Rozdział 1
Cmentarne godziny
Telefon głośno dzwoni i nie zamierza przestać.
— Wstawaj, Kazik! Co za facet. Nic go nie rusza.
— Czego chcesz, Lauro?! Wiesz, która jest godzina?! Zwariowałaś? Kobieto, ty mnie wykończysz. Wróciłem po północy. Ledwie co przyłożyłem głowę do poduszki.
Obracam się w stronę mojej ślubnej.
— To nie ja jestem tyranem. Odbierzesz wreszcie ten telefon?
Gramolę się z łóżka. Niech to wszystko jasny piorun strzeli! Nie dadzą człowiekowi pospać. Do poniedziałkowego poranka pozostało jeszcze kilka godzin.
— Czego tam? — warczę do telefonu.
— Panie komisarzu! — dochodzi mnie głos aspiranta Norberta Zerwińskiego. — Trupa mamy. Leży sobie za Leninem. Psiakrew! Za Sędzimirem. Znaczy się…
— Zdecyduj się wreszcie, Berciku. Gdzie leży ten nieboszczyk? Nie zamierzam zwiedzać całego Krakowa. Co ja turysta jestem? Zresztą to nie jest dobra pora na zwiedzanie.
— Panie komisarzu, on leży za dawnym pomnikiem. Obok huty… znaczy się w Nowej Hucie.
— Czy to oznacza, Berciku, że radiowóz już po mnie jedzie?
— Tak, będzie za pięć minut.
Odkładam nieszczęsny telefon. Ruszam do łazienki. Twarz w lustrze przypomina jakieś monstrum. Niby mam czterdzieści dwa lata, ale spoglądając w lustro, czuję się, jakbym miał dwa razy tyle.
— Co ty ze sobą zrobiłeś? Biedny jesteś, Kaziu. Wszyscy czegoś od ciebie wymagają. Jak nie ślubna żoneczka, to nieślubny zawodowy wspólnik — użalam się nad sobą, wykonując poranną toaletę. Może choć trochę to pomoże mojemu steranemu ciału. Spoglądam na siebie z niechęcią. Za dwadzieścia lat mój metr dziewięćdziesiąt wzrostu zacznie mnie ciągnąć do ziemi. Pierwsze siwe włosy nie nastrajają optymistycznie. Moje życie zawodowe i prywatne odciska piętno na wyglądzie.
Zaglądam do pokoi dzieci. Wszystko jest w porządku. Bliźniaki, jak zawsze, mają mocny sen. Omijam sypialnię. Nie zamierzam po raz kolejny budzić swojej cudownej żony. Wychodzę z mieszkania. Zbiegam po schodach. Dwa piętra to mały wysiłek. Samochód czeka. Tego mogę być zawsze pewien. Dokładność posterunkowego Janka Cieślika przeszła do legendy już dawno temu. Brakuje mu tylko wpisu do księgi Guinnessa.
— Nieźle się zaczyna, prawda, panie komisarzu? — dochodzi mnie zadowolony głos Cieślika. — Dawno nie mieliśmy porządnego trupa.
— Rany boskie, Cieślik! Co ty gadasz? Dopiero znaleźliśmy ciało mordercy, tego Kuchcika. Był nieporządny? Jakie są twoje kryteria wyboru? Dziel i dziel? Dziel i łącz? A może: dziel i co nas to obchodzi?
Na takie argumenty jedyną odpowiedzią staje się włączenie policyjnego koguta. Przyspieszamy. Spoglądam na mijane miejsca. Kraków jest na wyciągnięcie ręki. Piękny, tajemniczy. Ulice są puste o tej porze, a jakżeby inaczej. Kto nie musi, ten z łoża nie wychodzi. Ta nocna pora nie zachęca do jakichkolwiek spacerów.
Po kilkunastu minutach widzę tłumek ciekawskich. Jesteśmy na miejscu. Rozglądam się po wszystkich gapiach. Skąd tacy się biorą o trzeciej w nocy?
Podchodzę do swojego partnera, Bercika, stojącego przy postumencie. Na mój widok pokazuje ręką, gdzie leży nieboszczyk.
Ruszam w stronę doktora Kajetana Kosmy pochylonego nad denatem.
— Co tam masz, doktorku? — pytam, spoglądając na ofiarę.
Biedny ten nasz patolog. Jest najlepszy na świecie, więc wciąż zaganiany. Ten to dopiero nie ma się kiedy porządnie wyspać.
— Na pierwszy rzut oka? — pyta. — Ktoś go nieźle walnął. Ale równie dobrze można by stwierdzić, że uderzył się o kant cokołu. Nie wydaje mi się jednak, aby to było bezpośrednią przyczyną śmierci. Samobójstwa nie podejrzewam. Alkoholu nie wyczuwam. Według mnie zginął jakieś trzy lub cztery godziny temu, ale musimy poczekać na sekcję zwłok. Wiemy już za to, kim jest denat. To Mateusz Bielczyk, czterdzieści sześć lat, zamieszkały na Ruczaju.
— Czekaj no, doktorku. Bielczyk mówisz? Znam to nazwisko.
Spoglądam na martwego faceta. Nie poznaję człowieka. Jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ciemny blondyn. Ma na sobie elegancki garnitur. Nazwisko jednak nie jest mi obce.
Podchodzę do aspiranta.
— Słuchaj, Bercik. Kim jest Mateusz Bielczyk?
— Ten denat tak się nazywa? — pyta zdumiony. — Jesteś pewny?
— Doktorek jest. To chyba wystarczy.
— Zdumiewasz mnie, komisarzu! — słyszę w odpowiedzi. — Powinieneś znać tego człowieka. Twoja żona ostatnio wiecznie o nim mówi.
— Moja Laura zna tego faceta? — Na mojej twarzy malują się szok i niedowierzanie.
Odchodzę w spokojniejsze miejsce. Dzwonię do mojej szanownej żony. Już ja jej amory z głowy powybijam. Popamięta mnie na długo! Dam ja jej gachów w marynarkach.
— Czego chcesz? — Zaspany głos Laury wprawia mnie w jeszcze większą wściekłość.
— Czego ja chcę? Chcę wiedzieć kim jest dla ciebie niejaki Mateusz Bielczyk. Kochasia masz?
— Jakiego kochasia? Ty idioto! Dzwonisz o nieludzkiej godzinie i zarzucasz mi zdradę? Ten Bielczyk to facet od satelity i internetu. Jego firma nam to zakładała, a przecież wszystko padło. Wciąż ci powtarzam, żebyś zrobił z tym wreszcie porządek. W końcu jesteś gliną. — Wbija mi szpilę. — Na własną żonę potrafisz się bez powodu wydrzeć, a na szemranego szefa od międzygalaktycznych łączy, to nie potrafisz słów znaleźć? O tej godzinie masz zamiar go dopaść? — pyta z zaciekawieniem.
— Jakie dopaść? Kochana! Znaleźliśmy trupa w Nowej Hucie. To Bielczyk…
— Wiesz co, specu od rozwiązań? — przerywa mi brutalnie. — Mnie już nic nie zdziwi. Podobno co komu założył, to padło. Szukaj wrogów wśród jego odbiorców. Omiń tylko swoją ukochaną żonę. Jestem niewinna. Planowałam zabójstwo w przyszłym tygodniu. Ten mam całkowicie zajęty. Daj jeszcze trochę pospać. — Laura kończy rozmowę, aby nie wdawać się w dyskusję.
Co ja mam z tą moją żoną? Potrafi nieźle zajść za skórę. O moje sprawy zawodowe pyta przy każdym posiłku. Drąży i nęka. Chce być jak ten Sherlock Holmes, tylko w spódnicy. Ciekawe, dlaczego denat nie jest w kręgu jej zainteresowań? Musi być niedospana. Z tymi myślami wracam na komendę. Zanim reszta ekipy się zejdzie, będę miał pierwsze przemyślenia.
Gdy wchodzę na teren swojego miejsca pracy, wciąż nie mogę się nadziwić. Wszystko wokół jest tak pięknie odnowione. Wreszcie porządne pokoje. Jednak ten komisariat jest trochę niefortunnie umiejscowione. Widok z okna roztacza się na drogi szybkiego ruchu. Nie ma czego podziwiać, gdy spogląda się przez okna w godzinach pracy.
Szybkim tempem pokonuję schody. Trzeba utrzymać formę. Nie ma czasu na bieganie i wszelkie inne ćwiczenia siłowe, wciąż coś stoi na przeszkodzie.
Mój pierwszy gabinet. Ciasny, ale własny. Odziedziczyłem to pomieszczenie po swoim poprzedniku. Awans otrzymałem niespodziewanie. Z poprzedniego miejsca pracy zabrałem swojego partnera, Bercika. Po naszym ostatnim sukcesie przełożeni nie robili nam żadnych problemów. Zabieram się do znienawidzonej przeze mnie papierkowej roboty.
Po dwóch godzinach intensywnej pracy sięgam po telefon. Doktor Kosma przekazuje mi pierwsze wnioski.
— Ten Bielczyk nieźle sobie dogodził przed śmiercią — oznajmia. — Zawartość żołądka wskazuje na posiłek zjedzony w jakiejś orientalnej knajpie. Alkoholu również sobie nie żałował. Jak wcześniej mówiłem, zginął około północy. Uraz czaszki nie był bezpośrednią przyczyną zgonu. Podejrzewam otrucie. Zawartość żołądka poszła już do dogłębnej analizy. Nie wiem, która knajpa wchodzi w rachubę. Pan, komisarzu, musi to ustalić. Reszta szczegółów będzie w raporcie. Jutro otrzymacie pełną wersję.
Dziękuję doktorowi za informacje. Siadam za biurkiem i zapisuję pierwsze wnioski.
Denat był majętnym człowiekiem. Koneser wszelkiego dobra. Według mojej żony to kanciarz z najwyżej półki. A co, jeśli oszukał większość swoich klientów? Znalezienie zabójcy nie będzie takie proste. Wręcz przeciwnie — będzie znacznie trudniej.
Zaczynam przeglądać wiadomości z internetu. Nie napawają optymizmem. Denat miał więcej wrogów niż włosów na głowie. Tych ostatnich mu przecież nie brakowało. Jedynie zakola świadczą o skłonności do łysienia.
Moje przemyślenia przerywa wtargnięcie Bercika.
— Mamy poważny problem — rzuca, przekraczając próg drzwi. — Denat to niezła szuja. Ten cały Bielczyk nie tylko kantował swoich klientów, ale również ponoć nie popuścił żadnej spódniczce. Nieważne, czyją partnerką była. W firmie aż huczy. Nie wiadomo, co było motywem zabójstwa. Niby był prezesem, ale miał nad sobą nadzór. Drugim wspólnikiem jest jego była żona. Podobno ma większościowy pakiet. Po rozwodzie przestała zaglądać do firmy. Wystarczyły jej pieniądze przesyłane na konto. Najbliżsi pracownicy twierdzą, że firma była na granicy upadłości. Wszyscy czekali na ostateczny termin rozwiązania. Myślę, że jego była żona też miała powód. To co robimy?
— Weźmiesz Zenka i pojedziecie do miejsca zamieszkania Bielczyka. Popytacie sąsiadów. Oni zazwyczaj dużo wiedzą. Niech nasza cudowna panienka od komputerów i wszelkich internetowych przekrętów przyjrzy się dokładnie tej firmie. Karolina ma nosa. Potrafi znaleźć winnych nawet tam, gdzie ich nie ma. Naślijcie także urząd skarbowy, tak dla towarzystwa. A tak właściwie, to gdzie jest Karolina? — pytam. — Powinna już siedzieć za swoim biurkiem.
— Przecież poszła do dentysty. W sobotę mówiła, że ma termin. Zapomniał pan? — Spogląda na mnie ze zdziwieniem.
— Faktycznie! Mówiła. Przez tę moją żonę tak wiele mi umknęło.
— Co twoja żona ma do zębów Karoli? — pyta. — Z tego, co mi wiadomo, to nie chodzą do tego samego dentysty.
— Skąd to wszystko wiesz? — pytam zdziwiony. — Taki damski fanklub założyliście? Mnie chodziło o to, że moja żona zarzuca mi brak zaangażowania w sprawy domowe. Denat namieszał też w moim życiu prywatnym. Telewizor i internet nie działają. To moja wina. Zamiast popytać o najlepsze rozwiązania, poszedłem na łatwiznę. Pierwsza reklama i już podpisałem umowę. Laura nie daruje mi tego do końca życia.
— E tam! –odpowiada Bercik, machając ręką. — Twoja żona to skarb. Za jakiś czas panu wybaczy — dodaje, śmiejąc się głośno. — To ja już jadę do domu nieboszczyka. Gdzie on mieszkał? Na Ruczaju? Idę, już idę. — Wychodzi, widząc moją nietęgą minę.
Jakich to pracowników sobie dobrałem? Przemądrzałe gnojki, ale muszę przyznać, że skuteczne.
Moje niewesołe myśli przerywa inspektor Rudzik, nasz szef wojewódzki. Bez zbędnych słów ruszam do jego gabinetu dwa piętra wyżej.
Spoglądam na osobistą asystentkę naszego przełożonego. Jej mina wskazuje na zły humor pryncypała. Oboje dobrali się jak w korcu maku. Bez słowa pokazuje drzwi. Wchodzę. Co ma być, to będzie. Przecież nie mamy nic na sumieniu. Praktycznie wszystkie stare sprawy są dopięte na ostatni guzik.
— Wreszcie raczyłeś się zjawić! — słyszę na dzień dobry. Sarkastycznie.
— Szefie, dopiero dziewiąta godzina na zegarze. Tyle już się zdarzyło — odpowiadam.
— O te zdarzenia właśnie mi chodzi — przerywa mi brutalnie. — Będzie się działo. Nikt nie zostawi na nas suchej nitki. Prasa już węszy. Od rana telefony się urywają. Nasz denat zrobił się znacznie popularniejszy. Psiakrew! Sam mam instalacje telewizyjne i internetowe z tej jego szemranej firmy. Jak myślisz, komisarzu? Kto jest w kręgu podejrzeń? Wszyscy. Podobno od jakiegoś czasu były skargi na Bielczyka — dorzuca zbulwersowany. — Na policję przychodziły poszkodowane osoby. A my co z tym zrobiliśmy?…
— Przekręty to nie moja działka — przerywam inspektorowi. — Niech odpowie wydział, który prowadzi tę sprawę. Co mi do tego?
— Więcej niż ci się wydaje — odpowiada. — Naczelnik wydziału do walki z korupcją gdzieś zniknął. Od wczorajszego poranka nie ma z nim kontaktu. Jego podwładni właśnie mi o tym donieśli. Podobno umarzał te sprawy koncertowo. Wszystkie, co do jednej. Mała szkodliwość czynu. Teraz polecą głowy. Możesz mi wierzyć — dorzuca. — Dostaniesz kilku ludzi do pomocy. Macie prowadzić obie sprawy równolegle. Bez względu na środki. Codziennie proszę o meldunek. To wszystko!
Wychodzę z gabinetu inspektora. Asystentka Jola kiwa smętnie głową. Wręcza mi stos teczek.
— To są częściowe sprawy, dotyczące tego denata. Reszta w późniejszym terminie. Nie zazdroszczę panu, komisarzu. Coś mi się wydaje, że wszyscy zamieszkamy na terenie komendy do czasu rozwikłania tej tajemniczej zagadki.
Objuczony jak wielbłąd ruszam do swojego gabinetu. W środku czeka Karolina. Przegląda swojego laptopa.
— Już wszystko wiem — mówi.
— Nic nie wiesz! — krzyczę wkurzony. — Właśnie wracam od inspektora. Ta cała sprawa ma swoje drugie dno, policyjne. Zniknął Roman Dębniak, naczelnik Wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą. Miał prowadzić śledztwo przeciwko Bielczykowi, a wszystko umarzał. Jak myślisz? Kto ma się zająć obiema sprawami? My! A jak spieprzymy, to polecimy! Jakieś propozycje, mój geniuszu?
— Gdzie podziewa się Bercik? — pyta.
— Jak to gdzie? Pojechał z Zenkiem do domu denata. Oni jedyni pracują na swoją pensję. Ja muszę biegać po dywanikach. Ty, moja mądralo, chodzisz po dentystach. Kto zatem ma pracować? Tamci mają pochodzić po sąsiadach. Wątpię jednak w ich skuteczność. Jak ten Bielczyk był taką szują, to i wśród sąsiadów. Nikt nie zechce z nami rozmawiać. Zatem ustalimy dalszy plan. Rudzik doda nam kilku orłów, cokolwiek to znaczy. Byleby nie mieli za bardzo podciętych skrzydeł.
— Komisarzu, po co nam dodatkowi obcy? Niech to będą nasi. Szymon jutro wraca ze szkolenia. Energia go rozpiera. Może pan wystąpić o awans dla Janka Cieślika. Niech też dołączy. Przysłużył się podczas poprzedniego śledztwa. Wystarczy! A jak kogoś będzie nam brakowało, to wówczas poprosi pan o posiłki.
Spoglądam na tę najmądrzejszą policjantkę. Ma trochę racji. Przecież im więcej nas będzie, tym bardziej robota nie będzie się kleiła. Sami tworzymy najlepszą atmosferę. Potrafimy skutecznie działać. Nikt obcy nie będzie patrzył na nasze ręce.
— Masz rację! Tak zrobimy. Zadzwoń teraz do chłopaków. Może potrzebna im dodatkowa pomoc. Sam wracam do szefa. Na gorąco ciosać mu kołki na głowie o Janka.
Ruszam ponownie do gabinetu. Zdziwiona Jolanta powiadamia szefa.
— Z czym przychodzisz? — pyta. — Nie chcesz powiedzieć, komisarzu, że obie sprawy znalazły swoje rozwiązanie? Nawet dla waszej grupy to zbyt szybkie tempo.
— Szefie, proszę o Cieślika i nikogo więcej. Może pan go przenieść? Resztę papierów dostarczymy w późniejszym terminie. Nikogo więcej nie potrzebujemy. To jak będzie? Zgadza się szef na takie rozwiązanie?
Po namyśle uznaje, że to dobry pomysł. Sam poruszy wszystkie sznurki, aby przenieść Cieślika do naszego wydziału. Janek może już dzisiaj zacząć pracę. Telefon inspektora Rudzika przerywa spotkanie. Wychodzę zadowolony z gabinetu.
— Pani Jolu! — zwracam się do najlepiej zorientowanej osoby. — Szef przenosi Janka Cieślika do nas. Zadba pani o papiery?
Teraz mój telefon przerywa wizytę. Odbieram, będąc jeszcze w sekretariacie.
— Co tam, aspirancie? Mów!
Bercika nie trzeba zachęcać do zdawania raportu.
— Szefie, tam nikt nic nie chce powiedzieć. Sąsiedzi zamykają nam drzwi przed nosem, dosłownie. Drzwi domu denata są zamknięte, a my nie mamy klucza…
— Z tego, co mi wiadomo, niczego przy denacie nie znaleziono — przerywam. — Doktor Kosma powiedziałby coś na ten temat. Był tylko portfel, dokumenty i niewielka suma pieniędzy. Klucze musiał zabrać zabójca. Ciekawe, do czego są mu potrzebne. Trzeba zorganizować obserwację tego domu. Dyskretnie. Bercik, zostaw teraz wszystko i wracaj.
Po powrocie do swojego gabinetu dzwonię do Cieślika. Ma się stawić za godzinę. Spoglądam na wiszący zegar. Zrobiło się południe. Kiedy ten czas przeleciał? Dla pewności dzwonię do prosektorium. Doktor potwierdza, że kluczy nie znaleziono.
Do gabinetu wchodzą jednocześnie wszystkie zainteresowane osoby. Zabieram swoje papiery i zapraszam do sali konferencyjnej. Tam zazwyczaj robimy sobie pranie mózgu. Wygodny pokój, z którego korzystają wszyscy, gdy rozwiązują wielkie sprawy. Rzadko kiedy ktoś tam zagląda. Miejsca jest sporo. Na środku znajduje się potężny, okrągły stół wraz z wygodnymi krzesłami, najlepszymi w całym budynku.
— Siadajcie — zwracam się do moich kolegów. — Obecny tutaj Janek Cieślik jest od teraz członkiem naszej ekipy. To załatwione. Jutro wraca Szymon. Tylu na razie powinno wystarczyć. Jakieś pytania? — Spoglądam na nich. Uśmiechają się zadowoleni, najbardziej Cieślik.
— Rany! Szefie, dziękuję! Nie wiem, co powiedzieć…
— Nic nie mówcie! — przerywam. — Mamy robotę. Oto wasze zadania. Podkomisarz Zerwiński poszuka kluczy i ustali, gdzie denat spędził swoje ostatnie godziny życia. Starszy aspirant Karolina Polińska pojedzie z Jankiem Cieślikiem do firmy Mateusza Bielczyka. Nakaz odbierzecie w dyżurce. Zabierzcie dodatkową osobę, najlepiej z informatycznej sekcji. Aspirant Zenon Dydak ruszy do pokoi przekrętów. Ma się dowiedzieć wszystkiego o stosunkach tam panujących. Sam pojadę do domu naszego zaginionego kolegi, umówiłem się z jego żoną. Mam złe przeczucia. Jutro do naszej załogi dołącza Szymon. Już z nim rozmawiałem. Oboje zaczniemy drążyć sprawę zaginięcia Romana Dębniaka. Na razie to wszystko. Na wasze efekty czekam jeszcze dzisiaj. To tyle.
Rozdział 2
Początki śledztwa
Wychodzę z sali. Jeszcze tylko chwila spędzona w gabinecie i ruszam na Olszę, do mieszkania starszego ode mnie o cztery lata Romana Dębniaka. Byłem u niego wiele razy. Przed laty wspólnie zaczynaliśmy pracę w policji. Obaj po studiach: ja z dyplomem psychologa, on — socjologa. Spotkaliśmy się w Szkole Policji w Szczytnie. Potem nasze drogi się rozeszły. On otrzymał przydział na Pomorzu, ja wróciłem do Krakowa. Przez te wszystkie lata byliśmy jednak w kontakcie.
Kiedy zaproponowano mu pracę w Krakowie, nie zawahał się ani chwili. Jego żona była bardzo zadowolona. Otrzymali czteropokojowe mieszkanie z widokiem na zieloną okolicę, położone na szóstym piętrze w bloku za Cmentarzem Rakowickim.
Jadąc autobusem, spoglądam wokół. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat. Cała okolica wyładniała. Zrobiło się bardziej kolorowo. Przeciwnie do naszych stosunków. Romek otrzymał awans na naczelnika. Niby więcej obowiązków, ale… Tymczasem ja borykałem się z wpadką w sprawie kradzieży u pewnego jubilera. Szef był bardzo niezadowolony. Miało to swoje konsekwencje służbowe. Dopiero rozwiązanie skomplikowanej sprawy Kuchcika pozwoliło mi awansować.
Wysiadam z autobusu przy dawnej restauracji. Wchodzę w uliczkę, kierując się w stronę bloku. Zazdroszczę siedzącym na ławkach osobom, które korzystają z promieni słonecznych.
Wchodzę do bloku. Czekam na windę. Co zastanę za drzwiami mieszkania?
— Dzień dobry, Agnieszko! — witam ją, gdy otwiera drzwi.
Wchodzę do mieszkania i przytulam ją spontanicznie. To średniego wzrostu, szczupła, ciemnowłosa kobieta. Kojarzyła mi się zawsze z kruchą porcelanową figurką. Obecnie jest bardzo zaniedbana. Spoglądam na nią bez słowa. Gdzie ta piękność?, dumam zaskoczony.
— Witaj, Kaziu! — odpowiada. — Kawy, herbaty, a może wody? — proponuje na wstępie.
Agnieszka odwraca się do mnie plecami i kieruje w stronę kuchni. Włącza czajnik. W tej kuchence, tak malutkiej, nie ma miejsca dla dwóch osób. Dla jednej ledwie można znaleźć. Kuchnia ma metr szerokości, a meble, które się w niej znajdują, zajmują całą przestrzeń. Ten, kto projektował takie zmyślne kuchnie, powinien sam w nich zamieszkać. Spoglądam w stronę wąskiego okna. W oczy rzuca mi się nowość. Pytam Agnieszkę, co to jest.
— Patrzysz i nie widzisz? — odpowiada. — To jest podnoszony blat stołu, przytwierdzony do ściany. Obok znajduje się krzesło z podnoszonym siedziskiem. Ta kuchnia, jak widać, nie zachęca do przyjmowania gości.
— Poproszę kawę! — odpowiadam na poprzednie pytanie, opierając się o futrynę drzwiową. — Nie zamierzam siadać. Moje dziewięćdziesiąt kilogramów nie dałoby rady wcisnąć się w ten kącik. Jak Roman sobie z tym radzi?
— Uwierzysz, że nigdy nawet nie próbował? — odpowiada. — Kiedy zobaczył, co zamówiłam, to przez tydzień nie mógł opanować śmiechu.
— Co u was słychać? — pytam. — Dawno z Romkiem nie rozmawiałem. Wszystko w porządku? Nie pokazał się w pracy. Szef zaczyna się martwić.
Agnieszka spogląda na mnie ze smutną miną.
— Niby w porządku, ale wiesz, jak jest. Czasy się zmieniają, wszyscy się starzejemy. Mamy inne zapatrywania na codzienne życie.
— Dalej jesteś tłumaczką książek? — pytam.
— Co innego miałabym robić? Kocham swoją pracę. Dobrze wiesz, że nie mamy dzieci z takich czy innych powodów. Romek całe dnie, a nawet noce, spędza w pracy. To jego największa miłość. Ja już dawno przestałam być na pierwszym miejscu.
— Wiesz, gdzie on teraz może być?
— Nie wiem, od pewnego czasu ze mną nie rozmawia… — mówi cicho. — Zaczynam się martwić. Wyszedł w sobotni poranek. Często w wolne dni znikał. Kiedy jednak nie wrócił…
Zalewa wrzątkiem kubki z kawą. Cofam się do przedpokoju, robiąc jej przejście. Wchodzimy do salonu, który jest przepiękny. Widać w nim rękę Agnieszki. Stare, przedwojenne meble. Wczesny styl art déco. Witryny i kredens przyciągają wzrok. Są odnowione. Stół i stoliki także. Kontrastują z nowymi, szklanymi blatami. Wszystko tworzy magiczną całość. Piękne bibeloty. Całości dopełniają figurki i stare filiżanki. Niech no tylko zobaczy to moja żona. Spokoju nie będę miał. Rozsiadamy się przy małym stoliczku. Wygodne fotele zachęcają raczej do drzemki.
— Wiesz, że jestem tutaj służbowo? Wszyscy szukają twojego męża. Na dodatek mamy zwłoki. To Mateusz Bielczyk. Znasz tego człowieka?
Agnieszka przytakuje. Spuszcza głowę.
— On nie żyje? — pyta piskliwym głosem. — Jak zginął? Chcę wiedzieć! Gdzie ten Romek? — Powoli dostaje histerii. — Znaliśmy z Mateuszem się od wielu lat. Bywał tu często ze swoją żoną, Marylą. Dopiero od niedawna są po rozwodzie. Co teraz będzie? Powiesz mi, Kaziu, gdzie jest mój mąż?!
— Agnieszko, sam chciałbym to wiedzieć. Na chwilę obecną nie mam żadnych wiadomości. Mogę ci obiecać jedno: dowiesz się pierwsza. Przyszedłem, abyś rzuciła jakieś światło na te ostatnie wydarzenia. W końcu jesteś jego żoną.
— Co z tego? — przerywa mi brutalnie. — Jaką żoną?! Roman od kilku lat nie chce mieć wiele wspólnego ze mną. Powiem ci tylko, że zazdrościł ci wszystkiego: porządnego awansu, wspaniałej żony i cudownych bliźniąt. Jak wiesz, ja nie mogę mieć dzieci. Kiedyś oboje mieliśmy wspólne plany i marzenia. Niestety, nic nie pozostało. Każdy poszedł własną drogą. W jego życiu już od dawna mnie nie ma. Dzielimy tylko mieszkanie i rachunki.
— Jak poznał Bielczyka? — pytam.
— Poznaliśmy się wiele lat temu. Jego firma zakładała nam łącza. Potem widywaliśmy się od czasu do czasu. Mateusz i Maryla to była wspaniała para. Przebojowa i bardzo towarzyska. On po elektronice, ona była księgową. Tworzyli niezły duet w swoim zawodowym i prywatnym życiu. Do czasu. Nie znam szczegółów. Wiem jedno! Pieniądz niczego dobrego nie przynosi. Władza korumpuje. A gdy władza i pieniądze idą w parze, nic dobrego z tego nie wyniknie. O co naprawdę Maryla miała żal do swojego męża? Sam ją zapytaj. Nie widywałam jej często od ich rozwodu. Trochę chorowałam. Miałam też za dużo pracy. Właściwie odcięłam się od świata zewnętrznego. Nie lubię bywać w tłumie. Wiesz o tym najlepiej.
— Powiesz mi, Agnieszko, czy Romek mógł wpakować się w jakieś kryminalne kłopoty?
— Nie mam pojęcia. Uwierzę w układy z kobietami, ale co do kryminalnych? To wasza robota. Sprawdzaj.
Niczego mi tak naprawdę nie powiedziała. Sam co nieco słyszałem o tych plotkach. Jedne mogą być prawdziwe, a inne wyssane z palca. Pożegnałem się z nią serdecznie. Obiecałem przekazywać wszelkie informacje.
Po wyjściu z mieszkania postanowiłem przejść jeden przystanek. Pomyśleć. Cała ta sprawa jest nie do przyjęcia. Jak ktoś, kto miał chronić i bronić, może wpakować się w takie szemrane interesy? Znałem Romana. Mam w to uwierzyć? Porozmawiam ze swoją żoną. Ona ma to coś, wspaniałą intuicję. Rzadko kiedy ją zawodzi. W końcu to była policjantka.
Wsiadam w pierwszy nadjeżdżający autobus. Wracam na komendę. Moje orły już czekają.
— Szefie! — rozpoczyna Bercik. — Wróciłem w okolice mieszkania Bielczyka. Porozmawiałem z kilkoma sąsiadami. Wiele mi nie powiedzieli, ale to, co wyszło między wierszami… ho, ho! Ten denat, to był bardzo rozrywkowy gość. Po wyprowadzce żony nie było dnia bez balangi. Jakie samochody tam podjeżdżały! Wszystko potrafili zatuszować. Potrafili balować do samego rana. Policja raczyła tylko raz interweniować. Potem nawet nie reagowali. Dlaczego? Okazało się, że częstym gościem na tych imprezach był naczelnik, zaginiony Roman Dębniak. Ponad rok imprezowania, i co? Nikt nie reagował. Taka to prawda. Szefie, według mnie każdy miał swój powód, aby gościa sprzątnąć. A teraz sąsiedzi wreszcie się wyśpią — dorzuca filozoficznie.
— My także wiele się nie dowiedzieliśmy — relacjonuje Karolina. — W tej firmie martwią się jedynie tym, czy nie zostaną wyrzuceni na zbity pysk.
— Zapytałem pracowników, dlaczego użyli akurat wyrażenia „na zbity pysk”? — wtrąca Cieślik. — Odpowiedzieli, że to ulubione powiedzenie denata. Dotyczyło wszystkiego, od spapranej roboty po pytanie o podwyżkę. Firma działa. Wszyscy czekają na jego byłą żonę, a zarazem współwłaścicielkę firmy. Miała dzisiaj dotrzeć.
— Wezwaliśmy ją na jutrzejsze przesłuchanie — dorzucam.
Spoglądam w stronę Zenona. Rozumie, że teraz ma zdawać swoją relację z pobytu w Wydziale do walki z Przestępczością Gospodarczą.
— Ze mną też za bardzo nie chcieli rozmawiać — zaczyna swoje sprawozdanie. — Nie chcą nikomu szkodzić. Znają prawdę. Wiedzą, że istnieje powiązanie między ich szefem a denatem. Mają nadzieję na szybki powrót szefa. Jedyne, czego się dowiedziałem, to, że Dębniak więcej siedział w terenie niż za biurkiem. Wszystkie sprawy były w miarę rozwiązywania zamykane, poza tą jedną. Mieli niezłe wyniki. Nie chcą mówić o tej konkretnej firmie. Pytają, kto będzie ich sprawdzał.
Spogląda na mnie z uwagą.
— Podejrzewam, że Wydział Wewnętrzny. Pozostaje pytanie: czy nasz, czy z Warszawy? — odpowiadam. — Może dojść jeszcze inny, wojewódzki. Nie pytajcie. Na dzisiaj wystarczy. Wracajcie do domów, aby odpocząć. Być może do tego czasu znajdzie się ten zaginiony albo była żona denata wniesie coś nowego. Odmarsz!
Wszyscy opuszczają pomieszczenie. Dochodzi godzina osiemnasta. Sam wracam do domu.
— Tata, tata! — wita mnie w drzwiach mój syn, Paweł.
— Tatuś! — krzyczy Alina.
Podbiegają do mnie z rozpostartymi rączkami. Biorę ich czule w objęcia. Ośmioletnie bliźniaki to moje największe skarby.
— Myć ręce, a potem do stołu — dobiega z kuchni głos Laury. Musztra byłej policjantki działa.
Spoglądamy na siebie z uśmiechem. W naszym domu rządzi jedna osoba, a reszta domowników musi się podporządkować. Po wyjściu z łazienki zasiadamy przy kuchennym stole. Gołąbki pachną cudownie. Zupa grzybowa przebija jednak wszystko. Pora posiłku to najlepszy czas na rodzinne sprawy. Nic innego nie ma znaczenia. Dzieci opowiadają, co działo się w szkole. Laura dorzuca swoje przemyślenia. Ta godzina to nasze codzienne magiczne chwile.
— Dzieci, idźcie się myć. Potem możecie obejrzeć telewizję — mówi stanowczo Laura i kończy naszą kolację. — Tatuś musi odpocząć. Dołączy do was później.
Bliźniaki nie wdają się w słowne utarczki. Wiedzą, że do piątku mają rygor natychmiastowej wykonalności. Swoboda zaczyna się w weekend. Wychodzą z kuchni bez marudzenia.
— Wiem już o zaginięciu Romka — rzuca Laura, podchodząc do mnie. Przytula mnie mocno i po chwili dodaje: — Miałeś ciężki dzień. Przepraszam za poranek. Miałeś prawo dzwonić.
— To ja przepraszam. Nic mnie nie usprawiedliwia — mówię, odwzajemniając uścisk. — Skąd wiesz o Romku? — pytam z ciekawości.
— Agnieszka dzwoniła i rozpaczliwie płakała do słuchawki. Wiesz, trochę żałuję, że nasze kontakty uległy rozluźnieniu.
— To nie nasza wina — odrzucam zarzuty. — Roman tak postanowił. Mieliśmy na siłę ciągnąć naszą znajomość? To działa w obie strony. Znasz zasady.
— Szkoda mi Agnieszki — wtrąca Laura. — Zawsze pragnęła zostać matką. Zazdrościła nam maluchów. Nie wiem, jaka była przyczyna. Nigdy o tym nie mówiła. Powinnam bardziej naciskać.
— Powiesz mi, Lauro, co sądzisz o ich małżeństwie? Wiesz, jak bardzo liczę się z twoją opinią.
— Nigdy o to nie pytałeś? — pyta zdumiona. — Co się zmieniło?
— Podejrzewamy, że Mateusz Bielczyk, ten nieżyjący instalator, i Roman byli wspólnikami. Dębniak z jakiegoś znanego tylko sobie powodu zniknął. Obawiam się, że jest w to bardziej zamieszany, niż nam się wydaje.
— Powiem ci, Kaziu, Romkowi zawsze zależało na jednym: chciał być lepszy od ciebie, we wszystkim. On tobie zazdrości. Gdyby sam się nie usunął, to ja bym interweniowała. Dla spokoju naszej rodziny — mówi z przekonaniem.
— Pierwszy raz tak źle mówisz o jednym z moich kolegów. Dlaczego wcześniej nie podzieliłaś się ze mną swoimi przemyśleniami?
— Widziałam, jak przeżywałeś odrzucenie. On był przecież twoim jedynym przyjacielem. No, oprócz mnie — dorzuca z uśmiechem — Miałam mącić? Niedoczekanie. Kiedy Romek wreszcie się odnajdzie, sam sobie z nim porozmawiasz. Wierzę w to, że wdał się w szemrane interesy. Niedawno spotkałam na mieście Agnieszkę, która zaciągnęła mnie do ich mieszkania. Widziałeś te meble, ozdoby? Ten ich cały blichtr? To wszystko kosztuje majątek. Stać ich było również na zagraniczne wojaże. Jak z pensji gliniarza można sobie na to pozwolić? Nawet Agnieszka nie zarabia tak dobrze — mówi, wstając z moich kolan. — Czas porozmawiać z dziećmi.
Laura wychodzi z kuchni, pozostawiając mnie w zadumie. Co ze mnie za śledczy? Sam powinienem dojść do takich wniosków. Widziałem dzisiaj ich mieszkanie. Kuchnia to może i dla lalek, ale pokoje wyglądały jak z najdroższego salonu meblowego. Skąd to wiem? Laura ma swoje marzenia. Czekamy na to, aż dzieci trochę podrosną. Teraz nie ma sensu wydawać pieniędzy na antyki czy luksusowe kanapy. U Dębniaków każdy kąt jest zagospodarowany starymi meblami, jak na przykład salon, gdzie znajdują się meble w stylu art déco. Na pewno są wiele warte. Tylko dla koneserów. Sama witryna musiała kosztować więcej niż nasz samochód. Jutro musimy pogrzebać w ich dochodach. To sprawa dla Karoliny. Po chwili namysłu zbieram się i dołączam do mojej cudownej rodziny.
Następny dzień zaczyna się od tragicznej wiadomości. W niewielkim zapadlisku, obok kamieniołomu, znaleziono porzuconą walizę, a w niej zmasakrowane ciało naczelnika Romana Dębniaka. Na zwłoki natrafili bezdomni, szukający miejsca na odpoczynek. Waliza leżała przykryta wyrwanymi krzakami. Kamieniołom od wielu lat jest ogrodzony ze względów bezpieczeństwa — woda kusiła przechodniów do kąpieli. Wokół ogrodzenia wytyczono piękne ścieżki. Kolorowe ławki zachęcają do odpoczynku. Powstał także park, który od wczesnej wiosny do późnej jesieni przyciąga swoją tajemniczością. Amatorów nie brakuje. W nocy korzystają ci, którym życie postanowiło dokopać.
W ten majowy poranek znowu zostałem obudzony bardzo wcześnie. Po kilku minutach siedziałem w radiowozie. Nowy kierowca nie był zbyt rozmowny. Nie to, co Janek. Jemu nigdy nie brakowało tematów. Ciekawe, jak będzie mu się z nami pracowało. Zamiast rozmawiać z kierowcą, wykonuję telefony do wszystkich moich podwładnych, w tym również do Szymona, który zostanie rzucony na głęboką wodę. Mają jak najszybciej dotrzeć na miejsce zbrodni.
Na miejscu pierwsi znaleźli się nasz patolog, doktor Kosma, oraz Karolina. Gdy zobaczyłem ich miny, zrozumiałem, że to nie był głupi żart. Po przywitaniu się, patolog zaczął snuć swoje pierwsze teorie.
— Podejrzewam, że zginął w tym samym czasie co Mateusz Bielczyk — zaczyna. — Nie zdziwi mnie nawet, jeśli się okaże, że razem ucztowali przed śmiercią. U Bielczyka znalazłem serwetkę z logo knajpy Pod Smoczym Łbem. To niedaleko stąd. Nie wiem, dlaczego podają tam orientalne potrawy. Powinny być serwowane tylko nasze krakowskie.
— Skąd wiadomo, że byli tam razem? — pytam.
— A stąd, że Dębniak miał taką samą serwetkę. Dodatkowo Bielczyk musiał się oblać jakimś śmierdzącym jadłem, bo jego koszula potwornie cuchnie. Reszty dowiemy się jak zwykle po sekcji. Ściągnąłem patologów z Katowic i Cieszyna. Będą mi potrzebni. Nasze laboratorium ma za zadanie odłożyć na bok inne sprawy. Ta sprawa ma pierwszeństwo. No to żegnam — mówi, a po chwili dodaje: — Niech wasi policjanci szybko zrobią zdjęcia. Zabieram walizę wraz z jej makabryczną zawartością. Nikomu nie życzę takiego końca — stwierdza i odchodzi w stronę swojego samochodu.
— To się porobiło — słyszę głos Karoliny dochodzący zza moich pleców. — Nikt nam tego nie popuści. Będziemy na celowniku wszystkich. Jak pan myśli? To był jeden zabójca, czy w kilka osób to załatwili?
— Nie teraz, Karolino. Idź do naszych chłopaków. Zróbcie te zdjęcia. Bez zbędnych dyskusji. Potem pogadamy.
Podchodzę do otwartej walizy. Przełykam ślinę. Przecież nie tego się spodziewałem. Nawet w najgorszych koszmarach. Doczekać takiego końca? Co za podły los. Spoglądam na ciało. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Koszmary będą nam wszystkim śnić się po nocach. Głowa została odcięta i wciśnięta pod jedną pachę twarzą do góry — stąd wiadomo, że to zaginiony naczelnik. Znajomy. Kiedyś bardzo mi bliski. Obie nogi zostały obcięte pod kolanami i ułożone wzdłuż tułowia po obu stronach. Razem z nogawkami. Wysoki mężczyzna zmieścił się w tej walizie jak w trumnie. Wszystko jest dopasowane. Kim jesteś, psychopato? Do tej pory nie znałem zabójców, którzy by tak postępowali. Co on chciał tym osiągnąć? Zabić to jedno, ale ta rzeźnia świadczy o wielkiej nienawiści. Chyba że się mylę i taka masakra miała pozwolić na utopienie walizy w wodzie obok. Na zawsze. Dlaczego zatem morderca nie dokończył swojego dzieła? Co stanęło mu na przeszkodzie? A może: kto?
Nakazuję Szymonowi i Jankowi przesłuchać bezdomnych. Oni wiedzą, jakie panują obyczaje. Kto przychodzi nocą w takie miejsca.
Spoglądam wokół. Widać ślady ciągnięcia. Gdzie tak naprawdę zginąłeś? Ślady urywają się obok wielkiego drzewa. To chyba dąb, rozłożysty. W tym roku wszystko powoli się rozwija. Nie znam się za bardzo na zieleni, jednak ten teren będzie się kojarzył ze złem, a nie z przyjemnymi spacerami.
Oddalam się z miejsca. Niech fachowcy popracują. Mnie dopada smutek. Mózg żąda odpowiedzi. Dlaczego doszło do tak haniebnej zbrodni? Jedyną rzeczą, na której obecnie się skupiam, jest odnalezienie potwora.
Wracam na komendę. Pierwsze kroki kieruję do szefa, który dzwonił raz za razem, ale jak dotąd ignorowałem jego telefony. Gdzie te czasy, kiedy mieliśmy więcej swobody?
— Dlaczego nie odbiera pan telefonu?! — słyszę, gdy otwieram drzwi. Asystentka szefa jest wyraźnie wkurzona. — Wyładowany?
— Nie, wcale. Pani Jolu, to nie była sprawa na telefon. Przykro mi! — odpowiadam smętnie. — Szef u siebie?
Asystentka bez słowa wskazuje drzwi. Chyba rozumie, co sam czuję i przeżywam. Kiwam głową i wchodzę do jaskini lwa.
— Jesteś wreszcie, Kaziku! — mówi inspektor Rudzik na powitanie. — Czemu nie odbierałeś telefonu?
Spoglądam na niego i milczę. Gdy szef zwraca się do podwładnych po imieniu, to świadczy o tym, że albo jest wkurzony, albo bardzo przejęty. Podejrzewam jednak, że dziś nastąpiła kumulacja. Psiakrew! Tylko miliona brak.
— Szefie! — zaczynam zdawać raport. — Gdyby szef widział to, co my. Tego nie da się nawet opisać. Nasz kolega skończył bardzo marnie. Nie pamiętam, kiedy widziałem kogoś aż tak sponiewieranego.
— Napijesz się koniaku? — rzuca.
— Żadnego alkoholu — odpowiadam. — Nie pomoże. Zresztą czeka nas ogrom pracy. Muszę wracać i zacząć ogarniać ten cały bałagan. Na żałobę przyjdzie jeszcze pora. Najpierw musimy znaleźć tego psychopatę, a to nie będzie łatwe.
— To wracaj do pracy — wyraża zgodę. — Pamiętaj, że tu jestem. Zawsze do dyspozycji.
Odwracam się i wychodzę bez słowa. Idę prosto do swojego gabinetu.
Dlaczego jest tu tak pusto? Gdzie podziali się moi ludzie? Dzwonię do Karoliny, która informuje mnie, że czekają w sali konferencyjnej. Zaczęli pracę zaraz po przyjeździe.
Gdy wchodzę do pokoju, wszyscy moi podwładni witają mnie, a także wstają ze swoich miejsc. Pokazuję, że mają siadać. Podchodzę stolika i nalewam sobie kawy. Obok stoi talerz z ciastkami. Biorę jedno. Ciekawe, komu chciało się wędrować do pobliskiej cukierni. Odwracam się w stronę moich współpracowników. Siadam na swoim starym miejscu tyłem do okna, aby widok zza niego mnie nie rozpraszał. Spoglądam na podwładnych — są tacy skupieni, cisi, jak gdyby nie byli tymi samymi ludźmi, co wczoraj i w poprzednich dniach.
Rozdział 3
Najlepsi z najlepszych
Od lewej siedzi Szymon. Do trzydziestki brakuje mu jeszcze trochę lat. Wydoroślał przez te ostatnie pół roku. Zmężniał. Szymon to wysoki i barczysty blondyn o niebieskich oczach, których spojrzenie zawsze trafia do serca kobiet, bez względu na ich wiek. Ten genialny prawnik zamiast robić karierę w zawodzie, woli szukać złoczyńców. Właśnie skończył nauki w naszej szkole w Szczytnie. Był najlepszy w swojej grupie. Jest mądry i bardzo skuteczny. Potrafi podejmować szybkie decyzje. Dla niego nie ma trudnych spraw. Są tylko przewlekłe.
Obok Szymona rozsiadł się Norbert, mężczyzna raczej średniego wzrostu. Ma tendencję do szybkiego zdobywania kilogramów. Nadwaga to jego największa bolączka. Ten trzydziestopięciolatek jest fanem wszystkiego, co się rusza. Potrafi naprawić stosunki międzyludzkie, jednocześnie grzebiąc w starym gracie, dawno skazanym na wyrzucenie. Największą miłością darzy swojego syna, Jaśka, który ma dwa lata. Na drugim miejscu lokuje żonę, Olgę. Szymon powtarza to do znudzenia każdemu, kto raczy słuchać jego wywodów.
Nasza internetowa gwiazda, dwudziestopięcioletnia Karolina, zajęła miejsce za Bercikiem. Nie dość, że jest śliczna (wygrała konkurs piękności Miss Polonia Województwa Małopolskiego), to jeszcze dysponuje ścisłym umysłem. Ukończyła studia informatyczne i matematyczne w wieku, gdy inni ledwo maturę zdali. Genialna hakerka. Jej największą miłością jest praca, gdzie gotowa jest skoczyć w ogień za przyjaciółmi. Mieszka sama.
Naprzeciwko Karoliny usiadł Zenon. Cichy i niepozorny. Przynajmniej takie sprawia wrażenie. Przeszedł z innej jednostki — początkowo za karę, w rzeczywistości jednak nie znamy powodów przeniesienia, i niech tak zostanie. Dla nas wszystkich okazał się najlepszym kolegą. Nie oddamy go nikomu. Pracuje ze mną od niedawna. Jako zapalony mistrz bokserski jest wspaniałym towarzyszem we wszystkich policyjnych akcjach. Zaciągnął się po technikum chemicznym. Pirotechnika nie jest dla niego żadną tajemnicą. Zenon jest namiętnym czytelnikiem kryminałów.
Spoglądam na ostatniego kolegę. To Janek, który właśnie dołączył do naszej ekipy. Najlepszy rajdowiec świata, sumienny i mało zdyscyplinowany. Jest najwyższy z nas wszystkich, więc zawsze narzeka na małogabarytowe radiowozy. Nie dziwię mu się wcale. Ma prawie dwa metry wzrostu. Zamiast zostać koszykarzem, poszedł do policji. Ma jednak coś, czego wielu mu zazdrości: wspaniałą intuicję. Jest odważny, czasem nawet aż za bardzo. Potrafi myśleć. Udowodnił to przy ostatniej sprawie. Całe lata pracował jako kierowca. Od dzisiaj ma oficjalną szansę na awans. Ledwie skończył trzydziestkę. Prywatnie nie zamierza angażować się w żadne związki, bo — jak sam mówi — jedynie utrudniają mu życie.
— Znacie sprawę — zaczynam naradę. — Trudno nam uwierzyć w ten ciąg zdarzeń. Nie będziemy jednak nikogo osądzać. Traktujemy śmierć naszego kolegi jako jedno śledztwo, na równi ze śmiercią Bielczyka. Żadnych sentymentów. Zrozumiano?!
Zebrani patrzą na siebie niepewnie. Nie wiedzą, co odpowiedzieć. Nikt nie chce się wychylić. Nawet ich rozumiem. Sam mam z tym kłopot. Zatem niech będzie neutralnie.
— Czy doktor Kosma dostarczył nowych informacji? — pytam spokojnie.
— Od patologa jeszcze nic nie dotarło — odpowiada Karolina. — Gdy rano odjeżdżał z miejsca zbrodni, to powiedział, że dzisiaj coś dostaniemy. Nie mówił jednak kiedy.
— Karolino, skąd wiadomo, że to jest miejsce zbrodni? — pytam.
— Prawda! Tego akurat nie wiemy — odpowiada zdecydowanie. — Wiemy jednak, że zostały tam znalezione zwłoki. Jak myślicie? Zabójca targał tę walizę z daleka? Nie jestem przekonana. Poćwiartować zwłoki bez żadnego śladu? Musieli być przygotowani. Nie znaleźliśmy niczego, co sugerowałoby taką jatkę. Dla mnie to zbrodnia z premedytacją. Naoglądali się programów kryminalnych. Mieli płachty, narzędzie mordu i ubrania na zmianę.
— Karolina ma trochę racji — mówię. — Niedaleko miejsca, gdzie znaleźliśmy walizę, są spore ślady wgnieceń. To musiała być wielgachna płachta.
— Gdyby było dwóch lub więcej zbrodniarzy, to daliby radę — dodaje Janek.
— Tam czasami… Co ja wygaduję? Przecież tam dużo osób urzęduje! Nie tylko bezdomni — stwierdza Zenek. — Skąd mogli wiedzieć, że nie trafią się świadkowie?
— Tego nie wiemy — dorzuca swoje Bercik. — Właściwie nie wiemy nic oprócz tego, co wiemy.
— Czekajcie! Mącicie wszyscy — przerywam ich pomysły. — Bielczyka znaleziono praktycznie od razu, w poniedziałek bladym świtem. Romana Dębniaka nikt nie widział od sobotniego poranka. Jeżeli patolog potwierdzi, że jedli w niedzielę te same potrawy, to będzie znaczyło, że do swojej śmierci mogli wspólnie spędzać czas. Nasz doktorek musi określić dokładnie czas zgonu Romana. Obaj znali zabójcę lub zabójców. Inaczej to wszystko nie ma sensu. W niedzielny wieczór wspólnie zaliczyli knajpę. Co zatem stało się potem? Wykluczamy możliwość, że pozabijali się nawzajem.
— Czy Laura, pańska żona, już wie? — pyta Szymon. — Podczas ostatniej sprawy to właśnie ona wykryła sprawcę.
— Chwileczkę, Szymonie Grzelak! Jedna uwaga! Moja żona siedzi w domu i wychowuje dzieci. Policjantką przestała być już dawno temu. Teraz jest mamą na pełen etat. Zrozumiano?!
Spoglądam na zdziwione twarze współpracowników. Nie tego się po mnie spodziewali. Gdybym wiedział, jak bardzo się mylę, to język bym sobie przyciął.
— Wracając do sprawy — kontynuuję. — Szymon pojedzie do firmy tego kanciarza Bielczyka. Zabierz ze sobą kilku mundurowych. Najwyższa pora na porządne przeszukanie. Trzeba postraszyć całe to towarzystwo. Niech wreszcie zaczną gadać. Norbert uda się do domu naszego policjanta. Prokurator wydał zgodę na przeszukanie. Wdowy na razie nie tykać. Tam bogactwo bije po oczach. Skąd ona ma tyle pieniędzy?
— Szefie! — zabiera głos Karolina. — Agnieszka Dębniak, z domu Jarzębowska. Mówi to panu cokolwiek?
— Chcesz nam powiedzieć, że ona pochodzi z tej bogatej rodziny?
— Tak — potwierdza. — To miliarderzy. Agnieszka może spać na złocie i wszystko zostanie udokumentowane.
— Jestem zdumiony. Nie wiedziałem. Nigdy nie afiszowali się swoimi rodzinnymi powiązaniami. Pieniądze zatem odpuszczamy.
— Zenon zabierze jakiegoś swojego kolegę. Udacie się do domu Bielczyka. Macie zgodę. Wyważyć drzwi. Potem wezwiecie ekipę, aby dokonać solidnej rewizji. Tę samą, która ukończy przeszukanie mieszkania naszego policjanta. Karolina i Janek, zajmiecie się sprawdzaniem teczek, które zostały umorzone przez naczelnika, ale tylko tymi z przekrętami denata. Resztą niech zajmie się inny wydział. Maryla, była żona Mateusza Bielczyka, ma zjawić się po południu. Nie wiemy, gdzie obecnie przebywa. Otrzymała nasze wezwanie poprzez sekretarkę firmy. Mam nadzieję, że do tego czasu Karolina z Jankiem coś już znajdą. Ty także. — Spoglądam na Szymona. — Pomożesz.
Sam jestem umówiony z zastępcą Romana. Moja ekipa nie musi o tym wiedzieć. Rozchodzą się prawie wszyscy. Pozostaje Karolina z Jankiem. Będą tutaj pracować.
Udaję się w stronę pobliskiej kawiarenki. Mirosław Frygiel już czeka. Siadam obok niego. Pijemy kawę w milczeniu. Żaden z nas nie chce pierwszy zacząć tej niemiłej rozmowy.
— Powiedz, Mirku, dlaczego to ty zostałeś zastępcą? — rzucam znienacka.
Spogląda na mnie spokojnie. Nie zaskoczyłem go tym pytaniem.
— Województwo specjalnie mnie ściągnęło. Od jakiegoś czasu podejrzewało przekręty, ale nikogo nie złapało za rękę. To nie chodzi tylko o tę ostatnią firmę. Jestem zastępcą w gospodarczych przekrętach już drugi rok, jednak takich machlojek u nas nigdy nie widziałem. Tam, gdzie mnie potrzebują, powinno się je stanowczo tępić. Miałem w przyszłym tygodniu napisać ostateczny raport. Cała jednostka nadaje się do wymiany. Utworzyli własne państwo w państwie. Jedyne prawo, które obowiązywało, to kto da więcej, nie będzie nękany. Już dawno temu chciałem ukrócić ten proceder, ale niestety nasza wierchuszka kazała czekać, aby zrobić to porządnie. Teraz mają problem. Śmierć samego naczelnika. Demony wyjdą spod ziemi.
— Nie mogłeś wcześniej zadziałać? — pytam oburzony.
— Na jakim ty świecie żyjesz? — odpowiada zaczepnie. — Naczelnik miał niezłe układy. Podobno ten Bielczyk także. To nie są dobre czasy na zgrywanie dobrego glinę. Kazali czekać, to czekałem. Nie mam bladego pojęcia, co z tym teraz zrobią. Sam wracam do Warszawy. Moja rodzina ma dosyć takiego życia. Jedyne, co dla ciebie mam, to skopiowane papiery. Dowody na przekręty. Zrób sobie z nimi, co chcesz.
— Zanim pójdziesz, powiedz mi, kto mógł go zabić. Czy to mógł być któryś z jego kolegów? — pytam z ciekawości.
— U nas nie szukaj — odpowiada z pewnością graniczącą z bezczelnością. — W wydziale sięgano po pieniądze. Nikt nie pytał o źródło. Stracili wszystko, a nawet więcej. Ta oczywista prawda jeszcze do nich nie dotarła. Nie zazdroszczę ci tej sprawy, tego szukania powiązań. Będą ci rzucać kłody pod nogi. Nic więcej nie wyciągniesz od takiego gliny jak ja, steranego życiem.
Podnosi się z miejsca. Podaje mi rękę i wychodzi bez słowa. Zamawiam drugą kawę. Czy usłyszałem groźby? Kim są mocodawcy? Naprawdę można zarobić aż tyle na przekrętach? To jakieś szaleństwo!
W moje myśli wkrada się natarczywy dźwięk telefonu. To Laura. Odbieram z niechęcią.
— Kiedy zamierzałeś poinformować mnie o śmierci Romana? — pyta z wyrzutem. — Dowiedziałam się od Agnieszki. Dzwoniła zrozpaczona. Właśnie od niej wyszłam. Wyproszono mnie grzecznie. Mnie! Twoi koledzy, nasi koledzy. Oj, kochany! Porozmawiamy, gdy wrócisz do domu. — Długi sygnał oznacza koniec rozmowy. Jeszcze tylko tego brakowało, nadzoru własnej żony.
Z takimi niewesołymi myślami wracam na komisariat. Karolina z Jankiem kłócą się tak głośno, że słychać ich za zamkniętymi drzwiami.
— Wspaniała współpraca. Gratuluję! — odzywam się, wchodząc do pokoju. — Za długo razem pracujecie? Minęło ledwie kilka godzin. Jak tak można?!
— My się nie kłócimy, szefie — wtrąca Janek. — Tylko mamy odmienne zdanie na temat wszystkich przeczytanych spraw. Może faktycznie jest to trochę głośna wymiana zdań.
— Zdążyliście wszystko przejrzeć? — pytam zszokowany, a następnie patrzę na teczki leżące na stole. Całe stosy poukładane według, tylko im znanego, klucza. Na każdej stercie leży kartka.
— Na razie składamy — wyjaśnia Karolina. — Ci z przekrętów nie są pomocni. Co prawda przynieśli nam teczki, ale wszystko jest wymieszane. Poprosiliśmy archiwum o te same papiery. Zaraz przyniosą. Będzie czytania na cały rok.
— Mało tego — dorzuca Janek. — Wszyscy są na nas wściekli. My na siebie też.
— Coś tam już jednak sprawdziliście. Widzę po ułożeniu.
— Szefie, te pierwsze teczki są z ubiegłego tygodnia. Wygląda na to, że naczelnik zaczynał czyścić swoje własne brudy. Brakuje wielu kartek. Nic nie zgadza się ze spisem. To są złożone skargi na firmę i samego Bielczyka — tłumaczy Karolina. — Ten stos obok dotyczy wszystkich niby załatwionych i oddanych do umorzenia. Trzeciej sterty jeszcze nie zaczęliśmy przeglądać. Tam są wszystkie sprawy z ostatniego miesiąca, a nie tylko denata. Zapisuję dane klientów. Trzeba ich wszystkich solidnie przemaglować.
— Przecież to będzie roboty na całe miesiące — wtrąca Janek. — Wszystkich mamy przesłuchać?
— Właśnie w tej kwestii mamy odmienne zdanie, szefie. Janek woli tych, co najwięcej stracili. Ja uważam, że wszystkich trzeba przesłuchać, bez względu na cenę. Jak pan myśli?
Zanim zdążę odpowiedzieć, otwierają się drzwi i wchodzą policjanci z kartonami. Domyślam się, że to tylko te, które dotyczą naszej sprawy. Karolina podpisuje odbiór. Spoglądamy na pudła, a potem na siebie.
— To jaka decyzja? — pyta z niesmakiem Janek. Stwierdzam, że w patrolu miałem większe sukcesy. Przynajmniej cieszyły.
Zanim jestem w stanie podjąć jakąś rozsądną decyzję, drzwi ponownie się otwierają, co zwiastuje następną dostawę papierów. Wchodzi Szymon z kilkoma policjantami. Niosą pudła pełne papierów. To dokumenty firmowe, z biura Bielczyka. Policjanci odstawiają kartony, salutują i odchodzą. Szymon spogląda na zdobycze.
— Teraz możemy otworzyć skup makulatury — stwierdza ze smutkiem.
— Szefie, za nami idą kolejne. — Zenon i Norbert niosą kartony ze swoich rewizji. — Będzie się działo.
Karolina podchodzi do stolika. Parzy każdemu kubek kawy. Ogarnia teczki na stole. Pozostają tylko laptopy. Wchodzą wkurzeni policjanci. Odstawiają swoje pudła i wychodzą. Bez salutowania. Norbert z Zenonem dołączają do nas. Sięgają po swoje kawy. Chwila wytchnienia.
— Spodziewałem się pracy — zaczynam. — Tego jednak nie przewidziałem. Jesteśmy śledczymi, a nie archiwistami. Niech naczelnik przydzieli do tego innych ludzi. To nie jest robota dla nas.
Przecież Karolina z Jankiem dostaną oczopląsu. Jeszcze mi tu dojdzie do buntu.
— Szefie, nie będzie tak źle — słyszę niepewny głos Karoliny. — Musimy od czegoś zacząć. My dalej robimy swoje. Chłopcy wezmą i przejrzą papiery. Gdy znajdą coś ciekawego, to odłożą na bok. Możemy się z tym uporać w ciągu dwóch dni. Reszta czasu będzie na nasze pierwsze podsumowania.
— Zaczynaj, Norbert. Jak poszło przeszukanie mieszkania? — zwracam się w stronę Bercika.
— Musieliśmy najpierw Laurę wyprosić… — odpowiada cicho.
— Postąpiliście słusznie. Moja żona nie ma tam czego szukać. Porozmawiam z nią wieczorem.
— Byłoby dobrze — odpowiada Bercik. — Wyszła niezadowolona. Szefie, a może pomogłaby nam tutaj?
— Wybij to sobie z głowy. Żadnych takich pomysłów. Zrozumiano? To dotyczy wszystkich.
— Dobra, dobra! Zapytać nie wolno? — mówi Norbert, a po chwili zaczyna relację z przeszukania mieszkania Dębniaków. — Znalazłem w kilku książkach sporą sumę pieniędzy. Waluta obca. Euro i dolary. Tego nie rozumiem. Nie miał sejfu? — Kręci głową z niedowierzaniem. — Zabraliśmy też wszystkie papiery. Jego żona nie robiła żadnych problemów. Wygląda na załamaną. Na pożegnanie wymogła, że chce być na bieżąco. Co miałem zrobić? Obiecałem. Dodam tylko, że Agnieszka Dębniak zrobiła wielkie oczy na widok wyciąganych pieniędzy. Była zaskoczona. Na pewno nic o nich nie wiedziała.
— Tym sam się zajmę — stwierdzam. — Zobaczymy, co jest w papierach. Teraz czas na Zenona.
— Włamaliśmy się przez okno na parterze — zaczyna. — To dopiero jest twierdza. Bogata. Cały dom Bielczyka wygląda jak z najlepszych magazynów. Same antyki. Możecie być pewni, że to autentyki. Piwnica to istne cacuszko. Wszystko drewniane. Nic, tylko zazdrościć. W niej znalazłem sejf. Jeszcze się męczą z jego otwarciem. Prokurator został na miejscu. Podziwia wnętrza. Nie znaleźliśmy większych kwot pieniędzy. W szufladzie stołu kuchennego była koperta, a w niej dwa tysiące złotych. To chyba na bieżące wydatki. Wszystkie papiery trzymał w swoim biurku. Nic interesującego.
— W sejfie mogą być papiery, które będą nas obchodziły — mówię. — Dowiemy się więcej po przesłuchaniu jego byłej żony. Może ona nas oświeci. Powinna być tu za godzinę.
— Co ustaliliście w firmie drugiego denata? — pytam Szymona.
— Tam towarzystwo siedzi jak na szpilkach — zaczyna relację. — Nikt się nie wychyla. Nikt nic nie wie. Co oni sobie wyobrażają? Sam szef dokonywał przekrętów? Reszta to święci? Jutro zacznę ich przesłuchiwać. Dostali godziny do odpracowania na komendzie. Nie będę miał litości. Jedyną osobą, która ze mną normalnie rozmawiała była pani Katarzyna Piórek. Mądra, zaradna, od niedawna prawa ręka szefa. Wcześniej zajmowała się kadrami. Jestem z nią umówiony na dzisiaj. Muszę zdobyć jak najwięcej informacji o działalności firmy. Kto będzie ogarniać te wszystkie papiery? — Pokazuje ręką. — My sami nie damy rady.
Wszyscy rozglądają się wokół. Wszędzie pełno kartonów i teczek. Faktycznie! Kto to ma ogarnąć?
— Jutro postanowię. Podzielimy się zadaniami. Zenon będzie przesłuchiwać żonę Bielczyka, a ja będę jego asystentem. Szymon spotka się z panią Kasią. Reszta niech posiedzi nad papierami. Najlepiej nad tymi, które dotyczą przekrętów naczelnika Romana.
Moją przemowę przerywa telefon. Karola pokazuje, że musi wyjść i odebrać. Skinieniem głowy wyrażam zgodę. Wychodzi. Zamyka za sobą drzwi.
O tym, kto dzwonił, dowiedziałem się dużo później.
Rozdział 4
Kobiecy spisek
— Dzień dobry, Lauro! Coś się stało? — pytam. — Mamy naradę. Nie mogę teraz rozmawiać.
— Spotkajmy się wieczorem — odpowiada Laura, żona szefa. — Na basenie. Tam, gdzie zawsze.
— Będę. Do zobaczenia.
***
Po powrocie Karoliny mogłem zająć się swoimi obowiązkami. Stos papierów na moim biurku wprawdzie nie był zbyt wielki, ale nie mógł czekać. Rano uporałem się z nim tylko częściowo.
Wreszcie doczekałem się telefonu od Zenona. Wdowa po Mateuszu Bielczyku przyszła na przesłuchanie. Z ulgą odchodzę od biurka i kieruję się do jego pokoju, w którym dostrzegam piękną kobietę. Nie jestem w stanie określić jej wieku. Jest wysoka, szczupła oraz bardzo elegancka. Podejrzewam, że ma na sobie ubrania i dodatki warte kilkadziesiąt tysięcy. Wszystko jest perfekcyjne. Jednak jej twarz kojarzy mi się z czymś bardzo nieprzyjemnym. Moja Laura potrafi określić charakter osoby po samym wyglądzie. Dla mnie to niewykonalne. Jednak wszystkie kobiety mają to coś. Instynkt. Usiadłem obok okna. Przedstawiłem się. Zenon zaczął swoje przesłuchanie. Pyta o podstawowe dane. Maryla Bielczyk odpowiada spokojnie, bez zastanowienia. Zacięło ją, dopiero gdy przesłuchujący zapytał o stosunki między byłymi małżonkami.
— Nie rozumiem, o co pan mnie pyta — docieka Maryla. — Po rozwodzie nie spotykaliśmy się prywatnie. Prawdę mówiąc, wszyscy nasi przyjaciele odsunęli się ode mnie. Może dobrze, że tak się stało. Początkowo miałam do nich wiele żalu, jednak z czasem pogodziłam się ze stratą. Po co mi tacy przyjaciele?
— Jak wyglądała wasza współpraca zawodowa? — pytam.
Odwraca się w moją stronę. Patrzy na mnie z namysłem. Uśmiecha się lekko.
— Nie bywałam w biurze. Nasze ustalenia dotyczyły tylko comiesięcznych przekazów pieniężnych. Ostatnio byłam w firmie jakiś rok temu. Musiałam podpisać sprawozdanie. Od razu powiem, że podpisałam bez czytania. Potem okazało się, że Mateusz zmienił warunki funkcjonowania całej firmy. Nie ingerowałam tylko dlatego, że interesowały mnie pieniądze. Może mi pan wierzyć, że to była niemała suma. Dopiero teraz dowiedziałam się o przekrętach. Nie dziwi mnie to wcale. Ze smutkiem przyjmuję też fakt, że został zabity. Muszę sama uporać się z tym całym bałaganem. Nie tego chciałam.
— Przejmuje pani firmę? — pytam. — Przejmie pani także wszystkie zobowiązania. Zdaje sobie pani z tego sprawę? — informuję.
— Mam zamiar wszystko wyprostować. Potem pomyślę nad jej sprzedażą. Może jakaś spółka? Nie jestem pewna.
— Kto z firmy miał żal do pani męża? Może jakiś były pracownik? — pyta Zenek.
— Nie mam pojęcia. Mówiłam, że nie byłam w firmie od dawna. Nasze drogi rozeszły się po rozwodzie. Kto mu źle życzył? Moje pytanie brzmi: kto mu dobrze życzył? Nikt. Miał samych wrogów. Temu i tamtemu odbił żonę. Na jeden raz, tak dla sportu. Drugiemu zwinął nowe zlecenie. Jeszcze innemu napluł publicznie w twarz. Dosłownie. Mogę tak wymieniać w nieskończoność. To były przyczyny naszego rozwodu — stwierdza. — Dodatkowo nie był uczciwym pracodawcą. Kiedyś owszem. Pilnowałam tego osobiście. Dzisiaj dowiecie się więcej od jego pracowników. Sprawdźcie sami, czy ma przyjaciół. Może dalej przyjaźni się z tymi, którzy kiedyś byli również moimi przyjaciółmi. Tu macie listę tych sprzed lat.
Podaje ręcznie zapisaną kartkę.
— Na więcej pytań nie odpowiem. Może dopiero, gdy zapoznam się ze wszystkimi papierami firmy. Mam zamiar wrócić na pełen etat od jutra — mówi Maryla.
— Znała pani Romana Dębniaka, naczelnika Wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą? — rzucam.
Chwila wahania nie uchodzi mojej uwadze. To daje do myślenia. Czekam cierpliwie.
— Znałam — odpowiada. — Jego żona załatwiała w naszej firmie założenie internetu i kablówki. Jest wspaniałą tłumaczką. Polubiłyśmy się, więc kiedy była taka możliwość, poznaliśmy również jej męża. Czasami wspólnie się spotykaliśmy. Do czasu, gdy moje stosunki z Mateuszem uległy pogorszeniu. Ostatnio byliśmy na grillu w ubiegłym roku. To chyba było nasze ostatnie wspólne wyjście.
— To wszystko — mówię. — Jest pani wolna. Proszę jednak być do naszej dyspozycji. Jeśli chodzi o dalszą działalność firmy, to o tym zadecyduje prokurator. Proszę się do niego zwrócić. Z naszej strony to wszystko. — Wstaję. Nasz świadek robi to samo. Wychodzi bez słowa.
— Co o tym myślisz, szefie? — dopytuje Zenek. — Jakoś to wszystko brzmi beznadziejnie. Dlaczego nie zapytaliśmy ją o alibi?
— Za wcześnie na to — odpowiadam. — Nie będziemy jej płoszyć. Masz rację, że jej wyjaśnienia nie brzmiały najlepiej. Kłamstwo za kłamstwem. Nie wykluczamy jej z grona podejrzanych.
Wracam do swojego gabinetu. Nie spieszy mi się do domu. Laura wybrała się z dziećmi na basen. Mogę spokojnie popracować.
***
— Mam problem — rzucam do siedzącego obok Janka. — Dzwoniła żona szefa. Chce się spotkać dzisiaj na basenie. Czarno to widzę.
— Szef wie? — pyta.
— Nic nie wie — odpowiadam. — Wtedy by się działo. Przecież odkąd Laura została postrzelona przez tego idiotę, szef nie pozwala jej nawet na lekką pracę.
— Na pewno chce dołączyć do śledztwa — domyśla się Janek. — Idź! Tylko uważajcie.
— Konsekwencje będą nieuniknione. Zdajesz sobie z tego sprawę?
— Jakie konsekwencje? — pyta wchodzący do pokoju Bercik. Za nim wchodzi Szymon. — Coście tak zamilkli? Mowę wam odjęło? — dopytuje.
— Laura chce się ze mną dzisiaj spotkać — odpowiadam.
— Rany boskie! To będzie się działo — rzuca Szymon. — Szef na pewno nie jest niczego świadomy?
— Żebyście wiedzieli. Szef nie ma o niczym bladego pojęcia — mówi Janek. — Znacie naszą Laurę. Nie popuści.
— Przecież nie wiemy, czego tak naprawdę chce. Może tylko pogadać o prozie życia — filozofuje Norbert.
— Sam w to nie wierzysz — mówi Szymon, pukając się w głowę. — Laura ma dosyć siedzenia w domu. Chce być pomocna. Idź, Karolcia, na to spotkanie. Jutro będziemy się tym martwić.
— Czym się martwicie? — zadaje pytanie wchodzący do pokoju Zenek. — Odpowiedzcie, gdy przyjaciel pyta. Co z wami? Zamurowało?
— Laura dzwoniła do Karoliny. Chce się z nią dzisiaj spotkać — uświadamia Zenona Szymon.
— Kurna! Jasna cholercia! — wykrztusza z siebie Zenek, a następnie siada ciężko na pierwszym wolnym krześle i zadaje zbędne pytanie: — Rozumiem, że szef jest nieświadomy?
— Szef jest jak niemowlę — odpowiada Bercik. — Niczego nieświadomy, a szczęśliwy.
— Dosyć tych mądrości — dorzucam. — Jeśli nie macie nic do roboty, to marsz do domu! Jutro też jest dzień. Ostatni zamyka. Nie zamierzam sprzątać tej makulatury — mówię, a potem wychodzę, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Obie napytają sobie biedy — odzywa się Janek. — Musimy je wspomóc. Zgadzacie się ze mną?
— To wiadomo od początku — mądrzy się Szymon. — Jak wszyscy, to wszyscy. Karolina ma rację. Jutro zaplanujemy dalsze działania. Wychodzimy.
Zasapana wbiegam na teren basenu. Z daleka widzę oczekującą na mnie Laurę. Witamy się serdecznie. Kiedyś byłyśmy nierozłączne. Obecnie ani ja, ani Laura nie mamy czasu na częstsze spotkania.
— Dziękuję, że przyszłaś — odzywa się Laura. — Nie byłam pewna, czy się zjawisz. Chcę wam pomóc — rzuca od razu. — Nie chcę prosić męża. Znam jego odpowiedź. To jak będzie?
— Tego się spodziewaliśmy, gdy zadzwoniłaś — śmieję się. — Ja i reszta drużyny. Twój mąż jest niczego nieświadomy, więc jeżeli chcesz pomóc, to nie ma sprawy. Chodźmy gdzieś porozmawiać.
Wybieramy ustronne miejsce. Z daleka widać cały basen. Bliźnięta są pod opieką ratowników i nauczyciela pływania.
— Jak sobie wyobrażasz naszą współpracę? — pytam. — Masz zakaz wejścia na komendę. Tam wszyscy cię znają. Twój mąż dostanie szału.
— Przemyślałam to wszystko — odpowiada Laura. — Rano zaprowadzam dzieci do szkoły. Potem mam czas wolny. Zakupy i porządki ogarnę w trakcie myślenia. Mam swój komputer i biurko. Kazimierz do niego nie zagląda. Teraz będzie bardziej zajęty, bo ma do rozwiązania dwa morderstwa. Potrzebne mi wprowadzenie i wytyczne. Spotkajmy się w naszym mieszkaniu. Rano po odprawie macie swoje obowiązki. Wpadnijcie potem choć na chwilę. Następnie będziemy w kontakcie telefonicznym lub mailowym.
— To ma nawet sens — stwierdzam. — W swoim domu możesz robić, co ci się żywnie podoba. Kiedy wysnujesz własne wnioski, znowu się spotkamy i je przedyskutujemy. Mamy tylko jeden warunek: Twój mąż ma o niczym nie wiedzieć.
— Wiem to bez waszych warunków — mówi.
— W takim razie tu masz pendrive i teczkę z podstawowymi danymi. Przewidziałam twoją chęć pomocy. Baw się dobrze. Ucałuj dzieciaki. Znikam do domu.
***
— Dobry wieczór — witam się z moją Laurą. — Późno dzisiaj wróciłem. Tyle spraw do ogarnięcia. Dzieciaki już śpią? — pytam, przytulając ją i całując.
— Kaziu, wiesz, że we wtorki dzieci chodzą wcześnie spać, bo są zmęczone treningami w basenie. Powiedz lepiej, co tam u ciebie w pracy.
— Nie pytaj, kochana! — odpowiadam, a po chwili zagaduję: — Co tak pachnie?
— Zapiekanka ziemniaczana i twoja ulubiona zupa ogórkowa. Umyj ręce. Zaraz podam.
Podnoszę się zdziwiony. Nie będzie żadnego przepytywania? Czy to moja, czy nie moja żona? Ktoś mi ją odmienił. Nie drąży tematu? Co się za tym kryje? Wychodzę bez słowa do łazienki, aby umyć ręce. Kiedy wracam, zastawiony stół kusi do jedzenia.
— Bliźniaki robią postępy — informuje mnie Laura. — Z każdym tygodniem radzą sobie coraz lepiej na pływalni. Możemy być z nich dumni. To była bardzo dobra decyzja. Dziękuję ci, mężu. — kończy swoją opowieść.
Spoglądam zdumiony. O czym ona mówi? Przecież to była jedna wielka wojna. Byłem przeciwnikiem tego pomysłu. W dodatku na przegranej pozycji.
— Dzwonili twoi rodzice dzisiaj — informuje. — Zabierają Alinę i Pawła do siebie. W piątek przyjedzie po nich twój ojciec. Wyraziłam zgodę, gdyż wiem, że w ten weekend będziesz pracować. Chyba nie masz pretensji? Odwiozą je z powrotem w niedzielny wieczór. Mam nadzieję, że wrócisz wcześnie z pracy.
Co się dzieje? Moja żona zwariowała. Nigdy sama nie pozwoliła dzieci do rodziców wysłać. Co jej się odmieniło? Dumając nad nowym charakterem żony, kończę swój posiłek. Ciągnę Laurę w stronę naszej sypialni. Trzeba wykorzystać jej dobry nastrój. Dawno nie była taka uległa.
Następnego dnia budzi mnie harmider. Dzieciaki szaleją. Wyjątkowo nie dają pospać. Wstaję z niechęcią.
— Tata, tata! — woła Paweł, który do mnie biegnie, aby się przywitać.
— Tatusiu! — dołącza jego siostra. — Jesteśmy najlepsi na pływalni — oznajmia z dumą.
— W piątek jedziemy do dziadków. Mają nowego pieska — informuje mnie Paweł.
— Pójdziemy też na ryby — dorzuca moje drugie dziecko. — Pojeździmy na koniku.
— To czeka was moc wspaniałych atrakcji — mówię z uśmiechem. — Bawcie się dobrze, dzieciaki. A ty co będziesz robiła? — pytam Laurę. — Może pojedziesz razem z dziećmi?
— Nic z tego, kochany. Mam swoje zajęcia. Porządki i gotowanie. Pierogi, bigos i gołąbki. Przyszły tydzień też będzie napięty. Dzieci szykują przedstawienie w szkole. Może basen będzie dwa razy w tygodniu. W nauce też trzeba im pomóc. Koniec roku szkolnego zbliża się wielkimi krokami — dodaje, spoglądając na mnie z uśmiechem.
— W takim razie będzie czekała mnie wspaniała uczta wieczorami — stwierdzam. — Muszę już iść. Janek czeka na mnie pod blokiem.
Żegnam się z moją cudowną rodziną. Pora złapać tych drani.
***
— Cześć, Karolina! Mam nadzieję, że cię nie obudziłam — mówi Laura.
— Nie, jestem już na nogach. Chcesz czegoś konkretnego?
— Tak. Podaj mi namiary na twoją sąsiadkę. Tę, co tak cudownie gotuje. To pilne.
— Laura, macie zamiar urządzić imprezę? — pytam oszołomiona. — Nie takich wieści się spodziewałam.
— Jaką imprezę? Zwariowałaś? Chcę, aby mi ugotowała potrawy na ten i przyszły tydzień. Może też posprzątać mieszkanie, bo nie wiem, kiedy ja to zrobię. Wracam do pracy. Mój mąż nie ma prawa wiedzieć.
— Dobrze, wyślę ci jej numer. Ona powinna już wstać. Możesz dzwonić.
Rozłączam się ze śmiechem. A to heca! Laura poważnie zaangażowała się w trwające śledztwo.
Rozdział 5
Trudne początki
— Nasze poranne spotkanie zaczniemy od relacji Szymona — zwracam się do siedzących osób. — Jak wypadła rozmowa z panią Katarzyną Piórek?
— Pani Kasia ma rozległą wiedzę. Powinna zostać oficjalnie przesłuchana. Najważniejszą rzeczą, jaką od niej usłyszałem, była kłótnia Mateusza Bielczyka z Marylą. Miała miejsce pięć miesięcy temu, czyli w styczniu, zaraz po Nowym Roku.
— Czekaj! — wtrąca Zenon. — Maryla Bielczyk powiedziała wczoraj, że nie była od roku w firmie. To co? Kłamała? — Spogląda w moją stronę.
— Zaprosisz jeszcze raz tą panią na przesłuchanie — stwierdzam. — Musi powiedzieć, dlaczego minęła się z prawdą. Mów dalej, Szymon.
— Pani Kasia opowiedziała mi o tym, co usłyszała. Mateusz krzyczał do byłej żony: „„Nigdy ci tego nie wybaczę! Zrobiłaś ze mnie durnia! Pożałujesz!”. Maryla wrzasnęła, że niech spróbuje, to ona go zabije.
— Zenon, wezwij ją na przesłuchanie. Wyślij mundurowych. Natychmiast! — wydaję polecenie.
Zenek wychodzi bez słowa.
— Szymon niech rozpocznie przesłuchania pracowników. Dzisiaj tych obecnych, pracujących. Jutro tych już niepracujących, pozwalnianych. Pomoże mu Norbert. Karolina z Jankiem podzielą się obowiązkami. Popracują trochę z teczkami, jednak więcej przy przesłuchaniach. Dopatrujcie się niezgodności. Ja sam zabieram się za wdowę po naszym naczelniku. Przejrzę materiały z jego domu. Jakieś pytania? — Spoglądam wkoło.
— Z wolnego weekendu nici? — pyta Karolina.
— Tak — odpowiadam. — Pracujemy do oporu. Do skutku. Może niedzielę zrobimy wolną.
Wstaję i proszę o papiery z domu Romana. Najwyższa pora dowiedzieć się, nad czym ten szemrany gliniarz pracował po godzinach. Wychodzę energicznie. Wreszcie coś, co lubię robić najbardziej — rozwiązywać zagadki.
— Zanim zaczniecie swoje obowiązki — informuje Karolina. — Dałam Laurze papiery. Na nośniku pamięci ma wszystkie dane. Macie jej telefon. Będzie z nami w kontakcie. Róbcie tak, aby szef się nie dowiedział. Pojadę do niej teraz, ale wrócę na przesłuchania. Może Laura będzie miała już swoje pierwsze przemyślenia. To idę. Na razie! Pa!
***
— Załatwiłam panią Olgę. Przyjdzie za godzinę, pomoże mi w obowiązkach domowych — informuje Laura.
— Mam tylko chwilę. Potem rozpoczynamy oficjalne przesłuchania — mówię. — Jeżeli masz już swoje ustalenia, to podaj. Chłopcy są ciekawi. Powiem ci, że wszyscy nam kibicują.
— Przejrzałam wstępnie teczki spraw umorzonych. Niby wszystko w porządku, ale brakuje potwierdzeń. Skargi na firmę są, papiery z przesłuchań klientów oraz podpisy szefa również. Brakuje wniosków z prokuratury. Znalazłam je tylko w dwóch teczkach. W pozostałych powinny być, tak wynika ze spisu, ale fizycznie ich nie ma. Sprawdźcie w archiwum — stwierdza Laura, a następnie dodaje: — Nikt nie raczył przesłuchać szefa tego całego procederu, a także jego pracowników. Jak zatem doszło do umorzeń? Kto się za tym kryje?
— Laura, jesteś pewna? — pytam. — To ważne, gdyż możemy domniemywać, że ktoś jeszcze babrał się w tym gnoju. Sprawdzimy to. Masz coś więcej?
— Widziałam, że cały proceder zaczął się rok temu. W firmie wszystko wcześniej działało normalnie. Nie było żadnych skarg. Kombinacje zaczęły się po odejściu Maryli z pracy.
— To wiemy — informuję. — Po rozwodzie interesowały ją tylko pieniądze. Firma mogła zbankrutować. Wyobraź sobie, że wczoraj kłamała. Niby nie była w firmie od roku, ale okazało się, że pięć miesięcy temu przyszła zrobić awanturę w sprawie papierów naszego naczelnika, tych z jego domu. Czytałaś je?
— Zabiorę się za nie dzisiaj — odpowiada. — Mam czas. Kazik wróci późno z pracy. W piątek teściowie zabierają dzieci do siebie. Będę mogła spokojnie zająć się wszystkimi papierami.
— W takim razie uciekam. Jakby co, to dzwoń.
***
Do mojego pokoju wchodzi Szymon z zapłakaną panią Katarzyną Piórek. To drobna, szczupła, niewysoka osoba o ciemnych włosach. Szymonowi sięga ledwie do ramienia.
— Szefie! Można na chwilę? — pyta Szymon. — Nie zajmiemy wiele czasu.
— Siadajcie! Co was sprowadza? Miło mi, pani Kasiu — witam ją serdecznie.
— Pani Katarzyna została zwolniona dzisiaj z pracy w trybie natychmiastowym. Przyjechała właścicielka i zaczęła wprowadzać swoje porządki. Na pierwszy ogień poszła właśnie pani Kasia.
— Dlaczego akurat panią zwolniła? — pytam z ciekawością.
— Szefowa przyszła wściekła — odpowiada pani Katarzyna. — Zagarnęła mnie po drodze, wręczyła papiery i powiedziała, że zdrajców nie zatrudnia. Dodała, że mam się cieszyć, że nie zwolniła mnie dyscyplinarnie. Nic z tego nie rozumiem.
Patrzę na Szymona. My jesteśmy świadomi, co było powodem — ponowne wezwanie na przesłuchanie. Nie wie, o co chodzi, ale pozbywa się najbliższych.
— Pani Kasiu — zwracam się do niej serdecznie. — Bardzo nam przykro, że akurat panią to spotkało. Jest pani wspaniałym fachowcem. O pracę nie musi się pani martwić. Teraz proszę nam pomóc. Potem my pomożemy pani. Szymon przesłucha panią oficjalnie. Takie mamy, niestety, procedury. Nie odkładajmy tego na późniejszą porę. Jest pani dla nas bezcenna — stwierdzam, a po chwili mówię do Szymona: — Poproś Karolinę o pomoc przy rozmowie.
— Dzień dobry! Nazywam się Karolina Polińska, starszy aspirant. Razem z Szymonem prowadzimy sprawę zabójstwa pani szefa — informuję Katarzynę Piórek. — Będziemy nagrywać naszą rozmowę. Wiem już, że została pani potraktowana w haniebny sposób. Być może zna pani powód, dla którego zginął pani szef. Po prostu nie uświadamia sobie pani tego.
— To proszę zadawać pytania — mówi Katarzyna. — Tak będzie mi łatwiej.
— Jakie stosunki panowały w firmie? — pytam. — Nie chodzi tylko o ostatni rok. Interesuje nas wcześniejszy czas.
— Firma działa na rynku od wielu lat. Bielczykowie przejęli ja od poprzedniego właściciela, Mariana Klimczyka — opowiada Kasia. — Pracuję w niej od kilku lat. Znam jej wady i zalety. Kończyłam studia i otrzymałam propozycję pracy. Jestem przyjezdna. Wynajmuję małe mieszkanie. Jak teraz zapłacę za czynsz? — Zaczyna płakać.
Wychodzę z pokoju. Robię trzy kawy. Biorę szklanki i wodę. Wracając, natykam się na czekającego przed pokojem Szymona.
— Ona jest w całkowitej rozsypce — przekazuje. — Nie wiem, czy dzisiejsze przesłuchanie ma sens.
— Jak nie dzisiaj, to kiedy? — mówię. — Myślisz, że jutro będzie miała lepszy humor?
Omijam kolegę i wchodzę do pokoju. Katarzyna spogląda w stronę okna. Wydaje się spokojniejsza. Stawiam przed nią kubek z kawą, cukier i mleko w kartoniku. Przez chwilę nikt się nie odzywa. Spokojnie pijemy kawę.
— Jestem gotowa! Możecie już nagrywać — stwierdza stanowczo Katarzyna. — Na początku działalności firmy wszystko było w jak najlepszym porządku. Szef miał smykałkę do znajdowania ludzi. Właściciele potrafili przyciągnąć każdego klienta. Początkowo zakładaliśmy tylko łącza internetowe. Potem doszła telefonia komórkowa. Na koniec anteny satelitarne. Te ostatnie tam, gdzie był słaby zasięg. Cały południowy region mieliśmy zagospodarowany. Szefowa była wspaniałą księgową. Potrafiła sprawiedliwie dzielić zyski. Było na rozruch, było też na premie. Można powiedzieć, że wszyscy nam zazdrościli. Poczynając od konkurencji, kończąc na pracownikach znajomych firm. Odbiorcy byli zadowoleni. Polecali naszą firmę innym zainteresowanym. Dla nas to była najlepsza reklama.
— Proszę powiedzieć: od kiedy zaczęło się wszystko sypać? — wtrącam swoje pytanie.
— Pani aspirant! — snuje refleksje Katarzyna. — Pierwsze sygnały zaczęły dochodzić jakiś rok temu. Przychodzili niezadowoleni klienci. Zjawiała się policja. Nie byłam wtedy blisko. Zajmowałam się kadrami. Wówczas też zaczęło się źle dziać między szefostwem. Była asystentka, Krystyna Gancarz, donosiła o złych stosunkach między nimi. Kiedy szefostwo dowiedziało się o krążących plotkach, poszła do zwolnienia, jak ja dzisiaj. Plotek nie roznosiłam. Byli ze mnie zadowoleni. Dlaczego mnie to spotkało? — Kręci głową z niedowierzaniem.
— Czego dotyczyły kłótnie między szefostwem? — pyta Szymon.
— Podobno nie chodziło o sprawy firmowe. — przekazuje Kasia. — Tam chyba prywatnie działo się źle. Dlaczego się rozwiedli? Tego nie wiem. Szefowa odeszła z firmy, a dalej to już wiecie. Wszystko zaczęło się walić. Wciąż przychodzili niezadowoleni klienci. Zamiast zapobiegać stratom, szef dalej zdobywał nowych, a starymi wcale się nie przejmował. Mieliśmy dwóch prawników. Teraz nie ma ani jednego. Odeszli. Nie wiem, z jakiego powodu.
— Co było powodem ostatniej kłótni szefostwa? — pytam. — Tej, która miała miejsce pięć miesięcy temu.
— Usłyszałam tylko, że on jej tego nie daruje. Krzyczał: „„Nigdy ci tego nie wybaczę! Zrobiłaś ze mnie durnia! Pożałujesz!”. Wtedy usłyszałam, jak pani Maryla krzyknęła, że go zabije. Też nie wiem, o co im chodziło, nie pytajcie.
— Pani Kasiu — zwracam się do niej. — Nikt z pracowników nie reagował na skargi? To bardzo dziwne.
— Jakie dziwne? — odpowiada. — Szef założył nowe numery telefoniczne, a na starych pracowały jego osobiste panienki. Wiecie, takie do wszystkiego. My dalej robiliśmy swoje, a one zajmowały się głównie reklamacjami.
— Na dzisiaj koniec — mówię spokojnie. — Zaczeka pani chwilę, my to przepiszemy i od razu pani podpisze zeznania.
Kiwam w stronę Szymona. Wychodzimy z pokoju.
— Słuchaj, Szymon, może ona będzie mogła wspomóc Laurę? Przy okazji nam spadnie z głowy sprawa czytania teczek. Babka zna się na rzeczy — mówię. — Co sądzisz o moim pomyśle?
— Rób, co chcesz — odpowiada. — Mnie już nic nie zdziwi. Jeśli Laura wyrazi zgodę, ubędzie nam roboty.
Dzwonię do Laury, która nie oponuje, a nawet jest zadowolona.
— Przyślij ją zatem jak najszybciej do mnie — stwierdza Laura. — We dwoje zawsze raźniej.
Wracam do pokoju i informuję Katarzynę o tym pomyśle.
— Zgadzam się — mówi Katarzyna — Bez pracy to ja nie funkcjonuję. Mogę pomóc. A co mi tam!
Podaję jej numer telefonu i adres. Ustalamy, że zeznanie podpisze w późniejszym terminie. Katarzyna wychodzi zadowolona, a ja wracam do pokoju konferencyjnego, gdzie szef i koledzy już czekają.
Rozdział 6
Pierwsze sukcesy
— Co nowego po pierwszych przesłuchaniach? — pytam.
— Szefie! — zaczyna Karolina. — Pani Katarzyna Piórek złożyła zeznania. Okazuje się, że Maryla Bielczyk jednak kłamała. Nie wiem, czy od początku wiedziała o przekrętach, ale musiała być ich świadoma. Zrobiło się głośno o firmie, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Może być naszą podejrzaną. Nie rozumiem tylko, czym jej zawinił nasz naczelnik.
— Pani aspirant! — mówię. — Tego dowiemy się jeszcze dzisiaj. Mnie, co prawda, nie przekonuje jej wina, ale to moje prywatne zdanie. W gniewie można wiele powiedzieć. Liczą się fakty. Kto podejrzewa Marylę Bielczykową o zabicie dwóch osób? W dodatku jednej w tak okrutny sposób.
Spoglądam na wszystkich. Nikt nie chce się wychylać. Musiałby uzasadnić swoją rację.
— Dobrze, porozmawiamy po przesłuchaniu tej pani. Teraz powiem, co odkryłem w związku z naczelnikiem — stwierdzam. — Mateusz Bielczyk i Roman Dębniak poznali się przez swoje żony. Tak przynajmniej wynika z zeznań pierwszych przesłuchanych osób. Jednak proceder związany z przekrętami w firmie Bielczyka trwał już od jakiegoś roku. Policja ponoć o nim wiedziała. Miała pierwszych poszkodowanych klientów. Czy naczelnik Wydziału do spraw Przestępczości Zorganizowanej ryzykowałby swoje stanowisko? Jeżeli tak, to co było powodem takiego postępowania?
— Jestem pewien, że za tymi zabójstwami stoją pieniądze — zaczyna Norbert. — Zabijano już dla mniejszych kwot. Przekręty na tak wielką skalę bardzo kuszą, także nas policjantów, niestety. Takie jest moje zdanie.
— Zgodzę się z tobą w kwestii finansów — wtrąca Zenon. — Nic jednak nie wskazuje na to, że jeden zabił drugiego i sam raczył popełnić samobójstwo. Miałby to zrobić dla towarzystwa, czy aby wymierzyć sobie samemu karę?
— Doktor Kosma podał mi szczegółowe dane autopsji — dorzucam. — Według jego wiedzy obaj denaci zginęli praktycznie w jednym czasie. Może być co najwyżej godzina różnicy. Jest przekonany, że zabójców było przynajmniej dwóch. Ślady na ciałach wskazują na takie działanie. Zleciłem porządne poszukiwania wokół znalezionej walizy. Miałem rację co do jednego: musiały tam być w ruchu wielkie płachty. Jeżeli zabójca był przygotowany, to śladów nie znajdziemy. Ubranie też można zmienić i spalić. Podejrzewam, że wszystko wylądowało na dnie kamieniołomu. Nie ma szans na odnalezienie. Mam wątpliwości co do samej walizy. Dlaczego nie ukryto jej w lepszym miejscu? Myślę, że ktoś ich spłoszył. Mówię ich, bo nie wierzę, że to robota jednego człowieka.
— Szefie! — przerywa mi Janek. — Jeżeli oboje zginęli w tym samym miejscu, to dlaczego ciało jednego zostało, a drugiego wylądowało za pomnikiem? Przepraszam, powinienem powiedzieć: za byłym miejscem stania Lenina, wielkiego wodza rewolucji. Jak to wytłumaczyć? Przecież odległość jest znaczna, to będzie jakieś sześć kilometrów. Kto ryzykowałby podróż z nieboszczykiem? Wierzę w to, że został przewieziony samochodem, ale dlaczego akurat do tego miejsca? — kończy swoje przemyślenia.
— Podejrzewam, że sprawca nie chciał, aby obie zbrodnie zostały ze sobą powiązane. Chciał pokazać innym złym — wtrąca Karolina. — Ty zrobiłeś mi źle? To ja pokażę reszcie, jak kończą oszuści. Tak w ramach nauczki. Ma to sens? Powiedzcie. Musieliby wiedzieć o ich powiązaniach.
— Żadna ze zbrodni nie ma sensu — zaczyna Szymon. — Nie jestem przekonany, że to, co mówisz, Karolino, było powodem podrzucenia ciała pod pomnik.
— Były pomnik — wtrąca Janek.
— Zgadza się! Mnie chodzi o to, że jeżeli obaj zginęli, będąc razem, to ich ciała powinny być ułożone obok siebie. Dla przykładu innych. Tylko o to mi chodzi. Zabić obydwu za jedną krzywdę, a potem rozdzielić ciała? Mnie to nie pasuje. — Szymon kręci głową z niedowierzaniem.
Naszą naradę przerywa mój telefon. Wysłuchuję, co rozmówca ma mi do powiedzenia. Dziękuję mu za wiadomości.
— To był telefon od jednego z patroli. Dotarli do knajpy, w której widziano obydwu naszych denatów. Orientalna, podobno jest bardzo oblegana. Pracownicy twierdzą, że ci dwaj byli częstymi gośćmi. Bywali tam przynajmniej raz w tygodniu. Jedna z pracujących tam dziewczyn twierdzi, że tego wieczoru opuścili knajpę, gdy ten ciemny blondyn, czyli Bielczyk, odebrał telefon. Wyszli szybko, kilka minut po dwudziestej drugiej. Czym dojechali do knajpy? Nikt mi nie powie, że uprawiali piesze wędrówki. Gdzie są ich samochody? Ktoś dysponuje tą wiedzą?
— Znam tę knajpę — wtrąca Norbert. — Bywam tam czasami z moją żoną, Olgą. Serwują tam bardzo dobre jedzenie, i to nie tylko orientalne potrawy. Czynna jest od dziesiątej do dwudziestej drugiej, ale zamykają, gdy wyjdzie ostatni klient. Jak wiecie, moja Olga lubi egzotykę. W centrum Krakowa zawsze jest wieczny tłok. Sami turyści. Wszystko oblężone. W tej knajpie również, ale zaraz po otwarciu można trafić na puste miejsca. Korzystamy z tego. Mały musi się wyszaleć. Lubimy zwiedzać miejsca wokół kamieniołomów. Naczelnik jeździł czarnym audi, najnowszym modelem.
Dzwonię na dyżurkę. Powinni mieć już jakieś wiadomości. Dyżurny przekazuje, że jeden z policjantów idzie z kopertą. Znaleźli samochód marki Mercedes.
Wchodzi policjant.
— Panie komisarzu! Mam tutaj raport w sprawie tego mercedesa.
— Proszę przekazać go swoimi słowami — zwracam się do posterunkowego.
— Samochód został znaleziony na parkingu przy Cmentarzu Rakowickim. Mercedes, srebrny metalik. Popytałem panie sprzedające na straganach obok. Są przekonane, że stoi tam od poniedziałku. Nikt się nim nie interesował. W niedzielę na pewno go tam nie było. Samochód jest zamknięty. Mają go odholować na nasz parking?
— Tak — odpowiadam. — Resztę załatwią nasi eksperci. Dziękuję! Dobra robota!
Odkładam kopertę z raportem i wracam do naszej jakże owocnej narady.
— Wiemy zatem, że samochód zaparkowano w pobliżu miejsca zamieszkania Romana Dębniaka. Dlaczego tak zrobiono? Przecież Bielczyk mieszkał na Ruczaju. Z Nowej Huty na Olszę jest jednak więcej kilometrów niż z kamieniołomów do Huty. Na Ruczaj również. Jakieś sugestie?
— Może sam denat podjechał i zostawił samochód — rzuca Janek. — Potem zostali oboje zabrani innym. Mogło tak się zdarzyć?
— Czasowo nie pasuje — odpowiada Norbert. — Przecież Bielczyka znaleźliśmy około trzeciej nad ranem. Nasz doktorek twierdzi, że zginął około północy. Mateusz i Roman byli widziani w knajpie po dwudziestej drugiej. Musieliby w półtorej godziny dojechać na Rakowicki, przesiąść się do drugiego samochodu i powrócić do kamieniołomu. Dlaczego denaci mieliby się na to godzić? Zostają zabici w kamieniołomie. Sprawcy muszą zdążyć wywieźć zwłoki za pomnik. Kiedy mieliby tak pięknie zapakować drugie ciało? Nie kupuję tej wersji.
— Też jej nie kupuję — stwierdza Zenon. — Oni musieli znać swoich oprawców. To kwestia zaufania. Podpadliby im już w trakcie przesiadki. Uważam, że skoro znali teren wokół kamieniołomu, to sami zaprosili sprawców w to miejsce. Jeżeli wyrazili zgodę na spotkanie w ciemną noc, to oznacza jedno: nie spodziewali się żadnego ataku.
— Zatem kim są zabójcy? — pyta Karolina. — Jakim motywem się kierowali? Zemsta, nienawiść czy pieniądze? Mnie wychodzi, że jednak pieniądze, a zemsta była tłem. Idziemy śladem forsy?
— Szymon, zabierz się za przesłuchania pracowników firmy — kieruję słowa do zasłuchanego prawnika. — Nikomu nie popuszczać. Wszystkich uznajemy za podejrzanych. Nie chodzi o zabójstwo. Chodzi o działanie firmy na szkodę klientów — stwierdzam. — Jak zapewne wiecie, sam zostałem wmanewrowany. Moja własna żona wypomniała mi to bladym świtem. Zatem masz moje błogosławieństwo, aby zapobiec przekrętom i znaleźć winnych tej patologii. Mnie nie wypada — dorzucam. — Norbert pomoże Karolinie i Jankowi w przekrętach i machlojkach, a do tego w sprawach naszej firmy. Macie znaleźć wszystkie umorzenia naczelnika i jego ludzi. Ja z Zenonem zajmiemy się wdową po Bielczyku i jego majątkiem. Coś pominąłem?
— Co z wdową po naczelniku, Agnieszką? — pyta Szymon.
— Wdowa po Dębniaku, rewizje i wszystkie inne sprawy pozostawiamy na poniedziałek. Mamy się z czym uporać przez weekend. Mam nadzieję, że Maryla przyszła już na ponowne przesłuchanie. Idziemy, Zenon!
Obaj wychodzimy, kierując się do pokoju przesłuchań, gdzie czeka nas niespodzianka: Maryla przyszła w towarzystwie swojego adwokata. Witamy się grzecznie i rozpoczynamy przesłuchanie.
— Pani godność już znamy. Pana mecenasa prosimy o przedstawienie się.
— Nazywam się Mieczysław Wojtyk. Od dzisiaj reprezentuję zawodowe i prywatne interesy pani Bielczykowej. Z relacji mojej klientki wiem, że była już przesłuchiwana. Chciałbym mieć wgląd w raport z tego przesłuchania.
— Nie ma sprawy, panie mecenasie — stwierdzam, bo przewidziałem taki ruch. — Proszę, oto kopia z poprzedniego przesłuchania. Proszę się z nią zapoznać — mówię, podając mu teczkę. — Wyjdziemy na chwilę, a potem zaczniemy od początku.
Wychodzimy z Zenonem z pokoju.
— Rany, Szefie! Skąd pan wiedział? — pyta zaciekawiony.
— To proste, bystrzacho — odpowiadam. — Maryla dowiedziała się wczoraj, że będzie odpowiadała za przekręty firmy. To co? Nie miała wyjścia, bez adwokata ani rusz — wyjaśniłem.
— A co z zabójstwem jej męża? Jest, czy nie jest podejrzana? Najwięcej na tym zyska — odpowiada. — Ale również straci swoje dobre imię, firmę i odpowie jeszcze za przekręty — dorzuca mądrala. — Zgłupiałem.
Wracamy do pokoju przesłuchań. Rozsiadamy się naprzeciwko Maryli i jej adwokata.
— Zatem zaczynamy? — pyta mecenas. — Moja klientka już odpowiadała w sprawie zabójstwa męża. Jeśli chodzi o omówienie spraw firmy, to chyba jeszcze nie nadeszła pora. Nikt nie ma wszystkich materiałów.
— Kto powiedział, że o to chodzi? — przerywam mu. — Pana klientka złożyła fałszywe zeznania. Dlaczego pan mecenas uważa, że uznajemy ją za niewinną w sprawie śmierci męża?
— Nie złożyłam fałszywych zeznań! Jak możecie tak myśleć?! Powiedziałam całą prawdę — wyrzuca z siebie Maryla Bielczyk.
— W takim razie zaczniemy od początku — oznajmiam. — Poproszę pani imię, nazwisko, rok urodzenia, stan cywilny, miejsce pracy i zamieszkania. Proszę również o pani dowód osobisty.
Magnetofon rejestruje przesłuchanie. Zenon wprowadza dane. Chwila na uspokojenie emocji. Spoglądam na wdowę, która ma jakieś czterdzieści lat. Jest ubrana w markowe ciuchy. Prosty, ale szykowny styl. Rany, moja Laura dałaby mi popalić. Nie znam się na fatałaszkach. Ta wysoka, bardzo szczupła, a wręcz chuda, kobieta nie wzbudza mojego zaufania. Ostre rysy twarzy nie pozwalają na pozytywne odczucia. Jej wyniosły sposób bycia potrafi niejednego odstraszyć.
— Wiemy, że pani skłamała w kwestii pobytu w firmie. Powiedziała nam pani, że nie była tam pani od roku. Okazuje się jednak, że zjawiła się tam pani pięć miesięcy temu. Po co było to kłamstwo? Przecież prędzej czy później i tak byśmy się o tym dowiedzieli — oznajmiam.
— Zapomniałam o tym! — oznajmia.
— Nieprawda! — rzucam stanowczo. — Gdy była pani ostatnim razem w firmie, zrobiła pani wielką awanturę mężowi. Jak można było o czymś takim zapomnieć? Słucham! Jeszcze jakieś kłamstwa? — dorzucam.
— Przepraszam! — dochodzi nas potulny głos Maryli. — Nie chciałam wywlekać spraw prywatnych. Proszę pytać, odpowiem.
— Co było powodem waszej awantury? Proszę opowiedzieć.
— Poszłam do firmy, gdyż mąż zagroził, że odetnie mi fundusze. Przecież to też moja firma. Nic tego nie zmieniło po rozwodzie.
— Czyli chodziło tylko o pieniądze? — pytam.
— Tak, tylko o pieniądze — odpowiada.
— Jak zatem wyjaśni pani słowa męża, które usłyszała jego asystentka? Pani były mąż krzyczał: „Nigdy ci tego nie wybaczę! Zrobiłaś ze mnie durnia! Pożałujesz!”. Pani odpowiedziała, że go zabije. Słuchamy zatem wyjaśnień.
— Mój mąż nigdy nie darował mi odejścia z firmy. Groził, że pożałuję tej decyzji. Co wy sobie myślicie? Ja mu tylko groziłam. Każdy by chlapnął, co mu ślina na język przyniesie. Wkurzona byłam, i tyle — odpowiada. — Dzisiaj wróciłam do firmy. Mam zamiar wszystko naprawić. Zaczęłam zwalniać starych, wrednych pracowników. Tacy nie są mi potrzebni. Kto to widział, żeby wbijać komuś nóż w plecy? — kończy wściekła. — Coś jeszcze, panowie?
— Na dzisiaj kończymy — mówię. — Proszę podpisać zeznanie. Zdaje sobie pani sprawę z tego, że jeszcze niejednokrotnie się spotkamy? W końcu nam wszystkim zależy na znalezieniu zabójcy. Sprawami przekrętów w firmie zajmie się inny wydział. My zajmujemy się tym tylko przy okazji, szukając zabójcy. To tyle z nasze strony. Do widzenia!
Po chwili Maryla z adwokatem wychodzą z pokoju przesłuchań. Czuję, że wreszcie oddycham. Jakoś mi ta kobieta nie przypadła do gustu.
— Czy ona ma alibi? — pyta Zenek. — Mnie jakoś ta pani nie przekonała. Bogata, wredna damulka.
— Tak, dysponuje alibi — odpowiadam. — W każdy piątek jeździ do swojej matki, do Niepołomic. Zostaje tam do poniedziałku. Wówczas przychodzi osoba, która się opiekuje starszą panią. Rozmawiały ze sobą. Jej matka jest sparaliżowana od miesięcy. Jest uziemiona w łóżku i potrzebuje stałej opieki. Taka domowa opieka nie jest tania. Nie dziwię się Bielczykowej. Potrzebuje pieniędzy nie tylko na swoje potrzeby, płaci również za opiekę — stwierdzam. — Chodźmy już. Pora zająć się innymi sprawami. Do wieczora pozostało jeszcze trochę czasu. Napijemy się kawy, potem pomożemy reszcie naszych kolegów.
Zapraszam Zenona do swojego gabinetu. Kawa i ciastka. Gdybyśmy pracowali w normalnej firmie, to szykowalibyśmy się powoli do powrotu do domu. Niestety, nie jest nam to dane. W takich wolnych chwilach możemy porozmawiać o prywatnych sprawach. Możemy także ponarzekać na wszystko, co nas otacza.
Po chwili marudzenia wracamy do sali konferencyjnej, gdzie praca wre. Na tablicach wisi mnóstwo karteczek. Jedna tablica poświęcona jest Bielczykowi, druga Dębniakowi.
Podchodzę do tej pierwszej. Widzę zdjęcia z miejsca znalezienia zwłok oraz karteczki z prawdopodobnymi motywami zabójstwa. Znalazło się już sporo podejrzanych osób.
Na drugiej tablicy widzę zdjęcie naszego naczelnika z imprezy zorganizowanej z okazji Dnia Policjanta. Obok wisi zdjęcie, które przedstawia zamkniętą walizę. Jest czarna, wielka, przeznaczona raczej dla mężczyzn, bo dla kobiet może okazać się nieporęczna. Następna fotografia ukazuje otwartą walizę. Widok nie napawa optymizmem, jest wręcz przeciwnie.
Kim jesteś, zabójco? Kto był zdolny do takiego bestialstwa?, dumam, spoglądając na zdjęcia. Obiecuję sobie jedno: znajdziemy zabójcę, a wtedy zostanie odpowiednio ukarany.
Odwracam się w stronę siedzących kolegów. Nie przerywają ciszy. Jestem ciekawy, o czym teraz myślą.
— Zenon przekaże wam raport z naszego przesłuchania. Potem zadacie pytania. Na końcu będzie czas na wnioski. Zaczynaj!
Zenek referuje przebieg przesłuchania wdowy po Bielczyku. Na koniec dodaje, że kobieta ma alibi, więc nie jest podejrzana o zabicie byłego męża. Osobne śledztwo wykaże, czy łączy ją coś z przekrętami.
— Przesłuchałem byłych pracowników firmy — zaczyna Szymon. — Kamil Czerak, Janusz Rolewski oraz Damian Brytak byli odpowiedzialni za zbieranie zamówień i kontakty z klientami. Jeden z nich, Kamil Czerak, zwolnił się sam, ponieważ miał dosyć układów i kombinowania. Przewidywał, że to wszystko źle się skończy, więc postanowił uciec. Pracował w tej firmie od początku jej istnienia. Przestał pracować, gdy pierwsi klienci zaczęli nachodzić firmę. Dodam, że to jest bardzo inteligentny facet. Obecnie pracuje w jednym z naszych hoteli. Jest menedżerem. Właśnie się ożenił i zostanie ojcem. Ma alibi na tamtą noc. Byli z żoną wtedy nad morzem. Jego teściowie obchodzili okrągłą rocznicę ślubu — mówi. — Drugi, który odszedł przed rokiem to Janusz Rolewski. Pracował w tej firmie około roku. Z zawodu jest elektronikiem i mechanikiem urządzeń precyzyjnych. Zdolny facet. Potrafi z niczego zrobić rzecz przydatną do działania. Z zeznań starych pracowników wynika, że podzielił się z firmą swoim patentem. Podobno nic na tym nie zarobił. Odszedł po wielkiej awanturze. Teraz pracuje na swój własny rachunek. Ma sporo zleceń. Wciąż utrzymuje kontakty ze starymi kolegami z pracy. Ma żonę i dwoje dzieci. Mieszka pod Krakowem. Alibi otrzymał od żony. Trochę to niepewne — stwierdza Szymon. — Ostatni z naszych podejrzanych to Damian Brytak, najmłodszy z tej trójki. Jest technikiem obróbki mechanicznej. Nadzorował instalowanie wszelkich urządzeń. Mieszka z matką na Krowodrzy. Nie tylko jest najmłodszy, ale i najbardziej niepozorny. Ma sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, jest bardzo szczupły, waga muchy, a raczej komara. Jako jedyny nie posiada alibi. Podobno tę noc spędził z kolegami w popularnym klubie nocnym. Nasi ludzie to sprawdzają. Został zwolniony z pracy w firmie. Początkowo dyscyplinarnie, potem jednak za porozumieniem stron. Teraz pracuje dorywczo. Tworzy również strony internetowe. Każdy z tej trójki miał wielkie pretensje do Mateusza Bielczyka. Mieli powody.
— Za zatrudnionych pracowników zabierzemy się w przyszłym tygodniu — oznajmiam. — Jutro przejrzymy wszystkie papiery. Obecnie w firmie pracuje pięćdziesiąt osób. Do tego dochodzą ludzie, którzy pracują na zlecenie. Firma zatrudnia również prawników z zewnątrz.
— Powiem wam wszystkim, że nie rozumiem jednej rzeczy — zaczyna Norbert. — Fachowcy znaleźli sejf naczelnika za jednym z regałów. W sejfie natrafili tylko na dwa testamenty i dwa paszporty, jeden należał do Agnieszki, a drugi do Romana. Obok leżała broń i naboje. Dlaczego nie trzymał tam pieniędzy? Ktoś ma jakiś pomysł? — Spogląda w naszą stronę. — Co to za nowe zwyczaje? Kto to widział, żeby pieniądze trzymać w książkach?
— Co się dziwisz? — wtrąca się Karolina. — Niewiele jest dziś osób, które czytają książki. Roman miał pewność, że prędzej sejf komuś ukradną niż jakąś książkę — mądrzy się Karolina.
— Jego żona, Agnieszka, nie miała pojęcia o tych pieniądzach — mówi Bercik. — Dolarów było sto czterdzieści tysięcy, a euro trzysta pięćdziesiąt trzy tysiące. Złotówki jeszcze liczą.
— Żona Dębniaka powiedziała, że nie tykała księgozbioru męża. Ma swój sejf z biżuterią w sypialni. Nie możemy jej niczego zarzucić. Nie udowodnimy kłamstwa. Wydaje się czysta — dorzucam. — Byliśmy u nich częstymi gośćmi przed laty, potem nasze kontakty uległy rozluźnieniu. Agnieszka otworzyła swój sejf? — pytam Norberta.
— Jak tylko zaczęli przeszukiwania — odpowiada. — W sejfie była biżuteria, trochę gotówki i jakieś umowy. To wszystko. Nasi eksperci finansowi twierdzą, że mają pewność: mieszkanie, samochody oraz wszelkie dobra materialne nie mieszczą się w standardzie ich zarobków. Do tego doliczyć wojaże po świecie? Z pensji policjanta i tłumaczki? Nie ma mowy.
— Tę kwestię już wyjaśniliśmy. Agnieszka pochodzi z majętnej rodziny. Sprawdziłem to. Otrzymują pieniądze. Nie tędy droga — stwierdzam. — Co zatem wiemy w sprawie zabójstw? Pieniądze nie zniknęły, samochody także. Motyw zbrodni pozostaje nieznany. Powiedzcie mi: o co w tym wszystkim może chodzić? — pytam. — Karolino, jak tam sprawdzanie teczek? Dokopaliście się do nowych faktów?
— Mamy kilkaset szemranych umów. Nie wszystkie zdążyły zostać umorzone. Uważamy, że tymi najnowszymi nie powinniśmy się zajmować. Klienci czekali na ostateczny werdykt. Umorzonych mamy jakieś sto dwadzieścia pięć teczek. Ja szukałabym wśród nich naszego zabójcy.
— Nie rozumiem jednego — wtrąca Szymon. — Skąd pokrzywdzeni klienci wiedzieliby o powiązaniach tych dwóch mężczyzn? Przecież nikt tego nie ogłaszał publicznie. Mnie się nie podoba wasz tok rozumowania.
— Szymon ma rację — dorzucam. — Zabójstwa musiał dokonać ktoś bliski. Mamy jeszcze jedną opcję: zemsta i nienawiść. To nie musi mieć nic wspólnego z przekrętami. Macie dokopać się do motywu zbrodni. Wówczas zawęzimy krąg podejrzanych — mówię. — Robi się późno. Jutro wszyscy spotykamy się o dziewiątej. Przeanalizujemy wnioski na spokojnie. Teraz wracajcie do domów trochę pomieszkać.
Wychodzę z sali konferencyjnej. Do domu za bardzo mi się nie spieszy. Zamierzam pojechać w miejsce znalezienia zwłok. Radiowóz już czeka.
Rozdział 7
Wątpliwości
— Dzwoniła Laura — oznajmiam grupie po wyjściu szefa. — Razem z Kasią Piórek, która dołączyła dzisiaj do śledztwa, dokopały się do ciekawych wniosków. Chcą się z nami spotkać. Macie jakieś pomysły? — Spoglądam na chłopaków.
— Kiedy ma nastąpić to wydarzenie? — burczy Szymon. — Szef siedzi nam na karku. Sami widzicie, że trzyma nas w ryzach. Jutro także jesteśmy w pracy. Nie wiadomo, ile czasu nam to zajmie.
— Karolino, jeśli same się spotkacie, to nie będzie nic podejrzanego — rzuca Janek. — Potem zdasz nam relację. Zawsze możesz powiedzieć, że byłaś w urzędzie skarbowym. Kto to sprawdzi?
— Durny jesteś, Janku!. Szef może to sprawdzić.
— Spotkajmy się zaraz na Rynku Głównym — proponuje Norbert. — Dzwoń do dziewczyn. Szef pojechał na obchód terenu. Wiem to od dyżurnego. Jest dopiero osiemnasta. Za pół godziny będziemy na miejscu. Załatwmy to wreszcie.