Tytułem wstępu…
Nie jestem zwolennikiem współczesnej poezji, a jednak mam przyjemność napisać wstęp do drugiego tomiku wierszy Michała Matejczuka. Cóż, życie jest nieprzewidywalne jak… „Kostki czekolady”! Przyznaję, że jego twórczość przekonała mnie do siebie swoją prostolinijnością. Michał zaskoczył mnie również błyskotliwością swoich przemyśleń, które puentował w taki sposób, że po lekturze kolejnego wiersza pozostawałem z uczuciem niedowierzania. Dzięki temu zweryfikowałem swój pogląd na dzisiejszą poezję, a to już przecież spory sukces, prawda? Wierzę, że Michał w swoich wierszach oddaje całego siebie, że jest to liryczny pamiętnik jego serca. I to jest w zasadzie najważniejsze — prawda, z którą niejeden z Was może się utożsamić. Nie zawsze oznacza to radość i optymizm — jak to w życiu niejednokrotnie bywa. Czytając roboczą wersję „Kostek czekolady”, zastanawiałem się, czy będą one pełne słodyczy, czy będzie w nich jednak więcej goryczy. Rzeczywistość nakreślona przez Michała jest raczej gorzka i słona, częściej w niej pada deszcz niż świeci słońce. Jego przemyślenia skłaniają do refleksji nad kondycją dzisiejszego świata oraz płytkością człowieczego przemijania. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że wiersze Michała dotrą — jak to miało miejsce w przypadku jego „Świeżo malowanego” debiutu — do wrażliwych ludzi. I jeżeli wpłyną na życie choćby jednej osoby, nasz świat stanie się dzięki temu lepszy. „Nasz zalatany świat…”, o którym śpiewała nasza ulubiona piosenkarka Anna Jantar. To właśnie dzięki muzyce, nie poezji, blisko 9 lat temu poznałem Michała! Zorganizowałem internetowy konkurs poświęcony naszej idolce, który był dla niego przysłowiową bułką z masłem. Co ciekawe, spotkaliśmy się po raz pierwszy dopiero w tym roku! To było niesamowite przeżycie, podobnie jak lektura jego wierszy. Niech poruszą Wasze serca, niech wywołają w Was mnóstwo emocji i przypomną, że istotą naszego bycia jest to, by czuć.
Przemysław Sobolewski
Nie odkrywaj nigdy siebie dla zasady,
Miej odwagę śmiało wyjść i zamknąć drzwi.
Coś swojego —
Choćby kostki czekolady
Na osłodę przesolonych mocno chwil.
Przełom
Przełam się —
Nie zaboli.
Nic nie pęknie,
Nic się nie wykruszy.
Może być piękniej,
Jeśli tak przyzwolisz.
Możesz wzbić się w niebo —
Będzie lżej na duszy.
Z pewnością
Jesteś
Ostatnim słowem tego wiersza.
I pierwszą myślą, tuż przed tymi,
Które nabierają rankiem
Swych wczorajszych znaczeń.
Sprawiasz, że cieplej mi na sercu —
Mimo braku słońca.
I jaśniej mi z oczu patrzy.
Jak to się może człowiek zdziwić,
Opadając na dno,
Kiedy ktoś nagle, w samym sercu nocy,
Chwyta cię za rękę i zapala
Światło.
Wapienne domki
w kolorze kości
Wykluliśmy się z jaj jak pisklęta,
Z wapiennych domków w kolorze kości,
Lecz nie kazali nam o tym pamiętać
Smutni dorośli.
Wyłuskali nas, wyciągnęli
Na czarną ziemię i kamienie.
Uczyli słowem błogosławić,
Malować uśmiech na cierpieniu.
Gdy kłuły w stopy kolce,
Życiowe szyszki i żołędzie,
Kazali szeptać ze spokojem:
„Jakoś to będzie, jakoś to będzie”.
I po kolei zabierali
Od czystej wiary po nadzieję,
Aż przestał człowiek dzielić lata
Na ciepłe wiosny i jesienie.
Wyłuskali nas, obłupili
Z naiwnie słodkich, dobrych bajek,
Jakbyśmy się nigdy nie wykluli
Z żadnych jajek.
Ciut, ciut
Chcę od ciebie
Ciut, ciut więcej niż od innych.
Słowa, które wiodą prym
Wśród innych słów.
O drobinę…
Odrobinę więcej chęci,
Tyci, tyci, choć niepełny
Szczęścia łut.
Chcę od ciebie
Tak na oko — ociupinkę,
Aby głowę nieco lżejszą
Kłaść do snu.
Okruch wiary,
Choćby nawet okruszynkę,
By mieć pewność,
Że wybrałem dobry grunt.
Pocałunek
to wstęp do miłości
Pocałunek to wstęp do miłości.
Znak, że ktoś kogoś w pełni akceptuje.
To pierwszy płomień, pierwsze namiętności.
Wiosna przychodzi, kiedy mnie całujesz…
Kiedy tak zbliżasz usta w moją stronę,
Kwieciem przyozdabiasz pola zaśnieżone.
Śnieżyczki
Życzę ci słońca,
Bo nic nie wyrośnie w zupełnej ciemności,
Ani ździebko prawdy, ani cień nadziei.
Nie da się nocą jasno pooddzielać
Pewnych słów i uczuć
Od mdłego słodzenia.
I życzę miłości,
Co jak kwiat najpierwszy
Ukojenie niesie zamarzniętej ziemi.
I podnosi głowę lekko, leciusieńko
Ponad własne siły,
Pod oblicze nieba.
Kuglarze
Lalki,
Pyszałki, kuglarze.
W teatrze życia
Gramy pierwsze skrzypce.
Każdy ma swą postać,
Ale wiele twarzy…
Wszyscy rozwieszeni
Na tej samej nitce.
Lecz gdy nam oczy
— Niczym kurtyna
Po gromkich brawach —
Zapadną,
Kiedy już całkiem
Ostygniemy,
Maski spadną.
Czy wtedy dopiero
Prawdziwi będziemy?
Bez wyjaśnień
Być w pełni wolnym to mieć wybór,
Z własnym sumieniem oraz sercem
Dźwigać na barkach jego ciężar
I móc ponosić konsekwencje.
To takie jasne i klarowne…
Lecz kiedy czujność twoją uśpią,
Zabiorą więcej, niż przypuszczasz.
I wtedy będzie już za późno.
Jeśli nie kiwniesz dzisiaj palcem,
Jutro obudzisz się bez ręki.
I zerwą siłą, bez wyjaśnień
Z twojego nieba czuły błękit.
Reset
Pusto…
Tak jakby ktoś nas zresetował.
Na pstryknięcie palców
Przerwał świata pęd.
Jakby ktoś wykrzyczał w końcu:
„Spójrzcie w lustro.
Do niczego nie prowadzi
Ten wasz bieg.”
Idzie wiosna…
Któż wcześniej ją podziwiał?
Ponoć miała w sobie
Tyle światła i zieleni.
Może ktoś nas zamknął
Za pancerną szybą,
Byśmy mogli innych
I świat ten docenić?!
Dzień wiosny
W rozerwanej chuście,
Z rozmazaną szminką.
W rękach rozbawionych ludzi.
I wloką wywłokę, jak zwłoki,
Po czerstwym piachu, po brudzie.
„Do diabła z lalą sianem wypchaną” —
Krzykną, nim żywcem ją spalą.
Pierwsze kwiaty,
Pierwsze słońca przytulenie,
W tle
Śmiech dzieci radosny.
Dzień wiosny
Ludzie
czekają na potknięcia
Ludzie czekają na potknięcia,
Na słynne faux pas i lapsusy.
Cieszą się w duszy z cudzych nieszczęść,
Innych minusy to ich plusy.
Mają dla ludzi dziś znaczenie
Gafy, omyłki, mankamenty.
Wyhaczą celnie przeoczenia
I palcem wytkną cudze błędy.
Ludzie podstawią prędzej nogę,
Niż ci podadzą dłoń pomocną.
Chętniej współczują, gdy masz gorzej.
Gdy jest ciut piękniej…
Odchodzą.
Łazęga
Do ust twych wracałem zawsze przed północą,
Jak jakiś łazęga strudzony wędrówką.
A tyle było pokus i tyle dobrego:
Mogłem gdzieś po drodze złamać twoje serce,
Mogłem nie zatęsknić i nie z twoich oczu
Ciepłą i niesłodką rosę przejąć w ręce.
A tyle deszczu spadło i tyle rozmyło…
Powiedz mi:
Czy w sercu na wskroś przemokniętym
Może tlić się jeszcze najgorętsza miłość?
Jak po całym marcu wytargany kocur
Do ust twych wracałem zawsze przed północą.
To nie ten kwiecień co kiedyś
Czuję, jak ciekną przez czyste palce
Małe i wielkie noce.
Wzrok wlepiam w szybę
I czekam na smugi —
Mój nowy kontakt ze słońcem.
Późnojesienny jestem tej wiosny
I jakoś bardziej zmęczony.
Staram się łukiem
Najszerszym omijać
Zakryte twarze znajomych.
Odburknę tylko czasem,
Naprędce,
Że jakoś leci, od biedy…
Poskarżę się chwilę
I głową pokręcę:
To nie ten kwiecień co kiedyś,
To nie ten kwiecień co kiedyś.
Nie bój się burzy
Nie bój się burzy —
Ona bez wyjątku krzyczy
Na każdego.
Wprawdzie ściska gardła
Zbyt ciężkim powietrzem,
Burzy w okamgnieniu
Jasną taflę nieba,
Lecz spada na wszystkich
Takim samym deszczem…
Naucz się więc moknąć,
Zmoknąć czasem trzeba.
Nie bój się burzy —
Jak życie pokaże:
Jest jednym z niewielu
Sprawiedliwych zdarzeń.
Burze przeżywa się
we dwoje
Burze
Przeżywa się we dwoje,
By na każde ich uderzenie
Wypadły serc naszych dwóch
Uderzenia.
By móc wyszeptać,
Że się boję…
A tak naprawdę
Boję się burz z piorunami —
Między nami.
Kiedy grad w nas ciska,
Kiedy serca łamie,
Zrywa z miłości wiosenne powoje.
Czuję się wtedy słabszy
O połowę.
Burze przeżywa się we dwoje.