E-book
15.75
drukowana A5
32.33
Krótko o głupocie

Bezpłatny fragment - Krótko o głupocie


Objętość:
80 str.
ISBN:
978-83-8431-802-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 32.33

Wprowadzenie

Jim Al.-Khalili w swojej książce „Świat według fizyki” pisze: „wyspa naszej wiedzy fizycznej jest otoczona oceanem tego, co jeszcze niewyjaśnione, ale ta wyspa cały czas się powiększa”. Autor jest fizykiem kwantowym i gospodarzem programów BBC prezentującym fascynujące spojrzenie na to, co fizyka mówi nam o świecie. Jako naukowiec przedstawia swoją wiedzę oraz poglądy innych badaczy, w dziedzinie jaką się zajmuje. Będąc naukowcem posługuje się obowiązującymi go metodami oraz współpracuje z jemu podobnymi, aby nie dać się zaślepić własnymi pragnieniami, uprzedzeniami lub dbaniem wyłącznie o interesy. Kluczowe jest tu bycie naukowcem, gdyż ja nim nie jestem, a tymczasem też, co dziwne, widzę coś podobnego odnośnie wspomnianej przez niego wyspy. Widzę tą wyspę, ale nie tylko wyspę wiedzy fizycznej. Nic dziwnego, naukowiec i nie-naukowiec widzą coś innego. Czym się różnią ich spojrzenia na rzeczywistość i dlaczego sposób widzenia nie-naukowca może okazać się istotny? Spróbuję wyjaśnić co mam na myśli.

Kim jest nie-naukowiec? To każdy kto nie jest naukowcem oraz naukowiec nie zajmujący się swoją dziedziną wiedzy. Pierwsze spostrzeżenie, że nie-naukowców jest więcej od naukowców oraz pomijając demokratyczne stwierdzenie, że większość ma rację, nie można nie być nie-naukowcem. Co z tej obłudnej zawiłości wynika? Otóż nie-naukowiec widzi nie jedną, ale cały archipelag wysp otoczonych oceanem tego co niewyjaśnione. Ten archipelag także cały czas się powiększa. Co obejmuje archipelag? Poza pozostałymi dziedzinami wiedzy naukowej, nie tylko fizycznej, ale też wiedzy nauk społecznych, zawiera otwarty zbiór wszystkiego co rozumiemy jako szeroko pojętą kulturę ludzkości, w tym baśnie, pieśni, fantazje, legendy, domysły, zmyślenia, kłamstwa, absurdy, żarty. Obejmuje również symulacje czy inne spekulatywne wizje, wierzenia, w tym religie czy jedynie wiarę w duchy lub obce cywilizacje. Na wyspach archipelagu jest też miejsce dla bardzo serio traktowanych wyobrażeń o przyszłych odkryciach naukowych (coś co istnieje obiektywnie bez udziału człowieka) czy wynalazkach (coś co jest tworem człowieka). Archipelag, ogólnie rzecz biorąc, zakreśla granice wyobraźni całej ludzkości. Wszystko co jest poza nim, nie mieści się w naszej wyobraźni, nie przychodzi nam wcale na myśl, nie wiemy nawet, że tego nie wiemy. Pozostaje w nas wyłącznie świadomość, że jest coś poza nami, czego w żaden sposób, na obecnym etapie posiadanej wiedzy, nie potrafimy sobie wyobrazić. Dla przykładu, Bóg to coś (bez obrazy — mam na myśli wyobrażenie powstałe w naszej głowie o Bogu), co znajduje się w zasięgu naszej wyobraźni, podobnie niebo, aniołowie, fizyka molekularna, UFO, nieskończoność, świat transcendentny, kosmologia, itp. Nie są to zawsze precyzyjne wyobrażenia, jak np. krasnoludki, ale jakieś są. Tymczasem w przeszłości, takiej bez dat, w jakimś kiedyś, nie wyobrażano sobie np., że Ziemia jest okrągła, ale jak sądzono, co wtedy oczywiste, była płaska. Niebiosa były u góry, a nie jak teraz, także na dole, po drugiej stronie kuli ziemskiej. Ludzie nie spadali, również z półkuli południowej, mimo chodzenia po niej „do góry nogami” — co łatwo zauważyć, gdy z uwagą spojrzymy na globus. Dzisiaj z łatwością możemy się z tego śmiać, ale w przeszłości to się nie mieściło w ludzkich głowach, czyli było absurdalne. Znane mi są osobiste relacje z przełomu XIX i XX w., gdy na głębokiej wsi, ludzie nie wierzyli, że można poruszać się na dwóch kołach. Gdy jednak zobaczyli rower, po raz pierwszy w życiu, to i tak twierdzili, że to diabeł rowerzystę trzyma. Obecnie także nie powinniśmy się dziwić ludziom, obok nas, których granice wyobraźni pozostały w innym miejscu aniżeli nasze własne. Widocznie mózgi nie zmieniają się ot tak, za pstryknięciem palców. Nawet naukowiec rozumie, że nikt wyżej jak może to nie podskoczy (i nie wyciągnie się z bagna ciągnąc w górę za własne włosy metodą barona Munchhausena), czyli zawsze pozostaje jakieś niewyjaśnione. Jak jednak pokonać mimowolną nieuzasadnioną sugestię optymizmu poznawczego wiedząc, że obok istnieje nieświadome niewyjaśnione (nie wiemy, że nie wiemy), albo co gorsza, na wieczność (nie wiem co to jest wieczność, ale jakoś mam to w wyobraźni) nieświadome niewyjaśnione (coś realnego, czego nigdy nie będziemy wiedzieli, że tego nie wiemy). Przypominam na pocieszenie, że nawet naukowiec, gdy przestaje zajmować się swoją dziedziną wiedzy, staje się nie-naukowcem.

W ten sposób, z pozoru banalnego stwierdzenia o naszej niewiedzy, rodzi się niezwykle złożony obraz. Po pierwsze, nie-naukowiec nie potrafi zrozumieć naukowca. Po drugie, nie-naukowiec usiłuje zrozumieć naukowców z wielu dziedzin. Po trzecie, wiedza z obszaru nie-naukowca nie jest spójna w ramach poszczególnych dziedzin nauki, ani tym bardziej z pozostałą wiedzą, tzw. nienaukową. Tych stwierdzeń nie należy rozumieć skrajnie, na pewno istnieją wyjątki. Oczywiście wiedza szkolna czy jej uzupełnienie z pozycji popularno-naukowych pozwala się zorientować i zapamiętać wiele podstawowych informacji. Jednak gdy pamiętamy, że bitwa pod Grunwaldem miała miejsce w 1410 r. to nie robi to z nas historyków. Krótko mówiąc, nasza wiedza jest bardzo okrojona, wyrywkowa i niespójna. Coś tam wiemy, ale z drugiej ręki, nie docierając do źródeł, raczej wierzymy na słowo autorom książek czy filmów albo nauczycielom w szkole. Nie chodzi o podważenie zaufania do nich, ale siłą rzeczy, nasze myślenie nie jest wtedy całkowicie samodzielne. Gdy zapamiętamy chociaż część tego co jest nam przekazywane, uważamy się za posiadaczy wiedzy. Tymczasem są to raczej zdania wyrwane z kontekstu, fragmenty układanki, na podstawie której nie można dostrzec całości obrazu. Przecież nawet gdy zwiedzamy odrestaurowane ruiny lub zabytki to tak jakby ktoś kazał nam wyobrazić sobie nowy samochód na podstawie jego spalonych jego szczątków.

Zastosowania fizycznej wiedzy teoretycznej dotyczą jej fragmentów przydatnych w określonej technologii, często pojedynczego czy kilku stanowisk roboczych, w jednej firmie. Tymczasem naukowiec zgłębia bardzo dokładnie daną dziedzinę, staje się ekspertem w skali światowej, wie wszystko co można się dowiedzieć, pretenduje do awangardy ludzkości w danym temacie. Będący tego świadomy nie-naukowiec, czasami z lenistwa, czując małą przydatność teorii w swoim konkretnym przypadku, ignoruje wiedzę naukową. Zdaje się często na autorytety, profesorów, lekarzy, inżynierów, księży, urzędników, czy tzw. fachowców typu „złota rączka”. Skoro nie potrafimy zrozumieć wszystkiego, więc po co się wysilać. Podobnie, mając w pamięci telefonu dziesiątki przydatnych nam numerów, przestaliśmy korzystać z książki telefonicznej czy pamiętać jak zadzwonić do nawet najbliższych nam osób z innego aparatu. Pomiędzy naukowcami a nie-naukowcami istnieje przepaść nieznanego, obszar pozornie dostępny, ale do którego nikt specjalnie nie zagląda. Naukowcy przebywają już poza tą granicą, a pozostali zwykle nie mają zamiaru tam wchodzić. Nie-naukowiec nie rozumie naukowca, nie wnika w jego wyjaśnienia, nie falsyfikuje (szuka dowodu na nieprawdziwość) osobiście wiedzy o rzeczywistości, stara się zapamiętać co słychać na dany temat i wierzy, że jest tak jak mu się mówi. Implikuje to jego myślenie w kierunku zagubienia, splątania, konfabulacji, szczególnie w przypadku, gdy mamy do czynienia z wielością dziedzin albo też przy próbach sensownego połączenie nauki z realnym życiem. Wydaje się, że rozumiemy wiedzę lepiej, gdy podejmujemy studia wyższe. Co prawda uzyskujemy wówczas dostęp do wyższych szczebli uszczegółowionych informacji z danej dziedziny, ale paradoksalnie i z pokorą dociera do nas silniej, ile nie rozumiemy w dziedzinie tuż obok.

Naukowiec z natury, sam posługując się metodą falsyfikacji, godzi się u nie-naukowca na brak możliwości jakiejkolwiek samodzielnej weryfikacji obiektywnej rzeczywistości. Nie robi tego z powodu nieczystych intencji. Całkowicie pomijam tu takie okoliczności jak chęć zrobienia kariery, „ślepe” podążanie śladami swoich mentorów duchowych, obawa utraty źródeł finansowania czy ograniczeń przy publikacji prac, w sumie mających istotne znaczenie dla zdobycia szacunku i aprobaty środowiska naukowego. Chodzi tu raczej o obiektywny brak sprawnych komunikatorów pomiędzy naukowcami i nie-naukowcami. Oprócz jednokierunkowego przekazu, zwykle idącego od naukowców w formie popularyzacji wiedzy do zainteresowanych odbiorców, pozostają nam zwykle do dyspozycji komentarze polityczne i medialne, oba o wątpliwej reputacji. Uwzględniając dynamiczny rozwój całych grup naukowych, nie-naukowcy pozostają wyłącznie w szarej strefie niskiej dostępności, zmuszeni zadowolić się wiarą w nikłe, jedynie te zrozumiałe dla siebie w danej chwili (dostosowane do ich poziomu wiedzy), może już nieaktualne, informacje naukowe oraz te nienaukowe. Dlatego nie dziwi wrażenie i porównanie naukowców, do współczesnych nowych kapłanów, głoszących swoją wiarę i na wiarę przyjmowanych przez swoich wyznawców. Nie chcę nikomu uchybić, obraz nie wydaje mi się przez kogokolwiek zawiniony. Raczej pozostaje efektem zmian dziejowych, a tym samym pobudza do refleksji o zwykłych, codziennych ograniczeniach i barierach naszego poznania, gdy już wyjdziemy poza sale wykładowe.

Człowiek jest istotą społeczną. Jego wiedza i umiejętności są wynikiem wpływu jaki wywiera na niego otoczenie społeczne. Rodzina, szkoła, znajomi, infrastruktura, kultura jako czynniki kształtujące osobowość. „Nie upada daleko jabłko od jabłoni” głosi przysłowie oddające tą zależność. Podobnie było z każdym z nas. W dzieciństwie słyszałem żartobliwą opowieść, jak to przyniósł mnie bocian, spuścił do komina, a ojciec przed rozpaleniem w piecu wygrzebał mnie szufelką. Wiele lat później dowiedziałem się, że w starych wierzeniach symbol przyznanego losu wiązał się z ideą duszy ludzkiej i ptaka. Dusze takie, w ramach swoistej reinkarnacji powracały do świata ludzi, zwierząt lub sił natury, ale zanim przyszły na świat, pozostawały w postaci piskląt w gniazdach, rozmieszczonych na gałęziach Drzewa Kosmicznego. Dusza w wierzeniach słowiańskich była „tchnieniem” utożsamianym z „oddechem”, wypełniającym ciało przejrzystą, subtelną materią, którą przy śmierci można wyzionąć (zwrot występujący we wszystkich językach słowiańskich). Ptaki przenosiły dusze, przybierając różne postaci. Najbardziej znana z nich to bocian, charakterystyczny dla nizinnego krajobrazu ptak łąkowy, który na dokładkę swym przylotem zapowiadał wiosnę. Zabicie bociana uważano za grzech śmiertelny, nigdy nie odpuszczony i odpuścić się nie mogący. W Polsce ze względu na kolor dzioba i nóg jego obecność chroniła gospodarstwa przed ogniem, odganiała chmury, burze i pioruny. Jak więc wyjaśniano urodzenia dzieci w zimie? Zwykle za zastępcę bociana uważano kruka bądź wronę, na przykład czeskie powiedzenie „wrona zastukała im do okna” oznacza narodziny dziecka.

Gdy chodziłem do szkoły podstawowej wszystkie msze, czyli ich liturgia, odbywały się po łacinie. Mężczyźni i chłopcy stali po lewej stronie kościoła, patrząc twarzą do ołtarza, a kobiety i dziewczęta po drugiej stronie, w osobnej nawie. Podobnie w szkole, posadzenie chłopca i dziewczyny w jednej ławce było swoistą karą. W czasie mszy rodziły się różne komiczne sytuacje, np. wypowiadane przez księdza po łacinie: et cum spiritu tuo (i z duchem twoim), część męska obracała w swobodnym tłumaczeniu na swoiste przyzwolenie picia alkoholu (spirytusu). Przed przystąpieniem do komunii świętej musiałem opanować na pamięć Pater Noster (Ojcze Nasz). Nie rozumiałem ani słowa co nie zwalniało mnie ani nikogo ze znajomości pacierza. W szkole średniej uczęszczałem na zajęcia kółka historycznego, a nauczycielka prowadząca zajęcia była zadeklarowaną ateistką. Wszystko co u niej usłyszałem opowiadałem księdzu na, lub po, lekcjach religii, w formie własnych wątpliwości i przemyśleń katolika, a co usłyszałem od niego, dzieliłem się jako swoimi poglądami na zajęciach w szkole. Tak rodził się we mnie swoisty dualizm ideologiczny, nie wymuszony, życzliwy, bez indoktrynacji, w ramach prowadzonej wtedy w naszym państwie walki o ludzkie dusze. Próbowałem jakoś te poglądy połączyć, a być może próbuję tego do dzisiaj. Jedyną pozytywną przesłanką dla moich prób był znaleziony w podręczniku historii filozofii spór pomiędzy empirystami a racjonalistami. Początkowo, każdy z tych poglądów próbował wykazywać wyższość i pierwszeństwo swojego stanowiska, czyli najpierw musiało być doświadczenie, aby zrodziła się myśl, albo na odwrót. Po latach sporów ustalili jednak nierozdzielność tych pozornie sprzecznych stanowisk, czyli wyszło na to, że jedno bez drugiego istnieć nie może (tak jak ciśnienie bez temperatury).

Jednak czy taka osobista przeszłość tłumaczy, dlaczego sięgnąłem zarówno do Dzieł Lenina i ekonomii Marksa oraz kilkukrotnego przeczytania Starego i Nowego Testamentu? Następnie też, do wielu opracowań komentujących powyższe pozycje? Czy to kogoś zaskakuje nie wiem, ale czytając Pismo Święte chciałem się dowiedzieć co Chrystus nam przekazał, nie koniecznie jako Syn Boży, ale zwykły inteligentny człowiek. Wnioski były proste. Od strony technicznej znalazłem opis nieznanych możliwości, rodem z science fiction (Lem by się nie powstydził). Zdalne zapłodnienie poprzez modyfikację struktury biologicznej, przeniesienie świadomości poza ludzkie ciało (swoisty transhumanizm), ponadprzeciętne zdolności medyczne, zdalne sterowanie i oddziaływanie myślami na zjawiska przyrody, np. pogodę, lokalizację ryb w jeziorze, ponadto kondensacja pożywienia (podział chleba dzięki posiadanej pamięci materiału doprowadza jego kawałki do powrotu formy całkowitej bochenka — jak pianka do uszczelniania okien, ale spustem jest przełamanie chleba), modyfikacja struktury napojów (zamiana wody w wino). Podobieństwo do cywilizacji pozaziemskich na wyższym poziomie od Ziemian jest nieodłącznym elementem współczesnej świadomości społecznej. Starając się nawiązać do języka fizyki, byłoby to wykorzystanie antygrawitacji (chodzenie po wodzie) oraz anty-entropii (przywracanie życia jako samoczynne, spontaniczne dążenie do uporządkowania, samoorganizującej się przestrzeni). W warunkach ziemskich w niezwykle zminiaturyzowanej formie ze względu na potęgę tych sił. Jednak Chrystus przekazuje też inne informacje, nie dające się tak zaszufladkować. Wyraźnie wspomina o ludzkiej ograniczonej granicy wyobraźni, dlatego mówi przypowieściami. Zwraca uwagę na grzechy, ale też głosi dobrą nowinę. Pozostają niedomówienia, ale sugestie idą w kierunku selekcji, aby wkroczyć do nowego Królestwa. Pozostaje dla mnie zagadką, czy selekcja ma dotyczyć jednostek ludzkich czy też ich cech osobowych. Szczególnie tam, gdzie wskazuje się na podobieństwo do dzieci. Selekcja jako nieokreślona, ale dobrowolna i świadoma inżynieria psychologiczna, rodziłaby więc skutek ograniczenia „złych” cech i pozostawienia tych dobrych, w skrajnym przypadku „dziecięcych”. Bogacz nie wejdzie, gdyż gdy wejdzie nie będzie miał żadnych psychicznych cech bogacza. Powrót do „nieznanego” sprowadza myślenie do jego początków (nie mogę więcej zrozumieć aniżeli to jest możliwe). Charakterystyczne przy tym dla wszystkich religii jest ignorowanie ambicji intelektualnych, czyli za oceny bardzo dobre w szkole nikt nie idzie do nieba (to nie ta bajka).

Stwierdzenie, że jesteśmy skazani na nią oraz świadomi swojej niewiedzy, która skrada się zaraz za granicą naszego aktualnego stanu nauki, wydaje się banalne. Jednak, gdy do stanu nauki dodamy obszar wszelkich wyobrażeń ludzkości, w tym religijnych lub nawet innych dowolnie nieuzasadnionych, trudno nam skupić uwagę na czymś co właściwie dla nas w danej chwili nie istnieje. Zwykle rzeczywistość jest równoznaczna z tym, co o tej rzeczywistości myślimy. Tymczasem poza naszym myśleniem powinniśmy zaakceptować jakąś nieznaną nam rzeczywistość, o której nie potrafimy w żaden sposób pomyśleć. Mogę przyjąć, że nie byłem w jakimś kraju albo na jakimś kontynencie, planecie, itp., czyli go nie znam, ale jak zaakceptować, że nie byłem gdzieś gdziekolwiek, czego nie potrafię nawet sobie uświadomić, gdzie. Skąd wiadomo o tej naszej ułomności poznawczej? Z historii nauki, z wiedzy o naszej niewiedzy w przeszłości, z naszego zachwytu jak daleko doszliśmy w rozwoju ludzkości. Wszelkie nasze wynalazki, czasami podobne do bajkowych, np. lustereczko powiedz mi przecie kto najpiękniejszy na świecie, czyli interaktywny komputer, kije samobije, czyli paralizator, stoliczku nakryj się, czyli catering, itp. Były jednak odkrycia i wynalazki nie mające precedensów we wcześniejszych wyobrażeniach ludzi, zanim zostały odkryte lub wynalezione, np. teoria Darwina czy czarna materia — nieznane przecież w epoce kamienia łupanego. Koniec końców, po takim wygibasie myślowym, nadchodzi refleksja na zgodę. Zgoda, jest gdzieś sobie coś, a nawet nie wiem co i gdzie. Po co mi jednak o tym rozmyślać, przecież do niczego mi takie myślenie się nie przyda ani nie doprowadzi. Tymczasem ja nie zgadzam się z tym stwierdzeniem, nasze przyzwyczajenie do takiego rozumowania, nie do końca wydaje się uzasadnione. Dostrzec to możemy dopiero jak zdamy sobie sprawę z konsekwencji nowego rozumowania, tego z akceptacją nieuświadomionego nieznanego. Dla przykładu, wyobrażamy sobie nieskończoność, czyli ten hotel, w którym nigdy nie zabraknie pokoi dla następnych gości. Nadal bowiem nie wiemy czym jest nieskończoność, świat czy Bóg, ale wyobrażamy sobie coś, gdy o tym myślimy. Tymczasem, poza tym wszystkim ma być jeszcze coś, nie do pomyślenia, poza wyobrażeniem, np. coś podobnego do Drogi Mlecznej niemożliwej do uchwycenia w świadomości ryby głębinowej. Jakie są konsekwencje dostrzegania nieuświadomionego nieznanego? Dla przykładu:

— wszelka posiadana wiedza naukowa, wszyscy obecni i przyszli naukowcy podlegają czemuś o czym nigdy nie będą mieli pełnego pojęcia,

— wiedza naukowa może nigdy nie być spójna, np. fizyka mikro i makro skali, nauka może rozwijać się wyspowo (jak puzzle, z których znamy np. dziesięć, a jest ich wszystkich miliard, przy czym te które znamy nie przylegają do siebie),

— materia ożywiona i nieożywiona, dwa niespójne przejawy rzeczywistości, mogą posiadać chwilowo oraz lokalnie, rodzaj świadomości i inteligencji, a przypadkowość jest tylko jedną z form ich działania,

— Pan Bóg, stworzyciel i wszechwładca, tak już urządził ten świat, że nie może nam przekazać żadnej istotnej informacji, gdyż nic z tego nie zrozumiemy. Mówi do nas jak do istot specyficznie ograniczonych, w rezultacie tylko miłosiernie nas pociesza, przekazując coś do czego w danej chwili dorośliśmy.

Gdy ateista postrzega wierzących, jako ludzi, dla których religia jest czymś chwilowo przydatnym (np. jest im lżej, gdy się wyspowiadają, neutralizują naturalny strach przed śmiercią lub łagodzą ból po stracie bliskich), to nie-naukowiec ma prawo postrzegać podobnie naukę, jedynie jako coś chwilowo przydatnego (bo i tak nigdy nie poznamy prawdy a jedynie chwilowo wykorzystujemy pewne „kłamstwa” jako przydatne). Gdyby zaklęcie „stoliczku nakryj się” działało w praktyce, to raczej na tym poziomie byśmy pozostali. Zachowując się jak szczur w doświadczeniu, po naciśnięciu odpowiedniego guzika, otrzymywalibyśmy porcję karmy. Korzystamy tymczasem, z nieznanych nam powodów, z rodzaju lokalnej harmonii, nasza tzw. wiedza daje się wykorzystać i pozwala dalej żyć, jednak nie wiemy, dlaczego ani jak długo. Jeżeli teraz, w powyższych słowach brakuje komuś optymizmu, to staram się wyjaśnić, że Bóg i nauka są ich pełne i słusznie. To najlepsze na co nas stać. Przy tym, wcale nie twierdzę, że mam rację w swoich dociekaniach. Zwracam jedynie uwagę jak można poprowadzić wybrany rodzaj rozumowania, a ten ciąg myślowy może okazać się przydatny. Gwarancji nie daję.

Interesujący też wydaje się sposób w jaki ludzie reagują na wiedzę o rzeczywistości. Przy tym, chodzi o jeden, wybrany sposób reakcji, czyli szok kulturowy (poznawczy) oraz powiązanie tej reakcji z przejściem na poszczególne poziomy wiedzy i wyobraźni. Poziomy są cztery, najniższy to wiedza naukowa wraz z praktycznymi umiejętnościami. Wiedza nie zawsze pokrywa się z praktyką, można coś robić praktycznie przydatnego i nie posiadać teorii naukowej, która by to wyjaśniała. Na odwrót, nie każda teoria znajduje tu i teraz praktyczne zastosowanie. Poziom ten jest podstawowy, gdyż wpływa na wszystkie inne i jest odniesieniem dla pozostałych. Granicą tego poziomu jest realnie posiadana wiedza i praktyka. Na następnym poziomie znajduje się sfera szeroko rozumianej kultury, wszelkie wyobrażenia, spekulacje myślowe, hipotezy naukowe, baśnie, legendy, sztuka, itp. Zwraca uwagę fakt, że można nie posiadać wiedzy, ale już spekulować i przewidywać jakie będą następne odkrycia czy poznanie w ramach przyszłej wiedzy. Nie chodzi wyłącznie o science fiction, ale o realne badania, które mają dać nieznaną odpowiedź na znane pytania. Przewidujemy co odkryjemy nie znając do końca sposobu w jaki to się stanie. Podsumowując, od następnego poziomu oddziela nas granica wyobraźni. Granica wyobraźni może dotyczyć całej ludzkości oraz jej zasobów wiedzy, ale też poszczególnych jednostek, a wtedy u każdej osoby, występuje w innym miejscu, jest indywidualna. Poza granicami wyobraźni, czyli tam, gdzie nie wiemy, że tego nie wiemy, znajdują się jeszcze dwa poziomy, dwie sfery. Sfera, którą w przyszłości poznamy, przekraczając granicę wyobraźni oraz najwyższa i ostateczna, której nigdy nie przekroczymy i nie poznamy. W tym przypadku, podobnie jak wcześniej, możemy koncentrować się na całej ludzkości jak i na indywidualnych osobach. W tym ostatnim przypadku opisane najwyższe sfery mogą znajdować się u jednych ludzi na poziomie wiedzy albo wyobraźni u innych. Ktoś może nie wiedzieć i nie wyobrażać sobie czegoś co inni ludzie wiedzą i doskonale sobie wyobrażają. Sam to sprawdziłem czytając kiedyś np. logiką praktyczną dla prawników, podręczniki z chemii, „Człowieka bez właściwości” Musila, książki popularyzujące z zakresu fizyki, kosmologii, filozofii, itd. Każdy może z łatwością się o tym przekonać, wystarczy zacząć czytać albo rozmawiać o tym o czym nie mamy „zielonego pojęcia”. Do czego zmierzam? Konsekwencją tego myślenia jest możliwość zapytania się o wielkość lub proporcje pomiędzy przedstawionymi poziomami wiedzy i wyobraźni. Jedni sugerują, że wiedza i wyobraźnia są już bliskie wszelkiemu poznaniu. Silna, chociaż nikt tego tak nie stwierdza, jest sugestia np. połączenia teorii grawitacji oraz kwantowej w jedną i jednolitą teorię a już nie będzie przed nami tajemnic. Ja obstawiam odwrotną sytuację, nasza wiedza jest lokalna i tymczasowa, a nieznana i nigdy nie do poznania jest rzeczywistość znajdująca się na poziomie ostatnim, co sugeruje, że nasz los zależy od czegoś całkowicie nieznanego i niewyobrażalnego (np. nie od Boga, gdyż Bóg znajduje się na drugim poziomie, wśród znanych nam wyobrażeń religijnych, podobnie jak pojęcie nieskończoności, znane z pierwszego poziomu, z nauki matematyki), ale wydaje się lub nie, że możemy to pominąć w swojej egzystencjalnej codzienności, gdyż dla nas ważne jest to, na co obecnie mamy realny wpływ.

Powróćmy do sposobu reakcji, czyli szoku kulturowego (poznawczego). Ten pojawia się przy przekraczaniu opisanych, poszczególnych granic. Szok kulturowy jest opisywany przez socjologów często w kontekście barier społecznych między różnymi państwami lub kulturami. Podróże turystyczne i biznesowe tworzą zapotrzebowanie na wiedzę o tym jak się zachować w obecności odrębnych nacji, jak zrozumieć odmienne zachowania, religie, zwyczaje, a nawet proste gesty, które w innym kraju mogą posiadać całkowicie odmienny sens, np. zakładanie czarnego stroju na wesela i białego na pogrzeby, a gest ręki „stop”, może być rozumiany jako pozdrowienie i pozwolenie na przejazd dalszej drogi. Szok kulturowy, to reakcja na coś nieznanego, czego się nie spodziewaliśmy, a co spotyka nas od innych ludzi. Możemy go przeżywać świadomie, np. pod wpływem obcej literatury albo podświadomie, np. nie rozumiejąc mimiki, kosmologii, odrębnego poczucia sprawiedliwości, etyki, itp. W kulturze związany jest z przynależnością do danej grupy społecznej. Po przyłączeniu się do grupy wie się, że świat jest taki-a-taki. Przebywając w grupie od dzieciństwa często nie odczuwa się żadnej potrzeby ponownej oceny rzeczywistości. W tym sensie, rzeczywistość jest konstruowana społecznie. Zetknięcie różnych grup, może łatwo wywołać konflikt. Rzeczywistość staje się subiektywna i negocjowalna (do ustalenia). W odniesieniu do naszych rozważań, przekroczenie granicy wiedzy albo wyobraźni przez indywidualne osoby, może wiązać się z szokiem kulturowym, a ich reakcje mogą być bardziej lub mniej pozytywne. Czasami następuje asymilacja, odrzucenie swoich poprzednich przekonań i przyjęcie nowych. Podobnie w przypadku integracji, połączone zostają dotychczasowe przekonania z wiedzą lub wyobrażeniami, które wcześniej były poza znanymi komuś granicami. Często jednak reakcją jest separacja albo marginalizacja, co łączy się z odrzuceniem czy też ignorowaniem nowego. Samodzielne przekroczenie wcześniejszych granic może wywołać odczucie olśnienia, euforii, otrzymania daru.

Z tego punktu widzenia, spór dla przykładu, ewolucjonistów i kreacjonistów, dotyczy nieporównywalnych obszarów, przypomina żart o wyższości świąt bożego narodzenia nad świętami wielkiej nocy. Dodatkową refleksją jaka się nasuwa jest bariera szoku poznawczego nie tylko dla nie-naukowców, ale także dla naukowców i to nie tylko w sporach o poglądy, ale też jako bariera indywidualnych możliwości poznawczych jednostek ograniczonych wcześniejszym poznaniem i wpływem środowiska naukowego lub podświadomej ochrony przed szokiem (podświadomej samocenzury). Podobnie jak socjolodzy, wskazujący na możliwość uczenia się międzykulturowego, moje osobiste odczucia akceptują wielowątkowość poznania, dopuszczenia wielu wariantów rzeczywistości. Wydaje się to trochę nielogiczne, ale logika nie jest pierwotna tylko wtórna, wynika z naszego postrzegania, tu i teraz, na planecie Ziemia, z jej grawitacją, położeniem i nieprawdopodobnymi przywilejami dziejowymi w skali kosmicznej, które pozwoliły nam istnieć. Ponadto jesteśmy ciągle narażeni na błędy myślowe. Historia nauki jawić się może jako ciąg błędów oraz powtarzającej się ich korekty. Wspomniany wcześniej błąd nieporównywalności jest tego przykładem. Widoczny przy różnych dyscyplinach sportu, gdyż nie możemy porównać wyników skoku w dal z wygraną w ping-ponga, ulega zatarciu gdy porównujemy dla przykładu, dochody pomiędzy państwami albo naszymi zapasami w lodówce. Faktycznie, tak naprawdę, każde państwo czy osoba fizyczna miała inną historię poprzedzającą ten pomiar i dlatego sytuacje są nieporównywalne. Dopiero wyraźna lub dorozumiana konwencja pozwala nam na porównania. Chodzi o to aby przy wyciąganiu wniosków pamiętać o tym umownym ograniczeniu oraz w jakich okolicznościach, kontekstach będą te wnioski wykorzystane.

Moim zamiarem, jako autora książki, jest refleksja o głupocie. Chcę na nią spojrzeć nie pejoratywnie, ale poszukać jakie funkcje może spełniać. Odnaleźć w niej coś na podobieństwo bólu, tak niechcianego, od którego się uchylamy, uśmierzamy, a jednak bez którego to sygnału długo byśmy nie pożyli, gdyż informuje nas o sytuacji zagrożenia naszego organizmu. Tym trudniej o tym pisać, gdyż samo słowo „głupota” jest swobodnie używane w zupełnie różnym znaczeniu, np. jako wyrażenie emocji, oceny, braku akceptacji osoby lub czyjegoś zachowania, nieprzygotowania, niedostatecznej wiedzy lub umiejętności, itd. Wszystko więc co napisałem ma służyć jedynie zobrazowaniu czym głupota, w moim rozumieniu tego słowa, nie jest. Podsumowując, jako ludzkość czy poszczególne jednostki jesteśmy bardzo ograniczeni, ale to nie jest głupota, to norma. Głupota w rozumieniu dalej stosowanym to jedynie przypadkowe myśli oraz czynności. Coś spontanicznie występującego, przypominającego niefrasobliwie zachowujące się dzieci. Ciąg myślowy nie będący absurdem czy nonsensem ale bez wyraźnego i skutecznego związku w dążeniu do jakiegoś celu albo w ogóle bez określenia celu. Przypomina brak koordynacji, rozchwianie, błądzenie, zapętlenie, natręctwa, lekkomyślność, roztargnienie. Nasilenie tych cech pozostaje zwykle w stopniu minimalnym i chwilowym u dzieci, gdy jest koordynowane przez wychowawców. W przypadku dorosłych, obciążone samoświadomością ewentualnego braku akceptacji przez otoczenie, może pozostać ukryte albo racjonalizowane, a przez to utrzymujące się przez długi czas. Gdyby bowiem głupi wiedział, że jest głupi, to by nie był taki głupi. Jednym słowem mamy do czynienia z czymś nie do końca określonym, rozumianym na różne sposoby, wieloznacznym ze względu na używanie tego słowa w różnych kontekstach. W tym przypadku ograniczonym do ludzkiego zachowania lub myśli, nie będących żadną z form niewiedzy o świecie. Nawracając do powiedzenia, że „Bóg nie gra w kości”, to właśnie nasze myśli lub zachowania mają cechy przypadkowości podobne do np. ruletki. Po części jesteśmy grą, którą sami u siebie obserwujemy przy pewnym wysiłku, zdolności do samoobserwacji albo dystansu na samego siebie. To właśnie tę samoczynną, wewnętrzną ruletkę, będę nazywał głupotą.

I.Natura czy kultura

Stawiając założenie, że gdyby Karol Marks pozostał konsekwentny w swoim rozumieniu dialektyki dziejów, to powinien przyjąć, że skoro każdy następny system społeczno-gospodarczy, od zakończenia wspólnoty pierwotnej, czyli niewolnictwo, feudalizm i kapitalizm, rozwijały się niezależnie od ludzkiej woli, samoczynnie i spontanicznie, to tak będzie nadal w następnych okresach historycznych. Przyszły ustrój, powinien więc powstać w miarę rozwoju gospodarczego na bazie „następnych” zantagonizowanych klas społecznych, gdzie niewiadomą byłyby jedynie, sposób panowania i okoliczności przejścia do nowego systemu. Prorocze wizje K. Marksa o przejęciu władzy przez proletariat i powszechnym dobrobycie nie sprawdziły się, podobnie jak późniejsze, w ramach komunizmu W. Lenina, J. Stalina czy przewodniczącego Mao. Stało się tak, gdyż zawiodło przeświadczenie o indeterminizmie współczesnego im społeczeństwa, które jest zdolne „wyrwać się”, a nawet kształtować świat wokół siebie oraz siebie samych, niejako swobodnie, wyłącznie dzięki wolnej woli oraz przy wykorzystaniu wiedzy naukowej. Ta wiara jest obecnie mocno naruszana przez etologów, np. Konrada Lorenza lub Daniela Wegnera, czy chociażby w ramach ekologii, która pozwala widzieć człowieka jako formę życia biologicznego wyposażonego w potencjalne cechy do życia w kosmosie. W tym ujęciu, podobnie jak ryby mają płetwy, zwierzęta lądowe nogi, a ptaki skrzydła, człowiek został przez naturę wyposażony w inteligencję, gdyż bez niej życie w przestrzeni poza naszą planetą nie jest możliwe.

Wracając do neurobiologii oraz etologii, szczególnie po odkryciach wrodzonego mechanizmu wyzwalającego (WMW) oraz wrodzonego mechanizmu zachowania (WMZ) u ptaków, które zachowują się wtedy jak „zaprogramowane”, stało się jasne, że nasze subiektywne przeświadczenie o pełnej niezależności intelektualnej, emocjonalnej oraz aksjologicznej jest mocno nadwyrężone. Jak to opisuje Konrad Lorenz w swojej książce pt.: „Odwrotna strona zwierciadła”, im więcej organizmy pobierają danych z otaczającego świata, tym wyżej stoją w hierarchii przyrody. Wszystkie organizmy żywe zagarniają i gromadzą energię w otoczeniu pełnym entropii (powiększającego się chaosu, nieładu i zimna), i to jej kosztem, czyli zwiększając entropię swego otoczenia. Zdolność zdobywania energii zawdzięczają skomplikowanym strukturom swego ciała. Struktury te wykształciły się w toku rodowych dziejów istot żywych, czyli filogenezy. Jednocześnie istoty te przekazują sobie „zakodowany plan” (DNA) swojej budowy z pokolenia na pokolenie z tym, że zdarzają się nieraz „drobne błędy” nazywane mutacjami. Jedynie w rzadkich, wyjątkowych przypadkach mutacje te dają lepszy wynik w nowych pokoleniach od cech organizmów z poprzednich generacji. W długich okresach czasu posiadane cechy są weryfikowane wskutek konkurencji oraz w różnych katastroficznych okolicznościach zagłady, co w procesie selekcji pozostawia przy życiu jedynie organizmy najlepiej przystosowane (lub mające więcej „szczęścia” ). Tym samym wszyscy ludzie posiadają odziedziczony w DNA „doktrynerski” osad naniesiony przez miliony lat procesów przystosowawczych, podsuwający prawdopodobnie jedynie takie hipotezy wszelkiemu naszemu poznaniu, które nigdy nie są całkiem fałszywe, lecz zawsze sztywne i nigdy do końca trafne. Jednocześnie dla swego rozwoju, podobnie jak wszystko co żyje, musimy gromadzić coraz więcej energii i informacji. Budujemy też struktury zewnętrzne, podtrzymujące i wspomagające powyższe procesy. W takiej perspektywie tracimy, przynajmniej w jakimś stopniu, swoją indeterministyczną wyjątkowość, odrębność wobec przyrody oraz możliwość swobodnej manipulacji otoczeniem czy społeczeństwem, ponieważ dostrzegamy, że sami jesteśmy przedmiotem manipulacji sił od nas większych i niezależnych, nawet jeżeli te siły są ślepe i działają losowo.

Opisując funkcje mózgu, surowe dane dopływające do nas dzielą się na bodźce zewnętrzne i wewnętrzne. Ich przetwarzaniem zajmują się trzy najważniejsze pod względem neuropsychologicznym układy funkcjonalne. Komunikują się ze sobą, dzięki czemu bodźce wpływają na czynności mentalne we wszystkich trzech układach. Pierwszy układ odpowiada za fizjologiczne podłoże naszych odczuć emocjonalnych (pozytywnych, negatywnych lub neutralnych) oraz wyzwala popędy do działania bez których nie moglibyśmy np. w sytuacji zagrożenia uciekać ani nie wiedzielibyśmy, kiedy się bronić. Drugi układ zajmuje się głównie odbieraniem, analizowaniem i magazynowaniem informacji. Przechowuje np. wspomnienia, a bez tej związanej z indywidualnym doświadczeniem pamięci nasze zachowania celowe nie byłyby możliwe. Tworzy więc celowe plany działania oraz gromadzi informacje zwrotne, pozwalające odróżnić sukcesy od niepowodzeń. Trzeci układ rozwija się w pełni w okresie, w którym opanowujemy mowę. Wówczas staje się najważniejszy, koordynuje czynności dwóch pierwszych układów oraz pozwala na niezależną samokontrolę. Wyzwala dialog wewnętrzny (lewa półkula mózgu), który aktywizuje pierwszy układ funkcjonalny, stając się popędem do działania, gdyż reaguje tak jakby te słowa były symbolizowanymi przez nie obiektami i zdarzeniami. Prawa półkula mózgu specjalizuje się w odtwarzaniu „świata-nie-słów”. Zajmuje się orientacją przestrzenną, wzorami i konkretnymi przedmiotami, tworząc bezsłowny, syntetyczny, podobny do mapy świat. Zawiera o wiele więcej informacji, niż sobie to uświadamiamy lub możemy opisać słowami. Jednak to lewo-mózgowy system językowy bardziej kontroluje i organizuje nasze spostrzeganie oraz inne procesy poznawcze, emocjonalne, i fizyczne. Zaobserwowano to u osób po zabiegu komisurotomii, tj. oddzielenia półkul mózgu. Gdy poddana temu zabiegowi osoba, dla przykładu, z zawiązanymi oczami trzyma w prawym ręku znajomy przedmiot, to potrafi go nazwać, a gdy trzyma w lewej ręce, nie jest w stanie tego zrobić. Te fakty pozwalają na wnioski dotyczące cech naszego aparatu poznania świata zewnętrznego, czyli mózgu, jako jednocześnie podatnego na bodźce zewnętrzne oraz na słowa przetwarzane w lewej półkuli mózgu, działające z siłą „realnego świata”. W tym znaczeniu, poszczególne ideologie dla swojego uwiarygodnienia, mogą sugestywnie uwodzić swym urokiem, nie koniecznie dając obraz rzeczywistości. Co to jednak ma wspólnego z głupotą?

W szkole podstawowej uchodziłem za raczej grzecznego chłopca. Dobre oceny w szkole, spokojne usposobienie, nauka gry na pianinie, śpiew w chórze, lekcje religii, bez przeklinania, stroniący od papierosów (inaczej jak wielu kolegów), nie pijący alkoholu, itp. Moje towarzystwo koleżeńskie było podobne. Co więc nas podkusiło, że zamiast chodzić do kościoła na drogę krzyżową, wchodziliśmy do okolicznych klatek schodowych i dzwoniliśmy do drzwi, aby następnie stamtąd uciekać? Gdy okoliczni mieszkańcy się zorientowali, że to są jedynie wygłupy dziecięce, nie daliśmy za wygraną i do przycisków dzwonków u drzwi przylepialiśmy plastelinę, aby ktoś musiał wyjść z mieszkania i ją odlepić, gdyż inaczej nie przestawało dzwonić. Nie wiem jak długo by to trwało gdyby nie zwykłe zniechęcenie. Zabawa, jak każda inna, w końcu się znudziła. Mój równie grzeczny, starszy o rok, podobno mądrzejszy kolega, chyba pod wpływem piosenki z chóru, o kaczce dziwaczce, która: „zamiast trzymać się rzeczki robiła piesze wycieczki, gdy poszła raz do fryzjera prosiła o kilo sera”, wybrał się do rzeźnika. Kiedyś nie było to zwykłe stoisko sklepowe z mięsem i wędlinami, ale odrębny sklep. Od podłogi po sufit był wyłożony białymi kafelkami, które trudno nazwać gustownymi. Za ladą wisiały na hakach wielkie kawały mięsa, tylko gdy akurat była dostawa, gdyż bez niej haki świeciły pustką. Stał tam potężny facet z toporem w ręku, który zwykle na pieńku odrąbywał kupowane kawałki mięsa czy kości. Ubrany w biały fartuch, trochę zakrwawiony od mięsa, z białym czepkiem na głowie, podobnym jak u pielęgniarek. Kolega niewinnym głosikiem zapytał jedynie kiedy będzie dostawa butów. Po chwili ciszy, sprzedawca z toporem wybiegł za uciekającym krzycząc: „jak cię tu jeszcze raz zobaczę to ci …. powyrywam”. Czego to dzieci nie wymyślą.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 32.33