Od autora
Nasze życie jest jednym wielkim darem, który został nam tylko chwilowo powierzony przez Dawcę wszystkiego. Nasza misja na tym świecie nie jest nam znana do końca, jednak jednymi z jej podstawowych, wiadomych chyba wszystkim aspektów są wartości takie jak bezcenne Życie czy wszechwładna i piękna Miłość. Człowiek zobowiązany jest poniekąd do dbania i pielęgnowania tych wartości, tak u siebie jak i u drugich. Dlatego nie bądźmy ludźmi z kamienia, jak to się zauważa pomału w obecnym świecie, lecz nauczmy się kochać to, do czego dążymy, przez to, co jest nam dane doświadczyć w zwykłym, codziennym dążeniu do zrealizowania swojego człowieczeństwa.
Jak? Dlaczego? W jakim celu? Gdzie? Skąd? Te i podobne pytania stawiamy sobie w ciągu całego naszego życia. Ciągle czegoś szukamy, nawet nieświadomie: sukcesu, szczęścia, ludzi, Miłości… Czasem te poszukiwania stają się naszymi dążeniami do celu. Jednak w pewnej chwili chcąc lub nie, w swych dążeniach, dochodzimy do granicy, której nie jesteśmy w stanie przekroczyć, zrozumieć co jest za nią. Wtedy z ogromnego rozpędu hamujemy i przypominamy sobie, że jest coś, Ktoś — Bóg. W tym właśnie zabieganiu, trudno jest nam coś dostrzec, ale gdy pojawia się granica, kryzys, duży czerwony znak STOP w naszym życiu, zaczynamy zastanawiać się: Dlaczego? Jak?… I tutaj dochodzimy do sedna sprawy.
Mam nadzieję, że ten zbiór poplątanych wyrazów, znaków, form, pomoże wyjaśnić chociaż jedną kropelkę prawdy, z Wielkiego Morza rozprzestrzeniającego się za granicą naszego osobistego znaku STOP.
Pragnąłbym aby wiersze zawarte tutaj pomogły w jakimś stopniu odkryć chociaż kropelkę prawdy, jeżeli nie o nas samych, to przynajmniej o otaczającym nas świecie. Podążając drogą różnych tematów próbujmy dotrzeć do sedna ich wszystkich — jedynego źródła — Boga.
x. R. D.
chcesz przyjaciela mieć
Przez świat chcesz iść nie wstrzymując kroku
A łza niejedna kręci się w oku,
Że ty, tylko ty idziesz sam
Patrzysz na innych kątem oka,
Nie widzisz świata w różowych obłokach
I chcesz byś nigdy więcej nie szedł sam
Czasem nagle smutniejesz
Nie wiedząc dlaczego
I szukasz ratunku dla serca swego
By ból pustki opuścił je
Gdy pyta ktoś: „co ci jest
I życia swego gdzie straciłeś sens”
To Ty powiedz mu, że:
Chcesz przyjaciela mieć i już poza tym nic
Byś nigdy nie był sam,
By wciąż przy Tobie stał
Chcesz aby z Tobą w życiu szedł
I rękę Ci dał
Pomógł gdy będzie źle
I Twego szczęścia chciał
Nadzieję dał
daj
Daj choć cień szansy
Bym Ciebie zobaczył
Daj mi łyk nadziei,
Że tego dokonam
Daj mi szczyptę wiary
By przy mnie została
Nawet mała
Daj pyłek radości
Twego majestatu
Daj mi kroplę tego
Bym ziemię otoczył
I pozostał z Tobą
Na bezkresnym niebie
Jedyny Chlebie
jego frasobliwość
Gdzieś, kiedyś
Przechodząc rozstaje dróg
Siedział Frasobliwy
Zadumany
Wyczekujący
Smutny
Oglądał rozdroża
Błogosławił przechodzących
Czekał
Czekał na
Miłość
Czekał na
Zrozumienie
Na kogoś?
Jego dom był
Niezniszczalny
Ale ściany spróchniały
Nikt na to nie patrzył
Nie interesował się
Przyszło dziecko
Ustroiło
Kwiat Mu dało
Poszło
On został
Z nim
W nim — wdzięczny.
jesteś Bogiem
Niech lotem swym ptaki
I szumem swym morze
Zieleni ogromem las
Niech piaskiem pustynia,
Powietrzem przestworze
My sercem tym co bije w nas
Zwierzęta swym tchnieniem,
A lataniem pszczoła
Bujnością swą trawy pól
I drzewa swym cieniem,
Niech wszystko to woła,
Że dobrym Ojcem jest Bóg
Niech góry potęgą, swym lustrem jeziora
A rzeki swym szumem fal
Niech wszelkie stworzenie na cały świat woła
Że wielkim Bogiem jest Pan
Niech wie cała ziemia, na wieczny czas,
Że wspierasz, przebaczasz i kochasz nas
Bo Ty jesteś Bogiem i Stwórcą
I Panem wieków
Tyś Ojcem naszym po wieczny czas
O Królu wielki nie wypuść z opieki
I zbaw każdego z nas
jej portret
Czy siedzę
Czy klęczę
Wpatruję się w
Twoją czarną twarz
Odpływam w jej głębi
I pragnę tonąć
W jej łagodności
W czułości
Zarysowanej bólem
Chwałą zwycięstwa
Czasem myślę
O tych wąwozach
Napełnionych miłością
Madonno
Pragnąłbym być jak
Picasso
Malować Twe oblicze
Lecz słowem
Ale nawet on
Nie mógłby
Ująć tego piękna zatracenia
W tej dobroci
Madonno
na jedno Słowo Boże
Każdy ma swój jeden lot
Na zmiennych losu skrzydłach
Każdy ma swój krzyk z jednego nieba
Jednak dobrze wiedzieć, że
Orzeł w swej potędze
Ikara los podzielić zawsze może
Na jedno słowo Boże
I tak mijają dni
A cel coraz bliżej
Nasz lot już coraz słabszy co dzień się staje
Przystańmy by odpocząć
Nie pędźmy w huraganie
Stańmy na skale, zobaczmy nowe zorze
Na jedno słowo Boże
Na Jego słowo poderwij się
Cały ludzki rodzie
W ogromie swej wielkości
Wciąż nienasycony
I w wielkim korowodzie
Ruszmy przez łez morze
Na jedno słowo Boże
I znowu w wielkiej wędrówce zostańmy wytrwali
Trudy, smutki, znoje znieśmy wszyscy społem
Dokończmy tę wyprawę razem pojednani
A jako jeden z was
Do snu się położę
Na jedno słowo Boże
nie — nic
Nic brakiem nie spływa
Nic nie płynie samo
Nic
Nie chodzi się
Krzywo
Nie upada
Zawsze
Nie widzi
W dzień nocy
Nie opada z mocy
Nie zawsze
Za późno
Nie wszędzie
Za bardzo
Dlaczego?
Pesymiści
Niech
Niczym
Nie gardzą
niepewność
Moja radości zawisła w powietrzu
Nie chce lecieć w górę, ni spadać
Nie chce płynąć w obłokach
I spadać do głębin
Nie wiem co się w jej głowie kłębi
Może zamyśla o dziwnych humorach
I patrzy na nie pełnią siebie
Może spogląda na ciemne pomrocza
A może podąża do Ciebie
Bezkresna powódź o dziwnych uczuciach
Co chwilę do jej sideł wpada
Czasem przeleci sznurówka od buta
A czasem trafi jakaś zdrada
Lecz w końcu skoczy pod nieba ogniste
Aby rozpalić się nowym dechem
Bo kiedy wreszcie czytam Twoje listy
Uczucia wybuchają śmiechem
podróż
Światło na końcu
Jak też na początku
Czy w jasność,
Czy w ciemność
Nas wprowadza?
Wielkie pytanie
Wielka odwaga
Co z nami teraz się stanie
Czy patrzyliśmy
Na świat pełni lęku
Czy też zrodziła się w nas
Zdrada?
Wielka odwaga
Wielkie pytanie
Nasz jakiś koniec zapowiada
Rodzina płacze
Kwilą cicho ludzie
Pamięcią
Czasami
Odpływają
Lecz nie pomoże
Nawet łez kaskada
Anioły do drzwi pukają!
„Odpuść mi Panie
Jak ja odpuszczałem”
Czy słusznie
Przez zęby syczałem?
Czy się zbawiałem
Dla nieba uroku?
Czy w ciemność piekła potępiałem?
Dodaj mi Boże
Odwagi przed Tobą
Bym mówił
Piekła
Jak i raje
A może wtedy
Wejrzysz na mnie z Góry
I spytasz czule czy zostaję
przejrzenie
Gdy ślepy
Przejrzy
Zobaczy świat
Jakim jest?
Pokocha,
Czy oślepnie?
Na nowo
Zanurzy się
W świat
Ciemnej radości
Bycia z
Doskonałością
Zawróci
Czy teraz,
Czy potem
Przejrzy chyba
W ciemność
Pełną
Nieobecności
Zła.
Ja też
Tego chcę;
Wolności
wędrówka
Już odlatuje do ciepłych krajów
Przyjaciel mój: wędrówka
Już odlatuje, ja żegnam ją czule
By potem wskoczyć do łóżka
Przez całe lato przy mnie wytrzymała
Nie porzuciła mnie gdzieś na rozdrożu
Niebiańskie światy mi ukazywała
I buszowała zemną w zbożu
Prowadź mnie, prowadź, a ja razem z Tobą
Ma przyjaciółko, będę stawiać nogę
Prowadź mnie wolno, czystą, polną drogą
Ja tobie też czasem pomogę
Idź ciągle wyżej, na nieba polany,
Gdzie ptaki mają swe mieszkania
Usiądź na skale, rozłóż swoje skrzydła
To piękna sztuka latania
A teraz „żegnaj”, czy „do zobaczenia”
Wracaj na chłody do domu
Pozdrowi wszystkich oddech rozżalenia
A tego nie powiem nikomu
Lecz może kiedyś odwiedzisz mnie — druha
I znów posuwać będziemy ku górom
Tam w białe szczyty wiatr lodowy dmucha
My nisko pokłonimy się chmurom
wystarczy
Wystarczy jedna mała iskra
By rozpalić wielki ogień
Wystarczy myśl co w sercu błyska
Aby żyć w przyjaźni z Bogiem
Wystarczy mały wzlot nadziei