Od autora
Kiedy napisałem swoje pierwsze słowa opisujące to, co czuję, miałem w sobie obawę przed tym, że ktoś kiedykolwiek je przeczyta. To przecież niedorzeczne myśleć, że pisze się wiersze, a tym bardziej przyznawać się do tego. Tak myślałem, tak uważałem. Tak czy inaczej, nie miałem pojęcia, co robię, pisałem to, co przychodziło mi do głowy, by się tego pozbyć, by dało spokój. W każdym z nas pewne decyzje muszą dojrzeć albo my sami musimy dorosnąć do tego, że ludzie mają prawo nas oceniać, wypowiadać się na nasz temat i mają prawo nie akceptować lub też nie rozumieć naszego punktu widzenia. My natomiast mamy prawo mieć własne zdanie, mamy prawo nie brać takiej opinii do siebie i wreszcie spośród wszystkich wyciągać jedynie esencje krytyki w przez nas ustalonym czasie.
Gdy opublikowałem pierwszy z moich zbiorów wierszy, dotarło do mnie, że świat, niezależnie od tego, co będę robił, będzie dzielił się na moich zwolenników i przeciwników. Pojawiły się pierwsze negatywne komentarze, dziwne wiadomości na portalach społecznościowych, zawitała także krytyka — nie do końca konstruktywna.
Teraz mam wrażenie, że umiem pisać swobodniej, przybierając formę i temat, który zaprząta głowę. Zniknęła obawa o to, co powstaje, zniknęła presja wewnętrzna albo zmieniła ona swoją formę.
Wyjątkowe w całym tym przedsięwzięciu jest przeczucie, że ktoś po drugiej stronie kartki, ekranu stara się spojrzeć na otaczający go świat przez pryzmat mojej soczewki. Kiedyś wpadł mi przed oczy cytat z książki „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona o tym, że „książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie”. To niebywałe jak wiele kolorów ma jeden tekst, jak wiele barw pojawia się, gdy czytamy oraz jak piękne jest, to gdy te kolory tworzą różne tęcze po tym, jak przychodzi interpretacja tekstu od innych osób.
Piękno tekstów raz napisanych ewoluuje również w samym autorze. To gdy wracając do napisanego utworu, dostrzega się coś nowego coś, co jest pod powierzchnią, daje przekonanie o tym, że ta bądź co bądź zwykła pisanina jest jednak czymś więcej, czymś o wiele wartościowszym niż by się wydawało.
Dziś wiem, że pisanie to jedna z najlepszych rozrywek, jakiej mogłem się oddać. Z każdym rokiem pisanie staje się dla mnie oczywiste, choć jego forma, warsztat oraz ekspresja tekstu zmienia się znacząco. Ostatnimi czasy sięgając po swoje teksty, które w zbiorze „Komuś się pan nie spodobał” powstały na początku, dostrzegłem je na nowo, na nowo poznałem, na nowo się nimi zachwyciłem, do takiego stopnia, że czytałem je z wypiekami na twarzy.
„Komuś się pan nie spodobał” to zbiór, który przyniósł mi, jak do tej pory, najwięcej strachu. Nie o to, co się w nim znajduje, ale o jego standard w moim własnym przekonaniu. Miał on być przeze mnie czytany z wypiekami na twarzy od początku do końca i kiedy u końca tworzenia materiału przyszedł czas by zaakceptować końcowy wygląd okładki padło z moich ust zdanie „ona mi się nie podoba”. Ten zbiór miał osiem okładek (łącznie z twoimi Beatko), aż w końcu powstała obecna. Za sprawą bliskiej mi osoby dotarło do mnie, że okładka jest jedynie okładką, wstępem i zaproszeniem do pewnej podróży, przygody. Nie może ona mówić więcej od samej treści.
Utwory, wiersze, poezja (nazewnictwo pozostawiam do dowolnej interpretacji), które znalazły się w tym zbiorze, powstawały na przestrzeni, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, dwóch lat. Dojrzewały, zmieniały swoją formę, kapitulowały i powracały w innym wydaniu. Żyły własnym życiem, pisały się czasami same, a czasem powstawały w bólach.
Uprzedzając to, co tutaj znajdziecie drodzy Czytelnicy, pragnę uspokoić, że mój język tak jak i świat, który opowiadam poprzez swoje utwory, nieco różni się od tego, którym posługujemy się na co dzień. Zatrzymajcie się jednak na chwilę, weźcie głęboki oddech i zanurzcie się w słowa. Niech prowadzą Was one poprzez wasze własne uczucia w sposób inny niż do tej pory. Mam nadzieję, że choć jedna osoba z Was podzieli się ze mną tym, co myśli, co czuję po przeczytaniu, chociażby jednego z moich utworów. Wystarczy, że napiszecie jedno bądź kilka zdań za pośrednictwem jednego z portali społecznościowych.
Do następnego razu.
Dawid Kowalczyk
Część I
[niewiele słyszę]
Niewiele słyszę
Niewiele ze słyszalności
Słowami piszę, niewiele
Przebija się na front moich ust,
Zaledwie westchnienia,
A pragnienia…
Nie sposób ugasić
Niewiele widać
Chociaż to bardziej z przekonania
Niż z trwogi, lecz
Ważne, że gdy oczy zamknę
Widzę spokój
Tak płoch jak polna mysz na szabrach.
Niewiele z oddechu
Choć tu od zawsze oddycha
Się dla kogoś
A zatem widzę i słyszę
Co piszę
Oddechu w to nie mieszając
SAMOTNY KOT
Niebo spochmurniało
zaś niechciany kot, pląta się pomiędzy nogami
samotnego stołu.
Krzesła przyglądają się z oddali
wciśnięte w ciemny kąt.
Pośród zszarzałych ścian
trudno szukać żywego śladu
w szklanych ramkach.
Światła zapalają się coraz rzadziej,
a co się tyczy zasłon,
trzeba mu je odsuwać samemu.
Komuś się coś znudziło.
Kogoś tak mało się cieszy.
I jakby w misce mało jest dawnej ekstrawagancji.
Może pewnego dnia wróci
ten, komu się chciało.
Ten, który wygłaskał,
wyszarpał,
wymęczył.
Może pojawi się podlewający kwiaty cień.
Wracający późno
bądź za wcześnie.
Co by to komu szkodziło
być rozpieszczanym jak swego czasu?
EGOISTA
Obawiał się, że
Zapomni, jak się uśmiechać,
Że pewnego dnia wstanie
I nie będzie już nikogo.
Wystraszył się, że
Zwątpi i zwątpił,
Ale zbyt późno.
Odpuścił albo zabłądził,
Zgubił sens,
Pewność
I stał się
Nie chciało mu się chcieć.
Pech…
Obawiał się żyć
Zanim umrze
I wreszcie umarł za życia.
Tak właśnie
Stał się Egoista.
[nie ma kwiatów]
Nie ma kwiatów,
które więdną
zastraszane
twym spojrzeniem.
Nie ma nocy,
które mówią,
co zdarzało się tu ze mną.
Niezwyczajne mamy myśli,
chociaż dzielą nas walizki.
Mnie tak bardzo chce się zostać,
tobie sen się właśnie ziścił.
Koronkowe mam złudzenie
odciśnięte na twym ciele.
Nie, to tylko mamią oczy.
Nie, nie wrócę już do ciebie.