E-book
3.68
drukowana A5
64.25
Kolekcjoner śmieci

Bezpłatny fragment - Kolekcjoner śmieci

Objętość:
426 str.
ISBN:
978-83-8351-187-0
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 64.25

Wszystko, co dla nas zbędne

śmieciami nazywamy.

Stare dokumenty, przeczytane gazety,

zapisane zeszyty, stare książki,

jako niepotrzebne rzeczy wyrzucamy!


Podobnie jest z nieświeżą żywnością,

która przez jakiś czas zajmowała

miejsce w lodówce.

Przeterminowaną nie da się już jeść,

ani przejeść, bo tyle tego jest!

Więc ją wyrzucamy!


Stare radia, telewizory i różnego rodzaju

wizory przedawniają się i na ich miejsce

w regałach stawiamy najnowsze ich typy.

A stare już nam nieprzydatne po prostu

wyrzucamy na śmietnik!


I tym sposobem rośnie nam wysypisko,

z naszych skrzętnie uzbieranych śmieci!

Jest już tak wielkie, że przysłania nas samych!

A wkrótce zasłoni nam błękitne niebo

i znikną ekologiczne zapachy z pól i lasów.


Fragment wiersza autorki „SOS”


***


Wszystkie wydarzenia opisane w książce są fikcją literacką

i nigdy nie miały miejsca w rzeczywistości.

Ewentualna zbieżność sytuacji i postaci jest przypadkowa.

Rozdział 1

Był zaledwie początek lata a poranki były już słoneczne i ciepłe, a dni dłuższe. Po kilkudniowym deszczu drzewa, krzewy, zboża i kwiaty były w pełnym rozkwicie, nabrały intensywniejszych barw i zapachów. Zapowiadały się urodzajne zbiory.

Iwo Kacperski o tej porze roku, lubił siadać na schodkach przed domem z filiżanką kawy i delektując się jej smakiem, spoglądał na rozciągający się pejzaż. Nawet stąd nie był ciekawy.

Tego dnia najwyższa góra miejscowego składowiska śmieci była widoczna nawet z jego domu, który stał pod lasem po drugiej stronie szosy. Nie sposób było jej nie zauważyć, bo promienie słońca kładły się na nierównej powierzchni i mieniły się różnymi barwami. Wiatr wiejący od jej strony przyniósł za sobą mdły zapach, do którego mimo upływu lat, nie mógł się przyzwyczaić. Oczywiście nie przyznawał się do tego nawet przed braćmi i rodzicami.

Właściciele spółki oczyszczania miasta zamierzali wykurzyć go z rodzinnego gniazda, ale on zdecydował się zostać w domu, który zbudował dla swojej żony pradziadek. Kiedy tylko ukończył miejscowy uniwersytet na dziale transportu i zrobił kurs operatora spycharki i dźwigu, postanowił zatrudnić się w ich firmie. Dyrekcja zakładu oczyszczania miasta chętnie go przyjęła, bo pracowników z uprawnieniami było wciąż za mało. Większość fachowców wyjechało za granicę kraju i tam pracowało w swojej branży albo jeździli na tirach, gdzie była możliwość większego i szybszego zarobku.

Rodzice kilka lat temu wyjechali do miasta i zamieszkali w blokowisku, on został na ojcowiźnie. Las był w pobliżu, który przynosił mu dodatkowe korzyści, jak grzyby, jagody, jeżyny i maliny. Miał niezłą pensję, dodatkowy zysk przynosił niewielki sad za domem i warzywniak, który uprawiał tylko dla swoich potrzeb. Miał jedną pasję, z którą nie podzielił się nawet z rodzicami. Wieczorami, kiedy składowisko było już nieczynne i wszystkie samochody wyjechały spod budynku zakładu, a wjazdowa brama zamknięta na solidną kłódkę, wyruszał z domu na poszukiwania. Z przewieszonym przez ramię plecakiem, w roboczym kombinezonie i z maseczką na twarzy oraz w ochronnych rękawicach, przedostawał się przez ukryte przejście w ogrodzeniu na wysypisko i szukał ciekawych znalezisk. Przez lata zebrał wiele okazów, były wśród nich różnorakie przedmioty, począwszy od dziecięcych zabawek, po części zamienne do samochodów, rowerów, a także cały arsenał przedmiotów gospodarstwa domowego włącznie ze szpadlami i widłami. Trafiały się tu też różnego rodzaju metale, które skrzętnie zbierał. Niektórym przedmiotom nadawał nowe życie, aby nie leżały już bezużytecznie na stercie śmieci. Nie lubił, kiedy coś się marnowało. Wierzył że, kiedyś znajdzie coś bardziej pożytecznego, co będzie dowodem na to, jak potrafi być bezmyślny człowiek, który nie docenia starych przedmiotów i zastępuje je nowymi ze sklepu. Nigdy nie potrafił tego zrozumieć. Może dlatego wysypisko rosło ponad miarę i pęczniało w sobie, jakby za chwilę miało eksplodować od gazów, które gromadziły się w środku, jak metan, silny gaz cieplarniany przyczyniający się do powstawania zmian klimatycznych i dwutlenek węgla, szkodliwy dla środowiska naturalnego.

Rodzice rzadko kiedy odwiedzali syna a on nie kwapił się do nich z rewizytą. Było mu tu dobrze, miał podłączoną do stałego gazu kuchenkę, łazienkę i ubikację z instalacją wodno-kanalizacyjną, za którą musiał zapłacić, ale opłacało mu się to przedsięwzięcie, bo nie musiał korzystać z wychodka, który stał za domem, po którym nie został już najmniejszy ślad, ale co najważniejsze, miał internet. Internet był jego łącznikiem ze światem zewnętrznym. Nie miał wielu przyjaciół, ze znajomymi z pracy dogadywał się na miejscu, a z braćmi porozumiewał się wyłącznie przez internet.

Miał dwadzieścia pięć lat, ale nie spotkał dotąd dziewczyny, na widok której zabiłoby mu mocniej serce. Był samowystarczalny, nawet nauczył się gotowania i prowadzenia domu, w którym wszystko błyszczało i leżało na swoim miejscu. Nie znosił wokół siebie bałaganu. Tak samo miał poukładane w głowie. Zanim wcielił w życie swoje pomysły, wybierał opcje, które były dla niego najkorzystniejsze nie tylko dla zdrowia, ale i dla jego intelektu.

Rodzice nie mogli zrozumieć syna, dlaczego nie chciał z nimi zamieszkać. Przeprowadzili z nim wiele rozmów, ale niestety żadne perswazje z ich strony nie zmieniły jego stanowiska. Ojciec z braćmi już zrezygnowali z namawiania go, tylko matka uparcie trwała przy swoim zdaniu i przy każdej wizycie nakłaniała go, aby z nimi zamieszkał.

— Synu, jak długo zamierzasz opierać się naszym prośbom? — zapytała ostatnio, kiedy przyszła w odwiedziny pod pretekstem napicia się z synem kawy. Najczęściej robiła to w niedzielę, po kościele i obiedzie. Z zainteresowaniem rozglądała się po kuchni, w której siedzieli za stołem. Panował tu nieskazitelny porządek. Widać było, że syn odświeżył także ściany w całym domu, bo czuć było jeszcze zapach akrylowej farby.

— Co mama tak się rozgląda, jakby była u mnie po raz pierwszy? — zapytał z uśmiechem, wstając od stołu.

Matka pokiwała głową z aprobatą i wskazała na czyste ściany.

— Widzę, że dbasz o czystość mieszkania, to się chwali. Ale dokąd zamierzasz mieszkać w pobliżu składowiska śmieci? Nawet nie możesz otworzyć okna, bo cały dom przesiąkłby tym smrodem… — mówiąc to, wskazała na zamknięte okno, przez które widać było wierzchołek góry różnych zanieczyszczeń, które nie zostały jeszcze posortowane. — Sam nie chcesz przyznać się przed sobą, że jest to…

— Mamo, nie zaczynaj znowu — przerwał jej w połowie zdania stanowczym tonem.

— Ja nie żartuję, mówię całkiem serio. Twoi bracia robią karierę za biurkiem a ty jeździsz na spychaczu i przerzucasz śmieci z jednego miejsca na drugie, jakby były bardzo cenne! — zakpiła.

Z ostatniej uwagi matki Iwo roześmiał się głośno.

— Ładnie to ujęłaś — odparł w tym samym tonie.

— Jeszcze kpisz ze mnie. Ładnie to wyśmiewać się ze starej matki? — zapytała urażona.

— Nawet nie zamierzam, mamo. Dawno u mnie nie byłaś, wyjdźmy na zewnątrz, zobaczysz, jakie zmiany nastąpiły w pobliżu naszego domu.

Matka z zaciekawieniem rozglądała się wokoło. Rzadko odwiedzali z mężem swego najmłodszego syna, ale musiała przyznać, że zmieniło się na korzyść otoczenie wokół ich domostwa, a także wnętrze domu. Wymienił stare meble, które służyły jeszcze dziadkowi, niektóre przemalował, dzięki czemu zrobiło się w domu jaśniej i sympatyczniej.

Iwo szarmanckim gestem otworzył przed matką wejściowe drzwi. Już od progu zauważyła szklany ekran, który stał wbudowany przy samej szosie i odgradzał go częściowo od widoku składowiska.

— Musiałeś pokonać wiele biurowych procedur w urzędach, aby postawili ci te szklane panele, czy jak to się tam nazywa — zauważyła matka z podziwem.

— Owszem. Przyznaję, że zajęło mi to trochę czasu, aby mój plan wszedł w życie — przyznał syn z dumą. — Ale, jak widzisz, efekt długiego oczekiwania się opłacił.

— No, cóż przynajmniej z okien nie widzisz tych pryzm śmieci — odparła matka z sarkazmem.

— Tłumią też hałas przejeżdżających samochodów — dodał syn z uśmiechem.

Pani Franciszka Kacperska usiadła ciężko na krześle. Mimo sześćdziesiątki wyglądała na kobietę zadbaną i szczęśliwą. Jedynym jej kłopotem był najmłodszy syn, który nie zamierzał się ożenić. A nie ukrywała, że chciałaby wreszcie doczekać się wnuczki, bo na razie była żoną dziadka.

— Cieszę się, że dobrze sobie radzisz, synu, ale czas ucieka. Chyba nie chcesz zostać starym kawalerem? — postanowiła zmienić temat.

— Mamo, mam dopiero dwadzieścia pięć lat! — zdziwił się Iwo, wstawiając czajnik z wodą na kuchence gazowej.

— Nie wiem, po co ukończyłeś studia, skoro i tak nie pracujesz w swoim zawodzie! — parsknęła matka z irytacją, podnosząc głos.

— W pewnym sensie pracuję — próbował uparcie bronić swojej racji Iwo.

— Pracujesz na spychaczu albo na dźwigu zależnie od tego, kogo w tym czasie bardziej potrzebują. Przerzucasz zwały śmieci, budując wysokie piramidy, które wkrótce dosięgną nieba i pewnego dnia sam się w nich zakopiesz! Boże uchowaj! — Matka nie panowała już nad swoim głosem i z wrażenia aż się przeżegnała.

— Nie obawiaj się, mamo. Przez tyle lat nic mi się nie przytrafiło, dlaczego teraz miałoby stać się coś złego?

— Licho nie śpi! — westchnęła matka z żalem w głosie.

Iwo chcąc poprawić matce nastrój, zaproponował z uśmiechem herbatę.

— Zmieńmy lepiej temat. Upiekłem twoją ulubioną szarlotkę. Chyba nie odmówisz? — Ponieważ matka uprzedziła go o swojej wizycie, postanowił upiec ciasto, aby nieco ją udobruchać. Domyślał się, że znowu będzie na niego naciskała, aby przeprowadził się do ich trzypokojowego mieszkania w bloku. — Zapraszam do salonu. O tej porze jest tam o wiele przyjemniej i znacznie chłodniej. Usiądź a ja tymczasem pokroję ciasto.

Matka zaledwie przekroczyła próg kuchni, ze zdziwieniem zauważyła, że okno w pokoju jest otwarte na oścież. Niedawno wymienił je na większe. Z pobliskiego lasu dochodziły odgłosy ptactwa, pachniało żywicą i ściółką leśną.

— Rzeczywiście jest tu o wiele przyjemniej niż w kuchni czy na werandzie — westchnęła z ulgą i odetchnęła pełną piersią. — Już zapomniałam, że w pobliżu rośnie las.

Kobieta przez chwilę patrzyła na ciemną ścianę lasu i dopiero po długiej chwili lekki uśmiech przebiegł przez jej ładną twarz. Dopiero teraz zrozumiała syna. Było w tym miejscu coś magicznego, pełnego czaru i niezbadanej tajemnicy, jakby las i szklana ściana z drugiej strony domu, odgradzała go od brudu całego świata i brzydkich jego zapachów, niczym ekologiczny filtr. Mogła porównać to miejsce do zaczarowanego pokoju, w którym jej syn czuł się najlepiej i mógł być kimś, kim chciał być.

Wcześniej zastanawiała się, dlaczego jej najmłodszy syn odizolował się od rodziny i społeczeństwa. Przed czym uciekał czy raczej przed kim? Jego starsi bracia, Wiktor i Julian, byli bardziej rozmowni, Iwo miał naturę samotnika. Nie lubił się zanadto rozgadywać, podobnie jak jego ojciec. Dopiero teraz zrozumiała, że to miejsce mogłoby niejednego zmienić a przede wszystkim, w tej ciszy można było wsłuchać się w siebie. Kiedy usłyszała to od syna, uśmiechnęła się tylko z pobłażaniem dla jego wybujałej wyobraźni. Wtedy tego nie rozumiała, dopiero w tej chwili poczuła magię tego miejsca.

Nic dziwnego, że zaraz po skończonej pracy zamykał się w swojej pustelni, zamiast udzielać się towarzysko.

— Proszę, o to świeżo zaparzona herbata i szarlotka z waniliowymi lodami.

Iwo zestawił z tacy porcelanowe filiżanki i talerzyki z szarlotką, po której spływały strużki lodowej masy, po czym usiadł za stołem na wprost matki.

— Dziękuję, synu. Potrafisz poprawić mi samopoczucie. No i ten klimat w tym pokoju pewnie również przyczynił się do poprawy mojego nastroju i nastawienia. Wiesz, że dopiero przed chwilą zrozumiałam, dlaczego uparcie tkwisz przy swojej racji i nie chcesz stąd się wyprowadzić. — Franciszka pokiwała ze zrozumieniem głową i jeszcze raz spojrzała przez szybę dużego okna na ciemną ścianę lasu, za którą jej mieszkańcy urządziły sobie prawdziwy koncert.

— Naprawdę? — zapytał Iwo z uśmiechem. — Po czym to odgadłaś?

Franciszka obrzuciła syna uważnym spojrzeniem, które sięgnęło prawie dna jego duszy, jakby czytała mu w myślach. Znał je. Kiedy byli jeszcze dziećmi, nic przed nim się nie ukryło. Jej spojrzenie potrafiło wszystko wyczytać, co mieli na sumieniu. Z góry było przesądzone, że muszą przyznać się do swojego błędu, a potem należycie przeprosić i przyrzec, że to więcej się nie powtórzy.

— Ty naprawdę jesteś tu szczęśliwy — stwierdziła poważnym głosem.

— Owszem, jestem, nawet bardzo. Mam pracę, która mnie satysfakcjonuje, niezłą pensję, dom, spokój, który zakłócają mi jedynie leśne ptaki, i kochaną rodzinę, a szczególnie mamę, która o mnie się zamartwia całkiem niepotrzebnie — przyznał ze spokojem w głosie.

— Dobrze więc, nie będę już naciskała. Przez chwilę zapomniałam, że to twoje życie i musisz przeżyć je po swojemu. Jesteś już dorosły, umiesz odróżnić dobro od zła, i na tyle rozsądny, że umiejętnie wybierzesz, co będzie dla ciebie najlepsze, synku.

— Cieszę się, że to zrozumiałaś, mamo. Dziękuję ci — mówiąc to, Iwo podszedł do matki i pocałował ją w zarumieniony policzek.

— Wiesz, że jesteście wszyscy wraz z ojcem dla mnie najważniejsi. Dlatego nalegałam, abyś przyszedł do nas i zamieszkał z nami. Zapomniałam, że każdy z nas ma swoje priorytety. Dla ciebie potrzeby pierwszego rzędu będą inne, niż dla twoich braci czy dla ojca lub dla mnie. Zawsze różniłeś się od Juliana i Wiktora. Chciałeś czegoś więcej, byłeś ambitny i to, co zaplanowałeś, zawsze realizowałeś, bo byłeś konsekwentny w działaniu. Niepokoił mnie jedynie fakt, że wciąż jesteś sam. Trudno jest żyć samemu, synu. Z wiekiem to zrozumiesz, że bycie singlem nie jest łatwe. Póki jesteś jeszcze młody, nie odczuwasz braku drugiej osoby. Cieszyć się życiem z kimś, kto podziela twoje radości i smutki, to są wartości, do których każdy z nas jest stworzony. Tak funkcjonuje społeczeństwo, cała nasza populacja.

— Wiem, mamo i masz rację. Marzę, że któregoś dnia stanie na progu mojego domu dziewczyna, dla której szybciej zabije moje serce. Narazie jestem jak pusty dzban, gdy w niego uderzysz, nawet nie usłyszysz dźwięku.

— Życzę ci synu, abyś spotkał kiedyś taką dziewczynę, która urodzi ci dzieci i pomoże zrealizować twoje marzenia.

— Dziękuję, mamo. Nie wątpię, że kiedyś to nastąpi. Jestem cierpliwy. Jak smakuje ci szarlotka?

— Jest wyśmienita jak zawsze. Dzisiaj wrócę do domu spokojniejsza, bo wierzę, że mój najmłodszy syn, kiedyś spełni nasze oczekiwania.

Odprowadził matkę do autobusu, po drodze rozmawiali i przekomarzali się. Tego dnia nastrój między nimi był zdecydowanie weselszy niż zazwyczaj.

Rozdział 2

Minął miesiąc od ostatniej wizyty matki. Dzwonili do siebie co kilka dni, prowadząc niezobowiązujące rozmowy o samopoczuciu swoim i ojca oraz o pogodzie. Matka zamierzała już się rozłączyć, ale przez chwilę się zawahała.

— Chciałaś jeszcze coś dodać, mamo? — zapytał Iwo uprzejmym tonem.

— Chciałam tylko powiedzieć, że cieszę się, że mam synów a nie córki — wyznała z uśmiechem.

— Dlaczego?

— Nawet nie wyobrażasz sobie, ile matki mają kłopotów ze swoimi córkami. Ja na szczęście mam trzech synów, z których jestem bardzo dumna — powiedziała z nieukrywaną satysfakcją. — Kilka dni temu Gienia Sawicka, moja sąsiadka z naprzeciwka przyznała mi się, że ma kłopot z młodszą córką Iką.

— Co jest z nią nie tak? — zapytał, aby podtrzymać rozmowę.

— Gienia powiedziała mi w zaufaniu, że jej córka ma romans z żonatym mężczyzną — powiedziała ściszonym głosem.

— Mamo, nie ona pierwsza, nie ostatnia. Mamy w końcu XXI wiek. Nikt nie będzie piętnował jej z tego powodu. Ten mężczyzna pewnie żyje w toksycznym związku, bo w innym przypadku nie zdradziłby swojej żony.

— Gienia nie ma pojęcia, kim jest ten mężczyzna, bo córka milczy jak grób.

— Może to chwilowa zachcianka tej dziewczyny? Ładna przynajmniej jest?

— Mało powiedziane, jest śliczna, ale muszę przyznać, że niezbyt dobrze ma poukładane w tej swojej blond główce, w przeciwieństwie do starszej siostry Iny, która jest poważną i odpowiedzialną dziewczyną. Może nie jest tak urodziwa jak Ika, ale podoba mi się ta dziewczyna.

— Starsza siostra nie ma na nią wpływu?

— Przed nikim nie ma respektu, to dziewuszysko. Gienia nie ma już do niej cierpliwości. Dlatego musiała się przede mną wyżalić.

— Sawicka powinna być bardziej dyskretna i nie opowiadać po sąsiadkach o prywatnych sprawach swojej córki — obruszył się Iwo.

— Nie zrobiła tego, aby na niej się wyżywać, kobieta musiała przed kimś się wyżalić. Wy mężczyźni tego nie rozumiecie. A my z Gienią jesteśmy najbliższymi sąsiadkami, znamy się od początku, kiedy tylko tu zamieszkałam. Nigdy mnie nie zawiodła. Pomagamy sobie we wszystkim, wymieniamy się doświadczeniami kulinarnymi, kiedy mnie zabraknie mąki, lecę do Gieni a kiedy jej czegoś brakuje, ona biegnie do mnie. Muszę przyznać, że brakowało mi sąsiadki, kiedy mieszkaliśmy na starych śmieciach z daleka od sąsiadów.

Z ostatniej uwagi Iwo się roześmiał.

— Nie bierz tego dosłownie, tak się mówi — odparła matka z uśmiechem.

— Wiem, mamo. Jestem ciekawy, co jej poradziłaś?

— Synu, nie jest dla niej łatwo zmierzyć się z myślą, że przez całe życie wydawało się, że postępuje dobrze, bo starała się wychować obie córki przykładnie, a po latach okazało się, że oboje z mężem mieszkali pod jednym dachem z obcą osobą. Przekazane przez rodziców wartości przestały mieć dla młodszej córki jakiekolwiek znaczenie. Starałam się ją udobruchać i uspokoić, bo biedna aż się popłakała. Poradziłam jej, aby osobiście porozmawiała z tym gagatkiem, co zbałamucił jej córkę. Kiedy dziewczyna się zapomni, ma spaskudzone całe życie, a facet umywa ręce i najczęściej daje nogę — powiedziała matka rozsierdzona.

— Sam jestem ciekawy, jak on się zachowa?

— Opowiem ci, gdy dowiem się czegoś więcej — dodała matka konspiracyjnym szeptem i skończyła rozmowę.

Nazajutrz po porannym prysznicu, a potem podczas śniadania, złożonego z tostu i jajecznicy na boczku, poczuł niewytłumaczalny niepokój, jakby miało stać się coś złego, a po chwili usłyszał wycie syreny. Wzdrygnął się cały. Podczas kilku lat pracy w tym zakładzie, po raz pierwszy usłyszał przejmujące wycie alarmu.

— Coś musiało się stać — pomyślał spanikowany. Włożył brudny talerz do zlewozmywaka, dopił łyk herbaty z kubka i pobiegł do łazienki umyć zęby.

W kilka minut potem przybiegł na teren zakładu. W końcu od jego domu do zakładu było zaledwie sto metrów. Na pustym o tej porze placu, który służył im za parking, zgromadziło się kilkunastu kierowców śmieciarek, którzy jeszcze nie wyjechali w teren, dozorca i kierownik pierwszej zmiany.

— Co się stało? Dlaczego wyła syrena? — zapytał, rozglądając się po zdziwionych twarzach współpracowników, którzy skupili się w gromadzie i o czymś żywo rozmawiali. Wyglądali na mocno przejętych.

— Chcieliśmy zwołać wszystkich pracowników. To znak umowny, gdyby coś ważnego wydarzyło się na terenie zakładu. No i doczekaliśmy się, sam zobacz… — odparł ściszonym głosem Witek Nowak, nocny dozorca, po czym wskazał na beton, na którym leżała rozpostarta czarna folia.

— Co jest pod nią? — zapytał zaskoczony milczeniem pozostałych mężczyzn.

— Odwiń i sam zobacz.

Iwo niepewnym krokiem podszedł i przyklęknął, odwrócił się jeszcze raz do kolegów, ale ci stali w milczeniu i obserwowali jego ruchy. Chcieli zobaczyć jego reakcję. Po krótkiej chwili zdecydowanym ruchem odwinął płachtę. Najpierw zobaczył twarz młodej kobiety, a kiedy pociągnął za dół folii, zobaczył leżące obok niej nagie niemowlę. Wzdrygnął się i aż go odrzuciło do tyłu. Mimo że był mężczyzną, widok sparaliżował go, a po chwili poczuł mrowienie na całym ciele. Nie tego się spodziewał. Kobieta nie żyła, była blada jak przysłowiowy trup. Miała sine usta, mocno podkrążone oczy i ziemistą cerę. Była w letniej sukience, gołe nogi, ale nie miała śladów pobicia ani zadrapań. Dziecko miało zsiniałą twarzyczkę, ale jego klatka piersiowa unosiła się. Sprawdził puls dziecka. Był bardzo słaby.

— Słuchajcie, ono żyje! — wykrzyknął zdumiony, po czym wziął ostrożnie niemowlę na ręce i przytulił do siebie, jakby chciał ogrzać go swoim ciałem.

Wszyscy podeszli bliżej i nachylili się z ciekawością i zdziwieniem. Żadnemu z nich nie przyszło nawet do głowy, aby pochylić się i przyjrzeć im z bliska.

— Dajcie mi coś ciepłego! Najlepszy byłby koc albo ręcznik! — krzyknął do najbliżej stojących kolegów. — I zadzwońcie po karetkę i policję! — dodał w pośpiechu. Mrowienie po chwili puszczało. Nie wiadomo skąd poczuł adrenalinę i łaskotanie w brzuchu. Pewnie podniosło mu się ciśnienie, choć nigdy nie miał z nim problemu, ale czuł wypieki na twarzy.

Mężczyźni rozglądali się po sobie, bezradnie rozkładając ręce. Iwo z największą ostrożnością tulił niemowlę do siebie, po czym skierował kroki w stronę budynku do sanitariatów.

— Będziesz żył malutki — szepnął i przykrył połą swojej koszuli jego malutkie, zziębnięte ciałko.

— Otwórzcie mi drzwi do łazienki, trzeba go ogrzać ciepłą wodą! Zanim przyjedzie karetka, musimy pobudzić jego krążenie! — krzyknął pewnym głosem. Sam był zdziwiony swoją determinacją.

Mężczyźni posłusznie otworzyli szeroko przed nim drzwi. Któryś z nich odkręcił kurek z ciepłą i zimną wodą nad umywalką i sprawdzili, czy jest dostatecznie lekko ciepła.

Iwo położył niemowlaka na lewym przedramieniu i kilkoma strumieniami ciepłej wody obmywał drobne ciałko prawą ręką, ale nie reagowało na jego dotyk ani na strumień wody.

— Namydlij mi rękę! — poprosił Wacka, kierowcę, który do tej pory stał obok i biernie się mu przypatrywał.

— Mam nadzieję, że nie wyrządzisz dziecku krzywdy — powiedział cicho spanikowany chłopak, ale posłusznie zrobił to, o co Iwo go poprosił.

— Nie obawiaj się. Dość często opiekowałem się swoimi siostrzeńcami i asystowałem braciom przy ich kąpieli — odparł pewnym głosem.

Iwo delikatnymi i okrężnymi ruchami prawej ręki, robił mu masaż wokół serca, a potem obmywał ciało niemowlaka, włącznie z główką, na której widniał ciemny puszek włosków, dopóki nie zaróżowiło się, a jego klatka piersiowa nie zaczęła podnosić się w rytm bicia serduszka.

— To dziewczynka! — zawołał zaskoczony Iwo, delikatnie spłukując z niej pianę z mydła.

Któryś z mężczyzn podał mu dwa ręczniki, jednym wytarł niemowlaka do sucha, a w drugi zawinął go jak w pieluchę. Spod prowizorycznego becika w kształcie rożka wystawała tylko maleńka główka.

— Nieźle sobie radzisz, Iwo — zauważył kierownik pierwszej zmiany, Michał Strzelecki, chłop jak drab, dlatego miał ksywę Drągal.

— I co powiemy policji? — zapytał dyrektor zakładu, Witold Szmajdziński, który przyjechał po interwencji kierownika nocnej zmiany, Jana Piskorka. Był tak roztrzęsiony, że głos drżał mu z emocji.

— Prawdę — odparł Iwo spokojnym głosem, trzymając noworodka na rękach.

— Ale, jaka ona jest ta prawda? Skąd one tu się wzięły? Co powiemy policji albo lekarzowi? — pytał skołowany dyrektor.

— Nie zauważyłem na ciele kobiety śladów pobicia, jej sukienka była cała, tylko pokrwawiona, wszystko wskazuje na to, że sama tu dotarła z dzieckiem. Gdyby ktoś nam je podrzucił, nie zostawiłby ich na widocznym miejscu, tylko starałby się ukryć ciała na wysypisku między śmieciami. — Iwo głośno wysnuwał przypuszczenia, które brzmiały sensownie.

Dyrektor na widok młodego mężczyzny i jego opanowania, umilkł zażenowany swoją bezradnością.

— W tym, co pan mówi, jest wiele racji — przytaknął dyrektor. — Widzę że tylko pan w tej sytuacji zachował spokój i rozsądek — dodał już spokojniejszym głosem. — Ktoś zawiadomił już pogotowie i policję? — chciał się upewnić.

— Karetka jest już w drodze, policja pewnie także — odparł Wacek Nowak.

Iwo wciąż trzymał na rękach niemowlaka, czuł, jak jego ciało emanowało ciepłem i ogrzewało tę malutką, bezbronną istotkę. Na odgłos nadjeżdżającego ambulansu niemowlę chwyciło jego wskazujący palec i nie wypuszczało.

— Czyżby zareagowało na hałas czy intuicyjnie wyczuło, że za chwilę muszą ich oddzielić — pomyślał w tej samej chwili.

— Spójrzcie na nią! Chwyciła mnie za palec i nie chce puścić. — Iwo spojrzał z uśmiechem na kolegów, którzy gapili się na niego z szerokim uśmiechem.

— Przyznaj się młody! Może to twoje? — zapytał któryś ze starszych kolegów i głośno się roześmiał.

W jego ślady poszli inni koledzy. Ich śmiech nie pasował do zaistniałej sytuacji.

— Panowie, to nie jest wcale zabawne! — zawołał, ucinając tym samym ich niestosowne zachowanie.

Mężczyźni umilkli zawstydzeni. Do Iwa podszedł lekarz z pielęgniarzem.

— Słyszałem od pana kolegi, który zadzwonił do nas, że noworodek żyje dzięki pana szybkiej interwencji — zauważył lekarz.

— Przyznaję, sam byłem zaskoczony swoją operatywnością. Chyba dobry anioł czuwał nad tą nieszczęsną kobietą i jej dzieckiem.

— Musimy zabrać niemowlę do szpitala i zrobić mu szczegółowe badania. — Lekarz próbował przejąć od niego niemowlaka, ale ono kurczowo trzymało go za palec i nie zamierzało puścić.

— Nie bój się maleńka. Wszystko będzie dobrze. Jesteś silna, dasz radę — powiedział cicho i pogłaskał maleństwo po ciemnej główce.

— Najwidoczniej dobrze czuje się w pana ramionach — zauważył lekarz z uśmiechem.

Za karetką przyjechał wóz policyjny, z którego wyszli dwaj funkcjonariusze, jeden był w mundurze, drugi po cywilnemu, w dżinsach i ciemnej koszulce polo, jakby przed chwilą przerwano mu śniadanie. Był to koroner, który przystąpił do oględzin zwłok młodej kobiety i robił zdjęcia z miejsca zdarzenia, a potem je oznaczał literkami.

— Nazywam się Hubert Laskowski, jestem inspektorem policji i muszę zadać panom kilka pytań. Czy ktokolwiek znał tę kobietę? — zapytał, spoglądając na każdego z nich z osobna, jak na potencjalnych podejrzanych.

— Nikt z nas wcześniej jej nie widział — odparł Iwo.

Stojący obok niego dyrektor i pracownicy, potwierdzili głośno to samo.

— Czy ja mogę jechać z wami? — zapytał Iwo lekarza, nadal trzymając niemowlę przy piersi.

Lekarz skinął przyzwalająco głową. Pielęgniarz wziął od niego niemowlaka i ułożył go w foteliku na kształt wózka, okrył miękkim kocykiem i zabezpieczył pasami.

— Po wyjściu ze szpitala, pojadę na komisariat i podpiszę zeznanie — zwrócił się Iwo do inspektora.

— Dobrze. Niech tak będzie — przytaknął policjant.

— Niech pan wsiada. Nie możemy dłużej zwlekać. Jego życiu wciąż zagraża niebezpieczeństwo — ponaglił lekarz.

Iwo usadowił się wygodnie w karetce naprzeciw fotelika, w którym ułożono noworodka. Po raz pierwszy poczuł, jak ogarnia go ciepło na widok tej bezbronnej istoty, a zarazem wielka radość, że przyczynił się do cudu, jakim było uratowanie tej małej istotki, która tak kurczowo trzymała się życia.

***

Na oddziale dziecięcym w miejscowym szpitalu zbadano dokładnie noworodka i umyto, a potem nakarmiono. Zaróżowione ciałko pachniało oliwką i zapachem, którym pachną tylko niewinne nowo narodzone dzieci. Żaden kwiat ani ekskluzywne, markowe perfumy nie przypominają tego nieskalanego, czystego zapachu. Pozwolono mu z nią zostać. Kiedy go zapytano, kim jest dla dziewczynki, odparł z dumą:

— Obecnie jestem jej zastępczym ojcem.

Pielęgniarka, która wręczyła mu biały kitel i pozwoliła wejść na salę, w której leżały noworodki, spojrzała na niego zaskoczona.

— Będzie pan wspaniałym ojcem — powiedziała z uśmiechem, kiedy przełożona pielęgniarek szepnęła jej coś do ucha.

Pozwolono mu przez krótką chwilę zostać przy inkubatorze.

— Wrócę do ciebie, maleńka — szepnął i dotknął jej małej rączki. Choć spała, chwyciła go za palec i nie chciała puścić. Nie miał serca oderwać ręki od tej pulsującej, małej krztyny, która poprosiła go o pomoc.

— Wrócę — powtórzył i z ciężkim sercem się oddalił.

***

W drodze do domu, musiał pojechać na policję i podpisać swoje zeznanie.

— Czy znacie już nazwisko tej zmarłej kobiety? — zapytał, kiedy szczegółowo opisał zdarzenie, począwszy od wycia syreny.

— Nie miała przy sobie dokumentów.

— Kobieta w ciąży bez żadnej torebki i dokumentów. Nie uważa pan, że to dziwne? — zapytał Iwo podejrzliwie.

— Co pan sugeruje?

— Coś mi tu śmierdzi, panie inspektorze.

Policjant spojrzał uważnie na młodego mężczyznę, który wykazał się heroizmem. Kiedy jego koledzy stali obok i biernie przypatrywali się zmarłej kobiecie i jej dziecku, on wziął sprawę w swoje ręce i próbował ratować noworodka. Dzięki jego determinacji i interwencji zostało uratowane, choć jego życie nadal wisiało na włosku.

— Mieszkam niedaleko składowiska śmieci. Po pracy, rozejrzę się wokoło. Może coś znajdę — powiedział Iwo, podnosząc się z krzesła, kiedy podpisał już zeznanie.

— Gdyby coś pan znalazł, proszę o telefon. — Inspektor podał mu swoją wizytówkę.

— Oczywiście. Tak zrobię.

Tego dnia śmieciarki wyjechały w teren z opóźnieniem. Iwo poprosił dyrektora, aby pozwolił mu przeszukać składowisko śmieci, zanim zapadnie zmierzch.

— Nie możemy tej sprawy zostawić ot tak sobie. Zwłaszcza, że stało się to na naszym terenie, jesteśmy zobowiązani do pomocy policji, by jak najszybciej ta sprawa się wyjaśniła.

— Ma pan rację — przytaknął dyrektor i wrócił do swojej papierkowej pracy. — Życzę powodzenia — dodał z uśmiechem.

Iwo przebrał się w roboczy kombinezon i zaczął poszukiwania od pobliskich budynków gospodarczych, potem obszedł całe śmietnisko, ale nie znalazł nic ciekawego. Zmierzchało się, ale on nie poddawał się i szukał dalej. Wrócił do domu późnym wieczorem, kiedy nad śmietniskiem zapadła noc. Postanowił zadzwonić do inspektora następnego dnia rano.

Wziął ciepły prysznic, wyjął z lodówki butelkę piwa i usiadł wygodnie w fotelu, w pokoju z widokiem na las. Nie czuł głodu. Niesmak dzisiejszego wydarzenia wszystkim dał się porządnie we znaki. Pracownicy rozeszli się do domów w milczeniu. Nikt nie miał ochoty na rozmowę, tym bardziej na żarty.

***

Następnego dnia przedzwonił do inspektora i poinformował go, że nie znalazł niczego, co mogłoby naprowadzić śledztwo na jakikolwiek trop.

— Zrobiliśmy zdjęcie denatce i przekazaliśmy mediom. Może ktoś rozpozna dziewczynę — usłyszał dobrą nowinę.

— Mam nadzieję, że odnajdzie się rodzina zmarłej dziewczyny. Zasługuje na godny pochówek.

Iwo nie mógł się skupić na pracy, kiedy oznajmiono fajrant, zszedł z koparki i poszedł prosto do domu. Wziął prysznic, odgrzał bigos, który przywiozła mu ostatnio matka, i postanowił pojechać do szpitala.

— Jak ona się czuje? Jest zdrowa, nic jej nie dolega? — pytał zatroskanym głosem pielęgniarkę, która miała drugą zmianę.

— Wszystko jest z nią w porządku. Dbamy o nią, ale najwidoczniej oczekuje pana, bo jest niespokojna. Proszę spojrzeć… — pielęgniarka dała mu biały kitel, który wciągnął na siebie szybko i wszedł do sali, na której leżało wiele noworodków.

— Już nie leży w inkubatorze? — zapytał zdziwiony.

— Przenieśliśmy ją na główną salę, aby nie czuła się odosobniona. Jej życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo.

— Rozumiem. Czy mogę wziąć ją na ręce?

— Byłaby zawiedziona, gdyby pan tego nie zrobił. — Młoda pielęgniarka przesłała mu ciepły uśmiech.

Iwo delikatnie wyjął z łóżeczka niemowlaka i przytulił do piersi. Dziecko otworzyło oczka. Miało czarne włoski, podobnie jak oprawę oczu i ciemne oczy.

— Jest śliczna. Nadaliście już jej imię? — zapytał zaciekawiony.

— Siostra przełożona powiedziała, że pan powinien to zrobić.

— Naprawdę?

Pielęgniarka spojrzała znaczącym spojrzeniem na młodego mężczyznę, któremu dziecko zawdzięczało życie.

— Naprawdę tak powiedziała.

— Nazwałbym ją: Gabriela… — szepnął bardziej do siebie niż do siostry, która stała obok niego.

— Dlaczego Gabriela? — zapytała zaciekawiona.

— Wczoraj powiedziałem inspektorowi, że musiały czuwać nad nimi dobre anioły. Jej matkę odnaleziono a ona cudem została odratowana.

— To rzeczywiście wyglądało na cud, że to maleństwo przeżyło pomimo chłodnej nocy — mówiła zaintrygowana.

— Anioł Gabriel zwiastował Maryi, że pocznie syna. Pomyślałem, że pasowałoby do niej imię tego archanioła. Miałaby pięknego patrona.

— Ma pan rację. To imię będzie do niej pasowało.

— Masz już swoje imię, malutka. Będę nazywał cię Gabi. Prawda, że ładne zdrobnienie?

— Śliczne — przytaknęła siostra i zostawiła mężczyznę samego z dzieckiem.

Przy oknie zatrzymała się siostra przełożona. Z uwagą śledziła jego zachowanie i słuchała z przyjemnością jego kojącego głosu, gdy zwracał się do niemowlęcia. Postanowiła z nim porozmawiać.

— Widzę że przywiązał się pan do tego słodziaka — zauważyła, zatrzymując się na wprost niego.

— Dzisiaj nadałem jej imię Gabi od Gabrieli. Prawda, że ładnie?

— Bardzo ładnie — przytaknęła z uśmiechem. — Co pan zrobi, gdy odnajdą się jej bliscy?

— Będę zadowolony, że Gabi nie będzie sierotą.

— Nie będzie pan za nią tęsknił?

Iwo spojrzał czujnym spojrzeniem na starszą kobietę. Domyślał się jej intencji, w której była mądrość i rozwaga.

— Nie zaprzeczam, bo stała mi się bardzo bliska ta kruszyna — odparł szczerze. — Zrobi nam pani zdjęcie? — zapytał nieoczekiwanie, wyjmując z kieszeni spodni komórkę.

Siostra przełożona wzięła do ręki telefon Iwa i zrobiła im pierwsze zdjęcie. Potem Iwo zrobił jej samej, kiedy leżała już w łóżeczku i parzyła na niego z uśmiechem.

— Jest niesamowita. Prawda? — W tej chwili Iwo poczuł więź z tą małą istotą i miał pewność, że czuwały nad nią nie tylko opatrzność, ale i jej zmarła matka.

— Mam nadzieję, że Gabi odnajdzie swoich bliskich. W końcu, jakby nie było, czuwa nad nią sam archanioł Gabriel — dodał pewnym głosem.

Dziecko pod wpływem jego kojącego głosu szybko zasnęło.

Rozdział 3

Nazajutrz po wizycie w szpitalu Iwo postanowił, odwiedzić rodziców i podzielić się z nimi ostatnimi wiadomościami. Wpadł do pokoju, w pierwszej chwili nie zauważył sąsiadki, która siedziała tyłem do okna.

— Witaj, synku! Czy coś się stało? — zapytała matka zaskoczona widokiem syna, wstając od stołu. Objęła go i mocno przytuliła.

— Nic się nie stało, mamo — odparł zasapany, bo biegł na drugie piętro po dwa stopnie naraz.

— Przecież widzę, że jesteś jakiś odmieniony i cały w skowronkach — zauważyła matka, przyglądając się synowi uważnie.

— Właśnie w tej sprawie między innymi przyjechałem. Mamo, mam tyle wam do opowiedzenia. O, przepraszam, nie zauważyłem pani. Dzień dobry, pani Sawicka. — Skłonił głową z uprzejmym uśmiechem.

— Nie szkodzi. Dzień dobry. Dawno pana nie widziałam, ale widzę, że radość pana rozpiera — zauważyła, widząc roziskrzone oczy młodego mężczyzny. Sawicka rzadko go widywała, ale często o nim wspominała młodszej córce. Mówiła że to dobry materiał na męża, ale ona zbywała ją tylko przekornym uśmiechem.

— Rzeczywiście mam powód do radości. Zostałem mimo woli zastępczym ojcem — wyznał z dumą.

— Co ty mówisz? — zapytała matka ze zdziwieniem i aż usiadła ciężko na wersalce obok ojca.

— Co was tak dziwi? Przecież chłopak jest już dorosły — odparła z uśmiechem pani Sawicka.

Franciszka pokręciła tylko głową. Była kompletnie zaskoczona.

— Nie zdziwiłabym się, gdyby Iwo miał dziewczynę, ale on jej nie ma. A do tanga trzeba dwojga. Czyż nie tak? — Matka wskazała synowi miejsce obok siebie. — No, opowiadaj, jakim to sposobem zostałeś przyszywanym ojcem — powiedziała rzeczowym tonem.

Iwo usiadł przy stole obok ich sąsiadki.

— Wczoraj na terenie naszego zakładu znaleziono martwą dziewczynę, obok niej leżało niemowlę. Znalazł je nocny dozorca. Wszczęto alarm. Zjawiłem się na placu jako ostatni. Matka już nie żyła, ale dziecko dzięki mojej pomocy, zostało uratowane. Było tak słabe, że nawet nie płakało. Zauważyłem, kiedy odwinąłem folię, którą były nakryte, że jego klatka piersiowa ledwo się unosiła. Natychmiast je umyłem w ciepłej wodzie, aby pobudzić mu krążenie.

— Co ty mówisz? — zapytała spanikowana matka. Jej policzki pokryły się pąsem.

— Skąd one się u was wzięły? — zapytał ojciec równie zaskoczony.

— Nikt nie ma pojęcia. Leżały w pobliżu biurowca, przykryte czarną płachtą. Czy sama przyszła i urodziła na terenie naszego zakładu? Czy ktoś celowo je podrzucił? Narazie nikt tego nie wie. Policja prowadzi śledztwo. Kobieta nie miała przy sobie torebki, żadnych dokumentów. I to jest w tym najdziwniejsze.

W pokoju zapanowała martwa cisza.

— Wszystkiego bym się spodziewała, ale z pewnością nie tego — szepnęła matka, głośno oddychając.

— Tak, to rzeczywiście nie do pomyślenia, że takie rzeczy się dzisiaj zdarzają — dodała pani Sawicka, również przejęta tą straszną wiadomością.

— Kiedy umyłem ciałko i opukałem z piany, okazało się, że to dziewczynka. Wyobraźcie sobie, że tak mocno chwyciła mnie za palec, że nie miałem sumienia zostawić ją pod opieką lekarza. Pojechałem z nimi do szpitala. Tam ją zbadano, zważono i nakarmiono. Dzisiaj nadałem jej nawet imię: Gabriela, ale wszyscy w szpitalu nazywają ją Gabi.

— A ta dziewczyna? Jak ona wyglądała? — zapytała nieoczekiwanie pani Sawicka.

— Mimo że śmierć wyryła swoje piętno na jej twarzy, można było się domyślić, że była młodą, piękną, blondynką o długich włosach. Na sobie miała sukienkę w drobne kwiatki, ale nasz mały aniołek ma ciemne włoski widocznie po ojcu — odparł z nostalgią w głosie.

I znowu w pokoju zapanowała złowroga cisza.

— Poprosiłem siostrę przełożoną, aby zrobiła nam zdjęcie — przerwał przedłużającą się ciszę. — Spójrzcie, jaka jest śliczna. — Najpierw podał telefon matce a później pani Sawickiej, a na końcu obejrzał je ojciec.

Każde z nich długo przyglądało się niemowlęciu.

— Muszę już wracać do domu… — odezwała się nagle pani Sawicka i pospiesznie wyszła z pokoju.

Nikt nie próbował jej zatrzymać. Franciszka podeszła do drzwi i zamknęła je na zasuwę. Kiedy wróciła do pokoju, Wacław i Iwo siedzieli w milczeniu.

— Co jej się stało? — zapytał Iwo po jej wyjściu.

— Mam złe przeczucie, synu — szepnęła z niepokojem w głosie.

Iwo i Wacław patrzyli na nią przerażeni.

— Myślisz że to mogłaby być jej córka? — zapytał Iwo. — Ta, o której mi mówiłaś, że ma z nią kłopoty? — chciał się upewnić.

— Za dużo w tym wszystkim jest zbieżności: wiek, blond włosy i niedawno wyjechała niby do koleżanki, ale do tej pory nie kontaktowała się z rodzicami. Nawet dzisiaj Sawicka wspomniała, że martwi się o córkę, bo nie odbiera od nich telefonów.

— Myślę że trzeba z nią porozmawiać. Ta sprawa nie może dłużej czekać. Pójdę do niej, niech mi pokaże fotografię córki — zaproponował Iwo zdecydowanie, podnosząc się zza stołu.

— Synu, a jeśli, to ktoś inny? — Matka nie była pewna czy syn dobrze robi.

— Sam chciałbym się upewnić czy chodzi właśnie o nią.

— Co ty na to, Wacławie? — zapytała Franciszka męża, który siedział w milczeniu.

— Słucham? O co pytałaś? — zapytał zaskoczony, jakby myślami błądził gdzieś daleko.

— Iwo zamierza pójść do Sawickiej, aby pokazała mu fotografię córki. Słyszałeś, co mówiła dzisiaj Gienia, że niepokoi się o nią, bo nie odbiera od nich telefonów.

— Myślę, że to dobry pomysł — przytaknął i ponownie pogrążył się w zadumie.

Iwo w towarzystwie matki poszli do domu sąsiadów. Dopiero po trzecim dzwonku Sawicka otworzyła im drzwi. Widać było po zaczerwienionych oczach, że płakała.

— Pani Sawicka, mama wspomniała mi o córce i myślę, że powinna pani pokazać mi jej zdjęcie. Ta konfrontacja jest konieczna. Kilka razy widziałem ją, ale przelotnie i to w porze zimowej, kiedy miała na głowie czapkę.

— Proszę wejdźcie do środka — chlipnęła cicho z chusteczką przy nosie.

Ledwie przekroczyli próg ich mieszkania, z pokoju wyszedł Tadeusz Sawicki. Po jego niepewnej minie można było się domyślić, że żona przekazała mu smutną wiadomość o zmarłej dziewczynie.

— Myśli pan, że to może być ona? — zapytał cicho.

— Jeszcze nie wiem. Proszę pokazać mi ostatnią fotografię córki.

Sawicka wyjęła dość opasły album z biblioteczki, który stał obok książek i położyła go na stole. Bezwiednie wertowała tekturowe kartki, aż zatrzymała się na ostatniej stronie i przysunęła mu album bliżej niego. Z kolorowej fotografii uśmiechała się do niego dziewczyna o dużych, niebieskich oczach i blond, długich włosach. Była w błękitnym sweterku, który podkreślał kolor jej oczu. Była piękną, młodą dziewczyną, która miała przed sobą wiele lat życia, ale przez zły wybór, skończyła tragicznie.

— Bardzo mi przykro, ale to ona, a Gabi jest jej córeczką — wyznał zszokowany, bo do końca nie był pewny, że denatką okaże się córka sąsiadów jego rodziców.

— O, mój, Boże! — wykrzyknęła Sawicka i wybuchnęła głośnym szlochem.

Po chwili dołączył do niej mąż. Usiedli obok siebie i trzymając się za ramiona, rzewnie płakali. Franciszka, jak każda kobieta wrażliwa na czyjąś niedolę, dołączyła do nich. Łkała po cichu, patrząc na nich ze współczuciem.

Iwo chciał dać im czas na uspokojenie się, dlatego w milczeniu przeglądał album ze starymi i nowymi zdjęciami. Ich starsza córka nie była tak urodziwa jak młodsza, ale miała w sobie coś ciepłego. Jej szare, wyraziste oczy w ciemnej oprawie patrzyły na świat życzliwym spojrzeniem. Miała piękne, białe zęby i ładny uśmiech. Nigdy jej wcześniej nie widział, ale poczuł natychmiast do niej sympatię.

— To nasza najstarsza córka, Ina. — Sawicka widząc jego zainteresowanie zdjęciami, na których były ich córki, pospieszyła z wyjaśnieniem już nieco spokojniejsza. — Nigdy nie mieliśmy z nią kłopotów. Skończyła studia, obecnie pracuje w prestiżowej, zagranicznej firmie w Warszawie, która produkuje części zamienne do samochodów wyścigowych. Nieźle zarabia. Jest pracowita — westchnęła cicho i mówiła dalej:

— Ika, jej młodsza siostra, od dziecka była śliczną dziewczynką. Wszyscy jej to w kółko powtarzali. Jakaś ty śliczna, dziecko. Po kim masz taką urodę, pytali obcy ludzie. Nawet byłam zła o to, bo ona w odpowiedzi tylko się uśmiechała. Może z tego powodu stała się strasznie zadufana w sobie. Oprócz swego nosa nikogo poza nim nie widziała. Stała się egoistką a do tego flirciarą. Rozkochiwała w sobie chłopaków a potem ich rzucała, jakby sprawiało jej to przyjemność. Bardzo podobali się jej starsi chłopcy. Chwaliła się przed nami, mówiąc, jakie to ona ma powodzenie u mężczyzn. Ostrzegałam ją wiele razy, że źle skończy, gdy nie będzie się szanowała. Nie była chętna do nauki jak jej starsza siostra, ukończyła tylko liceum. Nie szukała pracy, bo uważała, że to mężczyzna powinien utrzymywać żonę. Zawsze miała pstro w głowie. No i doigrała się na swoje żądanie — wyznała szczerze Sawicka, wycierając załzawione oczy.

Mąż spojrzał na nią z niemym wyrzutem w oczach.

— Nie patrz tak na mnie. To ty ją rozpieściłeś jak dziadowski bicz! Teraz masz efekt swego pobłażania! — rzuciła mu w twarz ostrym głosem.

— Nie mów tak, każdy rodzic chce dobrze dla swojego dziecka — próbował się tłumaczyć, ale skulił się w sobie, jakby dopiero teraz dotarła do niego prawda, że źle postępował, ulegając fanaberiom młodszej córki.

— Rozumiem, że miłość do dziecka powinna być całkowita, ale nie zbyt pobłażliwa, kiedy dziecko traci rozsądek i zachowuje się bezwstydnie, a dość często nawet bezczelnie i arogancko — mówiła Sawicka z goryczą w głosie. — Teraz nie możemy jej pomóc, za późno na to, a tyle razy ją ostrzegałam, ale ignorowała moje uwagi, a ty zawsze brałeś jej stronę! — rzuciła mężowi w twarz.

— Gdybym wiedział, czym to się skończy… — Sawicki był bardzo przybity.

Iwo widząc ich pełne rozpaczy zachowanie i słuchając ich wyrzutów, postanowił przerwać ten niepotrzebny dialog, który był całkiem nie na miejscu.

— Pozwólcie, że zadzwonię teraz do inspektora i powiadomię go, że odnalazłem rodziców zmarłej dziewczyny.

Sawiccy spojrzeli na niego zaskoczeni, że uciął ich kłótnię w tak bezceremonialny sposób.

— Oczywiście… — bąknął zmieszany Sawicki.

Po krótkiej wymianie zdań z inspektorem, Iwo zawiózł ich do najbliższego komisariatu policji a potem do kostnicy, w celu zidentyfikowania zwłok. Po podpisaniu wszystkich papierów, pozwolono im odebrać ciało córki, którym zajął się zakład pogrzebowy. Inspektor potwierdził, że nie została zamordowana, tylko wykrwawiła się z powodu krwotoku po porodzie, który odebrała sama.

— Mając już akt zgonu córki, możecie teraz odebrać wnuczkę ze szpitala — powiedział Iwo pocieszającym głosem.

Sawiccy spojrzeli na niego zaskoczeni.

— Ale my… — zająknęła się Sawicka. — Nie jesteśmy w stanie…

— Tu nie ma co gdybać, Gieniu. Jedźmy po naszą wnuczkę — powiedział zdecydowanym głosem Sawicki, jakby przebudził się z letargu.

Iwo spojrzał na tych dwoje ludzi, tak różnych, jak dwie ich córki, którzy przed chwilą zmierzyli się z brutalną rzeczywistością, i nie mógł pojąć, co jeszcze powstrzymywało Sawicką od spotkania z wnuczką.

— Zawiozę was, bo pan jest zbyt zdenerwowany i nie może w takim stanie prowadzić samochód — zaproponował Iwo.

— Kiedy ją pani zobaczy, zachwyci się nią jak ja — powiedział już w drodze do szpitala, do którego wcześniej zadzwonił i uprzedził siostrę przełożoną o ich przyjeździe.

— Tym telefonem postawił pan cały oddział położniczy na nogi. Wszystkie pielęgniarki chcą poznać dziadków Gabi. Zjawili się nawet dziennikarze z lokalnej gazety i reporter z radia, poinformował nas dyżurny z recepcji. Panie Iwo, nie wiem, skąd dziennikarze dowiedzieli się o całym tym wydarzeniu, ale oblegają szpital! — powiedziała zdenerwowana siostra przełożona.

— Proszę się nie martwić, załatwię to — powiedział stanowczym głosem. Domyślił się, że stoi za tym policja. Któryś z dziennikarzy musiał mieć tam wtyczkę.

W tym czasie rodzice Iki powiadomili Inę, która przyjęła wiadomość o tragicznej śmierci siostry na pozór spokojnie, ale matka wiedziała swoje. Po jej drżącym głosie poznała jej zdenerwowanie. Pan Tadeusz przez całą drogę milczał zmieniony na twarzy, jakby przybyło mu co najmniej dziesięć lat.

— Przyjadę za godzinę. Spotkamy się w domu — powiedziała tylko Ina.

Iwo słyszał ich rozmowę. Podziwiał zachowanie starszej siostry, która na wieść o tragicznej śmierci siostry zachowała stoicki spokój.

Przed szpitalem była prasa z lokalnej gazety, radio i przedstawiciel lokalnej telewizji. Sawiccy na ich widok zamarli ze strachu, obawiali się wyjść z samochodu.

— Co oni tu robią? — zapytała Sawicka z przestrachem w oczach.

— Nie odpowiadajcie na ich pytania. Idźcie za mną. Gdy będą natarczywi, ja się nimi zajmę — uprzedził ich Iwo.

— Czy wiedzieliście, że wasza córka miała potajemny romans? — zapytał jeden z dziennikarzy bez żadnego wstępu, ledwie wyszli z samochodu.

— Kim jest ojciec dziecka? — zapytał drugi.

Sawiccy aż skulili się z przerażenia, słysząc ich natarczywe pytania, ale za radą Iwa poszli prosto do głównego wejścia szpitala.

— Jakimi trzeba być rodzicami, aby nie zauważyć, że ich córka ugania się za mężczyznami? — powiedział najmłodszy z nich, bezczelnie patrząc na Sawicką.

Kobieta nie namyślając się długo, podeszła blisko do dziennikarza i pacnęła go w twarz otwartą dłonią.

— Ty… — Patrzył na nią wściekłym spojrzeniem, zasłaniając ramieniem swój sprzęt fotograficzny. — Nie możesz…

— Jeśli jeszcze raz mnie obrazisz, tak cię zdzielę, że nie dochowasz się swego potomstwa! — odparła hardym tonem Sawicka i ruszyła naprzód z podniesioną głową.

Wśród dziennikarzy zapanował zgiełk, wśród nich były także i kobiety, teraz wszyscy przekrzykiwali się równocześnie, rozzłoszczeni zachowaniem młodszego kolegi.

— Ty, łapserdaku, musiałeś palnąć coś takiego! Teraz niczego się przez ciebie nie dowiemy! — rzucił mu w twarz jeden ze starszych dziennikarzy.

Reporterzy widząc zdenerwowanie Sawickiej, odstąpili od niej i jej męża na bezpieczną odległość. Nie chcieli ryzykować utratą aparatów fotograficznych i kamer, a przede wszystkim nie chcieli stracić dobrego imienia, jak ich młodszy, niedoświadczony po fachu kolega.

Iwo odwrócił się w stronę dziennikarzy i reporterów. Uniósł wysoko rękę na znak, aby się uciszyli.

— Proszę państwa, śledztwo jest w toku. Oni nic nie wiedzą tak, jak i ja. Dlatego nie nagabujcie ich i nie obrażajcie. Nie zasługują na to. Nie zapominajcie, że to ich spotkało nieszczęście a nie was — powiedział Iwo opanowanym głosem i ruszył za Sawickimi, którzy właśnie przekroczyli próg szpitala.

Rozdział 4

Na widok niewielkiego zawiniątka w beciku Sawiccy się rozpłakali. Mała Gabi niczego się nie spodziewając, spała spokojnie wykąpana i nakarmiona przez pielęgniarkę. Zachowywała się cichutko jak myszka.

— Wprost nie mogę uwierzyć, że losy tej małej istotki splotły się z pana losem. To zakrawa na prawdziwy cud, panie Iwo — powiedziała siostra przełożona. — A ja dotąd nie wierzyłam w cuda — wyznała otwarcie, patrząc z zainteresowaniem na nowo przybyłych.

— Ani ja, siostro, ale cieszę się, że odnaleźli się dziadkowie Gabi, którzy przypadkiem są sąsiadami moich rodziców.

— No, nie. Naprawdę? — zapytała z niedowierzaniem.

Sawicka ośmielona przyjaznym spojrzeniem i ciepłym uśmiechem siostry przełożonej, postanowiła pierwsza rozpocząć rozmowę.

— Naprawdę. Znamy się od kilku lat. Rodzice Iwa wyprowadzili się z rodzinnego domu, w którym został tylko on, a oni zamieszkali w bloku, w którym i my mieszkamy. Traf chciał, że mieszkamy w tej samej klatce i na tym samym piętrze — wyjaśniła.

— To rzeczywiście prawdziwe szczęście w nieszczęściu. Czasem musi wydarzyć się coś złego, aby narodziło się coś dobrego. Nie sądzi pani? — zapytała siostra przełożona.

— Też tak myślę, choć na początku byłam wściekła, że córka tak nieroztropnie postąpiła, wiążąc się z żonatym mężczyzną. Zakpiła z życia i z nas. Nawet nie domyśliłam się, że jest w ciąży. Sprawa ojcostwa jest również pod znakiem zapytania. Kim jest, nie wiemy, ale po nitce do kłębka dojdziemy do prawdy — powiedziała hardym głosem.

Siostra przełożona wierzyła, że ta kobieta, co zaplanowała, tak zrobi. Była na to zbyt zdeterminowana.

— Mamy dla Gabi prezent w postaci nosidełka i łóżeczka, bo pewnie nie jesteście przygotowani, aby przyjąć niemowlaka w domu. Nosidełko jest nowe, a łóżeczko po dziecku naszej pracownicy. Dokupiliśmy tylko nowy materacyk.

— Dziękujemy. Okazałyście panie dla naszej wnuczki wiele serca. Rzeczywiście nie jesteśmy przygotowani, aby należycie przywitać Gabi w naszym domu. Jutro pomyślimy o wózku — po raz pierwszy odezwał się pan Sawicki.

— O, przepraszam. Myślę że zostanę nie tylko przyszywanym tatusiem, ale prawdziwym ojcem chrzestnym dla Gabi. Dlatego to ja kupię dla niej wózek. Chyba nie macie nic przeciw temu? — zapytał z grzeczności, zwracając się do Sawickich.

— Iwo, wiesz że zrobimy dla ciebie wszystko, bo nigdy nie zdołamy ci się wypłacić za to, co zrobiłeś dla naszej wnuczki. — Sawicki poklepał go serdecznie po ramieniu.

— Odtąd będę częściej odwiedzał swoich rodziców a tym samym i naszą Gabi — przyrzekł uroczystym tonem. — A teraz niech babcia weźmie na ręce wnuczkę, zrobię wam zdjęcie na pamiątkę tego wydarzenia — zaproponował.

— My też chciałybyśmy — odezwała się nieśmiało jedna z pielęgniarek.

Pielęgniarki, kiedy tylko dowiedziały się, że przyjechali z Iwem dziadkowie Gabi, przybiegły na salę, bo chciały ją pożegnać.

Iwo zrobił im nie kilka fotografii, ale kilkadziesiąt włącznie ze sobą i Gabi, i jej dziadkami.

Sawiccy patrzyli zdumieni, jak obce dla nich kobiety w tak krótkim czasie przywiązały się do ich wnuczki. Pokazały, że żywią do niej coś więcej niż sympatię. Bardzo ich ten fakt podbudował.

— Widzę że dbaliście o naszą wnuczkę jak o swoją i to bezinteresownie. Dziękujemy za wszystko, co dla niej zrobiłyście, drogie panie. — Sawicki skłonił głową w podziękowaniu.

— Największe wyrazy wdzięczności należą się dla Iwa, gdyby nie jego determinacja, nie byłoby was tutaj i Gabi również — powiedziała siostra przełożona.

— Co racja, to racja — przytaknęli dziadkowie.

— Nie słodźcie mi zanadto, bo sam się rozkleję. — Iwo zrobił żałosną minę, choć oczy błyszczały mu jak u kota, który spił całą śmietankę.

Gabi przed wyjściem z oddziału otworzyła oczy i słysząc znajome głosy pielęgniarek, uśmiechała się, jakby czuła, że to ich ostatnie spotkanie.

— Jesteśmy na oddziale już jakiś czas a wcale nie słyszałam, aby nasza wnuczka płakała. Czy to normalne? — zapytała Sawicka z niepokojem.

Wszystkie pielęgniarki wybuchnęły śmiechem.

— Szkoda, że nie przyjechaliście wcześnie rano podczas śniadania, wtedy płaczą wszystkie naraz — wyjaśniła przełożona z rozbawieniem.

— Wtedy dwoimy się i troimy, aby zaspokoić ich apetyty — dodała inna pielęgniarka z uśmiechem.

— Teraz my zajmiemy się tobą, maleńka — powiedział dziadek czule i dotknął policzkiem ciepłą buzię niemowlęcia.

— A może i ciocia Ina także — dodała babcia. — To moja najstarsza córka, mieszka w Warszawie, właśnie jedzie do nas. Mama Gabi miała na imię Ika.

— Też ładnie. Rozpisałam wam godziny jedzenia i nazwę mleka, które podajemy noworodkom. Za dwa miesiące można podawać już kaszki, kiedy skończy cztery miesiące, zupki na warzywach i owoce. W tej torbie macie buteleczki, smoczki i mleko. Wszystko jest napisane na opakowaniu jak dawkować. Zresztą komu ja to mówię, przecież wychowała pani dwie córki. Łatwo sobie pani przypomni, co chwilowo zapomniała.

— Ma pani rację, to jest jak z jazdą na rowerze. Nie damy jej umrzeć z głodu. — Sawicka roześmiała się radośnie.

Wszystkie pielęgniarki z oddziału położniczego pożegnały się z Gabi, jej dziadkami i Iwem, który obiecał, że odezwie się i opowie, jak chowa się ich podopieczna.

Iwo tego dnia służył Sawickim za kierowcę. Kiedy odwiózł ich do domu i pomógł złożyć łóżeczko, postanowił zajrzeć do sklepu z dziecinnymi ubrankami i zabawkami. Rozpierała go radość. Gabi stała się dla niego ważna, nie przestawał o niej myśleć ani na chwilę. Chwilami traktował ją jak swoją córkę. Stała się jego obsesją i to było trochę niepokojące. Postanowił zajrzeć do Sawickich nazajutrz.

***

Następnego dnia przywiózł wózek, kilka ubranek, trochę zabawek i pampersy.

— Widzę że serio potraktowałeś swoją rolę i postanowiłeś zająć się Gabi na poważnie. — Przywitała go w drzwiach pani Sawicka z szerokim uśmiechem na twarzy, odbierając od niego kilka wielkich, kolorowych reklamówek.

— Obiecałem i przywiozłem. Nigdy nie rzucam słów na wiatr — odparł, wchodząc do pokoju, który Sawiccy przeznaczyli na dziecinny pokój dla Gabi. Postawił pod ścianę wózek i porozkładał miśki, różne kolorowe pacynki i lalki na regale. Teraz pokój rzeczywiście przypominał pokój dziewczynki, bo przeważał w nich różowy kolor.

— Nie musiałeś aż tyle kupować ubranek, dziecko szybko z nich wyrasta — zwróciła mu Sawicka uwagę.

— Bez obawy. Są w różnych rozmiarach. Do niektórych będzie musiała trochę urosnąć.

— No, cóż, skoro już kupiłeś, niech zostaną, ale nie przesadzaj. Właśnie ją przebrałam, bo zbyt dużo się jej ulało, mimo że miała na sobie śliniaczek. Jest strasznym łasuchem. Teraz śpi. Zapraszam cię do kuchni, zaparzę świeżą herbatę, chętnie się z tobą napiję. Zanim Ina z Tadeuszem wrócą z miasta, porozmawiamy spokojnie i odpocznę trochę, bo już zapomniałam, jak potrafi być absorbujące takie maleństwo. Nie wiem czy sprostam wymaganiom babci.

— Poradzi sobie pani. A soboty mam zarezerwowane specjalnie dla naszej Gabi. Kiedy tylko będzie pani chciała wyjść na zakupy czy gdziekolwiek indziej, przyjadę i zajmę się nią — obiecał solennie.

— Dziękuję, Iwo. Jesteś bardzo uprzejmy, ale Ina wzięła sobie kilka dni zaległego urlopu. Zobowiązała się nam pomóc załatwić sprawy związane z Gabi. Nie zdawałam sobie sprawy, ile tego jest.

— Wyobrażam sobie.

— Najpierw trzeba było ją zarejestrować w Biurze Ewidencji Ludności, aby nadali jej pesel, musieliśmy wyrobić jej kartę w przychodni lekarskiej, zarejestrować w spółdzielni mieszkaniowej, jako nowego członka rodziny. No i sprawa najważniejsza, w tym tygodniu pochowamy Ikę. — Sawicka krzątała się przy kuchni a po chwili usiadła obok niego za stołem i w milczeniu pili herbatę.

— No, tak. Ta sprawa nie może czekać.

— Nie miałam siły zająć się pogrzebem Iki. Tadeusz z Iną postanowili załatwić wszystkie potrzebne formalności. Wiesz, wybieranie trumny, ubrania, ksiądz, chyba by mnie przerosło, nie zniosłabym tego. Dlatego wolałam zostać z Gabi. Ona jest taka cichutka i grzeczna, jakby wiedziała, że sytuacja tego wymaga.

— A jaka była Ika w jej wieku?

— Kiedy wychodziły jej ząbki, trudno było z nią wytrzymać. Często płakała, okazało się, że miała kolkę, ale po pół roku minęła. Rzadko kiedy chorowała. Bardziej dała nam się we znaki, gdy podrosła. Już jako nastolatka była kapryśna i wymagająca, jakby wszystko jej się należało.

W przedpokoju rozległy się kroki. Po chwili do kuchni wszedł Tadeusz, był blady i wyglądał na przybitego.

— Mamo… — do kuchni za ojcem weszła Ina.

Iwo wstał i zamierzał wyjść, ale Sawicka go powstrzymała.

— Poznajcie się, bo nie wiem, czy kiedykolwiek się spotkaliście. Ina, to jest Iwo, o którym ci wspomniałam, najmłodszy syn naszych sąsiadów — przedstawiła ich sobie.

— Iwo. — Uścisnął podaną dłoń dziewczyny i zamierzał wyjść, bo atmosfera stawała się coraz cięższa.

— Ina. — Dziewczyna nie zamierzała go zignorować. — Spieszysz się dokądś? — zapytała i sięgnęła po kubek dla siebie.

— Nie. Macie tyle spraw do omówienia a nie chciałbym przeszkadzać — próbował się wymówić.

— Nie przeszkadzasz. Myślę że, przyjdziesz na pogrzeb mojej siostry? — zapytała nieprzyjemnym tonem, aż rodzice spojrzeli na nią z pretensją w oczach.

— Prawdę mówiąc, nie znałem twojej siostry — wyznał pewnym głosem i przetrzymał jej wrogie spojrzenie. — Minęliśmy się na klatce schodowej raz, może dwa razy i to wszystko, i było to zimą. Dlatego nie skojarzyłem jej od razu, kiedy zobaczyłem ją martwą na terenie naszego zakładu — wyjaśnił. — Ale oczywiście przyjdę, choćby ze względu na Gabi, w końcu była jej matką — zapewnił uroczyście.

Ina spojrzała na niego zawiedziona, jej przypuszczenia diabły wzięły.

— Myślałaś, że byłem jej facetem? — zapytał bez ogródek, Iwo, domyślając się jej intencji.

— Zająłeś się Gabi, jakby była twoją córką — powiedziała wprost.

— Uratowałem jej życie. Wszyscy moi koledzy byli pewni, że obie nie żyją. Biernie przyglądali się i snuli różne przypuszczenia. Każdy się zastanawiał, skąd one się tam wzięły? Gdyby nie moja intuicja i ciekawość, nigdy nie poznałabyś swojej siostrzenicy. A teraz pozwól, rodzice na mnie czekają. — Iwo wstał i spojrzał na Inę krzywym okiem. Nie spodziewał się jawnego ataku z jej strony. Pierwsze pozytywne wrażenie prysło jak mydlana bańka.

Jej rodzice siedzieli w milczeniu i nie odezwali się słowem.

— Dziękuję za herbatę. Do widzenia.

Iwo nawet nie spojrzał na naburmuszoną twarz dziewczyny. Wyszedł od sąsiadów i poszedł prosto do domu rodziców. Matka siedziała jak na szpilkach. Wiedziała o jego obecności u Sawickich.

— Co ci jest, synu? — zapytała na jego widok, kiedy usiadł za stołem i chwycił dzbanek z wodą, a potem łapczywie wypił całą zawartość szklanki.

— Wyobraź sobie, że córka Sawickich posądziła mnie, że miałem romans z jej młodszą siostrą — wyrzucił wściekły na siebie, że zareagował zbyt emocjonalnie.

— Co takiego? Zupełnie jej odbiło! — krzyknęła matka zdenerwowana. — Co jej odpowiedziałeś?

Do kuchni wszedł jego ojciec, którego zbudzili z popołudniowej drzemki.

— Dlaczego tak głośno rozmawiacie? — zapytał zaspanym głosem.

— Usiądź. Wyobraź sobie, że Ina posądziła naszego syna, że miał romans z jej młodszą siostrą.

— Coś podobnego! Chyba śmierć siostry odebrała jej rozum — stwierdził.

— To samo powiedziałam — przytaknęła Franciszka.

— Kiedy oglądałem album ze zdjęciami natrafiłem na nią, pomyślałem, że wygląda na całkiem miłą osobę. Widocznie pierwsze wrażenie jest mylące — wtrącił Iwo.

— Nie myśl o niej teraz. Jest tak samo przybita jak jej matka i nie myśli racjonalnie. Usiądź, podam ci obiad, bo jesteś pewnie głodny.

— Chętnie zjem, bo złość tylko dodała mi apetytu — odparł cicho.

Matka obrzuciła syna długim, powłóczystym spojrzeniem.

— Co tym razem nie daje ci spokoju? — zapytała, wlepiając w niego badawcze spojrzenie.

— Widzę że, nic się przed tobą nie ukryje, mamo. Zastanawiam się teraz, kim może być ten facet, co zmachał jej dzieciaka i nie wziął za niego odpowiedzialności. Musiał słyszeć już o jej śmierci, bo sprawę rozdmuchała telewizja i prasa. Jak ten bydlak się teraz z tym czuje? Jak myślicie?

— Nie mamy pojęcia, synu.

Obiad zjedli w milczeniu. Każde z nich starało się zapanować nad emocjami. Niby bezpośrednio nie dotyczyła ich ta przykra sprawa lecz ich sąsiadów, mimo to odczuwali taki sam ból i niepokój w sercu jak oni.

***

Kiedy Sawiccy zostali w domu sami, Ina pierwsza postanowiła nawiązać rozmowę z rodzicami.

— Dlaczego twierdzicie, że Iwo jest niewinny. Skąd ta pewność?

— Bo jest zbyt dobrze wychowany i ma żelazne zasady. A poza tym, zdążyłam poznać jego matkę. Franciszka Kacperska, to żelazna dama w spódnicy. Z Wacławem tworzą wspaniałe małżeństwo. Przez kilka lat sąsiedztwa zdążyłam ich poznać. Dobrze i wzorowo wychowali trzech synów. Nie znam dobrze starszych: Wiktora i Juliana, bo ożenili się i zamieszkali z dala od domu rodziców. Znam tylko najmłodszego Iwa, którego zresztą poznałaś. Czy on wygląda na nieodpowiedzialnego człowieka?

— Wiecie, pozory mogą mylić — usiłowała przekonać ich, że każdy ma coś za uszami. — Nie znam idealnego człowieka, a wy chcecie mi to wmówić, że Iwo Kacperski jest chodzącym ideałem.

— Nie twierdzę, że jest idealny. Według jego matki Iwo jest uparty jak osioł, jeśli na coś się uweźmie, tak zrobi. Ukończył studia, ale wybrał fizyczną pracę na koparce. Mieszka blisko składowiska śmieci, rodzice od kilku lat namawiają go, aby się stamtąd wyprowadził, ale on właśnie tam wybrał swoją samotnię. Można byłoby tak wyliczać bez końca, a i tak nie zmienię o nim zdania — odparła matka stanowczym głosem.

— Mama ma rację, córeczko. Iwo, to porządny gość. Z pewnością nie jest ideałem, ale wzorem dla innych na pewno — dodał od siebie ojciec.

— Nie wierzę, że ty to mówisz, mamo. Nie ma już takich facetów. Są albo kompletnie do niczego, albo mają coś za uszami, tylko głęboko to ukrywają.

— Widzę, że cię nie przekonam, córko. Nie gniewaj się, ale zachowujesz się jak typowa stara panna. Patrzysz na ludzi jedynie przez pryzmat swoich przykrych doświadczeń.

— No, wiesz, mamo. To chwyt poniżej pasa.

— Dziecko, żyję na tym świecie zbyt dużo lat i zdążyłam poznać ludzi i ich ciemne strony charakterów. Na pozór są przeciętnymi obywatelami a w środku sama zgnilizna. Śmierdzą niczym składowisko śmieci, przy którym mieszka Iwo. Niektórzy z nich znowu pozują na bogatych a okazuje się, że to tylko zwykła poza, szpan. Jednym słowem chcą zaimponować swoją głupotą a na nią nie ma lekarstwa, jak sama wiesz.

— Masz konkretnie kogoś na myśli?

— Nie trzeba daleko szukać, jedni mieszkają na pierwszym piętrze w naszej klatce, a drudzy, niby ci bogacze na trzecim. Jedni z nich mają gosposię, która sprząta u nich trzy razy w tygodniu. Robimy z Marysią zakupy w tym samym markecie i czasem ma za długi język. Nawet nie przypuszczałabyś, jakie potrafią robić szwindle, aby nie płacić podatku. Gdybym chciała to wykorzystać, niby ci bogacze spaliliby się ze wstydu. No i mieliby do czynienia ze skarbówką. Dlatego lepiej wiedzieć i nic nie mówić. Niech każdy żyje po swojemu. Ja przynajmniej spokojnie śpię, ale wątpię, czy ci niby bogacze mogą powiedzieć to samo o sobie.

— Nie znałam cię od tej strony, mamo. — Ina spojrzała na matkę z podziwem.

— To samo można powiedzieć o Iwie. Jeśli kogoś dobrze nie znasz, lepiej nie wypowiadaj się na jego temat, dobrze ci radzę, kochanie. A swoją drogą, lepiej mieć w nim przyjaciela a niżeli wroga. Ten facet ma głowę nie od parady.

Ina długo patrzyła przed siebie w milczeniu, analizowała to, o czym przed chwilą powiedziała matka.

— Chyba za dużo mówię — pomyślała.

Ina miała dwadzieścia siedem lat i była typową starą panną. Miała awersję do mężczyzn, sądząc po zachowaniu obu synów ich sąsiadów, Wiktora i Juliana, których poznała na balkonie. Obaj mieli żony, co wcale im nie przeszkadzało oglądać się za młodszymi od siebie panienkami.

Miała uprzedzenie i pretensję nawet do ojca, który faworyzował jej młodszą siostrę, która była przykładem rozpieszczonej ładnej blondynki z długimi nogami i pełnymi piersiami, za którą oglądali się żonaci mężczyźni.

— Co tak nagle umilkłaś? — Pytanie matki wyrwało ją z zamyślenia.

— Myślałam o Ice. Zawsze była taka pewna siebie i zarozumiała. Uważała, że uroda to wszystko, że ułatwi jej życie. No, i co jej z tego przyszło? — zapytała z ironią w głosie.

— Każda dziewczyna ma marzenia i myśli o swoim księciu z bajki, tylko nie każda potrafi go zdobyć — powiedziała matka z dozą rozsądku.

— Ano właśnie — przytaknęła Ina.

Rozdział 5

Ina po rozmowie z matką wróciła do swojego pokoju, który kiedyś dzieliła z młodszą siostrą. Czuła się trochę nieswojo, ale musiała się przyznać przed sobą, że wreszcie w jej życiu zapanował błogi spokój. Ika była jej siostrą, ale nie przepadały za sobą. Miała dwadzieścia lat, ale wciąż zgrywała naiwną nastolatkę. Kiedy mieszkała w domu, podkradała jej osobistą bieliznę i kosmetyki. Nigdy o nic nie poprosiła, po prostu pożyczała i nawet nie zamierzała przeprosić, kiedy już z ociąganiem oddała. Ciągle się o coś kłóciły. Ina w końcu postanowiła wyprowadzić się z rodzinnego domu, do innego miasta. Poszukała przez internet mieszkania na wynajem i pracy. Szczęście jej dopisało, zatrudniono ją w renomowanym zakładzie w Warszawie, gdzie produkowano części zamienne do samochodów i to nie byle jakich, bo do samochodów sportowych. Znajomość języków angielskiego i niemieckiego bardzo jej się przydały w nowej pracy. Po trzech latach zaoszczędziła sporo pieniędzy, wzięła kredyt i mogła wreszcie kupić upragnione mieszkanko, dwa pokoje z kuchnią, łazienką i ubikacją. Miało pięćdziesiąt jeden metrów kwadratowych, ale najważniejszy był fakt, że należało tylko do niej. Rodzice byli z niej bardzo dumni a ona szczęśliwa. Dołożyli się nawet do umeblowania jej nowego lokum, kupili również pralkę i lodówkę. Podczas oblewania jej mieszkania, na które zaprosiła rodziców i paru znajomych z pracy, otrzymała od ojca dodatkowo dziesięć tysięcy złotych a od matki piętnaście, tłumaczyli, że te pieniądze mają być wyłącznie na jej własne wydatki.

— Chcecie powiedzieć, że chodzę nędznie ubrana? — zapytała, wiedząc, że nie wydawała dużo pieniędzy na swoje ciuchy, ani na kosmetyki. Bardziej interesowały ją ostatnie nowości wydawnicze na temat samochodów sportowych. Chciała wiedzieć o nich wszystko.

— Nie zapominaj córko, że mieszkasz teraz w stolicy, masz wspaniałą posadę w renomowanym zakładzie, w którym pracują przeważnie mężczyźni. — Matka znacząco mrugnęła okiem.

— W pewnym sensie macie oboje rację. Teraz muszę wyglądać jak profesjonalistka. W dżinsach mogę chodzić teraz wyłącznie po domu albo na spacer.

— No, widzisz, sama przyznałaś, że tamte czasy minęły. Teraz musisz wyglądać nie tylko jak profesjonalistka, ale jak dama.

— Dziękuję, mamo, dziękuję tato. — Podeszła do każdego z nich i cmoknęła głośno w policzek.

Po kolacji Ina usiadła w fotelu z albumem i zaczęła go przeglądać, patrząc na pożółkłe fotografie z sentymentem wspominała siostrę, która była jeszcze niezdeprawowana. Była radosną dziewczyną, która marzyła o wielkiej miłości i rycerzu na białym koniu. Żadne z tych marzeń się nie spełniło. Mimo młodego wieku stała się cyniczna i zepsuta do szpiku kości.

— Oj, Ika, coś ty najlepszego zrobiła — westchnęła z żalem w głosie.

W pokoju za ścianą rozległ się płacz dziecka. Przez chwilę myślała, że przestanie, ale ono na dobre się rozpłakało.

— Cicho, malutka, za chwilę dostaniesz mleczko — usłyszała kojący głos matki, u której odezwał się instynkt macierzyński.

Podniosła się z kanapy i zajrzała do pokoju Gabi. Matka siedziała w fotelu. Na rękach trzymała jej siostrzenicę i butelkę z mlekiem.

— Mogę ją nakarmić? — zapytała Ina, wchodząc do pokoju.

— Oczywiście. Usiądź w fotelu, będzie ci wygodniej.

Dziecko na chwilę przestało płakać, kiedy usłyszało głos Iny.

— Pij, malutka. Musisz jeść, aby szybko urosnąć — szepnęła, pochylając się nad nią.

Ina na ogół nie lubiła dzieci, bo były zbyt absorbujące, ciągle o coś się upominały, choć z każdym dniem powoli oswajała się z myślą, że mają w domu dziecko.

Gabi wypiła całą zawartość butelki, więcej niż pisało w podręczniku dla początkujących matek.

— Ma przynajmniej apetyt. I muszę przyznać, że jest dobrym i niewymagającym dzieckiem — przyznała Ina, przypatrując się uważnie siostrzenicy.

— Tak, to prawda. Weź ją na ramię, niech się jej porządnie odbije, jak mówimy po prostu, beknie — poradziła matka.

Gabi po chwili beknęła, na dźwięk którego matka i córka wybuchnęły śmiechem.

— Teraz rozumiem, skąd się wzięło to powiedzenie — odparła Ina. — Przypomina bek małej kozy.

Mała Gabi usnęła, kiedy Ina tylko włożyła ją do łóżeczka.

— Dobranoc, skarbie — szepnęła, zastanawiając się czy otrzymała w genach po matce jakieś dobre cechy, bo urodę miała zdecydowanie po ojcu.

***

W tym samym czasie Iwo siedział w domu i rozmyślał o dramatycznym zdarzeniu, które miało miejsce na terenie ich zakładu. Nie mógł zrozumieć, jakim sposobem znalazła się tam Ika. Lekarz stwierdził, że wykrwawiła się z powodu krwotoku po porodzie. Ale na miejscu, gdzie leżała, był beton, co niemożliwe było, aby krew w niego wsiąknęła, nie zostawiając na nim śladów. Otworzył laptop i poszukał w viamedica.pl wszystko na ten temat.

— Krwotok poporodowy stanowi jedną z głównych przyczyn umieralności kobiet po porodzie. Najczęstszym powodem jego wystąpienia jest atonia macicy, resztki łożyskowe w jamie macicy, uraz tkanek narządu rodnego lub zaburzenia układu krzepnięcia — przeczytał pierwszy artykuł.

Potwierdzało to jego przypuszczenia, że Ika nie urodziła w miejscu, gdzie ją odnaleziono lecz zupełnie gdzie indziej. Obszukaliśmy teren zakładu, ale nie poza nim, choćby w lesie.

— Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej?

— Dobry wieczór. Z tej strony Iwo Kacperski. Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale sprawa Iki nie daje mi spokoju. Właśnie w tej chwili pomyślałem, że szukaliśmy wyłącznie na terenie zakładu, a wszystko wskazuje na to, że dziewczyna urodziła w innym miejscu, choćby w lesie, po przeciwnej stronie szosy, po której mieszkam. Mogę poszukać. Może coś ciekawego znajdę — powiedział do inspektora Laskowskiego.

— To niewykluczone, że tak mogłoby być — odparł inspektor.

— Macie psa tropiciela?

— Mamy.

— Ta sukienka, którą Ika miała na sobie, odebrali już Sawiccy?

— Nie mam pojęcia, ale mogę zapytać w prosektorium.

— Zapytam jej rodziców albo siostrę, będzie szybciej. Zaraz do nich zadzwonię.

Okazało się, że zabrali tę sukienkę i pani Sawicka już ją uprała.

— Dlaczego o nią pytasz? — zapytała z ciekawością.

— Niepokoi mnie sprawa Iki. Rozmawiałem przed chwilą z inspektorem policji, dadzą nam psa. Może on coś wytropi i doprowadzi śledztwo do końca, ale musimy mieć coś z jej osobistej odzieży.

— Nie ma sprawy, przyjedź, dam ci coś z jej ubrania.

W tle usłyszał głos Iny

— Z kim rozmawiasz, mamo? — zapytała.

— Iwo zaraz do nas przyjedzie — wyjaśniła szybko.

— Po co?

Rozłączył się, aby nie słyszeć przykrej odpowiedzi. Domyślił się, że dziewczyna nie przepadała za nim. Podjechał pod blok i pobiegł na drugie piętro. Nie poinformował rodziców o swojej niespodziewanej wizycie u sąsiadów z powodu późnej pory.

— O, cześć, Iwo. Matka nie wspominała, że przyjedziesz. — Iwo natknął się na ojca tuż pod drzwiami Sawickich.

— Bo nie zamierzałem wstępować do was ze względu na późną porę. Mam interes do państwa Sawickich, już ich uprzedziłem o swoim przybyciu.

— Matka jeszcze nie śpi. Wpadnij pogadamy i tak mieliśmy do ciebie pojechać, uprzedziłeś nas.

— Ok. Zaraz do was wpadnę, ale przedtem muszę coś wziąć od nich.

Kiedy ojciec zamknął za sobą drzwi, Sawicka stanęła w progu swojego mieszkania.

— Dobry wieczór, pani. Spotkałem ojca na klatce schodowej i trochę pogadaliśmy.

— Wejdź. Właśnie cię usłyszałam. Już spakowałam ci jej ulubiony, błękitny sweterek.

— Dobry wieczór, Ino.

— Dobry wieczór. Nie za późno na wizytę? — zapytała kąśliwym tonem, wychodząc na korytarz.

— To nie jest kurtuazyjna wizyta lecz potrzeba pierwszego rzędu. Nurtuje mnie sprawa Iki. I tak nie mogłem zasnąć, więc zadzwoniłem do inspektora i pozwolił mi wprowadzić w życie mój plan z psem.

— Z psem?

— Tak. Zapewne słyszałaś o psach tropicielach?

— Owszem. Zazwyczaj do tych celów używa się owczarki niemieckie.

— Dlatego przyjechałem po ubranie osobiste Iki.

— Rozumiem. Czy mogę wam jakoś pomóc? — zapytała nieoczekiwanie.

— Nie widzę przeszkód. Myślę że inspektor Laskowski, nie będzie miał nic naprzeciw. Zaraz do niego zadzwonię i umówimy się na konkretną godzinę. Jutro wypada sobota. Ja jestem wolny, ty pewnie także. Co trzy pary oczu, to nie jedna.

Umówili się nazajutrz na godzinę dziewiątą trzydzieści, na terenie zakładu. Ina koniecznie chciała zobaczyć miejsce, w którym znaleziono ciało jej siostry.

***

— Tutaj pracujesz? Jesteś śmieciarzem? — zapytała zdziwiona, rozglądając się na wszystkie strony. Domyśliła się, że w budynku z szyldem nazwy zakładu na elewacji, znajdowały się biura administracji i księgowości a nieco niższe, były magazynami. W garażach stały śmieciarki. Plac przed budynkiem był czysty i całe otoczenie sprawiały dobre wrażenie, tylko nie dało się ukryć nieprzyjemnego zapachu, który roznosił się ze składowiska śmieci.

— Pracuję na koparce albo na dźwigu w zależności od potrzeb, ale tak, pracuję przy składowisku śmieci, które jest tam… — odparł bez skrępowania i wskazał ręką. Wszystkie dziewczyny tak reagowały, gdy mówił, gdzie pracuje, ale nie czuł się zażenowany. Zdążył już ją trochę poznać. Pewnie porządnie go obgada przed swoimi rodzicami, ale nic sobie z tego nie robił. Pierwsze pozytywne wrażenie z fotografii prysnęło już po pierwszej rozmowie.

— Przepraszam, jeśli cię uraziłam — próbowała załagodzić sytuację.

— Wcale mnie nie uraziłaś. Praca jak każda inna. Ktoś musi to robić — dodał z uśmiechem i odwrócił się do niej tyłem. Obserwował drogę, którą miał nadjechać inspektor.

Ina skorzystała z okazji i zmierzyła go uważnym spojrzeniem od stóp po głowę. Był dość wysoki, dobrze umięśniony, miał ciekawe rysy twarzy, ujmujący głos, ale zarazem był arogancki i zbyt pewny siebie. Nie znosiła tego typu mężczyzn. Zazwyczaj traktowali kobiety z góry.

— No, nareszcie, przyjechał — westchnął z ulgą Iwo.

Laskowski z piskiem opon zatrzymał się tuż przed nimi.

— Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem naprawić kran w domu, bo żona suszyła mi głowę już od kilku dni. Dzisiaj było tragicznie, więc nie mogłem się wymówić.

— W porządku inspektorze. Jak mus, to mus. To Ina, starsza siostra Iki — przedstawił dziewczynę inspektorowi, który wyciągnął na powitanie rękę.

Inspektor Hubert Laskowski był postawnym mężczyzną o dość miłej aparycji i przyjaznym usposobieniu. Miał krótko przystrzyżone włosy na jeżyka i ładne, białe zęby. Ina zwracała szczególną uwagę na ręce i zęby, podobnie było z butami. Ich rodzaj i stan mówiły dużo o jego właścicielu. Za nim z samochodu wyskoczył olbrzymi wilczur.

— A to, Samson! Samson, to pani Ina i pan Iwo.

Samson podał im łapę. Był szarmancki jak jego pan.

— Co pan ma dla mnie, a właściwie dla Samsona? — zapytał, zamykając samochód.

— Jej ulubiony sweterek, jak powiedziała pani Sawicka. A co tyczy się obszaru poszukiwań, to jak wcześniej panu nadmieniłem, szukałem śladów na placu przed budynkiem biurowca, w magazynach, obszedłem wzdłuż ogrodzenia, ale nic nie znalazłem. Dlatego pomyślałem, że dziewczyna musiała urodzić gdzie indziej, bo to niemożliwe, aby po krwotoku nie został ślad krwi na betonie.

— Co racja, to racja — przytaknął inspektor, sięgając po worek foliowy. — Samson wąchaj. — Przez chwilę przytrzymał miękką dzianinę przy nosie psa. — A teraz szukaj!

Samson obwąchał najpierw beton, na którym leżała dziewczyna a potem pędem puścił się poza ogrodzenie. Gdyby nie długa smycz, którą inspektor obwiązał sobie wokół nadgarstka, pobiegłby sam.

— Nie tak szybko! — zawołał za nim inspektor.

— Nie mamy innego wyjścia, musimy biec za nim! — zawołał Iwo do dziewczyny. — Tak, jak podejrzewałem, biegnie w stronę lasu!

Minęli jego dom a pies wciąż biegł w głąb lasu i to coraz szybciej.

— Samson zwolnij! — wysapał inspektor, głośno oddychając.

— Chyba nie dam rady… — wysapała Ina, pochylając się do przodu, bo złapała ją kolka. — Biegnijcie sami, dogonię was.

— Jeśli chcesz, zaczekaj w moim domu, to ten najbliższy budynek z niebieskimi okiennicami. Klucz leży w ostatniej donicy z kwiatami.

— Nie myślałam, że ta gonitwa za psem będzie taka męcząca — sapnęła.

— Idź już, nie chciałbym ich zgubić. Ten las jest dość duży. Sam chodzę tylko po znajomych ścieżkach.

— Biegnij, ja chętnie odpocznę w twoim domu.

Iwo przyzwyczajony do codziennego joggingu, z łatwością dogonił inspektora. Samson z nosem przy ziemi szedł powoli, jakby poczuł trop, miejscami przystawał a po chwili truchtem biegł dalej. Przebiegli prawie kilometr, za każdym razem mieli wrażenie, że pies wyczuł trop, ale w ostatniej chwili wycofywał się na drogę i biegł dalej.

— Chyba na próżno szukamy. Nawet Samson jest zdezorientowany — powiedział inspektor zrezygnowanym głosem.

— Nie wiem, co powiedzieć — odparł Iwo, spoglądając przed siebie, za psem, który w pewnym momencie zatrzymał się, i zaczął łapą rozgrzebywać ziemię.

— Chodźmy, Samson coś znalazł pod tym wysokim drzewem. — Iwo pobiegł w tamtą stronę, gdzie pies uporczywie grzebał w ziemi.

— Piesku, co tam znalazłeś? — zapytał inspektor, przysiadając się obok wykopanego dość głębokiego dołka.

Samson głośno szczeknął.

— Coś znalazł, musimy mu pomóc. — Iwo przyklęknął na kolanach, podwinął rękawy koszuli i dwoma rękami pogłębiał dół.

— Masz coś? — zapytał inspektor.

— Jeszcze nie, ale…, o cholera, tu coś jest! — krzyknął, wzdrygając się na widok wielkiej ilości białych robaków, które pełzały po żywym mięsie.

— Co to jest? — zapytał inspektor, pochylając się nad niezbyt głębokim dołem.

— Nie mam pojęcia, ale skoro one mają z tego pożywkę, musiało to być świeże mięso.

— Nie wziąłem saperki, trzeba znaleźć coś ostrego do kopania.

— Nie przyszło mi na myśl, mogłem wziąć z domu szpadel. — Iwo szukał wzrokiem złamanej gałęzi. — Zawsze do lasu wybieram się z moim plecakiem. Mam w nim najpotrzebniejsze przyrządy, a przede wszystkim wielozadaniowy scyzoryk, który dostałem od ojca. Przydałby się nam teraz.

— Niech się pan odwróci, za panem rośnie suchy krzak. Może da się ułamać z niego grubszą gałąź.

— Spróbuję. — Przygiął nogą solidny konar a po chwili obaj usłyszeli trzask.

Gałąź na tyle była długa i solidna, że posłużyła im za kilof. Rozkopali ziemię, ale w jamie nie było nic godnego uwagi.

— Pewnie to była zdechła mysz albo inny drobny gryzoń i robaki go do reszty strawiły.

Inspektor spojrzał na Samsona, który uporczywie wypatrywał coś w wysokiej trawie.

— Znalazłeś coś piesku? — zapytał rozchylając wysokie paprocie.

— No, wreszcie coś mamy! — wykrzyknął inspektor, wyjmując z kieszeni marynarki foliowy woreczek.

— Szukaliśmy torebki, no i mamy ją! — oznajmił głośno, zakładając lateksowe rękawiczki, które nosił zawsze przy sobie wraz z woreczkami foliowymi.

— Założyć się mogę, że i dokumenty w niej będą. — Iwo stanął obok inspektora i z uwagą przyglądał się, jak wyciągał z niej pojedynczo zawartość, najpierw różową kosmetyczkę, potem kolorowy portfelik z dokumentami i drobnymi pieniędzmi oraz pęk kluczyków z brelokiem w kształcie serca. Z portfela wyjął dowód osobisty, który potwierdził tożsamość denatki.

— Ika Sawicka — przeczytał głośno.

— Kluczyki wyglądają jak do samochodu osobowego.

— To kluczyki do opla. Co my tu jeszcze mamy? — inspektor zawiesił głos.

— Co pan ciekawego znalazł?

— Niech pan spojrzy.

— Co to?

— Kto w torebce trzyma takie rzeczy? — Wyjął torbę foliową, przez którą prześwitywała krew. Była w niej zakrwawiona koszula męska i halka kobieca.

— Teraz wiemy, dlaczego nie było śladów krwi na betonie. — A w tym dole pewnie było łożysko, które urodziła po ostatniej fazie porodu.

— Niech pan nie kończy, ale w dalszym ciągu nie wiemy, co tu się wydarzyło. Coraz bardziej nie podoba mi się ta sytuacja.

Samson zwąchał krew i zaczął obwąchiwać zakrwawioną odzież, głośno przy tym szczekał.

— Wiem, że i tobie to się nie podoba. Jesteśmy zaledwie jeden krok do przodu, no, może dwa, bo wiemy, kim jest zmarła dziewczyna. Ale co dalej?

— Przez tę sprawę nie mogę spokojnie spać. W pewnym sensie dotknęła mnie osobiście i czuję się zobowiązany do jej rozwiązania.

— Nie pomylił się pan z zawodem?

— Lubię robić, to, co robię, ale ta sprawa po prostu nie daje mi spokoju. Coś mi mówi, może to intuicja, szósty zmysł, podpowiada mi, że stoi za tym ktoś, kogo znamy. Za dużo tu zbiegów okoliczności. Nie sądzi pan?

— Co konkretnie ma pan na myśli?

— Znaleźliśmy dziewczynę na terenie mojego zakładu pracy, okazuje się, że to córka mojej sąsiadki. Dzisiaj odnaleźliśmy miejsce, w którym prawdopodobnie dziewczyna urodziła. Ktoś zakopał jej torebkę w lesie, niedaleko mojego domu i przeniósł ciało na teren naszego zakładu, chcąc zmylić ślady.

— Widzę, że dobrze pan wnioskuje, ale to nadal nic nam nie mówi.

— Wracajmy. Ina pomyśli, że zabłądziliśmy w lesie. Zapraszam pana do siebie. Mama uważa, że robię najlepszą herbatę na świecie.

— Bardzo chętnie, ale nie mogę. Muszę pojechać do laboratorium, aby zabezpieczyli znalezione przedmioty i odzież. Oczywiście nie może pan o wszystkim powiedzieć dziewczynie, aby nie spłoszyć winowajcy, który zostawił kobietę i uciekł z miejsca wypadku.

— Oczywiście. Rozumiem.

Wracali z materiałami dowodowymi, ale bez entuzjazmu. Sprawa śmierci młodziutkiej, dwudziestoletniej dziewczyny i to w podejrzanych okolicznościach nie dawała mu spokoju.

Rozdział 6

— Nie nudziłaś się? — Iwo zastał dziewczynę w kuchni, w której pachniało świeżo zaparzoną kawą.

— Byłam pewna, że przyjdziecie z inspektorem, dlatego zrobiłam trochę więcej.

— Nie szkodzi. Inspektor ma swoje sprawy i musiał wrócić do domu — wyznał, nie patrząc na nią. Czuł się jak Judasz.

— Znaleźliście coś? — zapytała z ciekawością.

— Zaczekaj chwilę, muszę wziąć prysznic. Ta gonitwa za Samsonem dała nam się obu porządnie we znaki.

Chwilę trwało zanim wrócił do kuchni, przebrany w granatowe dżinsy i koszulkę bawełnianą w biało-czerwoną kratkę.

Iwo nalał z dzbanka dla siebie kawę, posłodził ją i wskazał na sąsiedni pokój.

— Zapraszam do mojej samotni.

W pokoju panował chłód, mimo że na dworze był upał. Długie cienie kładły się na białej ścianie i kołysały wraz z podmuchem wiatru. Pokój wypełniony był zapachem igliwia wysokich sosen i świerków, których było w tym lesie najwięcej. Dlatego w pokoju panował półmrok rozświetlony promieniami słońca, które prześwitywały przez konary drzew.

— Przynajmniej w tym pokoju masz ładny widok — powiedziała, siadając w wygodnym fotelu. Z podziwem patrzyła na szklaną ścianę, za którą rozciągała się kolorowa panorama z lasem w tle. Przy oknach nie wisiały zasłony, ale zamontowane były rolety, które regulował pilotem.

— To moje ulubione miejsce w domu. Specjalnie zamówiłem to duże okno, aby mieć widok na las. Okno wychodzi na zachód, dlatego mam do późna słońce, ale i chłód, który ciągnie od lasu. I tu nie czuję tego obskurnego fetoru ze składowiska śmieci — zaśmiał się cicho. — Tylko nie mów nikomu, że ci się z tym zdradziłem, szczególnie moim rodzicom.

— Dlaczego uparłeś się, aby nadal tu mieszkać? Przecież masz możliwość zamieszkania ze swoimi staruszkami. — Ina była ciekawa odpowiedzi. — Tylko bądź szczery.

— Cenię sobie niezależność. Nikt mi się nie wtrąca do mojego życia prywatnego. Mam w pobliżu pracę, do której mam pięć minut i oszczędzam przynajmniej na paliwie. Nie wspomniał pasji śmieciarza, z którą nie zdradził się przed braćmi i rodzicami, tym bardziej przed Iną, która by go wyśmiała, podobnie jak jego rodzina, a w szczególności jego bracia mieliby z niego niezły ubaw.

— Tak, to rzeczywiście ważne argumenty, nie do przebicia — dodała z uśmiechem.

Iwo spojrzał na nią z widocznym podziwem.

— Co? Mam coś na nosie? — Ręką strzepnęła niewidoczny pyłek z twarzy.

— Powinnaś częściej się uśmiechać — stwierdził z lekkim uśmiechem.

Ina zaczerwieniła się pod bacznym jego spojrzeniem.

— Nie powiedziałem nic zdrożnego, to był komplement.

— Nie jestem przyzwyczajona do komplementów, to moja siostra zazwyczaj zbierała pochwały — odparła tonem, w którym był smutek i żal.

— Jak ci wcześniej powiedziałem, nie znałem dobrze twojej siostry. Widziałem ją w przelocie, jakby ciągle dokądś się spieszyła. Ty jesteś inna.

— Bardziej stateczna. To chciałeś powiedzieć?

— Słowo stateczna bardziej pasuje do osoby w podeszłym wieku, ty jesteś młoda i na swój sposób czarująca. Jeśli chcesz, oczywiście.

— Bo na ogół jestem zołzą — przekornie się uśmiechnęła.

— Tego nie powiedziałem. Miałem na myśli złośliwe zachowanie w twoim domu. Byłaś uszczypliwa, jakbym faktycznie był winny.

— Bo wszystko wskazywało na ciebie.

Iwo dopił ostatni łyk. Kawa był pyszna.

— Co dodałaś do kawy? Smakuje jakoś inaczej.

— Goździk i szczyptę cynamonu. Smakowała ci?

— Owszem, nawet bardzo. Według mojej mamy parzę smaczne herbaty, ale nigdy jej nie zdradziłem, z czego robię mieszanki.

— Może kiedyś zaprosisz mnie na herbatę.

— Nie musimy czekać, wczoraj upiekłem szarlotkę z przepisu mamy. Jeśli masz na nią ochotę, ukroję ci kawałek.

— Pieczesz, gotujesz. Co jeszcze robisz sam?

— Piorę, sprzątam, robię przetwory na zimę, wiele rzeczy wykonuję sam, bo nikt mnie w tym nie wyręczy. Mama mnie czasem odwiedza, ale to są sporadyczne i kurtuazyjne wizyty. Wykorzystuje wtedy sytuację i gorąco namawia mnie do ożenku, ale jakoś nie pociąga mnie zmiana statusu kawalera. Bycie singlem przynajmniej do niczego nie zobowiązuje — dodał.

Ina widząc jego minę, roześmiała się głośno.

— Wcale ci się nie dziwię, bo wtedy przybyłoby ci jeszcze więcej obowiązków.

— Nie uważasz partnerstwa w związku?

— Myślę że kobieta, która zauważy u swego mężczyzny, że daje sobie radę w prowadzeniu gospodarstwa czy choćby biznesu, będzie go maksymalnie wykorzystywała. Przynajmniej tak twierdzą moje koleżanki z pracy, kiedy plotkujemy przy kawie podczas przerwy śniadaniowej.

— Ja się nie dam wykorzystywać. Walczyłyście o równouprawnienie, to trzeba dotrzymać warunków umowy małżeńskiej i dzielić się po równo swoimi obowiązkami.

— Niejeden tak mówił a po ślubie został pantoflarzem.

— Nie wiem czy chciałbym ulec kobiecie próżnej. Mówię zdecydowanie nie. Przepraszam na chwilę.

— Czy mogę iść z tobą? Może będę w czymś pomocna?

— Włącz czajnik na herbatę. Ja zajmę się krojeniem ciasta.

Po chwili siedzieli przy ładnie nakrytym stole. W imbryku parzyła się aromatyczna herbata, a na porcelanowych talerzykach leżały spore kawałki szarlotki, które zostały najpierw podgrzane w mikrofali, a potem oblane waniliowymi lodami.

— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie? — zapytała, delektując się ciastem.

— Byłem pewny, że zapomniałaś już o tym.

— Musieliście coś znaleźć, skoro zajęło wam to tyle czasu.

— Chcesz dokładkę? — zapytał z grzeczności.

— Raczej nie, dziękuję, choć szarlotka była pyszna, herbata również.

Iwo zebrał ze stołu brudne talerzyki i filiżanki. Zanim usiadł za stołem, podszedł do okna i zamknął je.

— Przedtem muszę cię prosić, aby ta rozmowa została między nami, bo śledztwo nada trwa. Inspektor mnie o to poprosił. Musimy więc oboje zachować milczenie. Ten, kto przyczynił się do śmierci twojej siostry, nie może dowiedzieć się o tym, że znaleźliśmy torebkę z dokumentami i zakrwawione w niej ubrania. Nawet łożysko zakopał głęboko w ziemi. Samson odkrył miejsce, w którym prawdopodobnie Ika urodziła.

— Wszystko jest takie dziwnie zagmatwane.

— Komuś bardzo zależało, abyśmy bez problemu odnaleźli ciało i dziecko, ale chciał zmylić trop, więc zakopał torebkę z dokumentami w lesie z dala od ofiary. Tylko po co to zrobił?

— Może nie sądził, że w tak szybkim czasie policja ustali tożsamość mojej siostry.

— Być może.

— Gdyby nie zwykły traf, że twoja rodzina mieszka blisko mojej, i gdybyś nie podzielił się tą informacją ze swoimi rodzicami, i gdybyś nie był tak dociekliwy, policja nie odnalazłaby nas tak szybko.

— Masz rację, ale na razie snujemy jedynie hipotetyczne założenia na ten temat. No, cóż, czas pokaże i prawda kiedyś wyjdzie na jaw — powiedział, patrząc na las, nad którym zapadał powoli zmrok a szare cienie zniknęły ze ścian.

***

Po pogrzebie Sawiccy zaprosili sąsiadów na stypę, z którymi byli najbardziej zaprzyjaźnieni. Ika nie miała przyjaciółek. W pogrzebie uczestniczyli znajomi jej rodziców i sąsiedzi. Z nikim nie utrzymywała bliższego kontaktu. Ina zorganizowała poczęstunek w renomowanej restauracji w tej samej dzielnicy, gdzie mieszkali. Restauracja cieszyła się wielkim powodzeniem. Terminy na wesela lub uroczystości z okazji pierwszej komunii trzeba było zamawiać przynajmniej dwa lata przed terminem, wyjątkiem były stypy, które wypadały przeważnie w dni powszednie.

— Miałaś rację, jedzenie jest tu bardzo smaczne a te dekoracje są bardzo wyszukane — powiedziała z zachwytem matka. — Musiało cię to dużo kosztować. Dlaczego nie chciałaś przyjąć od nas pieniędzy.

— Mamo, to nie był zbyt duży wydatek. Dość dużo zarabiam, jak sama wiesz. Potraktuj ten gest, jako ostatni prezent dla mojej siostry — powiedziała Ina, z ciekawością rozglądając się po zaproszonych gościach, wśród których byli bracia Iwa. Po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się im z bliska. Najstarszy, Wiktor, był przystojnym brunetem, jego żona Anna, była sympatyczną i piękną szatynką o długich włosach. Mimo że urodziła dwóch synów, nadal miała szczupłą sylwetkę. Starszy Franek miał cztery latka, młodszy Antek miał trzy latka, jak poinformował ją Iwo przy zapoznaniu.

— Mamo, czy mogę pójść na huśtawkę? — zapytał Franek, spoglądając na matkę z nadzieją w ciemnych oczach.

— Ja chcę na zjeżdżalnię. Mamuś, pozwól… — Antek w błagalnym geście, zwrócił się do matki.

Matka popatrzyła na nich wyrozumiale, ale ojciec stanowczo odmówił.

— Chyba zapomnieliście, po co tutaj przyszliśmy — powiedział ostrym tonem.

Chłopcy nawet nie śmieli zaprotestować. Obaj spuścili głowy z zawiedzionymi minami.

— Tata ma rację. To nieodpowiednia pora na zabawę — przyznała matka, zażegnując spór.

Julian, średni brat Iwa, miał długie włosy, jaśniejsze od starszego brata, które związał w kucyk. Nie był tak sztywny jak jego starszy brat. Jego żona, Beata, była blondynką, mieli jednego synka o imieniu Marcel. Miał dwa latka, widać było po częstym uśmiechu, że był pogodnym dzieckiem. Ina najczęściej spotykała Juliana na balkonie. Kiedy byli sami, mówili sobie po imieniu. Nawet matka nie wiedziała, że się znali. Dzisiaj przywitali się jak nieznajomi.

— Może masz ochotę przejść się z wujkiem po ogrodzie? — zapytał Iwo, kiedy Marcel spojrzał na niego proszącym wzrokiem, korzystając, że rodzice byli zajęci rozmową z gospodynią przyjęcia.

— No, to chodźmy, chrześniaku. Was nawet nie zapytam o pozwolenie, mam do tego prawo. — Wziął za rękę Marcela i podszedł do Franka i Antka. — Macie ochotę na spacer?

— Pod warunkiem, że dobrze ich przypilnujesz. — Beata uśmiechnęła się do Iwa, jednocześnie pogroziła mu palcem.

— Chyba nie macie nic przeciwko temu? — Iwo nie czekając na odpowiedź ich rodziców, wziął chłopców młodszych za ręce i ruszył w głąb ogrodu, gdzie był plac zabaw.

Kiedy byli poza zasięgiem wzroku rodziców, maluchy wyrwały się i popędziły przed siebie z głośnym śmiechem.

— Pobiegniemy za nimi? — zapytał Marcela, który przytaknął nieśmiało. Iwo przyspieszył kroku. Malec truchcikiem dreptał obok niego. Jak na dwulatka radził sobie doskonale.

Starsi chłopcy wzięli to za wyścigi i nie oglądając się na wujka, który został daleko w tyle, biegli przed siebie, aż zniknęli mu z pola widzenia.

Iwo, aby ich dogonić, musiał wziąć Marcela na ręce.

— Franek, Antek, wracajcie natychmiast! Przez was dostanie mi się po nosie od waszych mam! — krzyknął tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Chłopcy, widząc, że wujek Iwo nie żartuje, natychmiast przybiegli do niego zasapani.

— To miał być spacer a nie biegi na przełaj, łobuziaki! — zrugał ich ostrym tonem. — Na dworze jest zbyt ciepło na bieganie. Za karę wracajcie do mamy. A my z Marcelem idziemy na plac zabaw, jeśli ciocia zapyta, gdzie się podzialiśmy.

Beata z Anną nie spuszczały wzroku ze swoich pociech. Anna uśmiechała się radośnie, Beata była bardziej powściągliwa. Ina uważnie obserwowała je obie. Widać było po ich zachowaniu, że kochają swoje dzieci. W przeciwieństwie do swoich mężów okazywały ciepłe uczucia nie tylko względem swoich dzieci, ale i do sąsiadów, z którymi nawiązały rozmowę. Wiktor z Julianem siedzieli sztywno, zaledwie zamieniając ze sobą parę zdań. Ina nie zamierzała ich podsłuchiwać, ale siedzieli w pobliżu niej i trudno było nie słyszeć, o czym rozmawiają.

— Dlaczego chcesz zmienić pracę? — zapytał Julian starszego brata. — Wyjazd z kraju do obcego miejsca na drugiej półkuli, przemebluje całe wasze życie, szczególnie dzieciaków. Co na to Anna?

— Nie mów tak głośno, bo jeszcze usłyszy. Prawdę mówiąc, jeszcze jej nie wyznałem, że sprawę wyjazdu traktuję całkiem serio. A co do dzieciaków, to szybciej się adoptują i w lot chwytają język niż dorośli.

— Masz dobrze płatną pracę tu na miejscu. Co ci strzeliło do głowy?

— Szef już dawno zaproponował mi kontrakt do Stanów Zjednoczonych najpierw na rok a potem na trzy lata. Chciałem porozmawiać z Anną, ale, ile razy rozpoczynałem rozmowę, ucinała w połowie zdania. I tak jakoś zeszło, ale szef na mnie naciska. Przecież nie zostawię jej samej z dziećmi.

— Ale aż do Ameryki? Nie można było gdzieś bliżej?

— To nie ważnie, gdzie miałbym pojechać, jestem wściekły na siebie, bo nie potrafię z własną żoną porozmawiać otwarcie na temat wyjazdu. Już dawno postawilibyśmy sobie domek i spłacili kredyt, który zaciągnęliśmy na zakup mieszkania w bloku.

— Wybij sobie z głowy ten pomysł. Anna z pewnością nie zgodzi się na wyjazd. Ona także ma tu swoją pracę w szkole, którą kocha i nieźle zarabia już jako nauczyciel mianowany. Znasz to przysłowie, nie od razu Kraków zbudowano.

— O czym tak szepczecie? — zapytała Beata, podchodząc do nich z Marcelem.

— O pracy — odparł szybko Wiktor.

— A konkretnie? — naciskała.

— Nie bądź zanadto wścibska — uciął rozmowę Julian.

Beata zmierzyła męża złośliwym spojrzeniem.

— Coś przed nami ukrywacie? — nalegała.

Julian podniósł się z krzesła i zdecydowanym ruchem wziął żonę pod rękę.

— Zrobiło się późno. Czas na nas. Chodźmy pożegnać się z Sawickimi — ponaglił żonę i znaczącym wzrokiem spojrzał na brata.

— Porozmawiaj z nią dzisiaj, bracie — szepnął na ucho Wiktorowi. — Najwyższy czas. Tylko musisz podejść do tej rozmowy dyplomatycznie — poradził.

— Łatwo ci powiedzieć trudniej zrobić.

Iwo widząc, że bracia wstali od stołów, podszedł do nich z uśmiechem.

— Już idziecie? Jest jeszcze wcześnie. Posiedźcie z nami. Nie mieliśmy czasu nawet pogadać.

— Wybacz, bracie, ale jutro mam rozmowę z kontrahentami, muszę się do niej przygotować — próbował się usprawiedliwić Julian.

— Ja też nie mogę dłużej zostać. Czeka mnie poważna rozmowa z Anną — wtrącił Wiktor i znacząco spojrzał na żonę.

— Coś się stało?

— Na razie nic się nie dzieje. Jeśli się zdecyduję, powiem ci.

— Ok. Rozumiem. Musisz przetrawić temat.

— No, właśnie.

— W takim razie do rychłego zobaczenia.

Podali sobie ręce i podeszli do Sawickich, aby jeszcze raz złożyć im kondolencje i podziękować za poczęstunek.

— Proszę przyjąć wyrazy współczucia, pani Gieniu, panie Tadeuszu, Ino, bardzo mi przykro z powodu śmierci siostry. Nie wiedziałem, że chorowała… — Julian pierwszy złożył im kondolencje.

Ina spojrzała na niego zdziwiona, nie zamierzała teraz wyjaśniać przyczyny śmierci siostry. Była tylko zaskoczona, że nie wiedzieli, że zmarła tragicznie.

— Dziękuję — odparła, powstrzymując emocje, które nagle wypłynęły z niej wielkim strumieniem. Nie mogąc powstrzymać łez, rozpłakała się na dobre.

— Chodź ze mną, napijemy się czegoś… — przed nią stanął Iwo, marszcząc czoło. — Przez całą mszę nie uroniłaś łezki. Co się stało?

Wziął ją za ramię i zaprowadził pod rozłożyste drzewo, pod którym stała ławka.

— Usiądźmy. I opowiadaj…

— Oswoiłam się już z myślą, że nigdy już nie zobaczę siostry, ale gdy popatrzyłam na tych wszystkich zebranych tutaj ludzi, którzy rozmawiali o wszystkim, ale nikt nawet nie wspomniał o niej słowem. Zrobiło mi się bardzo przykro, jakby nie zasługiwała na uwagę — wyznała ze szlochem.

Iwo wyjął z kieszeni spodni paczkę chusteczek jednorazowych. Wytarła oczy a potem wydmuchała nos. Przez chwilę oboje milczeli. Aż w końcu Iwo zaczerpnął tchu i postanowił ją nieco uspokoić.

— Nie dziw się, większość z nich nie zna prawdy. Jak sama wiesz, nie jest ona przyjemna. A na dodatek w waszym życiu pojawiła się mała istotka. Jak można wytłumaczyć najprościej ludziom, skąd ona u was się wzięła. Zadawaliby mnóstwo pytań, na które my sami nie znamy odpowiedzi. Przemilczając ten drażliwy temat, zachowasz dobrą pamięć o siostrze.

— Nawet po śmierci Ika zostawiła po sobie nieprzyjemną atmosferę. Na szczęście Gabi osłodziła nam pamięć o niej. Dopiero teraz do mnie dotarło, że ona naprawdę już nie wróci. Nie przytuli swojej córeczki do piersi — w głosie Iny była gorycz i żal po stracie siostry.

— Wydaje mi się, że do końca była związana ze swoim dzieckiem i dopóki żyła, trzymała je w ramionach i ogrzewała swoim ciałem, dlatego Gabi przeżyła.

— Może masz rację, że pragnęła zachować do końca swoje dziecko przy sobie. Nie zostawiła je na pastwę losu gdzieś w lesie albo na składowisku śmieci.

— Jestem tego pewny.

Ina po tej krótkiej wymianie zdań, uspokoiła się. Zaczynała czuć do Iwa sympatię. Spojrzała na niego z uśmiechem.

— Dziękuję, ci. Rozmowa z tobą sprawiła, że poczułam ulgę. Jakbym zamknęła za sobą drzwi i pewien rozdział mojego życia. Miałam do Iki pretensję o byle drobiazgi, dopiero teraz zrozumiałam, że dała nam o wiele więcej. Gabi stała się radością rodziców, wszyscy ją pokochaliśmy, nawet ty, przyszywany wujku — zaśmiała się radośnie, po czym umilkła.

— O czym myślisz?

— Zastanawiam się, jak sobie rodzice poradzą po moim wyjeździe do Warszawy.

— Nie zapominaj, kogo mają za sąsiadów. Moja mama jest zakochana w Gabi. Nie musiałem cię zapewniać, że wszystko się dobrze ułoży, bo tak najczęściej bywa, że po burzy wstaje słońce. A teraz chodź, bo zauważyłem, że nic prawie nie tknęłaś a zapewniam cię flaczki są znakomite, o które twoja mama tak bardzo się obawiała, że skisną. Schabowy z ziemniaczkami i surówkami również były pyszne. Na pewno została dla ciebie porcja. Sam chętnie bym jeszcze coś zjadł.

— Powiedz, czego ty nie lubisz? — Ina znowu się zaśmiała, wchodząc z Iwem do głównej sali, w której zostali tylko najbliżsi sąsiedzi, w tym jego rodzice.

— Gdzie byliście? Właśnie podano rybę po grecku, jest jeszcze ciepła, taka, jaką lubisz, Ino. Siadajcie! — zwróciła się do nich pani Sawicka.

Nie mieli innego wyjścia. Usiedli za stołem naprzeciw rodziców Iwa. Zjedli nie tylko rybę, ale i flaczki, o które poprosił Iwo dla Iny i dla siebie.

— Spotkajmy się po stypie. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. — Ina znacząco spojrzała na Iwa.

— Nie ma sprawy. Może podczas spaceru z Gabi, kiedy odbierzemy ją od opiekunki?

— Dobry pomysł. Rodzice sobie odpoczną. Widzę że mama, jako tako się trzyma, ale tata nie za bardzo. Spójrz na nich.

Rzeczywiście tak było. Pani Gienia Sawicka z przylepionym uśmiechem rozmawiała z sąsiadami, Iwo był pewny, że to tylko poza, bo chwilami dyskretnie ocierała łzy, które ciurkiem płynęły jej po zatroskanej twarzy.

— Chodź do kuchni, kucharka spakuje nam ciasta i jedzenie, które zostało z obiadu. Szkoda, aby się zmarnowało.

— Oczywiście. Mamo, zabieramy, to, co zostało i zawieziemy do domu. Iwo zaraz po was przyjedzie — poinformowała matkę Ina.

— Nie potrzeba, przecież to kilka ulic. Przejdziemy się spacerkiem.

— Nie ma mowy, was też zabiorę, mamo — zwrócił się Iwo do rodziców stanowczym tonem.

— No, już dobrze, niech ci będzie. Poczekamy, aż wrócisz. Tymczasem porozmawiamy z Sawickimi. Są kompletnie rozbici. Nie mam pojęcia, jak sobie poradzą z wnuczką.

— Nie zapominaj mamo o ich najbliższych sąsiadach. — Mrugnął znacząco do matki, która uśmiechnęła się z pobłażliwością.

— Pewnie, że pomogę. Odkąd jestem na emeryturze, mam więcej czasu dla siebie. Chętnie pomogę Gieni przy Gabi. Jest taka kochana i grzeczna — westchnęła cicho.

Rozdział 7

Tak, jak wcześniej powiedział Iwo, po burzy nastaje słońce, przykre chwile podczas mszy żałobnej i stypie, prysnęły jak za czarodziejską różdżką. Dawno minęło południe, a on z Iną wciąż spacerowali między blokami. Ludzie z ciekawością spoglądali najpierw na nich a potem na dziecko w wózku.

— Gapią się na nas i pewnie snują spekulacje — zaśmiał się ironicznie Iwo.

— Na szczęście nikt z nas nie ma za długiego języka. Wszystko zostało w rodzinie. Nawet ci, co usłyszeli o tym tragicznym wydarzeniu w mediach, potraktowali sprawę jako przykrą i z przyzwoitości jej nie komentują i nas nie rozpytują.

— Uszanowali przynajmniej wasz ból po stracie Iki.

Mijali ich przechodnie znajomi i sąsiedzi, wymieniali się ukłonami i powściągliwymi uśmiechami. Kiedy weszli do parku, usiedli na ławce, postawili wózek ze śpiącą Gabi w zasięgu wzroku pod drzewem, gdzie był cień.

— O czym chciałaś ze mną porozmawiać? — zapytał Iwo, domyślając się, że Ina celowo wybrała ustronne miejsce na rozmowę.

— Zanim podzielę się z tobą tym, co usłyszałam, chciałabym uprzedzić, że nie zrobiłam tego celowo, ale siedziałam zbyt blisko i usłyszałam to i owo, co może cię zainteresuje.

— Zauważyłem, że siedziałaś koło moich braci i bratowych.

Ina głęboko odetchnęła i spojrzała na Iwa wymownym spojrzeniem.

— Czy wiedziałeś, że twój brat Wiktor zamierza wyjechać do stanów na trzyletni kontrakt?

Iwo przecząco pokręcił głową.

— Właśnie o tym rozmawiali z Julianem. Wiktor jeszcze nie rozmawiał z Anną na ten temat, dlatego ta informacja musi pozostać między nami. Ale nie to mnie zaintrygowało.

— Tylko, co? — zapytał, patrząc Inie głęboko w oczy.

— Julian doskonale wiedział, że siedzę tuż za nim i mogę usłyszeć ich rozmowę, która dla Wiktora była tematem poufnym. Mimo że zależało bratu na dyskrecji, Julian celowo podnosił głos niby zaskoczony i zdziwiony, choć Wiktor ciągle go uciszał. Mieli szczęście, że nie słyszały ich żony, bo w tym momencie Anna z Beatą rozmawiały z moją mamą.

— Sądzisz, że on celowo to zrobił?

— Oczywiście. Nie mam co do tego wątpliwości. Jeśli ktoś chce zachować dyskrecję w rozmowie, przyczaja się gdzieś z dala od ludzi, i rozmawia, ale tak, aby go nikt nie słyszał.

— W pewnym sensie masz rację, ale w głowie mi się nie mieści, że któryś z nich mógłby mieć z tym coś wspólnego.

— Jest na to tylko jeden sposób, aby się upewnić.

— Test DNA?

— No, właśnie.

Zapadło krępujące milczenie. Iwo był zaskoczony wynurzeniem Iny, że o tym właśnie teraz pomyślała, ale musiał przyznać, że była inteligentna i spostrzegawcza.

— Oczywiście zrobisz to dyskretnie, aby nikt się nawet nie domyślił, że możemy kogoś podejrzewać — dodała konspiracyjnie.

Iwo zaśmiał się cicho pod nosem.

— Muszę ci się przyznać, że już to zrobiłem. Zebrałem wszystkie sztućce, spakowałem każdy z osobna i dokładnie je opisałem. Formularz zlecenia badania wydrukowałem z internetu przez stronę www.geneticus.pl/kurier a od naszej Gabi wziąłem materiał genetyczny ze smoczka.

— Iwo, z każdym dniem zadziwiasz mnie coraz bardziej. Jestem pod ogromnym wrażeniem twojej operatywności — powiedziała z uznaniem Ina.

— Dzisiaj mieliśmy ich wszystkich koło siebie, musiałem skorzystać z nadarzającej się okazji.

— I słusznie. Kiedy się spodziewasz wyników testu?

— Powiedziano mi, że istnieje możliwość otrzymania wyników już w przyszłym tygodniu.

— Iwo, po prostu brak mi słów.

— Nie myśl, że łatwo mi poszło. Zrobiłem to z bólem serca.

— Wyobrażam sobie. Chodźmy już, zrobiło się chłodno. Nie chcę, aby Gabi się przeziębiła. — Obciągnęła krótką czarną sukienkę, która zsunęła się jej do połowy ud, co nie uszło uwadze Iwa, ale zbył to lekkim uśmiechem, choć musiał przyznać, że nogi miała zgrabne.

— Chodźmy. Dasz mi prowadzić wózek? — zaproponował, nie przestając się uśmiechać.

— Oczywiście. Nie mam nic przeciwko temu.

Iwo z dumą szedł obok Iny, zerkając często na dziecko, które spało jak suseł. Nawet rozmowa je nie zbudziła.

Ina z nieukrywanym podziwem patrzyła na mężczyznę idącego obok niej. Wcale się nie dziwiła, że przechodzące dziewczyny zerkały w jego stronę i uśmiechały się, jakby chciały mu się przypodobać, ale on udawał, że tego nie widzi albo zbywał to lekkim uśmiechem.

***

Iwo nie mógł się doczekać wyników testu DNA. Ponieważ policja uważała, że nie popełniono morderstwa, sprawa została umorzona. On jednak postanowił dokończyć swoje śledztwo. Oczywiście dla dobra dochodzenia postanowili z Iną milczeć. Nawet nie podzielili się tym ze swoimi rodzicami. Iwo ku uciesze swojej matki i ojca bywał częściej u nich w domu ze względu na Gabi, do której się ogromnie przywiązał.

— Iwo tak bardzo się cieszę, że zbliżyliście się z Iną do siebie — powiedziała matka przy najbliższym spotkaniu cała w skowronkach. Na widok Iny i Iwa ciągle się uśmiechała a oczy błyszczały jej ze szczęścia.

Iwo spojrzał na matkę zdziwiony.

— Mamo, to nie jest tak, jak myślisz. Jesteśmy z Iną tylko przyjaciółmi — próbował wyjaśnić matce, aby nie robiła sobie złudnych nadziei.

— Już ja wiem swoje, synu. Ty tego nie widzisz, ale my z ojcem zauważyliśmy te wasze ukradkowe spojrzenia.

— Mamo, przestań. Nie chcę, aby Ina dowiedziała się, że snujecie niewiarygodne pomysły na nasz temat. Co ci się uroiło w tej pięknej główce?

— No, już dobrze, nic więcej nie powiem — powiedziała, ale jej oczy i przekorny uśmiech były wymowniejsze niż słowa.

— Jesteś niemożliwa, mamo, ale i tak cię kocham. — Iwo postanowił odwiedzić Gabi.

— A nie mówiłam…

Iwo zapukał cicho do drzwi Sawickich, w których stanęła Ina z Gabi na rękach.

— O, widzę, że nasza księżniczka jest dzisiaj marudna — zauważył, stojąc w progu. Na jego widok Gabi zaczęła gaworzyć i szeroko się uśmiechać.

— Wejdź. Właśnie zamierzałam ją uśpić.

— Pomogę ci, tylko najpierw umyję ręce.

— Dobrze, że przyjechałeś, bo rodzice wyszli po zakupy, a ja zamierzałam zrobić obiad, ale Gabi jest dzisiaj marudna, jak słusznie zauważyłeś. Musiałam wszystko rzucić, aby ją zabawić.

— Zaraz się nią zaopiekuję a ty zajmij się obiadem.

Nie musieli długo czekać. Kiedy Iwo wziął dziecko na ręce, uspokoiła się i wkrótce zasnęła w jego objęciach. Przeniósł ją do łóżeczka. Przez chwilę stał przy nim i patrzył na jej drobną twarzyczkę, która z każdym tygodniem się zmieniała. Już teraz zapowiadała się na ładną panienkę. Jej czarne włoski były lekko skręcone a długie i czarne rzęsy rzucały cień na policzki. Ciemne łuki brwi podkreślały jej stanowczy charakter. Kiedy upewnił się, że mocno zasnęła, poszedł do kuchni. Ina właśnie obierała ziemniaki. Obok w misce leżały częściowo wcześniej obrane warzywa.

— Masz na nią zbawienny wpływ. Kiedy słyszy twój głos, natychmiast się uspokaja i szybko zasypia. Jeśli chcesz, dokończ kroić warzywa a ja wstawię wodę na kawę.

— Wiem. Czuję to i widzę, kiedy się do mnie uśmiecha.

— Nie zapytałam cię, masz ochotę na kawę czy herbatę? — Ina nalała do czajnika świeżej wody i włączyła gaz.

— Poproszę kawę.

W chwilę potem po kuchni rozszedł się zapach świeżo parzonej kawy. Przez chwilę siedzieli przy stole nad parującymi filiżankami, każde zatopione w swoich myślach.

— O czym myślisz? — zapytał po długim milczeniu, Iwo.

— O niczym szczególnym. Nareszcie mogę to spokojnie powiedzieć, że dobrze mi teraz. Niechętnie myślę o powrocie do Warszawy, ale przecież muszę wrócić do pracy. Czekają tam na mnie.

— Nie możesz poszukać pracy w naszym mieście? Otrzymasz z pewnością dobre referencje od swojego szefa.

— W to nie wątpię, ale Radom ma małe możliwości ofert pracy. Warszawa oferuje nie tylko nasze marki, ale i zagraniczne, których jest na rynku coraz więcej. A poza tym, nie zarobię tutaj tyle pieniędzy co w stolicy. Przez kilka lat ciułania, mogłam sobie kupić w Warszawie mieszkanie, w Radomiu musiałabym wziąć o wiele większy kredyt, który spłacałabym przez trzydzieści lat.

— Widzę, że skalkulowałaś za i przeciw, które zawsze niesie za sobą pewne ryzyko.

— Nie musiałam długo się zastanawiać, aby rozstrzygnąć kwestię zarobku. To zbyt oczywiste. Zanim wyprowadziłam się z naszego miasta, nie podchodziłam do życia materialnie, nie kalkulowałam, nie rozmieniałam życia na drobne, jak robię to obecnie. Może dlatego że obecnie mam więcej do stracenia, niż kiedykolwiek miałam przedtem.

Znowu zapadło milczenie. Ina zakrzątnęła się przy kuchni. Do ugotowanego indyka wrzuciła ziemniaki i warzywa, włącznie z kalafiorem.

— Zostaniesz na obiedzie? Będzie zupa kalafiorowa i placki ziemniaczane z sosem grzybowym.

Iwo nie bardzo chciał się angażować w zabawę, w dom. Odwiedzał Sawickich tylko ze względu na Gabi.

— Nie, dziękuję. Chyba już pójdę. — Iwo wstał od stołu niezbyt zadowolony z przebiegu rozmowy z Iną.

— Jak chcesz, twoja strata — odparła dziewczyna obojętnie.

Iwo nawet nie wstąpił do rodziców. Nie chciał, aby matka znowu układała mu po swojemu życie. Wrócił do siebie. Usiadł z butelką piwa w swojej samotni. Po raz pierwszy poczuł się jak zbity pies, niepotrzebny nikomu. Na myśl przyszli mu bracia, ich żony i dzieci. I nagle zapragnął tego samego. Sam był zaskoczony swoimi myślami. Jego życie było zbyt monotonne i przewidywalne, nic w nim się nie działo, tylko dom i praca, praca i dom. Dopiero teraz zrozumiał, co matka miała na myśli.

— Tak nie da się dłużej żyć — pomyślał i uśmiechnął się z przekorą. — Życie samo spłatało mi figla i zmusiło do przewertowania jego wartości.

Rozdział 8

Ten dzień był decydujący o losach ich wszystkich. Zaraz po pracy Iwo pojechał do kliniki odebrać wyniki testu DNA.

— Co to znaczy bliskie pokrewieństwo? — Patrzył na wynik i nic z niego nie zrozumiał. — Kto jest więc ojcem Gabi? — Nagle zatrzymał się w pół drogi do wyjścia i obrócił na pięcie zdeterminowany. Wtargnął do gabinetu pielęgniarek bez pukania.

Kobieta na jego widok podniosła się zaskoczona.

— Nie może pan wchodzić do gabinetu jak do sklepu! — zrugała go ostrym tonem, ale widząc jego przerażoną twarz, postanowiła go cierpliwie wysłuchać.

— Przepraszam za to najście, ale nie rozumiem tego wyniku. Proszę mi wytłumaczyć, bo na żadnym z nich nie ma wskazanego ojcostwa.

— Proszę mi je dać. — Przebiegła wzrokiem po jednym i drugim teście.

— Oba testy wykazują, że żaden z tych panów nie jest ojcem Gabrieli.

— Ale… to niemożliwe… — jąkał się Iwo. — Przecież Wiktor z Julianem byli najbardziej potencjalnymi… Co to znaczy bliskie pokrewieństwo? — zapytał po raz drugi wątpiącym głosem.

— Przecież tu jest napisane, że żaden z tych panów nie jest ojcem tego dziecka, ale istnieje prawdopodobieństwo bliskiego pokrewieństwa. Wygląda na to, że są dla niej wujkami. Czego pan jeszcze nie rozumie? Wszystko wskazuje na to, że pan jest ojcem Gabrieli — stwierdziła stanowczym głosem.

— Ja?! Po czym pani to wnioskuje? — zapytał totalnie zaskoczony, patrząc w rozbawioną twarz pielęgniarki, którą ledwie widział przez migotające przed nim gwiazdki. W pewnym momencie zabrakło mu tchu.

— Dobrze się pan czuje? — zapytała zaniepokojona kobieta.

Iwo zaczerpnął powietrza i wypuścił je z głośnym westchnieniem. Nie tego się spodziewał.

— Tak, chyba tak… — odparł niepewnym głosem.

— Nosi pan to samo nazwisko co oni. Kim oni są dla pana?

— To moi rodzeni bracia, ale ja praktycznie nie znałem tej dziewczyny…

— Jeśli chce pan pozbyć się wątpliwości, proszę zrobić test DNA. Wtedy okaże się, kim to dziecko jest dla pana.

Iwo poczuł znajomy szum w głowie i zobaczył milion gwiazd przed oczami, nogi ugięły się pod nim, jakby za chwilę miały mu odpaść.

— Widzę, że pani wcale nie żartuje — odparł słabym głosem.

— Niech pan usiądzie, bo widzę że pomysł ojcostwa przeszedł pana oczekiwania i jeszcze mi pan tu zemdleje — powiedziała już poważniejszym głosem pielęgniarka.

— Bo widzi pani, ja naprawdę…

— Proszę wypełnić wniosek. Za chwilę wrócę i pobiorę od pana próbkę materiału — zadecydowała.

Nie pozostało mu nic innego, jak zastosować się do jej rady.

***

Iwo od kilku dni nie kontaktował się z Iną, która z niecierpliwością czekała na wyniki testu. Dzwoniła do niego kilka razy, ale nie odbierał telefonu. Nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Nie było wątpliwości, co do wyniku testu i jej reakcji. Nie rozumiał tylko, jakim sposobem miałby zostać ojcem Gabi, skoro nigdy nie spółkował z jej matką. Długo nad tym myślał, aż przyszedł mu do głowy pomysł, że w tej sprawie więcej mają do powiedzenia jego kochani bracia. Miał luki w pamięci, ale ciągle powracały te same wspomnienia, niczym porozrzucane puzzle. Postanowił spotkać się najpierw z Wiktorem. Na szczęście odebrała telefon Anna, bo jej mąż właśnie brał prysznic.

— Przekaż mojemu bratu, że będę u was za godzinę.

Anna była zdziwiona jego oficjalnym tonem.

Przyjechał zgodnie z umową. Drzwi otworzył mu Wiktor, był w szlafroku.

— Przepraszam, ale nie zdążyłem się przebrać. — Wskazał na swój ubiór. — Anna miała rację.

— Akurat mnie to nie obchodzi, co twoja żona miała na myśli. I nie przeszkadza mi, że jesteś w szlafroku. Chcę z tobą porozmawiać, braciszku. — Z tonu jego głosu Wiktor mógł wywnioskować, że Iwo domyślił się już, jaki kawał zrobili mu z Julianem.

Z sąsiedniego pokoju wyszła Anna.

— Już jesteś? — zdziwiła się na widok jego marsowej miny.

— Owszem, przyszedłem, bo koniecznie muszę porozmawiać z twoim mężem.

— To dobrze się składa, bo mam umówione spotkanie. Nie będę wam przeszkadzała. Porozmawiajcie sobie spokojnie.

Iwo wszedł do salonu za bratem, ale po chwili zatrzymał się w progu. W korytarzu stała Anna, zamierzała właśnie wyjść, ale chciała najpierw z nim się pożegnać.

— Prawdę mówiąc, chciałbym, abyś została Anno. To dla mnie bardzo ważne. Możesz to dla mnie zrobić?

Anna spojrzała niepewnym wzrokiem na męża, który zmieszał się mocno.

— No, nie wiem, musiałabym zadzwonić i uprzedzić, że się spóźnię.

— Zrób to, bardzo cię proszę. Chciałbym mieć świadka tej rozmowy.

Anna po tych słowach wyjęła telefon, napisała sms, po czym usiadła na kanapie. Zauważyła zaniepokojenie na twarzy męża, który unikał jej spojrzenia. Widać było po jego nietęgiej minie, że jej obecność była mu nie na rękę.

— Usiądź, Wiktorze. Będzie ci znacznie wygodniej — poprosił Iwo, starając się zapanować nad głosem, choć w środku rozpierała go wściekłość na brata.

Wiktor usiadł na przeciwko nich. Anna po raz pierwszy zobaczyła szwagra tak zdenerwowanego, patrzącego na brata z taką niechęcią, jakby za chwilę miał go pobić.

— Co się stało? — zapytała z niepokojem w głosie. — Zaczynam się denerwować.

Iwo rozpostarł się wygodnie na kanapie, założył nogę na nodze, lewą rękę oparł na wezgłowiu kanapy. Był zdeterminowany i postanowił bez ogródek wyjawić brzydką prawdę, choć nie była przyjemna szczególnie dla niego.

— Nie denerwuj się, to nie dotyczy akurat ciebie, Anno, ale moich braciszków. — Tu spojrzał na brata bazyliszkowym wzrokiem. Odetchnął głęboko i zaczął mówić:

— W rocznicę moich ostatnich urodzin, moi kochani bracia zaprosili mnie do restauracji. Postanowili mnie spić, a na domiar złego do alkoholu dosypali jakiegoś świństwa. Straciłem przytomność, bo nie wiem, kiedy wyszliśmy z lokalu i w jaki sposób dotarłem do domu. Z pewnością mi pomogli, bo ja nie byłem w stanie wrócić o własnych siłach. Przez mgłę pamiętam, że kiedy już znalazłem się w swoim domu, przewinęła mi się postać dziewczyny. Nie pamiętam jej twarzy, w ogóle jej nie pamiętam. Zresztą prawie nic nie pamiętam z tamtej nocy — wyznał wszystko jednym tchem.

— No, i? — Anna z niecierpliwością oczekiwała zakończenia historii.

— Kilka miesięcy temu na terenie naszego zakładu znaleziono martwą dziewczynę z dzieckiem, które na szczęście przeżyło. Prawdę mówiąc, przyczyniłem się do jej uratowania.

— Iwo, o czym ty mówisz? — zapytała zdziwiona Anna.

— To, co słyszałaś. Mam powtórzyć? Na placu przed budynkiem naszego biurowca, dozorca nocny zobaczył czarną folię, którą chciał usunąć, ale to, co zobaczył pod nią przerosło jego oczekiwania. Chłop jak dąb, ale na ich widok mało brakowało, aby zszedł na zawał serca. Zobaczył martwą, młodą kobietę i leżącego przy niej noworodka. Dopiero, gdy przybyłem na miejsce, zobaczyłem grupkę mężczyzn gapiących się na denatkę i jej dziecko. Kobieta nie żyła od kilku godzin, bo jej ciało stężało, ale wyczułem bardzo słaby puls u dziecka. Wziąłem je na ręce i zrobiłem mu ciepłą kąpiel pod umywalką w naszym sanitariacie. Pobudziłem maleństwu krążenie a zarazem zrobiłem delikatny masaż serca. W ten sposób uratowałem Gabi, bo noworodek okazał się dziewczynką — mówił roztrzęsionym głosem.

— Niesamowite… — szepnęła Anna zszokowana tą informacją.

— Podświadomie tak mocno chwyciła mnie za palec, że kiedy przyjechał ambulans, nie chciała mnie puścić. Dlatego pojechałem z nią do szpitala. I tak poznałem Gabi. Jej matka nie miała przy sobie dokumentów.

— Jak trafiłeś do jej rodziny? — zapytała Anna zainteresowana historią.

— Traf chciał, że jej dziadkowie są sąsiadami naszych rodziców. Kiedy podzieliłem się tą informacją z matką, wtedy była u nas pani Sawicka. Była pewna, że jej córka wyjechała z miasta. Dziwiło ją tylko, dlaczego nie odbierała telefonu. A kiedy opisałem martwą dziewczynę, wybiegła od nas z płaczem. Postanowiliśmy pójść do nich z matką i porozmawiać. Poradziłem, że zamiast rozpaczać i snuć domysły, powinni zobaczyć ciało dziewczyny. Pojechałem z nimi do kostnicy. Sawiccy potwierdzili tożsamość córki.

— Niesamowita historia — przyznała Anna cicho, niepewnie patrząc na męża, który unikał spojrzenia brata.

Iwo patrzył na brata wymownym wzrokiem.

— Ja powiedziałem to, co wiem. Teraz na ciebie kolej, bracie — odezwał się twardym głosem, który usłyszeli u niego po raz pierwszy.

Iwo był tym bratem, który miał pogodną naturę, często się uśmiechał i był życzliwym człowiekiem. Ten nie przypominał dawnego Iwa. Był poważny i stanowczy. Udowodnił teraz, że kiedy ktoś stanął mu na odcisk, nie zamierzał być miłym ani ustępliwym facetem.

Wiktor uniósł głowę i spojrzał niepewnym wzrokiem na brata.

— Nie wiem, co ci powiedzieć, bo mleko już się rozlało — powiedział cicho.

— Zacznij od początku. Co was skłoniło z Julianem, aby mi to zrobić. Czym sobie na to zasłużyłem? — zapytał z goryczą w głosie.

— Skoro już wszystko się wydało, powiem ci, ale chciałbym, abyś wiedział, że nie mieliśmy złych zamiarów.

— Przecież mogłem zejść z powodu zmieszania alkoholu z narkotykiem. Nie wzięliście tego pod uwagę, że praktycznie nie piję alkoholu oprócz piwa?

— Prawdę mówiąc, nie pomyśleliśmy o konsekwencjach. Przyznaję zachowaliśmy się nieodpowiedzialnie. Obaj z Julianem mieliśmy porządnie w czubie. Chcieliśmy, abyś się zabawił, skoro byłeś dotąd prawiczkiem. Ikę poznaliśmy z Julianem przypadkowo na klatce schodowej. Oczywiście powiedzieliśmy jej, że będziesz dla naszego brata miłym prezentem niespodzianką. Bardzo chętnie się zgodziła. Przyznała się, że wpadłeś jej w oko, ale krępowała się, aby ci to wyznać. Uważała cię za strasznego sztywniaka. Wtedy wpadliśmy na szalony pomysł, aby ci wsypać do szampana pigułkę gwałtu — wyznał ze skruchą.

— Co takiego? Dodaliście tabletkę GHB? Zupełnie wam odbiło! Jak mogliście zrobić to własnemu bratu? — Anna była nie tylko oburzona, ale i wściekła lekkomyślnym zachowaniem męża i szwagra.

— A co ja mam powiedzieć? Gdyby to coś pomogło, walnąłbym cię w ten pusty łeb! — Iwo walnął ręką w stół. — Niestety, czasu nie da się cofnąć. Przemeblowaliście mi całe życie bez mojej zgody! — krzyknął w desperacji.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 64.25