Byli sobie raz Kot i Pies.
Mieszkali razem we wspólnej budzie. Pies był ogromny, czarny, z długą sierścią, a kotek drobny, z mięciutkim, dostojnym futerkiem, także koloru czarnego. Pies wabił się Gnat, a kot — Mruczek.
Gnat był spokojny, opanowany, nic go nie wzruszało — poza ogromną kością, która ostatnio nie dawała mu spokoju. To właśnie jego przyjaciel, kot Mruczek, który mieszkał z nim w budzie od małego, naopowiadał mu niestworzonych rzeczy o tej przeogromnej kości, którą można mieć. Mruczek cały czas chce się bawić, bo jest mały i wesoły. Najbardziej jednak lubił zadawać niewygodne pytania:
— A dlaczego słońce świeci?
— A po co deszcz pada?
— A co jest dalej tam, za horyzontem?
I najważniejsze pytanie:
— Dlaczego księżyc nocą raz ma kształt miski mleka, a raz takiej jakby przekrzywionej kości?
W sam raz dla psa. Ale Gnata to wszystko już nie interesuje. Bo po co?
Najważniejsze, że miska z jedzeniem jest zawsze pełna. Jest.
Pan Gnata i Mruczka dba o nich.
Dba.
To czego więcej można oczekiwać? Chyba niczego.
A kot, ciągle ciekawy, dopytuje, roztrząsa, dopowiada: po co, na co.
A najgorzej jest wieczorem, kiedy robi się ciemno i niebo jest takie rozświetlone iskierkami, czyli gwiazdami, i cieplutki wietrzyk gładzi po nosie — wtedy właśnie Mruczek nie chce spać ani leżakować, tylko gada i gada. A to o myszkach, które mu uciekły, a to o ptakach, co odleciały i nie mógł ich złapać. Czasami tak spogląda w niebo i zastyga na moment, aby po chwili trajkotać jak rozmielone kości lub rozgryzione ości.
Ale zawsze nadchodzi taka chwila, że zasypiają. Kot zwija się w kłębek i śpi obok Gnata, który, zawsze wzdychając, mówi wtedy:
— Nareszcie, dobranoc.
Kolejnego dnia obudziło ich głośnie krakanie.
Kruk, Wrona i pewna Sroka pojawili się znienacka, kłócąc się między sobą:
— Oddawaj, to mój kosztownik! — srocze Sroka.
— Chciałabyś, co? Może ten gazetownik też jest twój? — Wrona nie ustępuje.
— Cicho, moje panie, wszystkie trzymadełka są moje, tak ładnie pachną, zmiatać stąd — kończy Kruk całe to zamieszanie.
Gnat i Mruczek, wszystko usłyszawszy, zerwali się na równe łapy. Mruczek skoczył pierwszy. Ale ptactwo jak zwykle było szybsze i odleciało, zostawiwszy małe zawiniątko.
Gnat, widząc, jak Mruczek próbuje odwinąć łapkami to coś, chrząknął:
— Poczekaj, obwącham pierwszy — i mówiąc to, mocno rozszerzył swoje nozdrza. Wystarczył jeden głęboki węch i już wszystko było wiadome.
— Ale numer! Wiesz, co to jest?
— No co? Gadaj! — Kot nie mógł się doczekać, co to może być.
— Myślę, no nie, jestem pewny, że jest to… że to to…
— No mów!
— Bardzo bym chciał, żeby to była ta wielka, ogromniasta kość, mimo że zawinięta w gazetę… kość — Gnat po tym stwierdzeniu rozmarzył się, odrobinę ziewnął, pomerdał ogonem, wyszczerzył pysk dwa razy i poszedł się położyć. Ale wcześniej dodał, jakby od niechcenia: — Ale tak nie jest… niestety.
Mruczek zaniemówił, spoglądał raz na Gnata, raz na pakunek. Poprawił swoje drogocenne wąsy, wysunął powoli przednią łapkę w stronę zawiniątka, dotknął bardzo delikatnie, po czym uciekł i schował się za budę. Nastroszył uszy i jeszcze raz wąsy i… nasłuchiwał z całych swoich malutkich sił.
— Nie bój się, to cię nie zje — dodał śpiący Gnat.
— Nie?
— No nie, coś ty, to jest trochę mokre i trochę ciepłe, nic wielkiego.
— A skąd to wiesz?
Gnat leniwie wysunął łeb, otworzył śpiące oczy, dokładnie to lewe oko bardziej, a prawe oko mniej.