E-book
15.75
drukowana A5
37.11
Kocham cię na zabój 1/2

Bezpłatny fragment - Kocham cię na zabój 1/2

Prequel „Kocham cię na zabój”


Objętość:
123 str.
ISBN:
978-83-8221-004-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 37.11

— U-boota! — poprosił, siadając za barem.

— Przecież ty nie masz głowy do picia, Jarr — życzliwie wyśmiał wybór znajomy barman.

Nie chcąc wdawać się w niepotrzebne dyskusje, odpowiedział półgębkowym uśmiechem. Czuł na sobie spojrzenie kobiety siedzącej kilka hokerów dalej. Widywał ją tam zawsze, gdy zaglądał do pubu Mariana. Zastanawiał się, czy ona przypadkiem nie jest na wyposażeniu lokalu.

Nagle znajomą–nieznajomą niewiastę zasłonił pijany adorator z papierosem. Dotknął dłoni kobiety i pochylił się nad nią, by coraz śmielej wsuwać dłoń pod jej skąpą sukienkę.

Przełykając kolejny łyk u-boota, Jarr zastanawiał się, czy para uda się w bardziej ustronne miejsce, czy konsumpcja odbędzie się w barze.

— Ty ...rwo! Co ty sobie myślisz, że kim jesteś?! Takie jak ty to ja mogę… — strzępy „rozmowy” dotarły do jego uszu.

Nie reagował na sytuację, jakich wiele podczas ustalania ceny zabiegu relaksującego krocze, do czasu, gdy mężczyzna nie zaczął szarpać kobiety.

— Nie za brutalne te zaloty?! — zapytał krewkiego adoratora, odstawiając do połowy upitego drinka.

— Brutalnie będzie, jak się nie zamkniesz! — usłyszał w odpowiedzi. Po czym mężczyzna podszedł w stronę Jarra i zgasił niedopałek w jego szklance. — Nie wtrącaj się, łajzo, chyba że chcesz skończyć jak ten pet!

Jarr obserwował opadający w przezroczystej cieczy popiół. Zastanawiał się, czemu zawsze musi być w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie oraz czy naprawdę musi opaść na dno tak samo jak te strzępy, które jeszcze przed chwilą były papierosem.

— Zostawiasz dziewczynę, stawiasz podwójnego u-boota i wychodzisz spokojnie na zewnątrz — odparował wbrew logice dbania o spokój własny.

Nieznajomy typ roześmiał się i wyprowadził cios w stronę Jarra, który skontrował agresora i pociągnął go w kierunku stołu bilardowego, uderzając szczęką mężczyzny w kamienną płytę stołu. Z bilą w ustach obalony typ wyglądał na niezwykle zdziwionego.

— Jarr, czy ci kompletnie odwaliło?! Wiesz, kto to był? — zapytał barman już bez resztek uśmiechu.

— Był? Przecież żyje…

— Nie żartuj sobie! Teraz będziemy mieli tutaj niebieskich na cały etat po tym, jak synuś komendanta dostał u nas oklep.

— Co ja mogę zrobić, mógł lepiej wychować potomka. Sądząc po ryju, kilka podobnych lekcji go spotkało, a i tak się niczego nie nauczył.

— Przykro mi, Jarr, nie ma tutaj już dla ciebie miejsca. Wątpię, czy w ogóle gdziekolwiek jest.

— Też w to wątpię. To do nigdy — odpowiedział, ruszając w siną dal.

***

Spoglądała przez zimną szybę na zewnątrz. Wpadające przez nią promienie słoneczne rozgrzewały jej kolana. Podobnie jak rozgrzewał ją widok spacerujących chodnikiem par, od których biło płynące przez ich splecione dłonie uczucie spajające zakochanych w sobie ludzi.

Serce szalało w piersi Kari. Pytała się w duchu, jak długo jeszcze na jej drodze do szczęścia będzie tkwiła podobna zimna, niewidzialna szyba, oddzielająca ją od tego wszystkiego, o czym marzyła. Od kochającego partnera, domu z ogródkiem, dzieci… Od rana do wieczora uwiązana do biurka w pracy niczym pies przy budzie.

Był co prawda interesujący brunet, ale nie chciał albo bał się zostać kimś więcej niż jej kolegą z pracy. Jedyne, co ich łączyło, to „romans” przy automacie z kawą na „ich” piętrze. Jednak poza oglądaniem jej nóg i zaglądaniem w dekolt niewiele robił, by znajomość potoczyła się do przodu.


Spojrzała na zegarek. Do końca dnia pracy pozostały niecałe dwie godziny. „Tak, trzeba dziś się wybrać na zakupy” — szepnęła do siebie, rozpromieniając się przy tym trochę, a jednocześnie krzywiąc usta na myśl o tym, że czas spędzony w galerii jest dla niej substytutem szczęścia, którego tak naprawdę pragnęła.


***

W tym samym czasie, gdy Kari rozpoczynała shopping, po drugiej stronie kraju inna kobieta wsparta o blat baru spoglądała na rzekę, nad którą usypana była sztuczna plaża. Ubrana w czarną, żałobną sukienkę kontrastowała swą osobą z wakacyjnym otoczeniem. W jej oczach nie było jednak ciepła. Był w nich jedynie chłód. Przenikliwy, skryty pod czernią kapelusza z woalką.

Sączyła Tequila Sunrise, czując rozbierający ją wzrok młodego chłopaka z przeciwnej strony plażowego baru. Po wydarzeniach ostatnich godzin nie miała ochoty na nową znajomość. I to mogło uratować młodego mężczyznę śliniącego się na widok dojrzałej kobiety. Jednak wszystko potoczyło się inaczej.


Uwagę obydwojga odciągnęła reklama, która pojawiła się pomiędzy teledyskami w telewizorze zawieszonym pod sufitem. Atakowała promiennym uśmiechem młodzieńca przekonującego o skuteczności nowego środka na wszystko dobrze robiącego. „Ból ręki nie pozwalał mi oglądać moich ulubionych filmów. Aż do momentu, gdy zastosowałem Marszczywała od pani Małgosi z apteki. Teraz wszystko jest znowu jak dawniej. W jednej ręce pilot, a w drugiej torba! Z chipsami”


— Zdecydowanie bardziej polecam panią Małgosię! — zażartował barman.


Kobieta w czerni i chłopak spojrzeli na barmana, potem na siebie nawzajem. Czuł, że trafia się okazja na coś więcej, podszedł bliżej i zaproponował kolejnego drinka. Jednak tajemnicza dama odmówiła, odwróciła się i chciała odejść, gdy usłyszała za plecami słowa:


— Co robisz? Gdzie uciekasz? Ty głupia dupo! Myślisz, że jesteś jedyna na tej planecie?!

— Myślę, że jeszcze kilka miliardów się znajdzie… — odrzekła, tłumiąc swoją irytację zachowaniem chłopaka.

— Pójdziemy razem, plażowa szmato. Przyszedłem tutaj poruchać i nie odejdę z niczym! — krzyknął, złapał kobietę za ramię i pociągnął ku sobie.


Odruchowo wsunęła rękę do torebki. Chwyciła polimerową rękojeść zwieńczoną ostrzami, na których jeszcze dobrze nie zastygła krew poprzedniej ofiary. „Nie, nie tutaj, nie tak…” — pomyślała. Wypuściła narzędzie. Odwróciła twarz w stronę chłopaka i zaczęła grać swoją rolę.


— Podniecają mnie konkretni, zdecydowani mężczyźni. — Uśmiechnęła się chytrze.

— Wszystko w porządku? — odezwał się barman zainteresowany nagłym ruchem.

— W jak najlepszym — odparła kobieta i oddaliła się wraz z napastliwym młodzieńcem w głąb plaży.

***

Zaparkowała z rozmachem przed galerią handlową swoje ukochane wierne punto, którego nie zmieniała od lat wierna hasłu: „Jazda fiatem — całym moim światem”. Zgasiła silnik. Spojrzała w lusterko. Makijaż był w porządku. Poprawiła bluzkę. Spojrzała w dół. Spódniczka podczas jazdy podciągnęła się wysoko, odsłaniając wdzięki Kari na bogato.

„Co ze mną jest nie tak?” — pytała się w myślach. „Dlaczego nie potrafię złowić wartościowego faceta z wyobraźnią, którego wygląd nie działa jak środek antykoncepcyjny…” — dręczyła się, myśląc wciąż o swoim ulubionym brunecie z pracy.


Wysiadła, zamaszyście zatrzasnęła drzwi samochodu, doprowadziła do ładu spódnicę i skierowała się w stronę drzwi obrotowych drzwi. W ogóle nie zauważyła śledzącego ją samochodu ani mężczyzny zahipnotyzowanego jej osobą.


Będąc w holu, zastanawiała się, gdzie zajrzeć najpierw. Wybór padł na drogerię. Dotknęła znajomego flakonika, po czym szybko odsunęła dłoń. „Po cholerę będę robiła zapas. Dla kogo? Zabraknie, to wystarczy mi szare mydło z jelonkiem. Nie mam się, do cholery, dla kogo stroić, pachnieć, być… a jeleni to w moim życiu mam dość!” — katowała się w myślach.

Wyszła rozeźlona na siebie, że tak łatwo dawała się owładnąć złym myślom. W dalszym ciągu nie zauważała mężczyzny, który był coraz bliżej. Pożerał spojrzeniem każdy ruch jej falistej fryzury, rozbujanych piersi i nóg napinających się z każdym krokiem od łydek po pełne powabu silne uda.

Schowała się w świecie bielizny. Szukała czegoś w nowym kroju i z innego materiału niż dotychczas. By udawać przed sobą wieczorem, że to od „niego”. Czuć dotyk koszulki na nagim, pachnącym kąpielą ciele. Tak, jakby to był dotyk „jego” dłoni. Podciągać ją coraz wyżej i śmielej i… oddawać się w najbardziej wyuzdany sposób.

„Tylko komu ja mam się oddawać? Sobie? Koszuli? Od tej samotności już mi całkiem odwala!” — pomyślała z zaciśniętym gardłem, jednocześnie piękna i beznadziejna. Czuła, jak jej oczy nabierają wilgoci. Chciała wyć.

— Przymierz to — zabrzmiał nad ramieniem Kari zdecydowany męski głos.

Obejrzała się, ale nie zdążyła nic powiedzieć, wepchnięta nagle do przymierzalni. Mężczyzna „zakneblował” jej usta pocałunkiem. Napastliwym, lecz nie obleśnym. Poddała mu się oszołomiona. Co prawda, nie tak do końca wyglądało spełnienie jej marzeń, ale coraz bardziej jej się to podobało. Napierał na nią coraz silniej. Wątłe ściany przymierzalni łączone budżetowymi wkrętami trzeszczały pod naporem ich ciał. Mężczyzna wsuwał dłonie coraz głębiej pod ubranie Kari. Dopadł ustami jej szyi. Wyprężyła się niczym kotka. Dyszącym tonem wyszeptał: „Pragnę cię od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem”, po czym wsunął koniec języka do ucha dziewczyny. Gorący dreszcz przeszył jej ciało. Rozszedł się z głębi piersi we wszystkich kierunkach. Otworzyła na moment oczy. Tak, to był jej nieśmiały kolega z pracy, którego tak pragnęła. Jednak nie była pewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy też zwariowała całkowicie i poniosło ją w przymierzalni. Złapała „zjawę” za włosy i energicznie odciągnęła do tyłu, gryząc swe „urojenie” w szyję. Jednak mężczyzna okazał się prawdziwy, zawył z rozkoszy. Złapał Kari jeszcze łapczywiej. Rozdarł jej bluzkę i dopadł do piersi spragnionych pieszczot. Stanik ustąpił pod naporem ordynarnej męskiej siły. Po chwili brunet pochłaniał ustami nabrzmiałe sutki kobiety. Jego pocałunki zdobywały krągłości jej piersi. Czuła na udzie coraz wyraźniej jego męski kształt. Nie chciała, by całujący ją coraz niżej i niżej chłopak za szybko zbliżył się do jej kobiecości. Oplotła go nogą i przyciągnęła do siebie z całej siły. Chciała pocałunku, jeszcze więcej pocałunków…

***

Zniecierpliwiony młodzian położył dłoń na pośladku tajemniczej kobiety. Przesunął rękę w dół. Jego rozbiegane palce zwiedzały jej krągłe kształty. Coraz napastliwiej wciskały się pomiędzy pośladki. Ciepły dreszcz przebiegł po kręgosłupie statecznej i zarazem niebezpiecznej kobiety.

— Jeszcze nie! — rzekła stanowczo, odpychając chłopaka.

— To kiedy? Jak przejdziesz na emeryturę?! — niecierpliwił się.

— Wszystko w swoim czasie. Kobieta potrzebuje trochę czułości, romantyzmu, a nie pchania palców w tyłek.

— Chyba tracę czas! Chcę cię tu i teraz! — wysapał pożądliwie i przylgnął do kobiety, zagradzając jej drogę.

— Dobrze, robaczku, teraz, ale tam. — Wskazała zacienione miejsce, w którym plaża spotykała się z parkową zielenią.

— Wiedziałem, że mi nie uciekniesz już z haczyka, rybeńko — zamruczał, oblizał obleśnie wargi, po czym zagryzł je pełen emocji.


„Kretyn najwyraźniej nigdy nie był na rybach i nie wie, że na haczyk najpierw trafia robak” — zakpiła w myślach, opluwając cały męski ród.


Obserwowała uważnie, czy nikogo nie ma w pobliżu. Gdy schowali się za drzewami, złapała chłopaka za krocze i rozkazała:

— Rozbieraj się!

— Zaraz, najpierw ty zdejmij ten kapelusz, bo wyglądasz jak Zorro.

— Okej. — Zamaszystym ruchem odrzuciła nakrycie głowy na bok. Potrząsnęła głową. Fala bujnych włosów zalała jej ramiona.

Gdy mężczyzna w końcu ujrzał w pełni oblicze tajemniczej damy, uroda jej twarzy o wyrazie zdeprawowanej wiewiórki powaliła go na kolana. Bez słowa sprzeciwu pozwolił zrobić ze sobą, co tylko chciała.

Powoli ściągnęła z niego podkoszulek, ale nie do końca, a w taki sposób, by skrępować nim ręce mężczyzny. Nie protestował. Jedyna komórka mózgowa, jaką dysponował, orbitowała w okolicach jąder.

Tam też znajdowały się dłonie kobiety. Pozbawiły go paska. Pieściły guzik jego spodni, który szybko wyskoczył z dziurki. Patrzyła mu prosto w oczy i penetrowała głębiej podległą jej męskość.

— Leżeć! — rozkazała.

Mężczyzna posłusznie wykonał komendę i ułożył się w grajdołku.

Szybko skrępowała jego nogi spuszczonymi spodniami. Dla pewności przywiązała ręce uległego kochanka do jednej z latarenek upiększających leśne wybrzeże. Teraz był zdany na jej wolę. Delikatnym ruchem gładziła jego dokładnie wygoloną twarz. Gryzła w szyję. Chłopak wił się pod jej dotykiem i błagał o więcej. Dotykała jego torsu, coraz śmielej atakując sutki. W końcu gryzła je, do momentu, aż zajęczał. Uwielbiała sprawiać ból w każdej postaci, szczególnie mężczyznom. Gładziła brzuch chłopaka rozhuśtany pełnym emocji i spłoszonym oddechem. Po czym chwyciła w garść piasek i zaczęła nim obsypywać męskie przyrodzenie. Gdy kutas zniknął pod kopczykiem złotego piasku, kobieta odwróciła się w stronę twarzy młodzieńca. Podniosła się i dopadła nagle. Usiadła na jego twarzy. Skryła mężczyznę pod rozpostartą sukienką i zacisnęła uda na jego szyi. Bardziej, niż by się tego spodziewał…

***

W tym samym czasie, gdy tajemnicza dama dawała lekcję dobrego wychowania chłopakowi z baru, Kari ogarniały coraz większe żądze w sklepowej przebieralni.

Położyła dłonie na głowie mężczyzny. Wsunęła palce w jego włosy. Pociągnęła do góry. Pragnęła jego ust całą sobą. Drobnymi pocałunkami wspinał się po jej szyi. Odchyliła głowę, wyprężyła się oparta o trzeszczącą ścianę przebieralni. Drżała smagana falami dreszczy. Tak bardzo pragnęła poczuć smak mężczyzny. Przymknęła oczy, przechyliła głowę. W tym samym momencie on dotarł do jej lekko uchylonych ust. Złapał pocałunkiem jej wargę. Smakował ją powoli serią drobnych gryzących i ssących pocałunków. Najpierw jedną, a potem drugą. Westchnęła rozkosznie. Kari płonęła. Jej zmysły szalały do tego stopnia, że nie wiedziała, gdzie były ręce mężczyzny. Miała wrażenie, że w jednej chwili dotykają ją wszędzie. Spódnica dawno przestała skrywać jej wdzięki. Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie. Czuła się pożądana.


— Gieniu, zajrzyj do przebieralni. Coś tam się dzieje podejrzanego — zabrzmiał trzeszczący głos w krótkofalówce ochroniarza. Był to komunikat operatora monitoringu obserwującego zabawy pary przez szpary w zasłonie.

Ochroniarz Eugeniusz ruszył z interwencją z drugiego końca sklepu. W tym czasie para kontynuowała, nic nie podejrzewając. Spleceni w objęciach rąk, nóg i języków zapomnieli o całym świecie.

— Wejdź we mnie… — westchnęła głośno Kari.

Zasłonka rozsunęła się i z rozmachem wszedł Eugeniusz.

— Osz… Co tutaj się dzieje? To przymierzalnia, a nie…

— Właśnie przymierzaliśmy się do… to znaczy, czy pasujemy do siebie. — Mężczyzna wszedł Eugeniuszowi w słowo.

— O nie, tak łatwo to nie będzie. Ubierać się i proszę za mną.

Para posłusznie wykonała polecenie i po chwili byli już w pomieszczeniu dla zatrzymanych.

— Co my takiego zrobiliśmy? Przecież nic nie ukradliśmy — protestowała Kari.

— Zakłócanie porządku, a przede wszystkim skradliście mój czas. Muszę tutaj teraz z wami siedzieć zamiast flirtować z kasjerkami — wyjaśnił ochroniarz.

— Ależ, panie Gieniu, czy nie można by jednak zrobić czegoś, by pominąć tę całą szopkę z policją? — zapytali duetem.

Eugeniusz łypnął lisim spojrzeniem poprawiając dumnie swój identyfikator z imieniem.

— Może by się nawet coś dało, zależy, czy będziecie współpracować.

Nieme potwierdzenie chęci współpracy ze strony pary rozochociło Eugeniusza. Chwycił Kari za rękę i pociągnął w stronę niewielkiego stolika.

— Wypnij się, niegrzeczna dziewczyno! — rozkazał, wyciągając służbową tonfę.

Posłusznie wykonała rozkaz. Ochroniarz zsunął z niej majtki, które opadły na podłogę. Następnie podciągnął spódnicę Kari wysoko i zaczął wymierzać karne uderzenia służbową pałką. Choć Kari nie chciała się do tego przed sobą przyznać, to z każdym klapsem podobało jej się to coraz bardziej. W końcu mężczyzna przestał. Złapał silną dłonią zaczerwieniony pośladek i obrócił dziewczynę twarzą do siebie.

— Teraz pora na coś specjalnego — rzekł i szybkim ruchem rozsunął rozporek.

Położył na swoim kroczu jej roztrzęsioną dłoń. Rozumiała bez dalszych słów, co ma robić. Zsunęła slipy mężczyzny i natychmiast z rozporka wyskoczył jego męski atrybut, nieustępujący twardością służbowej pałce ochroniarza. Zaczęła go masować najnamiętniej, jak potrafiła.

Drugi mężczyzna z coraz większą zazdrością wpatrywał się w ich pieszczoty. Kreatywność Kari nie pozwoliła na odtrącenie kochanka. Drugą dłonią chwyciła za pasek jego spodni i przyciągnęła energicznie ku sobie. Kolejny szybki ruch i mężczyzna stał bez spodni. Wyprostowany niczym stalowy bolec tylko dla niej. Całkowicie przejęła kontrolę nad obydwoma mężczyznami, dostarczając im coraz intensywniejszych doznań coraz śmielszymi pieszczotami. Wszystko to rejestrowały kamery monitoringu. Ich operator na widok akcji w pokoju nie był w stanie utrzymać na wodzy emocji. Zupełnie zapomniał o kamerze w dyżurce, która obserwowała jego pracę. Z kolei obraz z tej kamery wpłynął silnie na kierowniczkę ochrony, obserwującą swoich podwładnych. Szybko uruchomiła fantazję, palce oraz telekonferencję z mężem. Ten zaskoczony wepchnął będącą właśnie u niego kochankę pod biurko. Pomimo to ani na moment nie przestawała go pieścić. Zupełnie zapomniała na tę chwilę o swoim narzeczonym. Nie miała pojęcia, że on właśnie teraz oddawał się orgii wraz z Kari i Eugeniuszem.

***

Gdy zwolniła uścisk, chłopak ledwo łapał powietrze. Spojrzała zimno w jego półprzytomne oczy, po czym obróciła się w drugą stronę. Dosiadła jeszcze mocniej i zamknęła twarz mężczyzny swoimi silnymi udami. Gładziła jego tors i brzuch. Zmierzała dotykiem w stronę najintymniejszych okolic na ciele młodzieńca. Mężczyzna wił się pod kobietą coraz bardziej w rytm jej rozbujanych bioder i coraz brutalniejszych pieszczot. Szalała na jego twarzy jeszcze agresywniej. Chłopakowi z każdą chwilą podobało się to coraz bardziej. Prężył się mocniej i mocniej, zniewolony pod tajemniczą nieznajomą. W końcu spowodowała poruszenie piasku usypanego przed chwilą na jego kroczu. Zanim dotarła dłonią do jego męskości, rozsadził twardym przyrodzeniem piaskowy kopczyk. Był gotowy, tylko dla niej. Emocje w zimnokrwistej modliszce kierowały ją do spełnienia w jej iście makiawelicznym stylu.

Ujeżdżany mężczyzna pieścił ustami drapieżne łono. Kobieta wsunęła dłoń w piasek i męskość chłopaka eksplodowała. Zalał piaskowy kopczyk lepką lawą. Kobieta, czując jego uległość, obróciła się ponownie. Wsunęła nogi między jego ramiona i szyję w taki sposób, że stał się zupełnie bezradny. Zdany na jej przewrotną wolę. Władza nad drugim człowiekiem powodowała w diabolicznej kobiecie erotyczną ekstazę. Pomieszana z uderzeniami podniecenia doprowadzała ją do upiornego spełnienia. Ciało kobiety–modliszki wyprężyło się w amoku. Wykonała szybki ruch biodrami i kark mężczyzny chrupnął w morderczym uścisku. Przeżyła wtedy silną ekstazę na skraju utraty świadomości. Rozsunęła uda i głowa chłopaka opadła bez życia w nienaturalnej pozie. Po wszystkim doprowadziła się do ładu. Poszperała w torebce i wyciągnęła telefon komórkowy.

— Fuker! — rzekła zdecydowanym tonem do słuchawki. — Gdzie jesteś? Trzeba posprzątać. Tak, znowu! — Szybko zakończyła rozmowę i czekała, aż zjawi się jej przyjaciel do zadań wszelakich, szczególnie tych „brudnych”, w osobie mężczyzny z nienawiścią w genach.

Fuker Storm zawsze był w pobliżu, na wypadek, gdyby go potrzebowała. Gotów rozwiązać każdy problem w charakterystyczny dla siebie sposób. Najchętniej za pomocą magnum i desert eagle’a noszonych pod skórzaną kurtką.


***


W międzyczasie zadzwonił telefon dziewczyny siedzącej za barem. Obserwowała w dalszym ciągu Jarra, który po bójce w barze wychodził właśnie na zewnątrz.

— Dalej masz to przy sobie? A on wychodzi? Jeszcze sobie siedzisz? — dopytywała nerwowo śmiercionośna dama w czarnym, żałobnym kapeluszu. — Masz misję do wykonania! Nie po to wyciągnęłam cię z tego całego gówna, żebym nie mogła na ciebie liczyć!

— Już dobrze, przecież mi nie ucieknie! — odrzekła poirytowana Diaxa. — Jeszcze żaden mi nie uciekł — dodała szeptem pod nosem.

— Daj mu to i tyle! Chyba że przerasta cię to zadanie?! — ponaglała przez telefon kobieta. — Za chwilę będziemy po ciebie, więc jak już załatwisz sprawę, wróć do baru i czekaj.

— Jak będę miała ochotę — burknęła do słuchawki Diaxa. Nie była osobą lubiącą słuchać rozkazów.

— Coś jeszcze chciałaś dodać, Dixi?

— Tak, że wychodzę, bo Jarr gdzieś zniknął. I potrenuj wymowę mojego imienia na przyszłość — powiedziała, aby zirytować swoją szefową, zupełnie nie przejmując się faktem, z jak groźną kobietą miała do czynienia. I w dalszym ciągu spokojnie obserwowała przez okno swojego niedawnego obrońcę.


***


Zanim diaboliczna dama zdążyła uspokoić nerwy po rozmowie z Diaxą, obok pojawił się Fuker.

— Wreszcie przyczłapałeś — powitała go w sympatyczny jak na jej standardy sposób.

— To? — zapytał krótko, wskazując spojrzeniem zwłoki młodego mężczyzny leżące wciąż w grajdole.

— Tak, to.

— I po coś to zrobiła?

— Myślisz, że to tak łatwo usunąć z tego świata kogoś, kogo dobrze znasz? Kogoś, kto ci ufa, i potem iść na jego pogrzeb? Chciałam odreagować w barze na plaży. I przypadkowo pojawił się ten smarkacz.

— Staram się zrozumieć, że uparłaś się na tego całego Jarra. A ten chłopak to kto? Też czymś ci zawinił? Chyba jako niemowlę…

— Nie drwij, Fuker. Jarr to jest skomplikowana historia. A ten to nikt. Pojawił się po prostu w niewłaściwym miejscu.

— A, i to go nauczy, żeby się nie pojawiał? — kąśliwie ciągnął temat Fuker, dyrygując przy tym kilkuosobowym zespołem usuwającym jak zwykle ślady po działalności swojej szefowej.

— Poniekąd to powinna być lekcja dla was wszystkich, dwujajeczne pomyłki natury, że kobiecie należy się szacunek. Jednak jak się myśli tylko parówą… — sączyła antymęski jad demoniczna niewiasta.

— To czym wy myślicie, bezparówkowce? — odparł atak Fuker, wchodząc rozmówczyni w słowo. Spoglądał przy tym ponad okularami, jak ekipa nie radzi sobie z domknięciem wieka na skrzyni z nieszczęśnikiem.

— Nie łap mnie za słowa, Fuker. Dobrze wiesz, co mam na myśli.

— Bałbym się wiedzieć.

— To ci wytłumaczę.

— Tak, jak jemu? To w ogóle ciekawe, tym razem zrobiłaś to inaczej. Nie widać na nim śladów rżnięcia.

— Nie domyka się, szefie, bo jego pała ciągle sterczy i blokuje mechanizm od wewnątrz! — krzyknął ktoś z ekipy sprzątającej.

— Dobra, zajmijcie się tym, a nas czas nagli. Widzimy się pod barem — wydał polecenie sprzątającym i odjechali.


Jednak w samochodzie temat trupa był ciągle żywy.

— Masz i twoje ślady rżnięcia, Fuker. Ciągle jakieś problemy. — Zabójczyni uśmiechnęła się pod nosem na myśl o niepokornym przyrodzeniu swojej ostatniej ofiary.

— No i widzisz, wieko się nie domyka. Od razu mówiłem ci, że te przenośne krematorki to szajs. Nie przewidzieli ich na nieboszczyków z erekcją. Swoją drogą, nie mogłaś poczekać, aż mu trochę przejdzie…?

— Okej, może zrobiłam to trochę po łebkach, ale tak mnie wkurzył, że nie mogłam się oprzeć, by dać mu lekcję.

— Ale że tak? Przecież mógł przeżyć te korepetycje z seks-vivre’u.

— Fuker, odwal się, że tak powiem do ciebie po przyjacielsku. Skoro leży trupem, to nie mógł. A nie mógł, bo nie zasłużył! W ogóle cała wasza płeć tylko niepotrzebnie zabiera tlen z tej planety.

— Dlatego wy kobiety powinnyście nadal być na Wenus, a my faceci na Marsie. Spokojnie popijalibyśmy piwo, oglądali mecze, a z dziewczynami penetrowalibyśmy zakamarki na ziemi i nie wchodzilibyśmy sobie w drogę — przedstawił swoją wizję.

— I tutaj się z tobą zgodzę, mój drogi. Zatrzymaj tutaj, muszę coś zjeść, bo od rana nie miałam nic w ustach.

Fuker spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem. Szybko domyśliła się, o co mu chodzi, i odpowiedziała:

— Nie, tego mu nie zrobiłam, ty płytkorozumna męska istoto.

Lokal Kebab u Babek serwował szybkie i dobre dania szeroko pojętej kuchni fast foodowej. Jednak gdy głodna zabójczyni przekroczyła próg, było już po godzinie zamknięcia.

— Przepraszam, ale już zamknięte — poinformowała dziewczyna zza lady.

— Jak to zamknięte, skoro da się wejść?! — atakowała dama w czerni.

— To, że da się wejść, nie oznacza, że można — broniła się dziewczyna.

— Aha, czyli wejść mogą tylko wybrani? — Spojrzała wymownie na mężczyznę dojadającego grillowaną parówkę.

— Tutaj klient właśnie kończy danie i… — tłumaczyła pracownica lokalu.

— I on może korzystać, liczyć na cholerną parówkę w tej pani dziurze, a ja już nie?! — nacierała z coraz większym zdenerwowaniem.

— Nie wiem, na co może liczyć klient w pani dziurze, ale mój lokal jest już zamknięty. Obecny tutaj pan złożył zamówienie wcześniej, zaraz skończy, ja zamknę lokal i wszyscy rozejdziemy się w swoje strony.

— Rozejść to ty się możesz w kroku, smarkulo! To taki problem rozpalić grilla i wrzucić cholerną kiełbasę?! Nic nie jadłam od rana!

— Daj spokój dziewczynie, ty stara kląkwo. Trzeba było się nażreć gdzie indziej, tyle lokali wokoło. Za rogiem jest pizzeria — poinformował psychopatkę klient przebywający wciąż w lokalu.

— Zawrzyj ryj, magulonie! Mam ochotę zjeść tu w tej kiełbachowni! — zdenerwowała się mordercza dama.

— Aż tak zachciało się parówy, przeterminowana raszplo? W tym lokalu o tej porze w ofercie jestem jedynie ta. — Mężczyzna roześmiał się rubasznie, jednocześnie wykonując gest w stronę rozporka.


Wściekła sięgnęła odruchowo dłonią do torebki. Jednak okazało się, że zostawiła ją wraz ze swoją śmiercionośną zabawką w samochodzie.

— Zgrzybiałe frankfurterki mnie nie interesują — rzuciła na odchodne, zawiedziona faktem, że zapomniała swojego podręcznego sprzętu, którym stawiała morderczą kropkę po ostatnim zdaniu zawsze należącym do niej.

Gdy dotarła do samochodu, uspokoiła się na tyle, że nie miała już ochoty na przemoc.

— Zjadłaś sama? Myślałem, że się podzielisz… — powitał ją, niby z pretensją, Fuker, rozbawiony niepowodzeniem szefowej.

— Mają słabe menu. Trzeba będzie się dowiedzieć, czyj to lokal. Kupić i zamknąć. A jak nie, to po prostu podpalić — padła odpowiedź z ust poirytowanej kobiety. — A teraz jedziemy do tej Diaxy całej, w końcu może już mnie nic nie zaskoczy. Czas dopilnować mojego ulubionego chłopca. Trzeba dopilnować, by dotarł, gdzie trzeba.

— Okej, robi się, szefowo.

***


— Jarr! — zawołanie Diaxy przeszyło smętną aurę przed barem.

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Zaczął nerwowo oglądać swoje ubranie, począwszy od butów po ramiona cienkiej kurtki, na której znajdowały się ślady zakończonej przed chwilą walki.

— Może tam? — Wskazał palcem za siebie i zwrócił się plecami do dziewczyny.

— Co tam? — zapytała zaskoczona jego postawą.

— Gdzie indziej nie widzę, więc może na plecach jest napisane moje imię?

— Ach, o to chodzi. — Uśmiechnęła się. — Usłyszałam je w barze.

— Ładnie to tak podsłuchiwać?

— Ładnie to tak czyjąś twarzą prasować sukno na stole? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— No dobrze, o co chodzi? Bo jeśli chcesz mi…

— Chcę ci coś dać — nie pozwoliła Jarrowi skończyć, zanim powie jedno słowo za dużo.

— Ale ja niczego nie potrzebuję — bronił się przed wyrazami wdzięczności, o które posądzał dziewczynę obronioną przed napastnikiem.

— Myślę, że jednak ci się to przyda, biorąc pod uwagę, kogo przed chwilą skasowałeś — przekonywała, szukając czegoś w torebce. — Kurewski pierdzielnik — zamruczała pod nosem, nie mogąc znaleźć tego, co chciała.

Jarr zareagował ciepłym uśmiechem. Bo kim w jego oczach mogła być dziewczyna odziana w sukienkę podkreślającą jej wdzięki czarno-czerwoną zmysłowo lśniącą kratą. Kończyła się ona nad kolanem. A właściwie do kolana miała bardzo daleko. Z drugiej strony sukienkę wieńczył głęboki dekolt.

— Cholera, musiałam to zostawić w aucie, zaparkowałam w zasięgu wzroku. Zaraz wracam. Nie oddalaj się, bo cię dorwę, a wtedy nie będę miła. — Odeszła pośpiesznie.

— A ty? Jak masz na imię? — zapytał, ale w odpowiedzi słyszał tylko ciszę.

Jarr nie miał zamiaru się oddalać. W zasadzie po pogrzebie, który odbył się ledwo dobę temu, nie miał gdzie i po co iść. Nie wierzył w nagły naturalny zgon ostatnich bliskich mu osób, ale nie miał na to dowodów. Na razie śledził oddalającą się dziewczynę zmysłowo bujającą biodrami i kruczoczarną fryzurą falującą w rytm jej ruchów. Uwagę przykuwały także jej tatuaże. Po raz pierwszy w jego oczach tak pasowały do dziewczyny, jakby się z nimi urodziła. Jednak wydawało mu się to bardzo dziwne, że tyle razy widział ją w barze, a nikt nigdy nie zwrócił się do niej po imieniu, choć wyglądała na stałą bywalczynię tego miejsca.

„A może ona nie jest stąd i była w barze, bo byłem tam i ja? Tak, obserwowała mnie. Może miała coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami w moim życiu?” — nie chciał w to wierzyć, ale te pytania nie dawały mu spokoju.

W końcu dotarła do samochodu. Otworzyła drzwi, schyliła się do wewnątrz, by pogrzebać w jego wnętrzu.

„Zabójczyni też to nie jest, strasznie niezorganizowana bałaganiara” — ocenił w myślach, jednak wciąż nie potrafił jej zaszufladkować do odpowiedniej kategorii. A może po prostu żołnierska podejrzliwość wraz z bujną fantazją płatały mu figla.

Dziewczyna wciąż nęciła spojrzenia wypięta, klęcząca jednym kolanem na fotelu kierowcy. Po chwili w jej kierunku ruszyło dwóch mężczyzn zainteresowanych widokiem.

— Jest! W końcu! To jest to! — powiedziała do siebie zadowolona.

— Tak, to jest to! — odpowiedział jeden z dwóch nachalnych adoratorów, którzy byli już przy samochodzie.

„No i trzeba będzie pannę znowu ratować” — pomyślał Jarr, zgasił papierosa i ruszył powoli w stronę akcji. Powoli, by dać „adoratorom” odejść z honorem.

Jednak na to było już za późno. Diaxa szybko stanęła wyprostowana przy aucie. Jej piersi pozbawione stanika nie miały ochoty współpracować z tak skrojoną sukienką. Irytowało ją to, czuła się naga.

— O co chodzi? — zapytała najłagodniej, jak potrafiła.

Odważniejszy z mężczyzn zbliżył się o krok. Poklepał tylną lampę samochodu i rzekł:

— Niezłą masz szachownicę… Posuniemy co nieco może… — Uśmiechnął się obleśnie typ.

Wykrzesała z siebie resztki spokoju i odrzekła:

— Ależ oczywiście, tylko wezmę coś, by było milej.

Szybko schyliła się do wewnątrz auta. Mężczyzna doskoczył do niej i zanim wyprostowała się znowu, złapał ją za ramiona i stał przed nią.

— Tylko bez numerów z gazem, dziwko! — Przycisnął ją mocno do drzwi swym ciałem.

— Jakim gazem? — odpowiedziała, tracąc oddech pod zbirem.

— No to co masz w dłoni?

— Odsuń się, to zobaczysz.

— Tylko bez numerów, bo popamiętasz, cipo.

— Spokojnie, jestem przy tobie — rzekł kolega asekurujący zbira.

— No właśnie, widzisz, jest przy tobie, nic wam nie grozi ze strony kobiety. Ja jedna, was dwóch. — Diaxa z trudem powstrzymywała śmiech w całej tej sytuacji.

Mężczyzna przestał napierać. Spojrzał na dłonie kobiety. Nie było w nich nic przypominającego gaz czy inną broń.

— No to szach i mat! Wyskakuj ze szmat! Klapsa w pupcię dam i posunę cię tak, że jeszcze żadna dupcia tego nie widziała — powiedział atakujący typ, po czym sięgnął w kierunku rozporka.

Niezauważony w zamieszaniu Jarr zbliżył się na wyciągnięcie ręki do typa asekurującego. I właśnie miał chwycić go za ramię, gdy wydarzyło się coś niespodziewanego.

— Możesz sobie co najwyżej zbić pionka! — krzyknęła i wyprowadziła błyskawicznie cios kolanem w krocze podrywacza, poprawiła łokciem w szczękę i choć mężczyzna miał już dość wykładu z samoobrony, jego twarz spotkała się jeszcze z kolanem, które przed momentem zrobiło mu z jaj kogel-mogel. Padł zamroczony na puste miejsce parkingowe.

Dłoń Jarra opadła na ramię mężczyzny, który także nie dowierzał oglądanej scenie.

— Widziałeś? — zapytał drugiego, wciąż stojącego o własnych siłach typa Jarr.

— Mhm… — potwierdził mężczyzna.

— No to spierdalaj — rozkazał typowi Jarr, chcąc rozwiązać sytuację bezbójkowo. Mężczyzna rozejrzał się wokoło i posłusznie spierdolił, zostawiając sponiewieranego towarzysza.

Diaxa podeszła do bełkoczącego pokonanego mężczyzny.

„wepchnęła mu coś w usta. — Nie maż się, chłopie — dopowiedziała na zakończenie, po czym podeszła do Jarra.


Z dekoltu wyciągnęła kawałek plastiku wielkości karty kredytowej, który cały czas bezpiecznie tkwił w okowach jej piersi.


— Co to jest?

— Zaproszenie do Miasta Singli.

— Dziękuję ci…

— Diaxa, mam na imię Diaxa.

— Miło mi poznać.


Ich rozmowę przerwał dźwięk policyjnych radiowozów. Po akcji w barze wiadomość szybko się rozeszła.


— Uciekaj stąd — rozkazał dziewczynie Jarr.

— Ale…

— Nie ma „ale”, poradzę sobie.


Kobieta odjechała kawałek dalej, mijając się z radiowozami. Obserwowała z bezpiecznej odległości rozwój sytuacji. Niemal natychmiast pojawiła się przy niej szefowa wraz z Fukerem.


— Pięknie się spisałaś. Gimnastyka wieczorna zaliczona.

— Dostał kartę, ale zrobił się kocioł — odpowiedziała szefowej Diaxa.

— Obawiam się, że zaraz będzie większy — rzekł Fuker.


Faktycznie sytuacja nie wyglądała zbyt przyjemnie. Do Jarra podjechały dwa radiowozy. Wysiadło z nich czterech policjantów.


— Jarr?

— Słyszałem o takim — odpowiedział Jarr.

— Proszę sobie nie żartować, sprawa jest poważna.

— Co się stało?

— Pobicie i to chyba nie jedno, z tego, co widzę.

— Ktoś kogoś pobił? Ja nic nie widziałem, musicie poszukać kogoś innego na świadka.

Jeden z policjantów podszedł do leżącego, krwawiącego i jęczącego mężczyzny.

— Tak się składa, że świadków już mamy, tylko jeszcze sprawca potrzebny do kompletu.

— Zygmunt, chodź, zobacz, on ma gębę pełną tampaksów — krzyknął do swojego kolegi z patrolu policjant klęczący przy ofierze Diaxy.

— I jak pan to wytłumaczy?

— Widać ma gorszy okres w życiu — odparł Jarr.

— Proszę sobie nie żartować. Dokument tożsamości poproszę.

Jarr otworzył portfel i położył na koszu.

— Nie posiadam dokumentu tożsamości — poinformował policjanta.

— To może dowód osobisty pan posiada.

— A tak, dowód tak — odpowiedział Jarr.

Policjant popatrzył na niego z dezaprobatą, nie mając ochoty prowadzić rozmowy w tym stylu, i rzekł:

— Pójdzie pan z nami.

Jarr wsiadł posłusznie do samochodu i ruszyli powoli w kierunku świateł.

— Pamiętasz, gdzie Jarr schował zaproszenie? — zapytał Fuker.

— Tak, do portfela — odpowiedziała Diaxa.

— No to w pizdu z całą akcją.

— Co? Czemu? — zapytały obydwie Fukera obserwującego sytuację przez lornetkę.

— Jarr pojechał, a portfel został — poinformował mężczyzna.

— Jak to został? Gdzie? — zatroskała się mroczna dama.

— Na koszu, koło którego stoi radiowóz. I właśnie podjeżdża karetka po tego typa — spokojnie relacjonuje Fuker.

— Szlag mnie zaraz trafi! — wściekła się wciąż głodna szefowa w czerni, po czym wydała dyspozycję: — Dobra, chuj tam z dyskrecją! Oddział pościgowy, zawinąć portfel i Jarra z radiowozu! Żadnego przesłuchania nie będzie!

Oddział pościgowy składał się z czterech osób na motorach świetnie radzących sobie w nieprzewidywalnych sytuacjach.

— A, i ty też się bierz do roboty. Jak już go wyciągniecie, to zostawić w bezpiecznym miejscu, żeby żadna policja ani wojsko, krasnoludki, Batman czy UFO nie dostali Jarra, zanim się dostanie do Miasta Singli! Zrozumiano?!

— Zrozumiano, tylko czym mam go ścigać? Tym? — zapytał Fuker, wskazując spojrzeniem karawan, którym przyjechali.

— Tak, tym! Kto tutaj ma wszystkie możliwe licencje kierowcy cudotwórcy?

— Poza Dixi to faktycznie wypadałoby, że ja — rzekł Fuker, kierując się do samochodu. Wiedział, że z damą w czerni nie ma dyskusji.

— Niech się ścigają, a my sobie spokojnie pójdziemy na kawę i ciacho, Diaxa — zagaiła spokojnie szefowa.

— Z przyjemnością — zgodziła się dziewczyna.

Tymczasem na parkingu przed barem jeden z policjantów zdążył się zainteresować portfelem Jarra, co uniemożliwiło szybkie przejęcie obiektu oddziałowi pościgowemu, który podzielił się na dwie grupy po dwie osoby.

Dwójka pilnująca Jarra jechała spokojnie za radiowozem w oczekiwaniu na potwierdzenie zawartości portfela.

Najpierw jednak trzeba było zdobyć portfel. Druga dwójka udała się w tym czasie za drugim radiowozem z portfelem pilnowanym przez dwóch uzbrojonych funkcjonariuszy. Ludzie z oddziału chcieli zwabić policjantów w ustronne miejsce i przejąć portfel.

Tyle teoria, rzeczywistość bywa jednak bardziej skomplikowana…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 37.11