E-book
47.25
drukowana A5
84.13
Kroniki Czarownic — Zaklęcie Ariany

Bezpłatny fragment - Kroniki Czarownic — Zaklęcie Ariany


Objętość:
263 str.
ISBN:
978-83-8431-567-5
E-book
za 47.25
drukowana A5
za 84.13

Kroniki Czarownic Zaklęcie Ariany

Arkadiusz Skurtys

Gdy księżyc w pełni zalśni błękitem,

odnajdziesz drogę, uwolnisz pamięć.

Odkryjesz to co było ukryte.

A gdy zapłoną Srebrne Źrenice,

otworzysz Kryptę ukrytą,

a świat już pozna tą tajemnicę.

Gdy przejdą przez Bramę dusze zaklęte,

wypowiedz Słowo — zdejmij Zaklęcie.

Powrócą siostry a także bracia,

Żeby w pamięci dziurę załatać.

Gdy Krypta Dusz zniknie na dobre,

odejdzie co stare.

Nadejdzie Nowe.



.

Dla Mariusza.

Obyś trwał przy mnie zawsze,

Jak strażnik moich zaklęć i tajemnic.

Bo miłość — nawet ta najcichsza —

Jest największym darem,

Jaki znam.

Żadna miłość nie powinna być zakazana,

bez względu na to, jakie nosi imię

1 Z Lustra

W podziemiach opuszczonego zamku zapłonął krąg świec. Ich płomienie oświetliły ogromne lustro w zdobionej w węże ramie.

Tafla lustra zadrżała niczym zmącone deszczem jezioro i wyłoniła się z niego wysoka postać w szacie z kapturem, zasłaniającym twarz.

Postać rozejrzała się po komnacie i zrzuciła kaptur, ukazując twarz pięknej kobiety. Jej spojrzenie było zimne jak stal a cera porcelanowa, blada, z którą kontrastowały soczyście czerwone usta. Wszystko okalały proste kruczoczarne włosy. — Jak miło jest wrócić — szepnęła kobieta, przekrzywiając głowę, jak zaciekawione dziecko — Bez pomocy mojej bezużytecznej córki. Ciekawe gdzie ona się podziewa… Nie wyczuwam jej obecności. Wygląda na to że mnie zawiodła. Na szczęście nie polegałam na niej całkowicie, inaczej mój plan powrotu z Wymiaru Lustrzanego nigdy by się nie powiódł. Spotka ją za to zasłużona kara. A teraz czas przywdziać się przyzwoicie do okoliczności i zwołać moje siostry — to mówiąc, machnęła różdżką a jej czarna szata zniknęła w płomieniach a zamiast niej pojawiła się długa czarna suknia obszyta złotem.

— Niech zapłonie krąg ognia! Przyjdźcie siostry z otchłani czasu i przestrzeni! Nadszedł czas pojednania! — zawołała kobieta — Ja Kendra Mściwa wzywam was tu i teraz!

Krąg ułożonych świec zapłonął wysoko, pod sklepienie a lustro w wężowej ramie zalśniło srebrnym blaskiem. Tafla lustra rozpłynęła się całkowicie niczym wosk rozlewając się po posadzce, tworząc cztery słupiaste odlewy. Z tych odlewów powstały postacie czterech kobiet. Każda z tych kobiet była piękna i każda z nich była na swój sposób oryginalna.

Jedna miała różowe włosy i żółte oczy jastrzębia, skryte za drucianymi okularami. Druga miała zielone włosy i mnóstwo kolczyków nawet na twarzy. Trzecia z nich wglądała jak łowczyni w czarnym skórzanym stroju z wieloma sztyletami po bokach. Czwarta z nich wyglądałaby bardzo zwyczajnie, gdyby nie tatuaże rozlewające się po jej ramionach i sięgające piersi.

— Witajcie moje siostry! Koniec czasu posuchy. Dzisiejsza noc będzie Nocą Czarownic, Nocą Łowów!

— Czy tak ja obiecałaś znajdziemy drogę do Bruxoru?

— Och tak! Bruxor to mój cel… Dawno temu moje rywalki ukryły w tutejszym lesie portal do Bruxoru.

— Tak ale świat się zmienił, minęło wiele lat. Czy nadal będziesz w stanie odnaleźć Portal? — spytała jedna z wiedźm.

— Nie spocznę póki go nie odnajdę- odparła Kendra — A na razie zabawimy się tutaj.

— Znajdziemy tu jakąś rozrywkę?

— Moja droga, rozrywek będzie tu co niemiara. Wiele młodych, pięknych dusz do sprowadzenia na mroczną ścieżkę i tyle samo świeżej krwi.

— Nikt nie stanie nam na przeszkodzie? — chciała wiedzieć wiedźma o zielonych włosach.

— Och na pewno ktoś będzie próbował nam przeszkodzić. I to będzie dla nas kolejną rozrywką. Z tego co się orientuję żyją tu młode czarownice, potomkinie Założycielek tej śmiesznej osady. Możemy się nieźle zabawić.

— Ale Kendro, skoro to potomkinie tych Założycielek, o których nam opowiadałaś, to jak mamy je pokonać? — spytała Wanda.

— Są młode, ułomne i niedorozwinięte jeśli chodzi o umiejętności magiczne — zaśmiała się Kendra.

— Skoro są takie słabe i jak mówisz niedorozwinięte, to jak były w stanie pokonać twoją córkę?! — dziwiła się Letycja.

— Milcz! — ryknęła Kendra tak że aż pogasły wszystkie świece w komnacie — Powierzanie tej misji mojej córce było błędem. Jedyne co jej się udało to zdobycie dostatecznej wiedzy aby pomóc nam się wydostać z wymiaru lustrzanego. Czy to wam nie wystarczy moje drogie? — ton jej głosu złagodniał, a świece znów zapłonęły ciepłym blaskiem.

— Jak zamierzasz to rozegrać? — spytała zielonowłosa, przymilnym głosem.

— Przyczaimy się tu, w tym zamku a część z nas wmiesza się w tą małą społeczność i postara się rozejrzeć. Gdyby ktoś pytał to jesteśmy krewnymi Ksandry lub po prostu nowymi właścicielkami zamku.

— Słabe to trochę. Nie sądzę że są aż tak głupie, te młode czarownice, domyślą się kim jesteśmy. Tym bardziej jeżeli powołamy się na Ksandrę. Miały z nią już do czynienia, wiedzą kim była…

— Masz rację — zamyśliła się Kendra — Masz rację… Musimy coś wymyślić… Zajmij się tym Wando — zwróciła się do kobiety z żółtymi oczami ukrytymi za okularami w drucianej oprawie.

— Tak jest, pani — Wanda odwróciła się jak żołnierz na jednej nodze i odmaszerowała. W oczach miała jednak strach.

— Teraz powinnyśmy odpocząć — powiedziała Kendra, zwracając się do reszty kobiet — zamek jest duży, każda powinna sobie znaleźć jakąś komnatę. Odpocznijcie, nabierzcie sił. Czeka nas dużo pracy.

Kobiety rozeszły się po zamku udając się na spoczynek, tylko zielonowłosa została przy Kendrze, widać było że jest jej najbliższa, najbardziej oddana.

— Chciałabym zostać sama, Cyntio — mruknęła Kendra.

— Nie będę ci na razie potrzebna?

— Nie. Odpocznij, zasłużyłaś. Gdy będę cię potrzebować wezwę cię.

Cyntia skłoniła się nieznacznie i oddaliła się, pozostawiając Kendrę samą w podziemnym lochu zamku.

Wiedźma krążyła po podziemnej komnacie bijąc się z myślami. Nic nie szło po jej myśli. Ksandra zawiodła i zniknęła. Młode czarownice żyją i na pewno rosną w siłę z dnia na dzień. Musze mieć bardzo dobry plan by wkraść się w społeczeństwo miasteczka i troszeczkę w nim zamieszać, wzbudzić strach i potęgować go z każdym dniem, tak aby nikt nie miał odwagi stanąć przeciwko mnie i moim nowym popleczniczkom. Bo jeżeli zobaczą że nie wzbudzam respektu przestaną mi ufać i odwrócą się ode mnie. A na razie są mi jeszcze potrzebne, żeby dostać się do Bruxoru.

Wanda obmyśli chytry plan wtopienia się w tłum tych naiwnych śmiertelników a potem wszystko potoczy się lawinowo. Ważne że jestem wolna, pomyślała. Trochę się tu zabawię z trójką młodych czarownic a potem zdobędę tron Bruxoru.

Lecz najpierw odwiedzę starego znajomego, pomyślała. Znajomego, który stworzył mój medalion.

Otuliła się szczelnie szatą i naciągnęła kaptur na głowę, Gdy wychodziła z zamku nie zauważyła czujnych żółtych oczu, obserwujących ją przez witrażowe okno pałacu. Nim rozejrzała się niespokojnie, różowa czupryna zniknęła za zasłonką.

Wieczór był ciepły a trawa pod jej stopami miękka. Kendra kroczyła pewnie przez wrzosowiska, nie zwracając uwagi na plączące się w jej szatę łodygi i liście. Musiała przemierzyć prawie cała Dolinę Jezior, aby dostać się nad rzekę. O wiele łatwiej by jej było gdyby mogła swobodnie używać magii. Jednak do tego potrzebowała swojego medalionu…

Dotarła nad rzekę bardzo późno. Noc była w pełni a sierp księżyca oświetlał jej ostatnie kilka metrów wędrówki. On tam był. W miejscu, w którym go zostawiła wieki temu. Żył przez tyle lat, rosnąc jak drzewo, które tak miłował. Wypowiedziała jego imię a liście dębu zaszumiały niespokojnie, przeganiając śpiące w nich ptaki.

— Witaj druidzie! — zawołała, teatralnym gestem odrzucając kaptur z głowy. Jej długie czarne włosy rozwiał wiatr. Na pięknej twarzy zagościł okrutny uśmiech…


Gdy Kendra wróciła do zamku było już późno.

Od razu udała się do kuchni pełnej małych gnomów o zielonej skórze, które pracowały zawzięcie przy palenisku pieca i krojących warzywa i mięso.

— Widzę że przygotowujecie kolację — rzekła wiedźma — jesteście ohydne, to fakt, ale pracowitości nie można wam odmówić. Chociaż to udało się osiągnąć mojej córce.

— Tak, Pani, oni pracują oni będą dobre sługi! — zaskrzeczał jeden z gnomów.

— W to nie wątpię. Czy wiecie gdzie moja córka przechowuje eliksiry?

— Pani pójdzie za nim, on pokaże wszystko łaskawej pani — powiedział gnom, prowadząc Kendrę w głąb kuchni, gdzie w ścianie były ukryte drzwi do spiżarni.

Gnom odsunął się i zaprosił ją gestem do wnętrza spiżarni, pełnej pólek wypełnionych fiolkami z przeróżnymi eliksirami.

Kendra sprawdziła wszystko dokładnie, odczytując etykiety na buteleczkach i wybrała jedną z nich o barwie świeżej krwi.

— Kolacja ma być gotowa za godzinę. Będziemy czekały w jadalni — rozkazała.

— Tak jest Pani! — zawołał gnom, a reszta z nich zaczęła się miotać jak w ukropie, pracując przy przygotowywaniu jedzenia.

Kendra udała się do wolnej sypialni i wzięła kąpiel w przylegającej do niej toalecie. Jej strój i dłonie były całe uwalane ziemią i trawą. Woda była gorąca tak bardzo że w łazience zaparowały wszystkie lustra.

Gdy już odświeżona stanęła przed szafą pełną ubrań, jej ciało nadal parowało. Wybrała jedną z wytwornych sukien swojej córki i zeszła do jadalni gdzie już czekały na nią pozostałe kobiety, także wypoczęte i odświeżone.

Zasiadły do stołu, na którym zaczęły się pojawiać przeróżne potrawy. Wiedźmy spojrzały zdumione na zastawiony stół i na Kendrę.

— Smacznego, moje drogie. Słudzy mojej córki nadal spisują się świetnie.

— Obsługa — pierwsza klasa! — Zawołała kobieta z tatuażami na piersiach — Wygląda apetycznie!

— Ciesze się Amando, mama nadzieję że będzie nam smakować.

— Czy przybyli już nasi towarzysze? — spytała wiedźma w skórzanym stroju łowcy.

— Tak, Letycjo. Wasze kotołaki są w ogrodzie — powiedziała Wanda, zwracając się do Letycji i Amandy — Twój wąż Cyntio jest na łowach w piwnicy. A mój kruk śpi w mojej komnacie.

— Świetnie — uśmiechnęła się Cyntia — W moim świecie mówimy na towarzysza „chowaniec”. A co z twoim, Kendro?

— Spokojnie. Jest gdzieś tu, w tym świecie i czeka na moje wezwanie. Na razie pozwolę mu jeszcze spać spokojnie.

— Czekał na ciebie cały ten czas?

— Oczywiście. Czuję jego uśpioną energię. Nie zajmuj tym teraz głowy Cyntio. Jedzmy!

Wszystkie spojrzały na nią troszeczkę zdziwione, ale żadna nie zadawała pytań.

Każda z kobiet spojrzała na Kendrę jakby powiedziała coś bardzo dziwnego. Jednak ona nie dała po sobie poznać że w ogóle to zauważyła.

— Urządziłam sobie małą wycieczkę po Dolinie, gdy odpoczywałyście i mam kilka propozycji — odezwała się Kendra podczas gdy gnomy podawały deser.

— Mów pani — zaskrzeczała podniecona Cyntia — Czekamy z niecierpliwością!

— Otóż mam zadanie dla ciebie, Wando — zwróciła się Kendra do kobiety z różowymi włosami.

— Słucham, zatem — odparła Wanda, widząc naburmuszoną minę Cyntii.

— Trwa tu teraz tak zwany sezon wakacyjny… Mogłabyś udawać turystkę, która chce wynająć pokój w miasteczku lub na jego obrzeżach.

— Chętnie — ucieszyła się Wanda — To bardzo piękne miejsce i z chęcią…

— Przypominam ci że nie robisz tego dla własnej przyujemności! — przerwała jej Kendra — Twoim zadaniem będzie wyśledzenie potomkiń Seleny, Ariany i Walkirii.

Wszystkie kobiety przy stole, oprócz Cyntii, spojrzały po sobie zaskoczone.

— Chyba zapominasz — powiedziała Amanda, wstając od stołu — że nie jesteśmy twoimi sługami, Kendro!

— Dokładnie — odezwała się Letycja — To dzięki naszej pomocy opuściłaś Wymiar Lustrzany!

Kendra zmierzyła je wzrokiem, jednak po chwili jej twarz złagodniała. Uśmiechnęła się ciepło do Wandy i powiedziała :

— Przepraszam… Usiądźćie proszę — zwróciła się do Amandy i Letycji, które zamierzały odejść od stołu — Dla was też mam… do was też mam prośbę — jej ton głosu był przymilny i słodki.

Na chwilę zapadła cisza, którą przerywało szuranie krzeseł Amandy i Letycji i mlaskanie Cyntii, zajadającej lody z kryształowego pucharu.

— Dobrze — odezwała się Wanda — Zrobię to o co prosisz… Lecz co zamierzasz zrobić dalej z tymi dziedziczkami, kiedy już je odnajdziemy? Są potomkami twoich śmiertelnych wrogów więc…

— Więc chyba odpowiedź nasuwa się sama, prawda? — parsknęła Kendra.

Kolejna pauza. W powietrzu było czuć dziwne elektryzujące napięcie. Wanda zmrużyła oczy, jakby głęboko nad czymś myślała. Nie odezwała się jednak.

— Amando, Letycjo. Moja prośśśba… — słowo „prośba „jakby uwięzło Kendrze w gardle — Chciałabym abyście Zniknęły w tłumie. Być może pod przykrywką podróżniczek lub krewnych mieszkańców miasta. Chcę żebyście zapolowały na informacje. Jeżeli wyczujecie jakieś drgania magii, natychmiast dacie mi znać, dobrze?

— Ciężko będzie wykonać to zadanie… prośbę — zauważyła z przekąsem Amanda — Ponieważ magia silnie pulsuje pod całą powierzchnią Doliny. Czuć ją wszędzie.

— Ale oczywiście zrobimy co w naszej mocy — odezwała się pośpiesznie Letycja, widząc twarz Kendry, którą pokrył cień gniewu.

— A ja, pani? — Cyntia prawie padła na kolana przed Kendrą, jej puchar po lodach potoczył się po stole…

— Cyntio ty zostaniesz przy mnie. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać. Ty rozumiesz mnie najlepiej — rzekła Kendra, dodając w myślach: „Ty głupia służalcza istoto. Twoje ślepe oddanie jeszcze mi się przyda”

Słowa wiedźmy nie zrobiły wrażenia ani na Wandzie ani na Amandzie i Letycji. Wzruszyły tylko ramionami. Za to Cyntia była wręcz w ekstazie. Za tak wielkie uznanie w oczach Kendry, była gotowa całować ją po stopach.

Amanda spojrzała na nią z niesmakiem i bez słowa wstała od stołu, Letycja ruszyła za nią jak cień. Wanda po chwili poszła w ich ślady i opuściła jadalnię, rzucając ukradkowe spojrzenia, mrużąc co chwilę oczy za swoimi drucianymi okularami.

2 Czarodziej i Druid

Wakacje mijały beztrosko, mimo że w środku cała drżałam, nie mając żadnej wiadomości o Kery. Popołudniami siedziałyśmy z Amelią i Wiolettą w Korzeniu, często towarzyszyli nam nasi chłopcy. Wiktor, Artur i Damian byli już całkowicie wtajemniczeni w nasze sekretne magiczne życie i bardzo ich ono ciekawiło. Zadawali dużo pytań i czasami nawet pomagali nam zrozumieć pewne kwestie lub przepisy znajdywane w księgach które sprowadziły do Korzenia dla nas Elia i Patra.

Wiktor uwielbiał zagłębiać się zwłaszcza w tych księgach, które opowiadały o historii Bruxoru lub w podręcznikach do zaklęć i uroków.

Damian często szalał na miotle z Wiolettą, lub ćwiczyli walkę wręcz. Byli niesamowitą parą pełną energii wspaniałej wspólnej pasji. Ich związek umacniał się z dnia na dzień, aż czasami byłam zazdrosna o Wiolettę.

Artur i Amelia często medytowali na polanie, chłonąc energię z ziemi, która była jednym z przychylnych Amelii żywiołów. Z początku sceptyczny chłopak przerodził się w opiekuńczego młodego mężczyznę, pełnego wewnętrznej siły widocznej w jego błękitnych oczach. O Amelię też byłam trochę zazdrosna.

Lecz widziałam ich aury. Były piękne, czyste i pełne miłości i ciepła.

Po rytuale przebudzenia mocy zyskałam między innymi taką umiejętność. Widzenie ludzkiej aury i wyczuwanie ich emocji. Było tego znacznie więcej. Każda z nas nie była już zwykłym człowiekiem. Byłyśmy teraz czarownicami z krwi i kości. Miałyśmy wyostrzone zmysły, nasze ciała nie były już kruche i delikatne a nasze umysły chłonęły i zapamiętywały ogrom wiedzy.

Z wyglądu też się zmieniłyśmy. Ja u siebie zauważyłam lekką zmianę w kolorze włosów, które były teraz bardziej czerwone niż rude, nieskazitelna cera i moje oczy do tej pory zielone zyskały złote plamki i ciemne otoczki wokół tęczówek. To samo wydarzyło się u Wioletty i Amelii.

Tak bardzo się zamyśliłam że prawie nie zauważyłam lekkiego poruszenia energii tuż przy Lustrze Seleny. Zbiegliśmy tam wszyscy po drewnianych schodkach. Po drodze zagięłam delikatnie róg księgi, którą podsunął mi Wiktor i wsunęłam ją do torby, obiecując sobie że do niej wrócę.

Przez taflę lustra przedostały się trzy osoby. Była to Kera w zwiewnej seledynowej sukni z odsłoniętymi plecami, Elia ubrana dość oficjalnie jak zawsze, w prostą szatę nauczycielki i Tauren, który jako mężczyzna miał na sobie fioletową szatę czarodzieja narzuconą na granatowy garnitur obszyty złotymi nićmi.

— Witajcie kochani! — zawołała Kera -Widzę że jest nas więcej — dodała patrząc z uśmiechem na Wiktora, Damiana i Artura — Świetnie!

— Co się dzieje?

— Czemu tak długo?

— Martwiłyśmy się!

Zaczęłyśmy się przekrzykiwać razem z Wiolettą i Amelią. Tauren uciszył nas gestem uniesienia obu rąk i rzekł:

— Usiądźmy.

Zapadła cisza i wszyscy zasiedliśmy przy okrągłym stole w centrum Korzenia tuż przy Lustrze Seleny.

— Rzeczy trochę się pozmieniały. Zacznijmy od tego że czasy w naszych światach zaczęły się synchronizować po waszym rytuale przebudzenia- zaczęła Kera.

— Co ty gadasz?! — wypaliła Wioletta.

Kera uśmiechnęła się i kontynuowała :

— Zatem nie było nas zaledwie kilka dni. Miałyście prawo się martwic a nawet złościć, biorąc pod uwagę fakt że nie miałyście pojęcia że czasy zaczynają się równać.

Ale zacznijmy od najważniejszego. Ksandra stanęła przed sądem czarownic i została skazana na wygnanie na Równiny Potępionych.

— Jak się z tym czujesz? — spytałam. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem — No co, to w końcu jej siostra!

— Saro… Tak to moja siostra i czuję się z tym dziwnie. Mimo że wiem że została zmanipulowana przez naszą okrutną matkę to wiem że wszystkich tych okropności dopuściła się świadomie. Nikt nią nie kontrolował. Wykonywała rozkazy. Być może robiła to ze strachu przed Kendrą, co nie zmienia faktu że mogła się jej sprzeciwić. Strach nie może ci odbierać tego kim jesteś. Strach uczynił ją słabą. Wiemy że Kendra posiada dar perswazji bo tak zdarzyło się już w przeszłości, gdy rzuciła urok na całą społeczność osady by pomogli jej zgładzić Założycielki. W tym przypadku o żadnym uroku nie ma mowy. Niemniej jej skrucha i obszerna zeznania przed sądem sprawiły że otrzymała łagodniejszy wyrok.

— Wygnanie jest łagodniejszym wyrokiem? — zdziwiła się Amelia — A co by było najwyższym wymiarem kary?

— Śmierć.

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Aż nagle Wioletta poderwała się z miejsca.

— A gdzie jest Patra?!

Elia uśmiechnęła się tajemniczo, ale wydawała się być zasmucona nieobecnością koleżanki, z którą przeważnie się sprzeczała.

— Nie mogła dziś z nami przybyć. Musiała pozostać w Zamku Bubonen i przygotować się do kolejnego semestru. Dostała promocję na Mistrzynię klasy drugiej — wyjaśniła Elia, z dumą w głosie.

— Wow — wyrwało się Wioletcie — A co to właściwie znaczy?

Wszyscy zachichotaliśmy. Ale rzeczywiście sama chciałam wiedzieć co oznacza awans Patry. Z wyjaśnieniami pośpieszyła nam Kera.

— Dotąd Patra była mistrzynią trzeciej klasy i nauczała młodsze dziewczęta. Jej ostatnie osiągnięcia i zdobyta wiedza sprawiły że osiągnęła kolejny poziom wtajemniczenia. Same przyznacie chyba że jej burza, która wraz z deszczem, który wymazał pamięć mieszkańcom waszego miasteczka była imponującym dokonaniem?

Przytaknęłyśmy entuzjastycznie, chłopcy zaś spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

— Jakoś chyba nie do końca, bo my pamiętamy wszystko — odezwał się Wiktor.

— Bo tak miało być Wik — zwróciłam się do niego ksywką, której używali tylko jego koledzy.

— Aha… ok — bąknął, jednak się uśmiechając.

— Tak więc teraz Patra będzie należeć do kręgu mistrzyń drugiego stopnia i będzie mogła razem z Elią zasiadać w radzie.

— To wielkie wyróżnienie — powiedziała Amelia — I moim zdaniem Patra w pełni na nie zasłużyła.

— Oczywiście — uśmiechnęła się Elia — Ale teraz przed nią dużo pracy. Ale nie martwcie się na opewno się jeszcze zobaczycie.

— Dobrze więc przejdźmy do konkretów — Kera wstała od stołu i zaczęła krążyć po sali głównej Korzenia — Czy tu w dolinie nie wydarzyło się nic złego?

— Cisza i spokój — odpowiedziała natychmiast Wioletta.

— Cieszy mnie ta wiadomość. Bardzo jednak niepokoją mnie słowa Ksandry, ostrzegające nas przed powrotem Kendry… Jeżeli uda jej się wydostać z wymiaru lustrzanego będziecie w wielkim niebezpieczeństwie.

Zapadła długa cisza. Spodziewałam się tego od bitwy na Spalonym Wzgórzu, lecz wciąż odpychałam od siebie tę myśl.

— Dlatego ja zostanę w dolinie — Odezwał się Tauren, wyrywając nas z zamyślenia — Brama pozostała bez strażnika. Znowu obejmę tę funkcję a przy okazji będę blisko was żeby służyć pomocą.

— Zapewne Kendrze będzie zależało na odnalezieniu Lustra Seleny. Nie spocznie póki go nie odnajdzie bo będzie chciała wrócić do Bruxoru żeby przejąć władzę — zamyśliła się Kera.

— Jesteś tego pewna — spytała Amelia.

— Chciała tego dokonać na początku, tylko na drodze stanęły jej Selena, Ariana i Walkiria. Jeśli nie znajdzie Lustra, a na pewno nie znajdzie, jej uwaga zwróci się w waszą stronę. Tego jestem pewna. Jesteście potomkiniami znienawidzonych przez nią czarownic. Będzie chciała was unicestwić.

— Pocieszające — mruknęła Wioletta.

— Nie zapominajcie dlaczego byłyście wychowywane w tajemnicy a poznałyście się dopiero wtedy gdy otrzymałyście medaliony. Pamiętajcie też o tym co was spotkało… ojciec Sary i twoi rodzice Amelio, Wypadek rodziców Wioletty. To nie przypadki. Za wszystkim stoi Ksandra jako marionetka Kendry. Czyli sama Kendra, chcąca wymazać wasze rodziny z kart historii, a tym samym raz na zawsze zniszczyć dziedzictwo Seleny, Ariany i Walkirii, których krew płynie w waszych żyłach.

— Jesteśmy tego świadome — rzekłam — Wszystko co powiedziałaś to prawda, ale Kendra nie wie jaką mocą władamy. Nie zna nas i nie wie że jesteśmy czarownicami, które przeszły rytuał przemiany.

— Racja Saro — uśmiechnął się smutno Tauren — Lecz Kendra to czarownica licząca sobie stulecia, jeśli brać po uwagę wasz dotychczasowy czas, Ma za sobą lata doświadczeń. Lata które naznaczone są krwią wielu ludzi i istot magicznych. Ma na rękach nawet krew Seleny i jej przyjaciółek. A tylko one były w stanie się z nią równać.

— Dlatego bez obrazy, dziewczęta — weszła mu w słowo Elia — ale jeśli chcecie stanąć twarzą w twarz z Kendrą, i nie zginąć, to czeka was jeszcze dużo pracy.

Spojrzałam na Amelię i Wiolettę, miały przerażone twarze chyba tak samo jak ja.

— Dla was też mam pewną propozycję chłopaki — odezwał się Taurem w stronę Wiktora, Artura i Damiana — Nie władacie co prawda żadną mocą ale mam dla was propozycję. Może chcielibyście nauczyć się ode mnie kilku przydatnych sztuczek i chwytów?

Oczy chłopców mało nie eksplodowały, gdy usłyszeli propozycję czarodzieja. Zaczęli entuzjastycznie kiwać głowami i przekrzykiwać się nawzajem.

— Uznam to za zgodę — uśmiechnął się Tauren.

*******************


Wróciłam do domu odprowadzona przez Wiktora. Pocałował mnie czule na pożegnanie i ruszył do domu, wciąż podekscytowany faktem że on, Damian i Artur będą się mogli pobierać nauki u Taurena. Sama byłam ciekawa czego mógłby nauczyć ich czarodziej. Tym bardziej że chłopcy nie przejawiali żadnej mocy magicznej. Ufałam jednak że Tauren wie co robi i na pewno ma konkretny plan jeśli chodzi o mojego chłopaka i jego przyjaciół.

Mama i babcia siedziały w salonie popijając mrożoną herbatę. Ciotki robiły ostatnie zakupy w mieście, przed powrotem do swoich domów. Nawet trochę się cieszyłam z ich wyjazdu. Ostatnio sporo namieszały przez swoją znajomość z hrabiną Żmijewską.

Usiadłam razem z mamą i babcią, nalewając sobie herbaty z dzbanka. To było upalne lato. Patrzyłam jak moja szklanka poci się wypełniona zimnym płynem.

Uniosłam wzrok i zauważyłam że mama bacznie mi się przygląda. Babcie błądziła gdzieś wzrokiem, jakby chciała uniknąć nadchodzącej rozmowy.

— Czy coś się stało? — spytałam w końcu.

— Dostałam pracę — wypaliła mama.

Byłam w szoku. Mama zrezygnowała z pracy po śmierci taty, żebyśmy mogły się tu sprowadzić.

— To świetnie! — zawołałam.

— Chciałabym o tym z tobą porozmawiać. To nie jest całkiem nowa praca. Odezwali się do mnie z redakcji w której pracowałam wcześniej. Zwolniło się miejsce redaktora naczelnego kolumny kulturalnej. Zaoferowali mi to stanowisko, pomimo mojego wcześniejszego odejścia.

— Pewnie nie mogą znaleźć nikogo lepszego — zaśmiałam się — To wspaniałą wiadomość mamo.

— Obawiam się że nie rozumiesz, Saro. Redakcja znajduje się w mieście prawie sto kilometrów stąd — powiedziała zasmucona mama.

— Rozumiem, mamo. Ale w czym problem?

— Problem w tym że żeby podjąć tę pracę musiałabym wrócić do miasta, choć na jakiś czas… wyprowadzić się… Oczywiście przyjeżdżałabym na przykład na weekendy lub dni wolne…

W mojej głowie już galopowały myśli. Wiedziałam że mama kochała swoją pracę. A jej wyjazd przyniósłby mi wielką ulgę. W mieście byłaby bezpieczna, z dala od wszystkich moich magicznych problemów. Tym bardziej gdyby w Dolinie Jezior pojawiła się Kendra…

— Co o tym myślisz kochanie?

Wyrwałam się z zamyślenia i ukradkiem spojrzałam na babcię. Wydawało mi się że nieznacznie kiwnęła głową, tak abym tylko ja to zauważyła.

— To wspaniały pomysł! Przecież wiem jak bardzo kochałaś swoją pracę. I domyślam się jak bardzo za tym tęsknisz. Myślę...nie jestem pewna że powinnaś się zgodzić. Ja zostanę tu z babcią i co weekend będę na ciebie czekać!

— Na prawdę?! Nie wiedziałam jak zareagujesz. Nie chciałam cię zostawiać tu z tym wszystkim samej. Chciałam abyś czuła moje wsparcie — zawołała podekscytowana mama.

— Nigdy nie jestem sama, mamo. Nie zapominaj. A twoje i babci wsparcie czuję na każdym kroku. Nawet jeśli was przy mnie nie ma. Należy ci się to. Powinnaś robić to co kochasz.

Babcia uśmiechnęła się do mnie i puściła oko a mama podbiegła żeby mnie uściskać.

— Jestem z ciebie taka dumna. Jesteś taka… dorosła. Nie wiem w którym momencie to się stało, ale wydajesz się być odmieniona.

Oczywiście moja mama nie wiedziała wszystkiego o tym czym się zajmowałam jako czarownica. Nie mówiłam jej o wszystkich przeprowadzonych rytuałach i rzuconych zaklęciach. Gdyby wiedziała że pisałam w starym notesie własną krwią, żeby skontaktować się ze swoją przodkinią na pewno wpadłaby w panikę. Teraz gdy nad doliną wisiała groźba powrotu Kendry, jej wyjazd do pracy w mieście był najlepszym rozwiązaniem. Nie będę musiała się martwić czy nic jej się nie stanie. Bo tego bym nie zniosła.

— Jeszcze dziś oddzwonię do redakcji i wyjadę jutro razem z ciotkami — zawołała mama, z entuzjazmem — Tym razem to ja trochę u nich pomieszkam dodała ze złośliwym uśmieszkiem — Za pewne będę tego żałować, więc będę musiała sobie coś szybko znaleźć.

Mama opuściła salon, żeby skontaktować się z redakcją a ja zostałam sam na sam z babcią

— Postąpiłaś słusznie. Powinna wrócić do życia. A ta praca jej to zapewni. Odkąd zaczęłaś władać magią martwiła się o ciebie każdego dnia. Bała się że któregoś dnia straci cię tak jak Sebastiana.

— Tak się nie stanie, babciu. Tego możesz być pewna.

— Och skarbie, ja to wiem. Widzę więcej niż ci się wydaje. Zapominasz że to ja byłam poprzednią powierniczką medalionu — zaśmiała się babcia.

Uśmiechnęłam się do babci i bezwiednie chwyciłam za medalion zawieszony na mojej szyi

— Ja też chciałabym o czymś z tobą porozmawiać. Została jeszcze ponad połowa wakacji, a skoro twoja mama i ciotki opuszczają nas na jakiś czas, to chciałabym wynająć kilka pokoi wczasowiczom.

— O! — zdziwiłam się — Czy chodzi o pieniądze?

— Ależ skąd! Hrabia Ludomirski poprosił mnie o to, ze względu na to, że ten sezon jest bardzo upalny, a turyści zjeżdżają się nad jeziora i rozkoszują się wspaniałymi widokami naszej doliny. W miasteczku nie ma za wiele pokoi do wynajęcia a Zamek Loklyr ma bardzo skromną część mieszkalną. Większa część zamku to swoiste muzeum. Więc przystałam na jego prośbę

— Rozumiem babciu. Wielu ich będzie? Tych wczasowiczów?

— Najwyżej kilku. Choć w tym roku przybyły do doliny prawdziwe tłumy. Mówię ci to tylko dlatego żebyś była ostrożna. Nie chciałabym żebyś przez przypadek zdradziła się przed kimś obcym, dobrze?

— Jasne babciu, zrozumiałam. Będę bardzo dyskretna.

— Moja dziewczynka. Lidia ma rację zmieniłaś się. Ja bym powiedziała że ewoluowałaś.

Było tak duszno na dworze że w swoim pokoju musiałam otworzyć okno i zostawić uchylone drzwi aby osiągnąć jakiś przeciąg. Ale to nic nie dało. Nie znałam żadnego zaklęcia na zmianę pogody więc musiałam włączyć wiatrak. Poczułam ulgę zdejmując klejące się do ciała ubranie. Zapewne Wioletta ze swoją władzą nad żywiołami wody i powietrza mogłaby mi ulżyć. Uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie ją jak ochładza się wyczarowaną przez siebie lekką i chłodną wodną bryzą. Leżałam na łóżku w samej bieliźnie myśląc o dzisiejszym dniu. O spotkaniu z Kerą i Elią oraz Taurenem. O decyzji babci w sprawie wczasowiczów i o jutrzejszym wyjeździe mamy. Najbardziej w świecie nie chciałam się z nią rozstawać ani na sekundę, ale w głębi serca wiedziałam że to będzie najlepsze dla nas obu. Mama wróci do pracy, która była jej życiem, s a ja będę spokojniejsza wiedząc że nikt nie będzie chciał jej skrzywdzić żeby dostać się do mnie.

Noc była ciężka do przeżycia ze względu na wciąż panujący upał. Co prawda wieczór przyniósł lekka ulgę, ale i tak nie mogłam zasnąć. Krążyłam po pokoju bez celu. W końcu sięgnęłam do torby i wyciągnęłam z niej książkę, którą wzięłam z Korzenia. Otworzyłam ja w miejscu które zaznaczyłam i zaczęłam czytać.

Był tam rozdział o transfiguracji przedmiotów i istot żywych. Był także dobry kawał poświęcony także transfiguracji w rzucaniu uroków i klątw jak i odwracaniu ich.

Przypomniał mi się moment w którym pocałunek Kery zdjął klątwę z Taurena, przywracając mu ludzką postać. I wtedy do głowy wpadł mi zwariowany pomysł.

Czy można by było zdjąć czar rzucony na Aro? Czy udałoby się przywrócić mu ludzką postać i uwolnić go z drzewnego więzienia w którym tkwił od wielu lat? A jeśli tak, to dlaczego nikt do tej pory tego nie zrobił?


***********


O poranku, równie upalnym jak wczorajszy dzień, stałam przed pałacem, żegnając mamę i ciotki, które wyjeżdżały do miasta. Mama jechała do pracy a ciotki wracały do swojego rodzinnego domu. Domu, który był również rodzinnym domem mojej mamy.

Gdy ściskałam się z mamą zadzwonił mój telefon, ale zignorowałam wibracje w kieszeni. Ten moment był dla mnie ważny. Ulżyło mi że mama w mieście będzie bezpieczna i z dala od tego co może się tu wydarzyć, jeśli spełni się ten mroczny scenariusz Ksandry…

Kolejny dzwonek i kolejne wibracje w kieszeni. Odczytywałam wiadomość, jednocześnie machając, siedzącej już w aucie mamie.

„Pilne!!!! spotkajmy się u Aro! Amelia”

— Czy coś się stało kochanie? — spytała babcia widząc moją zdziwioną minę.

— Muszę lecieć babciu! — odparłam tylko — Amelia wydaje się być… — w tym momencie poczułam przenikający mnie strach, wręcz panikę i wielki wielki żal. Uczucia te nie były moje ale jakby przez jakiś woal w moim umyśle poczułam bliskość Amelii, widziałam jej aurę i czułam wibracje. Nasza moc ewoluowała z każdym dniem. Teraz zrozumiałam że te uczucia należą do Amelii i skoro była tak przerażona, to musiało się stać coś złego.

Ucałowałam babcię i powiedziałam :

— Niedługo wrócę, nie martw się proszę. Wygląda na to że Amelia potrzebuje mojej pomocy.

— Chciałabym żebyś wróciła zanim przybędzie sezonowa lokatorka, lub lokator naszego pałacu — powiedziała cicho babcia — Nie chcę być sama w tym momencie. Możesz to dla mnie zrobić?

— Oczywiście! — przyrzekłam — Ale teraz… ała! — zawołałam, bo myśli Amelii w mojej głowie stawały się coraz bardziej natarczywie rozpaczliwe.

— Saro?!

— To nic takiego babciu, wygląda na to że jako czarownice zyskałyśmy nową moc. A mianowicie wydaje mi się że nasze umysły są ze sobą połączone.

— Bardzo praktyczna umiejętność — zauważyła babcia.

— Taaak, lecz na razie czuję tylko strach Amelii i to że bardzo nas teraz potrzebuje…

— Więc leć, już więcej cię nie zatrzymuję. Leć!

Spojrzałam jeszcze raz na babcię z miłością i niezwłocznie pobiegłam nad brzeg jeziora, gdzie rósł dąb Aro. Przez cała drogę czułam w sercu dziwne uczucie bólu i strachu, które kierowały teraz Amelią. Nie sądziłam że nasza moc wzrośnie aż tak że będziemy mogły wyczuwać się na odległość.

Od Rytuału Przebudzenia nasza moc wzrastała z każdym dniem i praktycznie codziennie uczyłyśmy się nowych rzeczy i zyskiwałyśmy nowe możliwości.

Gdy dobiegałam nad brzeg jeziora z daleka ujrzałam Amelię, lecz po dębie, którym był Aro nie było ani śladu. Za to w miejscu w którym rósł ziała wielka dziura.

Z przeciwnej strony jeziora nadbiegała Wioletta, cała czerwona na twarzy i zdyszana, ale oczywiście w butach na wysokim obcasie.

Gdy dotarłyśmy do Amelii nadal klęczała nad wielką dziurą w ziemi i wpatrywała się w jej głąb z ogromnym strachem. Tez tam zajrzałam i to co zobaczyłam wprawiło mnie w wielkie zdumienie. Już wiedziałam dlaczego Amelia odczuwała tak silne emocje. Na dnie dziury jakby w jakimś kraterze spoczywało ciało mężczyzny w pozycji embrionalnej, w skrzyżowanych ramionach trzymał ogromny bursztyn, większy nawet od strusiego jaja. Jego szaty były szare niczym ziemia na której spoczywał, był nieprzytomny lub … martwy.

— Czy to Aro? Spytała zziajana Wioletta.

— Nie mam pojęcia — odpowiedziała Amelia — Poczułam coś bardzo dziwnego, coś jakby ukłucie w sercu a w głowie usłyszałam jego głos, wzywający na pomoc. Natychmiast tu przybiegłam i już go takim zastałam. Nie było drzewa tylko ta dziura a na jej dnie mężczyzna.

Stałyśmy zastanawiając się nadal nad tym, co mogło wydarzyć się z Aro, gdy Wioletta zapytała:

— Słuchajcie, czy wy też doświadczyłyście tej mentalnej więzi między nami?

— Właśnie też chciałam o tym porozmawiać — wtrąciłam.

— Tak to fascynujące, naprawdę! — zdenerwowała się Amelia — Lecz czy mogłybyśmy porozmawiać o tym później? Czuję że on żyje. Poza tym widzę że oddycha. Mogłybyśmy najpierw zająć się nim?

— Masz rację, przepraszam — bąknęłam.

— Zabierzmy go do Leśnej Osady. Afun na pewno będzie wiedział jak mu pomóc. Będę goi lewitowała, a wy będziecie nas osłaniać, aby nikt nas nie zobaczył — zaproponowała Wioletta.

— Świetny pomysł! — ucieszyła się Amelia.

Wioletta delikatnie siła swojej magii uniosła Aro, razem z bursztynem spoczywającym w jego ramionach a ja i Amelia rzuciłyśmy krótkie zaklęcie, dzięki któremu nie dojrzą nas niepowołane oczy.

Ruszyłyśmy przez polanę w stronę lasu ku Leśnej bramie. Wioletta bardzo skupiona na swoim zadaniu szła przodem. Aro wciąż był nieprzytomny, jego głowa chwiała się delikatnie podczas powietrznej wędrówki. Kamień w jego dłoniach lśnił w słońcu.

Gdy dotarłyśmy do polany ukrytej w lesie na której stała Brama zauważyłyśmy jej nową Strażniczkę. Mepo natychmiast podbiegła do nas, widząc co się dzieje. Pokrótce wyjaśniłyśmy jej sytuację i kim może być nieprzytomny mężczyzna. Driada była w szoku lecz zachowała spokój i natychmiast przeprowadziła nas przez Bramę i razem z nami ruszyła na spotkanie z Afunem.

— Pobiegnę przodem i opowiem wszystko Afunowi, aby był gotowy na wasze przybycie — zaproponowała i zniknęła w wirze liści lecąc niczym zielony wiatr, mknący między drzewami.

Ja z Amelią zdjęłyśmy zaklęcie maskujące i wspierając Wiolettę ruszyłyśmy dalej. Po kilkudziesięciu metrach napotkałyśmy przedziwny widok:

Na pięknej polanie wśród ogromnych kamieni ułożonych w kręgu stali nasi chłopcy w towarzystwie Taurena i jeszcze jednej dziwnej istoty. Wiktor, Artur i Damian mieli na sobie tylko płócienne spodnie a ich nagie torsy lśniły od potu. Każdy z nich trzymał w dłoni rzeźbiony kostur i wykonywali coś w rodzaju tańca. Istota która ich instruowała była mężczyzną. Wysoki potężnie zbudowany tak że każdy mięsień pod jego skórą tańczył przy najlżejszym ruchu. Przy nim nasi chłopcy wyglądali jak chucherka. Mężczyzna mia długie czarne włosy związane w kitek i przeplatane kolorowymi koralikami i szpiczaste uszy. Jego skóra miała srebrny odcień.

Tauren stał spokojny, oparty o jeden z wystających z ziemi głazów, lecz gdy już nas dostrzegł, powiedział coś do mężczyzny o srebrnej skórze i wszyscy podeszli do nas śpiesznym krokiem.

My stałyśmy jak wmurowane w ziemię. Gdy zobaczyłam Wiktora z bliska z jego nagim torsem, poczułam dziwny ucisk w żołądku.

— Co tu robicie dziewczęta? I kto to jest? — zapytał Tauren trochę zszokowany.

— To Aro — odpowiedziała szybko Amelia, uciekając wzrokiem od półnagiego Artura.

— Jak to, Aro? Przecież on…

— Dziś rano usłyszałam jak mnie wzywa. Jakbym była połączona z nam niewidzialną więzią. I gdy pobiegłam na miejsce zastałam w ziemi wielką dziurę a w niej tego mężczyznę. Dlatego myślę że to właśnie on.

— Oczywiście że to on. Poznaję go — zawołał Tauren — Ale jak do tego doszło że odzyskał ludzką postać?

— Tego nie wiemy — odezwała się Wioletta — Zabieramy go jak najszybciej do Afuna.

— Dobry pomysł — odezwał się elf o srebrnej skórze. Jego głos był głęboki i twardy — nazywam się Marlin — przedstawił się nam — wy to Sara, Amelia i Wioletta, wiele już o was słyszałem od mojego mistrza Afuna. Miło mi was poznać.

Jeszce raz spojrzałam na jego twarz, miła lecz jednak jakaś surowa. Kwadratowa szczęka, prosty nos i brązowe oczy ze złotymi plamkami. Chyba nie do końca był elfem…

„Mi też nie do końca wygląda na elfa czystej krwi” usłyszałam w głowie głos Amelii.

„Co nie zmienia faktu że jest bardziej pociągający od tych czysto krwistych” Wtrącił się głos Wioletty.

— Marlin na moją prośbę zajął się treningiem specjalnym chłopców. Marlin jest pół elfem i wieloletnim uczniem Afuna — wyjaśnił Tauren.

— Pół elfem? — nie wytrzymała Wioletta.

— Moją matką była śmiertelniczka, mieszkająca w Dolinie Jezior.

— No dobrze dziewczęta, dość tych pogaduszek! Chłopcy muszą wracać na trening, który jest dla was tajny i raczej nie powinnyście na razie o nim wiedzieć. A poza tym chyba miałyście zaprowadzić Aro do Afuna — zawołał Tauren — Pójdę tam z wami.

— Oczywiście! — odpowiedziała Amelia — już biegniemy. Mam nadzieję że przyjdzie nam się jeszcze spotkać — zwróciła się do Marlina.

— To będzie dla mnie zaszczyt — odpowiedział z uśmiechem, który dziwnie wykrzywił jego surową twarz.

Ruszyłyśmy dalej z Taurenem na czele. Gdy dotarliśmy do chatki Afuna czekała przed nią Mepo razem z faunem.

Afun wskazał nam miejsce na posłaniu z mchu i gałęzi, gdzie złożyłyśmy śpiącego Aro i jego bursztyn. Faun szaman bez słowa pochylił się nad ciałem druida szepcząc nie zrozumiałe słowa. Ciało nieprzytomnego druida pulsowało jakby otaczało je dziwne niewidzialne pole siłowe, a słowa Afuna się od niego odbijały. Po kilkunastu minutach faun powstał i przemówił do nas smutnym głosem:

— Niestety, ale otacza go bardzo silna mroczna aura, która utrzymuje go w stanie śpiączki. Nie jestem jeszcze w stanie do niego dotrzeć.

— Więc co teraz? — spytałam.

— Magia tego miejsca jest dosyć silna aby zniwelować działanie mrocznej magii — wtrąciła się Mepo — przebywając tutaj będzie odzyskiwał siły.

— Ja dodatkowo przeprowadzę jeszcze kilka rytuałów oczyszczających, aby pomóc mu wrócić. Musicie go tu zostawić. Ja i Marlin zajmiemy się nim.

— Marlin też? — zaciekawiła się Wioletta.

— Marlin jest moim uczniem. A poza tym myślę że razem z Aro przyprowadziłyście kogoś za kim Marlin bardzo tęskni.

Spojrzałyśmy po sobie zdziwione, nie wiedząc o czym mówi Afun. Lecz ten pośpieszył z wyjaśnieniem.

— Przy Aro wyczuwam drugą formę życia. Domyślam się że jest zamknięta właśnie w tym bursztynie. I jeśli się nie mylę jest to uczennica i pomocnica druida.

— A co ma z tym wspólnego Marlin? — zastanowiła się Amelia.

— To dłuższa historia. Powiem tylko tyle że uczennica Aro była kiedyś bardzo bliska Marlinowi. Sądzę że będzie w stanie zrobić wszystko żeby ją ocalić.

— No dobrze, ale co będzie z Aro. Czy jego ktoś ocali? — chciała wiedzieć Amelia.

— Rozumiem że się martwisz Amelio — wtrącił się do rozmowy Tauren — To zrozumiałe zważywszy na to że Aro jest twoim pra pra pra pradziadkiem.

— Ou… no tak — zawołała Wioletta, waląc się otwartą dłonią w czoło.

— Zapewne dlatego usłyszałam jego wołanie jako pierwsza a wtedy nawiązałam mentalną więź z Sarą i Wiolettą.

— Co zrobiłaś? — zdziwił się Tauren.

— Od dzisiejszego poranka potrafimy porozumiewać się telepatycznie, jeszcze nie osiągnęłyśmy w tym perfekcji ale myślę że to właśnie Amelia aktywowała między nami tę więź mentalną — wyjaśniłam.

— Ja?! — zdziwiła się trochę Amelia.

— Tak. Twoje wezwanie było tak silne że mało nie rozerwało mi głowy — zauważyła Wioletta — Czułam twój strach i rozpacz. I wiedziałam już że nas potrzebujesz. I o dziwo czułam też gdzie jesteś.

— No dziewczęta, cały czas mnie zaskakujecie. Od waszego rytuału Przebudzenia stajecie się coraz potężniejsze. Moja ukochana, Kera już i tak jest z was dumna po bitwie na Spalonym Wzgórzu, więc nie wiem co powie teraz — rzekł rozpromieniony Tauren.

— Rytuał Przebudzenia to dopiero początek. Przed naszymi czarownicami jeszcze długa droga — szepnął Afun — To prawda, zyskujecie nowe możliwości i stajecie się coraz silniejsze. Ale coś mi mówi że odzyskanie przez Aro ludzkiej postaci nie jest przypadkowe — ostrzegł Afun.

— Tak. Nie ufajcie teraz nikomu obcemu. W waszej Dolinie może się dziać coś dziwnego a powrót Aro w ludzkiej postaci to dopiero początek dziwnych wypadków — odezwała się Mepo.

Po tej dziwnej wymianie zdań zostawiłyśmy Aro pod opieką Afuna i powoli opuściłyśmy Leśną Osadę.

Byłam ciekawa czy spotkamy jeszcze chłopców, lecz nigdzie ich nie było a kamienny krąg zniknął.

— Też bym jeszcze raz chętnie popatrzyła na Damiana bez koszulki — uśmiechnęła się do mnie Wioletta.

— Wiecie, ta cała więź między nami to super sprawa, ale myślę że powinnyśmy nauczyć się też blokować nasze umysły przed niechcianymi gośćmi — powiedziałam, rumieniąc się.

Wioletta i Amelia zachichotały.

3 Kasjopeja

Gdy wróciłam do domu babcia rozmawiała właśnie prze telefon. Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do mnie.

— Twoja mama właśnie dotarła na miejsce. Jest już w mieście i niedługo idzie na spotkanie do pracy. Kazała mocno cie uściskać.

— Dziękuję. Ciesze się że jej tu teraz nie ma…

— Co się stało kochanie? Dlaczego tak mówisz?

Ze szczegółami opowiedziałam babci o tym co wydarzyło się dzisiejszego ranka i dodałam słowa Mepo żeby być ostrożnym i aby nie ufać nikomu obcemu.

— A więc to o to chodzi. Martwisz się o mamę. Spokojnie, nic jej nie będzie. A propos obcych to lada chwila zjawi się u nas młoda kobieta. Będzie chciała obejrzeć pokój i być może go wynajmie na sezon letni. Ale skoro mówisz że dzieje się coś dziwnego to zalecam ostrożność. Od tej chwili nie rozmawiamy o niczym co ma związek z tobą i twoimi przyjaciółmi.

— Oczywiście babciu. Muszę się mieć na baczności. Poza tym dzięki nowej więzi mogę się skontaktować z Amelią i Wiolettą nie wzbudzając podejrzeń.


Siedziałam w swoim pokoju tuz przed podaniem obiadu i studiowałam księgę o magii umysłu, szukając sposobu na postawienie barier wokół mojego umysłu, by zablokować go przed nie pożądaną penetracją z zewnątrz. Gdy już trafiłam na rozdział mówiący o stawianiu blokad mentalnych, usłyszałam dzwonek drzwi wejściowych, co oznaczało że przybyła nasza letnia lokatorka.

Zeszłam na dół do holu gdzie babcia witała w progu najdziwniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek widziałam. Miała włosy różowe jak guma balonowa i wielkie oczy skryte za okularami w złotej drucianej oprawce. Nosiła czarną koszulkę na ramiączkach, która wyglądała jakby ktoś pochlapał ją różową farbą i posypał brokatem. Krótkie obszarpane spodenki prawie nie zasłaniały jej pupy a wieńczyły to buty na niesamowitych koturnach, których nie powstydziła by się nawet Wioletta.

Babcia najwyraźniej zszokowana wyglądem dziewczyny tylko stała i się gapiła.

— Dzień dobry, nazywam się Wanda. Byłam umówiona z panią w sprawie pokoju na wynajem — przedstawił się gość.

Babcia otrząsnęła się z szoku i z szerokim uśmiechem odpowiedziała:

— Ach tak, oczywiście. Jestem Sylvia Wilczewska a to moja wnuczka Sara. Może zanim obejrzy pani pokój to zechce pani zasiąść do obiadu?

— To bardzo miłe z pani strony. Dziękuję. Chętnie zjem z wami obiad po długiej podróży. Ale proszę się do mnie zwracać po imieniu. Po prostu Wanda — powiedziała dziewczyna, uśmiechając się ciepło. Gdy jej spojrzenie padło na mnie zorientowałam się że nie widzę jej aury. Nic. Absolutnie nic. Nawet zarysu czy cienia. Albo nie było w niej nic niezwykłego albo potrafiła świetnie się maskować.

Chyba że Wanda była zwykłą śmiertelniczką, a ci nie zawsze posiadają aurę, a ja popadałam w jakąś paranoję.

Zasiadłyśmy do obiadu a Wanda przez cały czas zachwycała się pałacem i piękną okolicą. Zapewniła że zostanie u nas nawet gdybyśmy zaproponowały jej składzik na miotły zamiast pokoju.

Babcia i ja pokazałyśmy jej pokój który do tej pory zajmowała ciotka Klara. Był to pokój z widokiem na rozległą Dolinę i kilka mniejszych jezior wokół których falowały wrzosowe łąki.

— Przepiękny widok — szepnęła Wanda — Gdybym tylko mogła została bym tu na zawsze — dodała jakby sama do siebie.

— Czyli podoba ci się? Spytałam z uśmiechem.

— Czy mi się podoba?! Jest niesamowity i pokój i widok za oknem. Czuję że mogłabym chłonąć ten widok godzinami aż wybuchły by mi oczy od nadmiaru piękna!

Zaśmiałam się w głos słysząc te słowa. Razem z babcią pomogłyśmy wandzie wnieść jej rzeczy do pokoju i pokazałyśmy łazienkę przylegającą do komnaty.

— Wezmę tylko szybki prysznic i pobiegnę nad jedno z tych jezior. Chcę zobaczyć jak najwięcej z tych przepięknych krajobrazów. Może ty, Saro pokazała byś mi kilka fajnych miejsc?

— Chętnie — zgodziłam się — Lecz dziś już jestem umówiona- dodałam pospiesznie.

— Aaaach, pewnie chłopak co? — puściła mi oko — Jasne rozumiem. Ale jak tylko znajdziesz wolną chwilę będę gotowa — zapewniła Wanda.

Zaśmiałam się pod nosem opuszczając jej pokój. Zaskakujące że wyglądała tak ekscentrycznie a jednak tak bardzo zachwycało ją piękno doliny. Na prawdę była wrażliwa i pełna uczuć, które skrywała pod kępą różowych włosów.


*********************

— Moja babcia nie zgodziła się na lokatorkę — burknęła Wioletta — A tego co mówisz to ta wasza musi być bardzo fajna.

— Moja babcia wynajęła domek letniskowy jakiejś parze. Ale nie widuję ich zbyt często — powiedziała Amelia — Całe godziny przesiadują w domku a wieczorem wychodzą nad jezioro żeby się kąpać. Nago.

— Spokojnie, Wanda poprosiła mnie żeby pokazać jej dolinę więc możemy zrobić to razem — zauważyłam.

— Dobry pomysł. Zwłaszcza że w miasteczku i w Dolinie jest zatrzęsienie turystów. Powinnyśmy trzymać się razem wśród tylu obcych — rzekła Amelia.

— Zwłaszcza że Sara nie może odczytać aury Wandy — wtrąciła Wioletta — Może być potencjalnym zagrożeniem.

— Albo też może to nic nie znaczyć — mruknęłam.

_Tak to prawda. Nie każdy śmiertelnik posiada aurę — wyrecytowała Amelia — Jak i nie każda czarownica. Chociaż czytałam o śmiertelnikach którzy posiedli aurę poprzez obcowanie z naturą i otwarcie się na głębsze doznania duchowe.

— Bla, bla, bla — parsknęła znudzona Wioletta — Chciałabym wiedzieć co robią chłopcy na tych treningach u Marlina. O właśnie a nasi chłopcy są śmiertelnikami a jednak mają aurę?

— No tak Wioletto. A to dlatego że są otwarci na magię i przede wszystkim wierzą w nią i wiedzą że ona istnieje. Wszystko jest w książkach — odpowiedziała uszczypliwie Amelia.

Wioletta przewróciła oczami i wróciła do lektury. Siedziałyśmy w Korzeniu próbując trenować naszą mentalną więź.

Odkryłyśmy że Amelia włada Magią Umysłu jako najinteligentniejsza z nas. Ponieważ jej umysł jest bardzo analityczny a jednocześnie otwarty na magię. Jej więzy krwi łączące ją z Arianą Mądrą sprawiły że jej umysł nie tylko potrafi chłonąć wiedzę jak gąbka ale także dzielić się nią z innymi.

Dzięki rozpaczliwej potrzebie pomocy Amelia odblokowała umysł Wioletty i mój łącząc go w jedno. Dlatego byłyśmy w stanie usłyszeć jej wołanie. Teraz jednak szukałyśmy sposobu na uszczelnienie naszych umysłów tak aby słyszeć nasze myśli tylko wtedy gdy będziemy tego potrzebować a nie przez cały czas.

Byłyśmy już bardzo blisko ponieważ zamknięcie umysłu było o wiele bardziej proste niż jego otwarcie. Musiałam sobie tylko wyobrazić wysokie szczelne bariery ochraniający moje mentalne ja z małymi furtkami dla Amelii i Wioletty. Jednak ja zamiast furtek wyobraziłam sobie dwie księgi z inicjałami dziewczyn. Jedną z literą „A” a drugą z literą „W”. Gdy któraś z dziewcząt będzie chciała nawiązać ze mną kontakt wtedy przypisana jej księga się otworzy a ja będę mogła w niej czytać.

Z Wiktorem nie widziałam się od dłuższego czasu, podobnie jak Wioletta i Amelia z Damianem i Arturem. Byli tak bardzo pochłonięci treningami a po nich tak zmęczeni że nie mieli po prostu ochoty wychodzić z zimnych kąpieli, gdzie regenerowali zmęczone mięśnie. Nie byłam wcale zdziwiona tym faktem, bo gdy ostatnio widziałam ukradkiem mojego chłopaka, to nie wyglądał już jak chuchro. Wyglądał jak mężczyzna.

Byłyśmy ciekawe co dzieje się z Aro i niezauważone przez Marlina ukradkiem obserwowałyśmy jak Wiktor, Artur i Damian trenują walkę wręcz uzbrojeni w kostury. Ich ciała lśniły od potu a ich mięśnie były nabrzmiałe z wysiłku. Bicepsy napinały się jak postronki gdy wyprowadzali ciosy niewidzialnemu przeciwnikowi. Ich brzuchy były niczym rzeźbione w marmurze brzuchy greckich bogów. Klatki piersiowe poszerzyły się i uwydatniły.

— Jeszcze raz i kolejny! — dopingował ich Marlin — Siła fizyczna to nie wszystko. Musicie nauczyć się czerpać ją z otaczającego was świata. Las chętnie podzieli się z wami swoją mocą. Jeśli tylko nauczycie się prosić go o pomoc…

Ukryłyśmy się za wielkim głazem by jeszcze trochę popatrzeć na ich karkołomny trening. Kostury w ich rękach ze świstem cięły powietrze a Marlin przechadzał się do każdego z chłopców z osobna co jakiś czas dając im wskazówki lub poprawiając ich postawę.

— Niesamowite że w tak krótkim czasie tak bardzo się zmienili — szepnęła Amelia.

— Mnie ta zmiana odpowiada — mruknęła Wioletta, przygryzając dolną wargę.

— Niesamowite jest to że tak bardzo się angażują żeby móc was chronić gdy nadejdzie zagrożenie. Oni robią to dla was.

Spojrzałyśmy wszystkie za siebie, gdzie stał Tauren z surową miną.

— No już zmykajcie. Nie powinno was tu być.

Pośpiesznie oddaliłyśmy się pod czujnym okiem Taurena, chichocząc jak szalone.

Stan Aro nadal pozostawała bez zmian. Mroczna magia wokół niego słabła, lecz wciąż był pogrążony we śnie.

Zaciekawiło mnie to co powiedział do nas Tauren. Że chłopcy robią to wszystko dla nas, żeby nas chronić. Nie za bardzo chyba tego chciałam. Wolałabym raczej żeby Wiktor był bezpieczny, a nie narażał się na niebezpieczeństwo i to jeszcze z mojego powodu… Ja, Amelia i Wioletta radziłyśmy sobie do tej pory doskonale.

Dziś po południu chciałam z nim porozmawiać. Postanowiłam zrobić mu niespodziankę i nic mu nie mówiąc zjawiłam się na tyłach ogrodu Zamku Loklyr.

Wiktor moczył się w jeziorze, pośrodku którego wyrastała wyspa na którą mnie kiedyś zabrał. Spróbowałam dostrzec miecz w skale, lecz z tej odległości było to niemożliwe.

Wiktor zauważył mnie, uśmiechnął się i wyszedł z wody. Był praktycznie nagi, miał na sobie tylko bokserki. Speszona spuściłam wzrok a Wiktor natychmiast okrył się dużym ręcznikiem.

— Cześć, miło cię widzieć! — mówi, całując mnie na powitanie. Jest cały mokry a woda kapie z jego włosów.

— Odkąd zacząłeś treningi u Marlina rzadko się widujemy, więc postanowiłam cię odwiedzić w obawie że zapomnę niedługo jak wyglądasz i pachniesz…

— Też się tego boję. Dlatego bardzo cieszę się że tu jesteś! Marlin jest bardzo wymagający i zabrania nam robić czegokolwiek między treningami oprócz odpoczywania. Właściwie to jesteśmy tak zmęczeni po zajęciach z nim że myślimy tylko o odpoczynku — uśmiecha się tym swoim uśmiechem i siadamy na kamiennej ławce niedaleko kwiatowego ogrodu.

— Czy on czasem nie przesadza? Ten Marlin?

— Jest dobrze Saro. Faktycznie daje nam wycisk ale za to widać efekty — to mówiąc unosi ramię i napina biceps — Poza tym siła fizyczna i walka to nie wszystko czego nas uczy. Ale o tym jeszcze nie powinniśmy rozmawiać.

— Wiesz że nie musisz tego robić? — szepczę — Jestem dość silna żeby ochronić i ciebie i siebie…

— Chyba nie rozumiem — mówi Wiktor, mrugając kilkakrotnie.

— Tauren mówi że robicie to dla nas. Żeby nas chronić. Nie musicie się tak poświęcać. Ja, Amelia i Wioletta…

— Nie ochronisz wszystkich Saro, chociaż wiem że bardzo byś chciała. Chcę stać u twojego boku. To jest moja decyzja. Proszę pozwól mi na to.

— Ale…

— Proszę. Chcę być silny dla ciebie i dla naszych bliskich. Gdy razem staniemy do walki nic nas nie powstrzyma.

Nie potrafię mu odmówić. Jest tak piękny, a jego słowa są szczerą prawdą. Choćbym chciała, nie ochronię wszystkich. Bo najbardziej boję się że ktoś skrzywdzi moich najbliższych.

— Nie rozmawiajmy już o tym. Spędźmy miło czas razem, choćby leżąc na trawie. Tylko ty i ja — to mówiąc przyciąga mnie do siebie i wpija swoje usta w moje. Czuję jego rozgrzane słońcem ciało pod swoimi palcami a on jak zawsze pieści moje włosy.

Nagle Wiktor odsuwa się ode mnie i chwyta się w okolicy piersi. Dopiero zauważam że nosi na szyi złoty łańcuszek a na nim amulet ochronny, który dla niego stworzyłam a także inny wisiorek w kształcie dębowego liścia. Delikatnie dotyka palcem złotego liścia i zamyka oczy, jakby zobaczył coś nie oczami a duszą. Zauważam że jego aura się zmienia i zaczyna pulsować, zupełnie jakby…

— Marlin nas wzywa — odzywa się Wiktor, otwierając oczy.

— Przecież nie dawno co wróciłeś.

— Nie zrozumiałaś mnie. Wzywa nas wszystkich. Ciebie, Amelię i Wiolettę też. Musiał się coś stać.

— Może chodzi o Aro? — zastanawiam się.

— Być może. Możesz zawiadomić dziewczyny?

Tym razem to ja zamykam oczy i opuszczam bariery swego umysłu. Otwieram w nim księgi z inicjałami Amelii i Wioletty i natychmiast nawiązuje z nimi kontakt. Szybko przekazuję im wiadomość i wracam do Wiktora, otwierając oczy.

— Czy ty właśnie…? Czy to telepatia? — Wiktor jest w szoku.

— Tak jakby. To taka nasza nowa umiejętność. Opowiem ci o tym przy okazji. Ruszajmy.

— A co z dziewczynami?

— Spotkamy się na miejscu wszyscy razem. — wyjaśniam.


Wpadłam razem z Wiktorem na polanę przy Bramie. Natknęliśmy się już tam na Wiolettę i Damiana oraz Amelię i Artura.

— Marlin był bardzo poruszony, gdy nas wezwał — odezwał się Artur. Trzymał mocno Amelię za rękę.

— Chyba chodzi o ten bursztyn, który przyniosłyście do Afuna razem z nieprzytomnym Aro — dodał Damian.

Amelia, Wioletta i ja tylko przytaknęłyśmy i ruszyłyśmy bez słowa w stronę Leśnej Bramy. Nie było w pobliżu Mepo ani nikogo innego.

Cały ten czas utrzymywałyśmy nasze umysły w połączeniu. Wszystkie domyślałyśmy się co mogło się stać jeśli naprawdę chodziło o bursztyn. Byłyśmy pewne że Marlin znalazł sposób aby wydobyć swoją ukochaną z żywicznego więzienia.

Jeżeli tak się stanie, to być może ona pomoże nam obudzić Aro.

Gdy znaleźliśmy się wszyscy przed chatą Afuna zauważyliśmy tam wielkie poruszenie. Była tam już Mepo, Tauren i Afun. Aro wciąż śnił magiczny sen, na posłaniu z mchu. Przy nim klęczał jednak Marlin, trzymający w dłoniach bursztynowe jako. Nucił coś pod nosem, jakąś pradawną pieśń.

Wiedziałam że jej słowa nie były skierowane do nas tylko do tej, która jest zaklęta w bursztynie.

Nikt się nie odzywał za to wszyscy zgodnie stanęliśmy blisko pół elfa, tworząc mały krąg.

Jego muskularne ciało drżało, i wtedy zauważyłam że on płacze a jego łzy spadały na bursztyn, który zaczął migotać złotym światłem. Pojawiło się pęknięcie, potem następne i kolejne.

Wstrzymałam oddech. Przyroda wokoło zdawała się zatrzymana w czasie. Ziemia, drzewa, wiatr — wszystko milczało.

Wtedy z wnętrza bursztynu wyłoniła się ona — smukła, jasna o złotawej cerze postać wróżki. Była wysoka, jej oczy lśniły jak dwa księżyce, ubrana w szatę lśniącą jak nocne niebo pełne gwiazd. Uniosła ramiona a wtedy jej skrzydła ważki rozsunęły się na boki, rzucając wokół tęczowe cienie.

— Czekałam — powiedziała patrząc w oczy klęczącego Marlina — Wiedziałam że mnie odnajdziesz.

— Kasjopejo — wyszeptał.

Wróżka uśmiechnęła się do niego a z jej twarzy biła czysta miłość. Stała tak dłuższą chwilę patrząc tylko na niego. Potem rozejrzała się dookoła i ukryła się za plecami Marlina. Wyglądała na przerażoną.

— Spokojnie najmilsza. Nie musisz się nikogo obawiać. Te trzy młode czarownice to Sara, Amelia i Wioletta. To one sprowadziły cię do mnie.

— Sara, Amelia i Wioletta? — spytała.

— Tak — zapewnił ją Marlin — wszystko ci opowiem.

— Słyszałam jak rozmawiały z moim mistrzem. Jak przychodziły do niego po radę… słyszałam, lecz nie mogłam się odezwać ani ruszyć!

— To z jego powodu właśnie tu są. Sprowadziły tu Aro i ciebie — To mówiąc, Marlin wskazał Kasjopeji śpiącą sylwetkę Aro.

Piękna wróżka upadła na kolana obok swojego śpiącego mistrza.

— Jeszcze nie czas, Aro — wyszeptała — Te dziewczęta będą cie potrzebować, Tak samo jak ja.

— Powoli odzyskuje siły. Lada dzień powinien się obudzić — odezwał się Afun.

— Dziękuję Afunie, za opiekę nad moim mistrzem.

— To las się nim opiekuje, ja go tylko doglądam — rzekł Afun z uśmiechem.

— A wam dziękuję że sprowadziłyście mnie do domu — zwróciła się do mnie, Amelii i Wioletty.

Była niesamowicie piękna, jak postać prosto z gwiazd. Wioletta tylko stała i gapiła się na jej suknię. Amelia delikatnie skinęła głową a ja stałam zauroczona jej szczerozłotą aurą.

— Jesteś tak podobna do żony mojego mistrza że mogła bym cię z nią pomylić — Kasjopeja zwróciła się do Amelii delikatnie gładząc jej twarz złotą dłonią — Ariana Mądra była by dumna ze swojej dziedziczki.

— Dziękuję — wyjąkała Amelia.

— Selena i Walkiria również były by dumne. Cóż za moc od was bije! — gdy dotknęła mojego policzka poczułam rozchodzące się z tego miejsca cudowne ciepło, które zniknęło gdy cofnęła dłoń. Zachwiała się niebezpiecznie i upadłaby u moich stóp, gdyby w porę nie złapał jej Marlin. Wziął ją w ramiona a ona przylgnęła do jego piersi.

— Jestem jeszcze słaba…

— Odpocznij najmilsza a ja ci wszystko opowiem. Tak wiele się zmieniło, świat się zmienił.

— Jednak coś pozostało niezmienne — Ty.

Była to tak intymna scena że odwróciliśmy wzrok, a Marlin zaniósł swoją ukochaną do swojej chatki, wydrążonej w pniu starego drzewa.

**************

Siedzieliśmy jeszcze przed chatą Afuna w kręgu przy magicznym ognisku zielonych płomieni, od czasu do czasu zerkając na pogrążonego we śnie druida. Aro wyglądał stosunkowo młodo. Miał brodę brązową jak heban, jego ciało było potężnie zbudowane. Jego pierś unosiła się delikatnie i opadała z każdym oddechem.

— Kasjopeja to księżycowa wróżka — wyjaśnił Afun — Pochodzi z dalekiej krainy i posiada w sobie wielką mądrość.

— Jak to możliwe że do tej pory nie wiedziałyśmy o jej istnieniu? — spytała Amelia.

— Dlaczego nawet Aro nic o tym nie wspomniał? — dopytywała się Wioletta.

— Może sam nie był świadomy że ona jest tam z nim? — zamyśliłam się.

— Obawiam się że Sara może mieć rację — odezwał się Tauren — Lub po prostu zapomniał o tym, będąc zaklętym w drzewo przez tak wiele lat. Wszystkiego dowiemy się jak się obudzi. Wtedy będzie czas na pytania i odpowiedzi.

— Tak jest — zgodził się z nim Afun — Teraz czas odpocząć. A zwłaszcza wy chłopcy powinniście odpoczywać, póki Marlin jest zajęty opieką nad Kasjopeją.

Powoli opuściliśmy Leśną Osadę, wciąż zafascynowani przebudzeniem Kasjopei ale też pełni nowych pytań.

4 Zaklęcie Ariany

Gdybym tylko mogła to wcale nie opuszczała bym pałacu. Na dworze panował taki upał że pociłam się po prostu stojąc. Ale obiecałam Wandzie że dziś razem z dziewczynami pokażemy jej miasteczko. Była tak podekscytowana, że nie mogłyśmy jej odmówić.

Gdy razem z Wandą spotkałyśmy Amelię i Wiolettę na obrzeżach miasteczka, dziewczęta poznały naszą letnią lokatorkę i były ją zachwycone.

Wioletta piała z zachwytu na widok jej butów i kolorowych włosów. Amelia uśmiechała się grzecznie, ale wiedziałam że onieśmiela ją widok Wandy. Sama jako wnuczka hrabiny Von Rozen ubierała się w bardziej stonowane kolory. Nawet dziś miała na sobie krótkie spodenki wyprasowane w kant i koszulkę z kołnierzykiem.

— Pięknie tu u was! — zawołała Wanda, rozglądając się dookoła — Zupełnie jakby czas się tu zatrzymał. Wszystko jest takie… majestatyczne!

— Poczekaj aż zobaczysz Plac Założycielek — zaśmiała się Wioletta — Tam to dopiero szczęka ci opadnie z wrażenia!

— Już nie mogę się doczekać! A opowiecie mi coś więcej o tych Założycielkach?

— Właściwie to same niewiele o nich wiemy — odpowiedziała wymijająco Amelia. Miałam wrażenie że nie ufa Wandzie.

— Ale coś tam chyba wiecie? Czytałam broszurę turystyczną, która opisuje Dolinę i miasteczko jako zaczarowane miejsce a same Założycielki opisane są tam jako Czarownice i opiekunki Doliny Jezior.

— To zapewne chwyt marketingowy.

— Ale czy na pewno? — drążyła Wanda.

— Legendy Doliny opisują Założycielki jako czarownice, to fakt — przyznałam, czując w moim umyśle ostrzegawczy wzrok Amelii — Lecz to tylko legendy. Nie ma w tym ziarna prawdy.

— Ale przyznajcie że byłoby to ekscytujące?!

— Tak, tak. Ale chodźmy lepiej na jakieś lody bo rozpłynę się w tym słońcu, nie wspominając o moim makijażu! — zawołała Wioletta.

Ruszyłyśmy dalej w głąb miasteczka już z lodami w dłoni. Wioletta miała rację, Wanda była zachwycona Placem Założycielek. Biegała jak szalona wokół pomnika Seleny, Ariany i Walkirii.

My przysiadłyśmy na kamiennej ławce przyglądając się jej.

— Wygląda jakby czegoś tam szukała — mruknęła Amelia Nie ufam jej.

— Daj spokój Amelka, to tylko szalona turystka — uspokoiła ją Wioletta — Faktycznie jest jakby niezdrowo zafascynowana legendą o Założycielkach…

— Tak, a my musimy być ostrożne — wtrąciłam — Pamiętaj Wioletto co mówił Tauren i Afun.

— Macie rację — Wioletta spoważniała — Ale ona jest taka fajna. Nie wierzę w to żeby mogła być zła.

— A co gdyby się okazało że Kendra naprawdę gdzieś tu się czai a Wanda jest tu z jej polecenia? — powiedziała Amelia.

— Nie szukajmy sobie wrogów na siłę! — oburzyła się Wioletta — Wystarczy mi perspektywa czającej się gdzieś w mroku Kendry. Nie chcę wiecznie żyć w strachu! Na prawdę chciałabym spędzić trochę więcej czasu z Wandą.

— Dobrze Wioletto — uspokoiła ją Amelia — Ale musisz obiecać że będziesz ostrożna.

— Jasne, jasne — Powiedziała Wioletta, spuszczając głowę. Z pod jej kołnierza wysunął się złoty medalion. Rozejrzała się ukradkiem i szybko go ukryła z powrotem pod koszulką.

— Rozchmurz się — spróbowałam ją pocieszyć — Mamy siebie. Sobie możemy ufać bezgranicznie.

— Tak masz rację — na twarz Wioletty natychmiast wrócił uśmiech — To jest najważniejsze na świecie!

Przez resztę dnia nic już nie zepsuło humoru Wioletcie, a zakupy z Wandą tylko jeszcze bardziej ją rozbawiły. A gdy obie weszły do sklepu z ubraniami, ich rewii mody nie było końca. Wciąż przymierzały coś nowego i kolorowego. Ja z Amelią miałyśmy niezły ubaw, oglądając je, gdy szły krokiem modelki, prezentując nam wciąż nowe kreacje. Było w tym coś relaksującego. Choć na chwilę mogłyśmy zapomnieć o magii.

— To był wspaniały dzień! — zawołała Wanda, gdy już się żegnałyśmy — Mam nadzieję że takich spotkań będzie więcej! Chciałabym żebyście pokazały mi caaaaaaaałą Dolinę a zwłaszcza Ruiny na Spalonym Wzgórzu.

— Oczywiście — odpowiedziała Amelia — Ale może nie wszystko naraz — dodała z uśmiechem — Niedługo kończą się wakacje i powinnyśmy zrobić małą powtórkę materiałów przed powrotem do szkoły.

— Ona tak zawsze? — zapytała rozbawiona Wanda mnie Wiolettę, wskazując głową Amelię.

— Niestety tak — westchnęła Wioletta.

— Zawsze praktyczna i perfekcyjna — dodałam.

— Nie prawda! — zaczerwieniła się Amelia. A po chwili wszystkie cztery zachichotałyśmy.

To był naprawdę dobrze spędzony dzień. Choć na chwile zapomniałyśmy o naszych troskach i strachu.

Gdy kilka dni później odwiedziłyśmy z Wandą Spalone Wzgórze, wróciły wspomnienia bitwy z Ksandrą Żmijewską. Była wtedy tak zdesperowana że o mało nie skrzywdziła niewinnych…

— Jeju jak tu pięknie! — zachwyciła się Wanda, wąchając kwiaty na krzewach dzikich róż — To miejsce ma niesamowity klimat.

— O tak — przyznała Wioletta — i wspaniałą historię, która wiąże się z tym miejscem.

Przechadzałyśmy się po starym dziedzińcu i na prośbę Wandy opowiadałyśmy jej historię śmierci założycielek. Oczywiście przez cały czas podkreślałyśmy że to tylko legenda, jednak Wanda nie zwracała na nas uwagi i urzeczona naszą opowieścią rozpostarła ramiona i zawołała:

— Jaki ten świat musiał być piękny gdy w tej Dolinie żyła magia…

— Wando, to tylko legenda…

— A co stało się z tą wiedźmą… jak ona miała na imię?

— Kendra Mściwa — odpowiedziała automatycznie Wioletta.

Wanda przestała się uśmiechać i zrobiła wielkie oczy. Po chwili kilkakrotnie mrugnęła powiekami i przysiadła na brzegu nadkruszonej fontanny.

— Co się z nią stało? Ktoś w końcu ją pokonał prawda? — dopytywała Wanda.

— Tak — mruknęłam, zdziwiona tym że ta Wanda tak przejęła się tą historią — Została pokonana i przepędzona.

— Uff! Miejmy nadzieję że nigdy tu nie wróci — Wanda znowu się uśmiechnęła. Jednak gdy schodziłyśmy z powrotem zboczem Spalonego Wzgórza nasza koleżanka zatopiła się we własnych myślach i praktycznie nie odezwała się ani słowem przez całą drogę do domu.

***********


Amelia miała rację. Dni mijały i koniec wakacji zbliżał się nieubłaganie. My jednak nie przygotowywałyśmy się do powrotu do szkoły.

Kolejny wieczór spędzałyśmy w Korzeniu, siedząc przy okrągłym drewnianym stole i wpatrywałyśmy się w Lustro Seleny. Ciszę a jednocześnie rozmowę, którą prowadziłyśmy w myślach przerwał skrzypienie otwieranych drzwi.

Stał w nich Tauren. Rozejrzał się po Korzeniu i omiótł nas wzrokiem. Na koniec jego smutne oczy zatrzymały się na Lustrze.

— Co ty tu robisz? — zapytała Amelia, wstając od stołu.

— Przyszedłem z wami porozmawiać. Tak myślałem że was tu znajdę…

— Nie — głos Amelii był stanowczy jak nigdy dotąd — Co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś razem z Kerą w Bruxorze. I co w ogóle się z nią dzieje? Dlaczego nasze Mistrzynie nas opuściły?! — w jej głosie był żal, który i ja czułam od wielu dni. Wioletta miała podobne odczucia. Wiedziałam to.

— Właśnie! Chyba po tym czego dokonałyśmy na Spalonym Wzgórzu należą nam się jakieś wyjaśnienia — dodała Wioletta, piorunując go wzrokiem.

Również wstałam od stołu, aby okazać wsparcie moim przyjaciółkom. Tauren patrzył na nas nadal pustym i smutnym wzrokiem. Ale się nie odezwał.

— Czy możesz odpowiedzieć na nasze pytania? — ponagliłam go.

— Mogę — odparł tylko.

— Ale?

— Nie ma żadnego „ale”. Odpowiem na wasze pytania, tylko nie teraz. Macie rację, należą wam się wyjaśnienia. Tylko że w tym momencie mamy coś ważniejszego do zrobienia.

— Co może być ważniejszego? — zezłościła się Amelia.

— Aro zaczął się wybudzać z magicznego snu. Musicie tam być.

Twarz Amelii natychmiast złagodniała. Wioletta zakryła usta dłonią a ja poczułam skurcz ekscytacji w żołądku.

— Jesteście gotowe? — spytała Tauren.

— Oczywiście! Ruszajmy! — zawołałyśmy razem.

I już w następnym momencie biegłyśmy przez las ku Bramie by jak najszybciej znaleźć się przy Aro, naszym pierwszym nauczycielu.

Dotarłyśmy pod chatę Afuna całe zlane potem, lecz nie przeszkadzało nam to. W tym momencie najważniejszy był Aro.

Mgła snu unosiła się nad jego ciałem jak srebrny całun. Druid leżał bez ruchu, jak zaklęty w czasie. Jego pierś wznosiła się ledwie dostrzegalnie. A włosy rozsypane na mchu unosił lekki wiatr.

Kasjopeja klęczała przy nim, trzymając jego dłoń w swoich dłoniach. Marlin stał z tylu w milczeniu, choć wydawał się drżeć z niepokoju.

— On tam jest — rzekł Afun dorzucając drew do magicznego ogniska, które wyrzuciło w górę zielone płomienie.

Amelia patrzyła na tę scenę z bijącym sercem. Czułam jej niespokojne myśli w moim umyśle. Czuła że jego los splata się z jej własnym.

— To twój przodek — powiedziała cicho Kasjopeja, jakby czytała jej myśli — Część jego krwi żyje w tobie. Podejdź tu i razem ze mną pomóż mu wrócić.

Amelia uklękła po drugiej stronie druida i niepewnie chwyciła go za rękę. Gdy to zrobiła jej oczy zamknęły się, jakby sama zapadła w sen. Wiedziałam jednak że nie śpi. Czułam jej obecność. Prosiła mnie i Wiolettę o wsparcie. Stanęłyśmy za jej plecami i położyłyśmy dłonie na jej ramionach jak to robiłyśmy wcześniej żeby się wesprzeć.

Nagle z wnętrza klatki piersiowej druida rozległ się dźwięk. Cichy, potem kolejny i kolejny. Jego palce drgnęły. Oczy — zamknięte tak długo poruszyły się pod powiekami.

Otworzył oczy. Były złote jak bursztyn. Z początku zamglone, potem coraz bardziej świadome.

— Ariana… — wyszeptał.

Aro spojrzał na Amelię. Przez długą chwilę nic nie mówił, tylko na nią patrzył. A było to spojrzenie pełne miłości i dumy. Potem Uśmiechnął się smutno.

— Jesteś jak ona… inna… ale taka sama.

Amelia zbliżyła się do niego. Nie rozumiała tego ale wiedziałam że nie czuła lęku.

— Jestem jej wnuczką.

— Jesteś jej światłem — powiedział Aro — A moje przebudzenie oznacza, że nadszedł czas abyście poznały prawdę.

Wszyscy spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani. Być może Aro jeszcze nie do końca rozumiał co się z nim dzieje. Być może jeszcze majaczy łpo przebudzeniu z magicznego snu.

Zamilkł na moment, a potem uniósł się na łokciach. Kasjopeja i Marlin pomogli mu usiąść.

Jego twarz pomimo zmęczenia promieniowała spokojem. Miał gęstą brązową brodę i długie włosy takiego samego koloru, przeplatane rzemykiem.

— Aro, czy wszystko w porządku? — odezwał się Afun.

— Ach! I ty tu jesteś mój stary przyjacielu — twarz druida rozjaśnił uśmiech.

— Jestem stary druhu. Jak się czujesz? — faun usiadł obok Aro na posłaniu z mchu i spojrzał mu w oczy.

Druid omiótł spojrzeniem wszystkich zebranych. Jego oczy na moment zatrzymały się na mnie. Jego bursztynowe spojrzenie przyprawiło mnie o dreszcze. Wioletta przysunęła się do mnie.

— Obawiacie się mnie? — zdziwił się.

Żadna z nas nie odpowiedziała. Amelia wpatrywała się w druida mrużąc oczy. Czułam jak myśli w jej głowie kłębią się niczym burzowe chmury. Wiedziała że to Aro, jednak coś ją blokowało.

— Obawiacie się mnie — powtórzył, tym razem zmieniając ton na twierdzący.

— To one przyniosły cie tutaj — wyjaśnił mu Afun — Znalazła cię Amelia i wezwała przyjaciółki na pomoc by cię ocalić… — Afun zamilkł, widząc zasępioną minę druida.

Aro wstał i stanął przed nami. Był bardzo wysoki ni szeroki w barach. Na jego ramionach tatuaże runiczne zamigotały niebieskim blaskiem. Amelia przylgnęła do mnie i do Wioletty.

— To ja — odezwał się Aro. Jego spojrzenie złagodniało, a wtedy dostrzegłam tę samą twarz, która przemawiała do nas kiedyś z dębowego pnia.

— Wiemy kim jesteś — odpowiedziałam śmiało.

— Jesteś Aro… — jąkała Wioletta.

— Ty nic nie powiesz Amelio? — zdziwił się mężczyzna. Ból w jego oczach był wielki gdy na nią spojrzał.

— Ja… — z oczu Amelii popłynęły łzy — Od chwili gdy dowiedziałam się że jesteśmy czarownicami, próbowałam znaleźć sposób by przywrócić ci ludzką postać…

— Amelio… — szepnęłam, bo poczułam jej ból i jednocześnie ulgę.

— Nawet w Księdze Ariany nie było takiego zaklęcia! Ale teraz stoisz tu przed nami! To niesamowite. Jednak czuję że zawiodłam…

Aro spojrzał na nią z góry a jego spojrzenie było przepełnione troską i wdzięcznością. Nieśmiało wyciągnął dłoń i delikatnie pogładził Amelię po twarzy, ocierając jej łzy.

— Moja droga, żadna magia nie byłaby w stanie zdjąć ze mnie tego uroku. Oprócz tej która jest za niego odpowiedzialna. Jesteś bardzo odważna, że próbowałaś. Dziękuję ci za to. Ale mówiłaś że szukałaś podpowiedzi w Księdze Ariany — szepnął Aro z napięciem w głosie — Masz ją?

— Tak. Znalazłyśmy ją w Wieży Trzech… Ale skoro zaklęcie zostało z ciebie b zdjęte to oznacza że…

— Że mrok czai się bliżej niż wam się wydaje… Niewiele pamiętam z tej nocy, jednak jednego jestem pewien: czas goni, a mamy go niewiele. Więc zbierzcie się proszę wszyscy bo nadszedł czas bym powiedział wam coś bardzo ważnego.

Atmosfera nieco się rozluźniła a jednak czułyśmy z dziewczynami dziwne napięcie. Być może za chwilę usłyszymy coś co zburzy dotychczasową chwilę spokoju…

Aro spacerował przez chwilę po izbie. Gdy odwrócił się do wszystkich zebranych, jego twarz była poważna a jego mądre oczy patrzyły na Amelię, Wiolettę i mnie.

— W księdze Ariany ukryta jest droga. Ale tylko czyste serca, które nie znają gniewu, będą mogły ją odczytać w całości — mówiąc to delikatnie się zachwiał, jednak utrzymał równowagę.

— Powinieneś odpocząć mistrzu — szepnęła Kasjopeja.

— Nie teraz Kasjopejo. To co mam do powiedzenia jest zbyt ważne by mogło czekać. Czas na ostatnie przygotowania. I na ostatnią opowieść. Bo w moim sercu żyje zaklęcie, które rzuciła Ariana… By chronić was przed mrokiem, który wciąż żyje. Teraz, gdy odzyskałem ludzką postać odzyskałem też wspomnienia. Wspomnienia kluczowe dla powodzenia waszej misji — to mówiąc, patrzył tylko na mnie, Amelie i Wiolettę — Czas abyście dowiedziały się o Zaklęciu Ariany.

Amelia uklękła przy nim, a ja i Wioletta zbliżyłyśmy się do niej. Wszystkie czułyśmy że to co zaraz usłyszymy będzie nie tylko wspomnieniem Aro, będzie nowym wyzwaniem dla nas.

Aro spojrzał na nas nie z troską, jak ojciec i mentor, który chciałby uchronić nas przed bólem.

— Selenę, Arianę i Walkirię znacie jako Założycielki. Matki waszych rodów. Ale nie były same. Ich moc była wielka, lecz niekompletna. W ich cieniu stało trzech mężów. Ich trzech strażników. Waszych praojców.

Cała polana zamilkła. Wstrzymałam oddech a Amelia patrzyła na Aro jakby już wszystko rozumiała. Wioletta błądziła wzrokiem od jej twarzy do twarzy druida.

— Mówisz o sobie, prawda? — szepnęła Amelia — O sobie i o mężach Seleny i Walkirii.

Aro uśmiechnął się blado i pogładził Amelię po twarzy, zupełnie jakby widział w niej samą Arianę.

— Byliśmy cisi, bo musieliśmy być niewidzialni. Ariana wiedziała że Kendra, opętana żądzą władzy, sięgnie po wszystko żeby unicestwić ich linie. Dlatego rzuciła zaklęcie. Nie jedno, lecz trzy splecione w jedno. Zaklęcie ochronne, które ukryło nas… mężów… oraz nasze córki. Zaklęcie Ciszy.

Zamilkł na chwilę, jakby szukał właściwych słów.

— Wasze babki i prababki znały tylko połowę swojej mocy. Druga połowa — siła praojców — została uśpiona wraz z pamięcią o nich. Uśpiona dopóki wy nie nauczycie się czytać Księgi Ariany.

— Czyli w nas płynie też … wasza magia? — Wioletta spojrzała na Aro z niedowierzaniem.

— Nie tylko magia — odpowiedział Aro — Pamięć, mądrość druidów, wiedza alchemików i siła magów. Tych, którzy wybrali poświęcenie ponad sławę. To wszystko płynie w waszych żyłach.

— Mamy w posiadaniu Księgę Ariany, którą jak mówiłam, znalazłyśmy w Wieży Trzech — odezwała się Amelia — Przestudiowałam ją bardzo dokładnie i nie ma w niej mowy o żadnym Zaklęciu Ciszy. Jest za to wiele pustych stron.

— Bo zbyt wcześnie wiedza może być ciężarem. A zbyt późno, wyrokiem.

Amelia spuściła wzrok, ja byłam cała podenerwowana a Wioletta aż drżała z przejęcia.

— I co teraz? — chciałam wiedzieć.

— Teraz odpocznę. A gdy całkowicie odzyskam siły spotkamy się ponownie i odczytamy na nowo Księgę Ariany.

— I co dalej? — nie mogłam oprzeć się wrażeniu że Amelia patrzy na Aro z wielkim smutkiem, jakby bała się że za chwilę rozpłynie się w powietrzu.

— Wyruszycie w podróż. Wierzę w to że nie będziecie same, bo macie grono wiernych przyjaciół. I ja w tę podróż muszę wyruszyć z wami. To będzie moja ostatnia misja.

— Ostatnia misja? — zdziwiła się Wioletta.

— Ostatnia. Teraz wybaczcie ale chciałbym odpocząć. Lecz zanim tak się stanie chcę jeszcze porozmawiać z Amelią sam na sam.

Ujęłam dłoń Amelii, Wioletta zrobiła to samo a po chwili odeszliśmy wszyscy na bok, zostawiając Amelię i Aro samych, tak jak sobie tego życzył.

Ich rozmowa trwała dość krótko. Gdy Amelia do nas dołączyła wydawała się być jeszcze bardziej zasmucona. Nie odezwała się jednak ani słowem, a jej umysł pozostawał szczelnie zamknięty.

Wiktor, Artur i Damian również milczeli, odprowadzając nas do domów. Czułam jak Wiktor ściska mocno moją dłoń, jednak ja myślami byłam już daleko stąd. Czekała nas kolejna zagadka, kolejna tajemnica do odkrycia.

Długo błąkałam się po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, po powrocie do domu. Wanda męczyła mnie całe popołudnie, chcąc koniecznie odwiedzić dolinę pełną jezior. Niestety musiałam ją zbyć obietnicą że zrobimy to z dziewczynami innego dnia.

Gdy w końcu nadszedł wieczór i mogłam zamknąć się w moim pokoju tylko z Artemisem, wyczułam że umysły Wioletty i Amelii są otwarte i gotowe aby porozmawiać o tym co dziś usłyszałyśmy od Aro…


******


Sen był tak realny, jak ten z Seleną, na początku mojej drogi z magią. Skąd wiedziałam że to sen? Bo znowu obserwowałam wszystko z boku. Ale tylko na początku…

Stałam na szerokim, czarnym dziedzińcu kompletnie zniszczonego zamku. Po środku kamiennego placu stało coś co przypominało studnię z marmurową kopułą. Sączyło się stamtąd ciepłe niebieskie światło. Wokoło monumentu w kręgu kamieni lśniły jasno znaki runiczne.

— Sara…

Głos. Głęboki. Potężny. Jego echo niosło się po czarnych ruinach, jednak mnie nie przerażało.

— Sara z krwi Seleny. Teraz także z mojej krwi.

Z mroku dziedzińca wyłoniła się postać.

Wysoki mężczyzna w fioletowej szacie bez rękawów, spiętej pasem z kolorowymi kamieniami. Na piersi miał znak. Dwa nałożone na siebie trójkąty. Jeden skierowany w górę, drugi w dół. Symbole ognia i wody jakie znałam dzięki księgom magii. Razem tworzyły sześcioramienną gwiazdę.

Jego ramiona były potężne i umięśnione. Naznaczone bliznami, które wyglądały jak po poparzeniach.

— Ty jesteś Ulysses. Mąż Seleny — szepnęłam.

Wyszedł całkowicie z cienia i spojrzał na mnie. Jego oczy były jasnozielone. Zupełnie jak moje…

Jego twarz była taka dobra i taka mądra, jakby ktoś zamknął w jego obliczu całą wiedzę jaką posiadał.

— Mąż tej, która walczyła w imię dobra. Ojciec jej linii, która przetrwała dzięki Zaklęciu Ariany.

— Wiesz o zaklęciu?

— Ty teraz też już wiesz, dlatego możemy się w końcu spotkać, córko. Moja wspaniała i dzielna córko.

Zadrżałam po jego słowach.

— Jeszcze nie wiemy jak zdjąć zaklęcie całkowicie.

— Musicie nas odnaleźć. Odnaleźć Kryptę Dusz. Skrytą za Srebrnymi Źrenicami.

— Czy Znajdziemy was? Czy zdążymy? — nie rozumiałam ani jednego terminu ani nazwy miejsca, którym się posługiwał.

Ulysses spojrzał w niebo.

Księżyc nad naszymi głowami był okrągły i czerwony. A wokół niego lśniły białe pierścienie.

— Za życia byłem alchemikiem. Znam się jednak trochę na ruchach ciał niebieskich.

Patrzyłam na niego, czekając na jakieś kolejne wskazówki.

— Gdy pełnia zatoczy krąg po raz trzeci Księżyc zmieni barwę na błękitną. Wtedy brama Krypty się rozchyli, ale tylko na jedną noc. Wtedy się spotkamy.

Nagle mgła wokół nas zaczęła wirować i przysłoniła sylwetkę Ulyssesa.

— A jak nam się nie uda?! Jeśli zabraknie nam odwagi? — zawołałam w ciemność.

— Odwaga nie rośnie w blasku. Rośnie po cichu… by w końcu sięgnąć gwiazd — po tych słowach zerwałam się z łóżka, całkowicie rozbudzona. Byłam pewna że już nie zasnę. Pstryknięciem palców zapaliłam kilka wielkich zapachowych świec. Podeszłam do toaletki i włączyłam małą lampkę. Z szuflady wyjęła Dziennik Seleny. Już sięgałam po Athame gdy rozległo się ciche pukanie do dzwi mojego pokoju. Szybko schowałam Dziennik Seleny pod poduszkę, w chwili gdy w drzwiach pojawiła się różowo włosa głowa Wandy.

— Przepraszam — szepnęła — nie mogę zasnąć. Szukam kogoś, żeby wspólnie napić się kakao. Przypadkiem zauważyłam że w twoim pokoju pali się światło… więc pomyślałam że…

— Też nie mogę spać… — wzruszyłam ramionami — Ale myślę że wspólny wypad do kuchni, w środku nocy, dobrze zrobi nam obu — zauważyłam — O ile to ty przygotujesz kakao…

— Jasne! — zachichotała Wanda i porwała moją dłoń. Razem pobiegłyśmy na dół, do kuchni najciszej jak się dało.

5 Głos kruka, cień odwag

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 47.25
drukowana A5
za 84.13