E-book
2.94
Kronika nieformalna

Bezpłatny fragment - Kronika nieformalna


Objętość:
99 str.
ISBN:
978-83-8104-043-3

W hołdzie moim rodzicom.


W podzięce mojej żonie Annie i synom Dominikowi i Filipowi, bez których kronika 
nie miałaby racji bytu.

I

Najprawdziwsza opowieść o wyprawie Kapitana Milo

Wszyscy w porcie się zebrali

na przystani tam gdzie okręt

się kołysał pod żaglami

wystrzelono raz z armaty

grały trąby i fanfary

to Kapitan Milo płynął

na wyprawę z piratami

w świat daleki i nieznany

kompas na nic i busola

wystarczyła stara mapa

na niej wyznaczona droga

i płynęli przez rok cały

między fale i bałwany

dziwne dziwa napotkali

latające wieloryby

tarantule głębinowe

mewy śmieszki i delfiny

węże morskie i pingwiny

waniliowe kry lodowe

w dzień ich słońce przypiekało

a nocami w świetle meduz

stado syren im śpiewało

tak to trwało trwało trwało…

poprzez sztormy wichry fale

odpływali coraz dalej…

kiedy wiarę już tracili

kiedy już zawracać mieli

w dali wyspę zobaczyli

otoczoną złotą plażą

wyspę piękną i nieznaną

gdy do brzegu jej przybili

spakowali swe narzędzia

i na plażę zeskoczyli

rozejrzeli się dokoła…

— nigdzie nie ma żadnej ścieżki

co robimy Kapitanie? —

głośno któryś z nich zawołał

Milo rozwinąwszy mapę

wyjął sekstans i busolę

coś pomnożył coś podzielił

w zamyśleniu potarł czoło

i odczytał w końcu drogę

powinniśmy iść — powiedział —

tam gdzie rośnie tajemnicze

słynne drzewo inkaustowe

po tym je poznamy że jest

wielkie i że rosną na nim

wieczne pióra kolorowe

jak powiedział tak zrobili

lecz choć cel wyprawy znali

nie od razu tam dotarli

pokąsani przez komary

poparzeni pokrzywami

przedzierali się przez chaszcze

i ostępy niezbadane

dzikie liany ich dusiły

kłuły osty i kaktusy

oblepiały pajęczyny…

nieraz pomylili drogę

i z powrotem iść musieli

lecz choć zeszło im ciut dłużej

cel szczęśliwie osiągnęli

najpierw wiecznych piór narwali

co dojrzalsze wybierając

naciągnięte atramentem

o stalówkach pozłacanych

platynowych albo złotych

a gdy z tym się uporali

innej jęli się roboty

pochwycili za łopaty

i zaczęli kopać w miejscu

wyznaczonym według mapy

trochę przy tym się zmęczyli

ale w końcu wykopali

wielką ciężką starą skrzynię

z damasceńskiej słynnej stali

zaraz ją otworzyć chcieli

żeby sprawdzić co jest w środku

wszystkich kluczy próbowali

śrubokrętów drutów młotków

scyzoryków i wytrychów

i prosili… i głaskali…

lecz otworzyć nie zdołali

wtedy wstał Kapitan Milo

dłoń z kieszeni wolno wyjął

w dłoni trzymał mały kluczyk

(co go odziedziczył w spadku

razem z mapą i wierszami

po niedawno zmarłym dziadku)

wsadził klucz do dziurki w zamku

nacisnął… lekko obrócił

coś tam cicho zazgrzytało

wieko z trzaskiem odskoczyło

skarby w skrzyni odsłoniło

złoto srebro i klejnoty

kosztowności i dolary

lody w proszku baloniki

soki pyszne ze słomkami

samochody nakręcane

parowozy rozkładane

meble ze słoniowej kości

oraz inne przeróżności…

nie marnując czasu ciężką

skrzynię zawlekli na okręt

pióra w pęczki powiązali

złoty piasek z plaży

w kufry worki skrzynie nesesery

i skarpetki nasypali

wyruszyli w rejs powrotny

znów płynęli przez dni wiele

aż port stary zobaczyli

gdzie czekali przyjaciele

Milo wszystkim się ukłonił

w pięknym geście powitania

potem wieko skrzyni podniósł

przewspaniały skarb pokazał

sznur korali szmaragdowych

dał swej ukochanej Mamie

złoty brelok z brylantami

dał ukochanemu Tacie

nie zapomniał też o żadnym

(a ponoć ich wielu było)

młodszym czy też starszym Bracie

resztę skarbów sprawiedliwie

wszystkim piraci rozdali

każdy dostał wieczne pióro

łopatami złoty piasek

do kieszeni im sypali

każdy poczuł się szczęśliwy

beczkę rumu wytoczyli

rozpalili wielkie grille

jedli pili i tańczyli

wesoło śpiewali — Wiwat

niech nam żyje Milo pirat

nasz kapitan ukochany!

Londyn, 18—24 maja 2011 r.

Krótka historia z dygresjami

W pięknym domu na kasztanie

młodzi państwo Sikorowie

urządzili swe mieszkanie

nowe meble ustawili

dla komfortu i wygody

puchem łoże wymościli

wszystko pięknie wysprzątali

on ją kochał ona jego

nie ma zatem nic dziwnego

że się jajek doczekali

dbała o nie Sikorowa

czułe słówka im ćwierkała

własnym puchem otulała


podczas kiedy pan Sikora

przez dzień cały w pocie czoła

na dobrobyt ich pracował

żona domu doglądała

przede wszystkim zaś jajeczka

nudząc się wysiadywała

z rzadka tylko dla higieny

i by skrzydła rozprostować

wyfruwała na spacery

raz gdy w domu jej nie było

sójka jedno jajko skradła

(jajecznicę z apetytem

na śniadanie sobie zjadła)




tak czas wolno sobie płynął

aż któregoś dnia nareszcie

stado młodych sikoreczek

z piskiem z jajek się wykluło

a że były bardzo głodne

trudno je nakarmić było

więc musieli Sikorowie

już od świtu do wieczora

na okrągło przez dzień cały

razem latać i przynosić

muszki i robaczki w dziobie

a tymczasem sprytna sójka

kiedy w domu ich nie było

raz porwała jedno młode

(bo lubiła na śniadanie

mięsne czasem spożyć danie)


a dzień za dniem wolno płynął


gdy pisklęta już urosły

w młode ptaszki przemieniły

nastał wreszcie dzień doniosły

by spróbować swojej siły

by nauczyć się latania

lecz nim z domu wyjść zdążyły

sójka się do środka wdarła

i ogromnym strasznym dziobem

rozdziobała wszystkie młode

jedno tylko się wyrwało

mocą strachu i rozpaczy

ale sił niewiele miało

siadło na najbliższą gałąź

słońcem nieco oślepione

po raz pierwszy zobaczyło

zieleń liści błękit nieba

łąkę kwiaty kolorowe

a po chwili już nie żyło

uderzone sójki dziobem

martwe ciało spadło w trawę

ścichł harmider trzepot skrzydeł

przeraźliwy krzyk rodziców

przeszedł w rozpaczliwy lament

by po chwili całkiem ścichnąć


popatrzyli Sikorowie

na dom który stał się grobem

na nieżywe dziecię w trawie

smutno głowy opuścili

i z sercami złamanymi

odfrunęli gdzieś w nieznane


gdzieśtamindziej w przyszłym roku

zamieszkają w jakimś domu

by wypełnić go miłością

z poświęceniem ofiarnością

wychowają piękne dzieci

kolorowe sikoreczki

Busko, 4—20 listopada 2012 r.

Co opowiedział nam Franek

Z licznych prasowych doniesień

wszystkim jest powszechnie znany

wielki badacz i podróżnik

pochodzący z Polski Franek

i choć każdy chyba czytał

któryś z jego reportaży

pasjonujące opisy

dziwnych spotkań i wydarzeń

to raczej nieliczni wiedzą

o jego wielkich odkryciach

jakimi na zawsze zmienił

obraz codziennego życia


kiedyś nikt już nie pamięta

kiedy z jednej z pierwszych wypraw

przywiózł Franek oprócz wrażeń

kilka złotonośnych ziaren

wyhodował z nich sadzonki

które w ogrodzie zasadził

pielęgnując je starannie

zadbał aby się nie wdała

niebezpieczna dla bogactwa

zwłaszcza inflacji zaraza

dodatkowo jeszcze oprócz

codziennego podlewania

zraszał i spryskiwał grządki

płynem oprocentowania

który kiedyś w wolnej chwili

według starych ksiąg wynalazł

i tak do niedawna jeszcze

niepozorne egzotyczne

małe krzewy ogrodowe

dzisiaj są to znane wszystkim

drzewa biznesowe które

ale tylko w dobrych rękach

rodzą złote samorodki

nawet dwukilogramowe

przechadzając się po wiejskiej

Franka rezydencji letniej

mieliśmy okazję z bliska

kilka takich drzew obejrzeć


pewnie też nie wszyscy wiedzą

pisząc listy własną ręką

że długopis albo pióro

to po części Franka dzieło


gdzieś na morzach południowych

wśród odmętów zagubiona

leży wyspa okresowa

która czasem się pojawia

by po kilku dniach znienacka

w mórz bezkresie znów się schować

wszyscy acz nieliczni którzy

choć raz na niej przebywali

twierdzą zgodnie jednym chórem

że na całym świecie i nie

tylko równie pięknej wyspy

nigdy w życiu nie spotkali

i że najpiękniejsze słowa

nie są odpowiednio piękne

by urodę wyspy oddać


stamtąd właśnie przywiózł Franek

oprócz artefaktów wielu

kilka młodych zdrowych pędów

atramentowego dębu

wszystkie starannie zapylił

pyłem ze skrzydeł motyli

i w efekcie wyhodował

mnóstwo dębu nowych odmian

a każda odmiana daje

w innym kolorze atrament

dzięki temu każdy może

pisać listy atramentem

w swoim wybranym kolorze

a i wieczne pióra które

na tym unikalnym drzewie

rosną jak zwykłe żołędzie

w każdej z jego nowych odmian

wyglądają jeszcze piękniej


w małym zimowym ogrodzie

w największym sekrecie Franek

pokazał nam jeden tylko

jak powiedział w całym świecie

niezwykły egzemplarz dębu

w niespotykanej odmianie

który produkować może

zależnie od pory roku

w różnych kolorach atrament

a i pióra które rodzi

też są wyjątkowe mają

twardy grafenowy korpus

i stalówki diamentowe


przy okazji opowiedział

nam Franek bardzo ciekawą

pouczającą historię

związaną z drzewa powstaniem

powracając z którejś bardzo

dalekiej wyprawy w pierwszej

chwili odniósł wrażenie iż

nie do swego domu trafił

zamiast pięknego ogrodu

miał przed sobą plątaninę

chaszczy przeogromną która

coraz bardziej się plątała

dosłownie z chwili na chwilę

przedarłszy się do garażu

z wielkim trudem i mozołem

uruchomił najpierw piłę

łańcuchową i rozpoczął

walkę z niezwykłym żywiołem

lecz się jednak okazało

że najszybsza nawet piła

nie jest dostatecznie szybka

i że chaszczy miast ubywać

to ich ciągle przybywało

ale w końcu kiedy użył

zimnej wodorowej fuzji

po zaciętej żmudnej pracy

udało mu się w ogrodzie

jaki taki ład wprowadzić

wtedy odgadł co się stało

otóż kilka mniej udanych

szczepów dębu zostawionych

na tyłach domu pod murem

dopadł wirus grafomanii

i groźniejsza chyba jeszcze

straszna zaraza cenzury

niezaszczepione rośliny

pod wpływem dwóch tak zajadłych

choróbsk całkiem zwyrodniały

z drzew się w chwasty przemieniły

zamiast wiecznych piór szlachetnych

pospolite długopisy

jednorazowe rodziły

które Franek skrzętnie zebrał

i w ogromny stos poskładał

a tak dużo tego było

że wystarczy ich dla wszystkich

chyba aż do końca świata


kontynuując rozmowę

w podróżnika gabinecie

mogliśmy podziwiać wiele

interesujących rzeczy

jakie przywiózł na pamiątkę

z różnych miejsc na całym świecie


widzieliśmy także jego

słynny podróżny scyzoryk

który oprócz ostrzy wielu

ma różnorodne przybory

i narzędzia wmontowane

jak choćby latarkę małą

z blaskiem silnym niesłychanie

ponoć niektórzy widzieli

jak morza czy też kratery

po ciemnej stronie księżyca

Franek w bezchmurną pogodę

przy jej pomocy oświetlił


przy miłej rozmowie szybko

czas upływał i nim ktoś się

spostrzegł przyszła w końcu chwila

kiedy się skończyło nasze

ekscytujące spotkanie

na sam koniec jeszcze w krótkich

słowach powiedział nam Franek

o kolejnej planowanej

na antypody wyprawie

i obiecał nam solennie

że kiedy powróci chętnie

ponownie się spotka z nami

opowie nowe przygody

i podzieli wrażeniami

a my wszystko opiszemy

co już dzisiaj przyrzekamy

Łódź, kwiecień — lipiec 2015 r.


Specjalne podziękowania Frankowi

Ballada o Dragosławie

Na początku niezbyt głośno

odzywało się „a może?”

potem coraz bardziej śmiało

„właściwie dlaczego by nie?”

aż nagle ni stąd ni zowąd

wszystko już było wiadomo

zamieszka z nami jakiś pies

jednomyślnie bez wahania

wybraliśmy dobermana

rasa była już wybrana

wzięliśmy się do szukania

sprawdzaliśmy w ogłoszeniach

i w kynologicznych kręgach

w okolicznych psich schroniskach

w końcu w akcie desperacji

poszliśmy na targowisko

wśród handlarzy na bazarach

tylko jeden oferował

trzy szczeniaki dobermana

z których ten najodważniejszy

kiedy tylko nas zobaczył

bez namysłu wybiegł z kojca

i wprost w nasze ręce wskoczył

jakby dobrym był znajomym

widać był nam przeznaczony

wróciliśmy z nim do domu

na skruszenie pierwszych lodów

dostał miskę pełną mleka

po niej drugą potem trzecią

wszystkie wypił w kilka sekund

tak był mlekiem napełniony

że przewracał się na boki

gdy myszkował po mieszkaniu

w kąty wszystkie zaglądając

a gdy poczuł się zmęczony

na posłaniu się położył

z ciekawością na nas patrząc

i po chwili smacznie zasnął


od małego nikogo się

nie bał ani też niczego

wszędzie jego wścibskiej mordki

oraz zębów było pełno

każdą próbę pogłaskania

czy jakiejś innej zabawy

traktował jak zaproszenie

do kolejnej awantury

i kwitował ugryzieniem

zafascynowani jego

zawziętością i odwagą

daliśmy mu imię Dragon


wszystkie nasze próby żeby

czegokolwiek go nauczyć

miały tylko taki skutek

że się szybko pomniejszały

zapasy wędlin w lodówce

został więc wysłany do psiej

szkoły na naukę manier

już po pierwszej lekcji

został z niej relegowany

z adnotacją że za młody

w taki sposób zwiedził wszystkie

dla psów okoliczne szkoły

ku naszemu osłupieniu

kiedy znów poszedł się uczyć

w wieku przez nauczycieli

do nauki zalecanym

znowu został wyrzucony

bo podobno był za stary

można śmiało więc powiedzieć

że był samowychowany

nie znał słów siad zostań waruj

ani też innych psich komend

kiedy chcieliśmy by usiadł

mówiliśmy usiądź sobie

kiedy szukaliśmy czegoś

to on szukał razem z nami

żeby coś rozszarpał w strzępy

to mówiliśmy mu zabij

żeby wiedział i pamiętał

że czegoś nie wolno robić

wsadzaliśmy go do kozy

gdzie katusze straszne cierpiał

żaląc się i lamentując

wszystkich bardzo to śmieszyło

lecz się zaraz zorientował

że im ciszej się sprawuje

tym nas prędzej to nudziło

a tym samym ukaranie

znacznie szybciej się kończyło

i ku naszemu strapieniu

kary zaczął odsiadywać

z rezygnacją lecz w milczeniu


gdy wychodził na spacery

od psiej całej społeczności

oczekiwał posłuszeństwa

lub co najmniej uległości

a tym wszystkim psiakom które

nie kwapiły się z szacunkiem

dawał szybko i skutecznie

odpowiednich manier lekcję

przez co zyskał w okolicy

niepochlebną dosyć sławę

kupiliśmy mu kaganiec

który zaraz jakoś zgubił

więc kupiliśmy mu drugi

ale nie był używany

bo kiedy go miał na sobie

to przewracał się i leżał

z podkulonymi łapami

jak wór smyczą przewiązany

utarły się więc zwyczaje

że gdy Dragon szedł na spacer

wszystkie pieski w okolicy

spiesznie do domów wracały

całe szczęście że powoli

zmieniały mu się poglądy

i choć rozrób nie unikał

coraz rzadziej był tym który

awantury rozpoczynał

zaczął doceniać głaskanie

coraz częściej chciał się bawić

doceniając taką zmianę

nazywaliśmy go Draguś


jako członek pełnoprawny

naszej rodziny był Draguś

niejednokrotnie bezkarny

bo ganiliśmy go tylko

wtedy gdy popełniał czyny

groźne dla nas lub dla niego

obdarzony niewątpliwie

był swobodą wyjątkową

której nadużywał często

choć miał własne legowisko

to próbował każde krzesło

każdy fotel czy kanapy

objąć w swoje posiadanie

był z nich przez nas konsekwentnie

niczym przedmiot usuwany

chociaż bronił się zaciekle

(każdy z nas był pokąsany)

z czasem kiedy trochę podrósł

trudno było już go unieść

więc po prostu był spychany

wtedy opanował sztuczkę

elastycznym być jak z gumy

jednocześnie w jakiś sposób

stawał się ogromnie ciężki

a tak skręcał się i zwijał

że gdy ktoś go chciał przesunąć

musiał sporo się namęczyć

dobrze chociaż że już wtedy

Draguś nas po rękach nie gryzł

w końcu żeby się nie męczyć

przestaliśmy się przejmować

tym że on już gdzieś tam leży

na kanapie czy fotelu

i gdy nie chciał nam ustąpić

kładliśmy się wprost na niego

co go szybko nauczyło

robić miejsce na nasz widok

nie mógł jednak się pogodzić

że ta sztuczka nie wychodzi

kiedy na nas jej próbował

i że nas to nie obchodzi

w którym miejscu się położył

czy to na kimś czy też obok


wkrótce potem jak zamieszkał

Draguś w domu razem z nami

pojawił się problem dla nas

całkiem nieprzewidywany

wszędzie w każdym zakamarku

widać było sierść Dragusia

trzeba było więc w mieszkaniu

częściej zmywać i odkurzać

w jakimś o psach podręczniku

przeczytaliśmy że można

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.