Księżycowa noc
Księżyc do gwiazd unosi dłonie,
a niebo jak rzeka, noc łzami maluje.
I choć wszystko wokół się zmienia,
to wodą twe usta i słowami wiatr,
to wciąż pachnie tobą nasz świat.
Wracasz oddechem jak wiosna,
niczym woda, która dotyka brzegu,
i szeptem zbliżasz się do mnie.
A ja — milczę, wsłuchana w twe serce,
bo wiem, co chce powiedzieć.
Wszystko płynie, topi marzenia,
ale nie chcę szukać znów drogi,
bo tylko ty…
Karmisz chwile istnienia,
— duszą, która nigdy nie umiera.
.
Być może, mnie też już nie ma.
Jest tylko cień na wodzie,
jak twój, którego nie mogę uchwycić.
Jak ciepło, po dotyku dłoni.
A ja, ciągle szukam cię w nocy.
Księżyc sen kładzie na rzece,
wiatr szepcze przez rzęsy,
a wszystko wokół odpływa.
Znowu czuję twój oddech,
— znów usypiamy we dwoje…
Ulica
Słyszysz?
To ulica,
owady aut, skrzypienie drzwi i bram…
I kroki…
Gdzie ludzie idą i nie patrzą sobie w twarz.
Nie dlatego, że się nie widzą,
dlatego, że widzą zbyt wiele.
Patrz jak tamta kobieta,
szybko znika w dali,
jakby się bała, że ktoś ją dogoni.
A może coś zostawiła i nie chce już wracać?
A ten starszy pan
— zawsze w tym samym miejscu.
Siedzi na ławce z gazetą.
Może czeka?
Może zapomniał, na co?
I te domy z oknami oczu.
Nie moje.
Nie twoje…
— Życie zamknięte w ścianach.
Ktoś karmi kota i gapi się w telewizor.
Nie zmienia kanałów,
bo nic go to nie obchodzi.
Byleby coś mówiło, byle oszukać samotność.
A tamta dziewczyna z gitarą.
Gra cicho, dla siebie, dla sąsiadów,
którzy nigdy jej nie powiedzą, jak ładnie gra.
Za to stukną w ścianę, gdy będzie za głośno.
I jeszcze to okno z uchyloną firanką
jakby ktoś przed chwilą stał i patrzył.
Może jeszcze patrzy?
A może tylko to mu zostało.
Może jesteśmy tylko odbiciem?
Kruchym cieniem w tafli ulicy,
który pęka, kiedy nadejdzie ktoś nowy.
Jedynie wiatr wciąż próbuje poruszyć życie,
rozwiewa włosy, kołysze drzewa,
zagląda wszędzie i zna wszystkie tajemnice.
Niesie szepty zakochanych,
radosne krzyk biegnących dzieci
i łzy, gdzie w echu gaśnie ich lament.
Szepcze o ojcu,
który zgubił się w zaułkach ulicy
i nigdy nie wrócił do domu.
O matce,
która biegła, biegła… i nagle przestała.
O babci,
która patrzyła na zachód słońca,
a potem nikt, już jej nie widział.
Wiatr niesie wspomnienia,
ale czy ulica pamięta?
Czy wszystko staje się cieniem?
Ludzie, bez słów, mijają się w tłumie,
i choć wszyscy szukają tego samego,
nikt nie wie, jak się zatrzymać…
Kroki przed i za nami,
bez imion, spojrzenia.
A może ja też jestem cieniem?
Może i cieniem jest ta ulica,
gdzie wszystko się zmienia.
A ona tylko patrzy,
jak przychodzimy i odchodzimy,
często jak wiatr,
który nie zostawia śladów…
W świetle pierwszych lamp
noc rozkładała dłonie,
a wiatr, jak dusza, unosił się nad ziemią,
z dala niósł zapach drzew i śniących domów.
A jego skrzydła były lekkie jak nadzieja,
— aby lecieć ku niebu.
Bo czasem ulica jest tylko ulicą,
a raj i piekło to tylko różne adresy
obok tego samego chodnika…
W kropli rosy
W kropli rosy życie wstaje,
chwile w słońcu znów zobaczy
z wiatrem zniknie niczym łza
i z policzków w szepcie trawy
wzleci w niebo, gubiąc czas.
Gdybym w kropli ujrzał ciebie
gdybym ujrzał twarz.
Czy to dużo, czy zbyt wiele
w jednej kropli cały świat…
To słońce świeci dla ciebie
Lubię szeptać ci wiatrem,
patrząc jak słowa we włosach,
unoszą twoje ciche spojrzenie,
jak dusza zaplata ci rzęsy
i usta zakwitają czerwienią,
lubię, gdy słońce świeci dla ciebie,
a ty cała w złotym nektarze
karmisz życie, kroplami serca.
Lubię, gdy wiatrem morze wzburzone
krzyk mewy porywa w skrzydłach
i w promieniach zmysły skąpane
dotykają błękitu naszego nieba,
lubię, gdy słońce świeci dla ciebie,
a ty cała w złotym nektarze
kropla po kropli, karmisz me usta.
Questo sole splende per te,
to słońce świeci dla ciebie.
Pamiętasz
Na ścianie cichy szept
z kapiącym łzami gwoździem
w wyblakłej rdzawej chwili
jak nagie zimą drzewa
układa do snu noc,
unosząc czas wspomnienia.
Pamiętasz pierwszy wiosną liść,
zielenią szła nadzieja,
przez dłonie w chmurach nieba
malując marzeń nić
— tak pięknie kwitła Ziemia,
a teraz na ścianie kilka słów,
choć dawno już nas nie ma.
Odeszły farby w cień,
kolorem tylko dusza,
gdy serca cichy głos
dotyka brzegu dni
przez drzwi naszego nieba.
Pamiętasz pierwszy grzech
w czerwieni słodkiej raju,
gdy stopy chciały iść
w nieznane drogi świata,
by chwilą głodną żyć,
pragnienie gasić oddechem ust
na przekór prawa miejsc
w teatrze dni zbawienia,
a teraz tylko martwy gwóźdź
i po obrazie blady ślad,
jakby nie było nic,
jakby nie było nigdy nas.
Czy ktoś zawiesi obraz znów,
wymiesza z ciszą krople łez
i zabrzmi nasza pieśń
— nie pytaj przyjacielu,
świat nie zna pustych miejsc,
wciąż kwitną róże dusz.
Wciąż ktoś się rodzi i umiera,
a my już w gwiazdach nieba
piszemy nowy wiersz,
patrz obok płonie inny wers,
ktoś przyniósł światło z Ziemi,
nie wróci do swych stóp,
bo teraz nowy los
but własny znów przymierza,
a zegar wbija gwóźdź,
— na ścianie drzwi otwiera.
.
Nieważne czy był świt,
czy nocne twe pragnienia,
lecz ważny zegar był
i chwile, które żyły w nas,
bo wszystko kroplą jest
tak ważną, aby zamienić łzę,
na szczęście nim zapłacze gwóźdź
w obrazie niespełnienia.
Dlatego przyjacielu mój
nie żałuj farby dziś,
na Ziemi nie ma pustych miejsc,
gdy idziesz po marzenia…
Fantom
Wiatr trącał liście,
szept znikł w oparach,
znużony świt budził się w deszczu.
Pola stały w milczeniu,
niczym łany dusz, gotowe do zbioru.
Tuż obok miedzy na jednej nodze
strach wznosił dłonie
jak do modlitwy albo nadziei,
a na nim i wokół siedziały wrony.
Fajki paliły, gorzałę piły,
pożarły plony, ludzi spłoszyły.
— A on,
cóż, bez nogi, więc stoi.
Wtem wiatr się zerwał
jak zwierz z łańcucha,
— króla, króla trza szukać!
Na co mu echo głośno powiada:
— Król?
Ach, król?
Na obiad pojechał do cara…
Ten, który śnił
W przeklętym proroctwie
wędrował bez stóp,
a cień lizał mu duszę w niewoli kamieni.
I trwał, aż pochłonęła go mgła.
Czemu milczą twe usta,
czy ręce znów dotkną ziemi?
Czy ślepy imiona spisał,
aby słowa wstały bez ognia,
a cienie głodne stały się armią.
I tak cień pierwszy opuścił kamień,
zrodzony z krzyku przed głosem,
nie idzie, nie wraca, czeka jak lustro odbicia
i znika, gdy spojrzą mu twarze.
Drugi oplótł się w ramy jak blizna
jak dotyk, który nie dotarł do skóry
jak łza, żyjąca jedynie w deszczu,
z pamięcią beznogiej ścieżki.
Trzeci zastygł w zapomnianej modlitwie.
Z dłonią bez palców, nie woła, nie błaga,
jak cień dźwięku, co nigdy nie wybrzmiał,
choć echo pieśń wciąż powtarza.
Czwarty wyryty w kamieniu jak usta
jak słowa listu, który spłoną przez wojny,
który wciąż w zawieszeniu umiera,
w każdą noc, kiedy czyta go księżyc.
I tak cztery cienie oko zasłoną ukryły,
pieczęcią bez znaku zamykając pamięć,
a ten, kto ją złamie, wnętrza nie znajdzie
tylko własne imię w pustce wspomnienia.
Pod każdym kamieniem
gdzie dusze tańczą wśród mgieł
nie w złości, lecz w wiecznej niemocy
bądź gotów zawsze na ciszę.
Jedynie wiatr dźwięk duszy pamiętał
i znał słowa w szczelinach światła,
gdzie każda litera zmieniała się w oddech,
nim wszystko zamilkło na wieki.
W cieniu gdzie wieczność nie zna jutra,
a sępy krążą w niewidzialnym orszaku
i proroctwem karmią kamienie
król upada od szeptu niewoli i jęku duszy.
Bo czas nie umiera, lecz drży i osiada,
a świat, którego już nie ma,
nigdy nie śni spokojnie,
czeka na cień, który dołączy do niego.
Nie pukaj w drzwi martwego kamienia,
bo echo nie zna już światła,
tu spoczął król, bez imienia
w objęciach nocy bez przebaczenia.
Na głazie krew znak wyryła:
Ten, który śnił, a sen go zjadł.
Widziadło…
Wczoraj fiołkami sen zakwitł na łące
głupi, niewinny, z księżycem chodził,
nogi rozdrapał, krew zmieszał ze łzami,
a potem o świcie w trupim zapachu
aksamitkami ziemię przytulił,
ubrał się w rosę i mgliste skrzydła
z wiatrem zaśpiewał, w niebo się uniósł,
niczym cień bez ptaka jak widmo jakie
opadł na drzewo, w pień je zamienił,
i gdy na pniaku, usiadł jak w tronie,
piorun uderzył
i sen choć trupi, jak żywy płonie.
Ognisty oddech rozpina chmury,
deszcz gasi usta, malując oczy,
a wiatr je unosi i chwilą przypina,
sen płynie w stepy, choć jawą kotwica.
Przez tratwy nocy i wyspy poranków
po polne kwiaty szukając maków,
ślepnąc od mostów i słów głodnych śliny,
cień mijał cienie szukające gościny.
I tak pod lipą wędrowców tłumy
cień dały większy niż stare drzewo,
upadła lipa ogniskiem pieśni.
— Usiądź wędrowcze, ty dziś u siebie
a sen za miedzą gdzieś pola orze…
Fiołkami wiosna zakwitła nocą,
tuląc zapachem pień starej lipy.
I nagle ptak w okno zapukał,
sen dziwny spłoszył,
niebo ulepił płatkami błękitu…
Śnić dalej czy nie śnić, o to pytanie
wszak życie krótkie i tak mało zostaje
a ptak, być może już arki szuka
puka do okien, lecz nikt nie słucha,
daj Bóg by dziatkom, choć mała wyspa,
śnią przecież wszyscy.
Nawet jednooki w śnie stepu leży
marząc o wielkim, ślepym królestwie…
Nic mi po lecie
Za białym królikiem, za bajką jutra
w odległe łąki i ciemne lasy
cóż, taki miraż, gdy bose oczy.
Kapelusz z serca wyplotłem słońcem,
uwiłem mchem jak gniazdo ptasie,
w skorupkach muszli przyniosłem morze,
oddechem lata zbudziłem kwiaty
i nawet duszę w zieleni rzęsy,
na oczach harfy, wyszeptanej wierszem
do stóp jak rosa, gdy świt się budzi,
dałem ci luba ze światem całym.
A ty wciąż biegniesz w miraże nocy
i snami ścielisz królicze jamy,
szukając zamku gdzie królik koniem,
a czas jak rycerz zakuty w zbroi,
i wiesz, czasem czuję…
Ja tobie miłość jak lata serce,
a ty… rękawiczkę za krokodyla…
Ot i hełm ciasny głowę uwiera,
więc czuję miła,
jak pot spod zbroi ze mnie się śmieje,
że nic mi po lecie, gdy w tobie zima.
W oddechu filiżanki
Z oddechu filiżanki,
a potem z fusów kształt
i znów kolejna kawa
jak winylowy zegar
dotyka smakiem warg.
W oddechu filiżanki
tak dziwny mały świat,
jak ciche nocą niebo,
gdy nie ma na nim gwiazd.
I nawet kostka cukru
tak szybko tonie w mroku
a słodka światła chwila,
jak człowiek szybko znika.
Im dalej obraz płynie,
tym bliżej czas powraca,
-być może trzeba umrzeć,
by nigdzie nie uciekać
na zawsze w sercach żyć.
Znów kropla sen otwiera,
a z pajęczyny skrzypce
malują w oknie twarz,
— wydłubię, chociaż cień,
wystarczą dwie łyżeczki…
Czarownice
Zdarto szaty, błysnął krzyż, tłum wył,
kij znów śpiewał.
Pająk śmierdział padliną,
a śmierć niosła sieci,
ostatnie łez wołanie, po piąte ukwieci.
Ogień warczał psem mroku,
a sędzia świętował…
Diabłem pachniała wiedza,
piękno i brzydota,
przeto smolił pajęczak na ognistych stosach,
jak zbój grabieży głodny
z opętaniem w oczach.
Wciąż krwi żądny niewiasty,
kłusował despota.
Leżą sine, półrybie, prawe potopili.
Patroszyć i usmażyć, czas diabła odegnać,
na nic śmierci zaklęcia
nad chwałę królestwa.
Małe błotem odziane kijami obili,
czarci pomiot przeklęty należało przegnać,
wszak szło nowe oblicze lepszego jestestwa.
Rusałka
Noc taka cicha a sen rosą chodzi,
nawleka krople nicią księżyca
i w płatku duszy przytula spojrzenie
gasnące pąkiem w oczach.
Nad lustrem wody łza drzwi otwiera,
kim to odbicie? I gdzie mnie woła?
— Słyszysz?
Wiatr usta lasem teraz układa,
a z każdej łzy dziewczyna wstaje,
czy to me siostry?
Czy sen mnie zwodzi?
— Słyszysz?
Gdzie luby jesteś?
Już mnie nie tulisz,
miłości nie bronisz.
Noc taka cicha a sen twarz budzi,
z wiatrem unosi srebrzyste kwiaty,
zimne motyle nad dawne światy…
— Już się zrodziła…
Dzień dobry
A gdyby tak sen ulepić świtem
kroplami rosy skleić ziemię,
a potem oddechem Swaroga
czas w nim zatrzymać...
Może choć kubek z gliny,
aby kawę zaparzyć,
a ona ciepło w dłonie przeniesie
i choć przez chwilę
jak słońce małe myśli ogrzeje,
— łyżeczka snu usta osłodzi…
A potem, może sam Swaróg
dzień dobry powie…
Miodem pachnie noc księżyca
Miodem pachnie noc księżyca,
kaszą patrzą w domach stoły
drogi wokół przy ogniskach,
nie zabłądzi dzisiaj dusza,
pamięć przodków słowo wzruszy.
Dziadem płonie nocna ziemia
oddech Nawii wiatr unosi,
a w Wyraju szepczą skrzydła.
Czas,
czas biesiadą łączyć światy,
— patrz, już imię duszę wzywa,
już cień w kształt malują oczy
chwila zawsze przecież żywa,
gdy ma serce, co ją nosi.
Księżyc w nowiu ma powiekę,
a gałęzie płoną w stosie,
niech przychylność będzie wszędzie,
czas już, czas już przecież…
.
Iskra z ognia,
z i iskry skrzydła,
potem obłok wstaje dziadem,
słowa budzą czasu bramy,
lecz nie kończą opowieści,
— jeno krew na stali…
Zawirował wiatr po świecie,
we wrzeciono mgłę podrzucił,
nici dziwne los posplatał,
wstała ziemia bez pamięci,
a w niej nagie nowe dzieci.
Niech więc omen złotem dzieli,
niech przemówi srebrem dusza,
wolność przecież zawsze kusi,
zatem darmo grzechem będzie,
aby mogła prawu służyć.
Tak na torcie zgasły świeczki,
by po śmierci
jak kto ciału ziemię kupi,
ogień mały w torcie trupim
milczał łzami, topiąc życie.
Wstał poganin w szacie łaski
i w adopcji dostał rybę
potem wędką,
a właściwie z wędki batem,
by nie mylił pana z bratem.
Bramy świata, piękne czyste,
rzeki płyną razem z miodem
taka cisza, żadnych złości
żadnych wojen,
ach jak miło, jakie szczęście
jak to dumnie być po wodzie
nie Peruna, ale nowej…
Rzeki w morza, oceany,
fala gładzi ślady życia,
z prawdy ogień ptakiem leci
płoną domy, płoną lasy,
— śmierć w spowiedzi czysta przecież,
jeno brudny był poganin.
Znów wrzecionem wiatr zakręcił,
Mokosz przędze ułożyła,
nić wzleciała wróżbą życia
i opadała w krople rosy
tuż pod dębem na polanie.
Po co komu, co się stanie?
Jednak zamiast odpowiedzi,
kruk z Wyraju znalazł drogę,
siadł na drzewie, spojrzał wokół,
spadł na ziemię, prosto dziobem.
Może nić za krótka była
albo wróżba ku przestrodze,
— martwy ptak, nie powie.
.
Miodem pachnie noc księżyca,
ciszą zgasły wierzeń Dziady
a spod dębu idzie dusza,
jak bezdomny cień na Ziemi
kloszard z wózkiem wstydu życia
w niepamięci własnych dzieci.
Usta milczą, dusza płacze,
światło woskiem łzy rozlewa.
Sroka waży dzieciom kaszę,
a z popiołu iskra mruga…
Szli nie pytając o nic
Świt tonął w czerwieni,
unosząc popiół i dym,
znowu umierał dzień,
rozdarty burzą karabinów.
W sercach drżał krzyk,
za dom i za tych, co zostali…
Krew malowała jesień,
a liście jak łuski,
po ziemi rozwiał wiatr.