E-book
7.35
drukowana A5
47.92
Koszt bycia uczniem

Bezpłatny fragment - Koszt bycia uczniem


Objętość:
253 str.
ISBN:
978-83-8369-173-2
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 47.92

Życiorys autora

DIETRICH BONHOEFFER urodził się 4 lutego 1906 roku we Wrocławiu jako syn profesora uniwersyteckiego i czołowego autorytetu w dziedzinie psychiatrii i neurologii. Jego bardziej odległymi przodkami byli teologowie, profesorowie, prawnicy, artyści. Od strony matki w jego żyłach płynęła także trochę arystokratycznej krwi. Jego rodzice wyróżniali się charakterem i ogólnym światopoglądem.


Bonhoeffer nie tylko pragnął swobody głoszenia Ewangelii, lecz także gotów był zaryzykować życie, sprzeciwiając się Hitlerowi i pomagając Żydom w ucieczkach. Twierdził, że „Kościół tylko wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają poza nim”, i postulował „bezwarunkową powinność Kościoła wobec ofiar każdego systemu społecznego, nawet jeżeli nie należą do wspólnoty chrześcijańskiej”.


Wspólnota została zlikwidowana przez gestapo w 1937, a próba wznowienia działalności w okolicy Koszalina zakończyła się rok później aresztowaniami niektórych jej uczestników. Bonhoeffer pod koniec 1938 nawiązał kontakt z opozycyjnie wobec nazizmu nastawionymi oficerami armii niemieckiej, utrzymując stałe kontakty z Kościołami zagranicznymi. Przed wybuchem wojny, wiosną 1939 odwiedził Anglię, gdzie rozmawiał z biskupem Chichester, Georgiem Bellem i występował jako przedstawiciel opozycji wobec Hitlera, a następnie Stany Zjednoczone, skąd wrócił w 1940. Objęty zakazem publikacji, pracy naukowej i głoszenia kazań nawiązał bliski kontakt z admirałem Wilhelmem Canarisem, szefem Abwehry (krytycznie nastawionym wobec Hitlera i jego najbliższych współpracowników), dzięki czemu uzyskał chroniącą go w znacznej mierze przed gestapo legitymację pracownika wywiadu, dzięki której też mógł poruszać się dość swobodnie po Niemczech i przekraczać granice. Podczas jednej ze swoich podróży do Sztokholmu spotkał się z Bellem, za którego pośrednictwem przekazał Brytyjczykom dowody eksterminacji Żydów oraz zwrócił się do nich w imieniu grupy spiskowców — w tym generałów Hansa Ostera i Ludwiga Becka — o pomoc w usunięciu Hitlera. Brytyjczycy potraktowali jednak przekazaną prośbę jako prowokację i nie zareagowali.


W styczniu 1943 zaręczył się z Marią von Wedemayer, a 5 kwietnia został aresztowany pod ogólnym zarzutem „osłabiania potencjału wojennego Niemiec”, wobec braku konkretnych dowodów uczestnictwa w spisku przeciw Hitlerowi. Wpływy Canarisa nie były wystarczające, aby Bonhoeffera uwolnić, ale pozwoliły na przeniesienie go z aresztu policyjnego gestapo do względnie spokojnego więzienia w Berlinie, w którym wiele pisał. Jego zapiski ukazały się po wojnie w tomie pt. Widerstand und Ergebung („Opór i poddanie”).


Nie skorzystał z możliwości ucieczki z więzienia, a po nieudanym zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 i wykryciu związku z tym zamachem Canarisa i grupy współpracujących z nim oficerów — oraz Bonhoeffera — pastor został w październiku 1944 przeniesiony ponownie do więzienia gestapo. Stamtąd trafił do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Hitler nie zapomniał o nim nawet w obliczu katastrofy Niemiec: na jego osobisty rozkaz 9 kwietnia 1945, dwa tygodnie przed wkroczeniem Amerykanów, Bonhoeffer wraz z admirałem Canarisem i generałem Osterem został postawiony przed trybunałem doraźnym, skazany i stracony na szubienicy w obozie Flossenbürg. (1)


Przypis

(1) Życiorys zaczerpnięto z Wikipedii Hasło: Dietrich Bonhoeffer


.


Tania łaska


„Tania łaska to religia nauczająca jak łatwo i prosto być zbawionym. Wystarczy uwierzyć w kilka doktryn i je głośno powtórzyć. Tania łaska, to głoszenie wybaczania grzechów, bez wymagania pokuty, dyscypliny bycia uczniem w kościele, to Wieczerza Pańska, bez wyznania grzechów. Prawdziwa Boża łaska mówi; że nasze zbawienie kosztowało wiele, ona rodzi naśladowcę, który bierze krzyż i rusza za Jezusem” Dietrich Bonhoeffer


Konkluduje: „Konsekwencją tego wszystkiego jest to, że moim jedynym obowiązkiem jako chrześcijanina jest opuszczenie świata na godzinę w niedzielny poranek i udanie się do kościoła, aby upewnić się, że moje grzechy zostały odpuszczone. Nie muszę już próbować naśladować Chrystusa, gdyż tania łaska, najbardziej zawzięty wróg uczniostwa, którego prawdziwe uczniostwo musi nienawidzić i nienawidzić, uwolniła mnie od tego”


Ubolewa jednak nad tym, że „my, luteranie, zebraliśmy się jak orły wokół padliny taniej łaski i tam wypiliśmy truciznę, która zabiła życie naśladowania Chrystusa” (57). Wyznaje: „Rozdaliśmy hurtem Słowo i Sakramenty, chrzciliśmy, bierzmowaliśmy i rozgrzeszaliśmy cały naród bez pytania i bez warunków” (58). Twierdzi, że „słowo taniej łaski doprowadziło do zguby większej liczby chrześcijan niż jakiekolwiek przykazanie uczynków” (59) Twierdzi: „Możesz się o tym dowiedzieć i pomyśleć tylko wtedy, gdy faktycznie to zrobisz. Czym jest posłuszeństwo, można się nauczyć jedynie poprzez posłuszeństwo”


Wprowadzenie tłumacza


Książka nie jest łatwą lekturą, tu trzeba, czytać wolno, bo wiele zdań ma ukryte skarby mądrości. Bonhoeffer jako pastor Luterański, występuje wbrew naukom Lutra i jego następców. Krytykuje podstawowe zasady „Tylko łaska, tylko wiara”. Przedstawia uczniostwo jako niezbędny element chrześcijańskiego życia. Książka pełna ascetyzmu, która będzie dobą lekturą dla sióstr i braci zakonnych. Znajda on w tej lekturze wiele cennych myśli dla życia monastycznego.

Autor - Dietrich Bonhoeffer —

Tytuł oryginału: Nachfolge

Pierwsza edycja ukazała się w 1949 roku.

Tłumaczenie polskie: Czesław Czyż

Część 1 - Łaska

Rozdział 1 — Koszt łaski

TANIEJ ŁASKI jest śmiertelnym wrogiem naszego Kościoła. Walczymy dziś o kosztowną łaskę. Tania łaska oznacza łaskę sprzedawaną na rynku jak tanie towary. Sakramenty, odpuszczenie grzechów i pocieszenia religijne są wyrzucane po obniżonych cenach. Łaska ukazana jest jako niewyczerpany skarbiec Kościoła, z którego szczodrymi rękami rozsypuje błogosławieństwa, nie zadając pytań i nie wyznaczając granic. Łaska bez ceny; łaska bez kosztów! Przypuszczamy, że istotą łaski jest to, że rachunek został uregulowany z góry; a ponieważ zostało zapłacone, wszystko można mieć za darmo. Ponieważ koszt był nieskończony, możliwości jego wykorzystania i wydawania są nieograniczone. Czym byłaby łaska, gdyby nie była tania? Tania łaska oznacza łaskę jako doktrynę, zasadę, system. Oznacza przebaczenie grzechów głoszone jako prawda ogólna, miłość Boga nauczana jako chrześcijańska „koncepcja” Boga. Uważa się, że intelektualna zgoda na tę koncepcję sama w sobie jest wystarczająca do zapewnienia odpuszczenia grzechów. Przypuszcza się, że nauka o łasce ma ipso facto udział w tej łasce. W takim Kościele świat znajduje tanią przykrywkę dla swoich grzechów; nie jest wymagana żadna skrucha, a tym bardziej żadne rzeczywiste pragnienie wybawienia od grzechu. Tania łaska jest zatem równoznaczna z odrzuceniem żywego Słowa Bożego, a właściwie odrzuceniem Wcielenia Słowa Bożego. Tania łaska oznacza usprawiedliwienie grzechu bez usprawiedliwienia grzesznika. Mówią, że sama łaska czyni wszystko i dzięki temu wszystko może pozostać tak, jak było wcześniej. „Wszystko za grzech nie mogło zostać odpokutowane.” Świat toczy się dalej tą samą starą drogą, a my nadal jesteśmy grzesznikami „nawet w najlepszym życiu”, jak powiedział Luter:


No cóż, niech Chrześcijanin żyje jak reszta świata, niech modeluje się na światowych standardach w każdej sferze życia, a nie zuchwale aspirować do życia innego niż życie pod łaską z dala od starego życia pod grzechem. To była herezja entuzjastów, anabaptystów i ich odmian. Niech chrześcijanin strzeże się buntu przeciwko wolnej i nieograniczonej łasce Bożej i jej profanacji. Niech nie próbuje wznosić nowej religii, starając się żyć w posłuszeństwie przykazaniom Jezusa Chrystusa! Świat został usprawiedliwiony przez łaskę. Chrześcijanin o tym wie i traktuje to poważnie. Wie, że nie może walczyć z tą niezbędną łaską. Dlatego — niech żyje jak reszta świata! Oczywiście, chciałby pojechać i zrobić coś niezwykłego, ale powstrzymanie się od tej próby i zadowolenie się życiem takim, jakim żyje świat, wymaga sporo samokontroli. Jednak dla chrześcijanina konieczne jest osiągnięcie wyrzeczenia, praktykowanie samo zatarcia, odróżnianie swojego życia od życia świata. Musi pozwolić, aby łaska rzeczywiście była łaską, inaczej zniszczy wiarę świata w darmowy dar łaski. Niech chrześcijanin poprzestanie na swojej światowości i wyrzeczeniu się wszelkich standardów wyższych niż świat. Czyni to raczej dla dobra świata niż dla łaski. Niech będzie pocieszony i spokojny, że posiada tę łaskę, gdyż sama łaska czyni wszystko. Zamiast naśladować Chrystusa, niech chrześcijanin korzysta z pociech Jego łaski! To właśnie rozumiemy przez tanią łaskę, łaskę, która sprowadza się do usprawiedliwienia grzechu bez usprawiedliwienia skruszonego grzesznika, który odchodzi od grzechu i od którego grzech oddala się. Tania łaska nie jest rodzajem przebaczenia grzechów, który uwalnia nas od trudów grzechu. Tania łaska to łaska, którą obdarzamy samych siebie. Tania łaska to głoszenie przebaczenia bez konieczności pokuty, chrzest bez dyscypliny kościelnej, Komunia bez spowiedzi, rozgrzeszenie bez osobistej spowiedzi. Tania łaska to łaska bez uczniostwa, łaska bez krzyża, łaska bez Jezusa Chrystusa, żywego i wcielonego. Łaska kosztowna to skarb ukryty w polu; dla niej chętnie pójdzie i sprzeda wszystko, co ma. Jest to drogocenna perła, za którą kupiec sprzeda wszystkie swoje towary. Jest to królewskie panowanie Chrystusa, dla którego wyłupie się oko, które powoduje potknięcia, jest to wezwanie Jezusa Chrystusa, na które uczeń porzuca sieci i idzie za Nim. Łaska kosztowna to ewangelia, której trzeba wciąż na nowo szukać, dar, o który trzeba prosić, drzwi, do których człowiek musi zapukać. Taka łaska jest kosztowna, ponieważ wzywa nas do naśladowania, i jest łaską, ponieważ wzywa nas do naśladowania Jezusa Chrystusa. Jest kosztowna, bo kosztuje człowieka życie, i jest łaską, bo daje człowiekowi jedyne prawdziwe życie. Jest kosztowna, ponieważ potępia grzech, a łaska, ponieważ usprawiedliwia grzesznika. Przede wszystkim jest to kosztowne, ponieważ kosztowało Boga życie Jego Syna: „za wielką cenę zostaliście kupieni”, a to, co Boga kosztowało wiele, nie może być dla nas tanie. Przede wszystkim jest to łaska, ponieważ Bóg nie uznał swojego Syna za zbyt wysoką cenę za nasze życie, ale wydał Go za nas. Kosztowną łaską jest Wcielenie Boga.


Łaska kosztowna jest świątynią Boga; trzeba ją chronić przed światem, a nie rzucać psom. Jest zatem żywym słowem, Słowem Bożym, które on wypowiada tak, jak mu się podoba. Kosztowna łaska staje przed nami jako łaskawe wezwanie do naśladowania Jezusa, jako słowo przebaczenia dla złamanego ducha i skruszonego serca. Łaska jest kosztowna, ponieważ zmusza człowieka do poddania się jarzmu Chrystusa i pójścia za Nim; jest to łaska, ponieważ Jezus mówi: „Moje jarzmo jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. Przy dwóch różnych okazjach Piotr otrzymał wezwanie: „Pójdź za mną”. Było to pierwsze i ostatnie słowo, które Jezus powiedział do swego ucznia (Mk 1,17; Jana 21,22). Całe życie leży pomiędzy tymi dwoma wezwaniami. Pierwsza okazja miała miejsce nad jeziorem Genezaret, kiedy Piotr porzucił swoje sieci i swoje łodzie i poszedł za Jezusem zgodnie z Jego słowem. Druga okazja ma miejsce, gdy Zmartwychwstały Pan zastaje go ponownie przy swoim dawnym zawodzie. Po raz kolejny jest to jezioro Genezaret i po raz kolejny wołanie brzmi: „Pójdź za mną”. Pomiędzy tymi dwoma powołaniami leży całe życie bycia uczniem w naśladowaniu Chrystusa. W połowie drogi między nimi znajduje się wyznanie Piotra, w którym uznał Jezusa za Chrystusa Bożego. Piotr trzy razy słyszy to samo oświadczenie, że Chrystus jest jego Panem i Bogiem — na początku, na końcu i w Cezarei Filipowej. Za każdym razem jest to ta sama łaska Chrystusa, która wzywa go: „Pójdź za mną” i która objawia się mu w wyznaniu Syna Bożego. Trzykrotnie na drodze Piotra zatrzymała go łaska, ta jedna łaska głoszona na trzy różne sposoby.


Łaska ta z pewnością nie została udzielona nam przez samego siebie. To była łaska samego Chrystusa, która raz natchnęła ucznia, aby zostawił wszystko i poszedł za Nim, raz sprawiła w nim wyznanie, które dla świata musi brzmieć jak ostateczne bluźnierstwo, teraz zapraszając Piotra do najwyższego naśladowania męczeństwa za Pana. W życiu Piotra łaska i bycie uczniem są nierozłączne. Otrzymał łaskę, która kosztuje. W miarę rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa i coraz większej sekularyzacji Kościoła świadomość kosztowności łaski stopniowo zanikała. Świat został schrystianizowany, a łaska stała się jego wspólną własnością. Trzeba było to mieć niewielkim kosztem. Jednak Kościół rzymski nie zatracił całkowicie wcześniejszej wizji. Jest rzeczą niezwykle znamienną, że Kościół był na tyle bystry, aby znaleźć miejsce dla ruchu monastycznego i zapobiec jego popadnięciu w schizmę. Tutaj, na zewnętrznym krańcu Kościoła, znajdowało się miejsce, w którym utrzymywano przy życiu starszą wizję. Tutaj ludzie wciąż pamiętali, że łaska kosztuje, że łaska oznacza naśladowanie Chrystusa. Tutaj zostawili wszystko, co mieli, ze względu na Chrystusa i codziennie starali się przestrzegać Jego rygorystycznych przykazań. W ten sposób monastycyzm stał się żywym protestem przeciwko sekularyzacji chrześcijaństwa i poniżaniu łaski. Jednak Kościół był na tyle mądry, aby tolerować ten protest i nie dopuścić do jego logicznego zakończenia. Udało mu się zatem go zrelatywizować, a nawet wykorzystać w celu usprawiedliwienia sekularyzacji własnego życia. Monastycyzm był przedstawiany jako indywidualne osiągnięcie, którego nie można było oczekiwać od mas świeckich. Ograniczając w ten sposób stosowanie przykazań Jezusa do ograniczonej grupy specjalistów, Kościół rozwinął fatalną koncepcję podwójnych standardów — maksymalnego i minimalnego standardu chrześcijańskiego posłuszeństwa. Ilekroć zarzucano Kościołowi, że jest zbyt zeświecczony, zawsze mógł wskazywać na monastycyzm jako szansę na życie na wyższym poziomie w owczarni i tym samym uzasadniać inną możliwość niższego standardu życia innych. I tak otrzymujemy paradoksalny wynik, że monastycyzm, którego misją było zachowanie w Kościele rzymskim prymitywnej chrześcijańskiej świadomości kosztowności łaski, dostarczył ostatecznego uzasadnienia dla sekularyzacji Kościoła. Ogólnie rzecz biorąc, fatalny błąd monastycyzmu polegał nie tyle na jego rygoryzmie (choć i tutaj istniało wiele niezrozumienia dokładnej treści woli Jezusa), ile na tym, w jakim stopniu odszedł on od prawdziwego chrześcijaństwa, ustanawiając się jako indywidualne osiągnięcie nielicznych wybranych i w ten sposób rości sobie prawo do szczególnej zasługi. Kiedy nadeszła Reformacja, Opatrzność Boża wskrzesiła Marcina Lutra, aby przywrócił ewangelię czystej, kosztownej łaski. Luter przeszedł przez klasztor; był mnichem i wszystko to było częścią boskiego planu. Luter opuścił wszystko, aby podążać za Chrystusem drogą absolutnego posłuszeństwa. Wyrzekł się świata, aby żyć życiem chrześcijańskim. Nauczył się posłuszeństwa Chrystusowi i Jego Kościołowi, bo tylko ten, kto jest posłuszny, może wierzyć. Powołanie do klasztoru wymagało od Lutra całkowitego oddania życia. Ale Bóg rozwiał wszystkie jego nadzieje. Pokazał mu poprzez Pismo Święte, że naśladowanie Chrystusa nie jest osiągnięciem czy zasługą nielicznych wybranych, ale Bożym nakazem skierowanym do wszystkich chrześcijan bez wyjątku. Monastycyzm przekształcił pokorne dzieło bycia uczniem w chwalebną działalność świętych, a wyrzeczenie się bycia uczniem w rażącą duchową pewność siebie „zakonników”.


Świat wkradł się do samego serca życia monastycznego i ponownie dokonał spustoszenia. Próba ucieczki mnicha od świata okazała się subtelną formą miłości do świata. W ten sposób wytrącone dno życia zakonnego Luter uchwycił się łaski. Gdy cały świat monastycyzmu walił się wokół niego w ruinę, ujrzał Boga w Chrystusie wyciągającego rękę, aby zbawić. Z wiarą chwycił tę rękę, wierząc, że „w końcu nic, co możemy zrobić, na nic się nie zda, niezależnie od tego, jak dobrze żyjemy”. Łaska, która mu się udzieliła, była łaską kosztowną i zrujnowała całe jego istnienie. Po raz kolejny musi opuścić swoje sieci i podążać za nimi. Pierwszy raz miał miejsce, gdy wstąpił do klasztoru, kiedy zostawił za sobą wszystko z wyjątkiem swojej pobożności. Tym razem nawet to zostało mu odebrane. Usłuchał wezwania nie dzięki własnym zasługom, ale po prostu dzięki łasce Bożej. Luter nie usłyszał słowa: „Oczywiście zgrzeszyłeś, ale teraz wszystko zostało ci przebaczone, więc możesz pozostać takim, jakim jesteś i cieszyć się pociechami płynącymi z przebaczenia”. Nie, Luter musiał opuścić klasztor i wrócić do świata nie dlatego, że świat sam w sobie był dobry i święty, ale dlatego, że nawet klasztor był tylko częścią świata. Powrót Lutra z klasztoru do świata był najgorszym ciosem, jaki świat poniósł od czasów wczesnego chrześcijaństwa. Wyrzeczenie, którego dokonał, gdy został mnichem, było dziecinną zabawą w porównaniu z tym, czego musiał dokonać, kiedy powrócił na świat. Teraz nastąpił frontalny atak. Jedynym sposobem naśladowania Jezusa było życie w świecie.


Dotychczas życie chrześcijańskie było dziełem kilku wybranych duchów w wyjątkowo sprzyjających warunkach monastycyzmu; teraz jest to obowiązek nałożony na każdego chrześcijanina żyjącego na świecie. Przykazanie Jezusa wymaga doskonałego posłuszeństwa w codziennym powołaniu. W ten sposób konflikt pomiędzy życiem chrześcijanina a życiem świata został uwypuklony w możliwie najostrzejszy sposób. Był to konflikt wręcz między chrześcijanami a światem.. Fatalnym niezrozumieniem działania Lutra jest przypuszczenie, że jego ponowne odkrycie ewangelii czystej łaski dało ogólną dyspensę od posłuszeństwa przykazaniom Jezusa lub że wielkim odkryciem Reformacji było to, że przebaczająca łaska Boża automatycznie udzieliła światu zarówno sprawiedliwość, jak i świętość. Wręcz przeciwnie, dla Lutra światowe powołanie chrześcijanina jest uświęcone tylko o tyle, o ile jest ono rejestracją ostatecznego, radykalnego protestu przeciwko światu. Tylko o tyle, o ile świeckie powołanie chrześcijanina realizuje się w naśladowaniu Jezusa, otrzymuje ono od ewangelii nową sankcję i usprawiedliwienie.


To nie usprawiedliwienie grzechu, ale usprawiedliwienie grzesznika wypędziło Lutra z klasztoru z powrotem na świat. Łaska, którą otrzymał, była łaską kosztowną. Była to łaska, bo była jak woda na wyschniętą ziemię, pocieszenie w uciskach, wolność od niewoli wybranej przez siebie drogi i przebaczenie wszystkich grzechów. I było to kosztowne, ponieważ nie tylko zwalniało go od dobrych uczynków, ale oznaczało, że musi potraktować powołanie do bycia uczniem poważniej niż kiedykolwiek wcześniej. Była to łaska, ponieważ tak wiele kosztowała, i kosztowała tak wiele, ponieważ była łaską. To był sekret ewangelii Reformacji — usprawiedliwienie grzesznika. Jednak rezultatem Reformacji było zwycięstwo nie Lutra w postrzeganiu łaski w całej jej czystości i kosztowności, ale czujnego religijnego instynktu człowieka poszukującego miejsca, gdzie można uzyskać łaskę za najniższą cenę. Wystarczyła subtelna i prawie niezauważalna zmiana akcentu, a szkoda została wyrządzona. Luter nauczał, że człowiek nie może stanąć przed Bogiem, bez względu na to, jak religijne są jego dzieła i postępowanie, ponieważ w gruncie rzeczy zawsze szuka własnych korzyści. W głębi swojej nędzy Luter uchwycił się przez wiarę darmowego i bezwarunkowego przebaczenia wszystkich swoich grzechów. To doświadczenie nauczyło go, że ta łaska kosztowała go życie i każdego dnia musi kosztować go tę samą cenę. Łaska ta nie tylko uwolniła go od uczniostwa, ale uczyniła go jedynie gorliwszym uczniem. Kiedy mówił o łasce, Luter zawsze sugerował, że kosztowało go to życie, które teraz po raz pierwszy zostało poddane absolutnemu posłuszeństwu Chrystusowi. Tylko w ten sposób mógł mówić o łasce. Luter powiedział, że tylko łaska może zbawić; jego naśladowcy przyjęli jego doktrynę i powtarzali ją słowo po słowie. Ale pominęli jego niezmienny wniosek, obowiązek bycia uczniem. Luter nie musiał zawsze wyraźnie wspominać o tym następstwie, gdyż zawsze mówił jako ten, którego łaska prowadziła do najściślejszego naśladowania Chrystusa.


Sądząc po standardzie doktryny Lutra, doktryna jego zwolenników była niepodważalna, a jednak ich ortodoksja oznaczała koniec i zniszczenie Reformacji jako objawienie na ziemi kosztownej łaski Bożej. Usprawiedliwienie grzesznika w świecie przerodziło się w usprawiedliwienie grzechu i świata. Bez bycia uczniem kosztowna łaska została zamieniona w tanią łaskę. Luter powiedział, że wszystko, co możemy zrobić, na nic się nie zda, niezależnie od tego, jak dobrze żyjemy. Powiedział, że w oczach Boga nic nie może nam pomóc, jak tylko „łaska i łaska, które dają odpuszczenie grzechów”. Ale mówił jak ten, który wiedział, że właśnie w chwili kryzysu został wezwany, aby po raz drugi porzucić wszystko, co miał, i pójść za Jezusem. Uznanie łaski było jego ostatecznym, radykalnym zerwaniem z nękającym go grzechem, ale nigdy nie było usprawiedliwieniem tego grzechu. Uchwyciwszy się Bożego przebaczenia, dokonał ostatecznego, radykalnego wyrzeczenia się dobrowolnego życia, a to naruszenie było tak wielkie, że nieuchronnie doprowadziło do poważnego naśladowania Chrystusa. Jeśli łaska jest odpowiedzią Boga, darem życia chrześcijańskiego, to nie możemy ani na chwilę zrezygnować z naśladowania Chrystusa.


Jeśli jednak łaska jest danymi dla mojego chrześcijańskiego życia, to znaczy, że wyruszam w życie chrześcijańskie w świecie, z wcześniej usprawiedliwionymi wszystkimi moimi grzechami. Mogę iść i grzeszyć, ile chcę, i polegać na tej łasce, która mi przebaczy, bo przecież świat jest w zasadzie usprawiedliwiony przez łaskę. Mogę więc trzymać się mojej burżuazyjno-świeckiej egzystencji i pozostać takim, jakim byłem wcześniej, ale z dodatkową pewnością, że łaska Boża mnie okryje. To pod wpływem tego rodzaju „łaski” świat stał się „chrześcijański”, ale kosztem sekularyzacji religii chrześcijańskiej, jak nigdy dotąd. Skończy się przeciwieństwo życia chrześcijańskiego i życia burżuazyjnego. Życie chrześcijańskie nie znaczy nic innego, jak tylko życie w świecie i jako świat, nie różniąc się od świata, w rzeczywistości nie mogąc różnić się od świata ze względu na łaskę. Rezultatem tego wszystkiego jest to, że moim jedynym obowiązkiem jako chrześcijanina jest opuszczenie świata na mniej więcej godzinę w niedzielny poranek i pójście do kościoła, aby upewnić się, że wszystkie moje grzechy zostały odpuszczone. Nie muszę już próbować naśladować Chrystusa, gdyż tania łaska, najbardziej zaciekły wróg uczniostwa, którego prawdziwe uczniostwo musi nienawidzić, uwolniła mnie od tego. Przerażająca jest świadomość, jaki użytek można zrobić z prawdziwej doktryny ewangelicznej. W obu przypadkach mamy identyczną formułę — „usprawiedliwienie jedynie przez wiarę”. Jednak niewłaściwe użycie formuły prowadzi do całkowitego zniszczenia jej istoty. Pod koniec życia spędzonego w pogoni za wiedzą Faust musi wyznać:


„Teraz wiem, że nic nie wiem”.

Jednak, jak zauważył Kierkegaard, sytuacja wygląda zupełnie inaczej, gdy student pierwszego roku przychodzi na uniwersytet i tymi samymi uczuciami usprawiedliwia swojego lenistwa. Nie można bowiem oddzielić wiedzy zdobytej od istnienia, w którym została ona nabyta. Jedynym człowiekiem, który ma prawo powiedzieć, że jest usprawiedliwiony jedynie przez łaskę, jest ten, który opuścił wszystko, aby pójść za Chrystusem. Taki człowiek wie, że powołanie do bycia uczniem jest darem łaski i że powołanie jest nierozerwalnie związane z łaską. Jednak ci, którzy próbują wykorzystać tę łaskę jako zwolnienie od naśladowania Chrystusa, po prostu oszukują samych siebie.. Możemy jednak zapytać, czy sam Luter nie zbliżył się niebezpiecznie do tego wypaczenia w rozumieniu łaski? A co z jego Pecca fortiter, sed fortius fide et gaude in Christo („Odważnie grzesz, ale jeszcze odważniej wierz i raduj się w Chrystusie”)? Tak, czy inaczej jesteś grzesznikiem i nic nie możesz na to poradzić. Niezależnie od tego, czy jesteś mnichem, czy człowiekiem światowym, człowiekiem religijnym, czy złym, nigdy nie uciekniesz od trudów tego świata i od grzechu. Więc postaw na to odważną twarz, a tym bardziej, że możesz polegać na opus operatum łaski. (łaska wykonała pracę). Czy to jest głoszenie taniej łaski, nagie i bezwstydne, (carte blanche), biała karta dla grzechu, koniec wszelkiego bycia uczniem? Czy jest to bluźniercza zachęta, aby odważnie grzeszyć i polegać na łasce? Czy istnieje bardziej diabelskie nadużycie łaski niż zgrzeszyć i polegać na łasce, którą dał Bóg? Czyż Katechizm Rzymski nie ma racji, potępiając to jako grzech przeciw Duchowi Świętemu?


Jeśli formułę Lutra uczynimy przesłanką naszej nauki o łasce, przywołamy widmo taniej łaski. Ale formułę Lutra należy traktować nie jako przesłankę, ale jako wniosek, odpowiedź na sumę, zwieńczenie, jego ostatnie słowo w tej sprawie. Przyjęta jako przesłanka pecca fortiter (praca wykonana) nabiera charakteru zasady etycznej, zasady łaski, której musi odpowiadać zasada wykonanej pracy. Oznacza to usprawiedliwienie grzechu i zmienia formułę Lutra w jej całkowite przeciwieństwo. Lutra „odważne grzeszenie” mogło być jedynie jego ostatnią ucieczką, pocieszeniem dla tego, którego próby naśladowania Chrystusa nauczyły go, że nigdy nie może stać się bezgrzeszny, i który w swej obawie przed grzechem zwątpił w łaskę Bożą. Luter widział, że „odważne grzeszenie” nie było zasadniczym uznaniem jego nieposłusznego życia; była to ewangelia łaski Bożej, wobec której zawsze i w każdych okolicznościach jesteśmy grzesznikami. Jednak ta łaska szuka nas i usprawiedliwia nas, chociaż jesteśmy grzesznikami. Odwagi i wyznaj swój grzech, mówi Luter, nie próbuj od niego uciekać, ale wierz jeszcze odważniej.


Jesteś grzesznikiem, więc bądź grzesznikiem i nie próbuj stać się tym, kim nie jesteś. Tak, i codziennie na nowo stań się grzesznikiem, i bądź w tym odważny. Do kogo jednak można skierować takie słowa, jeśli nie do tych, którzy z głębi serca codziennie wyrzekają się grzechu i wszelkich barier utrudniających im naśladowanie Chrystusa, a mimo to niepokoją się codzienną niewiernością i grzechem? Któż może usłyszeć te słowa bez narażania swojej wiary, jak nie ten, kto słyszy ich pocieszenie jako odnowione wezwanie do naśladowania Chrystusa? Zinterpretowane w ten sposób słowa Lutra stają się świadectwem kosztowności łaski, jedynej prawdziwej łaski, jaka istnieje. Łaska rozumiana jako zasada, pecca fortiter jako zasada, łaska za niewielką cenę, jest w ostateczności po prostu nowym prawem, które nie przynosi ani pomocy, ani wolności. Łaska jako słowo żywe, pecca fortiter jako nasza pociecha w ucisku i jako wezwanie do bycia uczniem, łaska kosztowna to jedyna czysta łaska, która naprawdę przebacza grzechy i daje wolność grzesznikowi.


My, luteranie, zebraliśmy się jak orły wokół padliny taniej łaski i tam wypiliśmy truciznę, która zabiła życie naśladowania Chrystusa. Prawdą jest oczywiście, że oddaliśmy doktrynie o czystej łasce boskie zaszczyty niespotykane w chrześcijaństwie, w rzeczywistości wynieśliśmy tę doktrynę do pozycji samego Boga. Wszędzie powtarzano formułę Lutra, lecz jej prawdziwość została wypaczona w samooszukiwanie się. Dopóki nasz Kościół trzyma się właściwej nauki o usprawiedliwieniu, nie ma wątpliwości, że jest Kościołem usprawiedliwionym! Tak powiedzieli, myśląc, że musimy usprawiedliwić nasze luterańskie dziedzictwo, udostępniając tę łaskę na najtańszych i najłatwiejszych warunkach. Być „luteraninem” musi oznaczać, że pozostawiamy naśladowanie Chrystusa legalistom, kalwinistom i entuzjaztom — a wszystko to w imię łaski. Usprawiedliwiliśmy świat i potępiliśmy jako heretyków tych, którzy próbowali naśladować Chrystusa. W rezultacie naród stał się chrześcijański i luterański, ale kosztem prawdziwego uczniostwa. Cena, jaką miał zapłacić, była zbyt niska. Tania łaska zwyciężyła.


Ale czy zdajemy sobie również sprawę, że ta tania łaska obróciła się przeciwko nam jak bumerang? Cena, jaką dzisiaj musimy zapłacić w postaci upadku zorganizowanego Kościoła, jest jedynie nieuniknioną konsekwencją naszej polityki udostępniania łaski wszystkim po zbyt niskich kosztach. Rozdaliśmy hurtowo Słowo i sakramenty, chrzciliśmy, bierzmowaliśmy i rozgrzeszaliśmy cały naród bez pytania i bez warunków. Nasze uczucia humanitarne kazały nam oddać to, co święte, pogardliwym i niewierzącym. Wylewaliśmy niekończące się strumienie łaski. Jednak wezwanie do pójścia za Jezusem wąską drogą prawie nigdy nie zostało usłyszane. Gdzie podziały się te prawdy, które skłoniły pierwotny Kościół do ustanowienia katechumenatu, który umożliwił ścisłe strzeżenie granicy między Kościołem a światem i zapewnił odpowiednią ochronę kosztownych łask? Co się stało z tymi wszystkimi ostrzeżeniami Lutra przed głoszeniem ewangelii w sposób zapewniający ludziom spokój w bezbożnym życiu? Czy był kiedykolwiek straszniejszy i bardziej katastrofalny przykład chrystianizacji świata niż ten? Czym są te trzy tysiące Sasów skazanych na śmierć przez Karola Wielkiego w porównaniu z milionami duchowych zwłok w naszym kraju? U nas zostało obficie udowodnione, że grzechy ojców spadają na dzieci aż do trzeciego i czwartego pokolenia. Tania łaska okazała się całkowicie bezlitosna dla naszego Kościoła ewangelickiego.


Ta tania łaska była nie mniej zgubna dla naszego życia duchowego. Zamiast otworzyć drogę do Chrystusa, zamknęła ją. Zamiast wzywać nas do naśladowania Chrystusa, zatwardziło nas w naszym nieposłuszeństwie. Być może kiedyś usłyszeliśmy łaskawe wezwanie, aby pójść za Nim i na to polecenie zrobiliśmy nawet kilka pierwszych kroków na drodze bycia uczniem w dyscyplinie posłuszeństwa, tylko po to, by spotkać się ze słowem taniej łaski. Czy to nie było bezlitosne i trudne? Jedynym skutkiem, jaki mogło na nas wywrzeć takie słowo, było zablokowanie nam drogi do postępu i uwiedzenie nas na przeciętny poziom świata, gasząc radość bycia uczniem, mówiąc nam, że podążamy drogą, którą sami wybraliśmy, że na próżno marnowaliśmy siły i dyscyplinowaliśmy się — a wszystko to było nie tylko bezużyteczne, ale i niezwykle niebezpieczne. W końcu, powiedziano nam, nasze zbawienie zostało już dokonane dzięki łasce Bożej. Dymiący len został bezlitośnie ugaszony. Niemiło było rozmawiać z takimi ludźmi, gdyż tak tania oferta mogła ich jedynie oszołomić i skusić do odstąpienia od drogi, do której zostali powołani przez Chrystusa. Uchwyciwszy się taniej łaski, zostali na zawsze pozbawieni wiedzy o kosztownej łasce. Oszukani i osłabieni ludzie czuli, że teraz, gdy posiadali tę tanią łaskę, są silni, podczas gdy w rzeczywistości stracili moc, aby żyć życiem uczniostwa i posłuszeństwa. Słowo taniej łaski doprowadziło do ruiny więcej chrześcijan niż jakiekolwiek przykazanie uczynków. W kolejnych rozdziałach postaramy się znaleźć przesłanie dla tych, których nurtuje ten problem i dla których słowo łaski zostało pozbawione wszelkiego znaczenia. To przesłanie musi być głoszone w imię prawdy, ponieważ ci spośród nas, którzy wyznają, że przez tanią łaskę stracili naśladowanie Chrystusa, a ponadto, wraz z naśladowaniem Chrystusa, stracili zrozumienie kosztownej łaski. Mówiąc najprościej, musimy podjąć się tego zadania, ponieważ jesteśmy teraz gotowi przyznać, że nie stoimy już na drodze prawdziwego uczniostwa. Wyznajemy, że chociaż nasz Kościół jest ortodoksyjny, jeśli chodzi o naukę o łasce, nie jesteśmy już pewni, czy jesteśmy członkami Kościoła, który podąża za swoim Panem. Musimy zatem spróbować odzyskać prawdziwe zrozumienie wzajemnego związku pomiędzy łaską i byciem uczniem. Od tego problemu nie da się już uciec. Z każdym dniem staje się coraz wyraźniejsze, że najpilniejszym problemem nękającym nasz Kościół jest: Jak możemy prowadzić życie chrześcijańskie we współczesnym świecie?


Szczęśliwi są ci, którzy dotarli do końca drogi, którą staramy się kroczyć i ze zdziwieniem odkrywają wcale nie oczywistą prawdę, że łaska jest kosztowna tylko dlatego, że jest łaską Bożą w Jezusie Chrystusie. Szczęśliwi są prości naśladowcy Jezusa Chrystusa, których zwyciężyła Jego łaska i którzy z pokorą serca potrafią wysławiać wszechwystarczającą łaskę Chrystusa. Szczęśliwi są ci, którzy znając tę łaskę, mogą żyć w świecie, nie będąc z niego, którzy naśladując Jezusa Chrystusa, są tak pewni swego obywatelstwa niebieskiego, że mogą naprawdę swobodnie żyć na tym świecie. Szczęśliwi są ci, którzy wiedzą, że bycie uczniem oznacza po prostu życie, które wypływa z łaski, a łaska oznacza po prostu bycie uczniem. Szczęśliwi są ci, którzy stali się chrześcijanami w tym znaczeniu tego słowa. Dla nich słowo łaski okazało się źródłem miłosierdzia.

Rozdzial 2 — Wezwanie do uczniostwa

A przechodząc obok, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego na miejscu poboru opłat, i rzekł do niego: Pójdź za mną. I wstał, i poszedł za nim. (Marek 2.14).


WEZWANIE rozlega się i natychmiast następuje odpowiedź w postaci posłuszeństwa. Odpowiedź uczniów jest aktem posłuszeństwa, a nie wyznaniem wiary w Jezusa. W jaki sposób wezwanie mogłoby natychmiast wzbudzić posłuszeństwo? Ta historia jest przeszkodą z naturalnego powodu i nic dziwnego, że podejmowano gorączkowe próby rozdzielenia tych dwóch wydarzeń. Hakiem lub oszustem należy znaleźć most między nimi. Coś musiało się wydarzyć pomiędzy, jakieś wydarzenie psychologiczne lub historyczne. Dostajemy więc głupie pytanie: Z pewnością celnik musiał już wcześniej znać Jezusa i ta wcześniejsza znajomość wyjaśnia jego gotowość do usłyszenia wezwania Mistrza. Niestety, nasz tekst bezwzględnie milczy w tej kwestii, a w istocie kwestię o kluczowym znaczeniu uznaje natychmiastową sekwencję wezwania i odpowiedzi. Nie wykazuje najmniejszego zainteresowania psychologicznymi powodami decyzji religijnych człowieka. I dlaczego? Z tego prostego powodu, że przyczyną natychmiastowego podążania za wezwaniem w odpowiedzi jest sam Jezus Chrystus. To Jezus woła, a ponieważ to Jezus, Lewi podąża za nim od razu.


Ponieważ Jezus jest Chrystusem, ma władzę wzywać i żądać posłuszeństwa swoim słowom. Jezus wzywa ludzi, aby naśladowali Go nie jako nauczyciela czy wzór dobrego życia, ale jako Chrystusa, Syna Bożego. W tym krótkim tekście Jezus Chrystus i Jego roszczenia są głoszone ludziom. Nie pada ani jedno słowo pochwały dla ucznia za jego decyzję dotyczącą Chrystusa. Nie oczekuje się od nas kontemplacji ucznia, ale tylko tego, który powołuje, i jego absolutnej władzy. Według naszego tekstu nie ma drogi do wiary i uczniostwa, nie ma innej drogi prowadzącej jak tylko posłuszeństwo wezwaniu Jezusa. A co ten tekst informuje nas o treści bycia uczniem? Chodź za mną, biegnij za królem. To wszystko. Podążanie jego śladami jest czymś pozbawionym wszelkiej treści. Nie daje nam zrozumiałego programu sposobu życia, żadnego celu ani ideału, do którego moglibyśmy dążyć. Nie jest to sprawa, którą ludzka kalkulacja mogłaby uznać za godną naszego poświęcenia. Co się dzieje? Podczas rozmowy Levi zostawia wszystko, co ma, ale nie dlatego, że uważa, że może zrobić coś wartościowego, ale po prostu ze względu na rozmowę. W przeciwnym razie nie będzie mógł podążać śladami Jezusa. Ten czyn Leviego sam w sobie nie ma najmniejszej wartości, jest zupełnie pozbawiony znaczenia i niegodny uwagi. Uczeń po prostu pali swoje łodzie i idzie dalej. Zostaje powołany i musi porzucić swoje dawne życie, aby „istnieć” w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Stare życie zostaje pozostawione w tyle i całkowicie poddane. Uczeń zostaje wyciągnięty ze swojego względnego bezpieczeństwa do życia w całkowitej niepewności, z życia, które można zaobserwować i obliczyć w życie, w którym wszystko jest przypadkowe, ze sfery skończonej (która tak naprawdę jest nieskończona) do sfery nieskończonych możliwości. Powtórzę: nie jest to prawo uniwersalne. Jest to raczej dokładne przeciwieństwo wszelkiej legalności. To nic innego jak zniewolenie się samym Jezusem Chrystusem, całkowite przełamanie każdego programu, każdego ideału, kiedykolwiek zbioru praw. Żadne inne znaczenie nie jest możliwe, ponieważ Jezus jest jedynym znaczeniem. Poza Jezusem nic nie ma żadnego znaczenia. Tylko on się liczy. Kiedy jesteśmy wezwani do naśladowania Chrystusa, jesteśmy wezwani do wyłącznego przywiązania do Jego osoby. Łaska Jego powołania rozrywa wszelkie więzy legalizmu. Jest to łaskawe wezwanie, łaskawe przykazanie. Przekracza różnicę pomiędzy Prawem a Ewangelią. Chrystus wzywa, uczeń podąża: to jest łaska i przykazanie w jednym. „Będę chodził na wolności, bo szukam Twoich przykazań” (Ps 119,45). Bycie uczniem oznacza przylgnięcie do Chrystusa, a ponieważ Chrystus jest przedmiotem tego przylgnięcia, musi ono przybrać formę bycia uczniem. Abstrakcyjna chrystologia, system doktrynalny, ogólna wiedza religijna na temat łaski lub odpuszczenia grzechów, czynią uczniostwo zbędnym, a w rzeczywistości pozytywnie wykluczają jakąkolwiek ideę uczniostwa i są w istocie wrogie całej koncepcji naśladowania Chrystusa. Za pomocą abstrakcyjnej idei można wejść w relację wiedzy formalnej, zachwycić się nią, a może nawet zastosować ją w praktyce; lecz nigdy nie można jej przestrzegać w osobistym posłuszeństwie.


Chrześcijaństwo bez żywego Chrystusa jest nieuchronnie chrześcijaństwem bez uczniostwa, a chrześcijaństwo bez uczniostwa jest zawsze chrześcijaństwem bez Chrystusa. Pozostaje to ideą abstrakcyjną, mitem, w którym jest miejsce na ojcostwo Boga, ale pomija się Chrystusa jako żywego Syna. A chrześcijaństwo tego rodzaju nie jest niczym więcej jak końcem bycia uczniem. W takiej religii jest zaufanie Bogu, ale nie ma naśladowania Chrystusa. Ponieważ Syn Boży stał się Człowiekiem, ponieważ jest Pośrednikiem, jedyną prawdziwą relacją, jaką możemy z Nim mieć, jest naśladowanie Go. Uczniostwo jest związane z Chrystusem jako Pośrednikiem i tam, gdzie jest właściwie rozumiane, z konieczności pociąga za sobą wiarę w Syna Bożego jako Pośrednika. Tylko Pośrednik, Bóg-Człowiek, może wezwać ludzi, aby poszli za Nim. Bycie uczniem bez Jezusa Chrystusa jest drogą naszego własnego wyboru. To może być idealny sposób. Może to nawet prowadzić do męczeństwa, ale jest pozbawione wszelkich obietnic. Jezus z pewnością to odrzuci. I poszli do innej wsi. A gdy szli w drodze, rzekł do niego pewien człowiek: Pójdę za tobą, dokądkolwiek pójdziesz. I rzekł mu Jezus: Lisy mają nory i ptaki niebieskie mają gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma, gdzie głowę oprzeć. I rzekł do innego: Pójdź za mną. Ale on rzekł: Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca. Ale on mu odpowiedział: Zostaw umarłych, aby grzebali ich umarłych, a ty idź i ogłaszaj królestwo Boże. A inny powiedział: Pójdę za Tobą, Panie; ale pozwól mi najpierw pożegnać się z tymi, którzy są w moim domu. Ale Jezus mu odpowiedział: Żaden człowiek, który przyłożył rękę do pługa, a oglądał się wstecz, nie nadaje się do królestwa Bożego. (Łk 9,57—62) Pierwszy uczeń oferuje pójście za Jezusem, nie czekając, aż zostanie wezwany. · Jezus tłumi jego zapał, ostrzegając go, że nie wie, co czyni. Tak naprawdę nie jest w stanie tego wiedzieć. Taki jest sens odpowiedzi Jezusa — pokazuje niedoszłemu uczniowi, na czym polega życie z Nim. Słyszymy słowa Tego, który podąża na krzyż, którego całe życie w Apostolskim Wyznaniu Wiary streszcza się w słowie „cierpieć”. Żaden człowiek nie może wybrać dla siebie takiego życia. Żaden człowiek nie może powoływać się na takie przeznaczenie — mówi Jezus, a jego słowo pozostaje bez odpowiedzi. Przepaść pomiędzy dobrowolną ofertą pójścia za Jezusem a prawdziwym uczniem jest wyraźna. Drugi niedoszły uczeń chce pochować ojca, zanim ten zacznie za nim podążać. Jest związany pętami prawa. Wie, czego chce i co musi zrobić. Chciałby najpierw wypełnić prawo, a potem za nim podążać. Określone zwyczajowe prawo stanowi barierę pomiędzy Jezusem a człowiekiem, którego powołał. Ale wołanie Jezusa jest silniejsze niż bariera. W tym krytycznym momencie, nic na ziemi, nawet najświętsze, nie może stanąć pomiędzy Jezusem a człowiekiem, którego powołał — nawet samo prawo. Teraz, jak nigdy wcześniej, prawo musi zostać złamane ze względu na Jezusa; traci wszelkie swoje przywileje, teraz stanowi przeszkodę w uczestnictwie. Dlatego Jezus pojawia się w tym miejscu jako przeciwnik prawa i nakazuje człowiekowi, aby poszedł za nim. Tylko Chrystus może przemawiać w ten sposób. Tylko do niego należy ostatnie słowo. Jego niedoszły naśladowca nie może wystąpić przeciwko temu wezwaniu, tej łasce nie można się oprzeć.


Trzeci niedoszły uczeń, podobnie jak pierwszy, uważa, że naśladowanie Chrystusa oznacza, że musi złożyć ofertę z własnej inicjatywy, tak jakby była to kariera, którą sam sobie zaplanował. Istnieje jednak różnica pomiędzy pierwszym niedoszłym uczniem a trzecim, gdyż ten trzeci ma dość śmiałości, by określić własne warunki. Niestety jednak popada w beznadziejną niekonsekwencję, bo chociaż jest na tyle gotowy, aby zrzucić swój los z Jezusem, udaje mu się postawić barierę między sobą a Mistrzem. „Najpierw mnie znoś”. Chce naśladować, ale czuje się zobowiązany nalegać na własne warunki. Bycie Jego uczniem jest możliwością, która może zostać zrealizowana jedynie po spełnieniu określonych warunków. Ma to na celu zredukowanie uczniostwa do poziomu ludzkiego zrozumienia. Najpierw musisz zrobić to, a potem musisz zrobić tamto. Na wszystko jest odpowiedni czas. Uczeń oddaje się do dyspozycji Mistrza, ale jednocześnie zachowuje prawo do dyktowania własnych warunków. Ale wtedy bycie uczniem nie jest już uczniem. ale naszym własnym programem, który należy ułożyć tak, aby nam odpowiadał i oceniać go zgodnie ze standardami racjonalnej etyki. Problem z tym trzecim niedoszłym uczniem polega na tym, że w chwili, gdy wyraża chęć naśladowania, w ogóle przestaje chcieć naśladować. Składając swoją ofertę na własnych warunkach, zmienia całe stanowisko, gdyż uczniostwo nie może tolerować żadnych warunków, które mogłyby wyniknąć między Jezusem a naszym posłuszeństwem wobec Niego. Dlatego trzeci uczeń popada w konflikt nie tylko z Jezusem, ale także ze sobą. Jego pragnienia są sprzeczne nie tylko z tym, czego pragnie Jezus, ale także z tym, czego pragnie On sam. Osądza siebie i podejmuje decyzje przeciwko sobie, a wszystko to poprzez powiedzenie: „najpierw mnie znoś”. Odpowiedź Jezusa obrazowo wskazuje mu, że jest w sprzeczności ze sobą, co wyklucza bycie uczniem. „Żaden człowiek, który przyłożył rękę do pługa i oglądał się wstecz, nie nadaje się do królestwa Bożego”. Jeśli chcemy naśladować Jezusa, musimy podjąć pewne zdecydowane kroki. Pierwszy krok, który następuje po wezwaniu, odcina ucznia od jego poprzedniego istnienia. Wezwanie do naśladowania od razu stwarza nową sytuację. stara sytuacja uniemożliwia bycie uczniem. Lewi musi porzucić zwyczaj, a Piotr swoje sieci, aby pójść za Jezusem. Można by pomyśleć, że na tak wczesnym etapie nie było potrzebne nic tak drastycznego. Czy Jezus nie mógł wtajemniczyć celnika w jakieś nowe doświadczenia religijne i pozostawić je takimi, jakie były wcześniej? Mógłby to zrobić, gdyby nie był wcielonym Synem Bożym. Ale ponieważ jest Chrystusem, musi od początku jasno dać do zrozumienia, że Jego słowo nie jest abstrakcyjną doktryną, ale odtworzenie całego życia człowieka. Jedyną słuszną i właściwą drogą jest pójście za Jezusem, całkiem dosłownie. Wezwanie do naśladowania sugeruje, że istnieje tylko jeden sposób wiary w Jezusa Chrystusa, a mianowicie porzucenie wszystkiego i pójście z wcielonym Synem Bożym. Pierwszy krok stawia ucznia w sytuacji, w której możliwa jest wiara. Jeżeli nie chce podążać i zostaje z tyłu, nie nauczy się wierzyć. Kto jest powołany, musi wyjść ze swojej sytuacji, w której nie może uwierzyć, do sytuacji, w której przede wszystkim możliwa jest wiara. Ale ten krok nie jest pierwszym etapem kariery. Jej jedynym uzasadnieniem jest to, że wprowadza ucznia w społeczność z Jezusem, która odniesie zwycięstwo. Dopóki Lewi będzie przyjmował zwyczaje, a Piotr przy swoich sieciach, obaj będą mogli uczciwie i sumiennie wykonywać swój zawód i obaj będą mogli cieszyć się doświadczeniami religijnymi, starymi i nowymi. Jeśli jednak chcą wierzyć w Boga, jedyną drogą jest naśladowanie Jego wcielonego Syna.


Aż do tego dnia wszystko było inne. Mogli pozostać w ukryciu, zajmując się swoją pracą niczym cisza w kraju, przestrzegając prawa i czekając na przyjście Mesjasza. Ale teraz przyszedł i jego wołanie rozbrzmiewa. Wiara nie może już oznaczać siedzenia w bezruchu i czekania — muszą wstać i pójść za Nim. Powołanie uwalnia ich od wszelkich ziemskich więzów i wiąże ich jedynie z Jezusem Chrystusem. Muszą spalić swoje łodzie i pogrążyć się w całkowitej niepewności, aby poznać wymagania i dar Chrystusa. Gdyby Lewi pozostał na swoim stanowisku, Jezus mógłby być jego obecną pomocą w kłopotach, ale nie Panem całego jego życia. Innymi słowy, Levi nigdy nie nauczyłby się wierzyć. Należy stworzyć nową sytuację, w której będzie można uwierzyć w Jezusa jako Boga wcielonego; jest to sytuacja niemożliwa, w której wszystko opiera się wyłącznie na słowie Jezusa. Piotr musiał opuścić statek i zaryzykować życie na morzu, aby poznać zarówno swoją własną słabość, jak i wszechmocną moc swego Pana. Gdyby Piotr nie podjął ryzyka, nigdy nie poznałby znaczenia wiary. Zanim będzie mógł uwierzyć, musi zostać ukazana całkowicie niemożliwa i etycznie nieodpowiedzialna sytuacja na falach morskich. Droga do wiary wiedzie przez posłuszeństwo wezwaniu Jezusa. Jeśli nie jest wymagany określony krok, wezwanie rozpływa się w powietrzu i jeśli ludzie wyobrażają sobie, że mogą naśladować Jezusa bez zrobienia tego kroku, oszukują się jak fanatycy. Rozróżnienie pomiędzy sytuacją, w której wiara jest możliwa, a sytuacją, w której nie jest możliwa, jest niezwykle niebezpieczną procedurą. Musimy najpierw zdać sobie sprawę, że w danej sytuacji nie ma nic, co wskazywałoby nam, do której kategorii ona należy. Dopiero powołanie Jezusa sprawia, że jest to sytuacja, w której możliwa jest wiara. Po drugie, sytuacji, w której wiara jest możliwa, nigdy nie da się wykazać od strony ludzkiej. Bycie uczniem nie jest ofertą składaną Chrystusowi. Dopiero wezwanie stwarza sytuację. Po trzecie, sytuacja ta nigdy nie posiada żadnej wewnętrznej wartości ani zasługi. jedynie poprzez wezwanie otrzymuje swoje uzasadnienie. Wreszcie sytuacja, w której możliwa jest wiara, staje się możliwa jedynie dzięki wierze. Idea sytuacji, w której możliwa jest wiara, jest jedynie sposobem przedstawienia faktów w przypadku, w którym następujące dwa twierdzenia są trafne i równie prawdziwe: tylko ten, kto wierzy, jest posłuszny, tylko ten, kto jest posłuszny, wierzy. Trzymanie się pierwszego twierdzenia bez drugiego jest zupełnie niebiblijne. Myślimy, że rozumiemy, kiedy słyszymy, że posłuszeństwo jest możliwe tylko tam, gdzie jest wiara. Czy posłuszeństwo nie podąża za wiarą, tak jak dobry owoc rośnie na dobrym drzewie? Najpierw wiara, potem posłuszeństwo. Jeśli przez to rozumiemy, że to wiara usprawiedliwia, a nie akt posłuszeństwa. Jeśli jednak dokonamy chronologicznego rozróżnienia między wiarą a posłuszeństwem i uczynimy posłuszeństwo późniejszym od wiary, oddzielamy jedno od drugiego — i wtedy pojawia się praktyczne pytanie, kiedy musi się rozpocząć posłuszeństwo? Posłuszeństwo pozostaje oddzielone od wiary. Z punktu widzenia usprawiedliwienia konieczne jest ich oddzielenie, ale nigdy nie wolno tracić z oczu ich zasadniczej jedności. Wiara bowiem jest prawdziwa tylko wtedy, gdy jest posłuszeństwo, nigdy bez niej, a wiara staje się wiarą jedynie w akcie posłuszeństwa. Ponieważ zatem nie możemy odpowiednio mówić o posłuszeństwie jako o konsekwencji wiary i ponieważ nigdy nie wolno nam zapominać o nierozerwalnej jedności tych dwóch rzeczy, musimy postawić jedno twierdzenie, że tylko ten, kto wierzy, jest posłuszny obok drugiego, że tylko ten, kto jest posłuszny i wierzy. W jednym przypadku wiara jest warunkiem posłuszeństwa, w drugim posłuszeństwo warunkiem wiary. Dokładnie w ten sam sposób, w jaki posłuszeństwo nazywane jest konsekwencją wiary, tak samo należy je nazywać przesłanką wiary.


Tylko posłuszni wierzą. Jeśli mamy wierzyć, musimy być posłuszni konkretnemu nakazowi. Bez tego wstępnego kroku posłuszeństwa nasza wiara będzie jedynie pobożnym oszustwem i doprowadzi nas do łaski, która nie jest kosztowna. Wszystko zależy od pierwszego kroku. Ma swoją wyjątkową jakość. Pierwszy krok posłuszeństwa powoduje, że Piotr porzuca sieci, a później wydostaje się ze statku; wzywa młodego człowieka do porzucenia swoich bogactw. Tylko to nowe istnienie, stworzone przez posłuszeństwo, może umożliwić wiarę. Ten pierwszy krok należy traktować jako dzieło zewnętrzne, które powoduje przejście z jednego istnienia do drugiego. Jest to krok w zasięgu możliwości każdego, gdyż mieści się w granicach ludzkiej wolności. Jest to akt mieszczący się w sferze prawa naturalnego (justitia Civilis) i w tej sferze człowiek jest wolny. Chociaż Piotr nie może dokonać własnego nawrócenia, może opuścić swoje sieci. W Ewangeliach pierwszym krokiem, jaki musi podjąć człowiek, jest akt, który radykalnie wpływa na całe jego życie. Kościół rzymskokatolicki domagał się tego kroku jako niezwykłej możliwości, którą mogą osiągnąć jedynie mnisi, podczas gdy reszta wiernych musi zadowolić się bezwarunkowym poddaniem się Kościołowi i jego obrzędom. Wyznania luterańskie także w znaczący sposób rozpoznają pierwszy krok. Po skutecznym uporaniu się z niebezpieczeństwem pelagianizmu uznali za możliwe i konieczne pozostawienie miejsca na pierwszy akt zewnętrzny, który jest istotnym wstępem do wiary. Ten krok przyjmuje formę zaproszenia do Kościoła, w którym głoszone jest słowo zbawienia. Aby podjąć ten krok, nie trzeba rezygnować z wolności. Przyjdź do kościoła! Możesz to zrobić z własnej woli. możesz wyjść z domu w niedzielę rano i przyjść, aby wysłuchać kazania. Jeśli tego nie zrobisz, z własnej woli wykluczysz się z miejsca, w którym wiara jest możliwa. W ten sposób wyznania luterańskie ukazują swoją świadomość sytuacji, w której wiara jest możliwa, i sytuacji, w której jej nie ma. Trzeba przyznać, że mają tendencję do delikatnego pedałowania, jakby się tego niemal wstydzili. Ale tak jest i pokazuje, że są oni tak samo świadomi, jak ewangelie, ważności pierwszego zewnętrznego kroku. Kiedy już jesteśmy tego pewni, musimy od razu dodać, że ten krok jest i nigdy nie może być niczym więcej niż aktem czysto zewnętrznym i martwym dziełem prawa, które samo w sobie nigdy nie może doprowadzić człowieka do Chrystusa. Jako akt zewnętrzny, nowe istnienie nie jest lepsze od starego. Nawet w najwyższym mniemaniu może ono jedynie stworzyć nowe prawo życia, nowy sposób życia, który jest biegunem odmiennym od nowego życia z Chrystusem. Jeśli pijak podpisze przyrzeczenie lub bogaty człowiek rozda wszystkie swoje pieniądze, oboje uwalniają się z niewoli alkoholu i bogactwa, ale nie z niewoli samych siebie. Nadal poruszają się po swojej własnej małej orbicie, być może nawet bardziej niż wcześniej. Nadal podlegają przykazaniu uczynków, tak samo jak wcześniej, pogrążeni w śmierci starego życia. Oczywiście praca ta musi zostać wykonana, lecz sama w sobie nigdy nie wybawi ich od śmierci, nieposłuszeństwa i bezbożności. Jeśli uważamy, że nasz pierwszy krok jest warunkiem wstępnym wiary i łaski, już jesteśmy osądzeni na podstawie naszej pracy i całkowicie wykluczeni z łaski. Stąd też określenie „praca zewnętrzna” obejmuje wszystko, co zwykliśmy nazywać „uporządkowaniem” lub „dobrymi intencjami”, wszystko to, co Kościół rzymski ma na myśli, gdy mówi o facere quod in se est. (czyń to co w nim jest). Jeśli zrobimy pierwszy krok ze świadomą intencją postawienia się w sytuacji, w której wiara jest możliwa, nawet ta możliwość wiary będzie niczym innym jak tylko dziełem. Nowe życie, które nam otwiera, jest wciąż życiem w granicach naszej dawnej egzystencji, a zatem całkowitym niezrozumieniem prawdziwej natury nowego życia. Wciąż trwamy w niewierze.


Niemniej jednak należy wykonać pracę zewnętrzną, gdyż wciąż musimy znaleźć drogę do sytuacji, w której możliwa jest wiara. Musimy podjąć zdecydowany krok. Co to znaczy? Oznacza to, że możemy zrobić ten krok właściwie tylko wtedy, gdy skupimy wzrok nie na pracy, którą wykonujemy, ale na słowie, za pomocą którego Jezus nas do tego wzywa. Piotr wie, że nie odważy się wydostać z łodzi o własnych siłach — bo jego pierwszy krok byłby jego zgubą. Dlatego woła: „Panie, każ mi przyjść do siebie po wodach”, a Jezus odpowiada: „Przyjdź”. Chrystus musi go najpierw wezwać, bo ten krok można podjąć tylko na Jego słowo. To powołanie jest Jego łaską, która wzywa go ze śmierci do nowego życia w posłuszeństwie. Kiedy jednak Chrystus go powołał, Piotr nie ma innego wyjścia — musi opuścić łódź i przyjść do niego. Ostatecznie pierwszy krok posłuszeństwa okazuje się aktem wiary w słowo Chrystusa. Ale zupełnie błędnie pojęlibyśmy naturę łaski, gdybyśmy zakładali, że nie trzeba robić pierwszego kroku, bo wiara już była. Przeciwko temu musimy odważnie twierdzić, że zanim wiara stanie się możliwa, należy podjąć krok posłuszeństwa. Jeśli człowiek nie będzie posłuszny, nie będzie mógł uwierzyć. Martwisz się, bo tak trudno ci w to uwierzyć? Nikt nie powinien być zaskoczony trudnością wiary, jeśli w jakiejś części jego życia świadomie sprzeciwia się lub jest nieposłuszny przykazaniom Jezusa. Czy jest jakaś część twojego życia, której nie chcesz oddać na jego żądanie, może jakaś grzeszna namiętność, wrogość, nadzieja, może twoja ambicja lub powód?. Jeśli tak, nie możesz się dziwić, że nie otrzymałeś Ducha Świętego, że modlitwa jest trudna lub że twoja prośba o wiarę pozostaje bez odpowiedzi. Idź raczej i pojednaj się ze swoim bratem, wyrzeknij się grzechu, który cię trzyma, a wtedy odzyskasz wiarę! Jeśli odrzucisz słowo Bożego przykazania, nie otrzymasz Jego słowa łaski. Jak możesz mieć nadzieję na wejście w komunię z Nim, skoro w pewnym momencie swojego życia od Niego uciekasz? Człowiek, który jest nieposłuszny, nie może uwierzyć, bo tylko ten, kto jest posłuszny, może uwierzyć. Łaskawe wołanie Jezusa staje się teraz surowym poleceniem: Zrób to! Oddaj to! Opuść statek i przyjdź do mnie. Kiedy mężczyzna mówi, że nie może usłuchać wezwania Jezusa, ponieważ wierzy lub ponieważ nie wierzy, Jezus mówi: „Najpierw bądź posłuszny, wykonuj pracę zewnętrzną, wyrzeknij się przywiązań, porzuć przeszkody, które stoją przed tobą. Nie mówcie, że nie macie wiary. Nie będziecie jej mieli, dopóki trwać będziecie w nieposłuszeństwie i nie zrobicie pierwszego kroku. Nie wolno wam też mówić, że macie wiarę, bo dlatego nie ma potrzeby, abyś robił pierwszy krok. Nie masz wiary, dopóki i dlatego, że nie zrobisz pierwszego kroku, ale utwierdzisz się w swojej niewierze pod pozorem pokornej wiary. Takie argumentowanie jest złośliwym podstępem i jest niewątpliwą oznaką braku wiary, która z kolei prowadzi do braku posłuszeństwa. Na tym polega nieposłuszeństwo „wierzących”; kiedy są proszeni o posłuszeństwo, po prostu wyznają swoją niewiarę i tak to zostawiają (Mk 9,24). Drążysz temat. Jeśli wierzysz, zrób pierwszy krok, on prowadzi do Jezusa Chrystusa. Jeśli nie wierzysz, mimo wszystko zrób pierwszy krok, bo zostałeś wezwany, abyś go zrobił. Nikt nie chce wiedzieć o Twojej wierze lub niewierze, Twoim rozkazem jest dokonanie na miejscu aktu posłuszeństwa.


Wtedy znajdziesz się w sytuacji, w której wiara stanie się możliwa i gdzie wiara istnieje w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Sytuacja ta nie jest zatem konsekwencją naszego posłuszeństwa, ale darem Tego, który nakazuje posłuszeństwo. Jeśli nie będziemy przygotowani na wejście w taką sytuację, nasza wiara będzie nierzeczywista i będziemy się oszukiwać. Nie możemy uniknąć takiej sytuacji, gdyż naszą największą troską jest właściwa wiara w Jezusa Chrystusa, a naszym celem jest i zawsze będzie wiara, i to tylko wiara („od wiary do wiary”, Rz 1,17). Jeśli ktoś pospieszy i kwestionuje tę kwestię w nadmiernej protestanckiej gorliwości, niech sobie zada pytanie, czy mimo wszystko nie pozwala sobie zostać orędownikiem taniej łaski. Prawda jest taka, że dopóki trzymamy obie strony twierdzenia razem, nie zawierają one niczego niezgodnego z właściwymi przekonaniami, ale gdy tylko jedna zostanie oddzielona od drugiej, z pewnością okaże się to przeszkodą. „Tylko ci, którzy wierzą, są posłuszni” — tak mówimy do tej części duszy wierzącego, która jest posłuszna, i „tylko ci, którzy są posłuszni, wierzą” — mówimy do tej części duszy posłusznego, która wierzy. Jeśli pierwsza połowa twierdzenia jest odrębna, wierzący jest narażony na niebezpieczeństwo taniej łaski, co jest innym słowem oznaczającym potępienie. Jeśli druga połowa występuje samotnie, wierzący jest narażony na niebezpieczeństwo zbawienia przez uczynki, co jest także innym określeniem potępienia. W tym miejscu możemy śmiało dorzucić kilka uwag o charakterze duszpasterskim. W kontaktach z duszami istotne jest, aby pastor miał na uwadze obie strony tej propozycji. Kiedy na przykład ludzie narzekają, że trudno im uwierzyć, jest to oznaką umyślnego lub nieświadomego nieposłuszeństwa. Zbyt łatwo jest ich zniechęcić, oferując lekarstwo w postaci taniej łaski. To jedynie pozostawia chorobę w takim stanie, w jakim była wcześniej, i sprawia, że słowo łaski staje się rodzajem udzielonego przez siebie pocieszenia lub rozgrzeszenia udzielonego przez siebie. Kiedy jednak tak się dzieje, biedny człowiek nie może już znaleźć pocieszenia w słowach kapłańskiego rozgrzeszenia — „stał się głuchy na Słowo Boże”. I nawet jeśli tysiąc razy odpuści sobie grzechy, utraci całą zdolność wiary w prawdziwe przebaczenie, tylko dlatego, że tak naprawdę nigdy go nie zaznał. Niewiara rozwija się dzięki taniej łasce, gdyż jest zdecydowana trwać w nieposłuszeństwie. Obecnie duchowni często spotykają się z takimi przypadkami. Rezultatem jest zwykle to, że rozgrzeszenie udzielone przez siebie samego utwierdza człowieka w jego nieposłuszeństwie i sprawia, że usprawiedliwia się nieznajomością dobroci i przykazań Bożych. Narzeka, że przykazanie Boże jest niepewne i podatne na różne interpretacje. Na początku był wystarczająco świadomy swojego nieposłuszeństwa, ale wraz ze wzrostem zatwardziałości serca ta świadomość słabnie, aż w końcu zostaje tak uwikłany, że traci wszelką zdolność słuchania Słowa, a wiara jest zupełnie niemożliwa. Można sobie wyobrazić, jak rozmawia ze swoim pastorem: „Straciłem wiarę, którą kiedyś miałem”. „Musisz słuchać Słowa, które jest do ciebie mówione w kazaniu”. „Tak, ale nie mogę nic z tego wyciągnąć, jeśli o mnie chodzi, po prostu nie trafia to do uszu”. „Problem w tym, że tak naprawdę nie chcesz słuchać”. — Wręcz przeciwnie. I tu na ogół urywają się, bo pastor nie wie, co dalej powiedzieć. Pamięta tylko pierwszą połowę twierdzenia: „Tylko ci, którzy wierzą, są posłuszni”. Ale to nie pomaga, gdyż wiara jest tym, co dla tego konkretnego człowieka jest niemożliwe. Pastor czuje się skonfrontowany z ostateczną zagadką predestynacji. Bóg jednym daje wiarę, innym zaś odmawia.


Zatem pastor rzuca gąbkę i zostawia biednego człowieka jego losowi. A jednak to powinien być punkt zwrotny wywiadu. To zupełny punkt zwrotny. Pastor powinien przestać się z nim kłócić i przestać poważnie traktować jego trudności. Będzie to naprawdę w interesie tego człowieka, gdyż on tylko próbuje się za nimi schować. Nadszedł czas, aby wziąć byka za rogi i powiedzieć: „Tylko ci, którzy są posłuszni, wierzą”. W ten sposób tok rozmowy zostaje przerwany i pastor może kontynuować: „Jesteś nieposłuszny, próbujesz przejąć kontrolę nad jakąś częścią swojego życia. To właśnie nie pozwala ci słuchać Chrystusa i wierzyć w Jego łaskę (…) Nie możesz usłyszeć Chrystusa, ponieważ jesteś świadomie nieposłuszny. Gdzieś w swoim sercu nie chcesz słuchać Jego wezwania. Twoją trudnością są twoje grzechy. Chrystus ponownie pojawia się na listach i mierzy się z diabłem, który do tej pory ukrywał się pod płaszczem taniej łaski. Niezmiernie ważne jest, aby pastor był gotowy przedstawić obie strony propozycji: „Tylko ci, którzy są posłuszni, mogą wierzyć i tylko ci, którzy wierzą, mogą być posłuszni”. W imię Chrystusa musi nawoływać człowieka do posłuszeństwa, do działania, do zrobienia pierwszego kroku. Musi powiedzieć: „Oderwij się od wszystkich innych przywiązań i podążaj za nim”. Bo na tym etapie najważniejszy jest pierwszy krok. Należy szturmować mocny punkt, który zajmował oporny grzesznik, ponieważ nie można w nim usłyszeć Chrystusa. Należy wyciągnąć wagarowicza z kryjówki, którą sam sobie zbudował. Tylko wtedy będzie mógł odzyskać wolność widzenia, słyszenia i wiary. Oczywiście, chociaż jest to dzieło, pierwszy krok nie pociąga za sobą żadnej zasługi w oczach Chrystusa — nigdy nie może być niczym więcej niż martwym dziełem. Mimo to Piotr musi wydostać się z łodzi, zanim będzie mógł uwierzyć. W skrócie stanowisko jest takie. Nasz grzesznik odurzył się tanią i łatwą łaską, akceptując propozycję, której mogą przestrzegać tylko ci, którzy wierzą. Trwa w nieposłuszeństwie i szuka pocieszenia, rozgrzeszając się. To tylko służy do zagłuszenia jego uszu na Słowo Boże. Nie możemy przedrzeć się do twierdzy, jeśli tylko powtórzymy propozycję, która zapewnia mu samoobronę. Musimy zatem bez dalszych ceregieli dotrzeć do punktu zwrotnego i nawoływać go do posłuszeństwa: „Tylko ci, którzy są posłuszni, mogą wierzyć”. Czy to go sprowadzi na manowce i zachęci do ufności we własne dzieła? Daleko od tego. Łatwiej mu będzie uświadomić sobie, że jego wiara wcale nie jest prawdziwa. Wybawi go z uwikłania, będąc zmuszonym do podjęcia zdecydowanej decyzji. W ten sposób jego uszy ponownie otwierają się na wezwanie Jezusa do wiary i bycia uczniem.


Historia bogatego młodzieńca.

A oto przyszedł ktoś i zapytał go: Nauczycielu dobry, co dobrego mam czynić, aby mieć życie wieczne? I rzekł do niego: Dlaczego nazywasz mnie dobrym? Nie ma innego dobra, jak tylko jeden, to jest Bóg. Jeśli jednak chcesz osiągnąć życie, przestrzegaj przykazań. On mu rzekł: Które? Jezus powiedział: Nie będziesz popełniał morderstwa, nie będziesz cudzołożył, nie będziesz kradł, nie będziesz składał fałszywego świadectwa, czcisz ojca swego i matkę swoją oraz będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Odpowiedział mu młodzieniec: Tego wszystkiego przestrzegam od młodości mojej. Czego mi jeszcze brakuje? Rzekł mu Jezus: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, i przyjdź i naśladuj mnie. Ale gdy młodzieniec usłyszał to powiedzenie, odszedł zasmucony, miał bowiem wielkie posiadłości. (Mat. 19,16—22) Pytanie młodego człowieka o życie wieczne jest pytaniem o zbawienie, jedyną ostateczną i poważną kwestią na świecie. Ale nie jest łatwo sformułować to we właściwych słowach. Świadczy o tym sposób, w jaki młody człowiek najwyraźniej zamierza zadać jedno pytanie, a w rzeczywistości zadaje drugie. W ten sposób udaje mu się uniknąć prawdziwego problemu. Swoje pytanie kieruje bowiem do „dobrego pana”. Chce usłyszeć opinię i uzyskać radę dobrego mistrza, a także skonsultować się z dobrym nauczycielem w tej konkretnej sprawie. W ten sposób udaje mu się zdradzić w dwóch kwestiach. Po pierwsze, uważa, że jest to tak ważna kwestia, że Jezus musi mieć na ten temat coś znaczącego do powiedzenia. Po drugie, od dobrego mistrza i wielkiego nauczyciela oczekuje poważnego oświadczenia, ale z pewnością nie wskazówek od Boga, które bezwzględnie wymagałyby jego posłuszeństwa. Życie wieczne jest dla niego problemem akademickim, który warto przedyskutować z „dobrym mistrzem”. Ale już pierwsze słowo odpowiedzi Jezusa jest dla niego brutalnym szokiem: „Dlaczego nazywasz mnie dobrym? Jest jeden, który jest dobry”. Pytanie zdradziło jego prawdziwe uczucia. Chciał porozmawiać o życiu wiecznym z dobrym rabinem. Teraz już zdaje sobie sprawę, że rozmawia nie z dobrym mistrzem, ale z samym Bogiem, dlatego jedyną odpowiedzią, jaką otrzymuje od Syna Bożego, jest jednoznaczne wskazanie na przykazanie Jedynego Boga. Nie otrzyma odpowiedzi „dobrego mistrza”, osobistej opinii uzupełniającej objawioną wolę Boga. Jezus odwraca się od siebie i zwraca się do Boga, który jedynie jest dobry, i od razu udowadnia, że jest doskonałym Synem Bożym. Osoba pytająca staje przed samym Bogiem i jawi się jako osoba próbująca uchylić się od objawionej woli Bożej, choć cały czas już o tym wie. Młody człowiek zna przykazania.


Ale tak to jest w tej sytuacji że nie może się nimi zadowolić, lecz chce je przekroczyć. Jezus przejrzał jego pytanie i wie, że jest to kwestia pobożności ukształtowanej przez „ja” i skupionej na nim. Dlaczego udaje, że od dawna nie zna odpowiedzi? Dlaczego oskarża Boga, że pozostawił go tak długo w nieświadomości tego podstawowego problemu życia? Tak więc młody człowiek został już złapany i wezwany przed sąd Boży. Wzywa się go do porzucenia kwestii akademickich i przypomina o prostym posłuszeństwie woli Bożej, tak jak została ona objawiona. Młody człowiek po raz kolejny próbuje uniknąć tej kwestii, zadając drugie pytanie: „Jakie?” Pod tym pytaniem czai się sam diabeł. Młody człowiek wiedział, że wpadł w pułapkę i to było jedyne wyjście. Oczywiście, że zna przykazania. Ale kto może wiedzieć na podstawie obfitości przykazań, które odnoszą się do niego w jego obecnej sytuacji? Objawienie przykazań jest niejednoznaczne, niejasne — mówi młody człowiek. Po raz kolejny widzi przykazania inaczej niż w odniesieniu do siebie, swoich własnych problemów i konfliktów. Zaniedbuje jednoznaczne przykazanie Boże dla bardzo interesującego, ale czysto ludzkiego zainteresowania własnymi trudnościami moralnymi. Jego błąd polega nie tyle na świadomości tych trudności, ile na próbie przedstawienia ich przeciwko przykazaniom Bożym. W rzeczywistości celem, dla którego zostały dane te przykazania, było rozwiązanie tych trudności. Trudności moralne były pierwszą konsekwencją Upadku i same są wynikiem „buntu człowieka” przeciwko Bogu. Wąż w Raju umieścił je w umyśle pierwszego człowieka, pytając: „Czy Bóg powiedział?” Do tego czasu boski nakaz był wystarczająco jasny i człowiek był gotowy go przestrzegać z dziecięcym posłuszeństwem. Ale to już przeszłość i wkradły się wątpliwości i trudności moralne. Polecenie, sugeruje Wąż, wymaga wyjaśnienia i interpretacji. „Czy Bóg powiedział?” Człowiek musi sam decydować, co jest dobre, kierując się sumieniem i znajomością dobra i zła. Przykazanie to można różnie interpretować i wolą Boga jest, aby było ono interpretowane i wyjaśniane, gdyż Bóg dał człowiekowi wolną wolę decydowania o tym, co uczyni. Ale to oznacza nieposłuszeństwo od początku. Wątpliwości i refleksja zastępują spontaniczne posłuszeństwo. Dorosły człowiek, cieszący się wolnością sumienia, chełpi się swoją wyższością nad dzieckiem posłuszeństwa. Jednakże nabył wolność cieszenia się trudnościami moralnymi jedynie za cenę wyrzeczenia się posłuszeństwa. Krótko mówiąc, jest to odwrót od rzeczywistości Bożej do ludzkich spekulacji, od wiary do wątpliwości. Pytanie młodego człowieka ukazuje go w jego prawdziwych barwach. On jest człowiekiem pod grzechem. Odpowiedź Jezusa uzupełnia jego ujawnienie. Jezus po prostu cytuje przykazania Boże objawione w Piśmie Świętym i w ten sposób potwierdza je jako przykazania Boże. Młody człowiek po raz kolejny wpadł w pułapkę. Miał nadzieję uniknąć zobowiązania się do jakichkolwiek określonych obowiązków moralnych, zmuszając Jezusa do omawiania jego problemów duchowych. Miał nadzieję, że Jezus zaproponuje mu rozwiązanie jego trudności moralnych. Zamiast tego jednak widzi, że Jezus atakuje nie jego pytanie, ale siebie samego. Jedyną odpowiedzią na jego trudności jest samo przykazanie Boże, które wzywa go, aby zakończył dyskusję akademicką i zajął się zadaniem posłuszeństwa. Tylko diabeł ma odpowiedź na nasze trudności moralne i mówi: „Stawiajcie problemy, a unikniecie konieczności posłuszeństwa”. Ale Jezusa nie interesują problemy młodego człowieka; interesuje się samym młodym mężczyzną. Nie chce traktować tych trudności tak poważnie, jak robi to młody człowiek. Tylko jedną rzecz Jezus traktuje poważnie, a mianowicie, że już najwyższy czas, aby młody człowiek zaczął słuchać przykazania i przestrzegać je. Tam, gdzie trudności moralne traktuje się tak poważnie, gdzie dręczą i zniewalają człowieka, ponieważ nie pozostawiają go otwartego na wyzwalającą działalność posłuszeństwa, tam objawia się jego całkowita bezbożność. Wszystkie jego trudności okazują się bezbożne, niepoważne i stanowią dowód czystego nieposłuszeństwa. Liczy się tylko praktyczne posłuszeństwo. To rozwiąże jego trudności i uczyni je (i nas wszystkich) wolnymi, aby mogli stać się dzieckiem Bożym. Taka jest Boża diagnoza problemów moralnych człowieka. Młody człowiek został już dwukrotnie postawiony twarzą w twarz z prawdą Słowa Bożego i nie ma już szans na obejście Jego przykazania. Oczywiste jest, że nie ma innego wyjścia, jak tylko go przestrzegać. Ale nadal nie jest usatysfakcjonowany. „Wszystko to przestrzegałem od młodości mojej. Czego mi jeszcze brakuje?” Bez wątpienia tym razem był tak samo przekonany o swojej szczerości, jak wcześniej. Ale właśnie tutaj jego sprzeciw wobec Jezusa osiąga swój punkt kulminacyjny. Zna przykazanie i zachował je, ale teraz myśli, że to nie wszystko, czego Bóg od niego chce, musi być coś więcej, jakieś żądanie nadzwyczajne i niepowtarzalne, i właśnie to chce zrobić. Objawione przykazanie Boże jest niepełne — mówi, podejmując ostatnią próbę zachowania swojej niezależności i samodzielnego decydowania o tym, co jest dobre, a co złe. Z jednej strony potwierdza przykazanie, z drugiej poddaje je frontalnemu atakowi. „Wszystko to zachowuje od mojej młodości”. Św. Marek dodaje w tym miejscu: „A Jezus, patrząc na niego, umiłował go” (10,21). Jezus widzi, jak beznadziejnie młody człowiek zamknął swój umysł na żywe Słowo Boże, jak poważnie do niego podchodzi


i jak gorąco wścieka się przeciwko żywemu przykazaniu i spontanicznemu posłuszeństwu, którego ono wymaga. Jezus chce pomóc młodemu człowiekowi, bo go kocha. I teraz pada jego ostatnie słowo: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, i przyjdź i naśladuj mnie”. Warto tutaj zwrócić uwagę na trzy punkty. Najpierw to sam Jezus wydaje przykazanie. Ten sam Jezus, który wcześniej odwiódł młodego człowieka od dobrego mistrza w kierunku Boga, który to jedynie jest dobry, teraz podnosi swoje roszczenia do boskiego autorytetu i wypowiada ostatnie słowo. Młody człowiek musi zdać sobie sprawę, że stoi przed nim sam Syn Boży, choć młody człowiek o tym nie wiedział, Jezus skierował go od Syna do Ojca, z którym był w doskonałej jedności. A teraz jeszcze raz jako Syn wypowiada przykazanie samego Boga. Jezus musi wyraźnie wyjaśnić to przykazanie w chwili, gdy wzywa młodzieńca, aby poszedł za Nim. Oto suma przykazań — żyć w społeczności z Chrystusem. Ten Chrystus teraz konfrontuje młodego człowieka ze swoim powołaniem. Nie może już uciec w nierealny świat swoich trudności moralnych. Przykazanie jest jasne i jednoznaczne: „Pójdź za mną”. Drugą kwestią, którą należy zauważyć, jest to, że nawet to polecenie może zostać źle zrozumiane i dlatego należy je wyjaśnić. Młody człowiek może bowiem wciąż popaść w swój pierwotny błąd i potraktować przykazanie jako okazję do moralnej przygody, ekscytującego sposobu życia, którą jednak, jeśli zajdzie taka potrzeba, z łatwością może porzucić na rzecz poprzedniego. Byłoby równie błędne, gdyby młody człowiek uważał bycie uczniem za logiczne zakończenie swoich dotychczasowych poszukiwań prawdy, za dodatek, wyjaśnienie lub dokończenie starego życia. Aby więc uniknąć wszelkich nieporozumień, Jezus musi stworzyć sytuację, w której nie będzie odwrotu, sytuację nieodwracalną. Jednocześnie należy mu wyjaśnić, że nie jest to w żadnym sensie spełnienie jego przeszłego życia. Dlatego namawia go, aby przyjął dobrowolne ubóstwo. Na tym polega „egzystencjalna”, duszpasterska strona zagadnienia, której celem jest umożliwienie młodemu człowiekowi ostatecznego zrozumienia prawdziwej drogi posłuszeństwa. Wypływa z miłości Jezusa do młodego człowieka i stanowi jedyne ogniwo łączące stare i nowe życie. Należy jednak zauważyć, że połączenie to nie jest tożsame z samym nowym życiem; nie jest to nawet pierwszy krok we właściwym kierunku, chociaż jako akt posłuszeństwa jest niezbędnym wstępem. Najpierw młody człowiek musi pójść i sprzedać wszystko, co ma, i rozdać biednym, a potem przyjść i pójść za nim. Celem jest uczniostwo, a środkiem dobrowolne ubóstwo. Trzecia kwestia, na którą należy zwrócić uwagę, jest następująca. Kiedy młody człowiek pyta: „Czego mi jeszcze brakuje?” Jezus odpowiada: „Jeśli chcesz być doskonały…” Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Jezus myśli o uzupełnieniu dotychczasowego życia młodzieńca. Jest to jednak dodatek, który wymaga porzucenia wszelkich poprzednich przywiązań. Do tej pory doskonałość zawsze wymykała mu się z rąk. Zarówno jego zrozumienie, jak i praktykowanie przykazania były błędne. Dopiero teraz, naśladując Chrystusa, może to właściwie zrozumieć i praktykować, i tylko teraz, ponieważ to Jezus Chrystus go powołuje. W chwili, gdy podejmuje pytanie młodego człowieka, Jezus wyrywa mu je. Pytał o drogę do życia wiecznego. Jezus odpowiada: „Wzywam cię i to wszystko”.


Odpowiedzią na problem młodego człowieka jest Jezus Chrystus. Miał nadzieję usłyszeć słowo dobrego mistrza, ale teraz dostrzega, że tym słowem jest Człowiek, do którego skierował swoje pytanie. Stoi twarzą w twarz z Jezusem, Synem Bożym: jest to spotkanie ostateczne. Teraz jest to tylko kwestia tak lub nie, posłuszeństwa lub nieposłuszeństwa. Odpowiedź brzmi nie. Odszedł zasmucony, zawiedziony i oszukany w swoich nadziejach, nie mogąc uwolnić się od przeszłości. Miał wielki majątek. Wezwanie do naśladowania oznacza tutaj to samo, co oznaczało wcześniej — przylgnięcie do osoby Jezusa Chrystusa i społeczność z Nim. Życie uczniostwa nie jest oddawaniem czci bohaterom, jak byśmy chcieli Odpowiedzią na problem młodego człowieka jest Jezus Chrystus. Miał nadzieję usłyszeć słowo dobrego mistrza, ale teraz dostrzega, że tym słowem jest Człowiek, do którego skierował swoje pytanie. Stoi twarzą w twarz z Jezusem, Synem Bożym: jest to spotkanie ostateczne. Teraz jest to tylko kwestia tak lub nie, posłuszeństwa lub nieposłuszeństwa. Odpowiedź brzmi nie. Odszedł zasmucony, zawiedziony i oszukany w swoich nadziejach, nie mogąc uwolnić się od przeszłości. Miał wielki majątek. Wezwanie do naśladowania oznacza tutaj to samo, co oznaczało wcześniej — przylgnięcie do osoby Jezusa Chrystusa i społeczność z Nim. Życie uczniostwa nie polega na czczeniu bohatera, oddawanie czci dobremu mistrzowi, ale na posłuszeństwie Synowi Bożemu. Historia bogatego młodzieńca jest ściśle zgodna ze wstępem do przypowieści o dobrym Samarytaninie. „A oto powstał pewien znawca prawa i kusił go, mówiąc: Nauczycielu, co mam czynić, aby odziedziczyć życie wieczne? I rzekł do niego: Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz? A on odpowiadając, rzekł: Będziesz Kochaj Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem, a swego bliźniego jak siebie samego. I rzekł mu: Dobrze odpowiedziałeś: to czyń, a ty żyć będzie. On zaś, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,25—29). Pytanie prawnika jest takie samo jak pytanie młodego mężczyzny, z tą tylko różnicą, że powiedziano nam wyraźnie, że miał on zamiar kusić Jezusa. Podjął już decyzję o rozwiązaniu swojego problemu, zamierza wpędzić Jezusa w impas wątpliwości i trudności moralnych. Jezus odpowiada mu mniej więcej w ten sam sposób, w jaki odpowiedział bogatemu młodzieńcowi. Osoba pytająca w swoim sercu zna odpowiedź na swoje pytanie. Ale w chwili, gdy o to zadaje, choć zna odpowiedź, pragnie uchylić się od obowiązku posłuszeństwa przykazaniu Bożemu. Jedyna odpowiedź, jaką otrzymuje, brzmi: „Znasz już swój obowiązek: wykonaj go, a będziesz żył”.


Pierwsza runda jest już przegrana, więc prawnik musi spróbować jeszcze raz. Podobnie jak bogaty młodzieniec próbuje uciec, podnosząc swoje trudności moralne. „A kto jest moim sąsiadem?” Jakże często zadawane było to pytanie w dobrej wierze i prawdziwej niewiedzy! Jest to wystarczająco prawdopodobne i każdy żarliwy poszukiwacz prawdy mógłby rozsądnie o to zapytać. Ale nie to miał na myśli prawnik. Jezus nazywa to pytanie pokusą diabła i w istocie w tym właśnie tkwi cały sens przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. To pytanie, które możesz zadawać bez przerwy, nie otrzymując odpowiedzi. Jego źródłem są „sprzeczki ludzi o zepsutym umyśle i pozbawionych prawdy”; mężczyzn „zafascynowanych pytaniami i sporami na słowa”. Stąd „pochodzi zazdrość, kłótnie, kłótnie, a nawet domysły” (1 Tym. 6,4 i n). Jest to kwestia nadętych ludzi, którzy „ciągle się uczą, a nigdy nie mogą dojść do poznania prawdy”. O ludziach, którzy „posiadają pozory pobożności, lecz zapierają się jej mocy” (2 Tym. 3,5 H). Nie mogą uwierzyć i wciąż zadają to samo pytanie, ponieważ są „napiętnowani we własnym sumieniu jak rozżarzonym żelazem” (I Tym. 4,2), ponieważ nie chcą być posłuszni Słowu Bożemu. Kto jest moim bliźnim? Czy na to pytanie można udzielić odpowiedzi? Czy jest to mój krewny, mój rodak, mój brat chrześcijanin, czy mój wróg? Istnieje w każdej z tych odpowiedzi element prawdy i fałszu. Całe pytanie wpędza nas w zwątpienie i nieposłuszeństwo i jest prawdziwym aktem buntu przeciwko przykazaniu Bożemu. Oczywiście mówię, że chcę pełnić Jego wolę, ale on nie mówi mi, jak się do tego zabrać. Przykazanie to nie daje mi żadnych jasnych wskazówek i nie rozwiązuje moich problemów. Pytanie „Co mam zrobić?” była to pierwsza próba prawnika, aby rzucić kurz we własne oczy. Odpowiedź brzmiała: „Znasz przykazania, prawda? No cóż, wprowadź je w życie. Nie możesz zadawać pytań — zabieraj się do pracy!” I ostatnie pytanie: „Kto jest moim sąsiadem?” jest pożegnalnym strzałem rozpaczy (albo pewności siebie); prawnik próbuje usprawiedliwić swoje nieposłuszeństwo. Odpowiedź brzmi: „Jesteś bliźnim. Idź i staraj się być posłuszny, kochając innych”. Sąsiedztwo nie jest cechą innych ludzi, jest to po prostu ich żądanie wobec nas samych. Każda chwila i każda sytuacja wzywa nas do działania i posłuszeństwa. Nie mamy dosłownie czasu, żeby usiąść i zadać sobie pytanie, czy taki a taki jest naszym sąsiadem, czy nie. Musimy przystąpić do działania i być posłuszni. Musimy zachowywać się wobec niego jak sąsiad. Ale być może to cię zszokuje. Być może nadal uważasz, że powinieneś pomyśleć wcześniej i wiedzieć, co powinieneś zrobić. Na to jest tylko jedna odpowiedź. Możesz to wiedzieć i myśleć o tym tylko wtedy, gdy faktycznie to robisz. Tylko będąc posłusznym, możesz dowiedzieć się, czym jest posłuszeństwo. Nie ma sensu zadawać pytań; bo tylko przez posłuszeństwo można poznać prawdę. Gdy nasze sumienia są rozproszone przez grzech, stajemy w obliczu wezwania Jezusa do spontanicznego posłuszeństwa. Ale podczas gdy bogaty młodzieniec został powołany do łaski bycia uczniem, prawnik, który próbował go kusić, został jedynie odesłany do przykazania.

Rozdział 3 — Jednomyślne posłuszeństwo

KIEDY Jezus wezwał go do zaakceptowania życia w dobrowolnym ubóstwie, bogaty młodzieniec wiedział, że stoi przed prostą alternatywą: posłuszeństwo lub nieposłuszeństwo. Kiedy Lewi został wezwany z urzędu celnego, a Piotr ze swoich sieci, nie było wątpliwości, że Jezus miał na myśli interesy. Obaj mieli zostawić wszystko i pójść za nim. I znowu, gdy Piotr został wezwany do chodzenia po wzburzonym morzu, musiał wstać i zaryzykować życie. W każdym przypadku wymagana była tylko jedna rzecz — polegać na słowie Chrystusa i trzymać się go, gdyż zapewnia ono większe bezpieczeństwo niż wszystkie zabezpieczenia świata. Siły, które próbowały wkroczyć pomiędzy słowo Jezusa a odpowiedź posłuszeństwa, były wówczas tak samo groźne, jak i dzisiaj. Rozum i sumienie, odpowiedzialność i pobożność — wszystko to stało na przeszkodzie, a nawet samo prawo i „autorytet biblijny” były przeszkodami, które udawały, że chronią je przed popadnięciem w skrajności antynomianizmu i „entuzjazmu”. Ale wezwanie Jezusa szybko pokonało wszystkie te bariery i stworzyło posłuszeństwo. Tym powołaniem było samo Słowo Boże. Wszystko, czego wymagał, to jednomyślne posłuszeństwo. Jeśli czytając naszą Biblię, słyszeliśmy dzisiaj, jak Jezus do nas przemawiał, prawdopodobnie powinniśmy spróbować argumentować w ten sposób: „To prawda, że żądanie Jezusa jest wystarczająco określone, ale muszę pamiętać, że On nigdy nie oczekuje od nas, że będziemy wykonywać Jego polecenia w sposób legalny. Tak naprawdę chce, żebym miał wiarę. Ale moja wiara niekoniecznie jest powiązana z bogactwem, biedą czy czymś w tym rodzaju. Możemy być zarówno biedni, jak i bogaci w duchu. Nie jest ważne, żebym nie miał żadnego majątku, ale jeśli tak się stanie, muszę je zachować tak, jakbym ich nie miał, innymi słowy muszę kultywować ducha wewnętrznego oderwania się, tak aby moje serce nie było w posiadaniu. Jezus mógł powiedzieć: „Sprzedaj swoje dobra”, ale miał na myśli: „Niech nie będzie dla was ważne to, że macie dobrobyt na zewnątrz; raczej strzeżcie swoich dóbr w spokoju, mając je tak, jakbyście ich nie mieli. Serce wasze niech będzie w waszych dobrach.” — Wyrzekamy się jednomyślnego posłuszeństwa słowu Jezusa pod pretekstem legalizmu i rzekomego preferowania posłuszeństwa „w wierze”. Różnica między nami a bogatym młodzieńcem polega na tym, że nie pozwolono mu pocieszyć swoich żalów słowami: „Nieważne, co mówi Jezus, nadal mogę zatrzymać swoje bogactwa, ale w duchu wewnętrznego dystansu. Pomimo mojej niedoskonałości mogę pocieszyć się myślą, że Bóg przebaczył mi moje grzechy i mogę mieć społeczność z Chrystusem w wierze”. Ale nie, odszedł zasmucony. Ponieważ nie był posłuszny, nie mógł uwierzyć. W tym młody człowiek był całkiem szczery. Odszedł od Jezusa i rzeczywiście ta uczciwość była bardziej obiecująca niż jakakolwiek pozorna społeczność z Jezusem oparta na nieposłuszeństwie. Jezus zdał sobie sprawę, że problem młodego człowieka polegał na tym, że nie był on zdolny do takiego wewnętrznego oderwania się od bogactw. Jako żarliwy poszukiwacz doskonałości prawdopodobnie próbował już tego tysiące razy i poniósł porażkę, co pokazał, odmawiając posłuszeństwa słowu Jezusa, gdy nadeszła chwila decyzji. To właśnie tutaj młody człowiek był całkowicie szczery. Jednak w naszej sofistyce różnimy się całkowicie od słuchaczy słów Jezusa, o których mówi Biblia. Jeśli Jezus powiedział do kogoś: „Zostaw wszystko inne i pójdź za Mną, porzuć swój zawód, opuść swoją rodzinę, swój naród i dom swoich ojców”, to wiedział, że na to wezwanie jest tylko jedna odpowiedź — odpowiedź jednomyślnego posłuszeństwa i że tylko dzięki temu posłuszeństwu dana jest obietnica społeczności z Jezusem. Ale prawdopodobnie powinniśmy argumentować w ten sposób: „Oczywiście powinniśmy przyjąć wezwanie Jezusa z «absolutną powagą», ale przecież prawdziwym sposobem posłuszeństwa byłoby tym bardziej trwać w naszych obecnych zajęciach, pozostać z naszymi rodzinami i służ mu tam w duchu prawdziwego wewnętrznego oderwania się.” Jeśli Jezus rzucał nam wyzwanie, wydając polecenie: „Wynoś się z tego”, powinniśmy rozumieć, że miał na myśli: „Pozostań tam, gdzie jesteś, ale pielęgnuj wewnętrzne nieprzywiązanie”. I znowu, gdyby nam powiedział: „Nie martwcie się”, powinniśmy przyjąć, że miał na myśli: „Oczywiście, że nie ma nic złego w tym, że się niepokoimy: musimy pracować i utrzymywać siebie i osoby na naszym utrzymaniu. Gdybyśmy to robili, nie powinniśmy uchylać się od naszych obowiązków. Ale przez cały czas powinniśmy być wewnętrznie wolni od wszelkich niepokojów. Być może Jezus powiedziałby nam: „Kto cię uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi.” Powinniśmy wtedy przypuszczać, że miał na myśli: „Prawdziwym sposobem na kochanie wroga jest zaciekła walka z nim i oddanie mu ciosu.”


Jezus mógłby powiedzieć: „Szukajcie najpierw królestwa Bożego” i powinniśmy to zinterpretować w ten sposób: „Oczywiście powinniśmy najpierw szukać najróżniejszych innych rzeczy; jak moglibyśmy inaczej istnieć? Tak naprawdę ma na myśli ostateczne przygotowanie postawić wszystko na królestwo Boże”. Przez cały czas staramy się unikać obowiązku jednomyślnego, dosłownego posłuszeństwa. Jak taki absurd jest możliwy? Co się stało, że słowo Jezusa mogło zostać w ten sposób zdegradowane przez tę drobnostkę i w ten sposób wystawione na kpiny świata? Kiedy rozkazy wydawane są w innych dziedzinach życia, nie ma wątpliwości co do ich znaczenia. Jeśli ojciec pośle dziecko do łóżka, chłopiec od razu wie, co ma robić. Załóżmy jednak, że opanował odrobinę pseudoteologii. W takiej sytuacji argumentowałby mniej więcej tak: „Ojciec każe mi iść spać, ale tak naprawdę ma na myśli, że jestem zmęczona, a on nie chce, żebym była zmęczona. Równie dobrze mogę pokonać swoje zmęczenie, jeśli pójdę i pobawię się. Dlatego, chociaż ojciec każe mi iść do łóżka, tak naprawdę ma na myśli: „Wyjdź i pobaw się”. ” „Gdyby dziecko próbowało takich argumentów na ojcu, a obywatel na swoim rządzie, obaj spotkaliby się z językiem, którego nie zrozumieli — krótko mówiąc, zostaliby ukarani. Czy mamy traktować przykazanie Jezusa inaczej niż inne nakazy i zamieniać jednomyślne posłuszeństwo na jawne nieposłuszeństwo? Jak to możliwe! Jest to możliwe, ponieważ u podstaw całej tej sofistyki kryje się element prawdy. Kiedy Jezus wzywa młodego człowieka, aby wszedł w sytuację, w której możliwa jest wiara, czyni to jedynie po to, aby człowiek w niego uwierzył, to znaczy powołuje go do wspólnoty ze sobą. W ostateczności nie liczy się to, co człowiek robi, ale tylko jego wiara w Jezusa jako Syna Bożego i Pośrednika. W każdym razie ubóstwo czy bogactwo, małżeństwo czy celibat, zawód lub jego brak nie mają z tym w ostateczności nic wspólnego. Wszystko zależy wyłącznie od wiary. Jak na razie mamy całkowitą rację; można mieć bogactwo i posiadać dobra tego świata oraz wierzyć w Chrystusa, aby człowiek mógł je mieć, jak ten, kto ich nie ma. Jest to jednak ostateczna możliwość życia chrześcijańskiego, dostępna jedynie w ramach naszych możliwości, o ile z gorliwym oczekiwaniem oczekujemy natychmiastowego powrotu Chrystusa. Nie jest to bynajmniej pierwsza i najprostsza możliwość. Paradoksalne rozumienie przykazań ma swoje chrześcijańskie uzasadnienie, nie może jednak nigdy prowadzić do porzucenia jednomyślnego rozumienia przykazań. Jest to możliwe i słuszne jedynie w przypadku kogoś, kto już w pewnym momencie swojego życia wprowadził w życie swoje jednomyślne zrozumienie, kogoś, kto w ten sposób żyje z Chrystusem jako Jego uczeń i oczekuje końca. Jest to nieskończenie trudniejsza i po ludzku mówiąc „niemożliwa możliwość”, aby w ten paradoksalny sposób zinterpretować wezwanie Jezusa. I właśnie ten paradoksalny element naraża jego powołanie na ciągłe niebezpieczeństwo przekształcenia się w jego przeciwieństwo i wykorzystane jako pretekst do uchylania się od konieczności konkretnego posłuszeństwa. Każdy, kto nie czuje, że byłby dużo szczęśliwszy, gdyby tylko pozwolono mu zrozumieć i przestrzegać przykazań Jezusa w sposób bezpośredni, dosłowny i np. oddać na jego rozkaz cały swój majątek, zamiast się go trzymać, nie ma prawa do tak paradoksalnej interpretacji słów Jezusa. Musimy cały czas mieć na uwadze jedno i drugie. Rzeczywiste powołanie Jezusa i odpowiedź jednomyślnego posłuszeństwa mają nieodwołalne znaczenie. Za ich pośrednictwem Jezus wprowadza ludzi w realną sytuację, w której możliwa jest wiara. Dlatego jego powołanie jest rzeczywistym powołaniem i pragnie, aby tak było rozumiane, ponieważ wie, że tylko przez rzeczywiste posłuszeństwo człowiek może osiągnąć wyzwolenie do wiary. Wyeliminowanie jednomyślnego posłuszeństwa z zasady jest tylko kolejnym przykładem wypaczenia kosztownej łaski powołania Jezusa na tanią łaskę samousprawiedliwienia. W ten sposób ustanawia się fałszywe prawo, które zagłusza ludzi na konkretne wezwanie Chrystusa. To fałszywe prawo jest prawem świata, którego dopełnieniem i przeciwieństwem jest prawo łaski. „Świat” tutaj nie jest światem zwyciężonym w Chrystusie i codziennie zdobywanym na nowo w jedności z Nim, ale światem zatwardziałym w sztywną, nieprzeniknioną zasadę legalistyczną. Kiedy to nastąpi, łaska przestaje być darem Boga żywego, w którym zostajemy wybawieni od świata i poddani posłuszeństwu Chrystusowi; jest to raczej prawo ogólne, boska zasada, którą należy zastosować jedynie w konkretnych przypadkach. Walcząc z legalizmem prostego posłuszeństwa, w końcu ustanawiamy najniebezpieczniejsze prawo ze wszystkich, prawo świata i prawo łaski. W naszych wysiłkach na rzecz zwalczania legalizmu wpadamy w najgorszy rodzaj legalizmu.


Jedynym sposobem przezwyciężenia tego legalizmu jest prawdziwe posłuszeństwo Ghristowi, gdy wzywa nas, abyśmy za nim podążali; albowiem w Jezusie prawo zostało jednocześnie wypełnione i zniesione. Eliminując z zasady proste posłuszeństwo, dryfujemy w kierunku nieewangelicznej interpretacji Biblii. Otwierając Biblię, przyjmujemy za oczywiste, że mamy klucz do jej interpretacji. Ale wtedy kluczem, którego używamy, nie byłby żywy Chrystus, który jest zarówno Sędzią, jak i Zbawicielem, a nasze użycie tego klucza nie zależy już wyłącznie od woli żywego Ducha Świętego. Kluczem, którego używamy, jest ogólna nauka o łasce, którą możemy zastosować według własnego uznania. Problem uczniostwa staje się wówczas także problemem egzegezy. Jeśli nasza egzegeza jest prawdziwie ewangeliczna, zdamy sobie sprawę, że nie możemy całkowicie utożsamiać się z tymi, których Jezus powołał, gdyż oni sami są nieodłączną częścią Słowa Bożego w Piśmie Świętym, a zatem częścią przesłania. W kazaniu słyszymy nie tylko odpowiedź, jakiej Jezus udzielił na pytanie młodzieńca, która byłaby także naszym pytaniem, ale zarówno pytanie, jak i odpowiedź są, jako Słowo Pisma Świętego, treścią przesłania. Byłoby fałszywą egzegezą, gdybyśmy w czasie bycia uczniem próbowali zachowywać się tak, jakbyśmy byli bezpośrednimi rówieśnikami ludzi, których powołał Jezus. Ale Chrystus, którego głosi Pismo, jest w każdym słowie, które wypowiada, tym, który daje wiarę tylko tym, którzy są mu posłuszni. Nie jest ani możliwe, ani właściwe, abyśmy próbowali sięgnąć poza Słowo Pisma Świętego do wydarzeń takimi, jakie faktycznie miały miejsce.. Raczej całe Słowo Pisma Świętego wzywa nas do naśladowania Jezusa. Nie wolno nam gwałcić Pisma Świętego, interpretując je w kategoriach abstrakcyjnej zasady, nawet jeśli tą zasadą jest nauka o łasce. Inaczej popadniemy w legalizm. Musimy zatem utrzymywać, że paradoksalna interpretacja przykazań Jezusa zawsze obejmuje interpretację dosłowną właśnie z tego powodu, że naszym celem nie jest ustanawianie prawa, ale głoszenie Chrystusa. Pozostaje jeszcze tylko słowo do powiedzenia na temat podejrzenia, że to proste posłuszeństwo wiąże się z doktryną o ludzkich zasługach, o facere quod in se est, (aby czynił co w nim jest) o naleganiu na warunki wstępne, zanim wiara stanie się możliwa. Posłuszeństwo wezwaniu Jezusa nigdy nie leży w naszej mocy. Jeśli na przykład oddamy cały nasz majątek, czyn ten sam w sobie nie będzie posłuszeństwem, którego On żąda. W istocie taki krok mógłby być dokładnym przeciwieństwem posłuszeństwa Jezusowi, gdyż moglibyśmy wówczas wybierać dla siebie sposób życia, jakiś ideał chrześcijański lub jakiś ideał franciszkańskiego ubóstwa. Rzeczywiście, w samym akcie rozdania swoich dóbr człowiek może oddać wierność sobie i ideałowi, a nie przykazaniu Jezusa. Nie jest uwolniony od samego siebie, ale jeszcze bardziej zniewolony przez siebie. Wejście w sytuację, w której możliwa jest wiara, nie jest ofertą, którą możemy złożyć Jezusowi, ale zawsze Jego łaskawą ofertą skierowaną do nas. Tylko wtedy, gdy krok zostanie podjęty w tym duchu, jest on dopuszczalny. Ale w takim przypadku nie możemy mówić o swobodzie wyboru z naszej strony.


I rzekł Jezus do swoich uczniów: Zaprawdę powiadam wam: Bogatemu trudno wejść do królestwa niebieskiego. I znowu powiadam wam: Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. A gdy uczniowie to usłyszeli, zdumiewali się bardzo, mówiąc: Któż tedy może być zbawiony? A Jezus, patrząc na nich, rzekł im: U ludzi to niemożliwe, ale u Boga wszystko jest możliwe. (Mat. 19,23—26)


Szokujące pytanie uczniów: „Któż zatem może zostać zbawiony?” zdaje się wskazywać, że przypadek bogatego młodzieńca uważali nie za wyjątkowy, ale za typowy. Bo nie pytają: „Jaki bogacz?”, ale całkiem ogólnie: „Któż zatem może zostać zbawiony?” Każdy bowiem człowiek, także sami uczniowie, należy do tych bogatych, którym tak trudno jest wejść do królestwa niebieskiego. Odpowiedź, jakiej udziela Jezus, pokazała uczniom, że dobrze go zrozumieli. Zbawienie poprzez naśladowanie Jezusa nie jest czymś, co my, ludzie, możemy osiągnąć sami, ale z Bogiem wszystko jest możliwe.

Rozdział 4 — Uczniostwo i krzyż

„I zaczął ich uczyć, że Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie, że będzie zabity, a po trzech dniach zmartwychwstanie. I wypowiedział to powiedzenie otwarcie. I Piotr go wziął, i zaczął go strofować. Ale on odwracając się i widząc swoich uczniów, zgromił Piotra i rzekł: Zejdź mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. I przywołał do siebie tłum ze swoimi uczniami i rzekł do nich: Jeśli ktoś chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, weźmie krzyż swój i idzie za mną. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swoje życie z powodu mnie i ewangelii, ocali je. Bo cóż za korzyść odniesie człowiek, gdy cały świat pozyska, a straci życie swoje? Bo co ma dać człowiek w zamian za swoje życie? Bo kto by się zawstydził mnie i moich słów w tym cudzołożnym i grzesznym pokoleniu, tego i Syn Człowieczy wstydzić się będzie za niego, gdy przyjdzie w chwale swego Ojca ze świętymi aniołami”. (Marka 8,31—38)


TUTAJ wezwanie do naśladowania jest ściśle powiązane z przepowiednią Jezusa dotyczącą jego męki. Jezus Chrystus musi cierpieć i zostać odrzucony. To „konieczność” jest nieodłącznie związana z obietnicą Bożą — Pismo Święte musi się wypełnić. Jest tu różnica pomiędzy cierpieniem a odrzuceniem. Gdyby tylko cierpiał, Jezus nadal byłby oklaskiwany jako Mesjasz. Cała sympatia i uczniostwo oraz podziw świata mogły być skupione na jego pasji. Można to było postrzegać jako tragedię mającą swą wewnętrzną wartość, godność i honor. Jednak w męce Jezus jest odrzuconym Mesjaszem. Jego odrzucenie pozbawia namiętność aureoli chwały. To musi być pasja bez honoru. Cierpienie i odrzucenie podsumowują cały krzyż Jezusa. Umrzeć na krzyżu oznacza umrzeć wzgardzony i odrzucony przez ludzi. Cierpienie i odrzucenie są nałożone na Jezusa jako boska konieczność, a każda próba zapobiegania im jest dziełem diabła, zwłaszcza jeśli pochodzi od jego własnych uczniów; jest to bowiem w rzeczywistości próba uniemożliwienia Chrystusowi bycia Chrystusem. To Piotr, Skała Kościoła, popełnia ten grzech zaraz po tym, jak wyznał Jezusa jako Mesjasza i został wyznaczony na prymat. To pokazuje, że sama koncepcja cierpiącego Mesjasza była skandalem dla Kościoła, nawet w jego początkach. Nie takiego Pana pragnie i jako Kościół Chrystusowy nie lubi, gdy Pan narzuca mu prawo cierpienia. Protest Piotra jest wyrazem jego własnej niechęci do cierpienia, a to oznacza, że Szatan wdarł się do Kościoła i próbuje go wyrwać z krzyża jego Pana. Dlatego Jezus musi jasno i ponad wszelką wątpliwość dać do zrozumienia, że „konieczność” cierpienia odnosi się nie mniej do jego uczniów, niż do niego samego. Tak jak Chrystus jest Chrystusem tylko na mocy swego cierpienia i odrzucenia, tak uczeń jest uczniem tylko na tyle, na ile uczestniczy w cierpieniu, odrzuceniu i ukrzyżowaniu swego Pana. Bycie uczniem oznacza przylgnięcie do osoby Jezusa, a co za tym idzie poddanie się prawu Chrystusowemu, które jest prawem krzyża. Co zaskakujące, kiedy Jezus zaczyna odkrywać tę nieuniknioną prawdę swoim uczniom, ponownie daje im wolność wyboru lub odrzucenia Go.


Kiedy uczniowie są już w połowie drogi bycia uczniem, dochodzą do kolejnego rozdroża. Po raz kolejny pozostawiono im swobodę wyboru, niczego się od nich nie oczekuje, nic nie jest na nich narzucane. Wymaganie obecnej chwili jest tak istotne, że należy pozostawić uczniom swobodę dokonania własnego wyboru, zanim powiedzą im o prawie bycia uczniem. „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie”. Uczeń musi powiedzieć sobie te same słowa, które Piotr powiedział o Chrystusie, gdy się Go zaparł: „Nie znam tego człowieka”. Zaparcie się siebie nigdy nie jest jedynie serią izolowanych aktów umartwienia lub ascezy. Nie jest to samobójstwo, gdyż nawet w tym jest element własnej woli. Zaprzeć się siebie oznacza być świadomym tylko Chrystusa, a nie siebie, widzieć tylko Tego, który idzie wcześniej, a nie drogę, która jest dla nas zbyt trudna. Jeszcze raz to samozaparcie może powiedzieć tylko: „On prowadzi, trzymajcie się blisko niego”. „…i weź swój krzyż”. Jezus łaskawie przygotował drogę dla tego słowa, mówiąc najpierw o samozaparciu. Dopiero gdy całkowicie zapomnimy o sobie, będziemy gotowi nieść krzyż ze względu na Niego. W końcu znamy tylko Jego, jeśli przestaliśmy zauważać ból własnego krzyża, to rzeczywiście patrzymy tylko na Niego. Gdyby Jezus nie przygotował nas tak łaskawie na to słowo, uznalibyśmy je za nie do zniesienia. Ale przygotowując nas na to, umożliwił nam przyjęcie nawet słowa tak trudnego, jak słowo łaski. Przychodzi do nas w radości bycia uczniem i utwierdza nas w tym. Znieść krzyż nie jest tragedią; jest to cierpienie będące owocem wyłącznej wierności Jezusowi Chrystusowi. Kiedy to nastąpi, nie jest to przypadek, ale konieczność. Nie jest to rodzaj cierpienia nierozerwalnie związany z życiem śmiertelnym, ale cierpienie stanowiące istotną część życia specyficznie chrześcijańskiego. Nie jest to cierpienie samo w sobie, ale cierpienie i odrzucenie, i nie jest to odrzucenie z jakiejkolwiek przyczyny czy przekonania, ale odrzucenie ze względu na Chrystusa. Jeśli nasze chrześcijaństwo przestało poważnie podchodzić do bycia uczniem, jeśli rozwodniliśmy Ewangelię do emocjonalnego wzniesienia, które nie stawia żadnych kosztownych wymagań i nie odróżnia istnienia naturalnego od chrześcijańskiego, to nie możemy nie patrzeć na krzyż jako na zwyczajne, codzienne nieszczęście, jako jedną z prób i udręk życia. Zapomnieliśmy wówczas, że krzyż oznacza odrzucenie i wstyd, a także cierpienie. Psalmista ubolewał, że był wzgardzony i odrzucony przez ludzi, a to jest istotna cecha cierpienia krzyża. Ale to pojęcie przestało być zrozumiałe dla chrześcijaństwa, które nie widzi już żadnej różnicy pomiędzy zwykłym życiem ludzkim a życiem oddanym Chrystusowi. Krzyż oznacza dzielenie się cierpieniem Chrystusa do końca i w pełni. Tylko człowiek tak całkowicie zaangażowany w bycie uczniem może doświadczyć znaczenia krzyża. Krzyż jest tam od samego początku, wystarczy go tylko podnieść; nie ma potrzeby, aby wychodził i szukał dla siebie krzyża, nie ma potrzeby, aby świadomie gonił za cierpieniem. Jezus mówi, że każdy chrześcijanin ma swój krzyż, który na niego czeka, krzyż przeznaczony i wyznaczony przez Boga. Każdy musi znieść przydzieloną mu część cierpienia i odrzucenia. Ale uczniostwo i krzyż mają inny udział: jednych Bóg uważa za godnych najwyższej formy cierpienia i daje im łaskę męczeństwa, innych zaś nie pozwala kusić ponad to, co są w stanie znieść. Ale w każdym przypadku jest to ten sam krzyż. Krzyż jest kładziony na każdego chrześcijanina. Pierwszym cierpieniem Chrystusa, którego musi doświadczyć każdy człowiek, jest wezwanie do porzucenia przywiązań do tego świata. To właśnie umieranie starego człowieka jest skutkiem jego spotkania z Chrystusem. Rozpoczynając bycie uczniem, oddajemy się Chrystusowi w jedności z Jego śmiercią — oddajemy śmierci swoje życie. Tak się zaczyna; krzyż nie jest strasznym końcem bogobojnego i szczęśliwego życia, ale spotyka nas na początku naszej komunii z Chrystusem. Kiedy Chrystus powołuje człowieka, każe mu przyjść i umrzeć. Może to być śmierć taka, jak pierwsi uczniowie, którzy musieli opuścić dom i pracę, aby pójść za Nim, ale może to być śmierć taka, jak śmierć Lutra, który musiał opuścić klasztor i wyjść w świat. Ale za każdym razem jest to ta sama śmierć, śmierć w Jezusie Chrystusie, śmierć starca na jego wezwanie. Wezwanie Jezusa do bogatego młodzieńca wzywało go do śmierci, gdyż tylko człowiek, który umarł z własnej woli, może pójść za Chrystusem.


W rzeczywistości każdy rozkaz Jezusa jest wezwaniem do śmierci, wraz ze wszystkimi naszymi uczuciami i pożądliwościami. Ale nie chcemy umrzeć i dlatego Jezus Chrystus i Jego powołanie są z konieczności naszą śmiercią i życiem. Powołanie do bycia uczniem, chrzest w imię Jezusa Chrystusa oznacza zarówno śmierć, jak i życie. Powołanie Chrystusa, Jego chrzest stawia chrześcijanina w centrum codziennego życia, przeciwko grzechowi i diabłu. Każdego dnia napotyka nowe pokusy i każdego dnia musi na nowo cierpieć dla Jezusa Chrystusa. Rany i blizny, jakie otrzymuje w walce, są żywymi znakami uczestnictwa w krzyżu jego Pana. Istnieje jednak inny rodzaj cierpienia i wstydu, którego chrześcijanin nie jest oszczędzony. Chociaż prawdą jest, że tylko cierpienia Chrystusa są środkiem pokuty, ale ponieważ cierpiał i nosił grzechy całego świata i dzielił się ze swoimi uczniami Swoją pasją, chrześcijanin musi również temu ulec. On Również musi ponieść grzechy innych; On także musi ponieść wstyd i być napędzany jak kozły ofiarne z bramy miasta. Ale z pewnością rozbiłby się pod tym ciężarem, ale za wsparcie tego, który nosił grzechy wszystkich. Pasja Chrystusa wzmacnia Go do przezwyciężenia grzechów innych, wybaczając im, staje się nosicielem obciążeń innych mężczyzn -„nosząc się nawzajem, i tak wypełni prawo Chrystusa” (Gal. 6.2). Gdy Chrystus ponosi nasze obciążenia, powinniśmy ponieść obciążenia naszych bliźnich. Prawo Chrystusa, które naszym obowiązkiem jest wypełnić, jest łożyskiem krzyża. Ciężar mojego brata, który muszę znieść, to nie tylko jego zewnętrzne działki, jego naturalne cechy i dary, ale dosłownie jego grzech. A jedynym sposobem na zniesienie tego grzechu jest wybaczenie go w mocy krzyża Chrystusa, którym teraz się dzielę. Zatem wezwanie do naśladowania Chrystusa oznacza zawsze wezwanie do dzielenia się dziełem przebaczania ludziom grzechów. Przebaczenie jest cierpieniem na wzór Chrystusa, którego znoszenie jest obowiązkiem chrześcijanina. Ale skąd uczeń ma wiedzieć, jaki rodzaj krzyża jest dla niego przeznaczony? Dowie się o tym, gdy tylko zacznie naśladować swego Pana i dzielić swoje życie. Cierpienie jest zatem oznaką prawdziwego uczniostwa. Uczeń nie jest ponad swoim mistrzem. Naśladowanie Chrystusa oznacza passio passiva, (pasja cierpienia). Dlatego Luter zaliczył cierpienie do znamion prawdziwego Kościoła, a jedno z memorandów sporządzonych w ramach przygotowań do uczniostwa augsburskiego i wyznania krzyża podobnie definiuje Kościół jako wspólnotę tych, „którzy są prześladowani i męczennicy za ze względu na ewangelię”. Jeśli nie weźmiemy krzyża i poddamy się cierpieniu i odrzuceniu ze strony ludzi, utracimy społeczność z Chrystusem i przestaniemy Go naśladować. Jeśli jednak stracimy życie w Jego służbie i niesiemy swój krzyż, odnajdziemy je na nowo we wspólnocie krzyża z Chrystusem. Przeciwieństwem bycia uczniem jest wstydzić się Chrystusa i Jego krzyża oraz wszelkich zniewag, z jakimi krzyż wjeżdża swoim pociągiem. Bycie uczniem oznacza wierność cierpiącemu Chrystusowi i dlatego nie jest wcale zaskakujące, że chrześcijanie są wzywani do cierpienia. W rzeczywistości jest to radość i znak Jego łaski. Czyny pierwszych męczenników chrześcijańskich są pełne dowodów ukazujących, jak Chrystus przemienia dla siebie godzinę ich śmiertelnej agonii, dając im niewysłowioną pewność swojej obecności. W godzinie najokrutniejszych mąk, jakie znoszą dla Niego, stają się uczestnikami doskonałej radości i błogości społeczności z Nim. Noszenie krzyża okazuje się jedyną drogą do zwycięstwa nad cierpieniem. Dotyczy to wszystkich, którzy naśladują Chrystusa, ponieważ było to prawdą w przypadku Niego.


I podszedł trochę do przodu, upadł na twarz i modlił się, mówiąc: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech odejdzie ode mnie ten kielich; wszakże nie jak ja chcę, ale jak Ty… I znowu po raz drugi odszedł i modlił się, mówiąc: Ojcze mój, jeśli to nie może minąć, ten kielich, żebym go pił, niech się stanie wola Twoja. (Mat. 26,39, 42)


Jezus modli się do swego Ojca, aby odszedł od niego kielich, a jego Ojciec wysłuchuje jego modlitwy; albowiem kielich cierpienia rzeczywiście ominie go, ale tylko wtedy, gdy go wypije. Takie zapewnienie otrzymuje, gdy po raz drugi klęka w ogrodzie Getsemani, że cierpienie rzeczywiście przeminie, jeśli je zaakceptuje. To jedyna droga do zwycięstwa. Krzyż jest Jego triumfem nad cierpieniem.. Cierpienie oznacza odcięcie się od Boga. Dlatego ci, którzy żyją w komunii z Nim, nie mogą naprawdę cierpieć. Doktryna Starego Testamentu została wyraźnie potwierdzona przez Jezusa. Dlatego bierze na siebie cierpienie całego świata i przez to odnosi nad nim zwycięstwo. On dźwiga cały ciężar oddzielenia człowieka od Boga i już w samym akcie wypicia kielicha powoduje, że przechodzi on przez niego. Postanawia przezwyciężyć cierpienie świata, więc musi je wypić do dna. Dlatego, choć prawdą jest, że cierpienie oznacza odcięcie od Boga, to jednak we wspólnocie cierpienia Chrystusa cierpienie zostaje przezwyciężone przez cierpienie i staje się drogą do komunii z Bogiem. Aby cierpienie mogło przeminąć, trzeba je znosić. Albo świat musi unieść cały ciężar i upaść pod nim, albo musi spaść na Chrystusa, aby zostać w Nim zwyciężonym. Dlatego cierpi zastępczo za świat. Jest to jedyne cierpienie, które ma odkupieńczą skuteczność. Kościół jednak wie, że świat wciąż szuka kogoś, kto poniesie jego cierpienia, dlatego też podążając za Chrystusem, cierpienie staje się także udziałem Kościoła i znosząc je, jest dźwigane przez Chrystusa. Podążając za Nim pod krzyżem, Kościół staje przed Bogiem jako przedstawiciel świata. Albowiem Bóg jest Bogiem, który nosi. Syn Boży poniósł nasze ciało, poniósł krzyż, poniósł nasze grzechy, dokonując w ten sposób pojednania za nas. W ten sam sposób, wezwani są także jego naśladowcy i właśnie to oznacza być chrześcijaninem. Jak Chrystus swoją wytrwałością utrzymywał komunię z Ojcem, tak też jego naśladowcy mają utrzymywać swą komunię z Chrystusem swoją wytrwałością. Możemy oczywiście otrząsnąć się z ciężaru, który na nas nałożono, ale okazuje się, że mamy do niesienia jeszcze cięższy ciężar — jarzmo, które sami wybraliśmy, jarzmo naszego „ja”. Ale Jezus zaprasza wszystkich, którzy utrudzeni i obciążeni są, aby zrzucili swoje jarzmo i wzięli na siebie Jego jarzmo — a jego jarzmo jest słodkie, a jego brzemię lekkie. Jarzmo i brzemię Chrystusa są Jego krzyżem. Iść swoją drogą pod znakiem krzyża to nie nędza i rozpacz, ale pokój i pokrzepienie duszy, to najwyższa radość. Wtedy nie będziemy chodzić pod prawami i ciężarami, które sami ustanowiliśmy, ale pod jarzmem Tego, który nas zna i który z nami chodzi pod jarzmem. Pod Jego jarzmem jesteśmy pewni Jego bliskości i komunii. To właśnie Jego odnajduje uczeń, gdy podnosi swój krzyż.


„Uczniostwo nie ogranicza się do tego, co możesz pojąć — musi przekraczać wszelkie zrozumienie. Zanurz się w głębokie wody przekraczające twoje własne pojęcie, a pomogę ci to pojąć. Prawdziwym zrozumieniem jest dezorientacja. Nie wiedzieć, dokąd zmierzasz iść, to prawdziwa wiedza. Moje zrozumienie przewyższa wasze. W ten sposób Abraham odszedł od swego ojca i nie wiedząc, dokąd idzie. Powierzył się mojej wiedzy i nie troszczył się o swoje, i w ten sposób poszedł właściwą drogą i przyszedł do końca jego podróży. Oto jest droga krzyżowa. Nie możesz jej znaleźć sam, więc musisz pozwolić mi się prowadzić, jakbyś był ślepcem. Dlatego to nie ty, żaden człowiek, żadna żyjąca istota, ale Ja Ja, który przez moje słowo i Ducha pouczam was o drodze, którą powinniście iść. Nie praca, którą wybierasz, nie cierpienie, które obmyślasz, ale droga, która jest czysta, w przeciwieństwie do wszystkiego, co wybierasz, wymyślasz lub pragniesz — oto droga, którą musisz podążać. Do tego cię wzywam i w tym musisz być moim uczniem. Jeśli tak uczynicie, nadejdzie czas łaski i przyjdzie wasz pan” (Luter).

Rozdział 5 — Uczniostwo i indywidualizm

Jeśli ktoś przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, i żony, i dzieci, i braci, i sióstr, a nawet życia swego, nie może być uczniem moim. (Łk 14,26)


POPRZEZ powołanie Jezusa ludzie stają się indywidualistami. Chcąc nie chcąc, są zmuszeni podjąć decyzję, a decyzję tę mogą podjąć tylko sami. To nie ich własny wybór czyni ich indywidualistami: to Chrystus czyni ich indywidualistami, powołując ich. Każdy człowiek jest powołany osobno i musi podążać sam. Ale ludzie boją się samotności i próbują się przed nią chronić, wtapiając się w społeczeństwo swoich bliźnich i w swoje materialne środowisko. Stają się nagle świadomi swojej odpowiedzialności i całkowicie. Ale to wszystko to tylko przykrywka chroniąca ich przed koniecznością podjęcia decyzji. Nie chcą stać samotnie przed Jezusem i być zmuszani do podejmowania decyzji, wpatrując się wyłącznie w Niego. Jednak ani ojciec, ani matka, ani żona, ani dziecko, ani narodowość, ani tradycja nie są w stanie chronić mężczyzny w chwili jego powołania. Wolą Chrystusa jest, aby był w ten sposób odizolowany i aby jego wzrok był skupiony wyłącznie na nim. W samym momencie swego powołania ludzie odkrywają, że zerwali już ze wszystkimi naturalnymi więzami życia. To nie jest ich własne dzieło, ale Tego, który ich powołuje. Chrystus bowiem wybawił ich od bezpośredniości ze światem i wprowadził ich do bezpośredniości ze sobą. Nie możemy naśladować Chrystusa, jeśli nie jesteśmy gotowi zaakceptować i potwierdzić tego naruszenia jako faktu dokonanego. Nie jest to arbitralny wybór ucznia, ale sam Chrystus, który zmusza go w ten sposób do zerwania ze swoją przeszłością.


Dlaczego to konieczne? Dlaczego nie wolno nam wzrastać powoli, stopniowo i nieprzerwanie w stopniowym uświęceniu, wychodząc z naturalnego porządku do wspólnoty Chrystusa? Cóż to za siła, która tak gniewnie wkracza pomiędzy człowieka a życie naturalne, w którym spodobało się Bogu go umieścić? Z pewnością takie zerwanie z przeszłością jest techniką legalistyczną i gburowatą pogardą dla dobrych darów Bożych, techniką daleką od „wolności człowieka chrześcijańskiego”? Musimy stawić czoła prawdzie, że powołanie Chrystusa rzeczywiście ustanawia bariera między człowiekiem a jego naturalnym życiem. Ale tą barierą nie jest żadna pogarda dla życia, żadna legalistyczna pobożność, ale życie, które jest prawdziwym życiem, ewangelią, osobą Jezusa Chrystusa. Na mocy swego wcielenia znalazł się pomiędzy człowiekiem i jego naturalnym sposobem życia. Nie ma odwrotu, gdyż Chrystus stoi na przeszkodzie. Powołując nas, odciął nas od wszelkiej bezpośredniości ze sprawami tego świata. On chce być w centrum, przez Niego tylko wszystko się dokonało, co się stało. On stoi między nami a Bogiem i dlatego właśnie stoi między nami a wszystkimi innymi ludźmi i rzeczami. Jest Pośrednikiem nie tylko między Bogiem a człowiekiem, ale między człowiekiem a człowiekiem, między człowiekiem a rzeczywistością. Ponieważ cały świat został stworzony przez niego i dla niego (Jana 1.3; I Kor. 8,6; Hebr. 1.2), jest on jedynym Pośrednikiem na świecie. Ponieważ przychodzący człowiek nie ma już bezpośredniego związku z niczym, ani z Bogiem, ani ze światem; Chrystus chce być pośrednikiem. Oczywiście jest mnóstwo bogów, którzy oferują ludziom bezpośredni dostęp, a świat naturalnie używa wszelkich środków, jakie jest w jego mocy, aby utrzymać bezpośrednią kontrolę nad ludźmi, ale właśnie z tego powodu tak zawzięcie sprzeciwia się Chrystusowi, Pośrednikowi. To zerwanie z bezpośredniością świata jest tożsame z uznaniem Chrystusa za Syna Bożego, Pośrednika. Nie jest to nigdy świadomy akt wyrzeczenia się kontaktu ze światem na rzecz tego czy innego ideału, jakbyśmy na przykład wymieniali niższy ideał na wyższy. Byłby to entuzjazm i samowola, i znowu próba bezpośredniego kontaktu ze światem. Jedynie uznanie faktów dokonanych Chrystusa jako Pośrednika może oddzielić ucznia od świata ludzi i rzeczy. To wołanie Jezusa, traktowane nie jako ideał, ale jako słowo Pośrednika, powoduje w nas całkowite zerwanie ze światem. Gdyby chodziło jedynie o porównanie jednego ideału z drugim, naturalnie pragnęlibyśmy kompromisu. W takim przypadku ideał chrześcijański mógłby zwyciężyć, ale jego roszczenie nigdy nie mogłoby być absolutne. Gdybyśmy troszczyli się jedynie o ideały, gdybyśmy z należytym uwzględnieniem naszych naturalnych obowiązków, nie mielibyśmy nigdy uzasadnienia w dawaniu ideału chrześcijańskiego pierwszeństwa przed naturalnymi zarządzeniami życia. Wręcz przeciwnie, można by przedstawić argumenty za dokładnie odwrotną oceną, nawet z punktu widzenia chrześcijańskiego idealizmu lub chrześcijańskiej etyki obowiązku lub sumienia. Nie chodzi nam jednak o ideały, obowiązki czy wartości, ale o uznanie i akceptację faktu dokonanego, czyli osoby samego Pośrednika, który wszedł między nas a świat. Może nastąpić jedynie całkowite zerwanie z bezpośredniością życia: wezwanie Chrystusa stawia nas jako jednostki twarzą w twarz z Pośrednikiem.


Wezwanie Jezusa uczy nas, że nasza relacja ze światem została zbudowana na iluzji. Przez cały czas myśleliśmy, że cieszymy się bezpośrednim kontaktem z ludźmi i rzeczami. To właśnie przeszkodziło nam w wierze i posłuszeństwie. Teraz uczymy się, że w najbardziej intymnych relacjach życia, w pokrewieństwie z ojcem i matką, braćmi i siostrami, w miłości małżeńskiej, w naszym obowiązku wobec wspólnoty, bezpośrednie relacje są niemożliwe. Od przyjścia Chrystusa jego wyznawcy nie mają już własnej bezpośredniej rzeczywistości, ani w stosunkach rodzinnych, ani w związkach z narodem, ani w relacjach ukształtowanych w procesie życia. Pomiędzy ojcem a synem, mężem i żoną, jednostką a narodem stoi Chrystus Pośrednik, niezależnie od tego, czy potrafią Go rozpoznać, czy nie. Nie możemy nawiązać bezpośredniego kontaktu poza sobą, jak tylko za pośrednictwem Niego, Jego słowa i naśladowania Go. Myślenie inaczej oznacza oszukiwanie samych siebie. Ponieważ jednak jesteśmy zobowiązani czuć odrazę do wszelkich oszustw, które ukrywają prawdę przed naszymi oczami, musimy z konieczności odrzucić wszelkie bezpośrednie związki ze sprawami tego świata — i to ze względu na Chrystusa. Gdziekolwiek grupa, duża czy mała, przeszkadza nam stanąć samotnie przed Chrystusem, gdziekolwiek taka grupa podnosi pretensje do bezpośredniości, należy ją znienawidzić ze względu na Chrystusa. Każda bezpośredniość, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, oznacza nienawiść do Chrystusa, a jest to szczególnie prawdziwe tam, gdzie takie relacje domagają się sankcji zasad chrześcijańskich. Wykorzystywanie doktryny Chrystusa Pośrednika w celu usprawiedliwienia bezpośrednich relacji ze sprawami tego świata jest błędem teologicznym pierwszej wielkości. Czasami twierdzi się, że jeśli Chrystus jest Pośrednikiem, to poniósł on cały grzech leżący u podstaw naszych bezpośrednich relacji ze światem i że nas w nich usprawiedliwił. Jezus pojednał nas z Bogiem; możemy wtedy, jak się przypuszcza, powrócić do świata i z czystym sumieniem cieszyć się naszą bezpośrednią relacją z nim — chociaż ten świat jest tym samym światem, który ukrzyżował Chrystusa. Oznacza to zrównanie miłości Boga z miłością świata. Zerwanie ze sprawami tego świata jest obecnie piętnowane jako legalistyczna błędna interpretacja łaski Bożej, której celem, jak czule przypuszczamy, jest oszczędzenie nam konieczności właśnie tego naruszenia. Powiedzenie Chrystusa o nienawiści do naszych bezpośrednich relacji zamienia się zatem w radosną afirmację „danej przez Boga rzeczywistości tego świata”. Po raz kolejny usprawiedliwienie grzesznika stało się usprawiedliwieniem grzechu. Dla chrześcijanina jedyną rzeczywistością daną przez Boga jest ta, którą otrzymuje od Chrystusa. To, co nie zostało nam dane przez wcielonego Syna, nie jest nam dane przez Boga. To, co nie zostało mi dane ze względu na Chrystusa, nie pochodzi od Boga. Kiedy dziękujemy za dary stworzenia, musimy to czynić przez Jezusa Chrystusa, a kiedy modlimy się o zachowanie tego życia dzięki łasce Bożej, musimy modlić się przez wzgląd na Chrystusa. Za wszystko, za co nie mogę dziękować Bogu ze względu na Chrystusa, mogę w ogóle nie dziękować Bogu; byłoby to grzechem. Również droga do „danej przez Boga rzeczywistości” mojego bliźniego, z którą muszę żyć, wiedzie przez Chrystusa, ale w przeciwnym razie jest to ślepa uliczka. Oddziela nas od siebie nieprzekraczalna przepaść inności i obcości, która opiera się wszelkim próbom jej przezwyciężenia za pomocą naturalnego skojarzenia lub zjednoczenia emocjonalnego lub duchowego. Nie ma drogi od jednej osoby do drugiej. Jakkolwiek kochający i współczujący staramy się być, jakkolwiek zdrowa jest nasza psychika, jakkolwiek szczere i otwarte jest nasze zachowanie, nie jesteśmy w stanie przeniknąć incognito drugiego człowieka, gdyż nie ma bezpośrednich relacji, nawet między duszą a duszą. Chrystus stoi między nami i tylko przez Niego możemy nawiązać kontakt z bliźnimi. Dlatego wstawiennictwo jest najbardziej obiecującym sposobem dotarcia do bliźnich, a modlitwa zbiorowa, zanoszona w imię Chrystusa, jest najczystszą formą wspólnoty. Nie możemy słusznie uznać darów Bożych, jeśli nie uznamy Pośrednika, dla którego jedynie zostały nam one dane. Nie może być prawdziwego dziękczynienia za błogosławieństwa narodu, rodziny, historii i natury bez tej płynącej z serca pokuty, która ponad wszystko oddaje chwałę wyłącznie Chrystusowi. Nie może być prawdziwego przywiązania do danego stworzenia, żadnej prawdziwej odpowiedzialności w świecie, jeśli nie rozpoznamy wyłomu, który już nas od niego oddziela. Nie może być prawdziwej miłości do świata, jak tylko ta miłość, którą Bóg umiłował go w Jezusie Chrystusie. „Nie kochajcie świata” (1 Jana 2,15). Tak, ale trzeba też pamiętać, że „Bóg tak umiłował świat, że dał swego jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 47.92