E-book
14.7
drukowana A5
20.27
Kolekcjoner Kwiatów

Bezpłatny fragment - Kolekcjoner Kwiatów

Objętość:
78 str.
ISBN:
978-83-8351-188-7
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 20.27

„Życie jest jak bukiet. Potrzebne są w nim kwiaty i kontrasty.”

Ukochany

Greta

Mój ukochany pochodził z fioletowych snów, jego serce było jak ametyst, pojawiał się, kiedy tylko rozpalałam ogień. Wychodził z dymu, fioletowej mgły, z moich myśli i pragnień. Przynosił mi fiołkowe bukiety, bo był kolekcjonerem kwiatów. Spełniał moje marzenia i oczekiwania, bo był wymyślony przeze mnie. Kiedy oczy nie chcą widzieć prawdy, zwracają się ku własnemu wyobrażeniu. Przychodził do mnie drwal. Silny i prawdziwy, ale ja ciągle patrzyłam w ogień, w dym, fioletowe błyski na nocnym niebie i szłam przez czarny las, by urzeczywistnić swoje marzenia.


**


Greta była najmłodsza z czterech sióstr. Miała błękitne oczy, była delikatna, szczupła, niewysoka, ale jej ciało szpecił garb. Rodzice Grety nie litowali się nad nią, dbali o Gretę i traktowali tak samo, jak pozostałe siostry. Podział obowiązków był sprawiedliwy, a po całym dniu pracy, czekał na siostry wieczorny odpoczynek przy ognisku w osadzie. Nikt Grety nie wyróżniał i jej nie wykluczał, a jednak ona sama to zrobiła. Przeglądając się w zwierciadle, widziała tylko swój garb. Kiedy siostry dorosły, do ich chaty przyszedł w odwiedziny drwal z bukietem kwiatów. Spodobały mu się dołeczki w policzkach Grety, jej poczucie humoru, pracowitość i skromność, ale Greta była przekonana, że on patrzy tylko na jej garb, dlatego zaczęła, kiedy tylko on szukał jej towarzystwa, ona zaczęła go unikać. Za to najstarsza siostra była zachwycona drwalem i nie zwlekała z okazaniem mu swoich uczuć. Drwal ożenił się z najstarszą siostrą Grety. Potem kolejne siostry powychodziły za mąż za piekarza, kowala i karczmarza, i tylko Greta pozostała sama w chacie z wiekowymi już rodzicami. Kiedy pewnego wieczoru Greta przy ognisku w osadzie usłyszała opowieść o wiedźmie, która spełnia życzenia nieszczęśliwie zakochanych, rozkochuje tych, którzy nie odwzajemniają uczuć, zna miłosne zaklęcia, potrafi ludzi do siebie przywiązać na zawsze, wtedy Greta postanowiła przejść przez ciemny las, odnaleźć zieloną polanę i poprosić wiedźmę o ukochanego. Walcząc z własnym strachem, opuściła nocą rodzinną chatę i z trudem przeszła przez las, odnajdując samotną chatę, stojąca na skraju polany.

— Czego chcesz, Greto? — zaskrzeczała stara wiedźma, widząc dziewczynę na progu swej chaty.

— Skąd znasz moje imię?

— Znam wszystkich w osadzie, nawet jeśli ich dotąd nie widziałam. Wiem wszystko o każdym, czytam w ludzkich myślach, a intuicja jest źródłem mojej nieomylnej wiedzy.

— Wszystkie moje cztery siostry powychodziły już za mąż. A mnie nikt nie chce. Mówią na mnie garbuska. Śmieją się. A ja przecież potrzebuję miłości, jak każdy człowiek na tej zimnej ziemi. Pomóż mi, proszę znaleźć ukochanego.

— Miałaś drwala. On cię chciał za żonę, a ty go unikałaś.

— On widział tylko mój garb.

— To tobie się tak wydawało.

— Dasz mi ukochanego czy moja droga tutaj była daremna?

— Mam ci go wyczarować?

— Tak.

— Dobrze. Jaki ma być?

— Piękny, czuły, zachwycony mną, dobry i żeby przynosił mi kwiaty…

— Coś jeszcze?

— Chyba nie…

— Wróć do chaty. Rozpal ogień w kominku i czekaj, aż zjawi się twój ukochany. Tylko jest jeden warunek, by nie zniknął.

— Jaki?

— Chroń go od wiatru.

— Dobrze.

Ukochany

Greta wróciła do chaty. Rozpaliła ogień w kominku. Dym buchnął od ognia, zaczął się wznosić, coraz wyżej i wyżej, aż pozostał tylko szczupły snop dymu, który uformował się na kształt pięknego mężczyzny. Wyszedł z dymu, a potem sięgnął ręką do ognia i z płomieni wyciągnął bukiet róż, który wręczył Grecie.

— Kim jesteś?

— Jestem twoim ukochanym, moja piękna Greto — rzekł mężczyzna, który wyszedł z dymu, usiadł obok Grety i przytulił ją do siebie. Od tego dnia Greta nigdy już nie była sama., Opowiadała swemu ukochanemu, jak jej minął dzień, a on jej słuchał, przytulał ją i mówił, że jest bardzo piękna, tak, ze zupełnie zapomniała o swoim garbie.

— Chciałabym pokazać całemu światu, jaka jestem z tobą szczęśliwa! Greta chwyciła swego ukochanego za rękę i wybiegła z nim na pole, prowadząc w kierunku osady. Nie zważała na to, że wiatr zerwał się porywisty i ręka ukochanego staje się coraz bardziej wiotka, słaba, zanikająca. Kiedy znalazła się w samym sercu osady, okazało się, że znowu jest sama…


**

Tej nocy Greta poszła znowu do wiedźmy, opowiedzieć jej co się stało.

— Mój ukochany jest utkany z moich pragnień. Mój ukochany jest utkany z dymu i snu. Mój ukochany nie widzi mojego garbu. Uważa, że jestem piękna. Jest potężny i czuły, i dobry. Nigdy nie zostawia mnie samej. Jest przy mnie zawsze. Tylko, że mojego ukochanego rozwiał wiatr. Nie chciałam go trzymać zamkniętego w domu. Chciałam go pokazać światu. Chciałam z nim pójść za rękę przez bezkresne pola i wrzosowisko. Chciałam, żeby zebrał dla mnie fioletowe kwiaty. Zapomniałam o warunku. Miałam go chronić przed wiatrem…

Mojego ukochanego już nie ma. Rozwiał go wiatr…

— Mój ukochany rozwiał się na wietrze.

— Chciałaś ukochanego pięknego, czułego, dobrego i żeby ci przynosił fioletowe kwiaty, ale nie poprosiłaś o jedno, najważniejsze…

— O co? — zapytała zdumiona Greta.

— O to, żeby był prawdziwy!

Ametyst

Olivier Gilau

Kiedy byłem małym chłopakiem, przy jednej ze skał, we wnętrzu której spędzaliśmy noc, znalazłem fioletowy kamień. Nie mogłem oderwać od niego oczu. Wokół wszystko zanurzało się w ciemności i szarzyźnie, a ten kamień jaśniał fioletowym blaskiem. Pokazałem go ojcu, mówiąc, że znalazłem skarb. Ojciec powiedział mi, że to ametyst, a skarbem jest nasze zwykłe życie i umiejętność czerpania radości z każdej chwili, jaka została nam dana. Ja jednak wiedziałem lepiej. Dni były nudne, szare, ciężkie i to ametyst był moim skarbem o niezwykłej barwie. Zawiesiłem go na rzemieniu, nosiłem cały czas przy sobie. W najczarniejszej nocy na mojej piersi lśnił fioletowy kamień…


**


O świcie zawsze witała nas mgła, biała i gęsta, nieprzenikniona, wisząca nisko, tuż nad ziemią, szarą, jałową, bezkresną. Wieczorami paliliśmy ogniska, by się ogrzać i odstraszyć dzikie zwierzęta, gotowe nas rozszarpać, kiedy tylko zmorzyłby nas sen. Wszędzie był wiatr i piasek, który przeciskał się przez płótna naszych namiotów. Mgła, polowanie, napadanie i grabienie nielicznych grodów, zabijanie opornych, a potem znowu wędrówka, noc przy ognisku, przerywany sen, zimno, piasek w oczach i ustach. I tak dzień w dzień, noc, w noc. Miałem dosyć tych trudów i dni podobnych do siebie jak krople zbyt słonej, lodowatej wody.

Kiedy narzekałem, ojciec mówił:

— Nieznoszenie trudów, to oznaka słabości. Nie możesz tyle narzekać, dopóki żyjesz musisz być wytrwały, inaczej twój duch umrze jeszcze za życia ciała.

— Nie wierzę już w nic. Pomrzemy na tej jałowej ziemi, zanim dojdziemy do kolejnego grodu, żeby go obrabować, po to tylko by przeżyć i znowu iść dalej.

— Bóg słońca nie pozwoli nam zginąć. Uwierz w powodzenie, by pusta próżnia nie wypełniła cię po brzegi, bo w niej pojawi się Devilyan. Kiedy tylko pojawi się w tobie szczelina, on w nią przeniknie.

— Kim jest Devilyan?

— Demonem. Ten świat należy do Devilyana, a ludzie nie zdają sobie z tego sprawy.

— Nie wierzę w jego istnienie. Słońce widzę, więc mogę uwierzyć w boga Słońca, a Devilyan? Nigdy go nie widziałem. Nie ma go. Nie istnieje. To wymysł ludzi.

Odwróć się plecami do stepów. Widzisz je teraz?

— Nie.

— Czyli zniknęły. Nie ma ich?

— Są. Czuję zimny wiatr wiejący z kierunku tych jałowych ziem.

— Zatem wiesz, że te stepy istnieją, mimo że ich nie widzisz?

— No… tak… — przyznałem, powoli rozumiejąc, do czego zmierza ojciec.

Myślałem, że będzie mi dalej wyjaśniał, przekonywał, że powie mi coś jeszcze więcej, ale on zamilkł. Pomyślałem, że wrócimy do tej rozmowy następnego dnia. Jednak tej nocy osłabł i nie odzyskał już siły. Ciemną nocą, na moich rękach umierał mój ojciec, a po nim pozostali towarzyszenie naszej długiej wędrówki. Niedożywienie, brak wody i wielogodzinne marsze, zrobiły swoje, dokonały dzieła unicestwienia. Ja byłem najsilniejszy. Ale też miałem tego dosyć. Nawoływania do boga Słońca nie przyniosły żadnego spełnienia moich marzeń. Kiedy oczy moich towarzyszy koczowniczego życia, gasły bezpowrotnie, padłem na kolana, na spalone słońcem trawy, na bezkresnych, niekończących się, jałowych stepach i zamknąłem oczy. „Niech mi ktoś pomoże!” Nie wolałem tego na głos, byłem zbyt słaby, nawoływałem w myślach. Zaciskałem powieki, by bezlitosne słońce nie świeciło mi prosto w oczy. Czarna, pulsująca, wielka plama rozlała się pod moimi powiekami, a z niej wyszła postać o czarnych zarysach, potężna, o szerokich ramionach, pięknej twarzy, o silnych kopytach zamiast nóg a głowie ozdobionej grubymi rogami w kształcie serpentyny.

— Pokłoń mi się, a dam ci wszystko, o co tylko poprosisz.

— Kim jesteś?

— Jam jest Devilyan. Władca tego świata. Pokłoń się, jeśli chcesz spełnienia marzeń.

Pokłoniłem się.

— Chcę stać się władcą ziemi bogatej w wodę, żywność, zwierzęta, rośliny i ludzi, którzy by mi służyli.

— Dobrze. Tylko pod jednym warunkiem.

— Jakim?

— Będziesz werbował dusze tych ludzi dla mnie, tak bym mógł płynąc w ich krwi, rządzić w ich myślach i decydować o ich wyborach.

— Jak miałbym tego dokonać?

— To proste. Przez zranienie!

— Nie rozumiem. Przez zranienie?

— Tak. Wystarczy ich skrzywdzić, sprawić przykrość, rozbudzić w nich tęsknoty i pragnienia, które nigdy nie zostaną zaspokojone i spełnione, wystarczy ich zranić, a sami oddadzą mi swoją krew, swoje myśli, swoje uczynki. Zaczną płakać, rozpaczać albo pochłonie ich złość i chęć zemsty. Wykorzystuj ich do swoich celów, a potem, kiedy już nie będą ci potrzebni albo zaczną przeszkadzać swoją obecnością, odsuń ich od siebie, unikaj, zerwij kontakt. A oni sami już wtedy otworzą przede mną swój krwiobieg. Werbuj ich dla mnie, a ja dam ci wszystko, czego zapragniesz. Tylko tyle. To proste. Zgadzasz się na mój warunek?

— Tak.

— Idź na północ. Dojdziesz do zielonego wzgórza. Tam założysz własny gród — Gilau. Podporządkuj sobie ludzi. Niech wykonują twoje polecenia. Niech rozsławiają twoje imię. Obiecuj im wiele, a potem żadnej z tych obietnic nie dotrzymuj. Ludzie są jak kwiaty. Zrywaj ich pełne bukiety. Zostań kolekcjonerem fiołków. Fiołki są piękne, mają niezwykłą barwę płatków, są wyjątkowe, ale niewielkie, delikatne, rosną tuż przy ziemi, umierają najszybciej, wystarczy odebrać im wodę, a potem podeptać. Więdną. Znikają. Działaj. To tylko ludzie. Zrań ich. Niech otworzą swoje żyły, bym mógł przeniknąć do ich krwi.

Szukaj kobiety o fioletowych oczach. Fiolet to twoja barwa. Fiolet jak ametyst. Uwiedź ją, podaruj jej fiołki, poczęstuj winem, ale sam zawsze pij trunek tylko i wyłącznie z czary ametystowej, zabezpieczy cię to przed upiciem się. Słowo ametyst z języka greckiego oznacza — trzeźwy. Wokół ciebie ludzie będą pijani namiętnością, chwilowym szczęściem, a ty zawsze trzeźwy — będziesz kontrolował sytuację, rozdawał karty.


**

Na początku wydawało mi się, że dotrzymanie obietnicy danej Devilyanowi, będzie bardzo trudnym zadaniem. Jednak okazało się to dziecinnie łatwe. Na wzgórzu grodu, który nazwałem od swego nazwiska, z pomocą koczowników, którzy chętnie osiedli tutaj na dobre, wzniosłem kamienny zamek o wysokiej strzelistej wieży, wąskich oknach, ukrytych w głębokich niszach. Z najposłuszniejszych robotników uczyniłem drużynę zbrojnych, reszta osiadła w mieście, budując tam domostwa, kuźnię, karczmę, poletka ziemi uprawnej i zagrody z bydłem i drobiem, którym potem handlowali na targu. Spełniły się wszystkie moje pragnienia. Stałem się właścicielem wspaniałego zamku. Kamienna budowla, wznosiła się na samym szczycie wzgórza, dominując nad całą osadą, usytuowaną w dolinie. Z najwyższej, głównej wieży, strzelistej i niebotycznej wyłaniał się drewniany most na linach, którym mogłem przejść aż do księżyca i porozkoszować się satelitami krążącymi wiernie wokół niego. Ludzie wokół mnie krążyli tak samo jak te półksiężyce wokół srebrnej kuli. U wrót zamku ustawiłem lojalnych strażników, a zwodzony most chronił mnie skutecznie przed ewentualnym najeźdźcą. Największą dumą jednak napawał mnie mój ogród, który oplatał zamkowy dziedziniec. Zgromadziłem tu wszystkie gatunki kwiatów. Róże, chabry, tulipany, maki, moje ulubione fiołki i wiele innych. Najbardziej jednak ceniłem rosiczki. Lubiłem patrzeć, jak owady, zwabiony ich zapachem, siadały na ich kolorowych łodygach, a one zamykały ich nagle w swym wnętrzu i pożerały żywcem. Byłem bogiem tego miejsca. Stałem się kolekcjonerem kwiatów. Ja decydowałem, które pąki zakwitną, a które zwiędną.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 20.27