lecz zajebiście, raczej ci nie będzie. Poczekaj, tylko się ubiorę. Wtedy mnie popamiętasz.

— E tam, po co nadmiernie się denerwować i wyzłośliwiać przy okazji.

— Bo szlag mnie trafia, że bezradna, siedzę przed tobą, na golasa.

— O przepraszam. Dla ścisłości, ciut nie tak, powiedziane. Jest pani topless. Majteczki, nie odfrunęły.

— Nie kombinuj zanadto. Depilacji nie ujrzysz, nie łudź się. Piersi, także nie zamierzałam ci demonstrować. Tylko nagle wyszło inaczej, psia mać.

— Żadnego problemu, nie ma. A bo to cycków w życiu nie widziałem? Naprawdę wyluzować trzeba. Szkoda pani nerwów. Ostatecznie nic przerażającego się nie dzieje, zapewniam ponownie.

— Lepiej nie doprowadzaj mnie do szewskiej pasji. Jeśli wkurzę się jeszcze bardziej, za momencik ściągnę z ciebie gacie. Zobaczysz, cholero.

— No, nie. Po co? — oniemiałem.

— Przekonasz się na własnej skórze, czy miło będzie ci stać nago, przy ludziach. Sama także nachalnie wlepię gały w twe klejnoty i popodziwiam siusiaka, niczym ty, moje cycki. Chcesz tego?

— Kurczę, raczej nie.

— Czemu?

— Cycki, a wacuś z jajkami na wierzchu, to jednak różnica. Istotna nawet — odparłem poważnie.

— Nie może być? Ciekawe… Uświadom mi ową istotną, istotę istotności, skoro sądzisz, że obnażony męski penis jest istotniejszym problemem, aniżeli damskie piersi wystawione na publiczny widoczek.

— Nie wie pani, w czym tkwi szkopuł oraz sedno zagadnienia?

— Kompletnie nie mam pojęcia. Podpowiedz mi.

— Toż nagie babskie piersi, widuje się praktycznie wszędzie.

— Bez przesady. Chyba wyłącznie ja, siedzę teraz topless, na tej plaży.

— Oj, szerzej pomyślałem.

— Szerzej? W jakim sensie?

— Globalnym, ma się rozumieć. Na przykład wyczytałem w necie, że w Hanowerze na wniosek wyzwolonych kobiet oraz zagorzałych feministek, rada miasta uchwaliła oficjalnie, że na miejskich basenach kąpielowych, kobitki mogą legalnie przebywać w stroju topless. Czyli identycznie, jak faceci, bo równouprawnienie przecież w ichnim kraju obowiązuje.

— Zejdź na ziemię. Nam do podobnych uchwał, daleko. Tutaj jeszcze średniowiecze stale obowiązuje, bo zakulisowo kościół wciąż rządzi, nieustannie terroryzując maluczkich.

— Święta prawda, niestety. Ale nawet w państwowej, niesamowicie zakłamanej, propagandowo prokościelnie zakręconej telewizji, gołe cycki są dozwolone dla dwunastoletnich widzów. W biały dzień, śmiało śmigają po ekranie i wporzo jest. Zaś kutasa z jajkami, w ogóle niełatwo zobaczyć na antenie. A jeśli się przydarzy, to tylko w komercyjnej telewizorni, z reguły późną nocką i wyłącznie w filmie lub programie rozrywkowym dozwolonym od lat osiemnastu. W innych przypadkach, wisiorka z jajeczkami zazwyczaj facetowi wycieniują, albo zamażą kreseczkami na matowo i pokazywany gościu wygląda, jakby był kastratem. Dawno poznałem ów mocno zakłamany problem. W tym kraju porąbana, kościelna hipokryzja, stale obowiązuje. Zapomniała pani?

— Są tacy, którzy nie pozwalają zapomnieć. Tylko… ewidentnie za dużo… ślęczysz przed telewizorem, pilny obserwatorze.

— Niekoniecznie. Dzięki licznym kanałom oraz wielu programom w kablówce, specyfikę krajowego oraz światowego życia przyswajam nieustannie. Ustawicznie rozwijam się, dzięki temu. Raczej w ten sposób podszedłbym do telewizyjnego zagadnienia, proszę pani.

— Aha. Niech ci będzie…

— Ale proszę mnie dobrze zrozumieć, w niezwykle istotnej dla mnie sprawie. W kwestii zdarcia ze mnie za chwilkę majtek, muszę uczciwie zaznaczyć, iż w pani przypadku przydarzył się wypadek, a nie złośliwe zadziałanie kogokolwiek. Moje, tym bardziej nie wchodziło w grę. Przecież nikt z pani przy wszystkich, przepaski z cycorków siłą nie ściągnął. Ot, silniejszy wiatr buchnął przypadkowo cyckonosz i tyle, w konkretnym temacie. Ale bezwzględne, brutalne pozbawienie mnie gaci i bezpardonowe otaksowanie klejnotów oraz wacka, będzie jednak nie fair, a nawet troszeczkę wredne. Nie sądzi pani?

— Taki z ciebie filozof, logik i mądraliński mądrala, za razem?

— Kurczę, logicznie przecież gadam.

— Nie zaprzeczam.

— No, więc… prośbę mam, na poważnie.

— Konkretnie, jaką?

— Niech mi pani odpuści te gacie. Proszę ich ze mnie nie ściągać, przynajmniej publicznie, tutaj.

— O, niby czemu? Ty możesz mieć przypadkową rozrywkę ma plaży, a mnie nie pozwalasz zabawić się, twoim kosztem? To mocno niesprawiedliwe, moim zdaniem — oceniła, jakby ciut rozbawiona.

— Kurde, nie w tym tkwi samo sedno problemu.

— Więc w czym?

— Powiem tak… Ale mogę szczerze?

— Słucham.

— Klejnoty, mam bez zarzutu. Są jak kurzęca XL-ka, w sklepowym dziale z nabiałem. Wacek, również mi wydoroślał i już europejski, a nie azjatycki, czy niemowlęcy rozmiar trzyma. Koledzy mogą potwierdzić, bo nadwstydliwy nie jestem. Kąpię się zawsze bez gaci, więc często widują mnie nago, pod zbiorowymi prysznicami. Z powodu gabarytów wiadomego zestawu, nadmiernej ujmy, ani totalnej klęski, bym nie poniósł, zapewniam.

— Gratuluję… — odparła, z nieco ironicznym uśmiechem na twarzy.

— Ojej, proszę mnie dobrze zrozumieć, nie przechwalam się. Nie podaję przecież konkretnych wymiarów, w centymetrach. Ale w kwestii kutasa, po prostu postanowiłem być z panią maksymalnie szczery. To dla mnie niezmiernie ważna sprawa, dlatego.

— No, tak… Rozumiem…

— Muszę dodać, iż sęk w tym, że w rozleniwionym zwisie, drań, na spokojnie może przymusowego pokazu nie przetrzymać. Miewa humory, kuźwa. Nawet często bywa chimerzasty. Odbije mu i zaprezentuje się pani, niczym laseczce chętnej na szybki numerek. Sekunda, zesztywnieje cholernik i sterczy, gotowy do oczywistych działań. Jakby co, wyjdzie z tego siara na całego, w dodatku przy ludziach. I to bez najmniejszej winy z mojej strony, zaręczam. Przydarza się czasami, że fiut mną dowodzi, a nie odwrotnie, naprawdę. Proszę pamiętać, iż dla mnie, to mocno krepujący problem przy kobiecie. Jedynie przy chłopakach jest pełen luzik, bo każdy miewa podobnie. Ale oczywiście sprawiedliwość, zawsze powinna istnieć na tym świecie. Skoro poznałem pani śliczne cycki, jeśli w rewanżu, zażąda pani pokazania czegoś intymnego z mojej strony, przetrwam należne oględziny. Gdzieś na uboczu, bez problemu opuszczę na moment gatki do kolan, i już. Oczywiście, nie zakrywając łapami typowo męskich konkretów. W króciutkich mini pokazikach bywam śmiały, także przy damskiej widowni. W podobnej sytuacji, wacek raczej błyskawicznie nie sztywnieje. A jeśli nawet, trudno. Niech dzieje się jego wola. Wspominałem, rozmiar trzyma. Zerknie pani na kwintesencję okazanego na życzenie zagadnienia, oceni me skarby i będziemy kwita. Tak, przynajmniej sprawiedliwie powinno wypaść, moim zdaniem. Wspominałem, nie wstydzę się nadmiernie całkiem fajowych narządów, jakie sprezentowała mi natura. Jeśli wyraźnie zażąda pani nagiego rewanżyku, wszyściutko pokażę, co mi tam. Choć bardzo młody jeszcze, to naprawdę honorowy już jestem. Więc spoko, w rewanżu nie zawiodę.

— Co ty bredzisz, dzieciaku? A może fantazjujesz na chybcika, nie wiem.

— Ojej, to nie tak! Mówiłem, w kwestii okazania na życzenie genitaliów, po prostu pragnę być z panią maksymalnie szczery. Lubię i cenię mój intymny ekwipunek, choć to cholerstwo, czasem naprawdę sprawia mi nagłe problemy. Chciałem, aby pani, zanim ściągnie ze mnie gatki, o całej sprawie wcześniej się dowiedziała. Liczyłem po cichu, że przystanie pani na indywidualne, a nie, publiczne oględziny mych skarbów. Taka jest najprawdziwsza prawda, w całym majtkowym zagadnieniu.

— Szczery, chciałeś być? Szczerze, to ty przeginasz, młody dżentelmenie. Skończ idiotyczne propozycje, plany striptizowe oraz swą rozporkową spowiedź, nieboraku. Żartowałam przecież.

— Niby…, co miało być żartem?

— No, nie… Sądziłam, że bystrzejszy bywasz. Pojmij, pacanie. Tak naprawdę, nie zamierzałam pozbawiać cię majtek, niczego oglądać, ani sprawdzać parametrów rozwojowych, jak często chłopcy czynią pomiędzy sobą. Gatki, pozostają na tobie i nie próbuj ich przy mnie ściągać w wydumanym rewanżu, za przypadkowe obejrzenie mych cycków. Wszystko jest już teraz jasne i klarowne, dla ciebie?

— Uff, dzięki. Dobra z pani kobieta. Ulżyło mi, naprawdę.

— Nie zorientowałeś się, że poirytowana sytuacją, ostro blefowałam? — zapytała zdziwiona.

— Ciut podejrzewałem, że może być to zwykła ściema. Ale wolałem się upewnić, co z pani strony, czeka mnie za momencik. Celowo wyjaśniałem bardzo dokładnie swe rozterki oraz uzasadnione obawy, w kwestii wacka. Psychicznie, na wszelki wypadek przygotowywałem się, na najgorszy obrót sprawy. Drobna, wewnętrzna asekuracja, kuźwa, była mi potrzebna.

— Drobna? Nad wyraz dokładnie mi się wyspowiadałeś, z wszelkimi możliwymi detalami. Pamiętaj na przyszłość, nie zwykłam rozbierać małolatów do golasa. Nie kręci mnie podobne zajęcie. Kompletnie nie moje klimaty, emocje, ani poznawcze hobby. Do podobnych zabaw, przygód oraz figlarnych harców, zdecydowanie wolę dorosłych facetów. Przyjemniej z nimi bywa. Proste chyba.

— Teraz wszyściutko rozumiem. Tyle, że niepotrzebnie zabrnąłem w konkretne szczegóły. Spontanicznie ujawniłem pani ważne detale, z mych istotnych danych, bardzo osobistych. Opowiedziałem, jakiego mam, i że często sztywnieje mi bez potrzeby. Wyszło troszkę tak, jakbym rzeczywiście zademonstrował pani moje skarby. Lecz cóż, stało się, odwrotu nie ma. Teraz wie pani o wszystkim, trudno. Dam radę przełknąć sytuację. Ciało, niby ludzka rzecz, ale…

— Ojej, nie panikuj nadmiernie, nie warto — przerwała mi.

— W sumie, nie panikuję…

— Ustalmy, taki przebieg sprawy. Ty, przypadkowo zobaczyłeś co nieco tego, czego w ogóle nie zamierzałam ci pokazywać. Ja, usłyszałam o kilku twoich anatomiczno-fizjologicznych, typowo męskich szczególikach. Uznajmy, że w owej działeczce jesteśmy kwita. Przecież dążyłeś do czegoś w tym rodzaju. Nieprawdaż?

— Fakt…

— Odpowiada ci zaproponowane rozwiązanie?

— No. Nawet…, wporzo jest.

— Więc mamy załatwione. Teraz skup się, na czym aktualnie trzeba.

— Konkretniej, poproszę.

— Trzymaj ręcznik przyzwoicie i solidnie. Inaczej znowu pokarzesz mnie za momencik wszystkim, na golasa. Skoncentruj się chłopino, na konkretnej robocie. Proste?

— Okay. Skupiam się — odparłem, korygując usytuowanie niewielkiego kawałka materiału, tuż przed jej piersiami.

— Panuj nad ręcznikiem, proszę.

— Właśnie to czynię. Korekta wprowadzona — zameldowałem.

— Dzięki.

— Jest już tak, że z boku ręczniczka, ani pod nim, na pewno nikt cycorków nie wypatrzy — zaznaczyłem, dla pewności rozglądając się po najbliższej okolicy.

— Wierzę ci na słowo. Wystarczy, że ty się im bezustannie przyglądasz, niepoprawny koczkodanie. Wszystko dzieje się nie tak, jak powinno, ale musi, więc trudno.

— Mną, proszę się nie przejmować.

— Cóż, chyba właśnie przestałam. Masz przypadkową rozryweczkę moim kosztem, i już. Powiedzmy, że… z wyższej konieczności rzecz się dzieje. Korzystaj sobie małolacie, pukim dobra. Ostatecznie, czort z tobą. Początkowa złość, wyraźnie mi przechodzi.

— No, i bardzo dobrze. Od początku, tak doradzałem. Szkoda pani nerwów, z powodu wiatru i kawałeczka niesfornego materiału.

— Nieletni terapeuta mi się trafił, kurka wodna.

— Kuźwa, logicznie kombinuję, nic więcej. Poza tym, niemożebnie seksownie wygląda pani, bez cyckowej przepaseczki. Dla oczek, miodzio. Dzięki, w ich imieniu.

— Nie przeginaj. I daruj sobie nadmierny zachwyt, mą osobą. Przypadkiem nie rozpowiadaj, że widziałeś mnie rozebraną. Jako kadra obozowa, wolę uniknąć kłopotów oraz idiotycznych podejrzeń, o cokolwiek. Rozumiesz?

— Okay. Ów wyjątkowo zajebisty fakcik, pozostanie wyłącznie naszą tajemnicą.

— Miło, trzymam cię za słowo. Rozumiem, że nie gorszysz się mą przymusową golizną, przy tobie? — spytała, zezując na mnie z ukosa.

— Dokładnie. Naprawdę miałem zajebistego farta, że znajdowałem się tuż koło pani, kiedy staniczek odfrunął.

— Farta, powiadasz? Cóż, niech i tak będzie. Jakoś przeżyję nadmiernie szczegółowe oględziny. Tylko jedna rada, młodziutki dżentelmenie.

— Jaka? — zaciekawiłem się.

— Bądź mniej natrętny na przyszłość, jakby zbliżona sytuacja kiedykolwiek powtórzyła się, przy innej babeczce. Bezczelne, nachalne gapiostwo, peszy kobietę. Dyskretne zerknięcie na nią, z czystej ciekawości poznawczej, znacznie mniej. Odróżniasz aby, podobne subtelności?

— Właśnie zaskoczyłem, w czym problem. Nieobyty jeszcze jestem. Podciągnę się, obiecuję. Ale mówiłem, całkiem niepotrzebnie się pani speszyła.

— Jednak ewidentnie przyczyniłeś się do sprawy, upiorny gagatku, z niezwykle namolnymi oczyskami.

— Więc, sorki. Tylko proszę mi uwierzyć. Takich cycków, jakie pani ma, w ogóle nie trzeba się wstydzić. Nie mam pojęcia, jak wyglądały poprzednio. Ale obecnie, nie są ani ciutkę omdlało-klapciaste, lecz wyjątkowo ładnie, umiejętnie oraz bardzo fachowo zrobione. Petarda wyszła, po prostu — podkreśliłem, unosząc spontanicznie kciuk prawej dłoni, stale kontrolującej ręcznik.

— Co? Coś ty… powiedział? — zrobiła wielkie oczy, szybko zakrywając każdą pierś, otwartą dłonią.

— Zeznałem wyłącznie szczerą prawdę. Zapewne musiało kosztować. Ale cycorki, naprawdę wyszły wyśmienicie. Dwa cudeńka, po prostu. Warto było w siebie zainwestować, moim zdaniem — podkreśliłem wesoło.

— Oszalałeś? Niebotyczne głupoty wygadujesz… — wydała się mocno zmieszana.

— Niby, czemu? Nie rozumiem… — zdziwiłem się.

— Nadmiaru pornosów w necie zapewne się naoglądałeś, chłoptasiu. Pokićkało ci się w łepetynie i teraz bredzisz, od rzeczy — oceniła zjadliwie.

— Ojej, oczywistym faktom, nie zaprzeczę. Toż przenajświętszy, nie jestem. Owszem, widziałem co nieco dzieł z wartką kacyjką, z zakresu wspomnianej twórczości. Nie odstaję od rówieśników. Niby, po co mam się źle wyróżniać, z tłumu współczesnych nastolatków. Poza tym, za cholerę nie da się nie wpaść w sieci na stronki z rozebranymi lasencjami, albo na linki, do co ciekawszych filmików, z choć jedną scenką typu bara-bara. Takie jest dzisiejsze życie. Nic, na ów fakcik nie poradzę.

— Aha. Czyli w oczywistej kwestii, jednak się nie pomyliłam…

— Nie dziwię się nawet. Nietrudno odgadnąć oczywistą, oczywistość. Na całym świecie wszyscy oglądają pornole, jak leci. Ale sztuczne cycki poznałem dużo, dużo wcześniej, niż filmową rozryweczkę, z reguły zakazaną małolatom. Wtedy chyba jeszcze w ogóle nie wiedziałem, że ludziska z wielką lubością, często bzykają się pokątnie — zaśmiałem się ironicznie.

— No, już ci uwierzę, nieboraczku. Aż tak naiwna, nie jestem. Bajdurzysz na całego, ekstremalny fantasto. Opamiętaj się i nie ośmieszaj niepotrzebnie w moich oczach. Nie warto, zapewniam cię.

— Zeznałem świętą prawdę. Ale trudno, przynajmniej sumienie mam czyste, że nie łżę pani, w żywe oczy.

— Niby…, jak mam sprawę rozumieć?

— Zwyczajnie, wyjątkowo prosto i dosłownie. Nie moja wina, że pod pewnym względem, jestem ździebko nietypowym przypadkiem nastolatka — odparłem, wzruszając ramionami.

— Pod jakim znowu względem?

— Cyckowym, że tak powiem.

— O, ciekawe i mocno zastanawiające… Wyjaśnisz mi zagadnienie, nieco szerzej?

— Żaden problem, mogę.

— Więc słucham z zaciekawieniem.

— Cóż, złożyło się tak, że od małego, na co dzień wychowywałem się nie w osiedlowej piaskownicy pośród babeczek z piasku, a w burleskowej garderobie teatralnej, gdzie zgrabne kobitki z krwi i kości, stale przebierały się w różnorakie, powiewno-przezroczyste wdzianka, zaś nierzadko ganiały przy wszystkich topless, względnie kompletnie na golasa. Matka, była jedną z nich.

— I ty się wszystkiemu przyglądałeś? — oniemiała.

— Dokładnie. Nie miała, co ze mną zrobić, więc zabierała niesfornego potomka ze sobą do pracy. Rano na próby, także. A że teatrzyk był ciut specyficzny, napatrzyłem się na rzeczy, których większość słodkich dzieciątek, w ogóle na żywo nie widuje.

— Rozumiem, że masz na myśli ludzką goliznę.

— Szerzej bym problem ujął.

— Czyli?

— Nie chodzi mi tylko o odsłonięte fragmenty ciała, ale o całokształt oraz przeróżne niuanse, aspekty, czy tajniki babskiego zagadnienia. No, i o specyficzny charakter różnistych działań artystycznych, przy których ubranko czasem szpeci, albo niepotrzebnie tuszuje anatomiczne atrakcje. Poza tym w garderobie lub w kulisach, trzeba się czasem szybciutko przebrać w kolejne łaszki, nie przejmując się czyjąkolwiek obecnością. Zaś burleskowa aktoreczka, nie zawsze musi mieć bieliznę na sobie. Często, jest to wręcz niewskazane. Taka, zakulisowa prawda.

— Cóż, ponoć żadna praca nie hańbi, więc na golasa, pewnie także.

— Słyszałem frazesik.

— Nikt nie oponował, że w mocno specyficznych warunkach, dzieciak stale wszystko obserwuje?

— Nie wiem. Tylko, co matka miała zrobić z niechcianym bachorem? Urodziła mnie z konieczności, mając szesnaście lat. Nie miała kasy na skrobankę, przypadkowo o tym kiedyś usłyszałem. Potem, jako wiecznie nienasycony, wygłodniały ssak, zdewastowałem jej cycki, utrudniając tym samym dalszą pracę, za którą przepadała.

— Rozumiem, że chodzi ci o ciało zmieniające się na niekorzyść z powodu ciąży oraz karmienia piersią.

— Nie inaczej. Dobre cycki przy striptizie, to podstawa. Na wyssane, oklapłe wisiory, nikt nie chce przecież patrzeć, ani za to płacić. Remont u mamci okazał się więc konieczny. W przeciwnym razie, zaniedbanej aktorce zagraża szybki wypad ze sceny, bo znacznie estetyczniejsze walory bezustannie czekają w kolejce, niecierpliwie reklamując się u reżyserów, na najprzeróżniejsze sposoby. W prywatnych łóżkach przeróżnych panów z branży, castingi także się odbywają. W tym zawodzie, normalka.

— Brutalna strona artystycznego życia…

— Dokładnie. Lecz właśnie dzięki podobnym remontom przeprowadzanym z konieczności, już w dość wczesnym dzieciństwie nauczyłem się odróżniać kupne cycki, od prawdziwych. W dotyku, też się różnią. Matka oraz prawie wszystkie przybrane, teatralne ciotki inwestując w siebie, nieświadomie podszkalały mnie, przy okazji. Podobne różnice, naprawdę nie trudno dostrzec gołym okiem. Szczególnie, jak kobitka pochyli się, albo porusza po scenie, czy podłodze, na czworaka. Źle zrobione, ewidentnie spartolone cycory, potrafią się wówczas paskudnie rozwarstwiać, brzydko rozjeżdżać na boki, albo nawet jak gdyby lekko marszczyć, od strony pachy.

— Nie wiedziałam…

— Dla mnie, żadna nowość. Opatrzony w silikonie jestem. W spartolonym przez taniego, ruskiego chirurga-partacza, również. Nasi, zdecydowanie lepiej cycorki remontują. No i Czesi bywają wporzo. Serio mówię.

— Aż trudno uwierzyć we wszystko, co opowiadasz…

— Być może. Grunt, że pani nie okłamuję, tylko o wszystkim szczerze gadam, jak wcześniej o własnym wacku. Aktualnie, wystarczy mi rzut oka na goły cycek i znam prawdę o konkretnym baloniku. Macać napompowanego ciałka, nie muszę. Ale jeżeli babeczka jest kompletnie ubrana, a przy okazji ostrzej wydekoltowana, staniczek typu push-up daje nieraz zmyłki. Każdy może się nabrać. Na pierwsze zerknięcie, cycek pozornie trzyma odpowiednią jakość oraz klasę. Na mac, nie wiem, bo nie miałem jeszcze okazji położyć łapy na takim wdzianku, z typowo damską zawartością. Szkolne koleżanki podobnych wynalazków nie używają, bo póki co, jeszcze nie muszą.

— Słuchając cię, przeżywam drobny szok, szczerze mówiąc.

— W jakim sensie panią szokuję?

— O ile się nie mylę, nie ukończyłeś jeszcze podstawówki, mój panie cycko-znawco i erotomanie, w jednym.

— Oj, tam. Podstawówkę skończę w kolejnym roku. Poślizg miałem. Tylko, co fakcik, że patrząc urzędowo, jeszcze małolat ze mnie, ma do naszego cyckowego wątku? Nie kumam za bardzo.

— Dorośli faceci często nie rozpoznają tajemnic, czy niuansów damskich piersi, po udanym liftingu — oznajmiła z powagą.

— W moim przypadku, w kwestii cycków liczy się wprawne, bystre oko oraz spore doświadczenie życiowe, jakie już zdobyłem. Nie zaś bardzo młody wiek, jaki mam zapisany w papierzyskach. Naoglądałem się tego towaru, więc i coś o nim wiem, proste. Taka jest najprawdziwsza prawda, proszę pani. Nie kłamię — zapewniłem.

— Rozumiem. Lecz wszystko brzmi mocno zaskakująco i… powiedzmy… nieco dziwnie, jak dla mnie.

— Dla mnie, nie. O, kuźwa! Teraz z kolei ja, nagle zaskoczyłem.

— Co, konkretnie?

— To, co pani przed chwilką powiedziała o dorosłych facetach oraz cyckach, po udanym remoncie. Jebuś nie kapnął się, że nockami, ma u pani do czynienia z wyjątkowo dobrze dobranym silikonem? — zdziwiłem się.

— No, nie… Opanuj jęzor, cholerniku! Bzdury wygadujesz. Jaki znowu, Jebuś? Co ci nagle strzeliło do głowy? — oburzyła się.

— O kurde, dałem plamę. Głupio mi. Z mojej strony, niechcący wszystko wyskoczyło, naprawdę. Tylko, po co zaraz dąsanie się, sztuczna asekuracja i totalna ściema? Bzykacie się przecież.

— Co!? — jęknęła, robiąc wielkie oczy.

— Ojej, choćby wczoraj, przed północką, co nieco się działo. A pana ratownika, nasze dziewczyny, od początku Jebusiem nazywają.

— Czemu?

— Ciachowaty jest i z kaloryferkiem, jak trzeba. Więc cichcem śledzą gościa rejestrując, co i z kim wyczynia w wolnych chwilach. Jedna paszteciara pamięta go także z zeszłorocznych wakacji. Tyle, że wtedy, o ile dobrze zapamiętałem jej relację, obsługiwał nockami filigranową blond-babeczkę, z obozowego cateringu. Podobno inna firma wówczas żarełko dostarczała. W tym roku człowiek na pani się skupił, bo z damskiej kadry, jest pani najseksowniejsza na obozie. No, a cycuszki ma pani, że hej, mucha nie siada. Nikt się nie dziwi, że właśnie przy pani, chłopina się kręci.

— Wiesz co? Zamilcz, wścibsko-wredna kreaturo! Jakaś nieokrzesana bestia wyłazi z ciebie — krzyknęła.

— Przepraszam. To miał być komplement, bo atrakcyjna jest pani. Tylko… może… rzeczywiście wyrwało mi się jednak ciuteczkę za dużo — przyznałem.

— Może? No, nie…, oszaleję z tobą za momencik. Za sekundę dostaniesz po łbie, ostrzegam — zapowiedziała.

— Kurde, naprawdę źle wypadło. Dopiero teraz w pełni zaskoczyłem. Nie chciałem pani na nowo wkurzać, ani donosić na pani faceta, od tenteges. Ale stało się, kurde bele. Cofnąć się niczego nie da. Przegiąłem, kuźwa.

— Człowieku, najpierw pomyśl, zanim otworzysz nieustannie paplającą paszczękę. A o ratownika, zazdrosna nie jestem. Nie martw się. Głowy, a tym bardziej penisa i jąderek, mu nie urwę. Łączy nas zwykła, wakacyjna przygoda i przyjemna, doraźna, nocna rozryweczka, nic więcej. Łóżkowa przeszłość niemożebnego erotomana, w ogóle mnie nie obchodzi, wyłącznie jego sprawa. Poza tym, ma żonę…

— I dzieciaka, z przypadku. Jak większość facetów. No, a pani, zaopatrzyła się niedawno w męża. Normalka, prawie wszyscy tak mają.

— Rozszarpię cię ze złości za momencik. Skąd wiesz o wszystkim?

— Znam życie. Poza tym wiosną, na Twitterze pani fakt zapodała. Nietrudno wieść znaleźć i obejrzeć zaślubiny na fotach. Ale fakt, niekiedy przydałoby mi się milczenie. Czasem naprawdę nazbyt spontaniczny bywam. Nie powinienem otwarcie dociekać, ani informować o wszystkim, co wiem o ludziskach. Poprawię się — jęknąłem.

— Wątpię. We krwi masz wredne wścibstwo. Gliną zostań, jeśli się nie wstydzisz. Jakiś dorastający koszmar sterczy tuż obok mnie i papla bez umiaru. Żadna dziewczyna z tobą nigdy nie wytrzyma. Przekonasz się, cholerniku.

— Ojej, przegina pani. Po co? Aż tak źle ze mną nie jest.

— Posłuchaj, koszmarny wszędowłazie. Jeżeli powiesz o mnie komukolwiek, zamorduję. Zabiję momentalnie! Sekunda i leżysz trupem. Wiem, jak skutecznie tego dokonać, bo od lat, z lubością czytam sporo kryminałów, w których krew obficie się leje. Później pewnie zgniję w więzieniu za mord z premedytacją, ale trudno. Przynajmniej uwolnię się od ciebie, paskudniku — pogroziła mi palcem, mrużąc złowieszczo oczy.

— Po co zaraz groźby? Nie moja wina, że ciut przygłośni bywacie w ciasnym pokoiku, na zapleczu sali gimnastycznej. Szczególnie przed finałem, ostrzej nadajecie. A i cienie podskakujące po matowej, chropowatej szybie na wpół przeszkolonych drzwi, nieraz widać. Latarnia z boiska wszystkiemu winna. Prościutko w okienko wali. Za jej sprawą pojawiają się wasze sylwetki, poruszające się na szybie drzwiowej.

— Boże, oszaleję! Zmyślasz naprędce, czy rzeczywiście słyszałeś, albo widziałeś, i stąd wiesz? Przyznaj się.

— Nie zmyślam. Osobiście, cieni nie widziałem. Dowiedziałem się o sprawie w tajemnicy, od innych ludzi. Ponoć ciemne sylwetki pojawiają się tylko wtedy, gdy od tyłu działacie, przy krzesełku. Czasem zarys wchodzącego w panią penisa, nawet widać.

— Przestań! — krzyknęła przerażona.

— Zapytała pani. Sądziłem, że szczerze mam mówić. Po diabła przekłamywać rzeczywistość.

— Naprawdę zwariuję za chwilę.

— Nie warto. Mogę jeszcze cosik dodać?

— Musisz?

— Wolałbym, o czymś uprzedzić.

— Trudno. Gadaj, skoro tak…

— Jakby się wieść o bzykaniu gdzieś dalej rozniosła, niekoniecznie ja muszę być pieprzonym winowajcą, czy wrednym donosicielem. Wczoraj przed północą słyszałem, co nieco odgłosów. Z ciekawości, sprawdzałem zeznania kolegi, z poprzedniego wieczora. Sorki, ciekawski bywam, w co poniektórych aspektach człowieczego żywota. Edukacji seksualnej w szkole brak, więc sam ustawicznie dokształcam się w tym zakresie. Przecież muszę się jakoś rozwijać. Proszę mnie zrozumieć — przyznałem otwarcie, wzruszając ramionami.

— Szkoda, że akurat moim kosztem się edukujesz, pacanie uprzykrzony.

— Sorki, czysty przypadek zadziałał. Akurat, tak wyszło. Gdyby nie dzisiejsza przygoda z fruwającym cyckonoszem, pewnie nigdy nie rozmawiałbym z panią o sprawie. A tak, wzięło się i wydało niechcący. Naprawdę przepraszam…

— No, ładnie… Przecudownie nawet. Żadnej intymności, nigdzie. Nawet w ukrytym kącie wścibskie dranie wypatrzą i podsłuchają człowieka, niczym stale inwigilujący ludzi bezmózgowy, parszywy stróż prawa. Przerażasz mnie, szpiegu. Nie powiem, aby było to milutkie i wzorowe zachowanie obozowicza. Zamiast grzecznie spać, włóczy się nocą cholernik po okolicy tam, gdzie akurat najbardziej nie powinien. Zwyczajne draństwo!

— Mówiłem, przepraszam…

— Wkurzyłeś mnie, szpiclu.

— Proszę mi uwierzyć, naprawdę nie chciałem.

— Domyślam się. Po prostu nadmiernie nieokrzesany jeszcze jesteś, nieboraczku. Czort z tobą, upiorny prześladowco. Tylko zapamiętaj, gęba na kłódkę o najistotniejszej dla mnie sprawie. Jasne? — pogroziła mi pięścią.

— Uprzedziłem przed sekundą. O pani bara-bara z ciachowatym ratownikiem, wie kilka osób, rozniosło się już. Za innych obozowiczów nie odpowiadam. Za siebie, owszem — zaznaczyłem.

— Moment, opacznie skojarzyłeś.

— Czemu?

— Mówiąc o twoim milczeniu, o wyremontowanych cyckach myślałam, a nie o bzykaniu. Dorosła jestem. Nie zauważyłeś? A łajdaczę się, po godzinach pracy, w czasie przeznaczonym na odpoczynek. Wolno mi. Nie łamię żadnych przepisów, ani nie czynię niczego złego. Szanowny pan mąż, też pewnie cichcem mnie zdradza z nową, młodziutką sekretarką, zaimportowaną niedawno z Ukrainy. Ładniejsza i młodsza ode mnie, cholernica. Poza tym według mnie seks, to samo zdrowie. Zdecydowanie preferuję przyjemną, łóżkową gimnastykę, a nie, męczący jogging, czy monotonne rowerkowanie wokół parku. Pojmij, cholero, prościutki realik.

— Okay. Łyknąłem całokształt zagadnienia. Ale spoko, wszyscy się seksią, normalka. Z ratownikiem, wyjątkiem nie jesteście… — zaznaczyłem.

— Także się tu z jakąś seksisz, małolacie? — oniemiała.

— Jeszcze…, nie — mruknąłem, spuszczając wzrok.

— Więc wiele nowości przed tobą. Bylebyś nie odkrywał ich tu, na obozie. Zostaw sobie coś ciekawego, na później.

— Tu, nie mam, z kim. Gustuję raczej w czymś w rodzaju drobnych, amerykańskich kościotrupków, a nie, w dostępnych tutaj, dorodnych baleronach. Na całym turnusie nie spotkałem zajebiście, zajefajnej laski, dla siebie — oznajmiłem z żalem.

— Całe szczęście!

— Pech, raczej. Za to kaszalotów na tym lingwistycznym zgrupowaniu, jak zwykle nie brakuje — westchnąłem.

— Przesadzasz, moim zdaniem.

— Pewnie poczuciem estetyki oraz gustem, różnimy się w tym zakresie.

— W sumie, mało ważne. Ale pamiętaj, teraz wyjątkowo serio mówię. Nie opowiadaj nikomu, co przypadkowo odkryłeś u mnie, małoletni znawco cyco-implantowego zagadnienia. Proszę cię o to. W moim rozumieniu całej sprawy, to wyjątkowo prywatna inwestycja, w siebie. Nie chcę, aby cokolwiek rozniosło się po okolicy. Bardzo zależy mi na utrzymaniu owego faktu w ścisłej tajemnicy. Pojmij, mocno intymny dla mnie problem. Twój Jebuś, raczej niczego nie odkrył. Nie dopomóż mu przypadkiem przez jakiś kolejny, incydentalny przypadek. Rozumiesz, o co mi biega, upiorna, nieokiełznana paplo? — spojrzała na mnie badawczo.

— Okay, nie ma sprawy, obiecuję milczenie. A ratownika, podszkalać nie zamierzam, spoko. Co zajefajnego zobaczyłem, pozostanie wyłącznie w mej pamięci. Nic nikomu do pani zajebistych cycków. Sprawa postanowiona i załatwiona ostatecznie, zapewniam — oznajmiłem z powagą.

— Dzięki. Tylko dotrzymaj słowa, wszędobylski diable — ponownie spojrzała na mnie, w skupieniu.

— Tym razem nie zawiodę, naprawdę.

— Mam nadzieję.

— Spełni się, jak nic. Ale mówiłem już, wstydzić się pani, nie ma czego. Chociaż cycuszki krojono zapewne od spodu, czyli najstarszą i najtańszą metodą, wyszły zajebiście. Całkiem, jakby poduszeczka z silikonem była wtykana spod pachy, ale nie widać tam nawet mini blizny. Aureolki z brodawkami, także nienaruszone skalpelem. Ślady muszą być ukryte na samym dole. Wybitnie elegancko utajona sprawa, wporzo jest. A w razie konieczności, najzwyklejszy cielisty body-fluid lub puder w kremie, skutecznie ukryje i zatuszuje podobne, po chirurgiczne mankamenty. Serio.

— No, nie… Własnym uszom nie wierzę. Aż taki fachura z ciebie wyrósł?

— Praktyk-amator, raczej. A bo to raz po przebytym remoncie, teatralne ciotki chwaliły się koleżankom nowymi nabytkami. Oglądały, podziwiały jak wyszło, albo krytykowały czasami, względnie kamuflowały przy mnie ślady skalpela oraz świeżych szwów. Stąd moja wiedza i opatrzenie w cyckowym zagadnieniu. Nic więcej.

— Raczej dużo, za dużo, moim zdaniem — parsknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Czy ja wiem? Czasami silikonowa wiedza, naprawdę staje się przydatna.

— Niemożliwe… Na przykład, jaka konkretnie?

— Absolutnie nie radziłbym montować silikonowych poduszeczek, w pośladkach — oznajmiłem z powagą.

— O, ciekawe. Niby, czemu?

— Tyłkowe implanty częściej pękają, niż cyckowe.

— Jakim cudem?

— Cyckami, z reguły się w nic nie wali. Z zadkiem, różniście się przydarza.

— Wybacz, ale nie zaskoczyłam. Spróbujesz wyłuszczyć rzecz, nieco jaśniej?

— No problem. Przykład podam.

— Słucham…

— Wychodząc kiedyś pospiesznie z garderoby, ciotka Simona nagle poślizgnęła się na świeżo zmytej podłodze. W efekcie, na moich oczach grzmotnęła tyłkiem w wystający próg. Wkładka zaszyta w prawym półdupku, trzasnęła momentalnie. W lewym, cudem przetrwała. Ale zdeformowany tyłek wyglądał naprawdę żałośnie, a nawet makabrycznie. Do tego pojawiły się potem rozległe siniaki. Skończyło się przymusową wycieczką do szpitala. Bez chirurga, nie dałoby się szajsu usunąć. Samemu, nie ma jak. Fachowiec z nożem konieczny. No i na scenę, Simona nie miała wstępu grubo ponad miesiąc. Matka musiała ją stale zastępować w nowym przedstawieniu.

— Twoja Simona, po prostu miała pecha. Nie sądzisz?

— Faktycznie. Ale gdyby w necie zainwestowała w klasyczne, brazylijskie push-up’owe majtki, zamiast w znacznie droższy silikon umieszczony w zadku, problem w ogóle by nie powstał. I ogólnie wszelkie koszty, byłyby zapewne znacznie mniejsze. Przeinwestowała ciotunia niepotrzebnie, angażując w sprawę wyszkolonego chirurga, zamiast pospolitego kuriera.

— Nie wpadłabym na podobne, zastępcze rozwiązanie. Wprawdzie nie planuję kolejnego zabiegu, ale gdyby mi się nagle odmieniło, dzięki za ostrzeżenie — zaśmiała się.

— Miło, że się do czegoś przydałem — odparłem zwijając ręcznik, kiedy rozplątana góra jednoczęściowego kostiumu plażowego, w końcu zakryła ładnie wyremontowane cycki, całkiem atrakcyjnej opiekunki obozowej.

Następnie lekko kuśtykając, poczłapałem po skąpy cyckonosz, zerwany z niej wcześniej przez wiatr. Tego dnia w ogóle nie wchodziłem do morza. Pielęgniarka stanowczo mi zakazała, zakładając rano opatrunek na nogę, którą mocno zraniłem tuż ponad kostką. Opiekunka także tego dnia, nie kąpała się w morzu. Wcześniej przypadkowo usłyszałem, jak cichaczem informowała ratownika, iż nakłada mu kilkudniowy szlaban na seks, gdyż rano, zaczęła miesiączkować. Czyli zwięźle podsumowując, na obozie lingwistycznym, kwitło normalne życie.

Potem owa babeczka zupełnie naga, śniła mi się przez trzy kolejne noce, lecz bynajmniej nie erotycznie, niestety. Zawsze przemykała ukradkiem blisko mnie w rzadkim, badylastym, liściastym lesie, pomiędzy dziwacznie pokrzywionymi drzewami. Sęk, że zamiast nienagannie wygolonej cipki, miała… wacka. Widziałem wyraźnie. Takiego identiko, wypisz wymaluj, jak mój. A pod nim, obkurczone jajka i do tego rudawe, męskie owłosienie łonowe, jakby żywcem zapożyczone od mego starszego, mocno piegowatego kolegi. Zdziwiony, za każdym razem zastanawiałem się we śnie, po kiego czorta jej kutas. Lecz szczerze mówiąc zgrabniutka kobietka, z owym zaskakującym dodatkiem na mocno ryżawym dole, nawet mi się podobała.

Cóż, przeróżne sny, bywają czasami zaskakująco przedziwne oraz zazwyczaj dalekie od rzeczywistości. Niektóre, podobno nawet cosik oznaczają. Tylko, co? Bladego pojęcia nigdy nie miałem. Może szkoda?

Za to na jawie, sam zerkałem czasem w lustrze na swego wacka, z nieukrywaną przyjemnością. Czemu? Także pojęcia nie mam. Wisiory, czy stwardniałe, usztywnione z nadmiaru wrażeń pałki kolegów, były mi obojętne. Zaś mój egzemplarz, po prostu podobał mi się, w każdym wydaniu. Czasem akuratny kutas przyozdobiony eleganckimi klejnotami, może być przecież ładny. Gorzej, gdy wszystko człowiekowi… pomalują. A właśnie to, przydarzyło mi się w „Noc Kaszalota”, czyli w tak zwaną „Zieloną Noc”, na wspomnianym obozie językowym.

Tym razem zabawiono się moim kosztem, niestety. Zaś podobna sytuacja do miłych, raczej nie należy. Cóż, paskudne, obozowe paszteciary odegrały się na chłopakach, za notoryczne podglądanie wszystkich dziewczyn pod prysznicami, względnie w basenowej przebieralni, za pomocą fotopułapki zakamuflowanej w łachach, porzuconych niby przypadkowo. Wyłącznie one miały ubaw oraz niezłą radochę, a nie my.

Podczas obiadu przyuważyłem, że niektóre kaszaloty podają sobie z rąk do rąk czyjś telefon, oglądają cosik na ekraniku, momentami robią wielkie oczy, albo śmieją się, zakrywając usta. Nie chciały zdradzić, co konkretnie je bawi. Zapowiedziały jedynie, że na Noc Kaszalota, przygotowują mini scenariusz odlotowej zabawy oraz fajną niespodziankę dla chłopaków, więc nie zamierzają zawczasu zdradzać szczegółów, bo inaczej imprezka nie wypali.

„Skoro tak, spoko. Niech opasłe dupcie kombinują, ile wlezie. Cierpliwie zaczekam, do wieczora” — pomyślałem, wychodząc ze stołówki obozowej.

I wykombinowały, cholernice, a jakże. Zabawiły się zołzy, kosztem wszystkich chłopaków, bez wyjątku. Pomysł zaczerpnęły z własnego, wrednego główkowania, wspartego zajawką z sieci. Obejrzały w telefonie japoński filmik, a później zmałpowały część jego fabuły. Tylko pierwotny scenariusz ździebko zmodyfikowały, wykorzystując do zabawy wyłącznie rzeczy, które akurat miały pod ręką. Czyli głównie spraye, pędzelki, flamastry oraz farby wodne. A na koniec, w ruch poszły telefonowe kamerki oraz aparaty. Pewnie po to, aby nas całkowicie zdołować, albo na dobre, dobić. A wszystko zadziało się, tak…

Wieczorem, każdy z nas odebrał smsa, zapraszającego do sali gimnastycznej. Zaciekawieni babskimi planami, stawiliśmy się w komplecie, błyskawicznie. Bez wyjaśniania jak potoczy się zabawa, od razu poprosiły nas o pozbycie się koszulek. T-shirt? Żaden problem. Nikt nie oponował, usłużnie ściągając wdzianko z siebie. Zamknięcie od wewnątrz drzwi wejściowych na klucz, również nikogo nie zaskoczyło. Po diabła kadra obozowa ma nam w czymkolwiek przeszkadzać. Niech się cieszy i zabawia, we własnym gronie.

Drobnym zaskoczeniem okazał sie fakt, iż ustawiwszy nas tyłem do drabinek, zaczęły nam do nich przywiązywać ręce, rozłożone szeroko na boki. Nie wróżyło to niczego złego, więc żaden z nas nie węszył podstępu. Przy krępowaniu łap, w ruch poszły paski od babskich, kolorowych wdzianek, względnie krótkie, brązowe linki, których sporo leżało w otwartym, kartonowym pudle w świetlicy, za drzwiami. Krótko mówiąc, stadko ufnych naiwniaków pozbawionych koszulek, zostało w kilka chwil ukrzyżowane, przez roześmiane baby. Obezwładniły nas suczki, na amen. Po chwili, rozpoczęła się główna część imprezki, czyli perfidna zabawa, naszym kosztem.

Kaszaloty, w mig przystąpiły do działania, zaś chichoczące lasencje stojące pośrodku sali z telefonami w łapkach, miały niezły ubaw. Dowodziła najbrzydsza, najbardziej otyła dziewczyna, hodująca ciemny meszek, czyli mini wąsik, pod zadartym, kulfoniastym nochem. Pozostałym kaszalotom rozkazała porozpinać nam spodnie i opuścić gaciory, aż do kostek. Zgłaszane na bieżąco protesty chłopaków, dopiero w tym momencie orientujących się, iż nagle poczyna się święcić coś mało fajnego, nie przyniosły efektu, oczywiście. Baby okazały się nieubłagane i bezwzględne. Po chwili staliśmy przed nimi wyłącznie w samych gatkach. Któryś spanikowany, krzyknął ostrzegawczo, że cholernice, pewnie zaczną nam wacki zaraz wymierzać. W odpowiedzi, gruby kaszalot skrzywił się z wyraźnym niesmakiem, przecząco kręcąc głową. Potem oznajmił łaskawie, iż pierwotnie, rzeczywiście istniał podobny punkt w programie wieczoru. Niestety, musiał zostać wykreślony z powodu braku linijki, suwmiarki, lub choćby centymetra, czy czegokolwiek, co miałoby podziałkę i mogło pełnić ową rolę. Na moment wszystkim ulżyło, lecz jak się szybko okazało, towarzyszyła nam grubo przedwczesna radocha.

Po chwili, rozbawiona kaszalocica, niebywale zadowolona ze swych wrednych planów, zapowiedziała wesolutko, iż za momencik przystąpi do przeglądu zawartości naszych… gatek. Głośny, zbiorowy, męski protest, zabrzmiał momentalnie. Lecz cholernica w ogóle nie przejmując się okrzykami, podeszła do pierwszej drabinki, uwiązanemu doń chłopakowi bezpardonowo odciągnęła majtkową gumkę od brzucha i bezczelnie zapuściła żurawia do środeczka. Ten pobladł i wyjąkał, iż normalnie jego wacek jest większy. Lecz teraz ze wstydu i przerażenia, po prostu spanikował i znacząco się skurczył. Tłusty babsztyl kompletnie obojętny na istotną wiadomość, jedynie skrzywił się, machnął łapą, westchnął i przesunął do następnego, purpurowego na buźce nieszczęśnika, aby dokonać obdukcji kolejnych, męskich genitaliów. I tak cholernica, skrzętnie otaksowała skarby wszystkich ukrzyżowanych chłopaków, bezustannie olewając kolejno pojawiające się, indywidualne sprzeciwy, względnie pospieszne wyjaśnienia dotyczące zawartości konkretnych majtek. W moje, także zajrzała. Nie istniał sposób, aby temu zaradzić. Opuszczone spodnie więziły mi nogi, zaś paski, obie ręce. Kompletnie bezbronne klejnoty były do jej dyspozycji, więc bezczelnie je, kuźwa, obejrzała.

Po inspekcji wszystkich gatek oznajmiła publicznie, iż wprawdzie nieco różnimy się osprzętem, jakim przyozdobiła nas natura, to jawnej patologii, lub ewidentnego niedorozwoju ekwipunku, w żadnych gatkach nie spostrzegła. Dlatego nie obawiając się przypadkowego wpędzenia któregoś z nas w kompleksy, spokojnie można nam je… zdjąć. Ów przerażający wyrok zapadł i uprawomocnił się, momentalnie. Wszyscy wiedzieliśmy, że za chwilkę, na pewno zostanie wykonany. Inne wyjście z patowej dla nas sytuacji, po prosu nie istniało. Majtasy, ewidentnie musiały opaść przed wszystkimi, obozowymi dziewczynami. Czyli klęska, kuźwa, na całego!

Natomiast laski, ostro dołującą nas wieść, najpierw powitały salwą śmiechu, potem radosnym piskiem oraz gromkimi oklaskami. Chwilkę później, wszyściutkie gatki protestujących jeszcze proforma, totalnie bezradnych, zdruzgotanych chłopaków, znalazły się na spodniach, czyli przy podłodze. Zaś bezbronna kwintesencja męskości każdego z nas, zadyndała przed uradowanymi dziewczynami. Te, błyskawicznie wykorzystały obiektywy swych telefonów, pragnąc mieć cyfrową pamiąteczkę z obozowej Nocy Kaszalota. Nasze foty, z mety powędrowały w świat, ememesowo. Zapewne do przyjaciółek, sióstr, bądź innych koleżaneczek, zaprzyjaźnionych z wrednymi fotografkami. Za cholerę nie mogliśmy sprawie zaradzić. Nasze cenne, ukochane, męskie skarby oglądał, kuźwa, kto chciał. Krótko mówiąc, totalna masakra.

Jak się szybciutko okazało, nie było to jedyne, kluczowe wydarzenie wieczoru. Dopiero na tym etapie zabawy oznajmiono nam, co jeszcze przewiduje scenariusz pożegnalnej, obozowej imprezki przygotowanej przez rozbawione babsztyle, w ścisłej tajemnicy przed dręczonymi aktualnie chłopakami. Potężna kaszalotka, wielce uszczęśliwiona ogólną radochą dziewczyn orzekła, że skoro nasz obóz został zlokalizowany pomiędzy miejscowościami Pisanki oraz Kurzedupy, ogłasza konkurs na najładniej oraz najoryginalniej wykonane pisanki, z naszych… klejnotów. Ponownie rozległ się śmiech, pisk oraz brawa, po czym wszystkie cholernice błyskawicznie zabrały się do dzieła, przyozdabiając nam moszny, różnokolorowo.

Malowały, czym chciały. Niektóre w przypływie nadmiaru weny twórczej, ozdabiały również kutasy. Poruszały bezbronnymi wisiorkami w dowolny sposób lub uciskając, przytrzymywały umazanymi farbą, zwinnymi paluszkami, względnie bezczelnie obierały bananka z delikatnej skórki, a obnażoną żołądź zanurzały w kubeczku z farbą. A podobne nękanie wacusia, częste obracanie w zapracowanych łapkach, rozbieranie z naturalnego przyodziewku, plus wielokrotne łaskotanie pędzelkiem obiektu malarskiego, najczęściej obojętne dla niego nie bywa. Drań, wbrew woli swego pana, wówczas zazwyczaj grubieje i rośnie. Wyszło nawet tak, iż jedno z uniesionych dział, sprowokowane figlarnymi zabiegami, nie tylko potężnie zmężniało, ale też nagle wypaliło, wyrzucając lepkie pociski, z wyraźnie pulsującej armaty. Akurat wprost na mocno zaskoczoną tym faktem malarkę, która z opóźnieniem odskoczyła w bok, przez co pierwszy, obfity chlust jasnej, gęstej lawy upaćkał jej buraczkową bluzeczkę.

Owa niespodziewana, fizjologiczna armatnia salwa, niezmiernie speszyła zgwałconego przez przypadek chłopaka. Za to wywołała kolejną, głośną salwę śmiechu oraz pisk radości, wśród większości uczestniczek wielce zabawnej dla nich, imprezki pożegnalnej. Natomiast wszystkim spętanym i rozebranym do naga chłopakom, było kompletnie nie do śmiechu. Pod koniec, stali zrezygnowani i już nawet nie protestowali, kiedy ich pokolorowane wacki znajdujące się we wszystkich możliwych pozycjach oraz świąteczne pisaneczki uczynione z jąder, były ponownie uwieczniane w telefonach rozradowanych dziewczyn i wysyłane w szeroki świat.

Moje drogocenne, męskie ozdoby, bezczelnie zbezczeszczone przez przeróżne ciapki, kreseczki, kropki i cętki oraz uniesiony, pogrubiały wacek z obnażoną, zieloną główką, również trafiły zapewne pod bliżej nieznane mi strzechy. Lecz kto, wbrew mojej woli, wszyściutko sobie pooglądał, nie mam bladego pojęcia.

Wówczas po raz pierwszy pojąłem, iż baby bywają wredne. Zaś zabawa czyimś kosztem, nie jest jednak najlepszym pomysłem, na dobrą rozryweczkę. Bezwzględne robienie sobie jaj z wszystkich i ze wszystkiego, nie popłaca. Lepiej darować sobie podobnie zakręcone pomysły i zająć się czymś mniej dolegliwym, dla ludzi z najbliższego otoczenia. Serio.

Cóż, wakacyjne obozy, nawet lingwistyczne, czasem bywają niezłą szkołą życia. Warto na nie jeździć, moim zdaniem.

ROZDZIAŁ I
Szczenięctwo

_______________________________ 1


Pewnego dnia śmiertelnie nudząc się na lekcji i dla zabicia czasu dumając nad swym dotychczasowym żywotem, skonstatowałem odkrywczo, iż ateistą zostałem dzięki przymusowemu chodzeniu na religię. Natomiast stopniowo, acz systematycznie narastające we mnie erotomaństwo, zawdzięczam… księdzu, który mnie cholernych świętości nauczał. Wbrew pozorom dość specyficzny teatrzyk, w jakim za młodu, z konieczności często przebywałem, w tej kwestii nie miał akurat nic do rzeczy. Ów zbieg okoliczności wyglądał na pozór na ździebko zakręcony, lecz jakby nie patrzeć na zagadnienie, był żywcem wyjęty z życia. Mojego, ma się rozumieć. Kwintesencję sprawy poznałem z autopsji, aż za dobrze. Ot, przypadkowo ułożyło mi się ciut dziwacznie, i tyle.

Jakim cudem w ogóle doszło u mnie do wspomnianego, niby absurdu? Prościutko, niczym po bawełnianym, murarskim sznureczku rozwiniętym z nowiutkiego, fabrycznego motka. Cudu żadnego na pewno nie było. Niemożliwe, kuźwa! Toż w ziemskim realu, przenigdy takowe się nie przydarzają. Po prostu cholernie skostniała, ogólnie porąbana tradycja wszystkiemu zawiniła. No, i co poniektórzy, szarzy ludeczkowie, również. Poza tym nikt, ani nic więcej, serio. Zapracowana matka stroniąca od bozi, jak tylko się da, nie brała w sprawie udziału. Ale inne osoby, owszem, cholera.

Najpierw stara, patologicznie prokościelna rodzinna terrorystka, ostro zgorszona i przerażona bezbożnym środowiskiem, w jakim wraz z mamcią na co dzień się obracałem, w dodatku dziecinnie naiwna, zdrowo pieprznięta wyznaniowo, prymitywna, potwornie zakłamana i znienawidzona przeze mnie babka Genia, nakazała mi dyrdanie na religię. Potem niewiedząca za bardzo cóż począć z bezbożnym uczniem, ochoczo zawtórowała jej Ropucha, czyli szkolna wychowawczyni, również patologicznie opętana czarną ideologią. Na domiar złego baba była przerażająco utuczona, skrzecząca, gderliwa, pokraczna i jędzowata, jak większość mych szkolnych nauczycielek. Czemu akurat pedagożki tak mają? Jakieś fatum nad nimi krąży, względnie zawisło w miejscu? Albo może to swoiste, dziwaczne hobby, typowe dla leciwych belferek? Nie wiem.

Tyle, że jako dziecię nieprzepadające specjalnie za bajdurzeniem, ani za pospolitymi bajkami, uważałem, iż w moim przypadku siedzenie na lekcjach religii, to całkowity bezsens oraz totalna głupota. Czekała mnie przecież wyłącznie smętna, przeraźliwa nuda. Toż to kompletna strata czasu! Jakiegokolwiek pożytku, czy choćby przyjemności z tego, nie ma nawet za grosz.

Chociaż, niezupełnie. W pewnym momencie, właśnie… grosz, zaczął się dla mnie liczyć. Ba, i to jak!

Do beznadziejne nużącej, wielce upierdliwej sprawy podszedłem czysto ekonomicznie. Wygłówkowałem odkrywczo, iż skoro szkolna religia odbywa się wyłącznie we wtorki oraz w piątki, udawanie ciut pobożnego przez godzinę, jedynie dwa razy w tygodniu, może się zwyczajnie opłacać. Miałem wszak konkretne potrzeby finansowe, więc dodatkowa, łatwa kaska kręciła mnie nie mniej, niż przeciętnego księdza mamroczącego coś pod nosem, przy ołtarzu. Z tym, że kieckowy gościu wyciągał oczywiście z bożego procederu znacznie więcej aniżeli ja, cywil i nowicjusz w świętobliwej branży. Lecz ostatecznie, od czegoś trzeba było zacząć trzepać niezbędną kasiorkę. Skoro życie samo przypadkowo stwarzało drobną okazyjkę, stanowczo nie należało jej odrzucać, lekceważyć, ani negować. Byłem święcie przekonany, iż kombinuję słusznie, niezwykle logicznie i na temat. Jedynie ów sprytny wymyślunek, musiałem zachować w głębokiej tajemnicy przed calutkim, rodzinnym otoczeniem. Tak, wydawało się lepiej oraz zdecydowanie bezpieczniej.

Na czym polegał mój pierwszy, nader skromniutki, święty biznesik? Na pospiesznej, króciutkiej, zdroworozsądkowej oraz więcej niż oczywistej, kalkulacji. Jak już wspomniałem, czysto ekonomicznej, ma się rozumieć. Za każdą godzinę potulnie spędzoną na cholernej religii, miałem dostawać od wielce uradowanej owym faktem babki-dewotki, równe dwadzieścia złotych. Czyli w owym czasie, coś około trzech, albo czterech dolarów, po przeliczeniu na zieloną walutę, która zawsze bardziej mi odpowiadała, od złotówek. Nie tylko z wyglądu, ma się rozumieć.

Przyznaję, skromniutka kwota, zanadto nie powalała. Na pozór nie stanowiłaby wiele nawet dla nowojorskiego homeless’a, nocującego w Central Parku, na grubej tekturze ułożonej na ławeczce. Lecz ostatecznie czegóż mogłem wymagać od permanentnie nadwyrężanego konta bankowego polskiej emerytki, odżywiającej się głównie tonami na pozór refundowanych, drogich leków. A do tego z poczucia obowiązku, co tydzień dofinansowującej miejscowego proboszcza, co kwartał kościelną rozgłośnię radiowo-telewizyjną, zaś w grudniu, także i wikarego, kolędującego corocznie po wypchaną datkami kopertę, przeznaczoną teoretycznie na pilny remont kościelnego dachu.

W przypadku poboru ostatniej formy podatku od wiary, mocno skostniały, niereformowalny kościół, poczłapał jednak z duchem czasu. Przed rokiem, sukienkowy zjawił się u babki z… terminalem płatniczym ukrytym w czarnej kiecce i przed ochlapaniem świeżo odmalowanych ścian mieszkania, zażądał okazania ważnej karty kredytowej, względnie debetowej, do bankomatu. Ponieważ żadnej z nich staruszka nie posiadała, zostawił jej numer świętego konta, na który, jak najszybciej powinna przelać co łaska, lecz nie mniej, niż pięćset złotych, z uwagi na stale galopującą inflację. Dowód wpłaty, miała okazać klesze na początku najbliższej spowiedzi. Bez niego, o rozgrzeszeniu, nie mogło być nawet mowy. Wszak kościół biedaków, nie obsługuje. Jedynie miłuje ich, z założenia.

W końcu wyszło tak, iż w ramach rygorystycznego pakietu oszczędnościowego, jaki postanowiła sobie staruszka narzucić z uwagi na lawinowo rosnące wydatki na wiarę, zrezygnowała z nabycia nowego telewizora, kiedy stary, wysłużony odbiornik, padł na amen. Lecz programy telewizyjne, nadal oczywiście oglądała. Tyle, że przez… lornetkę, która została jej po ostatnim mężu. Uznała, że skoro bezbożni, wiecznie niedoubrani sąsiedzi z bloku naprzeciwko, którzy nigdy nie zasłaniają okien, zawiesili na ścianie gigantyczną plazmę, zwróconą ekranem w stronę jej mieszkania, na skromniutkie potrzeby emerytki, taki odbiorniczek TV, wystarczy w zupełności. No, a przy okazji, rachuneczek za prąd, też będzie niższy.

Dzięki skąpemu ZUS-owi, stary móżdżek był zmuszony główkować bardzo ekonomicznie. Skoro za zawodowego żywota, babka zatrudniała się wyłącznie w budżetówce, aby w nieskończoność przekładać urzędowe papierzyska z biurka do szafy, względnie czasem odwrotnie, nigdy się biedaczce nie przelewało. Więc na dozgonnym, głodowym stypendium przyznawanym starcom przez bezduszny urząd, tym bardziej nie chapała kokosów. Lecz jakby nie patrzeć, nawet z mini kwot wypłacanych mi przez maksymalnie oszczędną starowinę, zawszeć uzbierałem nieco grosza w pustawej kieszeni. Przydawał się, nie zaprzeczam. Oj, przydawał…

Szczególnie, na ustawicznie drożejące papierosy, którymi po zakończonych lekcjach mogłem beztrosko częstować kumpli, zebranych w naszej zwyczajowej palarni, czyli w gęstych krzaczorach, bujnie rosnących na zapleczu szkoły. Zaś w ów teoretycznie niedostępny dla nastolatków towar, bezproblemowo zaopatrywał mnie urzędujący w gąszczu pijaczek, któremu z każdej dostarczonej mi pełnej paczki, wspaniałomyślnie odpalałem zawsze kilka szlugów. Tym prościutkim sposobem wszyscy byli zadowoleni i przeszczęśliwi. Łącznie ze zdewociałą babką oraz upierdliwym klechą od religii sądzącym, iż jakimś niewyobrażalnym cudem, nagle wziąłem się i nawróciłem na drogę bożej cnoty. Lecz owe pozory myliły, ma się rozumieć. I to bardzo.

Jako szczodry oraz częsty fundator zakazanych uczniakom dymkowych atrakcji, szybko zdobyłem u kolegów pełen szacun, poważanie, a z czasem otrzymałem również drobne przywileje. Nigdy na przykład, nie musiałem czekać w ogonku do kibla, względnie pisuaru, podczas szkolnych przerw. Na ogół przepuszczali mnie, bez szemrania. Po WF-ie, pod starodawne, deficytowe sitka pod prysznicami, także. Zaś później, jednogłośnie wybrali mnie na przewodniczącego ogólnoszkolnej komisji, wymierzającej fiuty kolegom nazbyt przechwalającym się przy najprzeróżniejszych okazjach, ich rozmiarami. A wiadomo, demokratycznie obranemu szefowi mierniczych samczych atrybutów, nikt nie chciał podpaść, narażając się tym samym na ewentualne konsekwencje w postaci złośliwych, centymetrowych nieścisłości, a nawet celowych przekłamań wiążących się z niechybną utratą rozporkowej reputacji, w szkole. Wszak nie zawsze można wszystko wymierzać obiektywnie, czy zgodnie ze stanem faktycznym. Szczególnie, gdy nazbyt oporny, siłowo rozbierany delikwent, speszony dodatkową obecnością przypadkowej dziewczyny, zanadto wyrywa się z rąk komisji. Ale cóż począć skoro niektóre laski, szczególnie mocno wyluzowane cheerleaderki, lubią uczestniczyć, a nawet czynnie pomagać, w podobnie zakręconych działaniach grona rozbawionych kolegów, jak gdyby z urzędu uprawnionych do przymusowego sprawdzania stanu faktycznego, kryjącego się w szczelnie zapiętych gatkach. Niekiedy lasencje potrafią działać nawet dość brutalnie, wobec konkretnego, wiecznie przechwalającego się stanem swego posiadania, zarozumiałego snoba-chujosława. Zdarzało się też czasem, iż któraś z wielce zaangażowanych w sprawę pompom girls, strzelała przy okazji fotki usztywnionej i przyłożonej do linijki końcówce kopulacyjnej nieszczęsnego delikwenta i dla jaj, błyskawicznie rozsyła wybranym przyjaciółkom, mało święte obrazki. Wówczas, chłopak miał nierzadko w szkole totalnie przechlapane, kiedy nagle wychodziło na jaw, iż w kwestii rozmiarów wacunia, ewidentnie łgał. Cóż, nie tylko życie, ale i dziewczyny bywają brutalne, niestety. Taka szczera prawda, kuźwa.


_______________________________ 2


Jak wspomniałem, w moim życiu złożyło się również tak, iż późniejszą, młodzieńczą pasję, czyli ustawicznie narastające erotomaństwo oraz zamiłowanie do nagości osób płci obojga, zawdzięczam księdzu. Szczególnie obleśnemu, kurduplaśnemu grubasowi, który mnie spowiadał, zwracając szczególną uwagę na rolę seksu, cycków, wacka oraz jaj, w codziennym życiu. W owym zakresie, gościu był nieźle zakręcony, ale i pokręcony, zarazem. Naprawdę.

Szczerze mówiąc do dziś mam poważne wątpliwości, czy krótkowzroczni ministerialni decydenci ochoczo wprowadzający niegdyś religię do szkół, na pewno wiedzieli, co czynią. Podobnie bezbożnych efektów swych zapewne wielce zbożnych, oświatowych posunięć, raczej się nie spodziewali, podejrzewam. Lecz jak na złość ułożyło się tak, iż swymi oficjalnymi posunięciami osiągnęli jedynie szczyt głupoty, ustawicznego szerzenia w narodzie prymitywnej nietolerancji oraz niekontrolowanego upowszechniania, życiowo chorego nonsensu. A przecież po długaśnej epoce bezreligijnego socjalizmu, miało być ponoć wyjątkowo sielsko, anielsko, rajsko, niebiańsko oraz przecudownie. Gdzie? Jejku, w tym skostniałym, do cna popieprzonym, wiecznie skłóconym, totalnie pokręconym i na dodatek ziejącym hipokryzją, patologicznie skleryczałym kraju, oczywiście. Czyli jak zwykle wszystko, co miało być dobre, nie wyszło. Najwyraźniej, taka już tradycja tu obowiązuje. I rady wciąż na nią nie ma, niestety. Przykra, przygnębiająca sprawa. Nic tylko zwiewać stąd gdzieś hen, wprost przed siebie. Byle przypadkowo kierunków nie pomylić. Wszak wokół nie brakuje miejsc, w których bywa jeszcze znacznie gorzej, kuźwa.

Cóż, jako niewinne, wczesnoszkolne pacholę nie miałem żadnych racjonalnych poglądów na otaczający świat i oczywiście można mnie było dowolnie ukształtować, względnie urobić na czyjąkolwiek modłę. Szkopuł w tym, iż woniejąca wiecznie naftaliną leciwa babka, jako zatęchła tradycjonalistka twierdziła, iż bezbożnie żyć, nie wypada, bo cóż ludziska wokół powiedzą. Zaś szkolny klecha od religii, przekonywał mnie przy całej klasie, że ustawicznie grzeszę: codziennie, zawsze i wszędzie. Nawet niegroźny, kulinarny fakcik, iż nie chciałem jadać kiełbasy, podciągał pod nieposłuszeństwo, a więc grzech wobec matki, która ciężko na nią pracowała. Szczęśliwie, palant nie miał bladego pojęcia, na czym polegało jej zajęcie, bo wówczas, kieckowy obłudnik najprawdopodobniej zakrzyknąłby o rychłą pomstę do niebios oraz zawyłby, ze zgrozy. No, a ubrawszy się po cywilnemu, zapewne pognałby cichaczem na mało święty spektaklik, z wieloma roztańczonymi, młodymi cycuszkami pozbawionymi biustonoszy oraz ponętnymi półdupkami, odzianymi w skąpiutkie, półprzezroczyste, kolorowe, stringi. Nikt mi nie wmówi, że młody facet, włożywszy powiewną, czarną kieckę, przestaje być nagle wzrokowcem, łasym cielesnych, ziemskich uciech. Ostatecznie w różniste, niemożebne rzeczy można próbować uwierzyć, lecz w totalny absurd, kuźwa, nie da rady.

Jakiś czas później, po długich wewnętrznych oporach, przypadkowo uległem namowom parszywego klechy, postanawiając zrobić jakikolwiek dobry uczynek. Pewnego dnia, z samego rańca pokonałem na chwilkę wrodzony mięsowstręt i z prawdziwym obrzydzeniem, pożarłem pół serdla na śniadanie. Lecz opasły, sukienkowy czort, bynajmniej się nie ucieszył. A tym bardziej, nie pochwalił mnie za nieomal heroiczny wyczyn. Tylko pogroził mi tłustym paluchem i z mety stwierdził, iż zgrzeszyłem jeszcze bardziej, albowiem dopuściłem się obżarstwa mięsiwem, akurat w trakcie postu. W przypływie wielkiego wzburzenia oraz miłości do bozi, a także zapewne i do mnie, jako bliźniego swego, kazał mi wszystko… wyrzygać. Przenigdy nie potrafiłem opróżniać żołądka, na komendę. Więc rozsierdzony szaman, począł rzucać na mnie jakieś uroki, klątwy, złe czary, czy coś równie absurdalnego. Zamiast przerazić się nie na żarty, począłem się głośno… śmiać. Patrząc na szalejącego klechę, wzniosłem rozbawione oczy do nieba, postukałem się wymownie palcem w czoło, po czym rozłożyłem bezradnie ręce i zrezygnowany, wyszedłem z klasy.

„Apage, Satanas! — usłyszałem za sobą, nie mając wówczas zielonego pojęcia, o co jeszcze biega porąbanemu cholernikowi.

Wówczas po raz pierwszy zwątpiłem w jakikolwiek sens zadawania się z facetami przyodzianymi w czarne, długie, powiewne kiecki. Szamani, czarownicy, cudacy, albo przygodni szarlatani nigdy, nawet za grosz nie wzbudzali mego zainteresowania, ni sympatii. Tak, cichaczem mi podpowiadał oraz nakazywał postępować, zdrowy rozsądek. Najczęściej schodziłem więc z drogi wszelkim napotykanym dziwakom. Proste, logiczne oraz bezkonfliktowe rozwiązanie, ogólnie szurniętego problemu, moim skromnym zdaniem. Od dawna, tak mi się porobiło. W totalnie porąbanej, absurdalnej sytuacji, mówię sobie trudno i nadal egzystuję pośród zwolenników szurniętej, kościelnej hipokryzji, której zdroworozsądkowego końca, w tym kraju za cholerę nie widać.

Jako chętnie główkujące, rozumne dziecię, nigdy nie potrafiłem także pojąć, jaki sens ma chodzenie do… spowiedzi. Wszak bóg, raczej ślepy nie jest, a skoro ponoć przebywa wszędzie, i tak zapewne dostrzega me niecne uczynki. Po czorta miałem więc dodatkowo opowiadać o wszystkim jakiemuś obcemu, odzianemu w powiewną kiecę, ponuremu facetowi, który będzie mu o wszystkim ponownie donosił. Istna durnota i logiczna niedorzeczność, przecież. Poza tym wiedziałem od mamy, że jakiekolwiek donosicielstwo, jest wielce paskudnym obyczajem, lecz w tym kraju dość powszechnym, niestety.

Tyle, że za niestawienie się przy konfesjonale w wyznaczonym przez klechę terminie, dostawało się dwóję, ze sprawowania kościelnego. A ponieważ z religii, złych stopni kolekcjonowałem akurat sporo, za namową nowej, ukraińskiej gosposi oraz dodatkowym przekupstwem naftalinowej babki Genowefy, od czasu do czasu starałem się podciągnąć cholerne oceny.

Ponownie prosty rachunek ekonomiczny brał górę, nad mym wrodzonym ateizmem. Wszak dla grubawego żarłoczka i łasucha, jakim wtenczas byłem, obietnice nadprogramowych porcji budyniu, konfitur, kisielku, galaretek, ciast z dżemem lub innych słodkości, stanowiły naprawdę istotną siłę argumentów. Pamiętam, że za ekstra poczęstunek składający się z gigantycznego ptysia, dwóch pokaźnych plastrów szarlotki oraz polukrowanego makowca, ku uciesze babki-dewotki, na poczekaniu odklepałem kiedyś paciorek, którego nauczyła mnie, osobiście doprowadzając wnuczka, na szkolną religię.

Wypłata gotóweczki należnej za nudzenie się na owej lekcji, odbywała się dopiero później, gdy pierońska babka przekonała się, iż nie zwiałem z sali tylnymi drzwiami, prowadzącymi wprost na szkolne boisko. Lecz do spowiedzi, jeśli już naprawdę musiałem, zazwyczaj chadzałem sam, względnie z zaprzyjaźnioną Krychą lub z trzema kolegami, którym pierońska religia zwisała, jak i mnie.

Sęk, że zawsze byłem nad wiek wyrośnięty, więc być może wyłącznie dlatego, gdy miałem dziesięć lat, nowo nasłany na uczniów ksiądz-dobrodziej, zapytał podczas spowiedzi, czy się onanizuję. Po czym w teatralnym geście złożył dłonie, głośno przełknął ślinę, zamieniając się w słuch.

Cóż, nie miałem wówczas jeszcze zielonego pojęcia, co owo tajemnicze słóweczko, oznacza. Zdałem się więc na własną intuicję, inteligencję oraz zdrowy, młodzieńczy rozsądeczek. Ów ostatni, zawsze towarzyszył mi w przeróżnych, podbramkowych sytuacjach. W wyjątkowo niezręcznych, lub niewygodnych, także. Na ogół, nienajgorzej na nim wychodziłem. Lecz czasami, następowało drobne, spontaniczne przegięcie i wówczas miewałem ewidentnie przechlapane, cholera.

Wnioskując z kontekstu wcześniejszej nagany, udzielonej mi przez kieckowego spowiednika (zbyt rzadko chadzałem na msze, czyli w praktyce, nigdy) wydedukowałem, że onanizm, oznacza zapewne jakiś istotny, nieznany mi, świątobliwy obrządek religijny, któremu należy się często poddawać. Dla świętego spokoju, z dumną miną, skłamałem więc głośno: „Tak”.

Ze zdziwieniem spostrzegłem, iż księżulo ukryty za kratkami, nie wykazał spodziewanego przeze mnie zadowolenia. Miast szybko udzielić mi należnego błogosławieństwa, entuzjastycznie podjął dalsze, prywatne śledztwo, w bliżej nieznanej mi sprawie.

— Jak często, to robisz? — zapytał, jakby wyraźnie ożywiony i szczerze zainteresowany świątobliwym, według mnie, tematem.

— Staram się…, jak najczęściej. Czasem, udaje się… codziennie… — odparłem, zanadto nie przesadzając, gdyż miałem pełną świadomość, że nowy zakonnik zapewne już doskonale wie, iż pomimo gorliwego zapewnienia, nie bywam jednak nazbyt pobożny, ani patologicznie religijny.

— Robisz to wieczorem, kładąc się spać? — dociekał, wścibski klecha.

— Przeważnie… — stopniowo poczynałem nieco spuszczać z tonu wyczuwając, że wielce pobożny temat, robi się nieco dziwnie śliski.

— A, rano? — chciał uściślić sprawę wyraźnie nadciekawski, sługa boży.

— Tylko… czasami. Gdy mam więcej czasu, przed szkołą… — odparłem, czując się już coraz mniej pewnie, w zeznaniach.

— Robisz to zawsze, będąc sam? Czy może także wspólnie, z jakimś kolegą? Albo z może nawet kilkoma kolegami, naraz? — zapytał, lekko dysząc.

— Raczej…, sam… — bąknąłem ze skruchą, nabierając podejrzeń, iż zapewne dla świętego spokoju powinienem zeznać, że najchętniej onanizuję się wspólnie z kilkoma kompanami.

— Oglądasz w trakcie tego…, jakieś ciekawe… zdjęcia? Albo może o kimś szczególnym wówczas… rozmyślasz? Powiedz! — nie odpuszczał klecha.

— Raczej…, to… drugie… — jęknąłem, mocno pogubiony.

— Więc wyznaj mi szczerze, kogo sobie wówczas wyobrażasz? — dociekał ksiądz, coraz bardziej posapującym, wyraźnie podemocjonowanym głosem.

— ??? — kompletnie zbaraniałem, coraz ostrzej panikując.

Milcząc, zrobiłem wielkie oczy. W rozbieganych i rozkojarzonych myślach, począłem przypominać sobie imiona wszystkich świętych. Ale wyjątkowo kiepsko mi szło. Po prostu nie znałem takich spraw, bo niby skąd. Nie mając pojęcia, cóż począć dalej, przerażonym wzrokiem bezradnie rozglądałem się wokół, po ponuro oświetlonym, nieprzyjaznym mi kościele.

— No, szybko. Wyznaj, kogo sobie wyobrażasz? — sapiąc, nalegał wredny pleban.

— Świętą…

— Co? Jaką… świętą?

— Świętą… osobę…

— Boże! Kogo, konkretnie? — nalegał, wyraźnie zaskoczony.

— Świętą… Teresę — wyszeptałem, w ostatniej chwili odczytując napis pod sporą figurką, ustawioną przy pobliskiej ścianie.

— Coo… takiego??? Bluźnierco! Łajdaku! Kanalio paskudna! Draniu wszeteczny! Jak śmiesz? Dziewicę profanujesz? — usłyszałem w odpowiedzi lament oraz wyraźne zgorszenie w wielebnym głosiku.

— Jejku, nie…, Czemu? Ja… tylko…

— Nie ma dla ciebie żadnej świętości, plugawco?

— Ojej, przepraszam… Nie chciałem narozrabiać. Samo, coś źle pewnie wyszło. Nie wiem. Ale zaraz… moment… Tu, jest przecież taka figurka. Skoro w kościele stoi, to i raczej święta pewnie, a nie, grzeszna — bezradnie wskazałem ręką postumencik, stojący tuż obok.

— Ożeż ty, diable rogaty. Nędznikiem ohydnym jesteś, łajdaku. Paskudnym, zbereźnym, rozpustnikiem! Łotrem! Pojmij przerażającą mnie zgrozę. Po wsze czasy, będziesz się w piekle smażył, zboczeńcu i szubrawco — prorokował klecha, poczynając nerwowo mamrotać pod nosem jakąś, zapewne oczyszczającą, modlitwę.

Nie zdzierżyłem dalszych obelg i ciągłych znieważeń. Miałem dość podobnie zakręconego cyrku czarnych przebierańców. Poderwałem się z klęczek i uciekłem z kościoła, postanawiając już nigdy więcej do niego nie wracać.

„Totalnie porąbany klecha oraz ta cała jego popieprzona, średniowieczna instytucja ze wszystkich stron naszpikowana dziewicami. Niczego złego nie zrobiłem, a ten najzwyczajniej mi grozi, obraża, a przy tym wyjątkowo ostro nienawidzi. Za co, kurwa? Za co konkretnie?” — rozmyślałem nerwowo, przycupnąwszy na ławeczce, w pobliskim parku.

Co oznacza słowo onanizm, wyjaśniono mi dopiero w domu, gdy po powrocie, bez skruchy wyznałem mamie, iż zapewne nie dostałem rozgrzeszenia, bo zwiałem sprzed kościelnego mebelka, czyli konfesjonału. Niestety, niezbędne uświadomienie seksualne nadeszło o parę godzin za późno. Tyle, że wtrącająca się do wszystkiego babka-dewotka najpierw załamała ręce, a potem lamentując, chwyciła w garść swoją portmonetkę i o lasce, ile sił pognała do bożnicy. W rezultacie jej ziemskiej interwencji oraz pozostawienia sporego datku w domu bożym, za tydzień miałem się zgłosić do poprawki. Dobrowolnie nie chciałem iść, za cholerę. Przekonała mnie dopiero obietnica wzbogacenia się, o dodatkowe pięćdziesiąt złotych. Ową kaskę miałem otrzymać od dewotki, zaraz po kolejnej spowiedzi.

„Kuźwa, ostatecznie różniste, bezsensowne rzeczy ludziska potrafią robić dla mamony, i żyją. Przeżyję i ja. Przynajmniej kaski mi nieco kapnie. Dam radę się powygłupiać, spoko. Odstawię mini show, na poważnie. Co szkodzi, że to czysty idiotyzm. Jakby nie patrzeć, mocno szurnięta, ale opłacalna, kościelna imprezka się szykuje. Wchodzę w nią!” — pomyślałem, czysto biznesowo.

W kolejny czwartek wyznałem księdzu, że owszem, poprzednio zgrzeszyłem. Lecz nie tyle przyjemnym uczynkiem, co mową, gdyż pragnąc wypaść korzystniej w jego oczach (wszak groziła mi na koniec roku dwója z religii) skłamałem, przyznając się do czynienia czegoś, czego z racji naturalnych praw rozwoju biologicznego, dokonać jeszcze nijak nie mogłem. Wszak do niczego innego prócz siusiania, względnie oględzin przez kumpli podczas zabaw w doktora, mój wisiorek, jeszcze się nie nadawał. Ich wisielce, na ogół także.

Sukienkowy odetchnął z wyraźną ulgą. Przypomniał, że kłamać, ani zmyślać nie należy, po czym zaczął mnie dalej spowiadać. Po kilku małoistotnych zdaniach, niby przypadkiem, ponownie powrócił do problematyki seksualno-erotycznej. Widać już takie mało świątobliwe hobby, posiadał kieckowy nieboraczek.

— Czy widziałeś kiedyś na żywo, rozebraną do naga kobietę? — spytał, z głupia frant.

— Tak! — odparłem entuzjastycznie oraz maksymalnie szczerze, pomny wcześniejszej przestrogi, przed kolejnym łgarstwem.

— Ile razy? — chciał dokładnie wiedzieć.

— Jejku, nie pamiętam… — wyznałem, z prawdziwą skruchą w głosie.

— Nie kłam! — ostrzegł, podniesionym tonem.

— Nie oszukuję księdza, naprawdę — z impetem, walnąłem się pięścią w mostek.

— Więc mów szybko, nicponiu. Ile razy w swym nędznym życiu, oglądałeś gołą babę? — dociekał zawzięcie.

— Kurczę, naprawdę nie wiem — jęknąłem.

— Jak to?

— Nigdy… nie liczyłem. Nie wiedziałem, że to kiedykolwiek może okazać się istotne — usprawiedliwiałem się żarliwie, w obawie, że drań ponownie mnie nie rozgrzeszy, zaś wówczas babka-dewotka wstrzyma wypłatę obiecanych pięciu dyszek.

— Nie kręć. To święta spowiedź, pamiętaj. Mów mi wyłącznie prawdę! — nadal naciskał sukienkowy.

— Rany, pojęcia nie mam. Naprawdę nie wiem, proszę księdza — rzekłem nieco trwożliwie i przepraszająco.

— Jednak podła franca z ciebie. Wyraźnie kręcisz…

— Nie! Jak boga kocham.

— A kochasz go?

— No…

— Więc czemu prawdy nie chcesz mi powiedzieć? Nie rozumiem.

— Chcę, ale… nie mogę.

— Jak to, nie możesz? Ktoś ci zakazał?

— Skąd! — krzyknąłem przerażony.

Nagle coś wewnętrznego podszepnęło mi, aby na wszelki wypadek zapomnieć na moment o mocno roznegliżowanych, przyszywanych ciotkach z teatru, scenicznych próbach, burleskach oraz matce, nigdy niemającej z kościołem nic wspólnego. Całą uwagę skupiłem na ostatnich, małoistotnych dla mnie wydarzeniach, których bywałem przypadkowym świadkiem.

— Chłopcze, mów nareszcie prawdę. Nie pojmuję, w czym tkwi jakowyś dziwny problem — nieustannie ponaglał klecha.

— Jejku, więc jest tak, proszę księdza. Często widuję nieubraną kobietę. Nie czynię z pojawień notatek, bo i żadne to dla mnie wydarzenie. Ale jeżeli trzeba, zacznę liczyć i dokładnie zeznam następnym razem. Przyrzekam.

— Coś ty powiedział? Często, jakąś widujesz?

— Dokładnie.

— Jak to możliwe? Gdzie, taką bezwstydną babę stale widujesz? — pleban wyraził swe pobożne zainteresowanie narzuconym mi, bezsensownym tematem.

— W sąsiednim bloku — odparłem.

— Młoda jest?

— No. Sporo młodsza, od matki. Na starą bym przecież nie patrzył, paskudny widoczek — zaznaczyłem, wykrzywiając z niesmakiem usta.

— Skąd wiesz, że paskudny, gdy stara się rozbierze, łajdusie? Podglądasz kobiety, zboczeńcu?

— Celowo, nie. Wyłącznie przypadkowo przytrafia mi się podobny widok — próbowałem się asekurować.

— Już ci uwierzę, że przypadkowo. Nie kręć dziwacznie, czarci pomiocie. Gadaj mi szczerą prawdę. Inaczej znowu stąd, bez rozgrzeszenia odejdziesz.

— Jejku, tylko nie to, błagam — jęknąłem, w obawie przed utratą obiecanej przez babkę kasiory.

— No, to gadaj mi tu szczerze, pókim dobry. Ale już!

— Dzisiaj, w ogóle nie łżę, bóg świadkiem. Śmiało ksiądz może go zapytać. Potwierdzi, jak nic.

— Nie filozofuj mi tu teraz, tylko spowiadaj się, jak należy.

— Okay. Więc ona, proszę księdza, chodzi czasami goła po swoim mieszkaniu. To wszystko w temacie.

— Wszystko? Zapamiętaj. W ogóle nie powinieneś patrzeć, na tak bezwstydną rozpustnicę.

— Oj tam, w ogóle. Nie da się.

— Jak to?

— Babeczka, zasłon nie używa. Dlatego przypadkowo widuję przez okno jej pełną goliznę. Wiem, jakie ma cycki, tatuaż na tyłku i że jest elegancko wygolona, na dole. Ale taka wiedza, to chyba nie grzech? — próbowałem się upewnić, pomny smażeń piekielnych, zagrażających mi jeszcze przed tygodniem.

— Jak to, nie? Jest grzech! I to poważny!

— No, nie… Jakaś niemożebna ściema… W kościele, wszystko grzechem zajeżdża? Serio, kuźwa?

— Licz się ze słowami, bezbożny łajdaku!

— Okay. Coś mi grozi?

— Owszem.

— Co?

— Jeśli nadal będziesz się gapił na tę bezwstydną ladacznicę, bezapelacyjnie zostaniesz przerażającym zboczeńcem, godnym najwyższego potępienia. Wtedy piekło masz murowane, po wsze czasy. Jedynie roztopiona, gorąca smoła i diabły cię wokół czekają, nic więcej — jasno ujrzał mą przyszłość złowieszczy prorok, odziany w czarną kiecę.

Zdziwiłem się, i to bardzo. Gościu, wszędzie widział jedynie zboczeńców. Poza tym wiedziałem, że aktualny facet matki, (który poza wyraźnym, acz niezrozumiałym dla mnie ciastkowstrętem, wydawał się raczej normalny), także chętnie zerkał czasem na naszą sąsiadkę. Latem, gdy kręciła się nago po mieszkaniu, zwykle dugo i dokładnie pielił lub podlewał kwiatki na balkonie, co było dla mnie sygnałem do patrzenia w kierunku przeciwległego domu, z okna własnego pokoju. Kobitka wyglądała całkiem estetycznie, więc cieszyłem nią oko, i tyle.

„Gdzież tu jakiekolwiek zboczenie? Starodawna, kościelna głupota, raczej ze wszystkiego wychodzi. Totalna bzdura, i już…” — zachodziłem w głowę, w mocno zaskoczonych myślach.


Pamiętam, że wyraźnie zaciekawiony spowiednik, wypytał mnie jeszcze o dokładny adres okna, w którym ukazywała się sąsiadka. Po czym wyznaczając jakąś pokutę, udzielił mi rozgrzeszenia. Tym sposobem pięć ekstra dyszek, które za pójście do spowiedzi obiecała babka, momentalnie należało do mnie. Zadaną pokutę, oczywiście olałem. Zaś następnego dnia, po raz pierwszy zaprosiłem ładną dziewczynę na lody. W podzięce, cmoknęła mnie potem w policzek, na pożegnanie. Podobała mi się, lecz wiedziałem, że kręci ze starszym ode mnie chłopakiem, więc niczego więcej od niej nie oczekiwałem. Ale ogólnie, fajowsko było z nią na randce, nie powiem.

Za to po kilku dniach, wychodząc z psem na wieczorny spacer, zauważyłem przed domem nowiutki model czarnego mercedesa. Z ciekawości podszedłem, aby z bliska przyjrzeć się wypasionej furze. W środku, po cywilnemu siedział mój spowiednik, w towarzystwie wielce świętobliwego ponoć, szkolnego katechety. W dłoniach obaj dzierżyli lornetki, wycelowane w okna młodej sąsiadki.

Przeraziłem się sądząc, iż specjalnie pofatygowali się aby sprawdzić, czy podczas ostatniej spowiedzi, mówiłem świętą prawdę. Energicznie zapukałem w boczną szybę auta, a potem otworzyłem drzwiczki i pobożnie chwaląc bozię wyjaśniłem, że akurat dzisiaj sąsiadka na pewno się w oknie nie ukaże, bo widziałem, jak rano pakowała tobołki do leciwego fiacika sąsiada spod trójki. A skoro u obojga w oknach ciemno i samochodu nigdzie nie widać, zapewne zapadli gdzieś wspólnie, na nockę.

Rozpoznając mnie, katecheta będący pasażerem w wypasionej furze, momentalnie zakrył twarz gazetą, z fotką nagutkiej, rudowłosej laseczki, na okładce. Zaś klecha, wydał się mocno zmieszany. Warknął ze złością coś niezrozumiałego. Z hukiem zatrzasnął mi przed nosem drzwi swego pojazdu, o mało nie przycinając mi palca i szybciutko odjechał, z piskiem opon.

Obserwując znikający samochód, ostatecznie zwątpiłem. Szybko nabrałem przekonania, iż to jednak nie ja byłem kontrolowany. Zacząłem podejrzewać, że wielebny pleban oraz wielce świątobliwy katecheta, po prostu sami chcieli sporządzić dokładne notatki z występu nagiej, nienagannie wydepilowanej, młodej, atrakcyjnej sąsiadeczki, aby później osobiście donieść o wszystkim komu trzeba, w bezkresnych niebiosach.

A przecież matka, zawodowa striptizerka, od zarania uczyła mnie, że donosić na kogokolwiek, stanowczo nie należy. Czyżby więc dwaj panowie w posępnej, kościelnej czerni, postępowali źle i w pełni świadomie… grzeszyli?

Cóż, najwyraźniej bywa i tak, na tym pokręconym, piekielnie zakłamanym łez padole. Z podobnym fakcikiem trzeba się po prostu oswoić, potem pogodzić i przywyknąć doń, nie pozwalając nabijać się w butelkę. Proste oraz wyjątkowo logiczne wnioskowanie, moim skromnym, świeckim zdaniem.

Jedynie kompletnie stetryczałej babce-dewotce oraz podobnym jej ludziskom, za cholerę nie da się czegoś podobnego wytłumaczyć. Cóż, mocno ograniczeni myślowo ludeczkowie, z mety odruchowo zakrzykną, że ichnim zdaniem, niczym amen w pacierzu jest to obraza uczuć religijnych, wredny, antykościelny spisek, względnie czarcia zmowa, czy inne diabelskie świętokradztwo. Czyli jakby nie spojrzeć na stale utrzymujące się w tym kraju intelektualne średniowiecze, z mety powstaną jaja, jak berety oraz smutny śmiech, na zdewociałej sali, tętniącej galopującą hipokryzją. Szkoda gadać. Jakichkolwiek zmian na lepsze, nigdy tu nie będzie, niestety. Cóż począć, kuźwa, taki kraj.


_______________________________ 3


Wbrew pozorom sporadyczne, przypadkowe kontakty z upiornym księdzem, miały nawet całkiem istotny wpływ na moje młodzieńcze zainteresowania, stopniowo rodzące się zamiłowania oraz wczesno-nastoletnie życie. Uświadomiły mi miedzy innymi, że na świecie istnieje coś tak zajefajnego jak… samogwałt, o którym wcześniej naprawdę nie miałem zielonego pojęcia. Skojarzyłem także, iż wokół mnie stale wiruje wszechobecny seks oraz liczne, młode kobiety warte… podglądania. Wcześniej, podobne sprawy specjalnie mnie nie obchodziły. W burleskowym teatrzyku, gołe baby miałem wokół siebie od dziecka i nie przychodziło mi do łba, aby jeszcze dodatkowo je gdziekolwiek podglądać. Po czorta się wysilać, skoro same często i chętnie pokazują wszyściutko, co posiadają do pooglądania.

„No, nie… znowu gołe cycki po przymusowym remoncie? Cóż, wyszły nawet fajnie. Złe, nie są. Ale to nuda…” myślałem niejednokrotnie jako dzieciak, oglądając w garderobie kupny biust kolejnej przyszywanej ciotki-striptizerki, demonstrującej go kilku koleżankom, a przy okazji, również mnie.

Dopiero sporo później pojąłem w czym tkwi sedno rozbieranej sprawy, a także poznałem specyficzne emocje towarzyszące oglądaniu babskiej golizny. Wówczas, od czasu do czasu zerkałem już na rozebraną sąsiadkę z naprzeciwka, gdy z rzadka objawiała się w swym przestronnym oknie, pozbawionym zasłon oraz firaneczek. Czyniłem tak, dla czystej przyjemności. Wszak babeczka była całkiem ładna, szczuplutka, elegancko wydepilowana i zgrabna, z fajnymi, naturalnymi buforkami o akuratnych, jak na mój gust, parametrach. Czyli miałem przed oczyma zajebiście estetyczny, ruchomy, kolorowy obrazek, na żywo. Nawet fajna sprawa. Pamiętam, iż sąsiadeczka podobała mi się, jako całość, wyjątkowo atrakcyjnie skrojona przez naturę. Początkowo niczego więcej z owych widoczków, naprawdę jeszcze nie czerpałem. Na to przyszedł czas nieco później, gdy mini prąćko oraz filigranowe jąderka, wyraźnie mi podrosły. Zaś całkiem dorodny i ładny, samczy zestawik przyozdobiło także bujne owłosienie z gęstymi, ciemnymi loczkami. Od tego czasu, nawet chętnie rozbierałem się w przebieralni do golasa i długo zwlekałem z założeniem czegokolwiek na siebie, aby co poniektórzy koledzy zdążyli ocenić osprzęt, wspaniałomyślnie podarowany mi przez geny przodków.

Cóż, pobożny i zapewne przewielebny, szkolny ksiądz-dobrodziej oraz towarzyszący mu kiedyś w aucie katecheta mający opinię nieomal święto, obaj z lornetkami wycelowanymi w okna superaśnej sąsiadeczki, ewidentnie zasugerowali mi, iż w sprawie golizny, musi tkwić coś więcej, aniżeli naiwnie wcześniej sądziłem. Rozwijającym się dopiero mózgowiem oraz jego szarą, pomarszczoną substancją odpowiedzialną za codzienne myślenie, najwyraźniej nie ogarniałem kiedyś jeszcze czegoś istotnego. Lecz jak wspomniałem przed chwilką, w owym okresie życia, zawartość moszny miałem jeszcze wyjątkowo skromniutką, więc ewidentnie brakowało odpowiednich hormonków, stymulujących rajcujące zajawki erotyczne.

Na wspomnianym etapie wczesno młodzieńczego żywota, dziwaczne i trudne słówko masturbacja, myliło mi się jeszcze z określeniem, menstruacja. Toż dla nieuświadomionego dostatecznie ucha, oba terminy brzmiały bardzo podobnie, a nawet identycznie. Z kopulacją, kastracją, biurokracją i prokreacją, było podobnie. Swojsko brzmiącego onanizmu, albo samogwałtu, czy jak mu tam jeszcze inaczej, niestety jeszcze nie uprawiałem. Wprawdzie pełnosprawne łapki posiadałem od urodzenia, lecz mój mizerny siusiak był jeszcze kompletnie nieprzystosowany do niecnych poczynań. No, a seks, jako taki, kojarzyłem wyłącznie z zakazanych filmików oraz z zabaw matki z jej partnerem, rozebranym przez nią do golasa. Kilkakrotnie podejrzałem ich przypadkowo w akcji dziejącej się na starej, trzeszczącej wersalce. Nawet głuchy usłyszał by pewnie skrzypiące sprężyny. Więc przez uchylone drzwi, zajrzałem kiedyś dyskretnie z ciekawości, chcąc sprawdzić, co się u nich wyrabia. Zawieszony nad matką na rękach, śmigający tyłkiem Szczepan sapał z wysiłku, zaś ona rozkraczona pod nim, jęczała bóg wie czemu. Lecz potem przy kolacji, wyglądała raczej na zadowoloną niż zmaltretowaną, więc nie dociekałem, o co w ich harcach chodziło. Ostatecznie każdy ma prawo zabawiać się na własną modłę tak, jak lubi najbardziej. Więc skoro niektórzy lubią sobie przy podobnej gimnastyce pojęczeć, co mi tam, nie moja sprawa.

W moim ówczesnym wieku, zamiast pastwić się nad jakąkolwiek dziewczyną leżąc na niej, wolałem sprytnie podstawić którejś nogę na końcu szkolnego korytarza. Gdy koziołkując, spadała z betonowych schodów, ubaw miałem nie tylko ja. Tyle, że później, cholernica straszliwie złorzeczyła, wyzywając winowajcę od porąbanych kutasów, debili, albo kretynów. Cała sztuka polegała na tym, aby nie wiedziała, do kogo powinna kierować wrzaskliwe pretensje. Działać trzeba było sprytnie, z zaskoczenia. A później, błyskawicznie wmieszać się w tłumek niewinnych, rechoczących koleżków. Inaczej można było mieć spore i przykre problemy z upierdliwym wychowawcą, a na koniec roku, obniżoną ocenę ze sprawowania. Jeśli zaś dziewczynie przypadkowo polała się przy tym krew z nosa, bez wizyty mamuśki lub koszmarnej babki w szkole, nie obywało się, niestety.

No, i specyficzna kara chętnie stosowana przez naszego nauczyciela, była mocno poniżająca dla przyłapanego sprawcy. Po lekcjach, zapraszał do klasy skrzywdzoną dziewczynę oraz chłopaków będących przy całym zajściu. Winowajcy kazał się przy wszystkich rozebrać do naga, wejść na stolik i stać przez pięć minut niczym posąg, nie zasłaniając łapami niczego. Delikwentowi z reguły purpurowiało wówczas lico, zaś zgromadzeni koledzy bledli z przerażenia na ów widok, zdając sobie sprawę, że ich również może spotkać podobna kara w razie chęci na podobne wygłupy, względnie inny przejaw uczniowskiej niesubordynacji.

Metoda wychowawcza skutkowała, nie powiem. Podobnej solówki, nikt raczej nie zamierzał uskuteczniać, a tym bardziej bisować w nieskończoność. Szczególnie w starszych klasach, kiedy przymusowy występ mocno speszonego chłopaka, nierzadko kończył się przypadkowym wzwodem niesfornego wacka. Wówczas perfidny wychowawca mierzył wyprężony organ linijką, a wynik zapisywał na tablicy, otaczając cyferki kółkiem i dodając złośliwy komentarz, odnośnie stanu męskiego posiadania. Delikwentowi miluteńko nie było. Za to poszkodowana wcześniej dziewczyna, miała niezły ubaw. Pozostali chłopcy, zdecydowanie nie. Ponownie zdawali sobie bowiem sprawę, co czeka ich w razie kolejnych szkolnych wybryków, więc na ogół odpuszczali rozrywki zagrażające bezpieczeństwu innych uczniów.

Takowe szkolne harce nie miały sensu, jeszcze z innego powodu. Wszak jeśli pozbywający się gatek ancymonek, akurat nie był zbyt szczodrze obdarowany przez naturę, nierzadko ośmieszał się, przed całą szkołą. Wieść o jego anatomicznych niedostatkach rozchodziła się via telefony, lotem błyskawicy. Biedaczek miewał wtedy totalnie przerąbane. Przede wszystkim, u co ładniejszych dziewczyn. Wówczas pozostawały mu co najwyżej szpetne pasztety, kaszaloty, względnie inne opasłe pulpeciary, które na ogół wybredne nie bywały i prowadzały się z każdym, kto tego zapragnął. Z reguły nie był to nikt ciekawy, bo tacy chłopcy, zdecydowanie woleli szkolne laski, aniżeli mocno wybrakowane maszkarony.

Specyficzne metody oddziaływania pedagogicznego na niesfornych wychowanków, przynosiły jednak pożądany skutek. Szkolnych przestępstw, zdarzało się stopniowo coraz mniej. Tyle, że po kilku latach, przez przypadek okazało się, iż ów wielce pomysłowy nauczyciel był… homoseksualistą-pedofilem. Z przymusowego rozbierania do golasa dorastających chłopców, czerpał czysto prywatne satysfakcje, korzyści oraz głęboko skrywane przyjemności. Zaś przypadkowe, pozytywne efekty oddziaływań pedagogicznych, stanowiły dlań sprawę drugo, albo nawet i trzeciorzędną. W pewnym momencie, belferek ostro przegiął. Począł cykać telefonem foty swoim nagim ofiarom, a potem wrzucać do sieci zdobycze obrazki. Uczniowie przypadkowo namierzyli sprawcę i nagłośnili sprawę. Szczególnie ci, którzy na pikantnych fotkach, momentalnie rozpoznali siebie. Potem gliny, z urzędu zajęły się resztą i młode, pomysłowe ciało pedagogiczne, za swe utajone, niecne seks-upodobania, względnie specyficzne hobby, trafiło do więzienia na przymusowy urlopik, państwowy wikt i opierunek oraz kilkuletni odpoczynek od pracy z dorastającą młodzieżą, płci obojga.

Kilka lat po zaistniałym występku pedagogicznym, z zaskoczeniem dowiedziałem się z wszystkowiedzącego netu, iż czasy jednak mocno się odmieniły. Otóż w odległej epoce starożytności, golizna oraz seks młodego chłopaka z nauczycielem, nie były patologią, lecz normalką, a nawet… wyróżnieniem oraz zaszczytem, dla ucznia. Dopiero w kolejnych stuleciach wszystko wywinęło woltę, stając na głowie. Sęk w tym, że w obu epokach istnieli ludziska święcie przekonani, iż mają rację. Nie tylko w kwestii pedofilii, oczywiście. Ot, c’est la vie, kuźwa.


_______________________________ 4


Dość wcześnie, bo jeszcze w epoce wczesnoszkolnej, począłem stawać się przewidujący. Podejrzewając, iż zapewne za jakiś czas, ponownie zostanę przymusowo dostarczony przez babkę do kościelnej spowiedzi, postanowiłem prowadzić skrupulatne notatki dotyczące golizny młodej sąsiadeczki. Skoro wścibski klecha, poprzednio koniecznie chciał wiedzieć, jak często babeczka przechadza się po własnej chałupie bez jakiegokolwiek przyodziewku, przy każdym spostrzeżeniu owego faktu, stawiałem pionowe kreseczki na wyrwanej z zeszytu karteczce, położonej w tym celu na parapecie, w mym pokoju.

Po upływie miesiąca, naliczyłem zaledwie… trzy znaki. Ale przecież nie ślęczałem w oknie w nieskończoność, niczym znudzona oczekiwaniem na własną śmierć, świeżo owdowiała emerytka, stęskniona za martwym mężem. Nie miałem więc zielonego pojęcia, czy w międzyczasie pełna nagość, także się kobitce nie przydarza. Wygłówkowałem, iż najprościej i najwygodniej będzie zaangażować w śledczą sprawę kamerkę, przyczepioną na rancie monitora. Kiedy nie była mi niezbędna na czatach, ukryta w kwiatku, patrzyła na przeciwległy budynek, wycelowana w konkretne, zawsze odsłonięte okienko.

Tym sposobem szybko zorientowałem się, iż babeczka wcale nie kręciła z facetem spod trójki, o co ją kiedyś podejrzewałem, a ze… szczupłą, wysoką, bezcyckową blondynką z długimi włosami, która pojawiała się u niej w weekendy. Wszak obydwie gołe, całowały się i tuliły do siebie, więc najwyraźniej miały się ku sobie. Proste i logiczne rozumowanie nastolatka. Nieprawdaż?

Wprawdzie wiedziałem już wówczas z netu, że lesbijki istnieją na świecie, lecz przenigdy nie podejrzewałem, iż migdalą się, tuż obok mnie. Przy okazji, poczęły mnie także dręczyć poważne wątpliwości:

„Czy aby na pewno powinienem o wszystkim poinformować księdza, podczas najbliższej spowiedzi? Wszak to prywatne życie tamtej baby, które przypadkowo odkryłem, a nie, sprawa wiary i pieprzonego kościoła. Owszem pedałem, czy choćby pedofilem, zapewne klecha by się zainteresował, bo zazwyczaj oni sami, tak mają. Ale lesbą? Raczej niemożliwe. Wyczytałem kiedyś, że sukienkowi najczęściej miewają skłonności do chłopców lub młodych facetów. Ale o tym, że pokątnie gwałcą także pieprzące się ze sobą zakonnice, dotąd nie słyszałem, albo przypadkowo przegapiłem podobne doniesienia…” — główkując na chybcika, na poczekaniu robiłem rachunek sumienia oraz pobieżny remanent dotychczasowej wiedzy.

Tyle, że w kolejnym tygodniu nowa, szczuplutka, wysoka, pozbawiona cycków blondynka rozbierająca się u sąsiadki, okazała się… facetem z bardzo długimi włosami, spiętymi w koński ogon. Czyli jakby nie patrzeć, wszyściutko wróciło do klasyki oraz standardowej normy. Działo się tradycyjnie, po bożemu, nie zaś nowocześnie, jak nakazuje współczesna moda lansowana od pewnego czasu przez celebrytów, znudzonych sobą nawzajem.

Tym razem, na pewno się nie myliłem. Gdy bezbiustny, naguśki, długowłosy blond człowiek stojący naprzeciw mnie w niezbyt odległym oknie, gadał z kimś przez telefon, spostrzegłem pod jego brzuchem oświetloną słoneczkiem konkretną końcóweczkę, oznaczającą męską płeć. Ewidentnie była pogrubiała oraz częściowo uniesiona, uwidaczniając pomarszczoną sakiewkę z jądrami. Wszyściutko elegancko wygolone i zadbane, czyli całkiem estetyczne wrażenie, moim zdaniem.

Nieco później, częściowo podniecony blondyn, przez moment popieścił łapą swój samczy atrybut, poczym zniknął po prawej stronie pokoju, gdzie najprawdopodobniej znajdowało się wyrko. Skąd owo przypuszczenie? Oczywiście wzięte z wcześniejszych, jakże życiowych obserwacji. Toż babeczka wynurzając się rankami z tegoż miejsca, zwykle rozkosznie przeciągała się, ziewając niczym lwica na filmach przyrodniczych, kręconych w afrykańskim buszu. Ma młodzieńcza dedukcja, stała się więc dziecinnie prosta. Nabrałem przekonania, iż skoro tamtemu wacek wyraźnie zhardział, aktualnie jak nic, zaczynają się bzykać. Wprawdzie żałowałem, że z okna, nie mogę na żywo niczego zobaczyć, lecz cóż, pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Nawet najbardziej ciekawskim wzrokiem, betonowej ściany, nie prześwietlę. Nieprzezroczyste przepierzenie stało się więc jedynym niemym świadkiem, wielce atrakcyjnego dla mnie zajścia, mającego miejsce w przeciwległym bloku. Ja, niestety nie mogłem niczego zobaczyć. Szkoda. Ale cóż począć, taki człowieczy los, trudno.

W końcu zadziało się tak, iż po okresie coraz częstszych obserwacji, podglądanie atrakcyjnej sąsiadki weszło mi w nawyk, stając się swoistym… hobby. Zaś podwaliny pod nie, niewątpliwie położył wielebny ksiądz-spowiednik, domagający się szczegółowych relacji, a nawet mini reportażyków, z zaobserwowanych przeze mnie zdarzeń. Wszak posapujący z emocji w konfesjonale księżulo, uwielbiał dopytywać o szczegóły, które mu pilnie przekazywałem, czasami nieco fantazjując w nadziei, iż odpuści mi rzekome grzech, których we własnym, głębokim przekonaniu, w ogóle nie popełniałem. Po prostu żyłem własnym życiem, starając się postępować dobrze, podług własnego uznania. Matka, od zarania uczyła mnie uczciwości wobec ludzi, więc starałem się taki być. Proste.

Dzięki memu nieustającemu wścibstwu stymulowanemu przez księdza siedzącego w konfesjonale, mniej więcej półtora roku później domyśliłem się, iż babeczka musiała rozstać się ze szczupłym blondynem, czeszącym się najczęściej w koński ogon. Zniknął, zaś ona snuła się po domu samotnie, wyraźnie niepocieszona, rozczochrana, a nawet ogólnie zaniedbana. Aż szkoda mi się jej robiło momentami. Lecz cóż, z racji młodziutkiego wieku na pocieszyciela sfrustrowanych, porzuconych, nieużywanych tyłeczków, kompletnie się jeszcze wówczas nie nadawałem. Bladego pojęcia nawet nie miałem, jak i co miałbym z takowym zadkiem wyczyniać, żeby babeczkę pocieszyć. Potrzebowałem nieco czasu, aby nabrać chęci na łajdactwo, a potem zdobyć praktykę oraz niezbędną wiedzę w tym zakresie. A może tę ostatnią, należałoby posiąść ciut wcześniej, niż jakąkolwiek dziewczynę? Nie wiem. W szkole, ani słowem o tym nie pisnęli. Za to o aniołkach, niestworzonych cudactwach i cudach oraz przyszłym szczęściu pozagrobowym w niebiosach, pieprzyli na okrągło. Naprawdę przeogromnie dużo tego było. Tylko, czy taka wiedza, aby na pewno przyda się komukolwiek, oprócz klechy? Mnie, na pewno nie. Zaprzyjaźnionym kumplom oraz koleżankom z najbliższego otoczenia, również. A pozostałym? Cóż, naiwniaków na szerokim świecie, nie brakuje, więc… cholera wie.


_______________________________ 5


W okresie wczesnej egzystencji, w mej najbliżej rodzince również zaszła istotna, życiowa zmiana, lecz o niej, wspomnę ciutkę później. Nie, babka-dewotka bynajmniej nie umarła, niestety. Wprawdzie momentami wyglądała tak źle, że aż miło było na nią popatrzeć licząc, na rychły spadek, lecz potem starowinie się polepszało i dreptała do baku, aby wypłacić kolejną, skromną emeryturkę. Z uwagi na ustawiczny terror religijny, jakiemu mnie poddawała, nie zostałem więc stratny finansowo. Za to na nieuchronnej śmierci, jaka ją w przyszłości czekała, udało mi się dodatkowo zarobić, jeszcze za jej schyłkowego żywota doczesnego. Staruszka wpadła na nieco zakręcony według mnie, pomyślik. Ale uczynnie spełniłem jej zażyczenie i zgarnąłem miłą, okazyjną kaskę. Ot, taka prosta, czysta, uczciwa, rodzinna transakcyjkja, nic więcej.

Złożyło się tak, iż starowinka zaniepokojona nieustannie galopującą inflacją, postanowiła zainwestować, w siebie. A konkretnie, we własną przyszłość… grobową. Zamiast nadal trzymać emeryckie zaskórniaczki w państwowym banku, na wyjątkowo skąpiutkim oprocentowaniu, zafundowała sobie okazałą, marmurową, przykręcaną tablicę nagrobną. Taką, z wykutymi od razu danymi przyszłej lokatorki, odkupionego dawniej od kogoś grobowca, usytuowanego w samym centrum cmentarnej górki.

Lokalizacja mogiłki, specjalnie mnie nie zaskoczyła. Wszak babka, zawszeć wolała mieszkać w śródmieściu, aniżeli gdzieś hen, na peryferyjnych obrzeżach naszego miasta. Więc niby czemu, na zakończenie ziemskiej egzystencji, miałoby się jej nagle odmienić? Centrum, to jednak centrum, a nie, byle jakie zadupie. Nawet w przypadku niewielkiej nekropolii, podobne usytuowanie grobowca robi na niektórych wrażenie. No, i jeszcze jeden, niezwykle istotny dla siebie element, wzięła przyszła nieboszczka pod rozwagę, zanabywając gotowy już grób. Wspomniana górka, była piaszczysta. Reszta cmentarzyska, głównie żwirowo-glinowata. A jak stwierdziła staruszka, w suchutkim, żółciutkim piaseczku, aż miło będzie poleżeć. Zaś w uwierającym w plecki, kanciasto-kamienistym żwirze, względnie w lepkiej, wilgotno-mazistej glinie, nie za bardzo.

Na zakupionym okazyjnie i wypolerowanym w ramach przycmentarnej promocji, ciemnym kamieniu zaimportowanym z Chin, w przygotowanym zawczasu standardowym napisie nagrobnym, brakowało jedynie precyzyjnie dookreślonej daty śmierci, przyszłej denatki. Widać aż tak przewidująca, starowinka niestety nie była. Gorliwie uwielbiana bozia, najwyraźniej poskąpiła szczegółowych wytycznych, czyli podania terminu powołania swej wyznawczyni w niebiosa, bezkresne przestworza, czy też w inne odległe zaświaty, w których istnienie, babka oczywiście nieustannie wierzyła.

Natomiast drugim, jeszcze bardziej odlotowym, nowiutkim nabytkiem z puli uciułanych, lecz stale tracących na wartości, emeryckich zaskórniaczków, stała się skrojona na rozmiar babci ciemna… trumna, z plastikowym Jezuskiem na wieku. Zanabyła ją również okazyjnie, na wyjątkowo atrakcyjnej promocji zaanonsowanej w trakcie mszy przez… księdza, którego rodzony brat, prowadził tuż przy kościele nowo otwarty zakład pogrzebowy. Korzystając z oferty, dodatkowo otrzymała od przedsiębiorczego proboszcza poświęcony kupon, na dwudziestoprocentowy rabat, za mszę żałobną po sobie. Kolorowa karteczka z ponuro patrzącą bozią, była ważna wprawdzie wyłącznie przez najbliższy roczek, lecz w przypadku dalszej ziemskiej egzystencji parafianina, za stosowną opłatą, można było przedłużyć ważność zakręconej promocji, o kolejnych dwanaście miesięcy. I tak, aż do skutku. Czyli śmierci nabywcy drewnianego pokrowca, na zwłoki. Jeśli naiwny, łasy na wszelkie promocje człowieczek okazywał się długowieczny, wówczas promocyjny, kompletnie nieopodatkowany biznesik klechy, mógł kwitnąć przez całe długie lata. Z ostatecznego upustu, co prawda skorzysta kiedyś nie, konkretny denacik, a ci, którzy go pochowają. Lecz jakby nie spojrzeć na zagadnienie, dwudziestoprocentowy zysk za mszę żałobną, pozostanie w rodzince. Tyle, że do owego czasu, msza zapewne podrożeje o znacznie więcej, aniżeli wyniosą owe świątobliwo-promocyjne apanaże. Czyli niemożebnie chciwy i przebiegły sukienkowy biznesmenik, ponownie będzie górą.

Potem w kawalerce, po rozpakowaniu z grubej folii bąbelkowej oraz dokładnym obejrzeniu ekstremalnego, jak dla mnie, nabytku dostarczonego za horrendalną kwotę przez przykościelną firmę transportową, babka okazała się mocno rozczarowana. Wprawdzie z wierzchu, na drewnianym pudle wszyściutko było gładziuteńkie i zajebiście błyszczało, lecz wnętrze opakowania na trupka wzbudziło istotne, starcze zastrzeżenia. Okazało się mało… przytulne i przede wszystkim, ogólnie niedopieszczone. Czyli niedoheblowane oraz niczym niepomalowane. Ot, zwyczajne, surowe, nieco kostropate, sękate, sosnowe dechy, i tyle. A przecież wnętrze wieczystego leża, miało dla nieboszczyka o wiele większe znaczenie, aniżeli zewnętrzny blichtr, błyszczące, metalowe rączki, czy imitujące mosiądz tandetne, plastikowe okucia umieszczone na rogach skrzyni.

— Na wieczny spoczynek, w czymś takim mam się położyć? O, nie! Po moim trupie. Toż to zgroza — oświadczyła poirytowana staruszka.

W związku z fabrycznym, co bardziej deweloperskim stanem pokrowca na swe zwłoki, babka złożyła mi propozycję, jej zdaniem wartą równą stóweńkę. Miałem dokładnie skasować wszelkie drzazgi, wygładzając wnętrze trumny szlifierką i szmerglem oraz pomalować wszystko atestowanym drewnochronem, względnie jakimkolwiek innym, byle licencjonowanym, cuchnącym badziewiem, skutecznie zabezpieczającym mebelek przed ziemną wilgocią, żarłocznymi robalami oraz zbyt szybkim rozkładem sosnowych dech, w cmentarnym piasku. Kolorek wnętrza trupiego lokum, okazał się dla przyszłej lokatorki niemal obojętny:

— Pamiętaj, byle nie czarny, aby w zaświatach, o śmierci stale mi nie przypominał. I nie daj boże, czerwony. Taki od razu przywodzi mi myśl cholernych, ruskich skurwysynów. Od dziecka nie cierpię kacapskich debili, wiesz przecież. Poza tym maluj, w jakim w kolorku zapragniesz. Byle ładnie i elegancko calutkie wnętrze wyszło” — zaznaczyła swe dosyć skromne preferencje.

Do zaproponowanej stówki, bezproblemowo donegocjowałem jeszcze dodatkowych pięć dyszek, za wyjątkową dokładność i pełną estetykę zaplanowanych robót. Potem przyjąłem starcze zlecenie. Oczywiście, postąpiłem zgodnie z zażyczeniem niezbyt wybrednej klientki. Zaś w gratisie, już z własnej inicjatywy, na wewnętrznym sklepieniu wieka, przykleiłem butaprenem podobiznę kolejnego Chrystuska z jej prywatnej, licznej kolekcji drewniano-plastikowo-blaszano-kartonowych świętości.

„Skoro wiecznie gromadzi i autentycznie lubi podobne obrazeczki, niech ma na wieczność, co mi tam…” — wydedukowałem wspaniałomyślnie.

Kilka dni później, po dokładnym skontrolowaniu sposobu wykonania oraz jakości wprowadzonych poprawek, wrzuciła do środka purpurową poduchę oraz gruby pled upstrzony świętymi krzyżykami, poczym na próbę, umieściła się w swym wieczystym legowisku. W prawdzie pomarudziła, że ciut twardawo i śmierdzi świeżą farbą, lecz w końcu zaakceptowała remont oraz całe, przyszłe leże. Po zainkasowaniu i przeliczeniu ustalonego wynagrodzenia, upchnąłem trumnę pionowo, we wnęce za szafą w jej mieszkaniu, aby ustawicznie kurząc się, podobnie jak i tablica nagrobna, cierpliwie oczekiwała na dzień, w którym wszystko stanie się naprawdę niezbędne.

„Tylko czort jedyny wie, kiedy to wreszcie nastąpi. Przydałby się, kuźwa, jakiś podręczny, skuteczny eutanazol. Ale skąd zdobyć takowe cosik? Pojęcia zielonego nie mam…” — pomyślałem, pamiętając o obiecanym spadku, w postaci zajmowanej przez babkę własnościowej kawalerki oraz ulubionej musztardówki dziadka, z której uwielbiał ongiś, sączyć Pliskę importowaną z bratniego, socjalistycznego kraju.

Krótko mówiąc, po nieżyjącym już przodku, miałem otrzymać na pamiątkę współczesny unikat. Czyli niewielki, charakterystyczny pojemniczek nazywany wówczas stakankiem, w jakim za komuny, sprzedawano… musztardę sarepską. Później owo naczynko zrobione z siermiężnego, grubego szkła używano w domach w charakterze solidnego, pojemnego, trudno tłukącego się kielicha, służącego do picia wysokoprocentowych trunków. Dziś, podobna wieść zalatuje niezłą siarą, a nawet hardkorem, lecz w zeszłym stuleciu, tak toczyło się codzienne życie. Masakra? Raczej, nie. Bardziej otucha dla skołowanej duszy, której ubzdryngolony posiadacz, po „słusznej” dawce wypitego alkoholu, na melodię hymnu tak zwanego Imperium Zła, czyli zawsze wrogiego całemu światu, byłego Związku Radzieckiego, zaczynał wyśpiewywać nielegalną, acz modną oraz wielce patriotyczną wówczas pieśń, zaczynającą się od słów:

„Jebał pies kanarka,

Kanarek niedźwiedzia,

Niedźwiedź salamandrę,

Salamandra śledzia,

A śledź wieloryba,

Wieloryb sardynkę,

Sardynka chłopczyka,

Zaś chłopczyk dziewczynkę…”

Dalej, ponoć wartko leciał równie zajebisto-odlotowy tekścik, lecz babka-dewotka dziś już go niestety nie pamięta, w przeciwieństwie do licznych, kościelnych szlagierów wychwalających bozię pod niebiosa. Nie mam więc szansy na poznanie całości dawnego przeboju, przypominającego współczesne przyśpiewki typu karaoke. Szkoda, kuźwa, naprawdę żałuję.

*****

Mniej więcej w tym samym okresie, oprócz mego wyczekiwania z utęsknieniem na zejście babki-dewotki, w domu wydarzyła się istna rewolucja październikowa. Tyle, że doszło do niej wyłącznie w… moim rozumieniu owego przykrego incydentu. Matka oraz Szczepan, czyli jej partner, z którym zdążyłem się już zaprzyjaźnić, odnieśli się do zaskakującej mnie sprawy kompletnie inaczej. Po prostu spokojnie, rozsądnie, nader rzeczowo i przede wszystkim życiowo, jak przystało na rozumnych i kulturalnych, dorosłych ludzi.

Za to zakumplowana dawniej z mamuśką była tancerka erotyczna, a obecnie moja pani od historii, dowiadując się przypadkowo o całej sprawie, zapragnęła mnie nieco pocieszyć. Po lekcjach oznajmiła, iż łajdacki tryb życia Szczepcia, jest domeną wszystkich mężczyzn na świecie. Ponoć sam marszałek Józef Piłsudski, także owej tradycji hołdował i na pewnym etapie życia, nieźle zaszalał. Totalnie olewając sprawy wagi państwowej, na calutką zimę zaszył się cichaczem na cieplutkiej, portugalskiej Maderze. Oczywiście nie sam, tylko z poznaną wcześniej w Druskiennikach lekareczką, młodszą od siwawego dziadzia zaledwie o… trzydzieści latek. Później, gdy się wyszalał, (a stało się tak dopiero wiosną), powrócił na swój urząd oczekujący nań cierpliwie w rodzinnym kraju. Wyeksploatowany amant, podróżował oczywiście na koszt podatników, na pokładzie okrętu wojennego, specjalnie wydelegowanego po odbiór Wielkiego Wodza. Mieszkańcy atlantyckiej wyspy postępowaniem pana marszałka, najwyraźniej w ogóle nie byli oburzeni. Zapragnęli nawet godnie upamiętnić jego łajdacko-rozpustny pobyt w swej tolerancyjnej, niezwykle gościnnej krainie. Po wyjeździe starego erotomana, miasto zamówiło u rzeźbiarza popiersie dostojnego gościa. Zaś pomniczek ustawiono oraz uroczyście odsłonięto nieopodal posiadłości, w której przez kilka miesięcy baraszkował (pomimo braku Viagry w tamtych czasach!), z atrakcyjną dlań, młodą medyczką. Lecz czym go babeczka szprycowała, aby działał, niestety nie wiadomo. W dostępnych źródłach historycznych nikt, ani słowem nie wspomina o jakimkolwiek afrodyzjaku, z dawnych lat.

Historyczna opowiastka szkolnej belferki, zanadto mnie nie pokrzepiła. Czemu? Cóż, naszego Szczepana lubiłem. Zaś jakiegoś tam starego hulakę Piłsudskiego, miałem głęboko w nosie. Obchodził mnie mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg, względnie jakiekolwiek inne typki z minionych epok, bytujące w tym kraju, przed wiekami. Historia od zawsze wydawała mi się ogólnie nudnym zagadnieniem. Z reguły, bardziej ciekawiła mnie teraźniejszość oraz przyszłość, a nie, pradawne cmentarzysko ludzkiej egzystencji. Proste chyba.

Poza tym, w ogóle nie miałem nastroju, ani najmniejszej chęci do wysłuchiwania podobnych historyjek, plecionych przez kogokolwiek. Nieoczekiwanie zaliczyłem koszmarnego doła. Dotychczasowe życie rodzinne, w którym funkcjonowałem nienajgorzej, nagle mi się tąpnęło, a nawet zdrowo zatrzęsło w posadach i niespodziewanie, w znacznym stopniu momentalnie zawaliło. Gruzowisko, kuźwa, jedynie pozostało. Szczepan był jedynym facetem, jaki potrafił zastępować mi ojca, którego nigdy nie znałem. Matka, zresztą także. W okresie wczesnej młodości napadnięto ją z zaskoczenia, błyskawicznie rozebrano, przywiązano nagą do czegoś i kilkakrotnie, brutalnie zgwałcono. Stałem się przypadkowym, zbędnym produktem ubocznym owego barbarzyńskiego czynu, w którym uczestniczyło czterech podpitych dżentelmenów, spod ciemnej gwiazdy. Dwaj, gadali ponoć po polsku, dwóch pozostałych, po rusku. Śmiejąc się i rechocząc, po kolei robili swoje. Potem, bezczelnie bisowali. W końcu uciekli, bo ktoś nadchodził. Zaś ja łudzę się, iż nie jestem jednak pół kacapem. Wstyd by było, kuźwa. I to jak cholera! Już lepiej mieć ojca Chińczyka, albo Latynosa, czy choćby nawet Murzyna, niż prymitywnego, bezmózgiego, pro kremlowsko ogłupionego oszołoma. Siara i masakra na całego, jakby nie patrzeć.

W naszej całkiem nieźle funkcjonującej do niedawna rodzince, niespodziewanie złożyło się tak, że podczas nieplanowanego wcześniej, spontanicznego, wakacyjnego wypadu, cholerny Szczepcio poznał drobniutką, cycatą, zgrabniutką, nieco egzotyczną z urody kobitkę, prawie o połowę młodszą od matki. Była kuzynką jego znajomego. Tamten, nieoczekiwanie przejmując od kogoś łódkę, zabrał ją na spływ kajakowy, na zwolnione miejsce. Zaś Szczepan wziął mnie do drugiej, wolnej łajby. Teoretycznie, niewinnie się wszystko zaczęło. Lecz szybko, zadziało się inaczej.

Matka, ani przez moment nieprzewidująca nadciągającej zagłady rodziny, czując nagły przypływ chwilowej wolności od partnera oraz potomka, ucieszyła się z nieoczekiwanego obrotu sprawy, W tym samym czasie, wyjątkowo tanim lotem wyrwała się z przyjaciółką na tydzień, do Paryża. Ponoć o nowe, powiewne, babskie fatałaszki wyłącznie obu chodziło, o nic więcej.

Po niecałych dwóch dniach pobytu na Mazurach, już wyraźnie Szczepciowi w kajaku zawadzałem. Nie utopił mnie wprawdzie, choć wypadając przypadkowo za burtę, stworzyłem mu takową okazyjkę. Za to następnego ranka, z mety pozbył się niewygodnego balastu, polecając mi przesiąść się do łódki wuja Błażeja. Mój spontaniczny protest, nie został uwzględniony. Wesolutka, piszcząca, wiecznie roześmiana Arletka, absolutnie nieprzejmująca się felernym, często rozpinającym się i częściowo spadającym z niej stanikiem od kostiumu, bezpardonowo i nieodwołalnie zajęła moje miejsce, aż do końca letniego wypadu nad jeziora.

Cycki miała naturalne i naprawdę zajebiste, nie powiem. Wówczas pierwszy raz oglądałem na żywo, aż tak okazałe, całkiem ładne oraz jędrne bufory. Nieskromne, nierzadko sztuczne wymionka udostępniane publice w znanych mi z autopsji burleskach, przy takich cycach, to nędzne pryszcze. Rozbawiona i rozanielona Arleta, naprawdę przenigdy nie peszyła się, gdy balony wypadały jej z wyraźnie przyciasnego cyckonosza. Nie istniał żaden powód, abym śmiało nie patrzył na dorodne wytwory matki natury. Zauważyłem, iż postronni, męscy obserwatorzy, także. Ostatecznie nie warto skąpić sobie fajnych, estetycznych widoczków, skoro same pchają się chłopu w oczęta. Krągły, ponętny tyłeczek Arlety, odziany zazwyczaj wyłącznie w skąpe stringi, ślepka również przywabił. Jakby nie podejść do sprawy, dla każdego samczego oczka, podobny obrazek bywa ogólnie milutki. A skoro samiczka, za grosz się nie wstydzi, samce patrzą i cieszą się, jak cholera. Normalna i oczywista oczywistość u homo sapiens, kuźwa.

Na początek, Arletka wygryzła mnie jedynie z dwuosobowej łódeczki. Później również z niewielkiego, dwuosobowego namiotu, z którego nocami poczęły dolatywać westchnienia, zadyszkowe posapywania oraz jęki. Nie bardzo wiedziałem, cóż o tym sądzić, lecz doskonale wiedziałem, co się w środeczku wyprawia. Ostrą kopulację, odstawiali na całego. Popiskujący, damski głosik momentami instruował sapiącego Szczepcia, aby rżnął szybciej oraz mocniej, bo tak najbardziej lubi i dochodzi wówczas szybciej, a także znacznie intensywniej, aniżeli przy długim, powolnym dymaniu.

Rejestrowałem wszyściutkie odgłosy, leżąc w namiocie wujka, z zamkniętymi oczami. Nie mogłem zasnąć. Udawałem, że śpię. W pewnej chwili zorientowałem się, iż w namiocie za naszymi głowami, także bzyka się jakaś parka. Tyle, że tamci byli znacznie cichsi, od naszych Szczepciów. No, i babeczka zza mej głowy domagała się, aby facet zlazł z niej, nałożył kondom, a potem położył się za jej plecami na boku i dymał wolniej, bo inaczej znów skończy zbyt szybko, zaś ona, jak zwykle nic z tego miała nie będzie.

„Bądź tu człowieku mądry i zgadnij, co której przypasi. Niemożliwe, kuźwa, jeśli na czas, sama ci nie podpowie. Tylko żadną jakoś nie obchodzi, co tobie, chłopie, przy seksie odpowiada. Masz dymać wyłącznie w sposób, w jaki suczka sobie zażyczy? Kosmiczna niedorzeczność. Wszędzie same łóżkowe egoistki. Traktują cię, niczym robota seksualnego, którego same, na bieżąco programują wyłącznie na własny użytek. Totalnie porąbana, zdrowo zakręcona sprawa, kurwa mać!” — pomyślałem, mocno zdegustowany i zaniepokojony o swą przyszłość, w kwestii bzykania z nadmiernie marudną dupencją.

W pewnym momencie, uchyliłem powieki. Noc była jasna, ciepła, księżycowa. Najwyraźniej sprzyjała… uprawianiu seksu w najbliższej okolicy. Zajarzyłem nagle, iż w miarę narastania pojękiwań w sąsiednich namiotach, wujcio Błażej wali konia, pod kocykiem. Cieniutkie okrycie w kratę wyraźnie unosiło się, to znów opadało, na zmianę. Działo się rytmicznie, z ostrym przyspieszeniem ruchów prawej ręki, pod koniec akcji. Zaraz potem wujcio odwrócił się tyłem do mnie, wsuwając cosik pod karimatę. Wkrótce, błogo zasnął. Tej nocy, w ogóle nie spałem. Niestrudzony Szczepcio wytrwale obsługiwał wniebowziętą Arletkę, aż popiskiwała, a momentami nawet pokrzykiwała z radości. W końcu doszła, informując o fakcie najbliższą okolicę. Chwilunię po tym, babeczka zza mej głowy, teatralnym szeptem ostro zbeształa własnego faceta za niezgulstwo, stawiając mu naszego Szczepana za niedościgniony wzór, godny naśladowania. Zapowiedziała także, iż po powrocie ze spływu, błyskawicznie rozejrzy się za nowym facetem, wprawniejszym oraz znacznie sprawniejszym w łóżku.

Rozmyślając o Szczepanie, w nieskończoność dymającym Arletkę, skojarzyłem nagle, iż ostatnio z matką, działał zdecydowanie krócej. Długo, owszem bywało, ale dawniej. Na początku ich łóżkowej znajomości, także wydawał mi się niestrudzony. Skąd ma orientacja w ich pożyciu? Jejku, toż wyłącznie z toczącego się pod wspólnym dachem, rodzinnego życia. Po prostu rytmiczne trzaski starej wersalki, od jakiegoś czasu szybko ustawały. No, a z sypialni poczynało dolatywać donośne chrapanko, przybierające systematycznie na sile. Nawet głupek by się skapował, w czym rzecz. Toż wszystkie dzieciątka kojarzą, że dorośli zamknięci w pokoju, dla fajowskiej rozrywki, czasami kopulują. Niektórzy koledzy nawet widzieli. Ja, również. We współczesnych mieszkaniach, to normalka, a nie, żaden ewenement. Takie czasy nastały, i tyle. Współczesna technologia budowlana znacznie ułatwia poznawanie czyjegoś życia. Seksualnego, także.

I stało się tak, iż wesolutka, zgrabniutka, atrakcyjnie cycata, ciutkę egzotyczna z wyglądu Arletka, wyposażona w chętnie rozkładające się szeroko, zgrabne nóżki oraz ponętną dupeczkę mającą nieustanną ochotę na intensywny seks, niezaprzeczalnie wywarła na Szczepanie niezwykle silne wrażenie. W trakcie krótkich wakacji, wyraźnie odmłodniał. A znajdując nowy cel w życiu, czyli podnoszenie swej wydolności fizycznej, zaczął biegać wieczorami po ulicach. Zapewne również dla poprawienia swej kondycji seksualnej, gdyż Arletka szczególnie ceniła wzwodowych długodystansowców, nagie zapasy z nimi oraz wartką akcję w łóżeczku. Przy matce, najwyraźniej maksymalna sprawność, nie była mu już potrzebna. Kiedyś sortując śmieci, w kuble pod zlewem znalazłem opakowanie po Viagrze. Z telewizyjnych reklam dobrze wiedziałem, do czego specyfik służy. Teraz przy Arletce, Szczpciowy korzeń ewidentnie płonął bez żadnego wspomagania chemicznego. Czyli ekologiczniej i znacznie ekonomiczniej wychodziło. Wszak niebieskie tableteczki kosztują, i to nie mało. No, a podobnych wydatków prozdrowotnych, wyjątkowo skąpe państwo, nie refunduje. Na sztucznie podkręcany seks, kasiory stale ubywa. I rady na to nie ma, niestety. Taka przykra prawda.

Nieco później, a dokładnie jesienią, w domu nastąpiła wspomniana już październikowa rewolucja. Szczęśliwie, odbyła się na spokojnie. Tuż przed Halloween Szczepan zmienił pracę, postanawiając przenieść się do miasta swej nowej, wielce ekscytującej, jędrno-cycatej Endorfinki. Tak, pieszczotliwie ją nazywał.

Zaskoczyło mnie, że matka nie oponowała. Kiedy z ostatnim pudłem kartonowym zawierającym jego prywatne szpargały, na zawsze opuszczał nasz dom, mamcia całkiem przyjaźnie uśmiechnęła się do cholernego drania, klepnęła w umięśniony tyłek, a nawet cmoknęła w policzek, na dowidzenia. Potem Szczepan przepadł bez wieści, kompletnie o mnie zapominając.

„I myśl tu naiwnie nastoletni człowieczku, że masz dorosłego kumpla oraz życzliwego przyjaciela, w jednym. Toż to totalna bzdura! Faceta interesowała wyłącznie nowa, atrakcyjna, niezwykle chętna na seks, młoda dupa, a nie, przybrany potomek, zrobiony przez gwałcicieli poprzedniej, odstawionej na bok, też całkiem wporzo lasce. Skoro w międzyczasie opatrzyłaś się i nieco zestarzałaś, wypad zużyta cipencjo. Proste. Wszak inne chętne i młodsze dupcie istnieją na tym świecie. Taka brutalna, wielce życiowa i pouczająca dla mnie, prawda. Młody, sprężysty, jędrny zadek oraz dorodne, naturalne cyce, zawsze zwyciężą. Wszystkie samce w przyrodzie, tak przecież funkcjonują. Teraz już wiem, kuźwa” — kombinowałem, sfrustrowany i mocno rozgoryczony.

Jak wspomniałem, nie było w domciu lamentów, ni dramatu, stereotypowych awantur, przysłowiowego rwania włosów z głowy, klasycznego rozwodu, czyli zbędnego mnożenia niepotrzebnych kosztów procesowych, ani beznadziejnego użerania się z sądowymi urzędasami, bo przezornie, standardowego ślubu nigdy nie wzięli. Ponoć w ogóle nigdy nie widzieli takowej potrzeby. Kiedyś, oblewając w akademiku dyplom kolegi, zasmakowali w sobie przypadkowo. Potem chętnie kontynuowali coraz bliższą znajomość. W końcu Szczepan zaakceptował mnie, zamieszkaliśmy razem i przez kilka lat, trwała idyllo-sielaneczka.

Za to co poniektórzy uczestnicy tamtej podyplomowej imprezy, zaczęli mieć ostro pod górkę. Aby zabawa się udała, wspólnie zakupili tyle browarów, kolorowej gorzały, taniego wińska, promocyjnej pizzy, krakersów oraz papierochów, że na kondomy im kasiory zabrakło. A te, gdy akademikowa imprezka na dobre się rozkręciła, okazały się niezbędne. Tylko któż sterowany wrzącymi hormonami, będąc w pijanym widzie, przejmuje się podobnymi duperelami. Jak podpowiada zdrowo podpity rozsądek, nie z każdego dupnięcia, cholerna ciąża od razu powstaje. Niektórzy dżentelmeni muszą się nieźle namęczyć i nagimnastykować spracowane lędźwie, jeśli akurat najdzie ich chęć na posiadanie potomstwa. Czasem, to naprawdę długoterminowe, monotonne oraz monotematyczne zajęcie oraz niemal heroiczne wyzwanie dla umęczonej znojną pracą wtryskarki nasionek, muszącej często utrzymywać nienaganny wzwód. Lecz za to inni, miewają cholernego pecha i zaskakują momentalnie, jak na złość. Wystarczy pospieszne, króciutkie pocieranie kuśką w chętnej, gościnnej szparce, jeden celny strzał i nieszczęście gotowe. Właśnie wówczas podczas imprezki, bliskiej przyjaciółce matki oraz przypadkowemu, chętnemu na nią chłopakowi, ów pech się przytrafił. Wpadli od jednego razu, króciutko pieprząc się na podłodze, przy rozbawionych ludziskach.

Nie ucieszyli się z produktu ubocznego, powstałego z nadmiaru wchłoniętego alkoholu oraz ekspresowej, nieokiełznanej, bezkondomowej chuci. W końcu zaakceptowali przypadkowy wypadek przy spontanicznym łajdactwie, czyli swą pierwszą, wspólną, wielce istotną stłuczkę oraz totalną porażkę życiową. Potem chcąc nie chcąc. zamieszkali razem w wynajętym lokum. Z czasem przyzwyczaili się do siebie i polubili, więc bzykali się dalej, ale już uważali. Jakoś bezkolizyjnie leciało. Lecz później wszystko najwyraźniej wzięło i przeminęło na amen, więc także się rozstali po dobroci. Grunt, to tolerancja oraz kultura osobista wzorem ze Skandynawii, a nie, polska siermiężna tradycja zgodnie, z którą po rozwodzie czy rozstaniu, należy się nienawidzić, aż po grób. Ot, słowiański koszmar znad Wisły, i tyle w temacie.

W naszym domu, w owym wielce smutnym dla mnie dniu, mamuśka naprawdę nie biadoliła, ani nie rozpaczała. Nie udawała nieszczęsnej porzuconej. Nie pozostawiając mi najmniejszego wyboru oznajmiła, że przypadkowo wyszło tak, iż we dwójkę rozpoczynamy nowe życie i zapewne wkrótce ponownie stanie się ono fantastyczne. Zapewniła, iż nieco podobną sytuację zna z autopsji, gdyż jej biologiczni rodzice również się kiedyś rozstali, a w nowej rodzinie, (tej z dziadkiem od musztardówki, którą miałem kiedyś odziedziczyć), na nowo szybciutko się odnalazła. Jej matka, a moja babka, w młodości ponoć dewotką nie była. Dopiero w okresie klimakterium totalnie zdziwaczała. A potem kompletnie ją nagle pogięło i już na amen sfiksowała prokościelnie. Ponoć chciała nawet zostać zakonnicą. Tylko na castingu do jakiegoś klasztoru odpadła z powodu, który zachowała wyłącznie dla siebie, w ścisłej tajemnicy przed otoczeniem.

Cóż mogłem uczynić z własnymi emocjami, w obliczu rozpadu rodziny? Przyjąłem wieści matki, za dobrą monetę. Babkę, ostatecznie pal diabli. Ale dobrze pamiętałem, iż podczas ostatnich wakacji, wyraźnie zawadzałem Szczepanowi. Wolał całymi dniami i nocami zajmować się cycatą Arletą, aniżeli gnojkiem, który go polubił. Olał mnie drań, i tyle. Nabrałem stuprocentowego przekonania, iż aktualnie wprowadzając się do tamtej, nie miał najmniejszej ochoty, abym choć przez moment, potowarzyszył mu w dalszym życiu. No, i tak naprawdę, nie wyobrażałem sobie życia bez mamy. Bez niego, dawało się istnieć. Bez mamy, niekoniecznie. A nawet dokładnie odwrotnie, musiałem ją mieć blisko siebie. Wówczas było znacznie fajniej. Jej, chyba również. Szczepanowi, oboje już najwyraźniej równo zwisaliśmy. Z dnia na dzień kompletnie o nas zapomniał, cholernik.

„Wielce niemiłe, lecz jakże życiowe odkrycie i doświadczenie. Tylko przykre, kuźwa, niestety…” — pomyślałem zrezygnowany, domykając w głębi duszy pewien istotny rozdział młodzieńczego żywota.

*****

Po niecałych dwóch miesiącach od wyprowadzki Szczepana, babka-dewotka nadal żyła, co jakiś czas zatrudniając mnie do odkurzania trumny upchniętej pionowo za drzwiami w jej pokoju, tuż obok wielkiej, przedpotopowej, rozklekotanej szafy. Sama, nie sięgała zbyt wysoko. Zaś na chybotliwy stołek obawiała się wchodzić, aby nie kusić losu i przypadkowo nie przyspieszyć końca własnej egzystencji na tym łez padole.

„Niby starowina gorliwie wierząca w swą bozię oraz cudowne, niebiańskie zaświaty, lecz póki co, najwyraźniej jej tam jeszcze niespieszno…” — pomyślałem nieco pesymistycznie, z uwagi na stale oddalający się termin przejęcia zapisanego mi spadu.

Za to pewnego słonecznego dnia, mamcia przyprowadziła do domciu na noc długowłosego, szczupłego blondyna. Szczerze mówiąc, zamurowało mnie w pierwszej chwili. A przed oczyma, momentalnie zamajaczyła mi sylwetka byłego faceta sąsiadki z naprzeciwka, ukazującej się czasem w oknie, na golasa.

„O kuźwa. Ale numerek wykręciła. W spadkowego faceta, po tamtej pindzi, przejęła? Aż tak, z nią już źle? Nie mogła wyrwać jakiejkolwiek innej gadziny? Mało to fiutów chętnych na seks, po świecie się pałęta?” — myślałem, niezbyt życzliwie.

Szybciutko otaksowałem człowieka dokładniej i przytomniej, na bieżąco oswajając najistotniejsze fakty. W końcu uznałem, iż nie był jednak tym, który wcześniej nawiedzał golutką babeczkę. Jej blondyn, był wyższy. Mamciny kurduplem, co prawda również nie był, lecz ogólnie nic specjalnego, przeciętny, męski wzrost. Za to tyłeczek u gościa, że hej.

Dziwne, że tak pomyślałem o facecie? Niekoniecznie. Wówczas przyszedł do nas w bardzo obcisłych spodniach, zaś ja naprawdę po raz pierwszy w życiu, zwróciłem uwagę na tylny aspekt męskiej osobowości. Czemu? Pojęcia nie mam. Po prostu na pierwszy rzut mocno zaskoczonego oka, spodobał mi się akurat, od zadniej strony. Nie żartuję bynajmniej. Ot, szybkie, krótkie, estetyczne wrażenie, i już. Bez żadnych podtekstów, niezdrowych inklinacji, względnie pokręconych domysłów, co poniektórych ekstremalsów. Właśnie wówczas skapowałem z zaskoczeniem, że w chłopie, także może być coś ładnego, co przyciąga oko innego samca. Proste i logiczne spostrzeżenie, moim zdaniem. Absolutnie o nic więcej mi nie biegało. Taka prawda.

Wielce istotny fakcik, że nowy absztyfikant matki, czyli Darek, okazał się w ogóle fajny, ładny oraz nietypowy, zajarzyłem nieco później. Nawet przez moment nie próbował być dla mnie kolejnym, nowym wujkiem. Z mety zaproponował, abyśmy mówili sobie po imieniu. Podczas kolacji, okazał się niezwykle dowcipny. Potrafił żartować ze wszystkiego, a z siebie, w szczególności.

Za to pierwsza noc pod jednym dachem, okazała się dość nieznośna. Wersalka w sąsiedniej sypialni, straszliwie trzeszczała. Działo się tam, oj działo, nie powiem. Dareczek z ogromnym zapałem ujeżdżał mamcię, niczym Szczepcio Arletkę, na wakacyjnym spływie kajakowym. Dla wyrwanych gadów, obie były nówkami. Żadna więc dziwota, że z nadmiaru szczęścia, faceci szaleli na nich, w nieskończoność. Ba, i to jak!

Praktycznie przez calutką noc oka nie zmrużyłem. Ucichło, dopiero nad ranem. Lecz jak się okazało, były to ostatnie podrygi oraz sprężynowe stęko-jęki starego, wysłużonego i umęczonego wcześniejszym seksem, mebelka. Za zgodą mamy, Darek odesłał ów złom na emeryturę, czyli na osiedlowy śmietnik. Zaś dwaj tragarze, którzy popołudniu wytaszczyli grata, wcześniej ustawili w jego miejscu nowiutki, obszerny, dobrze amortyzowany tapczanik. Tyle, że sypialnia nie stała się przez to dźwiękoszczelna. Kolejnej nocy, upiornego skrzypienia pordzewiałych sprężyn wprawdzie już nie słyszałem, za to mamcia zrobiła się niezwykle głośna, podczas miłosnej ekstazy. Gdy bzykała się z Szymonem, aż takich okrzyków radości i szczęścia oraz uznania dla wyczynów partnera, przenigdy nie zarejestrowałem. Ostatnio, Szczepcio po pojedynczym, standardowym dymanku zwykle zasypiał, chrapiąc donośnie. Zaś Darek, bzykał w nieskończoność. Począłem się nawet martwić o mamcię i jej ogólny, a przede wszystkim cielesny, dobrostan. Lecz rano, nie wyglądała na zanadto zmaltretowaną, ani nadmiernie wyeksploatowaną, albo wycieńczoną, a raczej na wielce szczęśliwą, więc odpuściłem dalszą troskę o stan fizyczny rodzicielki. Najwyraźniej intensywna, wyrkowa gimnastyka, obydwojgu wychodziła na dobre. A skoro tak, nie doszukiwałem się żadnego problemu, na siłę. Po co? Kompletnie bez sensu by przecież wyszło.

Ze spokojnym sumieniem pozostawiając rodzicielkę w towarzystwie Darka, oznajmiłem im, że dzisiaj, sam dotrę do szkoły, więc nikt nie musi mnie do niej odwozić. Po czym momentalnie udałem się na… wagary. Byłem pewien, iż nowy facet stanowi dla mamuśki znacznie większą atrakcję, aniżeli wścibskie kontrolowanie, co w rzeczywistości czynię. Wszak każdą sytuację sprzyjającą wolności osobistej, zawsze warto wykorzystać podług własnego uznania. Ot, choćby dla zaliczenia nowego, odkrywczego doświadczonka, czy poznania bliżej nieznanych jeszcze spraw. A właśnie złożyło się tak, iż w ostatnim okresie mój wacek począł mężnieć i ogólnie dorośleć, donosząc mi także o własnych potrzebach, których z autopsji dotąd nie znałem. Wszystko zapowiadało się naprawdę ciekawie, nader kusząco, a nawet ekscytująco. Ochoczo dołączyłem więc do gronka kilku kolegów, podobnie zapatrujących się na rozporkową sprawę.

Podczas wspomnianych wagarów przekonałem się, iż niektóre elementy szkolnego wyposażenia, a szczególnie suwmiarka oraz linijka, mogą przydać się uczniom również do bardziej istotnych celów poznawczych, aniżeli śmiertelnie nudna geometria. Na przykład podczas grupowych zajęć z zakresu… anatomii porównawczej, które w kilku ciekawskich bezwstydników, przeprowadziliśmy w domu jednego z chłopaków. W szkole, nie udałoby się zrobić czegoś podobnego. Czemu? Proste. Obowiązkowo trzeba wówczas ściągnąć śmiało majtki i zaprezentować się na golasa, wszystkim zebranym. Inaczej nie można sobie nawzajem dokładnie powymierzać wacków, które mężnieją i unoszą się przed wszystkimi ciekawskimi, aby w końcu zaprezentować się im dumnie, w pełnej krasie.

Dzięki owej wyjątkowo ciekawej lekcji poglądowej oraz dostępnym w necie danym statystycznym dowiedziałem się, iż mój samczy ekwipunek ujmy, ani wstydu, raczej nigdy mi nie przyniesie. Cóż, gdybym miał okazję, chętnie poznałbym także opinię fachowca od tych rzeczy. Tylko do kogo powinienem się zgłosić? Pojęcia nie mam. W szkole, za cholerę o tym nie uczą. Nic, tylko religia i religia. Zaś o życiowych, doczesnych, przydatnych ludziom sprawach, ani słowa, kuźwa. Taki ogólnie pokręcony i pieprznięty kraj.

ROZDZIAŁ II
Młodzieńczość

_______________________________ 1


Po kilku miesiącach, Darek na dobre zadomowił się w naszym mieszkaniu. Świadczył o tym choćby fakt, iż niemal codziennie paradował rano po chałupie bez jakichkolwiek gaci na sobie, z wiotkim, dyndającym dzyndzlem, na wierzchu. Wątpię, aby się nim przechwalał. Jak na moje oko wprawione na kolegach, oglądanych pod zbiorowymi prysznicami oraz licznych, zakazanych obrazkach w necie, posiadał sporawy, ale raczej standardowy rozmiar wisiorka. Jajek, także. Do murzyńskich gigantów, jakie czasami widywałem w sieci, jego penis ze sporym piegiem na napletku, na pewno się nie zaliczał.

Matce w ogóle nie wadził jego przedśniadaniowy nudyzm, zaś ja bezproblemowo obserwowałem, jak niestandardowo zachowuje się jej nowy, kompletnie bezwstydny facet. Wcześniej nie miałem specjalnie okazji na dłuższe studiowanie pełnej nagości dorosłego mężczyzny, na żywo. Owszem, ze dwa lub trzy razy przyuważyłem Szczepana pod prysznicem. Lecz wówczas błyskawicznie odwracał się do mnie plecami, albo łapą osłaniał męskie skarby. Może dlatego się wstydził, że miał dość ciekną i maławą kutasinkę. Nie wiem. No, a Darek, nie zamierzał przede mną niczego kamuflować.

„Okay. Chcesz, patrz. Spoko, mnie nie wadzi. A bo to gołego chłopa, w życiu nie widziałeś?” — informowało jego swobodne, pozbawione wstydu oraz jakiejkolwiek pruderii, beztroskie zachowanie.

Skoro mogłem, na początku zerkałem na jego samczy zestawik. W przeciwieństwie do mnie, bardzo dokładnie wygalał się na dole. Ja, wprost przeciwnie. Byłem niezwykle dumny z ciemnego futerka okalającego wacusia. Wszak z utęsknieniem, długo czekałem na ów zarost. Kiedy się wreszcie pojawił, nie zamierzałem zacierać oznak informujących otaczający mnie świat, iż dojrzewam płciowo. Moi koledzy postępowali podobnie. Owłosieni łonowo, po ściągnięciu kąpielówek w basenowej przebieralni, przeważnie długo zwlekali z założeniem suchych majtek, obracając się kilkakrotnie wokół własnej osi, aby zainteresowani mogli dostrzec istotne szczególiki. Wyraźnie duma chłopaków rozpierała, a nie peszył wstyd, niczym tych, którzy na dolne kłaczorki, nadal musieli jeszcze oczekiwać. W podobnej sytuacji przypadkowy, nawet częściowy tylko wzwód penisa, stawał się jedynie ukoronowaniem oraz unaocznieniem męskiego jestestwa oraz rodzącej się, samczej sprawności, czy doskonałości. Nic, tylko podziwiać naprężającego się i rosnącego dżentelmena, a nie skromnie zakrywać przed zaciekawionym sprawą otoczeniem wszelkie anatomiczne detale, względnie reakcje fizjologiczne. Nie wypada przecież wstydzić się przed znajomymi chłopakami własnego kutasa, bezdyskusyjnie trzymającego europejską normę. Istna niedorzeczność. Ale fakt, gdybym posiadał byle pizdryka, zapewne także nikomu, karzełka nie zamierzałbym pokazywać. Toż to rysa i ujma, na męskim honorze. No i siara, kuźwa.

Po pewnym czasie, kiedy na dobre oswoiłem się z kompletną golizną Darka, zaś matki rano nie było w domu, także zacząłem odgrywać beztroskiego, domowego ekshibicjonistę. Wychodziłem spod prysznica, wycierałem ręcznikiem, zerkałem z uznaniem w lustro na swe dyndające przymioty i przełamując wstępny, drobniutki opór, nagi oraz bosy, zwyczajem Darka, wędrowałem do kuchni, aby napić się surowego mleka, wprost z butelki. Chciałem aby spostrzegł, że naprawdę dorośleję i nie posiadam już mini siusiaczka, tylko prościutką, dyndającą, całkiem fajową zabaweczkę. Wprawdzie jeszcze ciut skromniejszą niż jego, ale jednak.

Szczerze mówiąc, za pierwszym razem nawet zależało mi, aby zerknął na konkretne szczegóły i orzekł ostatecznie, czy wszystko jest ze mną w porządku. No, bo któż może się lepiej znać na rzeczy, niż facet z pełnosprawnym sprzętem, mający dojrzewanie już dawno za sobą. Pozytywna opinia kolegów, zdecydowanie mi nie wystarczała. Zaś babie, czyli nowej, młodej, niebudzącej zaufania lekareczce, która przy rutynowym badaniu nastolatków niespodziewanie opuściła mi majtki do kolan i obmacała calutki, z wrażenia rosnący w jej palcach ekwipunek, zwyczajnie nie dowierzałem.

„Chłop, to zawsze chłop, jakby nie patrzeć. Ma identyczny sprzęt. Od lat, stale go używa z dobrym skutkiem. Nockami nawet sporawo słychać przez cienką, gipsową ściankę, gdy mamuśka się w łóżeczku raduje. Ktoś taki, zapewne zna się na sprawie znacznie lepiej, niż niedawno dyplomowana studentka medycyny, która podjęła pierwszą w życiu pracę zawodową…” — główkowałem, maksymalnie logicznie.

Nie wiem jakim cudem, ale Darek spostrzegając mnie kompletnie nagiego, momentalnie skapował się, o co tak naprawdę mi biega. Porozumiewawczo puścił do mnie oko, przez chwilę popatrzył na samcze ozdoby, po czym unosząc do góry kciuk, rzekł z uśmiechem na twarzy:

— Nieźle jest. Fajny osprzęt.

— Wacek, nie przymały aby, twoim zdaniem? — zapytałem, ciut niepewnie.

— Daruj sobie troski. Akuratna aparatura.

— Jajka, także w normie? Powiedz szczerze.

— Wyluzuj, chłopie. Są okay. Masz proporcjonalny komplecik. Nawet ładny, a z tym, różniście się przydarza. Nie wszyscy tak mają. U ciebie, mucha nie siada. Do tego flet, idealnie prościuteńki, super. Nie masz się czego obawiać, ani wstydzić, małolacie. Robi się z ciebie chłop na schwał. Tak trzymaj.

— Dzięki. Ale mam nadzieję, że wszystko jeszcze trochę urośnie — odparłem, z lekką niepewnością w głosie.

— Bez obaw. Masz, jak w banku. Jajka i tak są już spore. A znam dorosłego faceta, który wacka ma mniejszego, niż ty obecnie. Powtarzam, już jest dobrze, a będzie pewnie jeszcze lepiej. Nie panikuj niepotrzebnie.

— Nie panikuję. Na ostatnich badaniach okresowych nowa lekarka wszystko obejrzała, wymierzyła miarką i też uspokajała, że całość mieści się w normie. Ale niektórzy koledzy z klasy, mają już naprawdę większe wisiory, niż ja.

— Aż tak szczegółowo, medycy was badają? Z centymetrem, na wacku? Naprawdę? — zdziwił się.

— No, ale dopiero od teraz. Poprzednia, stara medyczka przenigdy nie zaglądała człowiekowi w gacie. A ta młoda zołza, kazała położyć się na kozetce w samych majtach i pouciskała brzuch. Potem poleciła unieść biodra i nagle, bez uprzedzenia, cabas za majtki i błyskawicznie ściągnęła mi je do kolan. Oniemiałem. Wszyściutkie skarby na wierzchu, a ta pochyla się i z bliska wlepia gały, w wiadomą aparaturę. Za momencik każde jajko, cholernica, dokładnie obmacuje. Spociłem się z wrażenia, zrobiłem się purpurowy na twarzy, a ta dla odmiany kutasa w łapki, skórkę z bananka ściąga, maca, uciska i ogląda ze wszystkich, możliwych stron.

— Wyłącznie tobą, tak się gorliwie zajęła, czy innymi chłopakami, także?

— Wszystkim po kolei, ruda zołza majtki pościągała. Obejrzała wacki i jajka, a potem bardzo dokładnie, calutki sprzęt obmacała. Co poniektórzy próbowali protestować, ale nie pomogło. Nie było wyjątku, musieli wszyściutko pokazać. Tylko, po co?

— Nie wiem. Być może o jakąś profilaktykę w tym chodzi. W sumie może dobrze, że tak się teraz dzieje.

— Dobrze? Cholerny kutas siary mi, kuźwa, narobił.

— W jakim sensie?

— Nagle obudził się i zaczął rosnąć, w jej palcach. W końcu z nadmiaru nadprogramowych wrażeń, stanął na dobre. A baba za centymetr i bezpardonowo mierzy nabrzmiałą fujarę, po długości. Na domiar złego, jeszcze pielęgniarka tuż przy mnie siedziała w gabinecie i wszystkiemu się bacznie przyglądała. Kuźwa, nie wiedziałem gdzie oczy podziać. Potem przy ponownym obmacywaniu jajek, drań sterczący kompletnie na maksa, o mało nie wypalił. Cudem sprawę powstrzymałem, siłą mocno przerażonej woli. Ale trzem chłopakom, to się nie udało. Nie dotrwali biedacy do końca wyjątkowo szczegółowych oględzin i spuścili się w gabinecie, przy cholernych babsztylach. Po ścianie, z jednego poszło. Masakra, kuźwa, wyszła.

— Fakt, żadnemu z was, miło zapewne nie było. Ale nie przejmuj się zbytnio. Różnie się czasem przydarza, przy medycznych badaniach — przyznał.

— Oby, jak najrzadziej przytrafiały mi się podobne przygody. Tylko za rok, te lub inne cholery, ponownie zajrzą mi pewnie w gacie. Żeby chłop badał rozebranego do naga człowieka, jeszcze by uszło. Ostatecznie nosi w gaciach to samo, więc przy pokazywaniu, wstyd raczej znikomy. Ale jak dwie baby ci sprzęt oglądają, mierzą i oceniają całość? Obciach, psia mać. Szczególnie, jak stanie na baczność, podczas niechcianej, przymusowej zabawy z doktorką.

— Spokojnie. Zapewne przetrzymasz.

— No, łatwo ci mówić…

— A z tego urządzenia — wskazał wacka — będzie kutas pierwsza klasa, przekonasz się. U mnie, było podobnie. Potrwało nieco, zanim przybrał ostateczne rozmiary. Lecz oprócz kilku zaprzyjaźnionych i zaciekawionych sprawą kumpli, nikt mi go w gabinecie medycznym, nigdy nie wymierzał. Ale pamiętam z wczesnej młodości, że czasami w najdziwniejszych okolicznościach, czy sytuacjach, również sprawiał mi stójkowe psikusy. W nastoletnim wieku, normalka — rzekł uspokajająco.

— Serio? Też sztywniał ci czasem, bez powodu? Bez żadnych macanek, czy oglądania rajcujących obrazków? — niedowierzałem.

— Zdarzało się. Lecz z czasem, o takich sytuacjach po prostu się zapomina — odparł z uśmiechem.

— Kurde, nawet wczoraj tak miałem, na wf-ie. Spodenki obcisłe, pada klasyczna komenda: baczność!. A ten nagle wziął sprawę na siebie i stanął w gaciach, zwrócony frontem do nauczycielki. Jak wariat się zachował. Z mety zauważyła, jestem pewien.

— W młodym wieku, to żaden ewenement, naprawdę. Ona zapewne o tym dobrze wie. Nie przejmuj się. Kutas, miewa fanaberie. Z czasem mu przejdzie i wiecznie nieokiełznana bestia, złagodnieje.

— Średnia pociecha. Dziewczyny siedzące na ławce pod ścianą w sali gimnastycznej, chichotały wczoraj, patrząc na mnie. Mnie do śmiechu nie było, zapewniam cię.

— Kiedy będziesz z jakąś w cztery oczy, zamiast rechotać, zapewne ucieszy się z tego powodu — rzekł wesoło, puszczając oko.

— Oby… — westchnąłem życzeniowo.

— Przekonasz się. Kiedy laska ma autentyczną chęć na bzykanko, raduje się, jeśli facet się przy niej podnieca. Nawet czynnie w tym uczestniczy i chętnie pomaga usztywnić wiotkawą pałeczkę.

— Nierzadko, buźką. Wiem, z wiadomych filmików, w sieci.

— Czyli prawidłowo się doszkalasz. Jak widać, czasem to także filmy edukacyjno-oświatowe — zaśmiał się.

— Kuźwa, tylko przypadkiem, przed matką mnie z taką oświatą nie wydaj — zaznaczyłem poważnie.

— Bez obaw. Ale jak znam życie, zapewne domyśla się, że nazbyt święty nie jesteś. Ot, mieścisz się w ogólnej normie rozwojowej, i tyle.

— Różniste filmiki erotyczne, naprawdę są chłopakowi konieczne. Nawet zwałka przy podobnych obrazkach, łatwiej i szybciej idzie. Wiesz zapewne.

— Aż za dobrze. Póki co, jak cię najdzie musik, zwalaj śmiało. Zaś wszystko, co złego pieprzą o masturbacji, chromol. To starodawna, porąbana, kościelna głupota, niemająca nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, ani z realną rzeczywistością. Zapewniam cię.

— Też kiedyś waliłeś?

— Oczywiście. Zwariowałbym bez tego. Moi koledzy, także. A i teraz czasami mnie nachodzi. Takie życie faceta. Czasem musi sobie ulżyć, proste i oczywiste chyba.

— Przecież dymasz matkę. Przydarza się, że nawet codziennie i na ostro.

— O! Skąd wiesz tak dokładnie?

— Mogę szczerze?

— Wal śmiało.

— Czasami, zużyty kondom napowietrzy się zbytnio, nie spłynie od razu i dryfuje w kiblu. Albo z waszego pokoju, nieco radości do mnie dolatuje. Stąd wiedza.

— Wina kanalizacyjnych niedoróbek oraz współczesnego budownictwa. Najwyraźniej ściany zbyt cienkie teraz robią oraz kiepsko sprofilowane odpływy sedesowe — odparł, z lekkim przekąsem.

— Może racja…

— Jaja sobie robię. Wolisz, abyśmy z mamą, ciutkę ograniczyli się… w ekstazach? — spojrzał na mnie badawczo.

— Spoko. Mnie wasze odgłosy, nie wadzą. Przyjemna, ludzka sprawa. Grunt, że razem jest wam dobrze ze sobą — podkreśliłem.

— Miło, że wyrozumiały jesteś. Zanim poznałem twą mamę, przez blisko pół roku byłem sam. Zamiast latać na ruskie kurwy do burdelu w sąsiednim budynku, systematycznie ćwiczyłem nadgarstek, strzelając do plastikowego naczynka. Taka brutalna, ale szczera prawda. Innego wyjścia nie miałem, bo jajka mi rozsadzało z nadmiaru gęstej i lepkiej śmietanki.

— Byłeś kiedyś w agencji towarzyskiej?

— Raz, we wczesnej młodości. Kolega mnie wówczas na eksperymenty namówił.

— Fajnie było?

— Raczej beznadziejnie. Osobiście, nie polecam. Sprawdziłem na sobie. Seks z fajną laseczką za free, jest naprawdę znacznie przyjemniejszy, aniżeli z byle kurwą, która przed tobą, już pół miasta tego dnia zdążyła zaliczyć.

— Super, że szczery ze mną jesteś.

— Bo prawie mężczyzna już z ciebie, a nie, byle brzdąc. Ostatecznie obaj mamy kutasy oraz nieustannie zapracowane fabryczki plemniczków, tuż pod nimi. Cóż, nadmiar nasionek, domaga się upustu. Oczywista sprawa. Nie ma sensu przekłamywać rzeczywistości, albo dla pieprzonych pozorów, czegokolwiek owijać w bawełnę — znów porozumiewawczo puścił do mnie oko.

— Czyli jakby nie patrzeć na jajeczno-wackowe zagadnienie, w wieku dorosłym, facet też ciągle musi?

— Nie inaczej. Jedynie potrzebuje tego nieco mniej oraz rzadziej, niż za młodu. U zdrowego chłopa, to normalka.

— Czemu więc każdy ksiądz na religii wciska chłopakom durnoty i totalne pierdoły, o masturbacji i seksie?

— Cóż, taki zawód wybrał. Ustawicznie szerzy ciemnotę, zabobony, i tyle. Ale cichaczem, obłudnik, także robi sobie dobrze, choć pieprzy wokół, że to grzech, sodoma, czy inna gomora. Klecha, powinien zajmować się wyłącznie swoją świętą bozią, niebem oraz duszą, a nie ludzkim ciałem i seksem. Tylko ci maksymalnie zakłamani hipokryci wolą inaczej, więc najchętniej dymają chłopców, albo nieletnie dziewczynki. To jest dopiero totalna zgroza, wołająca o pomstę do ichniego nieba, kurwa mać.

— Szkolny klecha, wciąż opieprza chłopaków za onanizm.

— W seminarium tak wyszkolili nieboraczka, a w zasadzie, wytresowali. Zrozum, tylko jacyś ułomni, mózgowo pierdolnięci, albo ogólnie zaburzeni faceci, w ogóle się nie onanizują. Takich trzeba by ewentualnie leczyć, a nie, prawidłowo rozładowującą się resztę ludzkich samców. Toż wyłącznie przyroda odpowiada za nadmiar plemniczków, a nie my, a tym bardziej, jakaś tam bozia. Okresowy upust cholerstwa, bywa wręcz przymusowy. Inaczej jajka cię rozbolą. A to, miłe nie jest.

— Poznałem problem. Właśnie dlatego, zwalam regularnie. Ale czasem profilaktycznie, także mi się przydarza — przyznałem szczerze.

— Czyli wszyściutko w normie. Tak trzymaj, póki w końcu chętnej dupci sobie nie przygruchasz. We dwoje, bywa zdecydowanie ciekawiej. Człowiek, to przecież stadne zwierzę. Nie dziwota, że woli pogimnastykować się w figlarnym dueciku, niż wyłącznie masować swój oręż, w pojedynkę — podsumował wesoło, poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu i wyruszył do pracy.

Cóż, w przeciwieństwie do szkolnego, zdrowo porąbanego sukienkowca, Darek przynajmniej upewnił mnie, iż rankiem, albo wieczorami zabawiając się wackiem, niczego złego nie wyczyniam pod kołderką. Facet w ogóle wydawał się otwarty na różnorakie problemy. Od początku akceptował mnie, a do tego okazał się szczery, wyrozumiały, całkiem sympatyczny i w ogóle wporzo. Nie miałem w swym otoczeniu innego, dorosłego mężczyzny, z którym mógłbym bez obaw szczerze porozmawiać o istocie intymnego zagadnienia. A stanąć kompletnie na golasa przed kimkolwiek innym, licząc, że sam wpadnie na to, o co mi chodzi, a potem oceni rzeczowo, co posiadam i rozwieje wszelkie dręczące mnie wątpliwości, to już w ogóle wydawał się istny kosmos. Z Darkiem, poszło mi, jak z płatka. Choć początkowo, wychodząc kompletnie nago z łazienki, naprawdę miałem drobną tremę, przyznaję otwarcie.

Sądzę, iż jego kompletna golizna, którą wcześniej niejednokrotnie widziałem w domu, nieco ułatwiła mi sprawę. Pod nieobecność matki po prostu zmałpowałem człowieka, który zaimponował mi swym wyluzowaniem oraz totalną swobodą. Przy mamuśce, tak otwarcie, raczej bym tego nie uczynił, choć wcześniej kilkakrotnie zdarzyło się, iż przypadkowo widziała mnie w łazience, całkiem rozebranego.

Nowego partnera matki, nawet szybko polubiłem. Jednak pomny nagłego, silnego zawodu emocjonalnego, jaki spotkał mnie jakiś czas temu z powodu Szczepana, stale traktowałem Darka z drobną, lecz wyraźną rezerwą. Nie zamierzałem się z nim zaprzyjaźniać na zawsze, tak na amen. Stałem się bardziej ostrożny. Obawiałem się kolejnego, nagłego odtrącenia przez człowieka, któremu bezgranicznie zaufam. Po zaliczonym dole, wolałem się asekurować. Oczywiste chyba.

A matka? Cóż, wyglądała na zadowoloną z nowego związku. Była chyba nawet szczęśliwa, bo żyćko, ponownie się jej do kupy fajnie posklejało. Wiecznie tuliła się do Darka. Bzykała się z nim chyba znacznie częściej, aniżeli dawniej, ze Szczepanem. Z dolatujących odgłosów wnioskowałem, iż bywało jej naprawdę odlotowo. Kiedyś, nawet chciałem podejrzeć, jak oni to robią, ale po dłuższym namyśle, odpuściłem.

„Ostatecznie, to najbliższa rodzina, a nie byle porno-show, czy sceniczna burleska, w której w dzieciństwie widywałem czasem matkę topless, na scenie. Aktualnie, to jej prywatne życie w sypialni, a nie, praca zawodowa, więc wyluzuj nazbyt ciekawski palancie” — pomyślałem trzeźwo, logicznie oraz wyjątkowo lojalnie wobec rodzicielki.

Za to ciutkę później babka i ja, nieoczekiwanie zawarliśmy nowe, ciekawe, a nawet nieco ekscytujące znajomości z… facetami. Stosownymi do naszego wieku, ma się rozumieć. Czyli staruszka, znalazła sobie do towarzystwa dziarskiego dziadka-dewota, zaś ja, nowego kolegę, z którym wyjątkowo szybko się zaprzyjaźniłem.

*****

W ciasnawej kawalerce, należącej do niezwykle długowiecznej dewotki systematycznie odżywiającej się nieomal wyłącznie chemią, czyli garściami różnorakich tabletek działających kojąco na wszelakie starcze dolegliwości, począł często przesiadywać ponad osiemdziesięcioletni Marceli. Świeżo upieczony wdowiec oraz równie zapalony lekoman, jak i ona. Co prawda na co dzień chadzał ze smukłą, ręcznie rzeźbioną laseczką, lecz bynajmniej nie służyła mu do ciągłego podpierania się, lecz raczej do swoistej… ozdoby dodającej, w głębokim przekonaniu starszego dżentelmena, swoistego uroku osobie, znajdującej się w słusznym wieku. Staruszek znacznie częściej zabawnie nią wymachiwał, względnie żonglował w powietrzu, aniżeli wykorzystywał, jako oprzyrządowanie typowo inwalidzkie. Natomiast na schodach, gdy ignorując windę, wspinał się czasami na czwarte piętro (jak twierdził, dla polepszenia oraz podtrzymania zdrowotności), trzymał ją zazwyczaj pod pachą, aby zanadto nie przeszkadzała w wędrówce, która bynajmniej nie wykańczała niezwykle dziarskiego dziadzia, a wyraźnie pokrzepiała go, na starczym duchu:

„Ho ho, widzi pani? Jeszcze ze mnie chłop, jak się patrzy, pani Genowefo. Do tańca, szczególnie przy współczesnej muzyce, może już nie za bardzo. Ale do różańca, pierwsza klasa. Zapewniam…” — witał z uśmiechem babkę, oczekującą nań w otwartych drzwiach swoich gościnnych progów.

Poznali się przypadkowo, w trakcie zorganizowanej przez dwie zaprzyjaźnione parafie, pełnopłatnej, autokarowej, misyjnej, a konkretnie antyunijnej, pielgrzymko-wycieczki do Częstochowy oraz do Lichenia. Zaś polubili ciut później, w parafialnym kółku różańcowym, podczas gorliwych modłów o rychłe wyjście Polski z bezbożnej Unii Europejskiej, w której kościoły, od dawna świecą pustkami. Zaś okresowo zaludnione bywają wyłącznie te, które poprzerabiano na dyskoteki, względnie kluby nocne, z mocno nieobyczajną rozrywką, gorszącą przyzwoitych obywateli.

Pobożnym staruszkom najwyraźniej mało było standardowych spotkań modlitewnych w bożnicy, więc owdowiały niedawno dziadzio przyczłapywał popołudniami do babki i wspólnie, z lubością oddawali się starczej rozryweczce, czyli dalszym modłom, kończącym się zawsze monotonnym zaśpiewem: „A z Unii Europejskiej, wyprowadź nas Panie!”. Owe ustawiczne, tęskne błagania zainicjowane przed rozpoczęciem wspomnianej pielgrzymki przez nowego księdza do spraw wymierających staruszków, wyraźnie zaniepokojonego o własną przyszłość zawodową, przerywane bywały jedynie łykaniem tabletek, popijanych ziółkami na trawienie świeżo zaparzonymi w tureckim, pojemnym tygielku do kawy. Z tym, że całkiem jeszcze dziarski, pogodny dziadzio, piekł jeszcze jedną pieczeń, przy wspólnym ogniu. Rozkoszując się antyunijną modlitwą, towarzystwem babki oraz aromatyczną, ciepłą, ziołową popitką, przy okazji prasował przytargane w torbie spodnie, przeznaczone na poranną wyprawę do kościoła, w kolejnym dniu.

Standardowe żelazko bynajmniej nie było mu potrzebne. Wszak biedny polski emeryt, prąd, stale musi oszczędzać. Wystarczyły dwie grube tektury przytargane z osiedlowego śmietnika. Jedną, układał Marceli na siedzisku starego, drewnianego krzesła pozbawionego tapicerki. Umieszczał na niej starannie złożoną w kant nogawkę spodni od czarnego garnituru, po czym przykrywał materiał kolejną tekturą. Z różańcem w garści sadowił się na niej, zamykał oczy i mamrocząc coś pod nosem modlił się, przesuwając wolniutko w palcach czarne koraliki. Co kilka paciorków nagle omiatał pokój przytomnym wzrokiem, wznosił do bozi antyunijne błaganie, uśmiechał się do babki, wstawał, zdejmował górną tekturę, przesuwał nogawkę spodni kawałeczek w bok, troskliwie okrywał materiał kartonem i ponownie sadowił się na nim, rozmodlony. I tak, aż do skutku, czyli dokładnego wyprasowania własnym ciężarem wytwornych, ciemnych gaci. Babka siedząc w tym czasie w fotelu tuż obok, żałośnie zawodziła kolejne kościelne szlagiery wychwalające pod niebiosa bozię, względnie wszystkich świętych. Bardziej urozmaicony scenariusz dość specyficznego, starczego romansiku, nie wchodził w rachubę. Nie te lata, najwyraźniej, psia kostka.

W międzyczasie okazało się, iż Marceli był niegdyś wziętym tapicerem. Kiedyś na specjalne zamówienie biskupa, skonstruował nawet niezwykle oryginalne siedzisko, w rodzaju wielce wytwornego tronu ociekającego złotem oraz przyozdobionego gęstymi, purpurowymi frędzlami. Tyle, że kieckowy sknera, w ogóle nie zapłacił mu za kosztowny materiał oraz mocno nietypową robociznę. Przybył do skromnej pracowni tapicera, łaskawie zaakceptował gotowy mebelek, poczym kazał wstawić go do oczekującego na zewnątrz trupo-busa, który zaraz odjechał. Potem chwilkę pogadał z Marcelim, o jakichś świętych bzdetach, poświęcił mini kropidełkiem tapicerski warsztacik, wypowiedział formułkę: „Bóg zapłać” i zniknął w swym wielkim, nowiutkim, czarnym mercedesie. Widać taka była wola boża, i tyle, w temacie zapłaty.

Mocno zaskoczony tapicer nie za bardzo wiedział, jak powinien zareagować. Poniósł spore koszty na zakup niezbędnych materiałów. Był ewidentnie stratny na pechowym biznesie, z kieckowym hochsztaplerem. Nie śmiał zgłosić jawnego nadużycia na świecką policję, gdyż ta, i tak niczego by przecież w owej sytuacji nie uczyniła. Wszak na siłę wyższą, nie ma rady na tym padole łez, pełnym kościelnej obłudy, zachłanności oraz świątobliwej, bezkarnej, odwiecznej rozpusty. Owa mocno niemiła przygoda z zachłannym biskupem, przenigdy nie zniechęciła jednak tapicera do kościoła oraz wiary w obiecywane, przyszłe szczęście pozagrobowe, czyhające ponoć w zaświatach.

Pewnego deszczowego popołudnia, gorliwie modląc się wraz z babką o dobre zdrowie, znacznie tańsze leki, atrakcyjniejsze promocje w osiedlowej Biedronce, wyższą emeryturę pozwalającą na znaczące zwiększenie datków dla proboszcza, a także o upragnioną, bezunijną przyszłość dla ukochanej ojczyzny oraz tradycyjnie prasując tyłkiem spodnie, Marceli, przecierając zdumione oczy, wypatrzył w kawalerce ciemną, błyszczącą trumnę, cierpliwie oczekującą we wnęce obok szafy, na przyszłe zwłoki babki. Kiedy ochłonął z pierwszego, nieco szokującego wrażenia, z nieukrywaną radością dokładnie wymierzył centymetrem sosnową skrzynię oraz jej nieco przygarbioną, przyszłą lokatorkę. Zaś po kilku dniach, pojawił się z wyjątkowo nietypowym prezentem. A konkretnie, z trzema poduszeczkami zrobionymi z materiału upstrzonego ciemnozłotymi, przenajświętszymi krzyżykami. Jedna, przeznaczona była pod zadek oraz lędźwie, niedoszłego jeszcze nieboszczyka. Druga, pod ramiona. Trzecia, pod siwą, nieco łysawą główkę. Konkretne miejsce ułożenia poszczególnych darów w wieczystym legowisku, w brew pozorom, nie było obojętne. Wszak każda rzecz została precyzyjnie skrojona oraz sprofilowana przez Marcelego, pod wymiar babuni ulokowanej w trumnie, na wieki.

„Na czymś tak wyjątkowo przytulnym, będzie pani znacznie wygodniej, a przede wszystkim przyjemniej umościć się, pani Genowefo. Na mojej tapicerce, do sądnego dnia, spokojnie można przeleżeć. Przynajmniej odleżyn się pani nie nabawi, ani reumatyzmu. A tym bardziej, pobolewających korzonków. Cholernej podagry, od nieustającej, ziemnej wilgoci, także nie będzie. Na podobnym zestawiku, pod mym czujnym okiem i nadzorem, ułożona została przez grabarzy moja własna żonka. Jedynie tamta trumna była sporo obszerniejsza, jak i nieboszczka. Zapewniam, solidnego materiału w święte krzyżyki, sporo mi jeszcze pozostało. Krajowe mole, póki co, tego chińskiego czortostwa, jakoś nie ruszają, więc na pewno wystarczy i dla mnie, na elegancką i przytulną wyściółkę, do trumienki” — zapewnił, zadowolony oraz niezwykle dumny z podarunku, przeznaczonego na wieczną drogę swej nowej, jakże pobożnej, sympatycznej dlań, dewotko-lekomanki.

Cóż, taka jest kolej rzeczy. Babka troszcząc się o swą przyszłość, stopniowo i wytrwale, lecz niestety dość ślamazarnie, szykowała się do opuszczenia tego świata, zaś ja, przystępowałem do poznawania go od stron, których z racji młodego wieku, jeszcze nie miałem okazji doświadczyć. A jak wspominałem wcześniej, wiele doczesnych, ziemskich spraw zapowiadało się całkiem ciekawie i obiecująco, nie powiem…

*****

Moją, wcześniej w ogóle nieplanowaną znajomością, niespodziewanie okazał się Arek, o nieco obciachowym, jak dla niektórych nazwisku, Hodupski. Pisanym przez samo ”H”, w odróżnieniu od reszty Chodupskich plebejuszy, piszących się standardowo, przez „Ch.”.

Z niemałym zaskoczeniem dowiedziałem się wkrótce, iż Arkadiusz Hodupski pochodził ze szlachetnego, wielce szanowanego rodu, mającego swe korzenie oraz rozliczne, rozległe majątki ziemskie, na terenach bezprawnie ukradzionych ongiś Polsce przez barbarzyńskich, ruskich najeźdźców. W owym, spokojnym zazwyczaj zakątku ojczyzny, nagle wykwitły wówczas nieprzebrane hordy prymitywnych szabrowników, wynaturzonych morderców oraz brutalnych gwałcicieli niewinnych, dziewiczych jeszcze młódek. I rozpoczął się, istny koszmar.

Nieludzkie kacapskie bandziory, najpierw kastrowały na żywca wszystkich pojmanych, młodych, rozebranych publicznie do naga, polskich chłopaków. Pozawieszano ich na okolicznych trzepakach głowami w dół, z szeroko rozsuniętymi nogami, aby z dowolnego miejsca, brutalny zabieg był dobrze widoczny. Niektórym rozcinano mosznę nożem i pojedynczo, wycinano oba jądra. Innym nieszczęśnikom, jednym ciachnięciem sierpa odżynano calutki męski komplecik, łącznie z penisem. Tak przecież znacznie prościej i szybciej się działa. W tym samym czasie, znacznie więcej pojmanych osób, udaje się wykastrować.

Następnie dla kretyńskiej rozrywki hordy napastników, młodziutkie dziewczęta pozbawiano cnoty. A wszystko działo się również publicznie, na oczach przerażonych mieszkańców oraz rodziców, hańbionych przy świadkach dziewcząt. Płaczliwe, bezsilne wołania o pomstę do nieba, wyraźnie zobojętnianego na drańskie okrucieństwo oraz przemoc, żadnego skutku nie przynosiły.

Dowiedziałem się też, iż prapradziadek mego nowego, szkolnego kolegi, zacny Maurycy Prącisław Hodupski, był hrabią oraz wielce szanowanym szlachcicem, panem na Chujomierzu położonym gdzieś hen, na południowo-wschodnich rubieżach legendarnego Wołynia. Do jego rozległych włości należały także gęste, puszczańskie Chujobory porośnięte dzikimi lasami, pełnymi wykrotów i ostępów, w których chętnie polowano na rysie, liczne wówczas wilki, potężne łosie oraz jelenie z ogromnymi rogami, dzikie krowy nazywane potocznie żubrami, a nawet na niedźwiedzie, pustoszące corocznie barciowe pasieki w Starej Chujówce, zamieszkiwanej przez zarządcę majątku hrabiego Hodupskiego, upadłego barona Eustachego Klitorusa Piczyńskiego oraz jego liczną rodzinę, składającą się głównie z kobiet.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63 21
drukowana A5
za 65.15
drukowana A5
Kolorowa
za 93.96