PARASOL
Bądź mi parasolem, gdy burza nad głową
Gdy świat cały na mnie chce legnąć z impetem
Bądź mi parasolem, gdy łzy lecą srogo
Gdy świat cały płacze, ja już płakać nie chcę.
Bądź mi parasolem, który mnie ochroni
Tym który mi godnie, da iść przez to życie
Uwielbiam deszcz ciepły, ale nie ten srogi
Który chce mnie zalać, tym smutkiem ohydnym
Bądź mi parasolem, gdy wokół potoki
Ludzi płaczących nad wszystkim i niczym
Bądź mi parasolem, a ja tu postoję
Nauczę się cieszyć, tym deszczem co płynie.
Powiem sobie!
Powiem sobie dosyć -dość już, i przestanę
Powiem sobie idę-powiem- pójdę dalej
Powiem sobie czekaj-powiem i tak zrobię
Powiem jest jak musi-powiem ze spokojem
Powiem sobie zrobię-powiem- tak uczynię
Powiem -cel nakreślę-w czasie będzie finał
Powiem sobie nic to- nic- bo ot to chwila
Powiem i się poddam-to niczyja wina
Powiem taka droga-powiem i uwierzę
Wyjdę z klatki uczuć- zamknę rozdział siedem
Powiem sobie samej-nikomu innemu
Powiem idę dalej-powiem -i do celu
BIBLIOTEKA
Jesteśmy jak księga wypchana po brzegi
Albo jak ksiąg tysiąc na półkach wszechświata
Może swoje półki mamy lecz nie wiemy
Swoje własne życia schowane w zaświatach
Jesteśmy jak księga wielka, poszarpana
Bo czytana co dzień chodź sami nie wiemy
Gdy wspomnienie wraca, to jest wyciągana
Daje lekcję teraz, uśmiech, ból, łzy, szczęście.
Czasem strach jest czytać niektóre rozdziały
Bo przynoszą gorycz, żal i smutków masę
Ale jest ten rozdział, toż nie pominiemy
Książkę czytać trzeba, po kolei zawsze.
Są takie lektury, prosto z życia wzięte
O to jest ta książka, tuż przy prawej stronie
Że wracamy do nich z największym przejęciem
I czytamy stale, bez przerwy i co dzień.
Są i takie i księgi na tej naszej półce
Co leży daleko w ludzkiej świadomości
Że sięgamy po nie- po lekcje po prostu
Sprawdzić co źle było-a co było dobrze.
Łatwo czytaj wszakże losy innych ludzi
Utkane z słów wielu, wielkiego autora
A o sobie czytać, czy ciężko czy nudnie?
Nie- to nasze tylko- to tylko nasz temat.
Wiem że są i ludzie co ksiąg nie czytają
Co żyją tu teraz, bez łez i rozczuleń
Zazdroszczę im szczerze, spokoju i wiary
Zazdroszczę im szczerze, że żyją bez złudzeń.
Lecz lubię swe księgi, nawet te co smutne
Te co je w okładkę czarna przyodziałam
Uczyć się z nich będę, co dzień- bo i muszę
Zawsze wszystko zbytnio mocno pamiętałam.
Wiec teraz o sobie czytam sobie czasem
Rozsiadam się cicho wśród gwiazd w bibliotece
A piszę co inne, by lżej było duszy
Tam się księgi tworzą- moje-lecz już piękne.
Rozmowa z Bogiem — TAKA DROGA
Gdzie Cię najpierw wysłać
Spytał Bóg raz duszę
Nie chcę iść na ziemie-odparła
A muszę!!
Musisz takie prawo
Potom Ciebie stworzył
W jakiej to istocie
Chciałbyś się narodzić?
Chcę być najpierw skałą
Co patrzy i słucha
Co deszczem płukana
Słońca stale szuka
Chce tak obserwować
I uczyć się co dzień
Dobrze niech Ci będzie
Bądź skałą-tak zrobię.
Potem błagam panie
Drzewem spraw bym został
Był poczuł coś więcej
Był poczuł ze rosnę
Masz plan widzę dobry
Tak więc też uczynię
Rośnij jako drzewo
Ucz się żyć w dolinie
Potem drogi panie
Pragnę być ja mrówką
Pracy się nauczę
I czucia pod skórą
A co potem powiedź
Długa droga przecież
Czy nie chcesz od razu
Zrodzić się człowiekiem?
Potem drogi panie
Pragnę być motylem
Pięknem móc się pławić
Chodź przez krótką chwilę
Potem ptakiem proszę
By docenić świat
By szybować nad nim
Wolnym być od tak
Dobrze niech ci będzie
Dalej chcesz wędrować
Na koniec mi powiesz
Po co ci ta droga
Panie mój dziś koniem
Co mknie wprost wprost przed siebie
Co silny, mocarny
Co wolny jest przecież
Nie chcesz być człowiekiem
Bronisz mi się strasznie
Będziesz idealny
Obiecuję- znam się!
Panie mogę ja już
ludzką przybrać skórę
Ale chce być ślepy
Chcę więcej zrozumieć
Potem chcę być głuchy
W tym kolejnym życiu
Będę widzieć więcej
Dusze wszakże ćwiczą.
Ćwiczyć mówisz pragniesz
Dobrzem Ciebie stworzył
Mądrym człekiem będziesz
Oczy Ci otworzę.
Panie jeszcze jedno
nim trafię na ziemię
Chcę mieć chromosomów
Najwięcej na świcie
Na co ci to powiedz
Jam bardzo ciekawy
Chcę ja być ciut inny
Ale doskonały
Chce ja widzieć więcej
Niźli inni ludzie
A potem zobaczę
A nawet poczuję
Dobrze ale na co
Tobie taka droga
Mogłeś prościej przecież
Żyć jak inni z wolna
Ja nie chcę jak inni
Ja chcę wszystko widzieć
Chcę czuć i oddychać
Doświadczać swe życie
Chce ten świat coś dał mi
Te chwile na ziemi
Docenić mój Boże
Po prostu docenić!
Jak chcesz to docenić
Toż to tylko życie
Tak wszyscy wszak mówią
SŁYSZĘ CO MÓWICIE!
Nie chcę będąc człekiem
Byle jak przemykać
Chce ja widzieć, słyszeć
W obraz Twój chcę wnikać
Chcę ja się nauczyć
Być silnym jak skała
Jak drzewo cierpliwym
Co słucha nie gada
Chcę pracę szanować
Jak mrówka maleńka
Chce jak motyl czerpać
Każdą chwile czerpać
Chce jak ptak być wolnym
Choć przez krótką chwilę
Chce jak koń być dumnym
Galopować życiem
Chcę jak ślepiec słyszeć
Wszystko doskonale
I jak głuchy widzieć
Po stokroć dokładnie
Chcę potrafić czytać
Z duszy innych ludzi
A potem powoli
Znów się tu obudzić!
A w jaka cię skórę oblec
Też masz koncert życzeń?
Nie zrób jak uważasz
Jeno OBUDŹ SKRYCIE.
Spraw bym kiedyś dostrzegł
Że to wszystko umiem
Bym w biegu codziennym
nie zmarł w wielkim trudzie
Spraw bym dnia pewnego
Obudził się rano
I krzyknął z uśmiechem
UDAŁO SIĘ-UDAŁO!
Jestem nadal.
Liście mi opadły wszystkie
Ziemia wyschła pod nogami
Ciało uschło w środku całe
Ale „krew” płynnie żyłami
Już myślałam, że to koniec
Że mi tylko stać przy drodze
Cieszyc się z kropelek deszczu
Co ocucą -chociaż trochę
Co mi ukojenie dadzą
I pozwolą trwać mi dalej
Wtem mi słońce zaświeciło
I lunęło wielkim gradem
Wszystko na raz to się stało
Słońce pali jak szalone
Grad mi ciosy daje w ciało
Boli wszystko-wszystko boli
Ale czuje pomyślałam
Czuję więc ja nadal żyję
Mimo iż mnie prawie nie ma
Czuję teraz każdą chwilą
Słońce w chłodzie lekko grzeje
Grad rozpuścił pod stopami
Lud co we mnie walił śmiało
Zmienił w wodę doskonałą
I poczułam, że to szansa
Że to właśnie jest ta chwila
By wypuścić nowe liście
I na nowo móc oddychać
I oddycham czekam deszczu
Czekam słońca co da siłę
Czekam wiatru, co mnie popchnie
W dalszą drogę z wielką siłą
Czekam chwili gdy me liście
W płuca wepchną tyle tlenu
Że poczuje się znów pięknie
Że poczuję PO CO JESTEM…
Na zgliszczach
Ziemia wyschła całkiem-popękała srogo
Ni deszcz, ni ulewa, ni przypływ, ni potom
Ni dbanie wszechstronnę pomocy nie daje
Pustowie powtało-pustkowiem się stałam
Na zgliszczach nic nie ma, ani zywej duszy
A ja widze piekno-widze i się duszę
Siedzę długo sama, a dusza ma śpiewa
NAgle widze słońce, trawe piekne drzewa
Widzę wschód nad ranem, nad ziemią spekaną
Widze zachód słońca, w czerwieniach skąpany
Widzę blask pustyni, bo ona mi świeci
Moze tak i ze mną-zajrze trochę głębiej.
Ottworzylam oczy, zerkąłm jeszcze raz
Zobaczyłam głazy, drugi, trzeci głaz
Poszłam trochę dalej i oczom nie wirze
Kwiat na samym środku, mocrny i dzielny.
Jesli on na zgliszczach wyrósł i dał radę
To i ja podołam, ja zakwitnę z czasem.
Na największych zgliszczach wyrosnąć to cud
I trwać i oddychać i tworzyć -BYC ZNÓW
Szklanka
Nie zawrócisz rzeki która z góry płynie
Gdy jesteś szklanką, nie bedziesz kamieniem
Którego nie stłuczesz, który wszak jest nadal
Kamieniem rzucasz, a temu nic z tego
Ot taki sam-niezmieniony wcale
Może cos tam myśli w swej duszy ukrytej
Ale nadal twardy, leży jest, nie gada
Szklanka cóż jej czynić, inna od kamienia
Musi wciąż uważać, bo z niej pył zostanie
Można ją posklejać, można ja poskładać
Ale już nie działa - nie jest już jak dawniej.
Ciężko jest być szklaną, w świecie tym okrutnym
Ciężko wytłumaczyć , co dla nas tych szklanych
Znaczy koniec świata-kolejny okrutny
A dla innych przeto to tylko, to wcale nie dramat.
Chce być ja z kamienia, nie chce juz byc słaba
Chce mieć za nic wszystkie wielkie- małe sprawy
Chcę jak kiedyś chciałam, być woda płukana
I co rano nowa, co rano bez skazy.
Niebessłowie w ciszy
A gdyby tak w końcu nauczyć się ciszy
Ale takiej w słowa, w emocji ubranej
Nie ciszy bezsłownej, ale tej wewnętrznej
Głęboko ukrytej w naszej duszy słabej
Wyzbyć sie emocji, tych które nam szkodzą
Które niepotrzebnie wchodzą w nasze głowy
Wyzbyć się uniesień co królują głową
Zaprzątają umysł, brudzą tam i chodzą
Złości niepotrzebne, ubrać w akceptację
Tego co bo byc musi, albo jest i tyle
Nie przebijesz muru, krzykiem bezustannym
Walka tu nic nie da, cisza też to siła
A gdyby tak nagle, wszystkie wojny w sobie
Te o których krzyczysz i te tylko twoje
Stłamsić w środku pyłem, ugasić ten płomień
Stłamsić tak skutecznie by pokochać w sobie
Pięknie widzieć wszystko gdy obraz przejrzysty
Pięknie jest dostrzegać w wszystkim coś wartego
Pięknie jest doceniać wszystko co magiczne
Pięknie jest wyrzucić to co obraz niszczy
Lekko jest na duszy, gdy wiesz że juz nigdy
Nie pozwolisz sobie, na żal i złość wielką
Było, jest, minęło-od to słowa piękne
Jakoś lekko teraz -teraz jakoś lekko
A gdy przyjdzie chwila, gdy coś mnie zaboli
Gdy coś mnie ukłuje w serce bardzo mocno
Powiem tylko cicho, uspokój się duszo
To tez przecież minie i znów będzie pięknie.
Zrodzeni
Zrodzeni z wody, powietrza i ognia
Z ziemi czarnej co daje siłę żeby wsrastać
Z krią przodków w krwi swojej , co żyły ochąłdza
W naszych ciałach młodcyh tłoczonych przez lawę
Zrodzeni by przetrwac, by walkę prowadzić
O byt, o codzienność, o to co być potem
Nie wiemy co będzie, a idziemy nadal
Biegniemy przed siebie, codziennie galopem.
Zrodzeni by umrzeć u kresu swej drogi
Gdy żal nam ogromny to wszystko zostawiać
Patrzymy przed siebie, szukając swej duszy
Z nadzieją tam w sercu, że coś będzie nadal
POZYTYWKA
Pozytywka stała na komodzie
Kto przechodził ją nakręcał
Grała wtedy pięknym tonem
Grała wtedy bardzo pięknie
Tak jak ktośik ją zmajstrował
Wychodziło jej cudownie
Nic być dla niej NOWA MODA
Ona zawsze była w modzie
Bo melodie zacne grała
Zawsze gdy ktoś tchu chciał nieco
To nakręcał i działała
A działała z magią wielką
Bo dawała lekkość duszy
Radość wielką, rozczulenie
Odpoczynek niosła cudny
Czasem wielkie uniesienie
Wspomnień garść nosiła w sobie
Dla każdego kto jej słuchał
Ot dźwięk płynie-potem obraz
I wzruszenie i zaduma
Czasem wachlarz innych doznań
Każdy co innego nosi
Każdy ją nakręcał dumnie
No i czekał co być potem
Raz rzecz stała się straszliwa
Ktoś nakręcił pozytywkę
Lecz ta skrzeczy i fałszuje
Aż bolało to straszliwie
Nie nie miło było słuchać
Ani patrzeć, ni nakręcać
Ot zepsuła się nam grajka
A niech stoi- stoi pięknie
Kurzem nagle już pokryta
Nikt nie patrzy, nikt nie słucha
Ale stoi ma swe miejsce
To i dobrze- dalej cudna
Nie dla wszystkich, toż to rupieć
Juz nie spełnia swojej roli
Miejsce ino tu zajmuje
Nic nie warta, czas wynosić
I zniknęła pozytywka
w czarny kosz ją wyrzucono
Leży, czeka, czas odlicza
Leży czeka wciąż na kogoś
I cud stał się dnia jednego
Człek odkopał pozytywkę
I ogląda ją z stron każdych
I zachwyca się niezwykle
Wytarł z kurzu porcelanę
Delikatnie patrzy w środku
Jedną śrubkę ino wkręcił
A ta gra mu od początku
Gra tak cudnie że dech w piersi
Człowiek stracił ten na chwilę
Któż wyrzuca takie cuda
Oj ja dziwie sie ja dziwię
Nie zapomną pozytywki
Toż tych dźwięków już ikt nie gra
To są zapomniane nuty
Dla mnie istna to poezja.
Miłość z daleka
Jak to jest z miłością
co w środku nas drzemie
Co jest tam ukryta
tak skrzętnie schowana
Co czujesz ją wszakże,
ale sam już nie wiesz
Czy ci których kochasz
czują ją też nadal
Jak jest z tym wszystkim
co miłość się zowie
Ta która na filmach
aż tryska na boki
Czy jeden gest mały
tak ważny dla Ciebie
Ten drugi kochany
odczuje na sobie
Jak to jest z kochaniem
tych którzy daleko
Czy musisz codziennie
im pisać te słowa
Czy oni twe myśli
przechwycą z daleka
Twe serce co stale
krzyczy do nich woła
A może ja miłość
tą nazwę inaczej
Będę ją dawkować
jak mogę, jak muszę
A potem po latach
sama ją zobaczę
Czy doszedł telegram
— jeden drugi, tuzin.
Zobaczę ja potem
czy język mój trudny
Został zrozumiany
tak jak być powinien
Świat nasz dookoła
jest tak bardzo trudny
Że trzeba ta miłość
telegramem puścić.
Być może i piękniej
gdy miłość tuz obok
Nawet i nie może
a przecież na pewno
To wszakże cudowne
móc jest kogoś dotknąć,
Przytulić, ukochać
— okadzić go pięknem.
Czasem pozostaje
z daleka słać listy
I wierzyć że słowa
gesty zrozumiałe
A potem zobaczyć
po prostu co przyjdzie
Wyglądam ja listu
wyglądam go stale.
A potem spotkania
od tak i po prostu
Gdy ludzie się znają
i kochają mocno
Że takie widzenie
wisienką na torcie
Zwykłe takie proste
ale jakże szczodre
I świadomość taka
że wystarczy słowo
W telegramie waszym
do mnie napisanym
A ja biorę torbę
i jestem tuż obok
Zrobię to co mogę i powiem
NA RAZIE…
NIE WIEM
Ktoś mi rzekł ostatnio
że każdy wiersz inny
W każdym co innego
strugiem liter płynie
W każdym inny temat
emocje ciut inne
W każdym inne frazy
inaczej utkane
Racja to jest przeto
jam inna co chwile
A może tak sama
jeno inne czucie
Toż jak wstajesz rano
nie wiesz jak dzień będzie
Czy opłynie w ciszy
czy w żalu okrutnym
Toż gdy wstajesz rano
nie wiesz jaka chwila
Tam do twojej głowy
wtargnie z wielką siłą
Czy to jest wspomnienie
idealne, cudne
Czy te które kipi
smutkiem, żalem, kpiną
Toż gdy wstanę rano
nie wiem cóż się zdarzy
Jakich ludzi spotkam
i jakie spojrzenia
Co z ich ust wypłynie
i jakie ołtarze
Nieco bałwochwalstwa
nieco uniesienia?
Nieco ignorancji
i zadumy w sobie
Nieco zdań odmiennych
ale nie krzywdzących
Nie wiem co za chwilę
zagości w mej głowie
I co spisać zechcę
— i nie wiem czy zdążę..
Ale wiem ja jedno
że wszystko co spiszę
To już tu zostanie
bo na karcie leży
To jest tylko przecież
moje marne życie
Grunt je jakoś przeżyć
— PO PROSTU JE PRZEZYĆ.
WILKI
Wilki stały przy mnie, cicho i spokojnie
Były stałe obok, chodź ich nie widziałam
Wilki czasem do mnie zawyły tak mocno
Że przy blasku nocy z dala je słyszałam
Wilki to dwa były, moje z krwi co we mnie
Nie skarżone żalem, ani kpiną nigdy
Zawsze byłam dla nich, one mi zbyteczne
Nie musiały walczyć-by kochać potrzebne.
Wilki raz dostrzegły, że dusze ja tracę
Że tchu mi brakuje i prawie mnie nie ma
Rozjuszone bardzo, rozpoczęły walkę
Nie taką jak wszystkie- całkiem inną- naszą.
Wilki dały siłę, pokazały drogę
Dały mi świadomość, że nie jestem sama
Potem gdym ruszyła, dalej w swoją stronę.
Schowały się w knieje- wy dla mnie
JA DLA WAS.
Ciężar
Czasem czuje się jak kamień
Idę światem ciężka cała
Czasem czuje jakbym
Miała na swej szyi wielki balast
Wiem, że odciąć go nie mogę
Będzie wisieć całe życie
Ale dźwigam go na sobie
To talizman jest ukryty
Czasem ciężar iść przeszkadza
Bo go czujesz w każdej chwili
Czasem marzysz żeby został
Gdzieś za tobą-ból niemiły
Lecz daje siłę wręcz ogromną
Kiedy przywykniesz do noszenia
Jestem ciężka, silna duchem
Świat powoli mój się zmienia.
A gdy chwila przyjdzie czasem
Że z ciężarem się pogodzę
Staje lekka się na chwilę
I podnoszę swoja głowę
Zamiast kamieni widzę niebo
Zamiast dróg szarych, słońce cudne
Zamiast butów widzę zieleń
Kwiaty, ptaki, świat jest cudny.
DIABEŁ