E-book
3.15
drukowana A5
17.44
kresowi nieświęci

Bezpłatny fragment - kresowi nieświęci


Objętość:
58 str.
ISBN:
978-83-8384-716-0
E-book
za 3.15
drukowana A5
za 17.44

„Tyle woli w człowieku ile krwi w kałuży. Niemało.”

/Jacek Kaczmarski „Petroniusz bredzi”/

„Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem.”

/Friedrich Nietzsche „Poza dobrem i złem”/


„Święty, święty, święty — blask kłujący w oczy.”

/Edward Stachura „Sanctus”/

Fotografie i projekt okładki Szymon Hadam

Lilith odchodzi bez pożegnania

po prostu odeszła

powstała spod niego

tak jak powstała z ziemi

nie chcąc czekać na ofiarę z kości

nie trzasnęła bramą raju

tylko dlatego że jej po prostu nie było

patrzcie jak dumnie i bez lęku

kroczy po oceanie ognia

ma rozpuszczone skrzydła i włosy

oczy we wszystkich odcieniach nienawiści

wymalowane pogardą usta

gradientem emocji pokryte policzki

jej amorficzne ciało we mgle sfumato

jak spod pędzla Leonarda

mrok się burzy

i zastyga obsydianową lawą strachu

dni odchodzą tak jak ona

ale o tym się nie mówi

o tym się nie pisze

o tym się zapomina

miałaś być początkiem

byłaś?

z listu do archanioła Uriela

nie potrafię nazwać swoich koszmarów

kiedy tylko próbuję

słowa płoną jak magnezja

ważę dokładnie każdy okruch lęku

bo nie wiem

czy więcej jest wiary

w szlachetnym zwątpieniu

czy zwątpienia

w wierze oślepłej od światła

oświeć więc mnie ogniem

swojej lewej dłoni

bym ujrzał w jej blasku

co należy zapamiętać a co zapomnieć

aby przetrwać

czas się dopala jak zaduszne świece

przygniata mnie duchowy maneż

i choć wciąż jeszcze jestem

to niknę ginę zlewam się z tłem

jak mała plamka na obrazie Seurata

bez słów (para z Sulawezi)

gdyby pozbawiono nas słów i języka

świat byłby jak czarno-biały film

z Charlie Chaplinem lub Busterem Keatonem

cisza dudniłaby głucho

w wilgotnych jaskiniach…

a może wyostrzyłby się nam wzrok

zmysły smaku i powonienia

wiersze bym ci malował

na skalnych ścianach

palcem umaczanym w czerwonej glinie

wtuleni w siebie przy ognisku

czułym dotykiem pocałunkiem

znakami na ciele cichym mruczeniem

tworzylibyśmy naszą Księgę Rodzaju

do czytającej Eurydyki

piszę do ciebie z przeszłości

jesteś teraz moim wzrokiem

możesz być również głosem

jeśli właśnie czytasz to na głos

musisz wiedzieć że w moim życiu

coraz mniej poezji przelanej na papier

upycham ją w puszki z herbatą

w filiżanki kawy a może raczej Kafki

w kryształowe karafki opróżniane ukradkiem

już nie modlę się heksametrem

nie pielgrzymuję do częstochowskich rymów

nie maluję ścian białym poematem

coraz rzadziej odwiedza mnie bezsenność

akuszerka moich wierszy

szarą farbą zachlapane barokowe snu ornamenty

dekonstruuję złożony konstrukt myśli

szukając płaszczyzny porozumienia

może przemówią za mnie

zapach papieru i drukarskiej farby

czarne arabeski liter wyjustowane niedbale

cień Orfeusza na podłodze

pamięć przez menady rozerwana na strzępy

a może po prostu wystarczy ta chwila ciszą nabrzmiała

milczymy jednak w różnych językach

mowa ciała też raczej odpada

pozostaje dotykanie stóp łokci policzków

czubka języka opuszków palców

troska o to by nie utknąć

gdzieś pomiędzy wdechem a wydechem…

może w końcu zrozumiesz

że oddycham tylko w wierszach o tobie

Pseudologos

chór głosów w mojej głowie

wciąż fałszuje bez mrugnięcia powiek

lecz ja nie potrafię już łgać a vista

zmyśleń wysysać z brudnego palca

moim kłamstwom

brak już polotu i świeżości

tak…

rutyna zabija każdą sztukę

skłam skopiuj wklej

to takie nudne i niesmaczne

że aż chciałoby się czasem

powiedzieć prawdę

Ikar wylądował

okna zmęczone od wypatrywania

kwaśnieją moje piwne oczy

wosk się topi

pękają serca karczochów

psują mi się wiersze

włączam przewijanie na podglądzie

i widzę że spadam

szybciej niż pióra ze skrzydeł

i że umieranie w sumie

idzie mi nawet nieźle

muszę więc jeszcze poczekać

na pierwszy krok w chmurach

a ty wciskasz STOP

i sprawiasz że miękko ląduję

noc upinasz jak włosów burzę

i do ust mi wkładasz

dni z mgły ulepione

dzieli nas tylko długość rzęs

grubość szminki

urwane słowo

oddech płytki…

już

problem podologiczny

domy żeglują wolno w kierunku otchłani

wygasły ogniska

zza ostrokołu zębów

języka trebusz miota przekleństwa

na ubitej ziemi duma kontra zapalczywość

za przeznaczeniem gonią

wokół murów Ilionu

wśród wiwatów

pycha kroczy przed upadkiem

za honorem tylko śmierć i sława

trzeszczą łuki

napięte jak ścięgno Achillesa

cięciwa się pręży w dłoniach Parysa

napięcie rośnie…

już słychać młotki achajskich cieśli

pod pokładami okrętów

schowane 10 lat samotności

Thanatos

raczej nie olśni mnie

orientalnym przepychem z obrazu Delacroixa

ale ukołysze jak Ocean Spokojny

i płuca więdnące z braku powietrza

podleje łzą wyłuskaną spod powieki

zważy słowa i duszy antymaterię

palcem na czole mi napisze

że zawsze jest teraz a reszta to tylko

zakurzona pamięci camera obscura

pył ze szczytu piramid na liściach łopianu

usychanie traw

nowotwór niepewności

osteoporoza wspomnień

mówię że nie pamiętam

przeczuwam że nie wiem

gdy noc zrodzą czarne okna

podpiszę z życiem pakt o nieagresji

i wyjdziemy z podniesioną głową

z tarczą na tarczy

ja wyjdę z cienia

życie ze mnie

światłość ze światłości

rozterki Samsona

podobno wojna idzie nieźle

już prasują się sztandary

schną portrety skazanych na bohaterstwo

prochem z kości

oddawane salwy honorowe

w chwale powracają armie

przynajmniej niektóre

walec zagonów pancernych

przetacza się przez pamięć

w blaszanej manierce

nadmiar możliwości deficyt rozsądku

kuszący rodzaj władzy

podobno wojna idzie nieźle

szkoda że poległych

nikt nie pyta o zdanie

w powietrzu już czuć zapach zwycięstwa

tylko że ja jestem po stronie przegranej

bez szans choćby na remis ze wskazaniem

nieśmiertelniki dzwonią na trwogę

ludzka masa stygnie

w glinianej matrycy okopów

mgła bojowa ścieli się po polach

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.15
drukowana A5
za 17.44