E-book
11.03
drukowana A5
78.26
Koty w podziemiach Zambergu

Bezpłatny fragment - Koty w podziemiach Zambergu

Imperium Magii


Objętość:
484 str.
ISBN:
978-83-8414-351-3
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 78.26

Prolog

ISI

Wykład o magii ciągnął się niemiłosiernie. Niektórzy uczniowie unikali wzroku wykładowcy, tylko nieliczni wbijali w niego wzrok. Ciekawe na co liczyli.

Isi trwała w bezruchu, lekko pochylona nad swoimi notatkami.

Nauczyciele był stary, gadatliwy i całkiem nieatrakcyjny. Podobno taki był wymóg po ostatniej aferze i głośnym, szkolnym, szokująco skandalicznym romansie. Chłopcy i dziewczęta siedzący przed nią szeptem sarkastycznie komentowali słowa wykładowcy lub otwarcie flirtowali.

— Istnieją trzy stany — monotonnym, cichym głosem tłumaczył nauczyciel. — Są to brak magi, magia i źródła magii. Każdy czar przechodzi przez te trzy stany. To co dzieje się przed zaklęciem, w jego czasie i po nim. Zobaczymy zaklęcie, które zmienia energię i prześledzimy co się dzieje potem…

Mrucząc coś pod nosem nauczyciel zaczął hałaśliwie i niezdarnie ustawiać aorty i rurki do swojego eksperymentu.

— Ale nudy — szepnął bogaty chłopak w srebrzystej koszuli, siedzący w ławce obok ściany.

Wzrok Isi błądził po klasie. Na ścianie wisiały dobrze jej znane szkice. Trzy punkty połączone trzema krzywymi liniami. Na nie nałożono dziewięć kółek. Przekreślony na krzyż dziwny efemeryczny zmieniający się ciągle wzór. Dziewięć sfer. Zobaczyła koło podzielone na trzy części. Trzy sfery, które decydowały o wszystkim. Powstałe dziesiątki teorii o magi wcale nie pomagały okiełznać ją. Niektóre z teorii były sprzeczne. Prawie wszystkie nadal niesprawdzone. Nikogo nie było stać na przeprowadzenie badań, które miały by je potwierdzić.

— Do czego to się komuś może przydać? — spytała dziewczyna ze złota szopą loków na głowie, w zielonej zwiewnej szacie, siedząca w ławce za nią.

Inni, w pomarańczowych czerwonych i fioletowych ubraniach, z ławek za Isią zaszemrali zgodnie. Byli bogaci. Nie musieli tam być. Dostaną wszystko, w tym gwarancje udanej przyszłości, kiedy tylko zechcą. Nie mieli pojęcia, że inni co dzień walczyli o swój przyszły dobrobyt. A czasem przetrwanie.

— Po co nam ta wiedza?

— Jest niepotrzebna.

— To kompletnie nieprzydatna wiedza — powtarzali z uporem szeptem chichocząc.

Uczyli się o magi tylko by zająć czas. Bo to było modne. Przeszkadzali innym. Prowokowali ich. Wykładowca był dla nich niczym hałasująca natrętna mucha. Nie szanowali magii. Nie mieli pojęcia z czym mogli się zetknąć. Oni nigdy nie będą musieli pracować z magią. Mieli już zagwarantowane ciepłe posadki. I często zaplanowane już całe życie.

Co dla nich znaczyły ostrzeżenia i zasady? Nauczyciel wyliczał zasady magii. Najważniejsze i oczywiste reguły. To czego nigdy nie można było robić. Potem zaczął rozwlekle wyliczać siedem żywiołów. I wciąż wracał do trzech zasad działania mocy. I to jak to praktykowano od stuleci.

— Siedem żywiołów: to powietrze, ziemia, ogień, woda… oraz przestrzeń. I oczywiście magia i pramagia. Pramagia czyli siła pochodząca z innych starszych światów. To ona tworzy wciąż na nowo porządek i chaos. Wielu badaczy wierzy, że nie da się nad nią zapanować…

Uczniowie uśmiechali się z politowaniem.

— Komuś się to uda.

— To nic trudnego…

Nauczyciel bez przekonania pokiwał głową.

— Może kiedyś komuś się to uda.

— Uda się grupie Dwunastu.

Uczniowie zaczęli szeptać. Isi też słyszała o bogatych i wpływowych badaczach, którzy wiele obiecywali, ale nie dokonali jeszcze przełomu, na który tak liczyli. Dużo nich mówiono, ale czy już czegoś dokonali? Nie wiedziała do czego oni dojdą. Wykładowca tylko zmarszczył brwi, a potem wskazał na trzy kręgi, które naszkicował na tablicy.

— To uproszczony szkic poglądowy… tego jak było kiedyś. Istniejące teraz zasady… Ale nie wiadomo jak długo to potrwa. Pojawiające się nowe elementy mogą wszystko zmienić. Na początku była tylko magia. Potem pojawili się ci którzy chcieli z niej korzystać i wszystko zaczęło się komplikować. Przez jakiś czas ludzie mogli wszystko… ale teraz ustanowiono wiele zasad.

— To przez to że mężczyźni stracili moc — wyrwał się jeden z lizusów.

Zapadła cisza.

— Tak, moc zaklęcia rzuconego przez Wielkich Magów okazała się zbyt wielka i nieobliczalna…

— A jak oni tego właśnie chcieli?

Wykładowca zrobił niepewną minę.

— To mało prawdopodobne… zachwiano równowagę.. na wiele stuleci.

— Ale nikt tego nie wie na pewno… może w ten sposób chronili nas przed jakąś katastrofa…

Krążyło wiele teorii o tym co wydarzyło się na Polach Archońskich w czasie Wielkich Wojen. Ci którzy badali tą epokę snuli liczne hipotezy. W niektórych kręgach wierzono, że istnieje ukryta historia magii, ale w szkole nie pozwalano im o tym mówić.

Nauczyciel starał się zmienić temat. Wskazał na tablicę.

— i co widzicie?

— A co mamy zobaczyć? — spytał jeden z lizusów.

Nauczyciel uśmiechnął się szeroko.

— Nowe możliwości.

Przez chwile wpatrywali się w ciszy w tabelki i szkice. Isi nic tam nie widziała. Magia teoretyczna nie miała dla niej sensu. Wolała proste krótkie czary, które dawały natychmiastowe rezultaty. Trudno było je popsuć lub pomylić.

— I co teraz? — spytał jeden z bogatych uczniów.

— Teraz na pewno pojawi się coś nowego — powiedział ze zdecydowaniem nauczyciel.

— I co wtedy się stanie?

— Zobaczymy.

— To będzie koniec świata?

Nauczyciel znowu się uśmiechnął.

— Tylko takiego jaki znamy… wiele się zmieni.

— A jak to będzie apokalipsa?

— To też się może zdarzyć… — powiedział spokojnie nauczyciel jakby wcale się tym nie przejmował.

Co on miał na myśli? Był jednym z pesymistów tylko czekających na koniec świata? Ci często nie musieli robić nic, bo to inni dążyli do samozagłady. Nie podobało jej się to. Sama wolała myśleć o czymś innym. Prostszym i przyjemniejszym. Wielka magia i polityka były niczym bezdenna otchłań. Kiedy się do nich za bardzo zbliżył był już straconym. Widziała to nie raz. Przez to ucierpiała jej rodzina.

— Po każdym końcu jest nowy początek. Znamy już cztery wielkie katastrofy magiczne. Odrodzenie cywilizacji po każdej z nich było trudne ale możliwe — spokojnie mówił wykładowca.

— Były też ofiary i wieki ciemne.. prześladowania i rzezie… — twardym tonem powiedziała milcząca zazwyczaj czarnowłosa i blada, najzdolniejsza wiedźma w ich klasie.

— To było nieuniknione. Kiedy znikają siły kontrolujące prawa, rodzi się chaos i bezprawie.

— Chyba lepiej do tego nie dopuszczać.

— Każda zmiana wymaga wysiłku. Wyniszczenie i destrukcja tego co stare jest jej elementem.

Po tych słowach zapadła cisza. Dobrze znali historia świata i zagrożenia związane z magią. Katastrofy, do których ktoś doprowadził. Jak rozwiązywano problemy. Jakie były możliwości. Po co sięgano. Jak następowały po sobie jasne i mroczne czasy. To czym im nie mówiono. Historia magii miała wiele rozdziałów. Jak wszystko przebiegało. Co się działo. Zakłamana historia. Co z niej wymazano.

— Czyli każdy powinien zgadzać się na koszmar, bo i tak nie ma wyboru? — spytała spokojnie najlepsza wiedźma.

— Jeśli doprowadzamy do katastrofy potem musimy ją przetrwać.

Wszyscy uczniowie przycichli. Co tak naprawdę miał na myśli?

— Dlatego tak ważne jest przygotowanie się na najgorsze. Poznanie zagrożeń i pułapek magicznego fachu…

Wykładowca mówił dalej, a Isi czuła się jakby jego słowa miały podwójne znaczenie i ukryty sens, który ona musi odkryć. Nauczyciel omawiał anomalie magii. Wyjątki, które zdarzały się bardzo rzadko. Wyliczał znane dziwne symbiozy magicznych istot, zjawisk i przedmiotów. Poziomy świadomość i stany magi. Opisywał losy żywych budynków lub przedmiotów. Najsłynniejszym był dom pewnej wiedźmy, który stał się ponurą legendą. Od dawna tratował to co miał na swojej drodze. Nie dawało się go zatrzymać, ani zniszczyć. Kroczył gdzieś, wciąż przed sobie i pozostawał zagadką. Cudem. Wielu próbowało powtórzyć ten czar, ale bez powodzenia.

— Badano go, ale nic nie odkryto. Czy poznanie prawdy jest poza naszym zasięgiem? Bo co daje nauka? Daje nam tylko wgląd w prawdę o świecie i nas samych. Podobną do magicznego widzenia możliwość, ale tylko bardzo powierzchowną. A czym jest magia? Tylko możliwością zmiany siebie lub świata?

Wszyscy uczniowie milczeli, czekając na ciąg dalszy. Chyba nikt nie wiedział gdzie wykładowca zmierza.

— Bo czym jeszcze jest magia? Co nam daje? Choćbyście ją badali całe życie nie odkryjecie wszystkich jej sekretów… Choć kilka zasad jest niezmiennych…

Wykładowca zaczął snuć długie i zawiłe wyjaśnienia. Omawiał odpływ i przypływy mocy. Cykle i poziomy magii. Mechanizmy wyrównania, i falowanie. Konsekwencje każdej zmiany. Zagłębił się też w teorię lustra. Wyjawił im co jest potrzebne by ją wykorzystać.

— Ona pomaga przy intuicyjnym wyczuwaniu co się dzieje. I przejmowaniu kontroli — powiedział szybko wykładowca i przeszedł do znanych wszystkim zasad pracy z magią.

Opisał co się dzieje przy rzucaniu zaklęć. Podkreślił jak ważna jest równowaga i jak wszystko automatycznie do niej wraca. I że nie da się tego procesu powstrzymać. Niska i wysoka energia pozwalały na manipulowanie otaczającym światem, ale i one działały według pewnych schematów. Ważne było otworzenie się na magię. Moc, która działała po swojemu. Opisywał jak się czarowało kiedyś i co robi się obecnie. Ujął przeszłość w zgrabne formułki. Czyżby cytował swój podręcznik?

— Co daje nauka? — znów zapytał wykładowca i zaczął im tłumaczyć skalę magiczną.

Wyliczał ile jest w tym co ich otacza magi. Jakie co ma możliwości transformacji i przemiany wewnętrznej. Kiedy zachodzi manipulacja i czym się kończą próby dostosowanie czegoś do siebie i swoich pragnień. Nauczyciel długo i rozwlekle tłumaczył kiedy magia staje się świadoma i co tedy powstaje. To były wyjątkowe zdarzenia, które udały się tylko nielicznym. Wyliczał dokonania Pierwszej Ery Magii. To zawsze robiło robiło wielkie wrażenie, a dzieła Wielkich Magów i Wiedźm były imponujące. Te znane z historii postacie zapisały się na zawsze w pamięci ludzi swoimi dokonaniami.

— Czego jeszcze oni dokonali? Choćby para Wszechwładnych, która ze sobą walczyła i zrównała z ziemią trzy królestwa… potem naprawili krzywdy i wspomagali tych, którzy ocaleli.

Isi słyszała że mieli oni swoje ukryte motywy. Ktoś im zapłacił za wszystko co robili. Zawsze przerażało ją, że się na to zgodzili.

— Są też Trzej Spod Góry, którzy ochronili królestwo przed szaloną wiedźmą i jej chaotyczną magią…

Wszyscy znali tą historię. Opowiadano ja dzieciom przed snem.

— Inni wielcy Ciemni Magowie, stworzyli przejścia do innych światów… które ich pochłonęły…

— Ci magowie byli wszechmocni? — spytał jeden z lizusów.

Nauczyciel powoli pokręcił głową.

— Tylko bardzo zdolni. I pełni ludzkich słabości… Lepiej o tym nie zapominajcie.

— Przerośniemy ich — wyrzucił z siebie bogaty chłopak którego bliźniacza siostra władała magią. — Dokonamy niemożliwego.

Rodzeństwo spojrzało na wykładowcę z wyższością. A ten spojrzał na nich z uwagą.

— Widzę, że oboje w to wierzycie… — nauczyciel pokiwał głową. — Ale jest coś łączyło wielkich pokonanych. Byli zbyt ambitni. Przekonani o swojej nieomylności. To była ich słabość. Taka, która doprowadziła ich do katastrofy. Żyją w naszej pamięci, ale często zniszczyli się sami…

Powtarzał to, co już wiele razy słyszała. To były powszechnie znane sekrety. Nie znała nikogo kto by o czym nie wiedział. Istniały oczywiście i inne poziomy wtajemniczenia. Wiedziano jak magia wpływała na ludzi. Na ich ciała i umysły oraz na cały świat, który ich otaczał. Przestali być ludźmi i to wpływało na wszystko to co istniało wokół nich. Stawali się własnymi ofiarami. Ofiarami magii. Magia, ludzie i bestie często byli połączeni byli licznymi więziami, których nic nie mogło przerwać.

— Poziomy magi. Podobno są jak niebo, ziemia, piekło — mówił cicho wykładowca. — Nie wiemy co skąd pochodzi. Energia wciąż się zmienia. Oczyszcza. Nie ważne jest jej pochodzenie, tylko do czego jest wykorzystywana. Liczy się potencjał i przeznaczenie każdego z was.

Czy chciał ich przestraszyć? A może uśpić? Isi nie rozumiała co kierowało wykładowcą. Na koniec nauczyciel wspomniał o kotach.

— Aż trudno uwierzyć co one widzą… to nie tylko coś więcej one zawsze wyczują magię. I gromadzą się gdzieś gdzie ona się koncentruje — mówił z nietypowym jak na siebie entuzjazmem nauczyciel. — Wybierają zawsze szczególnie miejsca. Pełne magi. W których co się wydarzyło lub dopiero wydarzy…

Uczniowie milczeli nie chcąc zwracać na siebie uwag. I jeszcze długo wykładowca opowiadał im o wyjątkowych mocach kotów. O tym co one dostrzegają. Co je przywabia. Rozwodził się nad tym z przesadnym zapałem. Był aż tak wielkim ich wielkim wielbicielem? Czy to dlatego na jego notatkach widać było często ślady kocich łapek?

Isi przestała go słuchać. Przyglądała się innym uczniom. Lubiła znać sekrety innych ludzi. Zaintrygowało ją zachowanie kilku nie wyróżniających się niczym uczniów. Dostrzegła biały pył na ich ubraniach i butach. Skąd on pochodził? Starała się sobie przypomnieć czy zna miejsce gdzie był taki pył.

W końcu lekcja się skończyła. Wykładowca przerwał w pół słowa i skierował się do drzwi, zadając im kilka prostych ćwiczeń.

Wszyscy wyszli na ciemny długi korytarz zastawiony popiersiami zasłużonych wykładowców i znanych absolwentów. Uczniowie podzieli się na grupy. Isi idąc do wielki auli słyszała ich szepty z których wynikało, że planują zrobić coś nielegalnego po zajęciach.

— Masz już te zioła wieszcze? — ciemnoskóry uczeń w błękicie spytał ostro dziewczynę o migdałowych oczach i płowych długich włosach ubraną w czerwoną suknię.

Zapytana pokręciła głową.

— To na co czekasz?

— To nie takie proste… muszę znaleźć odpowiedni rocznik…

— Nie zdążysz…

— Zdążę.

Przysłuchiwał się im wysoki chłopak o zielonych oczach i miedzianej cerze.

— To co dziś robicie?

Zapytani spojrzeli na niego z uwagą.

— Przywołamy Boską Wiedźmę — powiedział w końcu ciemnoskóry chłopak.

Zielonooki zaśmiał się.

— Nie uda wam się… wielu próbowało przed wami.

Dziewczyna mocno zacisnęła usta, a potem oświadczyła z przekonaniem.

— Uda. Mam plan. Niezawodny.

— Zwykła głupota… — zadrwił zielonooki.

— Głupota? — zdenerwowała się długowłosa dziewczyna.

Nie interesowało jej co im się może udać, a co nie. Podzielała zdanie zielonookiego. Ta wyjątkowa Wielka Wiedźma nie zjawiała się przed nikim. Zupełnie jakby nigdy nie istniała.

Szła dalej i wymijała znanych sobie uczniów. Inna grupa uczniów, wśród których było wielu dzieci bogaczy, też chciała zrobić coś wyjątkowego i ryzykownego.

— Przywołamy Wielką M — wyszeptał niska czerwonowłosa dziewczyna, w kosztownym stroju.

Przyglądało jej się dwóch aroganckich braci.

— To potężna wiedźma — powiedział jeden z nich.

— Myślicie że przyjdzie do was? — zapytał z kpiną drugi z braci.

Czerwonowłosa spojrzała na nich ostro, z urazą.

— Sprawdziliśmy, Wielka M. pojawiła się w naszych czasach cztery razy, i ma się jeszcze zjawić sześć razy.

— Liczycie że was zaszczyci?

Czerwonowłosa zacisnęła mocno usta.

— Kiedyś będziemy ważnymi osobami — powiedziała z przekonaniem. — I jak chcecie możecie dołączyć.

Obaj bracia się zaśmiali.

— Pomyliłaś nas z kimś innym… my już jesteśmy ważni — powiedział niższy z braci, nim odeszli w ciemny koniec korytarza.

Dziewczyna o czerwonych włosach udawała, że się ich słowami nie przejmuje. Ktoś miał wizje tego co się zdarzy? Isi czuła niepokój.

W kącie siedział mamrocący do siebie chłopak o szarych włosach i czarnych nieprzytomnych oczach.

— Ona ich wykorzystuje… rzuciła dawno temu czar… dokończy coś czego nie zrobiła za życia… To jej ostatnia szansa.

Kogo miał na myśli? Szła coraz wolniej. Czy powinna o tym komuś powiedzieć? Powinna tak zrobić. Ale czy to wyszło by jej na dobre? Ona też miała swoje sekrety. Postanowiła dać sobie z tym spokój. Nie chciała się w nic mieszać. Idąc korytarzem zastanawiała się czemu jej tak różni koledzy z klasy wpadli na taki sam pomysł? Czy to był przypadek? I czemu po wycieczce szkolnej do Pierwszego Muzeum Magii jej koledzy zachowywali się tak nietypowo? Coś im się wtedy przytrafiło? To była intrygująca zagadka. Mogła by ją rozwikłać, ona jednak miała inne plany.

Isi wróciła do swojego pokoju i zrobiła coś zakazanego. Wyciągnęła ze skrytki po łóżkiem zakazana księgę i otworzyła ją na ostatniej stronie. Powoli odczytała słowa, czując jak przepływa przed nią moc. Stworzyła wzorzec zaklęcia sięgający w przeszłość i przyszłość. Pierwszy raz jej wyszło, coś tak skomplikowanego. Nie skończyła czaru, bo przyłapali ją. Jak zawsze ona miała pecha.

Kiedy wymawiała ostatnią sylabę od jej pokoju weszła koleżanka, która chciała przypodobać się nauczycielom donosząc na innych. Dziewczyna rzuciła tylko wzrokiem na księgę i cofnęła się bez słowa. Nic nie mogła zrobić. Wyszeptała ostatnią sylabę czują że magia się rozproszyła. Oczywiście nic się nie stało. Czuła wielkie rozczarowanie. To też jej nie wyszło?

Usłyszała dzwonek i głos każący jej przyjść natychmiast do dyrektora. Posłusznie wypełniła polecenie i kilka minut później Isi już siedziała przed gabinetem dyrektora i zastanawiała się co ją spotka. Na pewno czekała ją reprymenda. A może i wyrzucenie ze szkoły…

Drzwi gabinetu się otworzyły i Isi weszła do środka. Gdy uniosła oczy za dyrektorem ujrzała coś niezwykłego. Widmo kobiety w średnim wieku, o zakrwawionej twarzy, w brudnej i podartej sukni. Patrzyła jej prosto w oczy a Isi nie mogła się poruszyć. Wydawało się jej, że widmowa kobieta mówi wprost do jej duszy. Że ją rozumie jak nikt inny.

Tłumaczyła jej, że obie poznały to samo. Konieczność liczenie się z licznymi ograniczeniami. Że był przed nimi trud szukania celu życia. I ból poddania się temu co nieuchronne. Isi czuła bliskość z widmem kobiety. Ona też została przyłapana na czymś zakazanym. I ją też spotkała kara. A potem niewyobrażalne konsekwencje.

Isi słyszała szept widmowej kobiety z głowie. Z trudem oddychała starając się zachować spokój. Wiedziała kim ona jest. Słynną wiedźmą z przeszłości. Isroirą Nieprzeniknioną owianą ponurą sławą. Mało kto wiedział już kim była. I co po niej zostało. Była kimś lub czymś o czym chciano zapomnieć. Czy to ją chciano przywołać? A jeśli nie, to czemu się zjawiła?

Oderwała się od rzeczywistości. Kiedy dyrektor zawołał ją po imieniu, podniosła oczy, a potem wstała mechanicznie. Od kiedy weszła do gabinetu, pełnego pamiątek po przeszłości i dziwnych maszyn, spodziewała się najgorszego. Ale teraz już nie przejmowała się tym, że zaszkodziła sobie i doczekała się reprymendy. Albo i czegoś gorszego.

— Zrobiłaś głupstwo… I co zrobisz? — spytał dyrektor.- Wiesz przecież nie nie masz dokąd wracać… twoja rodzina i dom już nie istnieje…

Milczała.

— To się nie powtórzy, prawda?

— Tak, to się już nie zdarzy — potwierdziła powoli Isi.

Wierzyła, że nie musi już rzucać takich zaklęć. To było już za nią.

— Czemu to zrobiłaś?

— Sama nie wiem… może… — zmuszała się by wypowiedzieć kolejne słowa. — Chciałam… jak oni… za bardzo wiedzieć… co będzie.

Dyrektor westchnął.

— I po co ci to było?

Isi wbijała wzrok w ziemię.

— Chciałam być bezpieczna… — powiedziała w końcu cicho.

— I co udało ci się?

Pokręciła głową.

— Wyrzeknij się rodowego dziedzictwa… a wszystko będzie dobrze. Jeszcze możesz osiągnąć spokój.

— Ja muszę…

— Co musisz? Zmarnować sobie życie?

Powoli pokręciła głową. Nie o to jej chodziło.

— Próbować zapanować nad przeznaczeniem…

— Ale po co?

— Po to się urodziłam — powiedziała nagle Isi z mocą. — Nic innego mi nie wyszło.

Przestraszyły ją te słowa. Zdarzało jej się mówienie cudzym głosem, lub śnienie o czyimś życiu. Często nie wiedziała z kim się kontaktuje jej dusza. Czy to były słowa widma kobiety? Musiało je połączyć jakieś pokrewieństwo.

— Masz całe życie przed sobą.

— Już nie. Wszystko zmarnowałam- wyszeptała Isi czując strach i smutek.

Teraz też ktoś mówił przez nią i nie miała nad tym kontroli. Dyrektor uważnie się jej przyglądał. Nie zdążył nic powiedzieć, bo ktoś nagle wszedł do gabinetu.

— Mamy kłopoty — powiedział młody pryszczaty nauczyciel nauk przyrodniczych, rzucając coś na biurko dyrektora.

Dyrektor nie wyglądał na zadowolonego ale spojrzał na papiery.

— Co to za lista?

— Oni wszyscy zniknęli…

Isi widziała wypisane kilkanaście nazwisk.

— Co? Jak to? Kiedy? Gdzie? — spytał ostro dyrektor.

— Zostali właśnie wchłonięci przez coś… — pryszczaty nauczyciel nagle przerwał.

— Jak to coś? — spytał niezadowolony dyrektor.

— Nie umiem tego opisać. To było coś nie z tego świata…

Dyrektor wyglądał na wstrząśniętego.

— Musimy ich poszukać.

— To nic nie da — powiedział nauczyciel nauk przyrodniczych.

— Co ich dziś opętało… — spytał szeptem dyrektor i energicznie wstał.

Nauczyciel nauka przyrodniczych obrzucił ja nieuważnym spojrzenie jakby była meblem.

— Porozmawiamy później — rzucił w jej kierunku dyrektor i szybko wyszedł z nauczycielem przyrody.

Isi została sama. Było jej nieswojo. Czy to był zbieg okoliczności?

Na biurko wskoczył wielki szary kot o złotych oczach. Usiadł otoczywszy się ogonem i uważnie jej się przyglądał. Przez chwilę Isi siedziała bez ruchy, a potem powoli wstała i wyszła na korytarz. Duch wiedźmy wycofał się i znowu mogła o sobie decydować.

Nie rozumiała co się stało. Przywołano dwa duchy wiedzmy i jej też objawił się jeden. Może dwa inne też pojawił się gdzieś indziej. Komuś innemu. Dlaczego tak się stało?

Wróciła do swojego pokoju. Schowała zakazaną księgę głęboko, przysięgając sobie że już nigdy jej nie użyje.

Czuła się rozbita i osłabiona. Rozchorowała się. Przez wiele dni śniła koszmary, w których widziała członków swojej rodziny, którzy mieli do niej pretensje. Chciała od nich uciec, ale nie mogła.

W tym czasie jej szkoła się zmieniła. Wszędzie byli kręcący się po szkole szpiedzy ze służb imperialnych. Odziani w srebrzyste mundury wtykali nos we wszystkie sprawy. Bardzo młodzi, wbijali zimne gadzie spojrzenia w tych których mijali. Uczniowie nerwowo reagowali na ich widok. Każdy w szkole miał zbyt wiele sekretów.

Kiedy w końcu wstała choć czuła się jeszcze słabo. Wszyscy rozmawiali szeptem.

— Co oni tu robią?

— Szukają winnych.

— Ktoś przekroczył zakazy. Naruszył Twardy Kodeks…

— I teraz szukają go..

— Czyli kogo?

— Jeszcze nikogo nie znaleźli.

— Pewnie w końcu zwalą winę na nich.

— Kogo?

— No wiesz. Jakiś przestępców.

Zapadało milczenie.

— To co dziś zrobimy?

— Nic.

— Jeszcze nas złapią nas na czymś i wygnają.

— Ciebie na pewno nie, bo rodzina cię wykupi.

Nikt nie mówił o tych którzy zniknęli. Intruzi wiedzieli o wielu sprawach. Isi starała się ich ignorować. Szukała wiedzy o wiedźmie, która w niej zamieszkała. Przeszukała bibliotekę, ale to co znalazła niczego jej nie wyjaśniło. Liczyła że w starszych książkach będzie coś więcej. Długo przeszukiwała je, niestety bez skutku.

W końcu zwróciła na siebie uwagę wścibskiego siwowłosego bibliotekarza o czerwonych tęczówkach.

— Czego szukasz?

— Spisu największych wiedźm.

Wskazał jej półkę gdzie stały stare kroniki. Przejrzała je aż dotarła do długiej listy imion wiedźm, opisujących też pokrótce te ważne dla magii postacie. Kronik był bardzo stara i pachniała pleśnią. Długo ją wertowała. Znalazła inne słynne wiedzmy. Ale nigdzie nie było. Już prawie stracił nadzieję gdy w końcu ją znalazła. Z uwaga przeczytała jej życiorys.

Niestety nie dowiedziała się wiele. Bibliotekarz zajrzał jej przez ramię.

— Stara kocica — mruknął. — Nie ma dobrej reputacji…

— A skąd to przezwisko?

— Bo czasem zmieniała się wielkiego kota. Imponujące i bardzo ekscentryczne. Choć to nie było najdziwniejsze co robiła..

Isi zmarszczyła brwi.

— A co ona zrobiła?

Bibliotekarz oparł się o stół przy którym siedziała Isi.

— Rzuciła kilka wielkich czarów, ale poza tym wciąż popełniała gafy. Zraziła do siebie wielu ważnych ludzi swoich czasów. Próbowali się jej pozbyć.

— To spotkało wiele wiedźm.

— I jak skończyła?

— Tajemniczo zniknęła. A jej majątek nigdy nie został odnaleziony.

— A to było coś cennego?

Bibliotekarz podrapał się po nosie.

— Na pewno jej księgi i to co zebrała przez swoje długie życie…

— To nie mogło być nic cennego… — mruknęła do siebie Isi.

— Nigdy nie wiadomo. Była zawsze bardzo tajemnicza.

— Ale nie wyróżniała się niczym…

Bibliotekarz uważnie jej się przyjrzał.

— Czemu się nią interesujesz?

— Natknęłam się na jej imię w pracy kolegi… — skłamała. — Nie mogła rozumieć czemu ktoś się nią interesuje..

Bibliotekarz nie pytał już o nic, ale uważnie się jej przyglądał.

Isi czuła się nieswojo. Udawała, że zajmuje się tylko nauką i swoimi obowiązkami. Starała się nie pakować w kłopoty. Wszyscy byli obserwowani.

Zdarzały się niecodzienne wypadki. Zdarzenia w które trudno było uwierzyć.

Słyszała rozmowy szpiegów.

— Wiemy kto był w to zamieszany…

— Nauczyciel i dwoje uczniów.

— Widziano ich potem na zachodnim wybrzeżu…

— Są ważni.

— Mają jego notatki… ze śladami kocich łapek.

— Kociarze — prychnął z pogardą szpieg.- Oni są zdolni do wszystkiego…

O kim mówili? I co ci podejrzani mieli na sumieniu?

— Wpłynęli na innych. Nakłonili ich by przywołali trzy wiedzmy…

— No tak, ale po co?

— Już tego nam nie powiedzą.

Nudzili się. Wcześniej obserwowali działania grupy wiedźm. Komentowali je wyjawiając sekrety. Ktoś przybył z Zambergu. Dowiedziała się że coś tam jest wysłane. Tajemnicze przesyłki krążyły w obie strony. Magiczni posłańcy, wyglądający jak skrzyżowanie nietoperzy z meduzami zjawiali się i znikali w ciszy.

Każdy liczył na powrót do swojego starego życia. Wszystko jednak było coraz bardziej obce. Niektórzy bali się. A inni to wykorzystali. Każdy miał sekrety. Jakiś słaby punkt.

Dręczyły ją sny i przeczucia. Widziała w nich twarz dawno zmarłej wiedźmy. Nic chciała ale stawała się ona częścią jej życia. Poznała jej sekrety i pragnienia.

Chciała od tego uciec, ale wiedziała że to niemożliwe. Często kręciła się niespokojnie po szkole. Nawet w nocy. Czasem trafiała nie tam gdzie powinna. Wszędzie chodził za nią kot. Czego on chciał?

Podczas jednej z nocnych przechadzek ujrzała jak kilkoro uczniów tworzy niezwykły czar. Co ich do tego nakłoniło? Kiedy ujrzała jak z ciała jednego z uczniów odrywa się tatuaż i zmienia w kule światła była przerażona. To był czar który się uwolnił. Jak to było możliwe? Coś przejęło nad nimi kontrole?

Czar unosząc się w powietrzu snuł się po szkole. Śledziła go aż dotarł do szpiegów Imperium. Ci ignorować to zjawisko. Może go nie dostrzegali?

Starała się trzymać blisko kulki mocy, ale ta przenikała przez ściany. Nie chciała się poddać i szukała z uporem kulki. W pustym zamkniętym skrzydle akademii ujrzała grupę obcych ludzi, którzy niszczyli stare rzeźby i malowidła. Nie mogła ich powstrzymać. Coś to uniemożliwiło.

Tylko patrzyła na ten akt wandalizmu. Pod ozdobami były ukryte teksty. Obcy pracowicie ja kopiowali. Spisywane słowa były pełne mocy. Bała się że niechcący zrobią coś strasznego. W końcu przerwali. Chwiali się i nie mogli się utrzymać na nogach jakby byli odurzeni. W końcu zaczęli się przywracać i upuszczać różne rzeczy, jakby coś się nimi bawiło.

— Przestańcie!

— To nie takie proste.

Zamarli gdy roztrzaskała się jedna z waz.

— A to wasza wina?

— Nie. To coś niewidzialnego…

— To na pewno była sprawka wiedźm.

— Powinniśmy się stać wydostać.

— Jeszcze nie.

— Nie chce tu zostawać na zawsze…

— Nikt z nas nie chce. Skończmy prace i znikajmy stad.

Ruszyli w dół do piwnic. Isi szła za nimi. Czego tam szukali?

— I oto i on. Skarbiec.

Nie miała o nim pojęcia. Co on krył? W środku były figurki bestii wyrzeźbione w cennych kamieniach.

— Co to takiego?

— Pieczęci. Otworzą nam drogę do skarbów.

— Lub uwolnią koszmary — powiedział młody chłopak z przepaską na lewym oku.

— Nie kracz. Będziemy bogaci i sławni.

— Albo martwi — upierał się jednooki czarnowidz.

Za rabusiami ujrzała niezwykłe cienie. Czym one były? Jeden z cieni wyglądał jak wielki kot drugi jak gruba kobieta. Była zaintrygowana.

Rabusie skierowali się ku wyjściu z akademii. Czarnowidz trzymał się z tyłu. Gdy nagle na grupę spadła lawina kamieni, tylko ona przeżył. Isi zamarła zaskoczona. To nie było naturalne zjawisko.

Czarnowidz uciekł unosząc ze sobą skopiowane napisy. Zastanawiała się co z tego wyniknie. Czy to była zapowiedz przyszłej katastrofy?

Isi ruszyła do nowej części akademii. Za nią kroczyły dwa niezwykłe cienie. Czemu nie mogła się od nich uwolnić?

Starała się żyć jak wcześniej, ale przeszkadzały jej w tym wieści o wydarzeniach, które zaczęły nękać Imperium. Zdarzenia, które się powtarzały były straszne. Plagi i katastrofy niszczące całe miasta i prowincje. Kłopoty, na które nawet najsilniejsze wiedźmy nie mogły nic poradzić.

Szpiedzy Imperium stali się nerwowi. Ich niekończące się rozmowy i wiedza o magii grały jej na nerwach. Ucieszyła się kiedy w końcu zniknęli.

Liczyła że znajdzie spokój, ale się myliła. Wszyscy się zmienili. Była zaskoczona jak radykali stali się jej szkolni koledzy. Różniło ich wszystko. Nawet to jak się coś postrzega. Walczyli ze sobą przy każdej okazji. Zarzucali sobie kłamstwa i zdrad. Obarczali się winą za ostatnie wydarzenia w Akademii. Ile w tym było prawdy? Co naprawdę się wydarzyło?

Isi zawsze trzymała się na uboczu. Nie chciała po raz kolejny wszystkiego stracić. Czasem podsłuchiwała rozmowy nauczycieli. Liczyła że kiedyś zaczną rozmowę o zdarzeniach przez które zniknęli jej koledzy, i doczekała się.

— Aż trudno w to uwierzyć…

— Czy to wszystko zaczęło się od tamtej szkolnej wycieczki do muzeum? — zastanawiała się wiekowa nauczycielka muzyki.

— Tak, to musiało być wtedy… — potwierdził nauczyciel matematyki.

— Otumanili ich wielbiciele Ciemnej Wiedźmy — stwierdził zdecydowanie alchemik. — Zbuntowali ich.

— I to oni dali im formułę… — zakończyła pulchna nauczycielka tańca.

— Tylko jak dzieciakom coś takiego się udało… — nie mógł uwierzyć wykładowca nauk przyrodniczych.

— Pomogli im oni. Dopięli swojego — powiedział cicho alchemik.

— I co z nimi?

— Już po nich…

— Nie rozumiem tylko dlaczego wybrali akurat te wiedzmy… mroczną niechlubną trójkę. Tą upiorną, pożerającą wszystko M,, wiedźmę która przeniosła swoją duszę w ciało bestii i ją… najbardziej skompromitowaną wiedźmę w historii magii.

— Ktoś musiał za tym stać…

— No właśnie. Kto to mógł być?

— Nie domyślasz się?

Nie padło żadne imię, ale wszyscy chyba myśleli o jej samej osobie.

Czy nauczyciele mieli rację? Coś ich wciągnęło w cudze plany. Stali się częścią czaru. Co się dzieje z takimi ludźmi potem? Nie miała pojęcia. Czekało ich ostateczne poświęcenie?

W magi ważna była świadomość ceny jaką się płaci. Zawsze były jakieś korzyści i straty. Tylko że szacowanie co jest sukcesem, a co porażką nie było takie proste.

Isi zmieniła się, tak jak wszyscy inni. Nawet szkoła się zmieniła. Uczniowie, którzy zniknęli powoli zacierali się w ich pamięci. Nawet Isi myślała o nich coraz rzadziej. Co się z nimi stało? Nikt o nich nie mówił. Za to wiedźma z jej snów pojawiała się coraz częściej.

— Jeszcze nie skończyłam — szeptała w jej snach widmowa kobieta, która sprowadziła niesławę na siebie.

Pokazywała jej przedziwne obrazy. Odległe krainy, niezwykłe zjawiska, niewiarygodne stwory. Uczyła ją symboli i wzorów zaklęć. Isi starała się ją rozumieć, ale często to przekraczało jej zdolności. Czemu dzieli się z nią swoją wiedzą? Na co liczyła? Była pradawną czarownica z wieloma sekretami. Co inni o niej wiedzą było żałosne. Bez trudu przychodziło jej opętywanie ludzi lub bestii. Manipulowała bez trudu istotami magicznymi i przedmiotami. Coś zaczęła i nie skończyła.

Co jakiś czas Isi natykała się na ślad po pradawnej wiedźmie. Na jej dzieła. Czyżby chciała jej coś przekazać? Tylko dlaczego? Jej pojawienie się w życiu Isi wszystko zmieniło. Co było jej prawdziwym celem?

W końcu dzięki snom odkryła o co chodziło prastarej wiedźmie. Zamarzyło się jej stworzenie nowego świata. I ona miała jej w tym pomóc? Nie miała pojęcia jak ma tego dokonać.

Nie mogła spać, ani normalnie funkcjonować. W głowie huczał jej powtarzanego bez przerwy części zaklęć. Czasem to były jakieś imiona powtarzane bez końca. Nie mogła od tego uciec. Nie mogła się uczyć, spać ani pracować.

Czym na to zasłużyła? Czy to była kara? Za wszystkie czyny i wybory, których dokonała? I które coś takiego na nią sprowadziły? Może naprawdę miała pecha, jak twierdziła jej rodzina? Zaczęła w to wierzyć. Czuła że nic jej już nie uratuje.

Chciała coś zrobić by się uratować, ale nie mogła. Jej cień zlał się w jedno z cieniem bestii i grubej kobiety. To nie wróżyło nic dobrego. Była zbyt słaba by opierać się woli umarłych wiedźm.

Była stracona.

Co ją teraz czekało? Wykonywanie cudzej woli? Przecież od tego uciekała, od dawna. Zdradzając i tracąc honor. Chciała zdobyć wolności za wszelką cenę. Tak bardzo się bała ją stracić. A teraz stała się narzędziem w rękach dawno zmarłych wiedzmy i bestii.

To nie było sprawiedliwe. Znowu straciła swoje życie. I nic nie zyskała.


Część pierwsza

CzęśĆ pierwsza

ULUBIENIEC CZAROWNICY

I

1.

Dom wiedzmy, stojący na staju miasteczka, był inny niż się spodziewali. Wielki, pełen ostrych linii i dziwacznych rozpadających się ozdób. Wieżyczki, szeregi wielkich okien, wykusze i balkony zdobiły fasadę domu. Szare kamienie pokryte mchem, wyblakłe i zarazem ciemne, a pokryte plamami okna drzwi i ściany zarastały brudem. Do tego oplatał go stary bluszcz.

Siedzieli skuleni obok posagu wielkiego kota, wypatrując świateł w oknach. Wolno zapadał zmierzch i pojawiały się pasma mgły. Bez trudu przecisnęli się przez pręty metalowego ogrodzenia i pobiegli alejką ku budowli. Krążyli jakiś czas po zapuszczonym ogrodzie, a potem podkradli się do ściany domu. Byli podekscytowani. Słyszeli o nim wiele opowieści. Z zewnątrz wydawał się mniejszy, ale w środku podobno był ogromny, ciemny i zagracony. I według szeptem powtarzanych plotek, pełny cudownych i egzotycznych przedmiotów, jakich nigdy wcześniej mieszkańcy tej części Imperium nie widzieli. I oczywiście skarbów wartych fortunę. Choć dom był brzydki, stary i zapuszczony, trudno było mu się oprzeć. Kusił i przyciągał ku sobie.

Chudy, ubrany w zniszczone, błękitne kiedyś ubranie, złodziejaszek nerwowo wycierał nos. Papla Doo był zawsze niespokojny. I teraz kręcił się bez przerwy. Przez niego prawie wszyscy stawali się nerwowi i rozglądali niespokojnie. Doo spoglądał co i rusz na wyższego towarzysza. Kirin, zwany Zwinnym, zachowywał się całkiem inaczej. Był opanowany i pewny siebie. Za nimi kuliła się trzecia postać. Milcząca, nieprzewidywalna, a przez to i niepokojąca, niepozorna postać, nie bez powodu nazwana Cieniem, już zdobył renomę. Potrafił dostać się wszędzie, i to niezauważony. Skory do walki i gniewu, małomówny Zwinny, był nie tylko lubiącym ryzyko kieszonkowcem, ale i przyszłym hersztem własnej bandy. Czego pragnął Cień, tego nie wiedział nikt. Teraz Zwinny spojrzał na towarzyszy. Był wśród nich najlepszym kieszonkowcem. Potrafił namawiać innych do tego czego pragnął. Ale to było jego pierwsze włamanie.

— Jesteś pewien, że można tam wejść? — zapytał cicho Cień.

Zwinny skinął głową.

— To wygląda jak trupiarnia… A co jak jest ktoś nieżywy? Może ktoś tam czeka na nas… i co wtedy? — dopytywał się cicho Doo, schrypniętym głosem.

Zwinny przekrzywił głowę. Po wiedźmach można było się spodziewać wszystkiego.

— To tylko wielki stary dom. On tylko tak wygląda… Nie ma w nim teraz nikogo — powiedział jakby starając się przekonać i samego siebie.

— Nie podoba mi się tu — mruknął Cień.

Doo przestępował z nogi na nogę. Zwinny spojrzał na nich z irytacją.

— Tam nie ma nic strasznego. Chodźcie.

Nie czekając na ich reakcję Zwinny zaczął się przekradać do drzwi. Kieszonkowcy niechętnie ruszyli za nim.

— Mam złe przeczucia — mruknął Papla w stronę Cienia.

Zwinny zaśmiał się cicho.

— Nie bójcie się, będzie dobrze. Ona nie zauważy, że coś jej zniknęło. Jest pewnie już stara i niedołężna.

— Widziałeś ją? — spytał nerwowo Cień.

Zwinny skrzywił się.

— Słyszałem o niej, ale nigdy jej nie zobaczyłem — przyznał. — Ona rzadko tu bywa ostatnio. Sprawdziłem to.

Zaufali mu. Nie pierwszy raz. Podkradali się do bocznych drzwi domu i gdy przesunęli ich ciężkie skrzydło, w końcu weszli do budowli. Stanęli w wielkim zimnym holu pełnym cieni. W kich kierunku przesunęło się coś nieokreślonego, więc się wycofali.

— Znajdziemy inną drogę.

Posłuchali go. Obeszli dokoła dom i wślizgnęli się do środka przez wybite piwniczne okno. Okno było zaskakująco wysoko. Wpadli do pomieszczenia pełnego pajęczyn, starych gratów, butelek i dziwnych narzędzi. Na sam ich widok można było się przerazić.

Szli na palcach, prześlizgując się pomiędzy dziwnymi maszynami i skrzyniami.

— Co tu tak śmierdzi? — spytał niewyraźnie zasłaniając sobie nos i usta Doo.

— Pewnie padłe myszy.

— A jak to coś innego? — spytał Doo.

Zwinny zacisnął zęby.

— Grunt żeby było już martwe.

Cień tylko zacisnął pięści i przeskoczył zrolowane stare gobeliny. Zwinny nie przejął się tym co było w piwnicy. Ruszył do schodów. Dwaj kieszonkowcy szli posłusznie za nim.

Weszli po starych porytych kurzem i skrzypiących schodach. Było ich więcej niż powinno.

— One nigdy się nie skończą? — spytał Doo.

— To tylko złudzenie.

Zwinny nie pozwalał im się zatrzymać i w końcu dotarli do holu. Ostrożnie do niego weszli.

— Nie ma już tego czegoś?

— Nic i nikogo nie widać.

Rozejrzeli się po ogromnym ciemnym pomieszczeniu. Posadzka z jasnych i ciemnych kwadratów znikała w mroku. Podeszli do ściany, na której wisiały setki obrazów. Jeszcze nigdy nie wiedzieli ich aż tylu w jednym miejscu. To były portrety wielu kobiet i pejzaże z dziwnych miejsc. A do tego wszędzie były upiorne ozdoby.

Zwinny zatrzymał się przed portretami trzech wiedźm. Pulchna kobieta miała niezaspokojony głód w oczach, który znał aż za dobrze. Koścista miała szalone oczy, w których lśniło coś potwornego, przez co do razu odwrócił wzrok. Trzecia miała blizny i rany, oraz pełen poczucia winy wyraz twarzy. Musiała zrobić coś strasznego. Obok nich stały zasuszone potwory w szklanej gablotce. Miały małe głowy i długie, giętkie ramiona, które mogły stać się skrzydłami. Zwinny cofnął się, bo na widok tego brzydactwa przechodził go dreszcz.

Cień stanął przed jednym z obrazów, na którym była czarnowłosa kobieta, w dziwnej czarnej i przezroczystej sukni. Portret lśnił i skrzył się.

— Kto to? — spytał cicho mały złodziej.

— A skąd mam wiedzieć? — odezwał się Zwinny. — Może to jej rodzina.

— Kogo? — zdziwił się Papla.

— Jak to kogo? No tej wiedźmy, która tu mieszka.

— To one mają rodzinę?

— Jak każdy.

— Nie każdy — cicho powiedział Cień.

Zwinny obejrzał się na towarzyszy. Spojrzał na portret.

— Tak, to pewnie jej rodzina, przodkinie…

— A może mentorki.

— A kto to taki?

— Nauczycielki lub opiekunki.

Zrobili wielkie oczy. Drobny, cichy kieszonkowiec już nie stał przed jednym z portretów. Wędrował korytarzem spoglądając na portrety. Wyłożone czarnym kamieniem i szarym drewnem zdawały się ciągnąć bez końca. Co krok kolejny portret mierzył ich spojrzeniem.

— Aż tyle ich miała?

— Były całkiem ładne… kiedy były młode — powiedział cicho Papla.

— No tak… ale magia odbiera im urodę… — oświadczył z naciskiem Zwinny.

Papla był pod wrażeniem jego wiedzy.

— Nie wiedziałem — mruknął cicho.

— To przez bestie. One zatruwają im duszę. Może nawet zamieniają je w potwory.

— To straszne…

— Na początku wyglądają normalnie…

— Mogły by żyć jak inni. To czemu to robią?

— To przez magię. Chcą jej więcej, więc zawierają mroczne pakty…

— To głupie.

— Tak już jest… — oświadczył Zwinny. — Ale nie traćmy czasu. Wiecie po co tu jesteśmy.

Zaglądali do każdego pokoju.

— Tu nie ma nic cennego — oceniał szybko starszy ze złodziejaszków.

Wszędzie piętrzyły się stosy niezwykłych zakurzonych przedmiotów. Mroczne pomieszczenia pełne były mebli i wielkich lub drobnym przedmiotów, o których nic nie wiedzieli. Wszędzie unosił się też dziwny zapach.

— Coś tu jest! — powiedział cicho Papla, kiedy minęli kolejny pokój, w którym ujrzeli wielkie drewniane posągi pół ludzkie pół zwierzęce. Głowy posagów podobne były do leśnych dzikich zwierząt.

— Wydaje ci się — wyrzucił z siebie Zwinny, ignorując przeczucia.

Nawet jeśli to było kłamstwo, nie mogli się już wycofać. Za daleko zaszli.

Milczeli rozglądając się po pokojach. Wszędzie panowała cisza i mrok, ale wyczuwali tam ruch i ciepło. Nie wiedzieli tylko co to może być.

Strach Doo udziel się pozostałej dwójce. Rozglądali się nerwowo i zobaczyli je jednocześnie. Świecące w ciemnościach oczy były w każdym kącie pokoju.

Wstrzymali oddech, czekając na najgorsze. Nic jednak się nie wydarzyło.

— To tylko koty — powiedział Zwinny, gdy usłyszał ciche miauknięcie. — Idźcie daje.

Zamarli, gdy usłyszeli przeciągły hałas. Coś się do nich zbliżało.

— Nikogo tu nie ma — powtarzał Zwinny, chcąc ich zmusić do ruchu.

Nie miał pojęcia co się działo. Skupiał się korzyściach, na które liczył. I przez to był o krok od wpadnięcia w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę.


2.

Obserwował intruzów od kiedy przekroczyli próg domu. Dotykali przedmiotów pani i pogardliwie je odkładali. Nie wiedzieli z czym się stykają. Nie rozumieli magii. Nie wiedzieli nic o świecie, w którym żyli. Jakim cudem jeszcze żyli? Byli jak nowo narodzone kocięta. Bezbronne i stanowiące łakomy kąsek. Otaczały ich pasma magii, o których nie mieli pojęcia. Wyczuwał też zapach czegoś, co czekało tylko na nieostrożny ruch naiwnych. Cierpliwie i nieubłaganie prowadząc ich ku sobie. Jak wielki przyczajony potwór.

— T o jakieś śmiecie — powtarzał najgrubszy z intruzów.

— Nic tu nie ma wartości? — spytał cicho ten który omijał pasma magi, jak potrafił je dostrzec lub wyczuć.

— Chyba nie — westchnieniem powiedział najwyższy z nieproszonych gości.

Nie mieli racji. Nie mieli pojęcia w co się pakowali. Tkwili w środku sieci utkanej z magicznych pasm.

— Niepotrzebnie tu przyszliśmy… — zamruczał najgrubszy.

— Powinniśmy już iść….

— Jeszcze nie.

— Nie czuje się tu dobrze… — oświadczył ten który omijał jakimś cudem magię.

Już samo oddychanie tym powietrzem było szkodliwe. Były tam przedmioty, które mając własną wolę, zatruwały całe swoje otoczenie. I takie, które czegoś chcą i potrafiły ludzi do czegoś zmuszać. Widział to już i świetnie się bawił oglądając autodestrukcje i walkę o przetrwanie niezdarnych przybyszów. Dom praktycznie chronił się sam. Kryły się w nim koszmary, które tylko czekały na rozrywkę.

Teraz też zapowiadało się na ciekawe przedstawienie. Czekał aż dotrą do newralgicznego punktu domostwa. Tego gdzie wszystko mogło się wydarzyć. Byli coraz bliżej miejsca gdzie wszystko pokrywały migoczące drobiny, które pokrywały kiedyś ciała wyjątkowych gości wiedźmy. Co potrafił dokonać ten pył, ślad i świadectwo ich bytu? Widział to nie raz, ale za każdym razem działo się coś czego się nie spodziewał.

Szli ciągle się zbliżając do serca mrocznego zaklęcia. Czuł jak rośnie jego moc. Minęli pokój, który pozostawał martwy od bardzo dawna.

Dopiero po chwili dotarło do niego, że dzieje się coś niecodziennego. Zbudzili coś co do tej pory głęboko spało. Ta głęboko, że można było to pomylić ze śmiercią. Jaki przedziwny przypadek ich tam skierował? Zamarł zaintrygowany.

Przebudzony i Nudzący się, zaczęli się zmagać. Walczyli o intruzów. Czy przybysze czuli, że coś i ktoś ich obserwuje? Że czeka na nich, by pokazać do czego jest zdolny. Był zaciekawiony kto wygra.

Znał tylko aktywną wolę artefaktu, który kiedyś zdobyła właścicielka domu. Wiedział, że ta niezwykle złowroga wola potrafi manipulować, tymi którzy żyli. Podszeptująca ludziom pomysły, prowadziła ich ku zagładzie. Pomagająca i gdzieś kierująca swoje marionetki zawsze miała swój plan i wiedziała jako go osiągnąć. Ponosiła porażkę, tylko dlatego, że ludzie nie byli w stanie przetrwać tego co im zgotowała.

System zabezpieczeń, który stworzyła jego pani zapulsował. Coś go włączyło, a potem wyłączyło. Jakiem cudem to się działo? To się zdarzyło pierwszy raz odkąd pamiętał. Zainstalowano go wieki temu. Zawsze był ciekawy co się wydarzy kiedy zawiedzie. Czy jego pani przewidziała to? Zdziwiło go, że nie pojawiła się, i że nie została powiadomiona o tych wypadkach.

Pamiętał kiedy zjawił się w domu ten drugi obiekt. Miejsce zostało wybrane specjalnie. Przyniosły je dwie wiedzmy, które się włamała. Słyszał ich szepty. Dwie przeciwstawne siły. Moc i świadomość. Życie, śmierć i zmiana. Nieaktywne byty miały spać tam przez całą wieczność. Słuchał jak to tłumaczyły.

Coś musiało się zmienić i teraz te dwa byty dążyły do spotkania. Mogło do niego dojść. Co się wtedy stanie? Dojdzie do konfrontacji? A może osiągną równowagę?

Wiedział, że skoro nikomu nie przekazał o czym wie, ponosił część winy za to co może się stać. Wydawało mu się, że to było bez znaczenia. Coś zmąciło jego rozsądek, wpłynęło na osąd. Popełnił błąd. Uśpiono jego czujność. Za późno przejrzał na oczy. Mógł tylko śledzić bieg wydarzeń. Czy mógł jeszcze coś zrobić? Zaskoczyło go to olśnienie, to co się nagle dostrzegł. Pozory i prawda wróciły na swoje miejsca. Mechanizmy zdarzeń stały się dla niego oczywiste.

Zamarł oczekując najgorszego. Nagle zamknęły się i otworzyły wszystkie drzwi. Dom był niezwykły, teraz stał się niczym przedsionek do innych światów. Przepływ energii uległ radykalnej zmianie. Przejścia prowadzące do innych światów przesunęły się, wchłaniające magię. Tak czuł to wyraźnie, zmieniły przepływ magii. Ostrożnie zbliżył się do jednego z przejść. Czuł obcą, fascynującą magię. Wiedział, że tam jest całkiem inny świat.

Zastanawiał się czy ruszyć tam, gdy jakiś byt przesunął się i wpadł w jedno z przejść. Drzwi zatrzasnęły się za nim. Tej drogi nie mógł już wykorzystać. Wcale tego nie żałował.

Coraz wyraźniej wyczuwał naturę bytów, które uświadomiły sobie swoją obecność. Czuł jak dom się zmienia przez nie. Był za daleko od przejść, by nimi uciec. Mógł się tylko schować.

Ożyło to co wydawało się mu się martwe od stulecia. Skurczył się i schował w swoimi bezpiecznym legowisku. Obserwował przebudzonego i czuwającego. Nie wiedział z czym ma do czynienia. Na co oni reagują? Nigdy tego nie rozumiał do końca. Żyli inaczej niż wszyscy inni.

Wiedział kto teraz się pokaże. Przybywał do domu zawsze kiedy działo się nim coś takiego. Poprzedni właściciel wracał, pokonując śmierć, by zażądać tego co jego zdaniem do niego należało.

Ujrzał go. Zjawę pełna gniewu i żalu. Wysokiego chudego mężczyznę o siwych włosach i czarnych jak noc źrenicach. Za nim zjawili się też inni. Zabici dawno temu wrogowie pierwszego właściciela domu. Licząc na strzępy mocy krążyli w pobliżu. Zagubione w magii dawno temu dzieci, które błądziły przez dekady po domu wiedzmy. Nie tylko oni tkwili tam od dawna. Mało kto potrafił znaleźć drogę na zewnątrz. Oni wszyscy byli w pułapce.

Było też ono. Milczące, uśpione i tajemnicze coś, co jego pani tak lubiła. Czasem był o to zazdrosny. Poświęcała mu zbyt wiele czasu i uwagi. Ale rozumiał, że i tak jest na pierwszym miejscu w życiu swojej pani. Mogła na niego liczyć, zawsze przy niej był.

Martwy właściciel domu starał się opanować moc dwóch świadomości, które go przerastały. Zawsze był zadufany w sobie i to o dlatego tak marnie skończył. Zagubione głodne zjawy obserwowały kręgi mocy. Starali się wyłapać fale mocy. To było dla nich zbyt wiele, więc moc ich pochłaniała. Czy te byty świadomie wchłaniali zjawy? A może to nie miało dla nich znaczenia?

Były właściciel domu próbował wykorzystać dom jak magazyn mocy. Ale mu się nie udało. Starł się ze ścianą obcej magii. Nie miał z nią szans. Został wyrzucony z domu. Inne zjawy zniknęły w kręgach mocy lub uciekły z domu.

Dzieci, które wkradł się do domu lawirowały między pasmami mocy. Miały dużo szczęścia. Ciągle jeszcze żyły.

Był ciekawy co jeszcze się wydarzy. Nie wtrącał się w bieg zdarzeń.


3.

Papla czuł strach. Rozglądał się po kolejnym pokoju pełnym czegoś, czego nie rozumiał. Czarne smukłe dzbany i dziwne kije stal pod ścianami i niepokoiły go.

Czemu tam weszli? Pokusa była zbyt wielka. Liczyli na skarby, ale znaleźli tylko jakieś starte śmieci. Wiedział że mimo wszystko spróbowali by znowu. Strach, głód i desperacja był w ich życiu odkąd stracili rodziny. Zapędzeni w kozi róg mogli tylko walczyć przetrwanie, tak jak potrafili. Nie raz uciekali przed kimś bardzo niebezpiecznym. Liczyli, że zdobędą coś co da im trochę czasu. A inni włamywacze omijali ten dom z daleka.

Po tym jak drzwi same się zamknęły i otworzyły starali się jak najszybciej znaleźć jakiś łup i uciec. Z magi nie było żartów.

— Ten dom jest inny niż wydaje się z zewnątrz — wyszeptał Cień.

— To przez magię — oświadczył Zwinny. — Nie jest dla nas groźna…

Zwinny powtórzył to po raz kolejny. Co to tak naprawdę znaczyło? Czy znał się na magii?

— Strasznie tu — mruknął cicho Cień.

Zwinny wzruszył ramionami. Za nimi stał dziwny mroczny cień. Papla udawał że nic nie dostrzega. Czuł wbity w siebie płonący w mroku wzrok. Nie pierwszy raz Papla udawał, że nic nie widzi. Ale tym razem to było naprawdę trudne.

Dom był nie tylko wielki i tajemniczy. Pełen dziwnych zapachów i niepokojących dźwięków. Czuł że coś tam jest. Zarazem żywego i nie. Mieszkało w nim coś niespodziewanego. Coś czego nie chciał by spotkać. Dziękował w duchu, że to ich nie atakowało.

Opuścili pokój i weszli na korytarz. Na jego końcu ujrzeli wysoka postać. Po chwili uświadomił sobie, że na szczęście to był tylko posąg.

— I gdzie teraz?

— Może na innym piętrze będzie coś cennego?

— A jak tam dojść? Wracamy do holu?

Pokręcił głową

— Gdzieś muszą być drugie schodu.

— Ale gdzie?

Wzruszył ramionami.

— Poszukamy ich. Mozę tam — wskazał głową koniec korytarza i posąg.

Szli korytarzem aż dotarli do jego końca i do posągu, wokoło którego ułożono w kręgu różne przedmioty.

— Co to takiego? — powiedział Cień podnosząc coś błyszczącego.

Podeszli do niego. Papla obejrzał dziwny przedmioty podniesiony z ziemi. To było pudełko w kształcie muszli, w którym co grzechotało. Papla był zawiedziony. Nic nie wyglądało na wartościowe. Wszystko wokoło było stare, brudne i zniszczone.

— Nic cenne tu nie ma — powiedział zawiedziony Papla.

— To jest cenne — upierał się Cień. — Jest w nim magia.

— Skąd to wiesz?

— Czuje to.

— A ty to co, wiedźma?

Cień skrzywił się. Pozostali mali złodzieje zaśmiali się. Mimo wszystko Cień był taki dziecinny i nielogiczny. Wszystkich to bawiło. Papla usłyszał kroki i szybko obejrzał się za sobie, ale nic nie zobaczył.

— Nikomu tego nie sprzedamy — ocenił Zwinny. — To śmiecie.

— Wcale nie.

— To komu to sprzedasz?

— Można być sprawdzić.

— Nie masz na to szans… Od razu uwięzili by cię za kradzież.

Po chwili Papla znowu coś usłyszał. Śmiech dziecka. Obcego i szalonego.

Wbił wzrok w mrok i cienie szukając źródła hałasu, ale mu się nie udało. Wcale mu się to nie podobało. Tam na pewno coś było. Chowało się przed nimi. Czy to były duchy? Ludzi zagubionych w tym domu? Ofiar wiedzmy? Jak długo tam były?

— Chodźmy stad — powiedział cicho Papla.

— Racja. Poszukajmy czegoś cennego — oświadczył Zwinny.

— Może lepiej chodźmy stąd już… z tego domu- poprosił cicho Papla.

Zwinny zmarszczył brwi.

— Nie, póki czegoś nie znajdziemy.

Był uparty, a oni go słuchali. Nie odważył my się sprzeciwić. Zawrócili i szli korytarzem aż dotarli do pokoju pełnego dziwnych szklanych urządzeń i przedmiotów.

— To musi być jej pracownia — wyszeptał Cień.

Rozglądali się zaciekawieni. Opisane dziwnymi znakami naczynia i urządzenia były pokryte tłustym złotym smarem. Próbowali, ale lśniący smar nie dawał się zeskrobać. Nic z tego nie rozumieli.

— Po co jej to wszystko? — spytał Cień.

— Do swoich eksperymentów.

— Ale co im to daje?

— Może na tym zarabiają?

— To nie wygląda na nic co by się nadawało na sprzedaż.

— Może robią to dla siebie? — zastanawiał się Cień.

Zwinny wzruszył ramionami. Papla uśmiechnął się do siebie. Kieszonkowiec przyznał się, że nie zna wszystkich odpowiedzi? Dobrze się zapowiadało.

Podeszli do wielkiego, szklanego naczynia pełnego zielonej świecącej substancji.

— Co to może być? — zastanawiał się Cień.

— Może flegma wiedzmy? — zapytał Zwinny.

Cień skrzywił się. Zauważył że miał dziwne poczucie humoru. Nim Cień zrobili kolejny krok otoczyły ich widma. Ludzkie postacie lub jakieś straszne bestie krążyły wokół nich. Czuli ich palący wzrok na sobie.

— Co to? — przeraził się Papla.

— Tylko cienie upiorów — oświadczył spokojnie Zwinny. — Nic groźnego. Nic nam nie zrobią. Magia domu wyciąga z nich energię.

Zachował spokój do chwili kiedy nie zobaczyli niezwykłego wielkiego wielorękiego stworzenia. Wydawał się być stworzony z drgającego mroku, jakby był zarazem tu i gdzieś indziej.

— A to co? — spytał cicho Papla, cofając się powoli.

— To tylko zwierzak wiedźmy — oznajmił zdecydowanym tonem Zwinny.

— Straszny — szepnął Cień.

— Musi taki być, by inni się jej bali.

— Rzuci się na nas? — spytał powoli Papla.

— Nie zwracajcie na niego uwagi. Jego tu tak naprawdę nie ma.

Stwór nie zbliżał się do nich. Tylko chodził za nimi wszędzie. Udawali, że nie zwracają na niego uwagi, choć z każdą chwilą było to trudniejsze.

W końcu Zwinny stanął przed postumentem z kamienia, podobnego do tego w posagu, stojącego na środku szerokiego korytarza. Leżały na nim trzy przedmioty. Zwinny uśmiechnął się widząc złoty blask.

— To jest cenne. Możemy sporo za to dostać.

Ostrożnie ściągnął przedmioty z podwyższenia.

— Nie jesteśmy tu sami… — wyszeptał Cień.

Papla rozejrzał się szybko. Dostrzegł zbitą masę dziwnych kształtów, które ku nim sunęły. Widział oczy oraz kończyny i robiło mu się niedobrze.

— Schowajmy się. — wyszeptał przerażony.

— To nic nam nie zrobi.

— Skąd wiesz?

Zwinny udawał, że się nie boi. Na ich oczach coś powstawało. Widzieli wpatrzone w nich oczy i dłonie, które się do nich zbliżały.

Przycisnęli się do ściany i przesuwali do okna. Jeden z paneli na ścianie cofnęła się pod naciskiem. Za nim był długi ciemny korytarz. Zajrzeli do środka. Hałas dochodzący ze zbitej widmowej masy ciągle narastał. Nie chciał czekać aż stwór przybierze nowy kształt.

— Wchodzimy tam… — powiedział Zwinny wskazując korytarz za panelem.

— Ale co tam jest? — spytał Papla.

— Nie wiem, ale to może być dobra kryjówka.

Nie wiedział tego na pewno. Mimo to ślizgnęli się do środka. Część ściany wróciła na swoje miejsce. Byli w pułapce.

— Idziemy — zarządził Zwinny, ruszając korytarzem.

Było wąsko, ale udało im się przecisnąć.

Dotarli do rozwidlenia.

— I gdzie teraz?

— Tam gdzie płynie powietrze.

Cień zapalił zapałkę. Płomyk zadrgał. Ruszyli w tamtą stronę.

Dotarli do ozdobnej kratki. Mogli by ją wypchnąć, ale wahali się.

— Przechodzimy?

— A co tam jest?

— Nie ważne — powiedział ostro Zwinny. — Grunt żeby dało się stąd uciec.

Ostrożnie wyszli na korytarz. Szli nim powoli, rozglądając się na wszystkie strony.

— Nie pamiętam tego miejsca — powiedział cicho Cień.

— Ten dom jest jak labirynt — wyszeptał Papla. — A my będziemy po nim błądzić do końca życia…

Zwinny zmierzył go gniewnym spojrzeniem.

— Przestań. To tylko stary dom.

Cień mocno zacisnął usta, jakby chciał zatrzymać jakieś słowa.

Papla oparł się o ścianę, która okazała się bardzo śliska. Jego dłoń osunęła się i wylądowała na czarnym naczyniu. Cofnął ją jak oparzony.

— Uważaj! — syknął Zwinny.

— Ja nic nie robię… — wysapał Papla.

Ujrzeli jak naczynie samo się przesuwa i kołysząc przewraca. Cofnęli się ale i tak otoczył ich dusząc ciemny pył. Kaszląc biegli przed siebie. W końcu wydostali się z korytarz i i zatrzasnęli za sobą wielkie drzwi.

— To było straszne — powiedział cicho Cień.

— Ale już mamy to za sobą — oświadczy Zwinny.

Słyszeli dziwne hałasy dochodzący zza drzwi. Stuki i chrobot. A potem kroki i chrapliwy oddech.

— Coś tam jest — wyszeptał z trudem Papla.

— Nie ma — zawarczał wręcz rozdrażniony Zwinny i w tej samej chwili ujrzeli przerażający cień.

Zamarli. Nie mieli pojęcia co to mogło by być. Czuli tylko strach. Chcieli tylko uciec.

Chowając się przed tym kimś lub czymś trafili do dziwnej komnaty. W tej prawie pustej, komnacie, gdzie ciemne połyskujące ściany zdawały się wydawać z siebie niepokojący dźwięk unosiła się widmowa wijąca się postać.

— Nie bójcie się nic nam nie zrobi.

Obeszli istotę z daleka.

— Tu nie ma drugiego wyjścia.

— Poczekamy.

— Na co?

— Aż będzie bezpiecznie.

Nagle zjawia zniknęła jakby przeszła przez podłogę.

— I co teraz?

— Poczekamy.

— Na co? — znowu spytał Papla.

Zwinny nie odpowiedział. Zaczął przeszukiwać pomieszczenie. Szybko znalazł dwie skrytki. W jednej była fiolka z pyłem, a w drugiej mały nożyk. Znajdując tam coś takiego wiedzieli, że muszą być czujni. To było ryzyko i szansa na bogactwo.

— Zabieramy to.

Przystali na to.

Cień podniósł coś z podłogi. Stali za nim.

— Co to takiego? — zapytał zaciekawiony Papla.

— Jakaś błyskotka.

— Ładna, prawda? — spytał Cień.

— Jak dla baby — Zwinny prychnął pogardliwie.

— Mi się podoba — powiedział cicho Cień.

Zwinny zacisnął zęby i oddal mu ozdobę. Cień zamknął ją w swojej dłoni.

— Pewnie to należy do wiedzmy.

— Jak wszystko inne w jej domu — zauważył Cień.

— A jak będzie chciała to odzyskać?

— Nie znajdzie nas.

Papla nie był tego taki pewny.

— Co tam jest jeszcze?

— Jakiś proszek i nożyk.

— Bierzesz to?

— Na pewno są cenne.

Papla czuł się zmęczony. Ale przynajmniej po znalezieniu tego wszystkiego mogli już opuścić to miejsce. Nie wiedział tylko jak to zrobią.

— I co teraz zrobimy? — spytał towarzyszy Papla.

— Poszukamy wyjścia.

— A jak nie będzie żadnego?

— Musi jakieś być.

Papla miał złe przeczucia, ale Zwinny nie poddał się i sprawdził każdą ścianę i fragment podłogi. Papla usiadł w kącie i miał wrażenie, że coś ich obserwuje. Oglądał się na boki, ale niczego nie dostrzegał.

— Nie wydostaniemy się stąd… — powiedział litując się nad sobą.

— Zamknij się.

Zwinny odetchnął z ulgą kiedy jedna z płyt z ornamentami przesunęła się pod naporem jego ciała.

— A nie mówiłem? — ucieszył się Zwinny. — Tam jest wyście. Za mną.

Ruszyli wąskim tunelem. Doszli do szerszego korytarz, gdzie otaczały ich cienie i widma.

— Co to jest? — spytał szeptem Cień.

— Nie wiem, ale nie robią nam przecież krzywdy — oświadczył zdecydowanie Zwinny.

— Ale… — sprzeciwili się Papla.

— Nie zwracajcie na nich uwagi.

— Dobrze — zgodził się Cień.

To nie było takie proste.

Papla był głodny, przestraszony i obolały. Nic nie zyskali. Przeszkadzała mu też obecność dziwnych przezroczystych stworzeń. Przed sobą ujrzeli światełko w ciemnościach. Zanim dostali do wyjścia ujrzał, że towarzyszące im stwory znikają, kiedy tylko opuszczali dom wiedzmy.

Owionęło ich chłodne wilgotne powietrze. Obejrzeli się za siebie.

— Gdzie oni są? — spytała Papla.

— To były tylko upiory.

— Już dawno po nich.

— Teraz my też znikajmy stąd…

Przekradali się przez zarośnięty ogród. Nad nimi świecił jasny księżyc, lekko zabarwiony na różowo. Dotarli w końcu do muru. Wysokiego i zakończonego ostrymi prętami. Był zbyt wysoki by tedy przeszli. Musieli poszukać jakiegoś wyłomu.

— Tędy nie wyjdziemy — wyszeptał Papla.

Zwinny skinął głową.

— Musimy znaleźć inną drogę.

Usłyszeli za sobą przeraźliwe wycie. Coś wyłoniło się z domu. Bestia, która wcześniej tylko ich obserwowała teraz rzuciła się w ich kierunku. W świetle księżyca wyglądała bardziej materialnie.

— Rozdzielmy się — zarządził Zwinny.

Rozbiegli się w różne strony. Bestia na szczęście pogoniła za Cieniem. Papla ucieszył się z tego.


4.

Aż nie mógł w to uwierzyć. Został uwolniony i widział przed sobą drogę ucieczki.

Mogło mu się udać. Potrzebował tylko kotwicy, która utrzymała by go w tym świecie. Przemieszczał się ciemnym korytarzem wibrującym energią, gdy zauważył coś w sam raz. Dopadł stworzenia, dzięki któremu, w końcu mógł wyraźnie odbierać ten świat. Czworonożny zwierzak nie stawiał oporu, pozwalają mu korzystać ze wszystkich swoich zmysłów. Otaczały go aury, które dopiero uczył się odczytywać.

Pozwolił stworzeniu by prowadziło go na zewnątrz, opuszczając budowlę w której spędził ostatnie stulecia. Stracił już nadzieję, że jego los szybko się zmieni. Był zaskoczony łatwością, z jaką to wszystko się stało. Coś takiego nie powinno było się wydarzyć. Wiedział, że musi wykorzystać okazję. Był taktowny jak błyskotka. Ozdoba, która przestawia się. Chciał pokazać jej kim jest. I dać jej nauczkę. Tak by popamiętała go na zawsze.

Obok niego przebiegła mysz. Rzucił się na nią i opanował ją. Stworzenie które zasiedlił zaczęło się nią bawić. To było nawet zabawne. Czy to samo mógłby zrobić i z niż? Musiał tylko ja odnaleźć i zmusić jej ciało by było mu posłuszne. Powinno pójść mu dość łatwo. Potem wrócił by do domu. Zdobył to czego pragnął. Skorzystać ze swojego daru, a dawno go nie wykorzystywał.

Pozwolił stworzeniu ruszyć na polowanie i zaspokoić głód. Długo rozważał swoją obecną sytuację. Świadomość i ciało. Ciała, które mógł przejąć. Czy to by mu pomogło? Nie był tego pewny. Cofnął się myślą w czasie. Śledzenie czegoś takiego nigdy nie był dla niego trudne. Potrafił być cierpliwy. Liczenie na coś tylko prawdopodobnego i długie oczekiwanie na rezultaty leżało w jego naturze.

Kiedy troje złodziejaszków ukradło wiedźmie coś wyglądającego trywialnie, ale kryjące w sobie potężną magię, zyskał szansę. To że jakieś stworzenie wyglądało na martwe lub niegroźne, nie znaczy, że już umarło i jest bezsilne. Przekonał się o tym na własnej skórze. Zapragnął zdobyć potężną moc i broń. Zaryzykował i przegrał. Przez to stracił więcej niż się spodziewał.

Nie miał pojęcia czemu nie odszedł. Dlaczego nie rozpadł się? Coś go ocaliło. Los zadecydował za niego. Wskazano mu dalszą drogę. Nie mógł się teraz wycofać.

On im jeszcze wszystkim pokaże. Jeszcze wszyscy poznają jego imię.

Wydał z siebie przeciągłe miauknięcie i przecisnął się przez niewielką dziurę w murze. Zanurzył się w mrok, zostawiając za sobą swoje więzienie.


5.

Jak zawsze obserwował dom wiedźmy i marnował czas, sam nie wiedząc na co liczy. To było jedno z jego natręctw. Nie potrafił porzucić zaczętych spraw. A tej sprawy nigdy nie zakończyli. Inni wyśmiewali go, ale on się tym nie przejmował. Wiedział na czym może skorzystać. Zawsze miał nosa.

Dano mu zadanie, i sumienne zbadał przeszłość wiedźmy, ale zanim wykorzystali jego wiedzę sytuacja się zmieniła. Musiał zająć się czymś inny. Pilnymi sprawami rodzinnymi. A potem był inne zajęcia. Miał co robić, ale i tak nie potrafił zapomnieć o sekretach wiedźmy. Mógł na nie skorzystać.

Z uporem trzymał się swej obsesji. Zdobył wiele przydanych artefaktów dzięki którym dostrzegał więcej i mógł zrozumieć więcej. To miało też swoją ciemną stronę. Zapędzi się w ślepy zaułek i liczył na szczęście. Co dziwne dopisało mu ono tej nocy.

To była niezwykła noc. Trójka dzieciaków dokonała niemożliwego, włamując się do środka i burząc coś niepojętego. Zabrali z domu coś, co wiedźma trzymała tam do dawna. Ta stara i potężna wiedźma miała fatalną opinię. I doprawdy dziwny gust. Przyganiała przybłędy i groźne artefakty. Nie przejmowała się tym co mogli by zrobić. Nie zakładała, że zostanie zdradzona. Czy była naiwna?

Opiekowała się też czymś, co kiedyś było kotem należącym do starej i przepotężnej wiedźmy z poprzedniej ery. Zwierzak w końcu umarł, choć nie porzucił swego ciała i teraz prowadził inne życie. Każdy kto go ujrzał wiedział, że jest inny. Kłopotliwy. Niebezpieczny. Nieprzewidywalny.

Przesuwał się wzdłuż muru. Śledził dzieciaki, które coś obudziły i rozwścieczyły. Miały do przebycia kawałek ogrodu przy domu wiedźmy. Patrzył jak się za to zabierają. Coś ich goniło. Poza domem wiedźmy, to coś, było ledwo widoczne. Zostawiało ślad.

To co miały przy sobie dzieciaki, wabiło do nich magię i to co na niej żerowało. Zabierając to ze sobą mogli narazić się nie tylko tej lekkomyślnej wiedźmie. Też innym. A co gorsze, ich śladami coś podążało. Szukało ich, czy tego, co oni znaleźli?

— Uciekajcie! — powtarzał w myślach.

Dzieciaki dopadły do ogrodzenia i się przez nie przecisnęli. Byli już na zewnątrz i pędzili ile sił w nogach. Czy to coś dało? To coś nadal ich śledziło. Poza murem zmieniło się. Przybrało inną formę na jego oczach. Widział chwilami niezwykłe kształty.

Jeden z dzieciaków wpadł na niego. Dobrze się złożyło.

Złapał je za ramię i nie puścił. Był przygotowany na takie okazje. Sięgnął do kieszeni.


6.

Coś go uderzyło, a potem otumaniło. Znał ten zapach. On nie wróżył nic dobrego. Tak się znieczulało zwierzęta i ludzi przed złożeniem ich w ofierze.

Szybował w mroku, nie mogąc nie nawet poruszyć. Był zły, że spotkał go taki los.

Wydawało mu się że ktoś go obejmuje ramieniem. To było kojące. Czuł też, że ktoś go przeszukuje. Niestety nie mógł się poruszyć. Słyszał tylko prowadzoną przy nim rozmowę.

— … te dzieciaki wyniosły coś z domu wiedźmy.

— Co takiego?

— To było coś niewyobrażalnie magicznego…

— Ten tego nie ma…

— Dzieciaki się rozdzieliły.

— Ten nic przy sobie nie ma.

Zapadła cisza.

— I co teraz?

— Nie przyda się nam do niczego.

— Może coś wiedzieć.

— Nie ma sensu go trzymać…

Powoli wracał do siebie. Czy zdąży rzucić się do ucieczki?

— Może się nam przydać. Dostał się do domu tej wiedźmy…

— Może miał szczęście?

— Wiesz że to by nie wystarczyło. Musi w nim coś być..

— i jak chcesz się o tym przekonać?

Papla wstrzymał oddech.

— Mogę go szkolić.

— A to potrzebujemy nowicjuszy?

— Może nas zdradzić.

— Sprawiać kłopoty…

— Sam wszystkim się zajmę

— A jak będzie nam przeszkadzał?

— Nie będzie. Nie wygląda na głupiego.

Chciał przeżyć. Lekko otworzył oczy i ujrzał przed swoim nosem emblemat, który go przestraszył. Znał go ju kilka razy. Oko przecięte trójkątem i dwa koła, pod okiem i nad nim. Widział jak ludzie, którzy go nosili zniszczyli kilka miasteczek, w których zatrzymała się jego rodzina. Jak tego dokonali i po co? To było dla niego zagadką. Był gotów zrobić wszystko by ich przekonać, że mogą na niego liczyć.

To że jest już przytomny nie uszło ich uwagi. Zacisnął powieki ale był już za późno.

— Już jest przytomny — powiedziała kobieta.

Wiedzieli, że udaje. Otworzył oczy, uniósł głowę i ujrzał stojące nad nim cztery osoby. To oni rozmawiali o nim jakby nie było go przy tym.

Piegowata kobieta o potarganych brązowych włosach miała na sobie szarą suknię i skórzaną kamizelkę. Trzej mężczyźni byli niewysocy, chudzi i słabi, ale zarazem wydawali się niebezpieczni. Widział do czego są zdolni.

— Kto to może być?

— Widzicie co ma na sobie — powiedział łysiejący mężczyzna w wielkich okularach.

Pozostali kiwali głowami przekazując sobie z rąk do rąk płaską tabliczkę pokrytą kolorowymi wzorami.

— Trzeba sprawdzić skąd to ma i gdzie to go zaprowadzi.

— To może by być przypadek.

— Albo i nie.

— Czekaliśmy na co takiego od 1966.

— To może być coś innego.

— Odczyty mówi o czymś innym — kobieta skinęła głowa w stronę dziwnego urządzenia, stojącego za nimi.

O co im chodziło? Udawał przerażonego i nieszkodliwego.

— Będziesz grzeczny? — spytała kobieta z nieprzyjemnym złośliwym uśmiechem.

Skinął głową.

Pozwolił im wyrwać sobie kępkę włosów, nakichał na szklaną płytkę, oddał im mankiety i kołnierzyki koszuli oraz pozwolił się obskrobać, szklanym ostrzem. Był posłuszny. Nie miał pojęcia po co to wszystko robią. Cieszył się ze nie pocięli mu gardła ani go nie rozpruli.

Papla milczał i słuchał. Szybko przekonał się, że trafił do dziwnego miejsca, o którym nie wiedział nikt. Pełnego antykwariuszy, ich tajemnic i skarbów. Podobało im się że im pomaga.

— Może się nam przyda.

— A jak będzie sprawiał kłopoty?

— Będziesz grzeczny? — zwrócił się do niego mężczyzna z wielką, torbą z którą się nie rozstawał ani na chwilę.

Skinął głową. Przecież i tak nie miał innego wyboru. Mężczyzna uśmiechnął się do niego zadowolony.

— To dobrze.

Wydawali się zadowoleni. Nie wiedział dlaczego.

— No dobrze — powiedział najstarszy z mężczyzn z dłońmi pokrytymi bliznami. — Sprawdzimy czy się nadajesz.

Wyjmowali z jednego z koszy w z wikliny owinięte w papier przedmioty.

— Masz zawsze robić co ci każemy.

Zgodził się i na to. Chciał przeżyć.

Obserwował jak wyjmują z opakowań zbite, kolorowe substancje i układają je obok siebie. Zapach który się unosił z czymś mu się kojarzył. Już zetknął się z nim, ale nie pamiętał kiedy.

Przyglądał się czynnościom otaczających go ludzi. Pracowali szybko i zgodnie. Jakby robili to już wiele razy. Czego oni chcą? I co z nim zrobią?


7.

Zwinny znał drogę do kryjówki Wybuchowej Szajki. Inni też wiedzieli gdzie ich szukać. Wiedział że może ich tam spotkać, o ile udało im się przeżyć. Ruszył taktem do Zimnego Portu i stanął przed wyłamanymi wrotami zagradzającymi drogę do starej, zniszczonej świątyni. Dalej powinien iść za ścieżką ze szklanych kulek, która urywała się przed posagiem starego bóstwa. Cień dotarł tam w tym samym czasie co i on.

— Gdzie Papla? — spytał szybko Zwinny.

— Nie mam pojęcia.

— Może już po nim — szepnął cicho Zwinny.

Cień skinął głową. Spoglądali na siebie. Zwinny wahał się powiedzieć coś jeszcze.

— Wracamy po niego?

— Nie wiemy gdzie teraz jest…

— Sami moglibyśmy z tego nie wyjść cało…

Cień skinął głową. Nie było czego dodać.

Musieli myśleć o sobie. Znali się od kilku miesięcy, byli sierotami, ale choć nie tylko to ich łączyło, rozdzielali się już kilka razy. Nie raz przekradali się przez miasteczka Rubieży. Biedne i popadające w ruinę osady skraju Imperium. Znali je dość dobrze, bo ich rodziny podróżowały po tych szlakach od stuleci. Wiedzieli gdzie zapukać do ukrytych drzwi, by znaleźć schronienie. Gdzie jest jedzenie, cenne minerały lub życzliwi ludzie. To czasem im pomagało.

Ruszyli do posągu bóstwa i obeszli go z lewej strony.

Uderzyli w metalową część na plecach posągu i czekali. W końcu ukazały się drzwi, a w nich wysoka chuda dziewczyna w kolorowym stroju, która zlustrowała ich znudzonym spojrzeniem. Dłuższą chwile się namyślała i w końcu wpuścili ich do środka. Było tam kilkoro starszych nastolatków, którzy szybko zdobywali mroczną sławę. Wiedzieli jak wykorzystać zdobyta wiedzę, i nie mieli skrupułów by dążyć do swoich celów. Zwinny podziwiał ich wszystkich. To była sławetna siódemka, która miała już niejedno na sumieniu. Trzy dziewczęta i czterech chłopaków, zdolnych do niezwykłych czynów. W skórzanych ubraniach, ozdobieni tatuażami i nietypową bronią, robili wrażenie dorosłych i niepokonanych. Wiedział, że bali się ich ludzie z całej prowincji.

Po kilku stopniach zeszli do podziemnej komnaty gdzie stał kamienny tron i kilka ołtarzy, które teraz były pełne łupów i dziwnych urządzeń. Członkowie szajki siedzieli na kamiennych siedziskach lub skleconych z drewna krzesłach.

Podszedł do herszta bandy siedzącego na kamiennym tronie i pokazali mu swój łup, wyniesiony z domu wiedźmy. Niestety to co ukradł wiedźmie nie zrobiło na nikim z jego idoli wrażenia.

— To jakieś śmieci — powiedział umięśniony i opalony brązowooki oraz włosy herszt bandy, wykrzywiając pogardliwie wargi.

Zwinny poczuł jak pot spływa mu po plecach.

— To magia wiedźmy — powiedział z naciskiem.

— I co robi? — spytała najniższa z dziewcząt, specjalizująca się a miotaniu płonących pocisków.

— To co się chce. Trzeba tylko uruchomić ich moc…

— Ale jak? Pokaż nam.

Zapadła cisza. Zwinny nie wiedział jak zrobić na nich wrażenie. Choć gorączkowo myślał, w głowie miał pustkę.

— Nie mam pojęcia — w końcu wydusił z siebie Zwinny.

Członkowie szajki zaśmiali się. Jedna z młodych podobny do siebie jak dwie krople wody kobiet uśmiechnęła się z pogardą.

— No oczywiście… to amatorzy — powiedziała odrzucają do tyłu srebrzyste włosy.

— To tylko dzieci. Jak mieli by się znać na zapomnianych sekretach? — spytała dziewczyna, która ich wpuściła.

— Moja rodzina znała się na magi… wytwarzali magiczne przedmioty i ich używali… — wyrzucił z siebie Zwinny.

Członkowie szajki przyglądali mu się z uwagą.

— I co, nauczyli cię tego?

Powoli pokręcił głową. Był zbyt młody. Za młody na prawdziwe szkolenie i naukę. Znał tylko kilka sztuczek. Stracił swoją szansę, by opanować starożytne sekrety.

— To nie jesteś nam do niczego potrzebny.

— Mógłbym spróbować…

Członkowie szajki przyglądali mu się taksująco.

— Ale po co?

— Moglibyście na tym skorzystać.

— Tylko jeśli by ci się udało. Wiele artefaktów wybucha. kiedy nieodpowiednio się je potraktuje…

— A ty na pewno nie masz wiedzy co trzeba zrobić, a czego nie…

— Niestety tak… — westchnął herszt gangu. — Tacy jak ty, uparci amatorzy, sprawiają tylko kłopoty.

— I trzeba ich potem sprzątać — powiedziała dziewczyna od drzwi. — I ich samych…

Inni z szajki zachichotali.

— To zawsze ryzyko… ale korzyści były by wielkie — zauważył milczący do tej pory chłopak o jasnych włosach i skośnych czarnych oczach.

Wszyscy zgodnie spojrzeli na Zwinnego.

— Chcesz spróbować?

Skinął głową.

— Jesteś aż taki dobry?

Zwinny się zawahał.

— Widziałem jak inni to robią.

— To nie to samo co samemu coś umieć.

Nie potrafił odpuścić.

Stanął nad przedmiotami. W myślach prosił je i wszystkich bogów jakich znał o pomoc. Nic to nie dało.

Cień stał obok niego, marszcząc brwi i przygryzając wargę.

Wszyscy śmiali się z niego, tracąc nimi zainteresowanie. Zwinny czuł się upokorzony. Czy to wszystko był na nic? Męczyli się na darmo?

— No, a teraz znikajcie — powiedział młody mężczyzna o siniej skórze pokrytej tatuażami.

Nie mógł się na to zgodzić. Ruszył w kierunku herszta.

— Daj nam jeszcze jedną szanse — powiedział prawie błagalnie.

Chłopak zmierzył go rozdrażnionym spojrzeniem.

— Na co? Rozczarowaliście mnie.

Zacisnął pięści.

— Pokażmy co potrafimy.

— Wy?

— Zaskoczymy cię — zapewniał Zwinny.

Herszt skrzywił się.

— Nie obrażaj mnie. Nie jestem naiwny, ani wyrozumiały. Nie marnuj mojego czasu, bo pożałujesz.

Młody sinoskóry mężczyzna dotknął noża, który wystawał mu za paska. Żarty się skończyły. Zaczęli się wycofywać.

Żałował, że musi zostawić te kilka drobiazgów, które zdobyli, ale nie było innego wyjścia. Nim dotarli do drzwi rozległ się dziwny hałas.

Wszyscy zebrani chwycili za broń.

— Co to takiego? — spytał cicho sinoskóry chłopak.

Uderzenia i hałasy powtarzał się. Jakby coś chciało dostać się do środka. Czuli wibracje ziemi, a wszystkie magiczne artefakty podskakiwały i drgały. Czuli jak rośnie temperatura i dziwnie niepokojące wibrujące i rozedrgane wstrząsy i szarpnięcia. Jeszcze nigdy nie widział by artefakty się tak zachowywały. Działo się coś niecodziennego.

— To jakaś przeklęta magia! — wyrzuciła z siebie srebrzystowłosa dziewczyna.

— To strażnik tych przedmiotów — powiedział cicho Cień.

Wszyscy spojrzeli na nich.

— Widziałeś go?

Cień pokręcił głową.

— Ja tylko ich czuje…

— To skąd o nim wiesz? — spytała podejrzliwie jedna z bliźniaczek.

— Uczyli mnie o nich. Takich przyciąga magia.

Dziewczęta z szajki podeszły do przyniesionych przedmiotów. Obejrzały je uważnie.

— Te przedmioty to naprawdę jakieś śmiecie — powiedziały zgodnie siostry.

— Są puste. Bez mocy — potwierdziła dziewczyna od drzwi.

Cień pokręcił głową.

— Wcale że nie. Ich magia jest ukryta… jakby uśpiona lub stłumiona — wyrzucał z siebie Cień, choć Zwinny wolał by by ten był cicho.

— Skąd możesz to wiedzieć? — spytał milczący chłopak.

Cień spojrzał na niego ze spokojem.

— Po prostu to wiem… ja to widzę. Od zawsze.

Nie uwierzyli mu. Szajka zaczęła się przygotowywać do odparcia ataku. Szykowali broń jakiej nigdy wcześniej nie wiedział.

Starali się odpędzić atakującego ich kryjówkę intruza, ale bez powodzenia.

— Zaklęcie nie działa — szepnęła dziewczyna która ich wpuściła. — Do tej pory było niezawodne. Coś mu przeszkadza…

Spojrzeli na młodych złodziei.

— To na pewno ich wina.

— I oni to tu sprowadzili!

— Najlepiej ich wyrzucić na zewnątrz…

Herszt zmarszczył brwi. Był spokojny i czujny.

— Za późno na to — oświadczył zdecydowanie. — To już jest w środku.

Miał racje. Zwinny zakrył o głowę. Usłyszeli wycie i hałas jakby rozdzieranych ścian i ziemi. Przywarł do posadzki, kuląc się.

Ponad nimi i coś było. Przez zaciśnięte powieki widział ruch. Rozpadające się ściany i cień który skakał ponad nimi. Zapach rozkładu przyprawiał go o mdłości.

Młodzi bandyci wrzeszczeli i strzelali w stronę agresora. Czym było to stworzenie? Czym co widzieli nieliczni? Czy ta istota nie zostawiała świadków? Pamiętał opowieści o spotkaniach z takimi storami. Czasem przeżywała tylko jedna osoba, która swoimi relacjami budziła tylko strach.

Członkowie szajki zostali powaleni na ziemie. A potem coś nimi rzucało, od ściany do ściany. Nie wiedział z czym mają do czynienia.

Wiatr wył, a on słyszał w nim szepty. Miał wrażenie, że tylko mu się to wydaje. Spojrzał na pozostałych. Nie każdy to widział i słyszał. Rzucane o ściany przedmioty i ludzie zdawali się by zabawkami w rękach dziecka. Nie tylko on to dostrzegał.

— Ktoś się nami wszystkimi bawi — wyszeptał sinoskóry chłopak.

Czemu zjawiło się coś co niszczyło kryjówkę szajki? Bez trudu zmiotło by też z powierzchni ziemi całe budynki. Wijące się i tańczące wokół nich cienie zdawały się mieć skrzydła, ostre szpony i kły.

Coś wyrwało część posadzki na której leżeli Zwinny i Cieć i rzuciło ją poza zniszczoną świątynie. Młodzi złodzieje zerwali się z ziemi i rzucili do biegu. Nie szukali schronienia bo nie istniało ono.

Biegli przed siebie ile sił nogach. Cień trzymał się blisko obok niego. Nie oglądał się za siebie, ale i tak wiedział że coś za nimi podąża.

Oddalali się od miasteczka i siedzib ludzkich. W końcu dodali do skamieniałego drzewa i przywarli do jego szarego gładkiego pnia.

— Czego on chce? — wyrzucił z siebie Cień z trudem łapiąc oddech.

— Nie mam pojęcia.

— Goni nas od domu wiedźmy… to przez to co tam zrobiliśmy i co zabraliśmy.

— A przez kogo to się stało?

Spojrzeli na siebie z gniewem. Bali się i szukali sensu w tym szaleństwie, które ich otaczało.

— To twoja wina… — wyrzucili z siebie w tym samym momencie.

Oburzyli się.

— Czemu moja? — spytali znowu jednym głosem.

— Mi nigdy się nic takiego nie przytrafiło… — tłumaczył Zwinny.

— A ja nigdy nie pakuje się w kłopoty.

Skrzywili się. To były marne wymówki.

— Czym to coś jest? — spytał cicho Zwinny.

— Nie mam pojęcia. To jak stwór z koszmarów.

— Czymś musi być. I musi mieć jakiś słaby punkt.

Cień skrzywił się.

— Tylko że my go nie znamy.

Nie po raz pierwszy Zwinny żałował, że tak mało nauczył się od swoich rodziców i nauczycieli. Wraz z jego rodziną zniknęła starożytna wiedza. Ich dziedzictwo przepadło.

— Nic nie słyszałeś o czymś takim?

Cień powoli pokręcił głową.

Odczekali chwile i kiedy wszystko się uspokoiło ruszyli w stronę pobliskiego miasteczka. Dotarli do małego oświetlonego targu pełnego handlujących ludzi. Liczyli że uda im się ukraść jakieś pieniądze na posiłek, ale ludzi nagle zaczęli krzyczeć.

— Co się dzieje? — Zwinny spytał mijającą ich kobietę.

— Jakiś potwór kradnie artefakty.

Spojrzeli sobie w oczy. Czy to było to samo co ich goniło? Ujrzeli jak magiczne przedmioty wirują przez chwilę w powietrzy a potem, lecą na boki. Jakby magia w artefaktach dodawała mu sił. Otaczały ich wrzaski i chaos. Wykorzystali zamieszanie.

Uciekali, byle dalej od ludzi i magicznych przedmiotów.


8.

W końcu wszystko uspokoiło się.

Wyłonili się z ruin kryjówki i arsenału. Budowali go przez wiele miesięcy, ale okazał nie niewystarczający na to zagrożenie. Nie przewidzieli takiego przeciwnika. Kto był temu winny? Spodziewał się na kim się skupi złość i gniew grupy.

Choć wszyscy przetrwali atak niewidzialnego monstrum, to byli przestraszeni i wściekli. Chcieli się na kimś odegrać. Wiedział, że musi nad nimi panować. Znowu zdobyć u nich posłuch. Ujarzmić ich mroczne instynkty.

Kiedyś byli jego przyjaciółmi, ale te czasy już minęły. Teraz byli tylko grupa ludzi zdolnymi do wszystkiego. Inni widzieli w nich bohaterów lub niestabilnych i niebezpiecznych przestępców.

— Ostrzegaliśmy — powiedzieli zgodnie bracia, którzy nie byli do siebie wcale podobni.

Kiedy bracia wygłosili swoją prognozę wyśmiali ich. Teraz nie był im do śmiechu. Byli zadowoleni z siebie. Wiedział że jeśli im pozwoli wykorzystają okazję i jego słabość na swoja korzyść. Nie mógł do tego dopuścić.

— O czymś takim nie mówiliście — powiedział zdecydowanie.

— Jak to? — oburzył się niższy z braci.

— Podaliście za mało konkretów.

— Wiecie jak to działa… płynne możliwości… — tłumaczył się wyższy z braci.

— Czyli równie dobrze mogliście nic nie mówić.

— Chcieliśmy pomóc…

— Ale nie pomogliście.

Bracia wyglądali na obrażonych. Na jakiś czas miał ich z głowy. Spojrzał po reszcie kompanów. Musiał dać im jakieś zajęcie.

— Ktoś wie to było? — spytał herszt.

— Nikt nic nie widział — wpadła mu w słowo jedyna z kobiet, którą szanował.

— Ja tak — powiedział cicho jednooki brat.

— I co ro było? — spytała Fina Odważna.

Gorszy brat zawahał się.

— Nie wiem. Wie tylko, że miało kły i pazury.

— To było zwierze?

Pokręcił głową.

— Wiedźmia bestia?

Znowu zaprzeczył.

— Nie miało ciała, ale potrafiło je przywołać. Skóra był przezroczysta i lśniąca jak wnętrze muszli… miało łuski i ostre szpony… to była czysta energia wściekłości.

Rozdrażnił go ten opis.

— Czyli co to było?

Wzruszył ramionami.

— O niczym takim jeszcze nie słyszałem. W żadnej z legend bestii nie było czego takiego. To musi być coś nowego..

Nie podobało mu się to. Nie chcieli w to tłumaczenie uwierzyć, ale mieli dowody działanie tej istoty przed oczami. Niewyraźny złowrogi cień przemknął obok nich. Usłyszeli hałas i wszyscy drgnęli przestraszeni.

— Co to było?

Czuł ich strach. Wymykali się mu. Kiedyś nie miał pojęcia, że utrzymanie władzy jest takie trudne. To były niekończące się pojedynki z dawnymi przyjaciółmi i walka by być na szczycie hierarchii. Wiedział, że chcieli by zająć jego miejsce, ale za bardzo polubił rządzenie, by się na to zgodzić.

Wiedział co musi zrobić. Znowu. Trzeba było wskazać im cel i wroga. Do tej pory to się sprawdzało.

— Nie wiecie czyja to sprawka? — spytał dawnych towarzyszy.

Milczeli przestraszeni lub rozgniewani.

— To na pewno nasi wrogowie — powiedział z przekonaniem.

Zamruczeli coś z kpiną.

— Bo komu innemu by to się opłacało?

— I co nasłali na nas te dzieciaki? — spytała Odważna.

Jeszcze ne byli przekonani.

— Ktoś im musiał opowiedzieć o domu wiedźmy… — kontynuował. — Pchnąć ich w odpowiednim kierunku… a oni zrobili resztę.

— Jakim cudem?

— To mógł być ktoś kto potrafi przewidzieć przyszłość…

To był tylko sugestia, ale cisza, która zapadła ucieszyła go. Nie miał wcale racji, ale zasiał w nich nieufność i wątpliwości.

— A czemu ten stwór nie rozerwały dzieciaków?

— Może mają coś czego on pragnie?

— I co to jest takiego?

Wzruszył ramionami.

— Nie znam się na bestiach i magicznych stworach.

Jeszcze nigdy nie wiedzieli czegoś takiego. I nikomu nie udawało się zapanować nad bestia czy stworami magii. Widzieli już sporo. Dziwne sztucznie stworzone stwory. Z czym teraz mieli do czynienia? Był tylko cień i ślady pazurów. Świdrujący hałas i wibracje.

— To coś robiło hałas… — zastanawiała się cicha bliźniaczka. — Ale jak?

— A skąd mam wiedzieć? — spytała rozdrażniona jej siostra. — Ja czułam lodowate zimno.

Nie chcieli by wpaść temu czemuś w łapy.

Ruszyli do wrót świątyni. Ujrzeli zniszczone zaklęcia ochronne.

— To pewnie te bachory…

— Musieli by wiedzieć jak je znaleźć.

— Może to był przypadek.

— Albo co im pomogło..

— Tylko co?

— To co mieli przy sobie?

— Te śmieci?

Nie był zadowolony. Przegapił co ważnego. Na szybko tworzył nowy plan.

— To może być cenne. Powinniśmy to zdobyć.

— Jak?

Uśmiechnął się szeroko.

— Tak jak zawsze. Podstępem i siłą.

— A jak któreś z dzieci ma magicznego opiekuna?

— A widzieliście jakiegoś obok nich?

Pokręcili głowami. Tego się spodziewał.

Wrócił do kryjówki i wyciągnął ze skrytki w ruinach swój stary miecz i kilka cennych sztyletów.

— Ruszajmy ich śladem — powiedział z zapałem.

Inni zaczęli się szykować od drogi i tropienia.

— A jak coś jeszcze to zrobi? — spytała cicho wesoła bliźniaczka.

Miała racje. Mogli mieć konkurencje. Wiedział że musi udawać beztroskiego. Wyprostował się.

— I co z tego? — spytał głośno. — Damy sobie radę. Z każdym.

Był pewny siebie. Czy inni pójdą za nim? Słyszał ich kroki. Jeszcze tym razem mu zaufali.

Powoli budował swoja pozycje. Potrzebował ich pomocy by zdobyć to czego pragnął. Jak do tej pory mu się to nie udawało. Musiał jeszcze poczekać na swoją wielką szansę. Był cierpliwy. W końcu dostanie to czego pragnął od tak dawna.

II

1.

Zwinny i Cień nie zatrzymywali się. Oddalając się od siedzib ludzkich wpadli na dziwne stado, pełne przeróżnych zniekształconych stworzeń. Czuli ugryzienia i zadrapania. Stworzenie gonił ich długo, choć kluczyli.

Trudno było im uwierzyć w to co się stało. Goniły ich jakieś straszne istoty. Co je przyciągało?

— Co to było? — spytał Zwinny, ocierając krew z małych ranek.

— Nie mam pojęcia — odpowiadał cicho Cień, który starał się nie przyglądać stworom.

Coś ich tropiło i nie dawało za wygraną. Miało się wrażenie że coś przejmuje kontrole nad różnymi stworzeniami i zmusza je do ataku na nich.

— Gdzie można się przed nimi schować?

Zwinny wzruszył ramionami.

— Musimy iść tak szybko jak się da. Nie dogoni nas.

Zwinny był pewny siebie, ale Cień wątpił w to. I słusznie, bo jeszcze kilka razy natknęli się na stado zwierząt, które zaczynało ich gonić. Jakby ktoś nimi kierował.

Szli nawet kiedy zapadła noc, którą wykorzystywali by podkradać ludziom jedzenie. Liczyli, że dotrą do większego miasta i się w nim ukryją. A coś ciągle za nimi szło.

W nocy kiedy spali w starej opuszczonej stodole, Cień obudził się słysząc skrzypienie i trzaski. Milczał nie mogąc się poruszyć i modląc się w duchu by to był tylko sen. Odetchnął z ulgą kiedy ujrzał sylwetki ludzi. Popełnił błąd, bo obezwładniono ich i wpakowano do drewnianej skrzyni.

Zwinny jęknął kilka razy i stracił przytomność. Skrzynia przechylała się na boki. Cień poczuli kołysanie i zrozumiał, że są przewożeni wozem. Czemu ktoś ich porwał? Nie potrafił się tego domyślić.

Jechali tak przez wiele godzin. Byli spragnieni, przestraszni i zmęczeni. Nie mieli pojęcia co ich czeka. W końcu się zatrzymali.

— Gdzie jesteśmy? — spytał szeptem Cień.

— Nie wiem. Nie znam tego miasta — odpowiedział Zwinny wyglądając przez dziurę w skrzyni.

— Ja zobaczę.

Zwinny przesunął się.

— Ja wiem gdzie jesteśmy — oświadczył cicho Cień. — To przygraniczne miasto. Zaków.

Zwinny zmarszczył brwi.

— Po co tu jesteśmy?

— Tu trafiają niewolnicy zanim znikają po drugiej stronie granicy.

Zwinny zacisnął zęby.

— Nie dam się sprzedać — powiedział zdecydowanym tonem.- Trzeba uciec.

Cień oparł się o ścianę skrzyni.

— Jak? — spytał beznamiętnym tonem.

— Poczekajmy na okazję.

Cień wątpił było by im się udało, ale nie powiedział tego na głos.

Na szczęście porywacze wrzucili im do skrzyni suchy chleb do jedzenia i odrobię wody w gąbce. Cień patrzył jak Zwinny bawi się czymś co wyglądało jak grudka ziemi.

— Co to? — spytał w końcu Cień.

— Nie wiem, wpadło mi w ręce. Jest ciepłe.

Cień dotknął przedmiotu.

— Dziwne.

— Może da się z tego coś stworzyć… — zaczął zastanawiać się Zwinny.

— Wątpię.

— I tak będę próbować — powiedział z upartą miną Zwinny.

To musiało być dla niego ważne, by robić coś i próbować. Nie lubił się poddawać.

Nie pytali się o przeszłość. Ani o to kim chcieli kiedyś zostać. Znali wiele miejsc. Głównie miasteczek na pograniczu gdzie można było się ukryć i przeczekać. Podróżne grupy, przy których się wychowali, mogły się tylko przemieszczać licząc na zarobek. Póki nie nadeszła katastrofa, żyło się im dość dobrze. Cień nadal śnili koszmary, o dniu w którym to wszystko się skończyło. Nagle stracili wszystko i teraz mogli liczyć tylko na samych siebie.

Siedzieli w skrzyni czekając aż ich porywacze do nich przyjdą. Wóz przetoczona na barkę, która ruszyła w dół rzeki. Wóz ze skrzynia przeniesiono na tratwę, która dobiła do małej wysepki obok miasta. Czemu w końcu się zatrzymali w takim miejscu?

Siedzieli prawie cały dzień w skrzyni zanim wypuścili ich. Porywacze zawiązali ich i zakryli im oczy. Prowadzili ich gdzieś po miękkiej grząskiej ziemi. I w końcu wepchnięto ich do ciepłego, pachnącego egzotycznymi zapachami pomieszczenia. Cień czuł że ktoś już tam był.

— Nie wierze… to takie dzieciaki dokonały tego co niemożliwe? — usłyszeli kobiecy głos, w którym dominowała nuta arogancji.

— Wybrano ich — odpowiedział jej mężczyzna.

— To na pewno była pomyłka — upierał się słodki, a wręcz jadowity kobiecy głos.

— Zrobili nam przysługę — zauważył męski głos. — Sami byśmy tam nie dotarli.

— Nie wiesz tego.

— A jak długo bez sukcesu śledziłaś ją i szukałaś drzwi do jej tajemnic?

Kobieta nie była zadowolona słysząc to.

— Miałam pecha, nie nadszedł czas na pobudkę. Ale dokonała bym tego… magia mnie kocha — tłumaczyła się, tłumiąc złość.

— Ale i ona i tak robi co chce.

— Mnie by posłuchała…

Mężczyzna był innego zdania.

— Nie ma sensu tego kwestionować — powiedział zdecydowanie. — Zastanówmy się jak wykorzystać tą okazję.

Nastrój kobiety do razu się zmienił.

— Co proponujesz? — spytała.

— Niewiele wiemy o naturze tej istoty…

— Okiełznajmy ją…

— A jak nam się to nie uda?

Kobieta znów była niezadowolona.

— To co innego nam zostało?

— Może zobaczmy gdzie los ich zaprowadzi…

— To takie nieprofesjonalne.

— Ale może być skuteczne.

Cień starał się cofnąć, ale i tak otoczył ich gęsty słodki dym. Starali się nim nie oddychać, ale w końcu zaczerpnęli powietrza. Dym wypełnił ich płuca.

Czego od nich chcieli ci ludzie?

Cień czuł jak zapada w sen. Co się z nimi teraz stanie? Do tej pory porywacze ich nie zabili, ani nie sprzedali, a to budziło nadzieje. Chcieli ich tylko uśpić. Może uda im się przetrwać?


2.

Cza, Czarownica z Centrum, w końcu uporała się z bałaganem, który robili inni i mogła wrócić do domu. Stęskniła się za swoja siedzibą i zgromadzonymi tam skarbami.

Nie spodziewała się tego co zastała w swoim gnieździe. Była zdziwiona widząc bałagan, którego nie mogli zrobić jej ulubieńcy.

— Co tu się wydarzyło? — spytała pustkę.

Niestety nikt żywy z nią nie mieszkał i nie mógł jej oświecić.

Ruszyła do lustra stróżującego. Zajrzała do niego. Cofnęła się w czasie i trudno jej było uwierzyć w to co ujrzała. Ktoś obudził śpiocha. Rozdrażnił strażnika jej domostwa i magii. Zaintrygował bezpańska bestię, a do tego okradł ją, zabierając coś niewyobrażalnie cennego.

Była w szoku. Kto by się spodziewał, że takie niepozorne dzieciaki zdołają tak narozrabiać? Nigdy by nie uwierzyła w takie zbieg okoliczności. Nie miała pojęcia czym zająć się na początek. By się odprężyć, zrobiła sobie gorącą kąpiel i dopiero kiedy zanurzyła się w wonnej wodzie jej umysł zaczął pracować i tworzyć plany na przyszłość.

Jej nieumarły towarzysz opuścił już jej siedzibę i raczej nie da się go sprowadzić z powrotem. Nie robił tego od wielu stuleci. Nie był gotów na świat, który był poza jej domem. Wiedziała, że musi go poszukać, był na pewno zdezorientowany.

Ale brakowało czegoś jeszcze. Coś o czym dawno temu zapomniała. Bo tak długo było jak martwe. Nie potrafiła tego wyrzucić czy zniszczyć, a teraz okazało się, że dobrze zrobiła zdecydowała się na taki drastyczny krok. Uśpiona moc kryła w sobie wiele sekretów. Czy potrafiła by się nią zestroić? Nie miała pewności.

Jeśli chciała zrobić to co trzeba powinna się przygotować… i uzbroić.

Wyszła z wody i ruszyła do tajnej komnaty. Potem otwierająca zapadnie w podłodze wskoczyła do tajnego korytarza. Dotarła do matrycy swoich zaklęć. Chciała zobaczyć to na własne oczy. Ktoś przeszedł przez wszystkie jej zabezpieczenia. Zrobił to jakby niczego tam nie było. Jej wzorzec zaklęć zamienił się. Pojawiło się nim coś nowego. Aż nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Musiała odkryć o co w tym wszystkim chodziło. Zamknęła oczy, wyszeptała zaklęcie i przywołała obraz intruzów. Była zaskoczono tym co ujrzała. Uważała swój dom za niezdobytą twierdzę. A jakieś dzieciaki weszły do jej domu i dotarły aż do jego serca, neutralizując jej wszystkie zabezpieczenia. I co gorsza zrobiły to bez trudu. Nie sądziła, że to możliwe. Nie każdy by tego dokonał. To nie mogły być zwykłe dzieci.

Skupiła się wczuwając w aurę domu. Coś groźnego wydostało się ze swojego leża i więzienia, pod domem. Nie wierzyła, że to tam jest, ale myliła się.

Co mogła z tym zrobić? Zawahała się. Obok niej przebiegła mysz. Poczuła mrowienie, a potem jej wzrok nagle padł na smugę prochu. Wiedziała co to jest. Rozsypane z urny prochy jej matki. To była obraza dla tej kobiety, która swego czasu rządziła czterema prowincjami. Wiedziała co musi zrobić aby uchronić się przed gniewem matki… Tak, już ona da nauczkę tym smarkaczom, tak by upiór jej matki się nie przebudził, i nie zaczął szaleć na poważnie.

Wiedziała, że musi się tym zająć jak najszybciej. I musiała się bardzo śpieszyć, zanim dojdzie do tragedii i chaosu. Trzeba było ukoić gniew matki. Za wszelką cenę. Nie wiedziała tylko co zrobi kiedy znajdzie swojego kota. Jak go przekona do powrotu do domu? Zawsze lubił włóczęgi. Może już nigdy nic nie będzie takie samo? Nie miała czasu na takie rozważania. Podeszła do swojego portretu w długim korytarzu i wyciągnęła z niego ubranie. Włożyła swoja starą ulubioną suknię podróżną i zaczęła krążyć po domu. Zebrała kilka przydatnych drobiazgów i ruszyła w drogę.

Śledziła smużkę magii i pyłu, ale wciąż miała pecha. Dzieciaki się rozdzieliły, potem przemieszczały chaotycznie. Co nimi kierowało? Widziała ślady zniszczenia jakie zostawiali za sobą na drodze.

Wypuściła swoje bestie tropiące, starała się też przewidywać ich kolejne ruchy, ale dzieciaki ciągle jej uciekały. Zaplatały się w coś bardzo dziwnego. Czemu w ich sprawę wmieszali się antykwariusze i jej odwieczna rywalka? Czego oni chcieli? I o co w tym wszystkim chodziło?

Wiedziała, że potrzebuje pomocy. Musiała sprawdzać liczne ślady. Zniszczenia w świątyni i po drodze były niepokojące. I coś jej przypominało. Postanowiła zajrzeć do miejsca, w którym zawsze sprzyjało jej szczęście.

Na drodze spotkała przeszkody. Kluczyła, ale w końcu dotarła do starej manufaktury amuletów. Spodziewała się zastać tam ludzi, którzy już jej pomagali, ale czekało ją rozczarowanie. Ci dziwniejsze to dzieciaki też tam były. Ale już odeszli. Ktoś podejmował decyzje za młodych złodziei. Tylko co oni planowali?

Na wszelki wypadek przeszukała magazyn. Ujrzała ślady starej i nowej magii. Porzucono tam wiele cennych, choć zepsutych przedmiotów.

Otarła się ubraniem o porzucony pęknięty piękny czarnofioletowy kwiat. Pochyliła się nad nim, a wtedy z jej ubrania osypał się dziwny lśniący pyłek. Próbowała go uchwycić ale przeniknął przez jej rękę i jej magię. Pył wniknął w kwiat i zaczął go zmieniać. Po chwili kształt płatków i kolor były inne. Jak ten pył znalazł się na jej ubraniu? Czy to ten pył i magia sprawiły, że jeden z martwych, zepsutych kwiatów ożył. Jak to było możliwe? Kwiat stał się wyjątkowy. Magiczny i piękny. Nie mogła się mu napatrzeć. Czuła też jego niezwykły odurzający zapach. Dotknęła kwiatu i przekonała się że był ciepły i jakby żywy. Zabrała go ze sobą.

Szła szybko, czasem dotykając kwiatu. Naprawiono go i zmieniono. Czuła zazdrość, że komuś udało się coś tak trudnego. Co to znaczyło? To była zagadka, którą musiała rozgryźć.

Na początku chciała tylko odebrać swoją własność i dać małą nauczkę bezczelnym smarkaczom. Teraz postanowiła zrobić coś innego. Potem będzie przejmować się konsekwencjami. Zmieniła zdanie, bo to wszystko nie było takie proste. Mamuśka nigdy nie odpuszczała.


3.

Zwinny obudził się w jakimś ciemnym miejscu. Obok był Cień. Wolno się podniósł, bo wszystko go bolało.

— Gdzie jesteśmy? — spytał podnosząc się.

— Nie mam pojęcia.

Powinni cieszyć się, że przeżyli, ale nie czuł radości. To wszystko było zbyt dziwne. Rozejrzał się.

— Gdzieś nas przenieśli.

— I co teraz?

Zwinny wzruszył ramionami.

— Jak się stąd wydostać? — spytał Cień.

Musiał coś zrobić. Choć czuł zmęczenie, zaczęli się rozglądać.

— Poszukajmy wyjścia — powiedział ruszając w jasny koniec budynku. — Ty idź w przeciwną stronę.

Cień skinął głową. Rozeszli się w dwóch kierunkach. Byli w miejscu bez drzwi i okien. Wszystkie powierzchnie były zimne i śliskie. Także sufit i podłoga były gładkie i pozbawione szczelin. Nie było stamtąd wyjścia. Co im zostało? Milczał. Nie chciał przyznać się, że nic nie może zrobić.

— Nie ma stąd wyjścia. To nasz grób — wyszeptał Cień.

Nie podobało mu się to.

— Jakoś nas tu umieścili. Może magicznie…

Cień spuścił głowę.

— No to sami się nie wydostaniemy.

Czuł gniew. Nagle usłyszeli odległy huk.

— Co to?

Jedna ze ścian się rozpadła i podmuch rzucił ich na przeciwległa ścianę. A potem spadły na nich odłamki oraz pył. Kasłali mrugali powiekami starają się dostrzec co było za zniszczoną ścianą.

Podeszli do dziury gdy do pomieszczenia wpadli jacyś ludzie w czarnych obcisłych mundurach z czerwona opaską na prawym przedramieniu i z lśniąca szkarłatną bronią. Nie wiedział czy mają szczęście czy pecha.

Przybyli ludzie skierowali jakieś urządzenie na posadzkę i spowodowali kolejny wybuch. Jak oni tego dokonali? Myślał tylko o tym jak uciec.

Ludzie w czarnych szatach zaczęli odgarniać gruz i odsłonili metalową konstrukcję pod ich stopami. Co to mogło być? Nie miał odwagi odezwać się.

— Nie ruszajcie tego — powiedział jeden z przybyłych. — Musimy wydobyć to bez zniszczenia.

— To nie będzie proste — oświadczył stojący obok śniadoskóry mężczyzna.

— Ktoś powinien zająć się świadkami — powiedział trzeci z mężczyzn.

— To potem — zamruczał śniady mężczyzna.

— Ja wolę załatwiać takie sprawy od razu.

Wcale mu się to nie podobało. Skierowano w ich stronę broń. Zaczęli się cofać.

— Nie ciekawi cię skąd tu się wzięli? — spytał śniady mężczyzna przyglądając się im.

Mężczyzna z bronią wzruszył ramionami.

— Nie moja sprawa.

Zwinny wiedział, że to już ich koniec. Zanim jednak strzelono do nich, usłyszeli skrzypienie i krzyki. Biegli ku nim ludzie ubrani w czerń. Coś ich zaatakowało.

— Znalazło nas — wyszeptał Cień.

Czy to coś co obudzili w domu wiedźmy ciągle za nimi podążało? Czy uda im się tego pozbyć? Teraz cieszył się że robił zamieszanie, które mogli wykorzystać do ucieczki.

Co dziwne ludzie w czarnych ubraniach strzelali do siebie nawzajem. Spanikowali? A może niektórzy z nich wykorzystali okazję by zlikwidować towarzyszy? Nie miał pojęcia. Skulili się. Ludzie w czerni wydobyli jakieś stare zardzewiałe urządzeniem z dziury w podłodze. Dwóch z nich zaczęło strzelać ze swojej broni. Trzeci z nich skierował swoje tajemnicze urządzenie w stronę zagrożenia.

Ludzie w czarnych szatach zaczęli strzelać i przypadkowo niszczyli to co było obok metalowej konstrukcji, która była ukryta pod ich stopami. Co kryło się w ziemi? Chyba coś groźnego i strzelanie do tego okazało się fatalnym pomysłem. To co zrobili było błędem. Ich więzienie rozpadało się na kawałki. Czołgali się chcąc oddalić od zagrożenia.

Zwinny zaciskając powieki parł do przodu. W końcu dotarł do ściany. Oparł się o nią i rozejrzał. Byli w wielkiej ażurowej rdzawej budowli, która ktoś przerobił na magazyn. Obok niego pojawił się Cień.

— To nasza szans — powiedział do Zwinnego. — Póki walczą ze sobą o tym czymś możemy zniknąć.

Skinął głową na znak zgody. Zaczęli uciekać. Kluczyli między wielkimi skrzyniami i dziwnymi machinami oznaczonymi magicznym znakiem oka i rombu. Już kiedyś widział ten znak, ale nie pamiętał gdzie. Na szczęście nikogo nie spotkali.

Wrota od budowli były zastawione i zagrodzone tak że nie mogli się nimi wydostać. Zaczęli iść wzdłuż ściany. Dotarli do kolumn i schodów. Nie chcieli po nich wchodzić, ale czy mieli inny wybór?

— Nie wiemy co tam jest…

— A co innego możemy zrobić?

Weszli na schody i w połowie dotarli do arkady, która biegła w dwóch kierunkach.

— Wole nie wchodzić wyżej.

Cień skinął głową. Ruszyli w prawo i ujrzeli przed sobą metalową obręcz, w które lśnił magiczny portal, rozpostarty niczym pajęczyna między trzema metalowymi kolumnami. Wskoczyli do niego bez zastanowienia.

Po drugiej stronie pobiegli w dwóch różnych kierunkach. Pozwolili by wchłonął ich las. Wilgotny i pełny podejrzanych dźwięków.


4.

Znieruchomiał i nasłuchiwał.

Nie był jedyny. Jeszcze coś innego śledziło dzieciaki. Bawiło się ich kosztem. Niczym kot z myszkami. Byli też ludzie, którzy wszędzie się zjawiali i wszystko plątali. No, ale oni się nie liczyli.

Był zaintrygowany. O co mu chodziło? To coś co śledziło dzieciaki, było odmienne. Nie tylko bawił się ich kosztem. To coś węszyło i tropiło coś jeszcze.

A do tego nudziło się. I chyba na coś liczyło. Tylko an co? Na zabawę, kataklizm albo łowy? Nie potrafił jej rozszyfrować.

Po drodze trafił na dziwny obiekt. Prastary i nasączony magią. Nie znał tego zapachu, ale nie potrafił się temu oprzeć. Mógł podążać za uciekinierami i tropiącym ich stworem, ale wybrał inaczej. Postanowił, że zostanie przy tym czymś, bo pilnując tego czuł się szczęśliwy. I zmieniał się z każdym oddechem. Jego zmysły się wyostrzyły. Dostrzegał to co wcześniej mu umykało.

Obserwował z daleka poczynania innych. Polując na coś, kierowało się w stronę prastarej otchłani. I nie tylko on. Coś ich przywoływało tam.

Dostrzegał coraz więcej cech niezwykłej istoty. Dostrzegał jej niepowtarzalność. O co mu chodziło? Bardzo chciał się o tym przekonać.


5.

W Trzecim Zakonie Magii aż wrzało. Działo się coś niezwykłego.

Zniszczenia były coraz większe. Trzy zniszczone stare rezydencje, małe miasteczko, świątynia i prastary mur. Wszystko było wzmocnione magią, a mimo to ktoś robił je w proch. Dyskutowano o tych wydarzeniach. Wybrano kogoś by zajął się tą sprawą.

Berri, nowicjuszka na poziomie czwartym, była podekscytowana, gdy wyznaczono jej zadanie. To była jej pierwsza samodzielna misja.

— Masz uważać — pouczała ją mentorka. — Nie działaj pod wpływem impulsów i zachcianek…

— Nie jestem już dzieckiem — odparła naburmuszona młoda wiedźma.

Mentorka westchnęła.

— Tak ci się tylko wydaje… Pamiętaj by trzymać się zasad.

Młoda wiedźma wyruszyła i oczywiście szybko zgubiła drogę. To była jej słaba strona. Łatwo się gubiła. Nie przejmowała się tym nigdy. Szła przed siebie, licząc, że w końcu trafi tam gdzie powinna.

Wiedziała, że jej stary znajomy, z którym już kilka razy rywalizowała w turniejach o wygraną, dostał podobne zadanie. I oczywiście wpadli na siebie na rozdrożach. Był wysoki opalony z czarnymi jak agat oczami i cierpkim uśmiechem, który nieodmiennie był dla niej pociągający.

— Co tu robisz? — spytała przystojnego młodego śledczego, z którym czasem starała się flirtować.

— A ty? — spytał Mantrry mierząc ją wzrokiem.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Liczyła, że wygląda dobrze. Na wszelki wypadek barwiła sobie włosy, malowała się i co rano sznurowała sobie mocno gorset.

— Mam misję do wykonania. Ważną — powiedziała starają się zachować powagę.

— Ja też.

Liczyła, że przystojniak wykaże się inicjatywą, ale on wciąż utrzymywał dystans.

— To czas na mnie — powiedziała uśmiechając się kokieteryjnie.

Minęli się. Nie próbował za nią iść. Starała się ukryć rozczarowanie. Oczywiście szybko znów na siebie wpadli. I to z impetem.

Właśnie starała się wspiąć na mur, kiedy poślizgnęła się i sturlała w dół, wpadając na śledczego i podcinając mu nogi. Zaplątali się.

— Co ty tu robisz? — spytał rozdrażniony tonem, starając się podnieść z godnością.

— A ty? — powiedziała pytaniem. — Ja szłam do Serca Wzgórza, żeby spytać kamienie co się dzieje.

Skrzywił się słysząc to, ale wyjawił jak się tam znalazł.

— Śledziłem kogoś… podejrzanego, kiedy coś na mnie napadło. Starałem się temu uciec… A potem wpadłaś na mnie.

— A co cię goniło? — spytała.

— Nie mam pojęcia — wyznał i niechętnie dodał: — Nic nie widziałem… tylko czułem.

Nagle oboje poczuli jakby coś zimnego i oślizgłego przesunęło się po ich skórze. Oboje jak an komendę się wzdrygnęli a potem rzucili do ucieczki. Nie zatrzymali się póki nie dotarli do Sanktuarium.

Sapali nie mogąc złapać tchu. Oglądali się za siebie, sprawdzając czy nikt ich nie goni. Berri miała nadzieje, że nikt na nich nie patrzył, kiedy w panice uciekali. Stali na progu bezpiecznego azylu.

— Coś mnie goniło.

— Mnie też.

Spojrzeli na siebie niespokojnie.

— Chyba nie to samo…

— Nie mam pojęcia, ale to był bardzo nieprzyjemne odczucie…

— Może to coś potrafi się rozdwajać…

Coś minęło ich z wielką szybkością. Tylko cudem udało im się zejść z drogi czemuś co w impetem uderzyło w drzewo obok nich, a potem wystrzeliło do góry.

— Co to było?

— Pierwszy raz z czymś takim się stykam.

Rozejrzeli się niepewnie. Coś dziwnego działo się w tej okolicy. Skoro to coś aż tak bardzo zbliżyło się do Sanktuarium, w którym nie działała magia, mogło starać się do niego wedrzeć. Jeśli by go zniszczyło z jej powodu, miała by poważne kłopoty. Nie mogła tam zostać.

— To gdzie teraz? — spytał przystojny śledczy.

— Ja idę na południe.

— Ja też.

— To może razem tam wyruszymy? — zaproponowała z nadzieją.

Skinął głową, a Berri starała się nie wyglądać na zbyt zadowoloną. Czekała ich wspólna droga, w czasie której wiele mogło się wydarzyć.

Szybko przemieszczali się aż trafili na rozdroże.

— To gdzie teraz? — spytała pozwalając mu zadecydować.

— Do najbliższego miasta — powiedział tak jak przewidywała. — Trzeba sprawdzić co się dzieje.

Skinęła głową na znak zgody i spokojnie szła obok śledczego. Nie śpieszyło jej się. Na noc zatrzymali się w małej zagrodzie, gdzie trzymano male kudłate wszystkożerne kluzy. Gospodarze chętnie ich przyjęli i ugościli. Zaoferowali im nawet dwa pokoje w których zatrzymywali się kupcy. Przy kolacji Berri zaczęła rozmowę.

— Co wiesz o tym zamieszaniu? — spytała licząc, że dowie się czegoś nowego.

— A ty?

Wiedziała jak cenne mogą być informacje zdobyte przez jego organizację. Co prawda jeszcze niedawno wykorzystywali je przeciwko jej siostrom, ale to była już przeszłość.

— Wymieńmy się informacjami.

Skinął głowa.

— Ta sprawa jest komplikowana.

— To mało powiedziane.

— No dobrze, to ja zacznę. Dowiedzieliśmy się, że za zniszczeniami stoi prabestia…

— A nie pewien ulubieniec wiedźmy.

— Nie na to wskazują nasze pomiary.

Zaskoczył ją tym.

— A co zbadaliście?

— Złapaliśmy kilka opętanych stworzeń. Byłe przepełnione pramagią.

— Żartujesz? — spytała podejrzliwie. — Potraficie badać pramagię?

Trudno jej było w to uwierzyć.

— I do jakich doszliście wniosków?

— To musi być dziwne jedyne w swoim rodzaju stworzenie, które kiedyś było czymś innym.

— Skąd o nim wiecie?

— Jego energia jest charakterystyczna.

Miała poważne wątpliwości czy śledczy wie o czym mówi.

— Ten stwór długo tkwił w jednym miejscu…

— Zupełnie jakby obserwował jakiś przedmiot. Lub czekał na coś. Pilnował go?

— To co się stało ostatnio?

— Duch kota, który znalazł się nie tam gdzie powinien.

— Co się z nim stało?

— Coś mu się przytrafiło.

— Jak każdemu z nas.

Przez chwilę jedli w milczeniu.

— To nie może chodzić tylko o to.

— Wiesz z czym mamy do czynienia.

Skinęła głową.

— To relikty starego świata.

Bezcenne i poszukiwane. A do tego niebezpieczne. Zawierało prastara wiedzę i umożliwiało inne spojrzenie na świat. To było coś co nadal żyło po swojemu.

— Ten kot już wcielał się w różne istoty. Ma u nas swoją kartotekę.

— A to coś potrafi wpływać na żywe stwory. Odmieniało je bez trudu.

— Wykorzystuje je po prostu.

— To bardziej skomplikowane.

— Na pewno dostrzega więcej niż inni.

— Jest inne.

Berri wbiła wzrok w swój talerz. Pływające w nim w odrobinie tłuszczu warzywa pachniały zachęcająco.

— Jak go powstrzymamy?

— Nie mam pojęcia.

Wiedziała że czegoś jej nie mówi.

— Idź spać, czeka nas pracowity dzień.

— Trzeba to zabić — powiedziała cicho Berii.

— Raczej złapać i badać.

Mierzyli się wzrokiem.

— Zobaczymy kto pierwszy go dopadnie.

Ich rozkazy były sprzeczne. Nie mogli się dogadać.

Ruszyła do swojego pokoju. Próbowała zasnąć, ale bez powodzenia.

Wstała i wyszła na zewnątrz na taras. I znowu go spotkała. Ale nie wyglądała tak dobrze jak zazwyczaj. Zrobiła krok do tyłu, ale nie zdążyła się cofnąć. Zauważył ją.

— Nie mogę zasnąć — powiedział mierzwiąc swoje włosy.

— Ja też nie.

— Wiesz tu chodzi chyba o coś innego. Głębszego…

— Nie o wszystkim wiemy.

— O wielu sprawach nikt nie wiem.

— I nie mówią nam o wielu sprawach…

Kiwała głową.

— Każdy ma swoje obowiązki.

— Wiem, wielu ludzi nie zgłasza incydentów i anomalii.

— To nam dodaje tylko roboty.

To było frustrujące. Sprawy powinno się załatwiać szybko i sprawnie. To magia decydowała kto wygrywał i przeżywał.

Przystojny śledczy usiadł na skraju tarasu, z widokiem na odległą wioskę i jeszcze bardziej odległe góry. Wyciągnął butelkę. Napił się i poczęstował ją. Przyjęła butelkę. Płyn spłynął jej do gardła paląc niczym lawa. To był ich słynny napój z sfermentowanych krwawych grzybów.

Wiedziała, że nie powinna tego trunku pić, ale czy taka okazja zbliżenia się do młodego śledczego się powtórzy? Musiała ją wykorzystać. Śmiała się jego dowcipów i słuchała przydługich opowieści. Podobał jej się coraz bardziej.

— Nie wiemy co zdarzy się jutro.

Skinęła głową.

— Może zginiemy…

Znowu przytaknęła.

— Trzeba korzystać z życia..

W jego oczach była propozycja. A ona chętnie się na nią zgodziła. Od dawna miała na to ochotę.

Rzuciła na niego malutki, lekki czar, by wiedział co lubi. Był nieporadny, ale uznała ze to urocze. Spędzili wspólną noc, a rankiem Berri wiedziała, że owocem tej nocy będzie dziecko. Była pewna, że przestraszy go to wiadomość, więc na razie niczego mu nie mówiła. Ona przyjęła to ze spokojem. Właśnie tak miało być. Magia tego chciała.


6.

Zwinny przebył wiele mil i znowu, na trakcie, spotkał Cienia. Nie był z tego zadowolony.

— Jak się tu dostałeś? — spytał ostro.

— Tak prowadziła moja droga.

Nie było sensu walczyć z przeznaczeniem. Ruszyli dalej razem. Mijali mosty i stare mury graniczne. Zwinny znał te ziemie z opowieści.

— Gdzie możemy się schować? — zastanawiał się Zwinny.

— Chyba znam pewne miejsce — powiedział Cień.

— Daleko?

— Tak.

Westchnął. Czy mieli inny wybór? Gonił ich coś co nie znało litości.

— A jak tam dotrzemy?

— Nowym Traktem.

To obniżało ich szanse.

— On nie jest bezpieczny — zauważył Zwinny. — Może znajdziemy coś po drodze… Jak się da zatrzymamy się gdzieś wcześniej…

Cień zgodził się na jego decyzje. Nie wiedział czy uda im się długo ukrywać przez zagrożeniem. Musieli być ostrożni.

Ukrywali się przed ludźmi, głównie wędrującym kupcami. Jedli tylko co znaleźli po drodze. Czuli coraz większy głód. Nim minęły trzy dni zauważyli barwną karawanę. Kilka wozów i wiele zwierząt jucznych, wokół których kręcili się ubrani w jaskrawe kolory ludzie. Obserwowali ich dość długo.

— Mają jedzenie — powiedział cicho Zwinni nie mogąc oderwać wzroku od słodkich bułeczek i porcji mięsa, które jedli w czasie wędrówki kupcy. — Możemy je ukraść…

— To ryzyko — ocenił szybko Cień. — Maja czuwające psy, ptaki i koty… One mogą nas zdradzić.

— Jesteśmy coraz słabsi.

— Ale jesteśmy wolni. I żywi.

— Na nic nam się to nie zda, jak nie zjemy porządnie.

Nie potrafili się oprzeć pokusie, nawet mimo ryzyka. Śledzili kupców, którym nie brakowało jedzenia. Po zachodzie słońca, zakradli się do karawany, w czasie ich postoju. Przemykali się między wozami kierując się zapachami.

Przed jednym z wozów ujrzeli znajome osoby. Herszt Wybuchowej Szajki i jedna z bliźniaczek, targowali się z kobieta o pięknej twarzy i złym spojrzeniu. Wcale im się to nie podobało. Zaczęli się cofać, ale niestety było za późno by uciekać.

Piękna kobieta o zimnych oczach zauważyła ich i chyba rozpoznała, bo na jej twarzy zagościł mroczny, źle im wróżący, grymas.

— Bierzcie ich — powiedział słodkim pełnym gniewu i pogardy głosem, a dwoje młodych bandytów z Wybuchowej Szajki wykonało jej polecenie.

Starali się wymknąć członkom szajki, ale nie udało im się to. Wyrwali się na chwilę, ale znowu ich złapali i wsadzili do skrzyni. Obijali się o siebie.

— Przynajmniej nie musimy iść — zauważył Cień, rozcierając siniaki.

— Marne pocieszenie — mruknął Zwinny, starając się ignorować ból.

Skrzynia została załadowana na wóz.

— Co z nimi zrobisz? — spytał ktoś stojący przed wozem.

— Przydadzą mi się. Masa z nimi kłopotów, ale mogą być przydatni.

Wcale im się to nie podobało. Co chcieli z nimi zrobić?

— Spotkamy się u celu przy pełni.

— Jeśli dobrze nam zapłacisz…

Kobieta zaśmiała się.

— Oczywiście. Tylko się nie spóźnijcie.

Czemu szajka zadawała się z taką kobietą? Co ich łączyło? Jakieś interesy? Czy stali się ich częścią?

Zwinny był zły. Najchętniej zrzucił by winę na Cienia, ale mieli tylko siebie i wolał nie zaraża do siebie towarzysza. Jechali w milczeniu. Co jakiś czas dostawali trochę jedzenia i wody. Czasem wypuszczali ich na chwilę. Dni mijały im monotonnie. Nie mając innych zajęć spali ile się tylko dało. W końcu wóz się zatrzymał.

— I gdzie teraz jesteśmy? — spytał cicho Cień.

Zwinny wyjrzał przez szparę w skrzyni. Znał ten zapach i charakterystyczne szczyty domów.

— To Zamberg.

Wszyscy złodzieje znali ta nazwę z opowieści podróżników. Jako o miejscu gdzie wszystko zagraża i kara i groza czai się an każdym kroku. Kiedyś wcale w ot nie wierzyli. Ale teraz? Z jakiegoś powodu tam się zjawili. Ani Zwinny ani Cień nie myśleli, że kiedyś trafią do tego miasta.

— I co teraz? — spytał cicho Cień.

— Uciekniemy im — oświadczył Zwinny.

— Ale jak?

— Jeszcze tego nie wiem.

Wozy zaprowadzono do wielkiego budynku. Słyszeli liczne głosy i hałasy.

— To chyba jakiś targ.

— A czym tam handlują?

Zwinny pociągnął nosem. Znał ten zapach.

— Magią.

Cień zrobił wielkie oczy.

— A czemu my tu jesteśmy?

— Nie mam pojęcia.

Kłamał. Czuł że zostali naznaczeni przez magię. Jego rodzina opowiadała straszne historii o ludziach, którzy zostali wybrani przez magię i stawali się ofiarami. Wcale nie miał ochoty na taki los.

Wyrzucono ich ze skrzyni i wyprowadzono na podest. Byli w wielkim magazynie pełnym skrzyń, starych maszyn i porzuconych modeli i teatralnych dekoracji. Przyglądały się im liczne zamaskowane postacie. Ubrani w bogate stroje zasłaniali twarze maskami. Kim byli? Kupcami, przestępcami?

— Nie wyglądają imponująco — powiedział jakiś człowiek z pierwszego rzędu.

— Ale magia się za nimi ciągnie — oświadczył zdecydowanie kobiecy głos.

— Od kiedy?

— Weszli do domu wiedźm z Centrum.

Ludzie zaszemrali.

— I nie zabił ich?

— Pewnie zgotował im inny los.

To nie zabrzmiało zbyt optymistycznie.

— Coś ich też śledzi.

Niektórzy byli zaciekawieni.

— Co takiego?

— Prastary stwór… który potrafi zmieniać kształty.

Ludzie dyskutowali szeptem.

— I to coś podąża za nimi?

Kobieta potwierdziła.

— To za mało- oświadczył ktoś z tłumu.

— Jak się umie wykorzystać okazję, to wcale nie za mało — powiedziała kobieta ostro.

— Mogą zwabić coś… ale nikt nie wie co — powiedział ten sam głos.

— Mogą nas też gdzieś zaprowadzić.

Zapadła cisza.

— Gdzie?

Kobieta wzruszyła ramionami.

— To ścieżka magii. Nad tym nikt nie panuje.

— To banał.

— Ale zawsze się sprawdza. I daje bogactwo.

— Lub sprowadza zagładę.

Kobieta zaśmiała się.

— Takie jest ryzyko…

Ludzie zaczęli znowu gwałtownie dyskutować.

Zwinny i Cień stali szukając wzrokiem drogi ucieczki. Nagle usłyszeli narastający hałas. Wiedzieli co to znaczy. Ich prześladowca znowu ich dogonił.

— Przygotuj się — szepnął Zwinny.

— Ty też.

Wszystko, w tym nawet budynki, które ich otaczały, zaczęły się rozpadać. Wielka siła miażdżyła wszystko na swojej drodze. Słychać było krzyki i wybuchy. Ludzie uciekali i ukrywali się gdzie tylko się dało.

Panikujący ludzie przestali zwracać na nich uwagę.

Wykorzystali okazję. Uciekali od ludzi planujących ich wykorzystać, ale i tak mieli kłopoty.


7.

Zniszczenie dokonane w sercu Zambergu zaskoczyło ich. Siedzieli w swojej podziemnej pełnej magicznych broni siedzibie, gdy dotarły do nich wieści.

— To przerasta nasze moce — szeptał Jedyny, nerwowo przesuwając czerwoną opaskę, ukrywającą znamię.

Podwójny i Potrójny krążyli po magazynie wymijając skrzynię z magicznymi machinami.

— To nie jest część boskiego planu — mruczał Potrójny.

— Na pewno nie — zgodził się Podwójny.

Musieli zawrzeć przymierze. Połączyli siły ze swoimi rywalami. Często o tym dyskutowali. Teraz nadszedł czas na działanie.

— Kto z nimi pomówi?

Zmierzyli się wzrokiem.

— Poczwórny — oświadczył Potrójny. — On ich zna najlepiej.

Kiwali głowami.

— Żyje najdłużej…

— Ale czy możemy na nim polegać?

— Dziwnie się ostatnio zachowuje.

— Przygniata go ciężar lat i wiedzy.

Mieli nadal wątpliwości.

— A może to nie najlepszy czas? — spytał Jedyny.

Towarzysze spojrzeli na niego zimno.

— Inny może nie nadejść.

Jedyny nie był przekonany.

— Ale przepowiednie…

Towarzysze skrzywili się.

— Wiemy jak działa fatum.

— Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze — mruknął Podwójny.

Jedynego przeszedł dreszcz. Wiedział jaka jest kara za rzucanie wyzwania losowi.

— Nie ma innego wyjścia? — spytał cicho towarzyszy.

W milczeniu podeszli do jednej ze skrzyć i wyjęli z niej księgę i narzędzia.

— Na nic zdały się wszystkie stare ochronne zaklęcia — powiedział cicho Potrójny. — Pieczęcie nie wystarczyły.

— To coś jest potężne.

— Musimy to zdobyć i okiełznać.

— Może nie uda się nam — przerwał im Jedyny.

Towarzysze obrzucili go niezadowolonym spojrzeniem.

— Ono gdzieś zmierza i czegoś szuka.

— Oraz rośni w siłę.

— Przygotujmy się.

Jedyny dołączył do towarzyszy. Nic innego mu nie zostało. Zmamię bolało go coraz bardziej. Żałował, że przyłączył się do nich, ale teraz już nie było dla niego odwrotu.

Ani on ani inni nie mieli już wyboru. Musieli pokonać zło. Nawet za cenę własnego życia.


8.

Zwinny i Cień starali się być niewidzialni przemykając ulicami Zambergu.

Często zmieniali kryjówki. Coś węszyło za nimi i wytrwale ich tropiło. Dopadało ich, a potem zostawiało w spokoju. Jakby się nudziło się i tylko bawiło nimi. I jakby na coś liczyło.

To były łowy? Zabawa? Jak to coś wciąż ich znajdowało? Przez ich zapach? Magię, którą zostali naznaczeni?

— Jak nas znajduje? Zostawiamy ślady? Zapach czy coś? — zastanawiał się na głos Zwinny.

Cień zaczął obwąchiwać swoje ubranie i dłonie.

— Ja nic nie czuje.

— Ale to coś czuje.

— To co możemy zrobić?

Nie był tego pewny.

— Znajdźmy bezpieczne miejsce.

Cień zrobił dziwną minę. Unikali ludzi i ukrywali się przez wielu dni.

Widzieli ludzi którzy starli się zapanować na siejącym zniszczenie stworem, będącym cały czas na ich tropie. Byli bezsilni. Ciągle ponosili porażki. Oni sami tylko cudem uciekali przed niewidzialnym potworem.

— To zbyt wiele dla nich — szeptał Cień obserwując z daleka starcie stróżów prawa i wiedźm z żywym chaosem.

— Żałosne — kpił Zwinny.

— My też nie mamy z nim szans — przypomniał mu Cień.

— Ale oni mają magie i te swoje wynalazki — zauważył Zwinny.

— Widocznie to zbyt mało.

Stwór był uparty i zawsze potrafił ich namierzyć. Czego on od nich chciał? Kiedy się rozdzielali zawsze ich znajdował i zaganiała tak by się spotkali.

Widzieli dziwne mokre ślady tam gdzie atakował ich prześladowca. Zapach który zostawiał po sobie stwór.

— Co to jest?

Zwinny wzruszył ramionami.

— I czego do nas chce?

Zwinny skrzywił się.

— Musimy to odkryć — upierał się Cień.- Może zastawimy pułapkę na tego stwora.

— Wtedy on nas pożre…

— Trzeba spróbować. Mam już plan..

Zwinny nie chciał go słuchać i odkładał na potem działanie w tej sprawie. To był błąd.

To coś zapędzało ich do centrum miasta. Wąskie ciemne uliczki, po których błąkały się stare drapieżne koty i bandyci nie ułatwiały im ucieczki. Stwór ciągle był za nimi. Nie mogli mu uciec. Ani wydostać się z miasta.

Wpadli do starej fontanny i utknęli pod wodospadem wody płynącym z krawędzi. Stwór się do nich zbliżał. W końcu ujrzeli to co ich ścigało. Woda obmywała dziwne łuski i kształty długiego muskularnego ciała które zdawało się pochodzić z koszmaru. Nie mogli uwierzyć, że takie coś istnieje. Poruszające się bardzo szybko niezwykłe stworzenie, nie było zadowolone z demaskacji.

Cofnęli się do środka fontanny. Stwór węszył i szykował się do skoku ku nim. Nie mieli z nim szans. Dobrze dostrzegali obmywana przez wodę ostre kły i pazury stwora.

Nagle coś go spłoszyło. Do fontanny wpadło stado szczurów i dzikich kotów. W wodzie się zakotłowało. Stwór urósł i się wydłużył. Wymykał się atakującym go gryzoniom i kotom. Wykorzystali zamieszanie i uciekli.

— Jak coś takiego może istnieć? — spytał Cień, gdy skryli się zaułku.

— Widziałeś jak się zmieniało?

Zwinny wolał o tym nie pamiętać.

Zabrakło mu słów.


9.

Papla starł się być przydatny. Robił co mu kazali. Nie próbował uciekać, bo wiedział, że wtedy go zabiją.

Przemierzali Opuszczony Trakt. Antykwariusze odwiedzali wielu wytwórców i kolekcjonerów. Targowali się o cenne przedmioty. On miał ich pilnować i o nie dbać. Czyścić i naprawiać.

W końcu trafili pod bramy miasta o złej sławie.

Towarzyszący mu antykwariusze nie spieszyli się by wkroczyć do tego miasta. Szeptali do sobie i naradzali się. Podszedł do nich ostrożnie.

— Ślady prowadzą właśnie tu…

— Można było to to przewiedzieć. Mamy tu masę mętów…

— Tu się wszystko skończy — powiedziała kobieta.

— Tak myślisz?

— To miasto przyciąga takie stwory.

— I nie tylko….

— Coś tu musi być.

Milczeli spoglądając na szare mury i kolorowe dachy. Nie śpieszyło się im.

— Miasto jest bardzo stare — powiedziała powoli kobieta. — Pierwsi magowie mogli tu coś zostawiać.

— I to tak długo było nieaktywne?

— Wiesz jak to jest z wielkimi zaklęciami. Potrzebują zgromadzić dużo energii by się wypełnić.

— Jeśli nie be wszystkiego co konieczne nic się nie zdarzy.

— A jak się zdarzy, a nas nie będzie?

Nie chcieli czegoś przegapić. Tylko o co im chodziło?

— Pora ruszać w drogę.

Kiwali głowami.

— Kawał ścieżki przed nami.

Obeszli mury miasta i skierowali się ku wybrzeżu. Co to dla niego znaczyło?

Zeszli na plażę i ruszyli do pobliskiej jaskini. Zeszli pod ziemie i ruszyli w głąb jaskiń. Znali tam każdy korytarz.

Droga była uciążliwa, ale nie skarżył się. Liczył że antykwariusze wiedzą gdzie są i gdzie powinni dotrzeć.

— Lepiej uważaj na siebie.

Stanęli przed rzeźbionymi w magiczne symbole wrotami do podziemnego miasta. Co tam się w nim kryło?

Z trzeszczeniem wrota się otworzyły. Za nimi dostrzegał tylko mrok. Czuł dziwny znajomy zapach.

Antykwariusz przekroczyli próg i szybko ruszyli przed siebie. Mrok obok nich poruszał się i wił. Coś musiało tam być i czekać na nich wszystkich. Wcale tego nie chciał, ale usiał iść w ich ślady. Wiedział, że będzie musiał dać sobie radę. Przezwyciężyć to czego się boi.

III

1.

Prowadził go zapach. Nieziemski i kuszący. Taki, któremu nie potrafił się oprzeć.

Długo został przy tym czymś co go potrzebowało. Wykorzystywało go i wlokło za sobą, ale tolerował to. Pilnując tego stworzenia zmieniał się. Sam nie miał pojęcia czym się stał. Kiedy jego podopieczny dorósł ruszył za nim.

Wszystko teraz wyglądało inaczej. Widział lśniące kolorowe strumienie magii i kształty jakie mogło przybrać wszystko wkoło. Słyszeli odległy zew za którym szli. Polując na coś małego po drodze, nie mógł wyjść z podziwu jaki silny się stał. To przekraczało jego wyobrażenie o magii i życiu. Jego ciało był teraz inne i inaczej też wszystko odbierał i odczuwał.

Wyczuwał zapachy i pasma magi, które mówiły mu wszystko o tym co go do tej pory ominęło. Wydawało mu się że to jego towarzyszka znała wszystkie sekrety magii i świata, ale mylił się. O pewnych sprawach nie miała bladego pojęcia. Dostrzegał ścieżki mocy i zdarzeń. Drogi po których kroczyły potężne prastare stwory. Nie rozumiał ich, ale potrafił dostrzec jakie stanowiły zagrożenie.

Więcej rozumiał i potrafił spoglądać w przyszłość. Patrzył nie tylko do przodu, ale i na boki. Stwór wypuszczony z domu wiedzmy rósł i siał zniszczenie swojej na drodze. Bawił się innymi i grał z nimi w kota i myszkę. Czy miał jakieś cel? Śledził nie tylko dzieciaki, które się włamały do domu wiedźmy, ale i inne młode wiedźmy, oraz tych którzy zbliżali się do serca sekretu, jakby coś wiedzieli. Stwór bawił się ich kosztem.

Czym był ten stwór? I o co mu chodziło? Wiedział, że musi się tego dowiedzieć. To było ważne.

Uważał że dobrze wybrał gdy wyruszył z domu. Czekał aż się dopełni jego los.


2.

Ciemnowłosa wiedźma stała nad przepaścią spoglądając na odległy brzeg.

To co Cza odkryła zaskoczyło ją. Sprawa była bardziej skomplikowana niż przypuszczała. Jakiś stwór podążał za przedmiotem, który miała od stuleci. Wydawało jej się że to tylko relikt starej ery. Pamiątka, coś ciekawego ale niegroźnego. Pomyliła się, i to bardzo.

Śledziła drogę jaką przebył stwór i jej ulubieniec. Ich drogi zdawały się nie prowadzić do żadnego konkretnego punktu. Jakby wiodły donikąd. Potem stwór i kot zniknęli jakby ich w ogóle nie było w tkaninie świata. To zastanawiało wiedźmę. Coś ich wchłonęło? Ten przedmiot i ukryta w nim istota nie miały znaczenia? A może jednak miał?

Postanowiła spytać o to kobietę, która jej zdaniem wiedziała wszystko. Ruszyła brzegiem przepaści aż dotarła do jej grobowca. To do niej kiedyś należał kot, który sprawiał jej tyle kłopotów. Duch potężnej wiedźmy czasem zgadzał się na pogawędka. Ta nie do końca umarła wiedźma, aż tak bardzo się nudziła, kiedy kurczyła się jej domena magii, że czasem dawała się namówić na ujawnienie jakiś sekretów.

Cza pamiętała jak mentorka przekazała jej swojego pupila.

— Co to jest? — spytała przyglądając się małemu pudełeczku, w którym coś chrzęściło.

— Kiedyś to był mój ukochany kot — tłumaczyła cierpliwie prastara wiedźma. — Był przy mnie do końca. Po tym się zmienił. Zbyt wiele magii go odmieniło. Potrzebuje kogoś kto go okiełzna.

— Jest groźny?

— Po prostu kłopotliwy… ale kocham go nad życie…

Wahała się.

— To była był duża przysługa…

To ją skusiło. Niechętnie przyjęła pudełko. Potem nie raz tego żałowała, choć polubił kota.

Ida w ciemnościach dotarła do sarkofagu wiedźmy i odsunęła jego wieko. Ujrzała w jego wnętrzu skuloną postać, otulona futrem i pasmami magii. Obudziła ją bardzo delikatnie.

— Gdzie mój pieszczoch? — spytała wiedźma otwierając oczy.

— Wybrał się na wyprawę — niechętnie wyjawiła Cza.

Wiekowa wiedźma westchnęła.

— Hmmm. Czułam, że to może się wydarzyć.

Cza czuła że coś się za tym kryje, ale skupiła się na najważniejszym.

— Gdzie on teraz jest?

Wiekowa wiedźma zmrużyła oczy.

— Idzie do gniazda ostatniego.

Cza westchnęła. Znała legendy o ostatnim stworze magii. Po jego narodzinach magia miała umrzeć. Podejrzewała ze stwór wchłonie wszystko co zostanie z magii i tak rozpocznie nową erę.

— I co teraz mam z nim zrobić?

— Nie skrzywdź go.

— Ja jego?

— Jest delikatny. Potrzebuje opieki…

Miała inne zdanie. Wiedziała co ją czeka. Musiała go odnaleźć i ocalić przed nim wszystkich. Liczyła na jakieś wskazówki jak tego dokonać.

— Widzisz go?

Wiekowa wiedźma potwierdziła.

— On tylko psoci.

Mruknęła coś pod nosem.

— Nudziło mu się.

— Zniszczył pół miasta.

— To nie był on, a poza tym to był wypadek.

— Akurat.

Prawie martwa wiedźm zmrużyła oczy.

— A właściwie, to jak do tego doszło?

Musiała jej wyznać wszystko.

— Skradziono mi coś, a on poszedł za złodziejami.

— Co to było?

— Stary duży medalion.

— I co jeszcze?

— Pewna ozdoba.

— Jak pojemnik?

Skinęła głową.

— Co w nim było?

— A co miało w nim być? — zdziwiła się Cza.

— Nie sprawdziłaś?

— A po co? — spierała się Cza. — Nie obchodziło mnie to to. Nie wyczuwałam w nim magii.

Prawie martwa wiedźma skrzywiła się.

— Teraz też chce tylko odzyskać mojego…. i twojego kota…

— Powierzyłam ci mojego kochanego ulubieńca. Zaufałam ci.

Cza czuła na sobie ciężar.

— Nie możesz go teraz porzucić.

— To one mnie porzucił…

— To nie ważne. Potrzebuje cie. Musisz mu pomóc.

— Ale jak? — spytała poirytowana Cza.

— Sprawdź o co w tym tak naprawdę chodzi.

Wiedziała, że czeka ją wiele pracy. I wiele spotkań ze starymi znajomymi, na które nie miała ochoty.

— To co mam zrobić?

— Obserwuj magię i zadaj jej odpowiednie pytanie. Co jakiś czas sploty tkaniny się zmieniają. Nic nie jest na zawsze… kiedy jest przesilenie dzieją się niezwykłe rzeczy… i w coś takiego zaplątał się mój drogi towarzysz… biedaczek pewnie się martwi lub boi…

Cza widziała troskę na jej twarzy.

— Da sobie radę — mruknęła czarnowłosa wiedźma.

— Ty też poradzisz z nimi sobie… choć zawsze się tego obawiałaś.

Tego nie chciała usłyszeć. Miała sporo na sumieniu. Starała się być lepsza.

— Pora spłacić długi — głos wiekowej wiedźmy zamierał.

Cza zaczęła się wycofywać. Nie lubiła patrzeć jak znika z wiedźmy kolejna życiodajna cząstka magii. Nie zostało jej już wiele.

— Jak skończysz, wróć, by mi wszystko opowiedzieć.

Skinęła głową. Już się zastanawiała kogo może spytać o informacje i prosić o pomoc. Kto był jej jeszcze winy przysługę?

— Nie licz tylko na mężczyzn — pouczała ją mentorka. — To zdrajcy, oszuści i złodzieje… tylko kot cię nie opuści.

Świetne motto życiowe dla starych panien, pomyślała Cza. Ona jeszcze żyła. I ciągle miała apetyt na życie.

Wycofała się z grobowca dłuższą drogą prowadząca na dno rozpadliny.

Kroczyła między grobami i upiorami. Znała historię wielu z tych nieszczęśników. Na skaju cmentarzyska spotykała cień ukochanego. Minęła go bez słowa. Musiała pozwolić mu odejść. I zacząć życie na nowo.

Jeszcze coś ważnego i wielkiego ją czekało.


3.

Berri i jej nowy kochanek szli za śladem magii, aż dotarli do Zambergu.

— Nie lubię tego miasta — mruczał śledczy, krzywiąc się.

— Nikt go nie lubi — powiedziała Berri z szerokim uśmiechem.

Dobrze znała to miasto. Zjawiało się tam wielu ludzi, którzy prowadzili często podejrzane interesy lub eksperymenty. Miasto przyciągało dziwaków. Lubiła barwne postacie, które się tak zjawiały.

Zasięgnęli języka. Wszyscy zapytani opowiadali niestworzone historie. Trudno było jej ocenić o co w tym wszystkim chodzi. Jakieś potwory gonił obce dzieci i co gorsze budziły się uśpione relikty i artefakty z miasta.

— Coś się szykuje — powtarzali wszyscy. — Już dawno temu trzeba było zrobić porządek z tą starą magią.

— Ludzie się boją i czekają na coś wielkiego — powiedział śledczy gdy się spotkali na centralnym placu na którym stal trzy posągi pierwszych magów.

— Ja też to słyszałam.

Zaniepokojeni ludzie szykowali się na najgorsze. Rosnące ceny na pewne produkty z listy podejrzanych składników, budził ekscytację. Przemyt stawał się coraz bardziej kuszący.

— Ktoś skupuje pewne składniki — dodał śledczy.- Wiesz do czego się je wykorzystuje?

— Pokaż.

Przejrzała jego listę.

— To nie ma sensu… część tych składników używa się do życiodajnej magii, a części do śmiertelnej… to przeciwieństwa. Nie używa się ich tak samo często…

— A obie są tak samo niebezpieczne?

Skinęła głową.

— Gdzie będziemy szukać?

Zamyśliła się.

— Ja przepytam wiedźmy, a ty szpiegów.

Obruszył się.

— Nie jestem szpiegiem.

Uśmiechnęła się niewinnie.

— Tak, tak oczywiście…

Nagle coś sobie przypomniała.

— Ja znam tu kogoś. Odwiedźmy ją.

Ruszył za nią. Świadczyło to o tym, że intrygowały go wiedzmy, co akurat ją cieszyło. Minęła kilka uliczek w zachodniej dzielnicy i dotarła do parku. Za jednymi z prawie niewidocznych wrót weszli na mały dziedziniec. Dziwne domostwo nie zapraszało do środka. Panowała w nim cisza i martwota. Młoda wiedźma szła szybko, jakby świetnie znała drogę do wielkie, cichej biblioteki w sercu domu.

Kobieta ze splecionymi w długie warkocze ciemnymi włosami uniosła wzrok znad księgi, kiedy Berri zasłoniła jej światło.

— Co cię tu sprowadza? — spytała z kwaśną miną kobieta znad księgi.

— Moje pierwsze zadanie — powiedziała z dumą w głosie Berri.

Kobieta przesunęła po nich wzrokiem. Berri spięła się nim ten wylądował na księdze przed kobieta. Bała się że śledczy który z nią przyszedł może zainteresować kobietę. Słyszała o jej przeszłości i wolała zachować ostrożność. Śledczy patrzył na nią jak zawsze skrzywiony.

— Dziwna z was para. Wiedźma i łowca wiedźm — mruknęła tylko kobieta.

— Już nie polujemy na wiedźmy — powiedział młodzieniec.

— To miło z waszej strony — oświadczyła sarkastycznie kobieta. — Ale nie spodziewałam się, że teraz pracujecie razem.

— To było konieczne — powiedziała cicho Berri.- To wielka sprawa…

— No, no. I jak ci idzie?

Nie wiedziała jak ma odpowiedzieć. Jak razie jeszcze niczego nie odkryła. Nikogo nie zatrzymała. Nie zlikwidowała żadnej bestii. Musiała to zrobić by zdobyć kolejny stopień.

— Potrzebuje informacji — powiedziała szybko Berri.

Kobieta westchnęła.

— No to pytaj.

— Może opowiem co się stało do tej pory?

Kobieta z rezygnacją zgodziła się na jej propozycję. Odłożyła swoją księgę i słuchała z uwagą. Nagle wstała i podeszła do półki z książkami.

— Mów dalej, słucham — powiedziała wyciągając księgę, a z niej coś jeszcze.

Berii opowiadała dalej, a wiedźm sięgnęła jeszcze po inne książki. Stworzyła z nich wieże. Nagle usiadła wśród nich.

W końcu Berri zamilkła docierając do końca historii. Zapała cisza. Wiedźma patrzyła przed siebie w przestrzeń. Berri powoli traciła nadzieje, że dowie się czegoś nowego. Konfrontacja z czymś czego nie rozumiała, przytłaczała ją. Chciała już poprosić o jakąkolwiek wskazówkę lub podpowiedź, kiedy wiedźma się odezwała.

— Czyli to w końcu wypłynęło.

— Wiesz o co w tym chodzi? — spytała Berri i poczuła wielką ulgę.

Kobieta skinęła głową.

— Niestety nie da się nad tym zapanować. To dzieje się od dawna i wszystko musi dotrzeć do końca.

Śledczy skrzywił się bardziej niż dotychczas.

— O czym ty mówisz?

Kobieta z warkoczami spojrzała na niego.

— O prastarym zaklęciu. Rzuconym tak dawno temu, że niewielu o nim pamięta.

— Co zrobi to zaklęcie?

— Daje życie.

— Komu?

Wiedźma skrzywiła się.

— To nie takie proste. Ten którego miało ożywić już dawno odszedł, zniknęło wszystko co go dotyczyło. Nie da się go już przywołać. Dlatego zaklęcie przeskoczyło… na coś innego.

— Jak to? Na co przeskoczyło?

Wiedźma spojrzała na nich z irytacją.

— Tego jeszcze nie wiem. Istnieje kilka możliwości…

Śledczy skrzywił się znowu.

— Czyli nic nie wiadomo.

Kobieta zmierzyła go zimnym wzrokiem.

— Wiadomo z kim to się wiąże.

— Mówisz o nas? — spytała szybko Berii.

Kobieta skinęła głową.

— O was też.

Spojrzeli po sobie.

— To co możemy zrobić?

— Niewiele możecie. Tylko obserwować. Podążać za czarem — wyliczała kobieta z warkoczami.

Łowca był poirytowany.

— Strata czasu.

Kobieta spojrzała na niego chłodno.

— Przypilnujcie tych dzieciaków.

— Dlaczego? — spytała Berii.

— Są ważni.

— Jesteś pewna? — spytała cicho Berri, bo miała inne przeczucie.

Oczy kobiety powędrowały ku ciemnemu kątowi.

— Mogą przegrać na wiele sposobów… a wtedy my też przegramy… my wszyscy. Magia nie wybacza zdrady i niezdarności…

— Tak ci się tylko wydaje — powiedział śledczy. — W magi wszystko wraca i się powtarza. Zbadaliśmy to.

Wiedźma uśmiechnęła się. Książki ułożone w wieże zaczęły się przesuwać. Otoczyły je jaśniejące wstążki splecione ze słów i znaków. Parzyły ich kiedy się do nich zbliżali.

— Tej potęgi nic nie ujarzmi — powiedziała wiedźma z uśmiechem. — Magia zrobi co sama chce.

— Niezbyt to optymistyczne — mruknęła Berri, której ten pokaz uświadomił tylko, że czeka ją wyzwanie w którym nie może liczyć na niczyją pomoc.

Kobieta zaśmiała się.

— Sami tam ruszycie? Żadnego wsparcia?

— A potrzebujemy go? — spytał zadziornie śledczy.

Kobieta zaśmiała się a magia wokół niej zaczęła pulsować.

— Nie macie pojęcia z czym się tam spotkacie.

— To będzie coś groźnego?

— Śmiertelnie i pierwotnego.

Berri była zaskoczona tym określeniem.

— Będzie tam pramateria?

— Ależ nie będzie tam to co zostanie po magi..

— Jak to?

— Domyśl się — odparła cicho wiedźma.

Berri chciała jeszcze o coś zapytać, ale kobieta z warkoczami spojrzała na nią.

Wycofali się. Woleli nie drażnić tej wiedźmy.

— Ciekawe przedstawienie — mruknął śledczy.

— Nic nie rozumiesz.

Skrzywił się. Nie mogła mu zbyt wiele powiedzieć.

— To co teraz robimy?

— Trzeba znaleźć dzieciaki. I pilnować ich — oświadczyła zdecydowanie.

Śledczy znowu się skrzywił.

— Nie chce pracować jako niańka. Płacą mi za coś innego.

— Zaufaj mi, to ważne.

Nie był zadowolony, ale było gotowy pomóc jej.

Zaczęli przeczesywać miasto. Dzieciaki były tam, gdzie najmniej się tego spodziewali. Dotarli do starych ruin pierwszego Pałacu Magii. Każdy kamień był tam nasączony magią. Mogli ich tylko z daleka obserwować. Bariery zagradzały im drogę do dzieciaków.

— Co oni tam robią?

— Szukają schronienia.

— W takim miejscu? W przeklętym pałacu, który doprowadził do śmierci setki ludzi?

— Ich to miejsce chroni…

Berri widziała tworzące się wokół dzieci kształty z resztek magii. Czemu tak się działo? Co mogli przy sobie mieć?

— I co robimy?

— Trzeba im pomóc.

— I ci potem?

— Jeszcze nie wiem.

— To stwórzmy jakiś plan.

Starali się zbliżyć do zbiegów, ale bez rezultatów. Ujrzeli jak dzieciaki trafiają w łapy dziwnej grupy. Ubrani na czarno ludzie zaciągnęli dzieciaki do schodów i podziemi pałacu.

— Co tam jest?

— Tylko system korytarzy.

— Zejdziemy tam inną drogą?

Skinęła głową.

— Jest kilka zejść pod miasto.

Śledczy spoglądał na nią z namysłem.

— Nie tylko mi ich szukamy…

— Na to wygląda.

— Będzie jeszcze trudniej.

— Wykorzystajmy magię i twoje zdolności — powiedziała z uśmiechem. — To wszystkich zaskoczy.

Nie był przekonany, ale nie lubił przegrywać i wracać z niczym. Mogła to wykorzystać.


4.

Obserwowali wydarzenia i na razie nie ingerowali. Nietypowa para wiedźma i łowca wiedźm wplatali się w sprawy, które ich przerastały. Weszli do podziemi, ale próbowali się z nich wydostać.

Wspólnymi siłami, dziwna para, wyciągnęła dzieciaki z kłopotów. Czy wiedzieli, że ratując im życie narażali się nie tylko groźnym ludziom? Magia zachowywała się coraz dziwniej. Tropili ją antykwariusze i podejrzani kupcy.

Czekała ich też jeszcze jedna niespodzianka. Śledziła ich wszystkich wiedźma z Centrum. Nie spodziewali się jej.

— O co jej chodzi? — spytał Podwójny.

— Musi mieć w tym jakiś interes — wyrzucił z siebie Poczwórny.

— Jest leniwa i skryta. Nie wysila się dla byle czego — zauważył Potrójny.

— To nie jest byle co — warknął Poczwórny.- Żyjemy w czasach ostatecznych. Nasz świat chyli się ku upadkowi.

— Ale mu go ocalimy, prawda? — spytał zaniepokojony Jedyny.

Poczwórny spojrzał na niego zimnym wzrokiem.

— Będziemy próbować… jak zawsze. Ale czy się nam uda?

Stawał się coraz bardziej pesymistyczny. Jedyny tracił nadzieję. To wszystko był inni niż kiedyś się spodziewał.

— Jak poszło ci spotkanie?

— Nie byli zainteresowani.

Jedyny zaniepokoił się. Podziemni piraci byli ich ostatnią deska ratunku. Był pewny że im pomogą.

— I co teraz? — spytał towarzyszy.

Podwójny uśmiechnął się.

— Nie przejmuj się. Oni zawsze tak Reagują. Co innego mówią, co innego robią.

Potrójny kiwał głową i dodał:

— Nie zdziwił bym się gdyby już tu byli i szykowali się.

— Pomogą nam? — spytał z nadzieją.

Podwójny pokręcił głową.

— Nie.

— Ale dzięki nim możemy osiągnąć to czego pragniemy — powiedział z przekonaniem Potrójny.

— Może nie będziemy ich potrzebować — powiedział cicho Poczwórny wskazując na ludzi ubranych w długi szaty i maski.

To Wolni Kupcy i ich konkurencja. Antykwariusze.

— Co oni tu robią?

— To co mu. Szukają pramaterii.

Podsłuchiwali rozmowy ze spotkań wrogich grup.

— Czego chcecie?

— Nie mieć więcej kłopotów.

— To nie powinniście się tu zjawiać.

— Handel jest wolny.

Ale nie pramagią.

— Ależ to tylko stare piękne przedmioty… dla kolekcjonerów.

— No tak oczywiście.

— Ale jak dopadną was wiedźmy, nie ujdziecie z życiem.

— Wam też by nie odpuściły. Za dużo nie jasnych i brudnym interesów prowadzicie.

Kupiec poczerwieniał na twarzy.

— To potwarz. Jesteśmy kryształowo uczciwi.

Poczwórny zmarszczył brwi.

— Tylko tracą czas.

— Ale nie walczą ze sobą.

— Nigdy tego nie robią. Do walki zatrudnia najemników.

Miał rację, ci ludzie za bardzo cenili życie i jego przyjemności by je ryzykować w bijatykach. Czasem sięgali to to co śmiertelnie groźne, ale szybko się tego pozbywali i sprzedawali temu kto da najwięcej. Potrafili też błyskawicznie uciec, nie czekając na rozwój wypadków. Byli sprytni i pragmatyczni.

Mamy jeszcze coś do zrobienia — powiedział Potrójny sprawdzając swoją broń. Pozostali skinęli głowami. Oddalili się.

— Oni też szukają tamtych dzieciaków? — spytał Jedyny.- Co w nich takie wyjątkowego?

— Zetknęli się z czymś prastarym i wyjątkowym — odparł Podwójny idący obok niego.

— I to wystarczyło?

— Stali się nośnikiem dla czegoś niecodziennego i bezcennego.

— To co się z nimi stanie?

Podwójny wzruszył ramionami.

— Tego nikt nie wie. Mogą nas za to zaprowadzić do Prabóstw.

Jedyny nie wierzył w żadnych bogów. Zbyt wiele widział niesprawiedliwości i okrucieństwa, by dostrzegać sens z chaosie, w którym się narodził. Czy Prabóstwa mogły dać im moc by uczynili świat lepszym? Czy to było możliwe? Jego towarzysze poświęcili już tak wiele. Czy on sam był na to gotów?

Weszli do wielkiego podziemnego korytarza pełnego posagów i wielkich tablic ze znakami. Nigdy nie lubił takich miejsc.

— Dzieciaki są niedaleko — szepnął Podwójny.

Ujrzeli w oddali cztery sylwetki, a potem cień ich zasłonił.

Stanęli twarzą w twarz z przedziwna istotą.

Wszyscy oprócz Jedynego padli na kolana.


5.

Szybko złapali trop niezwykłego stwora, który podążał za małymi złodziejami.

— Czym on jest? — pytał je kilkukrotnie stróż prawa.

— Nie mamy pojęcia — odpowiadała Berri.

Dzieciaki nie chciały im nic powiedzieć. Nie ufały im i starały się im wciąż uciec.

— Przecież im pomagamy — irytował się łowca.

— Wiele przeszli i są nieufni.

— Same z nimi kłopoty.

Za drugim dzieciaki podczas ucieczki w wąskiej uliczce wpadli na wróżbitki. Szalone kobiety, które zazwyczaj ukrywały się w katakumbach, obsiadły chodnik i mruczał coś pod nosami.

— Gdzie się spieszysz? — spytała nagle kobieta o pustym wzroku. — Zdążysz jeszcze umrzeć niedługo.

Dzieciaki zamarły. Przestraszyli się. Czy to była jakaś sztuczka wróżbitki?

— Jak umrę? — spytał wyższy ze złodziejaszków.

— Wciąż pchasz się tam gdzie nie potrzeba — odparła szybko kobieta z krzywym uśmieszkiem.

Wyższy chłopiec skrzywił się z pogardliwą miną.

— Jestem szybki i bystry. Nikt mnie nie dogodni…

Kobieta się zaśmiała.

— Jesteś pewny siebie. I to twój błąd. Tym razem ktoś to wykorzysta. Zabierze ci ile mu się tylko uda.

Chłopiec poczerwieniał na twarzy.

— Nic mu nie dam.

Kobieta znów się zaśmiała.

— Ależ ty nie masz wyboru. Do ciebie już nic nie zależy. Wpadłeś w machinę przeznaczenia.

Nie spodobało mu się to. Odszedł mamrocząc pod nosem.

— Głupia wiedźma. Nie ma o niczym pojęcia… jako one wszystkie.

Spojrzał na drugiego złodziejaszka. Ten milczał przez większość czasu.

— Wierzysz im?

Ten powoli pokręcił głową.

— To dobrze.

Łowca wiedźm i wiedźma dogonili ich już prawie na końcu uliczki, kiedy nagle wyższy złodziejaszek popchnął przechodzącego sprzedawcę pierników i krzyknął:

— Uciekaj! Teraz!

Dzieciaki skoczyły w przeciwnych kierunkach i szybko zniknęli im z oczu.

— I po problemie — mruknął były łowca wiedźm. — Mamy ich z głowy.

Wiedźma była innego zdania.

— Musimy ich znaleźć.

Była uparta. Ruszyła w głąb uliczek. Były łowca z ociąganiem poszedł za nią.

— Czemu mnie to spotyka? Dostaje najgorsze zadania.

Nie zauważył, że jego śladem podążali ludzie w staroświeckich płaszczach.


6.

Cień i Zwinny siedzieli skuleni obserwując beztroskich mieszkańców miasta.

Od kiedy przewieźli ich do Zambergu mieli pecha. Uciekali wciąż, ale miasto ich uwięziło. Godzinami błądzili po mieście szukając znajomych ulic lub punktów orientacyjnych. Miasto wciąż się zmieniało i niestety nie mogli się z niego wydostać.

— To chyba jakieś czary — powtarzał Zwinny.

Mieli swoje sposoby by sobie radzić z kłopotami. Sztuczki, dzięki którym przetrwali niejedno. Tym razem nic nie pomagało. Robili sobie nawzajem wyrzuty. Woleli jednak zostać razem.

Błądzili po mieści i było coraz gorzej. Kiedy tylko Cień zasypiał śnił koszmary. Znowu był w zagraconym domu wiedźmy. Gromadzone długo rzeczy otaczał go ze wszystkich stron. Były coraz bliżej. Wszędzie widział w nich twarze i oczy, które go śledziły. Chciał uciec, ale to nie nie dawało.

Coś za nim podążało kiedy miotał się w labiryncie pokoi. Rozbijał naczynia i darł materiały, ale to nic nie dawało.

— Nie uciekniesz — szeptał cienisty kształt.

— Ucieknę. Zniszczę ten dom. Podpalę go!

— On nie zapłonie.

Mimo to próbował. Szedł aż docierał do ściany. Wtedy cofał się i zaczynał wędrówkę na nowo. Czasem kiedy tracił siły siadał na stosie przedmiotów i zatapiał się w ponurych myślach.

— To były kiedyś cenne skarby… pełne mocy i możliwości.

— Teraz o tylko śmieci — wyrzucił z siebie z gniewem.

Przeszłość odchodziła. Za każdym razem wszystko tracił i zostawał sam.

— Tu są bezcenne sekrety. O wielu się zapomina — słyszał za sobą kobiecy głos.- Muszę ich pilnować. To moje zadanie. Chronić ludzi i magię.

— Po co?

— Magiczne przedmioty nie są bezpieczne. Prowadzą swoje własne życie.

Teraz widział, że w domu wiedzmy coś było. Mieszkańcy, których się nie dostrzega. Strażnicy i pupile wiedzmy byli tam w konkretnym celu.

— Po co ich trzymałaś? — spytał kobietę we śnie.

— Nikt nie miał pojęcia do czego są zdolni. Wiedziano tylko że trzeba ich unikać. Bano się ich i niszczone je. To był błąd.

— Dlaczego?

— Uwalniana magia niszczyła i zabijała. Przekształcała wszystko. Była poza kontrolą.

Tonęli we mgle. Nie lubił tych snów, ale wiele się dowiadywał.

Kiedy się budził czuł zmęczenie. Miał dosyć tego wszystkiego. W każdym śnie działo się to samo. Szukał drogi na zewnątrz. Kiedy docierał do serca domu natrafił tam na coś dziwnego. Było tam coś przypominającego wielką sieć pająka. Co ją zrobiło? Nie chciał się o tym przekonać.

Starł się uciekać, ale nie udawało mu się to. Coś co ścigało. Niestrudzenie i bez litości.

Budził się roztrzęsiony i spocony. Sen wcale nie dodawał mu sił, mimo to ruszali w dalszą drogę uliczkami. Znowu zaczynali szukać drogi ucieczki z miasta. Niestety ciągle wracali do tego samego zaułku. Wyruszali cały czas i z tego samego miejsca.

Zwinny liczył na łut szczęścia, ale się przeliczył. Na pewnym placu wpadli na dziwnych ludzi, którzy pachnieli starością i podziemiami.

Cień poczuł żelazny uścisk na ramieniu.

— Mamy was — wychrypiał jeden z mężczyzn.

— Przydacie się nam — dodał drugi.

Wili się i wyrywali, ale to nic nie dawało. Dziwny ludzie zabrali ich do ponurego domu i wsadzili do klatek.

— Co z nami zrobią? — spytał Zwinnego.

Młody złodziej zrobił dziwną minę.

— Nie wiem, ale nie podawaj się. Uciekniemy.

— Jak?

— Jeszcze nie wiem.

Mogli tylko czekać. Porywacze okadzili ich dymem. Cień czuł od niego zawroty głowy. Nie mógł się też poruszyć. Ludzie w staroświeckich ubraniach otworzyli klatki i przeszukali ich. Zabrali mu jego rzeczy i spuścili krew. W czasie tych czynności udało mu się ukraść jednemu z ludzi kluczy. Liczył, że do czegoś mu się one przydarzą. Musił tylko poczekać na odpowiednią chwilę.

Po wszystkim wcisnęli ich do klatek. Bardzo powoli wracali do siebie. Skuli się w klatkach. Cień podał towarzyszowi ukradziony klucz.

— Do czego on jest?

— Nie do naszej klatki?

Zwinny pokręcił głową.

— Ale może być ważny.

Zwinny obracał między palcami klucze. Cień rozcierał miejsce po ukłuciu.

— Po co im była nasza krew?

— A skąd ja mam to wiedzieć?

Nagle wybuchł ogień i zamieszanie. To było odpowiedni moment. Zwinny rozbił zamek i przecisnął się między drzwiczkami. Pomógł towarzyszowi. Kręciło im się w głowach, ale mimo to i tak biegli do drzwi.

Wypadli na zewnątrz i zaczęli przemierzać uliczki miasta. Biegli ku bramom miasta, ale znowu trafili do tego samego miejsca. Zatrzymali się w ciemnym zaułku. Siedziały tam tylko bezpańskie koty.

— Uciekliśmy im.

— Albo oni pozwolili nam uciec — szeptał Cień. — Bawią się nami.

— Po co mieli by to robić?

— Może mamy gdzieś trafić?

— Gdzie?

— Nie mam pojęcia.

— Nie możemy tu zostać… ani się poddać.

Cień skinął głową. Był zmęczony, ale miał już dość tego miejsca. Wcale mu się nie podobało. Chciał się od niego oddalić.

Przemykali się ulicami.

Cały czas się na kogoś natykali. Na pachnących starociami ludzi, na bezwzględnych kupców, na ubranych w czerń. Uciekali od tych wszystkich ludzi. Cień miał wrażenie, że widzi dziwną postać, jak ta w domu wiedźmy, która była trzymana w słoju. Nie miał pojęcia co to jest. Może to był jakiś okaz, który zmienił się w człowieka? Ale to było przecież niemożliwe.

Kluczyli i chowali się. Czasem biegli przed siebie. U ciągle krążyli po tych samych ulicach.

— To nie ma sensu — powiedział Zwinny opierając się o ścianę. — Miasto nie chce nas wypuścić.

— To co robimy?

— Musi być inna droga.

— Jak?

Zwinny zmarszczył brwi.

— Może pod ziemią.

Cień czuł jak przechodzi go dreszcz. Nienawidził podziemi. I małych zamkniętych pomieszczeń. I pełnych śmieci pokoi. Tęsknił za pustą otwartą przestrzenią.

— Zgubimy się tam… — powiedział cicho.

— A jak to jedyna droga ucieczki stad?

— Nie wiesz tego.

Zwinny zrobił zaciętą minę.

— Zrobię wszystko by się stąd wydostać.

Czekali aż przejdą kupcy. Potem ukrywali się znowu przed ludźmi w czerni. Czuli się osaczeni. Przysuwali się wzdłuż ściany z witrynami. Znaleźli otwarte drzwi do pustego sklepu.

— Tam się schowamy — szepnął Zwinny wskazując wnętrze sklepu.

Cień wahał się.

— Może lepie, nie.

Zwinny poczuł irytację.

— Jestem zmęczony. Ja tam idę. Tam odpoczniemy.

Zwinny prześlizgnął się do wnętrza kierując się za ladę. Cień zrobił to sami. Sklep wcale mu się nie spodobał. Był pełen dziwnych przedmiotów i możliwych kryjówek. Ado tego wypchanych dziwacznych bestii i zapachów które niezbyt dobrze mu się kojarzyły.

Rozglądali się wokoło. Nigdzie nie widzieli niczego do jedzenia, tylko metalowe lub drewniane przedmioty.

Cień kulił się i starał rozluźnić napięte mięśnie. Słyszał przesypujące się ziarna. Co to mogło znaczyć? Nie miał pojęcia czemu to wszystko ich spotkało. Co tak naprawdę znaleźli w domu wiedźmy? Czemu to miało znaczenie dla tak wielu ludzi? I czym był stwór który był na ich tropie?

Zwinny czołgał się ku tyłowi sklepu.

— Tam jest zaplecze — szepnął w stronę Cienia. — Może sklepikarz ma tam jedzenie…

Cień ruszył za nim. Mijał wnęki i dziwne szafy. W jednej ujrzał wielki mechanizm, podobny do zegara, w którego wnętrzu przesypywały się ziarna. Ten widok był fascynujący.

Cień i Zwinny dotarli do pokoju za sklepem. Nie było w nim jedzenia tylko puste skrzynie i naczynia.

— Nic tu nie ma — powiedział rozczarowany Cień.

— Szukajmy dalej.

Otwierali drzwi i szafy, w których były dziwne machiny. Cień czuł zmęczenie. Do tej pory pakując się wciąż w kłopoty i ryzykując szli ciągle do przodu. Tylko cudem przeżywali, jakby coś ich chroniło. Narażając się, przechodzili czyjeś próby. Tylko po co?

Nagle Cień poczuł zimno przyszywające go na wylot. Czuł jak wszystko wymyka mu się rąk. Coś go złapało, otuliło i wlewało do niego ciepło i życie.

Nie mógł się poruszyć, a nawet zamknąć powiek. Dostrzegał wysokie postaci w ciężkich szatach z zakrytymi twarzami.

Widział jak wynoszą go i Zwinnego ze sklepu do ciemnego zaułku. Nic nie mógł zrobić kiedy przez otwarte tajne przejście zaniesiono ich do podziemnej komory.

Wnoszono ich w mrok. Czuł jak podłoga się ugina i huśta pod stopami niosących ich gdzieś ludzi. Nie mieli na to wpływu. Ktoś zadecydował za nich.


7.

Starszy antykwariusz Zonkk, były stróż prawa, obserwował uważnie wszystkie wydarzenia z bezpiecznej odległości. Widział jak dzieci przybywaj do jego miasta, potem się rozdzielają. By potem znowu spotykać się. Wiedział, że każde z tych dzieci miało inne podejście do tego co się dzieje. Spotykali ludzi, którzy chcieli im pomóc lub do czegoś je wykorzystać. Nie mogli wiedzieć co ich spotka.

Groźne przygody dzieciaków bawiły go. Ignorując zagrożenie pakowali się w coraz gorsze kłopoty. Walczyli z losem. Coś im wciąż pomagało, choć one za pewne klęły na zły los.

Teraz zabierano dzieci od Świątyni Początku. Inni spodziewali się że robią to po to by złożyć ich w ofierze. Tak by stali się naczyniami na dusze praistot. Wiedział, że to nie jest prawda. Ne nadawali się do tego. Beztroskie dzieciaki były tylko przydatnymi narzędziami. Co najwyżej posłańcami.

Ocena innych ludzi często go rozczarowywała. Myśląc że nad czymś panują, igrali z potężnymi mocami. Wydawało im się dadzą sobie radę, ale to nie była prawda. Te dzieci miały inne zadanie. Nie raz byli o krok od śmierci. Ocalano ich by dotarli do celu. Coś nie tyle spełniało ich życzenia, tylko wciągał ich w coś coraz bardziej niebezpiecznego.

W co tak naprawdę ich wciągało? Nie dostrzegając zagrożenia byli łatwym łupem. Jednocześnie, pakując się w kłopoty, przyciągali na powierzchnie to co było do tej pory ukryte. Coś im pomagało, a coś innego ich bezlitośnie ścigało. Wiedział, że ktoś chce coś odzyskać. Dostać w swoje łapy bezcenny skarb. Kryjące się mroku i zaułkach stwory, śledziły też innych graczy, nie tylko dzieciaki trafiające gdzieś gdzie powinny. Nic nie działo się przypadkiem, i dzieci i wszyscy inni wpadali w pułapki. Kto mógł im pomóc? Co zagrażało nie tylko dzieciakom ale i wszystkim innych? Nie był tego pewny.

Dotarli wszyscy do miasta, gdzie było ostatnie zejście do Krainy Przodków. Po kolei wszyscy zbliżali się do Zakazanego Domu. Stare miejsce, które omijali rozsądni i dobrze poinformowani ludzie, potrafiło skusić i zwabić każdego. Krążyły o nim nie tylko miejskie legendy.

Zonkk wiedział do kogo może się zwrócić w razie kłopotów. Miejscy kronikarze znali swoją rolę. Nie mogli interweniować. Nikomu nie mogli ani pomagać, ani szkodzić. Oni tylko spisywali wydarzenia, tworząc tajne kroniki miasta. Pilnując by miasto ciągle żyło, upamiętniali też ważne wydarzenia. I musieli dostarczać informacje tych którzy znali hasła. Dzięki nim wiedział o wszystkim.

Wertował informacje które mu dostarczyli. Coś przyciągało ludzi do tego miasta. Uciekinierzy trafiając do Zambergu wypełniali swoją rolę, czy im się to podobało czy nie. Nie mogli być zbyt pewni siebie. Wchodząc do miasta ryzykowało się nie tylko fortuny czy własną skórę. Gubiąc się w nim, można było zostać w nim na zawsze. Zostając oszukanym traciło się więcej niż się chciało. Nie mogli się poddać. Szukając tego co stracili, mogli zgubić duszę. Dziwne zdarzenia były tu na porządku dziennym.

Znał to miasto i wiedział co się tu dzieje. Nietypowe zachowanie mieszkańców miało swoje korzenie w czymś co wydarzyło się bardzo dawno temu. Nikt już nie wiedział, co się za tym kryje. Ofiary były konieczne by utrzymać kruchą równowagę. Często nie mając już wyboru ludzie wypełniali wolę istot kłębiących się pod miastem. Nie mogli od tego uciec. Czy wiedzieli, że są straceni?

Szyfrował swoje notatki, tak by nikt nie poznał jego wniosków. Nie powinien nic takiego napisać. Mogła by go spotkać za to kara. Musiał pilnować się i ukrywać, nawet przed Arii. Tego lata pracowali nad tym wszystkim we dwoje.

Siedząc w miejskiej siedzibie stowarzyszenia wertowali raporty. Budynek wzniesiono na wzgórzu i z okien mieli widok na całe miasto. Nie mogli narzekać. Mieli wokoło wszystko czego potrzebowali. Mimo to jego towarzyszka była niezadowolona.

— Wiesz co mówią o tym miejscu? — spytała jasnooka dziewczyna nie potrafiąca przestać się uśmiechać, pukając palcem w mapę podziemi. — Że żyją tam prawdzie potwory.

— I co z tego? — mruknął.

Coś wisiało między nimi w powietrzu.

— Tak się mówi — powtórzyła dziewczyna.

— Wierzysz w bajki?

— Bajki? — oburzyła się. — To miejskie legendy. A wiesz że one opierają się na tym co się wydarzyło.

— Ale są przeinaczone i wyolbrzymione.

— To sama prawda.

— Straszne historie dla niegrzecznych dzieci.

Wydęła usta.

— Na jedno wychodzi.

— To nie istnieje.

— Istnieje.

— Nie ma na to dowodów.

— Jeszcze ich tylko nie znaleziono.

Nie potrafiła z nim dyskutować. Uważała go za beztroskiego poszukiwacza tego co niezwykłe. Entuzjastę, bez zdrowego rozsądku. Ale sama wierzyła w każda opowieść na jak się natknęła. Nigdy nikomu nie mówił co mu się przytrafiło i dlaczego wstąpił do straży, a potem ją opuścił i czemu dołączył do antykwariuszy.

— Sekrety zostaną obnażone — powiedziała dziewczyna z naciskiem i wstała.

Zastanawiał się o czym ona wie o czym mówi. I z czym tym razem będą musieli się zmierzyć.

Z powodu przepowiedni wyruszyli do Zambergu, choć on nie miał na to ochoty. Niestety pewnych spraw nie mogli odkryć na odległość. Wiedział jak zachować bezpieczeństwo. Miał doświadczenie. Tym razem jednak było inaczej.

W jego snach kroczyła za nimi mglista postać, co było bardzo złym znakiem. Na jawie często dostrzegał unoszące się w powietrzu lśniące drobinki, które krążyły wokół nich, zupełnie jakby śledziły ich. Czym to coś było? Miał podejrzenia, ale nie pewność.

Towarzyszyły im magiczne istoty. Co gorsze nie tylko on widział te postacie.

— Nienawidzę magii — powtarzała Arii, za każdym razem kiedy natykali się na magiczną istotę.

Nie dostrzegała ich zbyt często. Nie wiedziała że jest wciąż obok nich pewien stwór. Od innych mogła uciec, jednak od tego który było najbliżej nich nie mogli. A on nie chciał jej o tym mówić. Źle by zareagowała na tą informację.

Robił co mógł by osłaniać ją przed tym czego tak nie cierpiała. Miał też inne kłopoty. Coraz trudniej przychodziło mu też panowanie nad sobą. Jego dwie osobowości walczyły ze sobą. I czuł coraz większe zmęczenie przez to. Mimo że zapieczętowano część jego jaźni, czasem czuł jak się ona budzi. Może powinien był zrezygnować ze swojej pracy, ale miał jednak obowiązki.

Do tego był ciekaw. Teraz tego gdzie dzieci dotrą. Te co i rusz pakowały się w kłopoty. W końcu zostali zaniesieni do podziemi miasta. Po raz kolejny udało im się uciec, ale podążały za nimi moce przed którymi nie było ucieczki. Tym razem przybrały postać niewinnych przedmiotów, które wydawały się być zabawkami.

Dzieciaki chciały wydostać się z podziemi, ale to nic nie dawało. I tylko spadły coraz niżej. Walcząc budziły przeróżne stwory i sprawiły że te ogromne istoty rzuciły się na siebie, a potem zaczęły ścigać dzieciaki.

Bawiła go ich groza, gdy otoczyły ich zabawki.

— Coś takiego powinno być zakazane — powiedziała Arii ze zdegustowaną miną.

Uśmiechnął się szeroko.

— Pochodzą z małej manufaktury z certyfikatami. Na pewno mają pozwolenia na produkcję od jakiś czterystu lat.

Skrzywiła się.

— To prawdziwa hańba, że tworzą coś w co może się wcielić to zło wcielone.

— To tylko prabyty. Stare i słabe…

Naburmuszyła się.

— One powinny już dawno zniknąć.

— Może i tak, ale została w nich jeszcze magia.

To do niej nie przemawiało. Kiedy tylko mogła niszczyła zabawki.

Podążali za dziećmi. Prabyty nie dając im spokoju i strasząc ich prowadził ich w mrok. A za nimi podążali i ludzie. Czy te stwory wiedziały co były za nimi? Może nie zawracał na to uwagi?

To nie było najgorsze. Niepokoił go coś innego. Coś co było do podobne od czegoś z czym zetknął się już dawno temu. I nie było najgorsze to że są podobne do emanacji starych mocy. Kształty, wzory i symbole kojarzące mu się czymś z jego przeszłości, zapowiadały obecność jego największego wroga. Czy był gotowy go znowu spotkać? Miał się o tym przekonać, bo dzieciaki były uparte.

Uciekły po raz kolejny z rąk pracowników Krwawego Sklepu. I zagłębiały się w najbardziej strzeżony sekret Imperium.

Nie miał pojęcia z tego wyniknie. Mógł tylko iść dalej swoją ścieżką.


8.

Herszt bandy żałował, że przybyli do Zambergu. Przeliczył swoje siły. To coś spod miasta go przerosło.

Rozumiał jak to się zaczęło. Dzieciaki mając nadzieję, że zdobędą coś cennego wdarli się do domu wiedźmy. Liczyli na coś na tyle ważnego i wartościowego by mogli stać się kimś. Wierzyli, że to da im szansę na wejście do jakiejś grupy. Może nawet do jego szajki.

Byli powszechnie znani. Ich szajką szybko zdobywała reputację, jako grupa przestępców o nietypowych korzeniach, owianych ponurą sławą. Bawiło go z czego byli znani. Mieli szczęście i doskonałe informacje, co jest ile warte i gdzie to znaleźć. To były tylko pozory. Czy ktoś wiedział co się za tym kryje? Miał nadzieje że nie. To by mu popsuło humor.

Rozumiał, że te kłopotliwe dzieci ich podziwiają, tak jak wszyscy inni. Ale poza tym nic o nich nie wiedzieli. Pochodzi z rodów wędrownych rzemieślników, których eksterminował szalony Ivvan V, nim zrzucono go z tronu. Niewielu przetrwało czystkę, ale te rodziny podobno dzierżyły klucze do wielu największych zagadek magii. Prawda może nie była zaskakująca i mroczna, ale dawała by im przewaga nad innymi.

Co trzymał w kupie jako szajkę? Wspólnie dążyli do jednego celu. Zdobycia władzy i bogactwa. Dobrze im szło do czasu. Nadzieje i czyny młodych złodziejaszków niespodziewanie pokrzyżowały ich plany. Pieniądze, na które liczył przeszły im koło nosa. Dobre życie, w którym nie było miejsca na bezpieczeństwo tylko zabawę, oddaliło się. Musiał zabrać się do pracy. Przywrócić właściwy porządek rzeczy.

Tym razem nie mógł liczyć na pomoc swojej największej sojuszniczki. Owianej złą sławą wiedźmy, która od lat mu pomagała, do czasu kiedy wpadli na siebie na ciemnym korytarzu Uniwersytetu Nad Przepaścią. Znał jej największy sekret. Ścigająca uciekające wiedźmy kobieta zdobywała zawsze to czego pragnęła. I potrafią czytać w przeszłości, odkrywała bez trudu zawsze co się stało. Potrafiła wciągnąć prawdę z każdego. Robiła to choć czasem prawda powalała na kolana. Tylko raz okazała słabość i litość. A on to wykorzystywał. Zgodziła się na jego warunki, ale nigdy mu tego nie zapomniała.

Od dawna balansował nad krawędzią. Co mu zostało? To czego się nauczył po wyrzuceniu z Uniwersytetu, jak asystent łowcy wiedźm. Odszedł z praktyki, bo się zawiódł. Czuł się oszukany. Liczył na wspaniałe przygody, a utknął w archiwum i przy opisach procesów.

Uciekł od takiego życia i spotkał pozostała szóstkę, tak jak on przegranych i uczniów wyrzuconych ze szkoły. Byli do siebie podobni. Nadal zależało mu na zdobyciu podziwu otoczenia. Szacunku innych. Wyczuwał czego każde z nich pragnie. Na co liczyli. Wiedział jak do nich dotrzeć. Pamiętał jak to jest. Potrafił ich przekonać by mu pomagali. Wciągał ich w swoje sprawy. Ryzykując i robią coś głupiego, dobrze się bawił. Jak to mogło się dla nich skończyć? Czasem fatalnie. Na razie nie zwracali na to uwagi.

Byli wobec niego lojalni, aż do tego wypadku pod świątynią. Wtedy wszystko się popsuło. I teraz na nikogo nie mogli liczyć. Wszyscy się od nich odwrócili. Nadal nie mógł uwierzyć jak zostali potraktowani. Czuł zawód. Mimo to snuł nowe plany i nadzieje. Liczył że banda go nie opuści. Teraz zachowywał się inaczej i ostrożniej. Badał grunt. Był czujny i sprawdzał cały czas jak to co się zdarzyło, wpływało na charakter ich relacji.

Liczył też na cud. Na pomoc protektorki. Ale kiedy go wezwała, był zaskoczony.

— Przybądź do Zambergu — powiedziała wykorzystując podarowany mu mówiący kamyk.

— Już tu jestem — powiedział szybko i wsłuchiwał się w ciszę która zapadła po jego słowach.

Co znaczyła ta cisza?

— To dobrze — oświadczyła ostro i podał mu adres, pod który miał się udać.

Dotarł na spotkanie, ona już tam była. Jak zawsze kryła się cieniach i czekała na najlepszą okazję. Patrzyła na niego zimnym wzrokiem.

— Chce być kogoś znalazł — powiedziała kiedy ukryli się przed wzrokiem innych ludzi.

— Kogo?

— Parę dzieciaków. Są tutaj.

Opisała im tych których i on ścigał. Cóż za zbieg okoliczności.

— Dobrze — zgodził się zapytał: — A co za to dostanę?

Skrzywiła się.

— Wiem czego chcesz… może do dostaniesz…

Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Wiedźma kiwała głową.

— Będziesz zadowolony. Tylko spiesz się.

Skinął głową.

— I nie chodź po tym mieście — pouczała go.- To szkodliwe dla zdrowia.

— To tylko zwykłe miasto — sprowokował ją.

— Nie do końca… lepiej nie przekonać się o tym na własnej skórze…

— Przesadzasz — prychał pogardliwie.

— Jak stracisz skórę i dusze zmienisz zdanie.

Nie miał czasu na jej gierki i zagadki.

— To jak, znajdziesz dla mnie szybko te dzieciaki?

Potwierdził.

— Po co ci one? — spytał.

— Chce tego co one mają.

— A co to takiego?

Zmierzyła go wzrokiem.

— Nie zrozumiałbyś. Za krótko się uczyłeś…

— Może się dokształcę.

Była poirytowana.

— Do niczego ci się to nie przyda. Wierz mi.

— To musi być coś warte. Prawda?

Skinęła głową.

— Mimo to nikomu tego nie sprzedasz…

I tak chciał spróbować szczęścia.

— Pomożesz mi? — spytała po raz trzeci.

Ruszył do drzwi.

— Jak trafię na ich trop to dam znak.

— Wiem gdzie są.

Zamarł.

— To do czego jestem ci potrzebny? — spytał nieufnie.

Nie była zadowolona że o to pyta.

— Ja nie mogę tam zejść. Ty możesz.

O co w tym wszystkich chodziło? Musiał się o tym przekonać. Za wszelką cenę.

— Mogę cię do nich zaprowadzić.

Zrobiła to. Ujrzał jak oddziela od siebie swój cień, który zaczął szybko przed nim uciekać. Pomagała mu przechodzić przez kolejne pułapki i przeszkody. Coś takiego wymagało wielkiego wysiłku. Czemu robiła to?

Dał znać przyjaciołom i nie czekając na nich podążał za cieniem wiedźmy.

Gdy zeszli pod ziemie, szybko dotarli do starej świątyni. Mrok otulał stare kamienne posągi i uciekał przez płonącymi na fioletowo pochodniami. Ujrzał dzieciaki i dziwnych ludzi w maskach, szykujących się do dziwnej ceremonii.

O co w tym wszystkim chodziło?


9.

Płonące kamienie, na których zbudowano świątynie były zimne. Miejsce do którego ich zaciągnięto było niepokojące. Wiedział, że zdarzy się tam coś strasznego i niecodziennego. Wdychał opary i drobinki magii unoszące się z posagów starych bóstw. Podobno stworzono ich z krwi i łez praistot. A teraz ich cząstka były w jego płucach.

Ciepłe i lepkie opary sprawiły, że słyszał szepty, którym musiał byś posłuszny. Głosy kazały mu uciekać. Zrobił to gdy ludzie którzy ich przyprowadzili na chwilę zajęli się swoimi sprawami. Ukrył się i obserwował.

Cień wykorzystał też okazję i wcisnął się w skalną szczelinę.

Ich porywacze szukali ich. Kręcili się bez sensu. Nagle między nich wkroczył wysoki mężczyzna z zakrytym jednym okiem. Nie wyglądał na zadowolonego.

— To nieprawdopodobne — powiedział ostro. — Dzieciaki znowu wam uciekły. Jakim cudem?

Zgromadzeni ludzie zbili się w ciasną grupę. Bali się jednookiego.

— Wymknęli się nawet jemu — powiedział ktoś odważny.- A to najlepszy łowca magii.

Wszyscy kiwali głowami.

— Magia jest po ich stronie.

— Tak, mamy los przeciwko sobie — powiedziała potargana kobieta w zniszczonej starej sukni, kiwając głową.

— Nie odpuszczę — upierał się jednooki.- Za daleko zaszliśmy.

— Nawet jeśli tylko na tym stracisz?

Jeśli ja stracę to wy też- powiedział drapieżnie szczerząc zęby. — A wiecie co jest stawką. Jak one się obudzą w nieodpowiednim momencie zniszczą wszystko wokoło… Nie chcecie chyba do tego dopuścić.

Zaprzeczyli gwałtownie.

— No to ruszajcie na polowanie i nie wracajcie bez tych smarkaczy…

Przestraszeni ludzie rozproszyli się.

Rozbiegli po podziemnych korytarzach. Zwinny przesuwał się między cieniami. Cień zniknął mu gdzieś z oczu. Sam nie wiedział czemu śledził tych ludzi. Powinien był uciekać kiedy tylko miał okazję, ale mimo to nadal obserwował ich. Na powierzchni i tak było miasto, które nie chciało go wypuścić.

Nie podobały mu się te podziemia. Katakumby, posągi i dziwne budynki. Czemu ci ludzie też tam trafili? Czego tam szukali? Ci którzy się na siebie natknęli zachowywali się jakby musieli tam być. Zaskakiwało go to jak zareagowali na każde spotkanie.

Niespodziewanie w oddali na kamiennym moście ujrzał herszta bandy, którego tak podziwiał. Była z nim dziewczyna w kolorowej sukni. Co tam robili? Czyżby jego banda śledziła go? Na co liczyli? O co mogło im chodzić?

Chciał być części ich grupy, ale czuł że to stało się niemożliwe.

Był zaskoczony że po podziemiach kręci się aż tylu ludzi. Bandyci unikali pary, która starała się ich dogonić. Pulchna wiedźma i przystojny ponury łowca, kłócąc się zaczęli rozbijać jakiś posąg. Po co to robili? Wydobyli coś z posągu i znowu zaczęli się kłócić. Zaintrygowany szedł za dziwną parą licząc, że ci ruszą do wyjścia. Niestety zwiódł się, bo zaczęli schodzić coraz głębiej w otchłanie. On zawrócił.

Szukał wyjścia z podziemi, niestety bez powodzenia. Za to spotkał innych ludzi. Kobiety w dziwacznych sukniach i ludzie z emblematami na szatach, którzy kręcili się wszędzie. Czego szukały tam wiedźmy i szaleni antykwariusze?

Czekał co jeszcze się wydarzy. Grupy snujące się po podziemiach wpadł do czasu do czasu na siebie. Starcie młodych bandytów z antykwariuszami było nawet zabawne.

— Czy nie zaszliście za daleko — spytał starzec w szarym stroju. — Od waszych nor?

Herszt zacisnął zęby.

— To nie wasza sprawa.

— Póki chcecie zbezcześcić magiczne i święte miejsca kultu, to jest nasza.

— One nie są wasze.

— Wasze też nie.

— Nie macie z nami żadnych szans…

Młodzi przestępcy zaśmiali się. Antykwariusze nie schodzi im z drogi. Wszyscy zaczęli wyjmować pochowaną pod ubraniami broń. Był zaskoczony ile jej mieli.

— To tylko starcy i słabeusze — pocieszali się młodzi przestępcy.

Przeciwnicy rzuci się na siebie. Czy młodzi przestępcy mieli szansę na wygraną? Antykwariusze walczyli dziwną bronią. I znali sztuczki. Potrafili zaleźć za skórę młodszym przeciwnikom. W końcu ci wycofali się.

— Za nimi! — krzyknął jeden z antykwariuszy.

Zwinnemu wydawało się, że wśród nich widzi Paple, ale skąd złodziejaszek by się znalazł między nimi?

Ruszył za antykwariuszami. Zgubił ich z oczy a kiedy skręcił w prawo trafili do podziemnych magazynów. Zamarł na progu wielkiej komory pełnej skrzyń i koszów z monetami i biżuterią. Jeszcze nigdy nie widział takich skarbów.

Chciał wejść do komory, ale wpadli do niej ubrani na czarno ludzie. Zwinny niechętnie cofnął się w cień, by go nie zobaczyli.

— Uważajcie na te pozornie cenne skarby, bo mogą sprowadzić na was zagładę — powiedział człowiek z bliznami.

Najmłodszy z mężczyzn rozglądał się wokoło.

— Kto je tu zgromadził? — spytał.

— Łowcy koszmarów — opowiedział mu siwowłosy mężczyzna.

— Po co je zebrali?

— Czasem musieli mieć ofiarę, która coś przywabiła.

— Ofiary?

Jeden z mężczyzn wskazał na szkielety, które leżały pod ścianami tego skarbca.

— Skusili ich tym? — zaciekawił się młodzieniec.

— Złoto zaślepia ludzi…

Kto i dlaczego tak robił? I skąd oni wiedzie co zrobili inni ludzie?

Mężczyźnie podeszli do jednej ze ścian. Była na niej płaskorzeźba przedstawiająca wielkiego potwora i rycerz, który z nim walczył.

— To ktoś ze Świętego Zakonu?

Siwowłosy skinął głową.

Nie mogli zwyciężyć.

— Zagubili się jak wielu innych.

— I co teraz?

— Skończymy co oni zaczęli.

— To zaszczytna misja.

— Nasi przodkowie stracił swoją pozycję, ale my im przywrócimy godność.

Nie podobała mu się ta rozmowa.

Ujrzał jak ludzie w czarnych szatach rozlewają coś na kosztowności, a te zaczynają syczeć i lśnić zielnym światłem. Zaczał się wycofywać. Choć kusił go zgromadzone bogactwo, nie chciał mieć do czynienia z tym co wyczyniali ci dziwni ludzie.

Dotarł do korytarza i schował się przez idącą nim kobietą w mocno rozciętej sukni. Kiedy kobieta go mijała wstrzymał oddech. Czuł że kobieta choć nie patrzy na niego, wie o jego obecności. Zrobił krok do tyłu i nadepnął komuś na stopę. Szybko się obejrzał. Za sobą ujrzał Cienia.

— Co tu robisz? — spytał szeptem.

Cień był przestraszony.

— Tam coś jest — wyszeptał szczękają zębami i wskazując ciemną komorę obok nich.

Wycofali się i natknęli na grupę ludzi w staroświeckich ubraniach.

— Co oni tu robią?

— Szukają czegoś.

Czekali aż ta grupa ludzi sobie pójdzie. Antykwariusze jednak nadal tkwili w korytarzu i dyskutowali o czymś. Ktoś im mówił co maja zrobić? Nie wiedział co to znaczy.

Czemu im ufasz?

— To prastara w Wyrocznia, taka która nie tylko znała przyszłość ale i przetrwała wszystkie wojny.

— To tylko przypadek.

— Wcale że nie.

— Oni znają przeznaczenie nas wszystkich.

— To tylko słowa.

— Ich przepowiednie się sprawdzają.

— Mieli szczęście.

— To o wiele więcej.

— Wiesz co możemy zyskać.

— I ile stracić.

Antykwariusze patrzyli na siebie wręcz wrogo.

— I która obiecała nam moc.

— Tylko widzenie magi.

— To oszustwo. Ale jak chcecie w to brnąć to proszę bardzo… ja mam co innego na głowie.

Grupa się rozeszła. Zwinny i Cień zaczęli się cofać i zbliżać do ciemniej komory, z której wyszedł Cień.

— Tam są potwory — szeptał Cień, przywierając do ściany.- Żywe… ja tam nie idę.

Zwinny nie chciał w to uwierzyć. Na szczęście antykwariusze przeszli obok nich, nie zwracając na nich uwagi. Co mogło sprowadzać tam tych szalonych ludzi? Może pogoń za magicznymi istotami?

— Jaki potwory? — spytał cicho Cienia.

— Ogromne. Niektóre podobne do ptaków, owadów czy jaszczurek.

Zwinny był zaintrygowany. Niektóre bestie potrafił być cenne. Polowano na nie. A one wymykały się i zwodziły łowców. Potrafiły uciec każdemu. Słyszał o tym wiele opowieści.

Niepokojące było to że niektóre z bestii się poddawały. Zostawały spychane w czeluść. Tam żył do czasu, aż przyszedł ich czas. Zwinny czasem zastanawiał się co po nich zostaje.

— Może pójdziemy zobaczyć?

Cień pokręcił głową.

— Wole się stad wydostać.

To było rozsądne. Niestety nie znali drogi na powierzchnie. Czy będą się błąkać pod ziemią, aż spotkają coś strasznego lub umrą z głodu? Nie miał ochoty się o tym przekonać. Musiał coś wymyślić.

Usłyszeli krzyki i odgłos uderzeń. To ludzie walczyli ze sobą?

— Biją się?

Zwinny wzruszył ramionami.

Ignorował odgłosy dochodzące z boku i ruszył przed siebie. Gdzieś musi być wyście. Musi być tylko uparty.


10.

Stwór wdarł się do podziemi miasta. Nie mogli go powstrzymać. Ro, wiedźma ze Wschodu czuła że zbliżają się do celu. Z niemałym trudem nawiązała z nim połączenie.

Potwór pomógł jej znaleźć coś czego się nie spodziewała. Niezwykłe prastare więzienie dla groźnych stworów wielu gatunków i kształtów. I kogoś takiego jak on sam. Czemu to było ważne?

Idąc za stworem błądziła po labiryncie korytarzy. Widziała wiele cieni szkodników i upiorów. Ignorowała je wszystkie. W cieniu przy wrotach za którymi wyczuwała puls bestii krył się jakiś człowiek. Gotów z nią rozmawiać.

— Wiesz co tam jest? — spytał pokryty bliznami strażnik wrót.

— Mieszkańcy starego świata — odpowiedziała spokojnie.

— To dobrze że to wiesz…

— Kto i po co ktoś je tam umieścił? — spytała cicho wiedźma.

— Prastarzy magowie. Ci potężni. Mądrzy. Chronili nas i świat przed nimi.

Chciała zajrzeć za wrota. Czuła bijącą od nich moc.

— To cud ze żyją tam tam tak długo — wyszeptała.

— Powoli wymierają — oświadczył chłodno strażnik. — Od tysiącleci pożerają się.

— Czemu ze sobą walczą?

— Przejmują tak swoje siły.

Usłyszeli dziwny hałas.

— A to coś nowego… — mruknął strażnik.

Strażnik uchylił wrota. Uderzyła w nich fala mocy. Wyczuwała kopulujące ze sobą stwory. Widzieli wielkie wijące się kształty.

— Często to robią? — spytała cicho strażnika.

— Prawie nigdy…

Strażnik był zaniepokojony. Miłosny taniec odbierał bestiom resztkę sił i magii. Umierając, szybko rozpadali się w proch. W końcu nic nie zostawało po nich.

— No i po co to wszystko? — mruknęła zawiedziona. — Strata czasu i energii…

— Wcale nie — zaprzeczył cicho strażnik wskazując coś na dnie jaskini. — Został po nich jajo.

— Tylko jedno?

Potwierdził.

— Co w nim jest?

— Młoda bestia.

— I moc?

Skinęła głową.

— Jest bezcenne.

Przyjrzała się uważnie jaju. Poczuła rozczarowanie.

— Ono jest martwe.

— Jeszcze.

— Można je ożywić?

Potwierdził. Poczuła podniecenie.

— Kto na tym skorzysta?

— Ten kto będzie potrafił tchnąć w jajo życie — przyznał strażnik. — To nie takie proste.

— Ktoś próbował?

Strażnik pokiwał głową.

— Ponieśli porażkę.

Co to znaczyło?

— Wielu próbowało?

Strażnik znowu potwierdził.

— To nie może być nic trudnego.

— Chyba jest.

— Czemu tak myślisz?

— Bo jak na razie wszystkie jaja obumierają.

Czuła jak magia się rozprasza, faluje wokół nich. Nie mogła jej zatrzymać. Choć pragnęła jej nie mogła nie posiąść. To było frustrujące.

Co mogła jeszcze robić? Zaprowadzić tam dzieciaki które wszystko zapoczątkowały? Czy im by się udało ożywić jajo? Tylko czy nie przypłacili by tego życiem…

Co prawda nie dbała o nich, ale byli ważni dla magii, a jej wolała nie prowokować. Coś ich chroniło. Zobaczyła to na własne oczy. Magia pomagała im i kierowała nimi.

Tylko czy będą chcieli współpracować? Co mogli zrobić? Nie była pewna czy by nad nimi zapanowała.

Mimo to już zaczęła obmyślać plan.

Tak na wszelki wypadek.

IV

1.

Wiedźma z Centrum wahała się.

Cza musiała się na coś zdecydować. Wybrać jedną z opcji. A to było trudne i ryzykowne.

Czuła że coś niezwykle ważnego się dzieje się wokół jej pupila i tego co drzemało w jej domu. I to wielkiego, wręcz epokowego.

Tropiła dzieciaki, swojego ulubieńca i to co uciekło z jej domu. Nie rozumiała ścieżek jakim się przemieszczali. Miotali się jakby coś ich rzucało to tu, to tam, ale zawsze wracali na kurs, jakby słyszeli czyjś zew. Jakby to coś sich do siebie przyciągało. Czym mogło być to wzajemne przyciąganie? Wiedziała, że istnieje, bo sama też to czuła. Wiedziała, że jest do czegoś potrzebna. Nie rozumiała tylko o co w tym wszystkim chodzi.

Przemieszczała się, a w głowie krążyły jej słowa i obrazy. Widziała że uzupełniały się. Ważne było dopełnienie. Miłość i cykliczność. Wyczuwała całą sobą, że powstaje coś nowego, całkiem nowe życie, które jej potrzebuje. Nie wiedziała tylko do czego.

To był zagadka, którą chciała rozszyfrować. I odkryć kto był w to zamieszany. Kto co się z tego miał. Kto pragnie to zdobyć. Co oferuje za to. I czy coś poszło nie tak.

Pierwszy raz otarła się o coś tak wielkiego i skomplikowanego. Czy mogła liczyć na wsparcie z czyjejś strony? Znała kilka osób. Zastanawiała się tylko ile to ją będzie kosztować, i co mogła przez to stracić.

Choć czuła pokusę, nie skierowała się wprost do celu. Ruszyła do siedziby zachodnich wiedźm. Sama nie wiedziała na co liczy. Chyba chciała potwierdzenia.

Już przed siedzibą Zachodnich spotkała siostry Omm. Wysokie masywne mury zamku stojącego na czarnej szklistej skale, rzucały cień, który wiedźmy barwiły na różne kolory, w zależności od swojego nastroju. Nigdy nie mogła liczyć na nich wyrozumiałość. Była zbyt ekscentryczna, niezależna. I zbyt często wpadała w kłopoty. Na jej nieszczęście siostry wiedziały o niej prawie wszystko. Choć wcale jej się to nie podobało, nic nie mogła z tym zrobić..

Spotkane siostry Omm ciągle oceniały ją i krytykowały. Kiedyś piękne, ciągle jeszcze wpływowe nie oszczędzał nikogo. Potrafiły, bez wysiłku, narobić sobie wrogów w ciągu popołudniowej herbatki.

Zdziwione na jej widok, szczupłe eleganckie wiedźmy, o skośnych oczach i długich ciemnych włosach, zasypały ją pytaniami.

— Co tu jeszcze robisz?

Druga siostra spojrzała na nią z kpiną.

— To oczywiste. Musi naprawić swoje błędy. Chce prosić o pomoc, prawda?

Pierwsza siostra skrzywiła się.

— Kto by to dla niej zrobił? Ona zraża do siebie ludzi.

— To też nasza sprawa. Możemy wszystkie wiele stracić.

Siostry porozumiały się wzrokiem.

— Aż trudno w to uwierzyć.

— To coś cały czas było w jej domu?

Skąd one o tym wiedziały? Siostry wyrzucały z siebie dalsze pytania.

— Po co to trzymała?

— Jak to zdobyła?

Nie umiała tego wyjaśnić. Nawet samej sobie.

— Skoro to miała, widocznie była powierniczką. I jest częścią procesu — powiedziała spokojnie bardzo stara wiedźma wkraczając między siostry Omm.

Siostry od razu pomogły je stać. Podały jej laskę i otuliły szalem

— A jak to przez nią pierwotne potwory powrócą?

— Z nim wróciła by pierwotna magia.

Siostry spojrzały znów po sobie. A Cza oblał zimny pot. Znała stare legendy i przepowiednie. Wiedziała co się może wydarzyć, gdy ktoś przywołuje pramagię lub pierwotną magię. Nigdy nie chciała się mieszać w takie sprawy.

Czy mogła coś jeszcze zrobić by się wplątać z tej afery? Stała wykręcając sobie palce i zagryzając wargi.

— Już nic nie da się zrobić — powiedziała wiekowa wiedźma jakby czytała w myślach Cza. — Możemy już tylko czekać.

— Ja wole działać — mruknęła Cza.

— Ale i tak nic nie zrobisz — powiedziała jedna z sióstr.

— Żyjemy w ciekawych czasach — zachichotała wiekowa wiedźma.

Cza czuła niezadowolenie. Stały w dolnym holu zamku. Dołączyły do nich inne wiedźmy. Kobiety ubrane w szare luźne szaty z czarno-białymi paciorkami. Wszystkie Siostry z Zachodu zdawały się wiedzieć o wszystkim co zrobiła Cza.

Zebrane kobiety mówiły jedna przez drugą.

— Coś na pewno się wydarzy.

— Musimy to kontrolować.

— Nie da się.

— Już to robiłyśmy.

— Kiedy?

— W ostatniej erze klika razy.

— I co, udało wam się opanować magię?

To była prowokacja. Nikomu nie udało się jeszcze kontrolować magii. Czasem ktoś o tym opowiadał ale to było kłamstwo.

— Tylko do pewnego momentu — powiedziała jedna z sióstr.

— Widzicie ta szczeliny na skale? Magia pokazała nam co potrafi…

Wiekowa wiedźma podeszła do Cza.

— Byłam przy tym. Pamiętam że trzy moje siostry umarły, bo za późno się wycofały.

Dlaczego umarły?

— Magia wypaliła im wnętrzności.

Nie brzmiało to dobrze.

— Pochowałyśmy je w górskich grobowcach, daleko stąd.

Kobiety spojrzały po sobie.

— Czasem nas odwiedzają.

— One nie odeszły.

— I nigdy nie odejdą.

— To co je spotkało uwięziło je na zawsze.

— Tak się zawsze dzieje.

— Nie słyszałam o tym — szepnęła Cza.

Kobieta z niebieskimi tatuażami na dłoniach i policzkach uśmiechnęła się.

— Tylko nieliczni o tym wiedzą. I tak jest dobrze.

— Nie chcemy ciekawskich.

Zarobiła zdziwioną minę.

— One mówią nam o tym co jest po drugiej stronie.

— Trudno było jej w to wierzyć.

— Ale wiecie, one mogą kłamać.

— Nie o tym…

— A co wiecie o mojej zgubie?

Skupiły uwagę na niej. — A co ty o niej wiesz?

Wzruszyła ramionami. To było coś bardzo starego. Myślałam że już martwego.

— A skąd to zabrałaś?

— Z Czwartego Stopnia — przyznała.

Mówiła o dalekim skażonym lądzie gdzie prastarzy magowie testowali śmiercionośne zaklęcia. Siostry spojrzały na nią z politowaniem.

— To wydawało się nieszkodliwe.

Skrzywiły się.

— Ta przeklęta ciekawość…

— Ciekawość?

— Wszystkie jesteśmy nią skażone.

— …za to beztroska to fatalna cecha u wiedźmy.

— Nie masz pojęcie co mogło się zdarzyć.

Czuła niepokój. Miały rację. Popełniła błąd.

— To co mam robić?

— Podążaj za znakami.

— I to wystarczy?

— Rzuciłaś wyzwanie magi.

— Teraz możesz tylko czekać.

Wcale jej się to nie podobało.

Opuściła siedzibę wiedźm. Zastanawiała się w którą stronę ma ruszyć.

Dotarła do rozdroży, gdzie niespodziewanie ujrzała znajome ślady. Głęboko wyryte na skale ślady pazurów. Mógł je zostawić tylko widmowy kot. Podążała za nim.


2.

Zwinny i Cień mieli potworne kłopoty.

Starali się uciec z podziemi, ale bez powodzenia. Unikali ludzi, ciemnych korytarzy i komór. Miał wrażenie, że kręcą się w kółko. Czemu właśnie ich to spotkało?

Przemykali się i kryli. W końcu schowali się w wykutym w skale domu. Zwinnemu trudno było uwierzyć że ktoś chciałby tam mieszkać.

— To dom strażnika — powiedział cicho Cień dotykając porzuconego starego przedmiotu.

Zwinny rozejrzał się.

— A co on pilnował?

— Tego miejsce.

— A kto chciałby tu coś ukraść?

Cień wzruszył ramionami.

Słysząc hałas schowali się głębiej w ciemnej komorze. Zwinny przytulił się do skały i wstrzymał oddech.

Usłyszeli klik, a potem spadli w dół. Lecieli wykutym w skale szybem. Uderzyli w stare kości które rozpadły się w pył. Kaszlać ujrzeli jak pułapka się zamknęła nad nimi, więżąc ich w środku.

— Co to było? — spytał zduszony głosem Cień.

— Nie mam pojęcia.

Zaczęli się rozglądać. Nie podobało im się to co widzieli. Wisieli pod sufitem nad sporą wykutą w skale komorą, w której było tylko starych krzywych mebli.

— To bardzo stara pułapka. Mogą nas nie znaleźć.

— Ktoś musi tu przyjść.

— Wcale nie musi.

To by było straszne. Umarli by z pragnienia.

— Nie zgadzam się na to — warknął Zwinny.

— To nie ma znaczenia.

Cień skulił się w kącie klatki. Mruczał coś pod nosem.

— Co robisz?

— To mnie uspokaja.

— A mi przeszkadza.

Cień odwrócił się do niego plecami. Cisza coraz bardziej ciążyła Zwinnemu.

Usłyszeli hałas. Odetchnęli z ulgą na widok ludzi. Dwoje marnie ubranych brudnych poszukiwaczy skarbów krążyli po komorze, jakby czegoś szukali.

— Gdzie ty idziesz?

— Nie słyszysz tego?

— Czego?

— Takiego jakby pisku i mruczenia. Dziwacznej fałszowanej nieludzko starej melodii…

Mężczyzna zmarszczył brwi rozglądając się.

— Nic nie słyszę.

— To jakby echo … — dodała młoda kobieta. — Szłam za nim i to tutaj był początek…

— To bez sensu…

Kobieta spojrzała w górę i ujrzała uwięzionych.

— Wcale nie — powiedziała i szeroko się uśmiechnęła. — Mamy tu małych szkodników.

Oboje spojrzeli na nich. Kim byli ci ludzie?

— To ich wszyscy szukają?

— Chyba tak.

— Ciekawe dlaczego?

— Mogą być coś warci.

— To kłopot…

— No tak, ale da się go zamienić na złoto.

Mężczyzna był niezadowolony.

— Ty i te twoje pomysły…

Dziewczyna się zaśmiała.

— No to idę poszukać czegoś…

Zostali sami na chwile. Spojrzeli po sobie.

— I co teraz?

— To lepsze niż śmierć tutaj.

Zwinny zrobił zaciętą minę.

Poszukiwacze szybko wrócili. Otworzyli ich klatkę. Nie dali im szansy na ucieczkę. Po chwili znowu siedzieli w skrzyni.

— A jak ich przeniesiemy?

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Potem się uśmiechnęła.

— Wiesz, mam pomysł.

Mężczyzna westchnął.

— Wiem jak kończą się te twoje pomysły.

Dziewczyna na chwilę zniknęła, a potem szybko wróciła niosąc ze sobą mały przedmiot. Obracała go w dłoniach a potem sprawiła że skrzynia została uniesiono.

Zaczęło nimi trząść czuli jak skrzynia obija się o ściany gdy przeniesiono ją gdzieś. Słyszeli dudnienie. Potem krzyki i ktoś przejął skrzynię, w której siedzieli. Skulili się nasłuchując.

Cień starał się wyglądać przez szczeliny w skrzyni.

— Nie wiem gdzie jesteśmy.

— Pokaż.

Cień przesunął się. Zwinny ujrzał długą aleję z posągami.

— Ja znam to miejsce — oświadczył cicho Zwinny. — Już to byłem.

— Co oni z nami zrobią?

Zwinny miał jak najgorsze przeczucia. Ludzie kierowali się ku wielkiemu kamieniowi na końcu alei. Chcieli złożyć ich w ofierze.

Wyciągnięto ich ze skrzyni. Ujrzeli dziwne maski z ogromnymi okularami i białe obłe szaty z delikatnymi jak pajęczyny i równie poplątanymi wzorami.

Ludzie w maskach i z dziwnymi urządzeniami przygotowywali się do czegoś.

Zwinny postanowił spróbować ucieczki. Cień biegł za nim. Nie mieli szczęścia. Ziemia osunęła się im spod stóp i wpadli do dołu.

Wydobyto ich z pułapki i związano. Leżąc obok ściany czekali na swój los. Widzieli przerażający ołtarz i dziwne wrota wycięte w skale.

Co ich czekało?

Ludzie w maskach oplatali ołtarz i wrota jakimś sznurkami i przedmiotami.

— Po co nam krwawa ofiara? Nauka nas prowadzi — spytał jeden z ludzi w dziwnej szacie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 78.26