E-book
10.29
drukowana A5
36.7
Krucjata Cienia

Bezpłatny fragment - Krucjata Cienia


4.8
Objętość:
184 str.
ISBN:
978-83-8369-417-7
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 36.7

„Świat jest rządzony przez zupełnie inne grono figur, niż sobie wyobrażają ci, którzy nie znają kulis — Beniamin Disraeli, premier Wielkiej Brytanii

Prolog

Zabił, choć tak naprawdę nie wiedział, kto pociągnął za spust. Pistolet dostał w siedzibie rosyjskiego FSB, a wskazówki jak znaleźć ofiarę dostarczyło mu CIA. Teraz patrzył, jak ciało idzie na dno morskiej zatoki, z przywiązanymi do nóg ciężarami. Ethan czy Igor pozostało bez odpowiedzi, był podwójnym agentem, w dwóch różnych wywiadach. Jednak cel, jaki miał, to doprowadzić sprawę do końca, tak aby koszmar się nigdy nie powtórzył. Spojrzał jeszcze raz na zatokę, podróż powrotna w łodzi podwodnej, którą przypłynął wraz z ofiarą, nie wchodziła w grę.

— Śmierć za śmierć — pomyślał, kiedy odchodził z miejsca zbrodni.

Schował pistolet do kabury, udając się w głąb lądu. Mimo że był na odludziu Australijskiego kontynentu, bez trudu znalazł transport, lokalni aborygeni za sowite wynagrodzenie, dowieźli go do najbliższego lotniska. Samolot pasażerski, do którego wsiadł, kursował codziennie do Singapuru. Potem już było łatwiej, dotarł do Moskwy, gdzie mógł zameldować, swojemu szefowi wykonanie zadania. Igor Woronin starał się jak mógł, by awansować na szefa FSB. Nie mógł przypuszczać, że okazja nadarzy się już za kilka miesięcy.

Rok 2022 kończył się połowicznym sukcesem, choć udało się wyeliminować, większego wroga to nadal wojna wywiadów trwała. Woronin nie czekał więc zbyt długo, rozkaz wyjazdu do USA dostał od razu. Wsiadając do samolotu z Moskwy do Nowego Jorku, znów zmienił tożsamość, lądując w Stanach jako agent CIA, Ethan Shaw.

Kolejny etap pasjonującej walki, właśnie się rozpoczynał. Organizacja NWO, z którą próbowali się uporać, zarówno Rosjanie, jak i Amerykanie, była w rozsypce. Jej przywódca, pragnący zabijać ludzi w imię Covid-19, zniknął.

Rozdział 1

Styczeń 2023, Australia, Rosja


Słońce już było w zenicie. Dwóch młodych chłopaków, przyjaciół od wielu lat, wybrało się nad brzeg wschodniego wybrzeża Australii. Miejsce, jakie wybrali na połów, było niewielką zatoką. Wrzynającą się w głąb lądu, często niedostępną dla wielu śmiałków. Jeśli w ten region zapuszczali się turyści, musieli uważać. Liczne skupiska krokodyli, stawały się śmiertelną pułapką. Jednak młodzieńcy byli wychowani w duchu życia zgodnie z matką naturą. Przeszli bezpiecznie około 2 km na południowy zachód, mijając pozostałości drewnianych zabudowań i zniszczonej przystani. Deski skrzypiały, pamiętając jeszcze czasy wojny światowej. Ich podróż trwała niecałe piętnaście minut. Rozstawili wędki i nałożyli przynętę, by po kilku chwilach zarzucić ją do wody. Miejsce, jakie wybrali, obfitowało w ryby, nie czekali więc zbyt długo na branie. Jedna po drugiej ryby wpadały do wiadra z wodą, które w błyskawicznym tempie się zapełniało. Czas biegł leniwie, zamiast zegara odmierzany kolejną złowioną zdobyczą. W pewnym momencie jeden z młodych wędkarzy zauważył, że spławik znów się zanurzył w wodzie. Jednak tym razem nie wypłynął, co by oznaczało, że kolejna ryba podjęła walkę. Zdumiony pociągnął wędkę, żyłka naprężyła się mocno, ale napotkała na opór. Wydawało się, że haczyk zaczepił się o coś na dnie, co bardzo zaniepokoiło młodego Aborygena. Szarpnął wędką jeszcze raz, tym razem poczuł ciężar, który sugerował, że coś dużego złapało się na przynętę. Powoli zaczął obracać kołowrotkiem, nie chciał zerwać ani żyłki, ani zgubić trofeum. Kiedy pojawił się spławik, obaj młodzieńcy zaniemówili. Wpatrywali się w zdobycz jak zauroczeni magią. Na końcu żyłki nie było pokaźnej ryby, tylko ludzka czaszka dorosłego człowieka. Chłopcy na widok resztki włosów, uzębienia i wyłupiastych oczodołów rzucili sprzęt. Chwilę stali jak sparaliżowani, po czym zaczęli biec w stronę wioski. Dystans dwóch kilometrów pokonali w około 6 minut. Lekko łapiąc oddech, dobiegli do domu, gdzie w drzwiach stał zdumiony ojciec.

— Chłopcy co się stało? Czy gonił was krokodyl? Ile razy mówiłem, gdzie można spokojnie łowić, a gdzie są ich żerowiska!

— Nie tato — odparł jeden z młodych wędkarzy, łapiąc łapczywie oddech, próbował wykrzesać kolejne słowo — znaleźliśmy ludzkie szczątki! Tam za starą przystanią! Tam, gdzie byli ci Niemcy!


***


Broome to miasto na północnym wybrzeżu Australii, nieformalna stolica hrabstwa, była największym centrum hodowli pereł. Głównie dzięki turystom z Japonii, amatorom nurkowania, stało się znane na cały region tego globu. Zazwyczaj liczące około 11 tysięcy mieszkańców. W sezonie noworocznym zmieniało się w centrum rozrywki dla bogatych ludzi. W styczniowe popołudnie temperatura tu nieco zelżała, utrzymując jednak nadal 28 stopni Celsjusza. Właśnie do swoich kwater wracali poławiacze pereł, zawodowcy, jak i amatorzy mieli się czym chwalić. Łupy były obfite. Lokalni handlarze, już od samego nabrzeża, nagabywali każdego by za dobrą cenę, dobić targu na tym „lokalnym złocie”. Kto pierwszy raz nurkował, zachłyśnięty sukcesem, był podatny by za niską cenę, oddać swój łup, aby za chwilę przepić pieniądze, w pobliskich barach.

Zawodowcy jednak nie łapali się na sztuczki tubylców. Skrzętnie pakowali swoje zdobycze, by za chwilę nadać je samolotem towarowym. Czas w Broome im bliżej wieczoru zaczynał się wydłużać. Z godziny na godzinę, w pobliskich barach zaczynała grać muzyka. Alkohol lał się strumieniami, a rozweseleni turyści wymieniali się historiami z mijającego dnia. Późnym wieczorem sielanka i humor rozlały się już na dobre w uliczkach Broome, kiedy to do jednego z barów wszedł miejscowy młody policjant. Skończył właśnie dyżur na posterunku i chciał się nieco zrelaksować. Barman na jego widok wyjął szklankę i nalał Whisky z Colą. Policjant jednym łykiem opróżnił jej zawartość i wskazałby barman, nalał kolejną porcję.

— Czy to prawda, że znaleźli trupa w Djarindjin? — zapytał barman, kiedy policjant przechylał kolejną szklankę trunku.

— Tak, jakieś dzieciaki z tej wioski wyłowiły czaszkę człowieka. Jeszcze

cholera miała włosy. Mamy przez to masę roboty papierkowej. Podobno jedzie do nas jakiś ważniak z Sydney. Parszywie zaczął się ten nowy rok jak nie SARS to teraz to…

— Co ma Sydney do trupa w wiosce Aborygenów?

— Nie mam, zielonego pojęcia. Jutro muszę tam jechać, by nadzorować całą sprawę. — odparł młody policjant i pokazał ruchem ręki, by barman nalał mu kolejną porcję Whisky.

Wypił trunek jednym haustem, rzucił pieniądze na blat i chwiejnym lekko krokiem wyszedł z lokalu. Na ulicach Broome tłum, bawił się już w najlepsze,


***


Rok 2023 dla Rosji był nową kartą w dziejach. Kraj ten trzymany przez wiele lat w uścisku dyktatora, nagle zmieniał swoje oblicze. Po informacji o nagłej śmierci prezydenta Rosji, człowieka z KGB, dla tego wielkiego kraju nadchodziły zmiany. Wreszcie miała zagościć tam demokracja, w stylu zachodniej cywilizacji. Wybory na nowego przywódcę wygrał bez przeszkód, młody Aleksandr Volkov. Syn oligarchy, z bogatego domu wspierany przez biznesmenów amerykańskiej rodziny Roth, pokonał wszystkich oponentów, by wspiąć się na sam szczyt. Choć świat zachodni, nie znał go wcale, o jego reklamę i potrzebne fundusze na kampanię, zadbał Ben Roth. Najmłodszy członek, wielkiej rodziny finansistów z USA. Snuł się niczym cień młodego Volkova, od samego początku, kierując go na właściwe tory polityki. Sukces w wyborach młodego Rosjanina był zarazem sukcesem całej finansjery Roth. Ta rodzina od wielu pokoleń pojawiała się tam, gdzie trzeba było zaprowadzić, nowy porządek świata. Jej przodkowie finansowali Napoleona, kiedy podpalał świat, nazistów, kiedy zdobywali Europę. Sam Ben w latach 2019—2022 pożyczał pieniądze Unii Europejskiej, by ta miała za co kupić szczepionki na SARS-COV-2. Ludzie, rzadko wychodzący z cienia, unikający blasku fleszy i kamer, byli jednak wszędzie tam, gdzie można było zarobić.

Pierwsze pół roku w Rosji minęło Aleksandrowi, beztrosko i lekko, odbierał on bowiem same gratulacje. Epidemia SARS nagle zniknęła jak zaczarowana, granice zostały otwarte, a świat zaczął znowu oddychać bez masek. Nikt tak naprawdę, już nie zastanawiał się, jak to było możliwe, że omal nie zaczęto zamykać ludzi w więzieniach za brak szczepienia. Młody prezydent Rosji, dzięki nowym regulacjom WHO, mógł swobodnie podróżować i przedstawiać się światu. Brylował na salonach niczym celebryta, ocieplał stosunki z zachodem, stawiając Rosję nie w roli złej dyktatury, a dobrego wuja „Saszy”.

Nad Europą nastał poranek, kiedy samolot Ił-96-300PU wiozący Volkova, przecinał przestrzeń powietrzną kontynentu. Za około sześćdziesiąt minut miał rozpocząć zniżanie na lotnisku pod Moskwą. Ten mocno zmodyfikowany poradziecki samolot, był niczym Air Force One w USA. Tym razem maszyna z prezydentem Rosji wracała ze spotkania, jak to mówiono w kręgach politycznych, z „Panem T”, czyli głową Stanów Zjednoczonych. Milionerem, ekscentrycznym biznesmenem, o twardym charakterze, nielubianym w świecie finansjery. Rozmowy, jakie prowadzono, dotyczyły roli WHO. Po niedawnej Epidemii prezydent USA rozpoczął proces wyjścia, jego kraju z tej organizacji. Był bowiem przeciwnikiem szczepień, sceptykiem odnośnie do wirusa SARS, twierdził, że w 2022 roku, mógł schwytać mitycznego Nicolasa Shamba. Jak mówił prezydent USA, ta osoba była szefem organizacji NWO, która chciała wprowadzić Ostateczne Rozwiązanie, za pomocą spreparowanych szczepionek.

Samolot Ił-96 właśnie znajdował się nad Polską, kiedy w kabinie Prezydenta Volkova, zadzwonił telefon satelitarny. Wyglądająca nieco, jak stara, wojskowa radiostacja puszka, brzęczała i mrugała czerwoną lampką. Świeżo upieczony szef, największego kraju podniósł aparat i nacisnął guzik, w słuchawce odezwał się piskliwy, dziecięcy głos:

— Chyba mamy Problem Aleksandr, nasz człowiek w Australii donosi, że odnaleźli „dziadka”. Rozumiesz, co to oznacza?

Volkov próbował zebrać myśli i łapać oddech, serce zaczęło mu bić nieco szybciej.

— Skąd wiadomo, że to on? — wycedził po kilkunastu sekundach

— Znaleźli sygnet z symbolem naszej organizacji. Trzeba odnaleźć tego błazna z NWO. Płynęli razem na pokładzie łodzi podwodnej, uciekali jak szczury przed CIA. Po tym, jak spopielił on, prawie całą swoją organizację. Zginęli na Nusa Penida, główni ludzie, którzy mieli objąć stanowiska w światowej polityce.” Dziadek” z nimi płynął, ale zostawili go na łodzi. Miał mieć nasz transport poza całą grupą. Niestety nie dojechał na miejsce docelowe — referował głos w słuchawce telefonu.

— No to się odnalazł, cholera jasna. Trzeba natychmiast zatuszować sprawę. Ledwo co objąłem urząd w Moskwie, a już trzeba będzie zmieniać plany — odparł Volkov i dodał — Rosja nie może nam się wywinąć!

— Nasz człowiek na razie pilnuje spraw. Australia musi zostać pod naszą kuratelą.

Obaj bez słowa więcej, rozłączyli się. Jednak Aleksandr jeszcze minutę, trzymał mocno zaciśniętą w dłoni słuchawkę. Zdawał sobie sprawę, co oznaczało, odnalezienie zwłok i jakie skutki może to spowodować w Nowym Porządku Świata.

Samolot łagodnie wylądował na lotnisku pod Moskwą, gdzie prezydent Rosji przesiadł się do limuzyny. Samochód zawiózł go prosto na Kreml, tam czekali już ministrowie i generałowie. Na baczność witali go z wielkimi honorami i wysłuchali raportu z wizyty w USA. Po dwugodzinnej naradzie wszyscy wrócili do swoich spraw. Wówczas Aleksandr mógł odpocząć, nalał sobie kieliszek wódki i wypił bez popitki. Trunek rozgrzał go tylko na chwilę, ale nic więcej. Nie rozwiązał problemu, jaki pojawił się nagle, bez ostrzeżenia w Australii.


***


Policyjny Jeep przemierzał z wielkim łoskotem, Australijską drogę w kierunku północnym. Młody Jack Mitchell, policjant z posterunku Broome, jechał do Djarindjin. Dwieście kilometrów kamienistej trasy, samochód pokonał w niecałe dwie godziny. Słońce już było w zenicie, kiedy Mitchell wjechał do wioski Aborygenów. Kierował się ku zatoce, gdzie wedle informacji, jakie posiadał, młodzi wędkarze „złowili” coś nietypowego niż zwykła ryba. Po kilometrze droga Eleventh Rd się skończyła, auto wyjechało na plaże, ale nie ugrzęzło w piasku. Napęd na cztery koła zadziałał i samochód z łatwością przejechał jeszcze dwa kilometry. Kiedy Jack minął stare zabudowania przystani, jego oczom ukazała się duża grupa aut oficerów śledczych, teren zabezpieczony policyjnymi taśmami, a nawet dwa auta, Australijskiej Tajnej Służby Wywiadowczej.

— Co tu do cholery robi Wywiad? — zdziwił się Mitchell.

Zatrzymał samochód i wysiadł wprost na piasek, nogi mu ugrzęzły w lekko podmokłym terenie. Nikt z grupy śledczej, nawet nie zauważył jego przybycia, kompletowano kości i resztki ubrań denata, a psy tropiące przeszukiwały teren. Przez chwilę, miał wrażenie, że jest tu niepotrzebny, ale w tym momencie podszedł do niego ubrany w ciemny garnitur, wysoki, niebieskooki blondyn.

— Jestem Daniel Walker z ASIS, dowodzę tu śledztwem. Jak mniemam pan przyjechał z Broome?

— Tak, jestem tu z polecenia hrabstwa — odparł Jack Mitchell i dodał — czy mogę się do czegoś przydać?

— Nasza agencja przejęła już sprawę tego znaleziska, Pan jako miejscowy Policjant musi zabezpieczyć teren, zanim zwłoki przewieziemy do Sydney.

— Do Sydney?

— Tak, mamy polecenie rządowe to sprawa wagi państwowej, ale proszę sobie nie zawracać tym głowy i wykonać to, o co poprosiłem.

Jack już więcej, nie pytał, tylko ruszył w kierunku grupki gapiów, by ich przegonić. Nie protestował z agentem ASIS, w hierarchii podlegał pod niego i jakikolwiek sprzeciw, mógł się dla niego źle skończyć. Kiedy wykonał kilka drobnych zadań, postanowił się nieco rozejrzeć po terenie znaleziska. Jedyne co mu się rzuciło w oczy, to zabudowania starej przystani i resztki pomostu. Ta rzecz, która pasowała do mrocznego wizerunku sprawy, zaciekawiła go bardzo. Podszedł do pomostu, który lekko się unosił na falach zatoki. Deski już były zniszczone, dlatego Mitchell nie ryzykował spaceru i wrócił na miejsce zbrodni.

Zapadał wieczór, kiedy ostatnie ślady zostały zbadane i ostatnie elementy szkieletu skompletowane, w specjalnych pojemnikach. Jeden po drugim, śledczy znikali z miejsca. Agenci wywiadu jako ostatni wsiedli do swoich czarnych Fordów i odjechali, w kierunku pobliskiego lotniska polowego. Tam szczegółowo, nadzorowano załadunek skrzyń do samolotu transportowego. Kiedy zakończono całą operację, pilot uruchomił silniki i maszyna wystartowała w kierunku południowo wschodnim, znikając za horyzontem.

— Dziękujemy za pomoc — Daniel Walker, wycedził w kierunku Mitchella i wsiadł do auta, ruszając z impetem.

Jack jeszcze stał przez chwilę, zastanawiając, się co tak naprawdę tu widział. W Broome coś znaczył jako Policjant, dziś był jak dozorca, pilnujący porządku na ulicy. Wsiadł do auta i miał już uruchomić silnik, kiedy do samochodu podszedł starszy mężczyzna. Rysy twarzy wskazywały, że nie jest to rodowity Aborygen, raczej Europejczyk.

— Czy możemy porozmawiać Panie funkcjonariuszu? — zapytał

— W jakiej sprawie? — odparł Mitchell

— Wiem, kogo tam znaleźli.


***


Samolot pasażerski z Indonezji wylądował gładko na lotnisku Perth, miasta położonego w Zachodniej Australii. Atrakcyjna lokalizacja przy ujściu rzeki Łabędziej czyniła ten region, obowiązkowym punktem na mapie każdego turysty. Samolot zjechał z pasa startowego na drogę kołowania, a następnie na swoją płytę postojową. Pierwsi turyści, głównie z Indonezji licznie przybyli, aby wypocząć po trudach Epidemii, jaka opanowała świat. Z dnia na dzień nowego 2023 roku, linie lotnicze również zaczęły odrabiać straty. Głód podróżowania, zakorzeniony głęboko w ludzkiej naturze był tak silny, że każdy tylko czekał na ten moment. Po czterech latach w zamknięciu Australia znowu się otwierała niczym matka z szeroko chętnymi ramionami, na pieniądze i przybyszów z innych regionów świata.

Pilot wyłączył silniki maszyny, a stewardesy otworzyły drzwi, dając znak, że można bezpiecznie opuścić pokład. Jeden po drugim, pasażerowie zaczęli schodzić po schodach, prosto kierując się do terminalu. Wśród nich był też młody, wysportowany niczym grecki heros, Peter Vosh. Z wykształcenia, świetny wirusolog z zawodu agent CIA. Zwerbowany w latach 2003—2004, pracownik rodzinnego koncernu farmaceutycznego Rizer. Zakamuflowany w laboratorium, na terenie Alp Bawarskich, jeszcze pół roku wcześniej w sierpniu 2022 roku, miał na wyciągnięcie ręki, szefa tajnej organizacji NWO, Nicolasa Shamba. Mimo zakrojonej, na szeroką skalę akcji na wyspie Nusa Penida, zleconej przez prezydenta USA, nie udało się schwytać tego zbrodniarza. Peter musiał się nieco usunąć w cień, zdemaskowany nie wrócił już do koncernu Rizer, choć była to jego rodzima firma.

Vosh bez trudu odnalazł na taśmociągu swoją walizkę i wyszedł na postój Taxi. Tam wsiadł do jednego z pojazdu i kazał się zawieźć do Hotelu. W trakcie jazdy zadzwonił telefon, Peter wyciągnął smartfon z kieszeni, spojrzał na ekran. Dzwonił do niego jego szef CIA Maxwell Reynolds.

— Dojechałeś już na miejsce? Jak podróż? — zapytał Reynolds

— Właśnie wylądowałem, informacje o misji, dostałem na lotnisku w Singapurze, od łącznika. Co tu jest grane, czemu taki pośpiech? — zapytał Peter.

— Pamiętasz jak Shamb zwiał z Nusa Penida? Nasz człowiek w Australii dał cynk do agencji, że pół roku temu tajemnicza łódź podwodna z okresu II wojny światowej, dobiła do brzegu kontynentu. Oprócz załogi było na pokładzie trzech pasażerów, Shamb, Roth i ktoś trzeci. Nie udało się jednak ustalić kto, jednakże niedawno w rejonie Broome, jakieś dzieciaki wyłowiły czaszkę człowieka.

— Czaszkę? Jaki to ma związek ze Shambem i jego NWO?

— To właśnie w rejonie Broome, lokalni Aborygeni widzieli tę łódź podwodną pół roku temu. Jak się urządzisz w hotelu, natychmiast jedź na lotnisko RAF, czeka już tam C-17. Polecisz do Djarindjin. Zbadaj sprawę i daj mi znać, może to być trop.

Peter jeszcze kwadrans rozmawiał z Maxwellem, następnie się rozłączył. Jego taksówka zatrzymała się przed hotelem, gdzie w recepcji czekał już na niego portier z kluczem do apartamentu. Młody agent CIA rozgościł się w pomieszczeniu, chwilę siedział w fotelu, układając plan działania, na najbliższe dni. Misja była bardzo ważna dla agencji, Peter więc musiał mieć, wszystko drobiazgowo, dopięte na ostatni guzik. Przez chwilę, nawet myślał o Shambie, ten zbrodniarz mógł gdzieś tu być. Kiedy usłyszał, co znaleźli młodzi Aborygeni, liczył przez chwilę, że to Nicolas.


***


Posterunek Policji w Broome już opustoszał, został tylko oficer dyżurny, w tej imprezowej miejscowości, jedyne interwencje to były bójki handlarzy pereł. Od wielu lat, zaostrzone przepisy prawa w Australijskiego, skutecznie ograniczyły przestępstwa. Każdy, kto chciał złamać prawo, trzy razy się zastanowił, bo to groziło zatrzymaniem na co najmniej czterdzieści osiem godzin. Mieszkańcy z turystami i poławiaczami pereł zaczynali dobrą zabawę. Muzyka i alkohol robiły swoje. Tego wieczoru jednak nie spał Jack Mitchell, był tu w randze detektywa, kiedy więc wrócił z Djarindjin, znów poczuł się kimś ważnym. Tam podczas całej tej akcji, miał wrażenie, że był oddelegowany tylko jako dekoracja. Ważniacy z Sydney robili główną robotę, ale to jednak on mógł na koniec powiedzieć o sukcesie, całej operacji.

Od kilkunastu godzin poszukiwał informacji, które mogły go naprowadzić na trop, jaki podsunął mu tajemniczy mieszkaniec Djarindjin. Mężczyzna o rysach bardziej Europejczyka niż Aborygena wiedział dużo. Kiedy rozmawiali na parkingu w wiosce, Mitchell jeszcze nie wszystko rozumiał. Wiedział jednak, że trup był Niemcem i jakieś pół roku wcześniej, w okolicach sierpnia 2022 roku, przypłynął na pokładzie łodzi podwodnej. Wówczas, cała przystań była jeszcze „na chodzie”, od wielu lat należała do potomków kolonistów niemieckich. W czasie II wojny światowej pojawiały się tu częściej, takie łodzie a szczególnie pod koniec konfliktu. Wówczas przywoziły też Niemców, ale w galowych mundurach SS. To, co jeszcze powiedział mu tajemniczy Europejczyk to to, że nieboszczyk nie wyszedł z łodzi o własnych siłach. Był tam ktoś jeszcze, kto wyciągnął już zwłoki na brzeg, a następnie wrzucił w otchłań wody. Młody, wysportowany facet, na oko po trzydziestce, najprawdopodobniej według zeznań Europejczyka z Djarindjin, mógł być zabójcą. Jedyne co pamiętał tajemniczy świadek, to że po utopieniu Niemca, morderca, wykonał dwa telefony, rozmawiał najpierw po niemiecku, a potem po rosyjsku. Stąd domysły, kim był nieboszczyk.

Sprawa dla Jacka robiła się coraz bardziej zagmatwana, chociaż po usłyszeniu tej historii, zaczynała pasować układanka z agentami ASIS. W sieci jednak nie znalazł żadnej informacji. Panowała wówczas epidemia SARS-COV-2 i media, raczej skupione były na liczbie zakażonych, niż na szukaniu sensacji w postaci niemieckiej łodzi podwodnej, u wybrzeży Australii. Jedyne co mu się rzuciło w oczy to krótka wzmianka, o wojskowej operacji „Super Garuda Shield”. Były to coroczne manewry wojskowe, organizowane przez USA i Indonezję. W lecie 2022 roku wyjątkowo posiadały dodatek w nazwie „Super”. Oficjalnie dlatego, że dotyczyły nowych scenariuszy wojennych, zwiększonej liczby żołnierzy i maszyn. Obszar działania wojsk, zahaczał nawet o wyspę Bali, ale nic więcej. Mitchell wyłączył komputer, wstał od biurka i ruszył w kierunku drzwi Posterunku Policji. Myślami był już, w wygodnym fotelu, ze szklanką Whisky. Postanowił zakończyć, to śledztwo, by nie zwariować. Podszedł do auta i odruchowo sięgnął do kieszeni po kluczyki. Po chwili zrobił grymas na twarzy. Odwrócił się na pięcie w kierunku budynku. W tym samym momencie nastąpiła eksplozja, siła wybuchu auta rozerwała je na strzępy. Płomienie buchnęły tak gwałtownie, że przechodnie, instynktownie rzucili się na ziemię, a samochód prawie wyparował. Wszystko wyglądało jak zamach terrorystyczny.

Rozdział 2

Australia, USA


Poranek w Djarindjin zapowiadał się leniwie, rutynowo ten dzień jedynie rozpoczęli wędkarze. Tubylcy, by przetrwać, korzystali z dobrodziejstw Matki Natury, zatem ruszyli z domów wprost nad zatokę. Wyposażeni w wędki, jeden po drugim zajmowali najlepsze miejsca, by rozpocząć połów. Kiedy pierwsze spławiki pojawiły się w wodzie, ciszę gwałtownie przerwał ryk silników. Boeing C-17 Globemaster III, ciężki wojskowy samolot transportowy, zrobił piorunujące wrażenie na tubylcach. Kiedy pilot zatrzymał silniki, otworzyły się drzwi. Jednak zamiast całego plutonu armii USA, wyszedł z niego jeden człowiek, Peter Vosh. Rozejrzał się wokoło, jakby szukał lokalnego przewodnika. Minęła chwila, zanim z tłumu wyszedł mężczyzna o rysach europejskich, wyróżniał się mocno wśród lokalnych Aborygenów. Podszedł do Petera i wyciągnął rękę na powitanie.

— Dominic Viper, kłaniam się nisko szefowi z CIA — powiedział z uśmiechem

— MI6? — zdziwił się Peter, poznając brytyjski akcent.

— Oczywiście, przecież Australia to była kolonia, w Koronie! Trochę nas tu weteranów zostało. — odparł Viper i zaprosił gestem do swojego domu.

Przeszli około czterystu metrów, wychodzą na polanę za wioską, gdzie stał mały domek. Pokryty białą farbą, przypominał bardziej siedzibę kolonistów angielskich. Kiedy podeszli bliżej, Vosh spostrzegł na werandzie dwa kubki i imbryk.” Herbaciarze” — pomyślał.

Zasiedli w lnianych fotelach, Viper nalał herbatę z imbryka i podał filiżankę Peterowi. Ten zrobił kilka łyków, wyczuwając gorzkawy smak zielonej odmiany. Vosh zajrzał przez otwarte drzwi domu, w przedpokoju na ścianie wisiała wielka flaga Wielkiej Brytanii, kilka szabel i medale. Niczym w muzeum, na podłodze rozłożona była, skóra lamparta. Mały domek, z zewnątrz może i nie robił wrażenia, ale w środku przenosił każdego do epoki, świetności Brytanii.

Rozmowę zaczął Viper.

— Była tu cała śmietanka Australian Secret Intelligence Service, mój drogi przyjacielu. Węszyli, sprawdzali każdy kąt, jakby szukali tropów. Znaleźli tylko trupa.

— To ciekawe, czyżby ktoś z NWO?

— Wiem tylko tyle, że rozgrywała się tu jakaś scena pół roku temu, łódź jakby z innej epoki, Nazistowska. Wysiedli z niej ludzie, załoga i dwóch facetów, akurat łowiłem niedaleko ryby, więc miałem dobry ogląd na cały teren. Odjechali w głąb lądu, kilka minut później z łodzi wyszedł jakiś młody facet, wyciągał starego, na moje oko tamten miał 80 lat. Wrzucił go na głębinę, dzwonił gdzieś, najpierw rozmawiał po niemiecku potem po rosyjsku.

— Po rosyjsku? To ciekawe. — przerwał Peter i dodał — miałem rosyjski wątek kiedyś w Bawarii. Jak pod przykrywką, pracowałem w laboratorium koncernu farmaceutycznego Rizer. Wówczas był tam sabotaż, napisy w języku rosyjskim i trup. Może coś łączy te sprawy?

— Tyle wiem, mój drogi przyjacielu, co widziałem tamtego sierpnia. Łódź odpłynęła dwa tygodnie później. Tylko z załogą, tych dwóch nie wróciło.

Peter na chwilę się zamyślił, analizował to, co usłyszał od agenta MI6, próbując złożyć w całość tę układankę. Po dłuższej chwili wyciągnął telefon z kieszeni. Chwilę przeglądał galerię zdjęć, zatrzymał się na jednym. Pokazał ekran Viperowi. Ten spojrzał na telefon, jego oczy zrobiły się większe. Złapał oddech i popatrzył na Petera, na potwierdzenie, powiedział:

— To jeden z tych, co zostali. Tu na kontynencie.

Vosh natychmiast się wyprostował i wstał od stolika. Odszedł kilka metrów od domu, a następnie wybrał numer telefonu do szefa CIA. Maxwell Reynolds odebrał natychmiast, jakby czekał na sygnał od Petera.

— Witaj, ten skurwiel jest w Australii. Cel numer jeden, którego szuka całe CIA Nicolas Shamb, podejmuje poszukiwania natychmiast. Potrzebuje kontaktów i sprzętu.


***


Nowy Jork leniwie budził się z nocnego snu, styczeń 2023 roku był mroźny, dla tej części USA. Nocne ekipy sprzątające śnieg, właśnie kończyły zmianę. Piaskarki i solarki sypały mieszankę na ulice miasta, aby poranne samochody, nie zablokowały tej wielkiej metropolii Stanów Zjednoczonych. W tym kraju również opadła euforia związana z COVID-19, prezydent elekt wybrany na drugą kadencję, straszny sceptyk i przeciwnik szczepień, właśnie rozpoczynał śniadanie. Nie był on zwolennikiem wyrafinowanych porannych posiłków, ale jak już wybierał, to na stół serwowano mu płatki, bekon albo jajka. Kucharz, był przygotowany na wszystko, lokator Białego Domu najbardziej, preferował jednak Fast Foody. Bywało często, że osobisty kierowca, z samego rana jechał po kanapkę z wołowiną, oblaną obfitą ilością ketchupu. Nikogo to jednak nie dziwiło, po pierwszej kadencji w USA, „Pan T” ekscentryczny milioner, który dorobił się na nieruchomościach, czasem zaskakiwał, ale miał swoje schematy i w ciągu dnia powtarzał je z dokładnością zegarmistrza.

Tego dnia jednak padło na jajka, które kucharz osobiście podał je prezydentowi. Ten chwycił za widelec, ale nie zdążył wziąć porcji do ust. Dzwonek jego prywatnego, telefonu komórkowego zatrzymał rękę z widelcem, prezydent odłożył sztućce i odebrał rozmowę. To był Maxwell Reynolds.

— Panie Prezydencie, mamy go! Nicolas Shamb żyje i jest w Australii, nasz agent Peter Vosh, ruszył za nim w pościg.

— I to jest Good News! Wreszcie świat mi uwierzy i przestanie się śmiać, mówiąc, że wymyśliłem sobie teorię spiskową o tej całej Epidemii. Vosh ma dostać wszystko, co potrzebuje. Trzeba złapać tego zbrodniarza Covidowego!

Reynolds potwierdził słowa prezydenta, przedstawiając plan działania. Należało szybko sprawdzić, co na ten temat wie też Australian Secret Intelligence Service. Prezydent „T” nabrał podejrzeń co do tej agencji, nakazując Reynoldsowi, aby agent Peter Vosh, sprawdził i ten trop. USA mimo upływu dekad, nadal miała chłodne stosunki z byłymi koloniami Brytanii. Dla Amerykanów byli to dzicy, smutni potomkowie Europejczyków. Poza tym Nicolasa Shamba CIA miało złapać i dostarczyć przed oblicze prezydenta, aby ten niczym Cesarz Rzymski, mógł pokazać niedowiarkom, że miał rację. Zbrodnicza organizacja NWO miała przestać istnieć raz na zawsze.

Rozmawiali jeszcze kwadrans. ”Pan T” kazał się budzić w dzień i w nocy, a Maxwell Reynolds, szef CIA miał do tego mieć żelazne prawo. Po tej rozmowie świat zaczynał biec w nowym kierunku, rok 2023 miał stać się rokiem, wielkich zmian. Główną rolę, jednak miały odgrywać USA i nieobliczalny prezydent, tego kraju. Wybrany w kontrowersyjnych wyborach, gdzie podejrzewano sfałszowanie wyników. Jednak on „Pan T” odnalazł dowody, na to, że głosy zostały dobrze policzone. Rzutem na taśmę, niczym rasowy zapaśnik, pokonał kontrkandydata, starszego i słabszego polityka. Nie wiedział jednak, że rozpoczął w ten sposób wojnę, z jeszcze mocniejszymi ludźmi tego świata. Organizacją, która miała się dopiero wyłonić, z czeluści, a która już swoimi mackami, zdobyła i kontrolowała największego przeciwnika Stanów Zjednoczonych, wielką Rosję.


***


Samolot medyczny Australijskiej służby zdrowia przemierzał bezkresne obszary, nad Australią. Leciał nisko, tak że pasażerowie mogli zobaczyć przez okna, jak fascynujący jest ten kontynent. Wystartował z Broome kierując się na południowy — wschód w kierunku Sydney. Jednak na pokładzie, nie wszyscy mieli okazję, na podziwianie widoków. Oprócz personelu medycznego, lekarza i pilotów, maszyna przewoziła jeszcze jednego pasażera. Leżał w śpiączce od kilku dni, cudem ocalały z potężnej eksplozji, własnego samochodu. Detektyw Jack Mitchell, nie mógł już dłużej przebywać w Broome, szpital lokalny nie miał dobrego zaplecza, by kontrolować życie policjanta. Po konsultacji i spotkaniu online z lekarzami podjęto decyzję o przewiezieniu go do specjalistycznej placówki, w jednym z największych miast Australii.

Maszyna zniżyła lot i ustawiła się w osi pasa lotniska, piloci gładko wylądowali i samolot zjechał na płytę postojową, gdzie już czekał ambulans. Pacjent został przeniesiony do samochodu, który ruszył w kierunku szpitala. Jack Mitchell leżał bez ruchu, jedynie oddech pokazywał personelowi, że jest z nim wszystko w porządku. Przejechali miasto i wjechali na podjazd placówki medycznej, tu czekały już nosze i dwóch sanitariuszy. Zanieśli Pacjenta do sali, gdzie położono go na oddziale „Ciszy”, jak nazywali miejscowi lekarze. W „objęciach Morfeusza” Jack spokojnym snem, wyznaczał czas, jaki biegł, od feralnego zdarzenia przed posterunkiem w Broome.


***


Boeing 757 pokonywał przestworza z wielką gracją, pilotowany przez najlepszych pilotów, jakimi dysponował ekscentryczny prezydent USA. Nie latał on często, rządową maszyną Air Force One, ale swoim cackiem kupionym za wiele milionów dolarów. Maszyna miała na ogonie wyryte nazwisko mieszkańca Białego Domu, tak że rzucała się w oczy, nawet lecąc na sporej wysokości. Pan „T” jak go nazywali wrogowie oraz przyjaciele, postanowił odpocząć od wielkiej polityki, był nie tylko szefem USA, ale też biznesmenem. Musiał lawirować niekiedy, między stanowiskami, jak i zadaniami wypełniając grafik. Kiedy jednak znajdował chwilę dla siebie, wsiadał do samolotu i kierował się do West Palm Beach na Florydzie. Tam miał swoje ulubione pole golfowe. Wybierał tę grę nader często, zapominając na chwilę o całym świecie, problemach i rozterkach, a nawet rodzinie. Prezydenckie hobby, tak go pochłonęło, że grał częściej niż jego poprzednik.

Samolot wylądował miękko na pasie, a przesiadka do limuzyny zajęła prezydentowi, kilka minut. Dzień zapowiadał się słonecznie, a temperatura w styczniu na Florydzie, wahała się w granicach 24 stopni, co jeszcze bardziej zachęcało do rozrywki. Prezydent przebrał się w odpowiedni strój, by już po południu być gotowym do zaliczania kolejnych dołków. Pole golfowe należące do niego było świetnie przygotowane, odwiedzała je największa finansjera USA, jak również bogaci Arabowie z Dubaju. Rozciągnięte na wielkich połaciach terenu, zapewniało swoim gościom, zawsze ekskluzywną atmosferę. Ogrodzone wielkim murem, z prywatną ochroną, było oazą intymności, dla każdego, kto chciał odizolować się od świata.

Prezydent ustawił piłeczkę na podstawce, wyszukał swój ulubiony kij, metalowy, zakończony kością słoniową. Sprawdził kierunek wiatru, tradycyjnie spluwając na palec i podnosząc go do góry. Jak na profesjonalnego gracza przystało, wziął głęboki zamach. Kiedy końcówka kija zbliżyła się do piłeczki, delikatnie ją dotykając, całą okolicę przeszył przeraźliwy huk. Tuman kurzu, piasku i trawy uniósł się w górę. Worek z kijami golfowymi rozleciał się na strzępy, które zapaliły się w powietrzu. Przez chwilę niektórzy myśleli, że na Florydzie nastąpiło trzęsienie ziemi. Okna w pobliskim hotelu zafalowały tak, jakby były z papieru, a nie szkła najwyższej jakości. Krater, jaki powstał w miejscu, gdzie była piłeczka golfowa, miał średnicę dziesięciu metrów. Kilku gości w pobliżu powalił podmuch samego wybuchu. Gracz, który jeszcze chwilę temu trzymał kij w ręku i był najpotężniejszym człowiekiem na świecie, wyparował. Kiedy opadł kurz, ochrona rzuciła się w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stał prezydent USA. Niestety, oprócz dziury w ziemi, nie znaleźli nic. W jednej chwili świat zmienił po raz kolejny swój bieg. To, co miało się wydarzyć później, było następnym etapem jego nowego początku. Skala zniszczeń sugerowała jedno, ktoś wykonał wyrok z premedytacją.


***


Maxwell Reynolds, szef CIA od kilkunastu minut odbierał dwa telefony jednocześnie. Nawet na chwilę nie złapał oddechu, by się czegoś napić czy wyjść do toalety. Całe Stany Zjednoczone, tego wieczoru nie miały się położyć spać. On jako głowa Agencji Wywiadowczej, co chwilę otrzymywał raporty od swoich agentów. Siatka na całym świecie informowała, o niezwykłej radości w krajach arabskich, wręcz fanatycznej euforii. Kraje sojusznicze natomiast przesyłały wyrazy współczucia i smutku. Do późnych godzin nocnych, każda nawet najmniejsza organizacja terrorystyczna, oficjalnie przyznawała się do zbrodni, jaka miała miejsce na polu golfowym West Palm Beach na Florydzie. Zabicie, tak spektakularne, prezydenta USA, który wyleciał w powietrze grając w golfa, stało się tematem numer jeden na całym świecie. Czołowe stacje telewizyjne, prześcigały się w podawaniu niesprawdzonych informacji, potem je dementować i tak całą noc. W CIA jednak trwała mrówcza praca, by ustalić, kto stoi za tym spektakularnym atakiem. Reynolds nakazał wzmożoną czujność i obserwację, każdego wroga USA. Po kilkunastu godzinach analiz wykluczono kilka małych grup terrorystów, ładunek wybuchowy najprawdopodobniej umieszczony w piłeczce golfowej, nie był robotą byle jakiego fanatyka. Kiedy kraj ochłonął nieco, stery przejął wiceprezydent, nakazując CIA i FBI złapanie za wszelką cenę winnych. Szefowie departamentów zjednoczyli się i rozpoczęto krucjatę, jak przystało na USA. Ten kraj, nastawiony oficjalnie pokojowo, kiedy był atakowany, zmieniał się w bestię. Przekonali się o tym boleśnie, Japończycy w 1945 roku. Po ataku ich wojsk na Pearl Harbor, w odwecie USA spopieliło im miasta bombami atomowymi.

Po kilku kolejnych dniach znalazła się chwila by Maxwell Reynolds, mógł odsapnąć. Wziął prysznic, zjadł normalny posiłek i wypił kawę, zaczynając poranek normalnie, bez pośpiechu i szaleństwa. Rząd funkcjonował, giełda amerykańska odrabiała straty. Kraj stał mocno jak bokser na nogach, który mimo serii ciosów, snuł plany jak zadać to jedno, decydujące uderzenie. Kiedy Reynolds, kończył pić gorzką, świeżo zmieloną Arabikę zadzwonił na jego biurku telefon. Numer, jaki wyświetlił się na ekranie smartfona, był mu dobrze znany. W ferworze wydarzeń, jakie miały miejsce w kraju, szef CIA zapomniał nieco o sprawie, jaką jeszcze prowadziła agencja. To dzwonił Peter Vosh, który dzielnie tropił innego wroga, Nicolasa Shamba.

— Witam szefa. Jak sytuacja w kraju? Chciałem zameldować…

— Słabo, ale liżemy rany, zupełnie o tobie zapomniałem, skupiliśmy się na Arabach. Podejrzewamy, że to robota jednego z ich ugrupowań na Bliskim Wschodzie. Co u ciebie jak śledztwo? — odparł Reynolds

— Rozumiem, że agencja w pierwszej kolejności musi posprzątać ten bałagan, jednakże czemu wykluczamy NWO? Prezydent nieboszczyk miał obsesję na ich punkcie?

— Słuchaj, COVID się skończył, a Shamb, na którego polujesz, był fanatykiem szczepionkowym. Miał plany, które się nie udały i myślę, że on jako ostatni, chciałby śmierci naszego prezydenta.

— Rozumiem. W takim razie może i ja się pochwalę rewelacjami. Udało mi się tu w Australii odnaleźć ślad, po tym, jak łódź podwodna przywiozła gości na ląd. Zasięgnąłem informacji od lokalnych mieszkańców, kilku naszych ukrytych agentów. Trop zwiódł mnie w okolicę góry Uluru.

— Nie rozśmieszaj mnie, przecież to bardziej atrakcja turystyczna, niż tajna siedziba organizacji NWO — skwitował Maxwell

— Możliwe, ale co powiesz na to, że właśnie jestem około kilometra od tej atrakcji turystycznej, obserwuje przez lornetkę mały biały domek. Co chwilę w oknach tego domu widzę mordę, naszego celu, Nicolasa.

Maxwell Reynolds na chwilę zaniemówił, próbował pozbierać myśli. Schwytanie tego człowieka, było priorytetem agencji, zanim prezydent USA, nie wyleciał w powietrze, grając w golfa na Florydzie. Niemoc, jaka ogarnęła szefa CIA, trwała jeszcze dwie minuty. Peter w tym czasie cierpliwie czekał, wiedział, że rewelacje, jakie przekazał, wywarły na przełożonym ogromne wrażenie.

— Czy możemy go przechwycić?

— Możemy, jednak proponuję obserwację celu, od kilku dni zaczęły się tu dziać ciekawe rzeczy. Jeszcze przed zamachem, pojawił się u Shamba, Ben Roth, ten finansista z bogatej rodziny. Następnie przyleciał tu helikopterem Libb Marshall.

— Guru od komputerów? — zdziwił się Maxwell

— Może i kiedyś od komputerów, nie zapominajmy jednak, że on dowodzi teraz koncernem farmaceutycznym Rizer. Po przechwyceniu, przez nas Morgana Lewisa. Pamiętasz, chciał mnie zabić w Singapurze, ale w porę przyjechaliście z pomocą.

— Tak pamiętam. Ethan Shaw, nasz człowiek w Indonezji nam pomagał, to była fajna przygoda — odpowiedział Reynolds

— Tak więc myślę, że NWO nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa, mogą wykorzystać chaos, jaki panuje w USA. — skwitował Peter.

— No ale jak? Przecież wirusa nie ma?

— Wirusa COVID nie ma, owszem oficjalnie, tylko że na jednym wirusie świat się nie kończy? Czyż nie?

Reynolds nie odpowiedział, na chwilę się zamyślił i zaczął analizować elementy układanki, którą próbowali złożyć od 2019 roku. Wtedy pojawił się nagle na świecie, SARS-COV-2. Pandemia, wywołana celowo prawdopodobnie przez organizację NWO. Szczepionki stały się wówczas bronią, oznaczone specjalnym kodem 1-22-1, likwidowały niewygodnych polityków w tym prezydenta Rosji. Szef Kremla był ostrożny, cwany i wyszkolony w KGB, ale dał się podejść. Trop w Australii wydawał się więc, na tyle interesujący, że Reynolds dał Peterowi wolną rękę, rozmawiał z nim jeszcze kilkanaście minut, a następnie się rozłączyli. Szef CIA znów skupił się na wydarzeniach w USA.

Rozwój wypadków kierował kraj na wybór nowej głowy państwa. Startować mógł każdy, łakomy kąsek, jakim były Stany Zjednoczone, rozpoczynał brutalną grę.


***


Dom, jaki został kiedyś wybudowany przez bogatych osadników niemieckich u stóp góry Uluru, wyglądał jak chatka Alpejska z Bawarii. Samowystarczalne miejsce, z panelami słonecznymi oraz łapaczami deszczówki, czyniło to miejsce oazą spokoju, dla każdego, kto chciał zniknąć przed światem. Sama góra Uluru była świętym miejscem Aborygenów, owiana licznymi teoriami spiskowymi, stanowi obowiązkowy punkt w zwiedzaniu Australii. Obserwacje o zachodzie słońca lub o wschodzie dają złudzenie, że zmienia się jej kolor. Wielu turystów, obowiązkowo jakby zgodnie z jakimś rytuałem, otwiera w tych porach szampana i pije za zdrowie, tego cudu natury. Liczne hotele i restauracje zapełnione po brzegi, nadają magii tego miejsca. Ludzie jakby ładują tu energię, po czym wracają do swoich spraw. Jednakże domek Bawarski, wyróżnia się mocno w tej okolicy. Miejscowi, nie pytają i nie lubią opowiadać, kto tam mieszka. Zakładając, że to jedna z fanaberii bogatych ludzi tego świata, nikt nie interesował się nigdy, tym tematem.

Wydarzenia, jakie miały miejsce, w tym rejonie pół roku temu w sierpniu 2022 roku, nawet nikogo specjalnie nie przejęły. Pojawiła się tu grupa samochodów, z której wysiedli dwaj tajemniczy mężczyźni. Jeden z nich na stałe zamieszkał w domu, drugi po miesiącu odleciał helikopterem. Miejscowi nie mieli pojęcia, że nowym lokatorem, stał się człowiek, na którego polowało CIA, Nicolas Shamb szef tajnej organizacji NWO. Uciekał on z Bali, tropiony przez Petera Vosha, o mało nieschwytany w swojej siedzibie na wyspie Nusa Penida. Wysadzając ją w powietrze i zabijając członków organizacji, zwiał do Australii.

Pod skrzydłami bogatej rodziny Roth, która finansowała od wieków, ludzi czynu nie zawsze dobrych dla świata, nawiał pogoni w centrum tego wielkiego kontynentu. Wiódł tu spokojne życie, obmyślając kolejny etap jak wskrzesić swoją organizację. Mijały kolejne dni, które z czasem wydawały się jednakowe, aż do stycznia 2023 roku. Zamach i śmierć prezydenta USA przerwała letarg Shamba, triumfował, wiedząc, że ten fanatyczny biznesmen polował na niego. W związku z tymi wydarzeniami Nicolasa odwiedzili Ben Roth, jak i Libb Marshall. Lojalni członkowie NWO. Nadarzyła się okazja, by przejąć kontrolę w USA. Organizacja musiała jednak znaleźć i wykreować swojego człowieka. Odbudowanie struktur, przejęcie władzy w światowej polityce i wznowienie planów Ostatecznego rozwiązania, znowu nabierało kształtów. Shamb razem z Benem i Libbem ustalili, że należy podobnie jak w Rosji, finansować tego, kto najbardziej rokuje, by być lojalnym członkiem NWO. Wszystko zostało zaplanowane i każdy ruszył do działania, Nicolas jednak dla bezpieczeństwa został w Australii. Znowu poczuł się jak przywódca, który wyleczył rany i ruszał na kolejną wojnę.

Kurz jeszcze nie opadł, po śmierci prezydenta USA. Kiedy w domu Shamba zadzwonił jego telefon, numer zastrzeżony wzbudził u niego lekkie zdziwienie. Chwilę się zawahałby odebrać, mogła to być prowokacja z CIA. Może chcieli go namierzyć? Jednak po chwili ciekawość zwyciężyła, nacisnął przycisk na ekranie. Kilka sekund trwała cisza.

— Witaj drogi przyjacielu z NWO — Shamb próbował przypomnieć sobie, skąd zna ten ton.

— Próbujesz sobie przypomnieć, kim jestem? To ci pomogę, nasz człowiek rządzi teraz Rosją, a nasza organizacja wyrwała z korzeniami prezydenta USA. Zniknął jak Dżin w butelce.

Shamba nagle olśniło, przypomniał sobie znak trójkąta z ludzkim okiem w środku. Grawer taki widział na garniturze Aleksandra Volkova, kiedy spotkali się w Davos w 2022 roku. Potem został on prezydentem Rosji po śmierci poprzednika. Nagle całość zaczęła się układać w jeden obraz, Nicolas nabrał powietrza i wycedził słowa:

— WHO…

— Brawo kolego, jak mniemam, jesteś pod wrażeniem naszego działania? No ale zobacz, jak to robią profesjonaliści.

— Jestem pod wrażeniem, że sam szef WHO dzwoni do mnie w tej sprawie. No ale tak przyznaję, spektakularne zlikwidowanie prezydenta USA — odparł Shamb

— Siedzisz w tej norze jak szczur, może pora wracać do gry?

— Chętnie, ale co zamierzacie? Jesteście przecież Światową Organizacją Zdrowia, oficjalnie — odparł z ironią Shamb

— Zapraszam do nas do Genewy, Szwajcarskie powietrze dobrze ci zrobi.

— Zapewnicie mi ochronę? Ściga mnie CIA?

— CIA już nie istnieje albo za chwilę przestanie istnieć.

Rozdział 3

Rosja, Niemcy, Luty 2023


Gelendżyk jest miastem położonym na południu Rosji w Kraju Krasnodarskim. Ten popularny kurort na kaukaskim wybrzeżu Morza Czarnego, w każde letnie dni miesiąca, przyciąga tłumy. Niestety, kiedy przychodzi Luty, temperatury spadają do trzech stopni Celsjusza. Zimowa aura odstrasza, miejscowość zamiera, a mieszkańcy czekają z utęsknieniem na kolejny sezon. W każdym domu liczone są ruble i korygowane domowe budżety. Pieniędzy musi starczyć co najmniej do kwietnia, kiedy to pogoda poprawia się, a temperatura przekracza 16 stopni. Całe miasto wówczas ożywa i z dnia na dzień zwiększa się liczba mieszkańców.

Jednakże w lutym 2023 roku, zima była surowsza niż zwykle, pogoda nie dopisała, sprawiając, że bardzo zimne powietrze, obniżyło temperaturę po niżej zera. Wszyscy mieszkańcy z lekką trwogą, wypatrywali oznak wiosny, ale nie ten, który mieszkał pod miastem. Jego wielka rezydencja wybudowana za miliard dolarów, rozciągnięta na obszarze 18 tys. mkw. budziła zazdrość u tubylców. Tajemniczy rosyjski oligarcha, nigdy oficjalnie nie widziany, zajmował wielki pałac, gdzie jak głosiły legendy, było między innymi lądowisko dla helikopterów, amfiteatr i podziemne lodowisko do gry w hokeja. Siedemdziesiąt hektarów, jakie zajmował ten kompleks, było otoczone wysokim murem, z drutem kolczastym, czujnikami na podczerwień i systemem kamer co 100 metrów. Południowa strona pozostała odkryta, ale zabezpieczał dostęp do niej dostęp klif z widokiem na Morze Czarne. Na terenie rezydencji pracowała specjalna, prywatna agencja ochrony, a tajemnice zza muru były tak dobrze strzeżone, że przez wiele lat istnienia tego miejsca, nikt nie puścił pary z ust.

Właściciel więc nie mógł narzekać, na zimno i brak pieniędzy w styczniowe mroźne dni. Mijały one mu w błogim stanie, pełnym luksusów i wygody, na najwyższym poziomie. Mimo zawirowań w Rosji, wyborach i próbie zaprowadzenia demokracji, nikt nie niepokoił mieszkańca pałacu nad Morzem Czarnym. Jednakże w pierwszych dniach nowego miesiąca, do rezydencji od wschodu zbliżał się helikopter. Leciał na niskim pułapie, jakby chcąc uniknąć wykrycia przez wojskowe radary. Maszyna dwuosobowa z jednym silnikiem, pomalowana na czarno im bliżej lądowiska, tym zmniejszała swoją prędkość. Delikatny dźwięk napędu, jaki w ostatniej fazie wydobył się z helikoptera, wskazywał, że pilot idealnie panuje nad lotem. Maszyna gładko osiadła na lądowisku, podrywając do góry podmuchem drobne płatki śniegu. Najwyraźniej obsługa rezydencji, nie do końca zdążyła przygotować, to miejsce na przybycie gościa.

Pilot wyłączył silnik i po chwili łopaty śmigieł zaczęły zwalniać, aż wreszcie się zatrzymały. Z helikoptera wysiadł młody wysportowany mężczyzna, był ubrany w lekki kombinezon, pod którym skrywał się garnitur. Dyskretnie pod nim znajdował się pistolet sześciostrzałowy, zabezpieczony, ale gotowy do obrony swojego właściciela. Młodzieniec przeszedł sto metrów, wchodzą do budynku rezydencji. W środku skierował się wielkim korytarzem, zaprojektowanym w całości z marmuru, aż do pomieszczenia, gdzie czekał już na niego właściciel pałacu nad Morzem Czarnym.

— Igor Nikołajewicz Woronin melduje się na rozkaz, towarzyszu

— Spocznijcie Igorze Nikołajewiczu, może Whisky. Tak na rozgrzewkę.

— Dziękuję Panie Prezydencie — odparł Woronin i sięgnął po szklankę alkoholu, wypijając ją jednym haustem.

— Co słychać u Amerykanów?

— Nadal myślą, że Pan nie żyje, od kiedy świat obiegła informacja o śmierci prezydenta Rosji w 2022 roku. Koncernem Rizer zawiaduje teraz Libb Marshall po tym, jak CIA przychwyciła i ukryła Morgana Lewisa. Ten komputerowiec Marshall to prawa ręka i bliski przyjaciel Nicolasa Shamba. Ten drugi jest w Australii, tropiłem go po zlikwidowaniu…

— Dziękuję — przerwał prezydent Rosji — a co w kraju, jak ta marionetka Volkov co niby jest moim następcą

— Według mojego śledztwa, ma pieniądze od finansisty Bena Rotha, tego bogatego żyda. Teraz rozkradają nasz kraj, nie wiem jednak, na czyje zlecenie on działa. Na pewno nie należy do organizacji NWO.

Prezydent Rosji zamyślił się, był starym doświadczonym agentem KGB, pamiętającym jeszcze lata świetności jego kraju. Stanął tyłem do Nikołajewicza, przy dużym oknie swojego gabinetu. Spoglądał w dal na Morze Czarne, które w tej zimowej aurze prezentowało się, niczym z bajki o Krainie Lodu. Miał przewagę, po tym, jak publicznie udawał, że szczepi się preparatem na SARS-COV-2 dostarczonym z koncernu farmaceutycznego Rizer. Pozorowana śmierć, zakamuflowanie się w rezydencji i obserwacja wydarzeń, była najlepszym rozwiązaniem w tamtej sytuacji. Świat w latach 2019—2022 zmierzał w przepaść, on jednak stary lis z KGB przeczuwał, że istnieje drugie dno tej Epidemii. Spoglądał na fale morza i rozmyślał jeszcze kilka minut, niczym doświadczony szachista, rozstawiał pionki na szachownicy.

Po czym odwrócił i rzekł:

— Czy FSB przejdzie na moją stronę?

— Chce Pan się ujawnić. Teraz — odparł zdziwiony Woronin

— Przejdziecie

— Raczej tak, będzie to szok dla kraju, a nawet świata, kiedy pan zmartwychwstanie, ale przejdziemy

— Pan Woronin, będzie nieoficjalnym szefem FSB, po jaki puczu dokonamy — odparł prezydent

— My dwaj?

— Mam tu jeszcze w kraju wierną grupę wojskową, moją mała prywatną armię. Założyłem ją jeszcze w 2014 roku, kiedy świat zachodni, chciał się ze mną pojednać. Mają siedzibę, niedaleko około stu pięćdziesięciu kilometrów na Wschód. Miejscowość nazywa się Molkino, pojedziesz i przekażesz ich przywódcy, radosny cud noworoczny. Myślę, że burżuje z Volkovem na czele, jeszcze tu nie dojechali, jest szansa na odzyskanie władzy.


***


Poligon Specnazu GRU mieścił się na zachód od wsi, baraki wojskowe, budynek dowodzenia połączone asfaltową, wzmocnioną drogą otaczał wysoki na dziesięć metrów mur. Strzeżony teren wojsk rosyjskich od wielu lat nieoficjalnie należał do bazy wypadowej grupy najemników, prywatnej firmy, wiernej prezydentowi Rosji. Wioska Molkina, która liczyła niespełna 3000 mieszkańców, przyzwyczajona była, do ciągłego przyjazdu i wyjazdu ciężarówek, samochodów terenowych, a nawet wozów bojowych na gąsienicach. Ryk maszyn, nikomu nie przeszkadzał, nikt nie zadawał pytań i nie zbliżał się do tego miejsca, bo to groziło nagłym zniknięciem w niewyjaśnionych okolicznościach. Często słychać było w lesie na terenie kompleksu, strzały i wybuchy, a w strzelnicy na terenie bazy ostry trening. Jednak od oficjalnej śmierci w 2022 roku prezydenta Rosji, gwar w bazie zamarł. Wydawało się, że wszyscy czekają na rozwój wypadków w tym dalekim od stolicy, Kraju Krasnodarskim. Nowy szef rządu nie przybył jeszcze do bazy jakby niezainteresowany tymi sprawami. Wysłano tylko ze stolicy, lakoniczne informacje, o restrukturyzacji armii rosyjskiej i kazano czekać na dalsze rozkazy. Dwa tysiące osób gotowych do walki, do niedawna działających na misjach wojskowych w Afryce czy Bliskim Wschodzie, teraz siedziało w tej wsi zapomnianej przez cały świat.

Nic nie zapowiadało zmian, tak więc odgłos helikoptera nadlatującego nad bazę, wyostrzył wzrok i słuch wartowników.

Pomalowana na czarno maszyna, zniżyła lot i wylądowała na polanie tuż przy budynku dowodzenia. Nikt nawet nie ważył się podejść, oznaczenie FSB wypisane złotymi literami, mieniło się w słońcu i było dobrze widoczne z dużej odległości. Kiedy tylko łopaty wirnika się zatrzymały, z helikoptera wysiadł Igor Nikołajewicz Woronin, pełnym energii krokiem wszedł do budynku dowództwa, wprost do gabinetu, gdzie siedział, popijając wódkę, szef grupy najemników. Widok agenta FSB wprawił, go w lekkie zdziwienie, a jednocześnie przerażenie. Stanął na baczność wyprostowany ja struna, trącając stół tak mocno, że zakołysała się butelka z wódką.

— Szef Grupy Bojowej melduje się na rozkaz

— Ilu macie ludzi na stanie — niemal wykrzyczał Woronin

— Tysiąc ośmiuset trzech

— Przywożę rozkaz waszego prezydenta, któremu składaliście przysięgę, a z której was nie zwolniono — Woronin wręczył zalakowany list szefowi grupy, który na słowa agenta FSB, wytrzeszczył jeszcze bardziej oczy.

Przeczytanie mu kartki A4 zajęło osiem minut, z minuty na minutę jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona. Kiedy skończył, nie był w stanie, przez chwilę złapać tchu. Podpis prezydenta Rosji, który oficjalnie nie żył od pół roku, którego pochowano na oczach całego świata, był nie do podrobienia. Kiedy ochłonął, złapał oddech świeżego powietrza i wycedził:

— Nie mogę uwierzyć w to, co czytam. Gdzie jest prezydent? On żyje? Jakim cudem?

Woronin lekko się uśmiechnął, odebrał list od szefa najemników, a następnie podpalił zapalniczką. Resztki kartki spłonęły po chwili w popielniczce, razem z kilkoma petami. Swąd wypełnił pomieszczenie, przeszywając ich nosy. Kiedy list spłonął doszczętnie, agent FSB pokazał na drzwi i powiedział:

— Lecisz ze mną, do swojego Pana.

Obaj wsiedli na pokład helikoptera i zapięli pasy, a Woronin uruchomił silnik maszyny. Łopaty zaczęły szybko wirować, aby za chwilę podnieść helikopter w górę i skierować na rezydencję w Gelendżyku. Szef grupy najemników patrzył jak szybko, mijają kilometry, lecąc nad głowami ludzi, lasem i paroma wioskami. Kiedy ujrzał cel podróży, nagle zrozumiał wszystko, plotki rozpowszechniane na temat tego miejsca, były celowe, a tajemniczy bogaty oligarcha to prawowity prezydent Federacji. Kilometry lotu pokonali błyskawicznie, a Woronin sprawnie z gracją, posadził maszynę na lądowisku. Szef grupy najemników nagle dostrzegł jakby ducha, szedł wyprostowany, dostojnym krokiem w kierunku helikoptera. Cień z jeszcze wirujących łopat, podkreślał tę chwilę bardziej emocjonalnie. Z lekkim uśmiechem, ale jednocześnie pełną powagą, prezydent Rosji w oczach szefa grupy najemników, wiernego wojownika był w tym momencie niczym mesjasz, który powstał zmarłych.

— Witam cię mój serdeczny przyjacielu — powiedział, jeszcze do niedawna uznawany za zmarłego szef Federacji. Jednocześnie objął najemnika, w tradycyjnym uścisku zwanym „Misiem”. Tkwili tak kilkanaście sekund, jakby nie widzieli się wieki, byli od lat patriotami i marzycielami o wielkiej Rosji.

Agent FSB Woronin stał obok i przyglądał się tej scenie, która przypominała powitanie nie głowy państwa i szefa grupy zabijaków, a dwóch braci. Nagle zrozumiał, że odzyskanie ojczyzny może pójść łatwiej, niż przypuszczał.


***


Kolumna pięciu ciężarówek wyjechała z bazy w wiosce Molkin wczesnym porankiem. Oznakowana jako 10. Brygada Specnazu GRU, nieniepokojona przemieszczała się, w kierunku stolicy kraju. Żaden patrol Policji, nie miał nawet odwagi spojrzeć, słowo Specnaz napisane na każdym pojeździe, samo w sobie, wyjaśniało wszystko. Do przejechania mieli ponad trzysta kilometrów, kierując się na północ do miasta Rostów nad Donem. Kierowcy ubrani w wojskowe mundury GRU budzili postrach i szacunek osób, które ich widziały na ulicy. Przemieszczając się przez kolejne wioski, zbliżali się już do celu, lotniska wojskowego w sztabie Południowego Okręgu Wojskowego Rosji. Do miasta wjechali późnym popołudniem, od strony południowej przejeżdżając przez most na rzece Don. Następnie kolumna skręciła w prawo i dojechała do bramy wojskowej lotniska. Bez przeszkód auta zatrzymały się na płycie lotniska, tuż obok hangarów oddziałów Specnazu. Jeden po drugim z sześciu ciężarówek, wychodzili najemnicy, wprost do stojącego samolotu transportowego IŁ-76. Czterosilnikowa, odrzutowa maszyna, jak by na defiladę czekała w gotowości do startu. Jej prototyp oblatano w latach siedemdziesiątych, mogąca pokonać odległość 5000 km w czasie krótszym niż 6 godzin, była ulubionym środkiem transportu dla wojska.

Kiedy wszyscy już wsiedli na pokład, kapitan poprosił o zgodę na ustawienie się w osi pasa. Warunki pogodowe sprzyjały, choć IŁ-76 był tak pomyślany, że mógł startować w najgorszej nawałnicy, nawet z krótkiego pasa. Zgoda przyszła szybko i świst silników odrzutowych, rozszedł się po całej okolicy. Wielki kolos, niczym majestatyczny ptak, wzniósł się w górę i bardzo szybko osiągnął wysokość przelotową. Kierunek, jaki obrał pilot, był jeden, najważniejszy tego lutowego zimnego 2023 roku. Moskwa i odzyskanie utraconej ojczyzny. Zgody na przelot nad Ukrainą nie dostali, więc maszyna musiała zatoczyć łuk i nad Woroneżem skręcić na północny-zachód. Najemnicy lecieli w milczeniu, znali swoje rozkazy i zadania, jeden z nich posiadał mocniej niż pozostali zakrytą twarz. Miał bardzo ważny cel i po zakończonej akcji, musiał zostać w Moskwie. Prawowity prezydent Rosji leciał jak za dawnych lat, kiedy służył w KGB. Przerzucany z miejsca na miejsce, wierny Związkowi Radzieckiemu, wykonywał każde powierzone mu zadanie. Do 2022 roku rządził, twardą pięścią największym krajem świata, kiedy to miał paść ofiarą, tajemniczej organizacji NWO. Ludzie, którzy od wielu pokoleń, chcieli pokonać Rosję rękoma innych, począwszy od Napoleona, a na Hitlerze kończąc. Teraz wydawało się, że mają jego kraj w garści, z zaufanym i pro zachodnim nowym mieszkańcem Kremla. Jednak on, prawowity szef państwa wierzył, że je odzyska, lecąc właśnie na pokładzie IŁ-a z grupą najwierniejszych mu ludzi i przyszłym szefem FSB Woroninem.

Samolot wyrównał kurs na osi pasa lotniska wojskowego pod Moskwą, każdy najemnik na pokładzie, był bardzo mocno skupiony, na tym zadaniu. Prezydent zerknął na nich jeszcze raz, po minach na twarzach był pewien, że wybrał wiernych, zaufanych ludzi. Zwarta grupa leciała odzyskać kraj, pewni swego, gotowi na wszystko. Jeszcze do niedawna, mieli przed oczyma piaski Sahary czy bezkresne połacie Iranu. Teraz stawka była większa niż wspieranie antyzachodnich rewolucji. Z każdą minutą, jak zbliżali się do celu, rosło w nich, poczucie patriotyzmu i więzi z krajem. Dodatkowego wsparcia, dawał fakt, że leci z nimi prezydent. Prawdziwy, nie marionetka, który tak jak oni, był teraz żołnierzem. Nie lepszym, nie gorszym, ale równym sobie.

Piloci gładko posadzili IŁ-a na pasie lotniska, zgrabnie skręcając pod hangar Specnazu. Każde większe miasto, posiadało specjalne strefy wojskowe, by w chwili ataku na Rosję, można było szybko przerzucać wojska. Kiedy silniki zostały wyłączone, najemnicy opuszczali pokład samolotu, sprawnie, jeden po drugim, wprost do zaparkowanych ciężarówek wojskowych. Kiedy plandeki opuszczono, by zamaskować zawartość pojazdów, kierowcy ruszyli w kierunku Kremla. Misja szła gładko, ale tylko Woronin, znał powód, dlaczego nikt ich nie zatrzymuje i o nic nie pyta.


***


Słowem Kreml, w Rosji określano zwykle grody warowne albo twierdze, które były umieszczone, miast ruskich. Zwykle położone na wzniesieniach, odgrywały rolę siedziby władców. Rostów, Wołgograd czy Smoleńsk miały się jednak niczym do tego najważniejszego, moskiewskiego. Umieszczony na wschodnim brzegu Moskwy, zajmujący dwadzieścia osiem hektarów i wpisany na listę UNESCO, był centrum sterowania jednym z największych krajów świata. To tu od wieków, jądro polityczne Państwa, jakim była Rosja, witało kolejno swoich władców. Tu też do niedawna zasiadywał, były człowiek KGB, największy rywal polityczny zachodu. Trzymał żelazną ręką, cały kraj pilnując, by Rosja cały czas pozostawała „Wielką.” Teraz jednak od pół roku, miejsce pierwszego, najważniejszego przywódcy zajmował Aleksandr Volkov. Syn oligarchy, który pchnął go na salony biznesu. Kiedy to po nagłej, oficjalnej śmierci byłego prezydenta Rosji, nadarzyła się okazja na zmianę władzy. Na horyzoncie jak cień, pojawił się wówczas Ben Roth, potomek rodziny bogatych żydów. Sfinansował, całą machinę medialną Volkova, by ten zasiadł na Kremlu. Spektakularny sukces został obtrąbiony w mediach jako nowy rozdział w dziejach Rosji. Kraj miał się stać demokratyczny, ocieplono stosunki dyplomatyczne nawet z USA. Federacja wkroczyła ponownie na ścieżkę Światowej Organizacji Zdrowia — WHO. Wydawało się, że pierwszy raz w historii świata, uda się elitom z NWO opanować ten wielki kraj. Kiedyś próbowano na wiele sposobów, zdobyć gigantyczną Rosję. Elity finansowały Napoleona czy Hitlera, ale kraj na wschodzie, był nieugięty. Zawsze wychodził obronną ręką, rozpędzając wykreowanych sztucznie, antybohaterów.

Tym razem miało być jednak inaczej, kontrolowana w latach 2019—2022 epidemia SARS-COV-2, jaka wybuchła na świecie i tajemniczy oficjalny zgon dyktatora Rosji, związany ze szczepionkami sprawił, że Federacja leżała na łopatkach. Wówczas elita NWO wyczuwając swoją szansę, wykreowała na fotel właśnie Volkova. Wszystko szło zgodnie z planem, jednak nikt nie przeczuwał, że były prezydent Rosji, sprawny agent KGB okazał się sprytniejszy, niż najbardziej zbrodnicza organizacja na świecie. Zmierzał on właśnie odzyskać kraj i swoje miejsce, w światowej polityce. Siedział wraz z grupą zaufanych najemników, w ciężarówce jadącej w kierunku Kremla. Szalona i brawurowa akcja, przeprowadzona w ciągu kilkunastu godzin, zbliżała się do końca.

Siedziba władców Rosji wyłoniła się jak zaczarowana, kiedy kolumna dojeżdżała do celu misji. Zbliżyli się do głównego wjazdu, jakim zwykł wjeżdżać urzędujący Volkov. Jednocześnie zza kolumny, jak duchy pojawiły się, samochody FSB. Specjalnie wybrani i poinformowani, przez Woronina ludzie, zgodnie z ustalonym planem zaczęli jeden po drugim, wyskakiwać z pojazdów i otaczać siedzibę urzędującego prezydenta Rosji. Z ciężarówek w tym samym czasie wyskoczyli najemnicy, informowani w biegu o swoich zadaniach. Jedna grupa miała wspomagać FSB, by nikt nie podejmował próby, przyjścia z odsieczą. Druga popędziła i obezwładniła strażników, nie oddając przy tym żadnego wystrzału. Trzecia dziesięcioosobowa, na której czele biegł Woronin i były prezydent Rosji, minęła bramę wejściową i dobiegła do masywnych drzwi Pałacu Senackiego. Wbiegli na korytarz, od strony biurowej, przesuwając się, w kierunku gabinetu, gdzie według FSB był Volkov. Nikt ich nie zatrzymywał, jak zaczarowani pracownicy Pałacu, wstrzymali oddech na widok uzbrojonej grupy najemników.

Przebyli jeszcze kilka metrów, dochodząc do masywnych pozłacanych drzwi. Woronin złapał za klamkę, były otwarte, szarpnął mocno by otworzyć wrota, przez które wpadli uzbrojeni ludzie. Volkov siedział właśnie przy biurku, zszokowany i zdezorientowany. Nikt w najśmielszych snach, nawet i on nie pomyślał, że w Rosji może nastąpić pucz. Kraj od pół roku, świętował drogę ku demokracji. Sondaże w telewizji Państwowej pokazywały sto procent, zadowolenia społeczeństwa, nawet armia widziała już zmiany i modernizację, zachodnim sprzętem. Dlatego szok na twarzy urzędującego prezydenta był niedopisania. Wstał z krzesła, zapinając ostatni guzik marynarki, niczym kapitan na tonącym okręcie. Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie, jeden z najemników zdjął maskę z twarzy i hełm z głowy. Volkov wytrzeszczył oczy, jakby zobaczył ducha. Nie mógł złapać tchu, serce zaczęło mu mocno bić, a ciałem wstrząsnęły dreszcze. To był ten, który pół roku temu, oficjalnie zmarł na zawał serca, w strasznych konwulsjach. Były agent KGB, jak się okazało, przechytrzył nawet organizację NWO. Podsunęli mu specjalną szczepionkę, koncernu farmaceutycznego Rizer i kiedy ogłoszono jego śmierć, organizacja odtrąbiła wielki sukces. On jednak uciekł przed zamachem, na swoje życie i teraz stał w Pałacu Senackim, w gabinecie władców Rosji. Sprawnym ruchem wyciągnął niewielki pistolet z kabury, zawieszonej na pasku od spodni. Wycelował w Volkova i pociągnął za spust, umiał strzelać, wyszkolony przez sowiecką agenturę, trafił prosto między oczy. Krew wyleciała razem z nabojem, tylną częścią głowy, a marionetka elit, która jeszcze niedawno zasiadała na fotelu prezydenta Rosji, osunęła się niczym kukła na podłogę.

— „Сволоч, собака” — powiedział, dmuchając w lufę niczym rewolwerowiec, na dzikim zachodzie.


***


Odrzutowy Gulfstream, którego właścicielem był koncern Rizer, właśnie leciał nad Polską. Przeciął w zawrotnym tempie ten kraj, niczym nóż gorący topi masło i wleciał w przestrzeń powietrzną Białorusi. Jego wyraźna, srebrna sylwetka, mieniła się jak drugie słońce, na niebie. Prototyp, który co dopiero został oblatany, bezszelestnie przemknął nad Mińskiem i ustawił się na oś lotniska pod Moskwą. Na jego pokładzie, leciał Ben Roth, bogaty finansista, który z góry podziwiał wielkie połacie Europy. Kiedy zbliżali się do granicy z Rosją, pilot delikatnie zmniejszył prędkość i wysokość, dając do zrozumienia, że podróż dobiega końca. Od tego momentu, zostało im nieco ponad trzydzieści minut, do lądowania.

Nagle maszyna zrobiła ostry skręt w lewo, samolot tak się przechylił, że szklanka Whisky na blacie stołu, zaczęła się delikatnie zsuwać. Ben wyprostował się jak struna, jednocześnie zatrzymując uciekający trunek. Samolot po chwili wyrównał lot, by za kilka sekund wykonać podobny manewr, tylko że w prawą stronę. Tym razem łuk był większy i potrzeba było kilkudziesięciu sekund, by maszyna odzyskała, poziom lotu. W tym samym momencie, za oknami z lewej i prawej strony Ben zobaczył rosyjskie Su-57. Te najnowsze maszyny myśliwskie, w zasobach Federacji pojawiły się tak nagle, że pilot Gulfstreama, musiał delikatnie wyrównać lot, by się z nimi nie zderzyć. Ben patrzył jak zaczarowany, na to wszystko, co się dzieje, wydarzenia, biegły szybciej niż w kalejdoskopie obrazy. Nie minęło kilkanaście sekund, kiedy w głośniku, odezwał się pilot odrzutowca:

— Panie Roth musimy natychmiast opuścić przestrzeń powietrzną Rosji, grożą nam zestrzeleniem.

Ben siedział jak sparaliżowany, nawet nie wstał, by wyjaśnić przyczynę tych zdarzeń. Patrzył jak po dziesięciu minutach, Su-57 oddalają się, co oznaczało, że wylecieli z terenu Federacji. Gulfstream koncernu Rizer, przeciął znów Polskę i skierował się na zachód. W tym momencie zadzwonił telefon satelitarny, to był Libb Marshall:

— Rosja stracona — wykrzyczał do słuchawki, dodając — ten skurwiel z KGB oszukał naszą organizację. Żyje. Słyszysz Ben, ten skurwiel żyje.

— Jak to się stało? — zapytał z niedowierzaniem Ben.

— Nie mam zielonego pojęcia, leć do Bawarii, czekam w fabryce, musimy ustalić co dalej. Shamb się nie odzywa. Nie wiem, co robić.

Roth przytaknął na propozycję Libba i kiedy się rozłączyli, polecił pilotowi, obrać nowy kurs. Samolot skorygował lot na południe, gdzieś na wysokości Berlina. Maszyna leciała, z całą swoją mocą w kierunku Bawarii, tam, gdzie znajdowało się, tajne laboratorium koncernu farmaceutycznego Rizer. Ta firma, jeszcze niedawno w Alpach Bawarskich, odkryła technologię mRNA. Cudowny lek na każdą chorobę, zaaplikowany do szczepionek na COVID-19, miał ratować świat od wielkiej zagłady. Ludzkość według oficjalnych przekazów była zdziesiątkowana przez koronawirusa. Tylko Rizer i jego antidotum, miało ten kataklizm zatrzymać. Nikt tak naprawdę, nie wiedział, że za kurtyną oficjalnych wydarzeń, rozgrywały się rzeczy straszniejsze, niż sama pandemia. Organizacja zbrodnicza NWO, na której czele stał Nicolas Shamb, podsunęła wówczas prezesowi Rizera, pomysł kontrolowanego zarażenia ludzkości wirusem. Koncern farmaceutyczny, dzięki temu, mógł w szybkim czasie, przetestować mRNA. Shamb jednak miał inne plany, spreparowano wybrane szczepionki i oznaczono kodem 1-22-1. Stały się one bronią biologiczną, która krok po kroku służyła do eliminacji, niewygodnych ludzi. Jednym z celów był wówczas ówczesny prezydent Rosji, sprytnie dostarczona ampułka, na oczach oficjeli została mu zaaplikowana. Rok później padł on martwy. Jak się jednak dziś okazało, zmartwychwstał niczym Mesjasz. Niwecząc plany NWO, które organizacja próbuje zrealizować od wielu wieków.

Ben już po pięciu szklankach Whisky, rozluźniony i wyciszony wyczuł, jak samolot podchodzi do lądowania. Wykuty przez wojska amerykańskie w latach pięćdziesiątych, pas startowy, idealnie dopełniał to miejsce. Była nazistowska, tajna baza wojskowa, słynna „Twierdza Alpejska”, która oficjalnie nie istniała, przystosowana przez koncern farmaceutyczny Rizer, stała się najlepszym laboratorium całej firmy. Zakamuflowana w masywie górskim, odporna, nawet na atak nuklearny, była twierdzą nie do zdobycia. Naziści w 1945 roku ukończyli jej infrastrukturę w osiemdziesięciu procentach. Jednak pod naporem wojsk aliantów, nie zdołali jej ani zniszczyć, ani obronić. Kiedy armia amerykańska weszła na te tereny, cała strefa została objęta zakazem wjazdu. Przechwycone instalacje, urządzenia i technologie, posłużyły koncernowi Rizer, na bycie liderem w światowej farmacji.

Gulfstream, gładko osiadł na pasie lotniska, zatrzymując się na jego końcu, tuż przed wysoką ścianą masywu górskiego. Kiedy pilot wyłączył silniki, drzwi samolotu się otworzyły i po schodach z maszyny, wyszedł Ben Roth. Lekko chwiejącym się krokiem, podszedł do masywnych wrót laboratorium. Mechanizm, jaki je otwierał i zamykał, pamiętał jeszcze czasy nazistowskie. Z głębi bazy wyszedł Libb, spojrzał na Bena i się uśmiechnął, wyczuwając jednocześnie od niego, woń alkoholu.

— Mój przyjacielu, wiedziałem, że tak zareagujesz, ale spokojnie coś wymyślimy.

— Rodzina mnie powiesi, od wieków nasza cała familia Roth, próbuje zdobyć Rosję. I nic zawsze z tego nie wychodzi. Teraz kiedy miałem szansę, być pierwszym członkiem, któremu się to udało. Trafiło się kurwa mać, zmartwychwstanie! — odparła Ben i zakrył twarz rękoma.

Chciał ukryć łzy, które nie przystały, na twarzy, tego bogatego żyda. Jego rodzina, mająca nieograniczoną władzę, pieniądze i wpływy, znowu nie zdobyła odwiecznego wroga, jakim była Rosja. Napoleon, Hitler a teraz on dołączył do największych przegranych epoki. Jakimś cudownym trafem, znów wielki kraj na wschodzie, miał szczęście, a nawet cud Boski i uciekł spod topora, bogatych elit finansjery.

Kiedy Ben otarł łzy, weszli z Libem do wnętrza masywu, żelazne wrota zaskrzypiały złowrogo, niczym duch. Mechanizm wymyślony przez nazistów, nadal działał. Dobrze konserwowany, nigdy się jeszcze nie zepsuł. Dobiegał końca kolejny dzień, na szybko zmieniającym się świecie. Każdy zastanawiał się teraz, jaki będzie cały 2023 rok, skoro jego początek zabił prezydenta USA i wskrzesił byłego prezydenta Rosji.

Rozdział 4

Australia, Szwajcaria, Kwiecień 2023


Shamb siedział na werandzie swojego domu w centralnej Australii, popijając poranną kawę. Jeszcze do niedawna, był to lider dużej organizacji NWO, która chciała rządzić światem, teraz zbieg, ścigany przez psy gończe z CIA. Na kontynencie kangurów i skorpionów zaczynał się kolejny miesiąc, zwariowanego 2023 roku. Temperatura w południe osiągała około dwudziestu dwa stopni Celsjusza, sprawiając, że turyści tłumnie zjeżdżali, by podziwiać górę Uluru. Ten monolit zachwycał swoim widokiem, niczym piramidy w Egipcie, a jednocześnie był źródłem wielu teorii spiskowych, łącznie z pozaziemskim pochodzeniem. Nicolasa, jednak to nie interesowało, nie był tu turystą, ale czekającym na wielki powrót przywódcą NWO.

Mijały miesiące od ostatniego przyjazdu Bena Rotha i Libba Marshalla, najwierniejszych członków organizacji. Wówczas światem, wstrząsnął zamach na prezydenta USA, który wyparował dosłownie na polu golfowym. Nicolas wówczas myślał bardziej intensywnie o powrocie na scenę, ale Ben przypomniał mu, że całe CIA od roku szuka go, po świecie. Jednak, po śmierci mieszkańca Białego Domu i tajemniczym telefonie od szefa WHO, czas jakby zaczął biec szybciej. Próbował poskładać w głowie, elementy układanki, przypomniał sobie wizytę w Davos, kiedy spotkał Volkova, z naszytym na garniturze symbolem, potężniejszej organizacji niż jego. Była ona dobrze zakamuflowana, do czasu kiedy on Nicolas, zaczął mieć kłopoty i służby USA na karku. Nowo wybrany prezydent Rosji, miał sterować pod dyktando elit, krajem dotychczas niezdobytym. Był wytypowanym człowiekiem, Światowej Organizacji Zdrowia, która tylko z wierzchu mieniła się na pomocną ludzkości. Shamb wiedział, że tak nie jest i jego pomysł Nowego Porządku Świata, mógł zostać przejęty przez WHO, teraz kiedy musiał zniknąć z pola widzenia. Kiedy jednak odebrał telefon, od szefa Organizacji Zdrowia, ten zaprosił go do Genewy. To był znak, że zabawa zaczyna się od nowa, a on będzie potrzebny.

Nicolas dopił kawę i chciał wstać, rozprostować kości, kiedy nad jego dom nadleciał, pomalowany na biało, helikopter czerwonego krzyża. Obok widniał, niebieski napis WHO. Maszyna zawisła nad budynkiem, powodując dużą, rotację powietrza, także Shamb ledwo ustał na nogach. Kilkanaście sekund później z głośników dobiegł przekaz:

— „Proszę wejść do budynku, nastąpiło skażenie terenu, za chwilę przyjadą służby medyczne”


***


Peter Vosh od miesięcy szukał sposobu, jak wyciągnąć Nicolasa z kryjówki. Odizolowanego od świata zbrodniarza, nie można było tak po prostu złapać i przewieźć przez pół świata. Cała akcja musiała być, dobrze zorganizowana. Młody agent CIA miał zatem nie lada trudny orzech do rozgryzienia. Dodatkowo spektakularna śmierć prezydenta USA, stawiała pod znakiem zapytania, wszystkie misje agencji. W obecnej chwili rządził wiceprezydent, a całe Stany pogrążone w chaosie politycznym, mogły stoczyć się w przepaść. Szaleństwo 2023 roku dopiero co zaczynało się rozkręcać, dlatego, kiedy Vosh dostał wolną rękę od szefa, działał intensywniej.

Kolejny dzień obserwacji nie zapowiadał więc wielkich zmian.

Co prawda Peter zorganizował już transport, ale pozostawała kwestia, przewiezienia Shamba do Singapuru, a potem do USA.

Jechał właśnie spokojnie drogą, w swoje wcześniej wytypowane miejsce obserwacji. Nie spieszył się, wiedząc, że szczur, jakim był Nicolas, nie wpadnie na pomysł nagłej ucieczki. Kiedy miał skręcić w boczną drogę, wprost do celu podróży, omal nie zderzył się z białymi samochodami, pędzącymi na oślep w kierunku domu Nicolasa. Peterowi przez chwilę, przed oczami przemknął napis WHO. Jasnoniebieskie litery, a obok czerwony krzyż. Tyle udało mu się zobaczyć, kiedy po chwili trzy Jeepy, zaczęły znikać z jego pola widzenia.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 36.7