Słowem wstępu
Jeśli określilibyście czas spędzany w Waszym domu jako mieszankę kłótni, śmiechu, wielkich łez i przytulania, to nie jesteście sami i ta książka jest dla Was. Dlaczego? Ponieważ pokazuje, że każda rodzina to kalejdoskop przeróżnych emocji napędzanych codziennymi wyzwaniami, stresem, lękiem, wychowywaniem i dorastaniem. Wszystko to ogarniacie tylko dlatego, że okraszone jest miłością, która Was łączy.
Opowieść o Kulce i jej rodzinie to pełna ciepła, humoru i codziennych problemów podróż przez świat łącząca perspektywę dziecka z doświadczeniem rodziców. To zbiór siedmiu historyjek, których bohaterowie stawiają czoła różnym przeszkodom, każdorazowo znajdując rozwiązanie pozwalające im odnaleźć kolejny sposób na to, jak zapanować nad emocjami i radzić sobie z pojawiającymi się trudnościami. Opowiadania są nie tylko wciągające, ale i zabawne — by wykorzystując zainteresowanie dziecka, pozwolić mu lepiej radzić sobie w opisywanych sytuacjach, gdy pojawią się w Waszym domu.
Ta książka to nie tylko zestaw bajek terapeutycznych, z którymi możecie przyjemnie spędzić czas, czytając je na dobranoc. To lustro dla dzieci i rodziców, w którym możecie dostrzec, że Wasze problemy nie są nietypowe i nie tylko Wy się z nimi borykacie.
Kulka daje nadzieję, że każdy problem można rozwiązać — wystarczy, że rodzic i dziecko otrzymają wsparcie w rozumieniu siebie nawzajem.
Dzień 1. Kulka emocji
— Kulka, Kulka! — krzyczała mama, ze złością biegając po całym domu. — Dziecko drogie, czy ty możesz zrozumieć, że ja nie mam dziś na to czasu?!
— Nigdy nie masz czasu! — płaczliwym głosem zawołała kuchenna szafka.
— Hmm, jak tata montował tę szafkę, to nie przypominam sobie, by umiała mówić, a więc… — Mama szybko otworzyła drzwiczki szafki, w której upchana pomiędzy zapasem mąki a dużą butlą oleju siedziała ona: naburmuszona, wściekła i obrażona Kulka.
— Zamknij drzwi do mojego nowego pokoju! Od dziś będę mieszkała tutaj. Nie wyjdę stąd nigdy! Nigdy nie wyjdę! — płakała i krzyczała najgłośniej, jak potrafiła, pokazując przy tym swoje powiększone migdałki.
— Wiesz, że jak siedzisz w szafce, to ja nie wiem, czy rozmawiam z tobą, czy z tą butlą oleju słonecznikowego? Chciałabym się dowiedzieć, co cię tak zdenerwowało, a jedyne, co przychodzi mi do głowy, to ochota, by wysmarować cię tym olejem i otoczyć w mące, a potem wpuścić do taty do garażu. To byłby numer! Myślę, że mógłby się porządnie wystraszyć i zwiewać szybciej niż koty sąsiada przed kąpielą.
— Tata by się nie wystraszył — odpowiedziała ściszonym głosem Kulka. — On jest takim żarłokiem, że pewnie chciałby mnie od razu zjeść. No, może polałby mnie najpierw ketchupem.
— To racja. Pamiętasz, jak kiedyś przez przypadek nadgryzł naszą dekorację?
Z szafki wydobył się głośny śmiech.
— Pamiętam — odpowiedziała Kulka. — Ta dynia nawet nie wyglądała na prawdziwą. Nie mam pojęcia, dlaczego się na nią skusił…
— Jak to dlaczego? Nie pamiętasz? Jakaś mała Kuleczka, podczas gdy jej mama dosłownie na trzy minuty zniknęła w toalecie, postanowiła przygotować sobie kolację. To sikanie kosztowało mamę dwie godziny sprzątania. Masło na podłodze…
— To nie moja wina, że kanapki zawsze upadają na ziemię masłem do dołu. One robią mi na złość! — próbowała się usprawiedliwić Kulka.
— Ser też robi ci na złość i dlatego jeden plaster wisiał na lampie, a drugi wpadł do mojej herbaty? — z uśmiechem kontynuowała mama. — Kanapkę postanowiłaś tak obficie ozdobić ketchupem, że znalazł się wszędzie: na drzwiach lodówki, na podłodze, na ścianie i na… naszej biednej dyni. Większość domyłam, ale dynia się uchowała, i co? Ozdobiona czerwonym sosem pomidorowym wydała się tacie smacznym przysmakiem, więc nie poczuł, że swoimi siekaczami próbuje pożreć mieszaninę plastiku i papieru. — Mama usiadła przed szafką i wyciągnęła ręce w kierunku córki. — Chodź już do mnie. Jak ty zostaniesz w szafce, to gdzie będziemy trzymać nasze zakupy…? Wyobraź sobie tatę wchodzącego do twojego pokoju. Omija biurko, na którym w rzędach stoi mąka, sól i cukier, przechodzi obok regału, na którym pięknie prezentują się puszki z groszkiem, fasolką i kukurydzą, a następnie zbliża się do twojego łóżeczka, odsłania kołderkę i z uśmiechem na twarzy wyciąga ręce do leżącej w nim… ogromnej butli ketchupu!
Śmiejąc się pod nosem, Kulka wolniutko chwyciła mamę za ręce i wskoczyła w jej objęcia.
— Nie chcę, żeby w moim łóżeczku leżał ketchup. To moje łóżko!
— My też wolelibyśmy, byś spała w łóżku. Nie chciałabym się pomylić i na dobranoc ucałować butli ketchupu.
— Mojego ketchupu!? — wtrącił się do dyskusji wchodzący właśnie do kuchni tata. — Proszę pamiętać, że w tym domu obowiązują pewne zasady, których się nie łamie! Po pierwsze: ketchup. Z ketchupu się nie żartuje i ketchupu się nigdy nie wyjada do końca! Ketchup jest jak woda, jak plastry, jak… jak… powietrze! Wszystko może się zdarzyć, ale ketchupu nie oddamy bez walki! — podsumował tata, wymachując widelcem jak szablą. — A co wy takie bez humoru? — zapytał, zauważając, że jego harce z widelcem nie wywołały uśmiechu ani na twarzy Kulki, ani mamy.
— Trzeba to nazwać po imieniu i przyznać się jasno, że w naszej rodzinie pojawiły się problemy i jeśli szybko się z nimi nie zmierzymy, rozprzestrzenią się tu niczym odorek brudnych skarpet. Za każdym razem, gdy w naszym domu pojawia się kolejna kłótnia, złości, płacz i nerwy, to całkiem tak, jakbyśmy pod swoje łóżka wrzucali kolejną parę mokrych, brudnych, cuchnących skarpet. F U J! Z każdą kolejną parą stosik rośnie, a oddychać nie ma czym. Czy w takim domu może się dobrze mieszkać? — zapytała mama.
— Ja nie mam żadnych skarpet po łóżkiem! — stanowczo zaprzeczyła pewna siebie Kulka.
— Tak, a kto przed chwilą obraził się na mnie, twierdząc, że nigdy nie mam czasu dla swojej rodziny? Pomyślmy. Kto z samego rana urządził pokaz tańca na jednej nodze, skacząc po domu, złoszcząc się i fochając, bo spodnie niewygodne? Kto marudził, że nie zje obiadu, pomimo że godzinę stałam w kuchni, gotując twoją ulubioną zupkę, droga panno? Oj, ma pani pod swoim łóżkiem taaaką stertę cuchnących foszko-skarpet! — wymieniała mama, pokazując ręką stertę sięgającą po czubek jej nosa.
— Trzeba przyznać mamie rację: zdarza się pani Kulce wstać lewą nogą. Czasem zdarza ci się nawet na tej lewej nodze pomykać z pochmurnym nastrojem przez kilka dni. Nie raz i nie dwa zastanawialiśmy się z mamą, czy przytulenie cię nie skończy się jakąś eksplozją mini Kulkowej bomby — ochoczo wspierał mamę tata.
— Tak, pewnie, wszystko moja wina. Wszystkie skarpety w naszym domu to ja zabrudziłam! Eeee, zaraz się dowiem, że wszystkie fochy i cuchnące bąki na całej naszej planecie to moja wina! Zawsze tak jest!!! — rozkręciła się pełna oburzenia i złości Kulka.
— Daj spokój, za bąki puszczane przez afrykańskie plemiona mieszkające w chatkach z bambusa nikt cię nie obwinia. Nie dramatyzuj, kochanie. Ograniczmy się tylko do naszego kontynentu — dosyć nietrafnie próbował rozładować napięcie tata.
Kulka poczerwieniała niczym burak. Tak mocno zmrużyła ze złości oczy, że zrobiły się całkiem malutkie, a jej wzrok w tej chwili mroził lepiej niż zamrażalnik, w którym czasem pomiędzy pietruszką a bigosem chowała przed rodzicami swoje eksperymenty z farbą, piaskiem, wodą i wszystkim tym, co dało się znaleźć w piaskownicy.
— Łeeee! — rozdarła się krzykiem głośniejszym niż skowyt miliona psów wyjących do księżyca.
— Przepraszam. Nie płacz już. Nie powinienem tak żartować. Widzisz, nie wszystkie cuchnące foszko-skarpety są twoje. Ja teraz też swoim żartem dorzuciłem do mojego stosiku parę śmierdziuszków. Jestem dorosły, a mimo to nie pomyślałem i żartując z ciebie w taki sposób, sprawiłem, że poczułaś, że twoje uczucia są ignorowane. Kto chciałby mieszkać w domu, w którym nikt nie liczy się z jego uczuciami? — zapytał przekornie tata.
— Właśnie tak. Każdy z nas ma pod swoim łóżkiem swój stosik. Mój składa się z wielu rzeczy. Znajdziesz tam moje nerwy, które czasem puszczają, gdy bardzo spieszę się do pracy, a ty nie możesz znaleźć swojej maskotki, piórnika lub nie chcesz założyć bucików, bo nagle są niewygodne. Widzę tam smutek, który czuję, gdy wydaje mi się, że nikt nie docenia mojej pracy w tym domu. Wiele można by wymieniać, oj wiele. — Z każdym kolejnym powodem mama stawała się coraz to smutniejsza.
— PRANIE! — całkiem niespodziewanie, ale bardzo głośno krzyknęła Kulka. — Musimy zrobić pranie! Jak nasze skarpety naprawdę się pobrudzą, to mama wrzuca je do pralki, suszy i znów są przyjemne i pachnące. Musimy więc uprać nasze foszko-skarpetki, by pozbyć się odorku, a wtedy nasz dom znów będzie szczęśliwy!
— Świetny pomysł. Tylko, wiecie, jak my wyciągniemy takie trzy cuchnące stosy w tym samym czasie, to smrodek powali nas na kolana i szybciej zemdlejemy, niż cokolwiek upierzemy — zauważył tata. — Fochy i złości gromadziły się w naszym domu od dawna, a więc na pozbycie się ich również potrzebujemy czasu.
— Umówmy się, że od dziś codziennie będziemy wyciągać jedną sprawę, która nie podoba nam się w naszym domu, i wspólnie postaramy się ją wyjaśnić. Krok po kroku, skarpeta po skarpecie wygonimy wszystkie cuchnące zapaszki z naszego domu, by każdy z nas czuł się tu przyjemnie — zaproponowała mama.
— Mogę ja zacząć? Ja mam tyle rzeczy, które robicie, a taaak mnie denerwują! — zaczęła wymieniać podekscytowana Kulka. — Nie chcę już nigdy w naszym domu oglądać warzyw, szczególnie tych zielonych! Nie lubię, jak wychodzicie do pracy, i chcę, byście już cały czas bawili się ze mną. Nie chcę sprzątać, nie lubię, jak mówicie, że czas już spać…
— Stop, stop, stop! Wyhamuj tego rozpędzonego mercedesa życzeń! — przerwał jej tata. — To ja powiem, że chcę w naszym domu tylko zielone warzywa, a wszystkie dzieci będą chodziły spać tuż po obiadku. W taki sposób nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Rozmowa i kompromis– to nas uratuje!
— Nikt i nic nie zmienia się ot tak, jak pod wpływem czarodziejskiej różdżki. Zmiany trwają. Czasami potrafią być trudne, a czasem nawet wywołują niemałe zamieszanie. Zmiany, jak to pranie naszych foszko-skarpetek, zajmą nam trochę czasu, nie od razu usuną cały brzydki zapach, ale wpłyną pozytywnie na całe nasze wspólne życie — podsumowała mama.
— Jedna skarpeta dziennie! Wybieramy tę, która najbardziej śmierdzi i nam przeszkadza lub najbardziej nas boli. Rozmawiamy, co można z nią zrobić, i pilnujemy się nawzajem, by przestrzegać tego, co zaplanujemy. Dziś zastanówmy się, od czego zaczynamy, i od jutra wprowadzamy zmiany! — z dumą ogłosił tata.
Porozmawiajmy
A gdyby Kulka mieszkała w naszym domu…? Czy pod naszymi łóżkami też znalazłaby stosy foszko-skarpet?
Gdybyśmy mieli wyobrazić sobie największą, najbardziej cuchnącą skarpetę, która chowa się gdzieś w naszym domu, to jak mogłaby wyglądać? Czym byłaby ubrudzona? Jaki byłby to zapach?
Podejmijmy ważną decyzję! Zostawiamy nasze cuchnące skarpetki poukrywane czy decydujemy się na wieeeelkie pranie?!
Podsumowanie
By cokolwiek naprawić, najpierw musimy wiedzieć, co się zepsuło. W rodzinie jest podobnie. Jeśli poczujemy, że nie jesteśmy szczęśliwi w domu, który tworzymy, nie przyjeżdżamy ogromnym buldożerem i nie burzymy wszystkiego cegła po cegle, bo to nic nie da. Skoro nie wiemy, co się zepsuło, to nowy dom zbudujemy dokładnie tak samo, a więc pojawią się w nim te same problemy. By pozbyć się tego, co nas denerwuje, musimy najpierw to namierzyć! Zbieramy wszystkie lupy, łopaty, wykrywacze metalu i co tam jeszcze nam potrzeba, by zajrzeć w głąb siebie, i odkopujemy skarpeta po skarpecie. Gdy już wiemy, co jest źle, mamy szansę zacząć pracę nad zmianą.
A zmiany nie przychodzą niestety łatwo. Przynoszą niesamowite efekty, ale nic nie dzieje się z dnia na dzień. Co więcej, jeśli nasz stos foszko-skarpet wielkością przypomina Giewont, ilość pracy, która jest przed nami, może nas nieźle przerazić! Kto by chciał wstać rano z ciepłego łóżeczka, gdyby wiedział, że cały dzień będzie musiał liczyć ziarnka piasku w piaskownicy? Przecież to tyyyyle trwa!
Dlatego wprowadzanie zmian dzielimy na etapy! Wybieramy jedną ze skarpet i pracujemy nad wypraniem. Dopiero gdy jej odorek nie unosi się już w naszym domu, możemy przejść do wyciągania kolejnej foszko-skarpetki z naszego stosiku.
Pamiętajmy też, by doceniać swój wkład i wysiłek! Wpatrujmy się w siebie. Zaglądajmy uważnie w nasze emocje i potrzeby. Jeśli udało nam się wytrwać w postanowieniu, bądźmy z siebie dumni! Doceniajmy też wysiłek innych członków rodziny wkładany w pracę nad zmianami. Miło poczuć, że ktoś widzi, gdy się bardzo staramy, prawda?
Dzień 2. Bakterie
— Jak w tej chwili nie włożysz tego buta… — Tata jeszcze nie skończył mówić, gdy prawy but Kulki, ten, o którego założenie właśnie walczył, przeleciał mu tuż przed nosem i odbiwszy się od ściany korytarza, wylądował pod nogami mamy.
Wszyscy stanęli w bezruchu, włącznie z muchami i komarami latającymi po pokoju. One chyba też były zszokowane zachowaniem rozwścieczonej Kulki.
Co jak co, czasem wyjście z domu bywało trudne, ale rzucanie butem do bliżej nieokreślonego celu jeszcze nigdy miejsca nie miało. Mama spoglądała badawczo raz na córkę, raz na męża, który czerwony ze złości stał w bezruchu, nie wierząc jeszcze w to, co się przed chwilą wydarzyło.
— Pamiętasz pranie naszych foszko-skarpet? Sama tak pięknie wymyśliłaś, tak bardzo chciałaś i byłaś podekscytowana, że powoli rozprawimy się z wszystkimi przykrymi sytuacjami w naszym domu, i…? — Mama podeszła do Kulki, podniosła samolotobuta i podjęła kolejną próbę założenia go na stopę córki. — Czy chcesz, żeby nasz dom właśnie tak wyglądał? — zapytała.
Kulka fuknęła, zmarszczyła nos i w ciszy, ale z pełną obrazą, pozwoliła sobie założyć buty i wyszła z mamą z domu. Tata jak zastygł w bezruchu, tak został. Muchy i komary chyba też, bo cisza, podczas gdy mama z Kulką opuszczały dom, była przerażająco nienaturalna.
— Mamo, a co stało się tacie? — wykrztusiła zapięta w pasy swojego fotelika Kulka. — On tak teraz będzie już stał nieruchomo, aż nie wrócimy?
— Nie wiem. Będzie stał, siedział czy leżał. Nie mam pojęcia. Myślę, że lepiej zastanów się, dlaczego tata jest tak mocno poruszony twoim zachowaniem. Wrócimy do domu, to na spokojnie porozmawiamy. Teraz wszyscy jesteśmy w zbyt dużych emocjach.
Jednak po powrocie nikomu nie udało się porozmawiać… Już otwierając drzwi wejściowe do domu, mama zauważyła, że coś jest mocno nie tak, jak być powinno. Na wycieraczce leżała patelnia, wieszak na ubrania był przewrócony, a kuchenna podłoga wyglądała niczym poligon wojskowy.
— Wszystko dobrze? Napadł nas ktoś? Ukradli coś? Coś ci jest? — przerażona tym, jak wygląda dom, mama zarzucała pytaniami tatę, który siedział przy stole.
— Nic, spokojnie. Nikt nas nie napadł. Skoro nasza córka z samego rana pokazała, że w naszej rodzinie emocje rozładowujemy w każdy sposób, który tylko przyjdzie nam do głowy, postanowiłem, że i ja spróbuję — odpowiedział zmęczonym głosem tata.
— Ale ja nie chciałam, ja nie wiem jak… — Kulka nie dokończyła już zdania, bo łzy zaczęły tak szybko spływać jej po policzkach, że jedyne, co mogła z siebie wydusić, to chrząkanie, mlaskanie i głośnie wydmuchiwanie nosa, który od płaczu i kataru spuchł niczym wielki, czerwony balon przyklejony pomiędzy jej małymi, zawstydzonymi oczętami.
— Ty nie płacz, bo to już nic nie da. Mleko się wylało, a raczej but został już rzucony, i czasu nie cofniemy — wyraźnie podenerwowana bałaganem w kuchni mama próbowała uciszyć płacz córki. — Za to ty, panie tatusiu, proszę nam się wytłumaczyć. Emocje emocjami, ale co ma do tego moja ukochana patelnia do naleśników?!
— Może ty ją kochasz, ale dla mnie jest niczym czyste zło! Ale po kolei. Chciałem wam zrobić pyszny obiad, bo po takim poranku należy nam się relaks. Wszyscy lubimy naleśniki, więc stwierdziłem, że ucieszycie się, gdy po powrocie przywita was na stole stosik pachnących naleśniczków. Jednak twoja u k o c h a n a patelnia to przecież czyste wcielenie zła! Ona przypalała naleśnik po naleśniku, a te, których nie spaliła, potargały się, gdy próbowałem odkleić je od dna. Ja wam powiem, że jak tak bezradnie z nią walczyłem, to miałem momentami wrażenie, że to potworne naczynie się ze mnie śmieje! I co, miałem pozwolić, żeby patelnia się ze mnie nabijała?! Powiedziałem jej, że nie nadaje się do niczego, że ten, kto ją zrobił, to wstydziłby się, że się tak zachowuje, i od dziś to będzie nie patelnią, ale miską dla psa, i ma leżeć na wycieraczce, czekając na Burka!
— Wiesz, kochanie, że my nie mamy psa? — przerwała mu mama.
— To nic, bardzo dobrze! Niech tam leży i czeka sobie jeszcze dłużej– kontynuował tata. — Tak samo jak ten wieszak! Bo wiecie, skoro naleśniki nie nadawały się do zjedzenia, to musiałem pomyśleć o czymś innym. W szafkach pusto, w lodówce też, a więc chciałem wybrać się na zakupy. Sięgam po moją ulubioną bluzę, a ona nic, jakby przyklejona do wieszaka. Szarpię mocniej, a tu dalej nic. Chwyciłem ją więc dwiema rękami, zaparłem się mocno nogami o podłogę i ciągnę z całej siły. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale wieszak w końcu zorientował się, że ze mną nie ma szans, i puścił moją bluzę, a wraz z nią wszystkie inne ubrania na nim zawieszone. Ja się przewróciłem, a on i wszystkie ciuchy na mnie. Wyglądałem jak jakaś primabalerina szykująca się do występu. Tu zwisała mi jakaś bluza, tu apaszka, istny cyrk. A ja w roli głównej jako połączenie małpy z klaunem.
Mama i Kulka, pomimo szczerych chęci, nie mogły zachować poważnych min.
— Łatwo wam się śmiać — kontynuował zdenerwowany tata — a ja od samego rana żyję w domu, w którym strach się zbliżyć zarówno do jego mieszkańców, jak i mebli! Ale wracając do obiadu. Po wygranej z wieszakiem humor nawet mi się poprawił, ale byłem tak poobijany, że nie doczołgałbym się nawet do sklepu. Stwierdziłem więc, że kanapki też mogę zrobić smaczne, tylko nie przewidziałem, że jak człowiek z nerwami weźmie się za cokolwiek, to nie ma szans, by to się udało. Ile nerwów my dajemy od siebie, tyle samo otrzymujemy w zamian. W dużym skrócie: pomidory wturlały się pod stół, a ja chcąc je wyjąć, nabiłem sobie na głowie guza czerwieńszego i większego od nich. Ze złości trzasnąłem drzwiczkami od szafki, ale to tylko pogorszyło sytuację, bo znajdujące się na niej talerze spadły i rozbiły się wszystkie oprócz tego oto jednego, na którym leżą przygotowane dla was kanapki.
— Tatuś, ale na stole leży sam chleb — podsumowała spostrzegawcza Kulka.
— Chleb jest bardzo smaczny, zdrowy i ja z chęcią zjem taki pyszny obiadek — mama próbowała jakoś uratować sytuację i poprawić humor tacie.
— Ja wiem, że to nie jest wykwintne danie, ale od rana jakoś nic mi nie wychodzi i z każdą minutą robię się tylko bardziej zły i zły. A jak ja robię się zły, to wszystko dookoła mnie też. Wtedy nawet taka patelnia, wieszak, pomidory czy talerze uparcie chcą mi pokazać, że nic nie potrafię! Nie podoba mi się dzisiejszy dzień… — z coraz większym smutkiem opowiadał tata.
— Stop! Koniec tego smutku, złości, rzucania i szarpania się z wieszakiem. Emocje są jak bakterie i bardzo łatwo się nimi możemy zarazić! Pani, droga Kuleczko, zaraziła nas swoim fochem i rzucaniem butami. Nie pamiętam, żeby tata kiedykolwiek zachowywał się w taki sposób, a więc to była naprawdę silna bakteria! Dobrze, że nie wszystkie bakterie są złe! Oprócz tych, których powinniśmy się wystrzegać, są również i dobre bakterie, którymi warto się zarażać. Dlatego plan jest prosty: pozbywamy się z domu złych bakterii i zarażamy siebie nawzajem tymi dobrymi — opowiadała z uśmiechem mama, sprzątając w międzyczasie bałagan z kuchennej podłogi.
— To te wszystkie przykre rzeczy, które spotkały dziś tatusia, to moja wina? — zapytała smutna Kulka.
— Nie do końca, ale ty rozpoczęłaś to pasmo złości i zachowań, za które strasznie mi teraz wstyd — odpowiedział tata.
— Mnie też jest teraz bardzo wstyd i nie wiem, dlaczego się tak wściekałam. A ten but? Przepraszam. Widzieliście, jaki ślad zostawił na ścianie w korytarzu? Teraz już zawsze będę się wstydzić, przechodząc obok tego miejsca. — Kulka zasłoniła swoimi małymi rączkami twarz i schowała się ze wstydu przed rodzicami.
— Wstyd nam teraz nie pomoże. Dobrze, że się wstydzicie, bo to znaczy, że wiecie, że to niebyło fajne zachowanie. Ale od samego wstydu zmiany nie będzie! — podsumowała mama, wyjmując ostatniego pomidora spod stołu. — Tak jak mówiłam, Kulka zaraziła nas bakterią, której w domu nie chcemy. Ta bakteria to złość. Żeby się jej pozbyć, potrzebna jest nam inna bakteria, ale taka supersilna. Nazywa się radość! Zauważyliście, że jak z samego rana spotka was coś miłego, to cały dzień jest udany?
— Tak. Jak rano czeka na mnie kubek mojej ulubionej kawy, to do pracy zawsze przyjeżdżam w dobrym nastroju — odpowiedział tata.
— Ja też mam dobry humor, gdy obudzę się i słyszę, jak mama w kuchni nuci jakąś wesołą piosenkę. Jakoś tak mi się miło robi i od razu uśmiech pojawia się na mojej twarzy — wyznała Kulka.
— To, o czym mówicie, to jest właśnie zarażanie radością. Pomyślcie tylko, jak byście się czuli, gdybym co rano budziła się, szła do kuchni i krzyczała tam na wszystkie garnki, trzaskała nimi i z ponurą miną opowiadała o tym, jak to strasznie jestem niezadowolona, że znów muszę przygotować śniadanie?
— Nie chcę tak. To nie byłby miły poranek. Byłabym smutna i zła — odpowiedziała mamie Kulka.
— Właśnie. Zaraziłabym was moimi fochami i złym nastrojem. A ja nie chcę, by bakteria złości opanowała nasz dom. Wiecie, jak byłam bardzo mała, to moja mama często bawiła się ze mną w taką fajną grę. Może spróbujemy? Zasady są proste, a zabawa świetna, bo w tej grze chodzi właśnie o to, aby zarażać się radością.
— Melduję, że bardzo chcę — podnosząc rękę, zgłosił się tata. — Ja szybko muszę pozbyć się tej niefajnej bakterii i zamienić ją na coś przyjemnego.
— Ja też chcę! Tylko co mam robić? — dociekała Kulka.
— Kolejno, jeden za drugim, mówimy: „ha”, ale każda osoba musi powiedzieć o jedno „ha” więcej niż jej poprzednik. Czyli jak ja powiem: „ha”, to tata: „ha, ha”, a ty: „ha, ha, ha”. Tylko uwaga! Nie wolno się zaśmiać!
— To ja chcę pierwsza! — wykrzyknęła Kulka, podnosząc obie ręce.
— Dobrze, a ja, jako kolejny największy złośnik, będę drugi — z troszkę weselszą miną odpowiedział jej tata.
— Ha!
— Ha, ha!
— Ha, ha, ha!
— Ha, ha, ha, ha!
— Ha, ha, ha, ha, ha! To nie fair, mamo, tata mnie rozśmiesza. Wyciąga język i robi śmieszne miny — z delikatnym uśmiechem poskarżyła się Kulka.
— Nie oszukujemy, tatusiu! Wiesz, ja myślę, że on czuje, że za chwilę przegra. Teraz jego kolej. Patrzmy uważnie, czy się zaśmieje.
— Ja? Ależ nie! Wytrwam jeszcze przez godzinę! Patrzcie, mogę tak mówić nawet z wyciągniętym jęzorkiem– przechwalał się tata, po czym wystawił język najdalej, jak tylko potrafił, i trochę sepleniąc, powiedział: — Ha, ha, ha, ha, ha, ha!
Mama wybuchła głośnym śmiechem.
— Ja odpadam, przy tym nie da się zachować powagi! Trzymam za ciebie kciuki, córciu.
— Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!
— Ha, ha, ha… — i już w połowie swojej kolejki tata nie wytrzymał i wybuchł głośnym śmiechem.
— Wygrałam! Wygrałam! — krzyczała Kulka, śmiejąc się radośnie i podskakując.
— Popatrzcie, jak szybko bakteria radości zadziałała. Jak przyjemnie zrobiło się w naszym domu! Gdybyśmy tak z rana nie musieli mierzyć się z nerwami, foszkami i butami udającymi samolot, cały nasz dzień mógłby być tak radosny — podsumowała mama.
— Wczoraj umówiliśmy się, że zdecydujemy, którą foszko-skarpetę wypierzemy pierwszą, i ja chyba już wiem. Jeśli się zgodzicie, to ja proponuję skarpetę pełną wściekłych bakterii, co wy na to? — zaproponował tata.
— Bardzo chętnie! — zgodziła się Kulka.
— Ja też myślę, że to świetny pomysł. Od dziś, jak tylko ktoś z nas będzie czuł, że ma w sobie tyle złości, że za chwilę wybuchnie niczym fajerwerki w sylwestra, to ostrzega innych, a my wtedy przypominamy tej osobie, że foszko-skarpeta złości została już uprana i proszę jej nam znów nie brudzić! — podsumowała mama. — A teraz chodźcie pomóc mi pozbierać ubrania z korytarza, podnieść nasz biedny wieszak i zanieść patelnię na miejsce.
— Nie, tylko nie tę wredną patelnię! — zdenerwował się tata.