Zziębnięta
Tak jak nocne niebo tęskni
za gwiazdami, tak brakuje mi
Twojego snu.
Tak jak zziębnięta dusza
tuli się do ciepłej macicy dłoni,
równie mocno potrzebuję
Twoich słów.
Zanim wskrzesisz w sobie
najpiękniejszy czas, podnieś serce,
pozwól poznać jego smak.
Zerwij dla mnie ostatnią gwiazdę
z Twojego nieba, podaruj
zakazany owoc — wciąż jeszcze
zielony i kwaśny.
Wołanie o pomoc
Zanim odsłonisz przede mną
niebo, które widzę na ścianie
tej celi, mój strach stanie się
bolesną pieszczotą,
wymierzoną wbrew wołaniu
o pomoc.
Bezpieczna przystań stała się
piekłem dla najpiękniejszych myśli,
dla złudzeń, za jakimi śmiało podążam,
jakich stale brakuje.
Ciężkie są Twoje łzy, cięższe
od zaginionych ciał niewinnych.
Wstań, pokaż mi naderwaną ścieżkę
życia, pokaż słowa
tak bardzo zbliżone do tych
najważniejszych.
Kolejny oddech
Zanim wytrącę Ci z ręki
ostatnią skwaśniałą łzę,
zanim dobry Bóg przebaczy nam
dobre uczynki, podziel się cieniem
świecy, podaruj mi ciszę
pośród tłumu.
Nie wybaczę Ci straconych snów,
nie pozbędę życia;
zbyt dużo za nie zapłaciłam.
Uciekaj, póki nie pochłonie Cię
przerwa w życiorysie.
Księżyc taktownie spogląda
w przestrzeń.
Nie chcę nazywać Cię
moim marzeniem; miłość przemija
równie prędko, jak kolejny oddech
przecieka nam przez palce.
Nieznane pobocza
Rozrzuć moje sny pośród
śpiewu tłumu,
podziel na połowę
wykrochmalone sumienie.
W naszych lepkich spojrzeniach
tańczą łzy, jakich nikt
się nie spodziewał.
Wciąż brnę poprzez
nieznane pobocza, rozkoszuję się
samotnością, którą wręczyłeś mi
z okazji pierwszego dnia
urodzin.
Moja dusza zaplątała się w słowa,
od dawna nieaktualne
w tym wszechświecie,
w tej ciemności.
Nie wiem, dlaczego unikasz
mojego serca, skoro pragnie
rozbłysnąć Twoim światłem?
Wyzbyci skrupułów
Wyzbyci skrupułów, pozbawieni cienia,
szukamy takich konstelacji,
co uśmierzą ból.
Wciąż kojarzysz mi się
z lękiem, który tak doskonale znam.
Piegowate słońce uśmiecha się
łaskawie do odbicia
w podmiejskiej kałuży.
Pękła we mnie nić namiętności,
rozpierzchły się cienie,
moi wierni przyjaciele.
A kiedy już obudzi się we mnie życie,
kiedy stanę na baczność,
oddech będzie pamiątką
po piękniejszej przyszłości,
po gwiazdach,
umarłych zbyt wcześnie.
Niczyje powietrze
Kiedy zmiennocieplna miłość
dotrze aż do serca,
kwiat jabłoni rozkwitnie
w Twych ustach.
Kiedy owoc naszych zmagań
stanie się niczyim powietrzem,
odejdą gwiazdy,
odejdzie kolejny świt.
Przepędź z przyszłości wspomnienia;
boję się ich bardziej
od samotności,
dobrze przyjmującej się
na łzach.
Piszę dla Ciebie ten list
otwarty, piszę dla Ciebie poemat
moją przekupioną ciszą.
Zanim nasycisz cień spojrzeniami
skazanych na lęk,
pęknie w Tobie dusza,
przeminie bezludny strach.
W moim lustrze
Zgasła kolejna gwiazda na niebie,
które widzisz na ścianie
świata.
Przepadł ostatni jasny cień,
zaginął bez wieści biały kwiat
Twojego serca.
Szukam wyjścia z duszy, lecz czas
zachłysnął się własnymi łzami.
Ciało, ciało nietrwałe
jak krztyna pocałunku,
wciąż sprzeciwia się życiu,
potrzebuje śmierci.
Upuściłam przypadkiem
ostatnie wyszeptane słowo,
znów zobaczyłam Cię
w moim lustrze.
Osierocona noc
Pragnę uwolnić się ze snu,
który zadedykowałeś
komuś jeszcze.
Chcę wydostać się z oddechu,
zapomnieć smutne bicie serca.
Słowa krwawią, brukając
śnieżnobiałą pierś wiatru,
wciąż nienaruszony cień.
Popraw kamień poduszki,
zanim nawiedzi Cię noc, osierocona
przez ostatni blask.
Moje dłonie potrzebują
Twojej skóry, dusza tęskni za
przypadkowym spełnieniem.
Zgasło niebo, ktoś zapalił światło
w piekle.
Kiedy wykradniesz
ostatnie tchnienie słońca,
wieczność stanie się wstępem.
Grzech śmiertelny
Pozwól mi zachować tę ciszę,
którą ukryję pośród lęków.
Pozwól mi zanurzyć się w bólu,
nikt go tu nie zna.
Układasz z pustych spojrzeń
czarno-biały witraż, sprzedajesz ciało
po okazyjnej cenie.
Cierniste ptaki odlatują
za margines nieba,
został mi po Tobie tylko
kojący uśmiech
strachu.
A kiedy już zamkną wszystkie drzwi,
kiedy wyważą okna — wstaniesz
jak ten sen, który kojarzy się tylko
z grzechem śmiertelnym.
Największy ból
Pozbądź się ciała, pozbądź duszy.
Światło, które nadejdzie znikąd,
będzie plamą
na czarnej skórze czasu.
Od chwili, która wybiła
zbyt wcześnie, niesie się echo,
niesie się strach.
Poczuj na własnych słowach
tę prawdę, o jaką wszyscy boimy się
poprosić.
Z płaszcza nocy odpadł
ostatni guzik gwiazdy, horyzont
stoczył poza granicę.
Zranione serca zadają
największy ból.
Szczęście jest tym, czym karmi się
nas w dzieciństwie.
Kręty czas
Wypływam na powierzchnię, światło
przybliża mnie do cienia.
Szkarłatne myśli kłębią się
pod kopułą czasu, ukrywają
w tunelu nienawiści.
Odkąd Bóg stał się podróbką,
zakwitły moje słowa, zazieleniły się
wspomnienia.
Znów kocham się
z Twoimi snami, próbuję dostrzec
wśród gwiazd tę, która rozjaśni
zaułki naszych serc,
zakątki zbyt ciasnych ciał.
Płonie mój język, w proch obraca
nowomowa.
Boję się wstać, czas jest ostatnio
niespodziewanie kręty.
Druga strona życia
W Twoich ustach rozkwita róża
najpiękniejszych słów.
Cisza wspina się na palce, zdejmuje
z ciała niepotrzebne łzy.
Zabłąkałam się między
wyrazami współczucia, zgubiłam
pobocze wiodące
na drugą stronę życia.
Ginie we mnie lęk, gaśnie namiętność,
jaką nie śmiesz się dzielić.
Rokroczna noc przynosi same
nienarodzone gwiazdy, sny, co nie dają
wytchnienia.
Kiedy uratuję ostatnią łzę
przed upadkiem, echo przetoczy się
po plecach.
Póki trwają wspomnienia
Idę poprzez
ubezwłasnowolnione sumienia,
poprzez bezdroża, gdzie czeka
Twój sen.
Trwam w ciemności, nie widzę
własnego oddechu.
Dźwigam na karku obłąkany zmierzch,
podziwiam swój poemat
na dnie podmiejskiej kałuży.
Wybuchł poranek, sypią się
niepotrzebne spojrzenia,
spadają w przepaść urojenia.
Oszukała mnie jeszcze jedna wieczność,
jeszcze jeden proroczy sen.
Zatańcz ze mną, póki trwają
w nas wspomnienia.
Nie chcę łkać na przekór
Twoja dwuznaczność obudziła
we mnie krzyk.
Spopielały oddech stał się
natchnieniem dla zbawienia.
Błyszczą łzy, mieni się cisza,
wykradziona spomiędzy warg.
Patrzę w przestrzeń Twojego serca,
widzę cienie przecięte na pół
smugami snu.
Nie chcę łkać na przekór
gwiazdom, na złość nowoczesnym mitom.
Jesteś ostatnim cudem świata,
balladą okradzioną
z nienawistnych pieszczot.
Chciałabym ujrzeć w Tobie
mój czas, ale szept wieczności
jest bolesny.
Odszukać czas
Chciałabym odszukać czas, ale
mętne jest spojrzenie
dzisiejszego nieba.
Chciałabym oszukać prawdę,
ale światło księżyca klei się
do rzęs.
Zakochana w nocach bez Ciebie,
tłamszę w sobie siłę, by szukać
dalej, by brnąć pod prąd krwi.
Smakuje mi Twój ostatni sen,
zdradzona z premedytacją cisza.
I nie ma już łask, nie ma wspomnień,
które zastąpiłyby ciepło, Twój upojny
posmak cynamonu i pomarańczy.
Kwitniesz, aby w przyszłości dać
mi zakazane owoce.
Ostrze słów
Krzykliwe jest ptactwo
dzisiejszego zmierzchu.
Przemija Twój kolejny dzień,
dusi się światło.
Nie chcę czekać na czas, jak zwykle
zbyt niecierpliwy, aby umrzeć.
Płonące kalendarze nie dają nic,
poza krawędzią języka,
ostrzem słów.
Nie chcę karać Cię za swoje grzechy,
obarczać winami,
które należą do mnie.
Złóż pokornie głaz głowy
w moje objęcia, złóż przypalone serce.
Zanim spłonie ostatni las,
cisza stanie się prologiem.
Po prostu iść
Twoje ciało obumiera, poddane
władzy duszy.
Lęk jest nie do pokonania
przez mrok.
Odkąd chmury zasnuły mój czas,
odkąd pękła rana ust,
będziemy szukać
takich gestów, takich czynów,
które zaprowadzą prosto
do poczekalni piekła.
Niech wiatr odrodzi się
z pierwszym dniem czekania,
niech ktoś pokorny
przekrzyczy chwile.
A gdy będzie już jasno,
gdy wypłyną łzy, kamień serca
opadnie na dno, skąd wydobędzie światło
tak potrzebne, aby gdzieś
po prostu iść,
po prostu zaczekać.
Miłość bez wytchnienia
Zamiast klęczeć w tłumie, stań
na baczność pośród samotności.
Zamiast tańczyć do utraty sił, stań
z boku i zapal papierosa.
Chciałabym śpiewać równie pięknie
jak wiatr w Twoich włosach,
marzyć tak, jakby Twój świat
należał też do moich snów.
Nie kłam, że spokój nastręcza się
ciszy, nie obiecuj, że zgaśnie
wkrótce ostatni cień.
Pozbawiona warg, mówię
w języku ludzkim.
Pomimo łzawych gwiazd na płótnie
nieba, pomimo czarnych niby noc
pocałunków, składam czas
w Twe dłonie, oddaję miłość
bez chwili wytchnienia.
Twoja skarga
Umarła ostatnia gwiazda
w tym tysiącleciu.
Ciemność pieści dusze, które
jeszcze tu pozostały.
Pragnę zastąpić ciszę Twym krzykiem,
ale brakuje mi słów.
Roztańczony poranek włamuje się
przez niedomknięte drzwi.
Zanim wskrzeszę ostatni płomień wiatru,
zanim przepędzę ostatni
wiosenny zmierzch,
będzie nam przykro
umierać razem, trzymając się
za serca, ufając ciałom.
I wstąpi we mnie szept, co przyniesie
Twoje imię, Twój niedokończony raj.
I już zawsze Twoja skarga
będzie moją.
Sen moim powietrzem
Moja nadzieja znów trafiła
pod niewłaściwy adres.
Świeżo zebrane pocałunki
zostawiają ślad na policzkach.
Pragniesz poczuć smak światła,
lecz wciąż brak Ci łez,
brak smutku.
Dotykasz z rozwagą moich uczuć,
czujesz gorzki smak.
Przedostaję się przez stracony czas,
ginę bez śladu światła
na ciszy.
Nie umieraj na złość marzeniom,
nie każ iść w stronę serca.
Zanim namaluję Twoje serce,
wczorajszy sen stanie się
moim powietrzem.
Szukam słów
Szukam słów skargi pośród
krzyku tłumu.
Epokę kosztowało mnie
odnalezienie Twojego czasu.
Znów patrzę pod światło,
melancholia obiera mnie
ze skórki.
Chciałam przekazać Ci mój
najwytworniejszy uśmiech,
zadedykować cień świecy
w oknie.
Zatrzaśnij za mną powiekę,
wyproś z duszy nadmiar dymu.
A kiedy ocknie się we mnie
dźwięk potłuczonych słów,
stanę na najwyższej z gór
i zaśpiewam Ci z całych sił wiatru.
Lepsze szczęście
Szerokokątna miłość
nie zna umiaru.
Obezwładnione gwiazdy nie czują
smaku nieba.
Chciałabym wzlecieć
ponad kurhany ludzkich spraw,
ale zmysły odmawiają posłuszeństwa.
Kwitnie w Tobie biały kwiat
nienawiści, myśli układają
w kolejności alfabetycznej.
Jesteś ciałem, którego potrzebuje
moja dusza.
Jesteś nowiną, którą przynosi
dziewiczy czas.
Potęga jutra nie sięga tutejszych
archipelagów.
Kłamstwa są kanwą dla
lepszego szczęścia.
Wskrzeszeni z bólu
Przerysowane są Twoje łzy.
Język przywarł do ściany.
Dusza sprowadza same złe chwile,
obłąkane smutki.
Nie rozbieraj mnie z łez, nie podawaj
na tacy oddechu, zanurzonego w ciszy.
Postaw jeszcze jeden krok
na przetłuszczonej skórze,
na słowach, w których się zatracam.
Na poboczu czeka
dobry Bóg, częstuje nas cukierkami.
Nie tańcz, póki parkiet
odmawia posłuszeństwa.
Pozwól Bogu, aby wskrzesił nas
z bólu, ze snów, do których nie należę.
Na stosie łez
Twój duch znów buszuje
pośród czarno-białych łąk.
Ciało ciągnie się niby cień.
Pokaż mi takie życie,
którego nie zna Bóg.
Ciężarne są ślady
pośród moich słów.
Myśli wciąż przyklejają się
do serca, czas staje na baczność,
wymierza cios.
Uważaj, zanim uronisz
ostatnią gwiazdę.
Ciężko jest szukać siebie
pośród szumu wrzosowisk,
pośród szeptów zasłuchanych
w ciszę traw.
Nie nadużywaj martwych słów,
niech ból spłonie
na stosie łez.
Kwaśny smak
Chciałabym spotkać samotność,
której owoce miałyby kwaśny smak.
Chciałabym uronić taką łzę,
z jaką będzie mi do twarzy.
Pośród niespełnionych snów
jest taki, na jaki wciąż czekam.
Zanim spiszę Twoją duszą
kolejny poemat, zanim ból stanie
na baczność — pozostanie nam jedynie
wzajemna odległość, ballada
o lepszej przeszłości.
Zasypiam, kołysana tchnieniem snu,
zapomnianym dawno szeptem.
Dopóki gra w nas życie,
dopóki śpiewa czas, staniemy się
częścią lepszej pamięci,
lepszego przywidzenia.
I zostanie tylko modlitwa,
nareszcie w pełni wysłuchana.
Chciwy poranek
Nie ma w nas takiego bólu,
który zazdrościłby słońcu.
Nie ma takiego szczęścia,
co można podzielić z prawdą.
Podoba mi się Twoje światło,
podoba czas, jakim otulasz
się niby sztucznym futrem.
Pękło ostatnie lustro, miłość
przeistoczyła w jutrzenkę.
Zanim wyślę Ci ostatni
w tym sezonie list pożegnalny,
cisza zgaśnie w Twoim sercu,
nienawiść zalęgnie
w plastikowych żyłach.
I kiedy Bóg odbierze nam mowę,
kiedy strach przepędzi nadzieję,
ocknę się o poranku, jakże
chciwym i wybrakowanym.
Perła słowa
Ktoś wykradł z mojego serca
kolejną gwiazdę.
Wdarł się do duszy
i zapomniał posprzątać.
Rodzi się wiekopomna chwila,
kiedy księżyc zachoruje
na bezsenność,
a my obierzemy ze skórki
pomarańczę słońca.
Zanim perła słowa wypadnie
z Twoich ust, a ból stanie się
pamiątką, zaginą w nas resztki
ludzkości, zbędnych chwil.
Moje myśli znów osierociły
prawdę, słowa zaniosły
Cię do snu.
Pieszczota z dawnych czasów
Choć jesteś odległy jak
ostatnia gwiazda o poranku,
choć wymykasz się moim snom
niczym pierwszy pocałunek,
jasny jest Twój ból,
mroczne spojrzenie.
Przemija w nas śmierć,
przemija milczenie, wypożyczone
od Boga. Czy weźmiesz
za rękę moje serce, wtulisz w duszę?
Udowodnisz, że życie ma
stację końcową?
Dlaczego płaczesz, choć brak Ci łez?
Krzyczysz, choć słyszy Cię
jedynie pustka. Szepcesz, choć wie
o Tobie cały świat.
A lęk? Pozostanie pieszczotą
z dawnych czasów.
Dedykuję Twoim marzeniom
I znów o duszę roztrzaskała się łza.
I znów uśmiech odleciał
do cieplejszych czasów.
Czuję Twój konający dotyk
na słowach, czuję piętno wspomnień.
Wiem, nie zasłużyłam
na jasny oddech, nie jestem warta
wykrzyczanej rozpaczy.
Nowa łza drąży skałę serca,
światło przestało dawać cień.
Znów cierpię na złość światu,
wbrew wolnej woli.
Wybucha kolejna myśl, odłamki
ranią serdecznie świeżą przyszłość.
Popatrz, jak Twoje blade ciało
staje w ogniu, zmienia się w życie,
które pragnę zadedykować
Twoim marzeniom.
W odmętach światła
Ginę w odmętach światła.
Gasnę pośród płomieni
pozbawionych cieni.
Łza zderza się ze łzą, myśli
nie znajdują ukojenia
w słowach.
Długa jest noc, której wykradziono
wszystkie gwiazdy.
Nie widzę niczego
oprócz bezdroży, oprócz
zaprzepaszczonych snów.
Ucichł ostatni krzyk, wybuchł
szept w zagubionych ustach.
Nie chcę tańczyć, choć
mi rozkazano.
Jest zimno, chłód spija
mój cierpki szpik.
Czas znów włóczy się wstecz,
smutki zostawiają bolesne ślady.
Płaczę, bo czuję znów
Twój słony smak.
Ostatnia przeszłość
Sprzedałam swój najnowszy
uśmiech. Jątrzy się rana ust.
Spowita we mgłę, próbuję odzyskać
utraconą przyszłość.
Ścigam się ze łzami, serce zadaje
cios w wieczność.
Zanim odzyskam wykradzioną pustkę,
udobrucham napad lęku, oswoję
mój gromki szept.
Nie wiesz, kim jesteś — lecz ja
doskonale znam Twoje imię.
Zimne sekundy przebiegają przez plecy,
wybucha kolejna samotna północ.
Ciekawa jestem, jak długo
potrwa wtórna samotność.
Gdzieś ukryłam ostatnią przeszłość…
Samotny uśmiech
W pustce pada deszcz,
Krople mieszają się
z samotnym uśmiechem.
Próbuję odszukać Twoje ciało,
ale przepadło
wraz z ostatnim sercem.
Nie opuszczaj mojego snu,
inaczej zabije mnie cisza.
Pomożesz mi wzlecieć do nieba,
choć boję się latać?
Pomożesz wstać z klęczek, choć
nie panuję nad duszą?
Wiem, zły będzie
dzisiejszy wieczór.
Świt nie przyniesie życia.
Zanim słońce wzejdzie
w moich myślach,
przypraw mi choć tymczasowy uśmiech,
chwilowy grzech, za który
nie żałuję.
Pragnę poznać posmak
Twojego strachu.
Dokucza mi ciało
Znów dokucza mi ciało.
Łzy nie ustępują pierwszeństwa.
Zakochana w melancholii,
pragnę poczuć ciszę, obcy smak,
balsamiczny zapach…
Zanim okrążysz planetę
mojego ciała, spiszę ten jedyny poemat,
napiszę sobie epitafium.
Czy moja to wina, że moje słowa
są tak ciężkie? Czy zawiniłam,
dedykując Tobie te łzy?
Skrzywdzony zegar zwichnął
sobie sekundnik, czas
zwrócił wreszcie na nas uwagę.
I chociaż jestem, ubrana wyłącznie
w ciało, szept rani moje uszy,
krzywdzi spopielałe marzenia.
Zbyt wiele snów
Wschodzi gwiazda. Gwiazda
szczęśliwa jak smutek o poranku.
Moje myśli, oswojone
Twoimi słowami,
chowają się w kącie nocy.
Czy przyjdziesz, gdy powróci
w nas lęk?
Poczujesz mój gorzki smak,
kiedy przepadnie marzenie?
Zbyt wiele bólu kosztuje mnie świat.
Uśmiecham się do lustra,
ale wciąż widzę nieznajomą twarz.
Uciekam, choć nie wymknę się duszy.
Piszę kolejny list
pożegnalny, ale jak zawsze
zapomnę go wysłać.
Zbyt wiele marzeń kosztowało mnie
szczęście. Zbyt wiele snów
odeszło w milczeniu.
Twój miąższ
Pozamykałam okna i drzwi
do pragnień.
Od dziś moje sny odnajdą
spóźnioną pustkę.
Znów poczułam gorzki smak
Twojego miąższu, znów usłyszałam
poszum wiatru
pośród Twych myśli.
Spójrz, jak wiele znaczy gwiazda
skradziona ze stołu nocy,
jak wiele znaczy cisza
u bram raju.
Usiłowałam uciec jak najdalej,
ale dogonił mnie Twój oddech,
mruczenie serca.
Chyba zakochałam się
w Twoim lustrze. Chyba pomyliłam
pożądanie z samotnością.
Pragnę pójść dalej, ale strach
kołysze nas do snu.
Niedokończona pieszczota
Nie przetłumaczysz mojego szeptu
na język międzyludzki.
Nie pojmiesz smaku myśli.
Rozkoszuję się prawdą,
jaką ukryłam na dnie Twojego serca.
Nie obiecuj mi ciszy, skoro możesz
zaoferować wyłącznie krzyk.
Obracam w palcach perłę łzy,
wczuwam się w pustkowie duszy.
Czy powrócisz, gdy zapragnę
sprzedać serce? Czy pójdziesz dalej,
jeśli zadedykuję Ci
ostatnie westchnienie?
Twój oddech podsyca płomień
w moich dłoniach.
Zwątpienie syci swoim ciałem,
niedokończoną pieszczotą.
Skrawek namiętności
Nie ma w Tobie światła.
Radości, która niosłaby wyrzeczenie.
Ciało, rozpięte na granicy
między pożądaniem
a wiecznością, domaga się władzy,
domaga spokoju.
Cisza, co wymsknęła się
moim ustom, pozostanie życiem,
jakiego nie chcę.
Zanim zrodzisz w sobie
lepszy świat, zanim wskrzesisz
w sobie ból, podaruj mi skrawek
namiętności.
I pozostaną łzy, zostanie prawda,
że śmierci uczysz się
pomaleńku.
Zagraj mi balladę
Wyprosiłam duszę ze swojego ciała.
Pozamiatałam pod dywan łzy.
Gdy rozkwitnie w nas noc,
gwiazdy odejdą bez skargi,
rozpłacze się czas, rozbłyśnie strach.
Zaczekam, aż prawda okaże się
grzechem śmiertelnym.
Z modlitwą na ustach, rozprysnę się
we wszechświecie, wskrzeszę
jeszcze jednego człowieka.
I kiedy Bóg wytrąci mi pióro,
odbierze kartkę, pozostanie mi
podróż za granicę światła,
za krawędź nieba.
A gdy już wzbije się w powietrze
ostatni ptak w tym roku, zagraj mi
balladę, której słów nie znam.
Przeszkadza mi sen
Twoje kroki sprawiają ból.
Czułość powoduje lęk.
Chciałabym obudzić się na zawsze,
ale stale przeszkadza mi sen.
Otoczona miłością, szukam
ścieżki do Twojego oddechu,
do wspomnień, na które
nie zasłużyłam.
Od początku marzyłam,
aby Twoje łzy należały również do mnie.
Wiesz, że skamieniałe serce
najbardziej pragnie żyć?
Wiesz, że ten poemat nie ma słów?
Umiera kolejny cień, gaśnie
cisza, którą chciałam przekrzyczeć.
Wiatr skradł ostatni pocałunek,
zaniesie go na skraj jutra.
Ostatnia garstka snów
Nie oddawaj się marzeniom,
jeśli należą do miłości.
Nie oszukuj obietnic, skoro życie
pękło na pół.
Jak wytłumaczyć ciszę, co odbiera mowę?
Jak odnaleźć wspomnienia
należące do przyszłości?
Wiatr włamał się do serca,
uschła ostatnia garstka snów.
Nie chcę żyć, póki mój czas należy
znów do Ciebie.
Nie chcę pragnąć, zanim
nie zgaśnie ostatnie słowo.
Nadmiar łez nie zawsze oznacza
nadmiar szczęścia.
Nadmiar bólu nie musi być
martwą opowieścią tych, którzy zasłużyli
na urywek sekundy.
Nie chcę kochać, zanim
nie skończy się świat.
Przerośnięte serce
Płacze we mnie miłość. Szlocha czas.
Omijam ślady zakochanej pustki.
Nie spodziewałam się po Tobie
samotności.
Wiara zaniemówiła
w naszych słowach, ufność obiecała
lepsze pragnienia.
Znów kocham się z gwiazdami,
pluję w twarz nadziei.
Jeśli pozwolisz, zatracę się w ciszy
Twoich marzeń, pogrążę w bólu,
który dedykuję Twojemu uśmiechowi.
Moje serce płynie pod prąd
wraz ze łzami.
Zobaczyłam w Tobie upadły blask,
znoszone przebłyski
życiodajnych melancholii.
Uratuj przede mną tę krztynę radości,
ten kawałek przerośniętego serca.
Nie zna samotności
Łza czeka na dotyk serca.
Smutek nie pasuje do moich ust.
Znalazłam pośród marzeń
takie, które nie zasługuje na ból.
Uciekają półsny, chowają się
przywidzenia.
Nie chcę omijać nawoływań
o pomoc mojego żalu,
nadmiernego współczucia.
Odnajdźmy w sobie tę porę,
która nie wymsknie się
duszom, czerstwym ustom.
Pomyłka będzie kosztowała coś więcej
niż strach.
Pieczołowicie dobrane pragnienia
mogą odejść na przekór wierze.
Nie ufaj sercu, które nie zna
samotności.
Nie wystarczy bólu
Moja miłość nie należy do mnie.
Czas skończył się kilka tysiącleci temu,
odpadł z wyścigu.
We włosy znów zaplątały się marzenia,
do serca włamał pierwszy wiosenny
oddech.
Przyśniła mi się samotność,
Twoja gwiazda, okradziona ze światła.
Skojarzyłam pierwsze słowo z pustką,
wyobraziłam lepsze pożegnanie.
I choć krew płynie
z prądem rzeki, choć mam ciekawsze
wspomnienia, nie wystarczy mi serca,
nie wystarczy bólu.
Jedyny człowiek
Pozostał mi tylko rzewny krzyk.
Został szept, od którego pęka
dusza.
Znów mijam bramę cielesności,
wydobywam z serca najlepsze chwile.
I choć wiem, że jesteś
na wyciągnięcie duszy,
choć czekasz na mój ból — przeminę
bez obietnicy, że po śmierci zawsze
jest łatwiej.
Kłamstwo rozpływa się na języku,
przywidzenie osiada na rzęsach.
Znów klęczę
przed niewłaściwym jutrem.
Odrywam się od krawędzi
piekła i spadam prosto w objęcia
jedynego człowieka.
Wyczerpał się czas
Moje szczęście zdążyło zapomnieć,
jak wypada się uśmiechać.
Cierpienie nie pamięta,
kiedy przystanęło serce.
Karmisz mnie zeschniętym chlebem,
poisz winem z dolnej półki.
Na pustkowiu serca zaginęło
ostatnie wiosenne spojrzenie,
pokorny dotyk horyzontu.
Nie martwię się
o bezpieczną przystań — liczy się nadzieja,