E-book
6.3
Krew sióstr — Czerwień

Bezpłatny fragment - Krew sióstr — Czerwień


Objętość:
293 str.
ISBN:
978-83-8245-375-1

Krew sióstr

Część pierwsza i zarazem ósma

Seria druga

O tym, co przyniosła przyjaźń, a co wrogość

Krzysztof Bonk

I. Siostry

Srebrzysta wojowniczka wykonała szarżę na smoku. Wzięła zamach legendarnym ostrzem i cięła nim płomienne ramię ognistego demona olbrzymich rozmiarów. Dało się słyszeć syk na linii starcia ognia i stali, a w przestrzeń trysnęły kryształki lodu. W powietrzu przybrały one postać ostrych pocisków, które zasypały czerwoną i gorejącą bestię.

— Wraaah! — Srebrna ponowiła furiackie cięcie. Aby zwielokrotnić jego siłę, użyła mocy powietrza. Ostrze rozdarło skórę wroga mającą postać ognistych języków. Ażeby Aezon nie został przez nie oblizany, berserka północy pogoniła go nad rogaty łeb demona.

W mroku nieskończonej nocy Centralnej Czeluści dostrzegała wszędzie wokół wyniszczającą bitwę. Zaangażowane były w nią siły wielobarwnego sojuszu i różowoskóre istoty. Ludzie ścierali się tu z ludźmi, magia z technologią, a bohaterstwo odpierało napastliwe ataki. Kolorowe wykwity krwi znaczyły ziemię i niebo. Pole bitwy dudniło od niezliczonych uderzeń, eksplozji oraz wojennych okrzyków. Jeden z nich, kolejny już raz, wydarła ze swej srebrzystej piersi Srebrna, gdy ognisty demon wyprowadził w nią cios płomienną pięścią:

— Wraaah! — wrzasnęła i nagle się… przebudziła.

Zorientowała się, że siedzi na swym lodowym łożu i kurczowo zaciska dłonie, zupełnie jakby ciągle trzymała legendarne ostrze podczas równie legendarnej bitwy. Walki, której osobiście nie wygrała, a gdzie się zwycięska okazała sama krew, krew… sióstr, jej sióstr oraz jej własna.

Srebrna uspokoiła oddech i spróbowała odgonić od siebie prześladujące ją wspomnienia dawnego starcia, które z każdym dniem stawało się coraz bardziej zamierzchłe. Jego wynikiem było to, że w nim poległa, ale też pewna część życia została jej zwrócona.

Każdego siódmego dnia tygodnia się manifestowała razem z siostrami w Świątyni Zgody, by spędzić z nimi rodzinny czas. Jednakże do istnienia otrzymała w tygodniu też własny dzień zwany dniem walki. Pojawiała się w nim w lodowym zamku na najdalszej północy, aby… walczyć. Zatem wstała z posłania właśnie w tym celu.

Przywdziała na powrót podarowaną jej przez Alabaster zbroję wielkiej księżnej Alabaster Światłości, dawnej władczyni poległej w ostatniej bitwie. Następnie włożyła za pas legendarne ostrze naznaczone siedmioma symbolami sióstr.

Ten oręż Srebrna z kolei pragnęła ofiarować Czarnej, prawowitej właścicielce broni. Jednak demonica stwierdziła, że woli Brunatną i… deskorolkę. Tym samym miecz znów się stał własnością srebrzystej wojowniczki.

Razem z nim i już w pełnym rynsztunku wyszła z lodowej komnaty umieszczonej pod dachem pradawnego zamczyska. Po schodach weszła na odsłonięty szczyt baszty, gdzie zwykle czuła obecność ducha wielkiej wojowniczki Szaarszy. W kolejności się rozejrzała po wszech mroźnej przestrzeni za Aezonem.

Jej smok i przyjaciel zarazem powinien kołować wokół zamku, czekając na nią. Lecz z niezrozumiałych powodów go nie zauważyła. Wzruszyła więc zakutymi w stal ramionami i z poślizgiem ruszyła na dół, aby dotrzeć na zewnątrz warowni. Pomyślała, że w drodze do niej Aezon pewnie się przeżarł śnieżnymi fokami. W najlepsze leżał sobie do góry brzuchem na głównym placu, trawiąc i bekając lodem, jak to on.

Jak postanowiła, tak uczyniła. Zbiegła kilka kondygnacji, po czym się prześliznęła po zamarzniętej podłodze głównego holu na parterze. Był to ten sam hol, gdzie w dawnej erze pływała, jako syrena, a towarzyszył jej tu książę Złoty pod postacią skrzydlatego archanioła. Jednak takiego, który przez pakt z okrutnymi bogami i własne czyny się przekształcał w koszmarnego demona.

Srebrna zgasiła w umyśle wspomnienia o dawnym kochanku i już była na placu przed lodowym zamczyskiem. Mobilizowała się tym, że miała na swój użytek tylko dzień. Więc jak najszybciej powinna dosiąść Aezona, aby polecieć na nim do Srebrzystych Gór i pokonać tam choć kilka śnieżnych potworów nękających wieśniaków.

Gdy nagle ją całkowicie zmroziło, a jej serce prawie się zamieniło w krystaliczny lód. Oto zastała swego ukochanego smoka leżącego na placu z głębokimi ranami na ciele. Spoczywał w morzu smoczej krwi, a księżycowe ślepia miał…

— Nie… — szepnęła z niewymownym bólem srebrzysta siostra krwi. Zobaczyła, że oczy jej najwierniejszego przyjaciela były… zgaszone.

Porwała się do niego i utuliła łuskowaty łeb. Ponad wszystko pragnęła usłyszeć ze smoczej gardzieli rozkoszny pomruk. Tak bardzo chciała znów poczuć na swej łuskowatej twarzy oblizujący ją jęzor wielki, jak płetwa popielatego wieloryba. Zamiast tego zapanowała mroźna cisza, marazm i bezruch. Stan bez życia.

— Jak to się mogło stać? Kto mógł uczynić coś… takiego? — kwiliła, roniąc na smoka lodowate łzy.

Nagle dostrzegła w jego łusce białe pióro. Wyciągnęła je i podejrzliwie mu się przyjrzała. Po chwili była już pewna.

— Alabaster… — syknęła niczym sam lodowy wicher, wzbudzający w przestrzeni złowrogą zamieć. Wyprostowała się i położyła opancerzoną dłoń na rękojeści miecza. Gniewnie spojrzała na południe w kierunku białej krainy Alabaster. — Na lód i mróz, na zimny honor — dodała, będąc, jak niegdyś, pełną sprzecznych emocji. Sądziła, że nigdy nie doświadczy już uczucia nienawiści wobec żadnej ze swych sióstr. A jednak…

*

Złota księżniczka delikatnie podniosła swe kanarkowe powieki, spod których zajaśniało światło. Z gracją wstała z pięknego łoża w żółtej i pałacowej komnacie. Na cześć pokrewnej jej barwą siostry przywdziała bursztynową suknię i założyła biżuterię z zastygłej żywicy.

Spojrzała w lustro i promiennie się uśmiechnęła do samej siebie. Przeczesała grzebieniem długie i złociste włosy. Popatrzyła z zadowoleniem na zdobiące jej twarz świetliste tatuaże słońca. Następnie opuściła pomieszczenie. Uczyniła to, aby, jak co tydzień w podarowany jej dzień, na Placu Słońca w królewskiej stolicy udzielać błogosławieństw złocistej ludności oraz rozdawać jałmużnę.

Już niebawem w świetle jaśniejącego poranka przemierzała krytą karocą malownicze uliczki miasta, gdzie na budynkach i w parkach można było podziwiać wszelkie odcienie żółci. Z równą przyjemnością oglądała szybujące w ciepłym powietrzu miodne kanarki czy bananowe gołębie. Potem opuściła swój królewski środek transportu, aby być tutaj już tylko dla kochającej ją ze wzajemnością ludności.

Stanęła przed płaskim cokołem słońca. Wtedy odebrała wrażenie, zupełnie jakby te, niczym ognistymi sztyletami, przeszywało ją, spalając do cna. Lecz nie na złocisty, a czarny popiół.

Otóż, gdzie nie spojrzała złocista księżniczka, widziała tylko ludzkie zwłoki. Zaś w martwej przestrzeni wyróżniała złowrogą i mroczną aurę znanej sobie demonicy, jej siostry… Czarnej.

— Na światło… słońca. Na kodeks… światła. — Bufiastym rękawem Złota otarła z pociemniałych oczu łzy. Drugą rękę uzbroiła w świetlisty sztylet.

*

— Wraaaha! — Czarna wyrzuciła ze swego demonicznego gardła pełen wściekłości i bólu wrzask, aż spryskała mroczną przestrzeń zmroczną śliną. Okrzyk pełen jadu i agresji wydała z powodu widoku zamordowanej przyjaciółki.

Brunatna leżała zastrzelona koło również zabitej zmrocznej pumy. Ślady po ranach stanowiły otwory po kulach. Były one brązowe.

— Kasztan i… Ruda — wychrypiała demonica, domyślając się, że to one stały za tymi zabójstwami. — Na Nieskończoną Noc, Prawa Martwicy. Na kły i… pazury. Wraaah! — W Czarnej wzbierała czysto demoniczna agresja, a krew sióstr w jej żyłach od nienawiści się gotowała, gdzie jej brązowy strumień już zostawał pożerany przez czarny. — Wraaah!

*

— Kasztan, no nie wygłupiaj się, co z tobą? — Siedząca w pracowni technologicznej brązowa dziewczyna czuła się bardzo niekomfortowo, bo niekompletnie. Jej lewa połowa postrzegała swą prawą połówkę, jako martwą. Zresztą ze wzajemnością…

— Ruda, co się dzieje? Ocknij się wreszcie.

Wzajemne się zagrzewanie do ocucenia nic nie dawało. Obie postacie, przebywające od zawsze w jednym ciele, trwały w nim nadal, ale jakby oddzielone ścianą śmierci. Ta bariera między nimi była dla nich nie do zniesienia i prowokowała uwalnianie złych emocji. Ponadto jawiła się im, jako… niebieska.

— To Lazur. Tylko ona mogła nam coś takiego zrobić — zauważyła ze złością Ruda.

— Na piach i kamienie, na paradygmat ziemi. Niebieska siostro, jak mogłaś? — wtórowała Rudej Kasztan. Obie brązowe siostry w akcie pragnienia zemsty się uzbroiły w pistolety.

*

Na Przeklętej Pustyni o błękitnej barwie Lazur się szarpała z zielonymi pędami pełnymi ciernistych kolców. Zielona Plaga niespodziewanie zaatakowała południową krainę, a jej ofiarą padli nawet ukochani przyjaciele niebieskiej siostry: gnom, troll, mumia, wilkołak, sukkub, lisz oraz zombie. Mimo posiadania eterycznej formy wszyscy oni zginęli od agresywnych roślin naznaczonych magią. Zaś źródło owej magii, jako zielonej, mogło być tylko jedno.

— Ha! Ha! Ha! Ha… ha… ha. Ha. — Zwykle szaleńczo radosny śmiech Lazur się ponownie załamał wobec niespodziewanej tragedii, przed którą stanęła. Lecz skoro tak się miały sprawy, to poprawiła na karku odciętą głowę, przybrała na niej gniewną minę i z pogardą wyrecytowała: — Na kanon przestrzeni, na niebieskie chmury i modre kocury. Wszystko co siostrzane i zielone zarazem z liści oskubię, oskrobię z kory i obedrę ze… skóry. — Ha! Ha! Ha! Ha… ha… ha. Ha…

*

Niczym w mętnym jeziorze pełnym gęstej rzęsy Zieleń tonęła we własnych łzach. W jej objęciach tonął zaś martwy Król Lwie Serce, jako zamieniony w złoto posąg.

Zresztą nie tylko on uległ straszliwemu przekształceniu w złocisty atrybut siostry Złotej. Gdzie nie sięgnęła wzrokiem zielona siostra krwi, tam w miejsce dotychczasowego bujnego życia Wielkiej Puszczy widziała tylko połyskujący kruszec. Złociły się zwierzęta, rośliny i ziemia. Nawet seledynowe dotąd powietrze się od połysku żółciło.

Wobec takiego aktu przemocy odpowiedź Zieleni i prawa natury mogła być tylko jedna, czyli zwierzęco agresywna i… gniewna.

*

Dął lodowaty wicher, padał śnieg o barwie brudnej bieli. Jego zimne płaty się przylepiały do zamarzającej na mrozie Alabaster. Choć jej serce już od brzasku znaczył zlodowaciały chłód.

Oto w przeznaczonym jej jedynym dniu tygodnia, gdzie miała się tradycyjnie spotkać z siostrami, najpierw, jak zwykle się udała na spotkanie z trzema córkami. Wszak tym razem zastała je połączone nie rodzinnymi więzami miłości, a… śmiercią.

Wszystkie stały koło siebie i się obejmowały. Po ich pozach widać było, że rodzeństwo do ostatnich chwil próbowało się chronić nawzajem przed zagrożeniem. Lecz nie zdołało.

Egida miała u stóp swą pękniętą tarczę, a w piersi wyrwę. Urwane Skrzydło stała z wyrwanym z pleców właśnie skrzydłem i porwanymi przewodami wystającymi z klatki piersiowej. Alabaster Chmurnej skrzydła również zostały odcięte i ona także miała w piersi śmiertelną ranę. Każda z ran wyglądała na zadaną mieczem i w każdej się srebrzyła syrenia… łuska.

— Na blask słońca i księżyca. Na pryncypia blasku. Ty szara suko, zabiję cię. — Te pełne goryczy słowa alabastrowa matka wydobyła ze swych zlodowaciałych ust oraz twardniejącego od mrozu, i negatywnych uczuć, serca. Jednak zaraz wspomniała drogę miłości i nienawiści, jaką wspólnie ze Srebrną przeszła za ich obecnego żywota. W rezultacie szepnęła: — To nie możliwe. To się nie może dziać naprawdę. To się nie dzieje naprawdę — dodała z rosnącym przekonaniem. — Powinnyśmy być teraz wszystkie na latającym okręcie, aby ratować Bursztyn. To, tutaj, to nie nasze miejsce i czas. To nie nasze miejsce! — krzyknęła z całych sił w powietrze i przestrzeń, tę ostatnią raptem odmieniając.

Nagle skrzydlata kobieta skonstatowała, że przebywa na pokładzie latającego okrętu. Ten przemierzał wirujący z zawrotną prędkością siedmiobarwny tunel. Koło siebie miała Brunatną, Bezię i Kakaona, ale też sześć swoich sióstr. Wszystkie one patrzyły po sobie gniewnie. Lecz to ich uczucie szybko przeszło jedynie w dojmujące zdumienie, gdy z przeciwległego krańca statku, czyli dziobu, rozbrzmiał pewny siebie głos postaci ze skórą o barwie… różu.

— Witajcie! — krzyknęła, by zwrócić na siebie uwagę, co uczyniła nader skutecznie. Wyglądała dość niezwykle ze smukłymi nogami i w baletkach, stojąc na palcach. Talię miała niezwykle wąską. Za ubiór służył jej pąsowy żakiet i spódniczka. Włosy posiadała spięte w kok, oczy chyba elektroniczne i nie była to młoda wiekiem postać. Jakby kogoś Alabaster nieco przypominała. Czyżby to naprawdę mogła… być?

— Eozyna? — zapytała ją niepewnie.

— W rzeczy samej — odparła różowoskóra kobieta.

— Zmieniłaś… się — zauważyła była już wielka księżna, do której jednak ten tytuł wciąż przynależał. Natomiast jej rozmówczyni dumnie oświadczyła:

— Abym mogła lepiej służyć, moja pani mnie w moim świecie ulepszyła.

— Kto jest twoją… panią?

— Jeszcze się nie domyślacie?

— Kto?

Po pytaniu zadanym przez Alabaster koło Eozyny się zamanifestował szkarłatny obłok. Jakby z innego wymiaru się wyłoniła z niego półnaga postać o niezwykłej prezencji. Jej odzienie stanowiła jedynie wyszukana i przebogata biżuteria w ciemnych odcieniach czerwieni. Jej rubinowe ciało ociekało czerwoną krwią. Wzrok tej postaci się jawił, jako iście demoniczny oraz nieprzenikniony.

— Czerwona Cesarzowa — wydusiła z siebie wielka księżna.

— Lazur pozdrawia! — zaszczebiotała uciesznie na dźwięk tego imienia i obraz postaci lazurowa kobieta. Srebrna obnażyła legendarne ostrze i zrobiła krok do przodu. Reszta sióstr pozostała na miejscu, a głos znów zabrała Eozyna:

— To prawda. Moja nieśmiertelna pani to właśnie Czerwona Cesarzowa we własnej osobie. Jednakże jej imię to także Czerwień i czy wam się to podoba, czy nie, jest ona waszą… siostrą.

— Wyrodną siostrą, ponieważ powstała z naszych skalań — zauważyła z rezerwą wielka księżna. Różowoskóra kobieta szybko ripostowała:

— Ty powstałaś w powietrzu z nienawiści białych bogów. Stojąca koło ciebie Srebrna się zamanifestowała w lodowatej wodzie z nienawistnych uczuć bogów srebrzystych. Lecz ostatecznie się stałyście miłosnymi siostrami. Dlaczego więc mej pani, która zapoczątkowała swe istnienie w oparach nienawiści boskich sióstr, odmawiacie prawa do miłosnej przemiany?

— Bo jest żądną siedmiobarwnej krwi suką? Czerwonym potworem, który już drugi raz chciał przemalować kontynent Unton na jedną jedyną barwę podobną jej samej? — Retoryczne pytania Alabaster pozostały bez odpowiedzi.

— Lazur pozdrawia! Pozdrawiam cię, czerwona siostrzyczko! — Ciszę przerwał pogodny głos Lazur. Jej wybrzmiałe na latającym okręcie słowa wywołały pełen satysfakcji uśmiech na pociągłej twarzy odmienionej Eozyny i ta zdecydowanie rzekła:

— Niektóre z was nie żywią jedynie uprzedzeń. Cieszy mnie to, bo stwarza to pole do współpracy. Bieżąca sytuacja wygląda natomiast tak, że wszystkie możemy sobie pomóc, pozostawiając kontynent Unton i dzielące nas zaszłości za sobą. Zainteresowane ofertą?

— Zgadzamy się, jeśli pomożecie nam ożywić Bursztyn — przemówiła Złota.

— A ja chcę nowe pistolety.

— Przestań, jesteś nie poprawna. — Kasztan skarciła Rudą. Na co ta wyraziła szczere zdumienie:

— To ty żyjesz?

— Żyję…

— Ciekawe. Myślałam, że Lazur cię zaciukała, bo uznała, że jestem lepsza od ciebie i należy mi się całe brązowe ciałko. Ale skoro istniejesz, to… wystarczy mi jeden nowy pistolet, bo tylko do lewej ręki.

— Wystarczy! — ucięła zdecydowanie Srebrna. Zmroziła brązową siostrę wzrokiem, po czym się zwróciła do Eozyny: — Jeżeli pomożecie nam ożywić Bursztyn i będziecie się trzymać z dala od naszego kontynentu, możemy porozmawiać.

— Słuszna uwaga, szara siostro, moja siostro — potwierdziła Alabaster.

— Doskonale, zatem porozmawiamy. Ale nie tutaj. To miejsce mej pani nie przystoi. — Eozyna z pewną niechęcią się rozejrzała po pokładzie latającego okrętu i ukłoniła Czerwonej Cesarzowej. Ona pstryknęła palcami i nagle cała przestrzeń uległa radykalnej przemianie.

W niebotycznej komnacie o karmazynowej barwie w sumie dziewięć sióstr zamanifestowało swą obecność przy cynobrowym stole o prostokątnym kształcie. Na dwóch jego krańcach zasiadały Czerwień i Alabaster. Po prawicy wielka księżna miała Złotą, Zieleń i Lazur, a po lewicy Kasztan, Rudą, Czarną i Srebrną. Ponadto koło Czerwonej Cesarzowej stała Eozyna i to do niej padło pierwsze pytanie. Zaś wypowiedziała je biała kobieta pod postacią anioła:

— Gdzie się znajdujemy? — wyraziła zainteresowanie.

— To Czerwona Twierdza zbudowana na gruzach Upiornej.

— Co to za świat?

— Jeden z wielu siedmiobarwnych, alternatywny, gdzie nie zwyciężyły siedmiobarwne siostry, a… czerwień.

— No to… pięknie — skwasiła się Ruda, podpierając pięścią lewy policzek. — A na ilu światach wygrałam ja, czyli najfajniejsza z sióstr?

— Na żadnym — padła niezbyt budująca dla Rudej odpowiedź. Więc obrażonym tonem oświadczyła:

— Chcę już wracać do domu. Albo idę pograć w bilard. Tylko jak wszystkie bilę są czerwone, to jest bez sensu, chcę różnobarwne. I zawołajcie mnie, jak podadzą różowe desery, tylko słodkie.

— Siedź tutaj, bo ja tu siedzę, i słuchaj, bo ja słucham. — Ponownie zbeształa nadąsaną siostrę Kasztan. Natomiast dyskusję po stronie różnobarwnych sióstr kontynuowała najbardziej elokwentna i przebiegła z nich:

— Czyli odwiedzamy nowy świat zwycięski dla czerwieni. Moje gratulacje — rzuciła obojętnie Alabaster, po czym ostro zaznaczyła: — Teraz do rzeczy. Co mamy w tym świecie zrobić, aby nasza rubinowa niby siostrzyczka użyła swej mocy do ożywienia Bursztyn?

Nagle na stół wskoczyła Czarna. Zębiasto się uśmiechnęła i wte i wewte się przejechała po całej długości blatu. Zatrzymała się przed, jakby znudzoną, Zielenią, która z kolei zaczęła… kwitnąć.

— Lazur pozdrawia! Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha! — wyrwała się ponownie eteryczna kobieta.

— Jak powiedziałam, do rzeczy, bo moje siostry się już niecierpliwią. — Wielka księżna zwróciła uwagę na zachowanie różnobarwnych kobiet i dziewczyn. Uczyniła to w chwili, gdy dodatkowo Złota zajaśniała niczym samo słońce, a Srebrna przystąpiła do rysowania stołu srebrzystym nożem.

— Chodźcie za mną, pokażę wam coś. — Eozyna dziwacznym krokiem, bo w baletkach i na palcach oraz kręcąc biodrami, poszła na taras. Wyszła na niego, a zaraz dołączyło do niej kobiece, a zarazem kolorowe towarzystwo.

— Co to… jest? — wyszeptała z przejęciem Złota, patrząc na widok z balkonu.

— Na pierwszy rzut oka, niezależnie od jego barwy, to dość skomplikowane.

— To wyjaśnij — skwitowała słowa Eozyny Alabaster. Wobec tej propozycji różowoskóra kobieta szerzej… wyjaśniła:

— Oto plecami do nas stoi nie kto inny, jak Czerwony Demon. To właśnie on w roli obrońcy Czerwonej Twierdzy i mej pani. Przed nim widzicie rubinową poświatę. To magiczna bariera, która również stanowi ochronę. Za nią natomiast dostrzegacie srebrzyste olbrzymy, alabastrowe smoki, zielone enty, niebieskie upiory, brązowe golemy, złociste ogniki i czarne anioły. Są to potężne i niezwykłe istoty, ale nie na usługach sióstr krwi, a ich… braci. Podbili oni cały kontynent, pokonując na nim czerwone wojska i przystąpili do oblężenia ostatniego punktu oporu, gdzie się znajdujemy. Zatem wasze zadanie to pokonać swych braci, aby oni nie pokonali… nas.

— Phi, chyba… kpisz — parsknęła Alabaster. Wasza cena jest o wiele za wysoka.

— Czy istnieje zbyt wysoka cena za życie… siostry? — zawiesiła to pytanie Eozyna.

— Spróbuj nas mimo wszystko bardziej zmotywować — zwróciła się do niej Złota. — Na światło jaśniejącego słońca, uczyń to — poprosiła.

— Wedle życzenia… uczynię. — Różowoskóra kobieta się uśmiechnęła przewrotnie i rzekła: — Moja pani jest gotowa się zrzec panowania nad tym kontynentem w tym świecie. Pragnie ona jedynie zachować Czerwoną Twierdzę oraz znajdującą się w niej Martwicę przeznaczoną do podróży między wymiarami. Ponadto musicie wiedzieć, że wasi braciszkowie, to tak naprawdę rzezimieszkowie. Dzięki posiadaniu boskiej mocy zajęli oni różnobarwne ziemie, ale bynajmniej nie zanieśli na nie pokoju, a ucisk. Obecnie odstąpili od okupacji różnobarwnych krain, ale zapewniam, że wrócą do ich zniewolenia, gdy Czerwona Twierdza padnie. Nie prosimy więc was o nic więcej niż o to, abyście dały zadość waszemu posłannictwu. Uratujcie ten świat przed okrucieństwem, ale nie czerwieni, a ze strony swego męskiego rodzeństwa. Co wy na to? Czy ciągle muszę was dodatkowo… motywować?

— Mogłaś od tego zacząć. To definiuje sprawę, jako wymagającą naszego wsparcia nawet niezależnie od waszej pomocy dla Bursztyn — stwierdziła Złota.

— Pomożemy, ale za pomoc dla Bursztyn — zawyrokowała twardo Alabaster. Jej siostry, w tym także złocista, skinęły jej różnobarwnymi głowami na zgodę. Jedynie jedna z nich, brązowa i tak bardziej z lewej strony, się przekrzywiła na bok, a z jej ust się dobyło zrzędliwe żądanie:

— Kiedy będzie różowy deser? Ten słodki…

— Nie ma już czasu ani na deser, ani nic innego. Moc mojej pani, aby was tu zatrzymać, się kończy. Jednak skoro wyrażacie szczerą wolę pomocy, to nie pojawicie się znowu na latającym okręcie.

— To gdzie? W czerwonym lochu? — przycięła Ruda. Gdy naraz zobaczyła, że jej cielesna powłoka, podobnie jak jej sióstr, się rozprasza. Zaś niknące kobiety i dziewczyny odprowadzał zwodniczy głos Eozyny:

— Zamanifestujecie się pojedynczo w różnych częściach tego kontynentu zwanego tu na ten czas Aurigia i uczynicie to w różnym czasie. Ponadto bądźcie gotowe na całą moc niezwykłych niespodzianek. Przykładowo syreni głos nie uwiedzie tu mężczyzn, a siostrzana krew, cóż, może wam sprawić nieco zawodu. Natomiast ja, oraz moja pani, mamy nadzieję, że się jeszcze z wami spotkamy. I pamiętajcie. Prawdziwa walka, jak przestrzeń, nie zna granic, przekraczając nawet wielobarwne światy. W swej nowej podróży w nieznane miejcie to na uwadze.

II. Srebrna i Akwamaryna

Syrena o dominującej barwie srebra z domieszką zieleni pokonywała spienione fale. Płynęła powierzchnią Grafitowego Morza u północnych wybrzeży kontynentu zwanego niegdyś Unton, a obecnie Aurigia.

Historia głosiła, że kiedy ten świat pragnęła podbić czerwona rasa, zaatakowała go z czterech stron. Ostatecznie za sprawą legendarnych sióstr krwi okrutni najeźdźcy zostali pokonani, ale… do czasu.

Podobno potem się wydarzyło coś niespodziewanego i straszliwego zarazem. W wyniku tego siostry krwi zostały po wieczność unicestwione. Świat stracił swe obrończynie i z Martwicy został znów najechany przez czerwień, której tym razem nikt się nie mógł przeciwstawić. Czerwona barwa zalała kontynent, ustalając na nim własne zasady i znacząco przekształcając każdą z krain.

Działo się to aż do momentu, gdy ze wschodniego archipelagu z Wyspy Czaszki nie zostali uwolnieni boscy bracia. Było ich siedmiu, każdy o odmiennej barwie i z siedmiobarwną krwią w żyłach. Zaś ich krew i magia okazały się doprawdy niezwykłe. Pozwalały im nie tylko stać się niepokonanymi wojownikami, ale też panowali oni nad magicznymi istotami.

Tą drogą bracia w szeregu niezwykłych bitew pokonali kontynentalną czerwień, spychając ją do ostatniego bastionu w centrum tego świata. Czerwona Twierdza, z tkwiącą w niej Martwicą, wciąż się opierała braciom. Ale jak długo jeszcze?

Nikt tego na kontynencie nie wiedział. Wiadomo jednak już było powszechnie, że rządy różnobarwnych braci trwały, jako jeszcze bardziej bezwzględne niż czerwieni. Stąd co raz wzniecano przeciw nim powstania, gdzie za broń chwytała rdzenna ludność o danym kolorze.

Czy wśród tych powstańców znajdowała się też Akwamaryna, dwubarwna syrena? Otóż nie, nigdy, ponieważ ona stanowiła przedstawicielstwo najbardziej pogardzanego na tym świecie gatunku. Nie dość bowiem, że nie posiadała jednolitej barwy, to jeszcze nie była do końca człowiekiem. Sprawiało to, że odmawiano jej miana elementarnej. To określenie przynależało tylko do w pełni ludzkich i rdzennych mieszkańców o danej barwie.

Akwa oraz jej podobne istoty przezwane zostały tripelex. Za tą nazwą nie szło nic dobrego, wręcz przeciwnie. Odmieńcy się doczekali bezwzględnego tępienia i to zarówno przez czerwień, boskich braci, jak i rdzennych mieszkańców. Przeciwko tripelex stawali wszyscy.

Lecz bracia i siostry Maryny bynajmniej się nie zamierzali poddać. Dlatego przy płetwie ogonowej płynącej syreny w wodnej toni falował też jej miecz. Stanowił on niezwykłe ostrze, które dzierżyła podobno niegdyś jedna z legendarnych sióstr zwana Srebrną.

Akwa nieraz sobie wyobrażała, że właśnie nią była, legendarną siostrą krwi zrodzoną z nienawiści, aby nienawidzić z całych sił wrogów, a kochać przyjaciół. Taka była Maryna i pragnęła wierzyć, że jak wielka berserka północy, Srebrna, również ona się przyczyni do czegoś wielkiego.

Tymczasem zanurkowała w wielki bezmiar Grafitowego Morza. Pozostawiła za sobą widok zaśnieżonego nabrzeża, jak i morskich bałwanów. Od tego momentu się poruszała po skosie w dół, a woda wokół niej się stawała coraz mroczniejsza i zimna.

Przed samym dnem, gdzie było wręcz lodowato i ledwie się dało cokolwiek dostrzec, wpłynęła do groty. Tutaj z kolei, w miarę przemierzania tunelu, się robiło coraz cieplej i jaśniej. Działo się to za sprawą obecnych na ścianach srebrzystych rozgwiazd o siedmiu ramionach.

Był to wodny gatunek, który nie tylko wydzielał ze swego wnętrza światło na podobieństwo prawdziwych gwiazd, ale też emitował gwiezdne ciepło. Powiadano, że srebrzysty rozgwiazdy powstały po wielkiej bitwie pod Upiorną Twierdzą. Tam bowiem starły się między innymi z czerwonymi wojskami syreny księżyca. Zaś te, które ocalały, po walce opłakiwały poległe syreny, składając ich ciała do oceanu. Roniły też do oceanicznej wody jaśniejące krople łez, które legły u podstaw nowego gatunku.

Ile było w tej opowieści prawdy? Tego Akwa nie mogła wiedzieć. Faktem jednak było, że w tym miejscu pełnym srebrzystych rozgwiazd, osobiście czuła nie tylko ich ciepło, ale też płynące z jej syreniego serca. Roniła też tutaj łzy, które na przemian wypłakiwała ze smutku to wzruszenia.

Tak się rzecz miała i tym razem, gdy dotarła na koniec groty, gdzie od zawsze czekał na nią jej ukochany. Nie bez powodu zresztą od swego zarania przebywał w jednym miejscu.

— Witaj, mój najdroższy, witaj… Uki. Akwamaryna utuliła wielobarwny ukwiał wyrastający z morskiego dna. — Tak tęskniłam. — Tuliła jeszcze mocniej ukochanego. Sama została pogłaskana po łuskowatym ciele licznymi parzydełkami. Były takie gorące, że aż namiętnie jęknęła: — Och… — Potem przyszedł czas na czułe pocałunki na męskiej twarzy kochanka, który mimo posiadania ust, nie mówił. Stanowiło to przypadłość wielu istot rodzaju tripelex, które w miejsce ludzkiej mowy się porozumiewały gestami. — Ja też cię… kocham — szepnęła czule Maryna, choć w wodzie bezgłośnie, a Uki czytał z ruchu jej warg. Zaraz z równym uczuciem dodała: — Wiedz, że zmierzam na bitwę, gdzie będę walczyć na kontynencie o naszych uciskanych braci i siostry. Nie wiem, jak długo mnie przy tobie nie będzie. Jednakże solennie ci poprzysięgam, że na siedmiobarwnej ziemi znajdę magiczny sposób, abyś i ty mógł zyskiwać w pełni ludzką postać. Wówczas, ukochany, będziemy nie tylko na zawsze, ale i wszędzie… razem. Przyrzekam ci to.

Długiemu pożegnaniu wodnych kochanków nie było końca. Lecz Akwamaryna musiała też przystąpić do obowiązków, jakie na siebie wzięła. Wypłynęła więc z groty, a potem znów na powierzchnię.

Po dłuższym czasie dotarła do skalistego i zaśnieżonego brzegu, gdzie czekali już na nią jej podkomendni. Wśród nich jeżyło sierść i obnażało gniewnie kły kilkanaście popielatych wilków. Na dwóch łapach stawały niedźwiedzie marengo, które się uderzały w masywne torsy. Nie brakowało też nieco płochliwych mysich lisów, czy burych reniferów. Wszyscy oni czekali, aż dołączy do nich ich przywódczyni i się podzieli z nimi posiadaną przez siebie magią.

Ona się zatrzymała w zatoczce i z szyi zdjęła flakonik z księżycowych łez zamykany korkiem z kości bogów. W środku znajdowała się niezwykła ciecz. Stanowiła ona ognisty lód w płynnej postaci. Jego unikatowe działanie szczególnie się uaktywniało wobec znakomitej większości istot rodzaju tripelex.

Obecnie Akwamaryna upiła raptem jedną kroplę z karafki i nagle nie była już syreną. Oto powstała z morskiej wody, jako w pełni ludzka kobieta na dwóch nogach zamiast płetwy.

Pierwsze kroki wykonała niepewnie i chwiejnie. Ale już zaraz przywykła do innego sposobu poruszania. Nie pierwszy raz bowiem się stawała człowiekiem, podobnie zresztą jak jej pobratymcy.

Zwykle ta przemiana się dokonywała w nich spontanicznie i w najmniej oczekiwanym momencie, do tego bez udziału krwi gigantów. Równie nagle powracali do dawnej postaci. Jednak za pomocą cieczy z żył olbrzymów ową przemianę mogli na sobie wymusić, co działo się właśnie teraz.

Do Akwy podchodziły kolejne zwierzęta i upijały namiastkę kropelki z naczynia. To wystarczało, aby dalej kroczyły, jako ludzie. Choć każdy z jakimś identyfikującym ich, jako istotę tripelex, znamieniem.

Ludziom-wilkom pozostały wilcze kły, a przykładowo przekształconym niedźwiedziom ogony, czy typowe miśkom nosy. Marynie pozostała na części ciała łuska, co jej odpowiadało, bo stanowiła ona dodatkową zbroję przed rychłą bitwą.

Wszak przed jej stoczeniem razem z nagimi kompanami się udała do pobliskiej jaskini, gdzie składowali broń i pancerze. Z pieczary wyszli w sile kilkudziesięciu wojowniczek oraz wojowników odpowiednio opancerzonych i uzbrojonych.

Pod wodzą Akwamaryny ruszyli na nadbrzeżną osadę ludzi. Tam trzymano w zamknięciu ich pobratymców, aby ich zabić, upiec, i jako dzikie zwierzęta zjeść. Nie można było na to pozwolić. Dlatego zmierzając na walkę, istoty tripelex już wydawały wojownicze i zwierzęce okrzyki:

— Wow, wow, wow!

— Wrrr… wrrr!

— Chra! Chra! Chrach!

Syrena w ludzkim ciele, jako jedyna, szła w ciszy. Koncentrowała się przed bitwą, ściskając rękojeść dwuręcznego miecza. Myślała o Srebrnej. Lecz w żaden sposób nie mogła sobie zdawać sprawy z tego, że jej bohaterka stała w bieżącej chwili za niezbyt odległym wzgórzem. I kto wie… być może jeszcze tego dnia dane im się będzie, srebrzyste w srebrzyste oko, na lodzie i mrozie, razem… spotkać.

*

— Na lód i mróz, jak srebrzysto… cudownie. — Srebrna zaciągnęła głęboko do zimnych płuc zlodowaciałe powietrze. Rozejrzała się po górzystej przestrzeni pokrytej szarym śniegiem i zaraz była już pewna. Zmaterializowała się gdzieś na przestrzeni Srebrzystych Gór tego alternatywnego kontynentu Unton.

Zastanowiła się, czy w tym świecie może spotka samą siebie? Nie mogła tego wiedzieć, bo od dziwacznej Eozyny nie zdążyła usłyszeć, co w tej rzeczywistości spotkało legendarne siostry. Może ich tu w ogóle nigdy nie było? Za to pojawili się ponoć nicponiowaci i wszechmocni bracia.

Cóż, Srebrnej osobiście nie robiło większej różnicy, gdzie i jakim niegodziwcom spuści manto. Zaś uczyni to, aby ludzie mogli tu godnie i w pokoju żyć, jak to miało teraz miejsce na jej rodzimym kontynencie. Drugi powód podjęcia tutaj z ochotą walki stanowiło pragnienie ożywienia własnej siostry, czyli Bursztyn.

Za tego żywota widziała ją raptem raz, ale nigdy nie zapomni jej bohaterstwa. Mianowicie bydlęcej szarży na Cmentarzysku Golemów, gdzie ostatecznie Bursztyn przechyliła zwycięstwo na stronę wielobarwnego sojuszu. Była to wówczas pierwsza wygrana w rozpoczynającym się morderczym konflikcie z czerwienią i kto wie, jak potoczyłyby się losy całej wojny, gdyby nie właśnie ukochana… Kakaona Gniadosza.

Obecnie jednak należało się skoncentrować na pokonaniu boskich braciszków. Natomiast pierwszym ku temu celowi krokiem powinno być odnalezienie tubylców. Srebrna uznała bowiem, że musi się na wstępie wywiedzieć, gdzie dokładnie przebywa na szarych ziemiach oraz, gdzie znajdzie główne oddziały sił szarego oporu, o którym słyszała, a do którego pragnęła dołączyć.

Rozpoczęła więc marsz po śniegu. Pomyślała, że przydałby się jej Aezon. Niestety na luksus lotu na smoku raczej nie miała tutaj co liczyć. Alternatywę w pieszym poruszaniu się stanowiło użycie mocy białej lub niebieskiej krwi. Za jej pośrednictwem mogłyby jej wyrosnąć anielskie skrzydła lub byłaby się w stanie z miejsca na miejsce teleportować. Uznała, że jeżeli marszruta potrwa zbyt długo, tak właśnie zrobi, rozetnie sobie zbliznowaconą od licznych nacięć dłoń.

Lecz zobaczyła, że być może się obędzie bez samookaleczenia. Oto nagle zza wzgórza wybiegł srebrzysty mężczyzna. Stanął przed nią, jak wryty i z otwartymi ze zdziwienia ustami się jej przyglądał. Ona to samo czyniła w odniesieniu do niego, szczególnie że kogoś jej niesamowicie z dawnego wyglądu przypominał. Aż bezwiednie wyszeptała:

— Ae… zon?

— Nazywam się… Srebrny — odparł sztywno młody, wysoki, postawny i szary przystojniak. Do tego taki, który się prezentował w zbrojnym rynsztunku, bo w popielatej kolczudze, ze srebrzystą tarczą na plecach i toporem za pasem. Natomiast wojowniczka, poprawiając zalotnie luźne warkocze, z uśmiechem na ustach również nie omieszkała się przedstawić:

— Mów mi Srebrna, zacny rycerzu i powiedz, proszę, coś więcej o tym, kim takim jesteś. Na przykład do jakiego należysz… klanu?

— Jestem bezklanowy, to znaczy…

— Tak…?

— Należę do… Srebrzystej Stali? — zapytał bez przekonania. Na co Srebrna zrobiła kwaśną minę. — To może do Srebrzystych… Mgieł? — dopytał mężczyzna, którego od początku krucha pewność siebie teraz topniała, jak śnieg podczas odwilży. Więc wojowniczka podejrzliwie go zagadnęła:

— Wybacz, ale to ja mam wiedzieć, do jakiego klanu przynależysz?

— Masz… łuskę na twarzy — zauważył młodzian.

— I… co z tego?

— Skoro masz łuskę, to jesteś syreną. Powinnaś być obecnie z Akwamaryną. I przede wszystkim nie powinnaś mnie pytać o… przynależność klanową.

— Chyba mnie z kimś pomyliłeś. — Srebrna przybrała zakłopotany wyraz swego lica. W tym momencie zza wzgórza zaczęły ją dochodzić wojownicze okrzyki. Ludzkie nawoływania zdawały się tam mieszać ze zwierzęcymi warknięciami.

— Nie ma czasu, chodźmy! — Nagle Srebrny złapał Srebrną za rękę i pociągną w kierunku zgiełku. Ona się dała pociągnąć i już niebawem była świadkiem dwóch nacierających na siebie oddziałów.

Jednej kilkudziesięcioosobowej grupie przewodziła wysoka kobieta w kolczudze i z dwuręcznym mieczem. Naprzeciw niej wyszło około dwustu wojowniczek i wojowników bez wyraźnego przywódcy. Zanosiło się więc na bitwę, która miała zostać rozegrana na śniegu i nad brzegiem morza.

Z kolei mężczyzna, który się przedstawił, jako Srebrny, a który przywiódł tu Srebrną, stanął dokładnie pomiędzy wrogimi sobie oddziałami. Patrzył na jeden, to drugi z nich, wydawało się, szacując siły. Aż, jakby ze wstydem, szarpnął wojowniczkę ku liczniejszym wojownikom. Lecz zanim się wmieszał w ich szeregi, polecił:

— Widzę, że masz hełm, a na nim przesłonę na łuskę na twarzy. Proszę cię, załóż szczelnie nakrycie głowy. Nikt nie może zobaczyć, że jesteś syreną. Podziękujesz mi potem. Teraz ocalę nam życie. Bo Akwamaryna się myliła. Jesteśmy za słabi. Tej walki nie można wygrać.

Wojowniczka nie rozumiała większości wypowiedzi mężczyzny. Ale do tej części, którą rozumiała, się dostosowała, uzupełniając na sobie zbroję Alabaster Światłości. Jednak w przeciwieństwie do kompana, który się wmieszał w zbrojny tłum, ona stanęła przed nim i gromko zapytała:

— O co ma się toczyć walka?!

W odpowiedzi usłyszała:

— Wrogowie atakują naszą osadę, która jest za nami!

— Wyszliśmy bronić naszych domów!

— Oni chcą nas zabić!

— To zwierzęta! Zjedzą nas, a ocalałych pozbawią zgromadzonej żywności!

— To mi wystarczy! — odkrzyknęła odważnie Srebrna, po czym widząc zdezorganizowany szyk wojowników, ostro zakomenderowała: — Mur tarcz! Mur tarcz, powiedziałam! — Zbrojni popatrzyli po sobie, a potem przyjrzeli się uważniej srebrzystej wojowniczce, która w swoim pancerzu się prezentowała zaiste imponująco. Jej prezencja oraz dominujący głos sprawiły, że miejscowi się podporządkowali rozkazom nieznanej im osoby, zacieśniając szyk. Lecz ich niespodziewana przywódczyni w nawoływaniu nie ustawała: — Równać szeregi, powiedziałam równać! Tarcze wyżej, osłaniać torsy! Topory pół łokcia przed tarcze. Dobrze! I naprzód! Siedem kroków naprzód, siedem kroków. Zachować szyk!

Oddział wojowników pod wodzą Srebrnej nagle stanowił monolit, który pod postacią zwartej bryły osłoniętej tarczami i najeżonej toporami się zbliżał do wrogów. Oni, widząc tak skuteczne dowodzenie, się cofnęli. Od całkowitego odwrotu odwiodła ich wysoka przywódczyni w rozpuszczonych na wietrze srebrzystych włosach oraz z dwuręcznym mieczem w dłoniach.

Srebrna stwierdziła, że będzie ją musiała szybko uśmiercić, co powinno pozbawić reszty morale jej kamratów. Sama też wyciągnęła miecz i tuż przed starciem zakomenderowała:

— Zatrzymać się, utrzymać szyk! — Następnie przeciągnęła srebrzyste ostrze przez dłoń, ją sobie skrwawiając. Aby ograniczyć ofiary po stronie sojuszników, postanowiła skorzystać z magii siostrzanej krwi. Skoncentrowała uwagę na szarej kropli cieczy ze swych żył z intencją, by się ona zmieniła w lodowy sztylet. Taki, który za sprawą mocy przestrzeni zniknie i się pojawi przed klatką piersiową wrogiej przywódczyni, by dzięki mocy powietrza nabrać pędu i trafić w cudze serce.

Intencjonalnie wykonała w umyśle odpowiednią procedurę. Jednak ku jej wielkiej konsternacji zupełnie nic tym nie wskórała.

Jak obuchem w szary łeb przyszło do niej zrozumienie, że w tym świecie magia siostrzanej krwi zupełnie nie działała! Wszystko wskazywało na to, iż była tu zwykłą wojowniczką zdaną jedynie na swe bitewne umiejętności, zbroję i… miecz.

Gdy tak się wpatrywała w skapujące bezproduktywnie na szary śnieg różnobarwne krople z jej rany, analizując idące z tym konsekwencje, jej kompani raptem złamali szyk. Rzucili się bezładną kupą na przeciwników, czyniąc to w chwili, kiedy tamtych porwała za sobą ich przywódczyni.

Wobec takiej sytuacji Srebrna tylko wzruszyła opancerzonymi ramionami. Zdmuchnęła sobie sprzed nieco rybich ust zbłąkany kosmyk srebrzystych włosów, po czym sama ruszyła do berserskiej szarży:

— Wraaah! — wrzasnęła i już się przebijała do pierwszej linii wroga oraz walczącej tam wrogiej przywódczyni. Zobaczyła, jak z łatwością rozcina ona topornika. Siostra krwi się zrewanżowała tym samym, uśmiercając jednego z jej kamratów. Tak oto obie wojowniczki się znalazły bezpośrednio przed sobą. Popatrzyły sobie lodowato w oczy i furiacko zaatakowały:

— Wraaah! — krzyknęły jednocześnie, a ich jaśniejące klingi się skrzyżowały ze sobą ze zgrzytem, aż poszły iskry. Zaraz sytuacja się ponowiła.

W trzecim podejściu Srebrna natarła na przeciwniczkę opancerzonym barkiem. Uderzyła ją w klatkę piersiową i odrzuciła do tyłu. Przedzierając się między walczącymi, dopadła ją łapiącą z trudem powietrze na tyłach bitwy i od razu ją zaatakowała.

Ta sparowała dwa ciosy. Kiedy zaś Srebrna znów chciała ją uderzyć pancerzem, wyprzedziła ten ruch. Rozpostarła ramiona i sama pochwyciła w nie siostrę krwi. Następnie zrobiła balans ciałem, zupełnie jakby wykonywała nad powierzchnią wody salto.

W rezultacie obie kobiety runęły na śnieg i się przetoczyły po nim, tracąc oręż. Zatrzymały się i zadawały sobie nawzajem ciosy pięściami. W tej wymianie górowała Srebrna ze swymi pancernymi rękawicami. Przeto po obiciu przeciwniczki prawie do nieprzytomności poszła po upuszczony miecz, by dać przywódczyni honorowo zginąć od ostrza, a nie zatłuc ją na śmierć. Odszukała zanurzoną w śniegu klingę, podniosła za rękojeść i natarła na wrogą kobietę.

Ona również zdołała odnaleźć miecz. Zasłaniając się nim, jak tarczą, się cofała bez przekonania pijanym krokiem. Siostra krwi już wiedziała, że jej przeciwniczka kolejnego starcia nie przetrwa. Zapragnęła ją pozbawić życia szybko i bez zbędnego bólu:

— Wraaah! — Skoczyła na nią, wyrywając z piersi bojowy okrzyk. Jednak w ostatniej chwili ktoś staranował tę kobietę i runęła ona w przepaść. Jak się bowiem okazało, obca przywódczyni doszła na skraj rozpadliny, która prowadziła prosto do morza. Natomiast osobą, która ją tam zepchnęła, był nie kto inny, jak… Srebrny.

— Już po bitwie. — Wskazał za plecy, gdzie sprzymierzeńcy Srebrnej dobijali przeciwników. Ona oparła dłonie na kolanach i zgięta w pół normowała oddech po wysiłku włożonym w walkę. Aż z pretensją zapytała:

— Czemu nie dałeś mi zabić przywódczyni wroga?

— Masz… łuskę na twarzy.

— A ty niezbyt zrozumiałe dla mnie intencje.

— Ty naprawdę ciągle nic nie rozumiesz? Nie rozumiesz tego, kto z kim tutaj… walczył? — Młody mężczyzna zrobił wielce zdziwioną minę. Zaś Srebrna rezolutnie skwitowała:

— Walczyli tu dzielni wojownicy północy pod moim dowództwem ze złymi rabusiami. Sam słyszałeś, chcieli zabijać i grabić.

— Ktoś musiał rzucić na ciebie czar niewiedzy i zapomnienia — stwierdził z politowaniem Srebrny.

— A na ciebie nałożył zaklęcie niejednoznaczności i dwuznaczności — ripostowała cierpko srebrzysta wojowniczka. — Powiesz mi w końcu, o co tu chodzi, czy mam pogadać z kim innym, kto będzie ze mną bardziej otwarty? — zakończyła ostro. W odpowiedzi usłyszała:

— Nie rozmawiaj z nikim innym i nawet nie waż się zdejmować przesłony na łuskę.

— Ho, ho! To my wzięliśmy już ślub, że strofujesz mnie, jak szarą kurę domową?

— Chciałbym wziąć z tobą ślub. Jesteś inna, podobasz mi się, a traktowałbym cię z szacunkiem, jak srebrzystą syrenę, królową oceanów i mórz.

— Nie mam więcej pytań. Nic już nie mówię. — Zrezygnowana Srebrna się wyprostowała. Lecz naraz zmarszczyła brwi, spoglądając na trzymany przez siebie oręż. — Na lód i… mróz. To chyba nie jest mój miecz. Chociaż wygląda prawie tak… samo. — Przyglądała się z zaciekawieniem klindze przewiązanej szarym wodorostem z zielonym napisem.

— Hej, wojownicy, pomóżcie nam z trupami i z przygotowaniem uczty z okazji zwycięstwa! Idzie zimny zmierzch, a jest sporo roboty!

— Lepiej chodźmy im pomóc. To na nas wołają — zauważył Srebrny. Natomiast patrząca ciągle na miecz Srebrna, tylko burknęła:

— To idź. Ja jestem stworzona do wyższych rzeczy. Nie będę sprzątać. Przyjdę na gotową już ucztę, która powinna zostać wyprawiona na moją cześć.

— Nie tylko ty dobrze walczyłaś — wtrącił nieco zgrzytliwie wojownik.

— Ale tylko ja jestem srebrzystą siostrą krwi zrodzoną z… nienawiści. Przecież przedstawiłam się, jako Srebrna. Naprawdę nic ci to imię nie mówi? — Popatrzyła z wyrzutem na rozmówcę. On zbaraniał, jak śnieżna owca i niepewnie wydukał:

— Myślałem, że tak sobie… żartujesz.

— A ty żartowałeś, że nazywasz się Srebrny?

— No… tak.

— Więc jakie jest twe prawdziwe imię, rycerzu?

— Aezon — wypalił młodzian.

Srebrzysta para dłuższy czas patrzyła na siebie w osłupieniu. Impas przerwał zapach mięsnej pieczeni, który zaleciał wojowniczkę.

— Idę coś zjeść — powiedziała i ruszyła w kierunku roznieconych w dali ognisk.

— Nie możesz jeść tego, co oni pieką! — Mężczyzna złapał ją za ramię. Ona się wyrwała i na odchodne z wyrzutem rzekła:

— Nie będziesz mi zaglądał między srebrzyste zęby. Tak w ogóle to jesteś zaborczy niczym… niczym Aezon.

— Aezon to ja! — krzyknął za nią wojownik.

— Nie, to mój srebrzysty smok — rzuciła na odczepnego wojowniczka.

Wkrótce zapadał grafitowy mrok nadchodzącej nocy. Srebrna natomiast siedziała przy największym ognisku i ze smakiem pałaszowała wielki płat upieczonego mięsiwa. Wydawało się jej dziwnie słodkawe w smaku. Ale sama już nie pamiętała, kiedy ostatnio się jej zdarzyło raczyć niedźwiedziem, a to jego odcięty łeb leżał koło płomieni.

Nieco dalej od nich siedział znany już Srebrnej wojownik, który wyglądał, jak struty i nic nie jadł, a jedynie popijał miód. Co raz też się jej przyglądał.

Ona przyjmowała tę wzrokową adorację nawet z przyjemnością. Albowiem słowny kontakt z tym młodzianem może i uznała za dziwny, ale nie mogła też zaprzeczyć, że nie odczytała u niego złych intencji. Odniosła raczej wrażenie, że przed czymś chciał ją chronić, tylko nie bardzo wiedział, jak jej to przekazać.

Ale zaraz, zaraz, no srebrzystą chwileczkę. Chronić legendarną siostrę krwi? Dobre sobie. Miała nadzieję, że nie był szalony albo przygłupi od zbyt mocnego ciosu toporem w głowę w jakiejś bitwie. Bo, na lód i mróz, naprawdę wpadł jej w srebrzyste oko. Coś w sobie miał, coś aezonowatego, tak by to ujęła. To ją ujmowało, że w tym nowym świecie napotkała kogoś tak podobnego do osoby, w której się za swych młodszych lat podkochiwała.

Śnieżny romans? Czemu nie, jeśli tylko ten mężczyzna by się trochę ogarnął i wreszcie mówił do niej wprost: co, dlaczego i jak, a nie chodził ze swymi wypowiedziami opłotkami. Zatem śnieżna kula była po jego stronie i to od niego zależało, czy zaciągnie srebrzystą siostrę krwi do swego igloo, by je nico… podgrzać.

Obecnie jednak Srebrna się rozgrzewała nie za sprawą kochanka, a ognia pobliskich płomieni i przede wszystkim przypalonego mięsiwa, które z łatwością rozcinała syrenimi zębami. Dodatkowo przyglądała się szarym wojownikom, którzy wyglądali, zupełnie jak z jej świata i zaczęła się przysłuchiwać prowadzonym przy ognisku rozmowom.

Najpierw ich treść puszczała mimo uszu, ponieważ tyczyły się głównie pyszałkowatych przechwałek. Czyli tego kto, jak i w jakiej ilości, pokonał dzisiejszych napastników. Ale z czasem wojownicy, którzy poza mięsem nie żałowali sobie ostrych trunków, wznosili też gromkie toasty na część legendarnej siostry krwi… Srebrnej, ponoć ich patronki. Nie omieszkali też wspominać jej największych dokonań, które jednak, choć brzmiały znajomo, to nieco odbiegały od wersji, jaką znała Srebrna z kontynentu Unton:

— I wtedy napluła Feldgrałowi Pierwszemu srebrzystą śliną w twarz! Ha, ha! — zaśmiał się rubasznie dobrze już wstawiony wojownik. Mężczyzna w takim gąszczu srebrzystych włosów, że jego facjata wyglądała, jak szara miotła z dolepionymi do niej oczyma i nosem oraz ustami, z których to płynęły kolejne rewelacje: — Feldgrau klęknął przed Srebrną i ze łzami w oczach skamlał o litość dla siebie, podłego zdrajcy. Skarżył się na lodowe zmrożenie mózgu i śnieżny uwiąd, ha! Wtedy litościwa Srebrna powołała się na dobroć Śnieżnobiałej Lotos i już miała darować nikczemnikowi życie. Lecz podstępnie zaszedł ją od tyłu drugi z bliźniaków, po czym capnął w swe niedźwiedzie łapska, ha! No to Srebrna nasza, jedyna, ukochana, zrobiła taki skłon, po którym ten szary pajac przeleciał przez jej plecy, przez co wpadł na swego brata. Razem się potoczyli po lodzie, zupełnie jak śnieżna kula. Aż trafili do otwartego już gardła alabastrowej smoczycy naszej dobrodziejki. Taki to był żałosny koniec zdradliwych Feldgrałów, ha!

Przy ognisku rozbrzmiały liczne toasty wznoszone pitnym miodem podgrzewanym do wrzenia na paleniskach. Lecz już zaraz znowu wszyscy się przysłuchiwali kolejnej opowieści, tym razem sędziwego starca:

— Po pokonaniu armii białych olbrzymów Srebrna zwyciężyła też samą Srebrną Olbrzymią. Zaś działo się to na szczycie świętej Skazy Niebios. Jednak siostra krwi wspaniałomyślnie darowała życie podłej uzurpatorce. Kiedy natomiast Srebrna już odchodziła zwycięska, a olbrzymka się czołgała za nią, ciągle dziękując, nagle wstała i skoczyła na ranną w walce biedaczkę Alabaster. Nasza patronka odczuła to zagrożenie wymierzone wobec jej anielskiej siostry. Rzuciła za plecy lodowy sztylet, który trafił Srebrną Olbrzymią w kark, przez co ta nie zdążyła zabić wielkiej księżnej, umarła.

— Umarła, ha, ha! — zawyli radośnie biesiadnicy w nadmiarze wlewający sobie trunek do szarych gardeł.

Następny głos zabrał Srebrny, czy też Aezon, który także zdobył się na to, aby publicznie przemówić. Wszak jego słowa sprawiły, że przy ognisku się zrobiło cicho, wręcz cichuteńko, jak drobnym śniegiem zasiał:

— Wiele powstało na temat Srebrnej szlachetnych opowieści. Wśród nich są te prawdziwe, jak i zakłamujące rzeczywistość, a zwiększające jej sławę. Faktem jest jednak, że pod Upiorną Twierdzą nie zdołała pokonać Czerwonego Demona. Jednakże to właśnie tam zwyciężyła, jak nigdzie indziej, bo nie orężem, a własnym sercem i duszą, które oczyściła ze splamień. Oto oddała Śnieżnobiałej Lotos swą siedmiobarwną krew, a także… życie. Na ołtarzu siostrzanej miłości złożyła wszystko. Zaś uczyniła to w imię miłości wszystkich do wszystkich i dla wszystkich. Od tamtego czasu minął tysiąc lat i wielu zapomniało o tym, co naprawdę uczyniła. Dziś znów się nie potrafimy kochać. Dziś znów częściej niż się kochamy to… nienawidzimy.

Przemawiający dotąd mężczyzna wylał do ognia swój miód. Srebrna zobaczyła, że tylko udawał, iż pił. Nie uszczknął nic z jadła, nie wziął również napitku do ust. Teraz z kolei, wśród pomruków niezadowolenia biesiadników, którym nieco popsuł nastrój, odszedł w grafitowy mrok.

Srebrzysta siostra krwi podążyła za nim i za obozem dogoniła. Złapała go za ramię, odwróciła ku sobie, po czym z pewnością siebie rzekła:

— Noś szlachetne imię Srebrny, jako własne, zasłużyłeś na nie.

— Jestem ostatnim, który na nie zasługuje — odparł z nutą smutku.

— Wręcz przeciwnie. — Srebrna zdjęła swój hełm, przypięła go do pasa i spróbowała męskich ust. Ich właściciel ujął jej łuskowatą twarz, przedłużając pocałunek. Po nim ostrożnie zauważył:

— Nie czuję w tobie fałszu. Nie wiem, jak to możliwe, ale wierzę, że jesteś… Srebrną. Wierzę też, że możesz odnowić swe posłannictwo dla świata i sprowadzić na niego na powrót… miłość.

— Po co… zwlekać? — Wojowniczka zalotnie zatrzepotała rzęsami.

— Chcesz powiedzieć, że chciałabyś krzesać ze mną… ognisty lód?

— Czy krzesać ognisty lód, to… znaczy? — Srebrna popatrzyła wymownie na Srebrnego. On skinął jej twierdząco głową. Wobec tego z przekonaniem stwierdziła: — Tak, chcę krzesać z tobą ognisty lód, a z niego, pomiędzy nami, cały stos miłosnych iskier.

— Tam jest opuszczone igloo. — Mężczyzna wskazał mroczną przestrzeń zwieńczoną jaśniejszym pagórkiem.

— To… na co czekamy? — rzuciła kokieteryjnie kobieta. Nagle została chwycona pod kolana i za plecy, po czym poderwana do góry. — Chuch! — jęknęła z podziwem, ale zaraz zauważyła: — W zbroi trochę ważę, a nie chcę, abyś mnie zaniósł do igloo, się słaniając na nogach. Liczę, że wewnątrz, będziesz miał trochę sił, żeby… no wiesz.

— Spokojnie, mam w sobie siłę niedźwiedzia i smoka.

— Skoro tak, to do dzieła, rycerzu! — Beztrosko machając w powietrzu nogami, Srebrna dała się zanieść do lodowego siedliska. Wewnątrz zdjęła zbroję, ale na tym nie poprzestała, zrzucając z siebie wszystko i… skoczyła na mężczyznę.

— Masz łuskę na piersi. — Chwycił ją pożądliwie.

— I jak ci się podoba?

— Bardzo.

— Ty masz futro na plecach. Mógłbyś się do końca rozebrać.

— To nie jest… ubiór, to — zdążył jeszcze powiedzieć wojownik i usta zakryły mu wargi kobiety. Namiętny pocałunek przeszedł w żywiołową miłość, a splecione ze sobą ciała co raz zmieniały konfigurację. Jednak nieustannie, aż do spełnienia pary kochanków, pozostawały połączone przez… miłość. Potem połączył je w objęciach wspólny sen.

Rankiem Srebrna się przeciągnęła tak błogo, jak chyba nigdy w jej obecnym życiu. W całym półsyrenim ciele ciągle czuła mrowiącą przyjemność, efekt wczorajszego zbliżenia ze srebrzystym kochankiem. Ależ było jej dobrze — wtedy i teraz. Uświadomiwszy to sobie, na jej licu zagościł pełen satysfakcji uśmiech.

Chociaż brał się on również z tego, że zgodnie z zapowiedzią Brunatnej, Wichrzyciela Czasów, poza kontynentem Unton nie zniknęła na kilka dni. Jej istnienie w tym nowym świecie było ciągłe. Zatem i jej miłość mogła się takową stać, a skoro… tak.

Leżąc na plecach, wyciągnęła rękę ku chrapiącemu kochankowi. Jego senne pomruki przypominały jej trochę niedźwiedzie odgłosy i nawet przypadły do gustu, jako silnie męskie.

Niestety ku swemu rozczarowaniu nie natrafiła opuszkami palców na gładką skórę, a… futro. Próbowała odnaleźć fragment nagiego ciała kochanka, ale nie mogła. Aż zniecierpliwiona spojrzała na niego.

Nagle zrobiła wielkie oczy, widząc, że koło niej w najlepsze drzemał sobie srebrzysty niedźwiedź. Ogarnęło ją przerażenie na myśl, że w nocy, gdy ona smacznie spała, ten zwierz pożarł Srebrnego!

Rzuciła się w pośpiechu po swój, bądź też nie swój, ale miecz. Złapawszy go, skierowała połyskującą klingę ku śpiącemu miśkowi. Jednak zaraz podejrzliwie zmarszczyła brwi.

— Niedźwiedź w… butach? — Popatrzyła na tylne łapy zwierzęcia opinane przez pękające w szwach śnieżne onuce. Skonstatowała, że ten misio z mordki także wyglądał dziwnie znajomo i… sympatycznie zarazem. — O… nie. — Srebrna się plasnęła otwartą dłonią w łuskowatą twarz. Śnieżny romans nagle się jej odbił śnieżną czkawką. Jak szary grad z jasnego nieba przyszło do niej zrozumienie, że najbardziej upojną noc w swoim srebrzystym życiu spędziła, nie inaczej, tylko z… niedźwiedziem.

III. Srebrna i Akwamaryna

Dwubarwna syrena płynęła co sił zimnym i szarym morzem, przecinając jego powierzchnię. Jej płetwa wykonywała zamaszyste ruchy, w jej własnym środowisku nadając łuskowatej kobiecie niesamowitego pędu. Jednak w ramach ucieczki nie zamierzała już schodzić w morską głębinę. Tam bowiem majaczyły cienie śledzących ją rekinów ze złowrogiego gatunku feldgrau.

Wtem tuż koło syreny lustro wody przeciął zębaty harpun zakończony liną. Łuskowata kobieta gwałtownie skręciła, ale też zerknęła za siebie. Płynące za nią szare okręty wielorybnicze zbliżały się do niej nieubłaganie. Z tego powodu się rozpoczął w nią ostrzał.

Spojrzała jeszcze niepewnie w morską toń. Musiała podjąć natychmiastową decyzję; daremnie szukać ocalenia między rekinimi szczękami, czy raczej zębami harpunów. Nie był to zbyt atrakcyjny wybór, jak zresztą większość w jej syrenim życiu, które do łatwych nie należało.

Gdy wtem rozbrzmiała głośna kanonada, a łuskowatą postać zasypały drewniane odłamki. Przed sobą zobaczyła w dali piracki okręt z wielobarwną czaszką na banderze. Z jego burty unosił się szary dym od właśnie oddanej salwy z wielu dział.

Kobieta znów zerknęła za siebie. Po części strzaskane od wystrzelonych kul statki wielorybnicze szybko zmieniały kurs na powrotny, biorąc maszty i żagle za pas. Zatem z tej strony pościg został zakończony i nic nie zwiastowało, aby mógł ulec wznowieniu. To krzepiło, a inne rzeczy?

*

— Dajcie ją tutaj. Wyżej, wyżej, jeszcze trochę. Z życiem, no dalej, panowie! Ale… nam się trafiła sztuka, no tylko popatrzcie…

Piraci wyciągnęli na pokład sieć z syreną w środku. Ona niemrawo się wyplątała z więżących ją sznurów. Plasnęła zdegustowana płetwą o pokładowe deski i syknęła:

— Nienawidzę tego wyciągania siecią…

— Inaczej nie mamy panienki, jak do nas wciągnąć. Jak zwykle zresztą. — Jeden z wilków morskich rozłożył bezradnie ramiona. Wyłowiona Akwamaryna tylko machnęła na niego zniecierpliwiona łuskowatym odwłokiem i cierpko zapytała:

— Gdzie pani kapitan… moja matka?

Nagle otworzyły się drzwi kajuty kapitana na środku statku. Z pomieszczenia na błyskawicznym poślizgu wyjechała na płetwie ogonowej okazała syrena matka. Wywijając szpadą, dotarła do masztu, o który się złapała, aby zachować pionową postawę. Następnie zdjęła piracką czapkę z głowy i ostentacyjnie nią wymachując, w ten sposób się przywitała z… córką.

— Oto i pani kapitan we własnej osobie. Najwybitniejsza w dziejach herszt piratów. Postrach Morza Szmaragdowego, Alabastrowego, Szarego i Grafitowego. Znana nawet na Morzu Żółtym, Rdzawym i Lazurowym. Oto sama Chamsi Matka! Matka wszystkich piratów! I… całkiem licznego oraz… urodziwego potomstwa. — Postawny pirat, który wyszedł z kajuty kapitańskiej, podniósł przepaskę na oko, pod którą miał… oko i nim mrugnął do Akwamaryny. Ona westchnęła głęboko, po czym leniwie rzekła:

— Dziękuję ci, Barwny, za tak barwną prezentację mej rodzicielki. Jak zwykle mowa wyszła ci wręcz teatralnie. Marnujesz się na tej łajbie. Powinieneś występować w Złotej Operze albo przynajmniej dawać sztuki w Białym Ekros.

— Dawałbym sztuki nawet w… Szarym Ekros. Ale co wtedy z moją… syrenką, która skradła mi kolorowe serce? — Wielobarwny pirat w średnim wieku podszedł do Chamsi. Ona nastawiła łuskowaty policzek, a on ją pocałował.

— Czyżbym miała się spodziewać kolejnej… siostry? — Akwa popatrzyła podejrzliwie na zakochaną parę. Odpowiedziały jej sprośne uśmiechy i masowanie się Chamsi po zaokrąglonym brzuszku. — Matko, kończysz właśnie… tysiąc lat. Nie wstyd ci?

Wobec tego zarzutu syrenia matka zwinnie, jak dzierlatka, skoczyła wprost w ramiona Barwnego. Ten ją pochwycił, a ona się błogo wyciągnęła w demonstracyjnej pozie, jak zwykle okraszając wielobarwną twarzyczkę nieschodzącym jej z lica uroczym uśmiechem.

— Ho, ho, ho! Oto i moja ukochana w całej krasie. — Barwny, jak w wodzie, pobujał w powietrzu kochanką.

Maryna przyglądała się tej już zaawansowanej wiekiem, ale jakże pięknie zakochanej, parze. Wspomniała swego Ukiego i wreszcie sama także się rozpogodziła, po czym dziękczynnie oświadczyła:

— Doceniam to, że mnie wyłowiliście kolejny już raz. Po przegranej bitwie na szarych ziemiach w szarej wodzie prawie dostałam postrzał harpunem. Miałam ciężką przeprawę.

— Kiedyś się doigrasz, walcząc przeciw srebrzystej północy. Zostań z nami, z matką i twoim wujem, czyli… mną. — Barwny wskazał na siebie i Chamsi. Jednak Maryna pokręciła przecząco głową:

— Zbyt wielu istotom poprzysięgłam wyzwoleńczą walkę, także samej sobie. Dlatego nie spocznę, dopóki istoty tripelex nie wywalczą sobie akceptacji. Musi się to dokonać.

— Coś… kiepsko ci idzie — zauważył kwaśno pirat, patrząc na otarcia łuski na syrenim ciele Akwy. Ona z pewną pokorą odparła:

— To prawda, podejmowane przeze mnie kampanie nie przynoszą skutku poza ofiarami. Do tego na szarych ziemiach spotkałam potężną wojowniczkę zakutą w niezwykłą zbroję. Z łatwością mnie pokonała. Dlatego na dłużej opuszczam szarość.

— Gdzie się udasz? — podchwycił Barwny.

— Popłynę do siostry.

— Do której?

— W Białym Ekros odwiedzę… Diament. Przekonam ją, aby się przyłączyła do walki.

— Czeka cię spore wyzwanie.

— Lubię wyzwania, sam wiesz.

— Ano wiem. Ja zaś lubię, a nawet kocham, twoją matkę. — Pirat ponownie ucałował syrenę w swych ramionach. Ale naraz się skrzywił na twarzy i cierpiętniczo stwierdził: — Chociaż mogłaby trochę… schudnąć. Dłużej jej nie utrzymam. — Słysząc to, Chamsi śmiertelnie spoważniała, by zaraz uśmiechnąć się niezwykle szeroko. Odpowiedział jej gardłowy rechot Barwnego: — Ha, ha, ha! W kolejności rozbawioną parę zagadnęła Maryna:

— Nie podrzucilibyście mnie do… Ekros?

— Mamy popłynąć… Kanałem Babki Ekru? — zdziwił się Barwny.

— A kiedy ostatnio złupiliście jakieś porządne miasto? — Akwa spróbowała wjechać piratom na piracką ambicję.

— W… sumie. — Mężczyzna się zadumał. Zaś kręcąc sumiasty wąs o czarnym kolorze, wtrącił: — To się twojej siostrze… Diament, raczej nie spodoba.

— Na to właśnie liczę. Pragnę ją wyrwać z białego marazmu. Musi się w końcu poświęcić wyższej sprawie, a nie tylko własnej prezencji oraz urodzie.

— Hmh… — Pirat zaczął zawijać na palec swą rudą brodę. — Co ty na to, kochanie? To ty dowodzisz piracką flotyllą. Zatem…? — zwrócił się do Chamsi.

Ona uśmiechnęła się uroczo do syreniej córki. Zadarła głowę i dumnie wyciągnęła szpadę w kierunku południowo zachodnim, czyli… Ekros.

— Kocham cię… matko. — Akwamaryna odwzajemniła uśmiech i jeszcze zagaiła: — Twoja szpada… To naprawdę oryginalna broń legendarnej siostry krwi… Rudej? I to jej piracką czapkę masz na głowie? — Syrenia matka potwierdziła to przypuszczenie opuszczeniem i podniesieniem powiek. — Ciekawe… — mruknęła jej córka, po czym zauważyła: — Ta srebrzysta wojowniczka, która mnie pokonała na szarych ziemiach. Było w niej coś niezwykłego, jakaś ponadnaturalna determinacja, aby pokonywać przeszkody. Zanim skrzyżowałam z nią klingę, już czułam siłę jej niezłomnej woli. Czułam, że przegram, i że ona może być… siostrą krwi. Wiem, to głupie, ale tak to odebrałam. A przecież my, istoty tripelex, mamy wyostrzoną intuicję. Do tego wyjątkową intuicję odziedziczyłam po pradawnej babce, Ekru. Więc zapytuję… Czy to naprawdę mogła być tam, na szarych ziemiach, zakuta w stal srebrzysta… siostra krwi?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi, zupełnie jak krzyk rozbitka na bezludnej wyspie. Natomiast flagowy okręt piracki, a za nim cała flotylla łupieskich statków, obrał kurs na Białe i Szare… Ekros.

*

Już dawno wstał srebrzysty świt. Ubrana w pancerz Srebrna siedziała u wylotu igloo i patrzyła podejrzliwie na miecz, to śpiącego w lodowym domostwie miśka. Utwierdzała się w przekonaniu, że zarówno ostrze, jak i niedźwiedź, skrywali tajemnice. Jej powinnością było je odkryć i zwyczajnie nie mogła już z tym dłużej zwlekać, się niecierpliwiła. Po prostu musiała coś zrobić i… zrobiła:

— Ajć… — stęknął przebudzony bólem misio po ukłuciu go czubkiem miecza w… zad.

— Ty… mówisz? — zdziwiła się wojowniczka.

— Ojej… — Zwierz niemrawo usiadł i przyjrzał się swemu futrzanemu cielsku. — Nie… dobrze — skwitował własny wygląd.

— Ale w nocy było ci ze mną dobrze, co? — rzuciła z wyrzutem Srebrna.

— Cóż…

— Całe szczęście, że widziałeś we mnie półsyrenę, a nie dajmy na to, fokę — dodała równie obrażonym tonem kobieta.

— Mogę wyjść z… igloo? — zapytał zawstydzony Srebrny.

— Proszę. — Wojowniczka zadarła podbródek i spojrzała gdzieś w siną dal. Za moment usłyszała jedno, to drugie, stęknięcie, a potem żałosną prośbę:

— Zaklinowałem się w przejściu. Mogłabyś mi pomóc, pociągnąć… mnie?

— Nie — ucięła.

— Dlaczego?

— Bo się… obraziłam.

— Czemu?

— Uraziłeś mą syrenią… dumę.

— Czym?

— Jak to czym?! — Srebrna nagle wbiła oskarżycielskie spojrzenie w miśka i krzesząc z oczu lodowe iskry, się z pretensją wydarła: — Przespałam się z niedźwiedziem!

— Ale, kiedy krzesaliśmy ognisty lód… nie byłem zwierzęciem.

— Na… pewno? Bo zachowywałeś się trochę, jak zwierzę. No i czułam na tobie… futro. — Kobieta spojrzała na misia tylko ździebko łaskawszym okiem. Ten potwierdził:

— Na pewno. Trzymałem cię w ramionach i dłoniach, a nie w łapach.

— I jak ci się… podobało?

— Chyba się w tobie… zakochałem.

— A… jako niedźwiedź czy człowiek?

— Jako istota tripelex.

— A cóż to za monstrum? — Wojowniczka znów nabierała wątpliwości, jak się odnosić do zmiennego kochanka. Ten wyjaśnił:

— Należę do gatunku zmiennokształtnych istot. Takich, którymi gardzą ludzie. Z tego powodu nas prześladują, a nawet zabijają pod zwierzęcą postacią i… zjadają.

— Czekaj… — Srebrnej się raptem brzydko odbiło wczorajszą wieczerzą. — Chcesz powiedzieć, że tamta pieczeń z ogniska to było… Przepraszam na chwilkę. — Jak na dobrze wychowaną półsyrenę przystało, się pożegnała na moment. Poszła za igloo, po czym się tam wręcz demonicznie wyrzygała.

Wkrótce powróciła na miejsce i złapała miśka za futrzany kołnierz na karku. Pociągnęła za niego z całych sił i wreszcie się jej udało wyciągnąć zwierzę z lodowej pułapki.

Potem zapadła kłopotliwa cisza. Podczas niej kobieta patrzyła gdzieś prawo, a jej obecnie zwierzęcy kompan w lewo. Aż ten ostatni ostrożnie zapytał:

— Jakim cudem mogłaś nie wiedzieć o istnieniu istot rodzaju tripelex na tym świecie?

— Bo nie pochodzę z tego świata.

— Aha.

— Właśnie.

— A przybyłaś tu, jako siostra krwi, tak?

— Zgadza się.

— I co zamierzasz?

— Muszę kogoś pokonać.

— Kogo?

— Wybacz, ale akurat się nad tym usilnie zastanawiam.

— Być może znam kogoś, kto mógłby ci pomóc podjąć słuszną decyzję.

— Kto taki?

— Stalówka.

— Brrr… — Na brzmienie tego imienia Srebrną przeszedł lodowaty dreszcz.

— Wszystko w porządku? — zagadnął ją z troską… misiek.

— Nie do końca.

— Czemu?

— Stalówka mnie kiedyś… zabiła.

— Bolało?

— A myślisz, że wbicie dwusiecznego topora w potylicę może być przyjemne, jak… jak krzesanie ognistego lodu?

— Raczej nie.

— No właśnie.

— To było nietaktowne pytanie z mojej strony, przepraszam.

— Nic nie szkodzi. Byłam wtedy odrażającym i czternastoramiennym potworem.

— Aha… — Srebrny się nieco odsunął od Srebrnej. Ona to zauważyła i z wyrzutem zapytała:

— Już mnie opuszczasz, po raptem jednej nocy razem?

— Wybacz, ale ja się zwykłem zmieniać w pokojowo nastawionego srebrzystego niedźwiedzia. Ty wspomniałaś coś o transformacji w… czternastoramiennego potwora.

— Łapiesz mnie za słówka.

— Wierz mi, trudno się ich nie chwycić.

— Nie naciśnij mi na lodowy odcisk, to zostanę dla ciebie słodką syrenką.

— Obiecujesz?

— Tak, jeśli… dodatkowo weźmiesz mnie na swój grzbiet i zawieziesz do tej Stalówki — wypaliła wojowniczka. Na co wojownik w zwierzęcym ciele się obruszył:

— No chyba żartujesz. W pancerzu jesteś za ciężka. Poza tym sprasujesz mi na grzbiecie futro.

— Mogę cię za to… podrapać za uchem i cię pogłaszczę.

— Chcę całusa.

Trudne targi nie ustawały:

— Dobra, jeden pocałuneczek, ale jak się zmienisz znowu w człowieka, nie wcześniej.

— Wtedy pewnie będę chciał czegoś… więcej — zauważył Srebrny.

— Krzesać… ognisty lód, co? — mruknęła z kąśliwym uśmiechem na ustach Srebrna, a jej rozmówca pokiwał na potwierdzenie łbem. — Wykapany… Aezon — podsumowała dyskusję kobieta i przytulając się do Srebrnego, z uczuciem powiedziała: — Wybacz tę czułość, ale jesteś tak bardzo bardzo, jak… on, mój Aezon.

— Może nim jestem? — przyznał misiek.

— Może… — Wojowniczka przeczesała pancerną rękawicą gęste futro, czyniąc to z czułością. — Tak dobrze się z tobą rozumiem, jesteśmy do siebie tacy podobni. Jest tak inaczej niż ze… Złotym — westchnęła sobie.

Z wpadania w rozmarzony trans wyrwał ją ostrzegawczy głos Srebrnego:

— Mamy szare i ludzkie towarzystwo.

— Idą po… ciebie? — Kobieta zwróciła uwagę na kilkunastu uzbrojonych wojowników zmierzających do igloo.

— Oni mają na sobie amulety, które świecą, gdy w pobliżu są zwierzęta będące tak naprawdę istotami tripelex.

— Czyli wiedzą.

— Tak.

— To decyduj. Chcesz uciekać, czy pomścić zjedzonych braci.

Wobec tego pytania Srebrny się chwilę zastanowił. Potem zazgrzytał niedźwiedzimi zębami, stanął w bojowej postawie i warknął:

— To są źli ludzie, którzy będą dalej czynić zło.

— To chciałam od ciebie usłyszeć. — Wojowniczka zręcznym susem dosiadła niedźwiedzia.

— Co ty wyprawiasz? — Ten się zdziwił. Natomiast Srebrna uniosła miecz i gardłowo, jak miała w zwyczaju przed starciem, wrzasnęła:

— Szarżuj Aezonie, szarżuj!

Niedźwiedź poddał się jej woli, a także własnej. Raptem wyrwał naprzód, a spod jego łap wystrzeliły płaty śniegu. Z każdą chwilą nabierał rozpędu i niczym potężny rumak prowadził do ataku opancerzoną wojowniczkę.

Na ten niespotykany widok wrodzy wojownicy najpierw stanęli srebrzystego dęba, a potem się niepewnie cofnęli. Jednak nadciągającej niczym śnieżna burza srebrzystej furii nic już nie mogło powstrzymać.

Masywny niedźwiedź stratował pierwszego mężczyznę. Drugiego uderzył na odlew łapą. Na trzeciego skoczył, obalając go na plecy i zatopił zębiska w jego twarzy.

Srebrna nie pozostawała dłużna, bo podczas ataku zamaszystym cięciem ścięła dwa szare czerepy. Kiedy jej niezwykły wierzchowiec wytracił impet natarcia, uderzała klingą na lewo to prawo, trafiając w tarcze przeciwników, to rozcinając ich torsy. Aż ryknęła:

— Druga szarża!

Na ten rozkaz srebrzysty niedźwiedź przestał się pastwić nad przygniecioną przez siebie ofiarą. Pobiegł dalej, po czym na znak, jakim było pociągnięcie go za ucho, wykonał nawrót.

Okazało się, że połowa atakujących uprzednio wojowników już poległa, a reszta pierzchała. Srebrna wyczekała więc reakcję swego kompana na ten widok. Usłyszała jego gniewny pomruk. Wobec tego, uderzając go piętami w podbrzusze, bezceremonialnie pogoniła niedźwiedzia naprzód:

— Szarżuj, szarżuj! — zagrzewała do ponownego ataku, wskazując uciekinierów mieczem.

Już zaraz pędziła na zwierzęcym grzbiecie, zmniejszając dystans do złych ludzi. Oni już za chwilę śmiertelnie smakowali jej miecza, który rozcinał ich przez plecy. Gdy padł ostatni z nich, także wojowniczka upadła na śnieg.

Nie, nie była ranna, nawet draśnięta, ona była… szczęśliwa. Po zwycięskiej walce z błogim uśmiechem na ustach się wpatrywała w szare niebo.

Za moment przysłonił je dyszący i niedźwiedzi łeb. Później uśmiech Srebrnej się jeszcze poszerzył. Działo się to za sprawą okazałego jęzora, który smagał ją po łuskowatym licu.

— Świetnie całujesz, Aezonie. Jako misio nawet lepiej niż smok — zaśmiała się. — Już się nie mogę doczekać, kiedy znów będziesz człowiekiem i będziemy krzesać, wiesz… co. Chociaż taki też masz swój urok. — Objęła potężny kark zwierzęcia i pocałowała kompana w… nos.

Niebawem niespiesznie zmierzała na jego grzbiecie na północ do Lodowego Morza. Był to świadomie obrany kierunek, bo według Srebrnego miał prowadzić do Stalówki, legendarnej w tym świecie wojowniczki równie legendarnej matki.

Lecz obecnie Srebrna niewiele sobie robiła z legend. Oto bowiem w tym nowym świecie niespodziewanie odnajdywała to, co jak sądziła, już bezpowrotnie utraciła. Zaś była to najszczersza ze szczerych, goszcząca znów w jej szarym sercu, srebrzysta przyjaźń i przede wszystkim kiełkująca… miłość.

IV. Alabaster

Wielka księżna dumnie wyprostowała sylwetkę, załopotała rozłożystymi skrzydłami i z zadowoleniem powiodła wzrokiem po rozbielonych barwach zaśnieżonych wzniesień.

Widziała w nich Alabastrowe Góry i podejrzewała, że się nie myliła. Wszak całkowita pamięć minionych żyć do niej, jak i jej sióstr, już powróciła. Stąd skrzydlata kobieta miała w sobie wielką ilość wspomnień swej białej krainy. Przez to nie mogła jej pomylić z żadną inną, nawet bardzo podobną o analogicznej barwie.

To spostrzeżenie oznaczało dla niej tyle, że prawdopodobnie ten alternatywny kontynent do złudzenia przypominał Unton. W każdym razie jego większe połacie, bo w przeszłości te kontynentalne ziemie się od siebie zapewne w ogóle nie różniły. Jednakże co z mieszkańcami?

Alabaster się przeszła nieco po białym śniegu, niemal się z nim stapiając wizerunkowo za sprawą posiadania tej samej barwy. Lecz zaraz użyła swego niezaprzeczalnego atutu i dzięki anielskim skrzydłom się poderwała do lotu.

W powietrzu, czyli stworzonym dla niej środowisku, z którego powstała, jeszcze nie wiedziała, dokąd poleci. Wahała się między Alabastrowym Pałacem, takowym Portem, a białymi niebiosami. Zastanawiała się też, czy w którymś z tych miejsc mogła odnaleźć odpowiednio Alabaster Chmurną, Urwane Skrzydło lub Egidę, swe niezwykłe córki, które na stałe zyskały jej czystą i matczyną miłość.

Jednak zanim udałaby się w któreś ze wspomnianych miejsc, jej uwagę przykuła dostrzeżona u podnóża lodowca śnieżna osada. Postanowiła więc polecieć na środek placu w wiosce, by wznowić podróż bogatsza o wiedzę z aktualnych wydarzeń w tej wersji krainy Alabaster.

Wylądowała na śniegu i czekała. Zgodnie z oczekiwaniem zaczęli wychodzić ku niej tubylcy. Lecz na ich nietypowy widok podejrzanie marszczyła brwi. Nie były to bowiem czysto ludzkie istoty, a z obcymi elementami w sobie. Otóż część ich cielesnych powłok wydawał się tworzyć najprawdziwszy… śnieg.

Jedna z białych staruszek wyciągnęła ku Alabaster śnieżne ręce. Inna postać posiadała śnieżną twarz, a jeszcze ktoś inny nagie stopy ze śniegu.

Poza tym jednak, że obraz tych osób jawił się skrzydlatej kobiecie, jako niezwykły, nie odbierała od tych postaci zagrożenia. Wręcz przeciwnie, bo czuła ich dojmującą łagodność i spokój. W takim też duchu do tutejszej społeczności się sama zwróciła:

— Na blask słońca i księżyca, bądźcie pozdrowieni, witajcie — powiedziała matczynym głosem, odbierając siebie, jako matkę tej krainy. — Przybywam do was z nieznanej wam przestrzeni. Lecz nie musicie się mnie lękać. Jestem tu, aby wam pomóc. Zatem na wstępie zapytuję, czy macie do mnie jakieś prośby, życzenia? Wypowiedzcie je, a w miarę mych anielskich możliwości spełnię wszelakie.

— Jesteś… aniołem, jasna pani? — rzucił z przejęciem ktoś z tłumu.

— Jestem — padła pewna siebie odpowiedź. — Jestem matką aniołów i wszystkich białych istot. Przeto jestem i waszą… matką, me białe… dzieci.

— Nie skrzywdzisz… nas? I nie dasz nas skrzywdzić?

— Nigdy, przenigdy. — Alabaster okrasiła swą piękną twarz jeszcze piękniejszym uśmiechem i przyjmując na siebie blask słońca oraz księżyca, załopotała skrzydłami.

— To nasza matka…

— To anioł…

— Anielska matka…

— Chwała jej…

— Jesteśmy… ocaleni.

Ku skrzydlatej kobiecie wyciągniętych zostało dziesiątki tęsknych rąk. Śnieżni ludzie zacieśniali krąg wokół niej, aż zaczęli ją gładzić zimnymi dłońmi. Czuła od ich dotyku wyjątkowy chłód, ale też kojące ciepło bijące od serc. Dlatego przyjmowała to oddanie niewzruszenie.

Aż kilka osób spróbowało jej wyciągnąć pióra z anielskich skrzydeł. Wtedy zareagowała. Wzleciała ponad tłum i grożąc śnieżnemu motłochowi palcem, łagodnie, ale zdecydowanie, oświadczyła:

— A, a, a… Bez takich podchodów, moje śnieżne ludki. Nie skubcie mnie, jak białej kury z piórek, a czcijcie, jak na to zasługuję, jak boskiego anioła. Wówczas będziemy żyć w zgodzie.

Wobec tych karcących słów tubylcy padli na kolana, a dodatkowo na twarz. Nagle nie śmieli nie tylko dotykać Alabaster, ale nawet spojrzeć na jej jaśniejące oblicze.

Ona zawisła w powietrzu, z lekka łopocząc skrzydłami. Na ustach pojawił się jej przewrotny uśmieszek. Podobała się jej bowiem ta czołobitność i to wyjątkowo. Odkąd przestała zasiadać na perłowym tronie, nie doświadczała już oddania ludzi ku swej osobie. Teraz złapała się na tym, jak bardzo jej tego brakowało. Z tego powodu bynajmniej się jej nie spieszyło z poderwaniem wieśniaków z klęczek. Za to opadła lotosowymi stopami na zmrożone podłoże i przechadzała się dostojnie między mieszkańcami.

Aż zobaczyła na skraju wioski śnieżną dziewczynkę, która trzymała lodowy bukiet kwiatów. Podeszła do niej, przykucnęła, aby mieć twarz na wysokości lica dziecka i patrząc na bukiet, miękko zapytała:

— Czy to… dla mnie? — W odpowiedzi dziewczynka pokręciła przecząco główką. — To dla… kogo? — dopytała wielka księżna.

— To dla śnieżnych królików — usłyszała.

— Śnieżne króliki? — Powtórzyła kobieta, udając wielki podziw. Dziecko na potwierdzenie opuściło i podniosło powieki. Zaś Alabaster dobrotliwie zaproponowała: — Pokażesz mi, jak je karmisz, te króliki? — Dziewczynka nie wydawała się przekonana. Dlatego władczyni sięgnęła za swoje plecy. Wyciągnęła sobie piękne pióro ze skrzydła i podarowując je małej osóbce, dodała: — To anielski dar dla ciebie. Chodź, pokażesz swą nową zdobycz śnieżnym królikom, a przy okazji je… podkarmimy.

Wobec tego prezentu i słów na śnieżnym licu dziewczynki zagościł szeroki uśmiech. Zaraził on wielką księżną, która również szczerze się uśmiechnęła. Wyciągnęła ku dziecku dłoń. Ono ją ujęło i poprowadziło kobietę w kierunku wschodnim od wioski.

— Proszę, powstańcie i zachowujcie się swobodnie! — rzuciła jeszcze za plecy boska anielica do ciągle klęczących mieszkańców. Oni posłuchali, a ona odeszła z dzieckiem sporą odległość od osady.

Wyszła na otwartą przestrzeń. Lecz tutaj nawet nie tyle zwolniła krok, co z przejęcia się zatrzymała.

— To ty! — zapiszczała dziewczynka, wskazując rączką na niebotyczny posąg anielicy. Jego rozmiary dorównywały niemal Skazie Niebios. Przedstawiał on skrzydlatą kobietę zasłaniającą sobie dłońmi oczy, z których po twarzy i łabędziej szyi płynęła czerwona krew.

— Tak, to… ja — wyszeptała na bezdechu Alabaster. Zachwiała się na nogach, gdy dodatkowo zobaczyła okoliczne pagórki na kształt zgiętych nóg i łokci. Zaś w miejscu, gdzie powinna stać Skaza Niebios, zauważyła jedynie krater przed posągiem.

— Wszystko dobrze, Śnieżna Ciociu? — zapytało z troską dziecko.

— Wszystkie… siostry krwi, wszystkie czternaście. My w tym świecie bezpowrotnie zginęłyśmy. Zostałyśmy… unicestwione.

Z doznanego szoku wyrwał anielicę męski krzyk, a potem lament kobiet.

— To chyba moja mama płacze — jęknęło dziecko. Wielka księżna chwyciła je w ramiona, podniosła i wzlatując w powietrze, zdecydowanie rzekła:

— Później nakarmisz, skarbie, śnieżne króliczki. Teraz szybciutko wracamy do twojej mamusi, bo dzieje się tu coś złego.

*

Do śnieżnej wioski dotarła grupa kilkunastu Ekrosów. Zbrojni mężczyźni dzierżyli zapalone pochodnie i rapiery. Ogniem topili śnieżne domostwa, ostrzami rozcinali daremnie próbujących ratować dobytek mieszkańców.

Nagle pomiędzy nich spadła z furią skrzydlata kobieta. Odstawiła dziecko na śnieg, jednemu ze zbrojnych wyrwała rapier z dłoni, po czym, niczym sama berserka północy, cięła go przez tors.

— Wraaah! — krzyknęła, dodając sobie animuszu.

Wobec niespodziewanego ataku, równie niespodziewanej tu istoty, pozostali Ekrosi się cofnęli i zbili w kupę. Z kolei ocaleli mieszkańcy się schronili za skrzydlatymi plecami Alabaster.

— To… anioł?

— Niemożliwe…

— To nie mogą być prawdziwe skrzydła…

— Widziałem, jak spadła z nieba…

— Na blask jednorodności, blask mi świadkiem, ona… latała.

Pomiędzy zbrojnymi się poniosły pełne niepewności szepty. Te spekulacje przerwała ostro Alabaster:

— Doś tego białego jazgotu! Oto macie przed sobą wielką księżną Alabaster. Najstarszą z legendarnych sióstr krwi zrodzoną z nienawiści, by nienawidzić takich, jak wy, nikczemników, którzy podnoszą broń na słabszych. Na kolana i nadstawiać karki. Boski anioł wymierzy wam, złym ludziom, zasłużoną karę. — Oniemiali nagle Ekrosi nie uklękli, ani tym bardziej nie nadstawili karków. — Dość tego. — Skrzydlata kobieta ruszyła wprost na nich. Jednak jeden ze zbrojnych wystąpił naprzeciw niej i pokazując nieuzbrojone dłonie, poprosił:

— Poczekaj, skrzydlata pani, poczekaj. Wstrzymaj się z pochopnym osądem nas, jak i sądem na nas. Porozmawiajmy.

— Jakie to wasze słowa zmażą oczywiste winy? — Wielka księżna się zatrzymała przed mężczyzną, wskazując ostrzem trupy mieszkańców. Natomiast zbrojny ostrożnie zauważył:

— To istoty… tripelex, niższe, które mamy prawo zabijać. Tako stanowi święty zapis w pryncypiach blasku.

— To chyba znamy inne wersety… świętych pryncypiów, bo wasze są pozbawione… blasku — syknęła Alabaster. Na co Ekros próbował łagodzić zatarg, mówiąc:

— Nie nam oceniać prawo. Jesteśmy strażnikami powołanymi do jego egzekwowania.

— Jesteście gotowi za to egzekwowanie… zginąć? — Wielka księżna skierowała rapier ku mężczyźnie. On się nie cofnął, tylko odważnie powiedział:

— To byłby zaszczyt zginąć z rąk prawdziwego… anioła.

— Niby czemu?

— Nie wiem, skąd pochodzisz, pani, więc ci to wyjaśnię. W krainie Alabaster nikt nie widział anioła od tysiąca lat. Jednak czcimy tu anielskie istoty, jako boskie. Natomiast istoty tripelex zostały przez nas po trzykroć przeklęte. Przeklęte za odmienność, ułomność i skazę na kolorze. — Mężczyzna podszedł do jednego z zabitych mieszkańców. Kopnął jego śnieżną dłoń, a ta się rozsypała w śnieżny puch. — To ułomność — wyjaśnił. Potem zdarł ubranie ze zwłok. Martwe ciało pokryte było szarymi plamami. — To skaza na kolorze — dodał i podsumował: — Skaza oraz ułomność razem tworzą odmienność, którą zwalczamy, przywracając krainie czystość. To samo zresztą, na większą czy mniejszą skalę, się dzieje we wszystkich siedmiu krainach o odmiennych barwach kontynentu Aurigia.

— Kontynent… Aurigia. — Z Alabaster uszło powietrze, a z nim gniew. Zastanawiała się, do jakiego to alternatywnego świata trafiła i na ile rządzące nim prawidła mogła, oraz powinna, zaakceptować.

Spojrzała na znaną sobie dziewczynkę. Klęczała przy zwłokach zamordowanej z zimną krwią kobiety, szepcząc… mamo. Tonęła w zamarzających jej na policzkach łzach, a kwiaty, które miały otrzymać króliki, składała na piersi zmarłej matki.

Wobec tego widoku wielka księżna sama otarła z twarzy łzy. Te były czerwone i stanowiły jej krew. Odkąd się odrodziła po zabiciu jej przez ptaki, tylko w ten sposób płakała.

Lecz obecnie, poza ronieniem łez, wznowiła krok, aby uczynić coś jeszcze. Wyminęła zbrojnego, z którym dotąd rozmawiała i podeszła do pozostałych Ekrosów.

— Kto zamordował matkę dziewczynki? — zapytała głosem niczym z Centralnej Czeluści. Jej oczy się zrobiły czarne, jak u siostrzanej demonicy. — Kto?! — wydarła się, jak dzikie zwierzę z Wielkiej Puszczy, a jej lico pozieleniało od gniewu.

Nagle cięła ostrzem szyję najbliższego siebie Ekrosa. Zanim padł martwy na śnieg, jego krew zbryzgała bielą odsłonięty dekolt kobiety. Ona odeszła na środek placu w wiosce. Wbiła rapier w ziemię i niczym udzielna władczyni, którą od zawsze się czuła, wydała rozkazy:

— Boską mocą najstarszej z legendarnych sióstr krwi znoszę prawo prześladowania i zabijania istot tripelex w alabastrowej krainie. Odtąd karą za taką zbrodnię jest śmierć, co właśnie się dokonało. Ponadto, jako wielka księżna, obejmuję władanie nad białym światem i jego mieszkańcami. Od tej pory wszyscy inni panowie i panie krainy Alabaster winni są mi służyć i wspierać mnie, jako swą nadrzędną monarchinię. Sprzeciwem wobec tego dyktatu będzie… śmierć. To wszystko, przekażcie te wieści, komu możecie, a oni niech przekazują innym. Przed kolejną pełnią księżyca wszyscy mają się dowiedzieć, że wielka księżna Alabaster powraca na należny jej… perłowy tron.

— Nie możesz pani obecnie zasiąść na… perłowym tronie — oznajmił dotychczasowy rozmówca kobiety. Zmroziła go wzrokiem. On zaś pokornie wyjaśnił bieżącą sytuację polityczną w białej krainie: — Wiedz pani, że kilka lat temu najechał i podbił nas boski Biały Brat razem ze swymi smokami. Potem pociągnął dalej na Czerwoną Twierdzę w Centralnej Czeluści i od długiego czasu ją oblega z braćmi. Z tego powodu miastom Ekros i Perle Północy udało się zrzucić jarzmo panowania boskiego brata. Jednak jego znaczące siły pozostały w Pałacu Alabaster. Nie da się go łatwo zdobyć, abyś zasiadła tam na perłowym tronie.

— Co się stało z Alabastrowym Portem? — zainteresowała się samozwańcza władczyni.

— To miasto na ten czas oblega Pani Perła z Perły Północy. Zaś sama Perła Północy jest w stanie wojny z Ekros. Kraina jest podzielona i nie ma nadrzędnej władzy.

— Już ma. — Alabaster wskazała na siebie i jeszcze dopytała: — Czy miastem Ekros nadal włada ród Ekru?

— Oficjalnie to miasto należy do potężnej herszt piratów… Chamsi, która jest… syreną. Jednak praktyczną władzę sprawuje tam ród Bielensów.

— Rozumiem. A co z moimi córkami? Co z anielską Egidą, Urwane Skrzydło i… Alabaster Chmurną?

— Znany jest nam prawdopodobny los tych istot — przyznał mężczyzna, czym zarysował lekki uśmiech na zaciętej dotąd twarzy wielkiej księżnej. Następnie sprecyzował: — Historycy twierdzą, że Egida opuściła należny jej perłowy tron tysiąc lat temu, gdy zatrzaśnięte zostały na powrót bramy niebios. Ponoć wyruszyła na poszukiwanie legendarnego Rozdzieracza Niebios, by anielskie niebo na powrót otworzyć. Urwane Skrzydło natomiast zaginęła podczas wyprawy do Centralnej Czeluści. Co do Alabaster Chmurnej, wieść niesie, że przebywa nadal zamknięta w anielskim niebie. Choć są tacy, którzy się zarzekają, że poznali dalszy los twych córek, jako obecnych więźniarek Białego Brata w Alabastrowym Pałacu. To chyba tyle… łaskawa pani. — Mężczyzna ukłonił się lekko. Wielka księżna uznała, że trochę zbyt lekko, przez co zaznaczyła:

— Pamiętaj, że teraz się zwracasz nie tylko do pani, ale też twojej pani. Odtąd wszyscy macie mnie tytułować Najjaśniejsza Jasność. Czy to jest jasne i pełne blasku?

— Tak, Wasza… Najjaśniejsza Jasność.

— Doskonale, zatem zabierzecie mnie do Ekros. Uczynimy z tego miasta tymczasową stolicę odradzającego się Wielkiego Księstwa Wschodzącego Słońca i Księżyca. Na wszelki wypadek zadbamy też o… przedłużenie władzy na tronie. — Alabaster uklękła koło małej sierotki z bukietem lodowych kwiatów. Otarła jej z twarzyczki łzy i łagodnie zapytała: — Został ci w tej wiosce ktoś bliski? — Dziecko pokręciło przecząco główką. — Wobec tego to we mnie będziesz mieć obecnie matkę. — Wzięła dziewczynkę na ręce. Pogładziła ją po białych włoskach, pocałowała w czółko i czule zagadnęła o imię: — Jak się nazywasz, biały skarbie?

— Śnieżka.

— Pięknie, naprawdę pięknie. Zatem odtąd zwać się będziesz Królewna Śnieżka. Nikomu nie będzie wolno nazywać cię inaczej i nikt nigdy już nie skrzywdzi ciebie ani tych, którzy staną się dla ciebie bliscy. Poprzysięgam ci to przed blaskiem słońca i księżyca. — W kolejności Alabaster się zwróciła do mężczyzny, z którym dotąd prowadziła dyskusję:

— Jak ty się zwiesz?

— Nazywają mnie… Bielmond, Wasza… Najjaśniejsza Jasność.

— Doskonale, Bielmondzie. Niniejszym mianuję cię dowódcą mej osobistej gwardii. Służ mi wiernie, a spadną na ciebie bogactwo i zaszczyty. Wiedz, że Najjaśniejsza Jasność, jak nikt, potrafi docenić i należnie wynagrodzić lojalność. Za to za zdradę karzę lodowym ukrzyżowaniem. Teraz natomiast ruszamy niezwłocznie do Ekros. Musimy natychmiast rozpocząć nowe i… anielskie rządy w krainie.

— Tędy… Bielmond wskazał drogę ku północnemu zachodowi, skąd wcześniej przybyli Ekrosi.

Alabaster z dziewczynką na rękach zajęła miejsce na czele pochodu. Szła zdecydowanie i sprężystym krokiem. Jednak do czasu, gdy z wielkiego wrażenia znowu nie przystanęła, zupełnie jak zastopowana zaspą śnieżną.

Oto przed sobą dostrzegła peron z pociągiem stylizowanym na klucz gryfów, gdzie ptaki stanowiły liczne wagoniki, a lokomotywę smoczyca. Nie były to jednak prawdziwe zwierzęta z krwi, mięsa i kości, a mechaniczne.

Co więcej, tory się rozpoczynały na ziemi, ale dalej wiodły już coraz wyżej w powietrzu. Tam przecinały je inne podkłady kolejowe, a także nisko zawieszone w powietrzu białe chmury, na których stały… czerwone drzewa.

Wobec tego widoku do władczyni dotarło, że od bitwy pod Upiorną Twierdzą kraina Alabaster uległa znaczącemu przekształceniu. Przy czym przemiana ta się tyczyła najwyraźniej zarówno rzeźby terenu, magii, technologii, jak i zamieszkujących tu istot.

Choć podejrzewała, że dziwów, jakie jej będzie dane poznać w tym nowym świecie, był to raptem wierzchołek góry lodowej. Jednakże nie ulegało już dla niej wątpliwości, że był to także jej świat.

Mocniej utuliła Królewnę Śnieżkę ze śnieżnymi rączkami i licem, po czym znów pewnym krokiem poszła zasiąść na pierwszym gryfie tuż za smoczycą. Następnie w obstawie Ekrosów, stanowiących zalążek jej osobistej gwardii, wyruszyła w podniebną podróż prosto do Ekros.

V. Alabaster Diament i Akwamaryna

Dziewczyna o białej skórze dłuższy czas przymierzała przed lustrem kusą sukieneczkę. Alabastrową z niebieskimi wstążkami, ale też cienką i zwiewną. Przez to zupełnie niepasującą do atmosferycznych warunków panujących w zimnym Ekros.

Jednak przed lustrem, w swym jasnym pokoiku pełnym pastelowych barw, dziewczęca postać poświęcała najwięcej uwagi nie ubiorowi, a specyficznemu elementowi swej urody. Przy czym osobiście uważała go, nie tylko ona zresztą, za mankament.

Dotyczył kryształowych części jej ciał, nie inaczej. Ten skąd inąd piękny kamień zdobił jej łydkę, ale też udo drugiej nogi. Wyzierał na łonie, trochę na dekolcie, no i szczyciła się na płaskiej piersi kryształowym sutkiem.

Wszak najwięcej troski poświęcała pudrowaniu kryształowego policzka. Na całe szczęście w nieszczęściu nie cały policzek się odznaczał od białej skóry, która swoją drogą miejscami, głównie na plecach i brzuchu, wcale nie była u niej taka biała, a niebieskawa.

W sumie trudno się było dziwić takiemu właśnie wyglądowi dziewczyny zwanej Diament. Stanowiła ona bowiem owoc niezwykłej miłości, a mianowicie kolorowej syreny zwanej Chamsi oraz jej… brylantowego pierścienia.

Tak właśnie się prezentowała prawda. Ponieważ o ile matką Diament, potomkini Ekru, była słynna piratka, to ojcem jej… pierścionek. Tak się on spodobał syreniej matce, że się w nim swego czasu zakochała. Zaś u syren, jak wiadomo, do poczęcia dziecka dochodziło od doświadczanego uczucia… miłości.

Czy jednak takie niespodziewane ojcostwo mogło zostać zaakceptowane przez wyższe sfery w Ekros, do których aspirowała dziewczyna? Otóż oczywiście, że nie! Dlatego skrzętnie tuszowała swe prawdziwe pochodzenie. W każdym razie tę jego bardziej kłopotliwą, wstydliwą i kryształową część.

Kim zatem oficjalnie był jej ojciec? Rzecz jasna, kimś niezwykłym, najniezwyklejszym i alabastrowym. Lecz kim takim dokładnie, Diament obiecała wyznać dopiero swemu… mężowi.

Tak się droczyła z adoratorami zabiegającymi o jej rękę. Tym samym miała wybieg, aby się nie zdemaskować, jako pogardzany powszechnie odmieniec.

Czasem jednak poczucie wyobcowania z powodu wyglądu i płynące z tego kiepskie perspektywy na przyszłość ją naprawdę dołowały. Wtedy, żeby poprawić sobie nastrój, zakładała na plecy skrzydła upodobniające ją do wielbionych w Ekros aniołów.

Ponadto włączała w białym adapterze płytę ze skoczną muzyką i ćwicząc walkę szpadą, w której to była niezrównana, sobie wesoło podśpiewywała. Miało to miejsce akurat… teraz:

Jestem skrzydlatym aniołem

Boskim nektarem, twoim spokojem

Jestem skrzydlatą anielicą

Zatańcz ze mną, płochą dziewicą

Mów do mnie, jak do aniołka

Pocałuj w czółko, wyciągnij z dołka

Aniołem jestem, moja jest przestrzeń

Powietrze też moje i pałacowe pokoje

Moje są powab, piękno oraz czar

Bom ja jest Diament dla ciebie… dar

Jestem skrzydlatym aniołem

Boskim nektarem, twoim spokojem

Jestem skrzydlatą anielicą

Zatańcz ze mną, płochą dziewicą

Mów do mnie, jak do aniołka

Pocałuj w czółko, wyciągnij z dołka

Aniołem jestem, moja jest przestrzeń

Powietrze też moje i pałacowe pokoje

Moje są powab, piękno oraz czar

Kto tego nie rozumie

Jako jedną z bolesnych… kar

Diament zasadzi szpadę w tyłek

Taki to będzie od Diament dar!

Nagle pląsy i przyśpiewki dziewczyny przerwały odgłosy licznych wystrzałów, zupełnie jak z okazji Nowego Zimnego Roku. Zaskoczona podbiegła do okna i w trwającej już nocy wyjrzała z wynajmowanego pokoju na trzecim piętrze czynszowej kamienicy.

Miała stąd widok na Kanał Babki Ekru i jego drugą stronę, gdzie leżało Szare Ekros stanowiące drugą połowę miasta. Choć z okna Diament dało się też zauważyć dwa zwrócone ku sobie posągi znajdujące się po przeciwległych stronach kanału.

W Białym Ekros stał monument pradawnej właścicielki miasta Babki Ekru. Przedstawiona została w wyrzeźbionym lodzie w siedzącej pozycji na białym smoku, jako otyła osoba z wyższością patrząca na szarą stronę miasta. W ręku dzierżyła prawdziwą i monstrualną pochodnię, którą w nocy podpalano, by oświetlała zabudowaną przestrzeń.

Z kolei w szarym Ekros stał posąg dosiadającej srebrzystego smoka niejakiej Soplicy. Spoglądała ona chytrze, jakby łakomie, na białą część miasta, a w ręku trzymała butelkę wódki, którą wygrażała.

Jednakże ta szara kobieta stanowiła nie mniej słynną osobę od legendarnej Babki Ekru. Brało się to stąd, że była ona matką Ślepawki Nienazwanego, niezrównanego i nieuchwytnego zarazem długowiecznego mężczyzny, obrońcy wszelkich odmieńców.

Powiadano, że poza ludzką matką, Soplicą, którą kochał nad życie, Ślepawka miał też boskie pochodzenie. Podobno się szczycił siedmiobarwną skórą i krwią samych bogów. Zaś ślepota mu w niczym nie przeszkadzała, bo posiadł tajemną zdolność nadzmysłu stanowiącego wewnętrzne widzenie.

Ile się zawierało w tych opowieściach prawdy, tego nikt nie wiedział. Nikt nawet nie mógł przedstawić przekonującego dowodu, że ta postać naprawdę istniała, a nie stanowiła tylko symbolu walki odmieńców.

Znak rozpoznawczy Ślepawki Nienazwanego przedstawiała bowiem odciśnięta dłoń, gdzie każdy z pięciu palców miał inną barwę. Podobnie odmienny kolor miało wnętrze dłoni uzupełnione siódmym kolorem w postaci uśmiechu. Lecz nie raz na profanowaniu takim symbolem białych czy szarych murów, odpowiednio w Szarym i Białym Ekros, przyłapani zostali już zwykli odmieńcy. Zatem siedmiobarwny odcisk dłoni nie mógł być brany, jako dowód na istnienie Ślepawki Nienazwanego. Choć swoją drogą był to dowód przemawiający za tym, że idea równości wszystkich istot trwała w umyśle wielu z nich.

Czy także u Diament? Nie! Ona nie akceptowała swej odmienności, za przykładem jednobarwnych ludzi nazywając ją ułomnością. Znajdowała się pod presją jednorodnego otoczenia, które nigdy nie zaaprobowałoby we własnym gronie takiego wielobarwnego cudaka, jak ona.

Zatem się ze wszystkich sił kamuflowała. Marzyła też skrycie o tym, że pewnego dnia znajdzie magiczny, albo mechaniczny, sposób, aby naprawić defekty swej urody i stać się w pełni białą dziewczyną. Taką, w której się zakocha nawet sam Bielens Biel. Ona zresztą od dawna już się w nim podkochiwała.

Obecnie jednak czuła w sobie nie miłość, a narastające wzburzenie. Oto bowiem, jako panienka z okienka, zobaczyła, że jej matka Chamsi atakowała pirackimi okrętami swoje… własne miasto.

Nie mogła na to spokojnie patrzeć. Dlatego zdjęła anielskie skrzydła, włożyła szpadę za pas i w kusej spódniczce wybiegła z pokoju.

Zbiegła po kręconych, jak lody ekrosowe, schodach i wypadła nocą z czynszówki na mroźną przestrzeń. Następnie pognała w kierunku widocznych nad kanałem wielobarwnych masztów.

Jeszcze nie wiedziała, co powie, a raczej wykrzyczy, syreniej matce. Ale jak zwykle na pewno ją srodze zbeszta. Nie tylko za bezczelny atak, ale za wszystkie swe krzywdy, a tych skrywała w sobie wiele, szczególnie te kryształowe.

Puściła się więc biegiem po chodniku. Z jednej strony mijała przeszklone i przyprószone śniegiem witryny sklepowe. Za nimi widziała białe oraz wyszukane suknie, w tym ślubne. Migały jej też wystawy różnorodnego sprzętu domowego; maglownice do kręcenia korbą, pralki na księżycowy blask, nowoczesny odkurzacz do śniegu, czy słoneczny aparat, który nie potrzebował lampy błyskowej.

Z drugiej strony miała lodową szosę, a na niej mechaniczne pojazdy na płozach napędzane czystym śniegiem. Niektóre stylizowane były na gryfy, inne na renifery czy niedźwiedzie. Te najszybsze i najagresywniejsze na jezdni przypominały do złudzenia smoki.

Natomiast napędzana nie śnieżnym puchem, a gniewem, Diament już wpadała na otwartą przestrzeń przed kanałem. Tutaj zaryła lakierowanymi bucikami w płytkiej zaspie, nie dając wiary temu, na co patrzy.

Otóż wielobarwni piraci jej matki w najlepsze się włamywali do nadbrzeżnych sklepów i wynosili z nich najlepsze towary. Podawali je sobie z rąk do rąk, tworząc żywy most przez statki aż na szarą stronę miasta. Tam zaś, ku uciesze szarego motłochu, oddawali w szare ręce zrabowane i białe rzeczy.

Tej jawnej niesprawiedliwości Diament po prostu nie mogła zdzierżyć. Aż tupała nóżką!

Cóż to była bowiem za skandaliczna niegodziwość, aby ktoś dostawał coś za nic, się tucząc jawną kradzieżą! Sama ciężko pracowała, będąc posiadaczką białego warsztatu krawieckiego, gdzie zatrudniała szare szwaczki.

Szare kobieciny musiały u niej od rana do nocy szyć ubrania za miskę białego twarogu. Co zaś, jeśli i one były wśród obdarowywanych? Toż tak szczodrze obdarowane gotowe pewnie się były nie stawić jutro do pracy!

Wzburzona Diament wręcz odnosiła wrażenie, że posągowa Soplica na szarym smoku drwiąco spoglądała właśnie na nią. Ona więc właśnie podjęła decyzję, że w słusznym akcie zemsty zmniejszy pensję szwaczek do połowy miski albo, jako zapłatę, dostaną twaróg… skwaśniały.

Gdy naraz z boku doszedł ją drwiący i znajomy głos, który już całkiem wyprowadził ją z białej równowagi. Oto dostawała wręcz białej gorączki! Gorączki ognistego lodu, tej strasznej zarazy!

Jestem skrzydlatym aniołkiem…

Boskim nektarem, zwykłym pachołkiem…

Jestem skrzydlatą anielicą…

Zatańcz ze mną, do sprzedania dziewicą…

Mów do mnie, jak do aniołka…

Pocałuj w czółko, strąć znowu do dołka…

Aniołem jestem, moja jest przestrzeń…

Powietrze też moje, ale już nie pałacowe pokoje…

Bo trwa wojna, a odmieńcom przewidziany jest zgon

Kto tego nie rozumie, ten z mego świata… won

— Maryna, to… ty — wycedziła przez po części kryształowe ząbki Diament. Wyciągnęła szpadę i z furią się rzuciła na kroczącą ku niej wysoką kobietę z szarą łuską na twarzy i mieczem w dłoni. — Pchnięcie, cięcie, cięcie, sztych! Masz, masz, a masz! Ty odmieńcu! — Kryształowa dziewczyna czyniła błyskawiczne wypady szpadą, skutecznie unikając też cudzego ostrza i krzyżowania z nim cienkiej broni. Za to własnym orężem atakowała, jak biała osa szarego szerszenia i szybko była górą, przykładając czubek szpady do szarego gardła siostry. Ta z uznaniem rzekła:

— Władasz białą bronią coraz lepiej. Jesteś już w tej sztuce wręcz niedościgniona. Gdybyś tak jeszcze się dała skusić i zrobiła z niej właściwy… użytek.

— Wraaah! — Diament wyładowała kryształową furię, jak biczem, smagając szpadą Akwę w biodro. Ta syknęła:

— Ałajć.

— Należało ci się, szarzyco!

— Ochłoń.

— Kiedy?!

— Już wystarczy, siostro… przyjaciółko. — Akwamaryna odrzuciła miecz. Uśmiechnęła się serdecznie i na przywitanie rozpostarła ramiona.

— Kiedyś cię podziurkuję, jak sito — zagroziła Diament, zerkając na swą szpadę. Ale także dziewczyna upuściła broń, po czym się dała utulić siostrze. — Witaj w Białym… Ekros — powiedziała już spokojnie, będąc w objęciach i nieco żałośnie dodała: — Jak ja teraz białym znajomym spojrzę w oczy po tym, jak moja matka napadła na swoje własne… miasto?

— Wymyślimy jakąś zgrabną bajeczkę. — Akwamaryna pogłaskała dziewczynę po białych włosach.

— Na pewno wymyślimy?

— Tak.

— A… od kiedy to myślimy razem?

— Od teraz — stwierdziła Maryna i swobodnie rzuciła: — Chodźmy się przejść gdzieś, gdzie jest spokojnie. Chciałabym z tobą porozmawiać, aniołku.

— Dobrze, więc chodźmy. Może do lodowego parku imienia Perlisa Smoczego?

— Może być.

Wspomniany park się znajdował bardziej w centralnej części Białego Ekros. W drodze do niego siostry zostały wyminięte przez biegnących w kierunku kanału Ekrosów uzbrojonych w pałasze. One same minęły kilka zaśnieżonych uliczek i dotarły do skweru nazwanego imieniem jedynego w dziejach alabastrowej krainy wielkiego księcia, a nie księżnej.

Ten incydent sprzed ponad tysiąca lat był obecnie w Ekros skrzętnie wykorzystywany przez dominującą tu siłę polityczną. Działo się to za sprawą męskiej głowy rodu Bielensów. Osoby, która wzorem swych ostatnich przodków forsowała nadrzędną rolę mężczyzn w sprawowaniu władzy. Czyli inaczej niż się to dotąd odbywało w alabastrowej krainie.

Taki punkt widzenia poniekąd szedł z duchem nowych czasów, gdzie największą siłę na kontynencie stanowili męscy przedstawiciele w osobie boskich braci. Natomiast o silnych władczyniach, poza Panią Perłą z Perły Północy, nie słyszał na dobrą sprawę nikt.

Z powyższego względu park imienia Perlisa Smoczego był szczodrze dotowany przez najzamożniejszy ród w Ekros. Dlatego Diament właśnie tam poprowadziła siostrę — aby pokazać jej olśniewające cuda białego miasta.

Już wkrótce tak odmienne od siebie córki Chamsi kroczyły odśnieżonymi alejkami, które się wiły zawijasami pośród kopczyków śniegu. Na nich można było podziwiać lodowe rzeźby niezwykłej liczby istot z kontynentu Aurigia. Stały tu olbrzymy oraz smoki, nie brakowało golemów, żywiołaków i oczywiście aniołów.

Wszystkie posągi się prezentowały, jako po części krystaliczne i białe, czyli tak, jak sama Diament. Ponadto ich oczy stanowiły żarówki na blask księżyca, które dawały intensywne biało-srebrzyste światło.

O ile bowiem szarość nie była tolerowana w Białym Ekros, to połyskliwą srebrzystość w niewielkiej ilości akceptowano w ubiorze i sztuce. Podobnie rzecz się miała z innymi barwami. Kolory jednolicie żółte, niebieskie, zielone, brązowe, czy czarne, pozostawały napiętnowane, jako te gorsze i psujące estetykę. Co innego nienachalna złocistość w postaci pudru na białą twarz, błękitna wstążka do kremowych włosów, malachitowy kamień w porcelanowym pierścieniu czy miedziany element perłowych pojazdów i maszyn. Jednakże bezwzględną dominantą w Ekros, oraz całej krainie, musiała być bezwzględnie biała dominanta, a za jej najszlachetniejszy odcień uznawano alabastrowy.

Wiedziała o tym Akwamaryna, która na okazję odwiedzin siostry w białym mieście przywdziała właśnie alabastrową tunikę. Dzięki jej wysoko postawionym kołnierzom przysłaniała szarość swej twarzy. Za to srebrzyste włosy dumnie nosiła rozpuszczone na wietrze.

Idąca z nią Diament trochę marzła w zwiewnych biało-niebieskich ciuszkach. Dlatego co raz przyspieszała kroku. Zaś z jej ust równie szybko się wylewał niezamarzający potok białych słów. Bowiem, choć to Maryna zabrała ją na pogawędkę, to właśnie żywiołowa dziewczyna przejęła białą pałeczkę w dyskusji.

Tradycyjnie zbyła ona prośby Akwy, by czynnie się włączyła w działalność na rzecz walki istot tripelex o równe prawa. Zamiast tego usilnie sama namawiała syrenią siostrę, aby ta poszła z nią na bal do Bielensów, jako jej szara… pokojówka. Albowiem Diament uznała, że Akwamaryna posiadała odpowiednią prezencję i doświadczona już życiowo potrafiła się zachować nawet w wyższych sferach.

Maryna początkowo zdecydowanie odmówiła. Jednak wobec nalegań, błagań oraz gróźb młodszej siostry… uległa. Ponieważ ta swoimi nachalnymi namowami wierciła jej dziurę w brzuchu niemal, jak szpadą!

Chociaż tajemnicą Akwy było to, że wyraziła ona zgodę na tę, w jej mniemaniu, farsę, bo sama też chciała osiągnąć z tego pewną korzyść. To jest, pragnęła się osobiście przyjrzeć z bliska tym prominentom w Ekros, którzy stali na straży okrutnego prawa sankcjonującego prześladowanie odmieńców. Postanowiła, że wielu z nich sobie dobrze zapamięta i w przyszłości nie wykluczała przeciw nim równie drastycznych, co oni wobec istot tripelex, kroków.

Tym samym, choć po części zamierzała osiągnąć sukces w swej podróży do Białego Ekros. W obliczu prześladujących ją od lat porażek uznała, że zawsze było to coś.

Zresztą prawda się przedstawiała tak, że jakkolwiek z mieczem w dłoni potrafiła być bezwzględną wojowniczką, to z siostrą u boku górę brały w niej pokojowe nastroje. Zaś samą Diament darzyła siostrzaną miłością, przez co z trudem tej zadziornej osóbce mogła czegoś odmówić.

Tymczasem tak się składało, że wspomniany bal się odbywał właśnie tej nocy. W związku z tym, w trosce o odpowiednie stroje, biała córka Chamsi, po urobieniu jej szarej córki, poszła z nią z parku do zakładu krawieckiego, który należał do niej.

Jak do tego doszło, że Diament została pracodawczynią szwaczek? Otóż z powodu zapożyczenia się u Bielensów ród Babki Ekru od dawna wyprzedawał majątek i zdążył się już pozbyć wszystkich nieruchomości. Ostatnią sprzedała sama Diament, a była nią leciwa rezydencja zwieńczona rzeźbami dwóch smoczyc.

Za uzyskane pieniądze dziewczyna wynajęła skromny pokoik w czynszówce, ale też zainwestowała pozyskane środki. Przede wszystkim kupiła wymarzoną prasę drukarską i dzięki temu realizowała swą wielką pasję — dziennikarstwo. Na papierze ekru drukowała niskonakładową gazetkę, której była redaktorką i zarazem główną dostarczycielką artykułów.

Niestety kartki i tusz kosztowały ją więcej niż wpływy z druku. Dlatego, aby się z czegoś utrzymać, resztę pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży nieruchomości zainwestowała w warsztat krawiecki.

Mieścił się tuż nad kanałem po białej stronie Ekros. Tak się bowiem składało, że alabastrowi mieszkańcy miasta pogardzali ubraniami szytymi w Szarym Ekros nawet, jeśli te były białe. Żeby więc ciuchy miały niepodrabiane i alabastrowe metki, Diament musiała wynająć warsztat drożej, czyli po prawej stronie Kanału Babki Ekru.

Tam jednak, jak na ironię, kazała szyć głównie szare ubrania za to z mile widzianymi… alabastrowymi metkami. Wdzianka przeznaczone były dla szarej służby bardzo popularnej w Białym Ekros.

Korzystając z tego, Diament przyprowadziła Akwamarynę do swego zakładu, który otworzyła białym kluczem. Zapaliła księżycową lampkę, po czym skwapliwie przebrała siostrę w ubranie szarej… pokojówki.

Powiedzieć, że Akwa nie była zachwycona, to nie powiedzieć nic. Dlatego młodsza siostra poprzysięgła jej, że to poniżenie jakoś wynagrodzi. Chociaż na blask słońca i księżyca nie miała pojęcia jak.

W kolejności sama przywdziała, także szyty dla niej w jej zakładzie krawieckim, strój alabastrowej żurnalistki, jednak niezwykle wyszukany. Wyglądała w nim, zupełnie jakby pracowała, jako redaktorka w Alabastrowym Czasie, najzacniejszej gazecie w całej pokrytej śnieżną bielą krainie.

Jej obecny ubiór stanowił ciasno opięty żakiet w porcelanowym kolorze. Przez jego środek przebiegał rząd siedmiu perłowych guzików z wygrawerowanymi na nich gryfami. Za to rękawy zwieńczone zostały kremowymi falbanami.

Nawet Akwamaryna podkreśliła, że jej kryształowa siostra wyglądała świetnie i zrobiłaby wrażenie wręcz na srebrzystym niedźwiedziu. Z ust syreniej siostry to wiele znaczyło.

Ponadto przy pasie Diament połyskiwała szpada. Jako arystokratka, dziewczyna z rodu Ekros miała prawo ją nosić. Był to też znak, że nie szła ona z główną linią męskiej polityki forsowanej w białym mieście i Alabastrowym Czasie. Mianowicie bronią demonstrowała niezależność kobiet oraz ich prawo do równouprawnienia. Przynajmniej na tym polu się zgadzała z Maryną.

Połączone tą ideą poszły razem na biały bal. Chociaż wyglądem i ubiorem się w tym momencie od siebie zdecydowanie różniły, co ich równości raczej nie podkreślało.

Samo przyjęcie się rozpoczęło wraz z kremowym zmierzchem i miało trwać do alabastrowego świtu. Zaś organizowano je w okazałej rezydencji naprzeciw domu z… dwoma smokami.

Przy wejściu siostry zostały zatrzymane przez strażników. Przy czym białą legitymację, stanowiącą dowód tożsamości, oraz akredytację dziennikarską, musiała pokazać tylko Diament. Jej towarzyszka, jako szara pokojówka pod opieką białej pani, nie musiała być sprawdzana. Chociaż wiązało się to z tym, że jej opiekunka brała na siebie odpowiedzialność za czyny Akwy.

Przypominała jej o tym na każdym, białym kroku. Prosiła więc, aby Maryna się nie odzywała na przyjęciu i nie zwracała na siebie uwagi. Miała wyłącznie chodzić krok w krok za młodszą siostrą i robić dobre wrażenie, czyli swą osobą damy do towarzystwa podnosić status Diament.

Oczywiście w miejsce szarej lepsza byłaby biała dama. Ale cóż, nawet w przypadku szarej spłukana dziewczyna musiała się uciekać do wybiegu, przyprowadzając… siostrę.

Ta, zgodnie z jej życzeniem, wewnątrz wyszukanych wnętrz stała się jej szarym cieniem. Dzięki temu młodsza córka Chamsi nie musiała już sobie nią zawracać głowy, tylko się koncentrowała na znamienitym towarzystwie, białej śmietance Ekros.

Po wyściełanych jedwabiem schodach weszła na piętro, gdzie w sali balowej kwitły już rozmowy. Kobiety w alabastrowych sukniach przechadzały się pod rękę ze swymi mężami we frakach oraz surdutach głównie w ciemniejszych odcieniach chamois. U szczytu sali z lekka przygrywała biała orkiestra smyczkowa. Kto chciał, tańczył na porcelanowym parkiecie białego walca. Natomiast pod ścianami stały stoły się uginające od białego jedzenia i alabastrowego szampana.

Diament się jednak nie uzbroiła w kieliszek, tylko notatnik i pióro do pisania wykonane z kości słoniowej. Następnie bacznie się rozglądała za politykami, z którymi na dziennikarskie potrzeby pragnęła przeprowadzić rozmowy. Kiedy akurat zauważyła któregoś z nich niezbyt zaaferowanego towarzystwem, atakowała go niczym sama berserka północy:

— Wraaah! To znaczy, niech pozdrowiony będzie blask słońca i księżyca. Kłania się Diament Ekros z tygodnika Białe Wieści. Czy mogłabym, szacowny panie ministrze Białowąs, prosić o ekskluzywny wywiad?

— Białe… Wieści? — Starszy mężczyzna w alabastrowym smokingu podkręcił sobie biały wąs. Pogładził się po połyskliwej łysinie z ciemniejszymi plamami w kolorze chamois i burknął: — Chyba nie mam dla panienki żadnych… białych wieści.

— A gdybym tak w moim tygodniku umieściła pańskie zdjęcie na pierwszej stronie?

— Białe zdjęcie na… białej stronie? — upewniał się dyplomata.

— Oczywiście, sfotografuję w panu wyłącznie czystą biel. Mam na fotografowanie alabastrową licencję. Aby wyszedł pan na zdjęciu pełen promienistego blasku, moja pokojówka pana odpowiednio ustawi prosto pod blask księżyca.

— Niech… będzie. — Starszy mężczyzna zrobił kilka kroków w kierunku balkonu, aby padło na niego księżycowe światło zza okna.

Wtedy Diament dała dyskretny sygnał siostrze. Ona wyjęła z kieszeni podarowany jej wcześniej pędzelek i ordynarnie opędzlowała nim poważną facjatę dyplomaty. W teorii miała zetrzeć z białej skóry wszelkie pyłki, aby ta nabrała pełnego blasku. W praktyce z premedytacją zjechała z cudzego policzka i jak sztylet prawie wbiła pędzel jegomościowi w oko. Ten jęknął:

— Ajć.

— Wszystko pod kontrolą, panie Białowąs. Pańskie oczka też muszą błyszczeć! — zaszczebiotała słodko do mężczyzny Diament. Kiedy ten łzawił, przecierając twarz rękawem, dziewczyna posłała gromy z własnych oczu wprost na bezczelną siostrę. Następnie szybkim ruchem ręki ją odgoniła, jak natrętną, szarą muchę.

Potem szczęśliwie się jej udało pstryknąć kilka całkiem przyzwoitych fotek dyplomaty, gdy ten doszedł już do siebie. W kolejności przyszedł czas na wywiad:

— Czy to prawda, panie ministrze, że wolne i demokratyczne miasto Ekros zamierza się przekształcić w księstwo Ekros, jako monarchię konstytucyjną pod panowaniem księcia Bielensa Bladego?

— To tylko… śnieżne plotki — zbył te rewelacje dyplomata. Lecz Diament z dziennikarskim zacięciem drążyła temat:

— Przedstawiciele rodu Chamois twierdzą co innego. Podobno ród Bielensów złożył im konkretną ofertę, aby przystali na powołanie do życia księstwa, w zamian za wpływy w Perle Północy, gdy ta zostanie anektowana. Czy mam rozumieć, że oskarża pan ród Chamois o kłamstwo?

— Nie potwierdzam… nie zaprzeczam.

— Czyli wycofuje się pan z pierwotnego stanowiska?

Słysząc to pytanie, dyplomata nabrał wody w usta, a ściślej szampana. Dłuższy czas stał z cieczą wypełniającą mu buzię, co w parze z długimi wąsami upodabniało go do białego suma. Aż przełknął trunek i na odchodne rzucił:

— Proszę pamiętać o moim zdjęciu na pierwszej stronie. Ma być białe i pełne blasku. Sugeruję też postarać się o odpowiedniejszą… służbę. — Potarł przekrwione oko.

— Biały bufon… — syknęła za nim dyskretnie Akwamaryna. Na co Diament złapała ją za ramię i sama skarciła:

— Jeszcze raz spróbujesz któremuś dyplomacie wydłubać pędzelkiem oko, to sama cię nadzieję na szpadę. Nie wolno ci! — Tupnęła nóżką.

— Mi wolno wiele. Za to tobie, widzę, że tyle… co nic. Jesteś z rodu Ekros naszej zacnej matki, nawet to nie buduje ci tu szacunku.

— Nieważne. Ważny jest mój tygodnik i atrakcyjne wywiady z politykami do niego, bo inaczej nikt mnie nie będzie czytał. Ty zaś nie ułatwiasz mi sprawy.

— Może on coś… pomoże?

— Och… pan Bielens… Biel. — Pod Diament nagle się ugięły cienkie nóżki. Te same, którymi dopiero co tupała ze złości. W ostatniej chwili złapała ją i podtrzymała Akwa.

— Wszystko w… porządku? — To pytanie posągowy mężczyzna o prezencji samego archanioła zadał jednak nie do omdlewającej dziewczyny, a osoby robiącej tu za jej pokojówkę. Ta na odczepnego bezczelnie rzuciła:

— Nie jest w porządku. Ale taki biały pajac, jak ty i tak nic nie naprawi, a jeszcze wszystko pokpi.

— Na litość blasku, przepraszam za nią! — zawyła rozpaczliwie Diament. — Za dużo białych barw i szarej biedaczce się pomieszało w głowie — próbowała jeszcze interweniować. Ale z przerażeniem się przekonywała, że w tym towarzystwie nikt nie zwracał na nią uwagi:

— Co niby miałbym pokpić, jako biały pajac? — zapytał, ale bez urazy, a zaintrygowany, Bielens. Akwamaryna bez ogródek wypaliła:

— Jak zwykle zadbasz, jaśniejący panie, tylko o interesy wąskiego grona swej familii. Przez to innym przyniesiesz jedynie zgryzotę.

— Wypraszam sobie taką impertynencję. Co księżycowy miesiąc oddaję alabastrowe kryształy na cele charytatywne.

— Och, cóż to musi być za męczeństwo i poświęcenie. A jakiż to majątek idzie, jaka jego część i na jakich biedaków?

— Wspieram białą sztukę, rzeźbiarzy w lodzie i malarzy szronem. Wspieram odpryskami kryształów. Właściwie to pyłem, którego nawet nie liczę i z którym mam tylko kłopot — przyznał biały mężczyzna. Zaś szara kobieta dyskretnie uniosła fartuszek pokojówki i pokazując zarys miecza, warknęła:

— Za to się właśnie z takimi, jak ty, policzę. Wasz czysto biały czas się kończy. Jeśli tego nie rozumiecie, mieczami i toporami zniesiemy nierówności. Zrównamy was z nami, ścinając wam głowy równo z karkami.

— Wy…? W czyim imieniu przemawiasz?

— Nie domyślasz się… jeszcze? — Akwamaryna zaczęła wyciągać miecz. Bielens Biel zmarszczył brwi, zaciskając dłonie w pięści. Zanosiło się na paskudny i krwawy epizod podczas ekskluzywnego przyjęcia, którego głównymi aktorami mieli być niby pokojówka i syn najbogatszego człowieka w Ekros.

Gdy wtem balkonowa szyba została rozbita w drobny mak. Zaś do jaśniejącego wnętrza wleciała z furią skrzydlata i alabastrowa kobieta. W ramionach trzymała śnieżną dziewczynkę.

— Powiem z stylu mej niebieskiej siostry Lazur. Przepraszam, że tak oknem. Ale sprawa jest pilna i moje efektowne wejście tutaj musi was zmusić do potraktowania mej jaśniejącej osoby więcej niż… poważnie.

— Czy ona ma… skrzydła?

— To nie mogą być prawdziwe… skrzydła.

— To są prawdziwe… skrzydła.

— To anioł z… nieba?

— Tak, jestem skrzydlatym aniołem z nieba. Nawet kimś o wiele więcej, bo matką aniołów. Oto z innego wymiaru objawia przed wami swe jaśniejące oblicze sama wielka księżna Alabaster. Dawna imperator rasy aniołów i najstarsza z legendarnych sióstr krwi. Zaś przybywam tu, by wami niepodzielnie władać. — Po dumnej mowie skierowanej do gości na bankiecie skrzydlata kobieta się zwróciła łagodnie do Królewny Śnieżki w swych ramionach: — Jak ci się podobają twoi poddani, moje dziecko? To nimi będziemy teraz władać. Oni natomiast będą przed nami… klękać. Uklęknijcie przed swą władczynią — poleciła uprzejmie, ale też władczo, Alabaster. Jednak jej rozkaz trafił w białą próżnię. Wszyscy obecni tylko patrzyli na nią zastygli, jak lodowe zaspy. — Więc zamierzacie być krnąbrni? Prosicie się o to, aby was złamać, jak kruchy lód? Niech i tak… będzie. Chociaż to nic nie zmieni. I tak wnet nastąpi to, co nieuniknione.

Do sali balowej wkroczyli po schodach uzbrojeni Ekrosi pod wodzą Bielmonda. Ten się ukłonił skrzydlatej kobiecie i pokornie ją zapytał:

— Wasza Najjaśniejsza Jasność, jakie… rozkazy?

W tym momencie się rubasznie zaśmiał Bielens Blady, senior swego rodu. Pewien czas się trząsł, trzymając za swe brzuszysko opięte ciasno alabastrowym surdutem. Potem wcisnął sobie w oczodół monokl. Paskudnie się marszcząc na twarzy, patrzył na Alabaster. Aż znowu się kpiąco zaśmiał:

— Anielica, dobre sobie. Nawet, jeśli tak, to czemu by jej nie złapać do klatki i nie umieścić z małpami w zoo? Toż to by była piękna dla naszego miasta atrakcja, taka skrzydlata sztuka, anioł!

— Wytnij mu biały język — poleciła chłodno Bielmondowi Alabaster, spoglądając z pogardą na rubasznego mężczyznę.

— Ale… to sam Bielens Blady. — Świeżo mianowany dowódca gwardii z trudem przełknął ślinę. Na co skrzydlata kobieta obojętnie odparła:

— Dla mnie może on być nawet Czerwonym Demonem. Wobec mego majestatu i tak nie dorasta mi do lotosowych pięt. Chcę jego plugawy język. Karzę zrobić z niego grzebień do czesania piór pałacowych łabędzi.

— Mimo wszystko… — jęknął gwardzista, który nie wydawał się przekonany.

— Oto chwila próby. Wykonasz rozkaz albo ze wszystkimi konsekwencjami zostaniesz oskarżony o zdradę stanu. — Alabaster postawiła Bielmonda pod ścianą.

On niepewnie wyciągnął rapier i zrobił równie niepewny krok w kierunku seniora rodu Bielensów. Wówczas drogę zagrodził mu nieuzbrojony Bielens Biel, który w ten sposób bronił dostępu do własnego ojca.

— Z… drogi — powiedział gwardzista. Zaś wielka księżna krzyknęła:

— Tego młodzika, ku przestrodze dla innych młodzików, zabij! Zasłania mi widok, a chcę podziwiać obraz wycinanego języka.

— Nie odważysz się. — Bielens Biel mroził wzrokiem ruch rapiera w ręku Bielmonda, który kierował ostrze ku jego gardłu.

Nagle ta broń została zbita w dół, a sam gwardzista błyskawicznie rozbrojony. Z kolei sprawczyni tego kontrataku, Diament, wykonała zręczny piruet i już była przed Alabaster, przykładając czubek szpady do jej łabędziej szyi.

— Brawo! Oklaski dla tej białej panienki! — wrzasnął Bielens Blady. Natomiast wielka księżna z dezaprobatą, jakby znudzona, tylko pokręciła głową:

— Najjaśniejsza Jasność, jak zwykle wszystko musi robić sama — rzekła i oddała trzymane dziecko dziewczynie. Ona, zaskoczona, je przejęła. Wtedy skrzydlata kobieta skaleczyła sobie o jej szpadę własną dłoń, uwidaczniając w ranie wielobarwną krew. Następnie wypowiedziała w umyśle intencjonalne życzenie, aby za sprawą magii krwi w tej komnacie się dokonało potworne zniszczenie. Jednakże kompletnie nic się nie wydarzyło. — Ups… — uśmiechnęła się zakłopotana Alabaster, rozumiejąc, że, jeden po drugim, atuty wytrącane jej były z rąk. To powinno jej przypomnieć o pokorze. Jednak nie w sytuacji, gdy do jej wysokich uszu doszedł szyderczy głos dziewczyny, której oddała Królewnę Śnieżkę. Ta bowiem drwiąco powiedziała:

— To dziecko to… odmieniec.

Raptem na policzek Diament spadło siarczyste, jak mróz, uderzenie dłonią wymierzone przez skrzydlatą kobietę. Ta nie mogła w żadnym wypadku tolerować obrażania przy niej dziecka, które przygarnęła.

Wszak wraz z wyegzekwowaniem kary, zaskoczona zobaczyła, że z dziewczęcej twarzy, którą zaatakowała, zdarła warstwę pudru. Pod nią zaś się skrywała nie tylko alabastrowa skóra, ale też ciało z kryształu.

Na ten widok sama się uśmiechnęła drwiąco, wspominając kamuflowanie swych niegdyś czerwono-czarnych ust. W konsekwencji się wydarzyło to, czego się w następstwie powstałych okoliczności spodziewała:

— Nie wydaj mnie, a… a będę ci służyć, skrzydlata pani — pisnęła zwrócona tyłem do gości, a przodem do Alabaster, dziewczyna.

— Jak się nazywasz, moje odważne i bezczelne…. dziecko? — zapytała ją wielka księżna.

— Diament… Diament Ekros.

— No proszę, proszę… Oto potomkini samej Ekru, najbardziej przewrotnej kobiety w dziejach alabastrowej krainy zaraz… po mnie. Najjaśniejsza Jasność czuje, że naprawdę wróciła do domu. — Alabaster z zadowoleniem powachlowała skrzydłami. W kolejności się rozejrzała po sali balowej, po czym apodyktycznie oświadczyła:

— Widzę już, że nie wszyscy witają z otwartymi ramionami powracającą na tron wielką księżną pod postacią Najjaśniejszej Jasności. Przyjmuję to do mej pełnej blasku świadomości. Wszakże wiedzcie, że restytucja Wielkiego Księstwa Wschodzącego Słońca i Księżyca właśnie się dokonuje. Macie więc wybór. Możecie dołączyć do mnie i służąc mi, się przyczynić do odbudowy alabastrowej potęgi zjednoczonej pod moim berłem. Albo możecie mi się sprzeciwić, knuć przeciw mnie i prowokować wewnętrzne konflikty oraz wojnę domową. To wasze białe prawo. Jednak mi, białej władczyni, będzie, jako jedynej dane zwyciężyć w tym konflikcie. Lecz wówczas dla tych, którzy mi się uprzednio sprzeciwili, nie będzie już miejsca w białej krainie. Więcej, postaram się o to, aby zdrajcy nie zaznali spokoju na całym siedmiobarwnym kontynencie.

Wraz z końcem przemowy wielu szacownych arystokratów ugięło kolana i pochylili przed Alabaster głowy. Inni się skupili wokół Bielensa Bladego. Ostatecznie szacowne towarzystwo się podzieliło mniej więcej po połowie. Co to dla jedności Ekros mogło oznaczać, nie trzeba było wyjaśniać.

Chociaż, co znamienne, przy seniorze rodu Bielensów zabrakło jego syna. Co więcej, nie było go także wśród tych, którzy ugięli kolana przed wielką księżną. Gdzie zatem się podział ów wytworny panicz?

— Szybciej, i nie oglądaj się za siebie, biały pajacu, albo cię od tyłu wypatroszę.

Korzystając z zamieszania, Akwamaryna uprowadziła z białej rezydencji samego Bielensa Biela. Zmierzała z nim na drugą stronę Ekros, gdzie wśród szarych ludzi miała swoich kamratów. Razem z nimi swą arystokratyczną zdobycz z białych salonów pragnęła skwapliwie wykorzystać dla własnych celów i już nawet miała zamysł, jak to perfidnie zrobić.

VI. Kasztan i Ruda

— Nareszcie można rozprostować brązowe kosteczki na brązowym piaseczku. Tego mi było trzeba. — Ruda się przeciągnęła błogo.

— Zmaterializowałyśmy się gdzieś w kasztanowej republice. Ale… nieco innej kasztanowej republice. — Kasztan powiodła prawym okiem wspólnego z siostrą ciała po dość specyficznym otoczeniu.

Jak wzrokiem sięgnąć, przestrzeń wyścielał beżowy piasek upstrzony brunatnymi kamieniami. Wśród nich stał dramatycznie pordzewiały wrak samochodu. W jego pobliżu prażył się na ostrym słońcu równie zdezelowany siedmiowirnik helikoptera. Ale już bez samego helikoptera. Dało się też zauważyć hebanowy szkielet rogacizny, siedzącego na nim palisandrowego sępa, a w większej odległości mahoniowego strusia z… wojskowym hełmem na głowie.

— Na pewno trafiłyśmy na właściwy świat? — wyraziła wątpliwość po oględzinach Kasztan. Na co Ruda wydęła lewą pierś i dumnie odparła:

— Nie wiem, na jaki ty trafiłaś. Ale każdy świat, gdzie ja trafiam, jest właściwy, bo jestem tam ja. Ty masz zaszczyt mi towarzyszyć. Więc tak czy inaczej powinnaś być szczęśliwa. Właściwie to musisz.

— Będę szczęśliwa, jak wykonamy nasze zadanie.

— Jakie zadanie? — zdziwiła się Ruda, poprawiając na głowie kowbojski kapelusz.

— Tylko nie mów, że zapomniałaś…

— Nigdy nie zapominam. Ale jakie? — Starsza z sióstr pokopała w piachu kowbojkami wyposażonymi w okazałe ostrogi. Zaś jej młodsza połówka żałośnie jęknęła:

— Mamy kogoś… ratować.

— Kogo?

— Kogoś… bursztynowego.

— Co to za kolor?

— Ciemno-złocisty…

— Aaaa! — Ruda pacnęła się w czoło. Chodzi ci o naszą siostrę!

— Tak.

— Czekaj, jak ona się… nazywała. Bo miała imię, prawda?

— Tak… miała i ma.

— Chyba jakoś na… No zaraz, no jak to u niej, kurka brązowa, szło…

— Bursztyn.

— Bursztyn, właśnie! To gdzie ona jest, ta Bursztyn, jak mamy ją znaleźć?

— Nie szukamy jej. Musimy poszukać sposobu na jej ocalenie i same się w tym świecie jakoś… odnaleźć. — Kasztan raz jeszcze nieufnie obrzuciła wzrokiem podejrzaną okolicę. Natomiast Ruda, jak gdyby nic, wyjęła z kieszeni orzechowe ciastka i podeszła z nimi do sępa. Wyciągnęła ku niemu lewą rękę z łakociami i kusząco zaintonowała:

— Cip, cip, cip.

— Nie należy karmić dzikich zwierząt — zwróciła jej uwagę Kasztan.

— Daj spokój, przecież nie jesteśmy w zoo. Nie ma ostrzegawczej tabliczki. Cip, cip, cip… ratunku! — Nagle sęp wręcz niebotycznie wyciągnął szyję, która się okazała czymś na kształt gumowego węża. Capnął w metalowy dziób ciastka i połknął. Ale zrobił coś jeszcze: — Skaleczył mnie w palec, co za pierzasty pacan! — krzyknęła z wyrzutem karmicielka.

— Ostrzegałam. — Kasztan przewróciła oczyma.

— Ostrzegałaś przed karmieniem, a nie krwiożerczym atakiem dziobatej bestii. Zranił mnie, zranił! — zawyła żałośnie Ruda. Pocałujesz…? — Wyciągnęła ku młodszej siostrze siedmiobarwnie krwawiący kciuk.

— Nie pocałuję. Nie jestem kasztanowym wampirem, abym chłeptała krew.

— A ja tak; mniam, mniam. — Ruda ze smakiem oblizała kolorową ciecz z palca. — Jestem też niezrównanym kowbojem. — Szybko wymierzyła rewolwer w sępa. Nieoczekiwanie ten, jak ponczo, zarzucił sobie na plecy skrzydła, pod którymi miał ludzkie ręce. Jednej z nich użył do wyciągnięcia pistoletu i przymierzenia z niego w lewą część brązowej dziewczyny.

— Ten świat nie jest… normalny — oceniła Kasztan, zapobiegawczo również wyjmując pukawkę.

Wobec dwóch spluw na jedną półmechaniczny sęp pokręcił z niezadowoleniem dziobatym łbem. Wypluł orzechowe ciastko, dając do zrozumienia co sądzi o takim przysmaku, po czym odleciał.

— Na brązowe do widzenia strzelę mu w pierzasty kuper. Mogłabyś zmrużyć prawe oko? — Ruda celowała w górę z rewolweru.

— Przestań — skarciła ją bardziej ogarnięta z sióstr. — Powinnyśmy się brać do roboty. Czyli wypadałoby poszukać środka transportu i dotrzeć do cywilizacji, a nie się zajmować głupotami. Tylko tracimy czas i siły.

Na te słowa pierwszy zareagował sterczący w pobliżu struś. Słysząc o środku transportu, spojrzał na siebie. Następnie dał dyla, aż się za nim na beżowo kurzyło.

W takich okolicznościach Ruda spojrzała na wrak samochodu, potem śmigło helikoptera i zasugerowała:

— Połączymy to w jedność i sobie polatamy.

— Samochodolikopterem? — Kasztan wyraziła wątpliwość.

— Ja polecę Helikosamochodem. No już, czaruj krwisto kolorowe hokus pokus. — Starsza de Bruton ponagliła siostrę. Z powodu braku jej reakcji sama zakasała frędzle rękawa kowbojskiej kurtki. W kolejności się skoncentrowała na elemencie wielobarwnej krwi widocznej na jej kciuku. Nadęła się niczym brązowa purchawka, po czym rzuciła krwiste zaklęcie:

Nieważne czy ten świat jest przeklęty

Brązowo łączcie się metalowe elementy!

Samochód z wirnikiem połączone

To podróżne standardy podkręcone!

Teraz w białawe powietrze się wzbijemy

Przez republikę pomkniemy!

Kiedy lazurową przestrzeń ujarzmimy

Jeszcze sępa dogonimy!

Srebrzysto go zamrożę

Wcisnę mu na kark złocistą obrożę!

Na zielono niech zakwitnie

Pas zieleni mu na tyłku wytnę!

Na koniec demonicznie to rozegramy

I z ptaszyska niebo posprzątamy!

— Ależ ty jesteś… mściwa. — Kasztan z dezaprobatą pokręciła głową. — Ale nic się nie wydarzyło z samochodowym wrakiem, zauważyłaś? Zupełnie nic.

— To… rzeczywiście niewiele. — Ruda popatrzyła zdegustowana na swą dotąd magiczną krew. — Może się przeterminowała albo skisła? — Znów jej posmakowała. — Smakuje jak zwykle — skwitowała. Natomiast Kasztan sobie westchnęła i skwitowała nieco inaczej:

— Wygląda na to, że w tym świecie startujemy od zera.

— Znaczy się… bez magii? — Ruda gasła w oczach.

— Bez magii.

— Na piach i kamienie, nie może być!

— Może, Eozyna nas ostrzegała.

— Nie słuchałam jej. Ciebie też nie słucham. Za to ty słuchaj mnie. Powiem ci, że ten światek jest jednak do hebanowej bani. Odjeżdżam stąd. — Niepocieszona Ruda chciała wykonać ruch w kierunku zdezelowanego samochodu. Jednak siostra nie współgrała z jej ruchem. Przez to kasztanowa dziewczyna, jak rumak kopytem, tylko boksowała lewą kowbojką w miejscu, wzbijając w przestrzeń tumany rdzawego pyłu. Trwało to dłuższy czas.

— Radzę ci oszczędzać siły. Nie wiadomo, jak daleko stąd jest woda. — Kasztan wymownie wskazała na zanurzony do połowy w piachu szkielet rogacizny. Jej siostra przestała kopać. Ona zaś się jeszcze trochę zastanowiła, patrząc pod słońce. Następnie się okręciła tak, aby mieć tarczę słoneczną za plecami i twardo zawyrokowała: — Idziemy na północ.

— Co tam jest? — zaciekawiła się Ruda.

— Coś, co nie jest południem, dzięki czemu unikniemy dojścia do Przeklętej Pustyni.

— Uważasz, że maszerowanie przeklętą republiką to lepszy pomysł?

— Mam nadzieję i nie pozostaje nam nic innego, niż to sprawdzić. — Kasztan już chciała rozpocząć marsz w wyznaczonym przez siebie kierunku. Powstrzymały ją szumy, trzaski, piski i gwizdy z deski rozdzielczej zdezelowanego wozu.

— Radyjko? — zaintrygowała się Ruda.

Nagle w przestrzeni rozbrzmiały niewyraźne strzępy spikerskich, i nie tylko, komentarzy z przeskakujących po sobie co pewien czas programów:

— „Witamy w porannym wydaniu kasztanowych wiadomości. Dzień jest pogodny, beżowy, z lekką domieszką mglistej ochry. Po południu przewiduje się niewielki opad radioaktywny w okolicy Wiśniowa. Szacowni mieszkańcy proszeni są o wyposażenie się w antyradiacyjne parasole. Tymczasem informujemy, że jak zwykle w kasztanowej krainie trwa tabaczkowy pokój i miedziana sielanka. Życzymy kasztanowego szczęścia”.

Trzaski, piski.

— „Mayday, mayday, ratunku! Nie dolecimy do Wiśniowa! Oni są wszędzie. Rozpoczęli powietrzny abordaż! Kończy się nam amunicja! Cała eskadra jest już zestrzelona! Brązowa Matko, Brunatny Ojcze! Dopadli Brązowego Franka! Mayday, mayday, kapitan Herbacianka błaga o wsparcie”!

Piski, trzaski.

— „Po porannym wydaniu wiadomości zapraszamy na bajkę dla kasztanowych dzieci. Dziś uwielbiana przez milusińskich lektorka, Kasztania Brąźlak, poczyta o Latającej Krowie, która okrążyła wielobarwny świat. Serdecznie zapraszamy”.

Piski, trzaski.

— Mayday, mayday! Kasztanowe życie to nie bajka, już po nas. To był ostatni przekaz. Niech Brązowa Matka ma nas w kasztanowej opiece. Spadaj ze mnie ty spiżowy żniwiarzu, wraaah”!

Wyjątkowo dużo trzasków i pisków.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.