Wstęp
W jesieni 2017 roku wpadła w moje ręce książka Danuty Grechuty, w której opisuje ona perypetie życiowe swojego męża-Marka. Ta niezwykła na naszym rynku wydawniczym pozycja pokazuje wspaniały krakowski świat bardzo zdolnych artystów występujących w „Piwnicy pod baranami”. Był to czas genialnych wokalistów takich jak Czesław Niemen, Ewa Demarczyk, Jan Pietrzak oraz czas wschodzących gwiazd, jaką niewątpliwie był Marek Grechuta. Pod wpływem tego niezwyczajnego obrazu oraz swoich własnych inspiracji postanowiłem wydać ten zbiór wszystkich moich wierszy zebranych w jedną książkę o znamiennym tytule przypominającym poezję śpiewaną Marka: „Kto mi odda moje zapatrzenia?” Bowiem rzeczywiście niejeden współczesny poeta i artysta estradowy może się „zapatrzeć” w tę niecodzienną twórczość tego wielkiego piosenkarza. Wielu wokalistów w naszych czasach próbowało śpiewać poezję. Ale piosenki tego wspaniałego człowieka zrobiły na mnie największe wrażenie. Dlaczego? Nie wiem sam. Przecież w latach, kiedy dorastałem, chodzi mi o lata osiemdziesiąte, słuchało się pieśni Ewy Demarczyk, Skaldów, oryginalnej muzyki Maryli Rodowicz czy lekkich piosenek disco-polo.
Jednak pierwszym powodem wydania tego zbioru jest 100 Rocznica narodzin Jana Pawła II przypadająca w 2020 roku. Nie trzeba chyba przypominać, że Jan Paweł II był jednym z największych polskich patriotów. Jego pielgrzymki do Polski były wielką manifestacją wiary i polskości. Wydanie zbioru wierszy, w którym dwa „rozdziały” są Jemu poświęcone uświadomi czytelnikowi, że wiara i miłość do ojczyzny są nierozerwalnie związane. W pewnym wierszu Czesława Miłosza można znaleźć ciekawy zwrot: „w mojej ojczyźnie, do której nie wrócę”. Można te słowa zrozumieć biorąc pod uwagę sytuację polityczną, w jakiej wtedy znalazł się nasz kraj. Muszę jednak powiedzieć, że bohaterowie moich wierszy mają całkiem inne podejście do zagadnienia ojczyzny i mówią o niej jako kraju, „którego nie opuszczą” (Śpiew emigranta). Kraj ten wprawdzie wymaga „posprzątania”, ale jest bardzo drogi i pełen niezwykłych wspomnień-jest więc godny tego, aby w nim pozostać na zawsze. Czasami pojawia się tu pewna nutka goryczy z powodu nieprzyjemnych doznań (Żal żebraka nad utraconą przeszłością), ale generalnie ojczyzna kojarzy się z krwią Polaków, którzy za nią oddali swoje życie pod Monte Casino ( Niepodległość ). Ojczyzna pokazuje swoją godność i wielkość poprzez swoich wielkich synów (Myśląc). Liryki te nie pokazują taniego patriotyzmu czy recepty na rozwiązanie wszystkich problemów w naszym coraz bardziej podzielonym kraju, ale są próbą dyskusji na temat naszej polskiej rzeczywistości w roku 100 Rocznicy urodzin jednego z największych naszych Rodaków. Niech to będzie jeszcze jeden wyraz przygotowań do tej ważnej dla wszystkich Polaków Rocznicy.
Innym powodem powstania tej książki jest obecna sytuacja na rynku wydawniczym. Ludzie kupują w księgarniach i empikach tylko książki służące do rozrywki, zawierające przepisy kulinarne czy podręczniki do nauki szkolnej. Napisałem na ten temat o pokoleniu współczesnym takie słowa w liryku „Wiersze i upał”:
leżą nad wodą i czytają horoskopy
i patrzą na półki pełne
wielkiej sztuki
jak na wiedzę bezużyteczną.
Rzeczywiście tak jest. Dzisiaj sprzedać książki może tylko autor o bardzo stabilnej pozycji albo klasyk, którego wydanie wznowiono w bardzo atrakcyjnej formie i wykłada się je po bardzo niskiej cenie w marketach obok artykułów żywnościowych czy odzieży, ponieważ żaden czytelnik sam po te książki nie pójdzie do księgarni. Jednak gdy je spotka przy robieniu świątecznych zakupów, może zapragnie dać je komuś na Bożonarodzeniowy prezent.
Istnieje też pewna pusta przestrzeń, jeśli chodzi o poezję religijną. Po latach wielkiej obfitości, gdy tworzył swoje poezje ks. Jan Twardowski zauważam pewne braki w tej dziedzinie. Wprawdzie pojawiają się efemeryczne wydania takiej twórczości, ale ogólnie mówiąc nie ma tak dużo tego typu utworów. Moja książka obejmujące trzy tomiki wierszy napisane w różnych okresach mojego życia miałaby ambicję dodać nowy „wątek” do tego nurtu współczesnej poezji. "Santo subito"- zbiór wierszy o Papieżu-Polaku powstał niedługo po pierwszym ("Blask świętości"-opublikowany w 2014 roku w innej książce), bo w wakacje w 2017 roku i został wydany tylko w formie e-booka. Od sierpnia 2017 roku do listopada tegoż roku miał ten tomik w internecie ok. 1200 wyświetleń. Można więc powiedzieć, że wyżej wspomniane tomiki w pewnym sensie są jakąś „nowością”, jeśli chodzi o poezję religijną, która była tak popularna w dawniejszych epokach, a obecnie rzadko jest czytana i wydawana.
W tym zbiorze wierszy-który można by nazwać tytułem „poezje zebrane”-da się wyróżnić dwa inne podzbiory powstałe przy różnych okazjach. Tomik „Szukając Andromedy” zawiera teksty z wczesnej młodości, kiedy to uświadomiłem sobie potrzebę pracy twórczej, choć nigdy nie miałem na to dość wiary, że mogę w tej dziedzinie coś osiągnąć. Zbiór pt. „Emolandia” powstał po doświadczeniu brania udziału w pewnym konkursie poetyckim dla autorów „po debiucie”. Organizatorzy tego konkursu jednak nie potraktowali zbyt poważnie moich utworów zawartych w innym tomiku i nawet nie odpowiedzieli na moje pytanie, czy moje teksty do nich dotarły. Pamiętam, że w tych zawodach poetyckich zwyciężyła książka ich lokalnego poety pod tytułem: „Brudy prać”. Nie chciałem prać brudów. To doświadczenie zniechęciło mnie na zawsze do uczestniczenia w tego typu konkursach. Postanowiłem szukać swojej drogi twórczej wydając książki nawet własnym kosztem nie licząc na wydawnictwa i redaktorów, którzy nie byli mi przychylni. Wracając jednak do „Emolandii” chciałbym powiedzieć, że to nie tylko próba rozliczenia z poezją tworzoną dla „własnej chwały”, jak to czasami ma miejsce w pewnych środowiskach, ale przede wszystkim chcę tu pokazać swoje motywacje do podjęcia pracy literackiej. Ta motywacja w moim przypadku jest bardzo prosta. Jest to „czysta radość tworzenia wierszy” oraz chęć spotkania się z ludźmi jakby w innej przestrzeni. Wprawdzie coraz mniej używanej, ale jeszcze aktywnej z powodu długowiekowej tradycji i wspaniałej twórczości tak wielu moich genialnych poprzedników, do których się odwołuję i których wymieniam w moich utworach.
Życzę potencjalnym moim czytelnikom, aby odnaleźli czas na realizację swoich marzeń nawet wtedy, gdy te zainteresowania są dalekie od pisania wierszy. Może się też tak zdarzyć-czego bardzo bym pragnął- że te moje skromne teksty nie tylko nie przeszkodzą, ale wręcz pomogą w lepszym poznaniu własnych fascynacji i inspiracji życiowych. Na koniec chciałbym serdecznie podziękować Władzom Gminy Ostrowa Lubelskiego z Panem Burmistrzem Józefem Gruszczykiem na czele za inspirację, a także Pani Dyrektor Szkoły Podstawowej w Rozkopaczewie Annie Czubackiej za wspieranie mojej pracy twórczej, córce Kasi za wykonanie szkicu Jana Pawła II, Panu Witoldowi Czubackiemu z Zamościa za dostarczenie mi zdjęć oraz wszystkim innym osobom, które przyczyniły się do powstania tej rocznicowej książki.
Autor
I. Szukając Andromedy
Wiersze, które pisane były w latach 1995—2015
Spokój bibliotek
Zawsze urzekał mnie czar szeleszczących kartek
Pachnących pieprzem i wanilii
Urok pustych sal tchnących
Widmami przodków
Półki pełne kurzu i wspomnień
Ciężkie od brzemienia lat
I treści patetycznej
Nikt tutaj już nie siedzi
Spadacie do przeszłości
Od tego okropnego patriotyzmu
Aż mi się chce wymiotować
Ale dla mnie jesteście wszystkim
Nawet jeśli nikt was nie otworzy
Za dziesięć lat
Kupimy sobie nowe karty pamięci
Lepsze dyski twarde
Będą przechowywały więcej danych
Wirusy nie zniszczą ich więcej
Tak jak białych kartek nie niszczy czas
Chyba że zabraknie prądu
Pamięci przeszłych pokoleń
Tak jak w przeszłości nasze dzieje są
Dla nas ważne
W dobie chwili
I plastikowych komputerów
Zawsze urzekał mnie spokój
Pustych bibliotek
I czar
Nie czytanych już książek
Spotkanie z Miłoszem
Szukam formy bardziej pojemnej
Powiedział kiedyś pewien człowiek
I zamieszkał w Kalifornii
Obcy ludzie inny klimat
Bardziej mu były miłe
Niż swój
Przyjechał do ojczyzny
Do której miał nie wrócić
Środek lata centrum Lublina
Biegłem by zdążyć na czas
Pomyliłem aule
Przyjechał DX
Nie on
Gdy słuchałem wykładu
Tego bęcwała brzmiały mi
W uszach słowa z doliny issy
Widziałem czaszki przestrzelone
Polskich poetów
kulą propagandy
Zbyt ciasno aby wyjść
Zbyt ciemno aby zostać
Za stary by żyć
Za młody aby umrzeć
Szukał formy bardziej pojemnej
Od najgorszego scenariusza grudniowych
Wydarzeń
Zniewolonych służalców
Tutaj było pełno
Ja jednak nie pogardzę
Staroświeckim wierszem
I jego rytm kołysze mnie do snu
Locja
Andrzejowi N.
wymyślone kosmiczne krainy
świat nierealny ale bardzo współczesny
co z nami zrobią za kilka lat
nie chciałem do nich nigdy wracać
kosmykami swojej pamięci
omiatałem zieleń otwartej przestrzeni
tu i ówdzie walały się horyzonty przeszłości
niemy maszt nieistniejącej rzeczywistości
zakotwiczałem się w glebie medialnego kolosa
wszedłem do hiperprzestrzeni
wirtualny szlak mnie doganiał
gdy biegłem zmęczony na cmentarzysko
jakichś tęczowych cywilizacji
nie było już nieba
zostały tylko atrapy
skróty myślowe
puste przestrzenie pauzy niedomówień
i przecinki życia
co jeszcze nas spotka
niczego już nie pragniemy
jak małe dzieci tarzamy się w piaskownicy
księżycowych uroków
tajemniczych egzorcyzmów człowieczeństwa
utraconego raju
dawnego dzieciństwa
nikt nam nie wmówi niedouczenia
kiedy układamy pasjanse z gwiazd
nieistniejących już dawno galaktyk
nim światło doszło tu
my umarliśmy nadzy z bezsensu
obdarci z godności i czerwieni
było tak mało
z nas
Silentium
Nic nie wiem nic nie wiem
Ogłuszony głośnikami jestestwa cieni
Zdumiony życiem mikrokosmosu
Szedłem dalej w głąb atomu
Nie było nasycenia nauka jest nieskończona
Tak jak dno kosmosu
Nie istnieje w karminowej chorej wyobraźni
Pogoń za literaturą
Niespełnionymi wytworami ludzkiej kultury
I znowu pustka
Fascynacja i rozgoryczenie
Miłość i nienawiść
Mazurek Chopina
Mój dobry przyjaciel
Chory na schizofrenię
Rozczepione światło czyjegoś życia
Biel i wszystkie kolory tęczy
Jakiś koszmar nocnego lokalu
Upiorne noce w Casablance
Bójka na ulicy
Blade światło latarni rzucało cień
Na idące prostytutki
Do snu utajenia łagodnego monsunu
Chiński syndrom przetrąconego motyla
Wszystko się zmienia
Skąd pochodzisz i dokąd zmierzasz
W tym kalejdoskopie kolorowych świateł
Wielkich miast
Piękne są w nocy
I tak smutne za dnia
Jakby zabrakło marzeń
Jakby zabrakło milczenia
Tak jakby wysublimowano coś
W śnie małego dziecka
Przeklęty rym
Metajęzyk poezji
Szeleszczące głoski podczerwieni
Uparte apostrofy niedomówień
I ten głupi niepotrzebny już dzisiaj rym
Tchnący staroświeckością i banałem
Ciągle mnie prześladuje
Jak niepotrzebny rupieć
Na śmietniku poezji
Jak wygasłe źródło jaskrawości
Próbuję od niego uciekać
Ale bez skutku jest za mną wciąż
O krok
Tak się już nie pisze wierszy
Pan wybaczy to niewspółczesne
Staromodne i sztuczne
Mówi mi mój niedoszły wydawca
Kiedy ratuję resztę swego honoru
Przetrąconą przez alkohol metaforą
Kiedy naginam potoczne słowa
W dymie wypalonego przed chwilą papierosa
Do klasycznego piękna
Ale one nie chcą mnie słuchać
Dalej biegną swoim torem prymitywnych konotacji
Niedorosłe do wielkich wierszy
Idealne do pospolitej konwersacji
Przekleństw i kłótni robotników
Wracających z pracy późnym wieczorem
Produkt uboczny
Zawsze obserwowałem trociny po cięciu drzewa
Strużyny metalu pozostałe po pracy ślusarza
Resztki mąki na świeżym chlebie
Ślady kół po wielkich ciężarówkach
Napełniały mnie zdumieniem
Ślady po procesji Bożego Ciała
Resztki zmiksowanych kwiatów
Rzucanych przez posłuszne dziewczynki
Tony metalu na złomowiskach
Sterty śmieci wywożone poza miasta
Hałdy odpadów radioaktywnych
Gromadzonych na dnie oceanów
Wielkie skarby naszej cywilizacji
Złoto Azteków i Inków
Jest niczym wobec nich
Zmęczenie materiału mówił
Stary fachowiec wyrzucając stare elementy
Zniszczonej maszyny
Resztki po sałatce mojej żony
Ktoś zjadł ze smakiem
Tak jak moje wiersze
Produkt uboczny w procesie finalnym
Czy początkowym
Bycia człowiekiem
Jakiś odpad od głównej produkcji
Życia
List bez adresata
Piszę jeszcze jeden tekst
Pewnie zupełnie absurdalny
I nie wiem ile czasu mi zostało
Pozbawiony większego sensu
W całym tym zamieszaniu zwanym sztuką
Non omnis moriar
Memento mori
Jakieś przepowiednie starych delfickich
Wyroczni
Bzdury Nostradamusa
Pieśń o końcu świata
To mnie nie osłabia ani przerasta
Stoję bardzo dumny i spokojny pośród
Swojego losu
Jak kamień milowy
Jak znak orientacyjny dla nowych pokoleń
Jeśli one nastąpią na ten szlak
Ale myśl o tym że nikt nie odszyfruje
Tego kodu
Że nigdy nie odtworzą tego komunikatu
Skierowanego do nich
Mnie przeraża
Pośród nieskończonego kosmosu
Zaistniał cud życia
Na kilka chwil
Pośród szumu i szmeru łączy powstała
Nowa treść do kogoś skierowana
Nikt nie odebrał telefonu zza światów
Cud porozumienia występuje rzadko
Współbrzmienie i empatia tylko
W wyobraźni poetów
Ważna jest gotowość do kontaktów
Nawet wtedy gdy ich już nie ma
Przesilenie wiosenne
I znowu ktoś się powiesił
Zabili kilka tysięcy w nairobi czy na końcu świata
Tego nie wie nikt
Kilka setek zostało z trzęsienia ziemi
W chinach
Już nie dokonuje się aborcji ani eutanazji
W stanach zapomnieli zamknąć gaz
Rurociągiem prowadzącym pod oceanem
Strzępy wiadomości codziennie nas prześladują
Okropnie pokręcone newsy
Odmieniane przez przypadki
We wszystkich językach świata
Tak rzadko życie
Tak często śmierć
Wiośnie niosącej nas do raju
Paranormalność jak zwykle w modzie
Idący inaczej na topie
Tylko ci zwykli śmiertelnicy
Do kasacji
Nowy rezerwat przyrody
Przedpotopowe mamuty
I kilka innych stadionów
Wybudują nam na igrzyska
Dinozaury zostaną na swoim miejscu
Reszta gametów niekoniecznie
Nie zwątpić w czarujące idee
Resztek wartości
Sen rodzącej się do życia metaepoki
W sens pisania wierszy
Trudno tak
Harmagedon
Koniec epoki lodowcowej
Zwiastuje nowe problemy
Ktoś bawi się w proroka i odgaduje
Przyszłość świata z drogi mlecznej
Wcześniej wróżono już z fusów czy wypitej
Przed 12 kawy
Z kart tarota i czarodziejskiej kuli
Dobre wróżki już nie istnieją
Tylko w bajkach zwycięża dobro
Nie ma już nic kolorowego
Dominuje czerń i nieśmiertelne okulary
Przeszłości
Z nowego nieba nie wrócił nikt
Gdzieś pogrzebano sen radości i marzenia
Stara ziemia to mit
Są raczej nieokreślone i niedokładne
Nim wypito poranną herbatę zasypała ich lawa
Pamiątka dla przyszłych pokoleń
Które nie nastąpią
Martwe posągi życia
Przetrwają miliony lat
Płacz małego dziecka
Znowu obudzi świat
***
Pamięci T. Różewicza
Niezbyt przychylny artykuł w Poezji
Szukano rymów na lekcjach poetyki
Treść zginęła im nagle z oczu
Przerost formy nad sztuką
Brak starodawnej metafory i klasycznych reguł
Udziwnionej interpunkcji błąd
Wyrzucał mu niedouczony gmin
Nieznający się na wielkiej poezji
Wielki krytyk pisał złośliwy pobrzmiewający drwiną esej
A jednak On był mistrzem
Któremu nie dorastaliśmy do początku zgłosek
Słup granitowy znaczący nowy nieznany szlak
Poetyzowanie nie umarło ale nabrało nowej krwi
Obraz czy piękno makijażu
Starannie dobieranych wyrazów
Światło czy dźwięk
Słowo lub czyn
Uczucia bez uczuć
Wyrazy bez słów
Odwieczny dylemat
Uderzyć tak mocno i celnie
Bez patosu i wielkich sylab
Lakonicznie i oszczędnie
Bez niepotrzebnych emocji
By trafić w środek serca
Zabitego przez słowa
Nieodgadnionego sensu
***
Pamięci S. Lema
Czy lem zna lena i lenę
Wielka łuna wznosi się ponad horyzontem
Nikt tedy jeszcze nie przechodził
Solarna zorza świeci jasno w ciemnym półmroku
Sztuki współczesnej
Powracający z gwiazd szukają cię w kosmosie
Czy innym życiu
Gdzie jesteś nowy bajkopisarzu królestwa
Przyszłych pokoleń fantasto
Czekają na ciebie twoje niezniszczalne roboty
Przerobione na złom
Wielka literatura pada na kolana
Filozofia czy etyka
Science fiction ale niezupełnie
Powieść kosmiczna albo kosmogoniczna odyseja
Mnożą się terminy jak grzyby po deszczu
Rozważają od lat krytycy
Pieśń o Bogu w którego nie wierzył
Ze znakiem zapytania
Przerobiono wszystkie tytuły
Pandemia grafomanii ogarnęła historyków
jakiejś literatury
Tak bardzo niewspółczesnej
Gdy nic nie wymyślili oprócz powtarzania
dawno znanych sloganów
i zgłupieli od zgadywanek
usłyszałem głos Pana
Upał i wiersze
Bo jak jest upał
To wiersze stają się krótsze
Maleją i znikają
Szukając swoich normalnych rozmiarów
Bo jak jest upał
To wiersze ledwie dyszą
Tarzają się w mokrym piasku
Szukając staroświeckiego czytelnika
Ale ludzie wtedy idą na basen
Albo do teatru
Robią zakupy w supermarketach
Rozmawiają o handlu i remontach
Czy o seksie
Leżą nad wodą i czytają horoskopy
i patrzą na półki pełne
wielkiej sztuki
jak na wiedzę bezużyteczną
Piją schłodzone napoje albo piwo
Marząc o dalekich podróżach
Do nieznanych odległych krajów
Bo jak jest upał to wiersze stają się
Krótsze jakby poecie zabrakło sił
Do ich napisania
Są takie przezroczyste
I pocą się straszliwie i męczą
W tym okropnym upale
Wiersze są wszędzie
codziennie bawię się słowami
jak znalezionymi
na plaży zabawkami
idę na długie spacery
i patrzę jak wędrują po niebie
ptaki a każdy z nich inny
siadają na drutach
jak na pięciolinii
nuty Chopina
a ja zbieram wyrazy i łączę
w usłyszane melodie
w nieznane triady
zbieram je jak grzyby w lesie
starsza pani
jak mała dziewczynka kwiaty
na zielonej łące
i umieszczam je w książce
wiersze są wszędzie
wystarczy dobrze posłuchać
wystarczy psalm o radości zaśpiewać
a przyjdą do ciebie same
i przytulą się do twego snu
tuż nad ranem
Piękna twarz
piękna twarz to brzmi znajomo
to patetyczny song
czy pobożne życzenie
już kiedyś o nią walczono
nikt nie wie jak wygląda
ten mój zwykły wizerunek
fizjonomia bohatera
czy łotra spod ciemnej gwiazdy
maluję portret swojego życia
pastelowymi i czarnymi kolorami
niepewny i przez wszystkich
do końca niepoznany
i zadaję sobie ciągle
i od nowa proste pytanie
czy oryginał jest prawdziwszy
czy ten pan na obrazie namalowany
Zginanie
Chciałbym napisać nowy wiersz
Odporny na zginanie
Wytrzymały na uszkodzenia mechaniczne
Nie tylko bardzo uodporniony na krytykę
Ale i na błędy poety
I na niedouczenie zwykłego czytelnika
Jeśli jakimś cudem się trafi
Na śmietniku świata
Na rupieciach internetu
I odszyfruje jego ukryty sens
Chciałbym napisać wiersz
Odporny na korozję
Płynącą ze sztuki obrazkowej
Konkurujący z wszędobylskim obrazem
Walczący z you tube
Mający porządną instrukcję obsługi
Na wypadek awarii
I gwarancję obejmującą
Wady wynikłe
Z niewłaściwego użytkowania
Nasz Patron
przedyskutowaliśmy o nim
całe noce
pijąc zimną herbatę nad ranem
omówiliśmy wszystkie za i przeciw
zdziwieni że w zimie znowu
pada śnieg w zakopanem
wymarzyliśmy Go tak
jak dziecko prezent na gwiazdkę
myśląc o królach i wielkich przodkach
pisarzach i pedagogach
z orłami chwały i sławy
w szlacheckim herbie
jak na złotej tarczy
że gdy przyszedł do nas zatroskanych
w pewien zimowy cichy wieczór
w czerwonym papieskim stroju
ze srebrnym pastorałem
oniemieliśmy z zachwytu
przecież to jeden z nas
polak i wielki poeta
największy pasterz
co wzleciał do samego błękitu
prowadząc do samego nieba
nas
zwykłych zjadaczy chleba
Same płyną
Mojej żonie
Rzeki Babilonu
Cywilizacje starożytne
Kultura kreteńska i minoska
Kultura życia i śmierci
Nadziei i zwątpienia
Tak idą przez dzieje
Jak łzy przez ludzkie życie
Twoje łzy
Same płyną
Powiedziałaś mi
Tamtego wieczoru
A miało to urok zagubionego raju
Edenu którego już nie ma
Do którego zdążamy
Idąc śladami Kościoła
Idąc ciągle od nowa
Gubiąc ślady wśród śnieżnej zawiei
Współczesnej cywilizacji
Same płyną mówiłaś
Myśląc o łzach
Które skropiły moje ręce bardzo obficie
I były ciepłe jak dobroć
Która sączyła się z naszych
Serc
Strunami Bożej łaski
W drodze do zagubionej przystani życia
Tren o dziewczynie
K. X. już nie istnieje
Zostawiła po sobie krąg bólu
Lekki kosmyk włosów
Ofiarowany na kilka dni
Przed odejściem
Kilka starych i nowych fotografii
Parę wspomnień subtelnych jak wiatru powiew
Odeszła i nie wróci już więcej
Do swoich spłakanych rodziców
Pozostawiła zagadkową przestrzeń tajemnicy
I zmowę milczenia wszystkich
Mądrych odpowiedzi
Dla tych co ją znali
Definicja tragizmu Arystotelesa
Zanik wszelkich wartości
W samym rozkwicie
Dlaczego piękno zamienia się w brzydotę
Miłość w nienawiść
Nadzieja w rozpacz
Po prostu takie jest życie
Krótki wiersz o miłości
Siedziałem na dworcowej ławce
Zielone światła wsiąkały
W deszczową mgłę
Latarnie rzucały upiorne cienie
Przechodnie wydawali się złowrogimi duchami
Tylko dziewczęta okazywały
Swój zawrotny urok
Tak jak zwykle
I było ciemno smutno i nijako
A nade mną tylko mrok
Sen o Jakubie współczesnym
gdy ukradł oko lasu
to ja ścigałem go zawczasu
gdy ukradł oczy nieba
to ja goniłem go bo było trzeba
gdy schował diament piachu
to ja chwytałem go bez strachu
gdy porwał oczy morza
to ja goniłem go w przestworzach
gdy schwycił sopel ognia
to ja szukałem go aż do dnia
kiedy porwał ramię wiatru
to ja ścigałem go na statku
gdy zagubił jądro ziemi
to ja krzyczałem by się zmienił
gdy zawłaszczył dno jeziora
to ja krzyczałem by przyszła pora
gdy przywłaszczył sobie skarby puszczy
to ja z nim pobiegłem aż w zapusty
gdy skradł obraz z Rzymu
to Papież gonił go do Krymu
gdy zabrał złoto Bogu
to znalazł się gdzieś na niebios progu
gdy ukradł…
i tu nastąpiła…
cisza…
bo dalszych słów poeta
już nie usłyszał