E-book
7.88
drukowana A5
52.69
Księga Wojny: Proditio

Bezpłatny fragment - Księga Wojny: Proditio


5
Objętość:
330 str.
ISBN:
978-83-8189-791-4
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 52.69

Książkę dedykuję mojemu najlepszemu przyjacielowi. Dziękuję, że jesteś ze mną, kiedy inni się odwracają plecami, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Kocham Cię.


Czasem, nawet morderca może być ofiarą. Zrozumiałem to, gdy poznałem Searę Levine.

Niekiedy czynimy źle, myśląc że tylko w taki sposób zdołamy przeżyć.

Księżniczka Locusa udowodniła, że ludzie widzą w nas potwory, choć w środku, a czasem bardzo głęboko, mamy oblicza aniołów. Bo nikt nie urodził się zły. Każdy jest stworzony w jakimś celu.

Seara Alana Drogas Levine. Zapamiętajcie ją.

Oto jej historia.

— V. S

PROLOG

Księżniczka Meliora oraz książę Daray czekali na narodziny swojej córeczki, aż wreszcie, urodziła się Seara Alana Drogas Levine. Cały naród świętował. Zwłaszcza, że w tym samym dniu, Daray został królem Locusa. Młodzi władcy byli szczęśliwi i nie mogli się doczekać chwili, kiedy moc córki zostanie ujawniona. Może będzie kontrolować żywioły? Albo zdobędzie umiejętność czytania w myślach, lub będzie potrafiła mówić w każdym języku? Ludzie zakładali się o wysokie sumy sądząc, że uda im się odgadnąć przyszłą zdolność Seary. Lud musiał czekać do szóstych urodzin dziewczynki, ponieważ w szóste urodziny każde dziecko ujawnia swoją moc. Niekiedy jednak człowiek nie ukazuje żadnej umiejętności, a jeszcze rzadziej, jest ofiarą klątwy.

W końcu, kiedy dziewczynka skończyła sześć lat, rodzina królewska przeżyła szok. Z godziny na godzinę dziecko się czuło coraz gorzej. Saluterki wykorzystywały każdą namiastkę swojej mocy, próbując uleczyć biedną księżniczkę. Wszyscy jednak potajemnie wiedzieli co się dzieje z Searą. Gdy Daray i Meliora usłyszeli diagnozę córki, popadli w głęboką rozpacz.

— Wasza Wysokość — rzekła poruszona Saluterka — Seara jest obarczona klątwą.

Meliora padła w ramiona męża i zaczęła płakać. Klątwa oznacza hańbę, mrok i wieczne potępienie. Saluterki potrafią ujrzeć aurę, z której mogą wyczytać, jaką dziecko ma umiejętność. W ten właśnie sposób jedna z lekarek odkryła, co się dzieje z dziewczynką. Daray nie chciał jednak tracić nadziei, że uda mu się uratować Searę.

— Co się z nią stanie?

— Codziennie, po kres życia musi zabijać. Każdego dnia ma paść z jej ręki co najmniej jedna ofiara. Inaczej ona sama umrze.

— I od początku to wiedziałaś? — warknął.

— Wasza Wysokość — zaczęła się tłumaczyć — Niekiedy aury są niejasne. Tak było w tym przypadku. Musiałam się upewnić, czy to rzeczywiście klątwa.

Król się załamał. Przez pewien czas próbował przełamać przekleństwo różnymi sposobami, lecz na próżno. Zamknął się w swojej komnacie i nikt nie mógł wejść do środka.

Godziny mijały, a Seara jeszcze bardziej słabła. Królowa siedziała obok córeczki. Meliora wiedziała, że istota, której dała życie, umiera. Trzymając rękę leżącej na łóżku dziewczynki, bała się, że zaraz zniknie. Ból przeszył serce władczyni.

— Kocham cię, Searo. Nigdy o tym nie zapominaj — rzekła przez łzy. Usłyszała kroki, więc odwróciła się, mając nadzieję, że ujrzy męża. Jednak to był jej ojciec, Severis Levine.

— Co chcesz uczynić? — spytał córkę. Ta pokręciła głową.

— Nie pozwolę jej umrzeć

Ojciec Meliori usiadł po drugiej stronie łóżka i pogłaskał swoją wnuczkę po ciemnych włoskach.

— Czy chcesz, żeby w przyszłości narodem rządził morderca?

— Ona nie jest morderczynią! — warknęła zdenerwowana królowa.

— Ale będzie. Nie ma innego wyjścia — Severis westchnął — Nie zrobię nic, na co mi nie pozwolisz, ale pomyśl, co jest najlepsze dla dobra Seary i królestwa?

— Powiedzmy narodowi, że jest bez mocy — wzruszyła ramionami — Wytrenujesz ją na żołnierza i na władcę.

Severis kiwnął głową. Następnie pocałował dziewczynkę w czoło i wyszedł.

Królowa siedziała z księżniczką, opowiadając jej różne bajki. W pewnej chwili wyciągnęła nóż z sukni i podała go Searze. Ta, nieświadoma co się dzieje, chwyciła ostre narzędzie drżącymi rączkami.

— Kocham cię Searo. Pomimo wszystko — to były ostatnie słowa Meliori. Ręką córki, wycelowała nóż w swoje serce. Mocnym ciosem przebiła je ostrzem. Konając, padła na podłogę.

* * *

Severisa obudziły krzyki. Szybko wstał z łóżka i pobiegł do pokoju swojej wnuczki, skąd dochodził hałas. To, co tam zobaczył, było jak ujawnienie jego najgorszych koszmarów. Królowa leżała martwa na podłodze, z nożem wystającym z piersi, a Seara siedziała skulona na łóżku cała we łzach. Dłoń dziewczynki i suknia poplamione były krwią, podobnie jak prześcieradło. Krzyczała i jęczała, nie wiedząc, co się dzieje. W końcu miała tylko sześć lat!

Dziadek podbiegł do niej i mocno przytulił. Zamknął oczy, próbując wymazać widok martwej córki ze swojej głowy. Strażnicy ich otoczyli. Przybiegł także Daray. Kiedy zobaczył zwłoki żony, wrzasnął. Spojrzał na swoją córkę z odrazą i przerażeniem. Chciał do niej podejść, jednak Severis go zatrzymał, zapewne bojąc się, czy mężczyzna nie zrobi jej krzywdy.

— Zostaw dziecko w spokoju!

— Nie! Coś ty zrobiła!? — krzyczał przez łzy. Kucnął przy zwłokach i dotknął dłoni żony. Jej szata umazana krwią sprawiła, że zaczął jeszcze głośniej szlochać.

— Nie chciałam tatusiu! — pisnęła dziewczynka.

Mężczyzna spojrzał na nią i pokręcił głową. Roztrzęsiony, szybko wstał i opuścił pokój.

Następne dni były pełne żałoby. Po uroczystym pogrzebie, Severis na nowo objął rządy w Locusie, a cały dwór zmusił do złożenia przysięgi, że przyczyna śmierci królowej zostanie tajemnicą. Król przedstawił narodowi Searę, jako dziedziczkę bez mocy. Zaczął ją także szkolić na żołnierza, jak życzyła sobie Meliora. Z latami, dziewczyna stawała się coraz potężniejsza. Każdego dnia zabijała, realizując klątwę, a słuch o jej ojcu zaginął.

1

Seara

.Jedenaście lat później


Razem z Amabel kopiemy grób dla mojej ofiary. Gdy zabijałam tego mężczyznę, poczułam się silniejsza. Chciałam skakać, krzyczeć i śpiewać. Odnosiłam wrażenie, że jestem najpotężniejszą istotą na świecie. Znajdowałyśmy się w lesie, niedaleko pałacu- naszego domu. Realizowałam klątwę, która czyniła ze mnie mordercę. Odetchnęłam głęboko, kończąc to, co zaczęłam.

— Okey — wyszeptała Amabel — Wystarczy teraz włożyć ciało.

Kiwnęłam głową i pociągnęłam zmarłego w stronę dziury. Był ciężki, ale dałam radę go wrzucić do grobu. Żałowałam, że potraktowałam go jak lalkę, którą się wyrzuca, lecz nie miałyśmy czasu na odprawienie pogrzebowej ceremonii. Ba! Nawet nie znałyśmy imienia tego faceta, więc pogrzeb byłby i tak żałosny.

— Żegnaj człowieku! — powiedziałam, popychając zwłoki.

W tym samym czasie moja towarzyszka stała na czatach. Kiedy już zakopałyśmy dziurę, ruszyłyśmy w stronę domu, przez tajgę. Szłyśmy w milczeniu. Może dlatego, że to był pierwszy raz, kiedy Amabel towarzyszyła mi podczas pełnienia klątwy. Było mi wstyd za to, co robię, chociaż wyboru nie miałam. Albo będę zabijać, albo ja sama umrę. O moim nieszczęsnym losie, dziewczyna dowiedziała się dwa miesiące temu i dopiero dzisiaj zgodziłam się, aby w tej wyprawie uczestniczyła. Schyliłam się, unikając w ten sposób zderzenia z gałęzią.

— Więc… — powiedziała Amabel próbując przerwać ciszę — Co powiesz na to, abyśmy po treningu spędziły wieczór tylko razem? Takie piżama-party? Bez Clausa.

Uśmiechnęłam się, słysząc tę propozycję.

— Byłoby fajnie — odpowiedziałam szeptem, by nikt nas nie usłyszał. Wątpię, czy ktoś panoszyłby się w lesie nad ranem, ale pewności nigdy za wiele.

— To świetnie! — krzyknęła entuzjastycznie. Zaczęła tańczyć taniec szczęścia. Aczkolwiek, nie przypominało to tradycyjnego tańca.

Roześmiałam się, widząc jej ruchy.

— Spokojnie wariacie — szturchnęłam ją w ramię i zatrzymałam — Zanim wrócimy do pałacu, muszę ci coś powiedzieć. Dziękuję, że ze mną poszłaś — odparłam całkowicie szczerze — To dla mnie wiele znaczy.

Wzruszyła ramionami.

— Od czego się ma przyjaciół? — dała mi kuksańca w bok, wywołując w ten sposób kolejną dawkę śmiechu. Po tej wyprawie, jej białe, długie włosy były w nieładzie. Blada twarzyczka umazana błotem, a fioletowe oczy lśniły chęcią do walki. Amabel była niską dziewczyną, jeszcze niższą niż ja, ale miała ogromne serce wojownika.

Brnęłyśmy dalej, przechodząc przez most, który prowadził na drugą stronę rzeki. Zanim się obejrzałyśmy, przekroczyłyśmy bramę pałacu. Straż sprawdziła, czy nie jesteśmy Zmiennokształtnymi. Jak to zrobili? Yyy… może wyjaśnię kiedy indziej.

* * *

— I jak było na misji? — zapytał Claus, gdy weszłyśmy do sali treningowej. „Misjami” nazywał moje wypady do miasta, lasu czy innych miejsc, by kogoś zabić. Niekiedy wyjeżdżałam poza stolice, a nawet poza królestwo, by nie wzbudzać podejrzeń, że w Locusie, grasuje seryjny morderca, czytaj: ja. W końcu, któregoś dnia ktoś mógłby mnie rozpoznać, gdybym polowała w jednym miejscu.

Przestałam zapuszczać się tak daleko, ponieważ nie mogłam wykonywać swoich obowiązków. Król, czyli mój dziadek sprawił, że zaczęłam wykonywać egzekucje na niektórych więźniach. To ułatwiało sprawę i trochę kumulowało uczucie wstydu, ponieważ miałam świadomość, że zabijam złych ludzi. Tych, którzy dopuścili się naprawdę okropnych rzeczy.

Powracając do treningu. Nasza sala treningowa była ogromna! Ściany, jak i podłoga zostały pomalowane szarą farbą i obłożone ochronnymi materiałami. W kątach znajdowały się półki, a na nich przeróżna broń. Na samym końcu pomieszczenia były też tarcze, przy których można trenować celność, strzelając z łuku. Ale to nie wszystko. Na suficie wisiały drążki i wbudowano także ściankę wspinaczkową.

— A wiesz, że świetnie!? — odpowiedziałam — Odkryłyśmy, że na zachód od nas, znajduje się królestwo pingwinów. Może się tam kiedyś wybierzemy? — zapytałam, na co on, parsknął śmiechem.

— Jeśli kiedykolwiek powiesz śmieszny żart, to obiecuję, że wytatuuję go sobie na plecach — powiedział. Przewróciłam oczami, słysząc tę uwagę i podeszłam do niego, by porozmawiać. Kątem oka widziałam, że Amabel wybierała broń. Zdecydowała się na włócznie.

— Dzisiaj będzie bardziej tradycyjnie — powiedziała, odwracając się do nas oraz przerywając naszą konwersację.

— Czyli co? Pojedynek? — spytałam, modląc się w duchu, aby odpowiedziała przecząco. Jeszcze w całym moim życiu nie zdarzyło się, bym go wygrała.

Moja przyjaciółka przytaknęła. Jęknęłam zatem i nakazałam Clausowi wybrać pole bitwy.

— Presun, wiek trzeci. Wtedy było tam pięknie — powiedział.

— Świetny wybór — pochwaliłam go, wzdychając. Ukłonił się żartobliwie i zmierzwił mi włosy.

— Nie marudź. Może tym razem uda ci się wygrać — uśmiechnął się arogancko, a ja pokręciłam głową. To właśnie Claus najczęściej wygrywał. Gdybym teraz zwyciężyła, pewnie wpisalibyśmy to do kroniki Locusa.

Mężczyzna ruszył ku półce z bronią i wybrał bicz ze stalowymi prętami.

Już.

Po.

Mnie.

Teraz moja kolej, aby wybrać sprzęt. Postanowiłam poćwiczyć strzelanie z łuku.

Claus i ja stanęliśmy naprzeciwko naszej przyjaciółki. Potrafi wywoływać iluzje. Właśnie dzięki tej umiejętności możemy być w tak niezwykłych miejscach, jak Presun. Kiedyś imperium kultury w kraju, a dziś tylko gruzy. Miasto zostało zniszczone przez wojnę ze Zmiennokształtnymi.

Amabel zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i uniosła ręce ku nam. Wtem, ściany zniknęły, sufit się rozmazał, ziemia lekko zatrzęsła, a ja pojawiłam się w zupełnie innym świecie. Moich przyjaciół przy mnie nie było. No to cóż… zaczynamy trening.

Zlustrowałam otoczenie dookoła. Była ciemna, chłodna noc. Znajdowałam się w okolicy, w której pachniało niezbyt przyjemnie. Na dodatek, ze względu na porę dnia, nie mogłam niczego dostrzec. Żadna pochodnia się nie świeciła, więc musiałam polegać na słuchu.

To naprawdę niesamowite, że czułam się, jakbym naprawdę była w Presun. Wolałam się nie zastanawiać nad tym, jak to możliwe, że Amabel potrafi sprawić takie niezwykłe iluzje. Kiedyś się jej spytałam, jak to robi, że manipuluje czyimś umysłem, ale po paru godzinnych tłumaczeniach, z których i tak nic nie wyciągnęłam, poddałam się.

Dobrze, czas zacząć działać. Pobiegłam wzdłuż miasta, jednak po kilkunastu minutach truchtu stwierdziłam, że to bezcelowa bieganina za nie wiadomo czym. Postanowiłam wejść na dach i obejrzeć panoramę miasta, by zorientować się, gdzie dokładnie jestem. Weszłam do środka pewnego, zniszczonego domostwa z kamienia brunatnego, mając nadzieję, że w środku nikogo nie będzie. Wchodząc, odkryłam, że pomimo iż ten budynek wyglądał na niestabilny, to miał jakieś atuty. Był wysoki i wierzyłam, że z jego dachu naprawdę więcej zobaczę. W środku było na szczęście pusto, więc poszłam dalej. Moje serce waliło jak szalone, bojąc się, czy mój przyjaciel nie postanowił zrobić tutaj zasadzki. Mógł się przecież gdzieś ukryć, chcąc zaatakować mnie z zaskoczenia.

W prowizorycznej kuchni znalazłam drabinę. Wspięłam się po niej, ignorując skrzypienie starego drewna. Wkroczyłam do dziury w suficie i w ten sposób znalazłam się na strychu. Usiadłam na podłodze, myśląc co dalej. Poza tym musiałam przez chwilę odpocząć i się uspokoić przed spotkaniem z przeciwnikiem, które niechybnie nadejdzie.

Jeśli chodzi o ten pojedynek, to polega on na tym, że: Ja i Claus mamy za zadanie odnaleźć Amabel. Kto pierwszy ją znajdzie i pokona, zakończy tę symulację, jednocześnie kończąc ten trening. Na początku jednak najlepiej jest załatwić konkurenta. Wydaje się proste, ale w praktyce jest gorzej.

Serio! Wierzcie mi na słowo.

Wstałam, próbując znaleźć coś, co pozwoliłoby mi zniszczyć sufit, aby później wejść na dach. Materiał, z którego był wykonany, wydawał się słaby, ale moje strzały nie były na tyle mocne, by go zniszczyć. Chodziłam po pomieszczeniu, lecz niczego pożytecznego nie znalazłam.

Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Chwyciłam mocniej łuk. Tak mocno, że aż mi kłykcie zbielały. Jak najciszej, zeszłam na dół, by sprawdzić kto to. Mój mózg pracował na pełnych obrotach, gotowy do walki. Obróciłam się, co się okazało złym posunięciem, bo zostałam zaatakowana. Poczułam mocny ból, kiedy bicz Clausa uderzył mnie w twarz. Pod wpływem szoku, upadłam na plecy. Mój przeciwnik wykorzystał to i szykował się do kolejnego ataku, więc szybko przesunęłam się na bok, unikając w ten sposób uderzenia. Naciągnęłam niedbale strzałę na cięciwę i posłałam ją w stronę mężczyzny. Trafiłam go w ramię, chociaż nie jestem tego do końca pewna, bo było, jak już wcześniej powiedziałam, ciemno. Podniosłam się z ziemi i pobiegłam, uciekając od niego. Gdy byłam wystarczająco daleko, dotknęłam rany na policzku. Krwawiłam.

— Dzięki Claus — wyszeptałam do powietrza. Ciekawiło mnie, jakie on ma obrażenia. Oby nic mu się nie stało, po spotkaniu z moją strzałą.

Nie mogłam się tym teraz przejmować. Powinnam kontynuować trening. Ruszyłam zatem dalej, w kierunku wieży Sivisa, kiedyś najsłynniejszej budowli w całym królestwie. W moich czasach, w pięćset czterdziestym szóstym roku, po tej wieży zostały tylko szczątki. Dobrze, że widziałam jej obrazy w książkach mojego dziadka. Dzięki temu wiem, jak wyglądała i gdzie jej szukać. Prawdopodobnie to tam ukrywa się Amabel. Instynkt mi tak podpowiadał, a z doświadczenia wiem, że warto go słuchać.

Byłam już bardzo blisko celu, kiedy świat się rozmazał, a ja znów znajdowałam się w sali treningowej. Odzyskałam ostrość widzenia dopiero po chwili. Pomieszczenie nie wyglądało tak, jak przed symulacją. Elementy sufitu spadały na podłogę. Połowa pomieszczenia stała w ogniu.

Poszukałam wzrokiem swoich przyjaciół. Amabel leżała na ziemi, a jej twarz i włosy były we krwi. Obok niej znajdowały się kawałki rozbitego szkła. Dostrzegłam, że wszystkie okna w sali zostały zniszczone. Nie mogąc patrzeć na ten chaos, odwróciłam głowę w stronę dziewczyny. Claus próbował ją obudzić, jednak nie reagowała. On także krwawił, ale po wyrazie jego twarzy mogłam wywnioskować, że bardziej interesowała go Amabel.

Raptem, nastąpił huk i ziemia się zatrzęsła. Normalnie prawdziwa apokalipsa! Po drugiej stronie pomieszczenia sprzęty treningowe wybuchły. Nie mogłam złapać oddechu z powodu dymu.

Myślałam tylko o jednym. Musiałam nas uwolnić. Na szczęście drzwi zostawiliśmy otwarte.

— Musimy się stąd wynosić! — wrzasnęłam. Claus popatrzył na mnie i z powrotem na wojowniczkę. Zacisnął usta w wąską kreskę i pokiwał głową. Przeczołgałam się ku niemu i pomogłam wynieść Amabel z tego piekielnego pokoju. Niestety, na zewnątrz było jeszcze gorzej. Żołnierze biegali w różne strony. Niektórzy walczyli, tylko czemu przeciwnicy nosili te same mundury? Każdy ubrany był w czarny mundur z naszywką sztyletu na plecach.

To byli nasi wojownicy.

Zdezorientowana wstałam i podałam rękę Clausowi, który ją odepchnął.

— Searo! Biegnij po pomoc! — usłyszałam. Mój przyjaciel podniósł białowłosą dziewczynę i szedł, trzymając ją w ramionach.

— I mam was zostawić!? — krzyknęłam.

— Nie uratujesz nas, siedząc tutaj! A Amabel potrzebuje Saluterki! — ryknął już zniecierpliwiony. On ma rację. Ruszyłam najszybciej jak mogłam w głąb pałacu, szukając lekarki dla mojej przyjaciółki. Pędziłam naprzód, nie interesując się, co się dzieje wokół mnie. Nie powinnam tego robić, ponieważ za późno zorientowałam się, że w moją stronę pędzi pocisk. Uniknęłam śmierci, dzięki żołnierzowi, który mnie popchnął. Uderzyłam plecami o podłogę.

Zabolało.

Próbowałam wstać, lecz ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Cholera! Nie mogłam tak leżeć, gdy moje królestwo się wali. Na szczęście strażnik, który mnie uratował, pomógł mi stanąć na nogi.

— Co tu się wyrabia!? — wrzasnęłam, zamiast dziękować za uratowanie życia. Zaczęłam kaszleć i do oczu napłynęły mi łzy wywołane dymem.

— Jest inwazja! Zmiennokształtni wdarli się do pałacu! — odpowiedział.

Przerażona, ruszyłam dalej, choć straciłam orientację, dokąd tak w ogóle biegnę.

Jak mogli Zmiennokształtni wtargnąć do pałacu? Te stworzenia, a raczej ludzie, to istoty, które mogą zmienić się w cokolwiek. Byli pierwszymi zmutowanymi ludźmi, którzy się obudzili po użyciu broni biologicznej, przez naszych przodków tysiąc lat temu. W Królestwie Impirian są władcami, ale nie tutaj. Według mojego dziadka, Zmiennokształtni to nasi wrogowie.

Wszędzie było ciemno. Nie wiedziałam już kompletnie gdzie jestem, ani jak mam znaleźć pomoc dla Amabel. Ktoś albo coś mnie popchnęło, choć jakimś cudem udało mi się nie upaść.

Odwróciłam się i ujrzałam wilka z nienaturalnie zielonymi oczami. Zrozumiałam, że przede mną stał Zmiennokształtny. Nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu. Stałam i tylko na niego patrzyłam. Ten stan nie mógł trwać w nieskończoność. Ogarnęłam się i ustawiłam w pozycji bojowej, lecz w środku, trzęsłam się ze strachu.

— Pokaż swą prawdziwą twarz — warknęłam. Zwierzę skamlało, wywołując w ten sposób we mnie współczucie. Dostrzegłam, że jest ranne i krwawi. Napełniła mnie chęć pomocy, ale nie uczyniłam niczego, by je uratować. Spojrzałam jeszcze raz w te dziwne oczyska. Wilk zaczął się powoli wycofywać. Czy on nie zamierza mnie atakować? Ze zdumienia otworzyłam szeroko oczy. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, lecz nagle świat po raz kolejny się rozmył, a ja straciłam przytomność. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam to ból, kiedy moja głowa uderzyła o podłogę.


Zamrugałam kilka razy, próbując przyzwyczaić się do światła. Znajdowałam się w małym, czystym pomieszczeniu, zwanym izolatką.

Nikogo przy mnie nie było.

Obok mojego łóżka (jeśli w ogóle mogę nazwać to coś, na czym leżę łóżkiem) stało lustro. Zerknęłam na swoje odbicie, by dostrzec, czy wyglądam tak samo, jak się czuję.

Moje ciemne włosy były brudne i w kołtunach. Skóra nabrała jaśniejszego odcienia. Jeszcze bardziej schudłam i wyglądałam jak prawdziwy szkielet, ale ten stan raczej nie był w wyniku niedawnych wydarzeń. Nie miałam już stroju, w który ubrana byłam ostatnio. Teraz nosiłam czarną koszulkę i legginsy.

Zaczęłam się gapić w sufit, zadając sobie pytania, na jakie nie znałam odpowiedzi.

Ile tutaj leżę?

Jak długo byłam nieprzytomna?

Przypominałam sobie każdą sekundę z tego, co się wydarzyło w pałacu, zanim straciłam przytomność. O nie! Moje królestwo zostało zaatakowane przez Zmiennokształtnych. Wiele kolejnych pytań narosło w mojej głowie. Głównie tych z serii: Dlaczego? Po co? Czy wrogowie osiągnęli swój cel? Aż wreszcie, coś do mnie dotarło.

AMABEL!

Miałam odnaleźć dla niej pomoc. Zawaliłam. Oby jej się nic nie stało. Poprzednio, kiedy ją widziałam, była nieprzytomna, a Claus niósł ją na rękach. Musiałam sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku!

Wstałam gwałtownie. Rozbolała mnie głowa, a świat się trochę rozmazał.

Dobra Searo, dasz radę! Przecież chcesz się dowiedzieć, jak się czują twoi przyjaciele.

Ruszyłam kilka kroków do przodu i przewróciłam się. Postanowiłam zatem przytrzymać się ściany. Niestety, nawet to nie pomogło. Gdy już dotarłam do drzwi, okazało się, że ich otwarcie stanowiło dla mnie największe wyzwanie. Chwyciłam za klamkę, ale moje dłonie były śliskie od potu, co utrudniało zadanie. Drugim problemem był fakt, iż moje mięśnie były słabe.

Nie zamierzałam się poddać. Wyjdę stąd!

Udało mi się to uczynić po tysięcznej próbie z fatalnym skutkiem. Miałam mroczki przed oczami i nie czułam już całkowicie rąk, ani nóg.

W głowie miałam tylko jeden cel: odnaleźć Amabel. Zależało mi, aby dowiedzieć się, co z nią jest.

Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Zawiodłam moją przyjaciółkę. Wiecie jakie to okropne uczucie? Nie miałam na dodatek pojęcia, gdzie jej szukać. Na pewno fakt, iż w korytarzu świeciła się jedna pochodnia, nie pomagał. Do tego dochodzi Claus, który przecież też mógł być ranny.

— Amabel! — zawołałam zachrypniętym głosem. Żadnej reakcji — Claus! — krzyknęłam jeszcze raz. Wołałam ich przez pewien czas, dopóki moje gardło zaczęło mnie boleć od wrzasków — Gdzie jesteście? — dokończyłam szeptem.

Szłam dalej, a raczej się wlokłam do momentu, aż moje nogi kompletnie przestały funkcjonować.

Ze zmęczenia położyłam się na podłodze i zaczęłam szybciej oddychać. Nie dałam rady.

W pewnym momencie, ktoś wziął mnie na ręce. Chciałam się szarpać, walczyć, ponieważ wystraszyłam się, że to wróg. Zmiennokształtni mogli dalej tu grasować. Tylko szkoda, że ręce i nogi mnie nie słuchały. Lecz kiedy poczułam woń lasu i potu, rozluźniłam się. To był Claus.

— Hej — zamruczał — Wszystko dobrze.

Przyjaciel kołysał mnie, trzymając w ramionach i fałszował moje ulubione melodie. To pomogło, bo poczułam się śpiąca. Zamknęłam oczy i zasnęłam.

* * *

— Hej! Si! Pobudka — usłyszałam głos mężczyzny. Użył tego głupiego zdrobnienia: „Si”. Jak to idiotycznie brzmi.

Powoli, niechętnie otworzyłam oczy. Podparłam się na łokciu i jęknęłam, bo nadal bolała mnie głowa i mięśnie, ale poza tym, chyba jestem zdrowa. Rozejrzałam się dookoła. Siedziałam na wygodnym łóżku. Obok mnie leżała moja przyjaciółka. Była nieprzytomna. Jej twarz stała się zbiorowiskiem zadrapań. Pewnie po kontakcie ze szkłem. Rękę owinięto jej bandażem. I co najważniejsze, klatka piersiowa równo się podnosiła i upadała. Odetchnęłam z ulgą.

Znajdowaliśmy się w sali Saluterek, w której ułożone były łóżka obok siebie. Myślałam, że w wyniku ataku, przybędzie więcej rannych, a tu proszę. Oprócz nas, w pomieszczeniu znajdowało się kilku żołnierzy, a wokół nich biegały kobiety w blado-niebieskich sukniach.

Znów spojrzałam na swoją przyjaciółkę.

— Jak długo śpi? — zapytałam. W odpowiedzi, Claus wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Schowaliśmy się i jakieś kilka godzin temu się nią zajęły.

Zamknęłam oczy i przygryzłam wewnętrzną część policzka. Chyba zaraz się rozpłaczę.

— Wydobrzeje — powiedział Claus, chwytając mnie za dłoń. Popatrzyłam na niego. Badał wzrokiem dziewczynę.

On sam, nie wyglądał źle. Miał kilka siniaków i był brudny. Dostrzegłam pod materiałem jego koszulki bandaż. Oby to nie przez to, co mu zrobiłam w czasie treningu. Z drugiej strony, jeśli został zraniony w czasie ataku oznaczałoby, że i tak, czy siak cierpiał.

Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy, której nie mogłam znieść.

— Przepraszam.

Zmarszczył brwi.

— Niby za co?

— Zawaliłam.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

— Nie zadręczaj się — pogładził kciukiem wierzch mej dłoni — Lepiej powiedz, jak się czujesz?

— Dziękuje, dobrze — odpowiedziałam — A ty?

Zakaszlał i wzruszył ramionami.

— Jak zawsze.

Westchnęłam z ulgą na te słowa.

— Cieszę się, że nic ci się nie stało — zadrżałam z zimna, więc okryłam się szczelniej kocem — A wiesz może, ile tutaj leżę? — spytałam. Zastanowił się.

— W tym pomieszczeniu godzinę. W izolatce chyba całą noc. Z tego co wiem, to mocno się uderzyłaś w głowę i Saluterki musiały cię zszyć.

Dotknęłam skroni sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu.

— A która godzina? — zadałam kolejne pytanie. Z tego co powiedział wywnioskowałam, że jest nowy dzień, czyli muszę kogoś zabić.

Spojrzał na zegar wiszący na ścianie obok nas. Ups! Nie zauważyłam go.

— Piętnasta. Masz jeszcze trochę czasu, a dzisiaj możesz wykonać egzekucję na jakimś więźniu, więc pobawisz się w kata.

Przełknęłam głośno ślinę.

— Czy to Zmiennokształtny złapany z ataku? — głos mi zadrżał — Bo atak się skończył, prawda?

Pokręcił głową.

— Przez cały czas tkwiłem w ukryciu. Nie wiedziałem, co się dzieje. Jednak po jakimś czasie, wszystko ucichło. Wyszedłem zatem i zobaczyłem, jak Zmiennokształtni uciekają. Byłem w szoku! Zaniosłem Amabel do Saluterek i zacząłem cię szukać. Dopiero jak usłyszałem twój krzyk, to cię odnalazłem — skończył opowiadać i odchrząknął — Nie jestem niczego pewien, zatem nie bierz mych słów tak całkiem serio. Sądzę, że w tym ataku nie chodziło o zamordowanie nas. Nikt nie zginął. Aczkolwiek, jedynie król może posiadać jakieś informacje i mieć plan odwetu. Poza tym, dowiedziałem się, że niektórzy żołnierze zostali ranni — wyszeptał i zmienił temat — Prawdopodobnie skrócą mi szkolenie i zajmę ich miejsce, aż do czasu, kiedy wyzdrowieją.

Zaskoczył mnie. Claus za sześć miesięcy skończy dwadzieścia dwa lata. Brakuje mu pół roku do zostania prawdziwym żołnierzem.

W naszym prawie jest napisane, że od czternastego do dwudziestego drugiego roku życia, dziewczęta i chłopcy mogą szkolić się na żołnierzy. Chyba, że ktoś należy do szlachty, to wtedy na pewno zostanie żołnierzem. W wypadku Clausa, jego ojciec jest najwyższym oficerem i potrafi kontrolować ogień. Co prawda, mój przyjaciel ma kompletnie inną umiejętność, co nie zmienia faktu, że musi walczyć. Choć bardzo rzadko skracają komuś szkolenie, nawet o te marne sześć miesięcy, lecz to była inwazja. Druga w historii naszego królestwa. Pierwsza miała miejsce dwadzieścia lat temu. Ale nie tylko tym się martwię. Ja, Claus i Amabel byliśmy zgranym teamem. A teraz nas rozdzielają. Dlatego jestem zaskoczona.

— Hej! — szturchnęłam go w ramię — Jestem dumna. Nie każdy ma zaszczyt tak wcześnie zostać żołnierzem.

Zaśmiał się.

— No, w to nie wątpię — wstał i podał mi rękę — A teraz chodź. Obowiązki wzywają.

Jęknęłam głośno.

— Ale tutaj jest mi tak dobrze — położyłam się i przytuliłam poduszkę. Chłopak sapnął i ściągnął koc z posłania, prowokując mnie do wstania.

— Si, rusz się.

— Przestań z tym Si, albo cię uderzę — ostrzegłam, wydostając się z bezpiecznej przystani, znanej jako łóżko. Zakręciło mi się w głowie i znowu usiadłam. Popatrzyłam na Clausa, który przewyższał mnie wzrostem.

— Przecież to fajna ksywka — przewróciłam oczami, słysząc tę odpowiedź.

— Dobra, chodźmy już — powiedziałam. Przeszłam kilka kroków i się zachwiałam. Na szczęście, mój przyjaciel chwycił mnie za łokieć, ratując przed upadkiem.

— Wszystko w porządku? — spytał. Pokiwałam głową.

— Tak, tak — wymamrotałam.

* * *

Przeprowadzę egzekucję. Wzdrygnęłam się, choć to przecież nie jest i nie będzie ostatnia śmierć, jaką zadam człowiekowi. Rozmyślałam nad tym, gdy wraz z Clausem szliśmy w stronę więzienia.

Zeszliśmy po stromych schodach do podziemi. Automatycznie, temperatura się obniżyła. Jeszcze szczelniej okryłam się kocem, który wzięliśmy z sali Saluterek. W lochach już czekał na nas żołnierz, którego rozpoznałam. To on uratował mi życie. Dobrze, że nic mu się nie stało. Kiedy mnie zobaczył, uniósł brew. No co? Czyżby nigdy nie widział wychudzonej, drobnej siedemnastolatki, która wchodzi do lochu z zamiarem zabicia więźnia? Z pewnością taki widok jest rzadki, ale cóż mam poradzić? Uniosłam delikatnie kąciki ust.

— Witam — zaczął poważny Claus — Księżniczka przyszła przeprowadzić egzekucję na jednym z więźniów. Oczywiście z rozkazu króla.

Przyjaciel wyciągnął z kieszeni zmięty świstek papieru i podał go mężczyźnie. Żołnierz rozłożył go i zaczął dokładnie czytać. Niekiedy mrużył oczy, jakby nie widział, co tam jest napisane.

Szczerze? Tak trochę się dziwię, że nie chcą mnie wpuścić do lochu bez odpowiedniego papierka. Za każdym razem, musimy pokazywać dokument z królewską przysięgą. Uważałam, że to niepotrzebne, bo przecież jestem księżniczką i mam prawo tu przebywać, czyż nie? Z drugiej strony, przez tę aferę ze Zmiennokształtnymi rozumiem ich zachowanie, lecz to nie zmienia faktu, że pisanie i odczytywanie takich dokumentów przedłuża mój pobyt w tym okropnym miejscu, co jest mi nie na rękę.

Jak już skończył zapoznawać się z pismem, rozkazał nam stanąć na wyznaczonym miejscu. Tak też zrobiliśmy.

— Znacie reguły. Musimy sprawdzić, czy nie jesteście Zmiennokształtnymi — odpowiedział tak, jakby nigdy nie było wczorajszego ataku. Spojrzał mi głęboko w oczy. Z chęcią odwróciłabym wzrok, ponieważ czułam się trochę nieswojo, ale zamiast tego, uniosłam wysoko podbródek. Pierwsza zasada, nie okazuj słabości.

Podeszło do nas dwóch mężczyzn ubranych w mundury. Jeden z nich miał trzy odznaki, a drugi pięć. Godne uznania. Ten z trzema, stanął przede mną. On jest Inventanem. Oznacza to, że potrafi wykryć, kto ma jaką moc. Jednak są łatwiejsze sposoby, aby odkryć, czy ktoś jest Zmiennokształtnym. Na przykład, po nienaturalnym kolorze oczu. Oczywiście wykorzystanie mocy Inventana też jest dobrym pomysłem.

Położywszy mi dłoń na czole, odchylił głowę. Znieruchomiałam, czekając na nieprzyjemne doznanie, które wiąże się z jego umiejętnością. Poczułam chłód w każdej komórce mojego ciała. To tak, jakby ktoś wstrzyknął lodowatą wodę do waszych żył. Zadrżałam pod wpływem bólu. Myślałam, że to uczucie trwa całą wieczność.

— Nie jest Zmiennokształtną — powiedział, patrząc na mnie ze współczuciem. Wyczuł moją klątwę. Odwzajemniłam spojrzenie, kiedy Inventan ukłonił mi się — Wybacz Księżniczko, że sprawiłem ci ból.

— Rozumiem, dlaczego to uczyniłeś — odpowiedziałam.

Drugi żołnierz podszedł do mojego przyjaciela i wykonał te same czynności, co jego poprzednik. Claus ryknął, zaciskając dłonie w pięści. On cierpiał. Instynkt podpowiadał mi, by przerwać jego tortury, ale nie mogłam. To nie miałoby sensu. W końcu, Inventan zaśmiał się i odsunął od nastolatka.

— To nie jest Zmiennokształtny — prychnął. Claus spojrzał na niego prowokująco. Mężczyzna chyba tego nie zauważył, albo się tym nie przejął, ponieważ ruszył na swoje poprzednie miejsce. Mój przyjaciel potrafi porozumiewać się w każdym języku i z każdą żywą istotą na świecie. Zwierzęta czynią to, co każe, a żadne słowo napisane starożytnym językiem, nie jest dla niego obce. Według mnie to niesamowity dar, mimo to większość ludzi nie uważa go za przydatny. Kiedyś Claus im udowodni, że jest inaczej. Wierzę w to.

— Jaką broń mamy ci przynieść? — zapytał jeden ze strażników więzienia.

— Łuk i strzały wystarczą — rzekłam, patrząc na Inventana. Mój wzrok mógł przeszyć go na wylot. Próbowałam mu w ten sposób przekazać, że jak jeszcze raz zadrwi z Clausa, to będzie miał ze mną do czynienia.

Po kilku minutach trzymałam w rękach sprzęt. Mężczyzna otworzył kluczami kraty prowadzące do wnętrza. Claus szedł za nami. Nie wyobrażałam sobie, żeby było inaczej.

Korytarze były wąskie. Ściany brudne i pokryte pleśnią. Słyszałam wrzaski, a niekiedy też i śmiechy dobiegajace z cel, w których znajdowali się więźniowie. To okropne miejsce przypominało raczej psychiatryk. To nie do wiary, że kilka pięter wyżej znajduje się moja sypialna. Jeśli oczywiście przetrwała atak. Wracając, podłoga była mokra, a z rur znajdujących się w kątach, kapała woda. To znaczy, miałam nadzieję, że to woda.

Stanęliśmy przed drzwiami z numerem 201. Usłyszałam głośny krzyk dobiegający z tej celi. Zrobiłam krok w tył, przepuszczając przodem żołnierza. To tam zostanie przeprowadzona egzekucja.

— Człowiek, który się tam znajduje to Alex Barove. Skazany na śmierć. Przywódca szajki z miasta Ciernom. Zgwałcił i zabił piętnaście dziewczyn.

Chciało mi się wymiotować. Wdech i wydech, powtarzałam sobie.

— A czy w tych celach przebywają już jeńcy z wczorajszego ataku? — zapytałam. Dobrze, że głos mi się nie załamał.

— Nie mogę udzielać nikomu takich wiadomości, Wasza Wysokość.

Uśmiechnęłam się ze smutkiem żałując, że nie może mi nic powiedzieć. Wskazałam palcem drzwi.

— Możesz otworzyć.

Mężczyzna pokiwał głową i wyjął klucze, które włożył do zamka. Usłyszałam cichy trzask otwieranych drzwi i po chwili znalazłam się w środku. Najpierw wszedł żołnierz, a później ja. Mój przyjaciel musiał zostać.

Pomieszczenie było zniszczone, brudne od krwi i wymiocin. Pachniało w niej odchodami. Ohyda.

Skazany siedział na krześle. Był to facet, około trzydziestki. Dobrze zbudowany, z rudymi, rozczochranymi włosami. Nie widziałam twarzy, przez jego długie włosy. To nawet lepiej. Ubranie miał potargane i poplamione. Ręce i nogi skuto kajdanami, które z kolei przymocowano do ściany. Dodatkową ochronę przed ucieczką stanowili strażnicy ustawieni w każdym kącie. Chyba dosyć się napatrzyłam. Naciągnęłam łuk na cięciwę i wycelowałam.

— Ostatnie słowa? — wyszeptałam. Gwałciciel, czy nie, to i tak człowiek. Pomimo tego, że zrobił odrażającą rzecz. Gdybym nie była wnuczką króla, to pewnie bym zajęła jego miejsce już dawno temu. Zaśmiał się szyderczo i uniósł głowę. Teraz mogłam dostrzec jego twarz, posiniaczoną i opuchniętą. Spojrzał mi prosto w brązowe oczy.

— Zgnij w piekle — warknął.

Po tym zdaniu, strzeliłam. Serce mi dudniło tak głośno, jak dzwon. Strzała wbiła się prosto w jego serce, idealnie do celu. Szybko oddałam broń pierwszemu lepszemu żołnierzowi i wyszłam z tej celi. Zwymiotowałam, kucając i opierając się o wilgotą ścianę. Mój przyjaciel przytrzymał moje rozpuszczone włosy i pogłaskał po ramieniu.

— Ci… jestem tu — powiedział Claus.

Zawyłam z poczucia bezradności. Tyle śmierci. Tyle krwi mam na rękach.

Pozbierałam się dopiero po chwili i przytuliłam do chłopaka. W ustach czułam niemiły posmak.

— W porządku? — spytał po raz kolejny tego dnia.

Pokiwałam głową, choć obydwoje dobrze wiedzieliśmy, że jest inaczej.

— Nie wyglądasz najlepiej. Pewnie to efekt uboczny twojego omdlenia w czasie ataku — stwierdził Claus — Lepiej niech cię Saluterki jeszcze raz zbadają.

Zgodziłam się z nim. Bez entuzjazmu wróciłam do ich sali.


Kiedy dotarliśmy na miejsce, Amabel dalej leżała na swoim łóżku. Jedyna różnica polegała na tym, że miała otwarte oczy i gapiła się na nas z uśmiechem na twarzy. Claus szybko do niej podbiegł i nie zważając na nic, mocno przytulił. Roześmiała się i odwzajemniła uścisk. Podeszłam do nich i usiadłam na krześle obok łóżka. Amabel patrzyła na mnie z troską.

Mrugnęłam do niej, zachowując pozory, że wszystko u mnie dobrze.

— Jak się czujesz? — zapytał Claus, odsuwając się.

— Fantastycznie — odpowiedziała zachrypniętym głosem. Myślałam nad tym, aby pójść po szklankę wody, ale w ostatniej chwili dostrzegłam, że miała ją na stoliku — A co z wami? — spytała, szukając u nas jakichkolwiek śladów walki, skaleczeń, szwów i tym podobnych rzeczy.

— Bardzo dobrze — rzekł chłopak. Popatrzył na mnie z ukosa — No, prawie — mruknął.

Uderzyłam go w ramię.

— Wyjaśnij — nakazała dziewczyna, unosząc brew.

— Zemdlałam jakieś dwa, trzy razy od czasu inwazji i przed chwilą się porzygałam w lochach, gdy wykonywałam egzekucję — odparłam, wzruszając ramionami, jakby to była błahostka — Błagam, jesteście nadopiekuńczy! — dodałam, widząc minę Amabel.

Dziewczyna zachichotała, a chłopak prychnął i walnął mnie delikatnie w brzuch.

— Po prostu masz rewelacyjne życie, a mieszanie się w nie, jest naszym hobby — powiedział, rozsiadając się wygodniej.

— A co z tobą? — zwróciłam się do przyjaciółki, próbując przekierować rozmowę na inny temat, niż ja — Tylko szczerze. Co mówią Saluterki?

— Eee coś tam, coś tam dużo krwi, coś tam, coś tam bla bla… — prycha.

Uniosłam brew, słysząc tę odpowiedź. Kątem oka widziałam, że Claus się lekko zdenerwował. Nie dziwię mu się. Od kiedy poznałam Amabel, niebezpieczeństwo i ryzyko było dla niej zabawą. Nie interesowała się swoim życiem, zdrowiem. Dla osób, które ją kochają, to jest lekko irytujące.

— Co? — spytała słodko, trzepocząc rzęsami.

— Wiesz, ty się przejmujesz, kiedy ja rzygam, a ja się martwię, gdy siedzisz tutaj! — syknęłam.

Amabel pokazała mi język.

— Dobra, mamy ważniejsze rzeczy na głowie — spoważniała — O co chodzi z tym atakiem? — patrzyła na mnie, czekając na odpowiedź.

— Ja ci nie pomogę! — uniosłam ręce w obronnym geście — Leżałam nieprzytomna. Wiem tylko, że to byli Zmiennokształtni.

— Zmiennokształtni? — powtórzyła podekscytowana.

Popatrzyłam na Clausa. Zaczął mówić chorej wszelkie teorie i fakty na temat ataku.

— Aha — odpowiedziała, gdy skończył mówić.

— Serio? Tylko tyle masz do powiedzenia?

— Przecież opowiedzieliście mi wyłącznie o waszych przypuszczeniach — pstryknęła palcem — Ale wiem, kto może mieć więcej informacji — wskazała na mnie — Twój dziadek.

Schowałam twarz w dłoniach, słysząc tę uwagę.

— Nie możesz być normalna i siedzieć tutaj, aż cię do końca wyleczą? Zakładam, że twoje ciało się jeszcze nawet nie zregenerowało! — jęknęłam. Natomiast ona, zaczęła rechotać. Pomimo tego, że nie widziałam jej twarzy, to wiedziałam, że kręciła głową.

O matko! Widać, że obrażenia były tak ogromne, że straciła piątą klepkę. Niestety, zdawałam sobie sprawę, że i tak nic, ani nikt nie powstrzyma Amabel Corden przed rozmową z królem.

2.

Severis Levine — władca królestwa Locus. Dzielny wojownik i sprawiedliwy król. Przy okazji, moja jedyna, żywa rodzina, która nie postanowiła mnie zostawić z powodu klątwy. Jest bardzo surowy i nie traktuje mnie jak księżniczkę, którą jestem, tylko jak zwykłą uczennicę, która pragnie zostać prawdziwym wojownikiem, żołnierzem.

Gdyby lud myślał, że nie jestem żołnierzem, to by się pewnie zastanawiali, skąd u mnie tak wiele ran na ciele, a pytań związanych z tym tematem wolę uniknąć. Cały naród wie, że jestem księżniczką, tylko uważają, że urodziłam się bez mocy. Widzą mnie także jako członkinie rady królewskiej. Moi przyjaciele też są w radzie. Jesteśmy chyba najmłodszymi, którzy do niej należą. O niektórych sprawach jednak nam nie mówią.

Ale pomimo tego, że chcę wiedzieć, co się dzieje, uważam, iż wejście do sali tronowej (i znając życie) krzyk oraz wymuszenie informacji od króla, to zły pomysł.

No ale Amabel Corden się niczym nie przejmuje. Bo po co?

Wraz z towarzyszami, ruszyłam w stronę hali, gdzie przesiaduje mój dziadek. Po drodze zauważyłam, że Amabel ciężko oddycha. Najwyraźniej jej obrażenia były większe niż mówiła, ponieważ stres to na pewno nie jest. Rozejrzałam się dookoła, oglądając skutki ataku. Służący przemieszczali się, aby posprzątać, naprawić szkody, które wyrządzili Zmiennokształtni. Z tego, co widziałam, straty nie wydają się aż tak ogromne. Z pewnością sala treningowa została zniszczona, ale co zresztą? Potrząsnęłam głową, odtrącając złe myśli.

Stanęliśmy przed wielkimi wrotami. Wystarczy przejść przez te drzwi, aby porozmawiać z królem. Zaczynałam się coraz bardziej niepokoić. A co, jeśli trwa jakieś spotkanie? Może ma gościa? Jakby to wyglądało, gdybyśmy nagle weszli?

Dwóch strażników podeszło do nas.

— Czego tu chcecie? — zapytał wyższy z nich.

Moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko, starając nie pokazywać, że cierpi.

— Przyszliśmy porozmawiać z królem — odparła beztrosko.

— Jakim prawem? — syknął drugi.

Zmrużyła oczy i tyknęła go palcem.

— Jakim prawem? To ty jakim prawem odnosisz się tak do mnie?! Czy ty wiesz durniu, kim jestem!? Kim oni są? Członkami rady królewskiej! A ty takim malutkim strażnikiem. Więc albo nas wpuścisz, albo będziesz miał poważne kłopoty! A ja łaskawa nie jestem, zrozumiano!?

Przygryzłam dolną wargę powstrzymując się przed krzykiem. Claus odchrząknął i podszedł do niej. Ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu i szepnął coś do ucha. Dziewczyna uspokoiła się trochę i zrobiła kilka kroków w tył. Teraz stała obok mnie.

— Otóż musimy pilnie porozmawiać z królem. Rozumiem, że jesteście na służbie i traktujecie swoją pracę z należytą powagą. Możecie sprawdzić, czy jesteśmy waszymi wrogami. Z pewnością znajdziemy Inventana, aby mógł o tym zaświadczyć, ale czy naprawdę warto? Ej ty! — zwrócił się do tego niższego — Przecież niecały rok temu byłeś jeszcze uczniem i ćwiczyłeś ze mną walkę mieczem!

Claus rozłożył ręce, dając w ten sposób do zrozumienia, że mogą zrobić z nim wszystko, co zechcą.

Strażnicy spojrzeli po sobie. Ciekawe, jaką mieli moc? Nieoczekiwanie poczułam mocny ból w okolicach brzucha. Próbowałam stłumić wrzask, ale nie wyszło. Kucnęłam, chwytając się za tułowie. Czułam, jakby ktoś miażdżył mi od środka wnętrzności.

— Przestańcie! — warknęła Amabel — Przecież ona nic nie zrobiła.

Podniosłam cudem głowę i spojrzałam na strażników. Łzy spływały mi po policzkach.

— Już macie przerąbane! — ryknęłam pod wpływem wściekłości, choć dobrze wiedziałam, że i tak nikt im nic nie zrobi. Wykonują przecież swoją pracę. Najwidoczniej jeden z nich umie powodować ból. Nie pamiętam, jak nazywano takich ludzi, co nie zmieniało faktu, iż szczerze ich nienawidzę!

Raptem, cierpienie zniknęło, pozostawiając po sobie łagodne mrowienie. Moi przyjaciele chwycili mnie za ramiona i podnieśli. Trzęsły mi się trochę nogi i mocno dyszałam.

— Już? — sapnęłam — Wpuścicie nas czy nie?

— To było ostrzeżenie — wyszeptał ten wyższy.

Pokiwaliśmy głowami, a oni otworzyli drzwi. Stałam cicho. Dlaczego wszyscy uważają, że ból jest najpotężniejszą bronią? Przecież to absurd! Jednakże to nie jest teraz najistotniejsze. Przynajmniej mogliśmy wejść do środka. Teraz tylko musimy porozmawiać z Severisem. Nic trudnego!

Sala tronowa była ogromnym pomieszczeniem, pełnym przepychu i bogactwa. Na ścianach wisiały piękne obrazy. Mój dziadek kocha sztukę. Ze szczątków różnych dzieł, rozkazał malarzom odtworzyć te prace. Wszystko było bogate, a zapalone świece w wielkich, cudnych i bogatych żyrandolach rzucały światło na całe pomieszczenie.

Jak się spodziewałam, król miał towarzystwo. Przed nami stało dwóch panów rozmawiających z władcą o drobnych problemach dotyczących gospodarki. Nie dowierzałam własnym uszom. Przypomnę jeszcze raz, że był atak! Powinniśmy zwiększyć ochronę, a nie dyskutować nad drogami handlowymi. Przynajmniej na jakiś czas, gospodarka nie jest teraz najistotniejsza.

Severis zobaczył mnie, Clausa i Amabel. Bez zwłoki, wypędził tych dwóch mężczyzn, przerywając ich monologi. Wyszli odtrąceni, spoglądając na nas z odrazą, że przeszkodziliśmy im w rozmowie z królem. Podeszliśmy bliżej tronu, na którym siedział starzec i złożyliśmy mu pokłon.

— Wasza Wysokość — przywitałam się.

Król uśmiechnął się. Był to mężczyzna, mający siwe włosy i brodę. Mój dziadek ma siedemdziesiąt lat, jednak pomimo wieku jest silny, na co wskazują jego mięśnie. Nosił garnitur i krawat. Czekał, aż zaczniemy mówić, ale żadne z moich przyjaciół nie chciało, a raczej bało się zapytać o sprawy dotyczące najazdu. Nawet Amabel, która (jak sami zdążyliście zauważyć) na początku miała gadane. Westchnęłam i otworzyłam usta.

— My jako jedni z członków rady, a także jako przyszli żołnierze, chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś na temat ataku Zmiennokształtnych na nasze królestwo. Wiemy, że to się wydarzyło dopiero wczoraj, ale może król już coś wie? Czy dalej tu są? Jakie mieli motywy? A przede wszystkim czy…

Nie mogłam skończyć pytania, gdyż mój dziadek uniósł dłoń nakazując, abym zamilkła.

— Dlaczego mam odpowiadać na te pytania? Gdybym chciał, abyście o czymkolwiek wiedzieli, to bym wam powiedział, prawda? — nie zdążył nam nic powiedzieć. Musielibyśmy czekać w nieskończoność, by odkryć same oczywiste fakty, już nie wspominając o ważnych informacjach — A poza tym, nie jesteście pełnoprawnymi członkami rady. Pozwoliłem wam przychodzić na spotkania, bo widzę w was potencjał, ale zostaniecie nimi dopiero wtedy, gdy udowodnicie mi, że się nadajecie. Czy naprawdę myślicie, że wchodząc tutaj bez uprzedzenia jest właściwe? — Spytał spokojnym głosem. Zapomniałam Wam powiedzieć, iż tylko w teorii jesteśmy członkami rady królewskiej. W normalnych okolicznościach zostalibyśmy radnymi, gdybyśmy uczynili coś szlachetnego i bohaterskiego.

Fakt. Zdziwiło mnie to gdy miałam trzynaście lat, a Severis powiedział, że możemy przychodzić na zebrania.

Wróćmy może do rozmowy.

— To czemu odesłałeś tych mężczyzn i się ucieszyłeś Panie, gdy nas zobaczyłeś?

— Zważywszy na to, że nigdy nie przychodziliście do sali tronowej. Myślałem, że chodzi o coś poważnego.

Prychnęłam. Uspokój się, wdech i wydech, powtarzałam bez skutku.

— Przecież to jest poważne — zamyślił się przez moment.

— No dobrze, powiem wam, co wiem — odetchnął głęboko — Moi ludzie pracują nad tym cały dzień i mają mi złożyć oficjalny raport dopiero wieczorem. Napastnicy uciekli, więc wysłałem żołnierzy, by ich schwytali. Generała zastanawia fakt, iż ta inwazja trwała tak krótko, bo tylko kilka godzin. Dodam jeszcze, że według nieoficjalnych danych, nikt nie zginął, ale wielu jest ciężko rannych.

Czyli Claus miał rację.

— Wasza Wysokość, czy będę miała dostęp do tych raportów? — spytałam, mając nadzieję, że się zgodzi.

— Nie, nie pozwolę na to — słysząc tę odpowiedź, zbliżyłam się niepewnie do przodu.

— Nie sądzi król, że jako następczyni tronu powinnam o takich rzeczach wiedzieć i mieć do wszystkiego dostęp? — przechyliłam głowę.

— Jesteś za młoda.

— Ale zawsze mi mówiłeś, że jestem bardzo dojrzała jak na swój wiek — przytoczyłam argument. Severis przegryzł wargę i odchrząknął. Chyba go zdenerwowałam. Mam siedemnaście lat, prawie osiemnaście. Fakt, jestem małoletnia, ale przecież muszę wiedzieć, co się dzieje w moim królestwie, prawda? — Proszę — wyszeptałam. Król odwrócił wzrok.

— Nie — odpowiedział cicho, ale wyraźnie. Spojrzał na Amabel i jego wyraz twarzy się odmienił — Moja droga Amabel, jak się czujesz? Słyszałem, że zostałaś ranna.

Zdezorientowana tą zmianą tematu, zerknęłam na przyjaciółkę.

— Coraz lepiej, Panie — ukłoniła się i od razu skrzywiła. Widać, że cierpi.

Severis pokiwał powoli głową.

— A tobie Claus gratuluję. Generał mi mówił, że zaczniesz patrolować pałac. To wielka szansa dla takiego zdolnego ucznia jak ty.

— Dziękuję — dostrzegłam, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał. Czyli będzie na patrolu. Przynajmniej nas nie rozdzielą.

Dziadek prowadził z moimi przyjaciółmi miłą konwersację. Ja się nie odzywałam, choć w głębi serca miałam ogromną ochotę wykrzyczeć królowi jego ignorancję. A gdy się odezwał, te pragnienie wyparowało, nic po sobie nie pozostawiając.

— A ty, droga Searo — zwrócił się do mnie — Właściwie to dobrze, że cię widzę, bo mam dla ciebie pewne zadanie.

* * *

Wiecie co? Wejście tutaj było złym pomysłem. Niczego nowego się nie dowiedziałam, nie będę miała dostępu do raportów, a na domiar złego, mój dziadek czegoś ode mnie chce.

Genialnie!

Po prostu super!

Severis lubi wykorzystywać sytuację na własną korzyść. Przyszliśmy tutaj z własnej woli, więc może nam rozkazywać. Nie musi nas szukać, ani wysyłać sług z zadaniem. Sama weszłam w tę pułapkę. To jest w tym wszystkim najgorsze.

— Droga Searo — zaczął. Jego głos jak zawsze był spokojny i obojętny — Kojarzysz może Lore Snow?

Zaprzeczyłam ruchem głowy.

— Otóż jest ona bardzo dobrze wyszkolonym strzelcem. Potrafi na dodatek kontrolować roślinność. Ma syna, który jest od ciebie kilka lat starszy — Zacisnęłam mocno zęby. Co on kombinuje? — Niestety, nie urodził się z żadną nadprzyrodzoną umiejętnością — Uwaga! Gdy dziecko rodzi się bez żadnej umiejętności, mocy, albo z klątwą, to przynosi w ten sposób wstyd swojej rodzinie — Lore przez te wszystkie lata uczyła swojego syna sztuk walki. Jak już wcześniej wspominałem, wielu naszych żołnierzy zostało rannych, dlatego postanowiłem otworzyć drzwi pałacu dla nowych uczniów. Z tego oto względu, wysłałem jej list z propozycją, aby ten młodzieniec ukończył szkolenie tutaj, w stolicy. Jednak wielu rekrutów musiało skończyć naukę wcześniej, a nie chcę go wysyłać od razu na szkolenie wojskowe. Postanowiłem zatem, że ty droga wnuczko, będziesz go szkoliła.

— Czemu wybrałeś mnie? — zapytałam łamliwym głosem. Dlaczego nie może się tym zająć Amabel lub ktokolwiek inny?

— Ponieważ ty jesteś jedyną osobą w pałacu, która nie ma mocy i zaszła tak daleko. To będzie szansa także dla ciebie. Kiedyś to zrozumiesz.

Coś czułam, że raczej nie. Ale co ja mam tu do gadania? W tej sytuacji jestem tylko podwładną. Moim priorytetem powinno być wykonywanie rozkazów. Mam się słuchać króla. Jęknęłam w duchu, starając się znaleźć jakieś dobre wyjście z tej sytuacji. Nic mądrego nie przyszło mi jednak do głowy, co mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.

— Czyli co? Mam zostać niańką? — warknęłam. Nie lubiłam dawać za wygraną.

— Nie tym tonem młoda damo! — krzyknął. Skuliłam się w środku, ale na zewnątrz wyprostowałam się i uniosłam podbródek. Nie będę okazywała słabości — Zapomniałaś chyba, z kim rozmawiasz — dodał cicho.

Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Następnie się odwróciłam i szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia. Moje buty stukały z każdym kolejnym krokiem, wydobywając jedyny dźwięk w sali. Nigdy tak się nie zachowywałam, ale jeśli zostałabym tu minutę dłużej, ktoś mógłby zostać poważnie ranny. Poczułam na sobie spojrzenia dziadka, moich przyjaciół i strażników.

— Spokojnie, dziadku. Nie zapomniałam — wymamrotałam, wychodząc.


Weszłam do pokoju z impetem. Na szczęście, głowa mnie przestała boleć dzięki pomocy Saluterek, które podały mi jakiś napar przed tym, jak udałam się na tę bezsensowną rozmowę z Severisem. A propos niego. Jestem wściekła! Muszę skończyć trening, nauczyć się rządzić państwem i ogólnie przygotować lud na to, że osoba bez mocy będzie władać krajem. Zostaje jeszcze moja klątwa i ten atak, o którym nic nie wiem! To trochę dużo, jak na siedemnastoletnią dziewczynę. Wskoczyłam na łóżko i wrzasnęłam w poduszkę z bezradności. Po co mam uczyć tego kolesia walczyć? Sam by sobie poradził. Przecież kilku rannych, to jeszcze nie jest powód, bym uczyła nowicjuszy. Poza tym, ten gościu ma jeszcze Lore, mógł także iść do jakiejś akademii. Dlaczego od razu szkolić się w stolicy?

Podniosłam się i rozejrzałam po pokoju, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, który mógłby mnie choć trochę uspokoić. Sypialnia jest moim azylem. Znajduje się w niej ogromne łóżko, ukryte za baldachimami, a pod nim kilka rodzajów broni. W kącie szafa, biurko, komoda i duże okno. Podłoga została okryta dywanem, a ściany udekorowane rysunkami mojego i przyjaciół autorstwa. W pokoju mieściły się także drzwi, prowadzące do małej, ale eleganckiej łazienki.

Położyłam się i schowałam twarz w dłoniach. Skoro żaden przedmiot nie może ukoić moich nerwów, to sen na pewno to uczyni. Nie wiem ile czasu spędziłam, czekając na niego. Byłam już blisko osiągnięcia celu, gdy usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi.

— Nie wchodzić! — zawyłam nie wiedząc, kto stoi po drugiej stronie. Ten ktoś był na tyle głupi, by uchylić drzwi i wejść do środka. Ujrzałam długie włosy, okrągłą twarzyczkę i fioletowe oczy. Amabel uśmiechnęła się słodko, stojąc naprzeciwko mnie.

— Miałyśmy zrobić imprezkę. Jeśli o tym zapomniałaś, to cię normalnie uduszę — rzekła, udając zagniewaną. W miejsce rozdrażnienia, pojawiło się rozbawienie. Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Dziewczyna usiadła obok mnie po turecku — A tak w ogóle, to twoje wyjście było świetne. Szkoda, że nie widziałaś miny króla.

Zmrużyłam oczy, przekrzywiając głowę.

— Aż tak źle?

— Żartujesz!? — uniosła ręce w górę i zaczęła nimi wymachiwać — Zatkało go! — roześmiała się tak głośno, że myślałam, iż cały kraj ją usłyszał.

Ta dziewczyna, jak jeszcze nie zdążyliście zauważyć, jest naprawdę stuknięta. Wzięłam poduszkę znajdującą się na posłaniu i rzuciłam nią w jej twarz. Złapała ją w locie i spojrzała na mnie zaskoczona. Cisnęła jeden z moich pluszaków prosto w mój brzuch. Cały pokój po kilku minutach został obłożony poduszkami. Amabel szykowała się do kolejnego uderzenia. Na szczęście schyliłam się, więc amunicja dziewczyny we mnie nie trafiła. Leżała teraz obok okna, zatem podeszłam, aby ją zabrać. Wtedy mój wzrok zauważył coś dziwnego. Zajrzałam przez okno, lecz dostrzegłam tylko poruszające się liście drzew. Spojrzałam w stronę Amabel, aczkolwiek nie zwracała na mnie uwagi, za bardzo zainteresowana zbieraniem maskotek. Instynkt mi podpowiadał, że ktoś, albo coś mnie obserwuje.

Popatrzyłam jeszcze raz przez okno. Na zewnątrz, było jeszcze widno. Przyjrzałam się bliżej, próbując dostrzec coś niepokojącego. Nie zajęło mi to dużo czasu. Odsunęłam się od szyby i wróciłam do przyjaciółki. Starałam się zapomnieć o jastrzębiu, siedzącym na gałęzi, którego nienaturalnie zielone ślepia gapiły się prosto na mnie.

3.

Wstałam o świcie. Cichutko przebrałam się i na paluszkach wyszłam z pokoju. Nie chciałam budzić Amabel, która została u mnie na noc. Przed wyjściem, wyciągnęłam jeszcze łuk i strzały.

Dzisiaj nie zdołam wykonać egzekucji w pałacu. Pewnie i tak po wczorajszym wybryku w sali tronowej król nie pozwoliłby mi na to. Pozostaje mi najgorsze. Poszukiwanie ofiary na własną rękę.

Poszłam do miasta. W sumie, na rynku znajduje się wiele potencjalnych osób, które zasłużyły na śmierć. Zauważyłam pewnego mężczyznę ubranego w łachmany. Zwróciłam uwagę na blizny pokrywające jego brudne dłonie i twarz. Nosił przy sobie broń i dziwnie się zachowywał. Szedł za pewną młodą dziewczyną. Mogła być najwyżej kilka lat starsza ode mnie. Miała długie, rude włosy, bladą cerę i była bardzo chuda. Po jej ruchach założyłam, że nawet nie zauważyła, iż ktoś ją śledzi. Albo udawała. Poszła do tak zwanej „Ciemnej uliczki”, czyli miejsca, gdzie siedzą uliczni włóczędzy i przestępcy. Ruszyłam za nimi, bojąc się o jej bezpieczeństwo. W tamtej chwili była tam tylko ona i mężczyzna, który podążał za nią. Śledziłam ich w bezpiecznej odległości. Jeśli ten facet zrobi choć jeden zły ruch, zareaguję. Starałam się nie narobić zbędnego hałasu i w ten sposób się nie zdemaskować. W końcu, kiedy mężczyzna znajdował się od dziewczyny zaledwie metr dalej, wyciągnął jakieś ostre narzędzie i skierował je w stronę rudej. Ta odwróciła się do napastnika z zaskoczonym wyrazem twarzy. Intuicja dobrze mi podpowiedziała, że coś z nim jest nie tak. Zanim zdążył zaatakować tę bezbronną istotę, udało mi się w czas wyjść z ukrycia i go zastrzelić. Facet padł, a ona patrzyła wyłącznie na niego. Szybko schowałam się za kontenerem. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, szukając winowajcy. Przykucnęła obok swojego niedoszłego kata i wzięła mu broń. Schowała ją w wysokich butach, które zakryła sukienką. Kolejny raz rozejrzała się, a ja miałam możliwość przyjrzenia się jej. Miała twarz w kształcie diamentu, zielone oczy i wyjątkowe, szpiczaste uszy. Wyglądała jak postać nie z tego świata. Po chwili rudowłosa zaczęła biec przed siebie. Zastanawiałam się, czy iść za nią, skoro jest taka nieodpowiedzialna, by samej chodzić po niebezpiecznej okolicy. W sumie, gdy wrócę do pałacu, to pewnie będę musiała porozmawiać z królem, a tego mi się nie chce robić. Jednak nie mogę jej tropić… I co w takiej sytuacji począć?

Postanowiłam ruszyć za dziewczyną. Mój plan nie wypalił, bo przy następnej ulicy zniknęła. Jedyną żywą duszą, oprócz mnie, był szary kot, który próbował znaleźć coś do zjedzenia. Wyciągnęłam z kieszeni bochenek chleba. Urwałam kawałek i rzuciłam zwierzęciu.

A teraz, skoro nie wiem, gdzie ta biedaczka poszła, nie pozostaje mi nic więcej, jak tylko wracać do domu. Trzymajcie kciuki, bo nadchodzi długi dzień.

Przechodziłam przez rynek, myśląc jednocześnie, czy ta dziewczyna dojdzie bezpiecznie do domu i o tym chłopaku, którego mam uczyć. Kim on jest? I czemu dziadek aż tak bardzo chce mu pomóc? No, na to pytanie znam odpowiedź, a raczej połowę odpowiedzi. Lore Snow. Skoro jest taka ważna dla korony, to czemu nie przysłała swojego syna wcześniej do pałacu?

Przez moje zamyślenie wpadłam na pewnego mężczyznę. Wymamrotałam przeprosiny. Chciałam iść dalej, jednak on chwycił mnie za łokieć. Drugą ręką zdjął mi kaptur. Odwróciłam się i teraz staliśmy twarzą w twarz. Był wysoki i raczej dobrze zbudowany, bo chwyt miał niezły. By spojrzeć mu w oczy, musiałam podnieść głowę, ale nosił czerwoną chustkę na twarzy, więc nie dostrzegłam dokładnie jego buzi.

— Ależ nic nie szkodzi — powiedział — No proszę, proszę — wyszeptał jeszcze. Kim on jest!? Próbowałam się wydostać, niestety nadaremno, ponieważ był zbyt silny.

— Puść mnie! — wysyczałam. Na pomoc innych ludzi nie mogłam liczyć. W sumie to tym lepiej, bo nie chciałam robić widowiska. Mężczyzna parsknął śmiechem.

— A jakieś ładne zdanie?

— Odwal się, kretynie — nie dałam rady wypowiedzieć czegoś bardziej wulgarnego. W tej chwili żałowałam, że nie potrafiłam korzystać z brutalnego języka.

Czułam na sobie spojrzenie kilku przechodniów. A co jeśli mnie rozpoznali? Muszę się prędko wydostać. Czego do jasnej cholery chce ten koleś? Nieoczekiwanie przybliżył swą twarz do mojej. Pachniał papierosami, przez co przyprawił mnie o mdłości.

— Spokojnie, Wasza Wysokość. To tylko gra — wyszeptał. Puścił mnie i jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął w tłumie. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się tu właśnie stało? To było dziwne, a nawet, coś więcej niż dziwne. Powinnam iść spokojnym krokiem przed siebie. Miałam ochotę biec, ale czułam, że nie powinnam. Muszę przynajmniej udawać, że to, co się przed chwilą stało, w ogóle na mnie nie wpłynęło. Może on tu jeszcze jest i mnie obserwuje? Zadrżałam na tę myśl.

Na szczęście, przeszłam przez miasto bez większych przygód. Uspokoiłam się, będąc dopiero w lesie. Stolica kraju, w której mieszkam, czyli Cormeus, jest piękna i znajduje się w niej jeden z najcudowniejszych lasów w całym Locusie.

Ziewnęłam.

Lubię wstawać o świcie, ale zmęczenie dało o sobie znać. Położyłam się na trawie, z dala od wszystkiego i zaczęłam obserwować zwierzęta. Odpoczynek na łonie natury. Tego mi było trzeba! Ułożyłam się wygodniej, wzdychając z rozkoszy. Wyciągnęłam bukłak wody, kiedy usłyszałam śpiew ptaka. Podniosłam głowę, by go zobaczyć. To, co ujrzałam, wstrząsnęło mną. To był mały wróbelek, ale jego oczy były nienaturalnie zielone. Od inwazji widzę chyba po raz trzeci zwierzęta z tymi oczami. Nie wierzę, że to przypadek. Szybko wyciągnęłam łuk i strzały, celując w istotę. Nie chciałam zabić tego ptaszka, chociaż mógł to być Zmiennokształtny. Strzeliłam. Za późno zorientował się, że go atakuję. Udało mi się zatem drasnąć go w bok. Próbował poszybować po niebie, jednak krwawił i było mu ciężko. A co jeśli się pomyliłam? Może znowu zrobiłam coś lekkomyślnego? Krzyknęłam.

— Kim jesteś!? — wrzasnęłam w powietrze — Masz za swoje! — dodałam, patrząc w niebo. Nie ma zwierząt z takimi oczami! Nie ma! A ja nie mam zamiaru bawić się w podchody z jakimś głupim Zmiennokształtnym.

Kopnęłam kamień, a następnie usłyszałam huk. A co, jeśli ten ptak zamienił się w człowieka? Boże… co ja narobiłam? Zaczęły do mnie docierać konsekwencje tego czynu. Przecież Zmiennokształtni się szybko regenerują! Cholera!

Biegłam co sił w nogach do pałacu. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewna, że ten huk, to była przemiana tego wróbelka. Nie do wiary! Zastrzeliłam Zmiennokształtnego! W innej sytuacji pewnie bym się cieszyła, choć… nie, raczej nie. Radość z czynienia komuś krzywdy nigdy nie będzie mnie satysfakcjonować.

Dalej biegłam, a serce biło mi coraz szybciej i nie mogłam złapać tchu.

Bałam się.

Pomimo bólu w nogach i zadyszki, nie zatrzymałam się ani na moment. Uczyniłam coś bardzo głupiego i teraz muszę szybko uciekać, zanim Zmiennokształtny, marzący pewnie o zemście, mnie złapie.

Ledwo omijałam gałęzie. Niekiedy mi się nie udawało i kilka mnie zadrapało. Nie zauważyłam także kamienia i przewróciłam się, wskutek czego upadłam na brzuch. Próbowałam się obrócić i wstać, ale noga mnie bolała. W końcu mi się udało. Byłam cała umazana ziemią i miałam kilka zadrapań i siniaków. Najgorsze okazało się kolano, które krwawiło. Syknęłam, oglądając ranę. Nie wyglądało to dobrze. Skierowałam wzrok w las, orientując się w sytuacji. Było cicho, bardzo cicho. A może on lub ona tam umiera? Nie, na pewno nie. Choć jeśli tak, to pomimo tego, że to mój wróg, miałam nadzieję, że ktoś znajdzie te stworzenie i się nim zaopiekuje. Oczywiście, jeśli to nie Zmiennokształtny, tylko jakiś zmutowany ptaszek. Nie chciałam go zabijać, naprawdę!

Potruchtałam do przodu, co okazało się złym pomysłem, bo moja kończyna zaczęła bardziej krwawić. Pozostało mi iść przed siebie i modlić się, by nikt mnie nie zaczepił.

Jak się okazało, ta droga była naprawdę okropna. Gdy kulejąc, doszłam do pałacu myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Strażnicy mnie zatrzymali, by się przekonać, że ja, to ja, lecz kiedy zobaczyli, w jakim byłam stanie, zmienili zdanie. Chcieli wezwać Saluterkę. Pokręciłam głową i poprosiłam ich, by tego nie robili. Uszanowali moją decyzję i wpuścili mnie do środka.

Nie pamiętam, jak znalazłam się w pokoju. Z jękiem ruszyłam do łazienki, wzięłam ręcznik, a następnie zamoczyłam go w wodzie. Ściągnęłam podarte, poplamione krwią spodnie. Rana na szczęście nie była tak głęboka, jak mi się na początku wydawało. Położyłam materiał na kolanie. Poszczypało, więc przygryzłam wargę, tłumiąc krzyk i zaczęłam powoli, delikatnie czyścić otarcie. Kurcze… mogłam jednak iść do Saluterek, ale wtedy zadawałyby pytania.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Siedziałam cicho, mając nadzieję, że ten ktoś, kimkolwiek był, odczepi się. Nie chciałam gości. Moje oczekiwania były inne, niż rzeczywistość. Oparłam głowę o ścianę, czekając na rozwój wydarzeń. Stukot butów nasilił się i nieznajomy zapukał do drzwi łazienki.

Cicho.

Cicho, napominałam się.

Po dłuższej chwili już go albo jej, nie było. Wstałam i otworzyłam szufladę. Znalazłam krem i bandaż, którym owinęłam kolano, posmarowane wcześniej przeze mnie białą mazią. Wracając do sypialni, zauważyłam na stoliku nocnym kopertę z moim imieniem. Aha, czyli tym gościem był posłannik. Otworzyłam kopertę, zaciekawiona tym, co znajduje się w środku. Był to list od mojego dziadka.


Droga Searo.


Wczoraj nasza rozmowa nie odbyła się tak, jak powinna. Rozumiem twoje wzburzenie, jednak musisz pamiętać, że pomimo iż jesteś moją wnuczką, to także podwładną i musisz mnie słuchać.


Przewróciłam oczami, czytając te słowa.


W każdym bądź razie, nie przekażę Ci informacji o zamachu, bo jak już wspominałem przy świadkach, są niespójne i zawierają błędy. Jednak jako następczyni tronu wiem, że masz rację i powinnaś o nich wiedzieć, więc za to jestem Ci winny przeprosiny. Nie chce robić zamieszania w twojej głowie.

Przejdę do kolejnego tematu. Wierzę, że z godnością i szacunkiem przejdziesz do szkolenia syna Lore Snow. Ma na imię Kiernan.

Chciałbym omówić dokładniej szczegóły, dlatego proszę abyś zjawiła się w sali konferencyjnej po obiedzie.


Dziadek


Ciekawe, bardzo ciekawe. W jednym liście napisał, że jestem podwładną, przeprosił mnie i przyznał mi rację. Chyba zostawię tę wiadomość na pamiątkę. Wzdychając, spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie. Obiad będzie dopiero za kilka godzin. Czyli mam dużo czasu. Ale przecież czeka mnie jeszcze trening. O, matko. Życzcie mi powodzenia z tym kolanem.

Kulejąc, podeszłam do szafy i wyjęłam ciemne spodnie dresowe, a także szarą koszulkę na ramiączkach. Przebrałam się i zrobiłam warkocza. Wyszłam z pokoju, by rozchodzić obolałą nogę. Szłam bez celu, aż ujrzałam Clausa. Siedział na balkonie i bawił się z jakimś zwierzątkiem. Podchodząc bliżej zobaczyłam, że to królik.

— Hej! — przywitałam się cicho. Popatrzył na mnie i kiwnął głową na powitanie. Ubrany był w czarny T-shirt i w tym samym kolorze dżinsy z łańcuchem. Zastanawiałam się, czemu nie nosił butów. Usiadłam przy nim z jękiem. Spojrzał na mnie zdziwiony, kiedy masowałam nogę — Muszę cię o coś zapytać — powiedziałam, zanim zaczął pytać o to, co mi się przydarzyło. Chłopak zmarszczył brwi, nie odpowiadając. Przyjęłam to za znak, że mogę mówić. Westchnęłam, spoglądając na niego — Dlaczego męczysz tego biednego królika? I czemu nie nosisz butów?

Prychnął.

— Męczę królika, ponieważ zjadł moje marchewki, a nie noszę butów, by go gonić, gdyby mi zwiał. Bez butów będzie szybciej — odparł. Utkwiłam wzrok w króliku.

— I ty masz czelność mówić, że moje żarty są żałosne? — wyszeptałam, unosząc brew. Chłopak parsknął śmiechem — Kiedy się śmiejesz, jesteś przystojniejszy — szturchnęłam go w ramię. Otworzył szeroko oczy.

— Jestem przystojny?

— Tak samo, jak ja jestem mądra.

— Czyli jestem brzydki — pokazałam mu język. Ciemno blond włosy związał w kucyk, ale i tak kilka kosmyków opadało mu na twarz. Był delikatnie opalony i umięśniony. Brzydki, to nie jest odpowiednie słowo określające jego wygląd.

— Co tu robisz sam? — Spytałam z ciekawości. Wzruszył ramionami. Claus lubi przybywać sam, aczkolwiek za każdym razem, gdy go widzę bez towarzystwa, muszę wiedzieć, czy wszystko u niego w porządku.

— Musiałem pomyśleć. Dzisiaj zaczynam inny trening. Ciekawy jestem, co na to powie mój tata. Pewnie sądził, że zostanę przypisany do ważniejszych zadań, niż patrol.

— Dasz sobie radę. Poza tym każda rola jest ważna. Zdałbyś sobie z tego sprawę, gdyby zabrakło ludzi na patrolu.

— Tylko kto będzie pilnował cię i Amabel przed kłopotami?

Zaśmiałam się nerwowo

— Ta…

— Si, co ci się stało w nogę? — zapytał nagle. Spojrzałam na niego i znowu na kolano. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co mogłabym powiedzieć, by nie wyjść na idiotkę. Chociaż to mój przyjaciel i mogę mu powiedzieć wszystko. Odchrząknęłam.

— Tylko się nie śmiej.

— Spróbuję — odpowiedział. Zaczęłam mu opowiadać, co się stało na rynku, jak ten chłopak mnie złapał za łokieć i o tej rudej dziewczynie. Martwiłam się o nią. A co jeśli przydarzyło jej się coś złego? Przecież mogła zostać po raz kolejny zaatakowana. Oby tak się nie stało.

Opowiedziałam mu także o wilku, którego zobaczyłam i o incydencie z wróbelkiem

— Usłyszałam huk i myślałam, że się przemienił. No więc uciekłam i się wywróciłam — dokończyłam opowieść.

Zamyślił się na chwilę.

— Wiesz, Zmiennokształtni słabną w momencie przemiany. Jeśli to rzeczywiście Zmiennokształtny, to nie miałby siły cię gonić, a co dopiero walczyć z tobą.

Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że Claus ma rację.

— A popytałbyś się kogoś o informacje, dotyczące podejrzanych ludzi w okolicy? Może to nie jest istotne, ale znasz mnie. Dbam o szczegóły. Boję się nawet, że ma to jakiś związek z atakiem.

— Nie ma sprawy. Tylko nie licz na cuda — spojrzał na zegar, znajdujący się na ścianie. Stanął i pomógł mi się podnieść — A teraz czas na tortury z trenerem. W twoim wypadku nie zdziwiłbym się, gdybyś padła tam trupem — uśmiechnął się szyderczo.

— Umiesz pocieszyć człowieka.


Weszłam do sali treningowej pełnej ludzi. Pomimo tłumu, od razu zobaczyłam Amabel. Mogła już ćwiczyć na treningu? Przecież, wczoraj jeszcze wyła z bólu. Z tego co wiem, jej ciało regeneruje się w ciągu kilku dni. Choć w sumie, sama nie wiem, jak to działa. W każdym bądź razie, siedziała w kącie i rozmawiała z Viconią, o kilka lat młodszą dziewczyną, która potrafi kontrolować ogień. Podeszłam do nich.

— Cześć! — przywitałam je.

Viconia uśmiechnęła się szeroko na mój widok i złożyła mi pokłon.

— Claus z tobą nie przyszedł? — spytała Amabel.

— Em… Cześć, miło cię widzieć — powiedziałam. Przewróciła oczami, uśmiechając się.

— Chciałabym z nim porozmawiać o czymś bardzo, bardzo ważnym.

Uniosłam brwi.

— Powiedział, że nie będzie już chodził na nasze treningi.

— Aha… — zamyśliła się.

Głowiłam się nad tym, o czym Amabel ma zamiar rozmawiać z Clausem. Tak między nami, niekiedy wydaję mi się, że są w sobie zakochani, ale wolę nie zaprzątać sobie tym głowy.

Wtem, do sali treningowej wszedł trener. Na początku kazał nam biegać dookoła pomieszczenia przez godzinę, a potem mieliśmy ustawić się w drużynach i zagrać w tak zwane zdobywanie flagi. Gra polegała na tym, że drużyny miały zdobyć flagę umieszczoną w jednym miejscu. Aby zwyciężyć, uczestnicy muszą ze sobą walczyć. Moja biedna noga… Coś czuję, że ten lekki spacerek po pałacu się nie udał. W czasie biegu, kuśtykałam. Na szczęście, nikt tego nie zauważył i nie zadawał żadnych zbędnych pytań.

Trener Leon przegrupował nas na sześć oddziałów. Każdy po dziesięć osób. Z mojej grupy znałam tylko kilku uczniów. Grubiutką, bardzo spoconą Ursulę. Przystojnego Morgana o zielonych włosach, wyrazistą szczęką i tatuażami, które umieszczone były chyba na jego całym ciele, oraz Tirę, byłą dziewczynę Clausa, która mnie nienawidziła. Atutem tej drużyny są moce moich współzawodników. Kilkoro z nich kontrolowało żywioły. Ursula na przykład, umiała zrobić z powietrzem, co tylko chciała. Jeden chłopak potrafił wytwarzać światło z niczego, a Tira, poza wielką chęcią mordu, opanowała magię krwi w stu procentach.

Ustawiliśmy się na końcu sali. Zauważyłam, że Amabel jest w lepszej drużynie niż ja. Uśmiechnęła się do mnie i pomachała. Jej zachowanie kontrastowało z zachowaniem reszty zawodników. Mieli poważne miny i zachowywali się tak, jakby to była walka na śmierć i życie.

— Zasady są proste — zaczął Leon, nasz instruktor — Ta drużyna, która zdobędzie flagę, wygrywa. Możecie zrobić wszystko, by ją zdobyć. Prosiłbym jednak, by nikt nie zginął. A więc trzy, dwa, jeden, start!

Zaczęło się. Zespół, do którego należałam, pobiegł do przodu z nienaturalną prędkością. Ja nie mogłam być taka szybka. Morgan został zaatakowany przez pewnego chłopaka z innej ekipy. Ten próbował go odepchnąć swoją magią, ale nie dał rady. Wyciągnęłam sztylet przymocowany do uda i rzuciłam nim w przeciwnika. Trafiłam go w ramię. Morgan spojrzał na mnie i pobiegł dalej, pozostawiając rannego chłopaka.

— Nie ma za co — wymamrotałam. Nagle, ziemia się pode mną zatrzęsła. Jakimś cudem udało mi się złapać równowagę, więc krok po kroku szłam jak baletnica, po trzęsącej się podłodze. W takim tempie udało mi się dojść do reszty mojej drużyny, która walczyła zaciekle z innymi zawodnikami. Zauważyłam, że flaga powieszona została na drążku przy suficie i droga do niej była wolna. Wszyscy zajęli się walką. To idealna okazja! Podbiegłam do ściany wspinaczkowej, ignorując ból. A oto plan: Wejdę na samą górę. Następnie rzucę sztyletem we flagę, ona spadnie na dół i ktoś z mojej drużyny ją chwyci.

Zaczynałam się wspinać, kiedy ze ściany porosnęły pnącza, które oplotły moją dłoń. Próbowałam się wyrwać, ale nie potrafiłam. Moje nogi też zostały unieruchomione przez roślinę. Szarpałam się, próbując uwolnić me kończyny, lecz nic z tego. Jęknęłam, ponieważ pnącza wbiły mi się w ranę. Ni stąd, ni zowąd zniknęły. Tak po prostu. Usłyszałam za moimi plecami okrzyki walki. Oszołomiona, szybko odwróciłam się i dostrzegłam Amabel walczącą z Tirą.

— Na co się gapisz!? — wrzasnęła Tira — Ruszaj!

Pierwszy raz w życiu jej posłuchałam. Wspinałam się najszybciej, jak umiałam. W końcu znalazłam się na samym szczycie. Flaga znajdowała się na drążku pośrodku sufitu. Już tak blisko! Skoczyłam, chwytając się najbliższego drążka. Kilkanaście metrów dalej, znajdował się mój cel. Dam radę! Zakołysałam się i skoczyłam do kolejnego uchwytu. Z każdą sekundą byłam coraz bliżej zwycięstwa. Już się przygotowywałam do następnego kroku, kiedy mój drążek się zapalił, parząc mnie w rękę. Instynktownie puściłam płonący sprzęt i spadłam. Przed upadkiem uratował mnie jakiś chłopak, który teraz trzymał mnie w ramionach. Był mokry od potu i dyszał.

— Wszystko w porządku? — spytał. Rozpoznałam jego głos. To był Morgan. Pokiwałam głową.

— Dzięki za ratunek — powiedziałam. Uśmiechnął się i dotknął mojej dłoni.

— Jesteśmy przecież drużyną — rzekł, oglądając oparzenie — Boli cię?

Poruszyłam ręką. Była czerwona i zaczęły się na niej pokazywać pęcherzyki. Bolało, choć nie chciałam się przed nim do tego przyznać. Wzruszyłam ramionami.

— To tylko lekkie oparzenie.

Już miał coś odpowiedzieć, kiedy rozmowę przerwała nam Tira.

— I co zrobiłaś? Zwycięstwo mieliśmy na wyciągnięcie dłoni! — wrzasnęła.

— Gdyby nie ja, to byśmy w ogóle nie zaszli tak daleko — wysyczałam, wstając. Oparłam się o ciało Morgana. Nie tylko ręka ucierpiała podczas upadku. Moja noga wołała o pomstwę do nieba.

— Ach tak? To dlaczego…

— Skończ! — przerwał jej stanowczo Morgan. — Nie zachowuj się jak suka, ponieważ Seara jest lepsza od ciebie.

Tira zrobiła się czerwona jak burak. O, nie! Będzie wojna. Wrzasnęła i zaatakowała chłopaka, który nie spodziewał się ataku. Stanęłam między nim, a napastniczką i instynktownie kopnęłam ją w brzuch. Jęknęła i zachwiała się. Chwilę później, straciła rónowagę i runęła na podłogę, a wokół niej, ustawili się tłumy gapiów, którzy wcześniej, grali w grę.

— Searo! — zawołał mnie Leon. Obejrzałam się i dostrzegłam ciemnoskórego mężczyznę, patrzącego na mnie wściekłym wzrokiem. Otworzyłam usta, lecz żadne słowo z nich nie wypłynęło. Uderzyłam Tirę. Była to samoobrona, ale co z tego? To ona leży przede mną na podłodze, a nie na odwrót. Walnęłam ją bez komendy Leona, nie ze względu na grę, czyli złamałam przepisy. Spuściłam głowę, czekając na jego krzyki. Zaskoczyło mnie, że one nie nadeszły. Mężczyzna podszedł do mnie i chwycił za łokieć.

— Krwawisz dziewczyno! — syknął — Myślisz, że tego nie zauważyłem? — powiedział cicho i odsunął się — Pójdziesz ze mną — rozkazał. Pociągnął mnie w stronę wyjścia i zaprowadził do Saluterki. Jedna z nich kazała mi usiąść na łóżku. Zdarła materiał i zbadała kolano. Wyglądało gorzej niż rano. Teraz przypominało zmielone mięso. Naprawdę koszmarny widok.

Położyłam się, a kobieta uzdrawiała mi nogę. Rana zaczęła stopniowo znikać i po jakimś czasie, moje kolano było całe i zdrowe. Jedynym znakiem, że byłam ranna, to zaschnięta krew. Następnie zajęła się oparzoną ręką. Dotknęła jej i poczułam mrowienie w śródręczu. Kilka sekund później, moja dłoń była taka, jak przed treningiem. W tamtej chwili kompletnie zapomniałam, dlaczego nie chciałam tu przychodzić.

— Z małego, zrobiło się duże obrażenie. Jeśli nie masz zielonego pojęcia jak sobie radzić, to przychodź od razu tutaj — powiedziała — Zwłaszcza, że nie masz mocy.

Odwróciłam wzrok. Przecież to nie moja wina, że nie mam nadprzyrodzonych umiejętności. Przez brak mocy, organizm jest słaby i wolno się regeneruje. A jeśli się ma klątwę, to jest jeszcze gorzej. Dlatego każdą, nawet niewielką usterkę ciała, powinnam traktować poważnie.

— No więc, jak rozwaliłaś kolano? — w tej chwili przypomniałam sobie, dlaczego nie chciałam tu przychodzić.

— Biegłam i się wywróciłam — odpowiedziałam, odwracając wzrok.

— Ile ty masz lat? Pięć? — odezwał się Leon.

— To by wypadek — powiedziałam — każdemu może się zdarzyć — dodałam ciszej.

Saluterka westchnęła.

— A co z ręką?

— Doznała kontuzji w czasie treningu — odpowiedział trener — Graliśmy we flagę i wszystkie chwyty były dozwolone.

Kobieta przewróciła oczami.

— Powinnaś się przez jakiś czas oszczędzać — rzekła, odwracając się do mnie — Z pewnością treningi nie wchodzą przez kilka dni w rachubę.

O! Przynajmniej coś pozytywnego z tego wypadku wyszło.

— Dobrze, w takim razie zostawiam ją w twoich rękach — powiedział mężczyzna — Searo, twój atak na Tirę był bardzo dobry. Gratulacje.

Uśmiechnęłam się, zdziwiona jego słowami. Mrugnął do mnie i wyszedł.

Musiałam jeszcze przez jakiś czas leżeć w tej durnej sali na obserwacji. Umarłabym z nudów, gdyby nie Amabel, która mnie odwiedziła.

— Co ci się stało? — spytała, siadając na krzesełku obok łóżka. Westchnęłam głośno.

— Chcesz znać dłuższą, czy krótszą wersję?

— A jak myślisz? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. Rozciągnęłam się i spojrzałam na nią. Czekała na to, co mam do powiedzenia. Zaczęłam zatem mówić.

— Byłam w mieście, dostrzegłam ptaszka z nienaturalnie zielonymi oczami. Zastrzeliłam go, a następnie usłyszałam huk. Wystraszyłam się i uciekłam. Po drodze przewróciłam się i zraniłam w kolano. Trening sprawił, że rana się powiększyła, a Leon to zauważył i mnie tu zaprowadził — pierwszy raz, z moich ust wydobyły się tak szybko słowa.

Uniosła brew.

— Zdajesz sobie sprawę, jak to głupio brzmi? — zapytała. Uderzyłam ją delikatnie w głowę, na co ona jęknęła i mi oddała pięknym za nadobne.

— To nie jest zabawne! — wyszeptałam — Od inwazji widziałam kilka razy zwierzęta z takimi samymi oczami. Myślę, że to Zmiennokształtny.

Jej usta ułożyły się w literę „O”. Walnęła mnie jeszcze raz w głowę.

— I teraz o tym mówisz? — zamyśliła się, a następnie roześmiała, kręcąc głową — Jeśli to prawda, to twoja godność będzie uratowana, bo strach przed ptaszkiem to hańba na całe wieki.

— Ty na serio uważasz, że to śmieszne? Myślałam, że mam urojenia! — syknęłam. Obok nas przeszła Saluterka. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej szeroko — Pogadamy o tym później.

— Claus wie?

Kiwnęłam głową.

— Przyjdź do mnie wieczorem — rzekła, klepiąc mnie po ręce — Do tego czasu, z pewnością poczujesz się lepiej.

Wyszła z sali, pozostawiając mnie samą.

4.

W sumie, u Saluterek przebywałam krócej, niż przypuszczałam. Weszłam do swojego pokoju i przebrałam się do obiadu. Przecież nie będę jadła w zapoconym, zakrwawionym i podartym dresie. Zdecydowałam się ubrać czarną koszulę i luźne brązowe spodnie. Noga mnie już nie bolała, ale miałam jej nie nadwyrężać przez kilka następnych dni.

Poszłam na ucztę. Wchodząc do sali jadalnej, znajdującej się na trzecim piętrze pałacu, dostrzegłam Amabel, która rozmawiała z Clausem. Obok nich siedzieli członkowie rady. Naprzeciwko, kilku żołnierzy, oficerów i generałów. W pałacu mieszka niewiele dam dworu, aczkolwiek one jedzą w mniejszym pomieszczeniu.

Sala jadalna była wielkim pokojem. Znajdował się w niej ogromny stół i kilkanaście krzeseł. Zamiast ścian, wbudowano okna, dzięki czemu, przy posiłku można było podziwiać otaczającą nas przyrodę.

Usiadłam obok Clausa i uśmiechnęłam się nieśmiało do moich przyjaciół. Popatrzyłam na stół, na którym postawiono pyszności. Jeszcze nie można było jeść, do czasu, aż przyjdzie król. Ciężko było nie sięgnąć po jedzenie, kiedy widzi się te smakołyki. Owoce i warzywa, różne rodzaje mięs, serów. Kilka rodzai dań. Alkohol, soki i herbaty. Aż ślinka ciekła.

Wreszcie, do pomieszczenia wszedł Severis. Wszyscy wstali, w tym ja i złożyliśmy mu pokłon. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się ostrożnie. Pokiwałam głową, przekazując mu w ten sposób, że dostałam wiadomość i zjawię się na spotkaniu. I tak nie miałam wyboru. Severis usiadł i mogliśmy zacząć jeść. Nałożyłam sobie sałatkę i kawałek mięsa oraz nalałam do kielicha sok. Nie piłam alkoholu, pomimo tego, że nikt mi nic nie zrobi, gdybym zechciała. Jednak nie widzę przyjemności w wódce, whisky i innych rodzajach tego paskudztwa. W pewnej chwili Claus się do mnie nachylił i coś wyszeptał.

— Spytałem znajomych, czy ktoś podejrzany chodził po rynku. Niestety, dałaś mi naprawdę mało informacji, a z tą dziewczyną, to jest dużo rudych dam w mieście, więc ciężko ją zidentyfikować. Jeśli chodzi o zielonookiego, to nikt nie zauważył niczego podejrzanego.

— Dzięki — odpowiedziałam wzdychając.

Reszta obiadu przeszła w milczeniu. To znaczy, nasza dwójka siedziała cicho. Goście rozmawiali. Niektórzy o interesach, inni o strategiach wojskowych, a jeszcze inni o tak zwanych przyziemnych sprawach, typu urodziny córki, nowy zegar i tym podobne. Po kilkunastu minutach, ludzie zaczęli wychodzić. Moi przyjaciele także musieli opuścić pomieszczenie. Uniosłam kącik ust, mając nadzieję, że w moim spojrzeniu odkryją, dlaczego musiałam zostać w jadalni.

Gdy w sali zostałam sama z dziadkiem, piłam kolejny kielich soku, czekając aż władca skończy jeść. Widać było, że nigdzie mu się nie spieszyło, co mnie lekko irytowało, choć próbowałam tego nie okazywać.

— Powiedz wnuczko, jak ci minął dzień? — zapytał. Wzięłam głęboki oddech. Odstawiłam napój i patrząc na stół, odpowiedziałam.

— Dobrze, dziękuję — nie warto było go pytać o samopoczucie. I tak odpowiedziałby, że wszystko w porządku.

— Ponoć skaleczyłaś się w nogę. Dobrze się czujesz?

Wiadomości w pałacu rozchodzą się naprawdę szybko — pomyślałam.

— Tak — Odważyłam się na niego spojrzeć. Wziął ostatni kęs pieczonego mięsa i odłożył widelec, cały czas bacznie mnie obserwując. Wstał, a ja od razu po nim. Wygładził bordowy garnitur i przeszedł przez jadalnię. Szłam za nim, myśląc jak zakończy się to spotkanie.

Zanim się obejrzałam, już byłam w sali konferencyjnej. Mój wzrok musiał przyzwyczaić się do ciemności, która panowała w pokoju. Świeciło się tylko kilka świec, a okna były zasłonięte przez grube, krwisto-czerwone zasłony. Sala była duża, choć znajdowało się w niej mało mebli. Ogromny stół z wyrzeźbioną mapą kraju i zaznaczonymi przez pionki ważnymi elementami królestwa. Dodam jeszcze, że ściany i podłoga były ozdobione kolorowymi płytkami.

Dziadek rozsiadł się na jednym z krzeseł i ruchem ręki kazał mi uczynić to samo. Usiadłam naprzeciw niego i położyłam dłonie na kolanach. Wiedziałam, że lepiej nie odzywać się jako pierwsza.

Przez kilkanaście minut siedzieliśmy w milczeniu. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu były nasze oddechy. Stukałam paznokciami o nogę, zastanawiając się, kiedy wreszcie król zacznie mówić. W końcu (w momencie, gdy już naprawdę zaczęłam tracić cierpliwość) otworzył usta.

— Droga Searo, przejdę od razu do poważnych spraw. Mam ufność, że podejdziesz do wyznaczonego dla ciebie zadania cierpliwie i przekażesz Kiernanowi całe swoje doświadczenie.

— Powiedz mi, dlaczego to takie ważne. Czy atak Zmiennokształtnych nie powinien być dla mnie, dla ciebie priorytetem?

Wziął głęboki oddech.

— Już ci mówiłem…

— Tak, tak. Kiernan ma potencjał i jest synem twojej przyjaciółki — powiedziałam, przerywając mu — Jednak skąd możesz to wiedzieć, skoro rzadko wychodzisz z pałacu? A jeśli ma taki talent, to jeszcze raz się pytam, czemu Lore go nie może uczyć? Powinnam pomagać w rządzeniu krajem i zapewniać ochronę mieszkańcom przed wrogiem.

— Lore zachorowała — drążył temat Kiernana — Dzisiaj dostałem zawiadomienie, że umarła. Za kilka dni wyjeżdżam na jej pogrzeb. Przyjadę do pałacu z Kiernanem. Mógłby już zacząć pracować i zająć się domem, ale gdyby tam został, zmarnowałby ten talent, który posiada. Chcesz się przysłużyć narodowi, zatem przysłuż się w ten sposób. Zaopiekuj się kimś, kim nikt nie zaprzątałby sobie głowy. Daj mu szansę. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jakie to uczucie, gdy ktoś cię odrzuca? — Utkwiłam wzrok w stole. Nie musiał tłumaczyć. Mój tata zostawił mnie po tym jak… jak pierwszy raz zabiłam — A tym atakiem się nie interesuj. Kategorycznie ci tego zabraniam.

Uniosłam wzrok, zszokowana.

— Ale…

— To rozkaz.

Nie było sensu walczyć.

— Dobrze — wyszeptałam — Czego mam Kiernana dokładnie nauczyć?

Severis rozluźnił się.

— Przystosuj go do życia żołnierza. Przedstaw mu prawo naszego kraju, kulturę i tradycje. Wiem, że Lore trzymała go pod kluczem, ale ty masz go tylko pilnować, a nie więzić. Oczywiście bez przesady. Niech trochę pozwiedza, pozna ludzi. Zostawiam to wszystko tobie. Naturalnie, możesz go trochę pomęczyć na treningach.

— A w treningach zbiorowych też ma uczestniczyć?

Zamyślił się.

— Na początku może nie, ale po jakimś czasie…, Gdybyś czegoś nie wiedziała, to po prostu pytaj.

— Yhm… — odchrząknęłam — To w takim razie, jeszcze jedno pytanie.

— Słucham.

— Co, jeśli nie podołam?

Roześmiał się cicho.

— Drogie dziecko, gorsze rzeczy robiłaś. Potraktuj to jako egzamin — Po tych słowach, dał mi znak, że mogę odejść. Wstałam i ukłoniłam się.

Wyszłam powoli, bez pośpiechu. Niekiedy zatrzymywałam się i gapiłam na prawie, lub w całości wyremontowane elementy pałacu. Dlaczego król nie pozwala mi zająć się Zmiennokształtnymi? Kiedy przechodziłam obok sali treningowej, dostrzegłam Amabel, Clausa i Leona rozmawiających ze sobą. Podeszłam do nich, aby przyłączyć się do konwersacji i przestać rozmyślać o dziadku.

— Dzień dobry — przywitałam się. Wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie.

— Widzę, że twój stan zdrowia się polepszył — powiedział oschle Leon.

— Tak. I mam nadzieję, że Tira nie złoży skargi, że ją uderzyłam.

Mężczyzna prychnął.

— To jest raczej twoje najmniejsze zmartwienie — rzekł i zwrócił się do chłopaka i dziewczyny. — My porozmawiamy kiedy indziej.

— Nie! — powiedziałam szybko — Nie przerywajcie przeze mnie rozmowy. Już idę — odwróciłam się lekko speszona, że przerwałam im rozmowę. Amabel zatrzymała mnie, chwytając mocno za ramię.

— Nie ma takiej potrzeby — powiedziała — Powinnaś usłyszeć, co trener nam proponuje.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam z ciekawością na Leona. W miejsce wstydu, pojawiło się zainteresowanie. Skrzyżowałam ręce na piersi, wyczekując na wypowiedź ciemnoskórego mężczyzny. Lekko wkurzony przeskakiwał wzrokiem między nami.

— To nie jest sprawa Seary.

— A mnie się wydaje, że jest — odpowiedział Claus. Mierzyli się wzrokiem, a ja byłam coraz bardziej ciekawa, o co im chodzi.

— Co niby nie jest moją sprawą? — zapytałam cicho, ale stanowczo. Leon spojrzał się na mnie z kpiną, co lekko wytrąciło mnie z równowagi- Nie zapominaj, kto tu rządzi — wyszeptałam wierząc, że mój głos zabrzmiał władczo.

Uniósł brew.

— Po co te nerwy? — spytał — Wasza Wysokość chyba zapomina, że nie ma nade mną władzy.

— Jeszcze nie — byłam dumna, że mój głos zabrzmiał tak pewnie.

— Król nie będzie zadowolony, że Księżniczce powierzyłem poufne wiadomości.

— Kolejny powód, by mi powiedzieć to, co powiedziałeś im — wskazałam głową mych przyjaciół. Westchnęłam widząc, że mężczyzna nie zamierza wyjawić mi informacji — Leon, proszę.

— Jeśli ty jej nie powiesz, my powiemy — ostrzegła Amabel. Ostrzeżenie zadziałało, ponieważ Leon zdecydował się mówić.

— Generał kazał mi zebrać grupę żołnierzy, którzy pojadą z delegacją do Impirianu.

— W sprawie niedawnego ataku? — mężczyzna pokiwał głową. Zmarszczyłam brwi. Przecież to dobra wiadomość.

— To świetnie. Dlaczego miałabym o tym nie wiedzieć? — spytałam. Nie mogłam w to uwierzyć! Prawdziwa misja! Jako księżniczka, a przede wszystkim żołnierz, muszę o tym wiedzieć. Król najwyraźniej coś robi. Chwila. Powiedział, żebym się tym atakiem nie interesowała. A teraz Leon nie chciał mi powiedzieć o tym zadaniu. Dodałam dwa do dwóch i rozwiązanie mnie poważnie wkurzyło. Zacisnęłam dłonie w pięści — Król zakazał mi w tym uczestniczyć?

— Tak — odpowiedział Leon.

Zamurowało mnie.

— Jak to? — spytałam, patrząc szeroko otwartymi oczami na przyjaciół, szukając u nich wsparcia.

— Mieliśmy jechać bez ciebie. W ogóle miałaś o tym nie wiedzieć — powiedziała Amabel — Ponoć nie jesteś gotowa.

Pociągnęłam się za włosy. No chyba sobie ktoś ze mnie kpi!

— Nie jestem gotowa? Jestem jedną z najlepszych! Nie możecie jechać na tak ważną wyprawę beze mnie.

— A właśnie, że możemy — powiedział spokojnie trener — I pojedziemy. Ty byłabyś tylko kulą u nogi. Przykro mi, ale to jest rozkaz króla.

Myślałam, że zaraz wybuchnę. Ja? Kulą u nogi? Pff… To, to absurd!

— Wcale, że nie — warknęłam.

— Ależ tak — odpowiedział Leon — Twoje ciało się wolno regeneruje, a jeden upadek sprawia, że masz krwotok, lub mdlejesz. Król zabronił ci jechać albo znać jakiekolwiek informacje dotyczące tej misji. Generał się z nim zgodził. To nie podlega dyskusji. Amabel, Claus, macie się przygotować do podróży. Jedziemy pojutrze. Słyszeliście, co powiedziałem. Księżniczka ma o niczym się nie dowiedzieć. To rozkaz — rzekł, cały czas patrząc na mnie. Po tych słowach, odwrócił się i poszedł w głąb korytarza.

Zostałam sama z przyjaciółmi.

— Searo… — odezwał się Claus. Uciszyłam go gestem dłoni.

— Nic nie mów — poprosiłam. Weszłam do sali treningowej, pozostawiając ich w tyle. Pomieszczenie dalej było zniszczone. Pachniało w nim spalenizną. Nie przeszkadzało mi to. Byłam wściekła i mogłam myśleć tylko o rozsadzającym mnie w środku gniewie. Oni wszyscy uważają, że jestem słaba! Zaczęłam szlochać z bezradności i uderzać w ścianę pięściami. Pragnęłam, by wszystkie negatywne uczucia odeszły. Chciałam w jakiś sposób pokazać, że się mylą.

Moja dusza ucierpiała. Czy to dlatego król nie chce, bym dowiedziała się czegoś o ataku? Bo uważa, że nie ogarnę tego? Że to za twardy orzech do zgryzienia?

— Searo, ogarnij się! — wrzasnął Claus, chwytając mnie za dłonie i odsuwając od kamienia. Szarpałam się, lecz był wyższy i bardziej umięśniony.

— Puść mnie! — wrzeszczałam zapłakana — Idź sobie!

— Damy radę, słyszysz? — powiedziała spanikowana Amabel, która weszła za Clausem — Nie obchodzą nas rozkazy Leona. O wszystkim się dowiesz. Nie zataimy żadnej informacji z Impirianu.

Pokręciłam głową, dalej wkurzona. Nie chodziło nawet o to, że nie pojadę do Impirianu w delegacji. Raczej o to, że ludzie uważają mnie za usterkę. Jak mają dopuścić mnie do władzy, skoro tak o mnie myślą?

— Nie jestem słaba! — krzyknęłam, starając się ich i siebie do tego przekonać — Nie jestem!

Claus westchnął.

— Wiemy. Popełniają błąd, ale niszcząc jeszcze bardziej salę treningową, nikomu nie pomagasz. Opanuj się! — syknął. Pociągnął me dłonie do góry, abym zobaczyła, jak wyglądają. Były popękane i zakrwawione — Wdech i wydech, Searo. Wdech i wydech — instruował mnie przyjaciel, przyciskając mą głowę do swojej piersi.

Zaczęłam oddychać zgodnie z jego wskazówkami. Nadal płacząc, wyswobodziłam się z jego uścisku. Przykucnęłam i schowałam twarz w dłoniach.

— Boże… — zaczęłam zapłakana — Jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy nie będę rządzić państwem, bo przecież jestem jak skorupka jajka — jęknęłam i położyłam się na zniszczonej podłodze. Moi przyjaciele usiedli obok. Wdech i wydech. Musiałam się uspokoić — Przepraszam was — powiedziałam, gdy gniew po części zniknął, pozostawiając po sobie pustkę i zmęczenie.

Poczułam dłoń Amabel na ramieniu.

— Nie ma za co. Wszystko się ułoży.

Pokiwałam głową, powtarzając sobie jej słowa. „Wszystko się ułoży”. Pragnęłam w to wierzyć.

— Możecie zostawić mnie tu samą? — spytałam licząc, że się zgodzą.

Claus westchnął.

— Searo, nie możesz spać tutaj.

— I nie możesz się tak zachowywać, bo jedziemy na misje — dodała Amabel.

— Wybacz, ale dziadek rozkazał mi zająć się jakimś chłopakiem, który tu przyjeżdża, a wy macie być na misji w Impirianie. Powinnam być z wami, jako następczyni tronu. Dlatego żyję! By zajmować się krajem. A gdy nadarza się okazja, bym mogła porozmawiać z tamtym rządem to nie, bo po co? Lepiej uczyć jakiegoś kretyna — wyżaliłam się.

— Przecież nawet my nie porozmawiamy z tamtym rządem. To nie ma być spotkanie towarzyskie. My tam jedziemy walczyć. A jeśli zginiesz, lub ktoś z Impirianu odkryje twoją klątwę? W niczym nam nie pomożesz, kiedy umrzesz — powiedział Claus, wstając. Podał mi dłoń — Chodź. Lepiej stąd wyjdźmy, zanim nas nakryją.

— Seara zostawiła dziurę w ścianie — rzekła Amabel — A i tak, sala była już wcześniej zniszczona.

Podałam dłoń przyjacielowi i podniosłam się z podłogi. Wytarłam policzki rękawem i poszłam z nimi bardzo wolno do naszych pokojów, kiedy nagle, białowłosa dziewczyna stanęła jak wryta.

— Ej! Co zrobimy z tym Zmiennokształtnym, który teoretycznie cię nawiedza?

Machnęłam ręką. Kompletnie o tym zapomniałam. Myślałam tylko o wyjeździe do Impirianu, w którym nie mogę brać udziału. Mój przyjaciel ma rację, dlaczego powinnam zostać w Locusie, ale i tak jeszcze jestem skołowana.

— Wiecie co? — wyszeptałam — Dam sobie radę sama. Jeden Zmiennokształtny nie powinien być dla mnie problemem.

Spojrzeli po sobie zdziwieni.

— Niedawno mówiłaś coś zupełnie innego.

Wzruszyłam ramionami.

— Za impulsywnie zareagowałam. A poza tym, macie ważniejsze sprawy na głowie.

— Na pewno? — spytała Amabel. Pokiwałam głową. Nie chciałam z nimi rozmawiać. Trwałam w amoku.

Szliśmy dalej w milczeniu, aż wreszcie, doszliśmy do mojego pokoju i pożegnaliśmy się.

— Tylko przed wyjazdem nie zapomnijcie się pożegnać — powiedziałam z trudem unosząc kąciki ust.

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Pierwszą rzecz, jaką zrobiłam, gdy znalazłam się sama, to wskoczyłam na łóżko i zaczęłam rzucać poduszkami. Wzięłam jedną z nich, schowałam w niej twarz i krzyknęłam. Rzuciłam nią w kąt pokoju. Powtarzałam tę czynność kilka razy. W tym samym czasie, wmawiałam sobie następujące słowa: Nie jestem słaba!

Nie jestem słaba!

Nie jestem słaba!

* * *

Nadszedł kolejny dzień. Obudziłam się, wykąpałam, zmieniłam ubranie i wyszłam z pałacu. Wybranie ofiary nie powinno być dzisiaj tak trudne, jak zazwyczaj. Prawdopodobnie ze względu na to, że frustracja i złość na mojego dziadka, trenera, klątwę i na całe życie, jeszcze nie minęła. I choć dopiero dzień się zaczął, to poczułam się zmęczona.

Kopnęłam kamień, kiedy ruszałam ulicami pewnej wioski, znajdującej się nieopodal Cormeusa. W końcu tak mnie bolały nogi, że musiałam usiąść. Znalazłam miejsce przy studni i zaczęłam obserwować ludzi, mych poddanych, bawiąc się jednocześnie trawą. Przechodzili obok mnie, martwiąc się o codzienne sprawy. Kobiety szły z bukłakami i z praniem. Dzieci biegały wokół nich. Uśmiechnęłam się na ten widok. Jeden chłopczyk podszedł do mnie i złożył mi pokłon.

— Witaj Księżniczko — powiedział.

— Jak ci na imię? — spytałam.

— Carlos — odpowiedział nieśmiało. Podał mi jakąś kartkę, którą przyjęłam — Taki pan powiedział, że mam ci to dać.

Zmarszczyłam brwi.

— Jaki pan? — chłopczyk skinął głową w kierunku drzew, otaczających nas. Jeden mężczyzna w kapturze stał w cieniu i się na mnie gapił. Rozłożyłam wiadomość od chłopczyka i zamarłam. Napisane zostały tylko dwa słowa:

Gra rozpoczęta

Chwila! Znów spojrzałam w kierunku tajemniczego mężczyzny. Usta zakryte miał czerwoną chustą. Kurczę! Zorientował się, że go zauważyłam i poszedł w drugą stronę. Szybko wstałam i pognałam za nim, pozostawiając chłopca. Czy to ten sam, który mnie wcześniej zaczepił? Niech to! Nie myślcie, że mam paranoję! Biegłam za nim, omijając ludzi i drzewa. Próbował mnie zgubić, idąc krętymi drogami, ale się nie poddawałam. Przeskoczył strumyk. Myślał, że przerażę się wody? Skakałam po kamieniach i znalazłam się po drugiej stronie. Wyciągnęłam miecz, na wszelki wypadek. Cholera! Nigdzie go nie widzę. Obróciłam się, szukając jakiegokolwiek tropu.

Aha! Ślady jego butów odbiły się w ziemi. Szłam za nimi i trafiłam do muru, oddzielającego wioski. Trop, się tutaj kończył. Jak on mógł tak po prostu zniknąć? Zostawił mi wiadomość i teraz co? Boi się konfrontacji? Tchórz! Uniosłam miecz, niepokojąc się, czy to nie jest przypadkiem pułapka. Ten gościu mógł się teleportować, stawać niewidzialnym, lub posiadać inną umiejętność, dzięki której znikł.

Rozejrzałam się dookoła.

Pusto.

Byłam jedynym człowiekiem, znajdującym się w tym cichym miejscu. A niech to! Faktem jest to, że ten mężczyzna, to nie mój fan. A co jeśli on ma rzeczywiście związek z tym atakiem? Może powinnam o tym powiedzieć dziadkowi? I tak muszę mu wygarnąć to, że zabronił mi wziąć udział w misji. Postanowiłam wrócić do domu. Nie mogłam nikogo tutaj zabić, skoro istniało prawdopodobieństwo, że ktoś mnie śledzi.


Siedziałam w gabinecie mojego dziadka. Sala tronowa była raczej na pozór. Ale poważniejsze sprawy załatwiało się właśnie tu, w tym gabinecie. Przebywanie w tej sali oznaczało, że jest się ważnym dla króla, aczkolwiek ja się tak nie czułam. Opowiedziałam mu wszystko, dosłownie wszystko. O wilku, jastrzębiu, mężczyźnie, zastrzeleniu i o porannym incydencie. Po wysłuchaniu mojej opowieści, powiedział jedno, jedyne słowo.

— Rozumiem — i tyle. Nic więcej. Zdziwiona wstałam, przewracając krzesło.

— Tyle masz mi do powiedzenia? — spytałam — Nie strzelisz jakiejś filozofii, rady? Albo zlecisz patrol, skoro złoczyńcy dobierają się do mnie? A nawet nie o to chodzi! Prawdopodobnie Zmiennokształtny grasuje po mieście, z nie wiadomo jakimi zamiarami i może też stanowić zagrożenie dla ludu. Niech chociaż Inventani coś zdziałają.

— Searo, ile masz lat? — spytał spokojnie. Chyba mnie w ogóle nie słuchał!

— Prawie osiemnaście — prychnęłam.

— A zachowujesz się, jakbyś miała dziesięć. Poza tym, jesteś zabójczynią, a jednak przestraszyłaś się, gdy pewien mężczyzna cię obserwował. Może masz wielbiciela? — uśmiechnął się lekko.

— Serio? Tyle masz mi do powiedzenia? A i skoro mam tyle lat, to czemu zabraniasz mi uczestniczyć w misjach?

Zmrużył oczy.

— Zgaduję, że chodzi ci o delegację w Impirianie — westchnął — Kto ci o niej powiedział?

— To nieistotne — syknęłam cicho — Czemu mnie nie chciałeś puścić? — poznałam wersję Clausa, lecz chciałam to usłyszeć od dziadka.

— Przed chwilą narzekałaś na ludzi, którzy się na ciebie gapią i na zwierzęta. A teraz wypominasz mi, że nie chcę cię posłać do Impirianu? Mówiłem ci już, że chciałbym, byś zajęła się Kiernanem.

Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. W pewnym sensie miał rację. Może rzeczywiście za bardzo panikuję? Nie! Po prostu spytałam go o radę. To nie oznacza, że się nie nadaję do misji. Powinnam jechać. Nawet gdy wiąże się to z niebezpieczeństwem.

— Ten chłopak jest ważniejszy od wojny z Impirianem!? — podniosłam głos.

— Uspokój się — powiedział król — Dla ciebie tak, on jest ważniejszy. Nie pozwoliłem, abyś jechała do Impirianu dlatego, że jesteś księżniczką i zadanie, które mają nasi żołnierze spełnić, nie jest dla ciebie. Nie dramatyzuj.

Skrzyżowałam ręce.

— Zawsze mówiłeś, że dobry król, to dobry żołnierz

Oparł się wygodniej o siedzenie.

— Skoro chcesz się tak wykazać jako żołnierz, to proszę bardzo. Złapano Zmiennokształtnych, którzy brali udział w ataku. Odkryliśmy, że pochodzili z Impirianu, czyli złamali kodeks. A pamiętasz, jakie są konsekwencję tego czynu?

Otworzyłam szeroko oczy. Złapano Zmiennokształtnych! Wreszcie jakaś sensowna wiadomość. Nie interesowało mnie już nic, oprócz nich. Serce mi się na chwilę zatrzymało.

— Śmierć — wyszeptałam. Byłam ofiarą ataku, a teraz stanę się katem.


Zeszłam na dół tam, gdzie są cele. Król rozkazał mi przeprowadzić egzekucję na jednym z tych, którzy nas zaatakowali. Władca nie zamierzał mordować od razu wszystkich, bo to nie miałoby sensu, zważywszy na klątwę. Szczerze myślałam, że to będzie pierwsza, łatwa śmierć, jaką zadam.

Przeliczyłam się. To był piętnastolatek. Zobaczywszy strach w jego oczach, poczułam do siebie obrzydzenie. Zrozumiałam, że nie mogłam mu tego zrobić, pomimo że brał udział w zamachu na moje królestwo.

— Zostaw nas samych — wyszeptałam do strażnika.

— Ale…

— To rozkaz — powiedziałam. Podeszłam do młodzieńca i przykucnęłam. Wyglądał tak niewinnie. Brązowe, kręcone włosy, opalona skóra, poplamiona jeszcze świeżą krwią. Dłonie ze zdartymi paznokciami przekute łańcuchami. Bose, skaleczone nogi. Chłopiec się trząsł. Połknęłam głośno ślinę.

— Dlaczego? — spytałam, nie dając rady wypowiedzieć ani jednego słowa więcej. Dlaczego zaatakowaliście?

— Nie chcę z wami wojny — wyszeptał drżącym głosem, jakby wiedział o czym myślę. Płakał, pewnie ze strachu przed śmiercią i torturami — Żaden z nas nie chce.

Podniosłam dłoń i dotknęłam jego mokrego policzka tak, by spojrzał mi w twarz.

— Czemu miałabym ci uwierzyć?

— Mówię prawdę! — wrzasnął. Wzdrygnęłam się, gdy ujrzałam ból w jego oczach. Nie odwróciłam wzroku, choć patrzenie na niego sprawiało mi ogromne cierpienie. Zależało mi na wyciągnięciu z niego informacji, jednak coś w jego postawie i spojrzeniu sprawiało, że wierzyłam w jego niewinność. Starałam się tego nie okazywać — Proszę! Nie zabijaj mnie.

Coś ścisnęło mnie w sercu.

— Posłuchaj — zaczęłam spokojnie, oblizując wargi — Umówmy się tak. Nie zabiję cię, jeśli powiesz mi, dlaczego ty i reszta twoich znajomych zaatakowaliście ten pałac. Jeśli ładnie wszystko wyśpiewasz, to wrócisz do Impirianu.

Otworzył szeroko oczy.

— To nie tak! — zapiszczał. Jego klatka piersiowa gwałtownie wznosiła się i upadała — Nie jestem nawet z Impirianu! Nie chciałem cię skrzywdzić!

— W Locusie nie ma Zmiennokształtnych, więc niby skąd jesteś? Nie rób ze mnie idiotki, bo to się dla ciebie źle skończy. I nie chciałeś skrzywdzić rodziny królewskiej? To niby po co nas zaatakowaliście? Odpowiedz, a pomogę ci przez to przejść — poruszyłam ręką dookoła, wskazując cele.

Zaskamlał cicho i zemdlał.

— Hej! — sprawdziłam jego puls. Na szczęście oddychał, ale cholera! Musiał mdleć akurat teraz? Odgarnęłam mu włosy z twarzy. Oj ty biedaku. Chwila! Searo, musisz się opamiętać! Poszłam w stronę wyjścia. Zawołałam strażnika, który wszedł do środka.

Nie wiedziałam co sądzić o tym, co przed chwilą usłyszałam. Miałam mętlik w głowie.

— Egzekucja nie zostanie przeprowadzona na żadnym ze Zmiennokształtnych — zadecydowałam. Nie mam zamiaru ich zabijać, dopóki się nie dowiem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie obchodził mnie już nawet zakaz króla. — I przyślijcie do niego lekarza. Nie możecie ich torturować.

— Wasza Wysokość nie sądzę, aby król się na to zgodził.

— To rozkaz — powiedziałam. Pokiwał głową zmieszany — Jeśli się dowiem, że mnie zlekceważyłeś… — wskazałam więźnia — Zastąpisz go.

Strażnik połknął głośno ślinę, a ja poczułam dumę i jednocześnie niepewność. Spojrzałam na Zmiennokształtnego — Obym tego nie żałowała — powiedziałam do nieprzytomnego chłopaka.

Szłam do pokoju, ale po drodze przypomniałam sobie o czymś. Tak, czy siak muszę kogoś zabić. Jęknęłam i klepnęłam się w czoło. Nie pójdę z powrotem do lochów po tym przedstawieniu, które przed chwilą wystawiłam.

Wyszłam z budynku, mając nadzieję, że znajdę jakąś ofiarę. Przeszłam kilka kilometrów, ale nie trafiłam na żadnego człowieka. Kilka chwil później zobaczyłam ognisko, a przy nim kilka osób. Śmiali się i żartowali. Byli pijani. Ujrzałam z oddali jak pewien mężczyzna dotykał piersi jednej z kobiet, lecz ona nie była z tego zadowolona. Odsunęłam się z pola widzenia i po cichu wspięłam na drzewo. Znajdowaliśmy się w lesie, więc miałam pewność, że nikt mnie nie zauważy. Utwierdzał mnie w tym fakt, że przecież byli bardzo pijani i zapomnieliby o dziewczynie siedzącej na roślinie. Byłam wystarczająco wysoko i postanowiłam, że uśmiercę mężczyznę, który zaczął coraz bardziej molestować kobietę, pomimo jej sprzeciwu. Innego wyboru nie miałam. Wyciągnęłam nóż i rzuciłam go w pijanego nieznajomego. Usłyszałam krzyk. Kobiety piszczały przerażone, a mężczyźni szukali winowajcy, bezskutecznie. Kilku z nich próbowało uratować swojego kumpla, tylko im się to nie udawało. Patrzyłam na tę scenę z lekką irytacją. Dopilnowałam, by nóż trafił w miejsce, które spowoduje szybką śmierć. Od dziecka starałam się, by moje ofiary nie cierpiały katuszy przy śmierci.

Kiedy mężczyźni już zrozumieli, że nie mogą uratować swojego kumpla, pobiegli za towarzyszkami. Czekałam, aż uciekną wystarczająco daleko i skoczyłam na ziemię. Zgrabnie wylądowałam i podeszłam do trupa.

— Nawet ci nie zamknęli oczu — wymamrotałam, patrząc w jego nieruchome ślepia. Zamknęłam je i rozejrzałam się. Nie miałam sprzętu, by go pogrzebać. Zrobiłam coś innego. Wzięłam koc, na którym siedzieli jego znajomi i okryłam nim ciało zabitego mężczyzny.

Westchnęłam i wróciłam do domu. Będąc w pokoju, usiadłam na łóżku, gotowa na odpoczynek, lecz zobaczyłam karteczkę na stoliku nocnym. Pisało w niej, że król jutro wyjeżdża na pogrzeb. Wspaniale. Położyłam się i zaczęłam przetwarzać w myślach sytuację w lochach.

Wieczorem przyszła Amabel z Clausem. Mają wyjechać za niedługo na misję do Impirianu. Claus usiadł na krześle obok biurka, a Amabel na łóżku.

— Przed wyjazdem muszę wam coś dać — powiedziałam, podchodząc do szafy.

— Jedziemy na misję, ale to nie oznacza, że tam umrzemy. Nie musisz nam nic dawać — rzekł Claus. Odwróciłam się w jego stronę.

— Wiem, aczkolwiek nie jestem pewna, kiedy się znowu zobaczymy — rzekłam ze smutkiem w głosie. Kucnęłam obok niego. Wyciągnęłam sztylet. Na rękojeści kolorem czerwonym widniało imię mojej matki. Chłopak spojrzał na niego zszokowany.

— Ja… nie mogę — Wcisnęłam mu go do ręki, pomimo sprzeciwu.

— Ależ możesz i go weźmiesz — uśmiechnęłam się.

— To ten sztylet, dzięki któremu nie umarłaś jedenaście lat temu? — dokładnie dobierał słowa.

— Mniej więcej — powiedziałam — Dalej nie wiem jak to się stało, ani jak to możliwe, że taki sztylet mógł… — przerwałam, nie mogąc dokończyć tego zdania — W każdym bądź razie, chcę byś go miał — wzruszyłam ramionami, jakby to była błahostka.

Chłopak mocno mnie objął. Jego uścisk był tak silny, że myślałam, iż mi połamie żebra.

— Jesteś szalona — powiedział w moje włosy — Kocham cię, wiesz?

— Ja ciebie też — wyszeptałam, próbując złapać oddech.

Kiedy się oswobodziłam, wyciągnęłam spod łóżka mały woreczek ze złotym proszkiem.

— A dla ciebie… — zaczęłam, siadając na posłaniu — Mam to.

Amabel zmarszczyła brwi i z lekkim wahaniem przyjęła podarunek.

— Kiedyś byłam w Republice Cudezu i pewna kobieta mi go dała. Pomyślałam wtedy o tobie i postanowiłam ci go dać, ale czekałam na dobry moment. Tak samo jak z tym sztyletem dla Clausa — zaczęłam tłumaczyć — Wiem, że dzięki niemu widzisz sny. Mówiłaś, że w twoim kraju ten proszek dodawał ci otuchy. Oby w Impirianie też dał.

Dziewczyna się wzruszyła i pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.

— Jedziemy tylko na misję! A nie na wojnę — powiedziała, chwytając mnie za dłoń — Dziękuję.

Odsunęłam się.

— Tylko wróćcie z Impirianu — powiedziałam.

— Wrócimy, zanim się obejrzysz.

— Oby tak było — wyszeptałam, próbując się roześmiać.

Moi przyjaciele jeszcze raz podziękowali za podarki. Chwilę porozmawialiśmy, ale musieli wyjść, ponieważ w nocy już wyruszają. Szczerze? Zaczynałam się o nich niepokoić. Byłam podekscytowana misją w Impirianie i wściekła, gdy okazało się, że nie mogę tam jechać, ale tak naprawdę, nic dobrego o tym kraju nigdy nie słyszałam. Strach, ból, zniszczenie oraz wiele innych synonimów, określają ten naród. Martwiłam się, że te plotki okażą się prawdą.

Kiedy wyszli, przygotowałam się do snu. Po północy otworzyłam okno i obserwowałam jak kilkudziesięciu żołnierzy przekraczało bramę, wyjeżdżając w nieznane. Modliłam się o to, by w tym samym składzie wrócili do domu.


Następnego dnia, król, zgodnie z tym co napisał, pojechał na pogrzeb Lore. Obowiązki władcy przejęłam ja. Oczywiście, pilnował mnie Conan Heville oraz Alas Pierr. Pierwszy z nich był doradcą króla, a drugi królewskim obrońcą. Obojgu ufałam i lubiłam ich, więc nie miałam nic przeciwko ich wsparciu. Wykonywałam egzekucję na najgorszych więźniach królestwa. Co prawda, strażnicy dziwnie się na mnie gapili. Przechodziłam nawet kilka razy obok Zmiennokształtnych. Opatrzono ich i przestano bić. Przyznaję, że niekiedy specjalnie ruszałam, by zobaczyć w jakim są stanie. Sama nie wiem, czemu mi tak na tym zależało.

Powrót króla nastąpił tydzień później. Wiedziałam, że przybył z gościem, jednak nie byłam chętna do tego, aby zrobić imprezę powitalną. Nie chciałam zachowywać się jak obrażona księżniczka, więc wyszłam im na spotkanie.

Conan powiedział mi, że będą w sali tronowej, więc tam właśnie się udałam. Zgodnie z tym co mówił, ujrzałam króla, który rozmawiał z pewnym mężczyzną. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Nagle, odwrócił głowę i mnie zobaczył. Nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. Severis także się odwrócił ku mnie. Podeszłam do nich bliżej pewnym krokiem i ukłoniłam się.

— Wasza Wysokość — wyszeptałam.

Spojrzałam dziadkowi w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i położył swoją dłoń na moim ramieniu.

— Kiernanie — zaczął — Oto moja wnuczka Seara, twoja nauczycielka i opiekunka. Zostawiam cię pod jej opieką.

Severis odszedł, a ja zostałam sama z mężczyzną. Obejrzałam Kiernana od stóp do głów. Był wysoki, szczupły, miał wyrazistą szczękę, bladą cerę, ciemne włosy. Nosił czarną koszulę, dżinsy i szalik. Spojrzałam mu w oczy. Były brązowe, przechodzące lekko w zielony. Musiałam przyznać, że chłopak był przystojny. Uśmiechnął się nieśmiało. Podał mi dłoń na powitanie, a ja ją uścisnęłam.

— Miło mi cię poznać, Księżniczko — wyszeptał niskim, lekko zachrypniętym głosem.

Skinęłam tylko głową. Gdy puścił moją dłoń, zapadła niezręczna cisza. W progu zauważyłam Inventana. Tego samego, który śmiał się z Clausa w lochach. Posłałam mu zabójcze spojrzenie. Mój towarzysz odchrząknął, co od razu sprawiło, że przypomniałam sobie o jego obecności.

— Cóż… — westchnęłam. Nigdy nie umiałam nawiązywać nowych znajomości, chociaż w tym momencie, mi to w sumie nie przeszkadzało, bo nie chciałam go nawet poznawać, prawda? — Wiesz gdzie masz pokój? — zapytałam nie wiedząc, co innego mogłabym powiedzieć. Uważałam, że to pytanie było najlepszą z możliwych opcji. Uczeń nie miał przy sobie walizek, ani żadnej kurtki.

— A więc… — potarł dłonią szyję, najwyraźniej tak samo speszony jak ja — Wiem, że w zachodnim skrzydle, ale nie jestem pewien, jak tam trafić.

— Dobra. Ktoś cię zaprowadzi. A gdzie masz swoje rzeczy?

Kolejny raz wzruszył ramionami. Chyba próbował być wyluzowany, ale bez problemu zauważyłam, że tak naprawdę jest nieśmiały. Pomyślałam, że to słodkie. Właściwie, to wydawał się także miły. O nie! To nie czas na takie myślenie. To po części jego wina, że nie pojechałam na misję, więc powinnam czuć do niego niechęć. Choć z drugiej strony, to nie on spowodował przecież atak i nie zabił swojej matki.

— Król powiedział, że ktoś je za kilka dni przywiezie — odparł. Przez chwilę zastanawiałam się, o czym on mówi. Wtem sobie przypomniałam, że zapytałam go o walizki. Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz go uprzedziłam.

— W porządku. Jutro rozpoczniemy trening. Czekaj obok sali tronowej. Do tego czasu masz czas na odpoczynek. Do widzenia — odwróciłam się i już chciałam odejść, ale chwycił mnie za rękę. Spojrzałam na niego zdziwiona. Cofnęłam dłoń i wbiłam w niego zdezorientowane spojrzenie.

— Przepraszam — powiedział i uśmiechnął się. Podrapał się po karku — Pomyślałem, że może chciałabyś mnie odprowadzić. Dopiero przyjechałem, a skoro mamy spędzić ze sobą sporo czasu, to dobry pomysł, byś mnie zaprowadziła, nie sądzisz? — wzruszył ramionami. Już trzeci, czy czwarty raz.

Uniosłam brew, a on się dalej do mnie uśmiechał, czekając na moją odpowiedź. Nie naciskał, lecz czułam, że powinnam mu pomóc. Dziadek byłby wściekły, gdyby Kiernan się zgubił. Poza tym, moja duma przecież nie ucierpi. Jęknęłam i pokiwałam głową. Odwróciłam się i ruszyłam, gestem nakazując mu iść za mną. W duchu zastanawiałam się, czy teraz zostanę niańką tego kolesia i czy będę musiała być na jego każde wezwanie. Oby nie. Nie chciałam być wredna, ale naprawdę nie jestem przekonana do roli nauczycielki, a co do tego opiekunki. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos chłopaka.

— A zachodnia część królestwa nie jest w przeciwną stronę? — zapytał pewny swojego. Przewróciłam oczami.

— Skoro sam to wiesz, to po co ci ja? — wymamrotałam i poszłam w kierunku, który wskazał, bo rzeczywiście miał rację. Uśmiechnął się szeroko i pewnym krokiem ruszył za mną. Niekiedy mnie wyprzedzał, ale po chwili odwracał się, pytając, czy właściwie idzie. Zawsze kiwałam głową, bo szedł korytarzami, jakby już tu był sto razy. Pomyślałam, że chciał mnie sprowokować lub co gorsza, lepiej poznać i dlatego poprosił mnie, bym pokazała mu drogę, a tak naprawdę wiedział, gdzie znajduje się jego pokój.

Gdy weszliśmy do zachodniego skrzydła, przystanęłam i obróciłam się do niego.

— Oto zachodnie skrzydło. Musisz sobie teraz sam poradzić — pokaż, że jesteś mężczyzną, pomyślałam — Miłego dnia — dopowiedziałam i próbowałam się uśmiechnąć. Niestety, wyszedł z tego grymas.

— Dziękuję — rzekł — A… i nie martw się, nie będę ci przeszkadzać, ani niszczyć życia, Księżniczko — odpowiedział, czytając mi w myślach. Uniósł kącik ust i ukłonił się, patrząc mi prosto w oczy. Po chwili poszedł przed siebie, a ja, jak idiotka sterczałam i gapiłam się na niego. Szedł wolnym, pewnym siebie krokiem. Był wyprostowany i głowę miał wysoko uniesioną. A przed minutą sprawiał pozory nieśmiałego. Poczułam, że się rumienię, za sprawą jego słów, lecz skarciłam się szybko w duchu. Pff. I pewnie myśli, że te słodkie oczka, uśmiech i teksty złagodzą mu trening. Niedoczekanie.


Wstawałam bardzo wcześnie i ruszałam do sąsiednich miast, by pełnić klątwę. Tego dnia wyruszyłam na wschód, niewielkiej miejscowości Logrid szukać ofiary. Szybko poszło, bo wiedziałam gdzie znaleźć zbirów. Wolałam jechać wcześniej, bo prawdopodobnie resztę dnia będę miała na głowie Kiernana. Ciekawa jestem, jak będzie walczył, bo wydawał się bardzo milutki i grzeczny. Choć, dostrzegłam w nim także opanowanie i powagę. Zrobił na mnie wrażenie, przyznaję, ale nie odeszłam od planu wymęczenia go na treningu. Dzisiaj stanie się moim uczniem.

Przejdę do innej sprawy. Pamiętacie sprawę z zielonookimi zwierzętami? Sądziłam, że to Zmiennokształtny. To był raczej fałszywy alarm, bo od tygodnia żadnego takiego zwierzęcia nie widziałam.

Teraz, siedzę przed salą tronową, czekając na chłopaka. Strażnicy nie zwracali na mnie uwagi. Siedziałam i rozmyślałam, jak sobie radzą moi przyjaciele w Impirianie. W pewnym momencie podszedł do mnie Leon. Patrzyłam na niego zszokowana. Wstałam i podałam mu dłoń.

— Kiedy pan wrócił? — spytałam z szeroko otwartymi oczami — Sądziłam, że będzie pan w Impirianie.

— Przybyłem do pałacu w nocy — odpowiedział. Jak zawsze, nic z jego spojrzenia nie mogłam wyczytać.

— Czy Claus i Amabel też tu są?

Zacisnął usta w wąską kreskę. Ta mina przeraziła mnie. Sugerowała, że stało się coś złego, wręcz okropnego.

— Właśnie przez jednego z nich musiałem przybyć do Locusa — wyznał — Wiem, że mówiłem ci, iż infromacje dotyczące delegacji są poufne, ale musisz coś wiedzieć — Przy każdym kolejnym słowie mój strach się powiększał.

— Co się stało? — wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze. Trener, widząc moją minę, położył dłoń na mym ramieniu.

— Spokojnie, żyją — powiedział. Odetchnęłam z ulgą.

— To o co chodzi?

Rozejrzał się wokół sprawdzając, czy ktoś nas przypadkiem nie podsłuchuje.

— Amabel została ranna. Dzisiaj powinna wrócić. Claus ma poważne kłopoty, ponieważ nie posłuchał rozkazów generała i pobiegł jej pomóc. Uratował życie przyjaciółce, ale przy okazji znieważył rozkazy.

— Czyli będzie miał kłopot tylko dlatego, że uratował żołnierza? — syknęłam — Narażał swoje życie, by ją uratować i za to ma otrzymać karę!?

— Przez jego zachowanie zginęli nasi ludzie — rzekł, nie przejmując się mym gniewem.

Spojrzałam w sufit i jęknęłam. Tupnęłam nogą, jak rozzłoszczone dziecko i spojrzałam na trenera.

— To absurd! Poważne kłopoty za pomoc swojemu towarzyszowi. Czy pisze gdzieś o tym w naszej konstytucji, czy może coś ominęłam? — zapytałam sarkastycznie, wymachując rękami. Leon parsknął i pokręcił głową.

— To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje.

Zmrużyłam oczy.

— W takim razie, wyjaśnij mi — rozkazałam.

— Postaram się — powiedział ku mojemu zdziwieniu. Myślałam, że będę musiała go błagać o ujawnienie tych wiadomości, a tu proszę.

— No to słucham — rzekłam, jakby nigdy nic — Kiedy będę mogła się zobaczyć z Amabel?

— Jeszcze dzisiaj.

— To dobrze. A co czeka Clausa?

Mężczyzna pokręcił głową.

— Nie wróci do Locusa.

Zamurowało mnie.

— Jak to, nie wróci do Locusa?

— Mieliśmy za zadanie spotkać się z tamtejszym ministrem od spraw zagranicznych, lecz przed rozmową zostaliśmy zaatakowani, a Claus miał za zadanie poinformować żołnierzy, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie zrobił tego, ponieważ postanowił uratować Amabel.

— Powtarza się pan, a ja dalej nie rozumiem, dlaczego nie wróci. Czekam na bardziej szczegółowe wyjaśnienia — powiedziałam.

— Generał myśli, że Claus nas zdradził, pozwalając wrogom zaatakować nasz oddział — rzekł szybko z obojętną miną, jakby oznajmiał, że skończyły się jabłka na targu.

Otworzyłam szeroko oczy i usta ze zdumienia.

— Pan wie, że to kłamstwo, prawda? — spytałam cicho — Przecież on nie mógł tego zrobić! Skoro pan wie, że Claus chciał ratować Amabel, to dlaczego generał ma takie przypuszczenia? Nie ma żadnych podstaw! Właśnie w taki sposób niewinni ludzie cierpią! Przez wasze głupie osądy.

— W tej właśnie sprawie do ciebie przyszedłem i dlatego nie może wrócić z Amabel, ani z innymi żołnierzami — wyszeptał, kontynuując swą wypowiedź — To wszystko miało pozostać w tajemnicy. Spróbuję mu pomóc, ale nie możesz się w to mieszać, zrozumiałaś?

— To co mam zrobić?

— Po prostu zachowuj pozory. Musisz sprawić, by król opóźnił tę sprawę.

Kolejny raz w tym dniu przeżyłam szok.

— Czemu? Czemu mam udawać? Dlaczego? — Nie mógł odpowiedzieć, bo pojawił się Kiernan. Posłałam w jego kierunku mordercze spojrzenie.

— Dzień dobry — powiedział, a gdy zobaczył moją minę, zmarszczył brwi — Wszystko w porządku?

Miał zmartwiony wyraz twarzy. Pokiwałam delikatnie głową i odwróciłam się do trenera.

— Uwierz, robię wszystko, co w mej mocy — uśmiechnął się sztywno — Gdybyś miała pytania, wiesz gdzie mnie znaleźć.

Poszedł sobie, a ja zajęłam się chłopakiem. Ruszyliśmy do sali treningowej. Musieliśmy wejść do małej, zrobionej z cegły. W tej, w której ćwiczyłam kiedyś, trwa remont. Usiadłam na podłodze i gestem dłoni nakazałam Kiernanowi zrobić to samo. Drżały mi ręce ze strachu. Boże! Przecież Claus nic złego nie zrobił! Za szybko ocenili sytuację. Przecież on nie może być zdrajcą! Mój przyjaciel jest za bardzo szlachetny, dobry i nie cierpi kłamać. Niekiedy myślę, że moi generałowie, oficerowie i politycy, to banda idiotów.

— A więc, zacznijmy od formalności — powiedziałam, próbując się jakoś opanować — Do tego pomieszczenia możesz przychodzić, kiedy tylko zechcesz. Prawdopodobnie, za jakiś czas wyremontują drugą salę, o wiele lepszą, ale na razie masz przychodzić tutaj. Później zaczniesz trenować z grupą. Wiem, że Lore trochę cię trenowała. Musisz mi jednak powiedzieć, czy znasz historie kraju, tradycje, obyczaje?

— Coś tam wiem, aczkolwiek nie za wiele — odpowiedział z uśmiechem. Kurde, zaraz za ten uśmiech go walnę. Byłam poddenerwowana, więc każda, najmniejsza rzecz, doprowadzała mnie do furii. A nie chciałam krzywdzić tego mężczyznę za sam uśmiech.

Przewróciłam oczami, zaciskając mocniej ręce.

— Historią i podobnymi rzeczami zajmiemy się kiedy indziej. Przygotuję dla ciebie plan zajęć. Dzisiaj chcę zobaczyć, co potrafisz. Najpierw rozgrzewka.

Podniosłam się z podłogi. Nie wstawał, więc spojrzałam na niego.

— No już! — ponagliłam. Pokręcił głową z tym swoim uśmiechem. Nie wytrzymałam i uderzyłam go w twarz. Przewrócił się na plecy i skrzywił, dotykając miejsca, w którym jego buzia spotkała się z moją pięścią. Krwawił mu nos. Wstałam i podeszłam do niego.

— Rób, co mówię! — warknęłam. Chwycił mnie za kostkę i przewrócił. Krzyknęłam, zaskoczona. Tego się nie spodziewałam. Poczułam ból w plecach, kiedy runęłam na podłogę. Kiernan usiadł na mnie okrakiem. Chciał rewanżu. Uniosłam nogę i z całej siły kopnęłam go w czułe miejsce. Zszedł ze mnie, wijąc się z bólu. Zawsze i u każdego faceta te uderzenia działają. Usiadłam na nim i nachyliłam się ku zranionej twarzy.

— Po obiedzie zacznie się prawdziwy trening — wyszeptałam. Wstałam i wyszłam. Na mojej twarzy malowała się satysfakcja. Ta walka mnie trochę uspokoiła.

— Przynajmniej poprawiłem ci humor — usłyszałam. Nie wiedziałam, czy te słowa były tylko wytworem mojej wyobraźni. Jedno wiem na pewno. Przed nami długa droga. Zastanawiałam się tylko, czy pokojowa.

5.

Czas na obiad. Przy stole zasiadła nowa osoba, a dokładniej, Kiernan. Uwaga! Ma miejsce przy mnie. Znam go niedługo, ale już zdążył mnie onieśmielić, wkurzyć i rozweselić.

Siadłam obok niego. Ma wielkiego siniaka na policzku i lekko skrzywiony nos. Uśmiechnęłam się ze smutkiem. Kurczę, teraz gdy widzę jego zranioną twarz, nie jest mi do śmiechu. Jednak on na mój widok szczerzył się jak wariat.

— Witaj Księżniczko — przywitał się cicho. Skinęłam głową na powitanie. Do pomieszczenia wszedł król. Wszyscy wstaliśmy. Zobaczył Kiernana i zrobił zdziwioną minę, ale szedł dalej. Cóż… Severis nie mówił mi, że mam nie bić ucznia. Jeśli mnie spyta o twarz Kiernana, to mam jakąś wymówkę, prawda? Odwróciłam wzrok, ponieważ widok dziadka mnie denerwował. To on osądzi Clausa. Martwiłam się, że uwierzy generałowi, a wtedy mojego przyjaciela spotka kara. A to nawet za mało powiedziane! Wzięłam głęboki wdech i wydech, próbując się uspokoić. Zwróciłam się do Kiernana, który zaczął nakładać jedzenie na talerz.

— Przepraszam, że cię uderzyłam — powiedziałam cicho — Mam nadzieję, że ból nie odwzorowuje tego, jak twoja twarz wygląda — skrzywiłam się i spojrzałam w jego oczy, w których dostrzegłam szok, choć nie miałam pojęcia dlaczego.

Chłopak wzruszył ramionami.

— Nic się nie stało. Właściwie, to cię sprowokowałem — utkwił wzrok w jedzeniu. Zaczęłam nakładać na swój talerz pyszności, kiedy zrozumiałam, co właśnie rzekł. ON MNIE CHCIAŁ SPROWOKOWAĆ?

— Sprowokowałeś mnie!? — syknęłam cicho. Zaśmiał się, widząc moją reakcję. Uderzyłam go żartobliwie w ramię. Pokręcił głową i spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Zobaczyłem twoją minę, gdy rozmawiałaś z tym mężczyzną — poruszył ramieniem, jakby to miało wyjaśnić wszystko — Pomyślałem, że może chciałabyś się na kimś wyżyć.

Opadła mi szczęka. Czy on to mówił na serio? No kto by coś takiego zrobił?

— Nie wierzę ci — wyznałam.

— Zróbmy tak — wyszeptał — Po obiedzie i tak mamy trening, więc rewanż.

— Już raz dostałeś niezłe lanie. Uważaj, o co prosisz — tyknęłam go widelcem.

— No dobrze Księżniczko. Załóżmy się o coś.

Zdziwiłam się.

— A niby o co?

Rozejrzał się dookoła zamyślony.

— Jeśli wygram… — wziął kawałek kurczaka do ust — Będziesz musiała coś dla mnie zrobić. A jeśli przegram, to cóż, mam nadzieję, że przeżyję to, co dla mnie wymyślisz.

Uśmiechnęłam się z wyższością. No, no. Zastanawiałam się, czego może chcieć ten chłopak? Byłam tego naprawdę ciekawa. Jako następczyni tronu, mogłam dać mu naprawdę wiele. Choć to nie ważne. Byłam przekonana, że zwycięstwo mam w kieszeni.

— Zgoda, ale powiem ci, co masz zrobić, dopiero wtedy, gdy skopię ci tyłek — zaśmiał się i podał mi dłoń, aby przypieczętować w ten sposób nasz zakład.

— Umowa stoi.

Po zjedzeniu posiłku wstałam, tak samo jak Kiernan. Postanowiliśmy, że za pół godziny spotkamy się przy sali treningowej. Nie chciało mi się iść do pokoju, więc wyszłam na zewnątrz, do parku królewskiego. Ułożyłam się na trawie i spojrzałam w niebo. W Locusie, w październiku jest ciepło, więc mogłam położyć się na dworze, bez niepokoju, że się przeziębie.

Nasz park królewski był naprawdę cudowny. Krzewy przypominały kształtem zwierzęta. Fontanny i posągi wykonane były przez utalentowanych architektów i rzeźbiarzy. Niedaleko znajdował się też stawik i labirynt, w którym kiedyś bawiłam się z przyjaciółmi. Raz się nawet zgubiłam i starszy brat Amabel, którego już z nami nie ma, mnie odnalazł. Pamiętam jego śmiech w tamtej chwili.

— Jak mogłaś się tutaj zgubić Si? — zapytał wtedy. Otarłam mokre od płaczu policzki i spojrzałam na chłopaka. Miał wtedy jeszcze długie włosy, spięte w warkocz i te niezwykłe, fioletowe oczy, które tak bardzo przypominały Amabel. Poza fryzurą i kolorem oczu, byli od siebie zupełnie różni. Dziewczyna malutka i delikatna, a on, od zawsze wysoki jak wieżowiec, twardy jak skała, charakteryzujący się swoją rzadko spotykaną czułością, którą miał zarezerwowaną dla najbliższych mu ludzi. Byłam i nadal jestem zaszczycona, że także mnie ją otoczył. Przykucnął i się odwrócił — Wsiadaj — nakazał z uśmiechem. Tak też zrobiłam. Oplotłam jego szyje rękami, a biodra nogami. Wstał i udając konia, zaprowadził mnie do pałacu.

W którymś momencie, ze wspomnień i wypoczynku oderwał mnie Kiernan.

— To co, Księżniczko? — zapytał, patrząc na mnie z góry — Zaczynamy?

Wstałam ociagając się trochę i ruszyliśmy do sali treningowej. Moje nogi były jak kamienie. Poruszałam się z trudem, ale dotarłam na miejsce i ustawiliśmy maty. Byłam ciekawa, czy jego wcześniejszy popis byciem workiem treningowym to tylko przykrywka, bo jeszcze raz powtórzę, trenował z Lore. Nie znałam jej, ale kurczę, on był umięśniony, to musiał coś umieć, prawda? Mój niepokój wzrastał, gdy zaczął wykonywać ćwiczenia rozgrzewające.

— Przed rozpoczęciem muszę cię ostrzec, że to, co tu pokażesz, będzie świadczyło o tym, jak przeprowadzę lekcje dla ciebie.

Pokiwał głową jak zwykle, z uśmiechem. Miałam zamiar zapytać, jak matka go uczyła, ale stwierdziłam, że jej śmierć jest jeszcze świeża, a nie chciałam, by cierpiał z tęsknoty.

Po ćwiczeniach stanęliśmy po dwóch stronach maty i ustawiliśmy się w pozycji bojowej.

— Jeszcze się możesz wycofać — zagadnęłam. Zaczął się śmiać.

— Nie ma mowy! — oświadczył.

— Jak sobie życzysz — westchnęłam — A więc trzy...dwa...jeden!

Walka się zaczęła. Zrobiłam krok w stronę przeciwnika, aby uderzyć go pięścią. Przewidział mój ruch i zrobił unik. Chwycił mnie mocno za włosy, które wcześniej spięłam w kucyk. Szarpnął do tyłu i kolanem uderzył mnie w brzuch. Pomimo bólu, próbowałam go kopnąć, jednak zachowywał się, jakby to nie robiło na nim żadnego wrażenia. Popchnął mnie i upadłam na matę. Przez chwilę ciężko dyszałam, próbując złapać oddech.

Cholera.

Kiernan utkwił we mnie wzrok, pewnie zastanawiając się, czy jeszcze wstanę i dalej będę próbowała walczyć. Zamknęłam oczy, pragnąc zmylić go, że już się poddałam. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, podszedł bliżej i wtedy zaatakowałam. Kopnęłam go w nogę tak, by stracił równowagę. Szybko wstałam i uderzyłam go w udo. Przed upadkiem pociągnął mnie za sobą. Przeturlał w taki sposób, że teraz znajdowałam się pod nim. Usiadł na mnie okrakiem i uśmiechnął się złośliwie. Walczyłam, starając się go walnąć w krocze, przypominając sobie nasz pierwszy trening. Na moje nieszczęście, zapamiętał ten manewr, bo usadowił się na moim brzuchu, aby nogi nie miały dostępu do jego czułego miejsca. Unieruchomił mi także ręce. Na początku się szarpałam, ale był za silny. Prychnęłam, poddając się.

— Cóż, może będzie z ciebie jakiś pożytek — wyszeptałam. Chciałam go sprowokować, by zbliżył swą twarz do mojej. Przychylił głowę, a jego usta znalazły się dokładnie centymetr od mojego ucha. Wtedy, wykonałam ruch głową. Moje czoło mocno uderzyło w czoło Kiernana. To bolało. Skrzywił się i pod wpływem bólu puścił moje dłonie. Wykorzystałam tę sytuację i zaczęłam okładać go pięściami. Przewrócił się i teraz to ja znalazłam się nad nim. Zamknął oczy i zaczął oddychać miarowo. Unieruchomiłam mu dłonie i nogi. Siedziałam tak kilka minut. Chyba się już poddał, bo nie robił żadnego kroku. Złagodziłam uchwyt.

— Wygra… — nie skończyłam wypowiedzi, bo uwolnił się i uderzył mnie pięściami w szyję. Ała! Runęłam na ziemie, łapiąc oddech. Miałam mroczki przed oczami, lecz dostrzegłam, że przeciwnik przeczołgał się w moją stronę i położył obok mnie sądząc, iż to już koniec walki. Jeśli tak myślał, to miał rację, bo mam już dosyć, a idę jeszcze na lekcje wieczorem i chciałabym zobaczyć Amabel.

— Twoja taktyka — wyszeptał i zaśmiał się — Pokonana swoją własną bronią, co za ironia!

Znalazłam jeszcze trochę siły, by żartobliwie walnąć go w ramię. Teraz zauważyłam, że był bardzo spocony, a skóra moich dłoni popękana.

— Dobra, wygrałeś — wysapałam — To twój pierwszy dzień, a już powaliłeś swojego mistrza.

Znowu się zaśmiał. W sumie… Miał fajny śmiech. Em, czy tylko w mojej głowie dziwnie to zabrzmiało? Zapomnijcie o tym.

Delikatnie poruszyłam głową, by na niego spojrzeć. Włosy czarne niczym węgiel, lepiły mu się do skóry. Miał jeszcze bardziej posiniaczoną twarz niż na obiedzie. Obraz miałam trochę zamazany i chyba skutkiem ubocznym tej walki jest to, że przez chwilę wydawało mi się, że Kiernan ma szare oczy. Popatrzyłam się w sufit, a później znów na niego. Zamknął oczy i wciąż uśmiechnięty powoli wstał. Spojrzał na mnie i podał mi dłoń.

— Dziękuję za dobrą walkę, Księżniczko — powiedział. Wstałam z jego pomocą.

— Wygrałeś zakład — przyznałam, dysząc. Puściłam jego dłoń. — Czego chcesz?

— Szczerze? Jeszcze nie wiem — zmrużył oczy, cały czas bacznie mnie obserwując.

— Czemu tak się na mnie gapisz? — spytałam onieśmielona. Skrzyżował ramiona.

— Nie jesteś otwartą księgą, co?

— Skąd ten wniosek?

Coś czuję, że będzie ciekawie.

— Tak po prostu. Ale dowiem się, co kryjesz w tej główce — wzruszył ramieniem i dotknął palcem mojego czoła.

— Lepiej nie baw się w detektywa, bo się to źle skończy — ostrzegłam zdziwiona jego pewnym siebie zachowaniem. Wolałam go w wersji nieśmiałej.

— Coś ci obiecałem na początku — parsknął — Chociaż… Wygrałem zakład, więc mogłabyś mi wyjawić swoje tajemnice.

— Nie opłaca ci się. I tak bym cię okłamała.

— Auć, zabolało — chwycił się za serce — A już myślałem, że będziemy przyjaciółmi.

— Znamy się dopiero kilka dni. Na twoim miejscu nie przesadzałabym.

— Jak sobie życzysz.

Zaczęłam kierować się w stronę broni, cały czas bacznie go obserwując.

— A teraz rozpoczniemy prawdziwy trening.

Ruszył za mną. Ćwiczyliśmy walkę na miecze, przez jakąś godzinę. Kiedy skończyliśmy, nakazałam mu schować sprzęt.

— A i to, że wygrałeś, wcale nie oznacza, że jesteś lepszy.

Przechylił głowę, śmiejąc się.

— Nawet tak nie pomyślałem.

— To dobrze — powiedziałam, wychodząc.

Ten chłopak wydaje się być niezłą tajemnicą. Jeśli miałabym go opisać jednym słowem, to zdecydowałabym się na „zaskakujący”. Może nie będzie aż tak źle, jak myślałam? Czas pokaże. Jedno wiem na sto procent. Kiernan jest dla mnie ogromnym wyzwaniem.


Poszłam od razu do sali Saluterek sprawdzić, czy moja przyjaciółka już jest w pałacu. Chciałam się dowiedzieć, w jakim jest stanie.

Weszłam do pomieszczenia. W środku było tylko dwóch pacjentów i żaden z nich nie był Amabel. Podeszłam do różowowłosej kobiety. Jej twarz była piegowata.

— Przepraszam, czy leżała tutaj Amabel Corden? — spytałam niewinnie. Popatrzyła się na mnie.

— Pan Leon Arnus nakazał ją przenieść do swojego pokoju — odpowiedziała. Czyli już jest w pałacu! Nawet nie wyobrażacie sobie, jak mnie ta wiadomość uszczęśliwiła.

— A widziała ją Pani? — spytałam. Przed ujrzeniem przyjaciółki, potrzebowałam informacji od profesjonalnej lekarki o stanie zdrowia dziewczyny.

Saluterka westchnęła i uśmiechnęła się sztywno.

— Tak. Widziałam, ale nie mogę księżniczce udzielać informacji. Przykro mi.

— Chcę tylko wiedzieć, w jakim ona jest stanie — jęknęłam, zachowując się niczym małe dziecko.

— Naprawdę mi przykro mi, ale nie mogę udzielać informacji — powtórzyła.

Odeszłam i sprintem pobiegłam do sypialni mojej przyjaciółki. Gdy już byłam na miejscu, cała zdyszana, otworzyłam drzwi i ujrzałam Amabel. Leżała na łóżku. Pod kaskadą długich włosów, ujrzałam siniaki pokrywające jej twarz. Wyglądały gorzej niż te, które pozostawiłam Kiernanowi.

Nie widziałam żadnej Saluterki, więc podbiegłam do dziewczyny i delikatnie usiadłam na jej posłaniu. Drżącą ręką dotknęłam jej czoła. Nie ruszała się, jakby nie żyła. Ale przecież ona nie umarła, upomniałam się. Zaczęłam wsłuchiwać się w jej oddech.

— Będzie dobrze, wyjdziesz z tego — wyszeptałam.

— Oczywiście, że wyjdzie — usłyszałam. Odwróciłam się za siebie i zobaczyłam kobietę o krótkich, kręconych, jasnych włosach i okrągłej twarzy. Nosiła niebieską suknię, która przylegała do jej wychudzonego ciała. Podeszła do nas i dotknęła nadgarstka mej przyjaciółki. Siniaki dziewczyny przybrały białą barwę, a następnie zniknęły.

— Skoro potrafisz czynić takie cuda, dlaczego nie uleczyłaś jej od razu, tylko musiała tak leżeć i cierpieć? — zapytałam poirytowana.

— Kiedy Saluterki uzdrawiają, przekazują część swojego istnienia osobie, której pomagają. To po pierwsze. Po drugie, gdybym wykorzystała swej mocy za dużo, ta siła byłaby jedyną esencją życia tej dziewczyny.

— Nie wiedziałam o tym — rzekłam zdziwiona.

Roześmiała się.

— Zdziwiłabym się, jakby było inaczej. Ale nie martw się, ta dziewczyna jest silna. Wyjdzie z tego — powiedziała i uśmiechnęła się.

— Wiesz, co jej się stało? — spytałam.

Pokiwała głową.

— To może mnie oświecisz — zachęciłam ją do mówienia. Odwróciła ode mnie wzrok i odchrząknęła.

— Ponoć napastnik zaatakował ją od tyłu. Nie zorientowała się, lecz pewien chłopak ją popchnął, próbując obronić. Niestety konstrukcja, na której stała zawaliła się i spadła.

Otworzyłam szeroko oczy, słysząc tę wypowiedź. Zaczęłam pytać ją bardziej szczegółowo o to, co się wydarzyło, jednak przerwała mi machnięciem ręki.

— Wasza Wysokość, jestem lekarką, a nie dziennikarką — powiedziała.

— Przepraszam — wyszeptałam po chwili — I dziękuję za informacje.

Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na pacjentkę.

— No dobrze — rzekła, wstając — Za niedługo przyjdę na kontrolę.

Patrzyłam, jak odchodzi. Zamknęła za sobą drzwi, obdarowując mnie ostatnim spojrzeniem. Zostałam sama z Amabel, zastanawiając się, jak to możliwe, że na świecie cierpią najczęściej dobrzy ludzie, tacy, jak moja przyjaciółka.


Zanim się obejrzałam, zasnęłam w pokoju Amabel. Obudził mnie jej głos. Otworzyłam oczy i dostrzegłam w ciemności jej okrągłą twarzyczkę. Zdawało mi się, że mruży oczy i ziewa.

— Amabel? — powiedziałam w ciemność.

— Hej — wyszeptała zachrypniętym głosem.

Zasłoniłam usta ręką. Z całych sił próbowałam nie rzucić się na nią i mocno uściskać. Nie wiedziałam co powiedzieć.

— Ile tutaj leżę? — spytała. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się szeroko.

— To nieważne. Istotne jest to, że żyjesz — najdelikatniej jak umiałam, przytuliłam ją — Cieszę się, że cię widzę.

Wymamrotała coś w odpowiedzi, ale nie zrozumiałam co. Uwolniłam ją z uścisku.

— Idę po Saluterkę — wstałam, lecz mnie zatrzymała, chwytając za rękę.

— Nie! — rzekła cicho — Jest dobrze, tylko muszę odpocząć.

Pokiwałam głową i patrzyłam, jak znowu zasypia. Całą noc pilnowałam, czy nadal oddycha.


Gdy dziewczyna obudziła się rano, poszłam po Saluterkę, która zbadała stan zdrowia mojej przyjaciółki. Okazało się, że jej stan jest stabilny, więc mogła wstać łóżka. O treningach i udziale w misjach może na razie zapomnieć. Potrzebuje przede wszystkim odpoczynku.

Siedziałyśmy na łóżku i jadłyśmy śniadanie. Amabel pytała o nowinki z Locusa, a ja odpowiadałam i starałam się nie zadawać niepotrzebnych pytań dotyczących jej pobytu w Impirianie.

— Searo, błagam cię! Nie źle ze mną! — powiedziała, kiedy poprawiałam jej poduszki. Kiedy jest zdenerwowana, zaczyna źle układać zdania. Pochodzi z Republiki Cudezu, a do Locusa trafiła wraz z bratem Arem, kilka lat temu i pomimo, że już umie nasz język, to niekiedy zapomina jakiegoś słówka, lub źle wypowiada zdania.

Uniosłam ręce na znak, że już nic nie zrobię.

— Tak, wiem. Tylko… — zaczęłam, na co ona przerwała mi gestem dłoni.

— Kiedy jechaliśmy tutaj, Leon rozkazał mi siedzieć cicho. Nie mogę z nikim mówić o tym, co się wydarzyło, a Saluterki nie chcą rozmawiać, a ja muszę to z siebie wydusić, rozumiesz? — podniosła głos. Pokiwałam głową, nie wiedząc co odpowiedzieć. Była roztrzęsiona i wolałam nie pogarszać jej stanu. Skrzyżowała ramiona i zaczęła szybciej oddychać, przygotowując się na to, co usłyszę — Ruszyliśmy do Impirianu i nie wiedziałam, co mnie tam czeka. Nawet do końca nie wiedziałam, dlaczego muszę tam jechać. Wiedziałam tylko, że to misja i mam słuchać rozkazów przywódców. Gdy już dotarliśmy na miejsce, zostaliśmy zaatakowani! To było tak nagle… — zaczęła płakać.

— Już wszystko dobrze — chwyciłam ją za dłoń.

— Nie! Nie! Nie! — wrzasnęła — Ta misja była niepotrzebna! Ta cała walka z Impirianem jest cholernie głupia!

Zbliżyłam się do niej i przytuliłam głaszcząc po plecach.

— Jest okej — powiedziałam. Co innego mogłam powiedzieć? — Wszystko się ułoży. Jestem przy tobie.

— Gdzie jest Claus? — spytała szlochając — Chcę, by tu był.

Czyżby nie wiedziała, co się z nim wydarzyło?

— On… — zaczęłam, nie mogąc dokończyć zdania. Spojrzała na mnie.

— Co, co mu się stało? — zapiszczała, widząc moją minę. Zagryzłam wargi i odwróciłam wzrok. Boże! Ona się załamie, jak odkryje, co się przydarzyło jej przyjacielowi.

— Spokojnie, wszystkiego się dowiesz — zapewniłam.

* * *

Minęło kilka tygodni, od kiedy Amabel wróciła do pałacu. Jak się dowiedziała, co się przydarzyło Clausowi, zaczęła wrzeszczeć, piszczeć i demolować pokój. Chłopak nie wrócił do pałacu, a na domiar złego, nikt nie chciał mi udzielić żadnych informacji na jego temat. Wiem tylko tyle, że wraz z generałem miał zostać w Impirianie.

Tylko tyle.

Każdego dnia myślę o nim i się o niego niepokoję. Boję się, że on tam umrze. Jeśli już teraz nie jest martwy. A to, co go spotkało to niedorzeczność! Z tego, co wiem, nie było procesu dotyczącego jego zdrady. Pytano się Amabel, czy ona coś pamięta, ale bez efektów. Dziewczyna nie kojarzy ani jednego poważnego faktu, który mógłby pomóc chłopakowi. Leon zaś nic nie zrobił w tej sprawie.

Wracając do Amabel. Stan zdrowia się poprawił i po dwóch tygodniach zaczęła brać udział w treningach indywidualnych. W zajęciach grupowych nie chciała uczęszczać. Zauważyłam, że zamknęła się w sobie. Próbowałam wraz z Kiernanem jej pomóc, ale nie udało nam się poprawić jej samopoczucia. Chłopak zakolegował się z nią, choć jej dawnej wersji, szalonej, wesołej i otwartej nie poznał. Jeśli chodzi o niego, okazało się, że jest bardzo waleczny, cierpliwy, silny i szybko się uczy. Niekiedy wydaję mi się, że jest lepszy niż ja, co jest trochę zabawne i denerwujące, bo w końcu to ja jestem jego nauczycielką. Na treningach zaczął pokazywać mi swoje sztuczki, techniki walki. Doradzał mi, a ja odwdzięczałam mu się tym samym. Wymyśliłam nowy sposób nauki, czyli Amabel wykonuje na nim iluzje, które pomagają w ćwiczeniach. Jednak nigdy wcześniej nie spotkałam człowieka, który tak mało wie o swojej ojczyźnie, jak Kiernan. Dużo rzeczy mu się myli, a do historii Locusa nie ma smykałki.

Kompletnie.

Poza tym dowiedziałam się, że nie miał łatwo w życiu. Myliłam się co do niego. Siedzimy teraz w bibliotece i rozmawiamy.

— Naprawdę byłeś zamknięty pod kloszem? — zapytałam zaskoczona. Wzruszył ramionami.

— Aż tak źle nie było. Wychodziłem pracować. I w nocy oglądałem gwiazdy — ściszył głos i zakrył usta ręką, by nikt, poza mną, go nie usłyszał — Znalazłem sposób, jak wyjść na dach tak, by moja matka się nie dowiedziała.

Skinęłam głową. Rozumiałam go. Zanim zorientowałam się, co robię, podeszłam do niego i mocno przytuliłam. Jego mama była mu najbliższa, a teraz umarła. Może delikatność i opiekuńczość nie są odpowiednimi wyrazami określającymi jej sposób wychowania, ale to była jego matka. Śmierć spotkała ją miesiąc temu, a mnie dalej jest przykro, gdy myślę o śmierci Meliory, mojej mamy. Znieruchomiał, kiedy go uścisnęłam.

— Gdybyś chciał porozmawiać, to zawsze możesz przyjść — zapewniłam go. Nie jesteśmy przyjaciółmi, aczkolwiek mnie tu zna najlepiej, a nie chciałam nikogo zostawiać samego. Poza tym, chyba próbowałam uzupełnić lukę po Clausie. Naprawdę mi go brakowało. Kiernan pokiwał głową i uśmiechnął się — Wiem, co to znaczy stracić mamę — dodałam cicho. Otworzył szerzej oczy. To pierwszy raz, kiedy powiedziałam mu coś o sobie. Patrzyliśmy tak na siebie w milczeniu. Po chwili, zrobiło mi się trochę nieswojo i się odsunęłam.

— A więc… — odchrząknęłam — Na czym skończyliśmy?

Otworzył książkę na stronie, którą wcześniej zaznaczył.

— Historia rozpoczęcia wojny z Impirianem — odpowiedział obojętnym głosem.

Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.

— Większość osób uważa, że wojna z Impirianem rozpoczęła się w trzysta dwudziestym czwartym roku. Jednak tak naprawdę potyczki, jeśli mogę tak to nazwać, zaczęły się w dwieście osiemdziesiątym pierwszym roku. Na początku trzysta drugiego roku Locus zaczął mieć problemy. Powstały bunty, w każdym mieście wybuchały zamieszki. Król Aaron walczył o lepsze życie dla ludzi bez mocy. Dla takich jak my. Ludzie z mocą się zbuntowali, że zwyczajne osoby mają taką samą pracę jak oni. Według nich, jesteśmy nic nie warci, skoro nie mamy nadprzyrodzonych umiejętności. Domagali się sprawiedliwości. Impirian wykorzystał złą sytuację naszego kraju i w trzysta dwudziestym czwartym roku zaatakował. Nasze wojska były większe, niż wojska Impirianu. W takim razie, jak przegraliśmy? Okazało się, że żołnierze, którzy walczyli u naszego boku, wcale nie chcieli zwycięstwa Locusa. Wielu z nich to byli Zmiennokształtni z Impirianu. Przedarli się do naszych wojsk, zabili ludzi z Locusa i podmienili ich. Kiedy żołnierze przybyli na front, Zmiennokształtni ujawnili się i wykończyli naszych żołnierzy, o tak — pstryknęłam palcami — Impirian pokonał nasz kraj i opanował ziemię. Straciliśmy niepodległość, a Impirian zyskał potęgę. Ale to nie koniec walki naszych rodaków. Powstał tajny ruch oporu, zwany Strzałą Sloana. Nazwa wzięła się od wojownika, który potrafił niesamowicie strzelać z łuku, dlatego strzała. Urodził się bez mocy. Walczył z okupantem, a za jego przykładem szło coraz więcej ludzi. Z mocą, czy bez. Nie obchodziło ich to. Złączyli siły i tak powstał ten ruch. Wojowników było tak wielu, że ich kryjówki były umieszczone na terenie całego kraju. W pięćset dziesiątym roku, Sloan i jego towarzysze, nie zamierzali się już chować. Impirianie wykonali publiczną egzekucję na Cahanie Levine, ojcu Sloana.

— Sloan to twój…

— To moja rodzina — dokończyłam za niego — Starszy brat mojego dziadka.

— Dlaczego twój dziadek jest na tronie, skoro Sloan był właściwym liderem? Gdzie on teraz jest? A twój dziadek też jest bez mocy? — uśmiechnęłam się.

— Nie, król Severis potrafi władać wodą, ale daj mi dokończyć.

Kiernan ułożył się wygodniej na krześle i słuchał dalej w milczeniu i całkowitym skupieniu.

— Cahana złapano, gdy kradł materiały wojskowe Impiriana. Jego śmierć przechyliła szale. Sloan był wściekły, choć nie działał pochopnie. Kiedy był już pewien, że jego armia jest gotowa, by walczyć i ma szansę na wygraną, wykorzystali podobną taktykę, jak kiedyś Zmiennokształtni na nich. Ukradli stroje żołnierzy i udało im się wymordować lub schwytać wrogów. W tym samym czasie wkroczyli powstańcy, którzy zaczęli atakować wroga. Zmiennokształtni musieli się poddać. Nie spodziewali się takiego powstania, które trwało sto dni. Muszę tutaj dodać, że pomogły nam inne państwa, takie jak Gelandia czy Republika Cudezu. Jednak nie obeszło się bez ofiar. Jedną z nich był właśnie Sloan. Nie udało się go ocalić. Tydzień po powstaniu mój dziadek, który także walczył dzielnie, oraz władca Impirianiu, Teagan spotkali się i podpisali traktat pokojowy. Locus dostał z powrotem swoje ziemie, oprócz Przylądka Nadziei. Severis został królem i nastał pokój między dwoma państwami. Do czasu, aż dwadzieścia pięć lat temu Teagan umarł, a królem został Withell. Pięć lat później Zmiennokształtni nas zaatakowali i wymordowali pięć procent ludności cywilnej. Nie obyło się też bez zniszczeń. Kolejny atak był półtora miesiąca temu, lecz z tego, co mi wiadomo, szkód wiele nie było — westchnęłam — Próbowałam się czegoś dowiedzieć o tym ataku, ale na próżno. W każdym bądź razie prawdopodobnie zaczyna się kolejna wojna z Impirianem, ale bądźmy dobrej myśli.

Wzruszyłam ramionami, jakby mnie to nie obchodziło. Próbowałam pokazać, że jestem pewna siebie. Kiernan nic nie mówił, więc spojrzałam na niego. Miał szeroko otwarte oczy. Uniosłam brwi.

— Co?

— Wiem, że już to mówiłem, ale naprawdę… — pokręcił głową z nieśmiałym uśmiechem — Umiesz opowiedzieć o historii, jak mało kto.

Roześmiałam się. Cały czas mi to mówi.

— Uwielbiam ją. Te opowiadania, tajemnice, zapach starych ksiąg i zwojów — utkwiłam wzrok w podłodze — Zresztą uważam, iż historia pozwala nam odnaleźć odpowiedzi na wiele pytań. I to właśnie ona kształtuje nas i nasze życie.

Znowu spojrzałam na mojego towarzysza. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, odsłaniający rząd białych, równych zębów. Pierwszy raz mu się tak zwierzyłam. Otrząsnęłam się. Co ja wyprawiam?

— Wracając do nauki. Masz jakieś pytania?

Zastanowił się. Po chwili otworzył usta, lecz od razu je zamknął. Zauważyłam to, więc chciałam go zachęcić do mówienia.

— Serio, pytaj o co chcesz — powiedziałam. Spojrzał w bok, unikając kontaktu wzrokowego.

— Zastanawiam się, dlaczego Zmiennokształtni są najgorsi, skoro są ludzie, którzy mają gorsze moce, jak dajmy na to Agrini, którzy powodują ból. Okej, Zmiennokształtni zrobili coś strasznego, ale żyją osoby, które też są okropne, a nie byli Zmiennokształtnymi. O nich nic się złego nie mówi. Zmiennokształtnych się zabija, za samą moc. Przecież to nie jest ich wina, że zmiennokształtność się u nich ujawniła, lub że narodzili się w Impirianie. Są odrzuceni za coś, czemu nie są winni. Ciekawy jestem, czy to się jeszcze zmieni. Może dożyjemy dnia, w którym Zmiennokształtni będą mogli żyć w Locusie jak normalni obywatele. Jak sądzisz?

Nie spodziewałam się, że o tym myśli. W sumie ma rację. Zmiennokształtni potrafią zmienić wygląd, ale faktycznie, są gorsze rodzaje mocy, które można wykorzystać w walce. Ale to nie zmienia faktu, iż Zmiennokształtni w większości władają Impirianem i to ze Zmiennokształtnymi mamy największy problem. Z drugiej strony, mnie też można potępiać z powodu klątwy, ale to nie było przecież tak, że się o nią prosiłam. Z nimi jest tak samo. Kurcze… dlaczego nie możemy wszyscy żyć w pokoju? Czułam się bezradna.

— Wszyscy bylibyśmy równi. Jeśli by tak było, to byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie — odparłam. Chłopak uniósł kącik ust — Nieważne, jaką masz moc, czy jej nie masz wcale. To nie byłoby takie istotne, jak jest teraz. Równość, pokój i wolność. Ale nie taka na krawędzi. Taka prawdziwa. Coś wspaniałego.

— Będziesz wspaniałą władczynią Searo — wyszeptał po chwili. Spojrzałam w jego brązowe oczy i uśmiechnęłam się delikatnie — Jeśli znalazłby się jeszcze sposób, na tych, którzy są naznaczeni klątwą. Wtedy wiele by się zmieniło.

I w ten właśnie sposób, mój dobry humor zniknął. Jakby wiedział, że rozmawia z dziewczyną, która codziennie musi zabijać… Nie, on o tym nie wie i nigdy się nie dowie.

— Nie ma na to lekarstwa — odpowiedziałam cicho. Po policzkach spłynęła mi pojedyncza łza, którą Kiernan otarł dłonią. Chwila… Co ja właściwie robię? Odchrząknęłam i wstałam.

— Lekcja skończona — oznajmiłam. Jak zwykle, z tym swoim uśmiechem wstał, ukłonił mi się i wyszedł z biblioteki. Zamknęłam oczy. Wdech i wydech. Po paru minutach opuściłam pomieszczenie.

O cholera! Na wzmiankę o klątwie się popłakałam! A co jeśli zaczął coś podejrzewać!? Spokojnie Searo, nie panikuj. Jakby co, to coś wymyślisz.

Szłam w kierunku swojego pokoju, jednak gdy przeszłam obok sypialni Amabel, zastanowiłam się, czy do niej wejść.

Postanowiłam odwiedzić przyjaciółkę.

Delikatnie zapukałam i otworzyłam drzwi. Zajrzałam do środka i ujrzałam ją leżącą w łóżku. Na posłaniu było kilka obrazów, które dziewczyna oglądała.

— Hej! — przywitałam się i podeszłam do niej. Rozpromieniła się na mój widok i poklepała miejsce obok siebie. Wskoczyłam na łóżko i okryłam ją i siebie kocem — Co tam oglądasz?

Wzięłam obraz i mina mi zrzedła. Na płótnie namalowany został Claus i brat Amabel, Aro. Ci dwaj byli najlepszymi przyjaciółmi. Wszystko robili razem. Podrywali dziewczyny, robili kawały służbie, no i dokuczali mnie i Amabel. Pamiętam, jak pewnego dnia Aro został aresztowany za zdradę. Okazało się, że jest Zmiennokształtnym i współdziałał z rządem w Impirianie. Chodziły nawet plotki, że z samym upadłym księciem Impirianu — Volmerem Shiverem. Został zamknięty w więzieniu, ponieważ nie zgodziłam się na jego egzekucję.

— Pamiętam, jak powstawał ten obraz. — rzekłam — Patrzyłam, jak ci dwoje denerwowali malarza i do końca życia będę wspominać, jak Aro kichnął na pierwszą wersję tego obrazu i malarz musiał zacząć od początku.

Dziewczyna roześmiała się.

— Tęsknisz za nimi? — spytała.

— Bardzo. — wyszeptałam i spojrzałam na nią — Ale przecież oni nie umarli. Claus wróci do nas, a Aro… — westchnęłam — Wiesz, niekiedy wierzę, że tamte czasy wrócą. Że zdrada Ara i Clausa to zwykłe nieporozumienie.

— Oni nie wrócą. A nawet gdyby, to nie byliby tacy sami, jak wcześniej — powiedziała cicho. Chciałam ją przytulić, ale mnie odepchnęła. Zraniona wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju.

— Amabel, proszę cię! — jęknęłam — Nie możesz się tym zadręczać. Nie możemy nic zrobić! Musimy czekać.

— Przestań tak mówić! Ty mogłaś coś zrobić! — podniosła głos — Mogłaś uwolnić Clausa, lecz wolałaś tego nie robić!

— No właśnie, że nie — syknęłam — Musiałam udawać, że nic nie wiem. Tak nakazał mi Leon.

— Niekiedy trzeba omijać rozkazy — każde słowo zaakcentowała.

— Claus tak zrobił i patrz, jak się to skończyło — palnęłam bez zastanowienia. Od razu, gdy te słowa ze mnie wyszły, pożałowałam ich. Zasłoniłam usta dłońmi — Ja… Przepraszam.

— Searo, po prostu wyjdź — powiedziała.

Tak też zrobiłam. Sfrustrowana, poszłam do pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ze szlochem, opadłam na łóżko.

Przysięgam, że zrobiłabym, co tylko się da, by uratować Clausa, ale przecież nie wejdę do pokoju króla i nie zagrożę mu mieczem, by sprowadził mojego przyjaciela do domu! Takie zachowanie nie miałoby sensu. Jedyne co mi pozostało, to ufać Leonowi, że on to załatwi. Chociaż trwa to już kilka tygodni. Co mogłabym uczynić, by pomóc Clausowi? Przecież do cholery jasnej, jestem księżniczką! Powinnam jakoś zareagować! Wrzasnęłam w poduszkę.

Najwidoczniej byłam tak bardzo zmęczona, że zasnęłam. Śnił mi się Aro, Claus i Amabel. Stali przede mną, skuci w kajdany.

— Jak mogłaś nas opuścić? — syknął Claus.

— Jestem niewinny! — krzyknął Aro.

— Mogłaś nas uratować — dodała Amabel skrzeczącym, przerażającym głosem. Z jej oczu spływały krwawe łzy. Nie mogłam na to patrzeć, jednak nie potrafiłam odwrócić wzroku.

— Umiesz tylko się odwracać, gdy ktoś jest w potrzebie — dodał Aro — Zawsze tak było.

— To nie tak! Ja naprawdę chcę wam pomóc! Zrozumcie! — chciałam się obronić, usprawiedliwić.

— Kłamiesz! — wrzasnęli. Moje ciało stało się ciężkie. Przykucnęłam, dotykając czołem podłogi. Przyjaciele rzucili się na mnie, a ja im na to pozwoliłam.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam z wrzaskiem. Byłam cała spocona i myślałam, że zaraz dostanę zawału. Ten sen był tak realny, prawie namacalny.

Do pokoju wszedł Kiernan z tym swoim charakterystycznym uśmiechem. Ukłonił się, a kiedy zobaczył, w jakim jestem stanie, zmarszczył brwi.

— Coś się stało? — spytał, podchodząc do mnie.

— Nic takiego — odparłam i objęłam kolana rękami. Chłopak zatrzymał się obok mojego łóżka, niepewny czy ma usiąść, przytulić mnie, czy iść po pomoc. Przygryzł wargę — Naprawdę, nic mi nie jest. Po co przyszedłeś? — zapytałam.

— To nieaktualne — powiedział i usiadł na łóżku. Dotknął dłonią mego czoła, sprawdzając, czy mam gorączkę.

— Na serio, jest okej — powtórzyłam, pragnąc go uspokoić — Czego chcesz? — miałam nadzieję, że sobie odpuści i powie mi, czego chce.

Potarł dłonią kark.

— Zastanawiałem się, czy pokażesz mi Cormeus. Nigdy nie byłem w mieście, a dzisiaj jest jakiś festyn — wzruszył ramionami. Zastanowiłam się nad tą propozycją. Uniósł ręce w obronnym geście — Oczywiście rozumiem, że źle się czujesz i nie masz ochoty iść, ale wolałem zapytać — wstał, najwyraźniej wnioskując, że nie mam zamiaru nigdzie z nim iść. Był już przy drzwiach, kiedy się odezwałam.

— Kiernan! Jeszcze nie odpowiedziałam — powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Odwrócił się do mnie z zainteresowaniem w oczach. Właściwie, to przydałby mi się odpoczynek. Nie mogłam przecież siedzieć bezczynnie w pokoju. Znając siebie, pewnie rozmyślałabym o tym śnie, a za dużo już mam zmartwień. A polubiłam Kiernana i z chęcią się z nim przejdę — Możemy iść. Tylko daj mi chwilkę.

— Na serio? — odpowiedział szczęśliwy.

— No przecież, powiedziałam, że tak! — roześmiałam się z trudem. Przyklęknął na jedno kolano i złożył mi pokłon, co mnie szczerze rozbawiło.

— Jesteś najlepsza — odparł — poczekam za drzwiami.

Z głupkowatym uśmiechem przygotowałam się do wyjścia.


Szliśmy w milczeniu. Czułam się winna, że dopiero teraz Kiernan zobaczy Cormeus. Cały miesiąc wyłącznie w pałacu mógł być dla niego trudny do zniesienia.

— Wiesz co — zagadnęłam — To był naprawdę świetny pomysł, żeby iść na ten festyn — schowałam dłonie w kieszenie kurtki — Wybacz, że ci nie pokazałam Cormeusa wcześniej. Za bardzo skupiłam się na treningach i nauce.

Roześmiał się cichutko.

— Wybaczę pod jednym warunkiem — rzekł — Opowiesz mi, dlaczego byłaś tak roztrzęsiona, gdy wszedłem do twojego pokoju. Bo jakoś nie wierzę, że to na mój widok.

— Kiernan, mówiłam ci, abyś się nie bawił w detektywa — odpowiedziałam rozdrażniona.

— No dobrze — westchnął — Po prostu wyglądałaś naprawdę żałośnie.

Parsknęłam śmiechem.

— Spokojnie. To tylko zły dzień i tyle.

— Aha — odpowiedział, kończąc naszą konwersację.

Przechodziliśmy przez most. Zatrzymaliśmy się na moment, by spojrzeć na tafle wody, w której odbijały się nasze oblicza.

— Powiedz, jak ci się podobają lekcje? — zapytałam, nie umiejąc znieść ciszy, która nastała między nami.

— To pytanie lekko niewłaściwe do sytuacji. Patrząc na to, że jesteś moją nauczycielką, odpowiedź, że źle nie wchodzi w rachubę.

— A tak właśnie myślisz? — zapytałam z ciekawości — W sensie, czy jestem aż tak okropną nauczycielką? Bądź szczery — poprosiłam.

Zbliżył się i oparł o poręcz.

— Jest w porządku. A dzisiejsza lekcja historii była bardzo ciekawa.

— Ciekawa jestem, ile z niej w ogóle pamiętasz — zażartowałam i nagle spoważniałam. W bibliotece popłakałam się na myśl o klątwie — A jeśli chodzi o dzisiejszą dyskusję…

— Nic nie mów — wtrącił — To był naprawdę trudny temat.

— Po prostu, miałeś rację — powiedziałam — I wiem, że powinnam postarać się o równość dla wszystkich bez ograniczeń, ale na razie nie potrafię — wyznałam wzdychając.

— Hej! — szturchnął mnie łokciem — Jak już zostaniesz królową, to zmienisz ten kraj na lepszy. Na razie musisz tylko odkrywać drogę, ku lepszej przyszłości państwa, a następnie ją zrealizować. A z tego, co widzę, to jesteś tolerancyjną i dobrą osobą, więc niczym się nie martw.

Zarumieniłam się na te słowa. Byłam mile zaskoczona tym, że tak mnie odbiera.

— Dzięki — zaczęłam iść dalej — Chodźmy już, zanim festyn się skończy.


Po dwóch godzinach, znaleźliśmy się w mieście. Wykonałam ruch ręką, wskazując na stolice, nadając jej majestyczności.

— Kiernanie, oto przed tobą stolica królestwa Locus. Wielkie i wspaniałe miasto zwane Cormeusem — powiedziałam doniosłym głosem.

Weszliśmy na zatłoczony rynek. Pomimo wieczoru, było jasno, dzięki wielu świecom umieszczonym dosłownie w każdym kącie. Ludzie tańczyli, bawili się, śmiali. Z boku siedziała orkiestra, która grała najróżniejsze pieśni. Zauważyłam, że Kiernan tupie nogą. Roześmiałam się.

— Chcesz zatańczyć? — spytałam, próbując przekrzyczeć muzykę.

— To będzie dla mnie zaszczyt — powiedział z ukłonem. Przewróciłam oczami i zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć, pociągnęłam go w stronę parkietu. Zaśmiałam się, bo kompletnie nie wiedział jak tańczyć taniec, który wszyscy zaczęli. Stary, ludowy, dobrze wszystkim znany. No, najwyraźniej nie wszystkim. Chłopak, co jakiś czas zamiast na moje kroki, patrzył mi w oczy. Uśmiechałam się, dodając mu otuchy. Po jakimś czasie zapamiętał, kiedy należy podnosić lewą nogę, kiedy prawą, w którym momencie trzeba obrócić partnerkę i ją podnieść. Dodam jeszcze, że niekiedy nasze twarze znajdowały się tak blisko, że nosy się stykały, a Kiernan wtedy szczerzył się jak idiota.

Gdy się zmęczyliśmy, usiedliśmy na murku obok fontanny, by mieć lepszy widok na ludzi. Niektórzy rozpoznali mnie i się kłaniali, a dzieci do mnie machały. Kiernan siedział w milczeniu, obserwując wszystko wokół. Cieszyłam się na ten widok, bo wydawało się, że podoba mu się tu.

Moją radość przerwał mężczyzna w kapturze. Nie widziałam jego twarzy, jednak wydawało mi się, że go znam. Kiwnął mi na dodatek głową. O nie… To ten człowiek, na którego kiedyś wpadłam na rynku. Widzicie? Czyli intuicja mi dobrze podpowiadała, że jest z nim coś nie tak, bo z pewnością nie chciał zaprosić mnie na herbatkę. Wyciągnął miecz i obrócił go w rękach.

„To tylko gra”. A co, jeśli nie chcę brać w niej udziału? Udał, że przecina sobie szyję. Jak mam rozumieć ten znak? Już chciałam do niego podejść i coś zrobić, cokolwiek, ale wtedy Kiernan się odezwał.

— Następnym razem będzie jeszcze lepiej — Zauważyłam, że był cały spocony. Przez chwilę nie wiedziałam, o czym mówi. W końcu pojęłam, że o tańcu.

— Następnym razem weźmiemy Clausa i Amabel — powiedziałam. Spojrzał na mnie jak zwykle, z uśmiechem. Zauważyłam, że ma dołeczki. W każdym razie, było mi teraz nieswojo, myśląc o nich. Kiernan westchnął głośno.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 52.69