E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
8.66
Kucharz

Bezpłatny fragment - Kucharz


Objętość:
17 str.
ISBN:
978-83-8104-450-9
E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
za 8.66

Pobierz bezpłatnie

Akademicki Ośrodek Szybowcowy na szczycie Słonnego od prawie dziesięciu lat górował nad Bezmiechową Górną. Znów, jak w dwudziestoleciu międzywojennym, Bezmiechowa wychowywała kolejne pokolenia szybowników. Ale nie tylko.

W każdy pogodny weekend ściągała na szczyt zarówno pilotów czy modelarzy, jak i wielu turystów spragnionych uczty dla oczu, jaką była zapierająca dech panorama Bieszczad. Widok latających nad lądowiskiem szybowców, paralotni i modeli zdalnie sterowanych był dodatkowym magnesem i dla mieszkańców pobliskiego Leska, i dla turystów przyjeżdżających z różnych stron Polski.

Tamta czerwcowa sobota była przepiękna i ciepła. Błękit nieba usiany nielicznymi cumulusami zwiastował dobre warunki lotne. Koło południa wszystkie parkingi na terenie ośrodka, podobnie jak pobocze drogi dojazdowej, były zastawione mnóstwem samochodów. Południowe zbocze przed szkołą zajmowali głównie opalający się ludzie, a po trawie biegały i turlały się dzieci w każdym wieku. Przy Domku Pilota, usytuowanym na zachód od głównego budynku ośrodka, grupa szybowników omawiała sobotnie zadania w ramach prowadzonego kursu. Sam budynek AOS-u również nie stał pusty. W ten weekend członkowie Stowarzyszenia Młodych Inżynierów Lotnictwa świętowali dziesiątą rocznicę założenia organizacji. Tętniącemu życiem zboczu z nieukrywaną satysfakcją przyglądał się stojący na tarasie pierwszego piętra doktor Świetlicki. Spełniło się jego marzenie sprzed lat — gdy resztki fundamentów pierwszej, przedwojennej szkoły zarastały samosiejkami z okolicznego lasu — aby przywrócić temu miejscu życie.

Nie mniejsze oblężenie niż zbocze przeżywała znajdująca się na parterze ośrodka restauracja Kamionka. W kuchni, przy elektrycznych polach grzewczych kuchenki, dwoił się i troił Aleksander, kucharz, który od lat przygotowywał w tym miejscu niepowtarzalne dania.

— Pierogi mięsne i sałatka z pomidorów. — Właściciel restauracji zajrzał przez futrynę pomiędzy kontuarem a kuchnią z nowym zamówieniem.

— Robi się. — Kucharz ruszył w kierunku lodówek.

Zwykle nie zwracał uwagi na gości na sali. Kiedy kelnerki starały się go wciągnąć w swoje plotki o tym czy innym gościu, ucinał rozmowę zdawkowym stwierdzeniem, że jest zbyt zajęty w kuchni, żeby zerkać za próg kuchni. Była to pewna poza. Tak naprawdę stronił od ludzi. Mimo kilku lat współpracy właściciel Kamionki nie potrafił rozgryźć tego obowiązkowego i uczynnego, ale jednak — samotnika. Nie wiedział nawet, czy ma gdzieś rodzinę. Znał tylko jego adres zamieszkania. Aleksander nie opowiadał o swojej przeszłości, nie dzielił się rozterkami teraźniejszości, nie wspominał o planach na przyszłość. Żył dniem dzisiejszym. Pojawiał się zawsze na czas, uruchamiał kuchnię, a swoje królestwo opuszczał jako ostatni po wysprzątaniu całego pomieszczenia. Idealny pracownik, nawet zbyt idealny.

Tym razem jednak wzrok Aleksa prześlizgnął się po wycinku sali widocznym przez drzwi do kuchni i zatrzymał na mężczyźnie w dobrze skrojonej marynarce i markowych okularach przeciwsłonecznych. Nad jego głową unosił się czerwony ośmiościan, a całą sylwetkę otaczała niebieska poświata. Mężczyzna czekał spokojnie w kolejce do stojącego za kontuarem właściciela.

„Strażnik!”, piorunująca myśl pojawiła się w umyśle kucharza. Jednym ruchem ściągnął fartuch i odłożył pudełko świeżych pierogów. Obserwując z ukrycia kolejkę przy barze, cofał się w kierunku drzwi zewnętrznych. Gdy oparł dłoń na klamce, odgrzebał w pamięci procedury pościgów. „Gdzieś jest drugi. Może być za drzwiami. Muszę uciekać inaczej”, pomyślał i zrezygnował z najprostszej drogi ucieczki.

Kolejka przy barze przesunęła się i mężczyzna w garniturze znalazł się na wprost przyjmującego zamówienia uśmiechniętego, łysawego właściciela.

— Słucham, co podać? — Właściciel zdawał się nie dostrzegać niecodziennej poświaty ani bryły lewitującej nad głową klienta.

— Nic. Funkcjonariusz ABW. Szukam kogoś. — Dyskretnie pokazał tuż nad blatem legitymację.

— Kogo?

— Nazywa się Aleksander Dawson. — Funkcjonariusz wyciągnął urządzenie z niewielkim ekranem, na którym wyświetlone było zdjęcie kucharza.

— To Aleksander Dawidowski. Pracuje u mnie.

— Jest teraz?

— W kuchni.

— Sam?

— Tak.

— Wejdę tam. Proszę zadbać, żeby nikt się nie zbliżał. Zależy nam na dyskrecji.

Strażnik wyciągnął niewielki paralizator i wszedł za bar, kierując się do kuchni. Szybko omiótł wzrokiem puste pomieszczenie. Podszedł do drzwi na zewnątrz i wpuścił swojego kompana. Obaj przeczesali kuchnię, nie znajdując nikogo. Już myśleli, że Aleksander rozpłynął się w powietrzu, i zamierzali przeskanować pomieszczenie na okoliczność zaburzeń linii continuum, gdy głuchy dźwięk z szybu windy zdradził drogę ucieczki ściganego.

Strażnik podający się za funkcjonariusza instytucji wywiadowczej wycofał się do głównej sali restauracji i zwrócił się do właściciela:

— Dokąd prowadzi winda?

— Winda?

— Ta w kuchni!

— Do sali konferencyjnej piętro wyżej.

Strażnik polecił kompanowi z kuchni zabezpieczyć poziom restauracji, po czym ruszył w kierunku klatki schodowej.

W tym czasie Aleksander wygramolił się z przestrzeni dźwigu, przeskoczył kontuar oddzielający pomieszczenie socjalne od sali konferencyjnej i na oczach zaskoczonej grupki studentów i absolwentów kierunków lotniczych przebiegł do drzwi prowadzących na taras, skąd zewnętrznymi schodami zbiegł na dół.

W ślad za nim podążał Strażnik, który ułamek sekundy po uciekającym wpadł do sali.

Fory, jakie zyskał Aleksander, pozwoliły mu jednak dobiec do ściany lasu na wschód od ośrodka. Na linii drzew kucharz skręcił ostro na południe, zbiegając wzdłuż stoku aż do resztek fundamentów przedwojennego hangaru. Z bijącym szaleńczo sercem odliczył odpowiednią sekwencję kroków od jednego z narożników, kucnął i po chwili rozpłynął się w powietrzu.

W lesie grupa pościgowa zwolniła. Przez chwilę Strażnicy analizowali możliwe drogi ucieczki, następnie ruszyli w dwóch wytypowanych kierunkach, transformując w tym samym czasie prawe dłonie w broń energetyczną. Kiedy jeden ze Strażników dochodził do fundamentów, w których wcześniej zniknął Aleksander, ciszę lasu przerwał dźwięk uruchamianego dwuipółlitrowego silnika UAZ-a 469. Samochód musiał być tuż obok, choć nadal nie było go widać. Po chwili pojazd wyprysnął spod osłony wytworzonej przez generator maskowania. Strażnik nie był na to przygotowany — raporty z ucieczki nie wspominały o posiadaniu przez uciekiniera technologii maskowania — mimo to oddał w kierunku samochodu trzy strzały. Energetyczne ładunki nie wyrządziły konstrukcji sprzed rewolucji elektronicznej żadnej krzywdy. W ślad za nimi pomknął jednak kolejny ładunek, wyposażony w znacznik biometryczny. Sygnał namiaru miał za zadanie zniwelować przewagę, którą Aleksander zyskiwał, pędząc na złamanie karku po przekątnej pola wzlotów i wzbudzając spore zamieszanie wśród lotników i obsługi wyciągarki, która właśnie podrywała kolejny szybowiec PW-6 do lotu.

Zbyt długo cała grupa pościgowa tropiła Aleksandra Dawsona, żeby teraz znowu się wymknął.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
za 8.66

Pobierz bezpłatnie