W hołdzie moim rodzicom.
W podzięce mojej żonie Annie i synom Dominikowi i Filipowi, bez których kronika
nie miałaby racji bytu.
I
Najprawdziwsza opowieść o wyprawie Kapitana Milo
Wszyscy w porcie się zebrali
na przystani tam gdzie okręt
się kołysał pod żaglami
wystrzelono raz z armaty
grały trąby i fanfary
to Kapitan Milo płynął
na wyprawę z piratami
w świat daleki i nieznany
kompas na nic i busola
wystarczyła stara mapa
na niej wyznaczona droga
i płynęli przez rok cały
między fale i bałwany
dziwne dziwa napotkali
latające wieloryby
tarantule głębinowe
mewy śmieszki i delfiny
węże morskie i pingwiny
waniliowe kry lodowe
w dzień ich słońce przypiekało
a nocami w świetle meduz
stado syren im śpiewało
tak to trwało trwało trwało…
poprzez sztormy wichry fale
odpływali coraz dalej…
kiedy wiarę już tracili
kiedy już zawracać mieli
w dali wyspę zobaczyli
otoczoną złotą plażą
wyspę piękną i nieznaną
gdy do brzegu jej przybili
spakowali swe narzędzia
i na plażę zeskoczyli
rozejrzeli się dokoła…
— nigdzie nie ma żadnej ścieżki
co robimy Kapitanie? —
głośno któryś z nich zawołał
Milo rozwinąwszy mapę
wyjął sekstans i busolę
coś pomnożył coś podzielił
w zamyśleniu potarł czoło
i odczytał w końcu drogę
powinniśmy iść — powiedział —
tam gdzie rośnie tajemnicze
słynne drzewo inkaustowe
po tym je poznamy że jest
wielkie i że rosną na nim
wieczne pióra kolorowe
jak powiedział tak zrobili
lecz choć cel wyprawy znali
nie od razu tam dotarli
pokąsani przez komary
poparzeni pokrzywami
przedzierali się przez chaszcze
i ostępy niezbadane
dzikie liany ich dusiły
kłuły osty i kaktusy
oblepiały pajęczyny…
nieraz pomylili drogę
i z powrotem iść musieli
lecz choć zeszło im ciut dłużej
cel szczęśliwie osiągnęli
najpierw wiecznych piór narwali
co dojrzalsze wybierając
naciągnięte atramentem
o stalówkach pozłacanych
platynowych albo złotych
a gdy z tym się uporali
innej jęli się roboty
pochwycili za łopaty
i zaczęli kopać w miejscu
wyznaczonym według mapy
trochę przy tym się zmęczyli
ale w końcu wykopali
wielką ciężką starą skrzynię
z damasceńskiej słynnej stali
zaraz ją otworzyć chcieli
żeby sprawdzić co jest w środku
wszystkich kluczy próbowali
śrubokrętów drutów młotków
scyzoryków i wytrychów
i prosili… i głaskali…
lecz otworzyć nie zdołali
wtedy wstał Kapitan Milo
dłoń z kieszeni wolno wyjął
w dłoni trzymał mały kluczyk
(co go odziedziczył w spadku
razem z mapą i wierszami
po niedawno zmarłym dziadku)
wsadził klucz do dziurki w zamku
nacisnął… lekko obrócił
coś tam cicho zazgrzytało
wieko z trzaskiem odskoczyło
skarby w skrzyni odsłoniło
złoto srebro i klejnoty
kosztowności i dolary
lody w proszku baloniki
soki pyszne ze słomkami
samochody nakręcane
parowozy rozkładane
meble ze słoniowej kości
oraz inne przeróżności…
nie marnując czasu ciężką
skrzynię zawlekli na okręt
pióra w pęczki powiązali
złoty piasek z plaży
w kufry worki skrzynie nesesery
i skarpetki nasypali
wyruszyli w rejs powrotny
znów płynęli przez dni wiele
aż port stary zobaczyli
gdzie czekali przyjaciele
Milo wszystkim się ukłonił
w pięknym geście powitania
potem wieko skrzyni podniósł
przewspaniały skarb pokazał
sznur korali szmaragdowych
dał swej ukochanej Mamie
złoty brelok z brylantami
dał ukochanemu Tacie
nie zapomniał też o żadnym
(a ponoć ich wielu było)
młodszym czy też starszym Bracie
resztę skarbów sprawiedliwie
wszystkim piraci rozdali
każdy dostał wieczne pióro
łopatami złoty piasek
do kieszeni im sypali
każdy poczuł się szczęśliwy
beczkę rumu wytoczyli
rozpalili wielkie grille
jedli pili i tańczyli
wesoło śpiewali — Wiwat
niech nam żyje Milo pirat
nasz kapitan ukochany!
Londyn, 18—24 maja 2011 r.
Krótka historia z dygresjami
W pięknym domu na kasztanie
młodzi państwo Sikorowie
urządzili swe mieszkanie
nowe meble ustawili
dla komfortu i wygody
puchem łoże wymościli
wszystko pięknie wysprzątali
on ją kochał ona jego
nie ma zatem nic dziwnego
że się jajek doczekali
dbała o nie Sikorowa
czułe słówka im ćwierkała
własnym puchem otulała
podczas kiedy pan Sikora
przez dzień cały w pocie czoła
na dobrobyt ich pracował
żona domu doglądała
przede wszystkim zaś jajeczka
nudząc się wysiadywała
z rzadka tylko dla higieny
i by skrzydła rozprostować
wyfruwała na spacery
raz gdy w domu jej nie było
sójka jedno jajko skradła
(jajecznicę z apetytem
na śniadanie sobie zjadła)
tak czas wolno sobie płynął
aż któregoś dnia nareszcie
stado młodych sikoreczek
z piskiem z jajek się wykluło
a że były bardzo głodne
trudno je nakarmić było
więc musieli Sikorowie
już od świtu do wieczora
na okrągło przez dzień cały
razem latać i przynosić
muszki i robaczki w dziobie
a tymczasem sprytna sójka
kiedy w domu ich nie było
raz porwała jedno młode
(bo lubiła na śniadanie
mięsne czasem spożyć danie)
a dzień za dniem wolno płynął
gdy pisklęta już urosły
w młode ptaszki przemieniły
nastał wreszcie dzień doniosły
by spróbować swojej siły
by nauczyć się latania
lecz nim z domu wyjść zdążyły
sójka się do środka wdarła
i ogromnym strasznym dziobem
rozdziobała wszystkie młode
jedno tylko się wyrwało
mocą strachu i rozpaczy
ale sił niewiele miało
siadło na najbliższą gałąź
słońcem nieco oślepione
po raz pierwszy zobaczyło
zieleń liści błękit nieba
łąkę kwiaty kolorowe
a po chwili już nie żyło
uderzone sójki dziobem
martwe ciało spadło w trawę
ścichł harmider trzepot skrzydeł
przeraźliwy krzyk rodziców
przeszedł w rozpaczliwy lament
by po chwili całkiem ścichnąć
popatrzyli Sikorowie
na dom który stał się grobem
na nieżywe dziecię w trawie
smutno głowy opuścili
i z sercami złamanymi
odfrunęli gdzieś w nieznane
gdzieśtamindziej w przyszłym roku
zamieszkają w jakimś domu
by wypełnić go miłością
z poświęceniem ofiarnością
wychowają piękne dzieci
kolorowe sikoreczki
Busko, 4—20 listopada 2012 r.
Co opowiedział nam Franek
Z licznych prasowych doniesień
wszystkim jest powszechnie znany
wielki badacz i podróżnik
pochodzący z Polski Franek
i choć każdy chyba czytał
któryś z jego reportaży
pasjonujące opisy
dziwnych spotkań i wydarzeń
to raczej nieliczni wiedzą
o jego wielkich odkryciach
jakimi na zawsze zmienił
obraz codziennego życia
kiedyś nikt już nie pamięta
kiedy z jednej z pierwszych wypraw
przywiózł Franek oprócz wrażeń
kilka złotonośnych ziaren
wyhodował z nich sadzonki
które w ogrodzie zasadził
pielęgnując je starannie
zadbał aby się nie wdała
niebezpieczna dla bogactwa
zwłaszcza inflacji zaraza
dodatkowo jeszcze oprócz
codziennego podlewania
zraszał i spryskiwał grządki
płynem oprocentowania
który kiedyś w wolnej chwili
według starych ksiąg wynalazł
i tak do niedawna jeszcze
niepozorne egzotyczne
małe krzewy ogrodowe
dzisiaj są to znane wszystkim
drzewa biznesowe które
ale tylko w dobrych rękach
rodzą złote samorodki
nawet dwukilogramowe
przechadzając się po wiejskiej
Franka rezydencji letniej
mieliśmy okazję z bliska
kilka takich drzew obejrzeć
pewnie też nie wszyscy wiedzą
pisząc listy własną ręką
że długopis albo pióro
to po części Franka dzieło
gdzieś na morzach południowych
wśród odmętów zagubiona
leży wyspa okresowa
która czasem się pojawia
by po kilku dniach znienacka
w mórz bezkresie znów się schować
wszyscy acz nieliczni którzy
choć raz na niej przebywali
twierdzą zgodnie jednym chórem
że na całym świecie i nie
tylko równie pięknej wyspy
nigdy w życiu nie spotkali
i że najpiękniejsze słowa
nie są odpowiednio piękne
by urodę wyspy oddać
stamtąd właśnie przywiózł Franek
oprócz artefaktów wielu
kilka młodych zdrowych pędów
atramentowego dębu
wszystkie starannie zapylił
pyłem ze skrzydeł motyli
i w efekcie wyhodował
mnóstwo dębu nowych odmian
a każda odmiana daje
w innym kolorze atrament
dzięki temu każdy może
pisać listy atramentem
w swoim wybranym kolorze
a i wieczne pióra które
na tym unikalnym drzewie
rosną jak zwykłe żołędzie
w każdej z jego nowych odmian
wyglądają jeszcze piękniej
w małym zimowym ogrodzie
w największym sekrecie Franek
pokazał nam jeden tylko
jak powiedział w całym świecie
niezwykły egzemplarz dębu
w niespotykanej odmianie
który produkować może
zależnie od pory roku
w różnych kolorach atrament
a i pióra które rodzi
też są wyjątkowe mają
twardy grafenowy korpus
i stalówki diamentowe
przy okazji opowiedział
nam Franek bardzo ciekawą
pouczającą historię
związaną z drzewa powstaniem
powracając z którejś bardzo
dalekiej wyprawy w pierwszej
chwili odniósł wrażenie iż
nie do swego domu trafił
zamiast pięknego ogrodu
miał przed sobą plątaninę
chaszczy przeogromną która
coraz bardziej się plątała
dosłownie z chwili na chwilę
przedarłszy się do garażu
z wielkim trudem i mozołem
uruchomił najpierw piłę
łańcuchową i rozpoczął
walkę z niezwykłym żywiołem
lecz się jednak okazało
że najszybsza nawet piła
nie jest dostatecznie szybka
i że chaszczy miast ubywać
to ich ciągle przybywało
ale w końcu kiedy użył
zimnej wodorowej fuzji
po zaciętej żmudnej pracy
udało mu się w ogrodzie
jaki taki ład wprowadzić
wtedy odgadł co się stało
otóż kilka mniej udanych
szczepów dębu zostawionych
na tyłach domu pod murem
dopadł wirus grafomanii
i groźniejsza chyba jeszcze
straszna zaraza cenzury
niezaszczepione rośliny
pod wpływem dwóch tak zajadłych
choróbsk całkiem zwyrodniały
z drzew się w chwasty przemieniły
zamiast wiecznych piór szlachetnych
pospolite długopisy
jednorazowe rodziły
które Franek skrzętnie zebrał
i w ogromny stos poskładał
a tak dużo tego było
że wystarczy ich dla wszystkich
chyba aż do końca świata
kontynuując rozmowę
w podróżnika gabinecie
mogliśmy podziwiać wiele
interesujących rzeczy
jakie przywiózł na pamiątkę
z różnych miejsc na całym świecie
widzieliśmy także jego
słynny podróżny scyzoryk
który oprócz ostrzy wielu
ma różnorodne przybory
i narzędzia wmontowane
jak choćby latarkę małą
z blaskiem silnym niesłychanie
ponoć niektórzy widzieli
jak morza czy też kratery
po ciemnej stronie księżyca
Franek w bezchmurną pogodę
przy jej pomocy oświetlił
przy miłej rozmowie szybko
czas upływał i nim ktoś się
spostrzegł przyszła w końcu chwila
kiedy się skończyło nasze
ekscytujące spotkanie
na sam koniec jeszcze w krótkich
słowach powiedział nam Franek
o kolejnej planowanej
na antypody wyprawie
i obiecał nam solennie
że kiedy powróci chętnie
ponownie się spotka z nami
opowie nowe przygody
i podzieli wrażeniami
a my wszystko opiszemy
co już dzisiaj przyrzekamy
Łódź, kwiecień — lipiec 2015 r.
Specjalne podziękowania Frankowi
Ballada o Dragosławie
Na początku niezbyt głośno
odzywało się „a może?”
potem coraz bardziej śmiało
„właściwie dlaczego by nie?”
aż nagle ni stąd ni zowąd
wszystko już było wiadomo
zamieszka z nami jakiś pies
jednomyślnie bez wahania
wybraliśmy dobermana
rasa była już wybrana
wzięliśmy się do szukania
sprawdzaliśmy w ogłoszeniach
i w kynologicznych kręgach
w okolicznych psich schroniskach
w końcu w akcie desperacji
poszliśmy na targowisko
wśród handlarzy na bazarach
tylko jeden oferował
trzy szczeniaki dobermana
z których ten najodważniejszy
kiedy tylko nas zobaczył
bez namysłu wybiegł z kojca
i wprost w nasze ręce wskoczył
jakby dobrym był znajomym
widać był nam przeznaczony
wróciliśmy z nim do domu
na skruszenie pierwszych lodów
dostał miskę pełną mleka
po niej drugą potem trzecią
wszystkie wypił w kilka sekund
tak był mlekiem napełniony
że przewracał się na boki
gdy myszkował po mieszkaniu
w kąty wszystkie zaglądając
a gdy poczuł się zmęczony
na posłaniu się położył
z ciekawością na nas patrząc
i po chwili smacznie zasnął
od małego nikogo się
nie bał ani też niczego
wszędzie jego wścibskiej mordki
oraz zębów było pełno
każdą próbę pogłaskania
czy jakiejś innej zabawy
traktował jak zaproszenie
do kolejnej awantury
i kwitował ugryzieniem
zafascynowani jego
zawziętością i odwagą
daliśmy mu imię Dragon
wszystkie nasze próby żeby
czegokolwiek go nauczyć
miały tylko taki skutek
że się szybko pomniejszały
zapasy wędlin w lodówce
został więc wysłany do psiej
szkoły na naukę manier
już po pierwszej lekcji
został z niej relegowany
z adnotacją że za młody
w taki sposób zwiedził wszystkie
dla psów okoliczne szkoły
ku naszemu osłupieniu
kiedy znów poszedł się uczyć
w wieku przez nauczycieli
do nauki zalecanym
znowu został wyrzucony
bo podobno był za stary
można śmiało więc powiedzieć
że był samowychowany
nie znał słów siad zostań waruj
ani też innych psich komend
kiedy chcieliśmy by usiadł
mówiliśmy usiądź sobie
kiedy szukaliśmy czegoś
to on szukał razem z nami
żeby coś rozszarpał w strzępy
to mówiliśmy mu zabij
żeby wiedział i pamiętał
że czegoś nie wolno robić
wsadzaliśmy go do kozy
gdzie katusze straszne cierpiał
żaląc się i lamentując
wszystkich bardzo to śmieszyło
lecz się zaraz zorientował
że im ciszej się sprawuje
tym nas prędzej to nudziło
a tym samym ukaranie
znacznie szybciej się kończyło
i ku naszemu strapieniu
kary zaczął odsiadywać
z rezygnacją lecz w milczeniu
gdy wychodził na spacery
od psiej całej społeczności
oczekiwał posłuszeństwa
lub co najmniej uległości
a tym wszystkim psiakom które
nie kwapiły się z szacunkiem
dawał szybko i skutecznie
odpowiednich manier lekcję
przez co zyskał w okolicy
niepochlebną dosyć sławę
kupiliśmy mu kaganiec
który zaraz jakoś zgubił
więc kupiliśmy mu drugi
ale nie był używany
bo kiedy go miał na sobie
to przewracał się i leżał
z podkulonymi łapami
jak wór smyczą przewiązany
utarły się więc zwyczaje
że gdy Dragon szedł na spacer
wszystkie pieski w okolicy
spiesznie do domów wracały
całe szczęście że powoli
zmieniały mu się poglądy
i choć rozrób nie unikał
coraz rzadziej był tym który
awantury rozpoczynał
zaczął doceniać głaskanie
coraz częściej chciał się bawić
doceniając taką zmianę
nazywaliśmy go Draguś
jako członek pełnoprawny
naszej rodziny był Draguś
niejednokrotnie bezkarny
bo ganiliśmy go tylko
wtedy gdy popełniał czyny
groźne dla nas lub dla niego
obdarzony niewątpliwie
był swobodą wyjątkową
której nadużywał często
choć miał własne legowisko
to próbował każde krzesło
każdy fotel czy kanapy
objąć w swoje posiadanie
był z nich przez nas konsekwentnie
niczym przedmiot usuwany
chociaż bronił się zaciekle
(każdy z nas był pokąsany)
z czasem kiedy trochę podrósł
trudno było już go unieść
więc po prostu był spychany
wtedy opanował sztuczkę
elastycznym być jak z gumy
jednocześnie w jakiś sposób
stawał się ogromnie ciężki
a tak skręcał się i zwijał
że gdy ktoś go chciał przesunąć
musiał sporo się namęczyć
dobrze chociaż że już wtedy
Draguś nas po rękach nie gryzł
w końcu żeby się nie męczyć
przestaliśmy się przejmować
tym że on już gdzieś tam leży
na kanapie czy fotelu
i gdy nie chciał nam ustąpić
kładliśmy się wprost na niego
co go szybko nauczyło
robić miejsce na nasz widok
nie mógł jednak się pogodzić
że ta sztuczka nie wychodzi
kiedy na nas jej próbował
i że nas to nie obchodzi
w którym miejscu się położył
czy to na kimś czy też obok
wkrótce potem jak zamieszkał
Draguś w domu razem z nami
pojawił się problem dla nas
całkiem nieprzewidywany
wszędzie w każdym zakamarku
widać było sierść Dragusia
trzeba było więc w mieszkaniu
częściej zmywać i odkurzać
w jakimś o psach podręczniku
przeczytaliśmy że można