Rozdział 1. Ona
Towarzyszyła mi od dnia, gdy skończyłam dziewięć lat. Nie wiedziałam kim jest i skąd się wzięła, ale niezłomnie i gorliwie przy mnie trwała. Z czasem przyzwyczaiłam się do jej obecności. Przywykłam do jej bałaganiarstwa, wulgarnego języka i bezgranicznej pogardy dla innych. Nienawidziłam jedynie tych chwil, gdy przejmowała kontrolę nad moim ciałem. Nie znosiłam tego… Nic mnie bardziej nie irytowało niż jej bezpardonowa ingerencja w mój perfekcyjnie ułożony świat, ale nie byłam w stanie przeciwstawiać się tej ekspansji.
Próbowałam ze wszech miar walczyć, dokładałam starań, by zagłuszać jej opryskliwy, ignorancki ton, starałam się ignorować jej złowróżbne, makabryczne opowieści, a nade wszystko podejmowałam wysiłki, aby opierać się zawłaszczaniu przez nią mojej prywatnej, wewnętrznej przestrzeni. Niestety. Bez powodzenia. Była silniejsza, była władcza, zdecydowana, niezależna, a czasami wręcz bezwzględna i brutalna.
Gdy wyznaczyła sobie cel, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Przerażały mnie jej mordercze zapędy i nienawiść, jaka panoszyła się w jej zbolałej duszy. Nie wiedziałam jak daleko jest się w stanie posunąć ani do czego jest zdolna. Nie wiedziałam też, czy któregoś dnia nie pociągnie mnie ze sobą na samo dno. To jednak, co przerażało mnie najbardziej to fakt, że wszystko, co zrobi, czego kiedykolwiek się dopuści, za każdym razem zostanie w całości przypisane mnie.
Witajcie, moi drodzy. Nazywam się Wiktoria i od wielu lat dzielę ciało z kobietą, która mieszka we mnie.
Na początku, jako dziecko, myślałam, że to jakaś zbłąkana dusza, która z nieznanych mi przyczyn utknęła pomiędzy światami i przywarła do mnie, jako że tylko ja byłam w stanie ją usłyszeć i pocieszyć. Potem zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam osobowości mnogiej, schizofrenii, albo czy nie doświadczyłam w dzieciństwie jakiejś traumy, która spowodowała, że wyhodowałam na własny użytek, w swoim chorym mózgu, władcze i bezwzględne alter ego.
Rzecz w tym, że żadna z powyższych hipotez nie pasowała do naukowych opisów wspomnianych jednostek chorobowych. Bo w odróżnieniu od osób chorych, ja zdawałam sobie sprawę z obecności tej kobiety. Potrafiłam rozróżnić własne działania, odczucia i myśli od jej emocji, przemyśleń i aktywności. Potrafiłam z nią dyskutować, ścierać się na argumenty, a nawet żartować i śmiać do rozpuku.
W pewien sposób była mi bliska. Nie podzielałam jedynie jej poglądów, nastawień, oczekiwań i narcystycznego spojrzenia na świat. Niestety jej emocje w sposób fizyczny wpływały na moje ciało, a bywało i tak, że jej myśli i osobowość spychały moją jaźń w otchłań podświadomości. Zdarzały się dni, gdy nie byłam w stanie wydostać się z tego mroku i przejąć kontroli nad własnym mózgiem i swoim osobistym ciałem. To tak, jakby całe moje wewnętrzne jestestwo zapadło się w sobie do rozmiarów ziarnka grochu, pozostawiając naczynie, jakim jest moje ciało, kompletnie niewypełnione. Wokół mnie rozpościerała się zatrważająca i opustoszała przestrzeń, która niczym bezdenna piekielna czeluść przerażała i napawała trwogą. W takich chwilach moje ciało wypełniała Ona. Zawłaszczała każdy skrawek na poziomie komórkowym, wypełniała po brzegi mój umysł, odbierała mi wolę, zagrabiała świadomość. Wypełzała niczym błotnista maź z otchłani podświadomości i oplatała swoimi demonicznymi mackami cały mój wewnętrzny wszechświat.
Żeby odzyskać władzę i kontrolę, moja jaźń na powrót musiała wypełnić sobą po brzegi cielesne naczynie, inaczej bowiem przestawało ono należeć do mnie. Wiem, że brzmi to tajemniczo i niezrozumiale. Zapewne nikt, kto nie doświadczył takiego współegzystowania, nie będzie w stanie zrozumieć, o czym mówię, a tym bardziej pojąć z jakim wyzwaniem borykam się każdego dnia. Tak, uwierzcie mi, to jest ogromne wyzwanie. Chcesz uciec od zła, lecz zło uparcie wrosło w ciebie i tkwi jak cierń pod paznokciem — uwiera, przeszkadza i sprawia fizyczny ból, lecz choć ze wszystkich sił próbujesz wyrwać się z objęć hydry, nie możesz od niej uciec — jesteś skazana, aby trwać w tym nieprzemijającym koszmarze współegzystencji.
Jestem osobą wysoce wrażliwą. Delikatną, powściągliwą, chyba nawet ciut nieśmiałą i skromną. Ona jest ekspansywna, dominująca, pewna siebie i zachowuje się, jakby posiadła mądrość wszystkich filozofów tego świata. Ja wybaczam, ona się mści. Ja podaję rękę, kiedy ona z rozmysłem popycha w przepaść. Tak, jesteśmy swoimi przeciwieństwami, skrajnie różne, lecz niestety skazane na swoją nieustającą współobecność. Czy kiedyś się od niej uwolnię? Czy kiedyś zacznę żyć własnym życiem? Marzy mi się dzień, kiedy kobieta, która mieszka we mnie, stanie się odległym i mglistym wspomnieniem. Takie mam marzenie…
Rozdział 2. Świt
Wraz z porannym brzaskiem i pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez szpary pomiędzy ciężkimi zasłonami przysłaniającymi okna, naszła mnie myśl, że ten dzień będzie najwspanialszym dniem mojego życia. Leniwie przeciągnęłam się na łóżku, ale jeszcze nie miałam zamiaru go opuszczać. Uśmiechałam się na samą myśl o nadchodzących wydarzeniach. Paweł… To on dzisiaj wyzwalał delikatny i subtelny uśmiech na mojej twarzy. Był ucieleśnieniem kobiecych marzeń o mężczyźnie idealnym. Nieziemsko przystojny, wyrzeźbiony niczym Achilles w granitowej skale, szarmancki, tryskający poczuciem humoru, opiekuńczy. Należał do tych mężczyzn, przy których po kilku minutach rozmowy czułaś się jak przy najbliższym przyjacielu, z którym nie dość, że znasz się od niepamiętnych czasów, to jeszcze łączy was niezwykła zażyłość. Nawet jeżeli nie widzicie się nieco dłużej, nie brakuje wam tematów do rozmowy. To człowiek, który nie tylko potrafi oczarować niezwykłymi historiami, ale też z niewiarygodnym zaangażowaniem słucha, co masz do powiedzenia, angażuje się w twoją opowieść, dopytuje, wykazuje troskę i zainteresowanie. Potrafi też skrytykować, ale robi to w tak zadziwiający sposób, że łapiesz się na tym, że z absolutną pewnością zgadzasz się z jego stanowiskiem w sprawie. Zabawny, błyskotliwy, zawsze otoczony gronem atrakcyjnych kobiet, podziwiany przez mężczyzn, uwielbiany przez współpracowników, otoczony szacunkiem i wzbudzający ogromny respekt. Paweł nie wygląda na swoje 36 lat. Jest wysoki zadbany, wysportowany, ubrany w markowe ciuchy. Delikatny, wyprofilowany zarost dodaje mu uroku i elegancji. Zawsze w szykownym garniturze, nieodmiennie pachnący nutą pikantnego imbiru i kuszącą kompozycją na bazie wetywerii i korzenia kosaćca, który to tworzy serce zapachu i wyzwala w tobie nowe, nieznane dotąd uzależnienie. Ten zapach działa niemal jak afrodyzjak. Mroczny i bogaty wyraża zmysłową atrakcyjność, która tak idealnie wpasowuje się w osobowość Pawła.
Dziś to ja miałam zatonąć w ramionach tego wyjątkowego mężczyzny i sama myśl o nadchodzącym spotkaniu wprawiała mnie w dobry nastrój i radosne usposobienie. Nie sądziłam, że taki przystojniak, jak Paweł, zwróci na mnie uwagę, a co więcej, że będzie z taką stanowczością nalegał na kolejne spotkania. Nasza znajomość zaczęła się dość niewinnie.
Stałam przed wystawą sklepową i przyglądałam się szykownej bluzce, którą z całego serca pragnęłam kupić. Oczami wyobraźni widziałam już to cudo na sobie. Była niewiarygodnie piękna i zadziwiająco zmysłowa. Delikatny jedwab, pudrowy kolor z subtelnym motywem łańcuchów opasających korę drzewa pasował do mnie idealnie. Była jak skrojona na mój rozmiar, ale jej cena to jedna czwarta mojej miesięcznej pensji, więc wciąż tylko patrzyłam, trzymając kciuki za to, żeby nikt nie kupił jej przede mną.
Stałam przed tą wystawą zniewolona urokiem olśniewającej bluzki, nie dostrzegając niczego, co dzieje się wokół mnie. Tymczasem na niebie zebrały się czarne chmury, które przysłoniły słońce i jasnoniebieskie niebo, i nagle, całkiem niespodziewanie, z chmur runęła ściana deszczu. Odwróciłam się tyłem do wystawy, a ręce, wraz z trzymaną w nich torebką, uniosłam wysoko ponad głowę, próbując ochronić się przed potokiem spływających z nieba kropel deszczu. Szybkim krokiem przechodził obok mnie. Mijając moją postać, podniósł wzrok, wbił we mnie spojrzenie, a następnie wyciągnął dłoń, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Biegliśmy przez moment, a chwilę później skręciliśmy w przydrożną bramę, chroniąc swoje i tak już do szpiku przemoczone ciała przed ulewą. Oparłam się o ścianę i cichutko zachichotałam. To było takie urzekające. Ja calusieńka mokra, on ociekający wodą. Oparł rękę o ścianę obok mnie i nachylił się nade mną.
— Uratowałem ci życie — spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął szelmowsko. Cała jego twarz iskrzyła ociekającymi po skórze kropelkami.
— Oczekujesz nagrody? — zapytałam rozbawiona.
— Oczekuję dozgonnej wdzięczności — nachylił się jeszcze bliżej, całkiem tak, jakby za moment miał mnie pocałować. Ale nie posunął się aż tak daleko. Był na to zbyt dobrze ułożony. — Czy wiesz, dlaczego ludzie zakochują się w sobie w chwilach zagrożenia? — dodał po chwili. — To efekt działania hormonów. Podczas trudnych życiowych wydarzeń nasze ciało wydziela hormony, które mają nam pomóc przejść przez sytuację zagrożenia. Te same hormony organizm wytwarza w momencie zakochania. To dlatego, gdy przechodzisz przez chwiejny, drewniany most nad rozpadliną i nagle zobaczysz na swojej drodze mężczyznę, na pewno się w nim zakochasz, nie zważając na to, że daleko mu do ideału i jeszcze dalej do uznawanego kanonu piękna.
— Uff… jakie to szczęście, że nie przechodziłam przez chwiejny most… — uśmiechnęłam się rozbawiona, a on odwzajemnił mój dobry nastrój.
— To co? Może wspólna kawa, na rozgrzewkę — rzucił z nienacka.
— Chcesz żebyśmy tacy przemoczeni pokazali się w kawiarni?
— Nie, absolutnie nie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś z mojego powodu nabawiła się kataru. Teraz pójdziesz grzecznie do domku, weźmiesz ciepłą kąpiel, wypijesz gorącą herbatkę i wskoczysz do łóżka, żeby się rozgrzać. Wskoczyłbym tam razem z tobą, ale nie będę się śpieszył… Będę cię smakował powoli… Zdobędę twe serce, nie dotykając nawet ciała i doprowadzę na skraj obłędu. Będziesz jeszcze błagała, żebym cię rozgrzewał każdego wieczora.
Speszyłam się. To było dla mnie zbyt krępujące. Mój konserwatyzm i nieumiejętność prowadzenia flirtów sprawiły, że policzki i szyję oblał rumieniec. Byłam tego świadoma i jeszcze bardziej poczułam się zażenowana sytuacją. Zauważył to. Wyprostował się i odsunął ode mnie na bezpieczną odległość, oddając mi we władanie moją osobistą przestrzeń.
— Przepraszam — odezwał się z powagą. — Nie chciałem cię urazić czy zawstydzić. Mam taki flirciarski sposób bycia. Wybacz mi, proszę, mój brak ogłady.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W takich chwilach dobór odpowiednich słów i sformułowań wymagał od mojej krtani sporej gimnastyki, a tymczasem język stanął mi kołkiem w gardle. Tak było za każdym razem. Dreszcz emocji i paraliżowało mnie onieśmielenie. Więc nie odezwałam się ani słowem. Stałam oparta o mur i wpatrywałam się w niego. A on zatonął wzrokiem we mnie.
Deszcz ustąpił. Mój wybawiciel wyszedł z bramy i gwizdnął na taksówkę. O dziwo od razu podjechał srebrny pojazd marki nissan. Otworzył mi drzwi, poczekał aż wsiądę, podał mi wizytówkę z nazwiskiem i numerem telefonu, po czym wręczył taksówkarzowi zwitek banknotów.
— Proszę odwieść panią, gdzie sobie zażyczy — rzekł do kierowcy, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. — Zadzwoń do mnie, proszę. Nie musisz zbyt długo czekać ani wymyślać dobrego powodu, żeby sięgnąć po telefon. Po prostu zadzwoń i powiedz, że wiszę ci kawę, ok? — uśmiechnął się życzliwie, zatrzasnął drzwi i stał z uniesioną do góry na pożegnanie ręką, patrząc jak odjeżdżam w nieznane.
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Nieustannie wracałam myślami do naszego spotkania. Widziałam oczami wyobraźni jego ciepłe, niebieskie spojrzenie, wciąż czułam na szyi jego oddech, a w myślach nieustannie wybrzmiewał jego głos mówiący, że zdobędzie moje serce, nie dotykając ciała. I miałam wrażenie, że to już się działo, bo ani na moment nie mogłam przestać o nim myśleć. Odtąd już nie potrafiłam wymazać go z pamięci.
Tak to się zaczęło.
A dziś leżę w ciepłej pościeli i cieszę się na nasze spotkanie jak małe dziecko na wyprawę do lunaparku. Zdaję sobie sprawę, że będzie cudownie i zabawnie. Wiem, że będzie mnie rozśmieszał i sprawi, że znowu poczuję się obłędnie szczęśliwa. Tak, jak zawsze w jego towarzystwie.
Przeciągnęłam się raz jeszcze i postanowiłam opuścić to cieplutkie i wygodne miejsce, jakim jest moje, dość pokaźnych rozmiarów, łóżko. W sumie myślę, że spokojnie mogłyby się w nim zmieścić ze trzy osoby. Zawsze chciałam mieć łoże, w którym będę mogła się turlać na wszystkie możliwe sposoby. I takie właśnie mam: wygodne, komfortowe, obszerne.
Opuściłam stopy na podłogę i wsadziłam w ciepłe bambosze. Podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony. Letnie promienie słońca ogrzały moją zaspaną buzię. Za oknem ptaki śpiewały swe poranne preludia, a w oddali szedł starszy człowiek, prowadząc na smyczy psa. I nagle poczułam, jak moje ciało zalewa dreszcz nerwowości, który powolnym szturmem zdobywał każdą cząstkę mojego jestestwa. Trzęsło się we mnie dosłownie wszystko. Czułam, jak adrenalina buzuje mi we krwi, a fala wzburzenia zalewa umysł. „O Boże, tylko nie to — pomyślałam. — Nie dzisiaj. Tylko nie dzisiaj…”
— Jebany starzec!!! I gdzie, kurwa, prowadzisz tego psa, ty popaprany fiucie! Zesra się takie bydle a ten brudas nawet tego nie posprząta. Jebany fiut! I tak każdego dnia… Już nawet nie ma gdzie stopy postawić na trawniku, bo gówno przy gównie leży, a oni wyprowadzają tylko te swoje zwierzaki i ciągle gadają, jakie to są kochane… Może i są kochane, nie przeczę, ale nie zmienia to faktu, że ich właściciele to pierdolone brudasy!
Moje brwi zbiegły się ku środkowi w grymasie złości, z oczu wyzierała nienawiść. Usta wykrzywiły w podkowę, mięśnie twarzy ściągnęły i napięły w akcie niepohamowanego wzburzenia. Dało się wyczuć irytację i rozsierdzenie, a w pomieszczeniu zawiało grozą. Otworzyłam okno i na całe gardło zaczęłam się drzeć.
— Gdzie tu, kurwa, chodzisz z tym psem, cymbale! Wynocha mi stąd. Jak mi tu nasra, to ci w tym gównie wytarzam twarz, zrozumiałeś? Wypierdalaj!!!
Człowiek popatrzył, popukał się w czoło i skręcił w boczną uliczkę. Po chwili zniknął z pola widzenia, ale to w niczym nie poprawiło sytuacji.
— Zajebię starucha… Po co takie gnidy żyją na tym świecie? Chyba go otruję, żeby nie patrzeć na jego popapraną mordę… Tak, to chyba najlepszy sposób, żeby zakończyć ten cyrk. Oczywiście nie psa otruję, bo co biedaczysko winne… tylko tego pojebanego gnoja. Zresztą wszystkich ich wytruję… nie widzę innego sposobu. Trzeba oczyścić ten świat z tego ścierwa! Tyle zła… tyle zła jest na tym popapranym świecie przez tych jebanych debili… Co jeden, to gorszy… Gdyby się ich pozbyć, świat znów stałby się cudownym miejscem. — Nerwowo chodziłam po pokoju. W każdym ruchu dawało się wyczuć rozdrażnienie. Oburzenie sięgało zenitu, a wraz z nim rosło ciśnienie krwi. Organizm wyrzucał do krwioobiegu ogromne ilości kortyzolu, serce biło gwałtownie, spięte do granic możliwości mięśnie deformowały sylwetkę.
„Wiki!!! Obudź się! Na miłość boską, Wiki, gdzie jesteś? Nie pozwól jej nad sobą zapanować. Wiki, to znowu ta straszna kobieta… Wiki!!! Wiki!!!”
Opadłam na łóżko niczym w gorączce. Serce wciąż waliło jak oszalałe, ciężko mi było złapać oddech. Z trudem łapałam każdy, najmniejszy nawet haust powietrza i miałam wrażenie, że za moment stracę przytomność. Pociemniało mi w oczach. W takich chwilach człowiek skupia się tylko na odruchach, których celem jest wyłącznie przetrwanie. Więc ze wszech miar starałam się przedrzeć przez otchłań ciemności, która wessała mnie niczym czarna dziura. Na moment pojawił się przebłysk świadomości. „O matko boska, tylko nie dzisiaj…” Poderwałam się z łóżka, podeszłam do barku, otworzyłam i wyciągnęłam butelkę koniaku. Wyszłam z pokoju, po czym wróciłam, niosąc coś w dłoniach i mamrocząc niezrozumiale pod nosem. To jakieś tabletki. Zaczęłam je rozgniatać i wsypywać do butelki. Wymieszałam, zakorkowałam, odstawiłam z powrotem do barku.
„Na miłość boską, co ona robi?”
Rozdział 3. Randka
Przyszedł punktualnie o ósmej. To zadziwiające, że można być tak punktualnym jak Paweł. Zawsze się zastanawiałam, ile wysiłku go kosztuje bycie idealnym mężczyzną. Czy jest to na stałe wpisane w jego genotyp, czy też raczej jest zabiegiem stosowanym na pokaz? Czy jest to osiągnięte poprzez lata pracy nad sobą, czy też może jest to związane z wrodzonym perfekcjonizmem? Skąd się to w nim bierze? A może to maska, pod którą skrywa się psychopatyczny morderca? Źli ludzie mają to do siebie, że potrafią idealnie grać i udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie są. Wtapiają się w tłum i uzyskują nieposzlakowaną opinię, wszyscy im ufają, każdy ich lubi, a na koniec zaskoczenie — bo ich ideał okazuje się mieć rogi i socjopatyczne skłonności. Zresztą, skoro już o tym mowa, Ona też ma coś w sobie z psychopatycznego mordercy. Dlatego nie bardzo jej ufam, a już na pewno stanowczo się jej obawiam. Tak prawdę mówiąc, to nie wiem, czy Ona jest do szpiku kości zła, czy też tylko przyjmuje taką pozę. Jej emocje za każdym razem są prawdziwe i eskalują do granic możliwości. Ale przecież takie osobowości nie muszą być na wskroś złe. One tylko nie akceptują tego, co się wokół nich dzieje i nie są w stanie przejść obojętnie wobec nagannych zachowań innych ludzi. Jest ze mną od tak dawna, a ja wciąż mam wrażenie, że nie znam jej do końca. Ale bynajmniej gdy dochodzi do głosu, z całego serca wam radzę: uciekajcie z pola rażenia jej jadu!
Kolacja stała już na stole. Zapaliłam świece, a Paweł w tym czasie napełniał kieliszki półsłodkim winem w kolorze miodu. Zgasiłam światło. W pokoju zrobiło się przytulnie i romantycznie. Płomienie świec tańczyły swój odwieczny taniec i biły blaskiem, tworząc w pomieszczeniu urokliwy i intymny klimat. Zasiedliśmy do stołu.
— Pięknie dzisiaj wyglądasz — rzucił mi uwodzicielskie spojrzenie i przymilał się tym swoim zawadiackim uśmieszkiem, będącym odbiciem ogromnego wewnętrznego zadowolenia z życia.
Przeczesałam zalotnie włosy i odrzuciłam je za ramię. Zatrzepotałam rzęsami i upiłam łyk wina.
— Dobrze, że chociaż dzisiaj mi się udało…
— Nie no, zawsze pięknie wyglądasz — poprawił się. — Ale dzisiaj wyglądasz urzekająco.
— To zaskakujące, biorąc pod uwagę moją przeciętną urodę.
— Nie masz przeciętnej urody! — prawie wykrzyknął. — Skąd ci się to bierze? Mam wrażenie, że patrzysz na siebie co rano w krzywym zwierciadle. Chyba muszę przepatrzeć i wymienić te twoje lustereczka… Uwierz mi, jesteś wyjątkowa — ujął moją dłoń, przybliżył do ust i złożył na niej czuły pocałunek.
„A ten co się tak mizdrzy??? Nic, tylko będzie coś chciał…”
— Nie wiem… Nigdy nie postrzegałam siebie, jako pięknej kobiety. Zawsze dostrzegałam swoje niedoskonałości i skupiałam się na mankamentach tak mocno, że gdzieś umykały mi walory mojej urody. Zresztą, sam mi powiedz, co czyni kobietę piękną w oczach mężczyzny?
„No błagam cię!!! To ty nie wiesz? Jej cipka!”
— Chyba każdy człowiek ma inny ideał piękna — odpowiedział po krótkim zastanowieniu. — Mężczyznom podobają się duże oczy, wydatne kości policzkowe, ładnie wyrzeźbione usta, wcięcie w talii, wydatny biust, długie nogi, jędrne pośladki, ale ostatecznie wybierają kobietę, którą pokocha ich serce. Rozumiesz? W ich oczach ta kobieta jest najpiękniejsza, chociaż do ideału wiele jej brakuje. Po prostu czasami spotykamy na swojej drodze kogoś, z kim nam dobrze, z kim czujemy się bezpiecznie i przy kim możemy odpocząć. Możemy ujawnić swoje prawdziwe oblicze, nie obawiając się osądu i odrzucenia. Możemy wreszcie być sobą i zrzucić maski, które zakładamy na co dzień. Nie wyobrażamy sobie życia bez tej osoby, bo wypełnia ona całą przestrzeń w naszym sercu…
„A wy co wieczór wypełniacie całą przestrzeń w jej waginie… Phy… Też mi coś… Bajki wyssane z fajki…”
Paweł upił łyk wina i wykrzywił się z obrzydzeniem. Ewidentnie nie trafiłam w jego gust. Smakoszem win nie jestem, ale według mnie nie było aż takie złe. W każdym razie wstał od stołu, podszedł do barku i zaczął szukać tam czegoś dla siebie, a mnie aż oczy wyszły z orbit, gdy zobaczyłam, jak odwraca się od tego barku z butelką koniaku w ręku…
— Aaaa!!! — wykrzyknęłam mimowolnie.
— Co się stało? — wydawał się być oszołomiony moją zaskakującą reakcją. — Mam odłożyć z powrotem? — obejrzał się za siebie i zerknął na barek.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie mógł tego wypić, bo nie miałam pojęcia, co ta wariatka tam dosypała, ale nie bardzo miałam koncepcję, jak wybrnąć z całej sytuacji, żeby z kolei nie wyjść na skąpiradło. Postanowiłam milczeć.
Wrócił do stołu i nalał odrobinę koniaku do szklanki. Wpatrywałam się w niego i nerwowo przebierałam nogami pod stołem, a w głowie miałam kompletny mętlik. Co tu zrobić… Co tu zrobić… Patrzyłam, jak zbliża szklankę do ust, żeby posmakować trunku, nieustannie słysząc chichot tej niezrównoważonej psychicznie kobiety. Ta dopiero miała ubaw…
Gdy miał już szklankę przy ustach i zamierzał zaczerpnąć łyk trunku, niewiele myśląc, sięgnęłam raptownie do półmiska, złapałam smażonego kotleta i rzuciłam nim prosto w twarz Pawła. Cała zawartość szklanki wylała się na jego drogi garnitur, a on zastygł w bezruchu, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Na twarzy przykleiła mu się resztka panierki, więc miałam ochotę wstać, podejść i zetrzeć mu ją z policzka, ale coś mnie powstrzymywało od tego gestu troskliwości… Chyba był to strach, że przełoży mnie przez kolano i mi wleje.
— Dziwnie się zachowujesz — patrzył na mnie z wzrokiem pełnym popłochu.
— Nie…, dlaczego? — sięgnęłam po butelkę wina i wypiłam z gwinta potężny łyk.
— Dlaczego pijesz z butelki? Przecież masz jeszcze w szklance…
— Nie wiem… Chyba byłam spragniona…
— Będzie lepiej, jeżeli przełożymy tę randkę na inny dzień — stwierdził, wycierając zalany garnitur serwetką.
— Skoro tak wolisz… — odpowiedziałam, a świat wokół mnie runął… To miała być najwspanialsza randka w moim życiu, niestety dobrze zapowiadająca się kolacja przerodziła się w swoisty koszmar…
Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy wstał i wyszedł bez słowa.
— No oczywiście… nie mogło być inaczej… Uzna mnie za oszołoma i da nogę… Marzenie o idealnym mężczyźnie szlag trafił… Musiałaś się dzisiaj uaktywnić??? Nie mogłaś, na przykład, jutro? O Boże… A miało być tak pięknie. Myślałam, że wydarzy się coś więcej, ale nie, bo przecież musiałaś się wpakować do mojego życia akurat dzisiaj — złorzeczyłam na całego ze ściśniętym gardłem.
— Nie przesadzaj… — zbagatelizowała sprawę.
— Słuchaj, ja też mam swoje potrzeby! Potrzebuję czasami seksu i przytulenia! Ale ty wszystko zaprzepaszczasz w moim życiu… Mam już tego dość! — przemawiałam gniewnym tonem, czując się kompletnie zdołowana i rozczarowana. Złość wylewała się ze mnie wszystkimi otworami.
— Ach tak… Amorów ci się zachciało? Dobra… I pamiętaj… Sama tego chciałaś…
Podeszłam do wieszaka i założyłam kurtkę.
— Co robisz? Dokąd się wybierasz? — pytałam, ale Ona milczała jak zaklęta.
Szłam ulicami, nie wiedząc, dokąd podążam. Zmierzch okrył już miasto, księżyc dumnie kroczył po niebie, a ja szłam w nieznanym kierunku i nie mogłam tego marszu powstrzymać. Teraz byłam tylko gościem w tej ludzkiej powłoce, to Ona trzymała stery, lecz niestety na przekór swej nawykowej gadatliwości — w tym momencie uparcie milczała. Nie miałam pojęcia, co planuje i dokąd jej tak śpieszno, a to z powodu braku dostępu do jej myśli, pomysłów czy zamiarów. Nie wiedziałam, czy powoduje nią złość, chęć odwetu, czy może chce mi spłatać figla.
Poruszałam się naprzód, stawiając krok za krokiem niczym bezwiedna pacynka poruszana linkami. Wokół panowała cisza. Ulice wydawały się opustoszałe. Chłód owiał moje ciało, ale dreszcze przebiegły po nim dopiero wtedy, gdy zatrzymałam się przy bezdomnym, pijanym, opartym o przystanek autobusowy człowieku. Wyglądał strasznie. Był brudny i śmierdział na kilometr. „Skoro chcesz tak bardzo seksu, to się zabaw” — skwitowała i wybuchnęła potężnym, demonicznym śmiechem… A potem… A potem się zaczęło… Wtuliłam się w niego i zaczęłam go całować. Rozpięłam mu rozporek i masowałam nabrzmiałego członka, a on jęczał mi prosto do ucha. To był chyba najbardziej poniżający dzień w moim życiu. Obleśny, śmierdzący język w moich ustach i jego obrzydliwe, brudne ręce w mojej pochwie. Do stosunku nie doszło, ale moja dusza i tak pogrążyła się w rozpaczy.
Wróciłam do domu spłakana, zdeptana, poniżona. Szorowałam się pumeksem przez tydzień, żeby zmyć z siebie jego dotyk i śmierdzący oddech. Nie mogłam jej tego wybaczyć. Jak mogła! Czułam obrzydzenie do niej i do samej siebie. Obrzydzenie graniczące z obłędem. I pragnęłam tylko jednego. Pragnęłam się jej pozbyć i żyć bez poczucia poniżenia, bez łez, bez pogardy i bez przerażenia, że grunt usuwa mi się spod stóp.
Rozdział 4. Dom na przedmieściu
Coraz częściej skupiałam się na zagadnieniu „czym” Ona jest. Aspektem mojej osobowości? Demonem, który mnie opętał? Duszą, która błąka się po tym świecie? Oczywiście moje zainteresowanie miało jeden główny cel: pozbyć się jej za wszelką cenę i w każdy możliwy sposób. Niczego nie zakładałam, niczego nie wykluczałam, byłam otwarta na każdą hipotezę i gotowa spróbować dosłownie wszystkiego. Przejrzałam całą literaturę naukową o chorobach psychicznych, rozdwojeniu jaźni, halucynacjach, alter ego. Potem sięgnęłam po teologię, literaturę z zakresu czarnej magii, chodziłam na wykłady z demonologii. Ba, nawet umówiłam się na spotkanie z psychiatrą. Niestety psychiatra stwierdził, że stroję sobie z niego żarty i wyprosił mnie z gabinetu. No cóż… Jego strata. Bez wątpienia jestem zdrowa na umyśle, ale pomimo to byłabym niezwykle cennym obiektem badań naukowych. Teraz psychiatrzy mogą tylko o tym pomarzyć!
Mój Aspekt nie ujawniał się od feralnego dnia randki i prawdę mówiąc — dzięki Bogu, bo chyba bym ją rozerwała na strzępy, a niestety obawiam się, że to moje ciało by krwawiło. Czas ukoił mój wstręt do samej siebie i pozwolił zepchnąć do piwnicy podświadomości wspomnienia o wstrząsających wydarzeniach pamiętnego wieczoru. Żyłam tak, jakby nic się nie wydarzyło, ale na pewien czas musiałam odłożyć spotkania z mężczyznami do lamusa.
Skupiłam się na pracy, na sobie i na próbie wyplenienia zła, które zamieszkało we mnie. Niestety z marnym skutkiem. W końcu nadszedł dzień, gdy kobieta znowu powróciła…
Nie pamiętam, jaki to był dzień. Nie pamiętam nawet pory roku. Po prostu nagle przyszła z ostrzeżeniem.
— Co chcesz zrobić z tą szczoteczką? — zapytała z trwogą w głosie.
— Jak to co??? Chcę umyć zęby.
— Nie rób tego!
— A to niby dlaczego?
— Bo twoja niby koleżanka wyskrobała nim kibel…
— Co??? Co ty do mnie mówisz? Po co miałaby to zrobić?
— Bo to jebana kurwa! Kurestwo ma we krwi, ale się dobrze kryje. Wszyscy uważają ją za miłą dziewczynę, a to pierdolona jędza. Nie spodobało jej się to, co do niej powiedziałaś i postanowiła poszukać zemsty. Otworzyła twoją szufladę, wyjęła z niej szczoteczkę i podjęła decyzję, że ci dokopie.
— Skąd o tym wiesz? — byłam wstrząśnięta tym, co usłyszałam, ale też nie miałam przekonania czy kobieta, która mieszka we mnie, mówi prawdę. Niezależnie od wszystkiego, wolałam uniknąć stanu zapalnego w moich ustach, więc wyrzuciłam szczoteczkę i kupiłam nową.
— Dobrze ją ukryj i poczekaj kilka tygodni. Ta pierdolona pizda sama się wsypie i jeszcze mi podziękujesz za to, że cię chronię.
— Chronisz mnie??? Chyba chciałaś powiedzieć „pogrążasz” …
— Ależ oczywiście, że cię chronię! Po prostu na ten moment nie potrafisz tego docenić. Tak naprawdę nie masz lepszej przyjaciółki ode mnie. Nikt ci nie jest tak oddany. Tylko jeszcze tego nie rozumiesz…
— Przyjaciółki??? Kobieto! Ja cię nienawidzę!!! I nigdy ci nie wybaczę tego, co mi zrobiłaś. Słyszysz? Nigdy! To było podłe! Czysta perfidia granicząca z niegodziwością!
— Nie przesadzaj… — odrzekła beznamiętnym głosem, z tą niezachwianą pewnością siebie, której szczerze nienawidziłam.
Kilka tygodni później Anka powiedziała zdanie, które nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Wiedziałam, że grzebała w moich rzeczach, wiedziałam, że wyszorowała kibel moją szczoteczką, miałam świadomość, że niszczyła moje rzeczy. Ale nie zamierzałam się mścić. Wcześniej czy później dopadnie ją karma, a jeśli nie karma, to na pewno mój Aspekt. Byłam tego absolutnie pewna.
To wydarzenie spowodowało jednak zawieszenie broni pomiędzy mną a kobietą, która mieszka we mnie. Wspólny wróg jest najlepszym spoiwem wszelkich relacji. Znowu byłyśmy razem. Ale im bardziej uaktywniała się Ona, tym mocniej tęskniłam za Pawłem. Ta tęsknota przeobraziła się z czasem w swojego rodzaju chorobę — ogarnął mnie smutek tak wielki jak otchłań bez dna. Nie wiem za czym tak naprawdę tęskniłam. Za jego głosem? Spojrzeniem? Dotykiem? Nie byłam pewna czego mi brakuje, ale umierałam z tęsknoty. Próbowałam się z nim skontaktować, lecz nie potrafiłam go nigdzie odnaleźć. Przepadł, zapadł się pod ziemię, jakby nigdy nie istniał. Jego telefon milczał, nie odpisywał na wiadomości. Po prostu rozpłynął się w niebycie.
Ja pogrążałam się w smutku, tymczasem ona rozkwitała i coraz bezczelniej zagarniała moje terytorium. Miałam wrażenie, że zacierała się granica pomiędzy nami, aż z czasem przestałam rozumieć, kim tak naprawdę jestem. Było tak, jakby wrosła we mnie na stałe, a w kolejnym kroku zdominowała moją osobowość — to ja stałam się gościem we własnym ciele. Nim się spostrzegłam, moje życie należało w całości do niej.
Odcięła się od mojej rodziny, zerwała kontakty z przyjaciółmi, spakowała walizki, wzięła pieniądze z mojego konta, wynajęła mały domek na prowincji i kazała mówić do siebie Luna.
Dopiero gdy zasypiała, odzyskiwałam władzę nad ciałem, więc chcąc mieć jak najwięcej czasu dla siebie, gdy tylko przejmowałam stery, w te pędy biegłam do sklepów monopolowych i kupowałam wszelkiego rodzaju alkohole oraz wpadałam do pobliskich aptek, gdzie nabywałam cały zestaw środków nasennych, które dosypywałam dosłownie do wszystkiego, mając nadzieję, że taka dawka od rana zwali ją z nóg. Ale była twarda. Chodziła nieustannie nabuzowana, a im więcej piła tym bardziej była nieobliczalna. Wszyscy sąsiedzi schodzili jej z drogi, mijali wielkim łukiem i spuszczali wzrok, żeby przypadkiem nie paść ofiarą jej słownych ataków. Nawet psy nie sikały na jej trawniku…
Luna ubierała się wyzywająco, zachowywała lubieżnie i malowała w sposób, którego powstydziłyby się nawet pełnoetatowe prostytutki. Nie muszę chyba dodawać, że w tym okresie doświadczałam nieustającej ekstazy… miałam orgazm za orgazmem, a na dodatek każdy z innym mężczyzną…
Kobieta nie żałowała sobie przyjemności, ale dzięki bogu nie szukała partnerów w rynsztoku, jak to bywało onegdaj… Chętnych było bez liku. Więc mogła przebierać niczym w ulęgałkach.
Na nic zdawały się moje próby ucieczki. Z czasem zwyczajnie się poddałam, bo szkoda mi było czasu na nieustanne podróże — gdy ja nocą wracałam do mojego starego życia, ona rano zamawiała taksówkę i jechała z powrotem do swojego nowego domu. Zdecydowałam, że mija się to z celem i że wolę wykorzystać ten czas na bardziej twórcze zajęcia. Tym sposobem zaczęłam prowadzić nocny tryb życia. Oczywiście mogłam wygospodarować dla siebie niespełna kilka godzin, bo ciało domagało się snu i regeneracji po całodziennym zamroczeniu alkoholowym.
Polubiłam jednego z jej przyjaciół. Miał na imię Kuba. W przeciwieństwie do całej reszty był naprawdę miłym chłopakiem. Jego uroda nie powalała na kolana, ale za to miał wspaniałe serce i naprawdę nie wiem, jak do tego doszło, że taki sympatyczny chłopak wpadł w objęcia tak wulgarnej kobiety.
— Spójrz na to, Luna — powiedział, pokazując mi coś na ekranie smartfonu.
— Nie mów do mnie Luna!!! — krzyknęłam z wściekłością. Struchlał i skulił się w sobie.
— Raz każesz tak do siebie mówić, innym razem zabraniasz… Nie mogę się w tym połapać… Powiem „Wiki” dostaję obskok, powiem „Luna” — dostaję burę. Zdecyduj się na coś. — odparł rozżalony.
Podeszłam i usiadłam obok niego na rozmemłanym łóżku. Pogładziłam dłonią po jego rozczochranych włosach.
— Już dobrze — próbowałam go udobruchać. — Mów do mnie po prostu… „Skarbie” — uśmiechnęłam się do niego dobrotliwie.
Spojrzał na mnie zdumiony. Mam wrażenie, że naprawdę się we mnie podkochiwał i fakt, że chciałam, aby tak się do mnie zwracał, był dla niego sygnałem, że być może odwzajemniam jego uczucia.
— Chodź, pójdziemy potańczyć! — zeskoczyłam z łóżka, złapałam go za rękę i pociągnęłam ku sobie.
Wpadł w moje objęcia i uśmiechnął z zadowoleniem.
— Daj mi chwilę, odświeżę się i zaraz będę gotowa — szepnęłam mu na ucho i pobiegłam do łazienki.
Niestety, gdy wróciłam, on już twardo spał na kanapie. Nie dało rady go docucić. Trudno się dziwić, bo środki nasenne były w tym domu nawet w cukrze. Postanowiłam, że pójdę do miasta sama. Pojechałam taksówką do centrum. Oświetlone neonami ulice zapraszały do nocnej włóczęgi i niekończącej się zabawy. Miasto wyglądało obłędnie. Nigdy wcześniej nie chadzałam ulicami miasta nocą. Nigdy wcześniej nie zdobyłabym się na to, żeby samotnie krążyć po zatopionych w ciemności zaułkach. A teraz… Teraz było mi to obojętne. Luna, jej niewiarygodna pewność siebie oraz jej niespożyta energia seksualna sprawiły, że zaszła we mnie pewna zmiana. Miałam wrażenie, że stałam się odważniejsza, nie paraliżował mnie już strach i nieśmiałość, nie odczuwałam napięcia i poczucia zagrożenia. No bo niby czego miałam się bać? Jeżeli ktoś mnie zaczepi lub zaatakuje, czym zapewne wywoła we mnie przerażenie, Luna natychmiast się wybudzi i w swym morderczym szale na pewno nieźle przywali oprawcy. Była nieobliczalna i przeszła chyba jakieś szkolenie bojowe, bo uderzała trafnie, mocno i powalała przeciwników jak zawodowy zabójca. Ale o tym później.
Weszłam do jednego z klubów nocnych. Migające kinkiety biły po oczach, dym papierosowy wgryzał się w nozdrza, a muzyka dudniła i ogłuszała swym donośnym rytmem. Na parkiecie ludzie poruszali się jak w transie. Za barami przystojni barmani polewali trunki, a na bocznych, wysokich scenach roznegliżowane panienki wyginały swe nagie ciała, tańcząc przy rurach. Szłam powoli, oglądając z zachwytem ten niesamowity spektakl. Czas stanął w miejscu, a magnetyzm tego klubu pochłonął mnie w całości. Usiadłam na wysokim taborecie przy ladzie baru. Młody, urodziwy brunet zza lady uśmiechnął się do mnie życzliwie i podszedł, wycierając ściereczką kieliszek.
— Co ci nalać — zapytał pochyliwszy się nad barem, tak, żebym miała szansę usłyszeć w tym hałasie, co do mnie mówi.
— Tylko wodę — odparłam.
— Co tak słabo? Kiepski wieczór? — widać było, że ma ochotę pogadać.
Był niesamowicie przystojny i dobrze zbudowany. Zapewne w ciągu dnia nie wychodził z siłowni. Młodszy ode mnie o kilka lat, ale w przeciwieństwie do mnie niezwykle komunikatywny.
— Jesteś tu sama? — zagadnął.
— Tak, jestem sama. Wpadłam na chwilę rozejrzeć się.
— Prosto z imprezy, jak widzę — uśmiechnął się i puścił do mnie oko.
Zrozumiałam przytyk, nie trzeba było komentować dosadniej. Musiałam wyglądać strasznie. Zresztą trudno się dziwić. Jak może wyglądać kobieta, która nieustannie pije i równie często z kimś bzyka?
— Moje życie to jedna wielka impreza… — odparłam.
— Ooo… to tylko pozazdrościć!
— Uwierz mi… Nie ma czego zazdrościć…
Przyglądał mi się przez chwilę z życzliwością. Chyba wzbudziłam w nim sympatię, bo nagle wyskoczył z propozycją.
— Po pracy idę w fajne miejsce. Jak chcesz możesz się ze mną zabrać.
— Co to za fajne miejsce?
— Mój kumpel organizuje tajne walki. Wejście tylko dla VIP-ów. Dzisiaj walczą dwie sławy. Będzie super, więc jeśli tylko masz ochotę, to zapraszam.
— To legalne? Nie zgarnie nas policja?
— Nie wyglądasz na taką, co boi się policji — uśmiechnął się do mnie zadziornie, robiąc przy tym niby zaskoczoną minę.
Spojrzałam na wprost i zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. O Matko Boska! Rzeczywiście nie wyglądałam najlepiej…
Generalnie tego dnia naprawdę miałam ochotę na czyjeś niezobowiązujące towarzystwo. Kuba odpadł w przedbiegach, dlatego zaczekałam godzinkę, aż mój nowy znajomy skończył pracę i przyjęłam zaproszenie na pokaz walk. Robert, bo tak miał na imię, zaprowadził mnie w opustoszałe miejsce, zjechaliśmy windą do podziemi, a tam przywitało nas dwóch ogromnych, ogolonych do zera mężczyzn. Już sam ich widok sprawił, że zrobiłam się dwadzieścia centymetrów niższa. A gdy się odezwali swoimi donośnymi barytonami, poczułam się jak wdeptany w ziemię robak. Złapałam Roberta za kurtkę, mocno zaciskając dłonie na jego odzieniu i przywarłam do niego całym ciałem. Odwrócił się do mnie, złapał w pasie i szepnął do ucha
— Nie bój się. Jestem przy tobie i zawsze cię obronię.
To było bardzo miłe. Dodało mi otuchy.
W środku tłumnie zebrane towarzystwo oczekiwało na gong oznajmiający rozpoczęcie pierwszej rundy. Na macie stało dwóch potężnie umięśnionych przeciwników i ostrzegawczo mierzyło się wzrokiem. Gong rozbrzmiał i panowie ruszyli do walki. Na ringu wszelkie chwyty dozwolone. To było zatrważające widowisko, a krew tryskała na wszystkie możliwe strony. Zemdliło mnie na widok rozciętego i zwisającego łuku brwiowego jednego z napastników. Kopali się, nawalali pięściami, a zebrani na sali uczestnicy imprezy wiwatowali za każdym razem, gdy któryś z nich tracił równowagę po potężnym ciosie. Chyba nie widziałam większego zezwierzęcenia niż ten pokaz sił.
Traf chciał, że podczas ostentacyjnych wiwatów na cześć jednego z uczestników walki, stojący obok dryblas nieoczekiwanie mnie potrącił.
— Co się, kurwa, jebany chuju rozpychasz? Dojebać ci?
„O mój Boże… skądś znam ten głos. Nie, nie… to nie może być prawda.”
— Do mnie mówiłaś, paniusiu? — dryblas zerkał na mnie z góry.
— Tak, dobrze słyszałeś, do ciebie, jebany chuju!!! — usłyszałam świst i zobaczyłam, jak moja torebka wprawiona w ruch siłą mięśni ląduje na twarzy wpatrującego się we mnie dryblasa. Kątem oka zauważyłam również, że stojący obok mnie Robert zbladł, a tłum gapiów odwrócił głowy w naszym kierunku, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Teraz to już nie walczący na arenie byli w centrum zainteresowań, lecz niestety — my. Dryblas w pierwszym momencie był tak zaskoczony obrotem spraw, że zastygł w zdumieniu. Ale gdy tylko usłyszał pierwszy chichot, który zaczął rozprzestrzeniać się po sali, uniósł zaciśniętą pięść na wysokość mojej głowy, gotowy wyrównać rachunki. Robert próbował ratować sytuację.
— Spokojnie, spokojnie… nic się nie stało…
Ale dryblas odepchnął go z taką siłą, że chłopak wylądował plecami na podłodze. Mój oprawca spojrzał na mnie, wykrzywił usta w akcie zemsty, zacisnął ogromną pięść i puścił ją w ruch. W tym momencie straciłam przytomność. Ogarnęła mnie ciemność potężniejsza niż czerń głębi piekieł. Zapadłam się w niebyt i odpłynęłam. Trwało to całe wieki. Tak, jakbym nagle trafiła w zupełnie inny wymiar. Czułam, jak moje ciało leci w powietrzu, wiruje, to opada, to się wznosi. Czułam, jakbym zamieniła się w miliardy maleńkich cząstek, które krążą bezwładnie po orbicie Ziemi.
Gdy się ocknęłam, było już po wszystkim. Wokół mnie zrobiło się nagle jakoś niesamowicie dużo wolnej przestrzeni. Wszyscy stali w znacznym oddaleniu i patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Rozejrzałam się wokoło, a potem spojrzałam w dół. Wciąż stałam twardo na nogach, natomiast dryblas… dryblas leżał powalony na ziemi, z rozbitą głową i złamanym nosem. Kto tego dokonał? Jak to się stało? Starałam się cokolwiek sobie przypomnieć, ale w mózgu miałam tylko czarną dziurę.
Robert złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Wszyscy obecni ustępowali nam drogi. Wyszliśmy na powietrze. Złapałam głęboki oddech, a potem gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc. Zawirowało mi w głowie. Spojrzałam w niebo. Tysiące gwiazd nad moją głową wirowało w nieznanym mi rytmie.
— Ja cię kręcę — Robert zacierał ręce i śmiał się jak dziecko. — Ale odjazd! Dziewczyno, ale mu dowaliłaś. No ja nie mogę…
Głupio mi było przyznać, że nie wiem, o co chodzi. Sama byłam ciekawa, co zaszło, ale jakoś nie miałam odwagi podzielić się informacją, że nic nie pamiętam.
Czułam się potwornie wyczerpana. Robert odwiózł mnie taksówką do domu, a ja ledwo co doczłapałam do tapczanu, rzuciłam się na łóżko i zapadłam w głęboki sen.
Rozdział 5. Spotkanie w nocnym klubie
Obudziłam się nazajutrz, jak zwykle około północy i poszłam do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Spojrzałam w lustro i oniemiałam.
„O mój Boże, co za obraz nędzy i rozpaczy. Nie, to nie może dłużej trwać. Sama siebie wyniszczam!”
Postanowiłam odstawić alkohol i doprowadzić się do jako takiego porządku. Poza tym nie tylko ja potrzebowałam się ogarnąć. Dom był w tak opłakanym stanie, że jeszcze chwila i zalęgłyby się w nim szczury. Co ona robi cały dzień, że nie może nawet posprzątać? Niedługo będziemy się potykać o talerze stojące na podłodze. Stawia je koło łóżka, bo w kuchni nie ma już miejsca. Zlew upaprany i zastawiony jakimiś przypalonymi garnkami, śmieci nie wyniesione od tygodnia, syf i galimatias, jakiego w życiu nie widzieliście.
Zabrałam się do generalnego sprzątania. Należało uprzątnąć to pobojowisko, przywrócić ład w moim życiu i na spokojnie pomyśleć, co dalej.
Gdy skończyłam, zalogowałam się na własne konto bankowe, a tam kolejne rozgoryczenie. Dostępne saldo: dwa złote trzydzieści siedem groszy. Poczułam, jak ścisnęło mnie w żołądku ze złości. Roztrwoniła wszystko! Przepuściła cały mój majątek, a tak długo zbierałam na zakup własnościowego mieszkania. Tyle wyrzeczeń… tyle poświęceń… I po co to wszystko? Rozpłakałam się z rozżalenia. Rzewne łzy polały się potokiem i rozmazały cały makijaż. Wtuliłam twarz w dłonie oparte o blat stołu i łkałam. Kiedy to się skończy? Kiedy to wszystko się skończy?
Przez godzinę nie mogłam dojść do siebie, ale potem musiałam zaakceptować stan rzeczy. Stało się i już. Nie miałam na to żadnego wpływu. Nie ma w tym mojej winy. Gorzej, że nie mamy pieniędzy na życie, a ten leń patentowany przecież do pracy nie pójdzie…
Kilka kolejnych nocy spędziłam na przygotowaniu grafiki, którą wystawiłam na sprzedaż. Może znajdzie się chętny albo jakieś wydawnictwo zainteresuje się stałą współpracą. Zobaczymy.
Dzień mijał za dniem, a mnie nieustannie dręczyła myśl, czym tak naprawdę jest mój Aspekt. I nagle któregoś dnia naszła mnie myśl, że w zasadzie, to mogę zadać to pytanie samej Lunie: kim Ona tak naprawdę jest? Niestety nie mogłam jej zadać pytania bezpośrednio, ponieważ ostatnimi czasy wyłącznie się mijałyśmy. Postanowiłam zatem napisać list. Nie mógł być zbyt długi, bo, znając Lunę, znudzi się zanim doczyta do końca, pognie kartkę i wyrzuci do kosza. Musiałam już na wstępie ją zaciekawić. Napisałam więc zwięźle i emocjonalnie, nie mając oczywiście pewności, czy w ogóle wysili się na odpowiedź. Ujęłam to następująco:
Droga Luno,
Chcąc zacieśnić naszą przyjaźń, staram się zrozumieć istotę naszej współzależności. Im bardziej się zastanawiam, tym dalsza jestem od znalezienia odpowiedzi na pytanie: Kim Jesteś.
Zatem kieruję ten wątek do Ciebie. Będę wdzięczna, jeżeli pozwolisz mi zrozumieć istotę rzeczy.
Na zawsze twoja
Wiktoria
Wsadziłam kartkę w obramowanie lustra, bo z całą pewnością musi tam zerknąć, żeby zrobić swój niezwykły, wampiryczny makijaż. Nie wiedziałam, czy mogę liczyć na odpowiedź, a tym bardziej nie miałam najmniejszego pojęcia, jak mogłoby brzmieć rozwiązanie tej zagadki, niemniej jednak postanowiłam spróbować.
Jakież było moje zdziwienie, gdy następnego dnia, późną nocą, weszłam do łazienki i zobaczyłam, że kartka, ozdobiona uśmieszkiem namalowanym jej czerwoną szminką, tkwi w samym sercu obramowania. Podleciałam w kierunku lustra niczym na anielskich, majestatycznych skrzydłach. Czułam się, jakbym miała za moment stanąć przed sądem bożym i poznać największą tajemnicę wszechświata. Wzięłam kartkę w dłonie i przytuliłam ją do serca, wznosząc głowę wysoko do góry w akcie dziękczynienia, że wreszcie dostanę odpowiedź na nurtującą mnie od tylu lat zagwozdkę.
Otworzyłam zgiętą w pół kartkę. Zobaczyłam jej ripostę i poczułam, jakby zeszło ze mnie całe powietrze. Odpowiedź brzmiała:
„Jestem sobą, nikim innym. 😊”
Poczułam silne wzburzenie i rosnącą gulę w gardle. Ręce zaczęły mi drżeć ze złoci. Czego ja się spodziewałam? Odpowiedzi w stylu „Jam jest Legion…”?
„Cii, cii, spokojnie Wiki, nie podniecaj się, bo jeszcze ją obudzisz… A to przecież twój czas. Cii, cii… Oddychaj miarowo. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech” — starałam się wrócić do swojej strefy komfortu.
Serce powoli uspakajało się, zeszło ze mnie ciśnienie, a ja usiadłam na krawędzi wanny i ze zwieszoną głową zastanawiałam się, co dalej. Przecież ta kobieta zrujnuje mi życie!!! Reputację już mi zepsuła… Sąsiedzi patrzą na mnie wilkiem, konto świeci pustką, a nerwy mam jak postronki. Dzięki Bogu, że jeszcze moja rodzina nie wie, co ja tutaj najlepszego wyprawiam… Ale jeszcze trochę i trafię na pierwsze strony gazet, jak tak dalej pójdzie…
Przede wszystkim musiałam znaleźć sposób, aby zmienić sytuację i przejąć kontrolę nad własnym życiem. To ona miała być gościem u mnie, a nie na odwrót. A najlepiej, jakby w ogóle wyniosła się z mojego życia. Tylko jak tego dokonać?
Przez pewien czas dużo wypoczywałam, więc wyglądałam zjawiskowo i świeżo. Mogłam zatem po raz kolejny ruszyć w świat na spotkanie z przygodą. Postanowiłam odwiedzić Roberta w jego nocnym klubie.
Już na sam mój widok chłopak rozpostarł ramiona w akcie braterskiego uścisku, a na jego ustach pojawił się beztroski grymas szczęścia. Przeskoczył przez bar, podbiegł do mnie, uniósł do góry i kręcił się ze mną w kółko jak z najdroższą przyjaciółką.
— Moja kochana amazonka, moja gwiazda walk wschodnich… — powtarzał bez końca. — Tęskniłem za Tobą! — Postawił mnie na ziemi i mocno przytulił. Potem przyglądał mi się wnikliwie, z pewną dozą niedowierzania. — Pięknie wyglądasz — wycedził w reszcie. — Wręcz zniewalająco.
O dziwo nie speszył mnie tymi słowami. Tego dnia naprawdę czułam się piękna i zmysłowa. Założyłam czarną, błyszczącą sukienkę, na stopy przywdziałam wysokie szpilki, włosy upięłam w kok i przyłożyłam się do makijażu jak nigdy wcześniej. Bił ode mnie blask zwycięstwa, emanowałam siłą kobiety, która ma cały świat u swoich stóp.
Ruszyliśmy z Robertem na parkiet. Wspaniale tańczył. Miał gibkie ciało i zmysł ruchu. Muzyka nas porwała, a następnie pochłonęła. Migoczące światła wprowadziły w psychodeliczny trans. Ciało dotykało ciało, oddech mieszał się z oddechem. Rytmiczne, ponętne ruchy przyprawiły o drżenie, a dotyk rozpalonych, zmysłowych ciał wywołał żądzę namiętności. Zaczęliśmy się całować na parkiecie. Całowaliśmy się gorąco i namiętnie. Wplotłam ręce w jego czarne włosy, a on oplótł mnie lewym przedramieniem wokół talii, drugą dłonią zjechał powoli po moim udzie w dół, złapał za kostkę i pociągnął nogę ku górze, po czym przełożył sobie moją nogę przez własne udo. Następnie powoli opuszczał mnie w dół, do samej ziemi, mocno podtrzymując moje ciało przy swoim torsie. Odpłynęłam na moment. Zatoczył mną półkole, po czym podniósł do pozycji pionowej. Otworzyłam oczy i… Nie uwierzycie… Otworzyłam oczy i zobaczyłam metr od nas stojącego i wpatrującego się we mnie Pawła. Zastygłam w bezruchu. Świat wokół nas przestał istnieć. Sala opustoszała. Byłam tylko ja i był on. Wdarłam się w jego spojrzenie tak głęboko, że aż zobaczyłam bezmiar jego duszy. Czas przestał istnieć, świat rozpadł się na miliardy fotonów krążących wokół nas, a my staliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie wzajemnie.
— Co się dzieje? — dotarł do mnie nagle jak z zaświatów głos przerażonego Roberta. — Wszystko w porządku?
Spojrzałam na Roberta, żeby przytaknąć kiwnięciem głowy, a gdy z powrotem przeniosłam wzrok na Pawła, zobaczyłam tylko jego plecy — odchodził i znikał w tłumie rozbawionych gości. Wyrwałam się z uścisku Roberta i pobiegłam za Pawłem. Zdjęłam ze stóp szpilki i, trzymając je w dłoniach, podążałam za mężczyzną mojego życia przez całą niemal salę. Zbliżał się do stolika, przy którym siedziała grupa rozbawionych kobiet i równie rozswawolonych mężczyzn. Podszedł do nich i zaczął żartować. Jakaś kobieta, śmiejąc się w niebogłosy, przywarła do niego ciałem i pogłaskała czule po policzku. Stałam trzy metry od nich jak kołek wbity w ziemię i przyglądałam się odzwierciedleniu mojej osobistej katorgi, tęsknoty, która mnie zniewoliła, miłości, która mnie omotała. Stał przede mną człowiek, którego nieobecność wyssała ze mnie całą chęć do życia. Jego widok wyzwolił we mnie niesamowicie silne emocje. Serce targane namiętnością, waliło jak oszalałe, krew dudniła w żyłach niczym pędzący, rozszalały pociąg. Czułam jakby na nieboskłonie mojego umysłu rozbłysły miliardy migoczących gwiazd, jakby rozświetliły się we mnie wszystkie wewnętrzne światła, jakbym narodziła się na nowo.
Zauważył, że stoję nieopodal ich stolika i podszedł do mnie. Kobiety podążyły za nim wzrokiem, a następnie zmierzyły mnie zawistnym spojrzeniem.
— Witaj Wiktorio — był jak zwykle niebywale uprzejmy i ujmujący. — Miło cię widzieć. — rzucił mi to powłóczyste spojrzenie mężczyzny, który nie może oderwać wzroku od oblicza swojej oblubienicy. — Wspaniale wyglądasz. Mamy tu dzisiaj małą uroczystość. — Obejrzał się za siebie. — Świętujemy mój awans.
— Dzwoniłam — wypaliłam od razu, nie słuchając, co mówi. — Dlaczego nie odbierałeś, dlaczego nie odpisywałeś? — głos drżał mi z emocji.
Spuścił wzrok, a potem spojrzał na mnie raz jeszcze tymi swoimi błękitnymi oczyma. Przeniknął mnie wzrokiem i zmiażdżył mój wewnętrzny spokój. Kolana mi się ugięły pod naporem wyrzutu, jaki wyzierał z głębi jego spojrzenia.
— To z powodu tego nieszczęsnego kotleta? — wykrzyknęłam z wyrzutem.
Podszedł do mnie, przybliżył na odległość oddechu i szepnął prosto do ucha:
— Nie, nie z powodu kotleta, ale tego, co do mnie napisałaś …
— Napisałam??? — zaskoczenie było większe niż gdybym dostała od kogoś w twarz.
— Tak… tego, co napisałaś… — odrzekł ponurym, stłumionym głosem i spojrzał mi raz jeszcze głęboko w oczy.
— A co takiego napisałam???
Popatrzył z ogromnym wyrzutem. A następnie odwrócił się na pięcie i bez słowa odszedł. Powrócił do swojego towarzystwa, pozostawiając mnie w moim własnym demonicznym piekle.
Rozdział 6. Obrączka
Na kilka tygodni przestałam istniej. Pożarła mnie głęboka, apokaliptyczna depresja. Było ze mną tak źle, że nie byłam w stanie podnieść się z łóżka. Utknęłam, zamknięta w innym, odległym wymiarze kosmosu własnej egzystencji. Ten świat mnie wchłonął w milczeniu, zatopił w bagnie własnych czarnych myśli, omotał moją zbutwiałą, próchniejącą wolę istnienia, wtrącił w przejmującą mulistą gardziel śmierci, zamurował w nieruchomej, mrocznej twierdzy zmurszałej świadomości, do której dochodziły co prawda dźwięki, ale która nie mogła się przebić do świata zewnętrznego. Depresja to straszny stan.
Potem przyszło przebudzenie. Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu zdałam sobie sprawę, że poprzez przysłonięte zasłonami okno dochodzą do mnie promienie słoneczne. To wydawało się niebywałe. Poderwałam się z łóżka i na boso podbiegłam do okna. Rozsunęłam gwałtownie zasłony i aż westchnęłam z rozkoszą. Nareszcie ujrzałam światło dzienne, w końcu odzyskałam własne życie. Czułam, że coś mnie uciska na palcu, więc spojrzałam na prawą dłoń i niemal dostałam zawału… Na serdecznym palcu tejże dłoni mieniła się złotym blaskiem obrączka.
— O mój Boże, co znowu??? Luna wyszła za mąż? Ciekawe, kto jest tym szczęśliwcem…
Pobiegłam do kuchni i zajrzałam do lodówki. Niestety była kompletnie pusta, a mnie aż ściskało w żołądku z poczucia przemożnego głodu. Zarzuciłam coś na siebie i bez makijażu wybiegłam do sklepu. Ludzie dziwnie na mnie reagowali. Każdy kto mnie spotkał na swej drodze, wzdrygał się z niesmakiem, a potem robił znak krzyża i przechodził na drugą stronę ulicy. Może dobrze, że nie wszystkie szczegóły z mojego życia są mi znane, bo zapewne targnęłabym się na własne życie ze wstydu za jej postępki.
Szłam, rozkoszując się upojnym powiewem ciepłego, letniego powietrza, gdy nagle, z nienacka pojawił się przy mnie jakiś jegomość. Wyrósł niepostrzeżenie jak grzyb po deszczu. Miał na sobie wygniecioną, nieco zbyt obszerną, szarą marynarkę, przetłuszczone włosy w kolorze ciemnego blondu, zaczesane do góry, żeby ukryć przerzedzoną czuprynę, i wibrujące na wszystkie strony małe oczka. Wyskoczył niczym królik z kapelusza i zaczął mnie nagabywać.
— Luna, nie mogę bez ciebie żyć. Zostawię dla ciebie żonę i dzieci, zostawię całe moje dotychczasowe życie. Chcę być tylko z tobą, nie daję sobie rady bez ciebie! Luna!!!
— Oszalałeś!!! — ostentacyjnie podniosłam rękę na wysokość jego wzroku i błysnęłam mu po oczach obrączką. — Jestem mężatką…
— Luna, nie zostawiaj mnie. Błagam Cię. Nie potrafię bez ciebie żyć!
Co jak co, ale trzeba przyznać, że Luna robiła im wodę z mózgu z równą łatwością co spuszczała ścieki w ubikacji. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego szło jej tak gładko omotanie męskich serc. Przecież seks mogli znaleźć wszędzie. To nie jest towar trudno dostępny… więc, co ich do Niej tak ciągnęło? Muszę ją kiedyś o to zapytać.
Nagabujący mnie człowiek, kimkolwiek był, nie dawał za wygraną. Twardo szedł obok mnie i wylewał swe miłosne żale. W końcu nie wytrzymałam. Przystanęłam, odwróciłam się w jego kierunku i rzekłam:
— Słuchaj. To koniec. Cokolwiek między nami zaszło jest już historią. Epizodem, który się nie powtórzy. Wracaj do żony i dzieci. Przestań się naprzykrzać i mnie niepokoić. Twoja natarczywość jest nie do wytrzymania. Mam męża! — pokazałam mu obrączkę raz jeszcze na dowód prawdziwości moich słów. — Wybrałam jego, rozumiesz?
Zaczął szlochać. To niezwykle poruszające, gdy dorosły mężczyzna zanosi się płaczem na ulicy. Poczułam się dziwnie nieswojo i aż mnie korciło, żeby go mocno przytulić. Resztką rozsądku powstrzymałam się od tego gestu.
— Już dobrze — pogładziłam go po ramienia dla dodania otuchy. — Żona cię bardzo kocha, a dzieci wprost uwielbiają. Kup żonie kwiaty, zabierz na romantyczną kolację. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Ale on zamiast się uspokoić dostał jakichś spazmów i niepohamowanej histerii. Rozejrzałam się nerwowo dookoła.
— Przestań! Nie rób mi wstydu. — zażądałam. — Odchodzę. I nie chcę cię nigdy więcej widzieć.
I odeszłam, zostawiając biedaka na pastwę losu. Niestety nie miałam dla niego więcej czasu. Mój żołądek domagał się sowitej porcji jedzenia, a ja sama marzyłam o ciepłej, relaksującej kąpieli.
Podczas robienia zakupów w pobliskim supermarkecie nie uszło mojej uwadze, że ekspedientka nieustannie mnie lustruje. Starała się powściągnąć swoją ciekawość, ale jej wzrok nie chciał współpracować z zamysłem. Zirytowana jej ciągłym wślepianiem się we mnie, zadałam pytanie, czy mam coś na twarzy, na co ona odrzekła:
— No właśnie nie ma pani… Nie ma pani brwi ani włosów. To duża zmiana, jak na taką piękną kobietę…
Starałam się przejrzeć w szybie, ale było zbyt jasno na zewnątrz, spojrzałam zatem w metalową otoczkę lady i… zdębiałam. Naprawdę nie miałam ani włosów, ani brwi, ani rzęs!!! Po co ona to zrobiła? Przecież to się wszystko kupy nie trzyma…
Wróciłam do domu, rzuciłam na stół zakupy zrobione za pieniądze, które pożyczyłam od Kuby, i w te pędy pobiegłam do łazienki, żeby przejrzeć się w lustrze. Widok był makabryczny. Schudłam z jakieś dziesięć kilo, cała twarz mi się zapadła, a na dodatek ogoliłam sobie wszystko, co się dało ogolić…
Chwytacie? Wyglądałam koszmarnie, a jakiś koleś mówi mi, że nie może beze mnie żyć! To się nazywa siła perswazji… Jak ona to robi???
Znalazłam w telefonie numer do Kuby i natychmiast do niego zadzwoniłam.
— Kuba, wpadnij do mnie, proszę — oznajmiłam, jak tylko odebrał połączenie.
— Ale przecież zabroniłaś mi się ze sobą kontaktować — odrzekł zmieszany.
— Ale zmieniłam zdanie. Bądź u mnie jak najszybciej.
Odłożyłam słuchawkę i zajęłam się sobą. Relaksująca kąpiel, potem makijaż, a dopiero w kolejnym kroku sycące śniadanie. Ogoloną głowę osłoniłam jedwabnym szalem, namalowałam ołówkiem brwi i zrobiłam się na bóstwo. Po jakimś czasie usłyszałam pukanie. Podbiegłam do drzwi i z radością przywitałam w nich znajomą postać.
— Kuba! — rzuciłam mu się w ramiona. Nie odwzajemnił serdeczności. Stał wyprostowany, jakby połknął miotłę. Nawet nie uśmiechnął się do mnie. — Co jest? — zapytałam zdziwiona.
— No, nie wiem… — stał onieśmielony i co rusz rzucał mi niepewne spojrzenia.
— Musisz mi powiedzieć, co się stało — przeszłam od razu do rzeczy i pociągnęłam go za rękę do wnętrza mieszkania. — Co robi ta obrączka na moim palcu? — podstawiłam palec pod sam jego nos.
— Mnie o to pytasz??? — wydawał się osłupiały.
— Niestety tak, bo nic nie pamiętam… — nie mogłam mu wyznać całej prawdy, gdyż oczywiste się wydawało, że uznałby mnie za osobę niespełna rozumu. Musiałam ciągnąć tę grę. — Więc, co się wydarzyło w ostatnim czasie? Opowiadaj.
— Naprawdę nic nie pamiętasz? — trochę mi nie dowierzał.
— Nic a nic. Mam kompletną pustkę w głowie! Miałam depresję i wszystko mi umknęło.
— Hmm, od czego by tu zacząć…
Rozdział 7. Siostry syjamskie
Czy byliście kiedyś w sytuacji, gdy ktoś opowiada wam zdarzenia z waszego życia, a cała wasza percepcja zaprzecza i krzyczy wniebogłosy, że to nieprawda, że to wierutne bzdury wyssane z palca? Ja właśnie znalazłam się w takiej sytuacji.