E-book
7.35
drukowana A5
22.84
drukowana A5
Kolorowa
44.4
Kolor smoczych oczu

Bezpłatny fragment - Kolor smoczych oczu


5
Objętość:
75 str.
ISBN:
978-83-8351-027-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 22.84
drukowana A5
Kolorowa
za 44.4

Rozdział I
Mieszkaniec zamku na Czarnej Skale

Każda historia i każde opowiadanie, dłuższe czy krótsze, zaczynają się w jakimś miejscu i czasie. Akurat to konkretne ma swój początek w środku nocy, w środku tajemniczej pracowni. Dlaczego w nocy? Bo o tej porze czaruje się najlepiej.

Przy jednej ze ścian komnaty stały ogromne regały, na których ustawione były księgi i słoiki zawierające kolorowe płyny. W innej części sali, na półkach zalegały nieco zakurzone laboratoryjne sprzęty — szklane rurki, fiolki, menzurki i buteleczki. Przy oknie, na specjalnym metalowym statywie, w przeźroczystym garnku bulgotała fioletowa substancja, która wydzielała z siebie białe opary. W migotliwym blasku świec zauważyć można było niedużą klatkę, w której siedział chomik. Zwierzę stało na tylnych łapkach, przednimi opierając się o druty klatki. Swoimi wyłupiastymi oczkami obserwowało mężczyznę wykonującego nad nim jakieś dziwne ruchy. Człowiek ten niewielką łyżką zaczerpnął nieco fioletowego płynu, którym polał głowę chomika. Następnie zamknął oczy, a na twarzy uczynił grymas olbrzymiego skupienia.

— Cricetus, semper servus me! — krzyknął mężczyzna. Wyjaśniam, że te słowa były zaklęciem czarnej magii i rzucone na dowolnie wybraną istotę sprawiały, że stawała się ona niewolnikiem czarnoksiężnika.

Chomik chyba nie do końca zrozumiał słowa zaklęcia, bo zamiast stać się sługą, odwrócił się tyłem do czarodzieja i zaczął sobie czyścić futerko. Mężczyzna, po chwili zastanowienia, podszedł do dębowej komody i z szuflady wyjął płócienny woreczek z czerwonym proszkiem. Następnie podszedł do szklanego garnka i wsypał połowę zawartości worka. Po zamieszaniu, ponownie zaczerpnął odrobinę i polał łebek zwierzątka. Podobnie jak wcześniej zamknął oczy.

— Semper servus… — zdążył tylko powiedzieć, gdy w pracowni nastąpił gwałtowny rozbłysk i potężny wybuch. Podmuch powietrza wybił szyby w oknach i przewrócił regały. Wstrząs dało się odczuć nawet w zamkowych piwnicach, a huk obudził nie tylko załogę zamku, ale też pasterzy na pobliskich łąkach. Po niedługiej chwili do komnaty wpadli zdyszani dworzanie. Ich oczom ukazał się dość komiczny widok. Wśród powalonych regałów stał czarodziej cały pokryty białym pyłem, a na jego głowie siedział chomik i ogryzał pestkę dyni.

Ich oczom ukazał się dość komiczny widok.

— Hrabio, nic ci się nie stało? — zapytała jedna z pań, po czym westchnęła z wrażenia i jedną dłoń położyła na sercu, na znak jak bardzo się przestraszyła.

— Spokojnie, moi drodzy — odpowiedział zawstydzony czarodziej próbując ukryć emocje — wszystko pod kontrolą, to był element mojego eksperymentu.

Czarodziej sprawnym klepnięciem w marynarkę strącił kurz z ubrania. Następnie zdjął z głowy chomika i przekazał go przestraszonej pani. Po czym dostojnym krokiem udał się w stronę wyjścia.

— Idźcie spać, dobrej nocy — rzucił tuż przy drzwiach i czym prędzej opuścił zdewastowane laboratorium. Zostawił mieszkańców zamku przy zgliszczach pracowni, a ich otwarte buzie wyraźnie pokazywały jak bardzo byli zaskoczeni tym nieoczekiwanym wypadkiem przy pracy. Zamek ostatecznie powrócił do ciszy nocnej i tylko w jednej sypialni, jeden zdruzgotany czarodziej siedział na łóżku i bił się z myślami — „Co się ze mną dzieje ostatnio? Najprostsze zaklęcia czarnej magii mi nie wychodzą? Żebym nawet chomika nie umiał zniewolić?”


...


Bycie złym czarnoksiężnikiem wcale nie należy do łatwych zadań. Od świtu do nocy musi on wymyślać plany sprowadzania na niewinnych ludzi trosk i smutków. Podczas gdy inni mogą cieszyć się radościami tego świata, czerpać przyjemność ze świecącego słońca, względnie wąchać pierwsze wiosenne kwiaty, to zły czarodziej właściwie już od śniadania musi czynić wszelkiego rodzaju podłości. Pewnie myślicie, że nikt nikogo nie zmusza do takiej pracy, ale być może zmienilibyście zdanie gdyby wasz dziadek, tata i dwóch stryjów było sławnymi czarnoksiężnikami. Jak się nosi imię Rudomir Złosław z Czarnej Skały i jeszcze posiada tytuł hrabiowski to nie wypada być kucharzem, szewcem lub budowniczym. Po prostu musisz zajmować się czarną magią.

Nasz bohater pierwsze imię otrzymał po swoim dziadku, sławnym w całym województwie magu. Opanował on sztukę czarowania do tego stopnia, że potrafił znikać w trakcie kolacji w momencie gdy na stole pojawiała się potrawa, która mu nie smakowała, na przykład szpinak lub brukselki. Siedział, rozmawiał, opowiadał dowcipy i nagle w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował widać było jedynie poduszkę leżącą samotnie na krześle. Wprawiało to w osłupienie gości zgromadzonych przy stole. Rudomir senior zbudował wielki strzelisty zamek na skale, w zakolu rzeki, która po przepłynięciu krótkiego odcinka wpadała wprost do oceanu. Ponure zamczysko górowało nad okolicą i samym wyglądem straszyło podróżnych, zarówno wędrujących lądem jak i tych żeglujących okrętami. Skała, na której wzniesiono zamek wyróżniała się w krajobrazie nie tylko wielkością. Wulkan, który ją stworzył zmienił okolicę w czarny bazalt. Z tego powodu miejsce to, jeszcze na długo przed zbudowaniem zamku, nazywane było Czarną Skałą.

Z tego powodu miejsce to, jeszcze na długo przed zbudowaniem zamku, nazywane było Czarną Skałą.

Wcześniej już się dowiedzieliście, że nasz czarnoksiężnik ma dwa imiona. To drugie nosi na cześć swojego ojca. Jego tata Złosław Pierwszy był jeszcze potężniejszym magikiem niż dziadek. W sztuce bycia złym był tak doskonały, że bały się go wszystkie stwory, potwory, gnomy, duchy i poczwary. Wzbudzał taki lęk, że potrafił przepędzić senne koszmary. Nawet najczarniejsze i najbardziej przerażające sny, po pojawieniu się Złosława przy poduszce śpiącego, zaczynały drżeć i z okrzykiem trwogi uciekały gdzie pieprz rośnie. Czarnoksiężnik realizował szereg zleceń od królów, książąt, bogatych magnatów i szlachciców. Przepędzając złe sny wzbogacił się bardzo i rozbudował zamek na Czarnej Skale. Musiał mieć naprawdę okropny charakter, bo ludzie szeptali między sobą, że swoimi zaklęciami najpierw ściągał na niewinnego człowieka koszmarne sny, po to by potem je przepędzać za sowite wynagrodzenie. Czysta podłość.

Dawno temu, gdy hrabia Rudomir Złosław z Czarnej Skały był jeszcze małym chłopcem uwielbiał prostymi zaklęciami zmieniać kolory kwiatów na łące. W gorące dni ukradkiem wymykał się z murów zamczyska na pobliskie pola porośnięte zieloną trawą. Skupiska maków, chabrów, stokrotek i jaskrów tworzyły śliczną mozaikę barw. Wtedy jednym zaklęciem sprawiał, że nagle niebieskie i purpurowe chabry stawały się czerwone jak wschodzące słońce. Innym razem sprawiał, że żółte jaskry stawały się fioletowe. Przyznacie, że to wspaniała zabawa. Rudomir dobrze pamiętał ile radości sprawiało mu kolorowanie świata na nowo. Niestety w trakcie jednej z takich zabaw zmienił również kolory kilku pszczołom, które posilały się kwiatowym nektarem. Trudno się dziwić, że małe owady się rozgniewały, bo kto chciałby być niebiesko — czarną pszczołą lub zieloną w czerwone paski. Jeszcze tego samego dnia wieść rozniosła się po okolicy i dotarła do rodziców Rudomira. Rozmowa przy kolacji była długa, między innymi o marnowaniu czasu, o błahostkach, o zajmowaniu się bzdurami, że źli czarodzieje mają misję, że powinien dorosnąć i zająć się prawdziwą czarną magią. Zatem, jak sami widzicie, mając takich przodków Rudomir był skazany na kontynuowanie rodzinnej tradycji i właściwie nigdy się nie zastanawiał nad wyborem innej drogi życiowej. Niepokoiła go tylko jedna myśl. Martwiło go to, że w sprawowaniu obowiązków złego czarodzieja nigdy nie był prymusem. W pracowni ojca, w czasie lekcji, nudził się okrutnie. Potem gdy stał się pełnoprawnym magiem również nie palił się do czynienia zła, rzucania zaklęć, knucia spisków, ściągania na świat katastrof i uprzykrzania ludziom życia. Jednym słowem był bardzo nieszczęśliwy. Praca nie sprawiała mu przyjemności, a dłużące się dni zaczynały mu coraz bardziej doskwierać. Rudomir już od kilku tygodni czuł się bardzo źle, wstawał z łóżka niechętnie i całymi dniami bywał zamyślony. Od tego myślenia potem bolała go głowa i czuł się jeszcze gorzej.

Rozdział II
Czarodziej nie wie co ze sobą zrobić

W wielkiej sali zamczyska, gdzie sufit był tak wysoko, że niemal nie było go widać, na samym środku stał tron. Obok tronu stał olbrzymi wieszak na ubranie, który był wykorzystywany zupełnie niezgodnie ze swoim przeznaczeniem. Rudomir nie wieszał na nim ubrań, bo wisiał tam ktoś inny. Wielki, czarny nietoperz uczepiony pazurkami do jednego z pałąków wieszaka bujał się miarowo niczym wahadło zegara, oczywiście głową w dół. Czarodziej siedział z posępną miną. Łokcie utwierdzone na oparciach tronu podpierały złączone na wysokości nosa dłonie z zaplecionymi palcami. Zmarszczone czoło jednoznacznie wskazywało, że umysł pracuje na najwyższych obrotach. Wzrok natomiast skupiony był na śledzeniu miarowego ruchu wielkich uszu wiszącego nietoperza. Cisza, która panowała w pomieszczeniu, niczym gęsty klej wypełniała wszystkie zakamarki, zlepiła i unieruchomiła meble oraz szereg innych drobnych przedmiotów. Tylko łebek nietoperza odchylał się raz w prawo, raz w lewo. Nagle gęstą atmosferę przerwał męski głos.

Czarodziej siedział z posępną miną.

— Plutek — powiedział czarodziej lekko trącając nietoperza, a gdy zwierzę nie zareagowało, magik głośniej powtórzył jego imię — Plutek!!!

— Co? — odpowiedział zaspanym głosem skrzydlaty zwierzak, który przestał się bujać i ziewnął prezentując przy tym piękny komplet szpilkowatych zębów.

— Śpisz? — zapytał spokojnym głosem czarodziej Rudomir.

— No, teraz już nie — oświadczył z pretensją nietoperz — czemu znów mnie budzisz, całymi dniami tylko siedzisz i myślisz. Każdy szanujący się nietoperz śpi w ciągu dnia, czy tak trudno to zrozumieć?

— Dobrze już, dobrze — rzekł czarodziej przepraszającym tonem — powiedz mi, co ty robisz kiedy się nudzisz? Kiedy zrobisz już wszystko co musisz?

— Śpię, ale ja się nigdy nie nudzę — powiedział Plutek, wyraźnie niezadowolony z tematu rozmowy — bo jak już wszystko zrobię, to śpię, czyli dalej coś robię, a skoro coś robię to się nie nudzę. Logiczne?

— No dobrze, a nie masz takiego poczucia, że jeszcze chciałbyś coś zrobić, coś dodatkowego — kontynuował czarodziej — takiej wewnętrznej myśli i gotowości do zrobienia jeszcze czegoś.

— Tak, chciałbym coś zrobić… chciałbym dalej spać — wymamrotał złośliwie nietoperz i ziewnął szeroko, kolejny raz pokazując uzębienie.

— Widzę, że się nie rozumiemy — rzekł Rudomir, obrażony odpowiedzią zwierzęcia. Podrapał się po głowie, potem po nosie. Zmienił pozycję, tym razem opierając podbródek na złożonej w pięść dłoni. Zapadła znów cisza, która po chwili stała się nie do zniesienia. Rudomir zmieniał pozycję za pozycją, a drewno starego tronu z każdym ruchem trzeszczało i skrzypiało. Czarodziej przy tym wzdychał i sapał głęboko, tak jakby chciał powiadomić cały zamek o tym jak bardzo nie wie co ze sobą zrobić.

— Czuję, że nie dasz mi spokoju — tym razem ciszę przerwał nietoperz i po chwili namysłu dodał — no to może pójdziesz do swojego laboratorium i opracujesz jakiś złowrogi eliksir, na przykład zamieniający księżniczki w żaby.

— Mój pradziad wymyślił skład takiej receptury — stwierdził magik — zresztą co w tym ciekawego, że zamienię parę dziewcząt w żaby. Mało to w stawie żab. Zresztą pracownia po ostatnim wypadku nie jest jeszcze do końca posprzątana.

— To rzuć zaklęcie na pobliską wieś, tak żeby wszyscy zapadli na tajemniczą chorobę — proponował dalej nietoperz.

— Myślałem o tym — odrzekł Rudomir, a po chwili dodał — ale jakoś nie widzę w tym przyjemności, że wszyscy będą mieć gorączkę i kaszel.

— Może uknuj spisek i przejmij pół królestwa — dalej wyliczał Plutek.

— Przejmę pół królestwa i co z nim zrobię? — marudził Rudomir — odziedziczyłem po dziadku i ojcu to wielkie zamczysko. Same kłopoty są z tym związane: a to dach przecieka, a to mur pęka, albo brama się nie domyka, tysiąc komnat do sprzątania, drewno do kominków trzeba nosić z lasu… Nie mój drogi, przejęcie połowy królestwa oznaczałoby przejęcie kolejnych dziesięciu zamków, a od tego jednego mnie już głowa boli.

— No to już sam nie wiem — powiedział nietoperz — zrób coś złego, jesteś przecież złym czarnoksiężnikiem, musisz odczuwać przyjemność z czynienia zła.

— No właśnie, każdy tylko mówi: musisz to, musisz tamto — rozzłościł się czarodziej — dziadek był wielkim czarodziejem, ojciec sławnym magiem, czy ja też muszę robić to samo co oni? Czy mogę wybrać sobie zajęcie?

— Drogi przyjacielu, jesteś czarnoksiężnikiem prawie dwieście lat — rzekł racjonalnie nietoperz — chyba od urodzenia czyniłeś zło.

— Zaskoczę cię — rzucił prędko czarodziej ożywiając się nieco — gdy byłem jeszcze dzieckiem często chodziłem do ogrodu. Pracował tam starszy człowiek. Sadził krzewy, przycinał gałęzie drzew owocowych, przekopywał rabaty, formował grządki, siał kwiaty, podlewał. Bywałem jego pomocnikiem. Wiesz, to jest wspaniałe kiedy wkładasz do ziemi małe ziarenko, podlewasz i nagle wyrasta z niego roślina o pięknych kwiatach. Nawet nie masz pojęcia Plutku jak smakują jabłka zerwane o poranku w sadzie.

— Zatem czemu nie zostałeś ogrodnikiem? — zapytał pewnie nietoperz.

— Nie miałem wyboru — odparł smutnym głosem Rudomir — wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie byli potężnymi czarnoksiężnikami, musiałem przejąć i kontynuować rodzinną tradycję.

— A ja myślę, że miałeś wybór — stwierdził Plutek — co więcej, dokonałeś wyboru. Zamiast słuchać serca wybrałeś to czego od ciebie oczekiwano.

— Sądzisz, że źle wybrałem? — zapytał zaskoczony Rudomir.

— Tego nie wiem — stwierdził stanowczo nietoperz — pewnie wielu ludzi wolałoby, żeby na świecie wcale nie było złych czarnoksiężników i według nich wybrałeś źle. Ja cię nie oceniam. Po prostu chciałeś żeby bliscy byli z ciebie dumni. No i wybrałeś coś co znałeś, ale jednak jesteś nieszczęśliwy.

Rudomir zamyślił się jeszcze bardziej. Jego codzienna posępna mina zrobiła się teraz już tylko smutna. Nastała cisza. Nietoperz usnął bujając się miarowo na wieszaku obok tronu. Czarodziej spojrzał na Plutka i pomyślał, że ma całkiem mądrego przyjaciela.

Rozdział III
Wizyta Wielkiej Złodziejki

Poprzednia noc, która rozpoczęła się czarami, z eksplozją w środku i zakończona rozmyślaniami do rana, bardzo zmęczyła Rudomira. Z tego powodu, tuż po obiedzie postanowił, że się zdrzemnie. Gorące kakao i ciepły koc sprawiły, że błogi sen nadszedł szybko. Czarodziej chrapał w fotelu przy oknie, a wisząca obok firanka poruszała się w rytm jego oddechów. Niespodziewanie do pokoju wbiegł pan portier, przerażony jak nigdy. Pozostawił stróżówkę przy zamkowej bramie, aby przynieść złe wieści.

— Hrabio, zbudź się — powiedział wprost do ucha Rudomira, pociągnął za mankiet jego koszuli i lamentował dalej — złe wieści, oj złe wieści…

— Co się stało? Jakie złe wieści? — zapytał szybko czarodziej.

— Złe wieści, do naszego zamku zbliża się Wielka Złodziejka — wymamrotał portier ściszając głos w momencie gdy wymawiał imię czarownicy.

— Wielka Złodziejka? — powtórzył Rudomir — jeszcze tutaj jej nie było.

Mężczyźni dobrze wiedzieli o kim rozmawiają, bo postać ta cieszyła się naprawdę złą sławą. Wielka Złodziejka była kiedyś zwykłą jesienną wróżką, żyjącą w lasach i na polach. Zajmowała się głównie kolorowaniem liści na żółto i brązowo, czasem uganiała się za czarnymi krukami i śpiewała smutne piosenki zwiastujące nadejście zimy. Pewnego razu ukradła jabłka z sadu. Nikt nie zareagował. Nikt nie powiedział, że zrobiła coś złego. Nie spotkała jej za to żadna kara. To spowodowało, że poczuła się odważna i bezkarna w złodziejskim fachu. Zaczęła wykradać jaja z kurników, potem ukradła świnię z chlewika i konia ze stajni. Kradła coraz więcej i więcej. W dalszym ciągu nikt jej nie powstrzymał, nikt nie skomentował, nikt jej tego nie zabronił. Słowem, nie zrobiono niczego. Skoro nie spotkała jej kara, to kradła dalej i to coraz poważniejsze rzeczy. Wykradała monety z sakiewek, pieniądze z portfeli, złoto, srebro i brylanty ze skarbców. Rozzuchwaliła się do tego stopnia, że nawet przestała zwracać uwagę na właścicieli dóbr, które zabierała. Po prostu przychodziła i brała co chciała. Jednak pewnego dnia apetyt Wielkiej Złodziejki na rzeczy materialne został zaspokojony i postanowiła wykradać jedną z najcenniejszych rzeczy jakie mają ludzie — ich wspomnienia. Jeżeli obrała sobie za cel jakąś miejscowość, wieś lub zamek to ich mieszkańcy mieli niewielkie szanse na ocalenie wspomnień.

— Nie marnujmy czasu — powiedział stanowczo Rudomir — niech pan zwoła wszystkich mieszkańców zamku na dziedzińcu, a ja biegnę do magazynu.

Rudomir nakazał panu magazynierowi opróżnić z towarów dwadzieścia czarnych skrzyń, dwadzieścia zielonych i dwadzieścia błękitnych. Potem ustawił je w trzech rzędach na zamkowym dziedzińcu. Krótką chwilę wykonywał ruchy magiczną różdżką i szeptał coś pod nosem. W tym czasie mieszkańcy zamczyska zaczęli schodzić się na podwórze.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 22.84
drukowana A5
Kolorowa
za 44.4