E-book
14.7
drukowana A5
23.03
„Kochajcie i mnie choć trochę”

Bezpłatny fragment - „Kochajcie i mnie choć trochę”

Korespondencja ks. Gajdusa: Brandstaetter / Znamierowska-Prüfferowa / Kasprowiczowa


Objętość:
55 str.
ISBN:
978-83-8273-566-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 23.03

Wojtek. Boży łgarz

W roku 1957 mój tata Tomasz miał lat 9, mama Grażyna 6, ja sam od tej daty urodziłem się 26 lat później, 8 listopada. Dzień dalej, lecz w pamiętnym 1957 roku, w sobotę zmarł Wojciech Gajdus, nie-zwykły proboszcz w Nawrze koło Torunia.


Parafia nawrzyńska miała szczęście do duszpasterzy. Należy wspomnieć o posługujących w niej księżach: Janie Tandeckim, Maksymilianie Gapińskim, Franciszku Odrowskim, Bernardzie Dembku, Henryku Szumanie, Walerianie Ossowskim, Nikodemie Partyce, Wojciechu Gajdusie i Zdzisławie Bembniście. Wszystkich ich łączyła wielowymiarowość działania i prostolinijna postawa dobroci ludzkiej, za którą stały: działalność społeczna i kulturalna w trudnych dla Polski latach, pragnienie wykazania się i wypełnienia się nie tylko na kazalnicy miejscowego kościoła, ale osobiście, przy drugim człowieku — poprzez obecność na wiecach społecznych i politycznych czy organizując i patronując tzw. KSM-om, bardzo popularnym w latach '20 i '30 Katolickim Stowarzyszeniom Młodzieży.


Praca nad publikacją o ks. Gajdusie trwa; będzie ona 10. fotoksiążką o Nawrze — po ośmiu dotyczących wsi, a dziewiątej o Słudze Bożym ks. Szumanie, kolejną poświęcam sylwetce księdza Wojciecha Gajdusa, który spoczywa na przykościelnym cmentarzu. Mam nadzieję, że ukażę go uczciwie, a przy tym jakby był na wyciągnięcie ręki; jakbyśmy spotkali znajomego po latach, którego… nigdy wcześniej nie poznaliśmy.


Korespondencja ks. Gajdusa jest wyjątkowym świadectwem czasu, na który natrafiłem niby przypadkowo, a przecież tylko i wyłącznie przez dociekliwość i cierpliwość swoją oraz dobroć i pomocną dłoń innych. Bo takiego śladu innego człowieka, gdzie szukać — po tylu latach, po wojnie i okresie komunizmu?


Udało się. Życzliwość osób i instytucji w udzieleniu pomocy — za opłatą, za wymianą materiałów, za dobre słowo — opłaciła się i stała się powodem dla zebranego, unikatowego zbioru spisanych słów ks. Gajdusa. Przydała się do rozczytania charakterystycznego, ale niełatwego pisma księdza. Ks. Gajdus pisywał piękne i czułe listy; i za dostępność do nich chcę podziękować konkretnym osobom:


Pani Małgorzacie Karpiel, kustoszowi Muzeum Jana Kasprowicza na Harendzie w Zakopanem — za listy do p. Kasprowiczowej i fotografie;

Panu Grzegorzowi Kubackiemu z Biblioteki Kórnickiej – za listy do p. Brandstaettera;

Pani Jolancie Jakubowskiej z archiwum Muzeum Etnograficznego w Toruniu — za listy do p. Znamierowskiej-Prüfferowej.

Tzw. „list w sprawie wiary” zakupiłem w Archiwum Akt Nowych w Warszawie.


Osobne podziękowania składam pracownikom Kujawsko-Pomorskiego Centrum Dziedzictwa w Toruniu na czele z p. dr Markiem Rubnikowiczem — za zainteresowanie tym tematem (i nie tylko) oraz działaniami na rzecz bliskiej sercu Nawry.

Dziękuję również tym „dobrym nielicznym”, którzy podesłali fotografie do tworzącego się „przyczynku do biografii” ks. Gajdusa: kuzynce Magdalenie Pluskocie, ks. prof. Anastazemu Nadolnemu z Archiwum Diecezjalnego w Pelplinie, Annie Brodzie z Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu, Ewie Osuch oraz Irenie Borowczak, Adamowi Pokorskiemu; dobre myśli ślę przez otrzymaną pomoc i ku pamięci śp. Feliksa Stolkowskiego.


*     *     *

Gajdus czuły i wyczekujący odwiedzin, tęskniący, spędzający czas w Nawrze, w Zakopanem i w toruńskim szpitalu. Gajdus zaczytany, obolały, rozdrażniony, ufający, w trakcie badań i przy podwieczorku, wspominający i zatroskany bardziej stanem zdrowia innych niż swoim. Gajdus czytający w ogrodzie i piszący list na kolanach, odpoczywający w łóżku w chłodnym pokoju. Gajdus wzburzony i przy nadziei co do swojego zdrowia, nie narzekający na nic, wylewny i czuły w pozdrowieniach, pamiętający nie tylko o adresacie listu, ale i jego rodzinie; uśmiechnięty, planujący podróże, wspominający piekło obozów koncentracyjnych i pokładający ufność w nadchodzące dni. Gajdus witający i żegnający się. Gajdus — w listach — prawdziwy.

* * *

Książka ukazuje się w 115. rocznicę urodzin ks. Gajdusa oraz 65. rocznicę jego śmierci.

Roman Brandstaetter

Ur. 1906 Tarnów — zm. 1987 Poznań. Polski pisarz pochodzenia żydowskiego (przyjął katolicyzm przebywając podczas II wojny światowej na Bliskim Wschodzie), poeta, dramaturg i tłumacz. Znawca Biblii.

Listy ks. Gajdusa, wspaniałego księdza i szlachetnego człowieka. R. 3

1.


Wielce miły drogi Panie Romanie!

List ten jest wyrazem wielkiej tęsknoty za Przyjaciółmi. W tych dniach mija „dwa razy Księżyc odmienił się złoty” od chwili, kiedy wyjechałem z Poznania i od tej chwili żyję okruchami pamięci i serca. Mam jeszcze w oczach ostatni jakże krótki wieczór Nocy Narodowych — które teraz przerodziły się w Noce nawrzańskie. Ostatnio zaś znasz sobie przypomniałem poznańskiego Kopernika, bo wyczytałem w toruńskiej gazecie nekrolog poświęcony śp. Wilkołaskiemu, przyjemnemu odtwórcy sekretarza J. E. bpa Waczenrodego, brata Piotra. Zmarł praśni nagle i Toruń doń serdecznie go opłakuje. Przypuszczam, że pamięta go Pan chyba dobrze, bo ładnie zrobił br. Piotra, wyróżniając się z reszty obsady. Poza tem przeczytałem z uwagą doń miłą recenzję w lejbozganie Wodza Pałkary Bolcia — tj. Tygodniku Powsz.

Poza tym jednak wielka cisza, w której słychać tylko samotnie i cicho (…) bijące serce samotnika z Nawry. Dziękuję bardzo serdecznie za parę miłych słów z połowy sierpnia. Pisał Pan Drogi o dużym swoim wyczerpaniu nerwowym. Ufam, że teraz po miesiącu Pan się już odnalazł i przegenerował, wewnętrznie umeblował i że proci patrzenia na Giewont i psy panameisnerowe [psy Janusza Meissnera, właściciela willi Texas — PL] pisze Pan coś nowego. Bo jakże „starego wilka ciągnie natura do lasu” p. Brandstaettera do dramatu. Zgadłem? Co słychać z historiami Marchołtowymi? O gdybyż tak wystawił je Toruń czy choćby Poznań, znowu byłaby okazja wyrwać się z domu i powąchać trochę barwy i krasy świata! Co się dzieje z panią Makuszyńską? Czy odwiedzacie ją Państwo trochę? Myślę, że jest bardzo samotna i że przez odwiedzenie Jej można by zarobić Kawałek Królestwa Niebieskiego. Abdykacja ze świata ma niejednokrotnie smak korony cierniowej, gorsze chyba jest tylko zapomnienie. Kochani Mili, to nie wyrzut — to pokorna prośba w imieniu ś. Franciszki i Niebieśkiego Kornela.

Czytałem ostatnio „Kranz der Engel” Gertrudy V. Le Fort i chodzę ciągle jeszcze oszołomiony. Cholera. Baba napisała epokową książkę — Książkę epokę. Historia miłości hitlerowskiego totalisty i praktykującej i wierzącej Katoliczki. Problematyka szalona — wspaniale zapisana. Czy wyszły już dramaty Pana? Tu nie mogę się nigdzie dopytać. Jestem św. (nie czytaj święty), że dopiero na końcu pytam o zdrowie Pani Reny. Codziennie się modlę o nie u mojej Cudownej Nawrzańskiej Madonny — i ufam, że chociem grzesznik Kapitalny, może jest dobrze.

Całuję Wasze Serca Dobre Kochane i tysiące miłych ukłonów ślę — także dla „ferajny Słodkiej (Kpiny?)” — Semper fidelis [łac. zawsze wierny]. Wojtek G.

Objaśnienia do listu:

„Noce Narodowe” — dramat Brandstaettera z 1946/1947; treść „Nocy” autor wziął z najsmutniejszego okresu życia Adama Mickiewicza — jego współpracy z Towiańskim.

Mieczysław Wilkołaski — toruński aktor teatralny, zagrał w sztuce „Kopernik” Brandstaettera w Toruniu w 1953 r.; zm. 1954.

„Marchołt” — komedia sowizdrzalska w ośmiu sprawach aut. Brandstaettera, wyd. 1954.

>Niebieśki Kornel< — Kornel Makuszyński, pisarz, autor m.in. „Awantury o Basię” i „Szatana z siódmej klasy”,

Rena — żona R. Brandstaettera.

Kranz der Engel” — powieść z 1946 r., pol. Wieniec aniołów.


2.


Wielce szanowny najmilszy panie Romanie!

Nie byłem nigdy w utrapieniu, więc trudno mi powiedzieć, że „minęły piękne dni (…)” — minęły jednak „Dni Torunia”? Dawno nie wydał mi się Toruń tak przyjemny, taki jakiś imieninowo-przyjemny jak w towarzystwie Drogiego Pana i smętnego Renana pani Wandy Kragen [czy chodzi o tłum. Pasji życia I. Stone? — PL]. Gatunek „homo sapiens et bonus” [człowieka rozumnego i dobrego] jest niestety na wymarciu, a te wszystkie pithecantropasy [jaskinowcy — PL], które odstawiają dziś „Człowieka” ubożą tak wszelkie towarzystwa — że znalezienie się razem z Państwem przez kilka chwil w Toruniu stanowiło ewenement dużej i trwałej wagi. Kamień rzucony dawno już zapadł na dno — a kręgi toczą się nieprzerwanie ku brzegu — tak i ja żyję jeszczem i długo karmić będę swego biednego ducha, tym co słyszałem i przeżyłem.

Żałuję tylko jednego i mam do siebie słuszny żal, że trzeba mi było Drogiego Pana porwać choć na kilka chwil do siebie do Nawry. Tak jakoś głupio to przegadałem i nie mogę sobie tego darować. Pocieszam się, że to nie ostatnia była Pana bytność w Toruniu i że może Bóg da, że Państwo obydwoje zaszczycą moją skromną chałupę wiejską sobą. „Kopernik” [dramat B. w trzech aktach zawarty w tomie „Noce narodowe” — PL] bardzo się podoba jak słyszę, z czego jestem bardzo rad i szczęśliwy. Ostatnio bardzo się nacieszyłem, gdy mi ktoś bardzo pięknie opowiadał o łódzkim Sułkowskim [dramat B. z 1952 roku — PL].

Za „Faustusa” ["Faust zwyciężony" Brandstaettera?] dziękuję serdecznie. Przerzuciłem go z grubsza i obwąchałem i już naprzód się cieszę na całość, do której się niebawem zabiorę. Na razie porwał mi go Ojciec, 82 letni staruszek, duchowo bardzo jeszcze żywy, który rozkoszuje się w całej pełni lekturze. Marność i nie ma oczywiście mocy w tym, żeby mi go choć pożyczył. Miał Pan Drogi rację mówiąc, że to dłuższa lektura. Nie sądzę, by miał wrócić do Pana przed upływem półrocza; zresztą uprzedzał mnie Pan o tym. Najtrudniejsze to wczytanie się i przebrnięcie przez pierwszych kilkadziesiąt stron. Żałuję, że nie ma tu w pobliżu jakowegoś Kisiela (Stefana Kisielewskiego, kompozytora i krytyka muzycznego — PL], aby razem móc przeczytać rozdziały muzyczne. O ile się zorientowałem, jest to światopoglądowo ocena totalizmu gatunku Hitlera.

Marzę od dwóch lat o pendant [rzecz lub pojęcie uzupełniające, tworzące wraz z innymi harmonijną lub symetryczną całość. — PL] katolickim, jakim wydaje się (znane mi tylko z recenzji) „Kranz der Engel” Gertrudy von Le Fort. Kiedyś trochę mi obiecała dostarczyć to p. Starowiejska-Morstinowa, ale nic z tego nie wyszło. Posiada pono jeden egzemplarz Maria Morstin-Górska — nie mam jednak chodów ku tej Pani. Gdyby Pan mógł do niej dotrzeć przez „Polaka nie gęsiora” i wydobyć to dla nas radość moja byłaby pełna i wielka.

Bardzo się martwię zdrowiem Pani i tym, że Ją pewno trochę pomęczą w tej Warszawie. Proszę łaskawie złożyć Pani najpiękniejsze ukłony i powiedzieć, że modlimy się tu o pełny powrót do zdrowia do „Łaskawej Pani Nawrzyńskiej Cudownej” i to codziennie aż do skutku. Jednak trzeba będzie po tym z dziękczynną pielgrzymką przyjechać Jej podziękować w Nawrze — a przy tej okazji bidny proboszcz nawrzyński ogłosi święto parafialne. Bardzo serdecznie ściskam oba ręce — zawsze oddany Panu, XWojtek

Nawra 7/9/1953 r.

Dopisek na marginesie:

Proszę łaskawie uściskać przy okazji Marylkę oraz Nota (?) — bardzo ich kocham!


3.


Drodzy Mili Szanowni Państwo,

Najlepsze ślę życzenia świąteczne i proszę Dzieciątko Boże, aby Wam pobłogosławiło — by udzieliło zdrowia i tego wszystkiego, co od chleba poczynając powszedniego — aż do Nieba włącznie stanowi szczęście człowieka. We wieczór wigilijny i w czasie Pasterki myślami będę przy Państwu.

Zawsze oddany,

XWojtek Gajdus

Nawra 24/XII.53

4.

Motto:

„A gdyby go wieszali, niech Twój uśmiech śliczny

Uczyni, by się urwał stryczek szubieniczny…”

Najmilszy Panie Romanie!


Sto tysięcy najlepszych powinszowań radosnych ślę, że już orzechowych oczu Marchołtowa — w domu i już zdrowa. Przyjemnie — o jakże przyjemnie nie mieszkać już w szpitalu, ale w domu. Cieszę się niezmiernie, że operacja Pani udała się i że Drews znowu udowodnił swą wysoką klasę. Dawno nie pisałem, ale tłumaczy mnie motto z Marchołta, bo jednak „tą razą” była siła złego na jednego. Najpierw ta straszna nerka! Stan chirurgii toruńskiej twierdzi, że czegoś podobnie monstrualnego dawno nie oglądali i mówili, że to już nie rak, ale jakiś fantastyczny homar czy krab zagnieździł się tam. Odnogi tego zwierza sięgały pod ostatnie żebra, tak że groziło usunięcie kilku żeber. Na szczęście obyło się bez tego i dr. Myszka twierdzi, że wyskrobał co się dało.

„Vederemo!” [wł. "Zobaczymy!"] — powiedział Mussolini — i — niczego nie zobaczył. Ponadto odezwały się prątki, które skorzystały z okazji, aby zaatakować frontalnie oba płuca.

Przepuszczam na nie (tj. prątki) kontratak atomowy w postaci wszystkich antybiotyków znanych w kraju i za granicą i jak na razie płuco lewe zdrowe już, a prawe, któremu zagrożono bombę wodorową uspokaja się. Z wagi 48kg po operacji skoczyłem na 54kg i mam zamiar do wiosny się jako tako wyciągnąć o ile oczywiście coś nowego z ukrycia nie wyskoczy.

Proszę więc łaskawie wybaczyć, że dotąd 1) nie podziękowałem za ślicznego Marchołta i że 2) dotąd nie napisałem; dziękuję i mocno całuję Pana, Panie Romanie Najmilszy i życzę całym sercem, aby premiera warszawska przekonała tych wariatów i bogów od teatru, że wielka sztuka i kultura nie ograniczają się do miłości przodownika pracy i traktorzystki. Miałem niedawno gości z Krakowa, namiętnych wielbicieli Brandstaettera i może Pan sobie wyobrazić, ile miałem radości, gdy słuchałem wywodów nt. że sztuki Pana to naprawdę wielki ludzki dramat. Jakże oczekuję możliwości wyjazdu do Zakop.[anego]! Nastąpi to jednak nie prędzej jak późną wiosną czy nawet latem. — W dniu Imienin ściskam Drogiego Pana bardzo serdecznie i całym sercem życzę wszystkich łask Bożych. Najlepszej Pani rączki całuję — a obydwoje Państwa do serca tulę bardzo. — Bogu Was polecając i uśmiechowi Jego Matki — oddany bardzo bardzo.

Wojtek

Nawra 26/II.54

Na marginesie listu: Co się stało z Zawiejskim? Nie rozumiem opowiadania jego w N.[owej] Kult.[urze] nt. Pokój wszelkiej wojnie.

Objaśnienia do listu:

Jerzy Zawiejski, pisarz, zm. 1969. „Pokój wszelkiej wojnie” — najprawdopodobniej chodzi o opowiadanie „Prawdziwy koniec wielkiej wojny” (opis: Róża, młoda i piękna kobieta wiąże się z profesorem Stęgieniem, sądząc, że jej mąż Juliusz zginął w obozie koncentracyjnym. Jednak Juliusz wraca jako wrak człowieka wyniszczony fizycznie i psychicznie. Róża nie chce skrzywdzić Juliusza, ale nie wyobraża sobie też dalszego życia z nim.)


5.

Toruń 16/XI.54

Drogi Kochany Panie Romanie!


Całym sercem dziękuję za miły list, za dobre słowa i za modlitwy, których mi bardzo [parno?] teraz trzeba. Piszę ten list ze szpitala w Toruniu, a piszę go w trochę mętnym nastroju — oczywiście fizycznym — bo jestem na głodówce plus (…) — czyli że fizycznie trochę rozstrojony. Pragnę jednak odpisać zaraz w myśl starej takiej ładnej piosenki:

„bo kto wie, bo kto wie

czy my wnet ujrzymy się?”

Historia moja w największym skrócie wygląda tak, że w nocy z 23/24 X miałem dość przykry atak. Pierwszy lekarz przywołany stwierdził żółci. Następnie lekarze zdecydowanie orzekli tumor nerki. Jutro okaże się jakiego rodzaju jest ten tumor — no i ustalenie daty operacji. —

Operacji samej boję się o tyle, o ile się bałem dawniej egzaminów. Czyli że to dość skomplikowanie uczucie, trochę lęku, trochę nadzieji i trochę ambicji, żeby egzamin zdać na dobrze. Nie ma we mnie materiału na herosa — ale pragnę to przejść po ludzku z tą świadomością, o której pięknie pisze Bernanos [Georges Bernanosa, franc. pisarz katolicki — PL] — że wszelki lęk i płacz i krwawy pot przedśmiertny zostały już odkupione Owej Nocy Ogrójcowej przez Boga-Człowieka. Bardzo jestem ciekaw owej rozmowy, ze mną beze mnie, o której Drogi Pan pisze i boję się czy naprawdę ja miałem rację. Mam nadzieję, że po (…) udanej operacji otrzymam trochę urlopu, który spędziłbym oczywiście pod Giewontem i że wtedy dowiem się o co chodzi.

Codziennie wszystkimi najlepszymi myślami jestem w Texasie i wierzę w to, że choć część owych myśli nie ulega (…) radiowemu.

Dla Pani Reny wyrazy najgłębszego szacunku łączę, a Pana Drogiego ściskam bardzo bardzo —

Oddany Państwu Zawsze, Wojtek

Toruń-Mokre / Ul. Batorego / Szpital im. Kopernika

Objaśnienie do listu:

„bo kto wie, bo kto wie/ czy my wnet ujrzymy się?” — czy ks. Gajdus miał na myśli fragment piosenki harcerskiej „Jak dobrze nam zdobywać góry”?


Texas — willa w Zakopanem należąca do Janusza Meissnera, w której pomieszkiwali w latach '50 (na zasadzie kwaterunku) Brandstaetterowie.


6.

Na froncie pocztówki:

Nad. XWGajdus

Toruń-Mokre

Szpital — ul. Batorego


Państwo R. i R. Brandstaetterowie

Zakopane Texas

Toruń 3.12.54

Kochani mili najlepsi!

Najserd. dziękuję za wszystkie dobre słowa, uczucia i modlitwy. Ś. Franciszek nauczył mnie (…) jak cudownymi darami są łyk wody — promień słońca, zielony liść — a pozwolił także w ciężkich minionych dniach poznać tajemniczy uśmiech siostry naszej — śmierci cielesnej. Obecnie dźwigam się jak z przepaści i na nowo poznaję jaki dobry jest świat (o niepoprawny optymisto) i jaki pełen dziwów. — Wycięli mi nerkę z guzem dużym i skorzystali z okazji ci i to i oto jeszcze soki powycinali i pofastrygowali [pozszywali]. Obecnie chirurgi każą wstawać i uciskać soki nowego guza!

Wiele dobrymi myślami codziennie jestem w Texasie.

Zawsze oddany bardzo, Wojtek

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 23.03