E-book
0.74
drukowana A5
38.54
Krwawa Intryga

Bezpłatny fragment - Krwawa Intryga

Objętość:
213 str.
ISBN:
978-83-8189-407-4
E-book
za 0.74
drukowana A5
za 38.54

Część 1 — Krwawa Intryga 1

Prolog

W niewielkiej, świeżo wykończonej łazience na piętrze jednorodzinnego domu stała wanna. Duża, z systemem masażu, produkcji piany i innymi nowoczesnymi bajerami. Cała skąpana we krwi. W środku leżało ciało. Ciało młodej, ładnej kobiety. Dość atrakcyjnej, ale nie wybijającej się mocno poza ogólnie przyjęte standardy. Leżała bezwładnie, oparta plecami o tył marmurowej wanny. Krótkie, brązowe włosy opadły jej na twarz, zlepione od ciemnej krwi. Przykryły jej okulary w cienkich oprawkach, za którymi kryły się pozbawione życia piwne oczy. Była naga i skąpana w kałuży własnej posoki. Ręce ułożyła wzdłuż ciała, a nogi wyprostowała. Jej niewielkie usta wykrzywiły się w wyrazie okropnego bólu. Widocznie przed śmiercią bardzo cierpiała. Skóra zdążyła już stracić ciepło i zszarzeć. Minęło więc trochę czasu, od kiedy jej serce przestało bić. Jednak nie to zwracało największą uwagę. Na szyi miała głęboką, poszarpaną ranę ciętą. Zupełnie jakby zadano ją niedokładnie, bez wyczucia i siły jakimś ostrym narzędziem. Gardło miała poderżnięte, a tętnice i żyły przecięte. To prawdopodobnie przyczyna jej śmierci. Wykrwawienie. Koło jej prawej dłoni leżał brudny od krwi kuchenny nóż. A na podłodze rozsypano kilka tabletek przeciwbólowych i usypiających. Do ściany wanny przyklejono niewielką karteczkę z napisanym odręcznie listem. Ubrania, które prawdopodobnie wcześniej z siebie zrzuciła, walały się po całym pomieszczeniu. Zupełnie jakby rozrzuciła je w specjalnie, z premedytacją, w nerwach i w obliczu stresu. W całym domu zgaszono światła, zamknięto okna i drzwi. Rolety zasunięto, a wizjer w drzwiach zaklejono czarną taśmą. Nagle na parterze zadzwonił telefon. Donośny dzwonek rozległ się echem po całym budynku. Jednak nikt nie mógł na niego odpowiedzieć.

Rozdział 1

— Czemu ona nie odbiera ode mnie połączeń? — zapytałem sam siebie, powoli czując, jak wypełnia mnie obezwładniający niepokój.
Chętnie bym sobie odpowiedział. Sam nie wiem, co mogło jej strzelić do głowy.
Westchnąłem. Zostawiłem jej jeszcze kilka wiadomości na pocztę głosową i zrezygnowany opadłem na fotel. Spojrzałem na mój drogi, elegancki zegarek. Wskazywał osiemnastą dwadzieścia dziewięć.
Powoli podniosłem się z siedziska i złapałem za kluczyki. Wiem, że nie powinienem był prowadzić, ale… Co właściwie zmienią te dwa małe drinki?
Wyszedłem z domu, uprzednio dokładnie zamykając za sobą drzwi. Podszedłem do swojego samochodu i szybkim ruchem otworzyłem drzwi. Obleciałem wzrokiem zdobione, skórzane wnętrze. Ciemny materiał idealnie kontrastował z białym lakierem. Uśmiechnąłem się do siebie. Warto było wydać fortunę na to cudeńko.
Zasiadłem za kierownicą i odjechałem. Do celu miałem jakieś pół godziny. Przynajmniej tyle wskazywały mapy Google’a. Mnie zdarzyło się jechać trochę szybciej. Daleko temu do szaleńczej jazdy. Po prostu uwielbiam delikatne skoki adrenaliny, kiedy nieco zbyt długo przytrzymuję stopę na pedale gazu.
Dojechałem jeszcze szybciej, niż zakładałem. Opuściłem pojazd i rzuciłem okiem na ekran telefonu. Nic. Żadnych połączeń, wiadomości czy czegoś w tym stylu. Cholera. Coś musi być na rzeczy.
Moja przyjaciółka, Sarna nie należała do osób, które potrafią nie odzywać się kilka dni, a potem wrócić jak gdyby nigdy nic. Zawsze odpowiadała na wszystko w przeciągu maksymalnie kilku godzin. Zawsze, przynajmniej dotąd. Podszedłem do jej posiadłości. Wpisałem kod do ciężkiej, metalowej bramy, która natychmiast się odsunęła. Ufała mi na tyle, żeby udostępniać mi takie rzeczy. Oczywiście ze wzajemnością.
Jej dom robił wrażenie. Duża, bogata, jednorodzinna budowla. Jak na razie zamieszkiwana tylko przez nią. Ale kto wie, może kiedyś sobie kogoś znajdzie.
Minąłem lśniący wóz Sarny, którego używała jedynie w kryzysowych sytuacjach i stanąłem przed solidnymi, drewnianymi drzwiami. Zapukałem raz, drugi, trzeci. Nikt nie odpowiadał. Zrezygnowany wyciągnąłem zapasowe klucze do jej mieszkania i otworzyłem je nimi.
W środku wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Jak zawsze, idealnie czyste, uporządkowane wnętrza zachwycały swoimi nowoczesnymi projektami. Bywałem u niej tak często, że znałem tam każdy kąt. Ale nawet ja nie potrafiłem odpowiedzieć na pytanie, gdzie ona jest. 
— Sarna! Jesteś tu? — krzyknąłem.
Bez odpowiedzi. Poważnie przestraszony obszedłem wszystkie pokoje, sprawdziłem każdy zakamarek jej domu w poszukiwaniu choćby śladu jej obecności. Nic. Została jedynie łazienka. Miejsce, do którego nie chciałem wchodzić.
Skłamałbym, mówiąc, że nie widziałem jej nagą lub w intymnych sytuacjach. Ale i tak wolałbym uszanować jej prywatność. Niezależnie od ewentualnej więzi między nami. 
— Sarna! — krzyknąłem znowu, uderzając w drzwi do łazienki.
Po raz kolejny bez reakcji.
Z niechęcią i strachem nacisnąłem za klamkę. I zamarłem. Leżała w wannie. Naga i martwa. Jej ciało pływało w kałuży własnej krwi, która lała się z dużej rany na szyi Sarny. Koło jej prawej ręki leżał nóż, a na podłodze rozsypano tabletki przeciwbólowe i usypiające.
Poczułem, jak wzbierają się we mnie ciężkie łzy. To… To nie może być prawda. Nie… Nie!

Rozdział 2

— Co my tu mamy? — zapytała, wyglądając przez okno. 
— Facet zgłosił samobójstwo jego przyjaciółki. Podobno znalazł jej ciało w łazience, jak przyjechał ją odwiedzić. 
— Nie powiedziała mu o takim czymś? — mruknęła nieco zdziwiona. 
— Ludzie są dziwni. — podsumowałem, parkując policyjny radiowóz na podjeździe.
Chwyciłem za służbowy pistolet i upewniłem się, że jest naładowany. Nie raz już taka z pozoru rutynowana i prosta akcja kończyła się strzelaniną. I chociaż praca policji pod wieloma względami różni się od tego, co serwują nam różne seriale i filmy, zwykle jedna rzecz pozostaje prawdziwa. 
— Idziesz już? — ponagliła mnie, obrzucając mnie zniecierpliwionym spojrzeniem.
Każdy z nas ma jakiegoś partnera.
U mnie trafiło akurat na Adriannę. Dojrzałą policjantkę, która lata młodości ma już za sobą. Kiedyś niewątpliwie śliczna twarz powoli zaczynała pokrywać się zmarszczkami, a idealna figura zatracać się na rzecz lekkiej nadwagi. Mimo to zachowała w sobie trochę jej dawnej urody. Piękne, kasztanowe włosy opadające jej na ramiona i pochłaniające, niebieskie oczy.
Tak, tak, zakochałem się w niej. I to nie głupią, prostą, szczenięcą miłością. Moje uczucie do niej zdążyło już wykiełkować, urosnąć i zmienić się w piękne, wysokie drzewo przez długie lata. Ale życie to nie love story z pięknym zakończeniem. Ja jestem zapadającym się w sobie pięćdziesięcioletnim pijakiem po dwóch rozwodach, a ona samotną matką, która pracuje całymi dniami, by zapewnić jej dzieciom dobrą przyszłość. Są raczej nikłe szanse, że odwzajemni moje uczucia.
Ale mimo tego wszystkiego nie potrafię powstrzymać się przed marzeniami o wspólnej przyszłości. Może kiedyś… 
— Już idę. — odparłem, wyciągając kluczyki ze stacyjki.
Opuściłem pojazd i odetchnąłem świeżym powietrzem. Zatrzymaliśmy się przed eleganckim, bogatym domem należącym pewnie do jakiegoś przedstawiciela tych wyższych sfer.
Adrianna podeszła do drzwi i zapukała. Odczekaliśmy chwilę, aż otworzył nam jakiś facet.
Młody, wysoki i wyjątkowo ładnie ubrany. Ale oprócz tego zapłakany i wyglądający tak, jakby ledwo trzymał się na nogach. Podpadające pod rude włosy opadły mu na czoło, kiedy spróbował otrzeć świeże łzy. 
— Dzień dobry, podkomisarz Marek Wojciechowski i podkomisarz Adrianna Nowicka z polskiej policji okręgowej. To pan zgłaszał znalezienie ciała? — powiedziałem głośno i powoli, chcąc upewnić się, że na pewno mnie zrozumie. 
— Tak, tak, to ja. — odpowiedział, plącząc się i zacinając. 
— Może nas tam pan zaprowadzić? — podjęła Adrianna. 
— Ee, jasne, jasne.
Zaprowadził nas do łazienki, równie ładnej i eleganckiej co reszta bogatego domu. Aż ciężko uwierzyć, że w tych ścianach doszło do takiej tragedii. 
— Ciało jest w wannie. — wskazał, chociaż nie było to konieczne.
W dużej, marmurowej wannie leżały zwłoki młodej kobiety, skąpane w kałuży krwi. Widoczna była głęboka rana cięta na szyi. Poza tym na podłodze rozsypano jakieś tabletki. 
— Wezwij techników, niech się tym zajmą. — poleciłem. Ona bez słowa wykonała polecenie. 
— Tak ją pan znalazł? 
— Owszem. Wszedłem do łazienki, a ona tak leżała… 
— A może pan dokładniej opisać, jak pan znalazł ciało? Co pan robił w jej domu? 
— Nie odbierała połączeń od jakiegoś czasu, więc zdecydowałem się do niej pojechać. W jej domu nikogo nie było. Przeszukałem cały, ale po niej ani śladu. W końcu wszedłem tu i… Zobaczyłem ciało, więc zadzwoniłem po was. 
— Jest pan jej partnerem? 
— Przyjacielem. — poprawił mnie. 
— Oczywiście. Jak pan dostał się do środka? Ktoś panu otworzył? 
— Mam klucze. Sama mi je dała, dawno temu. 
— Dobra… Dotykałeś ciała? 
— Nie, oczywiście, że nie. 
— Technicy będą za chwilę. — wtrąciła się nagle Adrianna. 
— Jak myślisz, to po prostu samobójstwo, czy ktoś jej w tym pomógł? — zwróciłem się do niego. 
— Sugerujecie, że to… Zabójstwo? 
— Nie możemy nic wykluczyć. Ta rana na szyi wygląda dość podejrzanie. Ale te tabletki… Dość pomieszane to, co nie? 
— Dokładnie. — mruknęła, schylając się i zrywając coś z boku wanny — List pożegnalny. 
— Czytałeś go? 
— Nie… Bałem się go dotykać. 
— Pozwolisz, że ja to zrobię. — chrząknęła i zaczęła czytać:
„Siódmy, przepraszam, że to wszystko tak się potoczyło.
Ale ja już nie mogę. Nie mogę tego dłużej ciągnąć.
Wiem, że nasz romans sporo dla Ciebie znaczy… Dla mnie też. Ale to nie może tak wyglądać.
Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie zostawisz swojej żony, by ze mną być. I nie próbuj zaprzeczać. Wiem, jak jest. Znam Cię jeszcze lepiej, niż myślisz.
To nie Twoja wina. Nie bierz tego do siebie. Błagam.
Spróbuj… Spróbuj jakoś się po tym pozbierać. Dobrze? Ehh…
Kocham Cię. I dobrze o tym wiesz. Ale… Jak już mówiłam, ja nie mogę tak żyć. Przepraszam. ~Sarna.”
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Zwykle właśnie tak kończy się nazywanie kogoś „przyjacielem”. Najpierw pojedyncza, niby przypadkową, a potem romansem.
Mężczyzna skrzywił się, oparł o ścianę i znowu zaczął płakać. Zrobiło mi się go szkoda. 
— Ktoś oprócz was wiedział o tym romansie? 
— Nie… Nie… Ukrywaliśmy się. 
— A pańska żona? Niczego nie podejrzewała? 
— Nie, absolutnie.
Adrianna wymieniła ze mną porozumiewawcze spojrzenie. 
— Pozwoli pan, że zabierzemy pana na komisariat? 
— Jasne, jasne…
Wyprowadziła go z mieszkania i zabrała radiowozem do siedziby policji. A ja zostałem tam, wpatrując się w bezwładną, martwą kobietę, oczekując na przyjazd posiłków.

Rozdział 3

— Mamy wyniki sekcji. — powiedziałem, rzucając papiery na biurko.
Siedzieliśmy z Adrianną w naszym wspólnym, malutkim biurze. Starczyło miejsca na zaledwie dwa biurka, po jednym dla każdego, komputery i regał na dokumenty. Pewnego dnia moja partnerka spróbowała urozmaicić trochę nudną przestrzeń tego pomieszczenia. Ale skończyło się na tym, że przyniesiony przez nią kwiatek usechł kilka dni później. Wygląda na to, że jesteśmy na to skazani. Pracować w do bólu monotonnym i pustym otoczeniu aż przejdziemy na emeryturę. Przynajmniej sprawy bywają ciekawe. 
— I co? — zapytała, odrywając wzrok od ekranu komputera.
Poprzedniego dnia przesłuchaliśmy jej przyjaciela. A raczej kochanka. Nie powiedział zbyt wiele. Zresztą, nie wyglądał jakby był w nastroju na takie rozmowy. Nie było sensu tego dłużej ciągnąć.
Żeby dalej prowadzić śledztwo w odpowiednim kierunku, musieliśmy znać powód jej śmierci. Czy to faktycznie samobójstwo, czy może… Ktoś pomógł jej w odejściu z tego świata. 
— Umarła z powodu wykrwawienia, koło dwudziestej trzeciej wczoraj w nocy. 
— Więc musimy sprawdzić, co wtedy robiła. Coś jeszcze? 
— No właśnie, słuchaj tego. Co interesujące, te tabletki to były środki nasenne i uspokajające. Dostępne tylko na receptę. Mocne, możliwie uzależniające. Stosowane tylko w wyjątkowych przypadkach. Ale… Ktoś wrzucił je do jej przełyku po jej śmierci. 
— Więc sugerujesz, że ktoś chciał upozorować samobójstwo, tak? 
— Dokładnie. 
— Więc robi się ciekawie. Mamy jakieś odciski palców? 
— Wyodrębniliśmy dwa. Jednak żaden z nich nie znajduje się w bazie. 
— Rozumiem, że odrzucamy wersję z samobójstwem? 
— Jeszcze na to za wcześnie. Najpierw ustalmy kto potencjalnie za tym stoi. 
— Ehh. — westchnęła, chwytając za kubek z kawą — Pokaż to.
Popchnąłem dokumenty w jej kierunku. 
— Mhm. — mruknęła, biorąc je i powoli przeglądając — Zapowiada się pracowity dzień.
*** 
— Siódmy! — krzyknęłam, podbiegając do niego — Co się stało?
Czekał na mnie przed budynkiem lokalnej komendy. Nie powiedział, o co chodzi ani co się stało. Po prostu kazał się odebrać i zawieść do domu. Jednak w jego głosie było coś, co kazało mi przypuszczać, że coś musi być na rzeczy. 
— Sarna nie żyje. — odparł po chwili cicho, opuszczając głowę.
Oczy miał zaczerwienione, jakby przed chwilą płakał. Jego garnitur był cały pogięty, a włosy potargane. Nie wyglądał najlepiej. Ale co mu się dziwić. 
— Co się z nią stało? — zapytałam, zdziwiona i przestraszona. 
— Popełniła samobójstwo. Podejrzewają też zabójstwo. 
— Chryste… To straszne. 
— Musimy o tym rozmawiać? — powiedział z wyczuwalnym wyrzutem w głosie. 
— Nie, oczywiście, że nie… Uh, mogę coś dla ciebie zrobić? 
— Zabrać do domu. — poprosił cicho.
Mimo tego przysunęłam się do niego i mocno przytuliłam. Strata przyjaciółki musi cholernie boleć.
Wtulił się we mnie nieco nieśmiało, jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Staliśmy tak jeszcze parę minut, aż w końcu odsunęliśmy się i wsiedliśmy do samochodu. Nie zadawałam już więcej zbędnych pytań.

Rozdział 4

— Ale… Co się stało?
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. 
— Próbujemy określić okoliczności jej śmierci. To prawdopodobnie samobójstwo, ale nie możemy wykluczyć też zabójstwa. 
— Zabójstwo? Samobójstwo? — powtórzyła cicho, cała blada i przerażona.
Zaczęła ciężko oddychać, a w jej oczach gromadziły się pierwsze łzy. 
— Wszystko dobrze? — zapytałem, próbując wymusić w sobie troskliwy ton — Dobrze się pani czuje? 
— Tak… Tak… Po prostu…
Złapała się za serce i upadła na kanapę. No pięknie. Tylko tego nam było trzeba. Kolejnego trupa. 
— Adrianna, wezwij pogotowie. — poleciłem — Niech oddycha, spokojnie. Czuje pani kłócie w klatce piersiowej? 
— T-tak…
Cholera. 
— Karetka już jedzie. A tymczasem proszę się wygodnie położyć. Wszystko będzie dobrze. 
— Co tu się dzieje? — rozbrzmiał nagle stanowczy, męski głos — Cholera, Monika! Co ci jest? 
— Słabo mi… 
— Proszę zachować spokój, wszystko będzie dobrze, naprawdę. — spróbowałem opanować sytuację. Z marnym skutkiem.

Rozdział 5

Z niechęcią popatrzyłam jak grube, metalowe drzwi windy otwierają się na moim piętrze docelowym. Naprawdę, wolałabym umrzeć z głodu, przemieszczając się ciągle w górę i w dół w tej ciasnej klatce niż wyjść tam, gdzie zmierzałam. Ale niestety. Nie było już odwrotu.
Znalazłam się na naszym piętrze. Cały jeden poziom oddany ręce Książkotworów. Otworzyliśmy tam swoje biura, kuchnię i stołówkę, dwie sale konferencyjne, pokój socjalny oraz toalety. Pomijając oczywiście przestronny hol, z którego można się dostać do poszczególnych pomieszczeń.
W zwyczajne dni uwielbiałam tę robotę. Mogłam się przy niej realizować — pisać, rysować, ale też spędzać czas z dobrymi przyjaciółmi i mężem. Na zarobki też nie mogliśmy narzekać. Pieniędzy starczałoby żyć wygodnie i w miarę luksusowo. Nie jak milionerzy, ale na pewno lepiej od większości społeczeństwa.
Odnosiliśmy spore sukcesy. Właściwie, po paru pierwszych książkach, które stały się bestsellerami, zyskaliśmy wręcz kultowy statut. Powoli rozszerzamy naszą działalność na branżę grową i filmową. Dyrekcja z Rubel, Shuvim i Dolly na czele planuje otworzenie nowej placówki. Większej, bardziej ekskluzywnej i mogącej pomieścić większą ilość ludzi. Nowy narybek na pewno się przyda. A premiami dla stałych pracowników też nie pogardzę.
Ale tamten dzień nie należał do tych zwyczajnych dni.
Poprawiłam elegancki, ciemny garnitur. Ten, który zakładałam tylko na specjalne okazje. Na ogól w firmie, obowiązuje całkowita dowolność w wybiorze ubioru roboczego. Ale wtedy nie mogłam wystroić się inaczej. 
— O, hej Nercia! — rzuciła Hiru w moją stronę, uśmiechając się. Z trudem odwzajemniłam uśmiech. 
— Cześć Hiru. — odparłam nieco zbyt cicho. 
— Stało się coś? — zapytała po chwili. 
— Muszę porozmawiać z Dolly, wybacz. — mruknęłam na poczekaniu, byleby uniknąć jej pytającego wzroku i ciekawości. Nie byłam gotowa powiedzieć jej prawdy.
Właściwie to nie planowałam, że zapukam do biura szefostwa. Ale tak już wyszło. Słowo się rzekło. No i, jakby pomyśleć, dobrze się złożyło. 
— Wejdź. — poleciła od razu Dolly zza zamkniętych drzwi — Otwarte.
Nacisnęłam klamkę i nieśmiało weszłam do środka. Ich biuro było duże, dobrze oświetlone i ewidentnie najładniejsze ze wszystkich. Stały tam trzy eleganckie, nowoczesne biurka. Przy jednym z nich zasiadła Dolly. Pisała coś na klawiaturze i przez chwilę nie odrywała wzroku od ekranu. 
— O co chodzi? — zapytała po kilku minutach, poprawiając okulary i patrząc na mnie. Widocznie skończyła to, nad czym pracowała. 
— O Sarnę. — wyznałam prawie szeptem. 
— A co z nią? — dopytała z zaciekawieniem. 
— Nie żyje. — powiedziałam krótko. 
— Boże… Co się stało? 
— Policja prowadzi dochodzenie. Siódmy znalazł ciało w jej domu. Podejrzewają samobójstwo lub… Zabójstwo. 
— Straszne… A co z nim? 
— Został w domu. 
— Mmm… Musimy poinformować o tym resztę. 
— Jasne… Możesz się tym zająć? Powinnam do niego zajrzeć, wiesz. 
— Rozumiem. Oczywiście, zrobię to. Straszna strata… 
— Dzięki… I… Jeszcze jedno. 
— Tak? 
— Policja pewnie będzie chciała nas przesłuchać, wiesz. Ostrzeż innych. Niech już się przygotują. 
— Tak, tak, dobra. Idź już. Siódmy cię potrzebuje. 
— Ta… Do zobaczenia.
Wyszłam z jej biura z opuszczoną głową i wybiegłam z budynku. Nie miałam siły.

Rozdział 6

Obudziłem się nagle. Przetarłem zmęczone oczy i niedbale poprawiłem włosy.
Bolała mnie głowa, brzuch, oraz chciało mi się wymiotować. Koło mnie, na niepościelonej kanapie leżało kilka pustych butelek piwa oraz nadpita flaszka wódki. No pięknie.
Spojrzałem na zegarek. Wskazywał wczesne przedpołudnie. Westchnąłem. Nie było sensu już iść do pracy. Szczególnie w takim stanie.
Doskonale pamiętałem, czemu wczoraj tak się upiłem. Śmierć Sarny była dla mnie zagadką. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego tak nagle? Albo… Kto jej to zrobił? Kto mógł zrobić coś tak strasznego?
Leniwie podniosłem się z łóżka i omiotłem wzrokiem salon. Na podłodze leżały moje ubrania, telewizor stał włączony, a duże okna otwarto na wylot.
Schyliłem się i pozbierałem swoje rzeczy. Wrzuciłem je z powrotem na siebie, nie zwracając uwagę na to, jak brudne były. I tak nigdzie nie wychodzę. A Nerka, mam nadzieję, przymknie na to oko. Przecież nie codziennie któreś z naszych przyjaciół popełnia samobójstwo.
Właśnie. Nerka. 
— Nerka! Jesteś tu? — krzyknąłem, powoli przechodząc z pokoju do pokoju.
Na stole w kuchni zostawiła kartkę. Moje serce zabiło mocniej. Czy to…?
„Wychodzę do pracy. Muszę im powiedzieć o… Sam wiesz czym. Wrócę za chwilę”.
Odetchnąłem z ulgą. Nie ma się czym martwić. Za chwilę tu będzie. Nie stracę jeszcze żony. Nie. Nie ma mowy.
*** 
— Mogę prosić was wszystkich o zebranie? — poprosiłam, patrząc na przechodzących pracowników — To ważne. 
— O co chodzi? — zapytała Hiru, patrząc na mnie podejrzliwie — W tej sprawie Nerka była u ciebie? 
— Tak. Zaraz wszystko wyjaśnię.
Przeczekałam kilka minut, w ciągu których wszyscy podwładni stanęli przede mną w dużym holu. Poprawiłam okulary, marynarkę i wyprostowałam się. U mojego boku stali Rubel i Shuvi. Oni wiedzieli. Reszta jeszcze nie. 
— Sprawa, o której chcę teraz powiedzieć, jest bardzo przykra i smutna. Pewnie doskonale pamiętacie Sarnę. Uśmiechniętą, pozytywną, zawsze chętną do pomocy. Pracowitą i twórczą. Oraz bardzo utalentowaną. Spod jej pióra wychodziły wspaniałe testy. Co bardziej spostrzegawczy na pewno zauważyli, że nie pojawiła się wczoraj i dziś w pracy.
Przerwałam na chwilę, by spojrzeć na ich pytające wyrazy twarzy, pełne niepewności i zdziwienia. Bo po co miałabym o tym wszystkim wspominać? 
— Niestety. Odeszła. Jej ciało znaleziono wczoraj, w jej domu. Dokładniej zrobił to Siódmy. Pojechał sprawdzić co się z nią dzieje. I odkrył zwłoki. Policja prowadzi już dochodzenie w tej sprawie. Podejrzewają samobójstwo lub nawet zabójstwo.
Zamarli. 
— Jeśli ktoś z was wie… Cokolwiek o tej sprawie, proszę, zgłoś się na komisariat. Najmniejsze informacje mogą naprawdę pomóc. A tymczasem… Oddajmy jej hołd minutą ciszy.

Rozdział 7

— Uff. — westchnąłem, opuszczając jej dom — Było intensywnie, co nie? 
— Fakt. — mruknęła — Ale w sumie, nie dziwię się babce. Też bym pewnie dostała zawału jakbym się dowiedziała, że moja córka została zamordowana.
Minęliśmy odjeżdżająca karetkę pogotowia i wsiedliśmy do naszego samochodu.
Na szczęście wszystko skończyło się szczęśliwie. Kobieta została przewieziona do szpitala na intensywną terapię, a jej mąż pojechał z nią. Niczego się nie dowiedzieliśmy, ale za to prawie zabiliśmy matkę ofiary. Super. 
— Nie wiem jak ty, ale ja mam już dość tego dnia. — powiedziałem, zapinając pasy i odpalając silnik. 
— Ja też. No i zjadłabym coś. Chyba pora na lunch. 
— Jedziemy gdzieś na obiad? — zapytałem, patrząc na nią z uśmiechem. 
— Hmmm… Właściwie, czemu nie. — odparła po chwili.
Przytaknąłem głową i zacząłem jechać. 
— Znam fajną restaurację w okolicy. Mały, rodzinny biznes. Dobrze karmią. 
— Niech zgadnę, Majewska z jej córką? 
— Owszem. Też tam bywasz? 
— Czasami mi się zdarza. Wiesz, jak mam już dość siedzenia w domu z dziećmi i wychodzę… Pobyć samej. 
— Ciężko jest być samotną matką? — podjąłem, zainteresowany. 
— Idzie przywyknąć. Na razie jeszcze nie jest tak źle. 
— Na razie? 
— Siedmio i pięciolatka. Grzeczne, potulne, ale jak zgaduję, z wiekiem im to przejdzie. 
— No tak. 
— Ale mimo to już teraz potrafią nieźle dać w kość. Ale cóż, trzeba jakoś przeżyć. 
— Zawsze chciałem mieć dzieci. — wyznałem po chwili. 
— Nie było szansy, co? 
— Bezpłodność. Zdiagnozowana, dopiero kiedy mój pierwszy związek zaczął się rozpadać. 
— Nie myśleliście o adopcji? 
— Ja tak. Ona nie chciała o tym słyszeć. Zresztą, dobrze, że się rozstaliśmy. 
— To nie była ta jedyna? 
— Ta… Przy kolejnych rozstaniach też tak myślałem. Aż przy drugim rozwodzie straciłem nadzieję, że w końcu ją znajdę. 
— Rozumiem cię. Miałam podobnie.
Westchnęliśmy i utkwiliśmy wzrok w zakorkowane ulice. Cisza, która zapadła między nami nie była tak nieprzyjemna, jak mogłoby się wydawać. Co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane. Więc przyszedł czas na ponure przemyślenia. 
— Jesteśmy na miejscu. — odezwałem się po kilkunastu minutach. 
— Dzięki za podwózkę. 
— I za obiad. — dodałem.
Uśmiechnęła się delikatnie. Opuściła mój samochód i weszła do środka lokalu.
Był niewielki, ale definitywnie miał swój urok. Wyłożone czerwoną cegłą ściany kontrastowały z drewnianą podłogą i jasnym sufitem. Wszystkie meble wykonano z ciemnych desek i kolorowej wełny. Wszędzie rozwieszono różne klimatyczne obrazy, a nastrojowe oświetlenie tylko potęgowało końcowy efekt. Za ladą stała młoda, uśmiechnięta kelnerka, przyjmująca zamówienie od młodej rodziny z jednym dzieckiem. Ruchu o tej porze nie było, mieliśmy więc sporo miejsc do wyboru. 
— Co zamawiasz? — zapytałem, kiedy zasiedliśmy do stolika w rogu restauracji. 
— Hmm… Spaghetti bolognese i lampkę czerwonego wina. A ty?
Przeleciałem wzrokiem po karcie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W końcu, po paru minutach, zrezygnowany, podniosłem głowę i odpowiedziałem: 
— To samo. Ale bez wina. — dodałem, widząc jej podniesioną brew. 
— Dobra. — mruknęła z delikatnym uśmiechem — Kelner!
Złożyliśmy zamówienia i poczekaliśmy kilkanaście minut na nasze posiłki. Kiedy je dostaliśmy, zjedliśmy powoli, rozmawiając. 
— Smakowało? — podjąłem, odsuwając od siebie pusty talerz. 
— Tak. Dzięki. — posłała mi ciepły uśmiech — A właśnie, kto płaci? 
— Ja. W końcu jestem facetem.
Parsknęła cicho, kiedy wstałem i położyłem odliczone pieniądze na ladzie. Kobieta za nią wzięła jej i oddała mi rachunek. 
— Idziemy? 
— Tak, chodźmy.

Rozdział 8

— Jeszcze raz dzięki za obiad. — powiedziała Adrianna, kiedy wróciliśmy do samochodu. 
— Serio nie ma za co. — odparłem.
Uśmiechnęła się, a po chwili zapytała: 
— Wracamy do biura? 
— Przydałoby się. — mruknąłem, włączając silnik — Przydałoby się przesłuchać jakichś bliskich tej martwej babki. Na razie mamy wyjątkowo mało zeznań. 
— Ale kogo? Rodziców nie będziemy męczyć w szpitalu. 
— Jeszcze raz jej kochanka? 
— Wątpię, że wyciśniemy z niego coś więcej. Przynajmniej na razie. 
— Przydałoby się sprawdzić jej otoczenie. Wiesz, z kim pracowała, z kim się spotykała i tak dalej. 
— Więc jedziemy do pracy. Tu masz adres. — wyciągnęła z kieszeni zgiętą kartkę i pokazała mi zapisany długopisem ciąg liter i cyfr. 
— Skąd ty to wszystko masz? 
— W przeciwieństwie do ciebie uważałam na przesłuchaniu. — odparła szyderczo. 
— Jasne, jasne. Jedziemy? 
— A mamy coś innego do roboty?
Nie odpowiedziałem i zacząłem jechać. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu.
Zatrzymaliśmy się przed wysokim, nowoczesnym wieżowcem. Ewidentnie miejsce, w którym siedziby mają innowacyjne, nowe, rozwijające się firmy. W których pracują młodzi specjaliści od swoich dziedzin, którzy zarabiają fortunę. 
— Wiemy w ogóle, na którym to jest piętrze? Bo wygląda na to, że jest tu ich sporo. — zauważyłem, podnosząc głowę do góry. Budynek ciągnął się na kilkadziesiąt metrów. 
— Nie. Ale się dowiemy. Co za problem. — odparła, dziarskim krokiem wchodząc do środka.
Uderzyło w nas chłodne powietrze pochodzące z klimatyzowanego sufitu oraz jasne i zimne światło. Wszystko wydawało się zbyt ostre, modernistyczne i nieprzyjazne. Wszyscy chodzili w dokładnie zapiętych garniturach i eleganckich sukienkach. Definitywnie nie nasz świat.
Podeszliśmy do miejsca wyglądającego na recepcję. Lub punkt informacyjny. Kto wie.
Zlustrowaliśmy wzrokiem siedzącego za ladą faceta. Krótkie, czarne włosy ściął na jeża, a piwne oczy skrył za grubymi szkiełkami okularów. Jak wszyscy inni wrzucił na siebie garnitur z wyszukanym krawatem w kratę. 
— Dzień dobry. Państwo umówieni? — zapytał, od razu patrząc na nas. 
— Nie, przyszliśmy się zapytać. Na którym piętrze znajduje się wydawnictwo Książkotworów? 
— Na dziewiątym. 
— Dobrze, dziękujemy.
Skinąłem głową i zwróciłem się w stronę windy. Adrianna poszła za mną. Nacisnąłem przycisk wezwania maszyny i odczekałem chwilę.
Kiedy wreszcie dotarła, otworzyła przed nami grube, metalowe drzwi ukazując niewielką, ale ładną przestrzeń. Wykończoną lustrami, połyskliwym srebrem i drewnem.
Adrianna wybrała odpowiednie piętro. Poruszaliśmy się w górę dość szybko. Innym znanym nam windom na pewno daleko do tego wyniku. 
— I jesteśmy. — mruknęła, kiedy dotarliśmy na górę.
Kiedy tylko drzwi się otworzyły podeszła do nas młoda kobieta. 
— Państwo z policji? 
— Zgadza się. 
— Jestem Dolly, jedna z dyrektorek naszego wydawnictwa. Zapraszam do gabinetu.

Rozdział 9

— Państwo pewnie w sprawie Sarny, dobrze myślę? — zapytała, usadawiając nas w swoim biurze. 
— Zgadza się. Wie pani? — odparła Adrianna, patrząc na nią. 
— Wszyscy wiedzą. — mruknęła tamta, chwytając w dłonie połyskliwy, plastikowy długopis. 
— Jak się dowiedzieliście? 
— Jeszcze dzisiaj przyszła Nerka i mi o tym wszystkim powiedziała. A ja opowiedziałam to reszcie. Wiecie, oddaliśmy jej honory, powspominaliśmy… W końcu była naszym pracownikiem. Wspaniałym pracownikiem. 
— Jak długo tu pracuje? 
— Zatrudniła się jakiś rok po powstaniu firmy. To jedna z tych, którzy wytrwali do dzisiejszego dnia. Miała całkiem wysoką posadę. Niezłe zarobki. Ludzie jej ufali. 
— Myśli pani, że mogłaby mieć jakieś powody do popełnienia samobójstwa?
Westchnęła, wyprostowała się lekko na fotelu i po chwili odpowiedziała: 
— Nie wszystko możemy zauważyć. Nigdy nie możemy być pewni, że dana osoba nic przed nami nie ukrywa. 
— Więc istnieje taka możliwość? 
— Tak. Zawsze istnieje. Ale w jej przypadku wydaje mi się to mało prawdopodobne. 
— Więc bardziej przekonuje panią wersja z zabójstwem? 
— Sama nie wiem. Z jednej strony ciężko mi uwierzyć, że odebrała sobie życie. A z drugiej… Że ktoś mógł jej zrobić coś takiego. Przykra i trudna sprawa. 
— I to bardzo. — wtrąciłem się. 
— Czy ktoś mógłby mieć jakiś motyw, by ją zabić? Jak pani myśli. 
— Poza firmą nie miała zbyt wielu znajomych. A wszyscy tutaj są… Dobrymi ludźmi. Nie zatrudniłabym nigdy przyszłego mordercy. 
— Ale sama pani powiedziała, że nie wszystko widać na pierwszy rzut oka. 
— Fakt. Być może to ktoś od nas. Ale ja bynajmniej nic o tym nie wiem. 
— Zmieńmy trochę temat. Wie pani, jakie Sarna miała relacje z Siódmym? 
— Byli przyjaciółmi. Bliskimi przyjaciółmi. Ale nic poza tym. On ma żonę, Nerkę. 
— Okazało się, że to nie tylko przyjaźń. 
— Sugeruje pani, że miał z nią romans? 
— Mówimy tylko fakty. Sam nam to wyznał. 
— O boże… 
— Wiedziała pani o tym? 
— Nie, absolutnie. Dobrze się z tym ukrywali. 
— A Nerka mogła o tym wiedzieć? Jak pani myśli? 
— Raczej nie. Sama ma przyjaciela, Sopla, więc myślę, że nie podejrzewałaby męża o coś takiego. Rozumiecie, jak to jest. 
— Jasne. Więc według pani Nerka o niczym nie wiedziała? 
— Raczej nie. Ale nie wiem, nie siedzę w jej skórze. 
— Dobra… Przejdźmy do innej sprawy. Wie pani, gdzie znajdowała się Sarna przedwczoraj, koło godziny dwudziestej drugiej? 
— Chyba wtedy wyszła z Nerką z imprezy firmowej. 
— Jakiej imprezy? 
— Skończyliśmy niedawno dość duży i ważny projekt. Postanowiliśmy więc jakoś to uczcić. 
— Wszyscy tam byli? 
— Nie. Sopel został w domu, bo już dwa dni chorował. A tak to Siódmy, Rubel, Kokos i Hiru musieli zostać i skończyć inny projekt. 
— Ktoś może to potwierdzić? 
— Paru świadków. Plus mamy nagrania z kamer. 
— Później je poprosimy. Przydadzą się w śledztwie. I dobra, mówi pani, że Sarna wyszła z Nerką mniej więcej o godzinie, w której zginęła. Trochę to podejrzane, prawda? 
— Tak, ale… To nie może być ona. 
— Przyjacielskie zapewnienia nie przywrócą jej życia. Musimy znaleźć sprawcę i go ukarać. 
— Dokładnie. Zresztą… Mogłaby mieć motyw. Okoliczności też. Jeśli wyszły same, wystarczyło, że zaprowadziłaby ją w jakąś ciemniejszą uliczkę i zabiła. A potem upozorowała jej samobójstwo, by odsunąć od siebie podejrzenia.
Dolly na chwilę zamilkła. 
— Sama nie wiem. Przesłuchajcie ją. Mam nadzieję, że to wszystko się wyjaśni. 
— Oczywiście, przesłuchamy ją w swoim czasie. A teraz poprosimy tamte nagrania. 
— Jasne, już.
Wstała i wyciągnęła spod biurka kilka płyt CD. Wszystkie podpisane czarnym markerem. 
— To będą te. — mruknęła, podając nam cztery z nich. 
— Dziękujemy. W razie czego odezwiemy się jeszcze. 
— Do widzenia. 
— Ta, do widzenia.

Rozdział 10

— No nieźle. — mruknąłem do Adrianny, wychodząc z wieżowca — Rozumiem, że idziemy przesłuchać żonkę tego jej kochanka? 
— A mamy inne wyjście? Z tego, co mówi ta, jak jej tam… — zawiesiła się, próbując sobie przypomnieć imię. 
— Dolly. — podpowiedziałem. 
— Właśnie. No ale wynika, że to raczej na pewno ona. Motyw ma. Sposobność też. Jakby to ode mnie zależało, to najchętniej wpakowałabym ją do klatki. Mniej roboty. — odparła z ironicznym uśmiechem. 
— Wygląda to dość oczywiście. Ale musimy domknąć sprawę na ostatni guzik. 
— Chce ci się? 
— Jeszcze nie jestem na emeryturze. Płacą mi za rzetelną pracę. A ja nie pozwolę, żeby ich pieniądze poszły na marne. 
— Pieniądze? Raczej grosze. — prychnęła. 
— Dopóki starcza mi na wódkę i papierosy nie mam powodów do narzekania. — uciąłem, wchodząc do samochodu — Wchodź. 
— Już, już. — mruknęła, siadając na siedzeniu obok — Czasami działasz mi na nerwy, wiesz? 
— Czasami? 
— Bywa, że przemówi przez ciebie prawdziwy dżentelmen — odparła z uśmiechem. 
— Skoro tak uważasz… To dobrze. 
— Mhm. Skup się na drodze.
***
Droga do komisariatu zabrała nam kolejne kilka dłuższych chwil. Ale kiedy w końcu dojechaliśmy na miejsce, wyskoczyliśmy z auta i powolnym krokiem udaliśmy się do naszego biura. Skłamalibyśmy, mówiąc, że nam się chce.
Otworzyłem drzwi i omiotłem pustawe i brzydkie pomieszczenie wzrokiem. Wyciągnąłem ze służbowej torby nagrania, po czym rzuciłem je na swoje biurko. 
— Ty jedź po nią, a ja zajmę się tymi nagraniami. Dobra? 
— Aż tak bardzo nie chce ci się ruszyć tyłka znad fotela? — zapytała z podniesioną brwią. 
— Przypomnij mi, kto tu jest od kontaktu z ludźmi? 
— A kto obiecał, że pewnego dnia spróbuje w tym swoich sił? 
— Cóż, ten dzień jeszcze nie nadszedł. 
— Dobra. Pojadę. — kąciki moich ust delikatnie się podniosły — Ale całe przesłuchanie poprowadzisz ty. Ja usiądę sobie obok z kawką i nie odezwę się ani słowem. 
— Spoko. Tu masz kluczyki. — odpowiedziałem, rzucając jej je. 
— Będę za chwilę. 
— Jasne. — przytaknąłem, zasiadając przed komputerem.
Po kolei przejrzałem wszystkie taśmy. Nie były najlepszej jakości, co nie zmieniało jednak faktu, że wszystko było widać jak na tacy. Siódmy i jego koledzy spędzili całą noc pracując, okazjonalnie rozmawiając i wychodząc do toalety na terenie ich biura. A koło dwudziestej drugiej Nerka faktycznie wyszła razem z Sarną. Nikt za nimi nie podążał. Reszta wyszła dopiero koło dwudziestej trzeciej. Oczywiste wnioski same nasuwały się na myśl. 
— Jestem. — oznajmiła Adrianna, podchodząc do mnie razem z Nerką — A panią zapraszamy do pokoju przesłuchań.

Rozdział 11

Usiedliśmy w małym, ciemnym pokoju przesłuchań. Ja z Adrianną po jednej stronie taniego, plastikowego stołu, a Nerka po drugiej.
Upewniłem się, że zamknąłem drzwi i włączyłem światło. Pojedyncza żarówka oświetliła niemrawym światłem pomieszczenie. 
— Pozwoli pani, że zadamy kilka pytań. — powiedziałem, patrząc w jej oczy. Zauważyłem w nich strach.
Adrianna założyła nogę na nogę, przytaknęła głową i pociągnęła łyka kawy. Widocznie nie rzucała słów na wiatr. 
— Jasne. Rozumiem, że chodzi o sprawę Sarny? — zapytała. 
— Zgadza się. Chyba, że ma pani coś jeszcze na sumieniu. — zażartowałem, chichocząc cicho. Mój śmiech odbił się echem bez żadnej reakcji. — Em, tak, więc możemy zacząć? 
— Tak, niech pan pyta.
Chrząknąłem, poprawiłem kołnierz służbowej bluzy i zapytałem: 
— Może zacznijmy nieco z grubej rury… Zabiła pani Sarnę? 
— Co? Nie! — odparła zaskoczona i poruszona. 
— Mhm… Mamy pewne dowody, które mogłyby wskazywać na pani winę. 
— Niby jakie? Jestem niewinna. Nic o tym nie wiem. 
— Mogła mieć pani motyw, mogła mieć pani okoliczności… 
— Jaki motyw do cholery? 
— Więc nie wie pani o romansie męża? 
— Uh? Co to ma do rzeczy? 
— Proszę odpowiedzieć. 
— Wiem. Ale nigdy nic bym jej nie zrobiła. 
— Więc jak pani wytłumaczy to, że tamtego dnia, z imprezy firmowej wyszły panie dokładnie w tym samym czasie. A kilka minut później Sarna zginęła. 
— Nie wiem! Naprawdę nie wiem. 
— Co pani zrobiła tamtej nocy po wyjściu z wieżowca? 
— Czekałam na Sopla. Mojego przyjaciela. Miał nas odwieźć do domu. 
— Według relacji Dolly pański przyjaciel leżał wtedy chory w domu. 
— Bo był chory. Dlatego mógł mnie odwieźć. Inaczej byłby na imprezie i nachlał się jak reszta. 
— No dobrze. Ile pani czekała? 
— Parę minut. Przyjechał i odwiózł mnie do domu. Tyle. 
— A co z Sarną? 
— Powiedziała, że musi jeszcze coś załatwić. Wróciła się do biura. 
— I tak po prostu ją pani puściła? 
— Nie ma pięciu lat. Jest dorosłym człowiekiem, chyba może podejmować świadome decyzje. 
— Była wtedy pijana? 
— Może trochę. Wie pan, nie zataczała się, ale kilka drinków zaliczyła. Jak każdy. 
— Więc odjechała pani z Soplem, kiedy Sarna wróciła do biura? 
— Tak 
— Ciekawe. Szczególnie, że wtedy zginęła. W budynku nikt nie zgłaszał napaści na nią, nikt nie zauważył śladów krwi. Wszędzie tam jest monitoring. Możemy to sprawdzić.
Zamilkła. 
— Nawet jeśli nic jej pani nie zrobiła i tak może grozić pani więzienie, za składanie fałszywych zeznań. 
— Mówię tylko prawdę. — mruknęła ciszej. 
— Jasne. No dobra, na dzisiaj tyle. — wstałem i zebrałem wszystkie moje papiery — Chociaż, nie. Jeszcze jedna rzecz. 
— Tak? 
— Musimy pobrać pani odciski palców. Na ciele Sarny znaleziono dwa takie ślady. Musimy sprawdzić wszelkie tropy. 
— Siódmego sprawdzaliście? 
— Tak. Jego odciski nie pasują. Więc pora na panią. Zapraszam. — mruknąłem, prowadząc ją do laboratorium.

Rozdział 12

— Halo? 
— Tak? 
— Słuchaj. Musimy zmienić plan. 
— Co się stało? 
— Cholera, w całym wieżowcu mają monitoring. Udowodnią, że Sarna tam nie wróciła. 
— Więc co robimy? 
— Powiedz, że pobiegła do sklepu naprzeciwko. 
— Po co? 
— Nie wiem, cholera jasna, wymyśl coś. Napić się musiała, żreć jej się chciało… Cokolwiek. 
— Dobra. Ale nie dowiedzieli się? 
— Nie. Nikt nie może się dowiedzieć. 
— Jasne. Trzymaj się. 
— Dzięki. I nawzajem.
*** 
— Dobrze ci poszło. — mruknęła Adrianna, puszczając mi oczko, jak po parunastu minutach wróciłem do biura. 
— Ale następnym razem też masz się odzywać, jasne? 
— Dobra, dobra. Chciałam tylko sprawdzić, jak sobie poradzisz. 
— Niczego nie przegapiłem? 
— Nie. A nawet jeśli, wezwie się ją jeszcze raz. Na razie musimy sprawdzić to, co już mamy. 
— A właśnie 
— Hm?
Wyciągnąłem spod pachy kilka stron dokumentów i rzuciłem je na jej biurko. 
— Jej odciski pasują do tych znalezionych na ciele ofiary. 
— Ciekawe. Bardzo ciekawe. 
— Założę się też, że sprawę z monitoringiem w wieżowcu też szybko rozwiążemy. 
— Wszystko powoli układa się w całość. 
— Dokładnie. Ale… Co robią tam jeszcze jedne odciski? Do kogo mogą należeć? 
— Może ktoś jej pomagał. Lub to ktoś z imprezy jej dotykał. 
— Musimy to sprawdzić. 
— Najpierw wyjaśnijmy ten monitoring. Będziemy to mieli z głowy. 
— Tak myślisz? 
— Skompletujmy dowody dotyczące Nerki, a potem zajmijmy się innymi podejrzanymi. 
— No dobra. — odparłem, chwytając za kluczyki — Rusz się. 
— Już, już. — parsknęła.
Zabraliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i wyszliśmy z biura. Wsiedliśmy do służbowego samochodu i podjechaliśmy znowu pod ten sam wieżowiec. Robota zaczynała się robić monotonna i nudna. Ale co poradzić? Takie życie. 
— Czego państwo potrzebują tym razem? — zapytał ten sam recepcjonista, kiedy zbliżyliśmy się do jego biurka. 
— Potrzebujemy przejrzeć materiał z kamer. Jesteśmy z policji. 
— Jasne, chwila. Państwo poczeka, dobrze? Skoczę po kierownika.
Chłopak rzucił na blat długopis, który trzymał w ręce, kiwnął głową do koleżanki ze stanowiska obok, by obsłużyła innych, po czym odszedł szybkim krokiem na lewo.
Po paru minutach usłyszeliśmy powolne, ociężałe kroki. Pracownik wrócił, idąc u boku wysokiego, otyłego mężczyzny. Na jego piersi przypięto plakietkę z napisem „Rafał Gorski — Kierownik”.
Miał krótkie, powoli szarzejące się włosy, które częściowo stracił. Twarz miał widocznie przemęczoną i zirytowaną. Podkrążone, zielone oczy zapadały się w oczodoły, skóra lekko obwisła, a uśmiech stracił swój śnieżnobiały blask, jakim niewątpliwie świecił przed laty. Mimo to starał się przybrać dobrą minę do złej gry, wykrzywiając usta w sztucznym, przyjaznym grymasie. 
— Dzień dobry, jestem Rafał Gorski. Kierownik naszego wieżowca. W czym mogę pomóc? 
— Jesteśmy z policji. Potrzebujemy materiału z kamer z przedwczoraj. Dałoby się to jakoś załatwić? 
— A, państwo z policji. Proszę za mną do biura ochrony, zajmiemy się tym.
Machnął na nas ręką i zaczął prowadzić. Przeszliśmy najpierw przez zatłoczony hol, a potem skierowaliśmy się mniej uczęszczanym, wąskim korytarzem. 
— Zapraszam tutaj. — oznajmił, wskazując na drzwi na końcu korytarza.
Mężczyzna otworzył je i wpuścił nas do środka. Znaleźliśmy się w niewielkim, cuchnącym papierosami pomieszczeniu. Znajdowało się w nim duże biurko, a na nim trzy komputery stacjonarne. Dodatkowo plastikowy stojak pełen podpisanych płyt CD. Takich, jakie miała Dolly w swoim biurze. 
— Hej, Darek, możesz pokazać państwu materiał z przedwczoraj? — zwrócił się do faceta siedzące przy jednym z komputerów. Na jego bluzie napisano „ochrona”. 
— A dokładniej mają może państwo jakieś konkretniejsze godziny? — zapytał się nas, zwracając na nas wzrok. 
— Koło dwudziestej drugiej, dwudziestej drugiej trzydzieści. 
— Mhm, chwila…
Wpisał coś na klawiaturze, szukał przez kilka minut, po czym odsunął się lekko i powiedział: 
— Pokazuję obraz w przyśpieszonym tempie. Widzą państwo? 
— Tak 
— Dobra… Tu widać jak dwie kobiety wychodzą… A potem koło dwudziestej trzeciej wychodzi kilkoro ludzi. 
— Może pan powtórzyć?
Bez słowa wykonał polecenie.
Faktycznie, Sarna nie wróciła się do budynku. Więc Nerka kłamała. 
— Dobrze, tyle chcieliśmy zobaczyć. Dziękujemy.

Rozdział 13

— Już jestem! — krzyknęłam, otwierając główne drzwi. 
— I jak było? — zapytał Siódmy, patrząc na mnie z ciekawością.
Westchnęłam cicho. Ściągnęłam skórzaną kurtkę i zawiesiłam ją na wieszaku w dużej, drewnianej szafie. Zrzuciłam ze stóp szpilki i założyłam na nie wygodne kapcie i przeszłam do salonu.
Siódmy ciągle leżał na kanapie, przykryty cienkim, brązowym kocem. Koło niego leżały kolejne butelki wysokoprocentowych napojów. Wszystkie puste lub przynajmniej częściowo opróżnione.
Oczy miał podkrążone i zaczerwienione. Nie wyglądał najlepiej. Ale to nie był mój największy problem. 
— Źle. — odparłam krótko, rzucając niewielką torebkę na podłogę. 
— Co się stało? — mówiąc to, podniósł się do siadu. 
— Jestem główną podejrzaną. Mają na mnie mnóstwo dowodów. 
— Jakich dowodów? 
— Srakich. — splunęłam, wyraźnie zirytowana. 
— Cholera, co ci się dzieje? 
— Nie domyślasz się, co? — rzuciłam w jego stronę ironicznym tonem — Myślisz, że czemu mnie podejrzewają? Czemu miałabym mieć motyw?
Zamarł. 
— Wiesz o…? — nie dokończył i utkwił wzrok w ziemi. 
— Tak, wiem. Doskonale wiem, że pieprzyłeś się ze swoją przyjaciółeczką, myśląc, że o niczym nie wiem. 
— Przepraszam. To nie miało tak być…
Próbował się tłumaczyć, ale ciągle tylko plątał się i mylił. 
— A jak miało być? Co, miałam nigdy się nie dowiedzieć? Tak miało wyglądać nasze życie? 
— Chcieliśmy ci powiedzieć. 
— Niepotrzebnie. 
— Jak się dowiedziałaś? 
— Przyłapałam was na gorącym uczynku jakieś dwa tygodnie temu. Myślisz, że to przyjemny widok? 
— Nie, ale… 
— Ale co? 
— To samo tak wyszło. Nie chcieliście. 
— Gdybyście nie chcieli, to nie wylądowalibyście w łóżku. Skończ pierdolić. — krzyknęłam. Naprawdę działał mi na nerwy.
Cała złość, którą gromadziłam w sobie przez ten czas, wreszcie znalazła upóst. 
— Nie rozumiesz. To nie takie proste. 
— Czego niby nie rozumiem? Co? 
— To było silniejsze od nas. Nic nie mogliśmy na to poradzić. 
— Mhm. Jasne. Ile to trwało, co? Pochwal się, ile żyłam w kłamstwie. 
— Pół roku 
— Brawo. Po prostu brawo. Wiesz co? Ja myślałam, że przysięgaliśmy sobie wierność. Ale widać ile z tego wyszło. 
— Nerka, cholera, przepraszam! 
— W dupę sobie wsadź te twoje przeprosiny. Myślisz, że tak po prostu o tym zapomnę i wszystko będzie jak dawniej? 
— Chciałbym, żeby tak było. 
— Bo co? Bo ona zdechła? — splunęłam na podłogę. 
— Nie mów tak o niej! 
— Bo co? No dawaj, co mi zrobisz?
Spróbował wstać, ale stracił równowagę i upadł. Zamortyzował upadek, opierając się rękami, jednak i tak dość ciężko uderzył się w głowę. Jęknął z bólu, podniósł na mnie wzrok i wykrzywił się. 
— Aż tyle wypiłeś? 
— A co? Nie mogę?
Nie odpowiedziałam. Podałam mu rękę i pomogłam wstać. Mimo wszystko jest moim mężem. I przede wszystkim człowiekiem. Każdemu należy się taki prosty, pomocny gest. Nieważne co zrobili. 
— Dzięki. — mruknął, siadając niezdarnie. 
— Nawet najgorszemu wrogowi bym tak zrobiła, więc nie bierz tego zbyt osobiście. — dodałam sarkastycznie. 
— Musisz? 
— Co muszę? Być wściekła z totalnie uzasadnionego powodu? 
— Przez te dwa tygodnie udawało ci się to ukrywać. Teraz też możesz. Przynajmniej chwilę.
Zbliżyłam się do niego i z całej siły uderzyłam go w policzek. Co jak co, ale tym totalnie przegiął. 
— Jeśli ci się to tak nie podoba, to tam są drzwi. — wskazałam w kierunku korytarza. 
— I co, wyrzucisz mnie? 
— A wiesz co? Z miłą chęcią to zrobię. Wynoś się.
Powoli i chwiejnie podniósł się z kanapy i odszedł. Jednak za nim nacisnął klamkę i otworzył drzwi, powiedział: 
— Jeśli to byłaś ty, to nigdy ci nie wybaczę. Poślubiłem kobietę, a nie mordercę. Żegnaj.
Po tych słowach wyszedł i trzasnął drzwiami, zostawiając mnie samą ze swoimi wyrzutami sumienia i przemyśleniami.

Rozdział 14

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 0.74
drukowana A5
za 38.54