Dla wszystkich, którzy stracili lub stracą sens swojego życia. Życzę wam, abyście szybko go odnaleźli.
Prolog
Kraina Tulipanów — przerażająca prawda czy mistyfikacja?
Użytkownik: TAJEMNICE MITÓW, 30.01.2025, 21:02
„Kraina Tulipanów” to legenda, która od lat porusza umysły zagorzałych fanatyków. Teoria istnienia krainy w okolicach kaszubskiego Jeziora Grabowskiego przyprawiała o zawrót głowy nie tylko mieszkańców, ale także turystów. Ci byli zarówno zachwyceni możliwością odkrycia czegoś nowego, jak i przerażeni przeżyciem koszmaru w podziemnej krainie. W dzisiejszym blogu chciałbym przedstawić wam teorię oraz pokazać, że prawdopodobieństwo istnienia tej krainy jest inne, niż dotychczas myśleliśmy.
Lokalne źródła pokazują, że pierwsze wzmianki o tzw. Krainie Tulipanów pojawiły się w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Piotr Janowiecki — mieszkaniec Grabowa Kościerskiego, wsi położonej w pobliżu akwenu — zgłosił się do lokalnej gazety w Kościerzynie. Poprosił wtedy o możliwość opublikowania swojego artykułu, który jednocześnie miał zawierać hipotezę dotyczącą istnienia pewnego zjawiska w okolicach Jeziora Grabowskiego. Piotr Janowiecki napisał obszerny artykuł na ten temat, a kościerzyńska gazeta — z nadzieją, że teoria okaże się prawdziwa — opublikowała go, wywołując tym niemałą sensację wśród lokalnej społeczności.
Sprawą zaczęli się interesować mieszkańcy, którzy początkowo — w obawie przed napływem reporterów — zaprzeczali istnieniu dziwnych zjawisk w pobliżu jeziora. Jednak kiedy okazało się, że sława jeziora może przyciągnąć tysiące turystów, mieszkańcy zaczęli wierzyć we wszystko, co opisał Piotr Janowiecki, i chętnie zapraszali ludzi do zbadania tej sprawy. Tym samym wieś Grabowo Kościerskie stała się jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc w roku 1997.
Zainteresowało się również miasto Gdańsk, które zaczęło wysyłać na Kaszuby naukowców, nurków oraz przedstawicieli wojska, którzy mieli potwierdzić istnienie czegokolwiek w okolicy. Jednakże poszukiwania nie przyniosły rezultatów, a przypadek Jeziora Grabowskiego zaczęto nazywać wielką mistyfikacją. Natomiast Piotr Janowiecki był oskarżany przez społeczność o kłamstwa. Temat został zamknięty w roku 2000, kiedy Grabowo Kościerskie ponownie stało się spokojną wioską z niewyjaśnionym epizodem z przeszłości. Turyści wybierali inne regiony Kaszub, a baza turystyczna w okolicach jeziora powoli upadała. Mogło się zdawać, że to koniec i temat został zamknięty na zawsze.
Okazuje się jednak, że sprawa jeziora nigdy nie została zamknięta i od lat pojawiają się nowe publikacje, w tym relacje świadków, na temat dziwnych zjawisk w okolicach słynnego niegdyś Jeziora Grabowskiego. Media nie nagłaśniają tych spraw, bo obawiają się, że zła opinia z lat dziewięćdziesiątych doprowadzi do odkopania starych artykułów i ponownego grzebania w tej sprawie.
Pierwszym świadkiem jest 33-letni Paweł, który był na kempingu w pobliżu Jeziora Grabowskiego z całą swoją rodziną. Poniżej zamieszczam jego wypowiedź, którą umieścił na jednym z serwisów społecznościowych. Co ciekawe, komentarz został usunięty bez podania przyczyny.
PAWEŁ ROMAŃSKI
RODZINA
6.08.2014 r.
Byłem na wakacjach z moją żoną Malwiną, 6-letnim synkiem Tymkiem i 12-letnią córką Wiktorią. Wybraliśmy Jezioro Grabowskie ze względu na brak tłumów oraz jego odległe położenie od dużego miasta. Chcieliśmy trochę odpocząć na łonie natury. W pobliżu znajdowało się Grabowo Kościerskie, gdzie był sklep spożywczy, więc mogliśmy zrobić potrzebne zakupy. Pierwsze dziwne zdarzenie miało miejsce, kiedy Tymek przybiegł do mnie z płaczem. Nie mógł nic z siebie wydusić i był cały roztrzęsiony. Myśleliśmy z żoną, że przestraszył się jakiegoś dźwięku, ale to, co nam oznajmił po uspokojeniu się, było wstrząsające. Stwierdził, że w lesie spotkał wysoką dziewczynę w białej sukni ślubnej, która kazała mu pójść z nią do lasu. Tymek był nauczony, że nie może rozmawiać z nieznajomymi, więc grzecznie odmówił i przybiegł do nas. Wszedłem do lasu, żeby szukać tej dziewczyny, ale nikogo nie znalazłem. Dwa dni później moja córka stwierdziła, że znalazła na plaży dwa żółte tulipany ułożone w formę krzyża. Nigdzie tu nie widziałem takich kwiatów, więc się zdziwiłem. Uznaliśmy to za głupi żart, ale Wiktoria twierdziła, że gdy wracała ze spaceru, przed nią przebiegła dziewczyna… w białej sukni. Rozmawialiśmy na ten temat z właścicielami kempingu, którzy potwierdzili, że czasami zdarzają się tu takie rzeczy, ale zagwarantowali nam, że nic nam nie grozi. Do dziś myślę, co to mogło być, a kiedy trafiłem na artykuł z Kościerzyny… pojawiły się kolejne pytania.
Kolejnym niepokojącym dowodem, że w okolicach Jeziora Grabowskiego dzieje się coś dziwnego, jest krótkie nagranie wideo 18-letniej Leny, która przebywała na tym samym kempingu ponad rok później. Na nagraniu szlocha i opowiada o dziwnym zdarzeniu. Oto dokładny zapis słów nastolatki:
Jestem przerażona… Jestem na Kaszubach ze znajomymi, wyszłam na krótki spacer… Zaraz się popłaczę, nie mogę chyba oddychać… Dziewczyna w białej sukni pojawiła się przede mną… uciekałam, uciekałam, a kiedy powiedziałam Michałowi, żeby jej poszukał, wszedł do lasu i nie wraca już od kilku minut. Boję się, cholernie się boję.
Pojawiła się aktualizacja, w której nastolatka oznajmiła, że Michał powrócił z lasu i nikogo nie znalazł. Po rozmowie z właścicielami dowiedzieli się, że to nic takiego i że mają nie zwracać uwagi oraz dobrze się bawić.
Trzecim i ostatnim dowodem w sprawie jest rozmowa użytkowników na pewnym forum internetowym. Poniżej przedstawiam dokładny zapis tej rozmowy:
Użytkownik UlA54X rozpoczął wątek: Cześć. Czy ktoś z was był na kempingu w okolicach Jeziora Grabowskiego? To dobre miejsce na wypad ze znajomymi czy polecacie inne miejsca na Kaszubach?
Użytkownik KamilTas12 dodał komentarz: Jak najbardziej. Byłem tam dwa lata temu z dziewczyną i jestem zachwycony spokojem, który tam panuje. Kemping też niczego sobie. Wszystko, co było nam potrzebne, mieliśmy w zasięgu ręki. Niedaleko też jest sklep, więc piwko na wyciągnięcie ręki :)
Użytkownik Grzegx787 dodał komentarz: Dla koneserów strachu i paranoi to idealne miejsce. Jeśli chcesz naprawdę odpocząć, wybierz inne miejsce. Kaszuby są duże i piękne. Nad Grabowskim byłem raz i nigdy więcej tam nie pojadę… to nie dla mnie.
Użytkownik KamilTas12 odpowiedział na komentarz Grzegx787: Co masz na myśli, pisząc, że to idealne miejsce dla „koneserów strachu i paranoi”? Byłem tam ponad tydzień i nie zauważyłem, żeby owi tam przebywali :)
Użytkownik Grzegx787 odpowiedział na odpowiedź KamilTas12: A to mam na myśli, że to nie miejsce dla normalnych ludzi. Jeżdżą tam tylko wariaci albo właśnie koneserzy. Nie zapomnę tych wakacji nigdy…
Użytkownik KamilTas12 odpowiedział na odpowiedź Grzegx787: Doprecyzuj. Byłem tam i nie jestem ani wariatem, ani koneserem. Super się bawiłem :)
Użytkownik Grzegx787 odpowiedział na odpowiedź KamilTas12: Dziwne odgłosy w nocy dochodzące z lasu. I nie, nie chodzi o igraszki słodkich par. To brzmiało jak jakieś rytuały. Pytaliśmy właścicieli, czy w pobliżu zaobserwowano istnienie jakiejś sekty, ale zaprzeczyli. Pewnie bali się utraty turystów. Ponadto rozmawiałem z mieszkańcami pobliskiego Grabowa Kościerskiego, którzy twierdzili, że od lat w tutejszych lasach obserwują tajemniczą dziewczynę w białej sukni. I nie, nie chodzi o białą damę, tylko o prawdziwą osobę…
Użytkownik KamilTas12 odpowiedział na odpowiedź Grzegx787: Bujdy. I co takiego sam zaobserwowałeś, że nigdy więcej tam nie pojedziesz? :)
Użytkownik Grzegx787 odpowiedział na odpowiedź KamilTas12: Wystarczy mi świadomość, że w lesie działo się coś dziwnego i nie raz czułem, że ktoś w nocy krążył wokół naszych namiotów. Jeśli mam myśleć, że to właśnie ta dziewczyna, to wolę jechać gdzie indziej…
Użytkownik UlA54X odpowiedział na odpowiedź Grzegx787: Teraz to się boję. Pojedziemy gdzie indziej.
Część pierwsza — „Nasz ostatni zachód słońca”
— Pamiętam dzień, kiedy oglądałem zachód słońca czterdzieści trzy razy.
I zaraz dodał:
— Kiedy człowiekowi jest smutno, to zachody słońca stanowią pewną pociechę…
— Ach, więc w dniu, kiedy czterdzieści trzy razy oglądałeś, jak słońce znika za linią horyzontu, musiałeś być bardzo smutny.
Mały Książę milczał.
Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę
1 | Oliwia
Stoję przed ogromną, drewnianą szafą i z całych sił próbuję przesunąć ciężkie drzwi. Gdy wreszcie udaje mi się nimi poruszyć, uderza mnie piskliwy i nieprzyjemny dźwięk, który sprawia, że na chwilę gubię własne myśli. Podnoszę wzrok i dostrzegam walizkę, której dosięgnięcie wydaje się niemożliwe. Przyglądam się wnętrzu zakurzonej szafy. Mam do niej ogromny sentyment. Przypomina mi najlepsze chwile mojego dzieciństwa, kiedy beztrosko bawiłam się z przyjaciółmi w chowanego. Ta szafa była tylko moją kryjówką, bo nikt inny nie potrafił przesunąć tych masywnych drzwi. Uśmiecham się na myśl, że gdy byłam dzieckiem, udawało mi się to bez problemu, a dziś wymaga to ode mnie znacznie większej siły. Wtedy rozumiałam, że nie chodzi o siłę, lecz o technikę. Teraz nie ma to dla mnie znaczenia, bo obecnie toczę grę z przemijającym czasem.
Odwracam się w stronę mojego młodszego brata, który siedzi na drugim schodku z opuszczoną głową i o czymś myśli, ale na pewno nie o pomocy starszej siostrze.
— Czy mógłbyś, z łaski swojej, pomóc ściągnąć mi tę walizkę?
Chłopak podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie żałośnie. Już myślałam, że mi nie pomoże, tylko zacznie się śmiać, ale wstał i leniwym krokiem podszedł do ogromnej szafy. Stanął na palcach (nikt w naszym domu nie jest wystarczająco wysoki, aby dosięgnąć na samą górę szafy) i wyciągnął swoje długie ręce, aby chwycić walizkę. Czerwona torba wylądowała przy moich nogach. Coś, co dla mnie było niemożliwe, jemu przyszło niemal bez trudu. Spojrzałam na niego z lekkim zaskoczeniem, a jego wyraz twarzy sugerował, że za chwilę pokaże mi biceps i zacznie chwalić się swoim wysportowanym ciałem. Jednak on tylko ponownie się uśmiechnął i wrócił na schody. Owszem, Bartek był silniejszy ode mnie, ale młodszy i na pewno głupszy.
— Dziękuję — powiedziałam, próbując nie pokazać, że jestem zazdrosna.
— I tak się w nią nie zmieścisz — stwierdził mój brat.
— Nie przesadzaj, to tylko kilka dni — przewróciłam oczami. — O mnie się nie martw, bardziej jestem ciekawa, czy ty zabierzesz wszystkie niezbędne rzeczy — uśmiechnęłam się.
— Nawet jeśli nie, to i tak ty będziesz miała wszystko — stwierdził z ironią.
Prychnęłam i przewróciłam oczami, ale brat miał rację. Nikt nie znał mnie tak dobrze jak on. Przeważnie zabieram ze sobą rzeczy zbędne. Po prostu wolę mieć nadmiar niż niedobór. To kwestia zabezpieczenia na wypadek nieprzewidywalnych sytuacji. W przeciwieństwie do Bartka, który zawsze źle kalkuluje i zabiera za mało ubrań. Wtedy na pomoc przychodziłam ja z moim genialnym pomysłem, żeby przeprać ubrania w misce. Założę się, że tym razem będzie podobnie. Bartek nie uczy się na błędach, woli twierdzić, że ich nie popełnia.
Wyciągnęłam plastikową rączkę walizki i zaczęłam ciągnąć ją za sobą po schodach. Nawet pusta sprawiała wrażenie bardzo ciężkiej. Mogłam poprosić Bartka o pomoc, ale stwierdziłam, że dam sobie radę. Muszę być silną i niezależną kobietą, a nie ciągle liczyć na pomoc brata, do tego młodszego o kilka lat. To ja powinnam dbać o jego bezpieczeństwo, a nie odwrotnie. Udowodnię sobie i rodzicom, że potrafię się nim zaopiekować.
Bartek jedzie ze mną na kilkudniowy biwak na Kaszuby. Będziemy odpoczywać pośród leśnej natury i malowniczych jezior. Ja nie chciałam, żeby jechał ze mną, i on chyba też nie był przekonany do tego pomysłu, ale rodzice powiedzieli, że albo wezmę młodszego brata ze sobą, albo sama nigdzie nie pojadę. Musiałam przekonać Bartka, że to super pomysł, abyśmy jechali razem. To on decydował o moim losie. Gdybym nie pojechała, wszyscy pomyśleliby, że boję się konfrontacji z problemami, które zdążyły się wytworzyć w naszej paczce. Czasami mam wrażenie, że więcej nas dzieli, niż łączy, dlatego nie mogłam tego przegapić. Przekonałam Bartka, a rodzice zgodzili się na wycieczkę z uśmiechem na twarzy.
Chłopak gwizdnął z podziwu, kiedy byłam już prawie na samej górze schodów. Gdyby zrobił to ktoś inny, pomyślałabym, że się ze mnie wyśmiewa. Jednak wiedziałam, że Bartek zawsze mnie wspiera i jego gwizdanie było oznaką zachwytu moją determinacją. Wiedział, że się męczę tylko dlatego, że moje kobiece ego nie pozwala mi go ponownie poprosić o pomoc. Jestem uparta, a Bartek to rozumie i pozwala mi żyć z tą cechą charakteru.
Kocha mnie i zrobiłby dla mnie wszystko. Taki właśnie jest Bartek.
— Gdzie my właściwie jedziemy? — zapytał mój brat, który powoli zaczął wchodzić po schodach.
— Jakiś las na Kaszubach — powiedziałam obojętnie. — Sama nie wiem, gdzie to dokładnie, Hubert nie raczył zdradzić nam takich szczegółów.
Wszystkim zajął się Hubert, czyli organizator wyjazdu na Kaszuby. Można powiedzieć, że jako jedyny postanowił dopiąć wszystko na ostatni guzik. Reszta stwierdziła, że pojedzie, jeśli nie będzie musiała się niczym zajmować. Najłatwiej było oddać tylko pieniądze i zapomnieć o wszystkich logistycznych kwestiach. Hubert nie podał nam dokładnego miejsca, dlatego jestem zobowiązana podać je rodzicom od razu po dotarciu na Kaszuby. Hubert to ten typ osoby, który nie odpuści, dopóki nie zrobi czegoś na sto procent. Niesamowicie mi to zaimponowało — nie powiem, że nie.
Chłopak jest ode mnie rok starszy, ale to nie wiek wytworzył między nami granicę, której boimy się przekroczyć. Hubert jest po prostu nieprzewidywalny, często podejmuje dziwne i nielogiczne decyzje, ale muszę przyznać, że nigdy nie zawodzi. Wszyscy mogą nie mieć pojęcia, dlaczego coś wyszło tak, a nie inaczej, ale on nigdy nie doprowadzi do tego, aby ktokolwiek zwątpił w jego racje — nawet przez chwilę. Więc w tych dziwactwach jest nutka logiki. Po prostu za sobą nie przepadamy, od pewnego, bardzo burzliwego czasu. Wolałabym, żeby ktoś inny zajmował się organizacją tego wyjazdu. Może nawet chciałabym, żeby go tam nie było. Sama nie wiem, jakie emocje odczuwam, gdy jest w pobliżu. Nie potrafię się pozytywnie do niego nastawić, choć bardzo bym chciała. Z drugiej strony, gdyby ktoś inny zorganizował tę wycieczkę, to prawdopodobnie nie targałabym teraz tej walizki do góry.
Jego ostatnia decyzja jednak wywołuje u mnie lekki niepokój. Postanowił, że nasz wyjazd odbędzie się samochodem. Ten plan nie byłby zły, gdyby nie fakt, że on będzie kierowcą. To nie tak, że mu nie ufam, ale Hubert jest świeżo upieczonym kierowcą. Nie ma jeszcze niezbędnego doświadczenia na tak długą podróż. Chciałabym się mylić, oczywiście. Po prostu boję się młodych kierowców. Sama boję się zapisać na kurs prawa jazdy. Przerażają mnie te wszystkie wypadki samochodowe — nie chciałabym w takim zginąć. Zaproponowałam więc podróż pociągiem, ale wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że to nie ma sensu, skoro mamy kierowcę. Nie miałam szansy wygrać. Musimy jechać samochodem. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. No cóż, obym to ja go wypiła, a nie moja rodzina na stypie po mnie…
Najbardziej boję się o Bartka. Choć chłopak stwierdził, że będzie mnie chronił, nie mogę przywiązywać większej wagi do jego słów. Przecież ma piętnaście lat. Zresztą nie wiadomo, czy będzie trzeba mnie chronić. Może po prostu zbyt panikuję, próbując jednocześnie wciągnąć mojego brata w moje obawy. Mam ogromne nadzieje, że w końcu przekonam się do Huberta. Albo przynajmniej Bartek się do niego przekona. Może to on namówi mnie do zmiany myślenia. Wiem, że nadzieja może zabijać, ale tym razem wierzę, że będzie dla mnie litościwa.
Otworzyłam drzwi do mieszkania, a kilka sekund później dołączył do mnie Bartek. Wjechałam walizką do środka i postawiłam ją przed drzwiami do mojego pokoju. Obróciłam się do brata, gdy ten zamykał drzwi do swojego pokoju.
— Ruszamy jutro z samego rana!
Trzask. Drzwi zamknęły się z delikatnym hukiem. No cóż, pozostało mi wierzyć, że brat mnie usłyszał i będzie gotowy jutro rano do wyjazdu. Informowałam go wielokrotnie o godzinie wyjazdu… Nie mógłby zapomnieć. Wzięłam głęboki wdech, chwyciłam za rączkę od walizki i wjechałam nią do pokoju. Muszę się pośpieszyć, bo do rana nie zostało zbyt wiele czasu, a jeśli dalej będę się tak obijać, nie zdążę się spakować.
2 | Hubert
Jadę drogą wojewódzką numer siedem, kierując się z centrum Warszawy do Ochoty. Dzisiejszego poranka nie miałem trudności ze wstaniem, bo wiedziałem, że czeka mnie przygoda. To pierwszy taki poważny wyjazd z moimi znajomymi. Nie wiem dokładnie, o której godzinie dotrę na Ochotę, ale tam czekają na mnie wszyscy uczestnicy wyjazdu. Najpierw zabiorę swojego najlepszego przyjaciela, Dawida, który czeka na mnie przy samym wjeździe. Cieszę się, że to on wsiądzie pierwszy, bo będzie mógł zająć miejsce pasażera obok mnie.
Wciskam sprzęgło i zmieniam bieg z czwartego na piąty. Okazuje się to niepotrzebne, bo przed sobą widzę tworzący się korek. Niedawno zdałem prawo jazdy, dlatego jeżdżę jeszcze bardzo ostrożnie. Tym bardziej że dzisiaj nie liczy się tylko moje życie. Jak żyć ze świadomością, że zabiłem niewinne osoby? Czy życie z wyrzutami sumienia jest możliwe?
Pomysł podróży samochodem z Warszawy na północ Polski narodził się w mojej głowie i wszystko było dość spontaniczne, choć początkowo nie byłem przekonany, czy dam radę. Chciałem znaleźć pociąg i zarezerwować bilety, ale wszyscy stwierdzili, że wygodniejsza będzie podróż samochodem. Tylko Oliwia nic nie powiedziała. Na pewno nie była przekonana co do słuszności tego pomysłu, ale nie miała szans na zwycięstwo. Nawet się nie odezwała, co tylko potwierdziło moje obawy. Przestałem żyć w fałszywym przekonaniu, że nic mi się w życiu nie udaje, i uwierzyłem w siebie. Dlatego teraz jadę tym samochodem.
Droga ciągnęła się w nieskończoność, a ja co chwilę musiałem hamować. Korek coraz bardziej się wydłużał. Obawiałem się, że nie dotrę na czas. W mojej głowie pojawiła się myśl, że cały plan może nie wypalić, a moi znajomi stwierdzą, że do niczego się nie nadaję i nie uda mi się odbudować z nimi relacji. Tak… odbudować, chociaż niektóre z nich chyba już dawno się skończyły, tylko nie chcę sobie tego uświadomić.
Sznur samochodów ciągle się wydłużał. Typowe warszawskie korki w sobotnie przedpołudnie. Słońce mnie oślepiało, więc mimo że stałem w miejscu, założyłem okulary przeciwsłoneczne. Nienawidzę korków. Nie mogę się rozpędzić, bo muszę co chwilę hamować. Nie po to zdawałem prawo jazdy, żeby teraz tracić czas w korkach. Jednak co mogę na to poradzić?
Jazda samochodem jest jak życie… Rozkręcasz się, a potem musisz zwolnić, bo na twojej drodze pojawiają się przeszkody — zazwyczaj gorsze niż samochody na tej trasie.
— Jadę po was, ale są korki — napisałem i schowałem telefon do kieszeni.
Nie zapowiadało się, że sytuacja ulegnie zmianie. Szczerze mówiąc, nawet w to nie wierzyłem. Czas uciekał, więc miałem go coraz mniej. Moi znajomi na pewno czekają zniecierpliwieni na przystanku, a przed nami jest kilkugodzinna podróż. Każda dodatkowa minuta spędzona w podróży to minuta mniej w tym rzekomym raju — pięknych okolicach Jeziora Grabowskiego.
Użyłem klaksonu, ale to nie sprawiło, że sznur samochodów przyspieszył. Mam wrażenie, że teraz nie tylko droga jest zatłoczona, ale także w każdym pojeździe panowała gęsta atmosfera.
3 | Oliwia
Czekałam z Bartkiem na umówionym przystanku, niedaleko Parku Zasława Malickiego na warszawskiej Ochocie. Hubert miał tu przybyć za piętnaście minut, ale otrzymałam od niego wiadomość, że będziemy musieli poczekać nieco dłużej. No cóż, taki urok podróży samochodem. Chociaż kto wie, czy podróż pociągiem nie byłaby podobnie długa albo nawet dłuższa.
W oddali dostrzegłam zbliżającą się przyjaciółkę.
— Cześć, Ania! — krzyknęłam.
Urocza brunetka o brązowych oczach szeroko się uśmiechnęła i odkrzyknęła z radością. Weszła pod wiatę przystanku, postawiła walizkę i mocno mnie uściskała. Ukradkiem spojrzała na Bartka, a kiedy ten się uśmiechnął, nieśmiało to odwzajemniła.
Na początku bałam się, że pomyliliśmy przystanki. Czekaliśmy tu już naprawdę długo, ale kiedy zobaczyłam wiadomość od Huberta, zrozumiałam, dlaczego jeszcze nikogo nie ma — nikt się nie śpieszył, kiedy chłopak stał w korku. Wszyscy wiedzą, że korek to nie kwestia pięciu minut. Teraz na szczęście przyszła Ania.
— Chyba jeszcze trochę poczekamy — stwierdziła dziewczyna, sprawdzając, czy przyszły jakieś nowe wiadomości od Huberta.
Pokręciła głową, dając znak, że nic więcej nie wie.
Ania ubrana była w piękną niebieską sukienkę, idealnie dopasowaną do letniej pogody i bezbłędnie wpasowującą się w klimat miejsca, w którym będziemy za kilka godzin. Brunetka szeroko się uśmiechała na samą myśl o wyjeździe w tamte rejony. Ja również. Tylko Bartek miał pewne zastrzeżenia, ale doskonale go rozumiałam. Pojechał w tę podróż tylko dla mnie, żeby mi nie było smutno. Uważam, że to urocze.
Dziewczyna uwielbiała Kaszuby — jak sama mówiła — kojarzą się jej z beztroskim dzieciństwem. Osobiście wolę morze, ale propozycja Kaszub cieszyła się większym poparciem. Przyjaciółka powiedziała mi nawet, że północ Polski to północ Polski — bez znaczenia, czy będziemy nad jeziorem na Pomorzu, czy nad morzem. Ja mam inne zdanie, ale nie chciałam się kłócić. Nic by to przecież nie zmieniło.
— A gdzie reszta? — zapytała Ania zaniepokojonym głosem.
— Też się zastanawialiśmy — odpowiedziałam i spojrzałam ukradkiem na brata. — Podejrzewam, że skoro Hubert się spóźni, oni też nie zamierzają być na czas.
Ania skinęła głową, przystając na to trochę śmieszne wyjaśnienie. Tylko Hubert nie był z tej okolicy. Mieszkał w samym centrum Warszawy i prowadził dość luksusowe życie — przynajmniej ja tak uważałam, on niekoniecznie. Twierdził, że prowadzi życie przeciętnego warszawiaka, ale to brzmi jak typowy stereotyp ludzi spoza stolicy. Myślą, że mieszkamy w luksusowych apartamentach, a na kolację jemy homary i popijamy kieliszkiem prosecco. Jednak w rzeczywistości życie w Warszawie jest drogie i czasami mam wrażenie, że jest przeciwieństwem luksusu. Nie można zaprzeczyć, że Hubert żyje lepiej od nas, ale dla mnie to nie ma większego znaczenia. Mimo że w stolicy bez pieniędzy nie da się przetrwać, to właśnie dlatego jadę na Kaszuby, a nie lecę na Malediwy. Zresztą nie rozumiem ludzi, którzy komuś czegoś zazdroszczą. Na wszystko trzeba sobie zapracować i cieszyć się tym, co się ma, bo dla niektórych to nasze życie może być luksusem.
Moje rozmyślania na temat luksusów przerwał dźwięk hamującego samochodu. Pomyślałam, że warszawskie ulice się rozluźniły i chłopak przybył wcześniej, niż wszyscy się spodziewali. Moje marzenie o dalszej podróży rozwiała dziewczyna wychodząca z czerwonego samochodu. Blondynka o niebieskich oczach z gracją zamknęła drzwi, założyła błyszczącą torebkę na ramię, a lśniące okulary przeciwsłoneczne przysłoniły jej oczy. Podeszła do bagażnika i wyciągnęła dużą czerwoną walizkę, która idealnie pasowała zarówno do samochodu, jak i letniej sukienki, którą miała na sobie.
To Hania, obiekt westchnień Huberta, i to jedyny powód, dla którego z nami jedzie. Nie była zbyt lubiana w grupie za swój dziwny sposób bycia.
— Dzień dobry wszystkim — przywitała się z wymuszonym uśmiechem.
— Ona też jedzie? — zapytał Bartek ściszonym głosem, aby dziewczyna pod żadnym pozorem nie usłyszała, co powiedział, i przenigdy nie doszła do wniosku, że była tematem rozmów z moim bratem.
Zaiste, nie mówiłam Bartkowi o wszystkich uczestnikach wycieczki. Nie czułam takiej potrzeby. Wolałam, żeby sam wszystkich poznał. Natomiast Hania niejednokrotnie pojawiała się w naszych rozmowach. Niestety, raczej nie z tej pozytywnej strony. Wielokrotnie krytykowałam Hanię za jej sposób bycia, a mój brat doskonale wiedział, że nie pałałam do niej sympatią.
— Cześć — odpowiedziała Ania, przerywając niezręczną ciszę, która przez chwilę zapanowała nad ochockim przystankiem.
— Długo będziemy musieli czekać? — zapytała Hania i spojrzała podejrzliwie na Bartka. — Chciałabym być już na Kaszubach…
— Kto by nie chciał — powiedziałam z ironią.
4 | Hubert
Na szczęście udało mi się wydostać z uciążliwego korku i kilka minut później do mojego samochodu wsiadł pierwszy pasażer. Oczywiście był nim Dawid, mój najlepszy przyjaciel, któremu zarezerwowałem miejsce z przodu. Włożył swoją niewielką torbę do bagażnika i otworzył drzwi po stronie pasażera.
— Siema, stary! — wykrzyknąłem, szeroko się uśmiechając.
— Siema, nie wierzę, że tam jedziemy — powiedział podekscytowany chłopak i zajął miejsce pasażera.
— To uwierz — odparłem. — Gotowy? — zapytałem, a kiedy skinął głową, puściłem sprzęgło i dodałem gazu.
Pierwsze metry w warszawskiej dzielnicy Ochota minęły, a mój samochód zmierzał w głąb osiedla. Dawid miał czekać na mnie na pierwszym możliwym przystanku. Według niektórych nie kwalifikował się on jeszcze do Ochoty, ale zdania w tej kwestii były podzielone. Po prostu nie było sensu, żeby szedł na ten sam przystanek, co wszyscy, skoro mogłem odebrać go po drodze. Miałem jeszcze tylko kilka przystanków do pokonania, a wkrótce zabiorę resztę towarzystwa. Tym samym miniemy granicę miasta stołecznego Warszawy i będziemy coraz bliżej przepięknych Kaszub. Wierzę, że to będzie podróż mojego życia — wyjazd, dzięki któremu znów będziemy patrzeć na siebie jak na przyjaciół, a nie wrogów. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Na szczęście nadzieja nie zabija.
Powoli zbliżałem się do przystanku położonego w pobliżu Parku Zasława Malickiego. W oddali dostrzegłem cztery osoby i przypuszczałem, że to oni na mnie czekają. Możliwe, że to jacyś przypadkowi pasażerowie wyczekujący autobusu, ale szczerze — jaka jest na to szansa? Mam nadzieję, że nikt mnie nie zawiedzie i wszyscy zjawili się w umówionym miejscu. Na razie dostrzegłem Hanię, Anię, Oliwię i jej młodszego brata. Wpatrywali się w moje auto. Zaparkowałem samochód na miejscu dla autobusów (co było nielegalne) i przyciskiem otworzyłem bagażnik.
Dziewczyny i Bartek podeszli do bagażnika i zaczęli wkładać swoje bagaże. Oczywiście wszystko trzeba było przepakować, bo walizka Hani była tak duża, że bagażnik nie chciał się zamknąć. Na szczęście, po kilku zdecydowanych, taktycznych ruchach Bartka, udało się go zamknąć i wszyscy mogli zająć swoje miejsca. Hania jako pierwsza otworzyła tylne drzwi i nie odpuściła sobie komentarza.
— Witam pana spóźnionego — rzuciła.
— Jak siadamy? — zapytała Oliwia, wychylając głowę zza niej.
— Wszystko jedno — powiedziałem obojętnie, zauważając na twarzy Oliwii zawód. Chyba liczyła, że wszystko będzie zaplanowane w stu procentach.
Hania zamierzała zająć miejsce po prawej stronie, ale Oliwia skutecznie to uniemożliwiła, każąc jej usiąść na samym tyle. Samochód był siedmioosobowy, a dwa miejsca na końcu były bardzo ciasne.
— Niby dlaczego? — zapytała oburzona.
— Chcę siedzieć obok Bartka i Ani — odpowiedziała Oliwia.
— No i? — zapytała Hania.
Zapanowała nieznośna cisza, którą przerwała Ania, twierdząc, że jej to w sumie obojętne, gdzie będzie siedzieć. Oliwia ją uciszyła, przyciskając palec wskazujący do ust.
— No dalej — dodawała dziewczynie otuchy.
Hania przewróciła oczami, ale ostatecznie posłuchała Oliwii i usiadła na samym tyle, mamrocząc coś pod nosem; nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Ucieszona Oliwia usiadła po prawej stronie, Ania, najmniejsza z całej trójki, zajęła środkowe siedzenie, a po lewej stronie usiadł Bartek. Spojrzałem na chłopaka w lusterku — wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości.
Pomyślałem, że mamy komplet i chciałem zapytać wszystkich, czy mogę ruszać, gdy przypomniałem sobie, że uczestników powinno być siedmioro, a zajętych było tylko sześć miejsc.
— Gdzie jest Franek? — zapytałem zaskoczony.
— Nie było go na przystanku — stwierdziła Hania.
— Nie miałeś przypadkiem odebrać go z innego? — zapytała zatroskana Oliwia, widocznie zaniepokojona nieobecnością chłopaka.
— Nie, na pewno nie — odparłem, a Oliwia wzruszyła ramionami.
Wkrótce zapanowała cisza. Słychać było tylko cichy monolog Hani, niezadowolonej, że znowu musi czekać oraz że nie może wyprostować nóg, bo z tyłu jest na to zbyt mało miejsca. Czułem na sobie wzrok wszystkich. Oczekiwali, że wyciągnę telefon i zadzwonię do Franka albo ruszę i zapomnę, że chłopak miał z nami udać się w tę podróż. Tak naprawdę mógł to zrobić każdy, ale reakcji oczekuje się właśnie od organizatora wycieczki. Jeden z pierwszych kroków mógł przynieść mi porażkę, a moje ego nie poradziłoby sobie z poczuciem niewystarczalności.
Na szczęście dostrzegłem Franka w lusterku, bo wkrótce wszechobecna cisza zaczęłaby działać na moje nerwy. Wypuściłem głośno powietrze, co zwróciło uwagę wszystkich pasażerów. Dawid również zauważył smukłego chłopaka w lusterku i uśmiechnął się pod nosem. Wkrótce wszyscy spojrzeli w tylną szybę, oczekując nadejścia Franka. Właściwie — nadbiegnięcia.
Chłopak prawie wpadł na samochód. Zatrzymał się w ostatnim momencie i dał mi znak, żebym otworzył bagażnik. Wrzucił tam tylko mały plecak. Podziwiam, że zmieścił tam wszystkie niezbędne rzeczy. Oby, bo nie zamierzam mu nic pożyczać. Chłopak nie męczył się z przepychaniem przez tylne drzwi i postanowił zająć swoje miejsce przez bagażnik. Zamknął go od wewnątrz, przeskoczył nad siedzeniem i usiadł obok Hani. Szeroko się uśmiechnął, choć dostrzegłem w jego radości wyrzuty sumienia. Zobaczył niesmak na twarzach innych pasażerów i natychmiast zaczął się tłumaczyć.
— Przepraszam, korki były — powiedział.
— Szedłeś pieszo? — wyjaśniła Oliwia.
Chłopak podrapał się po głowie.
— Możemy jechać — stwierdził.
Hania spiorunowała go wzrokiem, lecz on udawał, że tego nie widzi. Wzruszyłem tylko ramionami i odpaliłem samochód. Tym sposobem rozpoczęła się nasza długa podróż na Kaszuby. Spóźniony Franek był pierwszą nietypową sytuacją, która nas spotkała. Oczywiste jest, że możemy spodziewać się większych niespodzianek. Aczkolwiek chłopak nieco rozluźnił atmosferę, bo nic tak nie bawi, jak śmianie się z samego siebie. Gdy silnik zaczął mruczeć, a samochód powoli ruszał, w lusterku widziałem, jak wszyscy zaczynają się uśmiechać. Może to właśnie Franek, z jego nonszalancją i humorem, był brakującym elementem, który zdoła zjednoczyć naszą grupę i sprawi, że ta podróż będzie niezapomniana. W końcu przed nami jeszcze wiele godzin drogi i mnóstwo miejsc, które czekają na odkrycie.
— No mówię, że korki były!
— Babcie poszły szturmować markety, była podwójna linia i nie mogłeś ich wyprzedzić? — przedrzeźniał go Dawid.
— Mniej więcej — odpowiedział, i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Były też chwile ciszy, w których czułem się bardzo niekomfortowo. Słyszałem tylko dźwięk zmienianych biegów. Miałem wrażenie, że nikt tak naprawdę nie chce tu być, a moja jazda jest po prostu bezcelowa. Pojawiały się też obawy, że ta cisza zwiastuje nadchodzące problemy. Za chwilę coś pójdzie nie tak i nadzieja na spokojny weekend pryśnie… Nie, nie mogę myśleć w ten sposób. Jednak prawda jest taka, że ci ludzie to tykające bomby zegarowe. Niby się znamy, nawet niektórym z nich kiedyś ufałem bezgranicznie. Wiem o nich prawie wszystko, ale czasami czuję, że wiozę obcych. Ponadto mam z nimi wytrzymać kilka dni. Żyję z ludźmi, którzy mogą zamienić spokojne życie w szalony rollercoaster. Starałem się skupić na prowadzeniu i nie dać ponieść się tym myślom. Może ta podróż będzie okazją do odbudowania starych relacji i poznania ich na nowo. W końcu mamy przed sobą kilka dni wspólnych przygód i doświadczeń. To może być zarówno wyzwanie, jak i szansa.
5 | Oliwia
Cisza, która zdawała się trwać wieczność, wreszcie się skończyła, co bardzo mnie ucieszyło. Być może to koniec etapu, w którym nie mieliśmy o czym ze sobą rozmawiać. Jednak boję się, że to tylko złudne oczekiwanie, bo nie da się od razu naprawić czegoś, co zaniedbywało się przez miesiące.
Wszystko wydawało się czarno-białe. Teraz mam wrażenie, że nałożyliśmy kolorowy filtr, żeby choć na chwilę poczuć się jak grupa przyjaciół, którą kiedyś byliśmy. Staliśmy się ofiarami czasu, który pokazał, na kogo możemy liczyć, a od kogo powinniśmy uciekać. Cóż, nie ma co ukrywać — ten wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę.
Rozmawiałam z Anią, moją najlepszą przyjaciółką. Nasza przyjaźń miała wiele wzlotów i upadków, ale wciąż uważam ją za bardzo ważną osobę w moim życiu. Jestem dumna, że nie zostawiłam jej samej w potrzebie. Prawdziwi przyjaciele są przy nas nie tylko w dobrych chwilach, ale także w trudnych. Chyba nigdy nie powinnam w to wątpić. Ania i ja nie byłyśmy typowymi przyjaciółkami dzielącymi się westchnieniami o miłości. Nasze więzi wzmacniały wspólne przeżycia. Każdy kolejny dzień był dla nas lekcją, choć dziś możemy powiedzieć, że więcej nas dzieli niż łączy. Bez względu na wszystko, zawsze będę dla Ani, kiedy będzie mnie potrzebować. Mam nadzieję, że ona również będzie dla mnie…
Tak naprawdę to ja namówiłam Anię na ten wyjazd. Nie była do niego przekonana, zwłaszcza że z nami jechał Dawid. Ania nie ma z nim dobrych relacji — jeśli w ogóle można to nazwać relacją. Obiecałam jej, że ten wyjazd zmieni wszystko. Nie wiem jednak, czy nie skłamałam. Mam nadzieję, że oni mnie nie zawiodą i pozwolą wszystkim poczuć się bezpiecznie.
Ania powiedziała mi rok temu, że jest w związku z Dawidem. Trochę się zdziwiłam, bo myślałam, że są tylko przyjaciółmi. Później przypomniałam sobie, że przyjaźń często przeradza się w miłość. Nie zawsze rozumiem ten proces, ale wielokrotnie byłam świadkiem, że tak właśnie bywa. Pojawiły się komplikacje w naszej grupie, gdy zaczęły rodzić się uczucia między różnymi osobami. Mam wrażenie, że mogło być więcej takich par, ale nikt nie chciał dodatkowo zaburzać już i tak napiętych stosunków.
Ich związek nie trwał długo. Po kilku miesiącach okazało się, że nie są dla siebie stworzeni i zgodnie postanowili się rozstać. Nikomu oczywiście nie życzyłam tego dramatu. Chciałam, by zarówno Ania, jak i Dawid byli szczęśliwi. To zakończyło się dramatycznie i wprowadziło niepokój w naszej grupie.
Teraz rzekomo są w zgodzie, choć trudno w to uwierzyć.
— Daleko jeszcze? — zapytała Hania.
Prawie wybuchnęłam śmiechem, ale na ostatnią chwilę się powstrzymałam. Nie jestem pewna, ale chyba nawet jeszcze nie wyjechaliśmy z województwa.
Hania to dziewczyna, która dla nas wszystkich jest wielką zagadką. Nie do końca rozumiem, skąd się wzięła w naszej grupie. Nieoficjalnie wiadomo, że spodobała się Hubertowi i dlatego dziś w ogóle musimy dzielić z nią przestrzeń w samochodzie. Nikt inny na pewno by jej nie zaprosił na wyjazd. Z drugiej strony jakoś szczególnie mi nie przeszkadzała. Może czasami irytowała swoim zachowaniem, ale umówmy się — kto z nas nie zachowuje się czasem denerwująco? Dziewczyna jest śliczna, ma piękne blond włosy i intrygujące oczy. Nic dziwnego, że spodobała się Hubertowi. Chłopak ma gust do dziewczyn, choć sam nie jest idealnym kandydatem na chłopaka. Choć z drugiej strony… Hubert patrzy tylko na wygląd. Nie dostrzega tego, co w środku. A wszyscy wiemy, że najciekawsze u kobiet jest wnętrze…
— Nawigacja pokazuje, że jeszcze niecałe dwie godziny — powiedział Hubert, patrząc na dziewczynę w lusterku.
— Możemy się na chwilę zatrzymać? — zapytała Hania.
Spojrzałam zaskoczona na Anię, a potem w lusterko na Huberta. Dlaczego mielibyśmy się zatrzymać? Przebycie tej drogi bez toalety nie powinno być trudne.
— Nie przewidujemy przerw — wyprzedził Huberta Dawid.
Hubert zgodzi się dla niej. Wszyscy o tym wiedzieliśmy.
— Trudno — powiedział obojętnie Dawid.
Hania skrzyżowała ręce.
— Nie wytrzymam i nasikam pod siebie — oznajmiła.
Wszyscy zrobili zniesmaczone miny.
— Dobra, bez przesady — ostrzegł Hubert. — Jak coś będzie po drodze, to się zatrzymam — dodał, patrząc na Hanię.
— Dziękuję — powiedziała udawanym słodkim głosem.
Spojrzałam ukradkiem na Hanię i dostrzegłam smutek na jej twarzy. Udawany uśmiech i słodki głos to jedno, a to, co miała w środku, pozostawało dla nas niedostrzegalne. Czułam, że dziewczyna poważnie namiesza. Nie tylko swoją obecnością — zrobi coś, co nie skończy się dobrze. Hani nie zależy na nas, tylko ewentualnie na Hubercie, więc nie będzie miała wobec nas żadnych zahamowań. Teraz pytanie, czy coś między nimi będzie? Czy ta miłość jest jednostronna, czy Hania też coś czuje do Huberta? Nie powiem, jestem bardzo ciekawa.
Spojrzałam na mojego brata, uświadamiając sobie, że jeszcze na niego nie spojrzałam od początku podróży. Jak czuł się w naszym towarzystwie? Samochód pędził dopuszczalne sto czterdzieści kilometrów na godzinę, a Bartek siedział wśród obcych mu ludzi. Nie wiem, czy ma szansę się z nimi dogadać. Mam wrażenie, że za bardzo się od nich różni. Z drugiej strony… może lepiej, by pozostał wobec nich neutralny. Jest jeszcze dzieckiem i nie chcę, żeby codziennie przeżywał to, co ja — zastanawiał się, czy za chwilę wszystko nie wywróci się do góry nogami, kiedy znów odkryje, że nie wszyscy są z nim szczerzy. Nie chcę, by martwił się nocami o swoje relacje, wiszące na cienkiej linie, które mogą się zerwać w każdej chwili. Do niczego mu to nie było potrzebne. Bartek powinien jeszcze cieszyć się dzieciństwem. Choć tak naprawdę to przeze mnie tu jest. Wykorzystałam go, bo inaczej nie mogłabym jechać. Było mi trochę głupio, ale czy ten wyjazd nie będzie też częścią naszej integracji? Mogę poprawić stosunki z bratem, choć były one całkiem dobre.
Po około pół godziny szybkiej jazdy od momentu, kiedy Hania zapragnęła wizyty w toalecie, Hubert zjechał na skrajny prawy pas i skręcił na parking, gdzie był znak o toalecie. Spełnił prośbę Hani, jak można było się spodziewać. Jestem ciekawa, czy dla innych też zrobiłby wyjątek.
— Mam nadzieję, że nadal musisz do toalety i nie straciliśmy cennych minut na zjazd? — zapytał dziewczynę, a ta skinęła głową.
Doskonale wiedział, że kobiety są zmienne, więc wolał się upewnić. Gdyby Hania się rozmyśliła, nic nie przywróciłoby nam straconego czasu. Dziewczyna ironicznie się uśmiechnęła, rozumiejąc żart chłopaka.
W samochodzie zapanował lekki chaos, bo Hania mogła wysiąść tylko wtedy, gdy wszyscy opuszczą swoje miejsca. Nie chcieliśmy jej robić problemów i posłusznie wysiedliśmy. Hubert zgasił silnik i sięgnął po telefon. Hania poszła w stronę toalet, a ja postanowiłam rozprostować kości. Chodziłam po parkingu, podczas gdy Ania i Bartek wrócili do samochodu. Nikt inny nie miał ochoty na przerwę, wszyscy chcieli kontynuować podróż. Podeszłam do samochodu i spojrzałam na Bartka przez otwarte drzwi.
— Nie chcesz do toalety? — zapytałam.
Spojrzał na mnie z ukosa.
— Nie mam dziesięciu lat, nie musisz się o mnie martwić — odparł.
— Masz piętnaście, niewielka różnica — odparłam złośliwie.
— A jednak — uśmiechnął się i wyszedł z samochodu. — Zaraz wracam.
— Czyli jednak potrzebujesz? — zapytałam z ironicznym uśmiechem.
— Nie powiedziałem, że nie — odparł i ruszył w stronę toalet.
Parsknęłam śmiechem. Rzeczywiście, nic nie mówił, a ja naiwnie myślałam, że tym razem wygrałam. Nic bardziej mylnego. Dziecko, ale sprytne. Rozejrzałam się po przydrożnym parkingu. Nie było tu wiele samochodów — jakby autostrada była trasą wyścigu i nikt nie chciał tracić czasu na zbędne przerwy. Oprócz toalet można było tu coś zjeść i wypić w pobliskiej fastfoodowej knajpie.
6 | Bartek
Jestem zmęczony — nie tylko podróżą autostradą, która ciągnie się w nieskończoność, ale tymi ludźmi, z którymi nie potrafię rozmawiać. To straszne. Rozmawiają ze sobą tak naprawdę o wszystkim, ale nie zauważyłem, żeby te rozmowy były szczere. Nie wkładają w nie całego swojego serca, tylko jakąś cząstkę, która dla nich nie ma żadnego znaczenia. Jestem wykończony słuchaniem ich żmudnych rozmów o niczym, bo na kilometr czuć, że nie potrafią ze sobą rozmawiać. I zdecydowanie nie mają o czym. Chociaż… i tak wygląda to lepiej niż na samym początku podróży.
Hubert na początku nie przypadł mi do gustu. Siostra dużo mi o nim mówiła, więc byłem po prostu uprzedzony. Jednak wydaje się najbardziej ludzki spośród nich wszystkich. Myślę, że uda mi się z nim porozmawiać jeszcze wielokrotnie. Dawida nie znałem i nie jestem do niego przekonany. Wydaje się złośliwy wobec każdego, kto ośmieli się odezwać. Mam wrażenie, że tylko on chce być w centrum uwagi, a tym upartym dążeniem robi z siebie idiotę. Ania to taka cicha myszka. W jej przypadku nie wiadomo, co czuje, co myśli i jakie ma życiowe cele. Zaskoczyło mnie, że zaprzyjaźniła się z Oliwią — na pierwszy rzut oka to obce dla siebie światy. Franka od razu polubiłem. Bardzo sympatyczny chłopak. I oczywiście Hania, na temat której nie zostawię zbyt rozległego komentarza. Strasznie dziwna, momentami irytująca, ale w ostatecznym rozrachunku — po prostu zagubiona.
Oliwia wyjaśniła mi, że to wyjazd integracyjny. Taki, który ma coś zmienić w ich pogmatwanych relacjach. Chciałbym być dobrej myśli, ale nic nie zwiastuje, żeby cokolwiek miało się zmienić. Obawiam się, że ten wyjazd jeszcze wszystko pogorszy. Nie wyobrażam sobie, żeby mieli przebywać ze sobą całą dobę. I żebym ja miał to przetrwać z nimi. To ludzie, którzy są cały czas w stanie jakiejś wojny — nie tylko z innymi, ale też ze sobą samymi. Każde wypowiedziane przez nich słowo wydaje się przemyślane, pozbawione naturalności i ludzkich emocji. Jakby każdy wyraz był analizowany przez maszyny, które wkrótce zamieniają te słowa w obojętność. Rozumiem, że chcą stworzyć grupę przyjaciół, ale nie tędy droga. Podkładanie sobie kłód pod nogi na pewno nie polepszy sytuacji, ale sam świata nie zbawię. I nie zamierzam mieszać się w ich życie. To ich sprawa i zmienią teraźniejszość tylko wtedy, jeśli odważą się zaryzykować.
Szedłem w kierunku dużego, starego budynku, w którym były toalety, myśląc o tym, co powiedziała Oliwia. Stwierdziłem, że skoro i tak stoimy przez Hanię, to wykorzystam sytuację i skorzystam z toalety. Jeszcze by mi się nagle zachciało w dalszej drodze i byłby problem. Hubert na pewno by się wkurzył, bo ten postój był wyjątkiem zrobionym specjalnie dla Hani. Podszedłem do dużych stalowych drzwi, które wyglądały bardziej jak wejście do magazynu z bronią nuklearną niż do przydrożnych toalet. Ale nie zamierzałem się tym teraz przejmować. Pociągnąłem drzwi w swoją stronę, ale nawet nie drgnęły. Dla pewności pchnąłem je jeszcze raz, bo wiadomo — złota zasada otwierania drzwi mówi, że nigdy nie otwierasz ich prawidłowo. Nic z tego. Drzwi były zamknięte albo za ciężkie dla mnie. Stawiam na to pierwsze, bo bez przesady — dałbym sobie z nimi radę.
Rozejrzałem się, czy nie ma jakiejś wskazówki, jak otworzyć to stalowe coś. Dostrzegłem mężczyznę, który właśnie wychodził z damskiej toalety. Spojrzał na mnie zaskoczony, ze wstydem w oczach. Kiedy przełamałem strach i chciałem zapytać, czy mógłby mi pomóc, wyprzedził moje pytanie.
— Młody, idź do damskiej — powiedział i delikatnie się uśmiechnął. — Te drzwi są zamknięte.
Odwzajemniłem uśmiech i skinąłem głową w podziękowaniu. Gdyby tamten facet się nie pojawił, pewnie siłowałbym się z tymi drzwiami jak głupi, albo poszedł załatwić się w krzaki. Wstydziłbym się wejść do damskiej łazienki bez potwierdzenia, że inni mężczyźni tak robią. Obecność tego faceta dała mi ulgę.
Otworzyłem drzwi damskiej toalety i wszedłem do środka. Panowała tam nieznośna cisza i delikatny zapach kobiecych perfum. Czułem się trochę jak przestępca, który nielegalnie wszedł do kobiecej jaskini, ale starałem się tym nie przejmować. Chciałem wejść do jednej z kabin, ale szybko cofnąłem się i ukryłem za ścianą, gdy zobaczyłem, że przy lustrze stoi Hania i grzebie w swojej torebce. Będzie zaskoczona i stwierdzi, że na pewno Oliwia mnie nasłała, żeby ją śledzić. Albo co gorsza, pomyśli, że ją podglądam.
Dziewczyna była spanikowana. Stanie za ścianą było ryzykowne, więc po cichu wszedłem do najbliższej kabiny i przymknąłem drzwi tak, żeby widzieć, co się dzieje dookoła. Hania była wyraźnie niespokojna, nerwowo się obracała, jakby bała się, że ktoś ją obserwuje. Kiedy utwierdziła się, że jest sama, wyjęła z torebki opakowanie.
Chyba były to tabletki. Z tej odległości nie mogłem zobaczyć nic więcej. Nie wiedziałem, co to za tabletki, ale sądząc po dziwnym zachowaniu dziewczyny, to nie była zwykła apteczna rzecz. Substancję zamierzała zażyć w tajemnicy przed światem. Tak, żeby nikt nigdy się o tym nie dowiedział. Bałem się nawet oddychać, żeby mnie nie usłyszała. Czy to był prawdziwy powód jej przerwy w podróży? Czy te tabletki to coś, od czego się uzależniła i nie potrafi bez nich normalnie funkcjonować? Czy to narkotyki? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi, bo niczego nie widziałem z tej kabiny. Cokolwiek zamierzała zażyć Hania, na pewno nie było to nic dobrego. Jednak nie zamierzałem teraz się ujawniać i krzyczeć, żeby nie robiła głupot. To byłoby bezmyślne.
Hania wysypała kilka białych tabletek na dłoń i szybko je łyknęła, jakby bała się, że ktoś nagle wejdzie do łazienki. Odkręciła kran i nabrała wody do ust. Dostrzegłem, jak schowała opakowanie do torebki. Potem ruszyła w stronę mojej kabiny. Zacząłem się trząść, ale na szczęście wybrała kabinę tuż obok.
Miałem nadzieję, że Hania nie domyśli się, że ktoś ją widział. Albo co gorsza, że to byłem ja. Kiedy wyszła z toalety, odczekałem chwilę i pobiegłem do samochodu, zastanawiając się, czy ja też kiedyś skończę tak samo? Czy stanę się dzieckiem w świecie dorosłych? Czy stanę się świadkiem patologicznego życia, gdzie będą dominować alkohol i narkotyki? Czy tak właśnie będzie wyglądał ten obóz integracyjny?
7 | Oliwia
Jako pierwsza do samochodu powróciła Hania, co było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Zazwyczaj kobiety okupują toalety o wiele dłużej niż mężczyźni. Tym razem było inaczej. Zadowolona dziewczyna wsiadła do samochodu i zaczęła klikać coś na swoim telefonie.
Podeszłam do niej zaniepokojona.
— Nie widziałaś Bartka? — zapytałam.
Hania nawet na mnie nie spojrzała.
— Nie — odpowiedziała zdawkowo.
Skinęłam głową, choć dziewczyna i tak nie widziała tego gestu, wyrażającego minimalny szacunek wobec niej. Pozwoliłam sobie jeszcze przez chwilę na nią popatrzeć. W końcu i tak nawet nie odwróciła wzroku w moją stronę, więc z pewnością nie będzie jej to przeszkadzać. Czułam, że ukrywa coś ważnego. Nie chce odkryć przed nami kart, bo być może te sprawią, że idealny obraz Hani zostanie zachwiany. Tak czuła się bezpiecznie — pośród własnych tajemnic. Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków, ale szybkość jej działania dawała mi jasno do zrozumienia, że nie mówi nam całej prawdy.
Odsunęłam się od pojazdu i spojrzałam w stronę toalet. Zauważyłam idącego szybkim krokiem Bartka, więc odetchnęłam z ulgą — ale to nie tak, że mu nie ufałam. Uważam, że jest chłopakiem dojrzałym jak na swój wiek, ale to nie zwalnia mnie z troski o niego.
— No wreszcie! — krzyknęłam w jego stronę.
Liczyłam, że chłopak się uśmiechnie, ale jego poważny wyraz twarzy się nie zmienił. Spodziewałam się, że jakoś to skomentuje, ale nic takiego nie zrobił. Za to był wyraźnie przerażony i wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Natychmiast spoważniałam i skrzyżowałam ręce. Już chciałam zadać mu pytanie, ale on mnie wyprzedził.
— Musimy porozmawiać — powiedział poważnie.
Co się mogło stać w toaletach w miejscu, gdzie nie ma prawie żywej duszy? Usłyszał niepokojące dźwięki? Może wystraszyło go skrzypnięcie drzwi? Spojrzałam na Huberta, który spiorunował mnie wzrokiem. Pokręcił głową.
— Tylko się pospieszcie.
Spojrzałam na Bartka, a ten oczami dał mi znak, że musimy porozmawiać na osobności. Zostawiłam mu inicjatywę i chłopak odszedł kilkanaście metrów od samochodu. Upewnił się jeszcze kilkukrotnie, że na pewno nikt nas nie słyszy. Patrzyłam na niego podejrzliwie, bo zastanawiałam się bez przerwy, co takiego mogło się wydarzyć. Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął mówić łamiącym głosem.
— Chodzi o Hanię.
Zmrużyłam oczy. Hanię?
— Co się stało? — zapytałam zaniepokojona.
— Stała pod lustrem w toalecie i wyciągnęła z torebki jakieś białe tabletki. Nerwowo się obracała, a upewniwszy się, że nikt nie patrzy, zażyła kilka kapsułek i popiła je wodą — powiedział roztrzęsiony Bartek.
— Skąd o tym wiesz? — zapytałam lekko zdezorientowana.
— Drzwi do męskiej toalety były zamknięte, więc poszedłem do damskiej. Hania była tam sama, cała roztrzęsiona i spanikowana. Bałem się, że mnie usłyszy, więc wszedłem do kabiny.
— Spokojnie — powiedziałam. — Jesteś pewien, że to nie były tabletki, no nie wiem… na ból głowy? Może po prostu potrzebowała chwili samotności.
— Tabletki na ból głowy mogła wziąć w samochodzie — wyjaśnił Bartek, i miało to sens. — To musiało być coś innego, niedozwolonego.
Złapałam brata za ramię.
— Na pewno niepotrzebnie się nakręcamy — uśmiechnęłam się. — Chodź, wszyscy na nas czekają — wskazałam na stojący w pobliżu samochód.
Oczywiście sama nie wierzyłam, że to nic takiego. Nowe fakty o Hani nie tyle mnie przeraziły, ile po prostu zaskoczyły. Hania była bardzo skryta, ale czy mogła zażywać jakiekolwiek środki psychoaktywne w tajemnicy przed światem? Czy miała jakieś problemy, a jej życie nie było tak idealne, jak to kreowała? Miałam w głowie natłok pytań, a najgorsze było to, że sama nie byłam w stanie uzyskać na nie odpowiedzi. Bartek był pierwszą osobą, która poznała dziewczynę od innej strony. Założę się, że nikt z tego towarzystwa nie ma więcej ciekawych informacji na jej temat. Na razie ujawnienie tego faktu nie miałoby sensu. Musieliśmy milczeć. Ciekawe, czy Hania domyślała się, że mój brat coś widział. Nie mogła przewidzieć, że drzwi do męskiej toalety będą zamknięte i to akurat Bartek ją zdemaskuje. Przecież to mogłam być ja albo Ania. Musiała być zdeterminowana i na pewno bardzo tego potrzebować, aby tak bardzo zaryzykować.
8 | Hubert
Każda kolejna sekunda spędzona w tym towarzystwie sprawiała, że czułem się coraz bardziej zagubiony. Bartek wrócił z toalety wyraźnie przestraszony, co oznaczało, że musiało wydarzyć się tam coś niepokojącego. Zaczął rozmawiać z Oliwią, starając się, żeby nikt inny ich nie usłyszał. Dziewczyna wyraźnie chroniła swoją relację z bratem, więc pewnie nawet nie podzieli się tą informacją z Anią.
Z kolei Hania posmutniała. Zazwyczaj nie była optymistką, ale po powrocie z toalety wydawała się inna. Może doszło między nimi do jakiejś konfrontacji? To jednak mało prawdopodobne — co piętnastoletni chłopak, który praktycznie jej nie zna, mógłby jej powiedzieć? Nie wierzyłem, że coś sobie zarzucili. Owszem, z czasem może do tego dojść, bo nikt z nas nie jest idealny, ale na to jest zdecydowanie za wcześnie.
Oliwia i Bartek wrócili do samochodu, przepraszając za opóźnienie. Zajęli swoje miejsca, a ja uśmiechnąłem się lekko, próbując nie podejrzewać niczego złego. Odpaliłem silnik i ruszyliśmy w dalszą drogę, która miała mi dać czas na przemyślenia. Ta najdłuższa podróż, jaką przyszło mi pokierować, z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych, ale miała jedną zaletę: zapewniała przestrzeń do refleksji nad różnymi aspektami mojego poplątanego życia.
Wkrótce wszyscy zamilkli. Nadzieja na to, że podróż upłynie w miłej atmosferze, przygasła. Nawet Dawid nic nie mówił, co zdecydowanie nie sprzyjało poprawie nastroju. Owszem, chciałem mieć czas na myślenie, ale też lubiłem rozmowy z moim przyjacielem. Teraz jednak Dawid zamknął się w sobie, co nie było dla niego niczym nowym. Miał momenty, w których potrzebował pobyć sam ze sobą. Ja również, ale w towarzystwie staram się udawać, że wszystko jest w porządku, że jestem bardziej towarzyski niż w rzeczywistości. Dawid natomiast nigdy się nie krył — gdy chciał zamilknąć, po prostu to robił. I nie przejmował się tym, jak to zostanie odebrane.
Poznałem go w szóstej klasie podstawówki. Od razu się zaprzyjaźniliśmy, a wszystko zaczęło się od szkolnego turnieju piłki nożnej. Dawid był kapitanem drużyny przeciwnej. To nas połączyło. Zamiast ślepo dążyć do wygranej za wszelką cenę, obaj postawiliśmy na uczciwą, widowiskową rywalizację. Najpiękniejsze było to, że chęć zwycięstwa nas nie poróżniła, a wręcz zbliżyła. Formalnie byliśmy po przeciwnych stronach, ale wspólny cel sprawił, że zyskaliśmy do siebie szacunek. Po meczu, który wygrała moja drużyna, usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy zrozumiałem, że rozumiemy się bez słów. Mogłem spędzać z nim czas bez przerwy — czułem, że się uzupełniamy.
Wydawało nam się, że jesteśmy tacy sami. Ale ta teoria szybko upadła.
Dorośliśmy. Nasze charaktery zaczęły się rozchodzić w przeciwnych kierunkach. Dawid odgrywał przede mną spektakl, próbując ukryć, że coraz bardziej się różnimy. W końcu dotarło do mnie, że jesteśmy swoimi przeciwieństwami. Dawid zaczął interesować się dziewczynami, ale nigdy nie traktował ich poważnie. Bawił się uczuciami, zakładał się z kolegami, którą „zaliczy”. Nie podobało mi się to. Nigdy nie postrzegałem kobiet w taki sposób. Wierzyłem, że każda zasługuje na szacunek. Choć nie chcę brzmieć jak hipokryta — sam też popełniłem błędy, których dziś bardzo żałuję.
Dawid, choć pełnoletni z dowodu, wciąż bywał dzieciakiem. Często odnosiłem wrażenie, że rozmawiam z emocjonalnie niedojrzałym piętnastolatkiem. Mimo to długo wierzyłem, że przeciwieństwa się przyciągają. Walczyłem o naszą przyjaźń, chociaż jemu, zdawało się, było wszystko jedno. Nie byłem „fajnym kumplem”, który prowadzi ranking dziewczyn, tylko chłopakiem marzącym o jednej miłości, ślubie i dwójce dzieci. Nadal tkwimy w tej przyjaźni, choć czuję, że wisi na włosku. Myślę, że jej koniec to tylko kwestia czasu. Chyba że Dawid naprawdę dorośnie. W końcu.
Mimo wszystko — lubię z nim rozmawiać. Unikamy tematów, które mogłyby nas poróżnić. Dzięki niemu zrozumiałem, że przyjaźń to nie tylko słowo. To wyzwanie. Trzeba chcieć, rozumieć, ratować, gdy nadchodzi kryzys. I tylko jeśli ci zależy, jesteś w stanie to utrzymać. Definicje są tylko słowami.
— Daleko jeszcze? — z przemyśleń wyrwał mnie głos Hani.
— Obstawiam ponad pół godziny — skłamałem. Nawigacja pokazywała, że do celu zostało już tylko dwadzieścia minut.
9 | Oliwia
Patrzyłam na Hanię i nie miałam zielonego pojęcia, co siedzi w jej głowie. Była wyjątkowo cicha, nie odzywała się do nikogo, a kiedy w końcu coś powiedziała, dotyczyło to tylko drogi. To, co zobaczył Bartek, mogło wszystko zmienić — ale tylko dla nas. Nie mogliśmy nikomu powiedzieć, co widział mój brat, bo to mogłoby wywołać chaos. A już na pewno nie teraz. Drama jeszcze przed przyjazdem na miejsce? Zły pomysł. Gdyby ktoś się dowiedział, że Hania łyknęła jakieś tabletki, nie dałby jej spokoju. A już na pewno nie Hubert, który natychmiast by się przejął i próbował jej pomóc na wszystkie możliwe sposoby.
Nie chciałam jej na razie robić pod górkę. Tylko… czy milczenie naprawdę jest złotem? Jeśli będziemy udawać, że nic się nie stało, Hania może w końcu posunąć się za daleko. A wtedy nie będzie odwrotu. Zostaną tylko wyrzuty sumienia, że nic z tym nie zrobiliśmy. Chciałabym porozmawiać z nią w cztery oczy, ale wiem, że nie będzie chętna. Ona mnie nie lubi. Czułam to. Jeśli w ogóle kogoś naprawdę lubiła, to był to Hubert.
Hania, mimo wszystko, była ułożoną dziewczyną. Zawsze piękna i dostojna. Nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby ją pogrążyć w oczach innych. Dlatego ukrywała się z tabletkami. Bała się, że zaczniemy patrzeć na nią inaczej. Zakładając, że to nie były żadne niedozwolone substancje… Wolała zaszyć się w łazience, niż usłyszeć coś nieprzyjemnego. Nie da się ukryć — Hania to egoistka. I nawet się z tym nie kryje. Chociaż może to tylko gra? Może udaje pewność siebie, żeby nikt nie zauważył, jak bardzo boi się odrzucenia. Chciała sprawiać wrażenie silnej, niezniszczalnej. Nie była mi bliska, ale martwiłam się o nią. Jeśli naprawdę jest uzależniona… to bardzo poważna sprawa. Narkotyki ciągną w dół. A to, że skłamała w sprawie toalety, nie świadczyło o niej dobrze.
Spojrzałam na Huberta skupionego na drodze. Czułam w stosunku do niego tylko obojętność, chociaż kiedyś był dla mnie całym światem. Nienawiść zamieniłam w akceptację. Nie da się przecież wiecznie żyć w złości. Chciałam wreszcie przestać patrzeć na niego jak na potwora i zobaczyć w nim człowieka. Może kiedyś mu przebaczę. Jestem gotowa z nim porozmawiać — ale tylko w cztery oczy.
Wychyliłam się i zerknęłam na jego telefon — do końca podróży zostało pięć minut. Wbrew pozorom czas minął szybko, mimo że całą drogę rozmyślałam o Hani i Hubercie.
Za oknem krajobraz zmieniał się z każdą minutą. Kaszuby to naprawdę piękne miejsce. Byłam tu raz, mając pięć lat — niewiele pamiętam, ale klimat utkwił mi w głowie. Bliskość jezior sprawiała, że chciałam wyskoczyć z ubrania i rzucić się w wodę! Nikt jeszcze nie komentował widoków. Tylko Bartek zrobił kilka zdjęć, zapewne dla rodziców. Obiecał, że będzie ich informował na bieżąco — także wtedy, gdy będę robić coś, co może im się nie spodobać. Ale wiedziałam, że by mnie nie zdradził. Zresztą… nie zamierzam niczego ukrywać.
Przed nami rozciągały się rozległe lasy i jeziora. Kaszuby mają w sobie coś wyjątkowego. Czułam to świeże powietrze — bez warszawskich korków, smogu i hałasu. Wyjęłam telefon i zrobiłam kilka zdjęć. Chciałam zatrzymać ten moment. Wiedziałam, że po powrocie do stolicy szybko zapomnę o tym spokoju.
Hubert zarezerwował dla nas pole namiotowe. Samochód z trudem pokonywał ostatnie metry drogi. Wreszcie zza drzew wyłoniło się Jezioro Grabowskie. Przy drodze stał drewniany drogowskaz z napisem „Witamy serdecznie! Życzymy udanego pobytu”. Uśmiechnęłam się pod nosem — nareszcie na miejscu. Samochód wjechał w dziurę, co wyrwało Hanię z telefonu. Hubert przeprosił i zaparkował obok namiotów. Westchnął z ulgą. Wreszcie mógł odpocząć. Choć nie wiem, czy wśród ludzi tak doskonale udających emocje i chowających się za pozorami naprawdę da się odpocząć.
Wysiadłam pierwsza. Gdy stopy dotknęły ziemi, odetchnęłam głęboko. Rozprostowałam plecy i poczułam lekki ból. Przede mną znajdował się mały las, a za nim — Jezioro Grabowskie, ledwo widoczne, ale kuszące. Miejsce miało w sobie coś magicznego. Bartek też już wysiadł. Uśmiechnęłam się do niego. Cieszyłam się, że jest tu ze mną. Przez chwilę miałam wrażenie, że jestem tylko ja i natura. Zapomniałam o innych.
W końcu wysiedli pozostali. Uśmiechali się, ale nie dostrzegałam na ich twarzach prawdziwego spokoju. Raczej… maski. Wojnę toczoną wewnętrznie.
Ten las da mi coś, czego żaden człowiek nie da. Tak samo im — ale czy będą potrafili to docenić? Czy na chwilę porzucą udawanie i pozwolą sobie poczuć balans? Kiedy myślę o moich znajomych, widzę dwoje czarnych ludzi. Każdy ocenia drugiego, zarzuca mu, że jest nijaki, zimny, bez emocji. I każdy z nich widzi w drugim to, czego nie chce zobaczyć w sobie. Hipokryzja. Ale… czy my wszyscy tacy nie jesteśmy? Zamiast szukać tego, co nas łączy, wynajdujemy powody do dzielenia. Wolimy wytykać wady innym, niż spojrzeć w lustro i zawalczyć — nie dla kogoś, tylko dla siebie. Egoizm nas kształtuje, a społeczeństwo wyznacza granice, których boimy się przekraczać.
Bartek podszedł i poklepał mnie lekko po plecach. Wiedział, że cierpię. Zawsze traktowałam go jak najlepszą przyjaciółkę. Znał moje myśli. Czasem lepiej niż ja sama. Wszyscy zaczęli chodzić wokół parkingu i rozglądać się jakby zobaczyli świat po raz pierwszy. Może naprawdę warszawskie życie wypaliło w nich zdolność do zachwytu.
Hubert wrócił do auta i otworzył bagażnik. Nie wyjął jednak bagaży. Stał i obserwował. Jego spojrzenie złapało moje. Nie potrafiłam odwrócić wzroku. Wciąż miał w sobie coś… coś, co kiedyś mnie przyciągało. W końcu to ja spojrzałam w bok — na jezioro. Powietrze pachniało czystością i obietnicą. Warto było jechać tyle godzin.
Bartek krążył wokół samochodu, gotowy do pomocy. Hubert nie spuszczał mnie z oczu. Wiedziałam, że czeka, aż znowu na niego spojrzę. Lubił, kiedy to robiłam. Wiedziałam o tym. Wtedy podszedł Dawid i powiedział, że sam się zajmie bagażami. Hubert na moment oderwał wzrok ode mnie. Teraz patrzyłam na Dawida, jak męczy się z walizkami. Bartek i Hubert chcieli mu pomóc, ale jego ego nie pozwalało mu się zgodzić. Przecież prawdziwy facet nie może się męczyć, nie może prosić o pomoc. Głupie. Ta toksyczna męskość prowadzi prosto do depresji.
W końcu Hubert go odsunął i sam się zabrał za bagaże.
10 | Hubert
Zacząłem rozpakowywać torby, walizki i namioty z bagażnika. Na początku zabrał się za to Dawid, ale widziałem, że sprawia mu to trudność, więc postanowiłem go zastąpić. Od razu podszedł do mnie Bartek i chętnie pomógł. Polubiłem tego dzieciaka. To, że jest wobec nas wszystkich neutralny, budziło we mnie ogromny szacunek.
Co do pozostałych — miałem już inne zdanie. Zastanawiałem się, kim właściwie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Rzekomo dorośli ludzie, marzący o kilku dniach na łonie natury. Niektórzy wierzyli, że ten wyjazd pozwoli nam zakopać topór wojenny, który od jakiegoś czasu niebezpiecznie wisiał nad naszymi głowami. Patrząc na nich wszystkich, nie widziałem w nich dojrzałości. Widziałem jedynie zagubionych nastolatków, którzy nadal chcą toczyć wojnę, nie dając sobie szansy na zawarcie pokoju.
Wiedziałem, że ten wyjazd coś zmieni. Jeśli nie na lepsze, to na gorsze. Owszem, to wszystko było ogromną szansą na porozumienie, ale też świetnym pretekstem, by przedłużyć ten konflikt na wieczność.
Kiedy wspólnie z Bartkiem rozpakowaliśmy wszystkie bagaże, podziękowałem mu i zamknąłem bagażnik. Spojrzałem na resztę — zdążyli się już rozejść w promieniu dwudziestu metrów, każdy w innym kierunku. Jakby zamierzali integrować się nie ze sobą, a z naturą. Pomyślałem, że trzeba ustalić, kto z kim będzie dzielił namiot. Słyszałem wcześniej, że Hania i Oliwia mają swoje namioty. Ja też miałem, więc powinniśmy się bez problemu pomieścić. Krzyknąłem, by zwołać wszystkich do siebie. Niektórzy podeszli powoli, inni podbiegli.
— Musimy ustalić, kto z kim będzie spał — oznajmiłem.
— Ja bym chciała z tobą — powiedziała Hania i puściła do mnie oczko.
Nie zaśmiałem się. Nikt się nie zaśmiał. Hania mi się podobała, ale pozwalała sobie na zbyt wiele. Robiła to przy wszystkich, a jej słabe zaloty tylko dawały Dawidowi powód do głupich komentarzy. Nie miałem ochoty ich słuchać. Wiedziałem, że muszę jasno dać Hani do zrozumienia, że od najmłodszych lat wyznaczam sobie granice przyzwoitości i zamierzam ich przestrzegać. Jej zaloty niczego nie zmienią.
Widziałem, że Oliwię aż wzdrygnęło na te słowa. Nie dziwiłem się — doskonale ją rozumiałem. To nie była dziewczyna, która pozwalała, by obojętność przejęła kontrolę nad jej życiem. Miała solidnie ukształtowane zasady i kierowała się nimi. Nie potrafiła wybaczyć, jeśli ktoś poszedł za daleko. A ja doskonale wiedziałem, jakie skutki niesie za sobą jeden krok za dużo.
— Mamy trzy namioty — powiedziała Oliwia, na co skinąłem głową. — Chciałabym dzielić swój z Bartkiem i Anią — spojrzała pytająco na brata i przyjaciółkę.
Ania wzruszyła ramionami, a Bartek z uśmiechem podniósł kciuk w górę.
— Franek i Dawid? — zapytałem. Oboje skinęli głowami.
— A co ze mną? — zapytała Hania z wyraźnym rozdrażnieniem.
— Jest jeszcze dostępny jeden namiot — powiedziałem. — Akurat jednoosobowy, więc nie będziesz musiała go z nikim dzielić.
O ile ktoś chciałby do ciebie dołączyć, pomyślałem.
— To niesprawiedliwe — skrzyżowała ręce.
— To trzyosobowy namiot, nie zmieścimy się w czwórkę — stwierdził Dawid.
— Nasz tak samo — dodała Oliwia.
Zrobiło mi się żal Hani — było widać, że jest jej przykro. Ale też aż za bardzo zależało jej na czyimś towarzystwie. Właściwie, nie oszukujmy się — na moim. Lubię Hanię, ale wolę inne towarzystwo. Nie chcę robić jej fałszywej nadziei. Nic z tego nie wyjdzie. Jesteśmy kompletnie różni i musi sobie to w końcu uświadomić.
Zaczęliśmy rozkładać namioty. Inicjatywę przejął Dawid. Nie przeszkadzałem mu — był zdeterminowany, żeby zrobić to samodzielnie. Sam przyglądałem się innym i pomagałem w razie potrzeby. Bartek poradził sobie świetnie — w kilka minut rozstawił namiot i zaprosił dziewczyny do środka. Oliwia i Ania były dumne, choć nawet nie pomagały. Mojej ekipie zajęło to nieco dłużej, bo Dawid przecenił swoje możliwości i musiał poprosić Franka o pomoc.
Hania natomiast nie miała pojęcia, co robi. Jej namiot nie stał, tylko leżał bezładnie na ziemi. Pomógł jej Franek — bez pytania. Moglibyśmy ją zostawić, ale uznaliśmy, że dziś damy pokaz dobrej woli.
— Dziękuję — powiedziała Hania. — Możesz w nagrodę spędzić ze mną jedną noc — rzuciła w stronę Franka, który zbył ją niepewnym uśmiechem.
Spojrzała na mnie, jakby chciała zobaczyć zazdrość w moich oczach. Ale mnie to nie ruszało. Nie chciałem z nią nic więcej. Gdyby nawet Franka coś do niej ciągnęło, dla mnie byłby to tylko pretekst do oddalenia się. Zresztą, Frank nie był typem gościa, który szuka dziewczyny na jedną noc. On chciał poważnego związku — a Hania nie była w stanie mu tego dać.
Wkrótce udało się rozstawić trzy namioty, które utworzyły rozległy trójkąt. Wszystkie były w tym samym, niebieskim kolorze, co prezentowało się całkiem nieźle. W środku tej przestrzeni znajdowało się miejsce na ognisko i kilka prowizorycznych ławek. Wiedziałem, że noce nie będą ciepłe, a bliskość jeziora oznacza nie tylko wilgoć, ale też inwazję komarów.
Stanąłem na środku i zapytałem głośno:
— Robimy ognisko dziś wieczorem?
Z namiotu wychylił się Bartek z uśmiechem.
— Tak! — odpowiedział entuzjastycznie.
Oprócz niego — cisza. Nikt nie kiwnął głową, nikt nie okazał aprobaty ani sprzeciwu. Jak można zbudować dom bez fundamentów? Jak mamy coś naprawić, skoro nawet najprostsze pytanie jest dla nich wyzwaniem?
Postanowili żyć w milczeniu, zgodnie z zasadą, którą sami sobie narzucili. Ale to milczenie sprawia, że są łatwi do zmanipulowania. Gdyby powiedzieli „nie”, ogniska by nie było — Bartek nie miał głosu decydującego. Ale skoro jako jedyny wyraził swoje zdanie, ognisko się odbędzie.
Nie zbudujemy muru bez fundamentów. I bez cegieł. Nienawidzę, kiedy ludzie milczą, zamiast powiedzieć, czego chcą. Tkwią w bańce własnej prawdy, która z czasem okazuje się kłamstwem.
Czasami myślę, że to milczenie jest jak niewidzialny mur, który każdy z nas nosi w sobie. Każdy kamień tego muru to niewypowiedziane słowo, stłumione uczucie i zapomniana obietnica. Może właśnie ten wyjazd jest początkiem końca tego milczenia? Może ten ogień, który zaraz rozpalimy, będzie pierwszą iskrą, która stopi nasze lodowe bariery?
11 | Oliwia
Oczywiście, ognisko było świetnym pomysłem. Nikt jednak nie odważył się tego powiedzieć głośno. Tylko Bartek, który był w stosunku do nas neutralny. Nie był pochłonięty przez szaloną rzekę kłamstw i intryg, którymi żywiliśmy się nawzajem. Wyraził swoje zdanie, co dało wszystkim możliwość, aby wieczorem usiąść we wspólnym gronie. Kto wie, czy gdyby nie on, w ogóle postanowilibyśmy zorganizować coś takiego. Hubert wykazywał chęć integracji, ale co z tego, skoro reszta miała to gdzieś? Wiedziałam, że to milczenie go irytuje.
Znałam go na tyle, że z łatwością odczytywałam jego emocje. Przebywałam z nim tak długo, że byłam w stanie powiedzieć o nim wszystko. Pokazał mi nie tylko swoją drugą twarz, ale też preferencje, którymi przedtem gardził. Nikt z nas się tego nie spodziewał. Wszyscy wiedzieli, kim był naprawdę i jak daleko się posunął. Zawiódł nas wszystkich, ale tylko Bartek nie wiedział, co zrobił. To dawało Hubertowi przewagę, bo mógł wdrażać swoje pomysły bez aprobaty reszty. W końcu — co sprawia większą radość niż uśmiech dziecka?
Bartek stał się pionkiem w naszej chorej grze.
10 miesięcy temu
Dzisiejszy dzień postanowiliśmy spędzić w pobliżu tzw. schodków. Wisła lśniła w promieniach słońca, a pogoda zachęcała do odpoczynku nad rzeką. To jedno z ostatnich miejsc w stolicy, gdzie terenów nie przejął beton i deweloperka.
Zamknęłam oczy, pozwalając gorącym promieniom rozgrzewać moje ciało. Miałam wrażenie, że płonę żywcem, ale mi to nie przeszkadzało. Leżałam zrelaksowana na zielonym kocu i nic nie zwiastowało tego, że dobry humor mnie opuści. Nie byłam sama — u mojego boku leżał Hubert.
Byliśmy parą od niespełna pięciu miesięcy. Przez długi czas tylko się przyjaźniliśmy, ale nasza relacja przerodziła się w coś więcej. Wierzyłam, że tak miało być. Poczuliśmy do siebie chemię i postanowiliśmy spróbować. Intuicja nigdy mnie nie zawodziła, więc ufałam, że ten związek przetrwa na zawsze. Miłość do Huberta przerodzi się w ślub i dzieci. Naprawdę go kochałam. Od miesięcy próbowaliśmy zdjąć z siebie maski. Hubert bardzo dobrze ukrywał emocje, ale postanowiłam pomóc mu się otworzyć. Dzięki temu coraz więcej mi mówił — rozmawialiśmy o wszystkim. Hubert to chłopak bardzo wrażliwy. Miałam wrażenie, że przed swoimi kolegami udaje twardziela, ale kiedy zostawaliśmy sami, wszystko znikało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Zrozumieliśmy, że nie sztuką jest czuć — sztuką jest umieć o tych uczuciach rozmawiać. Początkowo nam to nie wychodziło, ale się nauczyliśmy. Ustaliliśmy też, że nie będziemy się całować ani obściskiwać publicznie. Nie chodziło o przytulasy i szybkie całusy, tylko o coś bardziej intymnego. Mieliśmy swoje granice i nie chcieliśmy ich przekraczać. Okazywaliśmy sobie czułość tam, gdzie nikt nie patrzył.
Rozmawialiśmy właśnie o pogodzie, kiedy zadzwonił telefon. Przewróciłam oczami, dając mu do zrozumienia, że to nie jest odpowiedni moment. Chłopak uśmiechnął się niewyraźnie i wyciągnął aparat. Skrzyżowałam ręce na piersi — nie chciałam, by ktoś nam przeszkadzał. Hubert się tym nie przejął i odebrał.
Z telefonu rozległ się głos, który natychmiast rozpoznałam.
— Hubert? — zapytała kobieta.
To Barbara. Przyjaciółka Huberta. Kiedyś ktoś powiedział, że facet nie powinien mieć przyjaciółek, ale ja nie miałam z tym problemu. Lubiłam Basię, a ona lubiła mnie. Ufałam Hubertowi. Nie byłam o nią zazdrosna. Chłopak włączył tryb głośnomówiący.
— Tak? — zapytał.
— Kiedy zamierzasz jej powiedzieć? — padło z ust Barbary.
Zmrużyłam oczy, a Hubert poczerwieniał.
— Komu i o czym? — zapytał, równie zaskoczony co ja.
— Oliwii. O Oli — powiedziała.
Serce zabiło mi mocniej. Kim była Ola i dlaczego miałabym o niej wiedzieć? Hubert chciał natychmiast zakończyć rozmowę, ale powstrzymałam jego rękę w ostatnim momencie. Kazałam mu kontynuować. Chciałam wiedzieć wszystko.
— Nie wiem, o czym mówisz — próbował się wymigać.
— Hubert, dość tego. Za długo z tym zwlekasz. Nie możesz dłużej oszukiwać Oliwii.
Znowu sięgnął po telefon, chcąc wyłączyć głośnik, ale powstrzymałam go spojrzeniem. Coś ukrywał. Wiedziałam to już na pewno. Basia była zła. Nie wiem, co takiego zrobił, ale musiało być poważne.
— Basia…
— Przestań. Masz w tym momencie powiedzieć Oliwii, że zdradziłeś ją z Olą. Inaczej sama jej to powiem.
Hubert westchnął.
— Basia, jesteś na głośniku. Oliwia wszystko słyszała — powiedział i spuścił wzrok.
W telefonie zapadła cisza.
Spojrzałam na niego. Do oczu napływały mi łzy — nie tylko złości, ale też żalu. Jak on mógł mi to zrobić? Zdradzić mnie? Człowiek, któremu ufałam, który mówił, że mnie kocha. A potem poszedł do łóżka z inną.
— Barbara, kim ona jest? — wykrzyczałam do telefonu.
Cisza.
— Powiedz, do cholery!
Cisza.
— Oliwia, wysłuchaj mnie… — zaczął Hubert, ale jego głos ginął w mojej głowie, zagłuszony szumem.
Wstałam z koca i pobiegłam. Biegłam jak szalona, nie patrząc, gdzie. Słyszałam, że mnie wołał. Czy naprawdę próbował o mnie walczyć, czy po prostu chciał się wybielić?
Rozpłakałam się. Ludzie pytali, czy wszystko w porządku, ale nie odpowiadałam. Hubert mnie zdradził. Z kimś, kogo poznał na imprezie. Nawet nie wiedziałam jeszcze, czy chodziło tylko o pocałunek, czy o coś więcej. Ale wiedziałam, że to koniec. Złamał mi serce. Potraktował mnie jak zabawkę. Nigdy nie czułam się tak upokorzona. W końcu zabrakło mi tchu. Przysiadłam na ławce, otarłam łzy. Wiedziałam, że w końcu będę musiała z nim porozmawiać. Ale teraz chciałam tylko jedno — zniknąć.
Teraz
Zerwanie z Hubertem było tylko formalnością. Spotkałam się z Basią i dowiedziałam się wszystkiego. Ola — dziewczyna poznana na imprezie. Hubert przespał się z nią. Mimo że mnie przekonywał, że „na wszystko przyjdzie czas”. Mówił, że trzeba ufać, zanim dojdzie do czegoś więcej. A jej zaufał w jedną noc.
Byłam w szoku. Basia powiedziała mi, że powiedział jej o wszystkim, bo miał wyrzuty sumienia. Wiedział, że nigdy mu nie wybaczę. Miał rację.
Przez niego moje serce rozpadło się na milion kawałków. Jedna noc z obcą dziewczyną była dla niego ważniejsza niż nasz związek. Nienawidzę go za to. Nie umiem mu wybaczyć. Zniszczył wszystko, co było piękne. Ale… może kiedyś… zrozumiem. Może uda mi się spojrzeć na to z dystansu. Dziś jednak czuję tylko ból.
12 | Hubert
Kiedy wszystko zapłonęło i z naszych relacji zostały tylko zgliszcza, potrzebowaliśmy czegoś, na czym moglibyśmy wznieść nowe mury. Wiedziałem, że odbudowanie tego, co straciliśmy, nie będzie łatwe. Jeśli rozbijesz lustro, nie poskładasz go tak, by odzwierciedlało to, co wcześniej. Tak samo jest z ludźmi. Gdy czyjeś serce pęknie, nigdy nie wróci do pierwotnej wersji. Dlatego miłość może tak łatwo zamienić się w nienawiść. Serce, które kiedyś oddaliśmy komuś, dziś może być jedynie smutnym wspomnieniem w tysiącach kawałków. I nic nie możemy z tym zrobić.
Nie wierzę w wybaczenie. Nie wierzę też, że serce można rozbić, a potem myśleć, że jeszcze wszystko da się naprawić. Lustro tłucze się raz. Potem już tylko krzywo odbija twarze — także te, których najbardziej chcemy uniknąć. Jestem winny tego, co się stało, i nie boję się do tego przyznać. Dlatego muszę wszystko naprawić. A przynajmniej spróbować posklejać.
Jak ich przekonać — a zwłaszcza Oliwię — że błąd sprzed kilku miesięcy czegoś mnie nauczył? Ja nie wierzę w wybaczenie, ale co stoi na przeszkodzie, by oni uwierzyli? Czy to mój brak wiary uniemożliwia im podjęcie próby? To i tak nie sprawi, że zapomnę i będę mógł żyć bez wyrzutów sumienia. Nie po tym, jak Oliwia wpadła w histerię, płakała i chciała być jak najdalej ode mnie. Zniszczyłem jej życie i — z szacunku do niej — teoretycznie powinienem odejść. Ale nie potrafię. Nadal ją kocham i pragnę choćby jej akceptacji.
Chcę zacząć wszystko od nowa. Podać im rękę i oznajmić: „Mam na imię Hubert”. Chciałbym mieć czystą kartę. Mogę być więźniem, który opuścił zakład karny i zamierza się zmienić. Pragnę szacunku do ludzi i natury. Chcę odpokutować winy sprzed lat i nigdy więcej nie przekroczyć granicy. Bo poszerzanie granic to zdrada samego siebie. Nie po to je kształtujemy, by potem stwierdzić, że powinniśmy sobie pozwolić na więcej. Dla kogoś. Po coś. Z jakiegoś powodu.
Po prostu chciałbym zobaczyć prawdziwy uśmiech na ich twarzach. Aby zrozumieli szczerość mojego „przepraszam”. Aby poczuli, że mam do nich szacunek i by okazali go także wobec mnie. Nie liczę na miłość, tylko na tolerancję i zrozumienie.
Potrzebuję planu, który poskłada moje rozbite lustro i ponownie ukaże moje prawdziwe oblicze.
— Kiedy to ognisko? — zapytał Bartek z uśmiechem.
Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy wokół namiotów, na prowizorycznych ławkach. Wszyscy, oprócz mnie i Bartka, byli zapatrzeni w swoje telefony, więc chyba nikt nie usłyszał jego pytania. Brat Oliwii nareszcie przerwał milczenie, ale nie było wiadomo, czy cokolwiek to zmieni. Pewne było jedno — nikt inny nie odważyłby się tego zrobić. Albo się bali, albo nie chcieli.
Układ namiotów tworzył trójkąt. Patrząc od jego podstawy, wierzchołek stanowił jednoosobowy namiot Hani. Po prawej stronie był namiot dziewczyn i Bartka, po lewej — mój, Dawida i Franka. Choć namiot Hani był jednoosobowy, idealnie pasował do kompozycji i tworzył niemal doskonały układ. Nie była zadowolona, że musi spać sama — i wszyscy o tym wiedzieli. Zresztą nigdy się z tym nie kryła. Wolałaby spać ze mną, ale nie mogłem jej przyjąć pod swój „dach”. Teoretycznie mogła zamienić się z Frankiem, ale dwóch chłopaków i dziewczyna w jednym namiocie to nie najlepszy pomysł. Zarówno Franek, jak i Dawid, nie zmieściliby się w małym namiocie, tak samo jak ja z Hanią. Musiała się z tym pogodzić. Poza tym — czy to nie byłoby przekroczeniem kolejnej granicy moralności? Do niczego by nie doszło, ale wszyscy zapewne pomyśleliby, że coś jest między nami. Dawid z chęcią by to rozdmuchał. Popełniłem już wystarczająco dużo błędów, by teraz unikać kolejnych. Tym bardziej że nadal kocham Oliwię i nie chcę jej ponownie zdradzić.
— Możemy zacząć powoli rozpalać — powiedziałem z uśmiechem. — Chcesz mi pomóc? — zwróciłem się do Bartka.
Obserwując go, nie mogłem się pozbyć myśli o tym, jak różnie można postrzegać ludzi w zależności od kontekstu. Jego spokój i pewność siebie były jak balsam dla mojej zranionej duszy. Był kimś, kto potrafił jednoczyć ludzi i budować mosty. A ja czułem, że może pomóc mi znaleźć drogę do przebaczenia — zarówno ze strony innych, jak i mojej własnej. Mimo że moje relacje mogły być nieodwracalnie uszkodzone, chciałem wierzyć, że niektóre z nich da się jeszcze naprawić. Nawet jeśli nie osiągnę pełnego odkupienia, chciałem pokazać, że się zmieniłem i wyciągnąłem wnioski. Może uda mi się przekonać choć jedną osobę, że moje intencje są szczere.
Bartek, jako brat Oliwii, musiał znać moje przewinienia. Wiedziałem, że zna prawdę i miał prawo wyrobić sobie opinię. Jednak na razie nie zdradzał swojego osądu.
Weszliśmy w pobliski las. Bartek był gotowy do pomocy.
— Szukaj suchych gałęzi — powiedziałem. — Mokre się nie nadadzą.
— Tak jest — odpowiedział i zabrał się do pracy.
Zastanawiałem się, jak rozpocząć rozmowę o Oliwii — bezpośrednio czy subtelnie? Postanowiłem znaleźć złoty środek.
— Mogę zadać ci kilka pytań? — zapytałem.
Bartek wyprostował się, trzymając kilka grubych gałęzi.
— Jasne — odparł.
— Co sądzi o mnie Oliwia?
Zmrużył oczy i spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie wiedziałem, czy zna szczegóły tego, co się między nami wydarzyło. Może Oliwia oszczędziła mu detali. Ale dlaczego? Może nie chciała mnie pogrążać? To pytanie dręczyło mnie coraz bardziej.
— Lepiej byłoby, gdybyś sam z nią o tym porozmawiał — stwierdził Bartek.
— Masz świetny kontakt z siostrą, a ona nie chce ze mną rozmawiać — wyjaśniłem.
— Wiem tylko, że nie jesteście już razem i tak będzie dla was lepiej — powiedział Bartek. — Próbowałem ją dopytać, ale nie chciała mówić.
— Popełniłem ogromny błąd — przyznałem. — Zdradziłem ją.
Bartek patrzył na mnie smutno, ale bez oceniania.
— Oliwia nie wybacza łatwo, ale potrafi tolerować i szanować — stwierdził. — Postaraj się, a uzyskasz jedno z tych dwóch.
— Nigdy nie pozbędę się wyrzutów sumienia — powiedziałem cicho. — Całe życie będę płacił za ten dzień i za to, co zrobiłem Oliwii. Nie oczekuję wiele, tylko żeby patrzyła na mnie jak na człowieka.
— Więc pokaż, że naprawdę żałujesz — stwierdził Bartek. — Porozmawiaj z nią, a obiecuję, że postaram się pomóc.
— Naprawdę? — zapytałem, czując cień nadziei.
— Oliwia tobą nie gardzi, nie przeklina cię i nie życzy ci źle — powiedział Bartek, a jego słowa sprawiły, że zrobiło mi się lżej na sercu. — Jeśli zainicjujesz rozmowę, na pewno będzie ci łatwiej. Zrobię wszystko, abyście się pogodzili. Wiem, że tobie na niej zależy. A jej na tobie — choć tego nie pokazuje.
Jego słowa napełniły mnie nadzieją, której nie czułem od dawna. Wiedziałem, że droga do naprawienia wszystkiego będzie trudna, ale może właśnie to był moment, by wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i zrobić pierwszy krok w stronę odkupienia. Jeśli Bartek miał zamiar mi pomóc — może naprawdę mogę odzyskać przynajmniej część tego, co straciłem.
13 | Oliwia
Chłopcy wrócili z lasu, więc Hubert — z pomocą Bartka — zaczął rozpalać ognisko, które na razie nie cieszyło się dużym zainteresowaniem. Zdziwiło mnie zaangażowanie Bartka i względnie dobry kontakt z moim byłym chłopakiem. Nie sądziłam, że będą umieli się porozumieć, ale widziałam, że podczas zbierania gałęzi dużo ze sobą gawędzili. Owszem, czułam uraz do Huberta, ale obiecałam sobie, że nie będę go przekreślać przed Bartkiem. Nie uważam, że to najlepsze towarzystwo dla niego, ale przynajmniej mój brat ma jakieś zajęcie, choć zdawało się, że będzie się z nas wszystkich najbardziej nudził. Wystarczyło się rozejrzeć, by od razu zrozumieć, kto bawił się najlepiej. Inni nie wykazywali zainteresowania żadną czynnością oprócz klikania w ekran telefonu.
Czułam, że tamta rozmowa dotyczyła mnie. Nie miałam żadnych podstaw, by tak twierdzić, ale kobieca intuicja właśnie to mi podpowiadała. Mój były chłopak chciał się czegoś o mnie dowiedzieć i postanowił do tego wykorzystać mojego brata? A co, jeśli to jakiś chory plan Huberta i chce tylko wykorzystać Bartka przeciwko mnie?
Nie, Hubert na pewno taki nie jest.
Jeśli chciał się czegoś dowiedzieć, to Bartek mu o tym powiedział. Na pewno nie zdradził moich sekretów, tylko powiedział to w taki sposób, aby Hubert sam podjął decyzję. Mimo że nie chciałam mówić bratu o zdradzie Huberta, domyślałam się, że chłopak i tak już o tym wiedział.
Bartek świetnie się bawił przy dokładaniu drewna do ognia. Uśmiechałam się na samą myśl, że chłopak jest szczęśliwy. I — mimo wszystko — byłam wdzięczna Hubertowi, że postanowił wziąć Bartka pod swoje skrzydła. Dzieliło ich pięć lat, a potrafili znaleźć wspólny język i się zintegrować. Inni nie potrafili… Byłam jedyną osobą, która w ogóle zauważała otoczenie. Dawid i Ania siedzieli w telefonach, a Hania trzymała lusterko i się malowała. Franek czytał książkę, co mnie zdziwiło, bo nie sądziłam, że lubi taką formę rozrywki. Przyjrzałam się okładce i zobaczyłam, że to książka Remigiusza Mroza pod tytułem Czarna Madonna.
— Świetna książka — powiedziałam, ale trochę mu zajęło, zanim się zorientował, że skierowałam te słowa w jego stronę.
— Czytałaś? — zapytał.
— Tak — skłamałam.
Chłopak się uśmiechnął i wrócił do czytania. Tak naprawdę nigdy jej nie czytałam, bo nie lubię książek. A jak już przeczytam — w ramach jakiegoś wymyślonego święta — na pewno nie będzie to polski kryminał. Nie przepadam za tym gatunkiem. Zagadałam do Franka, bo męczyło mnie już siedzenie i rozmyślanie.
Widok mojego brata trzymającego kiełbaski nad ogniskiem wzbudził we mnie mieszankę emocji. Bartek był tak zaangażowany, że aż było mi go żal, że musiał być częścią tej niezbyt udanej integracji. Gdy wszyscy zaczęli budzić się z letargu, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poczułam, że muszę działać.
Nie wytrzymałam. Byłam na granicy wybuchu i wiedziałam, że jeśli nie wyrażę swojego niezadowolenia teraz, poczuję się jeszcze gorzej. Zaczęłam mówić z wyrzutem:
— Dlaczego to robicie? — zapytałam, czując, jak w powietrzu rośnie napięcie.
Wszyscy oderwali się od swoich zajęć, a Bartek posmutniał. Poczułam, że moje słowa były skierowane nie tylko do nich, ale i do samej siebie. Chciałam, aby to miało sens, ale poczułam, że wyszło inaczej, niż zamierzałam.
— Dla ciebie też mam kiełbaskę — powiedział Bartek, próbując złagodzić napięcie, ale ja byłam już zbyt zdenerwowana, by przyjąć tę uprzejmość.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, starając się opanować emocje. Wiedziałam, że Bartek nie zasługiwał na moją frustrację, ale czułam się zrozpaczona brakiem zaangażowania reszty grupy. Nawet Hubert, który starał się integrować, nie mógł zmienić tego, jak bardzo byłam zawiedziona resztą towarzystwa.
— O co ci chodzi? — zapytała Hania, wyraźnie zirytowana.
— Nie chodzi o to cholerne ognisko, tylko o wasze zachowanie — odparłam, walcząc z łzami, które wzbierały się w moich oczach. — Siedzicie przez cały czas we własnym świecie. Ty przeglądasz się w lusterku bez przerwy, Ania i Dawid klikają w ekran telefonów, a Franek czyta te cholerne kryminały!
Słyszałam, jak reszta patrzy na mnie przestraszona. Wszyscy, łącznie z Frankiem, który teraz podniósł wzrok znad książki. Poczułam, że moje słowa trafiły w sedno, ale zarazem nie były w stanie naprawić sytuacji.
— No i? — zapytała Hania, próbując udawać, że moje zarzuty są bezpodstawne.
— No i nie możecie wreszcie zacząć ze sobą rozmawiać? — zapytałam. — Przypominam, że przyjechaliśmy tutaj, żeby się zintegrować, do cholery… Chcieliśmy coś zmienić w naszych relacjach, nie pamiętacie? Zacznijcie to robić, a nie udawać, że nikogo wokół nie ma.
— Każdy chce mieć trochę czasu dla siebie — wyjaśniła Hania. — Poza tym sama nic nie robisz, tylko gapisz się w ogień!
— A co mam robić, kiedy wszyscy robicie coś innego? — zapytałam, czując, że wyczerpałam temat, ale nie mogąc się powstrzymać.
— Mogłaś iść z Hubertem i Bartkiem pozbierać gałęzie — rzuciła Hania. — Ano tak, zapomniałam, że ty i Hubert nigdy się już nie pogodzicie…
— Zamknijcie się! — krzyknął Hubert, zdecydowanie mając dość naszych bezsensownych sprzeczek.
— I co? To, że nie mogę się pogodzić z Hubertem, przekreśla wasze szanse na integrację ze mną i z nim? Nonsens…
— Tego nie powiedziałam, naucz się… — zaczęła Hania, ale jej głos został przytłumiony przez kolejny krzyk Huberta.
— CISZA! — Jego głos brzmiał już nie jak próba zakończenia kłótni, ale jak początek czegoś znacznie poważniejszego.
Poczułam, jak napięcie osiąga swoje apogeum. Moje słowa, choć szczere, zdawały się prowadzić do jeszcze większego chaosu. Wiedziałam, że muszę znaleźć sposób, aby przełamać tę spiralę negatywnych emocji i postarać się zrozumieć, co naprawdę się dzieje, zanim całkowicie stracę kontrolę.
Przerwaliśmy naszą ostrą wymianę zdań i spojrzeliśmy na Huberta z irytacją. Nie skończyłam jeszcze wygarniać Hani, nie musiał mi przerywać tej przyjemności. Chłopak jednak nie patrzył na nas ze złością, tylko na coś, co znajdowało się za mną. Zmrużyłam oczy i rozłożyłam ręce w oczekiwaniu, że za chwilę wyjaśni mi, na co się właściwie patrzy. Spojrzałam na Hanię, która odwróciła się w tamtą stronę.
I rozległ się przeraźliwy krzyk. Kilka sekund później wszystkie oczy były zwrócone w tamtą stronę. Widziałam w ich oczach strach i niedowierzanie. Wzięłam głęboki wdech i się obróciłam. Zamarłam.
Miałam ochotę krzyknąć nie tylko z przerażenia, ale także z szoku, że za mną rzeczywiście ktoś się znajduje. Próbowałam złapać oddech. Zaczęłam myśleć, że gdybym zobaczyła ją w normalnych okolicznościach, nie zwróciłabym uwagi.
Za mną stała dziewczyna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miała na sobie piękną, białą suknię ślubną, której część ciągnęła się po leśnym runie. Popatrzyłam na jej twarz i oczy. Miała kasztanowe włosy i brązowe oczy. Biały welon na głowie zdawał się śnić w świetle księżyca. W dłoni trzymała żółtego tulipana, który od razu rzucał się w oczy. Kolor kwiatu zdawał się wkomponowywać w jej delikatną skórę. Na twarzy nie zobaczyłam uśmiechu. Nie zobaczyłam też smutku. Tylko obojętność.
— Jezus! — krzyknęła wystraszona Hania i złapała się za klatkę piersiową.
Dawid się zaśmiał.
— A ty co? Sprzed ołtarza uciekłaś? — zapytał.
Jednak nikt inny się nie zaśmiał. Patrzyłam na nią i nie mogłam oderwać wzroku. Można powiedzieć, że spodziewałam się każdego, ale nie panny młodej. Nawiedziła nas prawdziwa dama z niewinnym tulipanem w dłoni… To chyba nie było normalne w kaszubskich lasach. Przynajmniej nigdy nie słyszałam, aby ktoś kiedyś owo zjawisko dostrzegł. Kobiety w sukniach ślubnych raczej spotyka się w kościołach i na salach weselnych. A może to jakaś sesja fotograficzna, dziewczyna się zgubiła i za chwilę przyjdzie jej mąż i przeprosi, że jego ukochana nas przestraszyła? Jednak — na razie — dziewczyna patrzyła na nas pustym wzrokiem.
— Kim jesteś? — zapytałam spokojnie. Dziewczyna w półmroku wyglądała przerażająco. W głowie od razu pojawiły się obrazy z horrorów, gdzie dziwne postacie odwiedzały grupki znajomych w środku lasu. Jednak co mogło być niepokojącego w tej młodej i pięknej dziewczynie? Czy mogliśmy jej pomóc i być pewnymi, że nic nam nie zrobi? A co jeśli gdzieś pod suknią kryje broń, którą zamierza nam zrobić krzywdę? Dość. Nie mogę o tym myśleć w ten sposób.
Zamknęłam oczy i po ich otwarciu nie chciałam ponownie dostrzec dziewczyny. Jednak ona cały czas tu była. I nie ruszyła się ani o milimetr.
— Coś się stało? Możemy ci jakoś pomóc? — zapytał Hubert.
Dziewczyna tylko wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem i nie wydawało mi się, żeby Hubert uzyskał odpowiedź na swoje pytania. Widziałam, że nie patrzy na nikogo z nas. Jednocześnie nie mogłam być pewna, że jej wzrok za chwilę nie skieruje się na mnie. Na razie niedoszła panna młoda patrzyła w dal. I modliłam się, aby tak pozostało. Z racji tego, że byłam najbliżej, postanowiłam przesunąć się w stronę Hani. Choć sama nie byłam pewna, kogo bardziej się obawiam…
— Czemu ona się tak dziwnie patrzy? — zapytała Ania, z trudem przełykając ślinę.
— Bo się jej nie podobasz — stwierdził z przekąsem Dawid.
— To by wyjaśniało, dlaczego stanęła tak daleko od ciebie — powiedziała złośliwie Ania i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
Toczyli niepotrzebne słowne potyczki, kiedy mieliśmy przed sobą tajemniczą dziewczynę z niewiadomymi zamiarami wobec nas. To nie był odpowiedni czas i oni doskonale o tym wiedzieli. Może była to forma reakcji na strach?
Dziewczyna z tulipanem stała już tak dobre kilka minut. To było przerażające…
— Szukasz kogoś? — zapytałam z nadzieją, że dziewczyna w końcu wyjdzie z tego stanu i zacznie z nami rozmawiać. Z trudem wstałam z prowizorycznej ławki. Stanęłam przed dziewczyną, zasłaniając jej punkt, w który się wpatrywała. Moje serce nigdy jeszcze tak szybko nie biło. Tak naprawdę mogłam stanąć twarzą w twarz ze śmiercią. Niedoszła panna młoda mogła teraz wyciągnąć nóż i dźgać, dźgać, dźgać…
— Chyba kogoś szuka — odpowiedziałam za nią.
— Skąd wiesz? — zapytał zaskoczony Hubert.
Odwróciłam się ostrożnie w jego stronę, jednocześnie nadal przyglądając się tajemniczej dziewczynie. Nie mogłam stracić czujności. Ona mogła to wykorzystać.
— Patrzy w jeden punkt — stwierdziłam, ale chłopak wzruszył ramionami. — Może chce przez to powiedzieć, że ten ktoś poszedł w tamtą stronę, a ją tak bardzo boli jego utrata, że nie może nawet się ruszyć?
Hubert zmarszczył brwi, ale nie powiedział, że moja teoria jest głupia. Może rzeczywiście dziewczyna szukała swojego męża. Tylko co się z nim stało i dlaczego postanowił ją opuścić? Do tego w takim miejscu. Dziewczyna z tulipanem najpewniej znajdowała się w transie, być może spowodowanym czymś, co zniszczyło ją od środka. Odwróciłam się z powrotem do niej i popatrzyłam prosto w jej oczy. Pomachałam dłonią, a ona mrugnęła.
14 | Hubert
Nie potrafiłem zrozumieć tego, co się tu działo. To przekraczało wszelkie moje najgorsze obawy o to, co może pójść nie tak. Wiedziałem, że pierwszy wieczór będzie dziwny, ale myślałem o naszych relacjach, nie o dziewczynie w białej sukni, wpatrzonej w jeden punkt, zupełnie niereagującej na nasze pytania. Oliwia odważyła się i próbowała się z nią porozumieć — wiedzieliśmy, że tylko ona mogłaby się na to zdobyć. Dawid, próbując stłumić strach, rzucał głupie żarty, które nikomu więcej nie poprawiały humoru. Wszyscy milczeliśmy, z kamiennymi twarzami, podczas gdy dziewczyna stała jak posąg, zupełnie odłączona od rzeczywistości.
— Ona chce coś nam przekazać — stwierdziła Oliwia.
— Szuka męża, już o tym mówiłaś — powiedziałem.
— Chodzi o coś innego — odparła.
Popatrzyłem na wyraziście czerwone usta. Ruchy jej ust były wolne, lecz bezgłośne, jakby chciały przekazać nam coś ważnego, ale nie mogły tego wypowiedzieć na głos. Próbowałem nasłuchiwać, ale nic z tego. Ruchowi jej warg towarzyszyła cisza.
— Co ona mówi? — zapytałem Oliwię z nadzieją, że ona cokolwiek słyszy.
— Nie wiem — odpowiedziała z zawodem. — Chce nam coś przekazać, ale nie może wypowiedzieć tego na głos.
Istny paradoks — pomyślałem.
— To nie mogą być przypadkowe słowa — stwierdziła Oliwia i chwyciła się za podbródek.
— Czy przypadkowe, czy nie, i tak niczego nie słyszymy — powiedziała Hania.
Miała rację. Cokolwiek próbowała przekazać nam dziewczyna, nie dotrze do nas. I mogły być to zarówno przypadkowe słowa, jak i te wybrane specjalnie dla nas.
— Czy masz dla nas jakąś ważną wiadomość, ale boisz się nam ją przekazać? — zwróciła się Oliwia do dziewczyny z tulipanem.
Wszyscy oczekiwali na odpowiedź. Kiedy nadzieja na jej uzyskanie powoli odchodziła, otworzyliśmy usta ze zdziwienia.
Nieznajoma skinęła głową.
Oliwia odwróciła się do nas ze strachem w oczach, a potem ponownie spojrzała na niedoszłą pannę młodą, która wreszcie złapała z nami jakiś kontakt.
— Czy grozi ci jakieś niebezpieczeństwo? — zapytała.
Dziewczyna pokręciła głową.
— Czy grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? — zapytała Oliwia.
Dziewczyna skinęła głową.
Poczułem silne ukłucie w klatce piersiowej. Pojawiła się bezsilność, przeplatana chęcią walki o odpowiedzi na pytania, które pojawiły się w mojej głowie. Na twarzy Oliwii dostrzegłem strach. Odwróciła się nieznacznie w naszą stronę, a ja odniosłem wrażenie, że była o krok od ucieczki. Stała najbliżej dziewczyny, która właśnie nam przepowiedziała… No właśnie, co?
— Dlaczego? — zapytała drżącym głosem.
Dziewczyna z tulipanem milczała. Znowu wpatrywała się w martwy punkt gdzieś daleko za nami. Zdawało się, że nie będzie nam dane poznać odpowiedzi na to pytanie. Wkrótce dziewczyna odwiesiła wzrok, odwróciła się i zaczęła biec w głąb lasu. Oliwia impulsywnie ruszyła za nią, nie chcąc dać uciec dziewczynie, która jako jedyna mogła udzielić odpowiedzi na nasze pytania. Chwyciła ją za dłoń, w której trzymała tulipana. Niedoszła panna młoda odepchnęła ją lekko i upuściła przy tym żółty kwiat na ziemię. Oliwia nie była w stanie jej zatrzymać.
Dziewczyna szybko zniknęła w otchłani lasu. Oliwia schyliła się i podniosła tulipana z ziemi, pokazując go nam. Patrzyłem na tę roślinę i zastanawiałem się, dlaczego akurat ten kwiat…
— Co on miał nam pokazać? — zapytała, oglądając roślinę z każdej strony.
— Żółty tulipan symbolizuje zdradę — wykazała się Hania, która schowała lekko zmarznięte ręce do kieszeni.
Muszę przyznać, że tym razem zaimponowała mi wiedzą.
— Kretyn ją zdradził — powiedziała Ania, jakby odpowiedź na miliony pytań miała być na wyciągnięcie ręki. — Była w szoku, wpadła w trans i dlatego nie odpowiadała na nasze pytania.
— Nie powinna płakać czy coś? — zapytałem.
— Ludzie różnie reagują na zdradę — wyjaśniła Ania. — Niektórzy wpadają w histerię, inni płaczą w samotności, a niektórzy wpadają w jakiś trans.
Mój wzrok powędrował na Oliwię, która zamknęła oczy. Nadal ją to bolało. Cały czas płaciła za błąd, który popełniłem.
— Chcesz nam powiedzieć, że zgotowała nam tę przerażającą wizytę, bo ktoś ją zdradził i wpadła w jakiś… trans? — zapytał nieco przerażonym głosem Franek.
— Ta, i po drodze zerwała jeszcze tulipana, żebyśmy zrozumieli ją bez słów — pokręciła głową Hania. — Nie wierzę, tu chodzi o coś innego.
— Niby o co? — zapytała Ania.
— To jakaś zaplanowana akcja — stwierdziła z pewnością Hania. — Może jakiś żart albo prowokacja, to nie był żaden przypadek.
— W takim razie… dlaczego my? — zapytałem.
Hania milczała.
— Nie — zaprzeczyła wszystkiemu Oliwia. — Dziewczyna próbowała nas ostrzec przed niebezpieczeństwem. To nie żaden cholerny przypadek…
— Co? — zapytałem zmieszany.
— Chodzi o nas samych — stwierdziła Oliwia. — Stanowimy dla siebie zagrożenie…
Zapadła cisza. Tak absolutna, że słyszałem własny oddech i bicie serca. A wtedy, gdzieś głęboko w lesie, usłyszałem trzask gałęzi.
Nie byliśmy sami.
15 | Oliwia
Hubert pokręcił głową. Nie wierzył lub nie chciał wierzyć, że dziewczyna ostrzegała nas przed nami samymi. Jednak czy moja teoria była naprawdę tak nierealistyczna, że można było w nią zwątpić w pierwszej chwili? Owszem, nie brzmiała prawdopodobnie, ale odkąd zobaczyłam dziewczynę w białej sukni, przestałam wierzyć w logikę. Zrozumiałam, że abstrakcja jest wśród nas.
Mimo zmieszania na ich twarzach czułam, że moje spostrzeżenia są trafne. Przekaz dziewczyny mógł być także metaforą zdrady. Hania miała rację — żółty tulipan symbolizował zdradę. Tylko czy istniała szansa, że tajemnicza nieznajoma wiedziała o piekle, które zgotował mi Hubert? Jeśli tak, nie miałam pojęcia skąd. I właściwie dlaczego miałaby się angażować w nieswoją sprawę? Było tu więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Nie było sensu wierzyć w inny przekaz. Tylko czy śmieszność metafory zdrady nie przekreślała także teorii o braku przypadków? Może Hubert miał rację i dziewczyna naprawdę była tylko zagubioną panną młodą.
— Jestem pewna — wypaliłam na potwierdzenie postawionej przez siebie tezy. Ironiczne, że przez kilkanaście sekund sama zdążyłam w nią zwątpić. Zatem daremne wydawało się przekonanie do niej innych.
— Czego? — zapytał Hubert, jakby zapominając, o czym rozmawialiśmy. — Powinniśmy usiąść i się zastanowić nad pomocą dla tej dziewczyny. Nie warto doszukiwać się znaków i błędnie ich interpretować — spojrzał na mnie oceniająco i głośno odchrząknął.
— Próbowaliśmy z nią porozmawiać, ale sam widziałeś, że nie była skora do odpowiedzi na nasze pytania — ruszyłam z ofensywą, chcąc zmiażdżyć argumentami mojego byłego chłopaka. — Nie przyniosło to żadnych rezultatów, więc oczywiste wydaje się szukanie innych powodów.
— Chyba dla ciebie — odparł Hubert. — To nie powód, aby wymyślać sobie teorie i próbować nam udowodnić, że jesteś nieomylna. Zapewniam cię, że się mylisz. Dziewczyna mogła tu przyjść z każdego innego powodu.
Zapanowała cisza, którą poświęciłam na myślenie. Tylko czy rzeczywiście miałam jeszcze szansę zwyciężyć ten pojedynek z Hubertem? Być może wcale nie chodziło o satysfakcję, ale spokój, że mam rację. I udowodnienie sobie, że dziewczyna nie zamierza zrobić nam krzywdy.
— Ona ma rację — powiedział Bartek, a ja uśmiechnęłam się w duchu.
— No proszę, bystry za siostrą — do rozmowy wtrąciła się Hania, która zdecydowanie była bliżej poparcia Huberta niż znienawidzonej mnie.
— Przestańcie — poprosił Hubert, który miał dość słownych przepychanek i bezczynnego siedzenia. — Musimy zacząć działać. To wariatka, która potrzebuje pomocy. A nie uzyska jej przez doszukiwanie się głębszego sensu, gdy po prostu go nie ma.
— Może i to wariatka, ale nie zgadzam się, że to wszystko było przypadkiem — stwierdził Bartek. — Popatrzcie na to z drugiej strony. Nie jesteśmy w tym miejscu sami, wokół jest mnóstwo namiotów i ludzi. Nie wspominam o kempingach, których w okolicy jest co najmniej kilkanaście. A mimo tylu możliwości wybrała nas. Nadal uważacie, że to przypadek? Dziewczyna z tulipanem chciała nam pokazać, że gdy nie zaczniemy rozmawiać, czeka nas rozpad — powiedział chłopak, ale byłam przekonana, że większość nawet nie zastanowiła się nad słowami mojego brata.
Hania tylko prychnęła.
— Tak, i jeszcze powiedz, że zaraz zostaniemy wciągnięci do czeluści piekła, bo nie potrafimy ze sobą rozmawiać. To, co mówicie, nie ma sensu.
— Nie wierzę w przypadki — stwierdził chłopak. — Uważam, że pojawienie się jej w takim momencie było znakiem, który powinniśmy dostrzec i poprawnie zinterpretować — obleciał wzrokiem całe towarzystwo, bo doskonale wiedział, że nikt oprócz mnie nie dostrzegł tego subtelnego sygnału.
Dawid delikatnie się zaśmiał. Wiedziałam, że nie powstrzyma się od komentarza, który będzie zabawny tylko dla niego.
— Spojrzałem na jej dupę i uważam dokładnie tak samo.
Aż mnie zemdliło. Na twarzach wszystkich pojawił się grymas.
— Debil — odparła szeptem Hania.
— Słyszałem to… — stwierdził chłopak.
Hubert miał tego dość. Widziałam, że jest bliski wybuchu. Wstał z prowizorycznej ławki i zaczął chodzić wokół ogniska.
— Możemy tworzyć miliony teorii, ale prawda jest taka, że dziewczyna z tulipanem potrzebuje pomocy — stwierdził i nie można było nie przyznać mu racji. — Jest tam teraz gdzieś, w tym ciemnym lesie, i być może potrzebuje pomocy, na którą z każdą minutą traci szansę, kiedy my bezsensownie tu sterczymy i gawędzimy.
— Co zamierzasz? — zapytała podejrzliwie Hania, ale czułam, że myśli o tym samym co ja. Hubert zaraz powie coś głupiego i nieodpowiedzialnego.
Chłopak popatrzył w głąb lasu. Teraz byłam pewna, że zamierza wejść w ciemną puszczę drzew i odszukać tajemniczą dziewczynę za wszelką cenę. Oczywiście, jego działania będą nieodpowiedzialne, ale czy nie były konieczne? Hania, domyślając się, co Hubert planuje zrobić, natychmiast pokręciła głową. Zrozumiałe było, że będzie ostatnią osobą chętną do pomocy innym. Choć w tym przypadku doskonale ją rozumiałam — każdy z nas obawiał się odszukania obłąkanej niedoszłej panny młodej. To nie miał być zwykły spacer, a prawdziwa wyprawa.
Co, jeśli dziewczyna oczekiwała od nas czegoś, czego nie mogliśmy jej dać? Czy znajdziemy sposób, aby z tego wybrnąć? Czy Hubert był w stanie przysiąc, że wyjdziemy z tego nawet bez najmniejszego zadrapania?
Mogliśmy myśleć o nieznajomej wszystko, ale nie powinniśmy jej lekceważyć. Nikt z nas nie wiedział, do czego była zdolna. Dlatego tym razem zgadzałam się z Hanią — wejście do lasu było najgłupszym pomysłem, na jaki mógł wpaść Hubert.
— Ja idę — stwierdził chłopak, chcąc podnieść wszystkich na duchu. Pragnął obudzić w nas prawdziwą empatię i gotowość do poświęcenia się dla dziewczyny, o której nic nie wiedzieliśmy.
Aby wyruszyć w poszukiwania, potrzebowaliśmy planu, taktyki. Chodzenie po lesie było stratą czasu, ponadto było niebezpieczne. Nie wiedzieliśmy, co czeka na nas w środku. Szansa na odnalezienie tajemniczej dziewczyny była praktycznie zerowa — z każdą sekundą oddalała się i mogła być teraz wszędzie.
— Nie znajdziemy jej w taki sposób — wyjaśniłam, mając nadzieję, że do Huberta cokolwiek dotrze. — Potrzebujemy planu, a nie bezsensownego chodzenia po lesie z nadzieją, że nieznajoma wyskoczy nam z krzaków i da sobie pomóc.
— Rzadko masz rację, Oliwka, ale tym razem nie mogę się z tobą nie zgodzić — stwierdziła Hania, ale jej uprzejmość i tak była do szpiku przesiąknięta ironią.
Hubert wypuścił powietrze i skrzyżował ręce na piersi.
— To oczywiste, że się boicie, ale nie możemy siedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku — stwierdził.
— Nie jesteśmy samobójcami — powiedziała Hania. — Jeśli tak bardzo chcesz pomóc tej nieznajomej, to proszę, Rumaku na Białym Koniu, wejdź do lasu i wyjdź z niego z dziewczyną, niosąc ją w swoich silnych ramionach…
Miałam poważny dylemat, bo z jednej strony mogłam zaryzykować i wejść do lasu z nadzieją… właściwie tylko z nadzieją, że uda mi się pomóc dziewczynie. Jednak najrozsądniej było poczekać do rana. Chęć i ciekawość jak zwykle wygrały i pod wpływem chwili powiedziałam, że dołączam do Huberta. To było głupie i jednocześnie wiązało się ze wciągnięciem mojego brata w to całe bagno. Nie mogłam zostawić dziewczyny z tulipanem w potrzebie.
Obozowicze byli raczej niewzruszeni sytuacją, gdyż właściwie nikt z nich nie miał swojego zdania w tej sprawie. Jak zwykle, byli tylko więźniami systemu, podążającymi za stadem. Hania, po raz kolejny, oznajmiła, że z nami nie idzie. Miałam ochotę wygarnąć jej co nieco, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Reszta spuściła głowy, unikając mojego wyczekującego wzroku.
Zastanawiałam się, czy przy ognisku siedzą rozsądni ludzie, którzy w obawie o swoje bezpieczeństwo nie ryzykują życia dla nieznajomej dziewczyny, czy tchórze, którzy nie widzą niczego prócz czubka własnego nosa. Może byli jednym i drugim. Nie było teraz czasu na dłuższe rozmyślania, ruszyłam w stronę lasu, a za mną podążył Hubert i oczywiście Bartek — na nikogo więcej nie mogliśmy liczyć.
Spojrzałam na Huberta i miałam ochotę zamienić z nim kilka słów, dotyczących naszej wybuchowej relacji, ale postanowiłam przełożyć to na inną okoliczność. Przyda się ustronne miejsce, pozbawione ciekawskich par oczu i uszu.
Nagle Bartek kazał nam się zatrzymać. Zdziwiłam się, ale chłopak wskazał na swój namiot, na którym dostrzegłam napis, który chwilę później powtarzałam w głowie jak mantrę. Prawie nie byłoby w nim niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że został prawdopodobnie napisany krwią.
Chodźcie do mnie.
16 | Oliwia
Cokolwiek się tu działo, przekraczało wszelkie formy logicznego myślenia. Braliśmy udział w jakimś chorym eksperymencie, który miał nam pokazać, że jesteśmy tylko śmiertelnikami w obliczu obcej siły, której nie jesteśmy w stanie pojąć.
Patrzyłam na krwawy napis i nie byłam w stanie zrozumieć, czy wszystko, co nas dotychczas spotkało, było skrupulatnie zaplanowanym działaniem, czy zbiorem przypadków, które kształtowały wyjątkowo wyraźny obraz naszych relacji. Momentami czułam się jak na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. Tylko brakowało publiczności bijącej brawa, która uświadomi mi, że to tylko wyreżyserowany dramat.
Krwawy napis na namiocie — cokolwiek miał wyrażać — był przekroczeniem granicy. Ktokolwiek to zrobił, nie był człowiekiem, tylko potworem, który skrywał w sobie najmroczniejsze żądze. Czy zrobiła to dziewczyna z tulipanem? Dotąd obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby jej pomóc. Teraz nogi się pode mną uginały i nawet na myśl o nieznajomej dziewczynie pojawiał się u mnie odruch wymiotny. Coraz bardziej wierzyłam, że ta dziewczyna nie była obłąkana — udawała nieświadomą, aby idealnie zaplanować swoje przedstawienie. Ten napis mógł mieć tylko jedno przesłanie i musielibyśmy być głupcami, by go nie zrozumieć. Nie było miejsca na interpretacje i analizy — to było zaproszenie, które chcieliśmy nieświadomie przyjąć.
— Czy to jest krew? — zapytał Bartek drżącym głosem.
I jak bardzo nie próbowałabym w to nie wierzyć. Jak bardzo nie chciałabym zaklinać rzeczywistości, to przed nami znajdowała się krew. Prawdziwa krew.
— Na pewno można to jakoś wyjaśnić — powiedziałam, choć sama w to nie wierzyłam. To było celowe działanie, które nie miało w sobie krzty logiki. Przynajmniej dla nas.
Hubert przetarł palcem jedną z liter tworzących napis, a następnie spojrzał na opuszek palca z nadzieją, że to tylko barwnik albo ketchup. Liczyłam także, że to sztuczna krew i chłopak to rozpozna. Jednak nie powiedział niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby mnie uspokoić — krew była prawdziwa. Zrozumiałam to, zanim mój były chłopak pokręcił głową. Co przygotowała dla nas dziewczyna z tulipanem? Bawiła się naszym kosztem, czy naprawdę zamierzała zaprosić nas w głąb ciemnego lasu? Jeśli tak, to dlaczego? Co kryło się wśród gęstych i mrocznych drzew?
Cisza z naszej strony zaczęła przyciągać uwagę innych. Chciałam iść dalej, wmówić sobie, że to nic takiego, ale nie potrafiłam. Sterczałam przy namiocie, wpatrując się w rozmyte już zaproszenie. Pierwsza zainteresowała się nami Hania, która zaczęła wypowiadać słowa w naszą stronę. Jednak byłam w transie i niczego nie słyszałam.
— Zobaczyliście ducha? — dotarły do mnie niewyraźne słowa dziewczyny, która wpatrywała się w nas z pół uśmiechem, pół przerażeniem.
— Coś gorszego… — powiedziałam bez zastanowienia.
Hania chyba to usłyszała, bo wstała z miejsca i niepewnie zaczęła zmierzać w naszą stronę. Miałam ochotę stanąć jej na drodze, nigdy nie pozwolić, aby zbliżyła się do namiotu choć na kilka metrów. Byłam pewna, że wywoła panikę. Zacznie krzyczeć, a w obozowisku wybuchnie chaos, który przemieni się w epidemię strachu. Jednak zanim zrozumiałam, że jeden mój ruch może powstrzymać katastrofę, było już zdecydowanie za późno.
Hania od kilkunastu sekund w milczeniu wpatrywała się w napis, a kiedy wybuchła, nieodwracalnie straciliśmy najważniejsze — poczucie bezpieczeństwa — coś, co miało nigdy więcej do nas nie powrócić. Krzyknęła tak głośno, że hałas dotarł do najskrytszych zakamarków mojego ciała i wywołał niekontrolowane drżenia.
Panika zerwała na równe nogi wszystkich siedzących przy ognisku. Ci natychmiast zaczęli gromadzić się przy namiocie, cicho szepcząc i jęcząc. Zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam, krwawy napis stawał się coraz mniej wyraźny. Jakby sam nie chciał znaleźć się w tym miejscu i miał być tylko wytworem mojej wyobraźni, która nieustannie płatała mi figle. Lecz wzrok zaczął wyostrzać najgorsze obrazy — zakrwawiony opuszek palca Huberta wywołał u mnie silny ból głowy.
Dziewczyna z tulipanem nas wzywała. Zapraszała do swojego świata, lecz jak mógł wyglądać świat przesiąknięty krwią? Czy powinniśmy teraz odpuścić i udawać, że nic się nie stało? Porzucić wszystkie myśli o pomocy dziewczynie i pójść spać? Co tak naprawdę zmieniło krwawe zaproszenie na namiocie — czy zamiast współczucia w stosunku do nieznajomej niespodziewanie pojawiła się nienawiść?
— Co robimy? — zapytał Hubert, ale początkowo nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy wpatrywali się w zaproszenie jak zahipnotyzowani.
Czy ktokolwiek znał odpowiedź na to pytanie? Jeśli tak, z pewnością bał się odpowiedzieć. Słowa cisnęły mi się na język, ale zajęło mi chwilę, zanim odważyłam się cokolwiek powiedzieć.
— Musimy iść spać — wypaliłam, a moje słowa spotkały się z przerażeniem na twarzach wszystkich. Hania nie mogła uwierzyć, że naprawdę to powiedziałam.
— Zwariowałaś? — zapytała. — Ona może nas zabić, a ty chcesz iść spać? — rzuciła w moją stronę nienawistne spojrzenie.
Spojrzałam ponownie na napis i chyba dopiero teraz dotarła do mnie powaga sytuacji. Speszona spuściłam głowę, bo nie miałam siły nawet szukać rozwiązań.
— Co proponujesz? — zwrócił się do Hani Hubert, widząc, że z mojej strony nie padnie na razie żadna godna zrealizowania propozycja.
— Pewne jest to, że nie możemy iść spać, kiedy w pobliżu grasuje morderczyni — wtrącił się Franek, a ja zmarszczyłam brwi.
— Nie mamy pewności, czy to morderczyni — powiedziałam. — Nie możemy patrzeć na nią w taki sposób.
Franek prychnął.
— Napisała zaproszenie krwią, więc jeśli uważasz, że to normalne…
— Tego nie powiedziałam — przerwałam mu, bo wiedziałam, do czego dąży. — Jednak nie można od razu zakładać najgorszego. Ten napis nie sprawił, że wiemy o niej coś więcej. Można tylko podejrzewać, że nie wszystko z nią w porządku, ale to nie jest równoznaczne z byciem morderczynią.
Nie znaliśmy planów, które ma wobec nas dziewczyna z tulipanem, więc daremna była próba uspokojenia wszystkich. Nie wiedziałam jednak, co innego mogłabym zrobić w tej sytuacji. Pierwsza myśl okazała się dla mnie najrozsądniejsza.
— Czeka nas długa noc, więc wymyśliłem plan, który zapewni nam bezpieczeństwo — powiedział Hubert, a ja odetchnęłam z ulgą, bo mężczyzna po raz kolejny ratował nas z opałów. — Proponuję wprowadzenie warty w systemie zmianowym co dwie godziny. Jeśli wydarzy się coś nietypowego, warta będzie zobowiązana obudzić mnie i o tym poinformować.
Nikt nie przyznał, że plan Huberta był genialny. Hania tylko pokręciła głową i skrzyżowała ręce, dając nam do zrozumienia, że dzięki temu nie poczuje się bezpieczniej. Nie mieliśmy wyboru — nikt teraz nie był na tyle odważny, aby wejść do lasu. Potrzebowaliśmy działań, ale takich poprzedzonych planem, a nie impulsem. Nic więcej nie byliśmy w stanie zrobić. Demokratyczne głosowanie w sprawie planu Huberta także nie było potrzebne, bo nie mieliśmy żadnych alternatyw.
— Ta dziewczyna może być groźna, może mieć broń, a nawet wspólników — stwierdził Hubert i spojrzał na las, jakby szukając w nim potwierdzenia. — Rozpoczniemy poszukiwania jutro rano, kiedy będzie względnie bezpiecznie.
Tym razem chłopak spisał się na medal. Teoretycznie mógł wpaść na kolejny absurdalny i nieodpowiedzialny pomysł — podążyć za strzałą losu i wpakować siebie i nas w pułapki, których nawet nie mogliśmy się spodziewać.
Podzieliliśmy się na warty. Starałam się nie myśleć, co czeka mnie w najbliższej przyszłości, ale czarne myśli kłębiły się w mojej głowie nieustannie. Co, jeśli ta noc będzie moją ostatnią? Czy dziewczyna z tulipanem wróci i zrobi nam krzywdę? Tej nocy nie mogłam zasnąć — leżałam w śpiworze, spoglądając w sufit namiotu. Wolałabym teraz widzieć gwiazdy na bezchmurnym niebie, bo być może one dałyby mi choć trochę ukojenia.
Pomyślałam, że wszystko, co się teraz dzieje, jest tylko wytworem mojej wyobraźni. Jednak przerażające było to, że moja wyobraźnia ukazywała mi tak bardzo rzeczywiste obrazy. W pewnym momencie oczyściłam swój umysł z czarnych myśli, zrobiłam kilka ćwiczeń oddechowych i zasnęłam.
Zmieniłam Huberta w środku nocy. Były chłopak oznajmił, że nie zaobserwował niczego niepokojącego. To zdecydowanie była dobra wiadomość, która dała mi motywację do wyjścia z namiotu i przejścia prosto w czeluści nocy — ciemnej i zimnej, niszczącej wszelkie nadzieje. Hubert na odchodne uśmiechnął się do mnie, co było niemałym zaskoczeniem. Usiadłam pod drzewem i myślałam. Co jakiś czas wyrywał mnie z tego stanu dźwięk łamanych gałęzi czy dziwne odgłosy dochodzące z sąsiednich namiotów. Po dziewczynie w białej sukni nie było śladu. Nawet się nie bałam, bo czułam, że nieznajoma nie nadejdzie…
Strachu nie wywoływała we mnie także senność. Byłam przekonana, że sen nie nadejdzie, dopóki nie poczuję się choć trochę bezpiecznie. W mojej głowie kłębiły się setki pytań o moich znajomych i tajemniczą dziewczynę w białej sukni, ale odpowiedzi wcale nie nadchodziły. Nie będę spała bezpiecznie, dopóki nie poznam zamiarów bliskich mi ludzi, których tak naprawdę nie znałam. Nie zasnę, dopóki nie poznam tajemnicy skrywanej przez nieznajomą z tulipanem.
Gdy minęła trzecia w nocy, niechętnie wstałam spod drzewa i udałam się do namiotu Hani. Teoretycznie mogłabym dać jej spokój, ale wiedziałam, że jeśli nawet na chwilę nie zmrużę oka, jutro będę chodzącym trupem. Dziewczyna początkowo mnie zbywała, ale po przypomnieniu jej planu od razu wstała i zaczęła czuwać. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Wróciłam do namiotu, kładąc się pomiędzy Bartkiem i Anią, z nadzieją, że do rana zasnę.
Obudziłam się o ósmej rano i od razu wykaraskałam się z namiotu, aby sprawdzić, jak radzi sobie Bartek, który właśnie zamykał cykl nocnego czuwania. Chłopak siedział pod drzewem, a kiedy mnie zobaczył, wyraziście się uśmiechnął.
Podeszłam do niego, mając nadzieję, że nie jest bardzo zmęczony. Ukradkiem dostrzegłam ognisko, które zgasło dobre kilka godzin temu. Szkoda, że mój strach dotąd nie przygasł…
— Wszystko w porządku? — zapytałam.
— Tak — stwierdził chłopak.
— Idziesz jeszcze spać? — zapytałam.
— Nie — odpowiedział chłopak. Widocznie wcale nie był zmęczony. Właściwie mógł spać spokojnie… no prawie spokojnie do szóstej rano.
Po chwili dołączyła do nas Ania, która przywitała się z delikatnym uśmiechem. Przenieśliśmy się na prowizoryczne ławki, a dziewczyna zwróciła się do chłopaka.
— Wszystko w porządku?
— Tak — wyprzedziłam z odpowiedzią mojego brata.
— Oliwia, może rzeczywiście przesadzamy i niepotrzebnie się nakręcamy? Może krew na namiocie to tylko głupi żart, a nasze działania są zbędne.
Zmarszczyłam brwi. Taką miałam nadzieję, ale dopóki nie uzyskam potwierdzenia, muszę wziąć tę sprawę na poważnie. Do rozmowy włączył się Bartek.
— Nie możemy zaprzeczać faktom — stwierdził i miał rację. — Dziewczyna zaprosiła nas gdzieś w bardzo nieformalny sposób. Chcąc nie chcąc, to nie było normalne zdarzenie.
— Bartek, to była młoda i przerażona dziewczyna — stwierdziła Ania, chyba bardziej próbując się uspokoić niż wejść w dyskusję z moim bratem. — Chciała uzyskać od nas pomoc, to tyle.
Chłopak pokręcił głową. Ania próbowała przekonać go do wersji, w którą nie wierzył. Czułam, że nikt w nią nie wierzył — większość próbowała sobie nią wmówić, aby spać spokojnie. Prawdziwe zagrożenie czyhało na nas w lesie — była nim dziewczyna z tulipanem, ale także coś, czego nie potrafiliśmy dostrzec.
— Wszyscy straciliśmy poczucie bezpieczeństwa — stwierdziłam. — Jeszcze wczoraj, siedząc na tylnym miejscu pasażera, nie sądziłam, że przez dwie godziny w nocy będę czuwała pod drzewem, zastanawiając się, czy w krzakach nie czeka na mnie zagrożenie. Nie sądziłam, że nie będę mogła zasnąć przez kłębiące się w mojej głowie czarne myśli. Nie poczuję się bezpiecznie i wy także nie, dopóki nie wyjaśnimy sprawy z dziewczyną. I tu nie chodzi o wiarę, że to nic takiego, tylko o przekonanie się o tym na własnej skórze.
— Na pewno nie ma wobec nas złych zamiarów i wszystko dobrze się skończy — stwierdziła dziewczyna, udowadniając, że wcale mnie nie słuchała. W porządku, jeśli da jej to ukojenie, przymknę na to oko.
Jednak krwawy napis nie dawał mi spokoju. Wystosowała do nas zaproszenie, to było oczywiste, ale dlaczego? Byliśmy dla niej tak samo obcy, jak ona dla nas. Nie miała żadnego powodu, aby gdziekolwiek nas zapraszać.
Teoria obłąkanej niedoszłej panny młodej miała tylko i wyłącznie rację bytu, dopóki nie dostrzegliśmy krwawego napisu na jednym z namiotów. Teraz nic nie było proste i logiczne. A gdybać mogliśmy godzinami… należało ją odnaleźć i raz na zawsze wyjaśnić sprawę.
A może to Bartek miał rację? Dziewczyna z tulipanem była znakiem, że powinniśmy się zjednoczyć i odrzucić wszystkie żale. Czy nieznajoma mogła być sygnałem od Boga, a może Wszechświata? Nie wiem, naprawdę nie wiem…
— Myślicie, że Wszechświat daje znaki? — rzuciłam swoje myśli na forum, ale Ania tylko wzruszyła ramionami.
— Totalne bzdury — usłyszałam głos dochodzący z mojej prawej strony. To Hania opuszczająca swój namiot. — Naprawdę wierzysz, że Wszechświat daje jakieś znaki? — zapytała, powoli zmierzając w naszym kierunku.
Nie wiedziałam, czy to prawda. Nikt tego nie wiedział. Przez dziewczynę z tulipanem chciałam wierzyć we wszystko lub nie wierzyć w nic.
— A ty w co wierzysz? — zapytałam, licząc, że Hania przedstawi w miarę logiczną teorię, która rzuci nowe światło na sprawę. Ona tymczasem się uśmiechnęła i spojrzała na pusty stolik turystyczny stojący kilka metrów dalej.
— Nie wiem, w co wierzę, ale wiem, w co nie wierzę — stwierdziła z nieznacznym uśmiechem — w twoją głupią teorię i w to, że na stole nie ma jeszcze śniadania — wskazała na drewniany stoliczek.
Prychnęłam. Naprawdę miała teraz ochotę na głupie żarty?
— Od rana słyszę tylko klekotanie o wszechświecie i przeklętej dziewczynie z tulipanem — stwierdził kolejny głos, taki, który doskonale znałam. — A co do śniadania, to dziwię się, że jeszcze nie jesteś w drodze do sklepu — zwrócił się do Hani, na co ona zareagowała oburzonym spojrzeniem.
— Słucham? — zapytała.
Hubert nie odpowiedział, bo właściwie co mógłby odpowiedzieć?
— To ty masz samochód — dodała dziewczyna.
— Zawsze można iść pieszo — powiedział.
Hania była bliska wybuchu.
— Będę udawała, że tego nie słyszałam.
Zza Huberta głowę wystawił Dawid, którego uśmiech wskazywał, że za chwilę usłyszymy coś głupiego. I coś, co zdenerwuje Hanię.
— Bez przesady, mamy jeszcze sporo jedzenia z wczoraj — stwierdził. — Nie wolno marnować pożywienia, to bardzo nieekologiczne.
— To ugotuj nam coś z tego, panie kucharzu — powiedziała z ironią dziewczyna.
— Jesteś pewna, że chcesz tak ryzykować? — zapytał chłopak. — Jak kiedyś ugotowałem jajecznicę dla mojej rodziny, to wszyscy modlili się, aby po niej nie umarli — powiedział, co zdecydowanie rozluźniło atmosferę.
— To dziękuję, nie będę ryzykować — stwierdziła Hania ze śmiechem.
— Przydałoby się wybrać na zakupy — stwierdził Hubert. — Z tego, co zostało na stole, można ewentualnie zrobić wieczorne przekąski.
Najtrudniejszym zadaniem było znalezienie chętnego na podjęcie się tego zadania. Wraz z zakończeniem przez Huberta zdania, przy zgaszonym ognisku zapanowała cisza. Tylko Ania co jakiś czas podnosiła wzrok znad ziemi.
— Ja mogę — stwierdziła.
— Ja też — powiedziała Hania.
— To ja jednak nie chcę — powiedziała Ania.
W ostatniej chwili powstrzymałam wybuch śmiechu.
— Nie przesadzaj — zaśmiała się Hania. — Może nie jestem idealnym towarzyszem w robieniu zakupów, ale nie może być tak źle.
Nie sądzę, że to przekonało Anię, ale w końcu dziewczyna, z grymasem na twarzy, zgodziła się na wspólny wyjazd z Hanią. Obie popatrzyły wyczekująco na Huberta, a kiedy ten zrozumiał, czego od niego potrzebuję, uniósł ręce do góry.
— Mam wam dać moją furę? — zapytał.
— Brawo Sherlocku, ale nie nazwałabym tego gruchota w tak luksusowy sposób — wypaliła Hania. — No chyba nie sądzisz, że będziemy szły na piechotę?
Mój były chłopak chyba właśnie tak sądził, ale wyciągnął z kieszeni kluczyki i podał je Hani. Ta uśmiechnęła się i otworzyła stojący na parkingu samochód.
— Naprawdę śpisz z kluczykami w kieszeni? — zapytała dziewczyna, zmierzając w stronę samochodu i pośpieszając Anię. — Boisz się, że ukradną ci go pracownicy jakiegoś muzeum?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Takie rozmowy zdecydowanie sprzyjały rozluźnianiu gęstej atmosfery. W końcu dziewczyny wsiadły do samochodu i pojechały do pobliskiej wioski — Grabowa Kościerskiego — w celu zrobienia zakupów. Poprosiliśmy ich, aby kupiły same niezbędne rzeczy — nie chcieliśmy niepotrzebnie marnować pieniędzy, bo znaczną część budżetu wydaliśmy na paliwo i opłacanie miejsca na polu namiotowym.
— Może pójdziemy na plażę? — zapytał Franek.
Na zewnątrz nie było gorąco. Temperatura powietrza była komfortowa, ale założenie długich spodni i bluzy było konieczne. Być może po południu będzie jeszcze cieplej i wtedy będzie można wyskoczyć z ciuchów i wskoczyć do jeziora. Pójście na plażę nie było złym pomysłem — żałuję, że nie wpadłam na to pierwsza, przez dziewczynę z tulipanem zapomniałam, że kemping był niemal nad samym jeziorem.
Wszyscy zgodzili się na spacer, oprócz Bartka, który postanowił zostać w namiocie i poczytać książkę. Potrzebował chwili dla siebie, to zrozumiałe. Jednak od razu pomyślałam, że gorzej się czuje i zaatakowałam go pytaniami.
— Nie wyspałem się po prostu — stwierdził, próbując mnie uspokoić. — Nic mi nie jest, idźcie beze mnie.
Hubert zaproponował wzięcie koca, ale stwierdziliśmy, że posiedzimy na mostku. Poza tym chyba nie było tak ciepło, żeby się opalać. Pogoda na kilka najbliższych dni była bardziej wiosenna niż letnia, ale nie przeszkadzało mi to — nie lubiłam upałów, wolałam przyjemne temperatury.
Dawid i Franek prowadzili, ja zostałam trochę z tyłu. Za mną był jeszcze Hubert, który początkowo się nie śpieszył, ale ostatecznie przyśpieszył kroku i zrównał się ze mną. Byłam trochę przerażona perspektywą rozmowy z nim, ale zacisnęłam zęby i rozpoczęłam rozmowę.
— Co tam? — zapytałam niewinnie.
— Jakoś się trzymam — stwierdził.
To zdecydowanie nie był dobry początek rozmowy. Nie mogłam się nawet łudzić, że było inaczej. Jeśli chciałam poprowadzić dobrą rozmowę, absolutnie nie mogłam zacząć tego w taki sposób. Potrzebowałam punktu zapalnego, który posunie gawędkę do przodu i z pewnością dobrym tematem nie była dziewczyna z tulipanem. Wszyscy mieli po dziurki w nosie myślenia o niej. Powinniśmy zacząć jej szukać, ale to przegadamy w grupie, po pysznym śniadaniu…
— Czy znalazłeś sobie kogoś… — zaczęłam, ale po chwili ugryzłam się w język. To także nie był dobry temat, ale teraz nie miałam już wyjścia — no wiesz, kiedy zerwaliśmy — dokończyłam.
— Nie — odpowiedział szczerze. — Nie potrafię, nadal cię kocham.
Nie wiem, czy te słowa bardziej zabolały jego, czy mnie. Zanim pomyślałam nad kolejnym krokiem, wyrzuciłam z siebie najbardziej bolesne dla chłopaka słowa.
— Jednak mnie zdradziłeś — to było tak głupie, że chciałam zniknąć z tego świata i pojawić się dopiero za sto lat, kiedy będę miał pewność, że Hubert umarł. — Wiem, że nie chciałeś, ale… — próbowałam nadaremno ratować sytuację.
— To był błąd, którego zawsze będę żałował — stwierdził chłopak w momencie, kiedy wyszliśmy z małego lasku na piaszczystą plażę.
Plaża nad Jeziorem Grabowskim nie była duża, a żółty piasek lśnił w promieniach słońca. Było tu cieplej niż w naszym obozowisku, więc natychmiast rozpięłam bluzę. Hubert pewnie pomyślał, że rozmowa z nim mnie tak stresuje. Na jeziorze znajdował się mostek, po którym można było spacerować. Poza tym akwen nie robił większego wrażenia — ot zwykłe kaszubskie jezioro.
Chciałam udać się za chłopakami, którzy wchodzili na mostek, ale nagle się zatrzymałam.
— Okej, nie rozmawiajmy o tym — spojrzałam prosto w oczy Huberta, w których dostrzegłam żal i pustkę.
— A może właśnie powinniśmy? — zapytał Hubert. — Czuję, że muszę wyjaśnić ci wszystko, co zrobiłem źle.
Tak naprawdę Hubert nigdy nie miał szansy wytłumaczyć się ze swoich czynów. Tylko czy to był odpowiedni moment? Zamyśliłam się i doszłam do wniosku, że może nie być lepszej okazji. A nie powinnam po raz kolejny go spławiać, może chciał naprawić błędy sprzed lat. Dość uciekania — tym razem go wysłucham.
— No dobra — stwierdziłam. — To może chodźmy na pomost…
— Wolałbym tutaj — powiedział Hubert i skinął głową na Franka i Dawida. Zrozumiałam, nie chciał, aby mężczyźni stali się świadkami naszej rozmowy. I spowiedzi Huberta, do której za chwilę dojdzie. — Ola nic dla mnie nie znaczyła. Przespałem się z nią tylko jeden raz. To wszystko przez ten cholerny alkohol…
— To cię nie usprawiedliwia — powiedziałam.
— Wiem o tym — stwierdził Hubert, a jego wzrok uciekł gdzieś w stronę jeziora. — Potrzebowałem się wyładować, ale nie chciałem cię stracić. Kochałem cię nad życie i nadal kocham — wyznał chłopak.
Zmarszczyłam brwi. To wyznanie było bardzo odważne — mój były chłopak musiał się przygotowywać na ten moment przez dłuższy czas.
— Kochasz? — zapytałam, potrzebując potwierdzenia.
— Oczywiście, że tak — odpowiedział. — Nie potrafię o tobie zapomnieć. Nieustannie myślę o naszych spotkaniach, śnią mi się nasze namiętne pocałunki. Tak naprawdę nigdy się nie pogodziłem ze stratą ciebie.
Zamknęłam oczy, ale otworzyłam je, kiedy usłyszałam dźwięk uderzenia o taflę wody. Hubert wpatrywał się w stronę jeziora — Franek wylądował w wodzie w ubraniu, a Dawid stał na pomoście i głupio się z niego śmiał.
— Hubert… — powiedziałam, wyrywając się z odmętu — skrzywdziłeś mnie. Sprawiłeś, że dotąd czuję w stosunku do ciebie obrzydzenie. Mówiłeś, że mnie kochasz, gwarantowałeś, że jestem tą jedyną, kiedy cię całowałam. A potem zrobiłeś to z nią… jakbym nigdy nic dla ciebie nie znaczyła.
— Masz prawo być zła — stwierdził chłopak. — Nie mogę normalnie żyć ze świadomością, że nie dostałem od ciebie przebaczenia. Czy jest szansa, że kiedyś będziesz patrzeć na mnie jak na człowieka?
— Patrzę na ciebie jak na człowieka…
— To mi nie wystarcza — stwierdził Hubert ze smutkiem w głosie. — Potrzebuję czegoś więcej, ale nie potrafię określić, czego konkretnie…
Chwyciłam się bolesne skronie. Nie mogłam uwierzyć, że rozmawiam ze swoim byłym chłopakiem. Tak naprawdę dopiero teraz wyjaśniamy sobie to, co powinniśmy wyjaśnić dawno temu. Tymczasem chłopcy beztrosko pływali w jeziorze, chlapiąc się i śmiejąc. Czułam, że dzieli mnie z nimi więcej, niż dotychczas myślałam — pomiędzy nami była granica, którą nie do końca rozumiałam. Tak samo było z Hubertem — kiedyś byliśmy po jednej stronie barykady, teraz staliśmy naprzeciwko siebie dosłownie i w przenośni. Mogłam wybaczyć Hubertowi. Jednak nie byłam pewna, czy potrafiłam. Brzydziłam się jego zachowaniem, ale wydawało mi się, że dawno wszystko przepracowałam — teraz byłam w stanie mu przebaczyć. Tylko czy słowo „przepraszam” było w stanie zmyć ze mnie ból, który odczuwam każdego dnia? Gdy nie miałam ochoty żyć, bo najważniejsza osoba w moim życiu mnie zdradziła. Chłopak, z którym planowałam przyszłość, potraktował mnie jak zabawkę, jak dziewczynę, którą można zostawić w odpowiednim dla siebie momencie. I to chyba najbardziej mnie zabolało — mydlenie oczów o tej wielkiej miłości, której prawdopodobnie nigdy nie było.
— Jestem gotowa ci przebaczyć — powiedziałam — tylko czy to zmieni coś między nami? — zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź. — Da nam to tylko komfort psychiczny, że zostawiliśmy ten etap za sobą. Hubert, też ciebie kochałam, ale zaczęłam nienawidzić, kiedy poczułam się jak śmieć. Teraz jest inaczej. Przepracowałam wszystko ze sobą samą i przestałam nienawidzić, ale nadal nie potrafię z tobą rozmawiać. Przebaczam ci — powiedziałam, a na twarzy Huberta pojawił się uśmiech — tylko i aż tyle mogę ci dać. Nigdy nie będziesz dla mnie tym chłopakiem, którego pokochałam. Zawsze będziesz inny, obcy.
Hubert skinął głową. Nie wiedziałam, czy liczył na więcej, czy też nie spodziewał się kompletnie niczego. Prawda jest taka, że byłam na tym wyjeździe nie dla niego, a dla innych. Zgodziłam się pojechać dla nich. Owszem, gdyby nie organizacyjna dusza mojego byłego chłopaka, wyjazd pewnie by się nie odbył, więc byłam mu wdzięczna za wiele rzeczy. Jednocześnie byłam zła za jeszcze więcej. To skomplikowane.
Franek i Dawid wyszli z jeziora i zaczęli biec w naszą stronę. Z ubrań ociekała im woda, a oni śmiali się i skakali z radości. Niepewnie uśmiechnęłam się do Huberta, a potem powoli wycofywałam się w stronę obozowiska. To był koniec rozmowy i nie wiedziałam, kiedy dojdzie do kolejnej. Czułam, że chłopcy chcą się z nami podzielić radością, ale nie miałam ochoty na śmiechy.
— Kąpaliśmy się — wypalił Franek, kiedy powoli odchodziłam z plaży. Zdjął mokrą bluzę i zaczął się nią ocierać. — A wy co robiliście, zamiast się świetnie bawić? — zwrócił się bezpośrednio do Huberta.
Chłopak miał spuszczoną głowę i nie odpowiedział na pytanie przyjaciela. Był przepełniony żalem i smutkiem, podejmując rozmowę ze mną, liczył na więcej — na coś, czego nie byłam w stanie mu dać. Przyspieszyłam kroku, a łzy zaczęły napływać mi do oczu. Słyszałam w oddali chłopaków, którzy próbowali wypytać Huberta o to, co dokładnie się stało. Byłam zmieszana, jednocześnie było mi żal, że nie potrafiłam dać mojemu byłemu chłopakowi choć chwilowego ukojenia. Może powinnam postąpić wbrew sobie? Tylko czy Hubert chciałby, abym udawała przed nim kogoś, kim nie jestem i nigdy nie byłam?
Czy można wybaczyć zdradę? Powiedziałam, że mu wybaczam, ale dlaczego w sercu nadal czuję żal? Mam nadzieję, że to tylko chwilowy stan i w rzeczywistości go nie okłamałam. Jeśli to zrobiłam, będę musiała mu o tym opowiedzieć.
Wróciłam do obozu, natykając się na dziewczyny, które wróciły ze sklepu z czterema ciężkimi siatami zakupów. Bartek przerwał czytanie, wyszedł z namiotu i pomógł rozpakowywać produkty spożywcze. Kiedy wyłożył kilka rzeczy na stolik, kolejne na ziemię, zaczął się rozglądać i wyraźnie nad czymś zastanawiać.
— Gdzie powinienem je schować? — zwrócił się do mnie.
— W samochodzie Huberta jest lodówka — powiedziałam, a Bartek zabrał kluczyki od Hani i skierował się w stronę pojazdu.
— Wszystko w porządku? — zapytał, odwracając się w moją stronę. Skinęłam głową, a mój brat zniknął mi z pola widzenia. Ciekawe, czy mi uwierzył. Zazwyczaj wiedział, kiedy kłamałam. Byłam przekonana, że w tym przypadku będzie podobnie. Za chwilę wróci i zacznie mnie wypytywać…
Kiedy Bartek poszedł do samochodu, w pobliżu namiotów pojawiła się trójka mężczyzn wracających z plaży. Dawidowi i Frankowi woda spływała z ubrań, a Hubert nie reagował na ich nieśmieszne żarty i szedł ze spuszczoną głową.
— Co się stało? — zapytała Hania, która z pewnością pomyślała, że mostek zarwał się pod ich ciężarem.
— Kąpaliśmy się — oznajmił dumnie Dawid.
— Nie trzeba chodzić do jeziora — wyjaśniła Hania i wskazała na budynek, w którym znajdowały się łazienki. — Tam są całkiem dobre i działające prysznice.
— Wolimy się integrować z naturą — stwierdził Dawid.
— A zapytaliście, czy ona chce integrować się z wami? — zapytała Hania.
— Nie ma nic do gadania.
— I dlatego jej współczuję…
Po kilku minutach, kiedy chłopcy się przebrali, wszyscy byli gotowi do zjedzenia śniadania. Jednak o posiłku wszyscy mogli tylko pomarzyć. Kuchmistrzem okazał się Dawid, który omal nie zabił swojej rodziny jajecznicą. Daliśmy mu szansę, licząc, że dożyjemy jutra. Miał szansę wykazać się swoimi umiejętnościami. Jeśli okaże się, że ich nie posiada — zmienimy kucharza.
— Wiesz, że to spalisz? — skomentowała Hania, kiedy chłopak włożył dwie kiełbaski do tostera. Kto normalny wkłada kiełbasę do tostera?
— Robiłem to w domu i zadziałało — stwierdził chłopak. Miałam nadzieję, że tym razem także zadziała, bo szkoda będzie tak dobrych kiełbasek.
— Już nic nie mówię — Hania podniosła ręce do góry w geście poddania się. — Ty tu jesteś kucharzem, więc gotuj, kuchmistrzu…
Tym razem byłyśmy nieomylne — kiełbaski się spaliły, więc chłopak sięgnął po prostsze rozwiązanie. Każdemu przekroił bułkę i posmarował je mielonką. Kuchmistrz Dawid, zamiast posypać się brokatem, przyrządził nam posiłek, który potrafiłby zrobić nawet pies mojej sąsiadki. I choć nie zrobił niczego specjalnego, wszyscy byli tak głodni, że powstrzymali się od zbędnego komentarza. Prawie wszyscy.
— Zjadłabym sałatkę — rozmarzyła się Hania.
— Polecam trawę — odpowiedział Dawid z lekkim przekąsem.
Śniadanie przebiegło w spokojnej atmosferze, lecz Bartek tylko czekał na moment, aby ten względny spokój zburzyć. Chciał porozmawiać ze mną o Hubercie i o tym, co wydarzyło się nad jeziorem. Zdecydowanie nie mieliśmy szczęścia do wody — najpierw dowiedziałam się o zdradzie nad Wisłą, a teraz musiałam mu wybaczyć nad Jeziorem Grabowskim. Dla Bartka nic we mnie nie było obce — czytał mnie jak z kart, co czasami bywało frustrujące. Przez cały czas nawiedzały mnie pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć.
Czy zdradę naprawdę można wybaczyć?
17 | Hubert
Ciało przestało współpracować z moim umysłem. Choć bardzo chciałem, nie potrafiłem odzyskać kontroli. Każdy skrawek mojego ciała domagał się jakiejś reakcji, zrobienia czegokolwiek, aby ta ponura rzeczywistość okazała się tylko koszmarem. I to nie tak, że bałem się dziewczyny — wyglądała niewinnie, ale nie wiedziałem, co wobec nas planowała.
Była zamkniętym kuferkiem, do którego klucz znajdował się w odległych dolinach — a tymi dolinami było… piekło.
Tulipan powróciła, a w dłoni trzymała żółtego tulipana. Nie wiedziałem, do czego mogliśmy być jej potrzebni. Czy istniał logiczny powód zainteresowania się nami przez dziewczynę w białej sukni ślubnej? Zobaczyłem ją jako pierwszy. Pojawiła się w pobliżu namiotów nie wiadomo skąd, jakby umiała się teleportować i wybrała sobie tę chwilę jako doskonały moment na kolejne nawiedzenie. Do tego wkomponowała się w otoczenie, tworząc wrażenie, że jest częścią spokojnej i niewinnej natury.
Nic bardziej mylnego. Dziewczyna z tulipanem nie miała wobec nas dobrych zamiarów — wydaje mi się, że każdy zdążył to zrozumieć. W obozowisku zapanowała cisza, a w powietrzu zagęścił się strach. Franek i Dawid zdążyli uciec do namiotu. Teraz niepewnie wystawiali z niego głowy, licząc, że nieznajoma ich nie zauważy. Byłem przekonany, że już ich zauważyła — ona wiedziała wszystko. Słyszałem tylko niespokojny oddech moich przyjaciół. Dziewczyna z tulipanem stała naprzeciwko nas i zapewne oczekiwała na ruch z naszej strony. Przełknąłem ślinę i odważyłem się zadać pytanie, które z trudem przeszło przez moje gardło.
— W czym możemy pomóc? — obraz wczorajszego wieczora powrócił do mnie jak bumerang, przywołując to samo uczucie strachu. Dominowało mnie, ale nadal czułem, że mam kontrolę.
Dziewczyna nie zareagowała na moje pytanie. Tego właśnie się spodziewałem, więc nie zbiło mnie to z tropu. Zastanawiałem się, czy nieznajoma nie usłyszała pytania, czy też nie chciała go usłyszeć. Czy powodem braku komunikacji z jej strony było zawieszenie wywołane traumą? A może tak naprawdę doskonale wiedziała, co się dzieje wokół niej, a udawanie nieobecnej było częścią idealnego przedstawienia?
Moje ciało drżało niemiłosiernie, choć miałem przed sobą młodą, szczupłą dziewczynę, do której w normalnych okolicznościach uśmiechnąłbym się szeroko i zapytał o numer telefonu. Mogłem powstrzymać ją przed atakiem, używając nieznacznej siły, ale czułem, że dziewczyna w zanadrzu ma moc, której nikt z nas nie będzie w stanie powstrzymać.
Biała suknia, welon i ten przeklęty tulipan stanowiły trio prawdziwego koszmaru.
Nagle dziewczyna wybudziła się z transu i nieznacznie uśmiechnęła. Przeszły mnie ciarki, bo nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Jednocześnie poczułem, jak ogromny kamień spada z serca i z hukiem uderza o inne narządy w organizmie.
— Przepraszam — to pierwsze słowo, które wydusiła z siebie dziewczyna z tulipanem. Nie wiedziałem, czy słowo „przepraszam” mogło pozbyć się strachu, który dusiłem w sobie od kilkunastu godzin.
Popatrzyłem ukradkiem na Oliwię, która była równie zaskoczona zwrotem akcji. Teraz czekałem na ruch z jej strony — mi chwilowo odebrało mowę.
— Za co? — zapytała moja była dziewczyna.
— Nie chciałam was przestraszyć — odparła nieznajoma, co w tych okolicznościach zabrzmiało niezwykle żałośnie. Nasz wzrok niespodziewanie się spotkał, a mi aż serce przestało bić z przerażenia.
Tak jak przewidywałem w swoich najgorszych koszmarach, dziewczyna zrobiła krok w moją stronę. Czułem, że kamień, który przed chwilą spadł z mojego serca — wbrew zasadom grawitacji — ponownie spocznie na moim sercu. Popatrzyła na mnie podejrzliwie, a tulipan wypadł jej z rąk. Kwiat wylądował przy mojej prawej nodze, przełknąłem ślinę i na chwilę zamknąłem oczy. Kiedy ponownie je otworzyłem, zobaczyłem nieznajomą schylającą się po roślinę tuż obok mnie. Omal nie jęknąłem z przerażenia, ale ona tylko cicho się zaśmiała.
— Tulipan — przedstawiła się, podając mi swoją prawą dłoń. Po chwili zastanowienia uścisnąłem jej dłoń. Była zimna i wilgotna.
Nieświadomie spojrzałem na żółtego tulipana, którego domem zdawała się ręka tej dziewczyny. Tulipan to było jej imię. Prawdziwe czy wymyślone na potrzeby… no właśnie, na potrzeby czego?
— Hubert.
Tulipan odwróciła ode mnie wzrok, który powędrował na Oliwię. Podeszła do niej i powtórzyła czynność — Oliwia początkowo nie zamierzała podać ręki dziewczynie, ale ostatecznie się przełamała i uścisnęła jej dłoń.
— Oliwia — powiedziała niepewnie. — Tulipan to twoje prawdziwe imię? — zapytała, a dziewczyna z tulipanem popatrzyła na nią podejrzliwie. Nie odpowiedziała i moja była dziewczyna się chyba tego spodziewała.
Nie potrafiłem przyswoić obrazu rzeczywistości. Postać Tulipan spadła na nas jak grom z jasnego nieba, budząc nie tylko nasze przerażenie, ale wszystkie szare komórki. Zmusiła nas do myślenia i szukania odpowiedzi na pytania. Kim była? Dlaczego nas nachodziła? Czy cierpiała na choroby psychiczne?
Tulipan powtórzyła czynności powitalne z każdym, znajdującym się w obrębie namiotów, a po tym nietypowym rytuale, który dla nieznajomej wydawał się czymś całkowicie normalnym, przyszedł czas na pytania, których w mojej głowie kłębiły się miliony.
Coś kazało mi zostawić większość dla siebie. Być może to strach, bo jak dziewczyna zareaguje na pytania, które mogą być dla niej niewygodne?
— Dlaczego jesteś w sukni ślubnej? — zapytała Hania, zapewne najpierw wypowiadając słowa, zamiast pomyśleć. Jednak dziewczyna była tak przerażona, że od czasu nadejścia Tulipan nie przesunęła się nawet o milimetr. Dziwnie patrzyło się na tak wystraszoną Hanię.
— Cały czas opłakuję — odpowiedziała nieznajoma. I nie powiedziała niczego więcej. Zacząłem myśleć nad znaczeniem tych słów, ale zanim cokolwiek ustaliłem, Hania przeszła do kolejnego elementu przesłuchania.
— Co opłakujesz? — zapytała z przerażeniem. Nie byłem pewien, czy to pytanie należało do pytań, na które chcę usłyszeć odpowiedź.
— Ludzi — odpowiedziała dziewczyna z tulipanem. Przełknąłem ślinę. Co to, do jasnej cholery, mogło znaczyć? Nawiedził mnie dreszcz, a do głowy napłynęły kolejne pytania. Kim byli ci ludzie? Ofiarami, winnymi, czy może kimś niezwykle dla niej bliskim?
W obozowisku zapanowała cisza, bo każdy z nas zapewne myślał o tym samym. Próbował zrozumieć niejasny przekaz dziewczyny. Popatrzyłem ukradkiem na Oliwię, a nasz przerażony wzrok ponownie się spotkał.
— Dlaczego ich opłakujesz? — włączyłem się do rozmowy, kiedy zrozumiałem, że niczego konkretnego nie wydedukuję z jej wcześniejszych słów. Liczyłem na coś więcej, na informacje, które rzucą nowe światło.
— Bo nie ma ich z nami — odpowiedziała Tulipan. No dobra, brnę w to dalej. Nie mam nic do stracenia.
— Dlaczego? — zapytałem.
Nagle do rozmowy wtrąciła się Oliwia. Zaskoczyło to zarówno mnie, jak i Tulipan, która podejrzliwie na nią spojrzała.
— Nie można żyć w wiecznej żałobie — stwierdziła, ale to chyba nie był czas na egzystencjalną pogawędkę. I wszyscy o tym doskonale wiedzieliśmy. — To strasznie smutne i niepotrzebne, bardzo pogarsza jakość twojego życia.
Wtrącenie Oliwii było nie tylko dziwne, ale i niepotrzebne. Zastanawiałem się, co chciała tym osiągnąć.