Przed wyruszeniem w podróż…
Rozważałam siebie i doszłam donikąd
a przecież wczoraj wydawało się być
tak długim i dobrym dniem,
by choć jedną nową myśl o sobie znaleźć.
No cóż, wydaje mi się, że dziś też będę tylko
błądzić.
Nieśmiertelny tułacz tysiąca mil myśli.
— przyjaciołom, dzięki którym nadal piszę
i rodzicom, którzy pozwalali mi marzyć.
Pęd
Pędzą konie ciągnąc wóz
Ciężki od głazów i cierni
Droga długa, trwająca aż do końca
Pędzą konie ciągnąc wóz
Zwinnie dość, choć droga kręta
A na barkach ciężar
Pędzą konie ciągnąc wóz
Nie czekając na nic
Pędzą wśród słońc i burz
Pędzą bezustannie
Kawa I
Jak co dzień, zaparzyłam kawę,
Zjadłam śniadanie, jak zwykle
I standardowo poszłam do pracy
Wszystko tu miało swoje miejsce,
Poza moim szczęściem,
Które dawno zostało zastąpione
Przez rutynę
Jak co dzień tylko narzekam,
Jem i pije, to co zwykle
I wykonuje czynności beznadziejnie
standardowe
Przemijam w tym świecie i rozmijam się
z sobą
Nienawidzę porannej kawy
Tytan ze szkła
Traktują mnie
Jakbym była z tytanu,
A gdy uderzą
Ja wiem, że rozkruszę się
Jakbym była z cieniutkiego szkła
Co nawet pustej filiżanki nie jest
Już w stanie utrzymać
Traktują mnie
Jakbym była pokryta
Materiałem ogniotrwałym
A ja wiem,
Że mała iskra wystarczy
Bym zapłonęła potężnym
Płomieniem, który gasi się
Następnymi tygodniami
Traktują mnie tak
Jakbym była kuloodporna
A mnie dziś boli nawet
Najmniejsze zadrapanie
Każda kula przechodzi na wylot
Jestem podziurawiona tak,
Że nawet nie warto już szyć
Traktują mnie tak,
Jak sami by nie chcieli
Być traktowani
Traktują mnie tak,
Jakbym nie istniała wcale
Albo istniała za mocno
Kokon
Kolejny dzień przemijam
Rozpadając się na kawałki
Nie miałam ochoty ich zbierać
Aż do momentu, w którym
Straciłam cząstkę, jaśniejszą
I bardziej błyszczącą od innych
Musiałam ją podnieść,
A skoro schyliłam się,
To podniosłam także tą zaraz obok
I potem drugą i kolejną
Aż do momentu, w którym
Zebrałam je wszystkie
Chciałam połączyć je ponownie, tak samo,
Skoro miały się jeszcze przysłużyć
I wiedząc, że wcześniej były ważne
Próbowałam znaleźć im ich dawne miejsce
Aż do momentu, w którym
Zrozumiałam, że tego miejsca już nie ma
Zaczęłam łączyć je raz jeszcze,
Należało je złożyć w jakąś całość,
Wszystko to, zdawało się mnie przerastać
Aż do momentu, w którym
Zrozumiałam, że choć wszystkie mi
potrzebne,
to zmieniły swoje miejsce
Dawna całość nabrała nowego kształtu
Dawne kawałki mnie zaczęły znowu
błyszczeć
Zmieniając miejsce stworzyły nową całość
Ten rozpad zabijający mnie od wewnątrz,
był jak nieludzkie tortury zadane samej sobie
Aż do momentu, w którym
Zrozumiałam, że był to moment przemiany
Kokonu w motyla
Kawa II
Wstałam dziś dwie minuty wcześniej,
Zaparzyłam kawę, dziś jednak rozpuszczalną
I zjadłam śniadanie, po przeciwnej stronie
stołu
Rozejrzałam się w drodze do pracy
I wcale nie widziałam tego, co zwykle
Poranna rosa pachniała dziś wyraźniej,
A droga była bardziej świadoma
Zatrzymałam się nawet na chwilę,
żeby przyjrzeć się
wiewiórce
Ta kawa była już lepsza, dało się ją wypić,
ale czy ze smakiem?
ErupcJa
Zmieszałam się na ilość słów
Wypowiedzianych wbrew sobie
Mówię łatwo, nie męcząc się wcale
Choć myśli już dawno zgubiłam po drodze
Lecz mówię nadal
Nie wiem do kogo
I nie wiem dlaczego
Bezsensownie gdakam
Czując się obco w swojej głowie
A reszta ciała wstydzi się za usta
Potok słów wypływa ze mnie
Jak lawa wulkanu
Zaraz po erupcji
Do powiedzenia tak dużo
Czy tak mało
Nie odpowiem,
Słów mi zabrakło
Quasimodo
Wyjdź z ukrycia
Będąc stale w cieniu nie da się rozkwitnąć
Pokaż się światu
W bliznach jest zapisana historia, nie ty
Pokaż światu twarz
Jesteś kimś, kogo ktoś nieustannie szuka
Daj usłyszeć światu głos
Jest on miodem na czyjeś uszy
Wyjdź z ukrycia i idź za marzeniami
A pewnego dnia, sam się staniesz czyimś
marzeniem
Kawa III
Dziś nie zaparzyłam kawy,
To ona zaparzyła mnie
W smaku obrzydliwa
Zguba
Gdzieś po drodze zgubiłam dwie godziny
Nie mogę ich znaleźć,
Nikt nie chce pożyczyć
Może zamiast szukać moich dwóch godzin
Poszukam siebie w dwóch godzinach?
Gdzie byłam, kiedy one były?
A gdzie jestem, gdy ich nie ma?
Próżno szukać minionych godzin,
Są one katem jeszcze nienadeszłych
A pięknym dopełnieniem już nastałych
Zamiast godzin lepiej, bym odnalazła siebie
I ja, i godziny, i wszystko inne przeminie
Ale ze znalezionym sobą, wszystko inne
przemija łatwiej
Tylko, Byle, Chociaż, Jeszcze
Wielki świat
Wielkie marzenia
Wielcy panowie
Wielkie plany
Wszystko, żeby było dostatecznie dobre,
Dziś musi być wielkie
A wystarczyły by
Małe słowa
Małe marzenia
Mali zwykli ludzie
Kiedyś marzono inaczej…
Tylko być
Byle być
Chociaż być
Jeszcze być
Czy dziś ktoś o jakikolwiek byt się troszczy?
Tylko ja i moje
Byle ja i moje było lepsze
Chociaż ja i moje ma się dobrze
Jeszcze ja i moje musimy zdobyć więcej…
“tylko”, “chociaż”, “byle”
i “jeszcze”
Te same słowa, w nowym świecie,
Odmieniają swe znaczenie
Zmieniło się zatem dużo czy mało?
Kawa IV
Dziś kawę parzoną wypiłam
Czarną,
Gorzką,
Specyficzną
I trudną z niektórymi kroplami
do przełknięcia
Zupełnie jak moje ostanie dni,
Już tęsknię za mlekiem
Ale muszę wyjść,
Muszę stwarzać pozory dobrego smaku,
Znaczy mówię sobie, że muszę,
Tak postanowiłam,
Więźniarka perfekcjonizmu
Nawet śpiew ptaków w drodze dziś
nie zachwycił
A ja od środka utożsamiałam się
z przyrdzewiałą
i wygniecioną puszką,
Którą minęłam na przystanku
Gorycz kawy przelała się w gorycz
dzisiejszego dnia
Titanic
Płynął spokojnie, przecinając fale
Czasem wśród burz, czasem wśród słońca
promieni
Piękny, bogaty w środku, wodny olbrzym
Świadek wielu niezwykłych chwil,
choć też bardzo przeciętnych
Zwyczajnie sobie był,
Potwór morski
Nadeszła jego chwila, uderzył
w lodowiec
Jak całkiem byle jaka łódka
zatapia się w wśród fal,
w pół się łamie
Jeszcze ostanie kilka dźwięków duszy oceanu
Jeszcze ostania iskra
Nagle ryk się pogłaśnia
Tragedia,
kończące się przedstawienie
Już w części jest na dnie
…
Cisza,
Już po wszystkim,
Niepokonany gigant utonął
Symbol ludzkiego życia,
Zakończył już swoją jednorazową podróż
A morze nadal faluje, czekając na kolejnego
Titanica
Kawa V
W dzieciństwie dziwiłam się jak można
pić kawę,
Utożsamiałam to z dorosłością
I czasem piłam zbożową albo taką z pianką
z ekspresu
Ewentualnie robiłam łyka od mamy
I nie rozumiałam tego fenomenu
Wydawało mi się to czymś przedziwnym,
że to może
smakować
Dziś pijam kawę, niemalże codziennie
Chyba dorosłam,
Przynajmniej do picia kawy,
Bo tak to czuję, jak moje wewnętrzne
dziecko się gubi
I płaczę,
Dosalając moją kawę
Mantra
Zawiodłaś
Choć chciałaś pokazać
Że potrafisz kochać
I znów Ty
Najbardziej zawodzisz
Siebie
Chcesz ciszy,
Przyjmując pierścionek
Chaosu
— Dziecko, zaczekaj,
Daj rękę,
Bo znów się przewrócisz
Za wszystkim i za niczym
Zmęczyłam się pogonią
Za wiatrem niewidzialnym i
Szybkim
Za chwilami ulotnymi,
Tak istotnymi w swej
Trywialności
Za szczerością wśród ludzi,
Nie tylko w wieku przedszkolnym
Za miłością wzajemną i
Nieodpłatną
Za dniami beztroskimi i
Wyjątkowo krótkimi
Zmęczyłam się
nawet pogonią
za myślami,
prowadzącymi donikąd
Najbardziej jednak gonię za sobą,
Która za niczym nie goni
Debata z Echem
Czekałem na Ciebie
Już długo,
Chciałaś porozmawiać,
Jesteś gotowa?
Dalej przypominasz fale,
Raz potężne, raz właściwie nieistniejące
I wciąż szukasz drogi
A Ty w ogóle wiesz, co chcesz znaleźć?
Wszyscy już widzą, że mimo obecności
Jesteś nieobecna
Więc jednak się czegoś boisz..
Czy ten lęk jest racjonalny?
Co z Twoim rozsądkiem?
Nie mów, że nawet on uległ..
I kto Cię teraz obroni?
A świadomość?
Masz chociaż ją?
Czy już sama nawet nie wiesz,
Że właśnie toniesz
Echo w pustce,
Tych braków odpowiedzi
I spójności,
Tak głośno i wyraźnie odbija
Twoją rozpacz,
Że słychać ją nawet w dźwięku
Upadających łez
Wciąż jesteś piękna,
A może zwłaszcza teraz
Odpocznij
Kawa VI
Dziś nie zaparzyłam kawy
Nie było z czego
Tak samo było z dzisiejszym dniem
Był pusty
Chciałam się poczuć z siebie dumna
I na chwilę się udało
Spełniłam nawet marzenie,
Ale
Zapach lęku przed porażką,
Był silniejszy, niż zapach tej wiosny
Ja tylko…
Ja tylko pragnę zrozumieć
— motywy ludzkich działań
Ja tylko chcę działać zgodnie
ze sobą
— choć trudno być sobą
w tak fałszywym świecie
Ja tylko chcę być szczęśliwa
— a szczęście daje mi szczery uśmiech
Ja tylko chcę by mnie akceptowano
— nie potrzeba kogoś rozumieć
i się z nim zgadzać, by darzyć go szacunkiem
Ja tylko chcę wiedzieć, że za to kim jestem i co myślę,
tłum nie będzie mnie biczować
— słowa uderzają głębiej
Tylko, że..
Dziś wielu nie chce zrozumieć
Dziś wielu kłamie
Dziś wielu żąda czyjejś krzywdy
Dziś wielu odbiera godność
Dziś wielu jest katów
Mało malinowe maliny
Czas zacząć liczyć spadające gwiazdy
Bo szczęście piechotą nie chodzi
Czas zacząć jeść wiśnie
Bo maliny stały się za słodkie
Czas zacząć biec szybciej
Bo meta jest daleko
Czuć/poczuć
To takie proste
By wziąć głębszy oddech
By wyjść, zobaczyć co za oknem
I poczuć błogości powiew
To takie proste
Dać sobie chwilę, by odpocząć
Dać komuś uśmiech bez powodu
I poczuć radości ciepło
To takie proste
Być człowiekiem
Być sobą
„Idealny” potomek
Nikt tak słodkim
i rozkosznym głosem nie woła
Nikt tak czule
i ochoczo nie zaprasza do tańca,
Niby tylko do jednego,
ale potem trudno odstąpić
Nikt tak pięknie
i płynnie nie kłamie,
Nikt nie daje tyle złudzeń,
tak bardzo rzeczywistych
i wyraźnych
Nikt nie jest tak bardzo
bezpośrednim,
jednocześnie będąc powściągliwym
Nikt nie jest tak urodziwą
i czarującą bestią
Nikt nie jest tak delikatny
i wrażliwy,
Będąc tak podłym i okrutnym,
Jak Ona —
Samotność, zrodzona z Miłości
Szlak
Pewnego dnia zapragnęłam
Wyruszyć w podróż
Spakowałam więc plecak,
Biorąc butelki dawno wylanych łez,
Puszki jeszcze niespełnionych marzeń,
Duży pojemnik doświadczeń,
Światło
I czas
Droga, trudna, szczególnie, że
Nie do końca określony cel
Stąd też nikomu nie znany,
Nie ma więc mapy ani pomocy
Samotna podróż
Ale czy naprawdę?
Wyruszam poznać siebie
Ile razy jeszcze będę musiała
rozpoczynać wyprawę?