E-book
9.45
drukowana A5
20.4
Kraina Jednorożców

Bezpłatny fragment - Kraina Jednorożców

NIEPOZORNA MOC


5
Objętość:
41 str.
ISBN:
978-83-8431-864-5
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 20.4

Gdzieś daleko, poza granicami znanych światów, tam, gdzie niebo zawsze mieni się tysiącem barw, a powietrze pachnie jak po deszczu, leży Kraina Jednorożców.


Nie znajdziesz jej na żadnej mapie — pojawia się tylko tym, którzy wierzą w magię i mają serce czyste jak łza.


Kiedy po raz pierwszy staniesz na miękkiej trawie tej krainy, od razu poczujesz ciepło słońca, choć jego tarczy nigdzie nie widać. W oddali ciągną się pasma gór utkanych z chmur, a pomiędzy nimi płyną rzeki tęczowego światła. Drzewa mają liście w kształcie gwiazd, które migoczą delikatnie nawet w pełnym świetle dnia.


Z każdego kwiatka unosi się subtelna melodia — jakby sama przyroda śpiewała na powitanie.


Jednorożce — strażnicy tej magicznej krainy — przemierzają ją w galopie, zostawiając za sobą lśniące ślady.


Każdy z nich jest inny, ale wszystkie równie piękne. Niektóre unoszą się w powietrze bez skrzydeł — lekko, niczym wiatr. Inne jednym dotknięciem rogu potrafią uleczyć każdą ranę, nawet tę ukrytą w sercu. Są też takie, które kierują pogodą: przywołują deszcz, gdy ziemia spragniona, albo rozganiają chmury, by niebo znów rozbłysło tęczą.


Ale najcenniejszym darem jednorożców nie są te niezwykłe moce. To ich zdolność dostrzegania dobra tam, gdzie inni widzą tylko cień.


I może właśnie dlatego Kraina Jednorożców trwa — jako miejsce nadziei, harmonii i cudów, których nie da się wyjaśnić, tylko poczuć.

Krainą rządziła Rada Starszych — najstarsze i najmądrzejsze jednorożce, czuwające nad harmonią i bezpieczeństwem.


W ich kryształowym pałacu odbywały się zebrania, na których oceniano moce młodych jednorożców, przydzielano im zadania i decydowano o przyszłości całej krainy.


Wśród tych wszystkich potężnych stworzeń, niedaleko jeziora o lustrzanej tafli, urodził się jednak jednorożec zupełnie inny niż wszyscy.


Mały, nieśmiały, z błękitną grzywą przypominającą lodowe kryształki i rogiem lśniącym jak zamrożona kropla rosy.


Lucuś — bo tak miał na imię — nie wiedział, kiedy dokładnie odkrył swoją moc.


Może wtedy, gdy podczas wiosennych zawodów kichnął i z jego nozdrzy zamiast pyłu wyleciała kulka malinowych lodów, która z gracją wylądowała na pysku sędziego.


A może wcześniej — gdy bawiąc się samotnie nad jeziorem, zobaczył, jak jego odbicie w wodzie zamienia się w waniliową śmietankę.


Jedno było pewne — potrafił wyczarowywać lody. Każdego smaku. Każdego koloru. Z posypką lub bez. W rożku, na patyku, w miseczce, a nawet w chmurce.


Lucuś sam jeszcze nie do końca rozumiał, jak to działa — wystarczyło, że pomyślał o smaku, uniósł głowę i… tuż przed nim pojawiała się świeża porcja.


Na początku cieszył się z tego daru.


Które źrebię jednorożca nie marzyłoby o tym, by móc jeść lody, kiedy tylko zechce?


Próbował dzielić się nimi z innymi — częstował starsze jednorożce waniliowymi kulkami, zaskakiwał kolegów watą cukrową w rożku i sorbetem truskawkowo-jagodowym. Ale ich reakcje nie były takie, jakich się spodziewał.


W krainie, gdzie jednorożce sterowały burzami, leczyły rany i unosiły się nad ziemią, moc Lucusia wydawała się… dziwna. A według niektórych — zupełnie bezużyteczna.


— Lody? Serio? — Parsknęła Błyskotka, piękna jednorożka panująca nad burzami. — Co nam po twoim deserze, gdy trzeba chronić Krainę przed Czarnym Wiatrem?


— Gdybyś chociaż potrafił zamrażać jeziora albo tworzyć burze śnieżne — śmiał się Toran, przywoływacz piorunów, z rogiem iskrzącym jak błyskawica.


Inne młode jednorożce chichotały za jego plecami, a nawet dorośli patrzyli na niego z pobłażliwym uśmiechem.


Nikt nie rozumiał, że dla Lucusia ten dar był czymś więcej niż sztuczką — był częścią jego serca.


Już od pierwszych dni w szkole magicznych sztuk Lucuś stał się obiektem żartów i kpin. Na lekcjach mocy inni bez trudu wywoływali błyskawice czy przyzywali wiatry — on potrafił, co najwyżej wyczarować lody waniliowe.


Gdy tylko z jego rogu pojawiała się lodowa kulka, w sali rozlegał się śmiech i szepty.


— Patrzcie, Lucuś znów wyczarował deser! — drwiła Rosalia, jedna z najsilniejszych jednorożek. — Może następnym razem zrobi nam tort lodowy?

— A może zamiast trenować moce, powinieneś otworzyć Lodziarnię! — rzucał Luminor, który potrafił znikać i pojawiać się w mgnieniu oka. — Przynajmniej byłoby zabawnie!


Te słowa bolały najbardziej. Lucuś czuł, że jego dar nic nie znaczy. Był wyśmiewany, traktowany jak błazen. Próbował ignorować docinki, ale każdy śmiech kolegów wbijał mu się w serce jak igła.


Na zawodach młodych jednorożców, podczas których prezentowali swoje moce, Lucuś także próbował się wykazać.


Gdy inni wyczarowywali spektakularne czary, on postawił na swój lodowy deser — lody karmelowe z nutą lawendy.


Publiczność jednak zamiast zachwytu, wybuchła śmiechem.


— To jakiś żart? — krzyknął ktoś z tłumu. — Przecież to nie jest magia!


Po tym wydarzeniu Lucuś schował się w cieniu drzew, czując się bardziej samotny niż kiedykolwiek.


Próbował jeszcze kilkakrotnie, ale za każdym razem spotykał się z drwiną lub obojętnością. Nikt nie traktował go poważnie.

Od tamtej pory Lucuś przestał bawić się z innymi. Coraz rzadziej pojawiał się na wspólnych ćwiczeniach, unikał pokazów mocy, których organizowano mnóstwo — wszyscy chcieli pokazać, jak silne i przydatne są ich dary.


Tymczasem Lucuś siedział w cieniu kryształowego drzewa i tworzył smaki, o których nikt nawet nie śnił:


Lody różano-lawendowe z pyłem księżycowym, sorbet o smaku śpiewu porannego ptaka, czy kulki, które zmieniały smak przy każdym polizaniu. Ale nie było, komu ich podać.


Kraina Jednorożców była piękna — ale piękno nie zawsze oznaczało zrozumienie.


Za lśniącymi grzywami i potężnymi mocami często kryły się te same cechy, co w świecie ludzi: duma, pośpiech, powierzchowność.


Z każdym dniem Lucuś czuł się coraz bardziej obcy, jakby jego miejsce nie było tu — gdzie niebo śpiewało pieśni świtu, a rzeki świeciły tęczowym blaskiem.


— Może moja moc naprawdę nie ma znaczenia — wyszeptał pewnego razu, patrząc w taflę jeziora. — Może powinienem po prostu… zniknąć.


Nie wiedział jeszcze, że bardzo, bardzo niedługo — dokładnie ta moc, którą tak usilnie starał się ukryć… uratuje całą krainę.


Po tamtym dniu Lucuś postanowił się zmienić. Skoro jego moc nikogo nie zachwycała, uznał, że musi nauczyć się czegoś „prawdziwego” — magii, która zrobi wrażenie.


Może jeśli nauczy się latać, kontrolować pogodę albo uzdrawiać, w końcu przestaną się z niego śmiać.


Nie chciał już być „tym dziwnym jednorożcem od lodów”.


Zaczął ćwiczyć. Ciężko. Każdego ranka, gdy inni jeszcze spali, Lucuś próbował wzbić się w powietrze.


Skakał, wspinał się na wzgórza, wypuszczał z siebie ciche westchnienia, jakby próbował oderwać się od ziemi.


Ale jego kopyta wciąż trzymały się jej zbyt mocno. Wzdychał ciężko, patrząc, jak inni szybują nad koronami drzew.


Potem próbował kontroli pogody. Uczył się szeptów do wiatru, śpiewu dla deszczu, modlitw do chmur.


Wyciskał z siebie najmniejszy podmuch, próbował wywołać kroplę rosy. Ale nic. Zamiast tego wracał do niego znajomy chłód — pusty i bez odpowiedzi.


Na koniec spróbował uzdrawiania. Dotykał zranionych liści, poranionych zwierząt, wyobrażając sobie, jak ich ból znika. Czasem pojawiały się migotliwe ślady lodu… które natychmiast topniały. Wszystko wracało do stanu sprzed.


Po każdej z tych prób Lucuś czuł się coraz bardziej bezsilny. Zaczął wstydzić się swojej prawdziwej mocy. Przestał ją nawet ćwiczyć.


— Lucuś, pokaż nam coś — poprosił kiedyś Toran.


Ale Lucuś tylko schował głowę i szepnął:


— Nie dzisiaj… nie mam nic ciekawego.


Zawstydzony, zamknięty w sobie, przestał czarować nawet dla siebie.


Gdy jego róg drżał z ochoty, by stworzyć coś pysznego i chłodnego, zaciskał oczy i mówił:


— Nie. Już nie.


Założył na czubek rogu małą, błyszczącą opaskę. Mówił, że to nowa moda. W rzeczywistości miała tłumić jego moc.


Każdego dnia coraz bardziej udawał, że jest kimś innym. Ale im dłużej to robił, tym bardziej czuł, że traci coś ważnego. Jakby jego serce zamarzało. Nie od zimna, ale od smutku.


— Twoja moc do niczego się nie przyda — usłyszał raz od starszego jednorożca podczas narady. — My potrzebujemy tych, którzy potrafią nas ochronić. Nie tych od słodkich przekąsek.


I Lucuś zaczął wierzyć, że naprawdę jest bezużyteczny. Czas spędzał samotnie. Czarował lody tylko dla siebie — po cichu, z ukrycia. Lody, które potem topniały na jego kopytach tak, jak jego nadzieje.


Zima zbliżała się od północy. Kraina Jednorożców szykowała się na chłody. A Lucuś trwał w cieniu.


Zamieszkał w małej dolinie, gdzie drzewa kryształowego bzu tworzyły gęsty, pachnący baldachim. Tam nikt go nie szukał. Tam nikt go nie wyśmiewał. Tam mógł oddychać.


Codziennie czarował lody. Nie dla poklasku — dla siebie.

Malinowo-waniliowe — na otuchę.

Cytrynowy sorbet — na smutek.

Karmelowe kulki — by stopniowo roztapiały niepokój.


To był jego język. Nikt inny go nie rozumiał.


Pewnego ranka, gdy dolinę spowiła mgła, Lucuś spojrzał w swoje odbicie w tafli stawu.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 20.4