E-book
4.41
drukowana A5
35.48
Krztyna ciepłego cienia

Bezpłatny fragment - Krztyna ciepłego cienia

Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8324-006-0
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 35.48

Zziębnięta

Tak jak nocne niebo tęskni

za gwiazdami, tak brakuje mi

Twojego snu.

Tak jak zziębnięta dusza

tuli się do ciepłej macicy dłoni,

równie mocno potrzebuję

Twoich słów.

Zanim wskrzesisz w sobie

najpiękniejszy czas, podnieś serce,

pozwól poznać jego smak.

Zerwij dla mnie ostatnią gwiazdę

z Twojego nieba, podaruj

zakazany owoc — wciąż jeszcze

zielony i kwaśny.

Wołanie o pomoc

Zanim odsłonisz przede mną

niebo, które widzę na ścianie

tej celi, mój strach stanie się

bolesną pieszczotą,

wymierzoną wbrew wołaniu

o pomoc.

Bezpieczna przystań stała się

piekłem dla najpiękniejszych myśli,

dla złudzeń, za jakimi śmiało podążam,

jakich stale brakuje.

Ciężkie są Twoje łzy, cięższe

od zaginionych ciał niewinnych.

Wstań, pokaż mi naderwaną ścieżkę

życia, pokaż słowa

tak bardzo zbliżone do tych

najważniejszych.

Kolejny oddech

Zanim wytrącę Ci z ręki

ostatnią skwaśniałą łzę,

zanim dobry Bóg przebaczy nam

dobre uczynki, podziel się cieniem

świecy, podaruj mi ciszę

pośród tłumu.

Nie wybaczę Ci straconych snów,

nie pozbędę życia;

zbyt dużo za nie zapłaciłam.

Uciekaj, póki nie pochłonie Cię

przerwa w życiorysie.

Księżyc taktownie spogląda

w przestrzeń.

Nie chcę nazywać Cię

moim marzeniem; miłość przemija

równie prędko, jak kolejny oddech

przecieka nam przez palce.

Nieznane pobocza

Rozrzuć moje sny pośród

śpiewu tłumu,

podziel na połowę

wykrochmalone sumienie.

W naszych lepkich spojrzeniach

tańczą łzy, jakich nikt

się nie spodziewał.

Wciąż brnę poprzez

nieznane pobocza, rozkoszuję się

samotnością, którą wręczyłeś mi

z okazji pierwszego dnia

urodzin.

Moja dusza zaplątała się w słowa,

od dawna nieaktualne

w tym wszechświecie,

w tej ciemności.

Nie wiem, dlaczego unikasz

mojego serca, skoro pragnie

rozbłysnąć Twoim światłem?

Wyzbyci skrupułów

Wyzbyci skrupułów, pozbawieni cienia,

szukamy takich konstelacji,

co uśmierzą ból.

Wciąż kojarzysz mi się

z lękiem, który tak doskonale znam.

Piegowate słońce uśmiecha się

łaskawie do odbicia

w podmiejskiej kałuży.

Pękła we mnie nić namiętności,

rozpierzchły się cienie,

moi wierni przyjaciele.

A kiedy już obudzi się we mnie życie,

kiedy stanę na baczność,

oddech będzie pamiątką

po piękniejszej przyszłości,

po gwiazdach,

umarłych zbyt wcześnie.

Niczyje powietrze

Kiedy zmiennocieplna miłość

dotrze aż do serca,

kwiat jabłoni rozkwitnie

w Twych ustach.

Kiedy owoc naszych zmagań

stanie się niczyim powietrzem,

odejdą gwiazdy,

odejdzie kolejny świt.

Przepędź z przyszłości wspomnienia;

boję się ich bardziej

od samotności,

dobrze przyjmującej się

na łzach.

Piszę dla Ciebie ten list

otwarty, piszę dla Ciebie poemat

moją przekupioną ciszą.

Zanim nasycisz cień spojrzeniami

skazanych na lęk,

pęknie w Tobie dusza,

przeminie bezludny strach.

W moim lustrze

Zgasła kolejna gwiazda na niebie,

które widzisz na ścianie

świata.

Przepadł ostatni jasny cień,

zaginął bez wieści biały kwiat

Twojego serca.

Szukam wyjścia z duszy, lecz czas

zachłysnął się własnymi łzami.

Ciało, ciało nietrwałe

jak krztyna pocałunku,

wciąż sprzeciwia się życiu,

potrzebuje śmierci.

Upuściłam przypadkiem

ostatnie wyszeptane słowo,

znów zobaczyłam Cię

w moim lustrze.

Osierocona noc

Pragnę uwolnić się ze snu,

który zadedykowałeś

komuś jeszcze.

Chcę wydostać się z oddechu,

zapomnieć smutne bicie serca.

Słowa krwawią, brukając

śnieżnobiałą pierś wiatru,

wciąż nienaruszony cień.

Popraw kamień poduszki,

zanim nawiedzi Cię noc, osierocona

przez ostatni blask.

Moje dłonie potrzebują

Twojej skóry, dusza tęskni za

przypadkowym spełnieniem.

Zgasło niebo, ktoś zapalił światło

w piekle.

Kiedy wykradniesz

ostatnie tchnienie słońca,

wieczność stanie się wstępem.

Grzech śmiertelny

Pozwól mi zachować tę ciszę,

którą ukryję pośród lęków.

Pozwól mi zanurzyć się w bólu,

nikt go tu nie zna.

Układasz z pustych spojrzeń

czarno-biały witraż, sprzedajesz ciało

po okazyjnej cenie.

Cierniste ptaki odlatują

za margines nieba,

został mi po Tobie tylko

kojący uśmiech

strachu.

A kiedy już zamkną wszystkie drzwi,

kiedy wyważą okna — wstaniesz

jak ten sen, który kojarzy się tylko

z grzechem śmiertelnym.

Największy ból

Pozbądź się ciała, pozbądź duszy.

Światło, które nadejdzie znikąd,

będzie plamą

na czarnej skórze czasu.

Od chwili, która wybiła

zbyt wcześnie, niesie się echo,

niesie się strach.

Poczuj na własnych słowach

tę prawdę, o jaką wszyscy boimy się

poprosić.

Z płaszcza nocy odpadł

ostatni guzik gwiazdy, horyzont

stoczył poza granicę.

Zranione serca zadają

największy ból.

Szczęście jest tym, czym karmi się

nas w dzieciństwie.

Kręty czas

Wypływam na powierzchnię, światło

przybliża mnie do cienia.

Szkarłatne myśli kłębią się

pod kopułą czasu, ukrywają

w tunelu nienawiści.

Odkąd Bóg stał się podróbką,

zakwitły moje słowa, zazieleniły się

wspomnienia.

Znów kocham się

z Twoimi snami, próbuję dostrzec

wśród gwiazd tę, która rozjaśni

zaułki naszych serc,

zakątki zbyt ciasnych ciał.

Płonie mój język, w proch obraca

nowomowa.

Boję się wstać, czas jest ostatnio

niespodziewanie kręty.

Druga strona życia

W Twoich ustach rozkwita róża

najpiękniejszych słów.

Cisza wspina się na palce, zdejmuje

z ciała niepotrzebne łzy.

Zabłąkałam się między

wyrazami współczucia, zgubiłam

pobocze wiodące

na drugą stronę życia.

Ginie we mnie lęk, gaśnie namiętność,

jaką nie śmiesz się dzielić.

Rokroczna noc przynosi same

nienarodzone gwiazdy, sny, co nie dają

wytchnienia.

Kiedy uratuję ostatnią łzę

przed upadkiem, echo przetoczy się

po plecach.

Póki trwają wspomnienia

Idę poprzez

ubezwłasnowolnione sumienia,

poprzez bezdroża, gdzie czeka

Twój sen.

Trwam w ciemności, nie widzę

własnego oddechu.

Dźwigam na karku obłąkany zmierzch,

podziwiam swój poemat

na dnie podmiejskiej kałuży.

Wybuchł poranek, sypią się

niepotrzebne spojrzenia,

spadają w przepaść urojenia.

Oszukała mnie jeszcze jedna wieczność,

jeszcze jeden proroczy sen.

Zatańcz ze mną, póki trwają

w nas wspomnienia.

Nie chcę łkać na przekór

Twoja dwuznaczność obudziła

we mnie krzyk.

Spopielały oddech stał się

natchnieniem dla zbawienia.

Błyszczą łzy, mieni się cisza,

wykradziona spomiędzy warg.

Patrzę w przestrzeń Twojego serca,

widzę cienie przecięte na pół

smugami snu.

Nie chcę łkać na przekór

gwiazdom, na złość nowoczesnym mitom.

Jesteś ostatnim cudem świata,

balladą okradzioną

z nienawistnych pieszczot.

Chciałabym ujrzeć w Tobie

mój czas, ale szept wieczności

jest bolesny.

Odszukać czas

Chciałabym odszukać czas, ale

mętne jest spojrzenie

dzisiejszego nieba.

Chciałabym oszukać prawdę,

ale światło księżyca klei się

do rzęs.

Zakochana w nocach bez Ciebie,

tłamszę w sobie siłę, by szukać

dalej, by brnąć pod prąd krwi.

Smakuje mi Twój ostatni sen,

zdradzona z premedytacją cisza.

I nie ma już łask, nie ma wspomnień,

które zastąpiłyby ciepło, Twój upojny

posmak cynamonu i pomarańczy.

Kwitniesz, aby w przyszłości dać

mi zakazane owoce.

Ostrze słów

Krzykliwe jest ptactwo

dzisiejszego zmierzchu.

Przemija Twój kolejny dzień,

dusi się światło.

Nie chcę czekać na czas, jak zwykle

zbyt niecierpliwy, aby umrzeć.

Płonące kalendarze nie dają nic,

poza krawędzią języka,

ostrzem słów.

Nie chcę karać Cię za swoje grzechy,

obarczać winami,

które należą do mnie.

Złóż pokornie głaz głowy

w moje objęcia, złóż przypalone serce.

Zanim spłonie ostatni las,

cisza stanie się prologiem.

Po prostu iść

Twoje ciało obumiera, poddane

władzy duszy.

Lęk jest nie do pokonania

przez mrok.

Odkąd chmury zasnuły mój czas,

odkąd pękła rana ust,

będziemy szukać

takich gestów, takich czynów,

które zaprowadzą prosto

do poczekalni piekła.

Niech wiatr odrodzi się

z pierwszym dniem czekania,

niech ktoś pokorny

przekrzyczy chwile.

A gdy będzie już jasno,

gdy wypłyną łzy, kamień serca

opadnie na dno, skąd wydobędzie światło

tak potrzebne, aby gdzieś

po prostu iść,

po prostu zaczekać.

Miłość bez wytchnienia

Zamiast klęczeć w tłumie, stań

na baczność pośród samotności.

Zamiast tańczyć do utraty sił, stań

z boku i zapal papierosa.

Chciałabym śpiewać równie pięknie

jak wiatr w Twoich włosach,

marzyć tak, jakby Twój świat

należał też do moich snów.

Nie kłam, że spokój nastręcza się

ciszy, nie obiecuj, że zgaśnie

wkrótce ostatni cień.

Pozbawiona warg, mówię

w języku ludzkim.

Pomimo łzawych gwiazd na płótnie

nieba, pomimo czarnych niby noc

pocałunków, składam czas

w Twe dłonie, oddaję miłość

bez chwili wytchnienia.

Twoja skarga

Umarła ostatnia gwiazda

w tym tysiącleciu.

Ciemność pieści dusze, które

jeszcze tu pozostały.

Pragnę zastąpić ciszę Twym krzykiem,

ale brakuje mi słów.

Roztańczony poranek włamuje się

przez niedomknięte drzwi.

Zanim wskrzeszę ostatni płomień wiatru,

zanim przepędzę ostatni

wiosenny zmierzch,

będzie nam przykro

umierać razem, trzymając się

za serca, ufając ciałom.

I wstąpi we mnie szept, co przyniesie

Twoje imię, Twój niedokończony raj.

I już zawsze Twoja skarga

będzie moją.

Sen moim powietrzem

Moja nadzieja znów trafiła

pod niewłaściwy adres.

Świeżo zebrane pocałunki

zostawiają ślad na policzkach.

Pragniesz poczuć smak światła,

lecz wciąż brak Ci łez,

brak smutku.

Dotykasz z rozwagą moich uczuć,

czujesz gorzki smak.

Przedostaję się przez stracony czas,

ginę bez śladu światła

na ciszy.

Nie umieraj na złość marzeniom,

nie każ iść w stronę serca.

Zanim namaluję Twoje serce,

wczorajszy sen stanie się

moim powietrzem.

Szukam słów

Szukam słów skargi pośród

krzyku tłumu.

Epokę kosztowało mnie

odnalezienie Twojego czasu.

Znów patrzę pod światło,

melancholia obiera mnie

ze skórki.

Chciałam przekazać Ci mój

najwytworniejszy uśmiech,

zadedykować cień świecy

w oknie.

Zatrzaśnij za mną powiekę,

wyproś z duszy nadmiar dymu.

A kiedy ocknie się we mnie

dźwięk potłuczonych słów,

stanę na najwyższej z gór

i zaśpiewam Ci z całych sił wiatru.

Lepsze szczęście

Szerokokątna miłość

nie zna umiaru.

Obezwładnione gwiazdy nie czują

smaku nieba.

Chciałabym wzlecieć

ponad kurhany ludzkich spraw,

ale zmysły odmawiają posłuszeństwa.

Kwitnie w Tobie biały kwiat

nienawiści, myśli układają

w kolejności alfabetycznej.

Jesteś ciałem, którego potrzebuje

moja dusza.

Jesteś nowiną, którą przynosi

dziewiczy czas.

Potęga jutra nie sięga tutejszych

archipelagów.

Kłamstwa są kanwą dla

lepszego szczęścia.

Wskrzeszeni z bólu

Przerysowane są Twoje łzy.

Język przywarł do ściany.

Dusza sprowadza same złe chwile,

obłąkane smutki.

Nie rozbieraj mnie z łez, nie podawaj

na tacy oddechu, zanurzonego w ciszy.

Postaw jeszcze jeden krok

na przetłuszczonej skórze,

na słowach, w których się zatracam.

Na poboczu czeka

dobry Bóg, częstuje nas cukierkami.

Nie tańcz, póki parkiet

odmawia posłuszeństwa.

Pozwól Bogu, aby wskrzesił nas

z bólu, ze snów, do których nie należę.

Na stosie łez

Twój duch znów buszuje

pośród czarno-białych łąk.

Ciało ciągnie się niby cień.

Pokaż mi takie życie,

którego nie zna Bóg.

Ciężarne są ślady

pośród moich słów.

Myśli wciąż przyklejają się

do serca, czas staje na baczność,

wymierza cios.

Uważaj, zanim uronisz

ostatnią gwiazdę.

Ciężko jest szukać siebie

pośród szumu wrzosowisk,

pośród szeptów zasłuchanych

w ciszę traw.

Nie nadużywaj martwych słów,

niech ból spłonie

na stosie łez.

Kwaśny smak

Chciałabym spotkać samotność,

której owoce miałyby kwaśny smak.

Chciałabym uronić taką łzę,

z jaką będzie mi do twarzy.

Pośród niespełnionych snów

jest taki, na jaki wciąż czekam.

Zanim spiszę Twoją duszą

kolejny poemat, zanim ból stanie

na baczność — pozostanie nam jedynie

wzajemna odległość, ballada

o lepszej przeszłości.

Zasypiam, kołysana tchnieniem snu,

zapomnianym dawno szeptem.

Dopóki gra w nas życie,

dopóki śpiewa czas, staniemy się

częścią lepszej pamięci,

lepszego przywidzenia.

I zostanie tylko modlitwa,

nareszcie w pełni wysłuchana.

Chciwy poranek

Nie ma w nas takiego bólu,

który zazdrościłby słońcu.

Nie ma takiego szczęścia,

co można podzielić z prawdą.

Podoba mi się Twoje światło,

podoba czas, jakim otulasz

się niby sztucznym futrem.

Pękło ostatnie lustro, miłość

przeistoczyła w jutrzenkę.

Zanim wyślę Ci ostatni

w tym sezonie list pożegnalny,

cisza zgaśnie w Twoim sercu,

nienawiść zalęgnie

w plastikowych żyłach.

I kiedy Bóg odbierze nam mowę,

kiedy strach przepędzi nadzieję,

ocknę się o poranku, jakże

chciwym i wybrakowanym.

Perła słowa

Ktoś wykradł z mojego serca

kolejną gwiazdę.

Wdarł się do duszy

i zapomniał posprzątać.

Rodzi się wiekopomna chwila,

kiedy księżyc zachoruje

na bezsenność,

a my obierzemy ze skórki

pomarańczę słońca.

Zanim perła słowa wypadnie

z Twoich ust, a ból stanie się

pamiątką, zaginą w nas resztki

ludzkości, zbędnych chwil.

Moje myśli znów osierociły

prawdę, słowa zaniosły

Cię do snu.

Pieszczota z dawnych czasów

Choć jesteś odległy jak

ostatnia gwiazda o poranku,

choć wymykasz się moim snom

niczym pierwszy pocałunek,

jasny jest Twój ból,

mroczne spojrzenie.

Przemija w nas śmierć,

przemija milczenie, wypożyczone

od Boga. Czy weźmiesz

za rękę moje serce, wtulisz w duszę?

Udowodnisz, że życie ma

stację końcową?

Dlaczego płaczesz, choć brak Ci łez?

Krzyczysz, choć słyszy Cię

jedynie pustka. Szepcesz, choć wie

o Tobie cały świat.

A lęk? Pozostanie pieszczotą

z dawnych czasów.

Dedykuję Twoim marzeniom

I znów o duszę roztrzaskała się łza.

I znów uśmiech odleciał

do cieplejszych czasów.

Czuję Twój konający dotyk

na słowach, czuję piętno wspomnień.

Wiem, nie zasłużyłam

na jasny oddech, nie jestem warta

wykrzyczanej rozpaczy.

Nowa łza drąży skałę serca,

światło przestało dawać cień.

Znów cierpię na złość światu,

wbrew wolnej woli.

Wybucha kolejna myśl, odłamki

ranią serdecznie świeżą przyszłość.

Popatrz, jak Twoje blade ciało

staje w ogniu, zmienia się w życie,

które pragnę zadedykować

Twoim marzeniom.

W odmętach światła

Ginę w odmętach światła.

Gasnę pośród płomieni

pozbawionych cieni.

Łza zderza się ze łzą, myśli

nie znajdują ukojenia

w słowach.

Długa jest noc, której wykradziono

wszystkie gwiazdy.

Nie widzę niczego

oprócz bezdroży, oprócz

zaprzepaszczonych snów.

Ucichł ostatni krzyk, wybuchł

szept w zagubionych ustach.

Nie chcę tańczyć, choć

mi rozkazano.

Jest zimno, chłód spija

mój cierpki szpik.

Czas znów włóczy się wstecz,

smutki zostawiają bolesne ślady.

Płaczę, bo czuję znów

Twój słony smak.

Ostatnia przeszłość

Sprzedałam swój najnowszy

uśmiech. Jątrzy się rana ust.

Spowita we mgłę, próbuję odzyskać

utraconą przyszłość.

Ścigam się ze łzami, serce zadaje

cios w wieczność.

Zanim odzyskam wykradzioną pustkę,

udobrucham napad lęku, oswoję

mój gromki szept.

Nie wiesz, kim jesteś — lecz ja

doskonale znam Twoje imię.

Zimne sekundy przebiegają przez plecy,

wybucha kolejna samotna północ.

Ciekawa jestem, jak długo

potrwa wtórna samotność.

Gdzieś ukryłam ostatnią przeszłość…

Samotny uśmiech

W pustce pada deszcz,

Krople mieszają się

z samotnym uśmiechem.

Próbuję odszukać Twoje ciało,

ale przepadło

wraz z ostatnim sercem.

Nie opuszczaj mojego snu,

inaczej zabije mnie cisza.

Pomożesz mi wzlecieć do nieba,

choć boję się latać?

Pomożesz wstać z klęczek, choć

nie panuję nad duszą?

Wiem, zły będzie

dzisiejszy wieczór.

Świt nie przyniesie życia.

Zanim słońce wzejdzie

w moich myślach,

przypraw mi choć tymczasowy uśmiech,

chwilowy grzech, za który

nie żałuję.

Pragnę poznać posmak

Twojego strachu.

Dokucza mi ciało

Znów dokucza mi ciało.

Łzy nie ustępują pierwszeństwa.

Zakochana w melancholii,

pragnę poczuć ciszę, obcy smak,

balsamiczny zapach…

Zanim okrążysz planetę

mojego ciała, spiszę ten jedyny poemat,

napiszę sobie epitafium.

Czy moja to wina, że moje słowa

są tak ciężkie? Czy zawiniłam,

dedykując Tobie te łzy?

Skrzywdzony zegar zwichnął

sobie sekundnik, czas

zwrócił wreszcie na nas uwagę.

I chociaż jestem, ubrana wyłącznie

w ciało, szept rani moje uszy,

krzywdzi spopielałe marzenia.

Zbyt wiele snów

Wschodzi gwiazda. Gwiazda

szczęśliwa jak smutek o poranku.

Moje myśli, oswojone

Twoimi słowami,

chowają się w kącie nocy.

Czy przyjdziesz, gdy powróci

w nas lęk?

Poczujesz mój gorzki smak,

kiedy przepadnie marzenie?

Zbyt wiele bólu kosztuje mnie świat.

Uśmiecham się do lustra,

ale wciąż widzę nieznajomą twarz.

Uciekam, choć nie wymknę się duszy.

Piszę kolejny list

pożegnalny, ale jak zawsze

zapomnę go wysłać.

Zbyt wiele marzeń kosztowało mnie

szczęście. Zbyt wiele snów

odeszło w milczeniu.

Twój miąższ

Pozamykałam okna i drzwi

do pragnień.

Od dziś moje sny odnajdą

spóźnioną pustkę.

Znów poczułam gorzki smak

Twojego miąższu, znów usłyszałam

poszum wiatru

pośród Twych myśli.

Spójrz, jak wiele znaczy gwiazda

skradziona ze stołu nocy,

jak wiele znaczy cisza

u bram raju.

Usiłowałam uciec jak najdalej,

ale dogonił mnie Twój oddech,

mruczenie serca.

Chyba zakochałam się

w Twoim lustrze. Chyba pomyliłam

pożądanie z samotnością.

Pragnę pójść dalej, ale strach

kołysze nas do snu.

Niedokończona pieszczota

Nie przetłumaczysz mojego szeptu

na język międzyludzki.

Nie pojmiesz smaku myśli.

Rozkoszuję się prawdą,

jaką ukryłam na dnie Twojego serca.

Nie obiecuj mi ciszy, skoro możesz

zaoferować wyłącznie krzyk.

Obracam w palcach perłę łzy,

wczuwam się w pustkowie duszy.

Czy powrócisz, gdy zapragnę

sprzedać serce? Czy pójdziesz dalej,

jeśli zadedykuję Ci

ostatnie westchnienie?

Twój oddech podsyca płomień

w moich dłoniach.

Zwątpienie syci swoim ciałem,

niedokończoną pieszczotą.

Skrawek namiętności

Nie ma w Tobie światła.

Radości, która niosłaby wyrzeczenie.

Ciało, rozpięte na granicy

między pożądaniem

a wiecznością, domaga się władzy,

domaga spokoju.

Cisza, co wymsknęła się

moim ustom, pozostanie życiem,

jakiego nie chcę.

Zanim zrodzisz w sobie

lepszy świat, zanim wskrzesisz

w sobie ból, podaruj mi skrawek

namiętności.

I pozostaną łzy, zostanie prawda,

że śmierci uczysz się

pomaleńku.

Zagraj mi balladę

Wyprosiłam duszę ze swojego ciała.

Pozamiatałam pod dywan łzy.

Gdy rozkwitnie w nas noc,

gwiazdy odejdą bez skargi,

rozpłacze się czas, rozbłyśnie strach.

Zaczekam, aż prawda okaże się

grzechem śmiertelnym.

Z modlitwą na ustach, rozprysnę się

we wszechświecie, wskrzeszę

jeszcze jednego człowieka.

I kiedy Bóg wytrąci mi pióro,

odbierze kartkę, pozostanie mi

podróż za granicę światła,

za krawędź nieba.

A gdy już wzbije się w powietrze

ostatni ptak w tym roku, zagraj mi

balladę, której słów nie znam.

Przeszkadza mi sen

Twoje kroki sprawiają ból.

Czułość powoduje lęk.

Chciałabym obudzić się na zawsze,

ale stale przeszkadza mi sen.

Otoczona miłością, szukam

ścieżki do Twojego oddechu,

do wspomnień, na które

nie zasłużyłam.

Od początku marzyłam,

aby Twoje łzy należały również do mnie.

Wiesz, że skamieniałe serce

najbardziej pragnie żyć?

Wiesz, że ten poemat nie ma słów?

Umiera kolejny cień, gaśnie

cisza, którą chciałam przekrzyczeć.

Wiatr skradł ostatni pocałunek,

zaniesie go na skraj jutra.

Ostatnia garstka snów

Nie oddawaj się marzeniom,

jeśli należą do miłości.

Nie oszukuj obietnic, skoro życie

pękło na pół.

Jak wytłumaczyć ciszę, co odbiera mowę?

Jak odnaleźć wspomnienia

należące do przyszłości?

Wiatr włamał się do serca,

uschła ostatnia garstka snów.

Nie chcę żyć, póki mój czas należy

znów do Ciebie.

Nie chcę pragnąć, zanim

nie zgaśnie ostatnie słowo.

Nadmiar łez nie zawsze oznacza

nadmiar szczęścia.

Nadmiar bólu nie musi być

martwą opowieścią tych, którzy zasłużyli

na urywek sekundy.

Nie chcę kochać, zanim

nie skończy się świat.

Przerośnięte serce

Płacze we mnie miłość. Szlocha czas.

Omijam ślady zakochanej pustki.

Nie spodziewałam się po Tobie

samotności.

Wiara zaniemówiła

w naszych słowach, ufność obiecała

lepsze pragnienia.

Znów kocham się z gwiazdami,

pluję w twarz nadziei.

Jeśli pozwolisz, zatracę się w ciszy

Twoich marzeń, pogrążę w bólu,

który dedykuję Twojemu uśmiechowi.

Moje serce płynie pod prąd

wraz ze łzami.

Zobaczyłam w Tobie upadły blask,

znoszone przebłyski

życiodajnych melancholii.

Uratuj przede mną tę krztynę radości,

ten kawałek przerośniętego serca.

Nie zna samotności

Łza czeka na dotyk serca.

Smutek nie pasuje do moich ust.

Znalazłam pośród marzeń

takie, które nie zasługuje na ból.

Uciekają półsny, chowają się

przywidzenia.

Nie chcę omijać nawoływań

o pomoc mojego żalu,

nadmiernego współczucia.

Odnajdźmy w sobie tę porę,

która nie wymsknie się

duszom, czerstwym ustom.

Pomyłka będzie kosztowała coś więcej

niż strach.

Pieczołowicie dobrane pragnienia

mogą odejść na przekór wierze.

Nie ufaj sercu, które nie zna

samotności.

Nie wystarczy bólu

Moja miłość nie należy do mnie.

Czas skończył się kilka tysiącleci temu,

odpadł z wyścigu.

We włosy znów zaplątały się marzenia,

do serca włamał pierwszy wiosenny

oddech.

Przyśniła mi się samotność,

Twoja gwiazda, okradziona ze światła.

Skojarzyłam pierwsze słowo z pustką,

wyobraziłam lepsze pożegnanie.

I choć krew płynie

z prądem rzeki, choć mam ciekawsze

wspomnienia, nie wystarczy mi serca,

nie wystarczy bólu.

Jedyny człowiek

Pozostał mi tylko rzewny krzyk.

Został szept, od którego pęka

dusza.

Znów mijam bramę cielesności,

wydobywam z serca najlepsze chwile.

I choć wiem, że jesteś

na wyciągnięcie duszy,

choć czekasz na mój ból — przeminę

bez obietnicy, że po śmierci zawsze

jest łatwiej.

Kłamstwo rozpływa się na języku,

przywidzenie osiada na rzęsach.

Znów klęczę

przed niewłaściwym jutrem.

Odrywam się od krawędzi

piekła i spadam prosto w objęcia

jedynego człowieka.

Wyczerpał się czas

Moje szczęście zdążyło zapomnieć,

jak wypada się uśmiechać.

Cierpienie nie pamięta,

kiedy przystanęło serce.

Karmisz mnie zeschniętym chlebem,

poisz winem z dolnej półki.

Na pustkowiu serca zaginęło

ostatnie wiosenne spojrzenie,

pokorny dotyk horyzontu.

Nie martwię się

o bezpieczną przystań — liczy się nadzieja,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 35.48