E-book
55.13
drukowana A5
73.86
Kroniki Czarownic -Lustro Seleny

Bezpłatny fragment - Kroniki Czarownic -Lustro Seleny


5
Objętość:
216 str.
ISBN:
978-83-8414-450-3
E-book
za 55.13
drukowana A5
za 73.86

Kroniki Czarownic


Lustro Seleny

Arkadiusz Skurtys


Dla Ciebie tato,

Mam nadzieję że czytasz to z góry,

I dla Ciebie mamo,

Byś uwierzyła w magię.

Rozdział pierwszy

Skarb

Nasz samochód mknął drogą pomiędzy wielkimi dębami, mijaliśmy pola, łąki i wrzosowiska.

— Na pewno będzie tu nudno! — jęknęłam, odgarniając z twarzy kosmyk swych miedzianych włosów.

Mój bury kot, Artemis przeciągnął się na tylnym siedzeniu.

— Twój ojciec bardzo chciał tu wrócić i osiąść na stałe — odparła matka.

Moja matka, Lidia Wilczewska, żona sławnego pisarza literatury młodzieżowej.

Podziwiałam swoją matkę, za jej siłę. Mój ojciec zmarł niedawno w niewyjaśnionych okolicznościach. Przed śmiercią nalegał jednak na przeprowadzkę do jego rodzinnej siedziby, gdzie mieszka jego matka a moja babka.

Teraz jednak ojca nie ma z nami, Ja z mamą jedziemy tam same, aby zamieszkać z babcią Sylvią.

Mama świetnie potrafi maskować swoje uczucia przed innymi. Lecz podczas wielu nie przespanych nocy słyszałam często jej szlochy.

Sama też bardzo cierpiałam i robiłam to otwarcie. Nie jestem tak twarda jak moja matka. Tata był dla mnie jak przyjaciel, a gdy pomyślę że już go nie ma…

— Wjeżdżamy do miasteczka, Saro. Do pałacu już niedaleko — oznajmiła matka.

Wyjrzałam przez okno auta. Miasteczko wydawało się być bardzo stare, wręcz średniowieczne. Zupełnie jakby czas się tu zatrzymał. Zawiedziona opadłam z powrotem na siedzenie.

W końcu nasze auto zatrzymało się przed wielkim, starym pałacem. Wysiadłam, a kierowca wniósł nasze bagaże do wnętrza pałacu.

Artemis ocierał się o moje nogi. Rozejrzałam się. To, co zobaczyłam, spodobało mi się bardziej niż mogłam przypuszczać.

Pałac był naprawdę piękny. Ujrzałam cudownie zielone wzgórza i doliny, jeziora, rozległy las, za którym, na niewielkim wzniesieniu majaczyły ruiny jakiegoś zamku.

Wyglądało to nawet majestatycznie na tle olbrzymich gór.

Na spotkanie wyszła nam babcia Sylvia. Uwielbiałam patrzeć na jej dobrą twarz. Wielkie zielone oczy, zupełnie jak moje, smutny uśmiech i siwiutkie włosy, upięte w kok na czubku głowy.

— Wejdźcie, moje kochane — powiedziała — Chcę jeszcze z wami trochę pobyć, zanim wyruszę.

Wnętrze pałacu było bogato zdobione wielkimi obrazami członków rodziny o surowych twarzach, którzy mieszkali tu na przełomie wieków.

Podłogi wyłożone były grubymi dywanami a pod ścianami stały prawdziwe zbroje rycerskie.

— Jak minęła podróż? — zagadnęła babcia, gdy już zasiadłyśmy w salonie, z filiżankami herbaty w dłoniach.- Bardzo spokojnie — odparła matka.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę, wspominając ojca i krótką podróż, w którą babcia wyruszała.

Następnie zwróciła się do mnie :

— Saro, chciałabym z tobą pomówić, zanim odjadę — szepnęła — Chodźmy do biblioteki.

Podążyłam za babcią, myśląc gorączkowo o co może chodzić starej kobiecie. Matka pozostała milcząca na swoim miejscu. Na jej twarzy zagościł dziwny uśmiech.

Zdecydowanie, biblioteka spodobała mi się najbardziej. Była ogromna. Półki z książkami sięgały sufitu a samych książek było chyba z milion!

Babcia zamknęła ostrożnie drzwi i stanęła ze mną twarzą w twarz.

— Nigdy nie miałam córki — zaczęła babcia — Twój ojciec był moim jedynym dzieckiem. Kochałam go tak bardzo jak tylko matka potrafi kochać swoje dziecko — zamilkła na chwilę — W naszej rodzinie jest pewien skarb, który przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Ale tylko z matki na córkę — Spomiędzy fałd kołnierza swego płaszcza wydobyła złoty, misternie pleciony łańcuszek z zawieszonym na nim medalionem.

Ułożyła go na swej dłoni tak, że ujrzałam wygrawerowaną na nim literę „S”.

— Nie mogłam dać go twemu ojcu. Daję go tobie — rzekła, wyciągając dłoń z medalionem w moją stronę.- Dziękuję — szepnęłam — Ale chcę wiedzieć więcej — wypaliłam.

— Wiedza to potęga — odparła babcia — A największą wiedzę czerpiemy z książek. Masz ich tu mnóstwo — pokazała na półki z książkami.

— Dlaczego mówisz zagadkami, babciu?

— Namawiam cię do czytania…

— Ale co z tym medalionem? — upierałam się.

— To nie tylko rodzinna tradycja. Ale reszty dowiesz się sama — ponownie wskazała na książki — Wrócę, gdy będziesz już gotowa — dodała, po czym ucałowała mnie w policzek na pożegnanie i już jej nie było.

Wróciłam do salonu, gdzie nadal siedziała mama. Uśmiechnęła się smutno na widok medalionu na mojej szyi.

Poinformowała mnie, że od poniedziałku będę uczęszczać do miejscowej szkoły. Wszystko załatwiła. Świetnie.

Potem matka poszła się rozpakować. Postanowiłam zrobić to samo. Moja komnata była ogromna, z wielkim kominkiem i łożem z kolumienkami i dębową szafą z lustrem. Szklany blat stołu spoczywał na marmurowych nogach, przy oknie stało biurko.

Wyszłam na balkon i spojrzałam jeszcze raz na ten piękny widok, który podziwiałam przed pałacem.

*****************


Następnego dnia Pałac Wilczewskich przeżywał oblężenie.

Siostry Sokołowskie, trzy siostry mojej matki, przybyły wraz ze wschodem słońca.

Spośród wszystkich ciotek najbardziej lubiłam ciotkę Klarę, mimo że czasami zachowywała się zbyt dziecinnie. A może właśnie dlatego.

Ciotka Simona miała głowę pełną nowych, zwariowanych pomysłów. Jej hobby były kłótnie z jej siostrą Klarą.

Agata zaś, była bardziej podobna do najstarszej siostry, Lidii, mojej matki. Tylko że była od niej bardziej sztywna i pompatyczna.

Ciotki spędziły cały dzień na plotkowaniu z mamą i opowiadały jej o każdym szczególe ich podróży do pałacu. Stare panny!

Ja zaś miałam czas pomyśleć w samotności, z Artemisem na kolanach. Drapiąc bezmyślnie kota za uszami, drugą dłonią bawiłam się medalionem na mojej szyi.

Siedziałam w pokoju gościnnym. Telewizor grał w najlepsze, nie przyciągając mojej uwagi. Lecz gdy w „Wiadomościach” wypowiedziano nazwę doliny, w której teraz mieszkam, sięgnęłam po pilota, aby zrobić głośniej.

— „Nieopodal Doliny Jezior rozbiła się prywatna awionetka. Znaleziono w niej ciała Anny i Aleksa Niedźwiedzkich, pary przyjaciół niedawno zmarłego pisarza, Sebastiana Wilczewskiego.”

Zaczerpnęłam głośno powietrza, gdy padło nazwisko mojego ojca. Tymczasem spiker kontynuował :

— „… Przyczyny katastrofy samolotu są nieznane. Czyżby kolejna niewyjaśniona śmierć wielkich ludzi, którzy pochodzili z Doliny Jezior? Tego nie wiemy. Natomiast szesnastoletnia córka Niedźwiedzkich pozostanie w dolinie pod opieka babki, hrabiny Adeli Von Rozen — Niedźwiedzkiej.”

Przyjaciele mojego ojca… ich córka… moja rówieśniczka… Tutaj?! Dlaczego nic nie wiedziałam?!

Tymczasem moja matka stała za fotelem, w którym siedziałam i wszystko słyszała.

— O mój Boże! — zawołała, zakrywając twarz rękoma — Anna, Aleks!

— Mamo — zaczęłam — Czy…

— Niedźwiedzcy byli przyjaciółmi taty i moimi, ich córka jest w twoim wieku. Chyba to czas żebyś w końcu ją poznała.

Świetna okazja, pomyślałam. Właśnie zginęli jej rodzice.

Moi rodzice mieli przede mną wiele tajemnic. Spotkanie z tą dziewczyną może być początkiem ich odkrywania.

Ciotki stały w progu i gapiły się na mnie. Ja patrzyłam na matkę, na jej zmartwioną twarz, oczy pełne strachu. Mama jest zawsze twarda. Musiało się stać coś strasznego, żeby wytrącić ją z równowagi.

Matka wybiegła z pokoju, roztrącając po drodze ciotki.

— Cholera, zaczęło się! — mruknęła, przekraczając próg — Muszę zadzwonić! — dodała głośniej — Szykuj się Saro, wychodzisz ze mną.

Pałac Niedźwiedzkich był równie stary i piękny co pałac Wilczewskich. Gdy z matką stanęłam pod jego drzwiami, otworzyła nam pokojówka i poprowadziła do salonu.

W fotelu siedziała dziewczyna. Była ubrana podobnie jak ja, dżinsy i bluzka z krótkim rękawem. Jej czarne, krótkie włosy lśniły od żelu. Smukłą twarz zdobiły brązowe oczy, teraz pełne łez.

Przez długi czas gapiłam się na naszyjnik, który okalał jej szyję. Był łudząco podobny do mojego, tylko że na tym wygrawerowana była litera „A”.

— Babci nie ma- oznajmiła dziewczyna — Wyjechała.

— Myślałam że jeszcze ją zastanę -szepcze matka — Czy w takim razie mogła bym skorzystać z telefonu? Nie wzięłam komórki.

— Oczywiście.

Matka oddaliła się, a ja pozostałam sam na sam, z pogrążoną w smutku dziewczyną.

— Jestem Amelia — przedstawiła się w końcu. Jej wzrok wzrok błądził po mojej twarzy, by w końcu zatrzymać się na medalionie.

— Mam na imię Sara — powiedziałam — Widzę…

— Tak mam podobny. Dostałam od babci.

Dociera do mnie że Amelia mówi o medalionie. Przytakuję jej.

— Będziesz chodzić do szkoły w miasteczku? — pyta mnie.

— Tak — odpowiadam — Chyba będziemy w tej samej klasie?

— Na to wygląda. Ale najpierw muszę zająć się… pogrzebem — szepcze Amelia.

— Rozumiem. Przykro mi — mam w gardle wielką gulę, nie wiem co jeszcze mogłabym powiedzieć.

— Najgorsze jest to, że wiedziałam że to się stanie — mówi Amelia, patrząc tępo w przestrzeń — Śniło mi się to. A gdy rano się obudziłam, usłyszałam te straszne wieści — spogląda na mnie oczyma pełnymi łez.

Nie zastanawiając się co robię, przysiadam na podłodze u stóp jej fotela i ściskam mocno jej dłoń.

Po chwili Amelia odwzajemnia uścisk. Jej łzy kapią na nasze splecione dłonie.


**********


Wielkie gmaszysko, w którym mieści się Szkoła Wyższa imienia Ariany Mądrej, przytłacza mnie swoim ogromem i gotyckim stylem.

Matka zostawiła mnie na parkingu i odjechała. A ja stoję przed wejściem do tego zamczyska i zastanawiam się jak wszystko się ułoży.

W końcu wchodzę i idę długim korytarzem, w poszukiwaniu sekretariatu, potrącana przez innych uczniów i uczennice.

Mija mnie grupka roześmianych dziewcząt. Postanawiam zasięgnąć u nich języka.

— Przepraszam… — zaczynam. Dziewczyny przyglądają mi się, jakbym była nieznośną odrobiną błota na ich ulubionych butach i ruszają dalej.

— Hej, laska! — woła do mnie jakiś chłopak oparty o ścianę, odpycha się od niej i rusza w moją stronę.

Jego brązowe włosy powiewają w przeciągu. Uśmiecha się do mnie zawadiacko, odsłaniając równe, białe zęby. Orzechowe oczy błądzą po mojej sylwetce.

— Mogę zaprowadzić cię dokąd tylko chcesz — mówi, znowu się uśmiechając.

— Yyyy… — no pięknie, zatkało mnie!

Nagle ktoś chwyta mnie pod ramię. Jest to dziewczyna o ładnej trójkątnej twarzy, z brązowymi długimi włosami, związanymi w kitek i grzywką opadającą na twarz i zakrywającą prawe oko. Ma na sobie śliczne balerinki, mini spódniczkę i strasznie wydekoltowaną bluzkę. Między jej piersiami dynda medalion z literą „W”.

— Nie czas na flirt, Ludomirski! — dziewczyna groźnie łypie na chłopaka swym lewym okiem, które jest elektryczno niebieskie — Ona potrzebuje pomocnej dłoni a nie złego dotyku!

Dziewczyna cały czas trzyma mnie pod ramię, odciąga mnie od chłopaka, nie przestając mówić :

— Jesteś nowa, tak? Świetnie, będziemy razem w klasie! Jestem Wioletta — przedstawia się w końcu.

— Sara — chciała bym powiedzieć coś jeszcze, ale Wioletta mi na to nie pozwala, cały czas plecie.

— Zaprowadzę cię do sekretariatu, w sumie lekcje zaczynają się za pół godziny, ale oczywiście musisz się tam zameldować i odebrać rozkład zajęć…

Zaczynam się zastanawiać jak długo tak może.

— … facetka od języka angielskiego to w porządku babka, ale radziła bym uważać na nauczyciela łaciny. Jak się podłożysz na jego zajęciach to masz przechlapane — paple Wioletta — O! Jesteśmy.

Wskazuje mi drzwi z tabliczką: SEKRET, resztę liter ktoś bezczelnie zdrapał z drzwi, ale widać na szybie jeszcze ich zarys: SEKRETARIAT.

Gdy wychodzę z sekretariatu dziesięć minut później z rozkładem zajęć w garści, Wioletta nadal tam stoi i znów zaczyna nawijać jakby w ogóle nie przerywała. Czas zajęć to chyba jedyny czas, w którym nie odzywa się, jeśli nie jest pytana.

W porze przerwy śniadaniowej siadamy razem przy stoliku na stołówce. Wioletta bombarduje mnie pytaniami.

— Znasz może Amelię Niedźwiedzką?

— Tak- odpowiadam — Niedawno…

— To straszne, co jej się przytrafiło, nie uważasz?

— Okrop…

— W sumie Amelia jest OK, trochę taka kujonka, chodzi na dodatkowe zajęcia ze sztuki.

Boję się odezwać. Co będzie, jeśli znowu nie da mi skończyć? Czuję się jak kretynka.

— Idziesz na pogrzeb? — Wioletta przygląda się uważnie mojemu medalionowi. Chowam go pod bluzką.

— Przepraszam — mówi — Pomyślałam… — ujmuje w dłonie swój medalion.

— Tak? — zachęcam ją. O matko! Zachęcam Wiolettę do mówienia! A Wioletta milczy. To cud!

— Nie ważne — mówi cicho, patrząc mi w oczy — Więc idziesz? — pyta.

— Chyba tak — odpowiadam.


Nazajutrz w szkole również nie było Amelii. Przy drzwiach Wioletta natychmiast chwyciła mnie pod ramię, szczebiocząc wesoło.

— W szkole nie można mieć makijażu, ale ja ni mogę żyć bez kredki do oczu — Wioletta z kieszonki plecaka wyciąga czarną kredkę do oczu — Chcesz? — pyta.

— Nie dzięki, nie używam — dopiero dziś pozwala mi się wypowiedzieć całym zdaniem.

— Masz bardzo ładne oczy, gdybyś podkreśliła je kredką uwydatniło by to ich urok — mówi, zbliżając kredkę do mojej twarzy. Na szczęście ratuje mnie dzwonek, wzywający na zajęcia.

W przerwie między zajęciami Wioletta dopada mnie w łazience i natychmiast zaczyna maltretować moje oczy za pomącą swojej kredki. Poddaję się jej.

Gdy chwilę później patrzę w lustro, efekt mnie powala, Wioletta tylko delikatnie podkreśliła brzegi powiek, co wydobyło głęboką zieleń moich oczu.

Mam wrażenie że teraz jednym spojrzeniem mogłabym zniewolić, jak czarownica.

Rozdział drugi

Sny

W dzień pogrzebu rodziców Amelii ubrałam swoją nową, czarną garsonkę, w której byłam na pogrzebie ojca. Włosy upięłam wysoko w kok, odsłaniając szyję. Medalion ukryłam pod kołnierzykiem białej koszuli. Pożyczoną od matki kredką próbowałam podkreślić oczy. Ale po dziabnięciu się nią w jedno z nich zrezygnowałam.

Przed ceremonią pogrzebową Niedźwiedzkich odwiedzam grób taty, który spoczywa na miejscowym cmentarzu.

W końcu staję u boku matki, przed dwiema trumnami, nad którymi przemawiał ksiądz.

Widzę Wiolettę a obok niej stoi chyba jej babka, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. Z drugiej strony Wioletty stoją jej rodzice.

Amelia stoi samotnie, przykładając dłonie do trumien. Starsza kobieta w czerni delikatnie odciąga ją i mocno przytula.

— To hrabina Adela Von Rozen — Niedźwiedzka — ktoś szepcze mi do ucha. Podnoszę wzrok i widzę smutną twarz babci Sylvii.

Ceremonia trwa. Gdy pierwsza łopata ziemi opadana wieka trumien, leżących w wielkim dole, Amelia upada na kolana, zawodząc jak zranione zwierzę. Mimo że nie znałam tych ludzi, to widząc cierpienie Amelii, nie mogę powstrzymać własnych łez.

Wioletta spogląda na załamaną Amelię, a po jej twarzy zamiast łez spływają dwie czarne smugi — jej kredka do oczu.


Odprowadzam babcię do auta. Przyjechała tylko na pogrzeb. Dokąd jedzie? Gdzie była? Chcę zadać jedno z tych pytań, ale babcia mnie ubiega.

— Gdzie twój medalion? — pyta mnie.

Poklepuję miejsce pod koszulą, gdzie spoczywa medalion.

— Świetnie.

— Babciu, czy powiesz mi coś więcej?

Babcia całuje mnie w policzek i wsiada do auta. Opuszcza szybę i mówi :

— Wszystko co chcesz wiedzieć, znajduje się w pałacowej bibliotece — mówi, pomału podnosząc szybę. Kierowca odpala auto.

— Ale… — protestuję.

— Przecież tak lubisz czytać — rzuca babcia, zanim szyba przysłoni mi jej twarz. Chwilę potem samochód odjeżdża.

Ruszam w stronę Amelii i Wioletty, stojących w towarzystwie swoich babć, rodziców Wioletty i mojej matki.


***************


Nie mogłam zasnąć po tym pogrzebie. Wierciłam się w pościeli, cały czas mając przed oczami cierpiącą Amelię.

Gdy w końcu znalazłam się w objęciach Morfeusza, nie przyniósł mi on spokojnego snu.

Śni mi się kobieta, bardzo do mnie podobna. Na upartego mogłabym pomyśleć że to ja sama, ale jej oczy są brązowe a włosy bardziej płomienne.

Nigdy nie śniłam w ten sposób. Zawsze w moich snach to ja odgrywałam główną rolę, a tu jestem tylko obserwatorem.

Kobieta z mojego snu przemierza las. Kiedy chmury na niebie się przerzedzają widać księżyc w pełni. Zmierza w stronę zamku majaczącego na wzgórzu. Po drodze dołączają do niej dwie inne kobiety, które z jakiegoś powodu wydają mi się znajome.

Gdy znajdują się w zamku, zmierzają do najwyższej wieży. Tam wita je przystojny wysoki mężczyzna o brązowych włosach i krótko przystrzyżonej brodzie. Ma na sobie szarą szatę i brązową kamizelę. Mężczyzna ten uśmiecha się tajemniczo i spomiędzy fałd swej szaty wyciąga trzy złote przedmioty. Wręcza je kobietom, a one zawieszają je na szyjach.

Teraz widzę co to za przedmioty.

To medaliony z wygrawerowanymi na nich literami: „A”, „S” i „W”.

Zbudziłam się nagle, jakby przyśnił mi się jakiś koszmar. Do świtu została co najmniej godzina. Byłam pewna że już nie zasnę. Czułam się całkowicie rozbudzona.

Dlaczego ten sen tak na mnie podziałał? Kobieta była bardzo do mnie podobna, ale to nie byłam ja.

Wschód słońca przywitałam całkowicie odświeżona i ubrana. Odgoniłam ponure myśli i ruszyłam do szkoły.


*


Przyzwyczaiłam się do tego, że jak tylko przekroczę próg szkoły, Wioletta chwyta mnie pod ramię. Lecz dziś ktoś do Wioletty dołączył, chwytając mnie za drugie ramię.

— Amelia?! — wykrztusiłam.

— Musimy pogadać — rzuciła tylko. Jej oczy były podpuchnięte. Zapewne miała gorszą noc ode mnie, pomyślałam. Na pewno w ogóle nie spała.

Znalazłyśmy sobie wolny stolik na stołówce zaraz po pierwszych zajęciach.

— Co ty robisz już dziś w szkole? — zapytałam natychmiast Amelię.

— Nie mogłam wytrzymać sama w pałacu, skoro babcia znowu wyjechała.

— Ale nie o tym chciałyśmy porozmawiać — wtrąciła Wioletta.

— Więc o co chodzi?

— A, o nic takiego. Chciałyśmy tylko… — zaczęła Amelia.

— Śniło ci się coś ostatnio? — przerwała jej Wioletta, bawiąc się kosmykiem moich włosów.

— Eee… — co miałam powiedzieć

„Tak, śniła mi się laska, która wyglądała jak moja bliźniaczka i nosiła identyczny medalion.”

W końcu nie odpowiedziałam i zerkałam to na Amelię to na Wiolettę, udając że nie wiem o co chodzi.

— A babcia coś ci mówiła może? — atakowała dalej Wioletta — Po pogrzebie?

— Niby co miałaby mówić? — zdziwiłam się.

— Hmm… no nie wiem — mruknęła Amelia — Na przykład: „Ukrywaj medalion. To jeszcze nie czas.”

— Albo: „Podążaj za swoimi snami. One pokażą ci prawdę.” — szepnęła Wioletta.

— Proszę?! — wykrztusiłam.

Wioletta już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale nie było jej to dane. Do naszego stolika podszedł jakiś chłopak. Wysoki i barczysty. Oznajmił że Wioletta ma natychmiast zgłosić się w sekretariacie.

Spojrzała po nas zdziwiona, pewnie zastanawiając się co nowego przeskrobała. Czy może znowu chodzi o to że przyszła umalowana na zajęcia?

Wioletta już nie wróciła na lekcje. Ani ja ani Amelia nie wiedziałyśmy co się z nią stało.


********


W domu, po zajęciach nadal myślałam o tym, co mówiły mi dziewczyny i o tym, co mi się śniło. Czy miałam to wszystko traktować tak jak one, tak poważnie?

Fakt czytywałam książki fantastyczne z takim motywem. Takie pisała mój ojciec. Ale nie mogłam przecież uwierzyć, że ze mną dzieje się coś nadprzyrodzonego.

Gdy kładłam się tego wieczoru do łózka, w mojej głowie wciąż krążyły myśli z całego dnia. Lecz zniknęły one, gdy tylko zamknęłam oczy.

Niczym film, w mojej głowie, zaczął wyświetlać się sen. Kobieta z medalionem.

Bohaterka moich snów i jej, dziwnie znajome mi, towarzyszki zmierzały przez mroczną polanę, oświetloną tylko sierpem księżyca. Wokół nich wirowały liście, czarne pośród mroku nocy.

Na dnie doliny, niczym wyrastająca ze skały, piętrzyła się wieża zwieńczona strzelistą iglicą. Samotna jak palec.

Kobiety kroczyły ku niej. Wspięły się po jej spiralnych schodach do okrągłej komnaty na szczycie. Tam, na samym środku podłogi narysowany był dziwny symbol w kręgu, który tworzyły kolorowe świece.

Moja bohaterka machnięciem ręki sprawiła, że świece zapłonęły, wydobywając z mroku katedrę, na której leżała otwarta księga.

Kobiety stanęły wokół księgi, złapały się za ręce, patrząc na jakiś wysoki przedmiot skryty w cieniu komnaty i zaczęły wypowiadać dziwne inkantacje.

Nawet we śnie poczułam, jak powietrze wokół nich zadrżało, gdy skończyły przemawiać. Przedmiot ukryty w cieniu na chwilę rozświetlił złoty blask. Wyglądało mi to na ramy olbrzymiego obrazu…


***********************


Zdecydowałam, że dziś opowiem Amelii i Wioletcie wszystko. Tego dnia Wioletta, chwytając mnie pod ramię, była jakaś inna. Nie była tą rozgadaną i roztrzepaną Wiolettą. Amelia co chwilę zerkała na nią z troską.

Domyśliłam się, że coś się stało. Coś co zapewne wytłumaczyłoby jej wczorajsze zniknięcie ze szkoły.

Dowiedziałam się wszystkiego na przerwie śniadaniowej. Wioletta spojrzała na mnie i bez zbędnych wstępów powiedziała :

— Moi rodzice wybrali się po pogrzebie na wycieczkę. Wczoraj znaleziono ich w górach. Zostali przywaleni przez lawinę skalną. Są w złym stanie, ale lekarze mówią że z tego wyjdą.

— O matko! — jęknęłam.

— Wiem. To straszne — mruknęła Wioletta — Wy straciłyście rodziców. Amelia obojga a ty ojca. I tu właśnie powraca pytanie, które sama sobie zadaję od kilku dni: Czy nie sądzicie że dzieje się coś dziwnego? — łypnęła na nas swym niebieskim okiem — Coś lub ktoś krzywdzi nasze rodziny, a my dostajemy od babć prawie identyczne medaliony. I te sny na dokładkę.

— Dla mnie najdziwniejsze jest to, że znamy się dopiero od niedawna, mimo ze nasze rodziny były ze sobą bardzo blisko od bardzo dawna — wtrąciła się Amelia.

Zamyśliłam się. Tyle tajemnic. Tylko czy rozwiązanie musiało wiązać się z czymś nadprzyrodzonym?

W końcu zdobyłam się na odwagę, nie mogłam dłużej ukrywać przed dziewczynami że trawią mnie te same problemy. Opowiedziałam dziewczynom o tym jak babcia wręczyła mi medalion, o moich pytaniach bez konkretniej odpowiedzi, o moich snach i w końcu o tym, co mówiła do mnie babcia. Ze odpowiedzi szukać mam w bibliotece.

Wioletta uśmiechnęła się triumfalnie, gdy usłyszała wszystko z moich ust, a potem powiedziała :

— Wiedziałam! Zaraz po zajęciach pójdziemy do twojej biblioteki i wszystko znajdziemy!

Amelia spojrzała na nią krytycznie.

— Myślisz że tak po prostu wejdziemy sobie do biblioteki i halo, znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nasze pytania?! O tak, po prostu — tu Amelia pstryknęła palcami — nic się nie dzieje!

Ale z nią się jednak coś stało. Gdy pstryknęła palcami, posypały się z nich iskry.

— A ty co?! — pisnęła Wioletta.

— Nie wiem! Chyba naelektryzowałam się przy szczotkowaniu włosów rano — wyjąkała amelia. — Daj spokój! Przecież woje włosy są zbyt krótkie, żeby naelektryzować całe twoje ciało! A poza tym ty ich nie szczotkujesz, ty nakładasz żel, czy lakier czy coś! — wysapała Wioletta.

— No, to jak to wytłumaczysz? — spytałam osłupiała.

— Nie wiem. Ale mam nadzieję że i na to pytanie znajdziemy odpowiedź w twojej bibliotece — powiedziała Wioletta.

— Tylko nie wiemy nawet czego tam szukać — wykrztusiłam.

— Jakoś musimy sobie poradzić — mruknęła Amelia, nadal przyglądając się końcówkom swoich palców.


***


Po lekcjach wróciłam do domu, lecz nie zastałam ani matki ani ciotek. Nasza kucharka, pulchna pani Marta, poinformowała mnie że mama z ciotkami wyjechały do miasteczka na zakupy.

Byłam więc sama w pałacu. Mimo że moja ciekawość ciągnęła mnie do biblioteki, to czułam, że sama nic tam nie znajdę. Postanowiłam zaczekać na Amelię i Wiolettę.

Gdy dziewczyny przybyły pół godziny później, siedziałam w salonie z Artemisem na kolanach.

Siedziałyśmy razem, przez chwilę nic nie mówiąc.

— Więc? — spytała w końcu Wioletta.

— Idziemy? — dodała Amelia.

Nic nie mówiąc, skinęłam tylko głową i poprowadziłam dziewczyny w stronę biblioteki. Gdy otworzyłyśmy dębowe drzwi i wkroczyłyśmy do biblioteki, jej ogrom znowu mnie powalił.

— No, no… — mruknęła z uznaniem Wioletta.

— Przepiękna! — szepnęła Amelia.

— Taaak. Ale czego my mamy w niej szukać? I i jak to znajdziemy?

— Widzę że macie tu komputer — zauważyła Amelia.

Rzeczywiście, na biurku stał komputer.

— Ale w czym pomoże nam komputer? — zapytała Wioletta.

— Skoro stoi w bibliotece to pewnie jest w nim wykaz wszystkich znajdujących się tu książek. Jakieś katalogi, czy coś? — powiedziała Amelia.

— A skoro tak, to świetnie! — uśmiechnęła się Wioletta — Odpalaj kompa, Saro!

Włączyłam komputer, a Amelia zasiadła przy biurku, chwytając za myszkę i klawiaturę. Ja i Wioletta przysiadłyśmy na brzegach biurka po obu stronach Amelii, przyglądając się jej wysiłkom i zaglądając w monitor komputera.

Amelia długo milczała, grzebiąc w plikach i katalogach. W końcu odchyliła się w fotelu ze zrezygnowaną miną.

— Chyba nie ma tu nic, co by mogło nas zainteresować — rzekła, przecierając oczy.

— Chyba? — spytała Wioletta.

— Jest jedna pozycja. Nie ma konkretnego tytułu — powiedziała Amelia.

— Konkretnego tytułu? — zapytałam.

— Podpisana jest trzema literami: „A”, „S” i „W”.


— Czyli co? Amelia, Sara i Wioletta? Może to tego mamy szukać! — pisnęła Wioletta, podekscytowana.

— Nie wiem, czy to właśnie to i nie wiem, czy to chodzi właśnie o nas. Ale warto spróbować.

Amelia wskazała nam regał, na którym znajdowała się znaleziona przez nią książka. Podeszłyśmy i wpatrywałyśmy się w grzbiet najzwyklejszej książki. Lśniły na nim złoto wytłoczone litery: „A”, „S” i „W”.

Gdy sięgnęłam po książkę, chcąc wysunąć ją spomiędzy innych tomów, coś cicho kliknęło a regał odstąpił od ściany, ukazując nam stare i mocno zniszczone drzwi z dziwnym zamkiem. Nie było dziurki od klucza tylko małe wgłębienie.

— Medalion! — szepnęła Wioletta, próbując dopasować swój medalion do wgłębienia w drzwiach — Nie pasuje! Jest minimalnie za duży… — wykrzyknęła, a następnie spojrzała na mnie swym mocno wymalowanym okiem — Ty!

— Co? — zapytałam.

— To twoja biblioteka. Więc to twój medalion otwiera te drzwi.

Wioletta i Amelia patrzyły na mnie wyczekująco, więc wolnym ruchem ściągnęłam medalion z szyi i przyłożyłam do drzwi. Pasował idealnie.

Kolejne ciche kliknięcie i drzwi ustąpiły. Przekroczyłyśmy próg i znalazłyśmy się w małej ciemnej komnacie. Na stoliku rzeźbionym w jastrzębie leżała mała książeczka, a raczej notes. Na ścianie za stolikiem wisiał ogromny obraz, a na nim…

— To ona! — wykrztusiłam.

— Kto? — szepnęła Wioletta.

— Kobieta z moich snów- wyjaśniłam.

Amelia podeszła do obrazu i starła dłonią kusz, znajdujący się u dołu ramy portretu.

— Tu jest napisane, że ta kobieta nazywała się Selena Potężna.

Razem z Wiolettą podeszłyśmy do obrazu.

— Jest do ciebie cholernie podobna — powiedziała do mnie Wioletta.

— Wioletta! — zawołała Amelia.

— Sytuacja jest, jaka jest, więc nie mów mi że mogę sobie zakląć!

— Nie, spójrz! — Amelia wskazywała na kolejna ścianę i kolejny obraz. Była na nim kobieta łudząco podobna do Wioletty.

— Za to ta jest cholernie podobna do ciebie — syknęłam do Wioletty.

— Walkiria Odważna — przeczytała Amelia.

Odwróciłam się, rozśmieszona miną Wioletty i stanęłam twarzą w twarz z Amelią. Ale Amelia stała za mną, u boku Wioletty. A to był kolejny portret.

— Amelio, chyba znalazłam i twojego sobowtóra — powiedziałam cicho.

Amelia natychmiast znalazła się obok mnie, a za nią Wioletta. Amelia drżącą dłonią zebrała kusz i przeczytała:

— Ariana Mądra.

Zapadła cisza. A następnie w oddali usłyszałam hałas i szczebioczące głosy. Dziewczyny spojrzały na mnie ze strachem.

— To matka i ciotki — wyjaśniłam.

— Lepiej stąd wyjdźmy — zaproponowała Amelia.

— Weź notes — przypomniałam.

Amelia ukryła notes pod tuniką i zamknęłyśmy ukryte drzwi, a także dosunęłyśmy regał. Wysunięta atrapa książki wróciła na swoje miejsce.

Rozdział trzeci

Mędrzec w drzewo zaklęty

Po zamknięciu tajemnego pokoju wybiegłyśmy z pałacu jak poparzone. Zatrzymałyśmy się pod wielkim dębem nad jednym z jezior, nieopodal ogrodu pałacu.

Padłyśmy pod drzewem próbując złapać oddech. Gdy już ochłonęłyśmy, Amelia wyjęła spod tuniki notes.

— To co, chyba trzeba sprawdzić, przez co najadłyśmy się tyle strachu?

— Czytaj! — poprosiłyśmy ją z Wiolettą.

— Cokolwiek to będzie?

— Tak — zgodziłam się.

— A jeśli okaże się, że jesteśmy… — pomachała nam przed oczami swoją zakurzoną dłonią — no wiecie, czarownicami?

— To przynajmniej będziemy miały pewność że nimi jesteśmy — rzekłam.

Amelia spojrzała na Wiolettę a potem na mnie by w końcu zatrzymać wzrok na notesie, który trzymała w ręku.

— Czytaj! — rozkazała jej Wioletta.

Amelia spuściła wzrok. Otworzyła notes i zaczęła czytać:

— „Kroniki Doliny Jezior.

Spisane przez Selenę Potężną.


Święto Duchów.


Stało się. Ja i moje przyjaciółki w końcu opuściłyśmy Wieżę i wkroczyłyśmy do doliny, aby osiąść w niej na stałe.

Nazywamy tę dolinę Doliną Jezior ze względu na ich mnogość tutaj. Ariana i Walkiria są zachwycone pomysłem zbudowania tu osady.

W nocy o pełni księżyca spotykamy się w Wieży by odprawić misterium i odegnać złe duchy.

Dzięki wspólnym wysiłkom naszych rąk i szczypty magii, stawiamy fundamenty pod nasza osadę.

Już dawno nie byłyśmy tak szczęśliwe, mogąc tworzyć coś nowego. Wróg został daleko w tyle, osłabiony. Mamy nadzieję że odpuścił i jesteśmy wolne.”


Amelia zrobiła krotką pauzę.

— No! Czytaj dalej! — odezwał się męski głos.

— Kto to powiedział?! — wykrzyknęła Wioletta.

— Gdzie jesteś? — zawołałam.

Amelia, przestraszona upuściła notes, z przerażeniem wpatrując się w pień drzewa. Ja z Wiolettą też spojrzałyśmy w tamtą stronę.

Pomiędzy fałdami starej kory można było ujrzeć ludzką twarz. I nie było to złudzenie, twarz była stara, miała wyryte w korze włosy, wąsy i brodę tonącą pod ziemią. Ta twarz mówiła do nas.

— Jak to, gdzie jestem?! Siedzicie na moich wystających korzeniach!

— K-kim jesteś? I dlaczego nas podsłuchujesz? — spytałam.

— Jestem druid Aro. A raczej kiedyś nim byłem. A historię, którą czytasz znam na pamięć. Więc czytaj dalej Ariano.

— Jestem Amelia…

— Och, a tak ją przypominasz. To właśnie Ariana… Ale najpierw czytaj, proszę. Gdy skończysz, to ja opowiem wam resztę tej historii.

Przysiadłyśmy niepewnie na trawie, a Amelia drżącym głosem czytała dalej:


„30 dni po Święcie Duchów.


Pojawili się ludzie. Z początku tylko przyglądali się naszym wysiłkom, ale po pewnym czasie przyłączyli się do naszego dzieła, stawiając ściany i kładąc dachy domów, w których będą mogli zamieszkać.

Przybyli też magowie z Zamku na Wzgórzu i Druidzi z Lasu.

Nazywają nas Założycielkami.”


— Tak, pamiętam ten dzień — zaszumiał Aro — Czytaj dalej Ari… Amelio

— Nie zostało już wiele. A między wpisami są duże odstępy czasu — zauważyła Amelia.

— Tak, wiem — rzekło drzewo-druid — resztę historii opowiem wam ja. Czytaj.

No pięknie! Gadamy z drzewem!

Amelia czytała kolejny wpis:


„Święto Zbioru.


Nasze dzieło zostało ukończone. Miasteczko świeci pełną chwały. Ludzie którzy pomagali przy jego budowie, zostali mieszkańcami. Wiele zawdzięczamy Aro i jego druidom.

Ludzie na naszą cześć, jako Założycielek, zbudowali pomnik z naszymi podobiznami. Dziś zbieramy plony z naszych pól. Po zakończeniu żniw urządzimy huczną zabawę.

A mnie martwią wizje Walkirii, o których ona nie chce rozmawiać.”


Amelia spojrzała na Aro i na nas.

— To jest ostatni wpis, bardzo krótki — powiedziała i zaczęła znowu czytać:


„Przywitanie Jesieni.


Ogarnęła nas trwoga.

Walkiria opowiedziała nam swoją ostatnią wizję.

Widziała w niej kobietę w czerni, a wokół niej krążyły trzy czarne kruki. Walkiria uważa że nadchodzi śmierć. I że idzie ona po nas. Musimy przede wszystkim ukryć nasze córki.

Wiemy że nadchodzi Ona.

Kendra.”


Amelia zamknęła notes i odłożyła go na bok, na trawę.

— I tu się wszystko urywa. Dziennik nie jest dalej prowadzony.

— Aro, obiecałeś nam pewną historię — szepnęła Wioletta.

— Nosicie medaliony moich przyjaciółek, ty masz na imię Amelia…

— Ja jestem Sara — przedstawiłam się — Jak Selena?

— Tak — przyznał Aro — widzę podobieństwo. A ty?

— Wioletta- przedstawiła się — Czyli Walkiria?

— Tak. Widzę jak one odrodziły się w was. A teraz usiądźcie wygodnie, bo historia, którą wam opowiem, nie jest do końca wesoła.

Rozsiadłyśmy się na zielonej trawie, przygotowane na długą opowieść. A tym bardziej na poznanie prawdy.

Aro wstrząsnął swymi gałęziami i zaczął opowieść:

— Dawno temu, gdy w tej dolinie ludzie żyli w lasach obok nas druidów i innych spośród Leśnego Ludu, a jedyna budowlą był Zamek na Wzgórzu, którego ludzie unikali, pojawiła się Wieża.

Tak, pojawiła się. Znikąd. Z Wieży tej wyszły trzy kobiety. Ariana, Selena i Walkiria. Jak wiecie z dziennika, zbudowały tu osadę. Byłem ich przyjacielem i nie tylko ja, bo wszyscy je kochali za to co zrobiły.

Dzięki nim ludzie przestali się bać magii i Zamku na Wzgórzu.

Ja zaś jedną z nich obdarzyłem szczególnym uczuciem. Była to Ariana Mądra. Kochaliśmy się tak jak Selena i mag Ulysses i Walkiria z czarnoksiężnikiem Uterem. Lecz szczęście nasze i ludzi nie trwało wiecznie.

Któregoś dnia pełne strachu, poprosiły mnie, Utera i Ulyssesa o wykucie medalionów. Nie wiedziałem wtedy, że posłużą jako przekaźniki mocy.

Kiedy przybyła Kendra nasze córki miały szesnaście lat. Mówiąc nasze mam na myśli córki Ariany, Seleny i Walkirii.

Dziś po tej bitwie nie ma już Zamku na Wzgórzu. Pozostało miejsce zwane Ruinami na Wzgórzu. I ziemia splamiona krwią tych trzech cudownych kobiet i wielu magów, którzy stawili czoła Kendrze. Nikt z nich nie był jednak w stanie równać się Ognistej Furii Kendry.

Ariana, Selena i Walkiria zginęly broniąc tych których kochały. Zostałem tylko ja. Ukryłem nasze córki. Gdy wróciłem Kendra zmusiła mnie do wykucia dla niej medalionu. Przekazałem jej go tutaj, nad jeziorem. W podzięce zmieniła mnie w stary szumiący dąb.

Dokonała swojej zemsty na Arianie, Selenie i walkirii ale nie odeszła z doliny. Nie potrafiła. Nie była w stanie znaleźć Wieży, przez którą się tu dostała.

Wieżę ukryłem ja i umieściłem w niej nasze córki, zanim dopadła mnie Kendra. Tam Sabina, Angela i Waleria czekały na czas swojej zemsty za śmierć matek i wielu niewinnych.

— Czy stanęły do walki z Kendrą? — spytała Wioletta, gdy Aro skończył opowiadać.

— O, tak, lecz poległy w walce z Kendrą i jej córka. Walka jednak trwała przez pokolenia i trwa do dziś.

— Do dziś? — wykrztusiłam.

— Skoro wasze medaliony przebudziły się, to albo wam albo dolinie grozi niebezpieczeństwo. W niebezpieczeństwie mogą znaleźć się wasze…

— … rodziny? Tak! Ktoś już je skrzywdził! — wykrzyknęła Wioletta.

— A ty będziesz mógł nas czegoś nauczyć? — zapytała Amelia.

— Jeżeli tylko chcecie, to uczynię to z chęcią. Lecz sam sam niewiele potrafię. Wasza moc różni się od mojej.

— Nawet nie wiemy kto chce nas skrzywdzić — zauważyłam.

— A ten ktoś może cały czas być w pobliżu — dodała Amelia.

— Na pewno będzie to kobieta ze złotym medalionem i wyrytą na nim litera „K” — mruknął Aro.

***


— Gdzie ty się podziewałaś?! — wykrzyknęła matka.

— Nad jeziorem — odparłam cicho.

— Nad jakim jeziorem? Tyle czasu?

— Byłam z Amelią i Wiolettą nad jeziorem, tu niedaleko.

— Co wy tam robiłyście? — spytała ciotka Klara.

— Ciociu! A a co mogą robić trzy dziewczyny nad jeziorem? Rozmawiałyśmy.

— A o czym? — zainteresowała się ciotka Agata.

— A o chłopcach! — odparłam, rozzłoszczona.

— A skoro tak, to chyba wszystko w porządku — uśmiechnęła się ciotka Simona.

— Pewnie jesteś głodna? — zmartwiła się matka.

— Nie — odparłam — nie mam apetytu.

— Ach! Te dzisiejsze dziewczyny! Głodzą się w obawie o linię!

Gdy znalazłam się w swojej komnacie, nadal nie mogłam się uspokoić. Byłam zszokowana tym, co dziś odkryłyśmy i rozzłoszczona zachowaniem matki i ciotek.

Nie zdając sobie sprawy z tego, co robię krążyłam po pokoju, zacierając dłonie. Dopiero głośne miauczenie Artemisa zmusiło mnie do spojrzenia na własne ręce.

Moje dłonie płonęły.

Nie czułam bólu ani pieczenia. Ten ogień wcale mnie nie parzył. Szybko strzepnęłam dłońmi i płomienie zniknęły.

— Co się dzieje? — szepnęłam.

I zemdlałam.


*


Gdy się obudziłam, zdałam sobie sprawę że leżę na łóżku, a nade mną stoi babcia.

— Babcia! — zaskrzeczałam, próbując wstać.

— Leż spokojnie, kochana — szepnęła babcia Sylvia — Bo zaraz zjawi się twoja matka i zrobi mi awanturę, że cię zamęczam.

— Czuję się już dobrze — powiedziałam, wstając — Już wszystko wiem babciu.

— Wiem kochanie, dlatego wróciłam.

— Jak to?

— A tak to! Musiałam z Adelą i Weroniką usunąć się w cień, abyście ty, Amelia i Wioletta mogły same odkryć prawdę. Taka jest tradycja — wyjaśniła babcia.

— Bardzo głupia ta tradycja! — prychnęłam.

— Być może. Ale tradycja to tradycja.

— A wiecie co mogła czuć Amelia?! Została sama!

— Nie była sama — odparła babcia spokojnie — Miała ciebie i Wiolettę.

Rozmawiałam z babcią do późna o dzienniku Seleny, o Aro i o naukach, jakie mamy u niego pobierać. Potem babcia wmusiła we mnie zupę, pocałowała na dobranoc i wyszła z mojego pokoju, zabierając ze sobą wszystkie moje wątpliwości.


Ja, Amelia i Wioletta siedziałyśmy na stołówce przy naszym zwykłym stoliku. Opowiadałam dziewczynom o wczorajszym incydencie z ogniem w moim pokoju.

— Suuuuper! — szepnęła Wioletta — Amelia rzuca iskry, a ty buchasz ogniem! A ja wczoraj sprawiłam, że moje dłonie zaczęły świecić na niebiesko, a wszystkie przedmioty w moim pokoju unosiły się w powietrzu!

— Pójdziemy po zajęciach na Plac Założycielek? — zapytała po chwili Amelia.

— Po co? — zapytałam.

— Chcę zobaczyć Pomnik Założycielek.

— Ten o którym pisała Selena? — pisnęła Wioletta.

— Babcia mówiła że ma, że to ten sam — odrzekła Amelia.

— Jasne że pójdziemy. Ja też chcę go zobaczyć! — powiedziałam.

— Ale zaraz potem idziemy do Aro — zastrzegła Wioletta.

— Najpierw muszę iść do domu na obiad, bo znowu zrobią mi awanturę — oznajmiłam.

— Świetnie! — wykrzyknęła Wioletta — Więc Plac, potem obiad i do Aro!


Pomnik był świetnie zachowany. U stóp trochę porośnięty mchem i bluszczem, ale twarze Założycielek były gładkie. I były praktycznie lustrzanymi odbiciami naszych twarzy.

Patrzyłyśmy jak urzeczone, podczas gdy wokół nas miasteczko tętniło życiem.

— Pamiętajcie: Za godzinę pod starym dębem! Zawołała Wioletta, gdy rozchodziłyśmy się do domów


***********


— Bal? — zapiszczałam, odkładając łyżkę.

— Bal Jesienny — poprawiła mnie ciotka Simona.

— Organizuje go co roku nasz sąsiad, hrabia Ludomirski — dodała ciotka Klara.

— Ludomirski?! — jęknęłam, myśląc o Wiktorze, którego poznałam pierwszego dnia szkoły. Właściwie to Wioletta powiedziała mi jak ma na imię ten przystojniak.

— Tak — rzekła matka — Hrabia Olaf Ludomirski organizuje ten bal co roku, na cześć Założycielek. Chyba już znasz tę legendę Saro? Na balu będzie można podziwiać eksponaty i pamiątki po Założycielkach i ich córkach.

— Kiedy ten… bal? — zapytałam.

— Za tydzień.

— Muszę cię ostrzec Saro — zaskrzeczała ciotka Agata — że mieszkańcy miasteczka wierzą, że Założycielki były czarownicami.

— Takimi dobrymi czarownicami — sprostowała ciotka Klara.

— Dobrymi czy nie — ciotka Agata spojrzała na siostrę — to tylko zabobon.

— A skąd ty możesz wiedzieć?! — ciotka Klara wytrzeszczyła oczy.

— A kto w dzisiejszych czasach wierzy w czarownice? — zakończyła ciotka Agata.

Nikt jej nie odpowiedział. Tylko babcia uśmiechała się do mnie z drugiego końca stołu.


— Witaj Aro! — przywitałam dębowego druida — Amelii i Wioletty jeszcze nie ma?

— Witaj Saro! — odparł Aro — Dziewczęta właśnie nadchodzą.

— Słyszałaś?! — wrzasnęła Wioletta, wyłupiając na mnie swoje umalowane oko — Bal Jesienny?!

— Tak, słyszałam — odparłam zrezygnowana.

— Czy mogę wiedzieć o co chodzi? — zapytał Aro.

Opowiedziałyśmy mu wspólnie o Balu Jesiennym.

— Tak, słyszałem o tej tradycji — rzekł dąb — Ale najpierw chciałbym żebyście coś znalazły.

— Co takiego? — spytała Amelia.

— Mapę. Mapę, która zaprowadzi was do magicznej wieży Seleny, Ariany i Walkirii.

— Jest taka mapa? — zdziwiła się Wioletta.

— Sam pomagałem ją pieczętować za pomocą magii. Nasze córki ukryły ją. Po ich śmierci zaginęła. Nikt dotąd jej nie szukał.

— Dobrze — zgodziłam się w zamyśleniu — Ale najpierw powiedz nam, co się z nami dzieje? — dodałam — Ogień, prąd, Telekineza?

— Zapewne są to wasze Domeny.

— Yyyy… Domeny? — zainteresowała się Wioletta.

— Moce dominujące — wyjaśnił Aro — Nauczę was jak nad nimi panować, ale obawiam się że więcej dla was nie będę mógł zrobić.

Przytaknęłyśmy.

— A więc, kontrola umysłu i emocji jest kluczem do zapanowania nad waszymi mocami — mówił Aro — Wybuchy niekontrolowanej złości w waszym wykonaniu mogą wyrządzić wielkie szkody.

Już po chwili każda z nas próbowała się skupić i wyzwolić swoją moc. Okazało się że Amelia wcale nie rzuca iskier. Ona zaczęła ciskać piorunami!

— Powinnyście ćwiczyć w domu… chociaż nie! Dom to nie najlepsze miejsce, jeśli można coś podpalić — rzekł Aro po ponad godzinie — Ćwiczcie jednak kontrolę. Niestety wasza moc wykracza poza moje możliwości pedagogiczne, bo to tylko cząstka mocy, jaka w was drzemie. Ja jestem tylko druidem. Gdybyście znalazły Wieżę… Ale mogę poprosić ptaki aby przekazały wiadomość Leśnemu Ludowi…

— Leśnemu… Czemu? — zdziwiła się Wioletta.

— Leśny Lud, ci którzy mieszkają w lesie. Są tam druidzi, elfy, być może i magowie. Lecz nie wiem sam jak do nich się dostać, ponieważ skryli się za Magiczną Barierą. Uczynili to po wielkim pogromie na Wzgórzu.

— Ale co z tym mają wspólnego ptaki? — drążyła Wioletta.

— Ptaki przekażą wiadomość Afunowi i ktoś po was przybędzie. Lecz do tego czasu, proszę zajmijcie się poszukiwaniem mapy.

— Dobrze, ale gdzie? — zamyśliłam się — Cmentarz? — zaproponowałam.

— Dlaczego cmentarz? — przestraszyła się Wioletta.

— Sara myśli zapewne o grobach Założycielek — wyjaśniła za mnie Amelia.

— Tak — zgodziłam się.

— Możemy spróbować — szepnęła Wioletta.

— Jeżeli zajdzie potrzeba używajcie swoich mocy, ale rozważnie! — ostrzegł nas Aro.

— Pójdziemy tam jutro — zadecydowałam.

— Ale nie będziemy mogły przyjść tutaj — zauważyła Amelia.

— To nic. I tak niczego nowego was nie nauczę — rzekł Aro — A jeśli zjawi się ktoś od Afuna, zawiadomię was.

— Jak? — zdziwiłam się.

— Zapomniałaś, że i ja znam się trochę na magii?


*****


Tego dnia na stołówce zdarzyła się dziwna rzecz. D o naszego stolika podszedł chłopak, który zaczepił mnie pierwszego dnia w szkole. Nieziemsko przystojny, z tymi swoimi orzechowymi oczami i olśniewającym uśmiechem.

Towarzyszyło mu dwóch innych chłopców. Jeden z nich był wysoki i barczysty. Drugi był szczuplejszy, a jego oczy były tak niebieskie że jaśniały na jego twarzy niczym gwiazdy.

Amelia wpatrywała się w tego ostatniego jak w obraz, i aż podskoczyła na krześle gdy niebieskooki wypowiedział cicho jej imię.

— Amelia — jego głos był delikatny i melodyjny — Miło cię widzieć, poza zajęciami ze sztuki.

— Cześć dziewczyny! — przywitał nas Wiktor Ludomirski, przysiadając się bez zaproszenia do naszego stolika.

Wysoki chłopak, swymi czarnymi jak węgiel oczami wpatrywał się w Wiolettę, gdy już zajął miejsce obok niej.

Wiktor usiadł koło mnie. Stanowczo za blisko. Czułam jak ocieramy się kolanami.

— To jest Artur — przedstawił niebieskookiego, siedzącego obok Amelii, która nadal wlepiała w niego oczy — A to Damian — wskazał na wysokiego mięśniaka — Amelia i Wioletta na pewno to wiedzą. Znacie się, prawda?

— Z widzenia — wymamrotała Wioletta.

— Ja jestem Sara — uznałam że powinnam się przedstawić nowym znajomym.

Chłopcy skinęli głowami.

— Czemu zawdzięczamy tę… wizytę przy naszym stoliku? — zapytała Wioletta, odrywając wzrok od Damiana.

— Zbliża się Bal Jesienny — zaczął Wiktor — A my chcielibyśmy wiedzieć czy tam będziecie.

— Och! — zdziwiłam się. Całkowicie zapomniałam o tym balu — Ja jeszcze nie wiem.

— No, w sumie to żadna z nas nie jest pewna czy nasza obecność jest tam konieczna — powiedziała Wioletta.

— Poza tym, mamy coś do zrobienia — dodała Amelia — I nie w głowie nam bale.

— Ale — zająknął się Artur.

— Ale to bal na cześć Założycielek — rzekł Damian.

— A wy jesteście ich prapra… prawnuczkami, czy coś!!! — szepnął Wiktor.

— Co?! — wykrztusiłyśmy we trzy.

Amelia oblała się sokiem.

— Wystarczy spojrzeć na pomnik na Placu i na was — powiedział Artur, pomagając Amelii zetrzeć sok z tuniki.

— Hmm… no wiecie — mruknęła Wioletta.

— A poza tym, dziadek mi o tym mówił — oznajmił Wiktor — On zna wasze babcie.

— Taaak? — skrzywiłam się.

— Tak. I bardzo mu zależy, żeby was poznać.

— No cóż, do tego balu zostało jeszcze sporo czasu — stwierdziłam.

Naszą rozmowę przerwał dzwonek, wzywający na popołudniowe zajęcia. Zerwałyśmy się z krzeseł, chłopcy uczynili to samo. Tylko Artur został na swoim miejscu.

— Amelio, zostań jeszcze na chwilę, proszę — rzucił tym swoim melodyjnym głosem.

Tak więc ja i Wioletta ruszyłyśmy w stronę pracowni biologicznej. Amelia dogoniła nas tuż przed drzwiami do sali.

— Czego chciał? — zapytała, niby od niechcenia Wioletta.

— Chyba umówiłam się na randkę — szepnęła Amelia, rumieniąc się płomiennie.

Nie miałyśmy czasu, by wypytać ją o szczegóły, bo już rozpoczęła się lekcja.


*


Dziś do domów wracałyśmy na pieszo, ze względu na to, że chciałyśmy udać się na Stara Część Cmentarza. Na groby Seleny, Ariany i Walkirii, by odszukać mapę.

Kroczyłyśmy przez miasteczko, rozmawiając wesoło. Amelia za każdym razem przy wspomnieniu Artura, rumieniła się jak mała dziewczynka.

— Mam nadzieję że zdążymy wrócić do osiemnastej. O osiemnastej trzydzieści idziemy z Arturem do kina — oznajmiła, cała purpurowa.

— Mogę pomóc ci przy makijażu — zaproponowała Wioletta.

Mijałyśmy wielki budynek miejskiej biblioteki.

— Zaczekajcie! — poprosiłam dziewczyny — Widziałyście?

Wskazałam na szyld nad drzwiami do biblioteki, który głosił:

Biblioteka

Miejska

Selena

— Selena? — zdziwiła się Amelia.

— Tak. A nasza szkoła nosi imię…

— Ariany Mądrej — zakończyła za mnie Wioletta — A ulica na której znajduje się Urząd Miasta nosi nazwę: Ulicy Walkirii Odważnej.

— Czyli Założycielki na prawdę istniały i mamy po nich medaliony?

— Tak — przyznała Amelia — Tylko że dziś już chyba nikt nie wierzy w to że były czarownicami.

— Oprócz nas — rzekła Wioletta.

— I hrabiego Ludomirskiego — dodałam — Urządza te bale i pokaz przedmiotów, które rzekomo należały do Założycielek.

— Zastanawia mnie tylko, dlaczego te „przedmioty” nie należą do naszych rodzin? Jako dziedzictwo! — zamyśliła się Amelia.

— Naszym dziedzictwem jest moc. I medaliony. A reszta? Może dla ochrony? — odparła Wioletta — Ale ruszajmy się! Nie zostało wiele czasu do osiemnastej.

Amelia znowu spłonęła rumieńcem.


Bramę do Starej Części Cmentarza znalazłyśmy z trudem. Była tak porośnięta bluszczem i pnączem, że prawie niewidoczna.

Zardzewiałe skrzydło bramy zaskrzypiało złowieszczo, gdy wspólnymi siłami otworzyłyśmy ją.

Popękane płyty, którymi wyłożona była alejka cmentarna, prowadziły nas między starymi nagrobkami. Przedstawiały one anioły z rozłożonymi skrzydłami lub mroczne, zakapturzone postacie. Wszędzie, na każdym kamieniu nagrobnym, siedziały kruki.

— Motyw jak z horroru — zaszczękała Wioletta.

Alejka powiodła nas prosto przed wielki grobowiec. Na jego płytach, wyrzeźbione w pozycji leżącej były te same kobiety, które widziałyśmy na Placu Założycielek.

— To tu — szepnęła Amelia.

Odmówiłyśmy krótką modlitwę i w ciszy zaczęłyśmy krążyć wokół grobowca.

— To głupie! — żachnęła się nagle Wioletta — Czuję.. że nic tu nie znajdziemy.

— Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, poza tym miejscem — powiedziałam.

Obeszłyśmy grobowiec jeszcze kilka razy, szukając w nim jakichś skrytek lub wskazówek. W końcu, zrezygnowana przyznałam rację Wioletcie.

— Masz rację. Nic tu nie ma.

— Wracajmy więc — poprosiła Amelia, przyglądając się wszędobylskim krukom.

— Tak — uśmiechnęła się Wioletta — Zbliża się osiemnasta.

Tym stwierdzeniem znowu wywołała rumieniec na twarzy Amelii.

Ruszyłyśmy w stronę bramy, gdy nagle wieczorna cisze przerwał krzyk Amelii.

— Skąd się tu wzięły węże?! — sapnęła Wioletta.

Cała alejkę, niczym groteskowy dywan, pokrywały węże. Wijące się i oślizgłe. Syczały na nas ze złością i prezentowały ostre niczym igły kły.

Obok mnie wystrzelił piorun.

Amelia jako pierwsza odzyskała trzeźwość umysłu i teraz stała w rozkroku, z wyciągniętą przed siebie ręką, na której tańczyły drobne iskierki.

Chwilę potem do akcji wkroczyła Wioletta. Za pomocą swojej mocy ciskała wężami po nagrobkach.

Wtedy i j przywołałam moc. Poczułam ogień wypełniający moje jestestwo. Dałam upust mocy. Wyciągnęłam przed siebie obie ręce a z nich wystrzeliły słupy ognia, zamieniając węże w obłoki zielonkawego dymu.

Kruki zaczęły krążyć nad tą sceną, głośno kracząc. Rzuciłyśmy się do ucieczki. Zatrzymałyśmy się w bezpiecznej odległości od cmentarza, żeby złapać oddech.

— Saro, to było świetne! — zawołała Wioletta.

— Tak! Pierwszy raz widziałam takie fajerwerki w twoim wykonaniu! — sapnęła Amelia.

— Dziękuje. Chyba mam kłopoty z kontrolą mocy — wykrztusiłam, trzymając się za bok — Ciekawa tylko jestem skąd wzięły się węże na tym cmentarzu?!

— Nie wiem. Ale nie mam wątpliwości co do tego, że czekały tam na nas — rzekła Wioletta.

— Mi przychodzi na myśl czwarty medalion, który stworzył Aro. I kobieta, która go posiada — szepnęła Amelia.

Spojrzałyśmy po sobie nic nie mówiąc.

— No cóż — odezwała się w końcu Wioletta, gdy zbliżałyśmy się do Pałacu Niedźwiedzkich — Zdążyłyśmy przed czasem. Jest za pięć… chodź Amelka, zrobię cię na bóstwo! Żadne węże nie zepsują ci randki z niebieskookim przystojniakiem.

Amelia po raz kolejny zarumieniła się wdzięcznie i uśmiechnięta ruszyła razem z Wiolettą w stronę domu.

Ja powlokłam się do swojego domu. Sama, nie licząc mrocznych myśli i dziwnych przeczuć, które uciskały mój umysł.

Rozdział czwarty
Leśny Lud

Dotarłam wprost na kolację. Oczywiście nie obyło się bez awantury i pytań gdzie to się włóczę po szkole. Szybko umyłam ręce i zasiadłam do stołu.

Ciotki z przejęciem rozprawiały o zbliżającym się, wielkimi krokami Balu Jesiennym.

— Ach, w co tu się ubrać na taką imprezę? — zastanawiała się ciotka Klara.

— Saro — zwróciła się do mnie babcia, z drugiego końca stołu — Mam coś dla ciebie. Zajrzyj do mojej komnaty po kolacji.

— Dobrze — zgodziłam się, trochę zdziwiona.

Po kolacji zapukałam cicho do drzwi komnaty babci.

— Wejdź — usłyszałam.

Wkroczyłam do jej schludnej komnaty. Babcia siedziała za biurkiem, przeglądając jakieś papiery.

— Ach, to ty kochanie — uśmiechnęła się do mnie — Podejdź — rozkazała, zbliżając się do swojego łóżka.

Podeszłam i stanęłam ramię w ramię z babcią, nad jej posłaniem, na którym spoczywał jakiś pakunek.

— Otwórz Saro — babcia wskazała na pakunek — To dla ciebie.

Zdjęłam pokrywę kartonowego pudła i wydobyłam z niego wytworną szmaragdowo-zieloną suknię bez pleców.

— Chciałabym abyś włożyła ją na Bal Jesienny — powiedziała babcia.

— Ale… babciu… — wyjąkałam.

— Twoje przyjaciółki otrzymają podobne prezenty od Weroniki i Adeli — uspokoiła mnie babcia — Jako potomkinie Seleny, Ariany i Walkirii musicie błyszczeć.

— Potomkinie czarownic? — wyrwało mi się.

— Tak — uśmiechnęła się babcia — Ale wie o tym niewielu — odgarnęła mi włosy z twarzy — To bal na ich cześć. Przymierz ją, proszę.

Przymierzyłam suknię. Pasowała idealnie, a ja czułam się w niej jak w drugiej skórze.

— Delikatny makijaż i powalisz wszystkich — szepnęła babcia, z błyskiem w oczach.


Obudziło mnie głośne pukanie. Półprzytomna rozejrzałam się po pokoju, a gdy mój wzrok padł na okno, wyskoczyłam z łóżka jak szalona.

Na zewnętrznym parapecie siedział piękny jastrząb o lśniących piórach. W jego zakrzywionym dziobie tkwiła dębowa gałązka.

Ptak spojrzał na mnie, upuścił gałązkę na parapet i odleciał. Otworzyłam okno i zgarnęłam gałązkę z dębowym listkiem i usiadłam na łóżku. Przypomniało mi się co mówił Aro o ptakach. Gałązka dębu była wymownym znakiem od druida.

Rzuciłam się do stolika po swój telefon. Palcem przewinęłam książkę telefoniczną i wybrałam numer Amelii. Niedostępny. Następnie wyszukałam numer Wioletty.

— Najpierw ten przeklęty ptak, a teraz ty! — przywitał mnie w słuchawce głos Wioletty — Nie można się porządnie wyspać! Wiesz jak to źle działa na cerę?

— Dzień dobry! Ja też się cieszę że cię słyszę! — odparłam zjadliwie.

— Wybacz. Co się stało? — zmieniła ton Wioletta — Lubię sobie pospać.

— Mówiłaś coś o ptaku?

— Tak. Jakieś wielkie ptaszysko dobijało się do mojego okna od samego rana i zostawiło jakąś gałąź! Wyobrażasz sobie? Chce tu robić gniazdo czy co?! — z rana była nieznośna i jeszcze bardziej rozgadana niż zazwyczaj.

— Myślę że chodzi o coś innego — powiedziałam, i wyjaśniłam jej co moim zdaniem oznacza ta poranna ptasia wizyta.

— Nie pomyślałam o tym. Faktycznie Aro jest dębem, a ptaki tak po prostu nie noszą gałązek pod czyjeś okna — przyznała — Amelia wie?

— Dzwoniłam do niej, ale jest nieosiągalna.

— Może do niej pójdziemy? Taj by było najprościej.

— Dobrze — zgodziłam się.

Rozłączyłam się. Artemis, mój kot rozciągnął się w pościeli i spojrzał na mnie wielkimi zielonymi oczami.

— Co o tym myślisz Artemisie? Wygląda na to że dziś spotkamy się z Leśnym Ludem. O ile znajdziemy Amelię.

Kot spojrzał na mnie po raz ostatni i zamknął oczy.

— Przynajmniej ty się wyśpisz — mruknęłam.


Kilkanaście minut później wymknęłam się z domu i ruszyłam do Pałacu Niedźwiedzkich. Na szczęście była sobota więc matka i ciotki jeszcze spały.

Kiedy byłam pod bramą dogoniła mnie Wioletta.

— Amelia nadal jest nieosiągalna — oznajmiła, odrywając telefon od ucha i wrzucając go do swojej nieodłącznej torebki.

Nie zastałyśmy Amelii także w domu. — Panienka Amelia wyszła wcześnie rano — powiedziała nam pokojówka.

— Czy mówiła dokąd idzie? — spytałam.

Pokojówka spojrzała na nas smutno i rzekła:

— Panienka Amelia poszła na cmentarz.

Podziękowałyśmy pokojówce i ruszyłyśmy biegiem w stronę miasteczka. Na szczęście było niedaleko i już po kilku minutach stałyśmy pod bramą cmentarza.

Amelia stała z pochyloną głową nad grobem swoich rodziców. W świetle porannego słońca ujrzałam łzę, upadającą na ziemię.

— Amelka? — szepnęła Wioletta, chwytając Amelię delikatnie za rękę.

— Co się dzieje? — spytałam, splatając palce swojej dłoni z palcami Amelii.

— Tak bardzo mi ich brakuje — powiedziała Amelia schrypniętym głosem — Zostałam sama! — spuściła głowę, a na alejkę zaczęło upadać coraz więcej łez.

Chwyciłam ją delikatnie pod brodę i uniosłam jej twarz, tak abym mogła spojrzeć jej w oczy.

— Nie zostałaś całkiem sama — powiedziałam — Masz jeszcze babcię. Masz nas. Mnie i Wiolettę!

Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się blado.

— Jest jeszcze Artur — dodała Wioletta.

Amelia lekko się zarumieniła i mocno nas uścisnęła.

— Dziękuję wam — szepnęła — Dziękuje że jesteście.


***


Gdy zbliżałyśmy się do jeziora, nad którym rósł Aro, zauważyłyśmy że ktoś tam na nas czeka.

Była to wysoka i smukła postać kobieca. Wyglądała jakby jej włosy buły utkane z wiatru i liści. Jej ciało na ramionach pokrywał mech a na nogach kora. Suknia, która miała na sobie, wyglądała jakby była zrobiona z mgły.

Żółte oczy wpatrywały się w nas uważnie, gdy zbliżałyśmy się niepewnie. Malinowe usta wygięły się w uśmiechu, gdy stanęłyśmy pod dębem.

— Afun będzie zachwycony! — jej głos był śpiewny, niczym trel leśnego ptaka.

— Prawda? — mruknął Aro — Są prawie identyczne.

Zrozumiałam że chodzi o nasze podobieństwo do Założycielek.

— Afun czekał na to tyle lat…

— Nie tylko on, moja droga — rzekł Aro — Witajcie moje drogie! — zwrócił się w końcu do nas — Widzę że moi posłańcy dotarli do was.

— O tak — odparłam — Biedna Wioletta będzie miała przez nich kłopoty z cerą…

— Jeszcze mi tego nie wybaczyłaś, co?

— O czym wy mówicie? — spytała Amelia.

— Później ci opowiem — obiecałam.

— W każdym razie, to Sara zrozumiała że te ptaki przyniosły wiadomość od ciebie, Aro — rzekła Wioletta.

— Cieszy mnie to — odparł Aro — Dziewczęta, to jest Mepo. Mepo jest driadą i zaprowadzi was na spotkanie z Afunem. Mepo oto Sara, Amelia i Wioletta, potomkinie wielkich Złożycielek — przedstawił nas sobie Aro.

— Kim jest Afun? — spytała Amelia.

— Zobaczycie — powiedziała driada, z uśmiechem — Aro, miło było cię znowu zobaczyć. Czy jesteście gotowe? — zwróciła się do nas.

Spojrzałyśmy po sobie i przytaknęłyśmy w milczeniu. Tak więc Mepo tanecznym krokiem poprowadziła nas w głąb lasu.

Czułam się dziwnie, biorąc po uwagę całą tą sytuację z magią i przeznaczeniem. Właśnie miałam przed oczami driadę! Zapewne Wioletta i Amelia, tak samo jak i ja, zastanawiały się jak będzie wyglądać i jak skończy się spotkanie z Afunem, kimkolwiek był.

— Czy jest was więcej? — zapytała Amelia.

— Driad? — odparła Mepo, Amelia przytaknęła — Oczywiście! Ale bardzo rzadko można nas spotkać. Żyjemy w ukryciu. Ja pełnię rolę ambasadora Leśnego Ludu, dlatego mogłyście mnie zobaczyć.

Tymczasem las stawał się bardziej mroczny, a drzewa rosły tu bardzo gęsto.

— Wszystko dzięki biegnącym pod ziemią, w całej dolinie, Liniom Mocy — rzekła Mepo — Dzięki nim możemy tu żyć. Mogliśmy utworzyć Magiczną Barierę i ukryć się za nią.

— Czy ktoś obdarzony mocą mieszka po tej stronie Bariery? — spytałam.

— Tak. Strażnik Bramy.

— Strażnik? — dopytywała się Wioletta.

— Jest centaurem — odrzekła Mepo.

— Centaurem? — pisnęła Amelia.

— Niema się czego obawiać — uśmiechnęła się Mepo — To tez człowiek… tyle że z tułowiem konia.

Przez dłuższy czas żadna z nas się nie odzywała. Mepo, tymczasem wyprowadziła nas na piękną polankę, pośrodku której stała górka szarych kamieni. Z pomiędzy kamieni tryskała woda, która małym wodospadem spadała do przejrzystej sadzawki u stóp szarych głazów.

— Oto Brama — szepnęła driada, wskazując na mały wodospad.

— A gdzie Strażnik? — zapytała Amelia.

Wtedy go zobaczyłam. Do pasa smukłe umięśnione ciało mężczyzny. Smutne błękitne oczy na pięknej twarzy, okolone grzywą złotych włosów. Złociste końskie tułowie lśniło w późno jesiennym słońcu. Stąpał cicho i delikatnie w naszą stronę.

— Mepo, witaj — rzekł centaur, kłaniając się jej delikatnie — Co cię sprowadza?

— Tauren — Mepo odwzajemniła ukłon — Prowadzę ważnych gości do Afuna.

Centaur dopiero teraz spojrzał na nas swoimi smutnymi oczyma. Miałam wrażenie że Wioletta jest na skraju omdlenia.

— To Sara, Amelia i Wioletta — przedstawiła nas Mepo — Potomkinie Seleny, Ariany i Walkirii. Dziewczęta to jest Tauren, Strażnik Bramy.

— Dzień dobry — bąknęłyśmy cicho.

— Witajcie — rzekł Tauren — Gwiazdy zdradziły mi, że niedługo was ujrzę. Miło mi was poznać.

Patrzył na nas bez mrugnięcia powiek, tylko jego łuskowaty ogon ciął ze świstem powietrze.

— Pozwolisz że skorzystamy z Bramy — spytała Mepo, przerywając ciszę.

— Oczywiście — odparł, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Sama wgapiałam się w niego jak kretynka.

Mepo podprowadziła nas w pobliże sadzawki, Tauren podążał za nami.

— To proste — oznajmił — Musicie wejść do sadzawki i przejść pod wodospadem.

Wioletta popatrzyła na centaura, na wodospad i na swoją bluzkę, szepcząc coś co brzmiało jak „bawełna”.

— Spokojnie, woda was nie zmoczy. To kamuflaż Bramy — powiedział Tauren, jakby czytał jej w myślach.

Mepo wkroczyła pierwsza do sadzawki, posyłając nam uspokajający uśmiech. Chwilę później zniknęła za kaskadą wody.

— Śmiało — ponaglił nas Tauren — Nic wam się nie stanie. Macie moje słowo.

— Wioletta przełamała pierwsza swój opór i strach przed zamoczeniem bluzki i weszła do wody.

— Na prawdę nie jest mokra! — zawołała do nas z uśmiechem i wkroczyła pod wodospad.

Amelia podążyła za nią, a ja nadal stałam na skraju małego jeziorka obok centaura. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się i wskazał na wodospad.

— W gwiazdach zapisano ci w udziale wielkie czyny Saro, nie musisz bać się zwykłej iluzji.

— Nie chodzi o to — szepnęłam.

— Więc o co?

— Cała ta sytuacja jest dość skomplikowana…

— To normalne że odczuwasz niepewność. Lecz musisz przyznać że jest w tobie wiele siły i wiary — rzekł Tauren.

— No… chyba.

— Z każdym krokiem będziecie bliżej odkrycia tajemnic Założycielek. I pokonania wroga.

— I chyba tego najbardziej się obawiam — przyznałam — Starcia z tym „wrogiem”.

— Nim to się stanie upłynie sporo czasu — uspokoił mnie centaur — A gdy już ten czas nadejdzie, będziecie gotowe.

— Hmmm — mruknęłam, nie wiedząc co powiedzieć.

— Odwagi Saro — szepnął Tauren — A teraz ruszaj już. Twoje przyjaciółki na pewno się o ciebie niepokoją.

Skinęłam mu głowa i już się nie oglądając, weszłam do sadzawki. Woda naprawdę była iluzją. Widziałam ją i wiedziałam że tam jest lecz nie czułam nawet odrobiny wilgoci. Ruszyłam w stronę małego wodospadu i śmiało przeszłam pod nim na drugą stronę Bramy.

Pierwszymi rzeczami jakie ujrzałam był uśmiech Mepo i pytające spojrzenia moich przyjaciółek.

Dalej była tylko piękna, zielona i rozległa dolina, a w niej malutka osada pełna małych okrągłych domków, chat i zagród. Mepo poprowadziła nas przez polanę ku osadzie.

Driada spokojnie przeprowadziła nas przez osadę. Śledziły nas zza domów i drzew jasne migdałowe oczy. Bałam się w nie spojrzeć. Domyślałam się do kogo mogą należeć.

Szłyśmy dalej. Mepo zachęcała nas uśmiechem, a my rozglądałyśmy się niespokojnie.

Nagle spomiędzy drzew i budynków wyłoniły się już nie tylko oczy ale i twarze. Piękne i gładkie. Smukłe sylwetki okryte zielonymi tunikami i obcisłymi spodniami w kolorze ziemi. Włosy tych postaci były mlecznobiałe, zaplecione w długie warkocze lub związane rzemykiem. Patrzyły na nas z zaciekawieniem ale i z wyższością godną tylko elfom.

— Tak to elfy — szepnęła do nas Mepo, potwierdzając moje domysły.

— Aaaaach! — westchnęła Wioletta, wpatrując się w driadę z otwartymi ustami.

— Zamknij buzię — poprosiła ją Amelia — głupio wyglądasz, a elfy patrzą — dodała chichocząc.

Wioletta zamknęła usta, zawstydzona i ruszyłyśmy dalej, odprowadzane spojrzeniami elfów.

Przed nami wyrosła wysoka i okrągła chata, która wyglądała jak wieża oderwana od małego zamku. Przed chatą płonęło ognisko. Płomienie były błękitne.

Przed tą dziwną chatą ktoś na nas czekał. Miał około dwóch metrów wysokości. Jego nogi zakończone były czymś w rodzaju kopyt. Uda były umięśnione, podobnie jak jego nagi tors i ramiona. Na biodrach miał tylko przepaskę, a na niej przy pasku skórzany worek.

Istota ta miała płaski nos i żółte kozie oczy, mięsiste usta i długą brodę przeplatana koralikami. Uszy również przypominały koźle, a całą jego sylwetkę wieńczyły rozłożyste i łukowate rogi…

— To jest faun! — tym razem to głos Amelii drżał z emocji.

Faun podszedł do nas i przemówił do Mepo:

— Witaj Mepo, moja droga! Cóż za gości do mnie przyprowadziłaś?

— Witaj Afunie — odparła Mepo z uśmiechem — Przyprowadziłam ci kogoś, na kogo czekasz od dawna! — dodała i spojrzała na nas — Dziewczęta, to jest Afun. Afunie oto Sara, Amelia i Wioletta. Potomkinie Założycielek!

— Wiedziałem! — zawołał Afun — Wiedziałem Ze ten dzień nadejdzie! Witajcie w Osadzie, moje drogie!

Skłoniłyśmy się lekko i wymamrotałyśmy przywitanie. Miałam wrażenie że mój mózg paruje, broniąc się przed tym czego doświadczały moje oczy i serce.

Tymczasem faun przyglądał się z wielkim zainteresowaniem naszym medalionom.

— Więc, czym mogę służyć potomkiniom wielkich Założycielek? — zapytał Afun.

— Szukamy mapy — szepnęła Amelia.

Afun spojrzał na nią z zainteresowaniem.

— Powtórz proszę. Tylko odrobinę głośniej. Nie musicie się mnie obawiać. Czego szukacie?

Amelia spojrzała niepewnie na nogi fauna. W końcu wyprostowała ramiona i patrząc mu w oczy, powiedziała dźwięcznym głosem:

— Szukamy mapy, która zaprowadzi nas do Wieży Trzech.

Afun uśmiechnął się ciepło, w każdym razie ja odebrałam ten grymas na jego twarzy jako uśmiech.

— Postawiłaś przede mną bardzo trudne zadanie, Amelio — rzekł — o ukrycia mapy zostało użyte bardzo potężne zaklęcie.

— Więc nigdy jej nie odnajdziemy — zawołała zrezygnowana Wioletta.

— Nie trać nadziei moja droga — pocieszył ją Afun — Mepo, co wiesz o tej mapie?

Driada obdarzyła nas promiennym uśmiechem i rzekła:

— Mapę do Wieży Trzech będzie mogła odnaleźć tylko krew z krwi Założycielek.

— Tak — rzekł w zamyśleniu Afun — Czyli wy, moje drogie. A ja pomogę wam, jak tylko mogę, znaleźć jakiś trop. Usiądźmy przy ognisku.

Afun podszedł do płonącego ogniska, a ja zastanawiając się dlaczego to robię, ruszyłam za nim. Za mną podążały Amelia, Wioletta i Mepo.

Kucnęłyśmy na trawie, podczas gdy Afun przykląkł na jedno kolano przy ognisku. Wydobył z woreczka przy pasie garść jakiegoś proszku.

— Może Ogień da nam jakieś wskazówki — rzekł sypiąc proszkiem w płomienie, które wystrzeliły do góry i przybrały dziwne kształty.

— Hmmm… — mruczał faun — Tak… to było do przewidzenia.

Siedziałyśmy cicho wpatrzone w błękitne płomienie, gdy w końcu Afun podniósł swój wzrok na nas.

— Ogień mówi: To czego szukacie tak daleko, czeka bardzo blisko. Objawi się wam za kilka dni.

— Mapa? — zawołała Wioletta.

— Być może to właśnie wasza mapa — rzekł Afun — lub coś równie cennego…

— Dziękuję ci Afunie — szepnęłam.

— Nie dziękuj kapłanko.

— Nie jestem… kapłanką — odparłam, speszona.

— Selena nią była — uśmiechnął się faun — a Ofiara złożona z jej krwi pozostawiła ślad w waszym świecie…

— Ofiara?! — spytałyśmy we trzy.

— Nigdy nie byłyście na Spalonym Wzgórzu? — zapytał faun.

— Nie — odparła Wioletta.

— To jest to wzgórze z ruinami… — zamyśliła się Amelia.

Mnie zaś interesowało coś innego.

— Jaki to ślad? — zapytałam.

— Drzewo — odparł Afun — lub krzewy.

— Zwykłe drzewo? — zdziwiłam się.

— Zwykłe? Nie! Wyrosło z ziemi splamionej krwią wielkich i potężnych czarownic. To co tam rośnie jest całkowicie niezwykłe! — zawołał Afun.

— W jakim sensie? — wtrąciła się Amelia.

— Z tych gałęzi można tworzyć różdżki.

— Jakoś sobie tego nie wyobrażam — mruknęła Wioletta — Ucinam gałązkę… i co?

— Nic — rzekł twardo Afun — Różdżkę musi wykonać Mistrz Różdżkarstwa. Ale wy jeszcze nie znacie swojej mocy, a w takiej sytuacji różdżki mogłyby wyrządzić wam krzywdę.

— Czyli najpierw nauka — powiedziała Amelia.

— O matko! I to poza zajęciami lekcyjnymi w szkole! — jęknęła Wioletta.

— Tak — rzekł Afun — Myślę że powinnyście już wracać. Ale odwiedźcie mnie jeszcze, gdy będziecie w potrzebie.

Tak więc podziękowałyśmy Afunowi i pożegnałyśmy się z nim, a Mepo poprowadziła nas z powrotem do bramy, która w Osadzie wyglądała identycznie jak ta w naszym świecie.

Gdy przeszłyśmy na drugą stronę Taurena nie było w pobliżu.

— Zawiedziona? — spytała Wioletta z uśmiechem.

— Co? — spytałam zdezorientowana.

— Wypatrujesz oczy za tym centaurem. Przecież widzę.

— Och, to… Nie, po prostu uważam że jest bardzo mądry — odparłam z uśmiechem.

— Centaury odznaczają się wielką inteligencją i mają dar czytania przyszłości z gwiazd — zauważyła Mepo — Więc jeśli Tauren coś ci powiedział Saro, to na pewno było to coś mądrego i na pewno nie kłamał.

Wioletta ze zdziwienia otworzyła usta.

— Najlepsze zawsze mnie omija. A mogłam przejść ostatnia… jak zwykle pchałam się pierwsza — mruczała Wioletta.

Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłyśmy za Mepo, która zaprowadziła nas do Aro. Druid słuchał nas z uwagą, gdy opowiadałyśmy mu wszystko co usłyszałyśmy od Afuna.

— Och! Już tak późno! — krzyknęła nagle Amelia, zerkając na wyświetlacz telefonu — Muszę lecieć… Artur…

— Znowu?! — zawołała Wioletta.

— Przestań! — syknęłam na nią.

— Ale jak będą się widywać codziennie, to ona mu się znudzi — szepnęła Wioletta, żeby Amelia nas nie usłyszała.

— Nie sądzę — odparłam, również szeptem — Wygląda na to że Artur zakochał się po uszy.

— Co tam szepczecie? — zaciekawiła się Amelia.

— Nic, nic…

— To ja już pójdę. Do zobaczenia jutro. Pa! — pożegnała mnie i Wiolettę i pobiegła w stronę domu.

— Po prostu się o nią martwię — rzekła Wioletta, gdy same też wracałyśmy do domów — Najpierw jej rodzice… afera z magią. Gdyby on ją zranił… — szepnęła.

— Rozumiem. Ale odkąd spotyka się z Arturem jest jej lżej. Już nie jest taka zamknięta w sobie — zauważyłam.

— Mam nadzieję że się nie mylisz, Saro. Że on ją kocha — powiedziała Wioletta — A co z tobą i Taurenem? Dodała z uśmiechem.

Gdyby nie uskoczyła, to na pewno kopnęła bym ją tak mocno, że wylądowała by w rowie.


***********


Była słoneczna niedziela, ale oznaki jesieni były widoczne gołym okiem. Żółte i brązowiejące liście wirowały w lekkim wietrze.

Drugim przypomnieniem o jesieni był Bal Jesienny, Który miał się odbyć już w przyszła sobotę.

Siedziałam z Amelia i Wiolettą między rozległymi korzeniami Aro. Wspominałyśmy wczorajszą wizytę u Leśnego Ludu i zachwycałyśmy się magią Afuna.

Z tego co nam powiedział, wynikało że miałyśmy czekać na znak. Bo to czego szukamy, samo nam się nam objawi.

Myślami błądziłam gdzieś w pobliżu Leśnej Bramy, gdy Wioletta głośno zaczerpnęła powietrza.

— Ludomirski! Mapa! — wykrzyknęła.

— Co takiego?! — syknęła Amelia.

— Sara mówiła że na balu będzie pokaz eksponatów, rzekomo należących do Założycielek! Tam może być Mapa!

— Że niby Wiktor? — zapytałam.

— Wiem że Wiktor jest przystojny i w ogóle — żachnęła się Wioletta — Ale chodzi mi o jego dziadka, hrabiego Ludomirskiego. On organizuje Bal Jesienny.

— Myślisz że wśród eksponatów jest nasza Mapa? — zapytała ją Amelia.

— To chyba nasze babcie by o tym wiedziały, nie sądzisz? — zauważyłam.

— Naszym babciom Mapa nigdy nie była potrzebna. Nawet nie musiały używać swojej mocy do obrony przed kimkolwiek — pisnęła Wioletta.

— Masz rację — przyznałam.

— Jak ją znajdziemy wśród eksponatów? — spytała Amelia.

— Mapa może być Mapą tylko dla nas! — zawołała Wioletta.

— Nie rozumiem — mruknęła Amelia.

Ja za to rozumiałam co Wioletta ma na myśli.

— Nie pamiętasz co mówił Afun? — rzekłam — To czego szukamy, samo nam się objawi. Mapa może być widoczna tylko dla nas. Dla pozostałych będzie zwykłym kawałkiem pergaminu,

— Tak właśnie uważam — przytaknęła Wioletta.

— Już rozumiem! — zawołała Amelia — Tylko jak ją stamtąd wynieść?

— No właśnie, z tym będziecie miały mały problem — wtrącił się Aro.

Rozdział piąty

Bal Jesienny

— Wyglądasz olśniewająco, kochanie! — zawołała do mnie babcia, gdy stanęłam na szczycie schodów.

Oczywiście miałam na sobie szmaragdowo-zieloną kreację, którą dostałam od niej. Włosy pozostawiłam rozpuszczone i wplotłam w nie ozdobne zielone piórka. Medalion spoczywał na moich piersiach, osłonięty gorsetem sukni. Udało mi się nawet umalować oczy, chociaż byłam pewna że Wioletta zrobiła by to lepiej.

Suknia idealnie przylegała do mojego ciała, podkreślając moją sylwetkę. Małe rozcięcie u dołu sprawiało że prawie całkowicie przysłaniała mi stopy, ukryte w butach na stanowczo za wysokim obcasie.

Pomyślałam że jeśli się gdzieś nie potknę i nie skręcę sobie karku, to będę miaławielkie szczęście.


*


Podziwiałam Zamek hrabiego Ludomirskiego, gdy podjechał samochód z którego wysiadła Amelia w towarzystwie swojej babci.

Miała na sobie zwiewną błękitną suknię, z którą współgrał jej cień do powiek.

— Cześć — bąknęłam.

— Hej — przywitała mnie — Wioletty jeszcze nie ma?

— Nigdzie jej nie widziałam — odparłam — A stoję tu dosyć długo i podziwiam Zamek.

Amelia omiotła wzrokiem całą budowlę.

— Piękny — zauważyła.

— Przede wszystkim wielki — powiedziałam, spoglądając na dwie strzeliste wieże strzegące wejścia do zamku, u szczycie marmurowych schodów.

— Wiesz, trochę się stresowałam — przyznała Amelia — Ale muszę przyznać że, wcale nie czuję się głupio w tej sukni.

— Wyglądasz zabójczo! — uśmiechnęłam się.

W tej chwili podjechało kolejne auto i wysiedli z niego państwo Krukowscy, babcia Wioletty i ona sama.

— Nie — szepnęła Amelia — My wyglądamy co najwyżej świetnie. To ona wygląda zabójczo!

Wioletta miała na sobie bladoróżową sukienkę przed kolana z doczepionym trenem u dołu pleców. Jej włosy były wyprostowane i unosiły się delikatnie, gdy pewnie stawiała kroki w obcasach o wiele wyższych od moich.

Z uśmiechem ruszyła w naszą stronę. Jej rodzina kroczyła za nią niczym straż.

— Hej! — zawołała do nas, zarumieniona.

— Cześć! — zawołałyśmy z Amelią.

— Gotowe na Wielkie Poszukiwanie? — spytała Wioletta, gdy zostałyśmy same.

— No, powiedzmy — mruknęła Amelia.

Ruszyłyśmy z całymi rodzinami po schodach prowadzących do wrót zamku. Tam czekał na nas hrabia Olaf Ludomirski. Ubrany w pełen przepychu garnitur, uśmiechał się ciepło spod ogromnych wąsów, ręce wsparł na pięknie rzeźbionej lasce.

Przywitałyśmy się grzecznie z gospodarzem Zamku, a nasze babcie wymieniły z nim przyjacielskie uściski.

— Wasze wnuczki wyglądają czarująco! — zachwycał się hrabia.

Moje ciotki wymieniły ponure spojrzenia. Jak dotąd nikt ni zwrócił uwagi na ich przesadnie bufiaste kreacje, pełne koronek i falbanek.

— Ach Olafie! Nie ma w tym nic dziwnego, skoro są naszymi wnuczkami — zaśmiała się babcia, puszczając mi oko.

— Tak piękne damy muszą mieć towarzystwo, zwłaszcza że są gośćmi honorowymi — rzekł hrabia.

— Proszę? — wykrztusiłam.

— Chyba nie myślałaś moja droga, że ten piękny wieczór spędzisz samotnie, snując się po zamkowych korytarzach?

Taką właśnie miałam nadzieję, pomyślałam.

— Mój wnuk dotrzyma ci towarzystwa — rzekł hrabia, a ja poczułam jak na moje policzki wpełza rumieniec.

Kątem oka ujrzałam jak Wioletta i Amelia teatralnie wznoszą oczy ku niebu, gdy hrabia uśmiechnął się na widok mojej reakcji. Lecz po chwili rzekł do moich przyjaciółek:

— Proszę się nie martwic. Przyjaciele mojego wnuka ochoczo zgodzili się służyć wam swoim ramieniem.

Z satysfakcją patrzyłam jak złośliwe uśmieszki znikają z ich twarzy.


*


Wiktor poprowadził mnie do Wielkiej Sali, gdzie były już tłumy ludzi. Najbardziej nie podobało mi się to, że zostałam rozdzielona z Wiolettą i Amelią.

Hrabia Olaf nieświadomie popsuł nasze plany poszukiwawcze.

Wiktor przerwał moje rozmyślania, zadając pytanie, którego obawiałam się od samego początku.

— Może chciałabyś zatańczyć?

W tle rozmów i brzęku kieliszków usłyszałam muzykę. Nie taką jakiej słucham na moim i-podzie, ale jednak rytmiczną i łatwo wpadającą w ucho. Mimo to byłam zmuszona odmówić.

— A wyobrażasz sobie że dam radę z taaaakimi obcasami? — mruknęłam, odsłaniając moje buty ukryte pod suknią.

— Raczej nie — uśmiechnął się.

— Ja też. Więc wolę nie ryzykować — wyszczerzyłam się do niego.

— Tak naprawdę to dziadek zmusił mnie do tego, żebym poprosił cię do tańca — przyznał — Ale skoro mi odmawiasz to nie moja wina. I to ty będziesz się przed nim tłumaczyć — znów błysnął uśmiechem.

— Nie ma sprawy.

— To może chciałabyś się czegoś napić?

— O, tak! Przez ten stres strasznie zaschło mi w gardle — jęknęłam.

— Nie masz się czym stresować. Wyglądasz zabójczo! Nigdzie się stąd nie ruszaj, bo dziadek obedrze mnie ze skóry. Ja idę po picie.

— Nie mam zamiaru zostawać sama! — zawołałam za nim. Niezdarnie podciągając suknię, żeby nie zaplątała się w obcasy, i ruszyłam za Wiktorem — Idę z tobą.

— Tak będzie wygodniej — powiedział oferując mi swoje ramie.

Poddałam się i pozwoliłam mu wziąć się pod rękę. Ruszyliśmy stronę stołów z przekąskami i napojami, odprowadzani spojrzeniami innych gości. Zwłaszcza były to spojrzenia chłopców i młodych mężczyzn. Zarumieniłam się gdy uświadomiłam sobie że patrzą na MNIE!

Przecież nie ma we mnie nic wyjątkowego. Ot przeciętna ruda szesnastolatka. „Wyglądasz zabójczo!” Tak powiedział Wiktor. Czyżbym w jego oczach nie była wcale taka przeciętna? Dosyć! Powiedziałam sobie. Zbyt często myślę o Wiktorze Ludomirskim. Zwłaszcza teraz, gdy tak seksownie wygląda w wąskich spodniach z kantem i koszuli opinającej się delikatnie na jego piersi…

— Szampan? — spytał Wiktor.

Staliśmy przed stołem, na którym królowała piramida kieliszków wypełnionych wesoło musującym szampanem.

— Cokolwiek — wyjąkałam.

Wiktor podał mi kieliszek z szampanem. Upiłam łyk, mało się nim nie krztusząc widząc jego natarczywe spojrzenie.

— Co? — zapytałam wprost.

— Jesteś jakaś spięta — zauważył.

— Skądże…

— Ale wiem co ci dobrze zrobi — rzekł, i po raz kolejny tego wieczoru, zaoferował mi swoje ramię — Chodź, pokażę ci coś. Na pewno ci się spodoba.

Wyszliśmy na zewnątrz, na olbrzymi taras a z niego przeszliśmy do ogrodu. Rozejrzałam się i poczułam jak zaczyna brakować mi tchu.

Przede mną rozpościerał się labirynt żywopłotów i ozdobnych krzewów. W oddali pluskała fontanna otoczona rabatami kwiatów o przeróżnym kształcie i kolorze.

Wiktor poprowadził mnie pomiędzy krzewami, sięgającymi nam do kolan, wprost do fontanny. Rzeźba na cokole pośrodku fontanny przedstawiała kobietę wspartą na mieczu. Wokół kobiety tryskały strumienie wody. Wiedziałam kogo przedstawia rzeźba.

— To Selena Potężna — rzekł Wiktor, wskazując mi kamienną ławkę, na której przysiadłam, wpatrując się w posąg — Twoja przodkini– dodał.

— Wiem — odpowiedziałam — Ale nigdy nie widziałam jej z mieczem.

— A jak mogłabyś ją zobaczyć? Przecież ona nie żyje od bardzo dawna. Ta fontanna jako jedyna przedstawia ją z tym przedmiotem — powiedział zdziwiony Wiktor — Przynajmniej tak mi mówił dziadek.

Już miałam mu opowiedzieć o moich snach, ale w porę ugryzłam się w język.

— No tak, masz rację — powiedziałam, upijając kolejny łyk szampana.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.

— Miałeś rację — odezwałam się.

— W czym? — spytał Wiktor, patrząc mi w oczy.

— Powiedziałeś że pokażesz mi coś, co na pewno mi się spodoba. Miałeś rację. Bardzo mi się podoba. Dziękuję.

W odpowiedzi krótko skinął głową i posłał mi zabójczy uśmiech. Uśmiech, który zniknął w okamgnieniu gdy ujrzał mój medalion.

— Coś nie tak? — spytałam szeptem.

Podniósł na mnie wzrok. Jego spojrzenie było smutne.

— Skądże — rzekł jednak.

Przez jakiś czas znowu się nie odzywał, a ja podziwiałam fontannę.

— A jak to jest z tobą, Amelią i Wiolettą? — zapytał nagle Wiktor — Jesteście takie jak one?

— Jak kto? — zdziwiłam się.

— Wasze przodkinie.

— Nadal nie rozumiem — posłałam mu głupkowaty uśmiech.

— Nie udawaj! — żachnął się — Chyba wiesz co mówi legenda?

— Nooo… tak. I co w związku z tym?

— Mówi że Założycielki były czarownicami. Takimi dobrymi. Co prawda, dziadek mówi że to tylko bajka, ale ja…

— I myślisz że jestem… czarownicą? — wpadłam mu w słowo — To chyba trochę niedorzeczne, nie uważasz? — zaśmiałam się sztucznie.

— Chyba masz rację — mruknął zawstydzony.

Między nami znowu nastała cisza, która narastała z każdą minutą. W końcu zdecydowałam się ją przerwać.

— Może pokażesz mi jeszcze jakieś inne ciekawe miejsca w zamku?

Wiktor otrząsnął się z zamyślenia na dźwięk mojego głosu.

— Może chciałabyś zobaczyć… — urwał nagle.

— Tak? — zachęciłam go.

— Sala Pamięci. Pokażę ci Salę Pamięci — rzekł, wstając i przywołując mnie gestem.

Gdy znaleźliśmy się znowu na tarasie, zauważyłam że ktoś tam stoi i bacznie się nam przygląda.

Była to niesamowicie piękna kobieta o porcelanowej cerze i czarnych jak noc włosach w które wplotła złote elementy, tworzyły one coś na rodzaj korony, na czubku jej głowy. Krwistoczerwona suknia opinała się na jej smukłej sylwetce. Kreacji dopełniały złote kolczyki w uszach i łańcuszek ginący za dekoltem sukni. Spojrzenie jej stalowoszarych oczu napawało mnie dziwnym strachem. A Wiktor to zauważył.

— Coś nie tak? — zmartwił się. Byliśmy już w Wielkiej Sali, wśród tłumu gości.

— Kim jest ta kobieta? — spytałam, wskazując mu ją dyskretnie.

— To hrabina Ksandra Żmijewska — oznajmił Wiktor — Osobiście uważam że nie jest żadną „hrabiną”, tylko życzy sobie żeby ją tak tytułować — dodał konspiracyjnym szeptem.

Spojrzałam jeszcze raz na „hrabinę”. Nasze oczy znowu się spotkały, a mym ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz.

— Saro? — zatroskał się Wiktor.

— Mam wrażenie — nie wiedziałam jak mu to powiedzieć, jak ubrać w słowa moje uczucia — Spojrzenie tej kobiety napawa mnie dziwnym strachem…

— Nie zwracaj na nią uwagi — pocieszył mnie Wiktor — Hrabina, że tak powiem, jest co najmniej dziwna. Mieszka w Dolinie Jezior odkąd pamiętam. I wcale się nie zmienia. Wciąż wygląda tak samo, wciąż piękna. Jednakże bardzo rzadko można ją spotkać w miasteczku. Mieszka na uboczu. Samotnie w wielkim zamku. Czy to nie dziwne?

— Istotnie — zamyśliłam się — Bardzo dziwne.

— Zapomnij o niej, proszę — rzekł Wiktor — I pozwól że pokażę ci Salę Pamięci.

Skinęłam głową. Wiktor odstawił nasze puste kieliszki po szampanie i po raz kolejny tego wieczoru opuściliśmy Wielką Sale, pełną gości.


Wiktor otworzył przede mną drzwi do Sali Pamięci i przepuścił mnie przodem. Nie było tu nikogo oprócz nas i szklanych gablot, pełnych przedziwnych starych rzeczy.

Rozejrzałam się szybko dookoła, kiedy Wiktor zamykał drzwi. W gablotach znajdowały się stare gliniane garnki, srebrne noże w kształcie księżyca, zwoje pergaminu a nawet całe księgi.

Wiktor bez słowa poprowadził mnie w głąb sali, wskazując co ciekawsze eksponaty i opowiadając mi o nich wszystko co wiedział.

— To prawdopodobnie były noże do zbierania ziół — rzekł mój przewodnik, wskazując na przedziwne sztylety z ostrzem w kształcie sierpa księżyca — zapewne ich kształt ma związek z samym księżycem…

Już go nie słuchałam. Moją uwagę przykuła wielka gablota w rogu sali. Czułam jak mnie przywołuje, pulsując zielonym światłem.

— … Bardzo prawdopodobne że terminy zbierania niektórych ziół wiązały się z fazami księżyca…

— Co tam tak świeci? — pytałam szeptem Wiktora, przerywając jego wywód na temat ziół i faz księżyca.

— Nie musisz szeptać — odszepnął żartobliwie — Gdzie świeci? — zapytał już normalnym tonem.

— Tam — wskazałam mu gablotę palcem.

— Saro, czy ty na pewno dobrze się czujesz? — spytał Wiktor, chwytając mnie za rękę. Gdy to zrobił, blask w gablocie zgasł. To był znak, wiedziałam to.

Spojrzałam Wiktorowi w oczy i ujrzałam w nich strach i niepewność. Na pewno nie bał się o moje zdrowie. On zaczynał bać się mnie samej i tego że mam w sobie coś ze swojej przodkini.

— Właściwie to nie czuję się najlepiej — skłamałam — Potrzebne mi Amelia i Wioletta — mój głos brzmiał niespodziewanie pewnie.

— Rozumiem — rzekł krótko.

— Czy mógłbyś…? Astma. Wioletta ma w torebce mój inhalator — kolejne kłamstwa gładko wyślizgiwały się z moich ust.

— Oczywiście — i nie mówiąc nic więcej, opuścił Salę Pamięci, zostawiając mnie samą z poczuciem winy.

Nie chciałam go okłamywać, ale czułam że muszę. Czułam że nikt nie może znać prawdy. A widziałam już przerażenie w spojrzeniu Wiktora. Nie chciałam żeby się mnie bał. Chciałam żeby… No właśnie, żeby co? Mimo że nie był mój, to bałam się go stracić. Nie chciałam żeby się ode mnie odwrócił.

Odgoniwszy od siebie ponure myśli, powędrowałam do gabloty, która znowu pulsowała zielonym światłem. Zamrugałam gwałtownie. W gablocie było tylko kilka przedmiotów. Wśród nich znajdowała się zrolowana, postrzępiona i pożółkła kartka pergaminu. Obok niej w równym rzędzie kilka oprawionych w skórę tomów.

To jeden z tomów i rolka pergaminu wydzielały ten blask. Gapiłam się na te przedmioty ze świadomością że właśnie znalazłam mapę.

I chyba coś jeszcze. Ale wewnętrzny głos mówił mi że to coś jest przeznaczone tylko dla mnie.

— Uwaga! — szepnął mi ktoś do ucha — Te przedmioty mogą być niebezpieczne. Podobno należały do czarownic.

Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz z piękną czarnowłosą kobietą, której spojrzenie napawało mnie strachem.

— Nie słyszałam jak pani wchodziła — starałam się żeby mój głos nie był głosem przerażonej nastolatki.

— Och, skarbie! — uśmiechnęła się „hrabina” Ksandra Żmijewska — nie chciałam cie przestraszyć.

— Nie boję się — mruknęłam.

— Twoja odwaga może graniczyć z głupotą — wyczułam w jej głosie nutkę groźby.

Uśmiechnęła się tajemniczo i nic więcej nie mówiąc, ruszyła w stronę drzwi.

— Chciałam cie tylko ostrzec — rzuciła hrabina, wychodząc. Jej suknia zamiotła posadzkę, gdy odwróciła się by znowu spojrzeć mi w oczy — Lepiej żebyś była ostrożna, jeśli chcesz bawić się magią.


Nadal próbowałam opanować drżenie rąk, gdy do Sali Pamięci wpadły Amelia i Wioletta a za nimi Wiktor jego dziadek i nasze babcie.

Wioletta podbiegła do mnie i ujęła moje drżące dłonie. Amelia położyła mi delikatnie rękę na ramieniu. Obie bez słowa stanęły u mego boku i wpatrywały się w gablotę.

— Nie ma potrzeby robić takiego zmieszania. To tylko… astma — wyjąkałam, spoglądając ukradkiem na Wiktora i jego dziadka.

Hrabia Ludomirski zauważył moje przelęknione spojrzenie. Skinął tylko głową i powiedział do swojego wnuka:

— Chodźmy Wiktorze. Sara ma rację — uśmiechnął się do mnie — Wracajmy do gości a przyjaciółki zajmą się chorą.

Gdy hrabia i Wiktor wyszli, co prawda ten drugi zrobił to bardzo niechętnie, to Wioletta naskoczyła na mnie:

— Inhalator?! Odkąd to masz astmę?

— Musiałam coś wymyślić. Wiktor i tak jest bardzo podejrzliwy. Wypytywał mnie cały wieczór! — odparłam rozzłoszczona.

— Spokojnie dziewczęta — uspokoiła nas babcia Amelii, Adela.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 55.13
drukowana A5
za 73.86