Krystaliczni jak łza miłości, rzecz o narkomanii. Reportaż
Bywają abstrakty myślowych tworów i chwile przesiąkania afirmacyjnym ciepłem, zwykłych kastetem gestów. Ludzkie traktaty, melancholijne nastroje, apodyktyczne w wyrazie zawsze tylko mgnienia. Czasem jest dobrze, wtedy gdy uczucia mieszają się z przeżyciami wymagającymi poświęceń, na które jeszcze ich stać. Dwie osoby przechodzące przez piekło. Jedno, na które wpływ został im ograniczony, i drugie, którego ograniczenia domagały się same. Można brnąć nieustannie lub poddać się i całkowicie bezwiednie wciąż istnieć. Ale takie istnienie szybko zaczyna dostrzegać niewystarczalność formy, stanowiącej antidotum na cierpienie spowodowane nieumiejętnością życia dorosłych. Zmaganie się z prekursorami łatwego życia i niekomplikowania go sobie, przy pomocy różnego rodzaju znieczulaczy, może kosztować znacznie więcej niż znieść jest w stanie człowiek, koncentrujący się na czynnikach determinujących rzeczywistość.
Blokowiska niczym niewyróżniające się kamienice, przeciętni obywatele czekający na to, co przyniesie przyszłość. Najczęściej zamknięci przed światem, jego imponującym tempem rozwoju i infrastrukturą. Pogrążeni w iluzji własnej wystarczalności do szczęścia. Mało oczekujący, dużo wymagający, racjonalni do czasu. Pieniądze w dzisiejszym trybie funkcjonowania zapożyczonego pogromcy partactwa. Bo przekonanie o własnej sile przebicia, (później czyt. bicia) zawsze funkcjonuje i na nowo staje się aktualne. Z każdym pretekstem wymawiania sobie nieumiejętności do przyswajania go. Przystosowanych do niego bowiem jest wielu, ale nie każdy potrafi stawić mu czoła, by odnieść zwycięstwo, gdy pojawiają się problemy. Szczęście. Czym ono jest, że tak wielu przez nie potrafi zmarnować życie? Inne niż byśmy tego chcieli, inne niż oczekiwaliśmy, a może wcale nie szukaliśmy go tam, gdzie być powinno? Za późno na angażowanie w sprawy przytłaczające i przyćmiewające umysł. Teraz nastała pora przezwyciężenia lęku. By zawrócić. I nasuwające się znowu kolejne pytania pozostające bez odpowiedzi. Czy nie jest za późno? W początkowej fazie nie jest, ale gdy organizm zacznie domagać się zbyt dużych dawek, wtedy sens i celowość wchodzenia w nałóg gdzieś niknie. Paradoksalnie myślenie zmienia się z każdą chwilą i nie można zatrzymać już wehikułu czasu. To głównie na dzianiu się, kołataniu myśli, penetrowaniu własnego zbyt apodyktycznie nazwanego w tym momencie wnętrza i degradujących myślach opiera się narkomania. Kwadratura koła pociągająca za sobą nieszczęścia. Chcąc wyjść musisz wykazać się racjonalnością. Paradoksalnie nieustannie staczasz się coraz bardziej. Powracają obrazy, niechciane epizody z życia, ciągła udręka kołaczących myśli. Tych najbardziej niechcianych, słów, czynów, decyzji.
Człowiek normalnie funkcjonujący w społeczeństwie zazwyczaj opiera swoje życie na przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Narkoman żyje ciągle jakby w jednym czasie, ale ten nasuwając tysiące myśli sprowadza wszystko do biernego trwania i uczestniczenia w wizji niewykraczającej dalej niż samo zajście zdarzenia. A trzeba przyznać, że przezwyciężanie siły ducha wspomagające się falami transów popadającego w przygnębienie zwycięscy odseparowanych, bywa efekciarskie. Rozkoszować się poznaniem bez wnikania w zaproponowaną wizję świata. Zwłaszcza, gdy poklasku domaga się silna wola… Błądzenie myślami po wzburzonych horyzontach laickiego sposobu uzurpowania sobie miana wykluczenia. Laickiego, bo zaczynającego dopiero zdobywać swego oprawcę, który nada mu dech nieprzemijalności. W tym wypadku deprawującego wszystko, czego dotknąć nie jest w stanie. Czas na zmianę jest wystarczający, jeżeli popadanie w nałóg nie przyćmi zdrowego rozsądku. Wtedy też był. Wszystko mogło wyglądać inaczej, ale życie wymyśliło inny scenariusz. Mogło być lekko, tak zwyczajnie i całkiem przeciętnie, ale nie! Osobnicy z wewnętrznym imperatywem do komplikowania go sobie, by utracić wszystko, zawsze dopną swego. Niestety w takich okolicznościach nie myśli się o konsekwencjach, o ile jeszcze w ogóle można poszczycić się taką zdolnością. Najczarniejsze wizje rozpaczy pokrywają się z dniem, a nocą spada się już tylko w czarną dziurę tamującą dopływ tlenu. Wszystko traci racjonalny wymiar, nic nie łączy się w ciąg następstw przyczynowo-skutkowych poczynających starania o ciało i duszę danego egzemplarza. Cokolwiek powie staje się dezaprobatą zaistniałego stanu, jednocześnie pogłębiając stworzone kalectwo codzienności. Teraźniejszość nigdy wcześniej nie dysponowała tak czasem przeszłym, jak teraz. Cokolwiek nie pomyślelibyśmy nierozerwalnie łączy się, z nieustającą walką, toczoną pomiędzy tym, co nazywamy dochodzeniem do wyzwolenia, a tkwieniem w myślowej pustce. To, co kiedyś miało sens i stanowiło o wartości teraz jest czymś niewyobrażanym, ale jednocześnie odzyskiwanie tego powoduje czarną rozpacz z każdą kolejną próbą weryfikacji. Najważniejsze staje się poczucie zaspokojenia narkotycznego głodu. Dywagacje dotyczące życia podpierające się o zaspokajanie podstawowych potrzeb, ograniczają się do minimum. Plącząc i kołtuniąc zamazywany wciąż obraz rzeczywistości. Jakaś tajemnicza siła popycha i zachęca do wikłania się w epizody czarnych myśli, które zyskują na sile dopiero po zastrzyku.
Przechodząc duchową przemianę człowiek zaczyna patrzeć na wszystko inaczej, głębiej. Rzeczy określane stają się łodzią do płynięcia przez oceany wspomnień, marzeń, rzutujących cień podejrzeń na dotychczasowe życie. Najważniejsze staje się własne „ja” i zdobywanie nowych doświadczeń. Ale przede wszystkim ważna jest chęć zmierzenia i skonfrontowanie z nową wizją przyszłości. Sięgającą dalej, doceniającą przeszłość we wszystkich jej wymiarach i ponaglającą, by zarzucić sieć w innym miejscu. Kiedy zaczyna się problem z narkotykami człowiek czuje się rozwarstwiony. Rozsypce ulega jego emocjonalność lub wręcz przeciwnie podwójnie zyskuje na znaczeniu. Zawsze jednak zmienia się hierarchia wartości. Podobne są stany przechodzenia i pokonywania stopni. Tylko, że jedne wiodą w górę, a te drugie w dół. Tajemniczość sprawia, że przezwyciężanie ich ubogaca i odkrywa pokłady człowieczeństwa, o których nie miało się pojęcia. Bladość twarzy, błysk w oku, pulsujące tętno i powiększone do granic naczynia krwionośne wołające o litość. Wszystko bez znaczenia, najważniejsze spotkania odbywają się w duszy jeszcze za nim spotkają się ciała dlatego, gdyby można było cofnąć czas nieustannie wskazówki pracowałyby na pełnych obrotach. Teraz nie ma dokąd pójść, nie ma co ze sobą zrobić, bywa, że nie ma co zjeść. Ale zawsze jest nadzieja, że uda się skombinować przydział.
Zdumiewające są momenty, kiedy wszystko przestaje powoływać do życia nowe kształty i wydawałoby się figury nie do ogarnięcia przez człowieczy umysł. Bywają abstrakty myślowych tworów i chwile przesiąkania afirmacyjnym ciepłem, zwykłych kastetem gestów. Ludzkie traktaty o powrotach i o tym, co niewidoczne na pierwszy rzut, delikatne i prześmiewające rutynę, melancholijne nastroje, apodyktyczne w wyrazie zawsze tylko mgnienia… Roztaczające czar i w cudaczny, właściwy dla nich sposób, chroniący od roztargnienia — od dzisiaj obłudnie populistyczne, groteskowe. Spojrzenia będące esencją. Powłóczyste, przewlekłe, niknące za rogiem. Koncentrujące się na zbawiennym wpływie demagogii na drodze błędów naturszczyka, wspierającego o firmament czas godziwych zelówek. Okres szkoły średniej to najpodatniejszy czas na zetknięcie się z problemem narkomanii. Tak było i tym razem. Bezcennych wspomnień nie warto zaprzepaszczać, więc po nieudanej próbie spotkania z kostuchą przychodzi moment kolejnej aplikacji substancji regenerującej. Po każdym zażyciu człowiek czuje się mniej więcej podobnie, zawsze jednak jego bodźcami do zmiany zachowania stają się inni ludzie. W zależności od tego, jak ich spostrzega sytuują oni nowe miejsca poznania na granicy ubóstwa. Nie zrodzonego od razu, ale takiego, które tworzy się i unaocznia miesiącami. Był pierwszy dzień tej nieokreśloności, kiedy wszystko wydawało się złudą mamiącą sfatygowany czas. Rozpusta, nierząd, trywializacja wszelkich procesów poczynając od tych myślowych, kończąc na fizjologicznych. Zazębianie się transcendentalnego jutra i powrót do sarkastycznego światka stworzonego na wzór prototypu. Dyskusje odnoszące się do przestrzeni ograniczającej swoje miejsce do małej, obskurnej kawalerki na poddaszu luksusowego „drapacza chmur”. Przebudzenie przychodziło, co jakiś czas, na krótko. Później od nowa trzeba było walczyć z rutyną własnego bycia. A w pewnym sensie już niebyciem i staczaniem się, co przydział niżej, aż do momentu całkowitej „ruinowatości”. Szkicowanie elementów świata, w który zaczyna popadać przedstawiciel grupy objętej zagrożeniem nałogiem może przypominać kwadraturę koła skłonności do degradacji wszelkich myślowych utopii, pewnego odrealnienia. Takie ograniczenia są najczęściej efektem braku wiary we własne możliwości lub po prostu nieumiejętności gospodarowania własnym talentem i inwestowania w siebie. Tak jest prościej, ale na jak długo wystarczy mamienie?
Rozpoczęcie nowego rozdziału zawsze wiąże się z niewiadomą będącą sumą rozczarowań kanciastego organizmu, gotowego do przyjęcia kamfory szyldów reklamowych, zręcznie orędujących życiu. Jedyne pozostają złudzenia, że można mieć własne pragnienia. Ciągle odnajdując na nowo. Pewność, która jest marnością, gdy niewiary nie ma, miłość pozwalającą na wiele i charakter czerpiący wciąż siłę. Nie trzeba wiele, by stale łapać oddech. Ustępować mądrości, bratać się z pychą, kolekcjonować wrażliwość, być niczym uśpiony anioł. Takich rzeczy się nie zapomina, nie poddaje krytyce o nich się milczy, nie raniąc nikogo. Formułować i stwarzać, budować i tworzyć, tańczyć i skakać, upadać to wznosić. Pamiętać i kopać gargulce niezdary trącające idiotyzm doskonałości. Stawać się eksploracyjnym niebieskim ptakiem dla kompasów własnej codzienności, potykającej się na każdym kroku nowego przymierza. Gonić i stronić od kontrastywnego sposobu łamania głów o piedestał profanum. Prawda o sobie, dojrzewaniu, ekscytacjach o tym, co cieszy i o tym, co boli zawsze może przyczynić się do rzucenia spojrzenia dalej. Adwokaci Boga mogą mieć problem, pomijając fakt gloryfikacji Jego wynalazczej mocy. Można uzurpować sobie, takie miano zwłaszcza w sytuacjach wymagających determinacji i zawziętości. Miganie się od fascynacji upartych z natury wyżej wymienionych, prowadzi do zażegnywania konfliktów między poczuciem własnej wartości, a traceniem gruntu pod nogami. Strategiczne myślenie w chwilach szkodliwego apanażu za przejawienie ździebełka chęci, by wrócić zostaje obleczone w niwecz. Każdy moment to tylko fragment dochodzenia, bez zbędnych zawirowań do szczytu pyrrusowego zwycięstwa, by trwać. W poznawaniu siebie na nowo i konfabulowaniu z teraz osamotniona, spychana poza margines jednostka gubiąca szalę fechtunku. Znośne bycie, sfatygowane jestestwo i enigmatyczne czekanie na większą przydatność materii może spowodować lęk samego bycia i braku żądzy delektowania kolaborantami z aktówkami utytłanymi lepszością. Wydawać sądy i świadczyć o gabarytach prestidigitatorstwa kołaczącymi u bram czeluści, pozornego nagabywania do poprawy statusu quazi życie, nie godzi się przeciętnemu pogromcy mamideł, ale egzemplarz o sformułowanym wizerunku zawieszonego między Bogiem, a pojęciem prawdy może być umocnieniem wewnętrznej siły popychającej ku światu. Każdy dzień to niepodważalny dowód bratania się z sytuacją wymagającą radzenia sobie ze wszystkim, co dotąd było narzędziem scalającym to, co się posiada i to czego posiąść się nie jest w stanie.
Roztrzaskiwanie o skałę natarczywych ciągów przywracających maniakalne wizje powodując ich ponowne powoływanie do życia, staje się normalnością. Ciągle jednak możliwe jest szukanie nonsensów nadających życiu sens, sytuujących osobowość nastawioną na przeżywanie na drabinie bytu, a osoba charakteryzująca się wyrafinowaną prostotą potrafi łatwiej współistnieć na różnych gałęziach stworzenia. W harmonijny sposób tworząc więzi stanowiące imitację tego, co uzurpuje sobie miano rzeczywistości. Idealnie byłoby, gdyby człowiek już za życia czuł się tak, jakby sięgnął nieba. Nieco sfrustrowania i zniechęcenia materii, a przy tym pewność siebie i całkowicie świadome pogodzenie się, z jak odpowiedzialnym zadaniem musi się mierzyć zawsze przyczynia się do wzrostu i dojrzewania, stawiając na piedestale przykryte kurzem zapomnienia wartości. Wszystko, bowiem z czym przychodzi się mierzyć każdego dnia, staje się asumptem do rozważań na temat jego wolności. Bardziej wnikliwe analizy wewnętrznych przeżyć przejawiających się w optymistycznym i perspektywicznym spostrzeganiu, stają się motorem, o który nieustannie należy dbać. Obracając się w świecie różniącym się znacznie od wyobrażeń na temat jego wysublimowanego jestestwa oportunistyczne zmaganie się z czasochłonnym wizażem niebieskiego ptaka, powinno mieć wpływ na jakość fanaberii projektanta. Który może przyczyniać się do gałganowatego sposobu przezwyciężania lęków i trudności niepozwalających na zwyczajne funkcjonowanie. Budząc się widzieć sens, mieć siłę, nie! Budząc się chcieć stawać się na nowo każdego dnia, gonić życiodajny strumień, a siła sama przyjdzie i zostanie. Jeżeli nie pozwolimy jej odejść na zawsze. Bo, gdy człowiek zawiedzie nawet w murze znajdzie wyłom, żeby wyjść. Bywa, że środki zastępcze dla polepszenia kooperatywnego podejścia odseparowanych na własne żądanie, stają się przyczyną zakotwiczenia, tylko przez chwilę w danym porcie chwilowego przygnębienia, jednak najczęściej takie zachowanie to preludium do dalszego trwania w trzęsawisku. Niemożność wypłynięcia na powierzchnię, halucynogenne wizje przyprawiające o enigmatyczne postępowania przyczyniające się do zatracania zdrowego rozsądku, destrukcji ciała i duszy odchodzącej gdzieś w niebyt powodują, że mieszczański blichtr takiego eldorada staje się jeziorem marzeń profanum. Jedyne, co przychodzi na myśl to fragmentacja pieczołowicie zbieranych i zapamiętywanych krótkich przebłysków normalności. Jednak sens tkwi w tym, aby te kody kolekcjonować i czyścić od zapomnienia, wyznaczenie priorytetowych celów do realizacji i stopniowe łagodzenie konfliktów, przyczynia się do stymulacji i ożywienia deficytowego egzemplarza skazanego na konfrontacje z adwokatami Boga. A pojawić mogą się zawsze. Podstawa to wiara i zaufanie w lepsze jutro. Z narkomanii bywa, że wychodzi się długimi latami, nierzadko nie wychodzi się z niej wcale. Każdy dzień to walka, jeżeli w ogóle się ją podejmie. Obracanie zegarów czasu i wychodzenie naprzeciw złudom łatwego „życia”, bez pozorów prób i zaklinania nigdy więcej. Bytowanie ponad makabrycznym głodem, a niewyobrażalnym cierpieniem i zmaganiem się z własnym ciałem. Zatwardziałość uczuć będąca wynikiem osamotnienia i rozpaczy dziecka za traconym wciąż życiem, potęgująca nieumiejętność walki ze światem i bezsilność wobec losu, są niczym w porównaniu z odchodzeniem od ludzi. Bo to nie ludzie od nas odchodzą, to my od nich odchodzimy. Wzbudzając tylko najlepsze emocje… Te złe, albo nie całkiem dobre znikają w czeluści czytelniczej niepamięci i ulegają deklasacji. Gubiąc bieg zdarzeń żyjących samoistnie wokół wytworzonej rzeczywistości, będącej sumą zmiennych nastrojów i stanów, na których znoszenie skazany jest człowiek z racji upadku, obejmuje on zaszczytne miejsce zwane mianem „kociego grzbietu”. W takim położeniu może sprostać wielu o podwyższonej randze wymaganiom, jakie stawia na wyboistej drodze przeznaczenie, będące abstraktem priorytetowych założeń adwokatów Boga. Bo im więcej w życiu stracisz, tym więcej możesz w nim zyskać, kiedy staniesz na nogi nieustannie trzymając się zbawiennej poręczy. Przejrzysz na oczy zobaczysz w nich siebie i powiesz, że czujesz. Lęk, aby ponownie wszystkiego nie stracić. Strach, bo nigdy wcześniej nie poznałeś na co cię stać, radość zrodzoną z radości i miłość wypływającą z twojego nowo wyposażonego wnętrza. Wsłuchaj się w siebie, usłysz swój głos i pogódź się z ciszą. Ponownie ujrzysz piękno okalające rubaszne przedstawienie niegodne, by materializować ci teraz. Bratanie się z prawdą bywa przestrogą, jest drogowskazem i tęsknotą, by zaczynać na nowo, nieustannie zachłystując się sobą. Odłożyć ciężar winy i odpowiedzialności spoczywający na barkach, zająć się balastem pretendującym do miana cichej radości.