E-book
15.75
drukowana A5
35.21
Kto naprawdę zabił JFK?

Bezpłatny fragment - Kto naprawdę zabił JFK?

książka napisana z pomocą ai


Objętość:
99 str.
ISBN:
978-83-8431-410-4
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 35.21

Wstęp

22 listopada 1963 roku, godzina 12:30 czasu lokalnego. Dallas, Teksas. Kolumna prezydencka skręca z Main Street w Elm Street, wjeżdżając na plac Dealey. W otwartym lincolnie siedzi John Fitzgerald Kennedy — 35. prezydent Stanów Zjednoczonych. Uśmiechnięty, pozdrawia tłum. Obok niego — żona Jacqueline, gubernator Teksasu John Connally i jego małżonka. Kilka sekund później padają strzały. Trzy, może cztery. Ciało prezydenta osuwa się w ramiona żony. Samochód rusza gwałtownie. W ciągu niespełna pół godziny Kennedy zostaje uznany za zmarłego. Świat zatrzymuje się w miejscu.

Ale to nie koniec. To początek.

Zamach na JFK nie był tylko tragedią narodową. Był wydarzeniem, które na zawsze zmieniło sposób, w jaki myślimy o władzy, o prawdzie, o historii. Był początkiem epoki podejrzeń, niedopowiedzeń, teorii spiskowych. Był momentem, w którym zaufanie do instytucji państwowych zaczęło się kruszyć, a pytania zaczęły przeważać nad odpowiedziami. Bo choć oficjalna wersja mówi o samotnym strzelcu — Lee Harveyu Oswaldzie — to zbyt wiele elementów tej układanki nie pasuje. Zbyt wiele świadków zamilkło. Zbyt wiele dokumentów zniknęło. Zbyt wiele interesów zbiegło się w jednym punkcie.

Ta książka nie jest próbą rekonstrukcji wydarzeń minuta po minucie. Nie jest też katalogiem teorii spiskowych. Jest czymś więcej — próbą analitycznego spojrzenia na zamach jako na zjawisko polityczne, społeczne, psychologiczne. Jest śledztwem, które nie kończy się werdyktem, lecz prowadzi przez labirynt faktów, domysłów, sprzeczności. Jest opowieścią o tym, jak historia może zostać zniekształcona, jak prawda może zostać pogrzebana, jak śmierć jednego człowieka może odsłonić mechanizmy, które na co dzień pozostają niewidoczne.

Bo zamach na JFK to nie tylko pytanie o to, kto pociągnął za spust. To pytanie o to, kto miał motyw. Kto miał środki. Kto miał odwagę — lub desperację. To pytanie o to, czy władza może być tak groźna, że trzeba ją usunąć. Czy prezydent, który chciał zmienić kurs polityki zagranicznej, ograniczyć wpływy CIA, zakończyć wojnę w Wietnamie, zbliżyć się do ZSRR — nie stał się zbyt niewygodny?

W archiwach CIA, FBI, Departamentu Stanu, Pentagonu — wciąż znajdują się dokumenty, które nie zostały ujawnione. Część z nich została utajniona na dziesięciolecia. Część zaginęła. Część została zniszczona. Dlaczego? Co zawierały? Kto zdecydował o ich losie? I co to mówi o mechanizmach władzy, które działają poza zasięgiem opinii publicznej?

Lee Harvey Oswald — człowiek, który według Komisji Warrena działał sam — był postacią pełną sprzeczności. Były żołnierz piechoty morskiej, który znał język rosyjski. Emigrant do ZSRR, który wrócił do USA bez przeszkód. Człowiek, który miał kontakty z kubańskimi emigrantami, z agentami wywiadu, z osobami powiązanymi z mafią. Człowiek, który został zastrzelony dwa dni po zamachu — przez Jacka Ruby’ego, właściciela klubu nocnego, powiązanego z przestępczością zorganizowaną. Czy to był przypadek? Czy to był impuls? Czy to była eliminacja?

Komisja Warrena, powołana przez prezydenta Johnsona, miała rozwiać wątpliwości. Miała dać odpowiedź. Ale jej raport, choć obszerny, pozostawił więcej pytań niż odpowiedzi. Nie przesłuchano wielu kluczowych świadków. Nie uwzględniono alternatywnych wersji wydarzeń. Nie zbadano wszystkich śladów. Dlaczego? Czy chodziło o spokój społeczny? O ochronę instytucji? O coś więcej?

W tej książce przyjrzymy się wszystkim głównym hipotezom. Czy zamach był dziełem CIA — agencji, której wpływy rosły, a której metody były coraz bardziej kontrowersyjne? Czy był dziełem mafii — rozczarowanej polityką Kennedych wobec przestępczości zorganizowanej? Czy był dziełem kubańskich emigrantów — rozgoryczonych nieudaną inwazją w Zatoce Świń? Czy był dziełem samego rządu — który uznał, że Kennedy zagraża stabilności państwa?

Ale nie chodzi tylko o hipotezy. Chodzi o atmosferę. O kontekst. O to, co działo się w Ameryce lat 60. — w kraju podzielonym, napiętym, pełnym lęku. O to, jak zamach wpisał się w szerszy proces — demontażu zaufania, narodzin kontrkultury, kryzysu instytucji. Bo śmierć JFK była nie tylko końcem prezydentury. Była końcem pewnej epoki — epoki wiary w przejrzystość, w demokrację, w siłę jednostki.

Styl tej książki nie będzie suchy. Nie będzie neutralny. Będzie pełen napięcia, dramatyzmu, niedopowiedzeń. Bo taka była historia, którą próbujemy opisać. Każdy rozdział będzie kolejnym krokiem w śledztwie — nie tylko historycznym, lecz także intelektualnym. Będziemy analizować dokumenty, wypowiedzi, zdjęcia, nagrania. Będziemy zadawać pytania, które przez dekady były ignorowane. Będziemy patrzeć tam, gdzie inni nie chcieli patrzeć.

Ale nie będziemy szukać sensacji dla sensacji. Nie będziemy budować teorii bez podstaw. Każda hipoteza będzie oparta na źródłach, na analizie, na logice. Bo choć historia bywa pełna emocji, to jej zrozumienie wymaga chłodnego spojrzenia. W tej książce emocje będą obecne — ale nie będą przesłaniać faktów.

Wstęp ten nie kończy się odpowiedzią. Kończy się pytaniem. Pytaniem, które przez dekady nie przestało być aktualne. Kto naprawdę zabił JFK? Czy był to samotny strzelec — czy mechanizm, który działał poza zasięgiem prawa? Czy była to zemsta — czy kalkulacja? Czy była to tragedia — czy operacja?

W kolejnych rozdziałach spróbujemy zbliżyć się do odpowiedzi. Ale nie obiecujemy jej. Bo może najważniejsze nie jest to, kto zabił — lecz to, dlaczego tak wielu chciało, by zginął.

Rozdział I — Dallas: miasto, które milczy

Dallas, 22 listopada 1963 roku. Miasto, które jeszcze dzień wcześniej tętniło życiem, teraz pogrąża się w ciszy. Ale to nie cisza żałoby. To cisza, która kryje coś więcej. Coś, co nie zostało wypowiedziane. Coś, co nie miało prawa ujrzeć światła dziennego.

W tej ciszy rozbrzmiewają strzały — trzy, może cztery. Oficjalnie: trzy. Nieoficjalnie: nikt nie wie. Bo nawet liczba wystrzałów w tej sprawie jest przedmiotem sporu. Tak jak wszystko. Każdy szczegół, każdy świadek, każdy dokument. Dallas nie było tylko miejscem zamachu. Było jego sceną. Starannie wybraną, przygotowaną, kontrolowaną.

Plac Dealey — niepozorny fragment miasta, przecięty torami, otoczony budynkami o architekturze typowej dla południowych Stanów. Wśród nich: Texas School Book Depository. Siedmiopiętrowy magazyn książek, z którego — według oficjalnej wersji — padły śmiertelne strzały. Z szóstego piętra, z okna narożnego, przez lunetę zamontowaną na karabinie Mannlicher-Carcano. Broń tania, włoska, nieprecyzyjna. Ale wystarczająca, by zabić prezydenta?

Zanim padły strzały, Dallas już było miastem napiętym. Kennedy nie był tam mile widziany. W lokalnej prasie ukazały się artykuły oskarżające go o zdradę. Na ulicach rozdawano ulotki przedstawiające go jako zdrajcę konstytucji. Atmosfera była gęsta. Policja była czujna. Ale nie czujna wystarczająco. Trasa przejazdu została zmieniona w ostatniej chwili. Kolumna prezydencka zwolniła na zakręcie — dokładnie tam, gdzie padły strzały. Przypadek?

Władze miasta — burmistrz, szef policji, lokalni politycy — zachowywali się dziwnie. Niektórzy z nich mieli powiązania z CIA. Inni — z organizacjami antykomunistycznymi. Dallas było bastionem konserwatyzmu, niechęci wobec Waszyngtonu, nieufności wobec Kennedych. Czy to wystarczy, by uznać je za miejsce idealne do zamachu? Może nie. Ale wystarczy, by zadać pytanie: dlaczego właśnie tam?

Świadkowie — setki osób zgromadzonych wzdłuż trasy przejazdu — widzieli różne rzeczy. Niektórzy twierdzili, że strzały padły z przodu. Inni — że z tyłu. Jeszcze inni — że z trawiastego pagórka, zwanego „grassy knoll”. Tam właśnie widziano mężczyznę z bronią. Tam właśnie słyszano wystrzał. Ale tam nie znaleziono żadnych dowodów. A może znaleziono — i zniknęły?

Film Zaprudera — amatorskie nagranie, które stało się kluczowym dowodem — pokazuje moment zamachu z przerażającą precyzją. Widać, jak głowa prezydenta odskakuje do tyłu. Wbrew logice balistyki. Wbrew kierunkowi, z którego miał paść strzał. Czy to oznacza, że strzał padł z przodu? Czy to oznacza, że był drugi strzelec? A może trzeci?

Policja w Dallas działała szybko. Zbyt szybko. Oswald zostaje zatrzymany w kinie, po rzekomym zabójstwie funkcjonariusza J.D. Tippita. Ale jego zachowanie jest dziwne. Twierdzi, że jest „kozłem ofiarnym”. Że nie zabił prezydenta. Że nie wie, o co chodzi. Dwa dni później zostaje zastrzelony — na oczach kamer, przez Jacka Ruby’ego. Człowieka, który znał policjantów, znał gangsterów, znał Oswalda. Ale nie znał odpowiedzi.

Dallas milczy. Nie dlatego, że nie wie. Dlatego, że wie za dużo. W archiwach lokalnej policji, w zeznaniach świadków, w dokumentach, które nigdy nie zostały ujawnione — kryje się coś, co nie pasuje do oficjalnej wersji. Coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego. Coś, co może zmienić wszystko.

W tym rozdziale nie szukamy winnych. Szukamy śladów. Tropów. Napięć. Bo Dallas nie było tylko miejscem zamachu. Było jego lustrem. Lustrem, w którym odbijają się wszystkie sprzeczności tej sprawy. Wszystkie niedopowiedzenia. Wszystkie pytania, które wciąż pozostają bez odpowiedzi.

Rozdział II — Lee Harvey Oswald: samotny strzelec czy pionek?

Lee Harvey Oswald. Nazwisko, które na zawsze zapisało się w historii XX wieku. Człowiek, który według oficjalnej wersji wydarzeń zabił prezydenta Stanów Zjednoczonych. Samotny strzelec. Fanatyk. Zbuntowany komunista. Ale czy rzeczywiście? Czy Oswald był tym, za kogo go uznano — czy raczej tym, za kogo chciano go uznać?

Życiorys Oswalda to labirynt. Urodzony w Nowym Orleanie, wychowywany przez matkę, wcześnie wykazuje zainteresowanie marksizmem. W wieku 17 lat wstępuje do piechoty morskiej. Tam uczy się strzelać. Tam zdobywa umiejętności, które — jak twierdzi Komisja Warrena — wykorzystał w Dallas. Ale już wtedy coś się nie zgadza. Oswald nie był wybitnym strzelcem. Jego wyniki były przeciętne. Jego karabin — tani, nieprecyzyjny. A mimo to miał dokonać niemal niemożliwego: trafić w ruchomy cel z dużej odległości, w krótkim czasie, z dokładnością niemal chirurgiczną.

Po zakończeniu służby wojskowej Oswald wyjeżdża do Związku Radzieckiego. Oficjalnie — jako rozczarowany obywatel USA, szukający nowego życia w kraju komunistycznym. Nieoficjalnie — jako człowiek, który znał tajemnice wojskowe, znał język rosyjski, znał procedury. W Moskwie zostaje przyjęty z zaskakującą łatwością. Otrzymuje mieszkanie, pracę, opiekę. Ale po kilku latach wraca do USA. Bez przeszkód. Bez śledztwa. Bez podejrzeń. Dlaczego?

Po powrocie Oswald osiedla się w Dallas. Żyje skromnie. Pracuje w magazynie książek. Ale jego kontakty są niepokojące. Spotyka się z kubańskimi emigrantami. Utrzymuje relacje z osobami powiązanymi z CIA. W Nowym Orleanie prowadzi działalność prokubańską — rozdaje ulotki, bierze udział w demonstracjach. Ale jednocześnie kontaktuje się z przeciwnikami Castro. Kim naprawdę był? Agentem? Podwójnym agentem? Pionkiem?

W dniu zamachu Oswald pracuje w Texas School Book Depository. Według śledztwa, z szóstego piętra tego budynku oddaje trzy strzały. Ale jego zachowanie po zamachu jest dziwne. Ucieka. Zabija policjanta. Chowa się w kinie. Zostaje zatrzymany. Na komisariacie mówi: „Jestem kozłem ofiarnym”. Twierdzi, że nie zabił prezydenta. Że nie wie, o co chodzi. Ale nie dostaje szansy na obronę. Dwa dni później zostaje zastrzelony — przez Jacka Ruby’ego, człowieka związanego z mafią, z policją, z Oswaldem.

Zabójstwo Oswalda to moment, w którym historia zamyka się w sobie. Głównego podejrzanego nie ma. Procesu nie będzie. Pytania pozostają bez odpowiedzi. Ruby twierdzi, że działał z impulsu. Ale jego zachowanie, jego kontakty, jego motywy — wszystko wskazuje na coś więcej. Na eliminację. Na zacieranie śladów. Na operację.

Czy Oswald był samotnym strzelcem? Czy był fanatykiem, który chciał zapisać się w historii? A może był pionkiem — człowiekiem, który miał odegrać rolę, a potem zniknąć? Jego życiorys, jego zachowanie, jego śmierć — wszystko to wskazuje na coś więcej niż indywidualny akt przemocy. Wskazuje na mechanizm. Na strukturę. Na scenariusz.

W tym rozdziale nie wydajemy wyroku. Analizujemy. Przyglądamy się faktom, które nie pasują do oficjalnej wersji. Szukamy luk, sprzeczności, niedopowiedzeń. Bo Oswald nie był tylko człowiekiem. Był symbolem — tego, jak łatwo historia może zostać napisana na nowo. I tego, jak trudno ją odczytać.

Rozdział III — Magiczna kula i balistyka kłamstwa

W historii zamachu na Johna F. Kennedy’ego nie ma bardziej kontrowersyjnego elementu niż tzw. „magiczna kula”. To ona miała dokonać rzeczy niemal niemożliwych: przebić ciało prezydenta, trafić gubernatora Connally’ego, nie ulec deformacji, a potem zostać odnaleziona w niemal idealnym stanie. To ona stała się fundamentem oficjalnej wersji wydarzeń, przedstawionej przez Komisję Warrena. I to ona — jak twierdzą krytycy — jest dowodem nie na prawdę, lecz na jej zacieranie.

Ale zanim przejdziemy do samej kuli, musimy cofnąć się do momentu zamachu. 22 listopada 1963 roku, godzina 12:30. Kolumna prezydencka wjeżdża na plac Dealey. W otwartym lincolnie siedzi prezydent Kennedy, obok niego żona Jacqueline. Przed nimi — gubernator Teksasu John Connally i jego małżonka. Samochód zwalnia na zakręcie. Padają strzały. Prezydent zostaje trafiony. Gubernator również. Ale jak?

Według Komisji Warrena, pierwszy strzał chybił. Drugi — tzw. „magiczna kula” — trafił prezydenta w tył szyi, wyszedł przez gardło, następnie uderzył w plecy Connally’ego, przebił jego klatkę piersiową, złamał żebro, wyszedł przez brzuch, trafił w nadgarstek, złamał kość, a na końcu utkwił w jego udzie. Kula została później odnaleziona na noszach w szpitalu Parkland — niemal nienaruszona, bez widocznych śladów deformacji. To właśnie ta kula miała być dowodem na to, że Oswald działał sam. Że nie było drugiego strzelca. Że wszystko da się wyjaśnić.

Ale czy rzeczywiście?

Balistyka to nauka precyzyjna. Trajektoria pocisku, jego prędkość, kąt uderzenia, deformacja — wszystko to można obliczyć, zbadać, zrekonstruować. I właśnie te obliczenia budzą wątpliwości. Eksperci, którzy analizowali tor lotu „magicznej kuli”, wskazują na szereg nieprawidłowości. Po pierwsze: kąt uderzenia nie zgadza się z pozycją strzelca. Oswald miał strzelać z szóstego piętra budynku Texas School Book Depository, z okna narożnego. Ale tor lotu kuli wskazuje na niższy punkt — bardziej z przodu, bardziej z prawej strony. Czy to możliwe, że strzał padł z innego miejsca?

Po drugie: stan kuli. Pocisk, który przebił dwa ciała, złamał kość, powinien ulec deformacji. Powinien być spłaszczony, zniekształcony, z fragmentami tkanek. Tymczasem „magiczna kula” — oznaczona jako CE 399 — była niemal idealna. Jakby nigdy nie została wystrzelona. Jakby była przygotowana — nie użyta. Czy to możliwe, że to nie ta kula była użyta w zamachu?

Po trzecie: zeznania świadków. Gubernator Connally twierdził, że został trafiony przez osobny pocisk. Że słyszał strzał, zanim pocisk go dosięgnął. Że reakcja jego ciała była niezależna od reakcji prezydenta. Jego żona, Nellie Connally, potwierdzała tę wersję. Czy można ją zignorować? Komisja Warrena uznała, że się mylił. Że to była jedna kula. Że wszystko da się wyjaśnić. Ale czy to nie zbyt wygodne?

Wątpliwości budzi także czas między strzałami. Film Zaprudera — amatorskie nagranie zamachu — pokazuje, że między pierwszym a drugim trafieniem mija zaledwie 1,6 sekundy. Karabin Oswalda — Mannlicher-Carcano — wymagał przeładowania po każdym strzale. Eksperci twierdzą, że oddanie dwóch celnych strzałów w tak krótkim czasie jest niemal niemożliwe. Czy to oznacza, że był drugi strzelec? A może trzeci?

„Magiczna kula” stała się symbolem — nie tylko zamachu, lecz także manipulacji. Jej obecność w raporcie Komisji Warrena była konieczna. Bez niej cała wersja wydarzeń się rozpada. Bo jeśli kula nie mogła dokonać tego, co jej przypisano — to znaczy, że było więcej strzałów. A jeśli było więcej strzałów — to znaczy, że było więcej strzelców. A jeśli było więcej strzelców — to znaczy, że był spisek.

Ale kto miałby interes w takim spisku?

CIA — agencja, której metody działania były coraz bardziej kontrowersyjne. Kennedy chciał ograniczyć jej wpływy, rozwiązać jej struktury, zakończyć tajne operacje. Mafia — rozczarowana polityką Kennedych wobec przestępczości zorganizowanej. Kuba — rozgoryczona nieudaną inwazją w Zatoce Świń. Pentagon — zaniepokojony planami wycofania wojsk z Wietnamu. Każda z tych grup miała motyw. Każda miała środki. Każda miała powody, by chcieć zmiany.

Ale „magiczna kula” miała jeden cel: zamknąć sprawę. Uspokoić społeczeństwo. Zatrzymać pytania. Utrwalić wersję, która była wygodna. Bo prawda bywa niewygodna. Prawda bywa niebezpieczna. Prawda bywa niemożliwa do zaakceptowania.

W kolejnych latach pojawiły się alternatywne teorie. Niektórzy twierdzili, że strzały padły z „grassy knoll” — trawiastego pagórka naprzeciwko kolumny prezydenckiej. Inni — że z wiaduktu. Jeszcze inni — że z wnętrza budynku, ale z niższego piętra. Każda z tych wersji ma swoje dowody, swoje świadectwa, swoje logikę. Ale żadna nie została oficjalnie uznana. Bo „magiczna kula” już została wpisana w historię.

W tym rozdziale nie chodzi tylko o balistykę. Chodzi o mechanizm. O to, jak tworzy się narrację. Jak buduje się wersję wydarzeń. Jak wykorzystuje się naukę, by uzasadnić politykę. Bo „magiczna kula” to nie tylko pocisk. To metafora — tego, jak łatwo można zbudować kłamstwo, które wygląda jak prawda.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 35.21