Wyznaję zasadę, iż życie jest przewrotne i nigdy nie wiesz, co cię spotka — dobrego lub złego. Uważam to za realistyczne podejście. Dziś rozwalasz nogi na biurku na ostatnim piętrze jako szef korpo, a jutro możesz siedzieć na ulicy żebrząc o grosiki na chleb. A życie kręci się dalej, tak już bywa.
Praca w fast foodzie nie była moją ambicją od początku. Oxford to miasto obfite w ciekawsze i lepiej płatne miejsca do zarobienia drobnych. Pełen zabytkowych, malowniczych budynków oraz miejsc. Pragnąłem wyrwać się, wtopić w nowe otoczenie. O żadnych studiach mowy nie było, po ich ukończeniu to może ze trzydzieści procent mogło znaleźć sensowną, obficie płatną pracę rozważałem kursy. Na tamtą chwilę utknąłem w temacie.
Wracam nieskazitelną pamięcią do dnia, gdy pierwszy raz zobaczyłem tą kobietę. Środek tygodnia ciepłego miesiąca maja, harówa na całego, no i weszła.
Pierwsze wrażenie? Wygląd niechlujny, wiek między 50 a 60 lat, targała ze sobą mały wózek. Sam siebie pytałem, kogo ona w tym wózku woziła. Nie wyglądała już na osobę zdolną do rodzenia dzieci. I tu myśl kolejna — na pewno je miała, zapewne dorosłe, które dawno pozakładały własne rodziny, no to zabierała którąś z wnuczek albo wnuczków na spacery. To pierwsze wrażenie, jakie odniosłem, okazało się błędem. Kobieta wiozła w wózku… lalkę! W momencie, kiedy zbliżała się do kasy, ujrzałem to wyraźniej. Lalka dla małych dziewczynek robiła za jej wnuczkę, zdumiałem się zdrowo.
— Proszę cheesburgera — odparła w moją stronę.
Bez zbędnego słowa kiwnąłem oznajmująco głową. Tylko jedna rzecz? Zaintrygowała mną jej skromna postawa. Kątem oka zerkałem, jak pochyla się nad wózkiem i mówi coś do lalki. Poprawiała ją. A także ubranko, w które była odziana. Czułem się bardziej zdziwiony, wręcz głupio mi było. Przez moment orbitowała mi w głowie opcja, aby ją zapytać o tą lalkę. Jak jej na imię, ile ma lat i tym podobne. Tyle, że byłoby to dziwaczne i zgoła niezręczne pytać o przedmiot! Mało tego, samą kobietę byłoby ciężko zapytać o jej społeczny status. Nieistotne. Zamówienie zostało zrealizowane całkiem sprawnie. Kobieta usiadła przy jednym ze stolików.
— Dziękuję, młody człowieku — rzuciła, siedząc i rozpieczętowując papierową zawijkę z kanapki.
Kiwnąłem twierdząco głową i posłałem przyjemny uśmiech.
Ruch na restauracji się uspokoił. Mogłem trochę odetchnąć, a przy okazji przyjrzeć się tajemniczej starszej pani z lalką w wózku. Na zmianę jadła i rozmawiała z nią. Z drugiej strony nie rozumiałem, jakie to uczucie gadać do kawałka zrobionego z tworzywa sztucznego jakby to realne dziecko było? Obserwowałem dość dziwne ruchy i miny w jej wykonaniu. Rozglądała się z lekkim niepokojem wokół restauracji, aby potem znów skierować kilka nieznacznych słów do lalki. Może bała się, że ktoś jej mógłby jedzenie zabrać i uciec w nieznane? Albo zabrać lalkę? Poza tym jadła swój posiłek nerwowo, jakby chciała stąd prędko wyjść. W pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na mnie. Osłupiałem. Dosłownie, nie w przenośni. Poczułem się jak zbir, kiedy tak na mnie patrzyła!
Długo to nie potrwało, bowiem wzywały mnie obowiązki w pracy; dziewczyny trochę się zniecierpliwiły. I choć mogłem się skupić na tym, co robiłem, ani na moment nie odrzucałem myśli o tej kobiecie. Szczerze mówiąc, ta pani mogłaby być moją babcią lub matką.
Ciężko mi się oglądało ludzi, którym życie poprzewracało się dobitnie lub wykopało grunt pod nogami ze skutków niezależnych od nich. A może niekoniecznie tak było, jak rozważałem?
Klientela schodziła się od nowa jak po łańcuszku. Kiedy zajmowałem się odbieraniem zamówień, kobiety już nie było. Szybko wyszła. Wszak zjadła tylko cheesburgera, nie powinno to dziwić, być może w przypływie zauważonego przez mnie niepokoju w jej oczach lub innej niespostrzeżonej obawie. Zastanawiało mnie to i intrygowało jednocześnie, wszak miałem dzień w dzień kontakt z klientami, ale u żadnego z nich nie widziałem tyle pośpiechu w kończeniu posiłku. Z drugiej strony na sto procent miałem przekonanie, że nie raz, nie dwa tu wróci. Zawsze wracali, niezależnie od pory dnia. Nazywaliśmy ich „standardowymi bywalcami”. Mogli znikać na parę dni, miesięcy albo nawet na rok. Musiało minąć trochę czasu. Skoncentrowałem się na pracy.
I ponownie w lokalu nastał spokój i luz.
— Widziałaś? Ta starsza kobieta miała w wózku lalkę — zagaduję jedną z koleżanek z pracy, imieniem Beata.
— Nie, Mówisz serio? — spytała.
— Całkiem serio — oznajmiłem.
Beata spytała o wygląd. Opisałem mniej więcej to, co zdołałem zauważyć. Dodałem niepewnie, iż być może to osoba bezdomna. Beata stwierdziła bez zastanowienia, że „nie dość, że bezdomna, to jeszcze wariatka”, na co nieśmiało skinąłem twierdząco głową.
Chwila ciszy nastała.
Tymczasem podeszła inna koleżanka, Vanessa, pytając o nasz temat rozmowy. Lubiła wiedzieć, co się dzieje — w każdej dogodnej okazji nie omieszkała szukać sensacji. Nie umiała odpuścić, nie znając całej prawdy. Tym różniła się od Beaty — ona z kolei skupiona na pracy, niewiele się wypowiadała, a czasem zanim pomyślała, to mówiła. Cicha woda, która brzegów z rozmachem nie urywała.
Obie darzyłem sympatią. Miały swoją charyzmę, urok, które mnie przyciągały. Vanessa zagadnęła:
— Kochany, ta starsza pani już od dawna się tak tuła. Teraz właściwie przychodzi tylko do nas. Raz z nią gadałam, powiedziała, że najlepiej się czuje, przychodząc tutaj, ponieważ wie, że nikt ją stąd nie przegoni. W innych miejscach jak zobaczyli ją z tą lalką, od razu kazali się jej wynosić. Dlatego zaczęła przychodzić tutaj.
— A wiesz może czy zmaga się z problemami psychicznymi? — spytałem nieco nieśmiało.
— Tego akurat nie powiedziała. Sama właściwie się domyśliłam, po sposobie w jaki się wypowiadała.
Przytaknąłem głową. Może ma rację?
— A ty mi powiedz, czemu cię ona tak nagle interesuje? — zarzuciła znienacka pytaniem Vanessa, unosząc do góry brew i robiąc zdziwioną minę.