E-book
14.7
drukowana A5
59.94
Klucz Anubisa

Bezpłatny fragment - Klucz Anubisa


Objętość:
329 str.
ISBN:
978-83-8351-859-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 59.94

Moim siostrom —

Halinie i Beacie

***

Przeszłość splatająca się z teraźniejszością,

niebezpieczna tajemnica i miłość,

która nie miała prawa się wydarzyć.

„Klucz Anubisa” to nie tylko niesamowicie

wciągająca wycieczka do starożytnego Egiptu, ale przede wszystkim intrygująca historia, od której nie sposób się oderwać!


Dominika — Recenzje na widelcu

www.recenzjenawidelcu.pl


Anna Crevan się nie ogranicza … Jej literackie podróże nie znają granic, dlatego nikogo nie powinien dziwić fakt, że w swojej najnowszej powieści zawędrowała wraz z głównymi bohaterami do Egiptu. Za pomocą „Klucza Anubisa” otwiera czytelnikom drzwi do zdumiewającego świata pełnego sprzeczności, w którym współczesność mierzy się ze starożytnością, barbarzyństwo konkuruje z mądrością, boskość przenika to, co ludzkie a miłość toczy zaciekłą walkę o przetrwanie. Ten świat, zasypywany bezlitośnie przez pustynny piasek, stanowi tło dla rozwiązania pewnej zagadki kryminalnej, której stawka jest … większa niż życie! Gotowi na emocjonującą podróż?


Sandra — Zdrowo Bookknięte

www.facebook.com/ZdrowoBooKKniete


“Klucz Anubisa”, to historia, która wciągnie Was, jak ruchome piaski i tylko od Was będzie zależało, czy uda się wyjść z tej podstępnej pułapki, czy na zawsze zostaniecie częścią pustyni i zagadką dla przyszłych odkrywców.


Iza — Iza w krainie słowa

www.facebook.com/IzawKrainieSlowa

PROLOG

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


W niewielkim pomieszczeniu było ciemno. Dziewczyna zdjęła rzemykowe sandały i weszła do środka. Zbudowana z piaskowca świątynia w dzień przyjmowała ciepło słonecznego dnia, zaś chłód nocy powoli je odbierał, przez co teraz temperatura w środku była przyjemna. Ubrana jedynie w płócienną, kremową tunikę, która wdzięcznie opinała jej wydatny, ciężarnym brzuszek, szła powolnym krokiem ku ogromnemu posągowi bogini Izydy.

Bose stopy stawiała ostrożnie, starając się nie czynić żadnego hałasu. W prawej dłoni trzymała tabliczkę z piaskowca zapisaną szeregiem dziwnych znaków, w drugiej krzesiwo. Gdy dotarła pod posąg, zapaliła ogień. Od iskier zajął się olej w misie stojącej tuż przy nim. Płomień rozjaśnił wnętrze migocącym blaskiem. Zapachniało mirrą i kadzidłem. Kobieta z trudem uklękła przed boginią, modląc się cicho. Potem oparła dłoń na postumencie i wstała. Dzierżąc wciąż w jednej ręce tabliczkę, wolną ręką sięgnęła za dekolt. Zerwała szybkim pociągnięciem zwykły rzemień, na którym zawieszony był talizman. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a jej oczy zaszły łzami. Nie zdążyła jednak się rozpłakać, bo nagły skurcz sparaliżował bólem wątłe ciało.

Upuściła tabliczkę, która spadając, pękła na dwie nierówne części. Talizman wysunął się z jej rąk, gdy upadła na kolana, powalona kolejnym skurczem. Wpadł pod ogromny, cokół na którym stał posąg bogini.

— O Izydo — szepnęła dziewczyna. — Pomóż mi!

Wiedziała bowiem, że właśnie nadszedł czas rozwiązania.

***

Boston, USA — współcześnie.

Paczka była mocno zaklejona i kilkakrotnie owinięta w szary, podniszczony długą podróżą papier. Przewiązana staromodnie szpagatem, na którym kilka supłów już się przecierało. Mnóstwo pieczątek i nabazgrany odręcznie adres, wskazywał, że paczka przyszła z Egiptu, a odbiorcą był profesor Aaron Might. Czekała sobie spokojnie na portierni Uniwersytetu Harvarda aż adresat ją odbierze. Zawartość tajemniczej paczki zaginęła jednak w dniu śmierci jej odbiorcy.

Profesor Might był wykładowcą egiptologii na Uniwersytecie w Cambridge. Do niedawna. Zmarł bowiem niespodziewanie. To była niezwykle dziwna śmierć. Zdrowy, wciąż w pełni sił, choć niemłody już mężczyzna, padł jak rażony prądem. Lekarze stwierdzili zawał serca. Nagły i rozległy. Nawet ratownicy z pogotowia, które przybyło na miejsce w zaledwie kilka chwil, rozkładali bezradnie ręce. Po półgodzinnej resuscytacji stwierdzono zgon. Wszyscy uczestnicy letnich kursów gapili się z okien, kiedy zamykano nad ciałem zamek czarnego, plastikowego worka. Artur Soler był tym, któremu przypadł niemiły obowiązek poinformowania Sary Might — córki profesora — o tym przykrym zdarzeniu. Najpierw udał się jednak do gabinetu swojego przyjaciela, mentora i nauczyciela w osobie zmarłego profesora. Gabinet znajdował się na poddaszu uczelni, na trzecim piętrze. Mansardowy sufit przytłaczał każdego, kto tam wchodził. Tak jak i zwykle Artura, choć nie miał problemu z klaustrofobią. Dobrze, że pokój posiadał dwa dość spore okna. Wpuszczały wiele światła. Srebrnoszare drobinki tańczyły w jego strumieniach, kiedy tylko Artur otworzył drzwi. Pomieszczenie było małe, ciasne i zagracone. Przy trzech ścianach stały półki z książkami, wysokie pod sam sufit. Pod czwartą — wolną ścianą — biurko. Ogromne, drewniane, pokryte łuszczącą się już politurą. Zapach kurzu i starych woluminów aż dusił. Czy ktoś tu w ogóle sprząta? Artur wiedział, że Aaron niezbyt często pozwalał sprzątaczkom buszować w jego królestwie. Panował tu rozgardiasz godny stajni Augiasza. I to zanim Herkules przekroczył jej próg. Arturowi czasami się zdawało, że czuć tu nawet końskim łajnem. Wyniszczony i mocno przedarty, pokryty sztruksowym obiciem w kolorze musztardy, fotel stał jak zawsze, nieco odsunięty od biurka. Starszy pan musiał chyba nagle wstać. Co było tego powodem? Być może brak poczucia czasu. Profesor Might od zawsze się spóźniał na wykłady. Tym razem zrobił to jednak po raz ostatni. Upadł tuż przed drzwiami sali wykładowej i w niecałą godzinę przeniósł się w zaświaty. Artur był zrozpaczony. Jak on to powie teraz Sarze? Straciła ojca! Została sama na świecie. Jej matka zmarła bowiem, gdy Sara miała kilka lat. Z podróży, jaką odbyła po Egipcie wraz ze swoim mężem, pasjonatem tego kraju, jego kultury i historii, przywiozła jedną, jedyną pamiątkę, której przywieźć nie miała. Śmiertelną chorobę. Ta — zbyt późno wykryta — wysłała ją na tamten świat zaledwie w kilka tygodni. Aaron bardzo to przeżył. Sara również. Mieli już tylko siebie wzajemnie. Na jakiś czas profesor zaprzestał swoich wypraw do Egiptu. Zajmował się córką. Robił kolejne specjalizacje i zdobywał prestiżowe tytuły. Zabrał się nawet za pisanie książki. Dopiero, kiedy Sara poszła do College’u, za namową swojego kolegi — Gusena Ahmeda Yamara — egiptologa pracującego na Harvardzie, udał się w długą podróż, wzdłuż doliny Nilu. Po powrocie, nie był już tym samym człowiekiem. Zmienił się nie do poznania.

Artur wrócił wtedy właśnie z Peru, gdzie szukał zaginionego statku Corteza. Galery, która według legendy, zatonęła pod ciężarem złota. Nigdy nikomu nie udało się jej odnaleźć. Nie udało się to nawet jemu. Jednak Artur Soler nie należał do osób łatwo rezygnujących ze swoich zamiarów. Widać galera Corteza musi jeszcze na niego zaczekać. Wyraźnie też zauważył zmiany w zachowaniu swojego byłego profesora, mentora i przyjaciela w jednej osobie. Nigdy jednak nie dociekał ich przyczyny. Nie śmiałby! Aaron był już wtedy sławnym i szanowanym wykładowcą. A także cenionym znawcą Egiptu. Co się tam wydarzyło podczas tej podróży, Soler nie umiał nawet zgadnąć. Teraz jednak Aaron był martwy, a Artur święcie przekonany, że to nie zawał go zabił. Serce miał jak dzwon.

Stojąc w środku tej rupieciarni, którą profesor nazywał swoim gabinetem, rozglądał się bezradnie. Nie wiedział, co robić. Coś musiało być przyczyną tego, że zdrowy mężczyzna padł jak długi i się nie podniósł. Na ogromnym biurku piętrzyły się stosy książek i papierów. Zakurzona szisza była do połowy zapełniona pleśniejącym już tytoniem. Jego wzrok padł na kosz stojący pod biurkiem. A raczej na coś, co z niego wystawało. Szary, pomięty papier. Taki, w jaki pakuje się paczki pocztowe. Artur nachylił się i pociągnął za jego brzeg. Kosz się wywrócił, ale Soler zupełnie to zignorował. Papier był dość mocno porozdzierany, jednak od razu zauważył masę pieczątek i znaczki z Egiptu. Adres — choć w tym miejscu akurat było przedarte — wskazywał, że odbiorcą był Aaron. Artur bezskutecznie szukał danych nadawcy. Albo ich nie było, albo ktoś — być może profesor — wydarł je wraz z kawałkiem opakowania. Ciekawe, co było w tej paczce? Nie mogła być wielka. Może to była książka lub coś podobnego kształtu? Szkatułka? A może zwykły karton. Tylko co w nim było? Artur nie mógł tego wiedzieć. Wyprostował pomięty papier i poskładał go w kostkę, a potem ruszył do wyjścia. Trzeba niestety powiadomić biedną Sarę, że nie ma już ojca.


***

Sara siedziała w opustoszałym salonie, na ogromnej, białej, skórzanej kanapie. Upał nieco już zelżał, bo pora była dość późna, a jednak sztuczna skóra lepiła jej się do pośladków. Koniec lata był wyjątkowo uciążliwy, nawet jak na Boston. Zmiany klimatu wszędzie dawały się we znaki. Ubrana tylko w kusą, satynową koszulkę z mokrymi jeszcze po kąpieli włosami, spoglądała w dal niewidzącym wzrokiem. W dłoni trzymała malutki, zrobiony z brązu anch. Podarunek od ojca. Przywiózł jej go z ostatniej egipskiej podróży. Ostatniej w jego życiu, czego nie mógł przecież wtedy wiedzieć. Po twarzy dziewczyny spłynęła samotna łza. Otarła ją zdziwiona kantem dłoni. Przecież już wypłakała wszystkie łzy!

Ojca pochowano tego ranka, z wszystkimi honorami na jakie zasłużył szanowany profesor tak znanej uczelni jak Harvard. Ogrom ludzi na pogrzebie nieco ją onieśmielił i przeraził. Dobrze, że Artur był blisko niej. Cały ten czas od zeszłego tygodnia, kiedy to się stało. To on przyszedł do niej z tą smutną nowiną. A potem długo tulił w swoich ramionach, aż przestała płakać. Gdy nalał jej koniaku, jednego z tych, których było w domu pełno nieco się uspokoiła. Spoglądała niewidzącym wzrokiem w pustą już szklankę. Ojciec zawsze dostawał alkohol od wdzięcznych studentów. Kiedy matka jeszcze żyła, lubił delektować się szklaneczką czegoś mocnego w jej towarzystwie. Siadali sobie oboje wieczorami w jego domowym gabinecie, który był jednocześnie biblioteką. Państwo Might mieli masę woluminów. W tym kilka białych kruków. A także sporą kolekcję dzieł na temat Egiptu. I to tylko po nich zostało. Kolekcja alkoholi i książek. I osierocona córka.

Kiedy Artur stwierdził, że Sara uspokoiła się nieco, przygotował jej kąpiel. Potem — mimo jej protestów — pomógł jej się rozebrać i wejść do wanny. Koczował pod drzwiami łazienki, dopóki z niej nie wyszła, ubrana w ciepły szlafrok i z wciąż z czerwonymi od płaczu oczyma. Gdy zasnęła wreszcie zmęczona, sam poszedł spać na kanapę i tak zastała go Sara rano.

Starym zwyczajem wstała, by przygotować się do pracy, zupełnie zapominając, że ma przecież wolne. Sara była z wykształcenia malarką, a z zamiłowania pasjonatką fotografiki. Artystyczna dusza dawała jej wiele wrażliwości. Na piękno, na świat, ale także na ludzką krzywdę. Dlatego nigdy nie zachwycała jej podróż do Afryki. Nie umiałaby przejść spokojnie obok dzieci żebrzących na ulicach Kairu. Obok krzywdy i niesprawiedliwości. Obok bólu. Matka by ją zrozumiała. Ojciec jednak potępiał. Wyśmiewał jej empatyczną naturę. Mimo to, bardzo ją kochał i rozpieszczał na sobie tylko znany sposób. Teraz jednak, gdy go zabrakło, odczuła bardzo wyraźnie swoją stratę. Zwłaszcza kiedy trumnę przykrył kopiec czarnej, zimnej ziemi.

Jeszcze dwie godziny temu dom tętnił życiem. Choć może to nie było dobrze powiedziane. Gro znajomych i przyjaciół — głównie ojca — kręciło się po salonie. Powspominało, co miało powspominać i rozeszło się do swoich spraw. Tylko Artur został. Po tygodniu spędzonym u Sary, zadomowił się już na dobre.

Jednak dziś jego widok, gdy wyszedł spod prysznica w kapciach i szlafroku ojca, jakoś wyjątkowo ją drażnił. To było oczywiście miłe i bardzo szarmanckie z jego strony, że był przy niej cały ten czas i się o nią troszczył. Jednak teraz chciała być już sama. Chciała przeżyć swój ból w samotności. Móc oddać się rozpaczy, bo do tej pory tylko raz porządnie się wypłakała. W dniu śmierci ojca. Od tamtego dnia Artur dbał o to, by nie rozpaczała za bardzo i nie zatracała się w smutku. Pogrzeb ojca był kroplą, która przepełniła czarę i ciosem w samo serce. Do tej pory Sara jakoś nie potrafiła uświadomić sobie do końca faktu, iż nie ma już taty. Jakby jej umysł sam bronił się przed tym wszystkim. Dziewczyna musiała dojść do ładu sama z sobą i tym, co przeżywała. Jednak do tego potrzebowała samotności. A nie obecności wiecznie ją irytującego gaduły.

— Jak się czujesz? — usłyszała zatroskany głos, przerywający jej rozmyślania.

— Całkiem dobrze… o dziwo!

Artur pokiwał głową. Nie przyznał się, że do herbatki, którą ją dziś rano poczęstował, dodał nieco kropli na uspokojenie. Bał się jak Sara zniesie ten przykry dzień. Była jednak spokojna i wyciszona, nawet mimo podania jej leków. Zresztą zwykle taka była i bez tych środków, jakie jej zaaplikował. Spokojna, wrażliwa, młoda kobieta, którą los doświadczył już tak srodze. Nie miała jeszcze trzydziestu lat, a już straciła oboje rodziców. I nie miała żadnej innej rodziny. Zrobiło mu się jej ogromnie żal.

Usiadł obok na kanapie, która skrzypnęła zabawnie pod jego ciężarem. Artur nie był osiłkiem, ale nie był też słabeuszem. Wysoki prawie na dwa metry, barczysty, umięśniony, swoje ważył. Uprawiał liczne sporty. W jego nietypowym zawodzie archeologa — amatora, poszukiwacza skarbów i awanturnika wyższego rzędu bardzo to było przydatne. Doskonała sprawność fizyczna nieraz ratowała mu życie i pomagała wyjść cało z niejednej opresji. Pływał doskonale, nurkował, uprawiał spinaczkę i surfing. Miał nawet licencję pilota i latał też na paralotni. Mimo iż miał dopiero trzydzieści siedem lat, umiał już tak wiele, przeżył już tak dużo, że wystarczyłoby na kilka żywotów.

Sarę znał prawie od dziecka. Dzieliło ich nie tylko te kilka lat różnicy wieku, ale i zupełnie inne temperamenty. On — chłopak z Brooklynu, wychowany na ulicy, nigdy nie zaznał domowego ciepła, jakie miała Sara na co dzień, nawet po śmierci matki. Nie dane mu było poznać Kiery Might. Gdy umarła, Sara miała zaledwie osiem lat. On poznał ją rok później, gdy jako osiemnastoletni chłopak przekroczył progi Harwardu. Jego wręcz genialne wyniki w nauce, oraz talent do języków obcych i nietypowe zainteresowania, otworzyły mu drzwi najlepszej uczelni w Stanach. Tam spotkał profesora Aarona Might’a. A także jego córkę. Śliczną błękitnooką Sarę, która — podobnie jak on — mimo młodego wieku, była inteligentna, wygadana i miła. On zaś rychło stał się oczkiem w głowie jej ojca. Był synem, którego Aaron nigdy nie miał, a zawsze pragnął. Młody, przystojny, ciekawy świata, ale i doświadczony trudami życia chłopak, szybko znalazł miejsce w sercu i domu Aarona. Artur stracił rodziców jeszcze wcześniej niż Sara. Miał zaledwie dwa latka. I to także ich połączyło. Teraz oboje byli sierotami.

— To mnie cieszy — uśmiechnął się do niej. — Może jednak zrobimy jakąś kolację? Ten szwedzki stół z cateringu nie zaspokoił apetytu nawet połowy tych ludzi, którzy tu dziś zawitali. A widziałem, że prawie nic nie zjadłaś.

Sara spojrzała na niego krótko. Czy on musi być taki spostrzegawczy? I opiekuńczy? Nic nie umknie jego uwadze?

— Nie mam ochoty na jedzenie… — A widząc jego karcący wzrok, dodała rozbawiona. — Nie bój się! Nie umrę z głodu dlatego, że nic nie jadałam cały dzień. I tak mam nadwagę. Jeden dzień postu dobrze mi zrobi.

Artur zmierzył ją z góry na dół.

— Co ty gadasz. Masz idealną figurę. Niejedna kobieta mogłaby ci jej pozazdrościć…

— Oj weź! Bo się zarumienię. Te tanie komplementy zostaw sobie na swoje podrywy.

Artur spochmurniał. Fakt, że nigdy jeszcze nie związał się z żadną kobietą na stałe. Miał ich sporo, a każdą na krótko. Nie wymagał też od nich wiele. Byleby zaspokoiły jego potrzeby, głownie te łóżkowe. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwiła w nim głęboko skrywana i to od dawna. Odkąd zobaczył młodą i zadziorną dziewczynkę w holu uczelni, kłócąca się ze swoim ojcem o lata panowania królowej Hatszepsut. Mała, irytująca, przemądrzała! Co miało w głowie to dziecko? Nie wiedział. Dane mu było jednak przyglądać się jak dorastała i piękniała na jego oczach. Zmieniając się z dziecka w nastolatkę, a potem w piękną, młodą kobietę.

Teraz siedziała przy nim z nogami opartymi o stolik do kawy, a swoimi złośliwościami wyprowadzała go z równowagi. Co tylko jej się udawało, bo zazwyczaj był oazą opanowania i spokoju. Niewzruszoną skałą. Dziwne! Czy była taka tylko wobec niego? Artur nie dopuszczał myśli, że to zazdrość dyktowała jej takie zachowanie. Nigdy nie podejrzewałby Sarę choćby o cień podłości.

— No wiesz! — oburzył się teatralnie, tłumiąc urazę. — Zdaje się, że trzeba by cię rzucić na głęboką wodę, bo nie przywykłaś do męskiego towarzystwa.

— Taaaa — zakpiła wyraźnie. — Zdecydowanie wystarczy mi twoje. Oraz życie w cieniu ojca…

Tu zamilkła, a w oczach pojawiły się łzy.

— Dziecinko… — Artura coś ścisnęło za serce. Znowu!

Biedna mała!

— To nic… — Sara otarła łzy i uśmiechnęła się blado — po prostu jeszcze nie przywykłam. Muszę się nauczyć, że jestem całkiem sama.

Soler ujął jej dłoń, a potem pogłaskał po twarzy.

— Nie, nie jesteś. Wiesz przecież.

Sara uśmiechnęła się znów.

— Wiem… przepraszam cię, Arturze. Zawsze przy mnie jesteś. I byłeś…

— Taa… jasne. Pół życia spędziłem w różnych dziurach i podejrzanych miejscach w pogoni za niczym… a powinienem był…

— No co takiego?

— Nie, nic… — Artur się zmieszał. — Powinienem był siedzieć na tyłku, tu w Bostonie, gdzie moje miejsce.

Sara się roześmiała, pierwszy raz odkąd umarł jej ojciec.

— Nie byłbyś wtedy sobą.

— No fakt — zgodził się Artur. — Nie byłbym.

Milczeli chwilę, każde pogrążone we własnych myślach.

— Arti — odezwała się ona po długiej przerwie — byłeś naprawdę cudny przez te kilka dni. Nie wiem jakbym przetrwała to wszystko bez ciebie.

— Weź, nie przesadzaj…

— Nie przesadzam. Tylko…

— Tylko co?

— Jestem ci wdzięczna. Naprawdę! Jednak chciałabym dziś zostać sama. Nie wiem, czy mnie rozumiesz…

— Ależ rozumiem doskonale. Tylko nie jestem pewien, czy to aby dobry pomysł. Boję się o ciebie.

— Niepotrzebnie. Nic mi nie będzie. Serio! Może jeszcze nie pogodziłam się z tym, tak jak powinnam. Jednak na to muszę mieć więcej czasu. Dam sobie radę, naprawdę.

Artur potarł dłońmi skronie.

— Nie dlatego się boję, dziecinko…


Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


Dziewczyna klęczała na podłodze, z twarzą niemal przyklejoną do kamiennej posadzki. Drobne kamyczki uwierały ją w kolana. Nie śmiała podnieść głowy i spojrzeć w oczy stojącemu przy niej młodemu mężczyźnie. Znała go jednak. To był brat Faraona, liczący sobie około dwustu dwudziestu ośmiu księżycy, czyli lat dziewiętnaście, książę Egiptu. Czuła zapach olejków, jakim był namaszczony. Zaledwie dwa razy do tej pory udało jej się zobaczyć jego oblicze. Dwa razy, a już śnił się jej po nocach. Był piękny! Nazywano go Światłem Księżyca, lecz dla niej jaśniał niczym słońce. Nie mogła tak myśleć, bo to zakazane. Słońce to Ra — jej Bóg — Pan jej i Faraon. Saher Pren był jego młodszym bratem. A jednak…

— Kim jesteś? — przerwał jej rozmyślania.

Głos miał już mocny, głęboki i melodyjny. Powodował w niej dreszcze, nie tylko strachu.

— Wybacz mi panie… Jestem tu, by ci służyć. Przysłała mnie Wielka Królowa Nilu, cudowna Nebre-anch, żona naszego…

— Dość!

Nahalla zamilkła zdzwiona. Wymienianie tytułów było przecież wymagane, a pominięcie ich — surowo karane.

— Skoro przysłała cię moja bratowa, co mam z tobą zrobić?

— Co tylko zechcesz Światło Księżyca. Jestem tu, by być ci bezgranicznie posłuszną. — Z przejęcia zapomniała nazwać go panem.

Nahalla wciąż klęczała. Plecy ją bolały, więc podniosła nieco głowę. Jednak nadal nie miała odwagi, by spojrzeć. Widziała tylko jego stopy obleczone w sandały z rzemyków, zdobione hojnie złotem i drogocennymi kamieniami. Nagle stanął tuż przy niej.

— Spójrz na mnie!

Pokręciła głową. Nie odważy się. Nie wolno przecież patrzeć w oblicze księcia.

— Skoro masz być mi posłuszna, rozkazuję ci na mnie spojrzeć!

Nahalla podniosła się. Powoli i z wahaniem usiadła w kucki. Jednak jej wzrok skierowany był ku ziemi. Saher wyciągnął do niej rękę, dość mocno ujmując jej twarz. Zabolało.

— Patrz mi w oczy! — rozkazał.

Wreszcie z obawy przed oddaleniem lub nawet karą, dziewczyna podniosła wzrok. Jej serce zamarło. Z bliska był jeszcze piękniejszy niż sądziła. Śniada cera bez skazy, zmysłowe usta, prosty nos i oczy w kolorze nocnego nieba, okalane czarną obwódką. Pachniał cudnie olejkami z drzewa sandałowego i cedru. Jego skóra lśniła w promieniach zachodzącego właśnie słońca.

Mężczyzna zastygł w bezruchu, spoglądając na nią. Była bardzo młoda i niezwykle urodziwa. Nie spodziewał się, że aż tak! Nigdy jej nie spotkał wcześniej. Ani pośród pałacowych komnat czy korytarzy, ani nigdzie indziej. Jeśli przysłała ją Nebre-anch, musiała przecież przebywać w Pałacu. Przyglądał się jej uważnie. Umyta i uczesana jak wszystkie niewolnice, ubrana w białą, płócienną szatę, ale bosa. Żadnych ozdób, nawet kolczyków czy naszyjnika. Żadnego makijażu. Ogromne brązowe oczy o długich rzęsach wpatrzone w niego z błaganiem, w którym strach mieszał się z podziwem. Widział to wyraźnie.

— Jak cię zwą?

— Nahalla — zapytana znów uciekła wzrokiem.

Uśmiechnął się nieznacznie. Faktycznie przypominała mu kroplę wody. Świeżą i chłodną, a jednocześnie zaspakajającą wszelkie pragnienia. Czyż nie po to ją przysłano? Saher od razu odkrył zamiary Królowej Nilu. Jednak nie chciał w ten sposób korzystać z prezentu. Gdyby dziewczyna była coś warta, bratowa zatrzymałaby ją przy sobie. A może przysłała ją tu na przeszpiegi? Spojrzał w duże oczy, wpatrzone wciąż w jego oblicze. Nie było w nich nic poza oddaniem, podziwem i posłuszeństwem. Wyprostował się i puścił ją. Natychmiast opadła na posadzkę w ukłonie.

— Ile masz lat?

— Niedługo skończę dwieście osiem księżycy.

— Czyli siedemnaście… Jesteś zbyt stara na nałożnicę. Co ta Nebre-anch sobie myślała, przysyłając cię tu?

Z rozbawieniem spogląda jak wzdryga się, zlękniona. Mógł bez problemu odgadnąć jej myśli.

— Czemu milczysz? — Pochylił się znów nad nią. — Zapytałem o coś!

Dziewczyna jeszcze bardziej skłoniła się ku posadzce. Czego on od niej właściwie chce? Ma być jego nałożnicą? Zimny dreszcz, mimo upału, wstrząsnął jej ciałem. Nigdy dotąd nie miała jeszcze mężczyzny. Do tej pory służyła tylko w świątyni, a potem Królowej Nilu, która nagle stwierdziła, że podaruje ją szwagrowi. Kazała Nahalli spełniać wszystkie jego zachcianki. Jednak dziewczyna, wciąż naiwnie niewinna, nie mogła przypuszczać, że i te także. Mimo iż wielbiła go i podziwiała. Nie sądziła, że takie właśnie będzie jej przeznaczenie.

— Odpowiedz — nalegał, nieświadom jej myśli i lęków.

— Ja nie wiem… o panie mój. Przysłano mnie tu i kazano spełniać wszelkie twoje rozkazy.

— Wszelkie?

Czy jej się wydawało, czy z niej kpi.

— Tak Światło Księżyca.

— Czy pozwoliłem ci zwracać się do mnie w ten sposób?! Wstań!

Dziewczyna z wahaniem znów spełniła jego polecenie. Obszedł ją dookoła, dotykając jej włosów spiętych ciasno w warkocz, długich tak, że sięgały pośladków. Dotykał twarzy, muskając palcami usta. To wywołało w niej kolejny dreszcz, tym razem jednak nie ze strachu. Dotykał jej pośladków. Nahalla nie ruszała się, wbijając wzrok w podłogę. Nawet, kiedy znów stanął z nią twarzą w twarz. Powoli odwiązał rzemyk z jej bioder, zdecydowanie zdzierając z niej szatę, spiętą jedynie drewnianymi klamrami na ramionach. Materiał bezszelestnie opadł na marmurową posadzkę. Odruchowo zakryła się dłońmi, bo stała teraz całkiem naga. Jednak Saher odsunął jej ręce. Rumieniec zalał twarz Nahalli.

— Jesteś piękna, moja niewolnico — stwierdził mężczyzna zachrypniętym głosem. — Być może jednak cię zatrzymam. Przeszkolono cię w sztuce miłości?

Nahalla pokręciła przecząco głową.

— Ach nie?

Czy jej się zdawało, czy jego usta drgnęły w tłumionym

uśmiechu? Nadal stała naga.

— Nigdy panie.

— To czym się zajmowałaś?

— Od piątego roku życia służyłam w świątyni. Myłam posadzki, panie. Potem, kiedy miałam lat dziewięć, Nachbet Narmer zawołała mnie do siebie i kazała służyć w Pałacu.

Saher zasmucił się, słysząc imię matki. Bardzo ją kochał. Umarła rodząc jego siostrę, która również odeszła do krainy bogów, przeżywszy zaledwie kilka dni. Jednak nie pamiętał, by stojąca przed nim niewolnica była w służbie jego matki.

— Moja matka kazała ci służyć?

— Tak mój panie. Zajmowałam się czyszczeniem łaźni. Oraz przygotowaniem kąpieli.

— Doprawdy? A to ciekawe… Afrah! — krzyknął nagle.

Na te słowa niemal natychmiast stanęła przy nich niewiele starsza od Nahalli dziewczyna. Mogła mieć dwadzieścia lat, nie więcej. Ubrana była w błękitną togę i rzemykowe sandały oraz bransolety na ramionach, nadgarstkach i kostkach. Miała, podobnie jak Nahalla, ciemne oczy, a jej uroda była powalająca. Pachniała olejkami i świeżymi kwiatami lotosu i anemonu. Na szyi miała cudny wisior w kształcie znaku anch, wykonany — co zdziwiło Nahallę — ze złota. Czyżby nie była niewolnicą? Inaczej, nigdy by nie miała na sobie takiej biżuterii. A może to jego nałożnica? Dziewczyna posmutniała i z niechęcią wpatrywała się w młodą kobietę stojącą przed nimi.

— To jest Afrah. Od dziś będziesz jej służyć. Ona nauczy cię wszystkiego, co powinnaś umieć, nim dopuszczę cię do usługiwania mojemu majestatowi. Afrah jest tu już sześć lat. Zna mnie najlepiej ze wszystkich niewolnic służących w Pałacu.

Czy Nahalli się wydawało, czy kobieta lekko się uśmiechnęła. Książę kontynuował, nieświadom jej uczuć ani myśli.

— Afrah. To jest Nahalla. Została tu przysłana przez moją bratową. Zaopiekuj się nią i zadbaj, by niczego jej nie brakowało. Oddaję ją pod twoją pieczę. — To rzekłszy, Saher odszedł.

Nahalla stała nadal, naga i zaskoczona. Dopiero, kiedy Afrah podniosła z posadzki jej odzienie i troskliwie ją okryła, odżyła.

— Nie trzeba, ja sama…

W tym momencie dłonie odmówiły jej posłuszeństwa, a szata z powrotem opadła. Młoda dziewczyna załamana, rozpłakała się.

— Biedactwo — powiedziała dziwnie cicho i życzliwie Afrah. — Choć, zajmę się tobą. I nie płacz! Bo będziesz miała zapuchnięte oczy. Jak się pokażesz Światłu Księżyca w takim stanie?

Pomogła ponownie ubrać się Nahalli. Potem, objęła ją i zaprowadziła do tej części Pałacu, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla służących Księcia.


Boston, USA — współcześnie.


Sara otworzyła usta ze zdumienia. Wciąż jeszcze nie docierało do niej, co właściwie powiedział Artur.

— Ale jak to zamordowany? Ojciec zmarł na serce! Dostał zawału tuż przed salą wykładową. Cała uczelnia przy tym była.

— A no właśnie. I to jest dziwne. Przecież wiesz tak samo dobrze jak ja, że twój ojciec był okazem zdrowia. Nie miał nawet nadciśnienia.

— Chyba, że coś przed nami ukrywał — stwierdziła Sara.

— Też tak pomyślałem. Jednak na pewno nie był to stan jego zdrowia. Raczej coś, co było związane z jego ostatnią podróżą do Egiptu.

— Tylko co?

Artur wzruszył ramionami.

— Pojęcia nie mam. Odpowiedź być może kryła się w tajemniczej przesyłce jaką otrzymał Aaron.

— O czym ty gadasz? Jakiej przesyłce? Ojciec nic…

Artur wstał, a po chwili wrócił z kawałkiem zmiętego papieru.

— Co to? — Sara wyciągnęła dłoń.

— To znalazłem w koszu na śmieci, w gabinecie twojego ojca, w dniu jego śmierci. Wiem na pewno, że on był odbiorcą i że to, co było zapakowane w ten papier przyszło aż z Egiptu. Tylko nie wiem, co to mogło być i gdzie się znajduje.

Sara przygładziła szary arkusz tam, gdzie było wypisane nazwisko ojca.

— A w gabinecie niczego nie znalazłeś?

— Nie szukałem. Nie było czasu. Poza tym byłem w szoku. No i musiałam przecież zawiadomić ciebie.

Sara zamyśliła się, skubiąc brzeg pomiętego papieru.

— Czy gabinet ojca został już opróżniony? — zapytał Soler.

Pokręciła głową.

— Nie! Dziekan zamknął go do czasu pogrzebu, czyli do dziś. Miałam powiadomić, kiedy przyjadę zabrać osobiste rzeczy taty, ale nie myślałam o tym jeszcze.

— To dobrze. Pójdziemy tam jutro… — a widząc łzy w oczach Sary, dodał skruszony — lub kiedy zechcesz. Jednak, jeśli ta paczka zawiera coś, co mogłoby mieć wpływ na śmierć Aarona…

Sara drgnęła i poderwała się.

— Paczka!! — krzyknęła.

Artur przyjrzał się jej zdziwiony, ale wybiegła z salonu, a po chwili wróciła dzierżąc w dłoni zapakowany w białą, bąbelkową kopertę przedmiot. Usiadła podając go Solerowi.

— To przyszło dwa dni temu. Zupełnie zapomniałam. Myślałam, że to kolejna książka dla mnie lub dla ojca. Ale spójrz na nadawcę!

Artur odwrócił kopertę. Nadawcą była Aisza Nur, a przesyłka przyszła z Kairu. Adresatem tym razem była Sara.

— To dziwne. Nie uważasz? Ojciec dostał paczkę z Egiptu. Ja także. Może nadawcą jest ta sama osoba?

— Tego nie wiem. — Artur oddał paczkę Sarze. — Adres nadawcy był wydarty. Być może to ta sama osoba. Aisza? Kto to jest? Kojarzysz kogoś takiego?

Sara ponownie pokręciła głową. Obracała trzymaną w dłoniach paczkę. Koc osunął się z jej kolan, ale nie było jej już zimno. Wręcz przeciwnie, aż nazbyt gorąco z emocji i natłoku sensacyjnych nowin.

W coś ty się wpakował tatku? — pomyślała chcąc rozerwać brzeg koperty. Artur powstrzymał ją nagłym ruchem dłoni.

— Zaczekaj!

Spojrzała na niego gniewnie.

— No co ty! Może ta przesyłka kryje tajemnicę, za jaką umarł mój ojciec?

— A co, jeśli zabije cię to tak, jak jego tamta?

— Serio myślisz, że zawartość przesyłki była przyczyną śmierci ojca?

Wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Wiem jedno. Twój ojciec nigdy nie chorował na serce. Nie miał nawet zwykłego kataru. Był zdrowy jak byk. Może warto zachować choć minimum ostrożności?

— To co? Mam z tym iść na policję? Wyśmieją mnie. Lekarz ewidentnie stwierdził zgon z powodu rozległego zawału serca. Koniec! Amen! Poza tym, nawet jeśli mi uwierzą, nie wiem czy jestem gotowa na ekshumację i ten cały cyrk związany ze śledztwem. Ojciec umarł Arturze. I niech spoczywa w spokoju… — Sara rozpłakała się — przecież… — łkała — dopiero dziś go pochowałam! A to… to…

Machała mu paczką przed nosem, po czym zamilkła. W ciszy, jaka zapadła po tym wybuchu, słychać było tylko jej szloch.

— A do diabła z tym! — rzekł Artur.

Zabrał kopertę z rąk Sary i nim dziewczyna zaoponowała, otworzył ją. Wbrew oczekiwaniom koperta nie eksplodowała, czy też nie sypnęła jakąś nieznaną substancją czy gazem. Artur uspokoiwszy się nieco, rozerwał do końca papier i bąbelkową folię. W kopercie był sporej grubości zeszyt. Stary, pożółkły i podarty na rogach. Oraz druga mniejsza koperta, zawierająca prawdopodobnie list. Podał go Sarze razem z zeszytem.

— Co to? — zapytała głupio.

— Nie wiem. Na szczęście nie bomba, inaczej oboje byśmy już śpiewali w anielskim chórze. Otwórz — rzekł, widząc jej wahanie. — Wygląda na bezpieczny — dodał.

Odłożyła list na stolik i sięgnęła najpierw po zeszyt. Na okładce widniał rysunek. Wielka piramida, słońce, a w nim znak Anch. Ktoś narysował to odręcznie, chyba węglem do szkiców. Kontury piramidy były rozmazane, ale znak na widniejącym nad nią słońcu, wyraźny. Jakby wielokrotnie poprawiany różnymi przyborami do pisania, czy rysowania. Styl rysunku jak żywy przypominał Sarze jej własny. Potarła palcem wierzch zeszytu. Był szorstki i porowaty. Ślady kredy już mocno wtarły się w strukturę kartonu. Otworzyła go ostrożnie, wertując kartki. Zapisano go równym, pochyłym nieco pismem. Na kartkach widniały plamy po tuszu, atramencie, a nawet ołówku czy węglu. Jednak pismo było takie samo. Rozpoznała je od razu. Tak pisała jej matka. Zamrugała, tłumiąc kolejne łzy, co nie uszło uwadze Artura.

— Co jest?

Sara przetarła oczy.

— To… — powiedziała wzruszona — to pismo mojej mamy. To jej dziennik. Nie wiedziałam, że pisała dziennik…

— A skąd mogłabyś to wiedzieć? W dobie Internetu, blogów, fanpage, stron WWW i Fejsa, mało kto pisze dziś do zeszytu.

— To nie to! Moja mama była, jakby to ująć „nie netowa”. Nie lubiła komputerów, a z sieci korzystała, jak już naprawdę musiała. I szło jej to z ogromnym trudem. Zawsze wolała czerpać wiedzę z książek. Nawet telewizji nie lubiła oglądać.

Mówiąc to przerzucała kolejne kartki, żadnej jednak nie czytając. Nagle zamarła z dłonią na jednej ze stron.

— Dziwne!

— Co?

Artur przysunął się bliżej.

— Popatrz. O tu! — Wskazała mu jedną z kartek.

— Co mam wiedzieć? — zapytał zdziwiony.

Nie dostrzegł tam niczego ważnego. Szereg równo zapisanych linijek.

— Pismo — powiedziała Sara — już jest zupełnie inne!

— Inne? — Nadal nie wiedział do czego Sara zmierza.

— Tak! To nie jest już pismo mojej matki. To inny charakter. Pisała to już całkiem inna osoba.

Artur wziął zeszyt w dłoń. Mimo iż sprawiał wrażenie starego, był dość solidny i gruby. Zerknął na wskazane przez Sarę miejsce. Przewertował kilka stron w te i we wte. Faktycznie! Charakter pisma gdzieś w połowie zeszytu, znacznie się różnił od tego, który był przed nim.

— No, chyba masz rację — przejrzał go raz jeszcze.

Zamknął i obrócił parę razy w dłoni. Zajrzał na koniec i na początek. Potem otworzył na pierwszej lepszej stronie i zaczął czytać.


„Kair. Lipiec 1997 roku.

Upał jest tu nie do zniesienia…”


— Przestań — przerwała mu Sara

— No co? Wygląda to na dziennik twojej matki. Nie chcesz się dowiedzieć, o czym pisała?

— Chcę — powiedziała wzburzona. — Ale nie teraz i nie w taki sposób! Daj…

Wyciągnęła dłoń po dziennik, więc posłusznie go oddał.

— Poczytam potem. Muszę się na to odpowiednio przygotować psychicznie.

Artur skinął głową. W pełni ją rozumiał. Dopiero rano pochowała ojca, a tu matka woła do niej jakby zza grobu. To musiał być wstrząs.

— Poza tym — ciągnęła Sara — jeśli naprawdę dziennik pisały dwie osoby, kim była ta druga? To raczej nie jest pismo ojca. Znamy je oboje. Zresztą ojciec chyba nie wiedział o tym dzienniku. Bo jakby wiedział… — Sara zamilkła.

— To co? — Zdziwił się Artur.

— Nie wiem. — Dziewczyna zamknęła zeszyt. — Niczego już nie jestem pewna. Był dość zaborczy, jeśli chodziło o mamę.

Zapadła cisza w której słychać było tylko tykanie zegara. Wreszcie Artur odezwał się nieśmiało.

— Może w tym liście jest wytłumaczenie? — Wskazał kopertę na stole.

Sara ocknęła się z zadumy i sięgnęła po nią. Faktycznie zawierała zapisane dwie kartki formatu A4 wyrwane jakby naprędce z zeszytu. Pismo — co oboje spostrzegli od razu — było identyczne z tym, jakim zapisany był zeszyt w drugiej jego połowie.

— To nie pisała twoja matka. — Artur powiedział na głos to, co oboje pomyśleli.

— Masz rację — stwierdziła Sara i zaczęła czytać.


Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


Nahalla denerwowała się tak bardzo, że aż drżały jej kolana i dłonie. Po raz pierwszy bowiem miała wykonać makijaż swemu panu. Miała też służyć mu, kiedy będzie brał kąpiel. Na szczęście będą tam też inne niewolnice, bardziej od niej wprawione w tej sztuce. Nahalla słyszała, że nieraz służyły księciu w kąpieli i nie tylko. Tego bała się najbardziej. Jako Albari nigdy nawet jeszcze nie widziała nagiego mężczyzny. A cóż dopiero mówić o dotykaniu go. Fakt, że Światło Księżyca był boskim pomazańcem, bratem Wielkiego Faraona, księciem Egiptu, a na dodatek młodym, przystojnym mężczyzną, nie pozwalał jej na spokój. Wręcz przeciwnie! Gdyby nie to dziwne uczucie, jakie zawsze nawiedzało ją, gdy był blisko…

Ale nie! Własne ciało odmawiało jej posłuszeństwa i z ogromnym trudem udało się Nahalli zebrać w sobie. Jak miała wykonywać najprostsze nawet czynności, kiedy on był tak blisko? Westchnęła.

Chłód pałacowych łaźni był miłą odmianą od upału jaki panował na zewnątrz. Oddychało się tu znacznie lepiej. Zapach olejków do kąpieli i kadzideł mile drażnił zmysły, powodując nawet lekki stan odurzenia. Przynajmniej u wątłej, niskiej dziewczyny. Nahalla niewiele też zjadła tego dnia. Mimo, iż odkąd służyła w Pałacu nie głodowała, jak kiedyś. Często nie miała jednak czasu, by coś przegryźć. Wypiła tylko kilka łyków wielbłądziego mleka i pobiegła do swoich obowiązków.

Teraz, gdy słońce już wzeszło, gotowa by służyć swemu panu, stała posłusznie w ogromnej pałacowej łaźni wraz z kilkoma innymi niewolnicami. Te, nic sobie nie robiąc z obecności strażników, szeptały cicho, chichocząc. Strzępki rozmów docierały do niej. A to, o czym mówiły, powodowało u niej rumieńce wstydu. Czy ona także będzie musiała…?

Jej rozmyślania przerwał dźwięk ogromnego gongu, zwiastujący przybycie Sahera. Szepty niewolnic natychmiast ucichły. Nahalla, podobnie jak one, padła na kolana przyciskając czoło do posadzki. Czuła teraz lekko grzybiczny zapach wilgoci. Łaźnie królewskie, choć czyszczone kilka razy dziennie po każdej kąpieli, porastały kolonie glonów i pleśni. Zwłaszcza w szparach podłogi, załamaniach ścian i pod obrzeżami ogromnej, wpuszczonej w posadzkę, kamiennej wanny. W zasadzie nie była to wanna, lecz raczej sporej wielkości basen. Tak z trzy na cztery metry. Wyłożony białym marmurem, który przywieziono tu aż z odległego Swenett, leżącego na wschodnim brzegu Nilu, na samej południowej granicy. Ponoć w tej właśnie łaźni kąpać się miała wielka królowa Neferetiti. Wannę wypełniała już parująca, pachnąca olejkami, gorąca woda. Wszystkie akcesoria potrzebne do kąpieli stały przygotowane na owalnym, kamiennym stole. Nahalla, mimo obaw, była ogromnie ciekawa jak to wszystko będzie się odbywało. Kolejny gong obwieścił przybycie księcia. Niewolnice pochyliły się jeszcze niżej, o ile było to w ogóle możliwe. Nie mogły przecież spojrzeć mu w twarz. Jednak ona wiedziała, kiedy wszedł. Poczuła jego zapach, zanim jeszcze znów zobaczyła stopy obleczone w sandały. Znała już jego kroki, jego zapach i głos. Nawet zagniewane spojrzenie niezwykłych oczu, gdy łajał ją za coś, każąc patrzeć sobie w twarz. Robiła to na początku nieśmiało. Jednak z czasem coraz odważniej znosiła ten karcący wzrok. Wspomnienie zdziwienia w jego oczach wywołało krótki uśmiech na jej twarzy. Na szczęście nikt, a już na pewno Saher, nie mógł tego zobaczyć.

Zapach cedru i piżma się wzmógł.

— Wyjdźcie wszyscy! Zostaje tylko Afrah i Nahalla! — w głosie księcia było jak zawsze słychać władczy, nieznoszący sprzeciwu ton.

Ten sam, który dziewczyna znała już aż za dobrze. Jej serce zadrżało z trwogi. Dlaczego kazał wyjść wszystkim poza nią i Afrah?

Afrah była pierwszą kąpielową usługującą niegdyś samemu Faraonowi, a podarowaną jego bratu, gdy nie umiała już zaspokoić zachcianek Wielkiego Pomazańca Ra. Choć plotki głosiły, że to Nebre-anch, Wielka Królowa Nilu, chciała się pozbyć niewygodnej konkurentki. Gdyby nie fakt, że Faraon darzył Afrah dziwnym sentymentem, skończyłaby gorzej. Jednak była najdłużej służącą mu niewolnicą, dopóki nie wybrał sobie swej królowej. Ta zaś, mogła się pozbyć niechcianej konkurentki tylko w taki sposób. Jeśli Afrah nagle spotkałoby coś złego, Faraon od razu domyśliłby się kto maczał w tym palce. Tak oto kochanka jednego brata trafiła do drugiego. Co — szczerze — też nie cieszyło królowej, ale pozory musiały zostać zachowane. Ponoć to Afrah wtajemniczyła Sahera w arkana miłości. Była jego pierwszą nałożnicą i jedną z nielicznych kobiet, którym ufał. Być może nawet jedyną.

Saher umyślnie odprawił wszystkich, by Nahalla nie czuła się niezręcznie. To była jej pierwsza posługa przy kąpieli. Tylko Afrah mogła nauczyć dziewczynę jak ma postępować i co robić. Saher sam sobie dziwił się, iż tak bardzo obchodziły go jej uczucia. Uśmiechnął się na myśl o tym, iż będzie towarzyszyć mu dziś w kąpieli. Jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło. Zawsze — odkąd ją zobaczył po raz pierwszy — czekał dotyku jej delikatnych dłoni. Rozkoszował się zdziwieniem i zażenowaniem jakie w niej wzbudzał. Widział to wyraźnie w tych dużych oczach, przepełnionych strachem i pokorą, a jednak skrawających gdzieś głęboko nikły płomyk buty i arogancji. A może dumy? Sam jeszcze tego nie wiedział. Młoda niewolnica była dla niego pasmem niekończących się zagadek, a on zamierzał odkryć je wszystkie.

Teraz, kiedy pozostali wyszli, rozkoszował się chwilę widokiem jej nagiej szyi i drżących ramion.

— Wstańcie obie!

Kobiety posłusznie wstały, ale ich wzrok wciąż był skierowany w dół.

— Afrah!

— Tak, mój panie?

— Nauczysz dziś Nahallę, krok po kroku jak przygotować kąpiel i jak ona się odbywa.

— Tak panie. — Kobieta skłoniła się niżej.

— A ty — zwrócił się do młodszej — będziesz bacznie jej słuchać. Tak, byś zapamiętała jak najwięcej. Bo od tej pory zawsze już będziesz mi towarzyszyć w łaźni. Rozumiesz mnie?

— Tak panie — Nahalla ledwo wyszeptała te słowa.

— Spójrz na mnie! — zażądał jak zawsze.

Bez ociągania i wahania podniosła wzrok. Mężczyzna ujął dłonią jej twarz.

— Zrozumiałaś?

— Tak, mój panie. Będzie jak zechcesz, mój panie.

— Dobrze. Afrah!

Czy mu się zdawało, czy przez oblicze starszej dziewczyny przebieg cień uśmiechu? Nie odważyła się jednak spojrzeć mu w oczy i dobrze. Znał jej spojrzenie od dawna. Zazwyczaj rozpalone pożądaniem, cierpliwe i kochające. Była mu wierna i posłuszna. Wiedziała, że służba Światłu Księżyca uratowała ją od niechybnej śmierci.

— Tak panie?

— Wiesz co robić… — odwrócił się do niej tyłem.

Afrah zaczęła zdejmować z księcia biżuterię, podczas gdy Nahalla przyglądała się temu ze zdziwieniem. Starsza niewolnica skinęła na nią. Z bijącym szybciej sercem podeszła do swego pana. On z obojętną miną pozwalał na to, co z nim robiono. Nahalla z wahaniem zaczęła zdejmować z muskularnych ramion złote bransolety. Palce jej drżały lekko, kiedy dotykała ciemnej, lśniącej od potu i olejków skóry. Jak on był zbudowany! Idealne, boskie ciało! Odkąd go zobaczyła po raz pierwszy, nieśmiała nawet marzyć o tym, by móc go dotknąć. A teraz jej dłonie przesuwały się po ręce, od ramienia w dół. Z drugiej strony Afrah robiła dokładnie to samo. Dziewczyny wymieniły spojrzenia. Ta, która była jego pierwszą i ta, która nie była jeszcze jego. Obie czuły to samo.

Nahalla była bardzo pojętną uczennicą. W mig zrozumiała, co ma robić. Sprawnie i szybko wykonywała wszystkie polecenia. I choć na niej obliczu kwitł coraz większy rumieniec, posłusznie pomagała rozebrać księcia. Kiedy wreszcie wszedł do kąpieli, całkiem już nagi, wbiła wzrok w posadzkę, czekając aż Saher usiądzie w ogromnej wannie. Afrah — ku jej zdziwieniu — zdjęła swą szatę i także całkiem naga weszła za swoim panem do wody. Nahalla stała jak słup soli. Dopiero karcące spojrzenie starszej koleżanki zmusiło ją do ruchu. Z ociąganiem zdjęła powoli swoją szatę. Nie powinna się wstydzić. On przecież widział już ją bez ubrania. Jednak teraz, kiedy nie spuszczał z niej wzroku, fale pożądania płynęły przez jej ciało, spowodowane samym tylko spojrzeniem pięknych oczu. I wtedy to poczuła! Być może wiedziała to już od tamtego pierwszego spotkania. Gdy tak stała przed nim całkiem naga wtedy, osaczona płonącym spojrzeniem Sahera, czuła jego intensywność. Wiedziała, że jej pragnął. To ją onieśmielało, ale podniosła wyżej głowę i odważnie spojrzała na niego. I już zrozumiała. Instynktem kobiety. Budzącym się powoli w jej dziewczęcym ciele pożądaniem. Wiedziała, że pragnie być jego, już na zawsze. Nie tylko mu służyć, ale być jego nałożnicą. Patrząc mu w oczy, powoli schodziła po marmurowych stopniach akwenu, zanurzając się w parującej wodzie. Ogarnęło ją przyjemne uczucie ciepła. Poddała mu się z ochotą. Jak miło! Błoga niemoc zawładnęła ciałem, a zapach olejków i kadzideł powoli otumaniał. Cieszyła ją myśl, że odtąd ma brać udział w tych rytuałach.

Afrah skinęła na nią dłonią, po czym ująwszy jej ramię, poprowadziła na skraj wanny. Leżały tam, na bambusowej tacy, przeróżne akcesoria. Olejki do kąpieli, białe, płócienne myjki. Gąbki z Morza Martwego, tak twarde, że bez trudu ścierały skórę aż do bólu. Specjalne miotełki do masażu i dzbany z mlekiem wielbłądzim. Oraz wiele innych rzeczy, co do których przeznaczenia nie była pewna. Dziewczyna podziwiała to wszystko. Afrah tłumaczyła jej co, do czego służy. Saher czekał, opierając głowę o kant marmurowej wanny. Oczy miał przymknięte i obie kobiety bezkarnie mogły na niego spoglądać, wymieniając uśmiechy. Nahalla zagapiła się w tą przystojną twarz, z lekkim nieco zarostem. Zmysłowe, pełne usta i długie czarne rzęsy. Ciemne włosy, splecione w całą masę warkoczy, poprzetykanych koralami i złotymi klamrami, opadały z tyłu na ramiona. Był idealny! Nahalla gotowa była uwierzyć w legendy, że jego ojcem był sam bóg Thot. Co wcale jej nie zdziwiło. Spuścizną po ojcu były u Sahera nie tylko piękne, księżycowe oczy, ale i niezwykła inteligencja. Saher przyszedł na świat, gdy jego ojciec Thot objawił swą tarczę na niebie w całej okazałości. Taki był rad z narodzin syna i wcale to nie było dziwne. Saher był niczym młody bóg. Przyćmić go mógł jedynie jego brat — Faraon — boski pomazaniec, wcielenie wszechmocnego Ra na ziemi. Jednak dziewczyna była szczęśliwa, że to Światłu Księżyca, a nie Faraonowi miała służyć. Zwłaszcza, gdy widziała go teraz, tak odprężonego i spokojnego.

Afrah wcisnęła w jej dłoń płócienną myjkę oraz olejek i pchnęła lekko ku mężczyźnie. Sama zaś usiadła za nim na obrzeżu wanny i zaczęła rozplatać jego włosy. Saher nadal nie otwierał oczu. Nahalla ponaglana gestami starszej koleżanki, zamoczyła miękki materiał w ciepłej wodzie, po czym z wahaniem ujęła jego rękę, delikatnie przyciskając go do ramienia księcia. Kiedy dotknęła jego skóry, przeszedł ją dreszcz. Pod opuszkami palców czuła ciepło ciała. Woń olejków mieszała się z zapachem mężczyzny. Mocniej i pewniej chwyciła jego rękę, sunąc teraz od ramienia ku łokciowi i niżej. Nie tylko myjką, ale i dłonią gładząc ciemną skórę. Czuła zarys mięśni tuż po pod nią. Ich muskulaturę i twardość. Kiedy palce dotknęły dłoni Saher westchnął. W popłochu chciała cofnąć rękę, ale jej nie pozwolił, splatając palce z jej palcami. Lekko szarpnął, tak, że straciła równowagę i musiała oprzeć się drugą dłonią o jego tors. W tym momencie otworzył oczy. Hipnotyzujące wręcz spojrzenie przeszyło ją na wskroś. Na chwilę straciła zdolność oddychania.

— Nie bój się mnie… — usłyszała zmysłowy szept.

W tej samej chwili Afrah skończyła rozczesywać włosy księcia i lekko wskoczyła do wody, tuż obok nich. Nahalla odsunęła się spłoszona. Książę się roześmiał, po czym ujął twarz Afrah i bez krępacji pocałował ją mocno w usta. Ta odwzajemniła pocałunek, nic sobie nie robiąc z obecności młodszej niewolnicy. Przez chwilę tych dwoje zapomniało się zupełnie. Książę mocniej przyciągnął Afrah, a ta wydała z siebie lekki jęk zadowolenia, kiedy poczuła bliskość jego ciała.

Nagle jednak Saher przerwał te pieszczoty i odsuwając Afrah, spojrzał wymownie na Nahallę.

— Nie bój się — powtórzył. — Nic się nie stanie, dopóki nie będziesz gotowa. Afrah wszystkiego cię nauczy. Prawda moja śliczna? — zwrócił się ku niewolnicy, która już sięgała po wazę z naparem z ziół, by umyć księciu włosy.

— Będzie jak zachcesz, mój panie.

— Dam ci znać… — powiedział rozbawiony — a tymczasem niech Nahalla umyje mi włosy, a ty mnie ogolisz.

Afrah skinęła znów na dziewczynę, która wciąż zdumiona tym, co właśnie zobaczyła, stała z boku, nie wiedząc co z sobą zrobić.

— Po kąpieli Nahalla pomaluje mnie. Bez twojej pomocy! Powinna już umieć to zrobić.

Afrah tylko skinęła głową i uśmiechnęła się do przerażonej dziewczyny, po czym podała jej wazę.

— Nie stój jak słup soli. Książę chce byś umyła mu włosy!

Nahalla po raz pierwszy poczuła do niej niechęć. Jednak posłusznie wykonała, co jej kazano. Podczas, gdy Afrah nakładała na policzki księcia pszczeli wosk. Ostre, specjalnie wypiłowane muszle służyły do zdejmowania zastygłego wosku z twarzy. Wycierała go do jednego z białych ręczników, po czym myła twarz księcia mlekiem i nakładała na nią kojący balsam z oliwy i kwiatów pomarańczy. Książę wstał, by Nahalla mogła spłukać ziołową mieszankę z jego włosów. Służył do tego specjalny dzban. Kiedy woda obywała mu głowę, dziewczyna lekko przeczesywała palcami czarne pukle, by wypłukać z nich pozostałości po ziołach. Saher czuł jej dotyk i przyjemne dreszcze, jakie wywoływał. Coraz mocniej działała na niego bliskość dziewczyny. Nawet pocałunek Afrah nie wywoła w nim takiego pożądania. Gdyby nie fakt, iż była „nietknięta” i nigdy nie miała jeszcze mężczyzny, nie zawahałby się ani chwili. Jednak nie chciał, by miała złe doświadczenia i wspomnienia z pierwszego zbliżenia z mężczyzną. Przyjemną była myśl, że to on nim będzie. Tego był pewien. I to wywołało uśmiech na jego pięknym obliczu. Choć wiedział, że przyjdzie mu jeszcze na to poczekać. Chciał jednak poczuć choćby smak jej ust.

— Afrah!

— Tak panie?

— Przynieś mi z komnaty najlepszą szatę. Tę z jedwabiu w kwiaty lotosu. Nahalla skończy mnie myć. — A widząc wahanie w oczach niewolnicy, dodał — Szybciej!

Afrah wyszła posłusznie z kąpieli i przywdziawszy na mokre ciało swoją szatę, oddaliła się z łaźni, ku komnatom księcia. Saher i Nahalla zostali całkiem sami.


Boston, USA — współcześnie.


„Droga Saro!

Mogę chyba tak napisać, choć wcale się nie znamy. Ja jednak znam Cię dobrze, a może inaczej — wiele o Tobie wiem! Głównie od Twego ojca, ale trochę też od Twojej matki. Nie dane było mi jednak poznać Cię osobiście — choć bardzo tego pragnęłam — zwłaszcza, iż po śmierci Twojej matki stałam się — chyba zaraz po Tobie — najbliższą Twemu ojcu osobą. Można by śmiało rzec, że jestem jakoby Twoją macochą, choć nie lubię tego słowa. A i nigdy z Aaronem nie zdecydowaliśmy się na sformalizowanie naszego związku…”


— Co?!!! — krzyknęli jednocześnie Artur i Sara.

— To chyba jakieś kpiny — stwierdził Soler.

Sara wzburzona wpatrywała się w plik kratek, jakby nie wierzyła w jego istnienie.

— I co? Co dalej?

Arti lekko trącił ją w ramię. Sara kontynuowała.


„Rozumiem, że to może być dla Ciebie, moja droga, strasznym szokiem. Podobnie jak mój list i dziennik Twojej matki. Jednak jakiś czas temu Aaron zadzwonił do mnie zaniepokojony. Nie wiedział, co ma zrobić, więc poprosił mnie o radę. Wyraźnie się czegoś obawiał. Nie chciał jednak Cię niepokoić — jak to nazwał — urojeniami starca. Niestety, połączenie zostało nagle przerwane i od tamtej pory — mimo usilnych starań — nie umiem się z nim skontaktować. Nie mam także ani Twojego numeru telefonu, ani nawet adresu mailowego. Aaron skutecznie utrudnił mi próby kontaktu z Tobą. Być może miał swoje powody, jednak teraz to nie istotne. Zdecydowałam się napisać do Ciebie i wysłać Ci ten zeszyt, ponieważ czuję, a nawet jestem przekonana, że mnie również coś grozi. Boje się o siebie i Aarona, ale przede wszystkim o Ciebie moja droga. Pewnie się zdziwisz, skąd te obawy. Otóż, dawno temu będąc w Egipcie Twoja matka i ja wpadłyśmy na trop pewnego sensacyjnego odkrycia. Miało to związek z zaginionym grobowcem nieznanego do tej pory w historii Egiptu młodego władcy, którego dzieje były owiane tajemnicą. Nikt do tej pory nie potrafił nawet udowodnić jego istnienia. Kiera podczas swego pobytu w Egipcie była na wykopaliskach niedaleko Tuna al-Dżabal. Tam bowiem znaleziono tabliczkę z hieroglifami, dość dziwnymi na tamte czasy. Nawet Twój ojciec — wezwany do analizy tego tekstu, nie potrafił go odczytać. Rodzice dostali wówczas przyzwolenie na pracę nad tym odkryciem. Jednakże z niewiadomych powodów tabliczka zaginęła. Aarona i Kierę odsunięto od sprawy i posądzono o kradzież. By nie wylądować w kairskim więzieniu, rodzice po cichu opuścili Egipt i przez pewien czas nie mogli tu wrócić. Niestety, Twoja matka — co wiesz i nad czym i ja ubolewam — zaraziła się dziwną odmianą malarii i umarła w kilka tygodni po powrocie do Stanów. To był dla Twego ojca ogromny cios. Już wtedy był mi bardzo bliski. Pracowałam wówczas jako asystentka dyrektora muzeum kairskiego i przyjaźniłam się z Twoją matką. Choć może to zbyt wielkie słowo. Ale na pewno darzyłyśmy się sympatią. Cała ta sprawa dotyczy i mnie, bo ja także, z ramienia Kairskiego Stowarzyszenia Historycznego zostałam wytypowana jako ekspert do zbadania tego artefaktu. Tabliczka zaginęła, a sprawa stanęła w miejscu. Jakiś czas potem — całkiem przypadkiem — trafiałam na dziennik Twoje matki. Przysłano mi go z kairskiego hotelu, gdzie rodzice spędzili ostatnią noc, tuż przed ucieczką do Stanów. Hotel zamykano z powodu plagi robactwa. Dziennik znalazł boy hotelowy, a że widział mnie z Twoimi rodzicami i skojarzył, bo byłam wówczas znaną osobą, postanowił oddać go właśnie mnie. Przyznam, że jego lektura — choć może nie miałam prawa go czytać — sporo wniosła do sprawy zaginionej tabliczki z Tuna al-Dżabal. Postanowiłam kontynuować misję Twojej matki, z jakim skutkiem, dowiesz się czytając zapiski. Zbędne jest tu jakiekolwiek tłumaczenie, dopóki się z nimi nie zapoznasz. Zdziwisz się pewnie, dlaczego nie dałam tego dziennika Twemu ojcu? Była to wola Kiery, która wyraźnie to zaznaczyła. Teraz jednak, kiedy sprawy mają się zupełnie inaczej, poczuwam się do obowiązku ujawnienie jego treści. Wolałam jednak byś to Ty najpierw się z nią zapoznała, a potem zdecydowała, co dalej. Nie wiem jakie były relacje miedzy Twoimi rodzicami. Wiedz jedno, ja nie stanęłam na drodze ich szczęścia ani związku. Dopiero po śmierci Kiery odważyłam się ujawnić moje uczucia do Aarona. A on je odwzajemnił. Ale o tym porozmawiaj z Twoim ojcem. Mam nadzieję, że nic mu nie jest i nadal cieszy się dobrym zdrowiem. Jeśli tak, poproś go, by odezwał się do mnie. Od jego wyjazdu z Kairu strasznie za nim tęsknię. Bardzo bym też chciała poznać Cię osobiście. Proszę Cię — przyjedź do Egiptu. Być może czas rozwiązać zagadkę, nad jaką pracowała Twoja matka. To może być wielkie odkrycie. Zabierz też swojego ojca. Martwi mnie brak kontaktu i niepokoją jego obawy, które i mi zaczęły się udzielać. Chyba popadam w jakąś paranoję. Tak czy siak, przyjedziecie oboje do Egiptu. Będę na Was czekać. Ojciec wie jak mnie znaleźć w Kairze. Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy. Całuje Cię i ściskam mocno.

Aisza Nur”


Sara zamilkła zszokowana. Artur też się nie odzywał przez chwilę.

— To było… to… dziwny list, nie uważasz?

— Dziwny? Jestem w szoku! Ojciec nigdy nic mi nie mówił o tej kobiecie.

— Mnie także nic nie mówił…

Sara zagapiła się w plik kartek.

— Co teraz?

— A bo ja wiem? — wzruszył ramionami Artur.

— „Zabierz też swojego ojca. Martwi mnie brak kontaktu i niepokoją jego obawy, które i mi zaczęły się udzielać.” — przeczytała ponownie Sara. — Ona chyba nie wie, że ojciec nie żyje. I jak ją mam powiadomić? Mam jechać do Kairu? Sama? Jak ją tam znajdę, skoro ojciec nie żyje? Ale może właśnie tam znajdę odpowiedź na nasze pytania.

— Nie sama, tylko ze mną jak już — wkurzył się Arti. — Nigdzie samej cię nie puszczę. Jednak proponuję najpierw zapoznać się z treścią tego zeszytu, a potem zdecydujemy co dalej, dobrze?

— My zdecydujemy?

— Owszem! My! Od tej pory nie spuszczę cię z oka ani na chwilę. Twój ojciec wpakował się w coś, co zaprowadziło go do grobu. Nie mam ochoty na powtórkę… — a widząc znów łzy w jej oczach, uderzył się w kolana i rzekł ze sztuczną radością — no! Ale na dziś to już damy sobie spokój, dziecinko. Czas spać. Ty do siebie, ja na kanapę. I nie licz na seks…

Sara spojrzała na niego jakoś dziwnie. Po czym lekko się zarumieniła. Wstała i poszła w stronę łazienki bez jednego słowa. Artur westchnął. Naszła go fala wspomnień. Tamta przygoda nie powinna była nigdy się wydarzyć, przynajmniej teraz nie byłoby tak trudno. Westchnął i poszedł zaparzyć Sarze melisę na uspokojenie, a dla pewności dodał do niej tabletki na sen. Tej nocy zamierzał czuwać nad nią, tak jak wcześniej.


Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


Albari, czyli nietknięte — tak wierni i kapłani nazywali służące w świątyni dziewczyny. Młode, zawsze ładne i obowiązkowo niewinne. Nahallę znaleziono w jej progu, gdy miała lat zaledwie cztery. Nie potrafiła powiedzieć skąd się tam znalazła. Nie umiała wiele mówić, nie pamiętała niczego, ani swoich rodziców, ani domu — nic — kompletna pustka. Przez niemal rok była pod opieką innych nietkniętych, które zajęły się nią niczym młodszą siostrzyczką. Żadna z nich nie skończyła piętnastego roku życia. Obsługiwały kapłanów, dbały o świątynię i jej obejście. Żyły w cieniu świątynnych murów. Sprzątały, prały i gotowały wielkim kapłanom i ich sługom. Służyły też bogini Izydzie, pani nieba i ziemi, i zaświatów, matce Horusa, opiekunce rodzin. Każda z Albari nosiła amulet w kształcie krzyża anch. To był też znak ich nietykalności seksualnej, ich niewinności.

Wymogi służby w świątyni były rygorystyczne! Tylko trzy dziewczyny mogły przebywać w towarzystwie wielkich kapłanów. Dlatego pierwszy rok swego pobytu w Świątyni Nahalla spędziła w ukryciu. Imię też nadały jej Albari. A ponieważ pierwsze słowa, jakie wypowiedziała do nich to była prośba o wodę, nazwały ją Kroplą Wody — Nahallah. Była — jak ona — również świeża i urocza. Tak więc przez długie tygodnie, które rychło przerodziły się w miesiące, Nahalla znała tylko ciemną lepiankę z gliny i krowiego łoju, jaka przylegała do murów świątynnych. Pachniało w niej — mimo wszystko — zawsze świeżym sianem i czystym płótnem, z którego nietknięte szyły swoje skromne szaty oraz potrzebne do świątynnych rytuałów obrusy, narzuty, ręczniki i myjki. Po drugiej stronie była świątynna spiżarnia, a za nią kuchnia. Mała Nahalla nigdy tam nie była. Jednak zapach przechowywanych w niej zapasów oraz przyrządzanych potraw nieraz spędzał sen z powiek wieczne głodnemu dziecku. Wprawdzie dziewczyny opiekował się nią dobrze, jednak wyżywienie dodatkowej osoby, mimo iż była tylko małą dziewczynką, stwarzało ogromny problem przy i tak skromnych wydzielanych racjach. Błędne było mniemanie, iż przy świątyni, kuchniach i na służbie kapłanów Albari niczego nie brakuje. Ich posiłki były rzadkie, a potrawy wydzielane i skrupulatnie wyliczane przez wiecznie pazernych i chciwych, nie tylko władzy i pieniędzy, kapłanów. Może tylko służba w Pałacu miała lepiej.

Dopiero, kiedy Nahalla skończyła piąty rok życia, choć sama nie miała pojęcia o swoim wieku, została dostrzeżona przez jednego ze strażników Najwyższego Kapłana. Dzień był wyjątkowo upalny i bardzo chciało jej się pić. Nagrzane od słońca i gorącego powietrza ściany niewielkiego pomieszczenia dusiły. Powietrze stało w miejscu tworząc złudzenie fatamorgany nad niedaleką pustynią. Mała, rozczochrana dziewczynka wyszła więc nieśmiało na próg. Do tej pory robiła to zazwyczaj tylko ciemną nocą, gdy wszyscy już spali i to przeważnie po to, by wyrzucić nieczystości, jakie gromadziły się w pękniętej urnie pod ścianą. Albari korzystały z przybytków przylegających do świątyni. Jednak ona — małe dziecko — zamknięte i chowane w strachu, nie miała innego wyjścia jak załatwiać swoje potrzeby do starego, glinianego naczynia. Co noc skrupulatnie wynosiła je daleko w pustynię, marnując i tak oszczędnie im racjonowaną tu wodę, by obmyć się choć trochę, a potem wypłukać urnę. Do rzeki było nazbyt daleko, zresztą mała dziewczynka bała się sama tam iść. Nietknięte też rzadko tam chodziły i korzystały z łaźni przyświątynnej, gdy kapłani mocno już spali, upojeni winem. Często późną nocą lub wczesnym rankiem, tuż przed świtem. A słońce wschodziło tu wcześnie, ogromne złociste i hojne. Ra obdarowywał swój kraj obficie i niestrudzenie. Jedynie noc przynosiła chłód i ukojenie.

Tego dnia, wyjątkowo nieznośnie upalnego, Nahalla wyszła na próg. Albari były właśnie w świątyni, gdzie służyły kapłanom przy posiłku. Spragnione do granic dziecko, nieświadome zagrożenia, postawiło swoje stopy w ciepłym piasku. Na podwórzu, tuż przy kuchni w cieniu znajdowała się studnia. Większość czasu wyschnięta, ale nad ranem na samym jej dnie pokazywała się czasem woda. Skraplała się tam nocna rosa i topniejący szron. W nocy bowiem temperatura na pustyni spadała czasami nawet do zera czy kilku stopni poniżej. Wczesnym rankiem można było zaczerpnąć tej chłodnej, choć mulastej cieczy, jednak mokrej i mimo wszystko orzeźwiającej. Albari czasami przynosiły jej wodę ze świątyni. Zazwyczaj jednak studnia, to było jej jedyne źródło dla małej Nahalli.

Dziewczynka zmrużyła oczy, bo mimo że przez otwory pod słomianą strzechą światło obficie wpadało do izby, niezwykła była do oślepiającego daru wielkiego Ra. Nagle, nim zrobiła krok w kierunku studni, drogę zagrodził jej potężny mężczyzna. Słońce przysłonił ogromny cień.

— Kim ty jesteś? — Usłyszała groźnych głos. — I co tu robisz?

Nahalla zamarła, przestraszona. Do tej pory widziała z daleka jak strażnicy pilnują świątyni i krzątają się koło obejścia. Albari zazwyczaj nie rozmawiały z nimi i unikały kontaktów do tych niezbędnych, kiedy strażnicy przekazywali rozkazy kapłanów. Mała dziewczynka bała się ich jak ognia, bo nietknięte nieraz straszyły ją opowieściami o tym, co ją czeka, kiedy strażnicy odkryją jej obecność. Była więc przerażona i sparaliżowana tym strachem. Ubrany jedynie w przepaskę na biodrach i naramienniki, cuchnący potem i olejkami, rosły mężczyzna budził w niej grozę. Nawet bez potężnego głosu i broni, jaką dzierżył w dłoni. Długa lanca, zakończona ostrym grotem złowieszczo błyszczała w promieniach słońca. Mężczyzna wyciągnął dłoń i szarpnął dzieckiem.

— No mów! Rozumiesz mnie?! Kim jesteś?! Skąd się tu wzięłaś?!!

Dziewczynka rozpłakała się dopiero, gdy poczuła ból w ramieniu. Płacz nieco zdezorientował strażnika, ale na krótko. Rzucił lance na piasek i zamachnął się, uderzając małą z całej siły. Szok spowodowany tym faktem sprawił, iż dziecko zachłysnęło się płaczem. Jednocześnie zza pleców mężczyzna usłyszał błagalny krzyk.

— Nie!!! Nie krzywdź jej, proszę!!

Była to Amila, jedna z Albari, najstarsza ze służebnych. Czcicielka Izydy i jej oddana wyznawczyni. Strażnik odwrócił się ku niej, ale nie puścił małej, która nadal wystraszona i w szoku, teraz płakała cicho, połykający łzy.

— Ty! Niewolnico! Kim jest to dziecko??!!

Gniew w oczach strażnika przerażał Amilę. Upadła na kolana i spuścił głowę nisko.

— Nie krzywdź jej! Ona jest niewinna — powtórzyła.

— To jedna z was?

Mężczyzna podniósł płaczącą Nahallę wysoko, przesuwającą w kierunku klęczącej dziewczyny.

— Nie panie — Amila nie odważyła się skłamać. — Znalazłam ją na progu świątyni. To bogini Izyda tu przywiodła, by stała się jedną z Albari.

— Czy kapłani o tym wiedzą?

Amila pokręciła głową.

— W takim razie dziecko musi umrzeć! Trzy tylko mogą być nietknięte w służbie Wielkiego Ra…

Strażnik jednak nie dokończył, bo nagle zza muru świątynnego wyszedł najwyższy z kapłanów. Widząc rozgrywającą się scenę przystaną nieco zdumiony, potem ruszył ku nim szybkim krokiem. Na jego widok mężczyzna cisnął dzieckiem o ziemię i upadł na kolana, nosem dotykając piaskowego podłoża. Tumany piasku wzbiły się w powietrze, a mała rozpłakała się ponownie, czując ból po zderzeniu z ziemią. Amila zerwała się i porwała ją w ramiona, próbując uciszyć.

— Kobieto — odezwał się kapłan. — Co tu się dzieje? Mów!

Dziewczyna, zaledwie piętnastoletnia, uklękła i z szacunkiem pochyliła głowę i powiedziała cicho.

— To panie jest Nahalla, dziecko znalezione rok temu w murach naszej świątyni. Była głodna i odwodniona. Wraz z Albari przygarnęłyśmy ją pod ten dach wierząc, że to sama bogini Izyda przysłała ją tu, by służyła. Dziewczynka była jednak zbyt mała, słaba i chora, by móc służyć. Dlatego postanowiłyśmy ukrywać ją tutaj.

— Wiesz przecież kapłanko Izydy, że tylko trzy z was mogą tu przebywać!

— Tak panie. Wiem. Jednak…

Amila zamilkła wystraszona, bo kapłan nakazując gestem milczenie, podszedł do niej, wciąż tulącej do siebie wystraszoną dziewczynkę. Był starym człowiekiem, zgarbionym i schorowanym. Lata spędzone w oparach świątynnych kadzideł i promieniach pustynnego słońca znacznie postarzały mu rysy i cerę. Ubrany był w powiewne, długie do samej ziemi szaty koloru pisaku i rzemykowe sandały. Włosy miał siwe, poskręcane w nienaturalne loki, zlepione brudem i specyfikami. Brwi zbyt długie, zakrywały już opadające powieki, a zmęczone oczy miały kolor mleka. Źrenice tak wyblakły od wpatrywania się w oblicze wielkiego Ra, że niemal zlewały się z białkiem oka i bladymi tęczówkami. Mogły budzić grozę w kimś, kto widział je po raz pierwszy. A już na pewno budziły ją w i tak wystraszonej małej dziewczynce. Nahalla przerażona do granic przestała płakać, wpatrując się w kapłana. Amila postawiła ją ostrożnie na piasku. Dziecko nie chciało puścić jej ramion.

— Dziecko musi umrzeć. Natychmiast — i kapłan skinął na strażnika, a ten sięgnął po małą.

Krzyk Amili, kiedy mężczyzna zabrał Nahallę zwabił pozostałe nietknięte, które właśnie skończyły sprzątać po posiłku. Przybiegły, a widząc co się dzieje, zamarły przerażone.

— Panie! Błagam… — Amila padła do stóp kapłana — oszczędź ją! Zrobię co zechcesz…

Kapłan gestem nakazał strażnikowi wstrzymać się.

— Musiałabyś oddać swe życie za nią!

— Nie! — krzyknęły pozostałe Albari, ale jedno spojrzenie kapłana rzuciło je na kolana. — Panie, prosimy, oszczędź ją. Oszczędź je obie.

Strażnik nadal trzymał małą Nahallę, a Kapłan skinął na Amilę.

— To jak służko Izydy, ty czy ona? Decyduj!


Boston, USA — współcześnie.


W pomieszczeniu panował mrok. Mężczyzna wszedł do środka. Po cichu zamknął za sobą drzwi, nie zapalając światła, by nie zostać zauważonym. W środku nocy światło nawet tu, w gabinecie na poddaszu, mogłoby zostać dostrzeżone przez nocnego portiera. Dlatego stał chwilę w tych egipskich — nomen omen — ciemnościach. Mansardowy sufit zawierał aż dwa spore okna, jednak były zasłonięte do połowy roletami. Noc była wyjątkowo ciemna. Masa chmur przysłaniała nieboskłon. Poza tym księżyc był w nowiu, więc jego światło nie mogło zdemaskować intruza i to mu było na rękę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, wyjął z kieszeni malutką latarkę i zapalił ją. Sprawnie i szybko przeszukiwał niewielki gabinet. Widać było, że zna to pomieszczenie. Przeczesywał je sukcesywnie krok po kroku. Najpierw biurko, na którym wciąż piętrzyły się stosy książek i papierzysk. W szufladach nic nie było, w szafce pod blatem także nie. Nagle nastąpił na coś. Odruchowo skierował snop światła na podłogę. Zobaczył przewrócony kosz i śmieci walające się obok. Tym, na co nastąpił, było wieczne pióro, którego stalówka zachrzęściła i pękła pod ciężarem stopy. Kopnął ją pod biurko. Coś dziwnie stuknęło, a łoskot sprawił, że zamarł ze strachem. Ale to była tylko chwila. Cały budynek stał pusty, cichy i ciemny. Mężczyzna ruszył ku półkom z książkami. W cholerę tu tego! Jak ma coś znaleźć?! Omiótł snopem światła wysokie pod sufit, stare półki, pełne zakurzonych ksiąg i woluminów. Skrzywił się z niesmakiem, wspominając ile to razy grzebał w tym rozgardiaszu, by znaleźć cokolwiek. Nigdy mu się to nie udawało bez pomocy profesora. Nigdy! Dlatego też i teraz odpuścił. Nie! Zdecydowanie stary Might tu tego nie schował. Sam by potem tego nie znalazł. A cóż dopiero inni. Strumień światła skierował raz jeszcze w stronę biurka. Zanim podążyło jego spojrzenie. Stos woluminów i papierów budzi w nim wstręt i sprzeciw. U niego taki stan rzeczy nigdy nie miałby miejsca. Cenił sobie ład i porządek aż do perfekcji. Pieprzony pedant — mówili o nim — głównie za jego plecami. Nieznośne bachory! Nie cierpiał tej roboty. No, ale niebawem to się zmieni. Już niedługo! Tylko najpierw to znajdzie.

Podszedł ponownie do biurka i włożywszy latarkę między zęby, zaczął je przeszukiwać. Gdzie on to schował? Musi tu gdzieś być! Aaron nie zdążyłby raczej zabrać tego ze sobą nigdzie. Nie było opcji. Mężczyzna sprawdził to. Profesor odebrał przesyłkę z portierni, poszedł potem do siebie. Po dość długim czasie udał się na jego pierwszy tego dnia wykład. Nie dotarł tam jednak. Padł jak długi przed drzwiami sali i już nie wstał. Tak jak mężczyzna przypuszczał. Dlatego to musi gdzieś tu być! Tylko gdzie? Trzeba to znaleźć i zniszczyć, nim znajdzie to ktoś inny. Choćby ten durny przydupas Might’a — Artur Soler. Był nader upierdliwy. Dlatego wszelkie ślady muszą zniknąć jak najszybciej.

Mężczyzna wiedział już, że córka Aarona wraz z Solerem będą tu jutro rano, by opróżnić gabinet i zabrać rzeczy osobiste zmarłego profesora. Resztę zostawią uczelni. Być może uda mu się wziąć udział w przejęciu, a potem segregowaniu i katalogowaniu zbiorów profesora. Jednak szukanie tego przy świadkach nie wchodziło w rachubę. Dlatego teraz, przełamując swoją niechęć do brudu i kurzu, przeczesywał biurko krok po kroku. Nie dbał o to, by poukładać wszystko z powrotem tak jak było. Nie miał na to czasu. Zresztą Might znany był z bałaganiarstwa. Nikt nic nie pozna. Po kilku minutach przekładania tego bajzlu, doszedł do wniosku, że na biurku też niczego nie znajdzie. Więc gdzie? To musi tu być! Nagle znów spojrzał na przewrócony pod biurkiem kosz. Ukląkł przy nim. Wśród wielu śmieci, w większości rozsypanych, znalazł skrawki szarego papieru i sznurka. Jednak większość zniknęła. Pytanie tylko gdzie? I czy wraz z opakowaniem nie zniknęła zawartość paczki? O szlag! Mężczyzna wstał z kolan, uderzając głową w kant biurka. Zaklął siarczyście. Kiedy podniósł obolałą głowę, na której już wyrastał guz, a i z całą pewnością będzie siniak, zauważył głęboko pod blatem jeszcze jedną szufladę. Gdyby się nie schylił, to by jej nie widział. Jak chyba nikt, kto stał przy biurku wprost. Blat sięgał ud dorosłego faceta o słusznym wzroście. Mężczyzna do takich właśnie należał. Ukląkł ponownie i pociągnął za drewnianą rączkę. Szuflada była zamknięta, ale to nie stanowiło problemu. Wyjął z kieszeni składany scyzoryk i podważył malutki zamek. Ten pyknął cicho i szuflada dała się bez problemu otworzyć. Bingo!! W środku zobaczył to, czego szukał. Z saszetki przy pasie wyciągnął celofanową torebkę. Dobrze, że ubrał rękawiczki przychodząc tu. Nie tylko po to, by nie zostawiać odcisków palców. Teraz ten kawałek gumy ratował mu życie. Wyjął ów przedmiot z szuflady i chwilę mu się przyglądał. Idealna robota! Chyba nawet sam profesor nie zorientował się, że to falsyfikat. A nawet jeśli, nie zdążył już o tym nikomu powiedzieć.

Mężczyzna włożył ostrożnie przedmiot do foliowej torby i zamknął jej zapięcie. Torba syknęła cicho. Ostrożnie zdjął rękawiczki i wrzucił je do kolejnej, podobnej torby. Pod nimi na wszelki wypadek miał drugie, z cienkiej chirurgicznej gumki. Dobrze wiedział, że bezpośredni kontakt z tym diabelstwem może go wysłać na tamten świat szybciej niż profesora. Zamknął szufladę i wstał. Odruchowo otrzepał dłonie i zgasił latarkę. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Po czym ruszył ciemnym korytarzem do wyjścia. Już nie potrzebował światła. Znał przecież uczelnię na pamięć.

***


Sara obudziła się wyjątkowo późno. Sama się sobie dziwiła. Zazwyczaj zrywała się przed świtem. Teraz leżała chwilę, zastanawiając się, co to za dzień i dlaczego zamiast wstać i iść do pracy, spała w najlepsze niemal do południa? Jednak, gdy tylko przyczyna tego stanu rzeczy dotarła do jej świadomości, ból i żal znów ścisnął serce. Ale nie płakała. Suchymi oczyma przyglądała się jak plamy słońca tańczą po ścianach i suficie, a dziwne cienie kładły się na meblach i sprzętach. Spojrzała za okno. Słońce przebijało się zza tabunu chmur.

Sypialnia była niewielka. Zresztą cały dom, w którym mieszkała od urodzenia był mały i skromny. Jej rodzice pochodzili z Bostonu. Tu się poznali i pokochali. Kupili ten dom tuż przed tym nim przyszła na świat. Mama była już w zaawansowanej ciąży. Sara pamiętała to z opowiadań i licznych zdjęć w rodzinnych albumach. Szczęśliwe to były czasy.

Już miała zapłakać, kiedy usiadła jak rażona prądem. Jasna kołdra zsunęła się z jej łóżka na drewnianą podłogę jak zawsze idealnie czystą. Porządek w domu utrzymywała Maria, emigrantka zatrudniona przez ojca, gdy matka umarła. Po śmierci profesora, przychodziła nadal dwa razy w tygodniu. Sara nie miała ani siły, ani powodu, by ją odprawić. Przez ostatnie zdarzenia i śmierć ojca nie miała nawet czasu na tak przyziemne sprawy jak zakupy czy sprzątanie. Dlatego Maria została, co było Sarze bardziej niż na rękę. Teraz siedziała doznając olśnienia. Albumy ze zdjęciami! Kilka z nich zawierało zdjęcia z podróży po Egipcie, jakie odbyli jej rodzice. Może na nich będzie owa tajemnicza Aisza? Nigdy na to nie zwracała uwagi. Zdjęcia z Egiptu obchodziły ją wtedy, jak i do tej pory, tyle co zeszłoroczny śnieg. Miała swoje zdanie na ten temat.

Być może czas odświeżyć wspomnienia z tamtych lat? Tylko, czy ma na to ochotę?

Wstała i poszła do łazienki przylegającej do jej pokoju. Może nie mam na to ochoty — myślała — ale na pewno mam powód. Teoria Artura — po wczorajszych odkryciach — zaczynała mieć w jej umyśle prawo bytu. Być może faktycznie ojca ktoś zamordował i ma to coś wspólnego z odkryciami, jakich dokonał wraz z matką w Egipcie? Musi poczytać zapiski mamy i rozważyć podróż do Egiptu. Na tą ostatnią nie miała zbytnio ochoty. Ale szanse, że tajemnicza Aisza przyjedzie do Bostonu były równe zeru. O ile jeszcze żyje. Mógł ją spotkać ten sam los co ojca. I to też dawało kolejny powód, by wybrać się za ocean. Trzeba by też faktycznie opróżnić gabinet Aarona. Być może tam znajdą odpowiedzi na nurtujące ich pytania. To już był jakiś plan. Z tym postanowieniem, dokonawszy porannej toalety, poszła na dół, by pogadać z Artim. Zastała go w kuchni. Kanapa w salonie była już zasłana, a on gwiżdżąc wesoło jakąś skoczną melodię, uwijał się przygotowując późny posiłek. Sam też musiał dopiero co wstać.

— Strasznie fałszujesz — powiedziała siadając za kuchennym stołem.

— Nie gorzej od ciebie — stwierdził i uśmiechnął się, stawiając przed nią parującą aromatyczną kawę w kubku.

— Jajka na bekonie?

— A chętnie. — Sara poczuła jak bardzo już jest głodna.

Faktycznie wczoraj niewiele zjadła, a apetyt miała zawsze spory. Tylko ostatnie wydarzenia wybiły ją z rutyny codzienności. Siedząc tak nad kubkiem kawy, zastanawiała się, czy aby kiedyś do tego wróci. Jej spokojne, do tej pory poukładane życie, przewróciło się do góry nogami w zaledwie kilka chwil. A zwłaszcza w tę straszną godzinę, kiedy to trwała akcja reanimacyjna. Nie było jej przy tym, a powinna być przy umierającym ojcu. Kto jednak mógł to przewidzieć? Zdrowy, wciąż pełen sił mężczyzna padł jak rażony prądem. To przypomniało jej teorię wysnutą przez Artura i to, o czym chciała z nim porozmawiać. Kiedy Soler usiadł przy niej i podsunął pachnący bekonem talerz pod sam nos z serdecznym „jedz”, zagaiła rozmowę.

— Arti?

— Co takiego, dziecinko? Długo dziś spałaś. Ale ja również. To chyba te wczorajsze sensacje. Nie umiałem zasnąć, rozmyślając o tym. Twoja matka, ojciec, tajemnicza Aisza i na dodatek ten dziennik. Przewracałem się z boku na bok niemal do samego rana.

— Arti — zrugała go nieco ostrzej. No co za gaduła! To była jedna z nielicznych jego wad i strasznie jej nie cierpiała, szczerze mówiąc.

— No co takiego?

— Rozmyślałam…

— Ty też?

Artur podrapał się po czuprynie. To dziwne. Dał jej takie leki, że powinna spać jak kamień.

— Arti!!!

— No co takiego? Mów…

Sara upiła łyk kawy, skąd inąd przepysznej. Co jak co, ale kawę Soler umiał robić niczym zawodowy barista. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby i takie umiejętności miał także. Ten facet umiał chyba wszystko. Nie umiał tylko kochać naprawdę. Kto jak kto, ale ona coś już o tym wiedziała. Westchnęła. Niepotrzebne jej teraz takie wspomnienia. Nie te! Odstawiła kubek. Soler wpatrywał się w nią wyczekująco.

— Może by warto obgadać jakiś plan działania, co? Co dalej z tym zrobimy? Warto by opróżnić gabinet ojca, przeczytać zapiski mamy. Przypomniało mi się także, że gdzieś w rodzinnych albumach musi być masa zdjęć z wypraw rodziców do Egiptu. Rozważam też podróż do Kairu. Choć to dla mnie niełatwe…

Artur milczał przetrawiając nie tylko śniadanie, ale i słowa Sary. Miała rację. W każdym zdaniu. On także był już zdecydowany na podróż do Egiptu. Nie tylko po to, by rozwiązać tajemnicę zagadkowej śmierci profesora, ale także — a może przede wszystkim — przekonać się, czy to, o czym pisała Aisza było prawdą. Zagadkowy władca, zaginiony grobowiec, tajemniczy artefakt — to pachniało kolejną wspaniałą przygodą. W Arturze — rasowym poszukiwaczu sensacji zawrzała awanturnicza krew. Nie chciał jednak na razie dzielić się z Sarą swoimi planami. Była jeszcze nazbyt wstrząśnięta nie tylko śmiercią ojca, ale towarzyszącymi jej okolicznościami i zdarzeniami, jakie spadły na nich jak grom. Podróż do Kairu nie była problemem. Był tam już wiele razy, niejednokrotnie na prośbę samego Aarona. Teraz popijając kawę doznał olśnienia. Jak retrospekcja żywo stanęła mu przed oczyma jego pierwsza wyprawa do Egiptu.

Córka kustosza Muzeum of Kair, piękna Fatima i dziwny przedmiot, nieznanego pochodzenia, jaki miał przemycić za jej pomocą do Stanów. Nie udało mu się. Dziewczyna zginęła, a on sam ledwo uszedł z życiem. I cudem wrócił do USA. Aaron był wściekły, że Artur tak go zwiódł. Nie ucieszył go nawet fakt, iż nastoletniemu chłopcu — jakim wtedy był-– udało się wyjść z tej awantury cało. I że to on — profesor Might naraził go na to wszystko. Jeszcze wtedy nie skojarzył, ale teraz… Teraz był niemal pewien. To, co wtedy miał przywieść Aaronowi z Egiptu musiało być tym samym przedmiotem, o którym pisała Aisza, a który być może przyszedł w tajemniczej paczce w dzień śmierci profesora. Tylko co to było? Czyżby tabliczka z hieroglifami, o której mowa była w liście?

Sara przygadała mu się uważnie, bo od kilku chwil milczał, co było — jak na niego — nader dziwne.

— Co ci chodzi po głowie, Soler? — zapytała wprost.

— Podróż do Egiptu, dziecinko. Ale najpierw trzeba zajrzeć do gabinetu twego ojca. Pójdę do dziekana, poproszę o pozwolenie i umówię nas na wizytę na uczelni. Po drodze może zrobić jakieś zakupy?

— Nie trzeba, Maria się tym zajmie. Powinna być lada chwila. Ale idź. Ja poczekam i w tym czasie poszperam w albumach ze zdjęciami.

— To dobry pomysł — uśmiechnął się.

W kilka chwil potem już go nie było.


Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


Nahalla nieco zlękniona spoglądała na księcia wyczekująco, cofając się odruchowo do tyłu. Jego uśmiech nie wróżył niczego dobrego. Czemu serce wali jej jak oszalałe? W uszach słyszała szum przyspieszonego tętna. Jednak to nie strach powodował te odczucia. Raczej płonące pożądaniem oczy Sahera. Mimo to, owszem, bała się, ale nie księcia. Raczej tego, co się z nią działo, kiedy tak zbliżał się do niej powoli. Cofnęła się jeszcze o krok. Nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Nahalla pośliznęła się, tracąc równowagę. Nim zorientowała się, co się dzieje, woda zakryła ją całkowicie. Płuca wypełnił piekący ból, gdy walczyła o oddech.

Saher wystraszył się, gdy dziewczyna zniknęła pod powierzchnią. Dwoma ruchami znalazł się przy niej i zanurkował. Basen był dość duży. Po chwili, trzymając ją na rękach, wynurzył się z akwenu. Nahalla krztusiła się wodą. Po chwili jednak złapała oddech i otworzyła oczy. Był tak blisko niej, że widziała krople wody spływające po jego twarzy i zwisające z rzęs. Dyszał lekko, bo choć dziewczyna nie była ciężka, wyciągniecie jej z wody wymagało jednak wysiłku. Zapatrzyła się w cudowne oczy Sahera. Zabrakło jej tchu. Zwłaszcza gdy pochylił się i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Wargi miał miękkie i ciepłe. A kiedy nie odpowiedziała, mocniej przycisnął je do jej ust i wsunął delikatnie język pomiędzy nie. Jego smak omamił ją i zniewolił. Jakby już nie była jego! Poczuła dziwne skurcze w brzuchu i dreszcze rozchodzące się po całym ciele. Zacisnęła dłonie na ramionach księcia i poddała się całkowicie temu obezwładniającemu uczuciu.

— Widzę, że mój podarunek ci się spodobał Światło Księżyca!

Saher odsunął się od dziewczyny. Na skraju basenu stała Wielka Królowa Nilu i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądała im się spod zmrużonych powiek. Była wysoka i szczupła. Makijaż miała idealny i mocny, tak, by zakrywał pierwsze oznaki starzenia. Nebre-anch dobiegała już trzydziestki, co w Egipcie było słusznym wiekiem jak na kobietę, nawet wysokiego rodu. Faraon, brat Sahera był — o dziwo — młodszy od swojej małżonki o dwa lata. Pochodziła ona z królewskiej rodziny i była dalszą kuzynką swego męża. Poślubiwszy starszego z braci, została królową Egiptu i nadano jej tytuł Wielkiej Królowej Nilu. Miała jednak skłonności ku młodszemu i tylko strach przed karą za zdradę — a tą była śmierć — trzymał ją w szachu. Co jednak nie powstrzymywało królowej przed nachodzeniem Sahera i narzucaniem mu się nagminnie. W czym skrzętnie wykorzystywała swoją pozycję.

Młody książę strasznie nie lubił swej bratowej. Była zimną, okrutną, bezwzględną osobą. Żądną władzy i bogactw, ślepo zapatrzoną w siebie, wciąż wierzącą — nie bez racji — że jest najpiękniejszą kobietą świata i żaden z mężczyzn nie ma prawa jej się oprzeć. Ubzdurała sobie uwieść młodego księcia i usilnie do tego dążyła. Zazdrosna była o Afrah, która będąc najpierw kochanką Faraona — trafiła do jego brata, z którego uczyniła mężczyznę. Nebre-anch żałowała ogromnie, iż to nie ona była pierwszą kobietą tego młodego jeszcze wtedy chłopca. Darzyła Afrah ogromną niechęcią, wręcz jej nienawidziła. Teraz jednak widząc Nahallę w ramionach Sahera z trudem opanowała zazdrość i wściekłość.

— Pewnie dlatego, że jest to twój podarunek.

Saher odsunął nieco dziewczynę od siebie i potem gestem oraz spojrzeniem nakazał jej wyjście z basenu. Nahalla posłusznie spełniła jego prośbę, sięgając po drodze po swoją szatę leżącą wciąż na posadzce. Afrah nadal nie wracała. Być może miała nie wrócić wcale, a wysłanie jej do komnat księcia było tylko pretekstem Sahera, by mógł zostać z Nahallą sam na sam. Nagłe pojawienie się królowej zniweczyło jego plany. Dlatego był zły.

— Nahalla! Podaj mi…

Nie zdążył dokończyć, bo Nebre-anch podała mu leżącą na kamiennej ławie togę. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, bratowa księcia pewnie leżałaby już trupem. Opasawszy się na biodrach, książę już miał nakazać niewolnicy wytarcie go, kiedy uprzedziła ją królowa.

— Pozwól Światło Księżyca, że ci pomogę. Bo, jak widać, mój podarunek niezbyt sobie radzi z obowiązkami, jakimi ją obciążono. Być może przyda się w czymś zupełnie innym?

Uśmieszek królowej ukrywał trawiącą ją zazdrość.

— Nahalla świetnie sobie radzi — stwierdził Saher, jednak widząc przerażone spojrzenie dziewczyny oraz karcący wzrok bratowej, zamilkł. Pan nie powinien chwalić swojej sługi czy niewolnicy. To nie przystoi, zwłaszcza księciu.

— Powinieneś się pospieszyć drogi Saharze. Audiencja zaczyna się już za kilka chwil. Jeśli się na niej nie pojawisz twój brat, a mój kochany małżonek, nasz wspaniały władca, będzie niezadowolony. Wiesz jak bardzo ceni sobie twoje rady i lubi mieć ciebie u swego boku. Po jego śmierci na pewno będziesz równie dobrze władał krajem. Z twoim intelektem…

Saher milczał. Królowa Nilu przymilała się księciu, susząc mu włosy białym płóciennym ręcznikiem. Nahalla nadal stała wbijając wzrok w posadzkę.

— A ty czego tak stoisz głupia? — zapytała ją królowa. — Rusz no się szybciej i podaj księciu jego szaty! Czas ucieka, a trzeba jeszcze wykonać makijaż.

Saher dał się ubrać Nahalli, której trzęsły się dłonie. Nie mógł jednak wykonać żadnego gestu w jej stronę. Dziewczyna posłusznie, ze schyloną głową udała się za nim i za królową do komnaty, gdzie przygotowywano Sahera do audiencji. Zazwyczaj towarzyszyła im cała świta służących i eunuchów, a przede wszystkim Afrah.

Pomieszczenie było niewielkie, przylegające do łaźni, z jakiej wyszli. Na kamiennej ławie leżały grube lwie skóry, a obok stała taca z akcesoriami do malowania. Nahalla już je znała. Afrah nie raz tłumaczyła jej do czego służą. Jednak do tej pory ani razu jeszcze nie malowała Sahera. Zawsze robiła to Afrah. Ona tylko się przyglądała. Teraz Afrah tu nie było, a Królowa Nilu strasznie ją onieśmielała. Saher też wydawał się dziwnie poddenerwowany. Nahalla stała wpatrzona w posadzkę. Przy Nebre-anch nie odważyła się inaczej. Choć przy Saharze już jej tak to nie krępowało. Wciąż drżała z obawy. Królowa Nilu przerażała ją do granic.

— Nahalla! — ponaglił ją książę.

Dziewczyna niepewna, co ma zrobić, zapatrzyła się w jego twarz, zlękniona.

— Przecież to jasne, że ona tego nie potrafi Saharze! Spójrz na nią — kpiła Nebre-anch — przerażona niczym młode pisklę ibisa.

Szczęka chłopaka zacisnęła się w gniewie. Naprawdę nie cierpiał swojej bratowej. Nie wiedział, co skłoniło ją by mu podarowała Nahallę, ale dziękował Ra i mądremu Tothowi za to. Co by się nie stało z tą dziewczyną, niewinną i świeżą jak kropla wody, gdyby została w służbie jego bratowej? Nebre-anch podeszła do Nahalli. Ta upadła na kolana. Saher z trudem powstrzymał odruch kazania jej wstać.

— Wstań niewolnico! — głos Królowej Nilu był jak spiż. — Daj mi to głupia dziewko!

Wyjęła z dłoni dziewczyny pędzelek służący do malowania. Nahalla niemal natychmiast znów dotknęła nosem posadzki. Gdzie jest Afrah? Przy niej nie bałaby się tak bardzo. Tylko starsza koleżanka umiała sobie radzić z humorami królowej. Była wszak jej rywalką i to długi czas. Nahalla nie raz słyszała tę historię. Dlatego Afrah tak kochała Sahera. Służba księciu uratowała ją od niechybnej śmierci. Teraz jednak, będąc sam na sam z groźną królową, dziewczyna nie śmiała nawet drgnąć.

— Powiedziałam wstań! Pomaluję księcia, a ty będziesz się przyglądać. Może wreszcie się czegoś nauczysz głupia. Wstań i podejdź tu!

Saher był oburzony. Nie mógł jednak nic zrobić. Wiedział, że jakiekolwiek gesty w stronę przerażonej dziewczyny skażą ją na gniew jego bratowej. A to oznaczało jedno. Zwłaszcza, kiedy odkrył skłonności królowej ku niemu. Poza tym, jako brat Faraona i mężczyzna musiał zachować twarz. Modlił się jednak w duchu, by Afrah wróciła jak najszybciej. Po co ją odsyłał? Usiadł spokojnie i czekał na nieuniknione. Zamknął oczy. Królowa nachyliła się nad nim. Poczuł woń jej olejków i zapach piżma, jakim się skraplała obficie. Czekał na dotyk. Jednak całym sobą nie chciał tego. Bliskość bratowej, jej dotyk, kiedy oparła się o jego ramię, były mu bardzo niemiłe. Nie wytrzymał.

— Nie! Niech Nahalla to zrobi! Jak się ma nauczyć? Patrząc z daleka? To nie przystoi, by królowa zastępowała niewolnicę. Co by na to powiedział mój brat?

Saher obrał dobrą taktykę, by Nebre-anch wreszcie się od niego odsunęła. Nie na darmo odziedziczył po swym boskim ojcu bystrość umysłu. Nie dbał o to w tej chwili, a może nie pomyślał, że Nahalla może być zdenerwowana. Byleby tylko królowa już go więcej nie dotykała.

— Jak sobie życzysz, Światło Księżyca.

Królowa była wyraźnie zła podając niewolnicy naczynie z kohlem i pędzel służący do malowania.

— Nie chcemy, by faraon się o to pogniewał? — Spojrzała wymownie na księcia.

— Nahalla! Szybciej…

Saher starał się ignorować bratową. W tym wszystkim, nie widział jak bardzo roztrzęsiona jest dziewczyna stojąca obok. Kiedy brała w dłoń pędzelek, ręką jej zadrżała. Zamoczyła go w naczyniu, po czym nachyliła się nad księciem, który zamknął oczy.

— Pospiesz się dziewko — usłyszała za plecami głos królowej — inaczej każę cię wychłostać!

Na te słowa, dłoń Nahalli zadrżała mocniej, a ostra krawędź pędzla zadrasnęła Sahera tuż nad prawym okiem. Książę syknął z bólu i odruchowo odtrącił rękę dziewczyny, podnosząc się. Miska z kohlem upadała na kamienną posadzkę, wzburzając tuman czarnego pyłu.

— Nahalla! — krzyknął na nią.

Ta, wystraszona, upadła na kolana i królowa mogła zobaczyć twarz Sahera. Nad jego okiem pojawiły się krople krwi.

Królowa wpadła w jakiś dziwny szał. Poderwała Nahallę i uderzyła ją w twarz.

— Ty niewdzięczna dziewucho!

Dziewczyna aż zaniosła się łzami, czując na swoim policzku piekący ból po uderzeniu.

— Podarowałam cię księciu, byś mu stopy lizała, a nie język! Nie jesteś warta nawet, żeby przebywać w jego towarzystwie! Każdy twój oddech, każde spojrzenie kala jego majestat! Jesteś niczym ziarenka piasku na otaczającej nas pustyni! Nawet one są dużo więcej warte niż ty! — Uderzyła dziewczynę raz i jeszcze raz. — A teraz zobacz co narobiłaś! Jak śmiałaś tak oszpecić boskie oblicze swego pana?!

Nahalla drżała ze strachu coraz mocniej. Saher zdumiony zaniemówił, przykładając do oka płócienny ręcznik. Nie wiedział jak zareagować na wybuch złości królowej. Dopiero, kiedy ta wykrzyczała do przerażonej dziewczyny:

— Umrzesz za to!

— Nie! — odważył się zawołać.

W jego oczach czaił się strach nie mniejszy niż w oczach Nahalli.

— Książę! To… to… — Królowa jakby straciła zdolność mówienia. Nie spodziewała się sprzeciwu księcia. Po chwili wybuchła na nowo. — To dla niej słuszna kara! Jedyna! Musi umrzeć! Nie warta…

— To moja niewolnica. I owszem, ukarzę ją. Ale nie zasłużyła na śmierć.

— Nie zasłużyła na śmierć?! Saharze! Śmiała zranić twoją twarz. Nie ma na to innej kary niż śmierć. Wiesz o tym!

Książę milczał. Dobrze wiedział, że wina Nahalli był znikoma. A wściekłość królowej ogromna. Jeśli czegoś szybko nie wymyśli, Nahalla przypłaci to życiem.


Boston, USA — współcześnie.


„Kair -17. VII. 1997 r.

Upał jest tu nie do zniesienia! Nie wiem jak wytrzymam te trzy tygodnie, które przyjdzie mi tu spędzić? Dziwne, że Aaron nie narzeka. Czuje się tutaj jak ryba w wodzie, choć to może niezbyt dobre porównanie. Niebawem na szczęście, wyruszamy na wykopaliska. Być może praca pozwoli mi nie myśleć o tym doskwierającym cieple. Tak naprawdę już nie mogę się tego doczekać. Tak samo, jak nie mogę się doczekać poznania Aiszy. Musi być fascynującą osobą. Wiele o niej słyszałam. Zobaczę ją jutro rano. Na szczęście Tuna al-Dżabal jest bardziej na południu i oby ciepło nie było tam tak męczące, jak tutaj w Kairze. Tak naprawdę to Egipt aż tak bardzo mnie nie pociąga, choć nigdy tego Aaronowi nie powiem. Nie rozumiem do końca jego fascynacji tym jakże smutnym krajem. Wszędzie tu bieda! Kurz i brud, a krzywda ludzka i niesprawiedliwość społeczna aż rzuca się w oczy. Jedynie historyczne aspekty tego przecież zalążka cywilizacji świata przemawiają do mnie. Jednak nie da się nie zauważać teraźniejszości, która aż rani oczy i serce. Na dodatek strasznie tęsknię za Sarą. Jak ona sobie tam radzi, moja maleńka dziewczynka? Oddanie ją pod opiekę matki Aarona, to chyba nie był najlepszy pomysł, ale innego wyjścia nie było. Strasznie mi smutno…


Sara odłożyła dziennik matki, starając się wyobrazić sobie ją samą. Młodą jeszcze kobietę, na drugim końcu świata. Czy ojciec, starszy o kilka lat od małżonki, nie narzucał jej swoich pasji i zamiłowań? Nie! To niemożliwe! Przecież matka także kochała Egipt. Jeszcze zanim pojechała do tego kraju, kształciła się przecież w tym kierunku. Napisała nawet książkę na ten temat. Jej praca magisterska dotyczyła historii Egiptu. Sara była przekonana, że matka chciała pojechać w tę podróż.

Pogłaskała odruchowo kartkę, jakby to miało w jakiś sposób pomóc czy poczuć rozpacz jej matki. Bardzo za nią tęskniła. Ale to nie był czas na użalanie się nad sobą. Odłożyła dziennik na półkę i spojrzała zamyślona przez okno. Co teraz robić? Niestety, w rodzinnych albumach nie udało jej się znaleźć tego, czego szukała. Zdjęć z podróży po Egipcie było niewiele. I nie znalazła na nich żadnej tajemniczej kobiety, która mogłaby być Aiszą. Na szczęście Artur udał się na uczelnię, aby poinformować dziekana o ich wizycie. Postanowili bowiem oboje zajrzeć wreszcie do gabinetu profesora i nieco w nim poszperać. Sara nie była przekonana co do teorii Solera, ale wolała sprawdzić wszelkie możliwości i ślady, nim machnie na to ręką. Co miała do roboty? Została sama. Być może faktycznie ojca zamordowano, a kluczem do tej zagadki jest jego ostatnia wizyta w Egipcie i tajemnicza paczka, a właściwie jej zawartość. Wetchnęła. Zdjęła z szyi anch, jaki dostała od ojca. Przyglądając mu się uważnie, dostrzegła tylko stary, nic nie warty wisior. Być może kupiony gdzieś w Kairze czy Gizie za parę funtów egipskich. Nic więcej. Był pokryty tombakiem, który wytarł się już w kilku miejscach ukazując metalowy spód, którego Sara nie umiała określić. Może to zwykłe żelazo? Może jakiś szlachetniejszy metal? Brąz? Tak lubiła o nim myśleć. Że to złoto i brąz. Ciężko jednak było to stwierdzić. Ojciec dał jej go, mówiąc tylko, że chce, aby miała coś ładnego, coś po matce. Czyżby anch należał kiedyś do niej? Sarze jednak nie dane było się zastanawiać, bo Soler właśnie wrócił.

— Hej dziecinko!

— I co? — Podniosła głowę.

— Umówiłem nas na jutro rano. Zastępca dziekana będzie na nas czekał.

— To dobrze.

Artur usiadł koło niej. Z trudem powstrzymał odruch pogłaskana jej i przytulenia.

— Dasz radę to zrobić?

Sara wzruszyła ramionami.

— A mam jakieś inne wyjście?

Artur milczał.

— Maria przyrządziła nam obiad. Masz ochotę na stek z sałatką i ziemniakami? — dziewczyna zmieniła temat.

— Zawsze! Jestem głodny jak wilk. A Maria gotuje nieziemsko.

— To chodźmy do kuchni. Ja też zgłodniałam. Potem zaparzysz mi kawy, dobrze?

— Jasne — uśmiechnął się. — A co z albumami? Udało ci się coś znaleźć?

— Niestety nie — Sara posmutniała — nic nie znalazłam. Fotek z Egiptu jest niewiele. A na nich głównie mama i tata. Przyjedzie nam chyba na serio jechać do Kairu.

— Też tak myślę. Nawet wiem kto mógłby nam pomóc.

— Kto taki?

— Kamal Malak. Przyjaciel twojego ojca i zastępca kustosza kairskiego muzeum.

— Tak… Pamiętam go. Faktycznie, że też wcześniej nie pomyślałam. Ale co? Wtajemniczymy go w sprawę?

Artur milczał chwilę.

— Nie! Na razie nikomu ani słowa. Dziennik trzeba będzie ukryć. Dopóki się nie dowiemy, co w trawie piszczy, każdy jest naszym potencjalnym wrogiem.

I z tymi słowy poszedł do kuchni, a zdzwiona Sara za nim.


***


Gdy Sara wraz z Artim przekroczyli progi Harvardu, powitał ich zastępca rektora, Mirell Rogers we własnej osobie.

— Arturze! Saro! Jak miło was widzieć.

— Dzień dobry profesorze Rogers.

— Saro! — Mężczyzna podszedł z wyciągniętą dłonią. — Pozwól raz jeszcze wyrazić moje najgłębsze współczucie. Co za tragedia! Wszyscy wciąż jesteśmy tym wstrząśnięci.

— Dziękuję panu.

— Jak mniemam, przyszliście, by zabrać rzeczy profesora?

Sara skinęła głową. Nie była pewna, czy jest gotowa na to, by wejść do gabinetu ojca. Ostatni raz była tam, kiedy Aaron jeszcze żył.

— Tak, jeśli można… — odrzekł za nią Arti.

— Chodźmy więc. — Mirell gestem wskazał im drogę, jakby jej nie znali.

Na schodach natknęli się na Gusena Yamara — asystenta i wieloletniego przyjaciela ojca Sary. Był przystojnym mężczyzną tuż przed pięćdziesiątką i akurat pisał pracę na temat Egiptu, która miała mu zapewnić tytuł profesora. Jako pół Egipcjanin miał do tego spore preferencje. Po cichu liczył też, że zajmie miejsce zmarłego Aarona. Uczelnia została bowiem bez cennego wykładowcy i specjalisty. Zaś on jako wieloletni asystent Might’a, mógł z powodzeniem go zastąpić. Brakowało mu tylko profesorskiej togi.

— Saro! Arturze! Witajcie… — Gusen podszedł do dziewczyny i przytulił ją mocno. — Przyjmij raz jeszcze moje najszczersze kondolencje.

Sara zesztywniała na krótką chwilę. Po czym westchnęła. Mogła się tego spodziewać przychodząc tu. Jednak zaaferowana teoriami wysnutymi przez Artura, zupełnie o tym nie pomyślała.

— Dziękuję panu, Gusenie. Naprawdę… jestem wdzięczna.

— To był szok dla nas wszystkich moja droga… — zaczął tamten, ale Artur chrząknął znacząco i spojrzał na Rogersa.

— Chodźmy, czas mnie nagli. Mam prelekcję za jakąś godzinę. A według procedur…

— Według procedur, ja mój drogi, śmiało mogę cię zastąpić w tym nader przykrym obowiązku — wtrącił Gusen.

— Ale musiałby wystosować oficjalne pismo — upierał się Rogers. — Jako zastępca dziekana nie mam takich uprawnień.

— To je zdobądź — nalegał Yamar. — Poza tym jestem… byłem asystentem zmarłego. Kto lepiej nadaje się do skatalogowania jego spuścizny? I towarzyszenia Sarze w zabraniu z gabinetu ojca cennych pamiątek i osobistych rzeczy?

— Jako instytut i pracodawcy profesora Might’a mamy prawo pierwsi dysponować tym, co zostawił w murach uczelni. Rodzina — tu Mirell spojrzał na Sarę — może tylko zabrać osobiste rzeczy. Nic więcej.

— Panowie… — wtrącił Artur widząc, że kroi się sprzeczka — uszanujmy pamięć Aarona oraz uczucia Sary. Skróćmy to niemiłe zadanie do minimum, dobrze?

Obaj panowie spojrzeli na niego z niechęcią. Wreszcie Rogers skapitulował.

— Dobrze. Gusen możesz tam iść zamiast mnie. Formalnościami zajmę się potem. Tu masz klucze — to rzekłszy wręczył Yamarowi spory pęk i odszedł niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Był strasznym służbistą i wszelkie odstępstwa od przepisów urażały jego poczucie obowiązku.

Sara niewiele zrozumiała z tej słownej przepychanki. Przestępowała nerwowo z nogi na nogę. Coraz bardziej miała dość i pomysł przyjścia tu nie wydawał jej się tak dobry, jak rano. Bardzo chciała mieć to już za sobą. Bała się natłoku wspomnień, które niechybnie nawiedzały ją w tym gmachu. Zdawało się jej, że zaraz w korytarzu lub na schodach spotka swego ojca spieszącego jak zawsze na wykłady. Jakby nadal tam był. Zamrugała, aby pozbyć się niechcianych łez cisnących się do oczu.

— To możemy już iść?

— Oczywiście! Nie mamy przecież całego dnia — poparł ją Artur.

Soler miał zgoła inne pobudki. Liczył na to, że jednak może znajdą coś w gabinecie Might’a. Coś, co mógł przeoczyć poprzednim razem, kiedy tam był, w dniu śmierci profesora. Gusen potrząsnął kluczami i bez słowa ruszyli na poddasze. Po drodze nie spotkali już nikogo. Studenci letnich kursów, jak i grono profesorskie, byli na wykładach. Na szczęście dla biednej Sary. Nie zniosłaby więcej współczucia i kondolencji. I tak serce waliło jej z każdym pokonanym stopniem. A kiedy stanęli przed odrapanymi, dobrze jej znanymi drzwiami gabinetu ojca, miała ochotę nawiać, gdzie pieprz rośnie. Tylko silna dłoń Artura, która trzymała jej ramię dodając otuchy, nie pozwoliła na salwowanie się ucieczką. Kiedy Gusen przekręcił klucz w zamku z nazbyt znajomym, charakterystycznym dla starych drzwi zgrzytem, zamknęła na chwilę oczy. Skrzypnęły zawiasy.

— Dziecinko?

— To nic… naprawdę. — Uśmiechnęła się słabo do Artura i weszła do środka, przepuszczona przodem przez obu panów.

W środku jak zawsze panował bałagan i półmrok. Zapach, tak znany od lat od razu przywołał wspomnienia. Sara odgoniła je czym prędzej machnięciem dłoni. Zapaliły się lampy pod sufitem i cały gabinet został zalany suchym, zimnym światłem jarzeniówek. To Artur nacisnął włącznik.

— Tyle tu tego… — zmartwiła się Sara. — Nie wiem od czego zacząć.

Na biurku piętrzyły się jak zawsze stosy papierzysk i książek. A na specjalnej podstawce leżała jeszcze fajka Aarona. W powietrzu unosił się dziwny zapach pleśniejącego tytoniu.

— Mogłam zabrać jakieś kartony, nie sadzisz? — Sara odwróciła się do Artura.

Miał niewyraźną minę. Coś było nie tak.

— Arti?

— Czy ktoś tu wchodził po śmierci profesora? — Soler zagadnął stojącego wciąż w otwartych drzwiach Gusena.

Ten pokręcił głową.

— Nie, nie sądzę. Dlaczego pytasz?

Artur wzruszył ramionami. Za nic nie chciał się przyznać, że był tam w dniu śmierci Might’a. Jednak kosz, jaki wtedy przewrócił, teraz stał równo ułożony pod biurkiem. Nawet sam Aaron nigdy by go tak nie postawił. Nie przywiązywał wagi do porządku i ładu w swoim gabinecie.

— Nie, tak tylko…

Sara podniosła brwi w niemym zdziwieniu, ale nic nie rzekła. Yamar wszedł wreszcie do środka. Podszedł do licznych ksiąg ustawionych na półkach wysokich pod sam sufit.

— Cóż za kolekcja. Imponująca! Chyba z miesiąc zajmie jej skatalogowanie.

— Pewnie masz rację, ale to już twoja broszka. My nie przyszliśmy tu podziwiać kolekcji książek profesora, choć w istocie jest spora. Jak mniemam — Artur, mimo że nie pałał aż taką miłością do książek i nauki, jak profesor, znał się na tym prawie jak sam Aaron — cenniejsze egzemplarze odkupicie od Sary. Za rozsądną cenę.

— Odkupimy? — zdziwił się Gusen.

— Ta kolekcja to prywatna własność ojca Sary. Jest w niej sporo cennych woluminów. Dlaczego miałaby rezygnować ze spadku po swoim ojcu?

— Panowie — przerwała im Sara — naprawdę… nie czas na to teraz. Arturze! Myślę, że ojciec chciałby przekazać te książki uczelni. Ja nie mam nic przeciwko. Niech to będzie spuścizna po nim oraz mój i jego wkład w wsparcie uczelni i samej nauki. Nie mam nawet, gdzie ich pomieścić. Ani nie są mi potrzebne. — A widząc minę Solera dodała ugodowo. — Być może znajdzie się kilka pozycji, jakie zachowam, ale pozwólmy najpierw na skatalogowanie ich, dobrze? Jak sądzę pan Yamar udostępni mi potem spis, prawda?

— Oczywiście — rzekł tamten, rzucając Solerowi tryumfujące spojrzenie.

— Co więc mam stąd zabrać? — Sara bezradnie spoglądała na rozgardiasz na biurku.

— Myślę, że zaczniemy do biurka. Pomogę ci — Artur podszedł do mahoniowego mebla.

Zaczął przekładać papiery na stojący obok pusty fotel. Sara przyłączyła się do niego.

— Myślę, że powinniśmy zabrać wszystkie te dokumenty. W domu je przejrzymy. Tu zajmie to wieki. Gusen?

— Tak? — Yamar jak na asystenta Might’a stał bezczynnie, co wydawało się Arturowi nader dziwne.

— Czy znajdą się może jakieś puste pudła? Sporo tego!

— Popytam w bibliotece. Ostatnio przyszła dostawa książek, może jeszcze nie wyrzucili kartonów — z tymi sławami mężczyzna wyszedł.

Artur czym prędzej zamknął za nim drzwi.

— Co jest grane? — zapytała zdzwiona Sara.

— Ktoś tu był! Ktoś buszował w gabinecie twojego ojca po jego śmierci.

— Skąd wiesz?

— Kosz na śmieci nigdy nie stał pod biurkiem, a nawet więcej. Kiedy byłem tu wtedy, leżał przewrócony na podłodze. Papiery na biurku też są poprzestawiane.

— Jak to?

— Popatrz! Kurz zalega tylko z prawej strony, zaś z lewej go nie ma. Ktoś całą stertę przełożył z tej części biurka na tę. Pewnie myślał, że skoro tu taki bałagan, to nikt tego nie dostrzeże. Chyba nie wiedział, że byłem tu w dniu śmierci profesora.

— Ale kto to mógł być? I czego szukał?

— Pewnie zawartości paczki z Egiptu. A kto? Nie mam pojęcia! Jednak nie ma śladów wyłamania, co znaczy, iż był tu ktoś kto miał klucze. Nikomu nie możemy ufać.

— To co robimy?

— Zabieramy co się da do domu i tam w spokoju przejrzymy. Może gdzieś pośród tych dokumentów kryje się coś ważnego? Jakaś wskazówka. Lub choćby adres nadawcy paczki. Jednak na razie ani słowa o tym, co odkryliśmy. Nikomu…

Artur zamilkł, bo drzwi otworzyły się. Wrócił Gusen z kilkoma kartonami.

— Wystarczą? — zapytał z uśmiechem.

— Będą w sam raz!

Jakiś czas potem Artur wraz z Sarą upchnęli pełne kartony do samochodu Sary i odjechali. Gusen pomachał im na pożegnanie. Zostało mu teraz zająć się księgozbiorem zmarłego.


Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


— Pokaż te plecy!

Afrah ze współczuciem w oczach podeszła do zapłakanej dziewczyny. Nahalla wciąż jeszcze nie mogła dojść do siebie. Ciągle przed oczami miała spojrzenie Sahera, w których przerażenie mieszało się z poczuciem winy i bezradnością. Nebre-anch patrzyła z satysfakcją na jej tortury, dopóki nieprzytomną z bólu Nahallę nie zabrano z placu. Piasek był czerwony od krwi. Afrah także mogła tylko bezradnie przyglądać się tej przerażającej scenie.

Teraz jednak, kiedy dziewczyna już się ocknęła, pragnęła tylko jak najszybciej pomóc złagodzić jej cierpienie. Już zawczasu przygotowała kąpiel w kozim mleku. Wprawdzie niewolnicom nie wolno było zażywać takich przyjemności, jednak Afrah jako nałożnica Sahera miała swoje przywileje. Zresztą był to rozkaz od samego księcia, który wstrząśnięty do głębi tym incydentem oraz zachowaniem bratowej, ukrył się w swojej komnacie. Wciąż nie wierząc, że kazała wychłostać jego niewolnicę. Afrah zdążyła jednak zobaczyć łzy w jego pięknych oczach. Wiedziała, że nawet on, Książę Egiptu, Światło Księżyca nie mógł się przeciwstawić królowej. Tak samo, jak nie mógł okazać jak bardzo zależy mu na tej dziewczynie, która była przecież niewolnicą. Za takie coś sam mógł stracić zbyt wiele! Afrah, jak nikt inny, rozumiała to, ale czy zrozumie to i Nahalla? Jej posłuszeństwo i oddanie było szczere i bezsprzeczne oraz naturalne. Co jednak kryło jej serce? Teraz gościły w nim z całą pewnością strach i rozczarowanie. A także cały ocean bólu, jaki wypływał wraz z łzami. Afrah wiedziała, że musi być nad wyraz delikatna i ostrożna. Zdjęła z dziewczyny zakrwawione i poszarpane przez uderzenia bata ubranie. Nahalla drżała i cicho szlochała. Dała się jednak rozebrać. Jej plecy były pokryte całą masą czerwonych pręg. Większość z nich popękała, krwawiąc obficie. Afrah niemal czuła jej ból.

— Chodź — poleciła, a dziewczyna pokornie wstała.

Jednak po chwili zachwiała się. Zabrakło jej sił, by stać. Jej ciało płonęło od bólu. Afrah skinęła na jednego z eunuchów.

Ten bez słowa wziął Nahallę na ręce i zaniósł do komnaty, w której zazwyczaj sypiały.


***


Afrah zostawiła śpiącą dziewczynę i poszła wprost do księcia. Saher siedział sam na swoim ogromnym łożu, wśród całej masy wyszywanych złotem poduszek. Tulił do siebie jedną z nich, kiwając się lekko w przód i w tył. Gdy tylko kobieta, weszła zwrócił na nią spojrzenie swoich niezwykłych oczu. Afrah dostrzegła w nich jeszcze ślady łez. Nie śmiał nawet zapytać jak czuje się Nahalla, ale nieme pytanie wprost wydzierało z jego wzroku.

— Nahalla śpi, mój panie. Dałam jej mieszankę ziół, po której zasnęła i będzie spała na pewno do rana. Zgodnie z twoim nakazem wykąpałam ją także i opatrzyłam jej rany. Wciąż jest rozdygotana, ale mocny długi sen powinien ją uspokoić. — Podeszła do księcia. — A ty jak się czujesz, mój panie?

Saher nic nie rzekł, tylko potrząsnął głową.

— Myślę, że chyba jeszcze gorzej niż ona — stwierdziła. — Czy wolno mi zapytać, czym naraziła się Nahalla królowej? Jak do tego doszło?

Afrah usiadła obok księcia wciąż tulącego do siebie poduszkę. Wzruszył ramionami.

— Znasz dobrze Nebre-anch, wystarczy jej byle pretekst… — odezwał się wreszcie.

— Ale dlaczego? — dociekała Afrah.

— Przyłapała nas, jak całowałem Nahallę. Kiedy wyszłaś po szatę, jeszcze w kąpieli.

Kobieta kiwnęła głową ze zrozumieniem. Jednak nadal coś jej nie dawało spokoju.

— Ale przecież…

— Tak! Wiem, wiem! To moja niewolnica i mogę z nią postępować jak chcę. Jednak zazdrość mojej bratowej sięga już chyba dna. Po kąpieli… — tłumaczył się książę — królowa chciała wykonać mi makijaż. Nie mogłem się na to zgodzić. Nie zniosę jej dotyku! Wiesz dobrze. Kazałem zrobić to Nahalli. Jednak ona, wystraszona nagłym wyskokiem Nebre i pewnie tym, że robi to pierwszy raz i to na oczach królowej, niechcący zadrasnęła mi oko.

— Pokaż — zaniepokoiła się natychmiast Afrah.

Zbliżając się do księcia, ujęła w dłonie jego twarz, przyglądając się z bliska pięknym oczom. Faktycznie, nad powieką ciągnęła się czerwona szrama.

— I oto tak wściekła się królowa? — raczej stwierdziła niż zapytała.

— Nie! Przypuszczam, że był to tylko pretekst. Nadal nie może się pogodzić z tym, że jej nie chcę w łożu. Jednak skończyło się to niefortunnie dla biednej Nahalli. Cóż mogłem zrobić? — Po twarzy księcia znów zaczęły spływać łzy. — Nie mogłem przecież jej obronić, przeciwstawić się królowej, a przede wszystkim… — zamilkł wystraszony tym, co chciał powiedzieć.

— A przede wszystkim pokazać jak bardzo ci na niej zależy, prawda? — stwierdziła Afrah.

Saher nieznacznie skinął głową. Jednak po chwili sam wystraszył się swojej reakcji. Widząc jego zażenowanie, Afrah uśmiechnęła się lekko.

— To nic takiego, mój książę. Wiesz, że znam cię jak nikt w tym pałacu. Oddam za ciebie życie, jeśli będzie trzeba, bo tyle ci zawdzięczam…

Pochyliła się lekko nad nim, ścierając z jego policzków ściekający łzy.

— Zawsze będę przy tobie i zawsze będę ci służyć, mój panie. A także… — uśmiechnęła się smutno. — Zawsze będę cię kochać.

Saher chwycił jej dłoń i na krótką chwilę przycisnąć sobie do ust, a potem przytulił się do niej. Jak mały, zagubiony chłopiec, który tuli się do swojej matki.

— Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się tutaj trafiła, wiesz o tym? Po śmierci matki, nie miałem tu nikogo tak bliskiego jak ciebie.

Na te słowa Afrah poczuła ciepło w swoim sercu, jednak uśmiechnęła się do księcia i spojrzawszy mu w oczy, powiedziała:

— Byłam, drogi książę, byłam. Teraz jednak to Nahalla jest najlepszą rzeczą jaka mogła ci się trafić. Być może jeszcze o tym nie wiesz, jednak czujesz to już głęboko w swoim sercu. Prawda Świtało Księżyca? Znam cię nie od dziś. — Saher milczał, a Afrah ciągnęła: — Jako twoja niewolnica, jestem ci posłuszna i będę ci zawsze służyć. Jako twoja nałożnica, będę spełniać zawsze wszystkie twoje zachcianki. Czego byś sobie nie zażyczył, mój książę. Jako kobieta zaś, zawsze będę cię kochać. Nie mam jednak prawa…

Saher podniósł głowę i spojrzał na nią. Afrah mówiła dalej.

— Nie mam prawa do twojego serca. Ani do żadnego z twoich uczuć skierowanego w moją stronę. A jednak wiem… jestem pewna… raczej może mi się zdaje…

Nie umiała znaleźć słów, a Książę nadal milczał, czekając na to, co powie.

— Jednak, gdy widzę jak na nią patrzysz. Jak śledzisz wzrokiem twoich pięknych oczu każdy jej ruch… jak uśmiechasz się nieznacznie, kiedy jest blisko ciebie… Nie jestem zazdrosna, mój panie. Nigdy to uczucie nie zagości w moim sercu. Cieszyć się będę każdym twoim szczęściem. Każdym twoim uśmiechem i zrobię wszystko, byś był szczęśliwy.

Saher na te słowa przytulił mocniej kobietę, a potem podniósł głowę i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.

— Bardzo jej pragnę… — przyznał się po chwili. — Nigdy nie spotkałem, prócz ciebie moja droga, dziewczyny tak pięknej, a przy tym czystej i niewinnej. Jest naprawdę niczym kropla wody dla spragnionego na pustyni wędrowca. A ja jestem tym wędrowcem… Afrah! Jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Pokazałaś mi, czym jest miłość. Nie tylko ta fizyczna. Wiem co do mnie czujesz i w pewien sposób czuję to samo. Kiedy jesteś blisko mnie. Jednak ona…

Książę uśmiechnął się po raz pierwszy odkąd wrócił z placu. Potem zamilkł, zbyt wzruszony. Sam przed sobą bał się przyznać jak bardzo droga stała mu się Nahalla. A także nie potrafił jeszcze sprecyzować uczuć, które budziły się w jego sercu, kiedy tylko dziewczyna była bardzo blisko. Myślał o niej w dzień i w nocy. I niecierpliwie oczekiwał chwili, kiedy z niewolnicy stanie się jego nałożnicą. Nie był jednak do końca przekonany, czy właśnie takiego losu dla niej chce. To było właśnie to uczucie, które dziś oznaczyło łzami nie tylko jego twarz, ale i serce. Po raz pierwszy, odkąd umarła jego matka i siostra.


Z dziennika Kiery Might.


„Kair, 22 lipiec 1997 roku.

Siedzę w hotelowej łazience, by napisać te kilka słów. Jedziemy dziś na południe kraju. Nareszcie. Aisza będzie tam na nas czekać. To przemiła osoba. Myślę, że mogłyśmy się nawet zaprzyjaźnić. To przyjemna myśl, bo nigdy dotąd nie miałam prawdziwej przyjaciółki. A już na pewno nie takiej, która by podzielała moje pasje. Aaron jak zawsze jest nieco sceptyczny i odizolowany. Jakby ten kraj omotał go i uzależnił niczym narkotyk. Czasami nawet trudno z nim normalnie porozmawiać. Za to z Aiszą rozumiemy się doskonale. Razem wysnułyśmy teorię na temat tajemniczego księcia Egiptu, o którym mówi papirus, jaki znalazła przypadkiem Aisza. To nader dziwne i ciekawe. Tak samo jak osoba nieznanej nam kobiety o imieniu Nah–alla czy jakoś tak? Kim była? Nie spałam prawie całą noc rozmyślając o tym. Jestem podekscytowana. Już jutro będziemy na wykopaliskach w Tuna al-Dżabal. Czy coś tam znajdziemy? Aisza obiecała poruszyć niebo i ziemię, by dowiedzieć się czegoś więcej. Ponoć już wczoraj pojechała do Saheren. To niewielka miejscowość niedaleko wykopalisk. Jednak mówiła mi przed wyjazdem, że znaleziono tam zapiski dotyczące tajemniczego stowarzyszenia założonego ponoć przez kobiety, którego korzenie sięgają czasów Starego Państwa. Interesujące. Aarona jakoś mało zaciekawiła ta informacja. Większość czasu spędza w kairskim muzeum w towarzystwie młodego Malaka Kamala. Jest on synem kustosza i pretendentem do stanowiska, jakie zajmuje Aisza. To i tak nader niebywałe, że kobieta w tym zdominowanym przez mężczyzn i Islam kraju jest zastępcą kustosza. Tylko jej kompetencje i ogrom wiedzy mogą to jakoś tłumaczyć. O dziwo, Aaron nie jest tym zachwycony. Od kiedy stał się takim szowinistą? Pojęcia nie mam! Może to Egipt tak na niego wpływa? Dlatego nie lubię tego kraju. Nie w obecnych czasach! Co innego jego historia. Pełno w niej dziur i białych plam. Wspaniała pożywka nie tylko dla archeologów i poszukiwaczy przygód. Pobudza wyobraźnię wielu ludzi. Chciałabym napisać o tym książkę. Ciekawe czy pomysł spodoba się Aaronowi? Sam ma już kilka na swoim koncie. A wszystkie o Egipcie. Tylko te fascynujące rzeczy jakie są jeszcze przed nami do odkrycia pozwalają mi zapomnieć o tęsknocie za krajem i moją kochaną Sarą. O ile wszystko będzie dobrze zobaczę ją już za dwa tygodnie. Tymczasem pójdę się pakować. Chyba słyszę Aarona jak krząta się po naszym pokoju. Nie pochwaliłby, że znów zajmuję się pisaniem, zamiast czekać na niego już gotowa do podróży. Czasami strasznie trudno się z nim porozumieć.”


Egipt — współcześnie.


Sara siedziała na środkowym miejscu w klasie ekonomicznej ogromnego Airbusa. Niestety, nie było ani jej, ani tym bardziej Artura stać na lepsze miejsca. Arti rzecz jasna, jakoś załatwił sobie miejsce przy oknie, co w jedenastofotelowym rzędzie, gdzie okna były tylko dwa, graniczyło z cudem. Sara jednak nie chciała siedzieć koło okna. Miała lęk wysokości i niczym nieuzasadnioną klaustrofobię. Lot trwał i tak zbyt długo. A przesiadkę w Nowym Jorku mieli już za sobą. Sara była zmęczona, jednak emocje nie pozwalały jej zasnąć. Czytała dziennik matki i starała się nie myśleć o tym, że siedzi w stalowej puszce, zawieszonej wysoko nad ziemią, z 178 pasażerami Airbusa 330 linii Egypt Air. Nawet Horus w logo linii lotniczych jej nie uspakajał. Choć na egipskich bogach i mitologii Egiptu znała się niezgorzej niż jej rodzice.

Artur nie tylko zajął miejsce koło okna, ale niemal całą podróż przespał, chrapiąc cichutko w poduszkę, jaka była na wyposażeniu samolotu. Sarę wyjątkowo to drażniło. Może dlatego, że była niewyspana? Bolały ją wszystkie mięśnie i głowa. A na dodatek skurcze w podbrzuszu oraz dreszcze bólu, jaki nawiedzał ją odkąd weszli na pokład, zwiastowały nadchodzący okres. Jeszcze tego brakowało do kompletu. W wyobraźni już czuła ten dyskomfort. Upał, piasek, i pot lejący się z niej strumieniami, a do tego w komplecie jeszcze to. Nie miała pojęcia, jak i gdzie w Kairze kupić dobre podpaski. Może na lotnisku jakoś się uda? Bo, gdyby miała poprosić o pomoc Solera, to wolałaby raczej zapaść się ze wstydu pod ziemię. Koszmar! Nabijałby się z niej całą podróż, jak nie dłużej, na zamianę z nadmierną troską oraz zapewnieniami, że to nic w porównaniu z tym, co on przeżył gdzieś tam, kiedyś tam. Mimo woli, Sara prychnęła pod nosem i uśmiechnęła się. Arti nie był wszak kobietą! Chciałaby widzieć go wspinającego się na Huayna Picchu — gdzie ponoć był — z podpaską miedzy nogami, nasiąkniętą, że aż przecieka, bez możliwości wymiany. Ta wizja niesamowicie ją rozbawiła. Roześmiała się głośno, czym nie tylko zbudziła Artura, ale także kilkoro innych pasażerów. Facet w turbanie i białym kitlu aż popukał się w głowę, dając jej znak co o tym myśli.

— Co cię tak bawi, dziecinko? — zapytał rozespany Soler.

Mimo wszystko wyglądał rozbrajająco. Miedziane loki były potargane, a nikły zarost dodawał mu uroku. Podobnie jak nie do końca rozbudzone spojrzenie zielonych oczu. Odłożył poduszkę na kolana i spojrzał na nią ciekawie, podnosząc się do pionu, bo do tej pory pół leżał w samolotowym fotelu. Sara nie przestawała chichotać. Nie umiała się powstrzymać.

— No powiesz mi? — wyprostował oparcie.

Artur też już się uśmiechał, mimo że nie wiedział, z jakiego powodu jej tak wesoło. Sara pokręciła głową i zatkała usta dłonią, próbując stłumić śmiech, przez co dostała czkawki. Na szczęście podeszła stewardesa.

— Mogę w czymś pomóc?

Zwróciła się tylko do Artura.

— Oczywiście, poprosimy o szklankę wody dla pani, a dla mnie kawę. Czy długo jeszcze będzie trwał lot?

— Jeszcze godzinkę. A kawa czarna czy z mlekiem?

Czy się Sarze zdawało, czy ona leciała na Solera? Od razu przeszła jej wesołość. Czkawka jednak nie. Zdawała sobie sprawę aż za dobrze, że jej towarzysz jest atrakcyjnym mężczyzną i wzbudza u płci przeciwnej ogromne zainteresowanie.

— Czarną, bez cukru. — Usłyszała odpowiedz.

Stewardesa wciąż szczerząc się jak mysz do sera, poszła — jak się Sarze wydawało — zbyt ochoczo, kołyszą biodrami do tylnej części pokładu, gdzie znajdowała się kuchnia.

— No to za godzinę będziemy w Kairze — stwierdził Artur jakby Sara była głucha i nie słyszała słów stewardesy.

Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo przed nią stanęła znów stewardesa ze szklanką wody i kawą dla Artura. Ten podziękował jej skinieniem głowy i choć stała i gapiła się nadal, nie zwracał już na nią uwagi. Sara uśmiechnęła się z satysfakcją. Kobieta odeszła niezadowolona, a Artur uśmiechnął się.

— No pij — wskazał wodę. — Jak już ci przejdzie, opowiesz mi co cię tak rozbawiło, dobrze?

Sara pokręciła głową.

— Nie! Nie powiem, ale opowiem ci coś ciekawego. Skończyłam czytać dziennik mamy i zapiski Aiszy.

— Ooo! — Zdziwił się Artur. — Jak to? Chyba nie zmrużyłaś oka całą drogę z Nowego Jorku.

— W ogóle nie spałam — przyznała się Sara — ale posłuchaj. Z zapisków mamy wynika, że znaleźli oni tabliczkę na wykopaliskach w Tuna al-Dżabal. Mama z pomocą Aiszy przetłumaczyła część hieroglifów na niej zapisanych. Ale to tłumaczenie przepadło. Kiedy ojca i matkę posądzono o kradzież tego artefaktu, to Aisza pomogła im wyjechać z Egiptu, nim ich aresztowano.

— No co ty?

— Serio! A potem sama na własną rękę, narażając siebie, kontynuowała poszukiwania.

— I co, udało jej się coś znaleźć?

Sara już miała mu odpowiedzieć, kiedy nachalna stewardesa znów pojawiła się przy nich. Dziewczyna zamilkła niezadowolona.

Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


Nahalla obudziła się wczesnym rankiem. Nadal wszystko ją bolało, a plecy paliły żywym ogniem. Gdyby nie Afrah, chyba by skonała od tego bólu. Starsza niewolnica dała jej jakieś zioła czy leki, ale teraz ich działanie już ustąpiło. Na szczęście rany miała opatrzone i owinięta była togą. Czuła jednak, że materiał przykleił się do skrzepłej krwi. Powodowało to dotkliwe pieczenie. Z trudem wstała i wyszła na próg. Była w komnacie Afrah, poznała od razu. Przystanęła, opierając się o marmurowy filar i łapała oddech. Afrah w mig znalazła się przy niej.

— Po co wstałaś, Nahalla? Gorzej ci?

— Nie! Lepiej nieco. Muszę… Muszę wrócić do swoich obowiązków przecież.

— Mowy nie ma! Saher, znaczy… — zająknęła się — nasz pan kazał mi pilnować cię i pozwolił, byś odpoczęła jeszcze kilka dni. Zresztą w tym stanie…

Spojrzała na dziewczynę, która ledwo się trzymała na nogach.

— Chodź! Wykąpię cię i opatrzę. Mleko wielbłądzie czyni cuda.

— Ale pan nasz…

— To jego polecenie — ucięła dyskusję Afrah. — Nie zamierzam mu się sprzeciwiać!


***


Saher ciężko przeżył tę noc. Wyrzuty sumienia nie dawały mu zasnąć. Wciąż przed oczami miał obraz kaźni Nahalli. Jej skrwawione plecy. Wciąż słyszał jej krzyki i jęki bólu. Nienawiść i niechęć do bratowej wzrosła w nim ogromnie. O ile przedtem jeszcze ledwo ją tolerował, teraz nie miał ochoty więcej jej oglądać. Choć dobrze wiedział, że to raczej niemożliwe. Nie chciało mu się wstać. Bezsenna noc odcięła piętno na jego twarzy. Piękne oczy zapuchły od płaczu. Żałował do bólu, że nie mógł cofnąć tego, co się stało. Ani nic na to poradzić. Gdyby interweniował, Nahalla mogłaby stracić życie. Nie umiał się zdobyć na to, by do niej iść. By zobaczyć jak się czuje. Jak wygląda. Wystarczyła mu relacja Afrah. Przywołał ją z samego rana i kazał zająć się Nahallą. Ta bez słowa spełniła jego rozkazy.

Teraz siedział nadal w ogromnym łożu, pośród tysiąca poduszek i czekał aż do niego wróci. Obawiał się najgorszego. Jak wątłe ciało dziewczyny zniosło te tortury? Jak zniosła je ona sama, skoro on ledwo się pozbierał? Choć nie przyznawał się jeszcze do tego, nawet przed sobą. Czekał na Afrah, odmawiając posiłku. Wreszcie przyszła, ganiąc wzrokiem ciekawską służbę i eunuchów. Przyniosła na tacy cały kosz owoców i jego przysmak, biały ser z wielbłądziego mleka oraz miód. Napar z ziół roztaczał cudowne aromaty. Afrah postawiła to wszystko na łóżku i skłoniła się.

— Panie mój…

— Wstań — powiedział słabym głosem. — Jak ona?

— Lepiej. — Kobieta usiadła na skraju ogromnego łoża. — Ale widzę, że ty nadal się łamiesz, Światło Księżyca.

Gdyby to był ktokolwiek inny, za taką bezczelność pewnie skończyłby jak biedna Nahalla. Tylko Afrah pozwalał na taką zażyłość, ale też tylko ona znała go doskonale.

— Nie mogłem spać. Nie mogę jeść. Nie rozumiem tego… Afrah! To moja wina…

Niewolnica uśmiechnęła się łagodnie.

— Mój panie… Zaczniemy od tego, byś zjadł cokolwiek. A potem, może pokażę ci nagrodę…

— Nagrodę? — Zainteresował się książę. — Co możesz mi takiego pokazać, co by mnie teraz pocieszyło?

— Dowiesz się, mój książę, jeśli tylko zjesz cokolwiek.

Afrah już wiedziała jak postępować z Saherem. Czasami był jak małe dziecko. Matkowała mu nie jeden raz. Teraz bez słowa podała tacę z owocami i dzban z mlekiem wielbłądzim. Książę z wahaniem sięgnął po owoce. Jednak już po chwili jadł z apetytem. Kiedy skończył, spojrzał wyczekująco na Afrah, a ta podała mu pelerynę z kapturem. Czasami zakładał ją, zwłaszcza wtedy, gdy chciał niespostrzeżenie wyjść lub zakosztować nieco wolności od swych książęcych obowiązków, od wiecznej straży, która deptała mu po piętach, czy po prostu zniknąć z pałacu. Ubrał ją bez słowa i zarzucił kaptur na głowę.

Afrah wyszła z komnaty, by po chwili wrócić po księcia. Złapała jego dłoń i sobie tylko znanymi sposobami zaprowadziła do swojej komnaty. Przed przekroczeniem progu jednak nakazała mu gestem, by zachował ciszę, przykładając palec do ust. Skinął tylko głową. Afrah uchyliła zasłonę wiszącą w wejściu i lekko pchnęła księcia. Sama wycofała się dyskretnie, stając z boku przed komnatą. Chciała być pewna, że nikt tam teraz nie wejdzie. Dla niepoznaki zdjęła sandał i zaczęła rozwiązywać rzemyki. Nikt na szczęście tam nie przechodził. Jej fortel, by wysłać straże na dziedziniec, pod pretekstem małego zamieszania udał się znakomicie. Powiedziała im, że to sam Saher chce, by sprawdzili pałacowy plac, bo zdawało mu się, iż widział tam intruza. I że mają nie wracać, dopóki go nie złapią. Afrah roześmiała się w myślach i wróciła do zaplatania rzemyka.

Tymczasem Saher nieśmiało wszedł do komnaty, gdzie panował półmrok. Okno było malutkie, tuż pod samym sufitem, zasłonięte teraz grubą derką utkaną z sitowia. Na ziemi, obok łoża, tliła się niewielkim płomieniem oliwna lampka, a zapach mirry tak mu przecież znajomy roznosił się dookoła. Spędził tu niejedną noc w ramionach swojej nałożnicy. Teraz jednak zamarł bez ruchu. Na ogromnym łożu leżała bowiem Nahalla. Spała. Jej plecy i ramiona owinięte były bandażami. Dziewczyna leżała na brzuchu, a rozpuszczone włosy zakrywały twarz. Leżenie w innej pozycji było dla niej teraz niemożliwe. Znów poczuł ogromny żal i wyrzuty, ale i ulgę. Nie wygadała aż tak źle, jak to sobie całą noc wyobrażał. Wiedział, że olbrzymia w tym zasługa Afrah. I aż łzy stanęły mu w oczach na ten widok. Usiadł ostrożnie obok leżącej dziewczyny. Nie zbudziła się. Być może Afrah podała jej napar usypiający. Co by go nie zdziwiło. Poczuł lekki zapach olejków, jakim była namaszczona. Zapachniało ziołami i miodem. Taką mieszanką leczono zazwyczaj rany. Kąpiele w mleku kozim czy wielbłądzimi też były stosowane i dlatego sam nakazał Afrah przygotować biednej Nahalli tę przyjemność, jaka zazwyczaj była zarezerwowana tylko dla królewskiej rodziny. Ogromny kamień spadł mu z serca, kiedy słyszał spokojny oddech dziewczyny. Odważył się więc położyć przy niej. Nie obudziła się nawet. Przysunął się bliżej i nieco odsłonił grzywkę, by spojrzeć na jej twarz. Lekkie rumieńce dodawały jej uroku. Nie potrafił się oprzeć i dotknął palcami jej ust. Były ciepłe i takie miękkie. Otworzyła oczy w tej samej chwili i mrugała zaskoczona jego widokiem. Nim jednak powiedziała cokolwiek, pocałował ją bez wahania. Nieśmiało oddawała pocałunki. Objął ją i przytulił. Jęknęła cicho.

— Boli? — zapytał zatroskany.

— Już nie, mój panie… — zarumieniła się jeszcze bardziej — ale co robisz tutaj?

Saher nie od razu odpowiedział. Głaskał czule jej włosy, policzki i usta. Nie broniła się. Wydawało mu się, czy w ciszy, jaka zapadła słyszał oszalałe bicie jej serca?

— Panie?

— Wybacz mi… — załamał się nagle, spoglądając jej w oczy.

Widział w nich jak zawsze poddanie i uwielbienie. Oraz miłość. Był jej pewien.

— Jakże bym mogła, mój panie…

— Co takiego? — Aż odsunął się od niej.

Po jego policzkach spłynęły łzy.

— Jakżebym mogła obwiniać cię o cokolwiek. Nie mam ci czego wybaczać. Powinnam ci raczej podziękować za ocalenie mnie. Gdyby nie ty… królowa Nilu kazałaby mnie zabić.

Saher milczał zszokowany. Tego się nie spodziewał. Dziewczyna z trudem usiadła. Grymas bólu wykrzywił piękną twarz. Plecy nadal piekły, a całe ciało pulsowało bólem. Jednak obecność księcia — o ile nie była snem — łagodziła wszystko.

— To nic — dotknęła bandaży na ramieniu — ten ból aż nazbyt mówi mi, że jednak żyję i to dzięki tobie, Światło Księżyca. A mogłam już gryźć piach na pustyni, a moje ciało rozszarpałyby sępy.

— Nie pozwoliłbym na to nigdy! Jednakże… Czuję się winny tego, co cię spotkało.

— Niepotrzebnie…

Chwilę się zawahała, nim objęła go i przytuliła. Poddał się temu, by po chwili znów ją całować. Jęknęła cichutko, tym razem nie z bólu. Jednak odsunął się znów. Ulga, jaką poczuł była niczym zbawienie. Nahalla miała się lepiej. To wystarczyło za wszystko.

— Moja śliczna — uśmiech księcia był niczym blask słońca — nie chcę do twego cierpienia dokładać więcej bólu. Jak mniemam nie miałaś jeszcze mężczyzny, a ja… zbyt mocno cię pragnę. Jednakże, choć marzę by uczynić cię kobietą, chciałbym by było to przyjemnie dla nas obojga.

— Mój panie… nie przeszkadza mi ból, bylebyś był ze mną.

— Nie mogę na to… — książę nagle zamilkł, bo doleciał ich szmer rozmowy. Położył palec na ustach Nahalli. — Ciiiii…

To Afrah rozmawiała z Królową Nilu. Co Nebre-anch robi przed komnatą jego niewolnicy? Nadstawili uszu oboje.

— Zapytam cię tylko raz, dziewko! Gdzie jest twój pan? Gdzie Światło Księżyca?

Afrah leżąca w pokłonie na posadzce, nic sobie nie robiła z gniewu królowej. Odpowiedziała więc spokojnie.

— Nie wiem, pani. Zostawiłam go w jego komnacie. Źle się czuł rano. Przyszłam tu, bo rzemień w sandale się urwał. Nie wiem gdzie jest teraz książę.

Królowa była wściekła.

— Spotkałam na dziedzińcu jego straż przyboczną. Powinni go pilnować w dzień i w nocy. Już ja ich za to solennie ukarzę!

Afrah nie mogła się przyznać, że to ona wysłała tam straże, rzekomo na polecenie Sahera. Ją też mogła spotkać kara.

— Nic nie wiem, o pani.

Saher wstrzymał oddech, gdy w oczach Nahalli zobaczył przerażenie. Gdyby królowa weszła tu… Tylko Saherowi udałoby się jakoś z tego wykpić.

— Ty nic nie znaczące zero! Jesteś bezużyteczna! Aż dziw, że książę jest tak do ciebie przywiązany. Jednak wiedz, że to kiedyś się skończy. Już się skończyło! — Królowa roześmiała się szyderczo. — Jego uwaga skierowana jest teraz na tę młodą Albari. Choć mam nadzieję, że po wczorajszych batach ten zapał nieco ostygnie. Jej ciało nie będzie już tak piękne. Zresztą, co może być pięknego w nędznej dziewce z brudnej lepianki przy świątyni? Powinnam ją była oddać strażnikom do łoża, a nie darować księciu!

Tymi słowy Nebre-anch niechcący zdradziła swoją nienawiść i zazdrość wobec Nahalli.

— Masz całkowitą rację o pani. — Afrah bardzo chciała, by królowa już sobie poszła. A wiedziała, że tylko godząc się z jej słowami, pozbędzie się jej towarzystwa.

— Pewnie, że mam. Aby raz mówisz do rzeczy!

I poszła sobie, nie zwróciwszy na Afrah już żadnej uwagi. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, podobnie jak Saher i Nahalla. Afrah czym prędzej weszła do środka. Ucieszył ją widok Nahalli w ramionach księcia, jednak teraz nie czas na to. Królowa mogła tu wrócić.

— Panie mój! Czas na ciebie. Królowa może lada chwila wrócić. Tylko twój widok może ją przekonać, że nigdzie nie wychodziłeś. Zaprowadzę cię do komnat.

Saher pogłaskał Nahallę po policzku.

— Zostań tu! Tu jesteś bezpieczna. Afrah zaraz przyjdzie do ciebie. — Z tymi słowy wstał i ubrał pelerynę.

Raz jeszcze spojrzał na śliczną, zarumienioną dziewczynę i zarzuciwszy — jak wcześniej — kaptur na głowę, dał się wyprowadzić swej nałożnicy z komnaty.

Nahalla została sama. Położyła się w poduszkach i patrząc w małe okienko, myślała o tym jak cudne są oczy księcia i jak smakują jego usta. Jeszcze do niedawna bała się mężczyzn, a sama myśl o zbliżeniu wywoływało panikę i odrazę. Jednak Saher dziś pokazał jej, czym tak naprawdę jest pragnienie mężczyzny. Jego czułość, delikatność, a jednocześnie pożądanie wywołały w niej dziwne uczucia. Strach zniknął, a pojawiło się nieśmiałe pragnienie mężczyzny. Napawała się tym nieznanym uczuciem, dopóki Afrah nie wróciła.

— Jak się czujesz? — kobieta usiadał na łożu obok Nahalli.

— Lepiej! Ale… Co książę tutaj robił? Czy to był sen?

Afrah roześmiała się.

— Nie moja droga, nie śniłaś. Światło Księżyca tak bardzo martwił się o ciebie, że musiałam mu pokazać, iż nie jest z tobą aż tak źle.

Nahalla zarumieniła się.

— Książę martwił się o mnie? — A pomna jego słów, dodała. — Prosił mnie o wybaczenie. Jednak ja… powinnam mu dziękować za uratowanie mi życia, prawda? Nie mam mu czego wybaczać.

Afrah przytuliła dziewczynę.

— Moja kochana! Taki jest nasz los. Nie mam prawa decydować o sobie, nie mamy nawet takiej możliwości. Jesteśmy zdane na łaskę naszych panów. Ale… o wiele lepiej być zdanym na łaskę księcia niż królowej Nilu, prawda? Życie w pałacu nie jest takie złe… Zwłaszcza przy nim.

Nahalla objęła przyjaciółkę i mocno się do niej przytuliła.

— Byłam gotowa Afrah…

— Gotowa?

— Oddać mu się, gdyby tego ode mnie zażądał. Ale on nie chciał… i chciał jednocześnie. Widziałam to w jego oczach. Czułam całym ciałem. Drżałam jak źdźbło papirusu. Jednak książę nie chciał… — posmutniała.

— Saher bardzo cię pragnie, śliczna niewolnico. Jednak, jak mniemam, nie chciał sprawiać ci bólu. Nie w tym stanie. Niektóre młode dziewczyny w czasie swojej pierwszej nocy z mężczyzną mogą odczuwać ból. A on… zbyt mocno cię pragnie, ale…

— Ale co? — Nahalla podniosła wzrok.

— Myślę, że nasz mołdy książę oddał ci swoje serce. Choć może sam jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.


Kair, Egipt — współcześnie.


Tu naprawdę jest nieznośnie gorąco — pomyślała Sara wachlując się kartą pokładową.

W Bostonie, gdzie średnia opadów jest dość wysoka, średnia temperatura roczna to niecałe dziesięć stopni. Sara nie nawykła do gorąca i duchoty. Nawet w najcieplejsze lata, jakie zdarzały się ostatnio. Kiedy rano wyjeżdżali było zaledwie kilkanaście kresek na termometrze, a przyjemna, świeża, nasycona zapachem morza bryza wypełniała płuca rześkością i ochotą do życia. Tu było zgoła inaczej. Wprost z samolotu wychodziło się w duszące suche powietrze, by potem autobusem z pasa dojechać do lotniska. Sara czuła się fatalnie. Pewnie przez zbliżający się okres. A może to tylko niemiłe wrażenia po lekturze dziennika? Lub też jej niezbyt pozytywne nastawienie do tego kraju? Sarze wydawało się, że się tu dusi. Schodziła w tłoku po schodach obok milczącego, zamyślonego Artura. Oboje wiedzieli, że ma ich powitać przyjaciel jej ojca i zastępca kustosza Muzeum Kairu — Malak Kamal.

Na lotnisku, ku uciesze Sary, na szczęście było przyjemnie i chłodno. Cóż! Nękany konfliktami kraj nadal stawiał na turystykę, chociaż ta nieco kulała, od kiedy władze Egiptu nie mogły zapewnić bezpieczeństwa ani swoim obywatelom, ani tym bardziej turystom. Oni jednak nie przyjechali tu, by wypoczywać. Specjalne zaproszenie Kamala wiele ułatwiło. Odprawa wydawała się Sarze kpiną w porównaniu z tym, co zazwyczaj fundowały przyjezdnym Stany Zjednoczone. Jednak, kiedy już prawie wychodzili na terminal, strażnik zawołał coś po arabsku. Sara nie znała tego języka, ale Artur zatrzymał się.

— Zaczekaj — rzekł do niej i wrócił do punktu kontroli.

Stała zdezorientowana, patrząc jak strażnik, żywo gestykulując wykłócał się o coś z Arturem. Z tej odległości nawet nie słyszała, w jakim języku mówili i o czym. Zamarła z przerażenia, kiedy do kłócących się podeszła egipska policja i jeszcze kilku strażników. Po dłuższej chwili zabrali Artura za ogromne drzwi z mlecznej szyby. Już miała pobiec w tamtym kierunku, gdy nagle ktoś załapał ją za ramię.

— Pani Sara Might?

Odwróciła się. Przed nią stał przystojny Egipcjanin, a dwa kroki za nim chłopak w turbanie. Widząc jej zdzwioną minę, mężczyzna kontynuował:

— Jest pani niesamowicie podobna do matki. — A widząc jej zdumienie, dodał: — Jestem Malak Kamal. Pani ojciec był moim przyjacielem. Ale… gdzie pan Soler? Czy nie miał pani towarzyszyć?

— Towarzyszy… znaczy przyleciał ze mną, a teraz…

— Co się stało? — Malak widząc jej przerażenie, lekko złapał ją za łokieć.

Poczuła jego zapach, skądinąd bardzo przyjemny. Jego głęboki, melodyjny głos wzbudzał zaufanie, podobnie jak szczere, otwarte spojrzenie.

— Nie jestem pewna, wyszliśmy z samolotu. Potem odprawa. Wszystko było w porządku. Nagle jeden z tych mundurowych zawołał coś i Arti, znaczy Artur się wrócił. Potem podeszło jeszcze kilku i zabrali go…

— Zabrali? Gdzie? — Malak zmarszczył brwi.

— O tam! — Pokazała Sara. — Za tamte drzwi.

— Panno Might. Proszę tu na mnie zaczekać. Postaram się dowiedzieć o co chodzi, dobrze? To jest Fadil — wskazał na chłopca w turbanie. — Zabierze pani bagaż. To mój kierowca. Proszę usiąść i zaczekać dobrze?

Sara tylko skinęła głową. Brzuch bolał ją coraz bardziej, a do tego doszedł jeszcze teraz przeogromny ból głowy. Czuła mdłości. Usiadła skulona na ławce pod szklanym oknem, nie spoglądając w nie wcale. Nie miała ochoty oglądać Kairu. Już go nie lubiła, a nawet jeszcze nie wyszła z lotniska. Chłopak nazwany Fadil bez słowa zabrał jej walizkę i stanął obok ławki, ze znudzoną miną obserwując terminal. Malak zaś raźnym krokiem poszedł wprost do mleczno-szklanych drzwi. Sara widziała jak przez chwilę rozmawia ze strażnikiem, a potem wszedł do środka. Błagała w myślach wszystkich bogów egipskich, jakich pamiętała, by to było tylko nieporozumienie i by Kamal wrócił tu z Arturem. Trochę to trwało. Miała ogromną potrzebę, by iść do toalety, ale się bała. Żołądek ściskał skurcz nie tylko głodu, ale i strachu. Po dłuższym czasie, kiedy już biednej Sarze zdawało się, że albo pęknie jej głowa, albo pęcherz, Malak wyszedł. Niestety, był sam. I nie miał wesołej miny. Podszedł bliżej i chwilę spoglądał na nią, milcząc.

— Co się stało? — odważyła się zapytać.

— Panno Might… Saro… Mogę tak się do pani zwracać?

Sara skinęła głową.

— Oczywiście, gdzie Artur?

Malak odwrócił wzrok, a potem spojrzał w jej oczy. Mimo wszytko poczuła dreszcz. Mężczyzna był naprawdę niesamowicie przystojny.

— Pan Soler został zatrzymany do wyjaśnienia. Niestety, nie wiem nic więcej. Tylko taką informację udało mi się uzyskać.

— Czyli?

— Czyli nie wiem za co go aresztowano i kiedy go wypuszczą. Egipskie prawo jest surowe…

— Aresztowano go? — Sara aż wstała. I to był błąd. Zachwiała się nieco i gdyby Kamal nie podał jej ręki, upadłaby.

— Saro? Dobrze się pani czuje?

— Nie… znaczy przepraszam… muszę do toalety. — Zarumieniła się jak idiotka.

To było strasznie krępujące.

— Rozumiem. Fadil panią zaprowadzi. Zaczekam tu, dobrze?

Skinął na chłopaka, zaś ten bez słowa ruszył we właściwym kierunku, a Sara chcąc nie chcąc poszła za nim.

W toalecie nawet dość czystej i nowoczesnej, było chłodno. Panował jednak tłok i zamieszanie. Chyba właśnie przyleciała spora grupka turystów. Sadząc po języku, w jakim rozmywali, byli z Niemiec. Sara odczekała w kolejce do kabiny i załatwiła swoje potrzeby. Na szczęście nie dostała jednak miesiączki, a ból brzucha to pewnie wina zmiany klimatu, a także i strach. Stojąc nad umywalką starała się nie rozpłakać, choć przerażenie wkradało się do jej serca i umysłu. Co będzie z Artim? Dobrze, że ten Kamal jest taki opiekuńczy i zaradny. Gdyby go tu nie było, chyba usiadłaby na środku terminala, zanosząc się szlochem. Poszperała w torebce i wyjęła z niej lek przeciwbólowy. Nie wolno było wprawdzie przewozić lekarstw do Egiptu, ale kilka tabletek na własny użytek nie stanowiło problemu. Popiła go wodą z kranu i zamarła. Tyle przecież się naczytała o egipskiej chorobie dotykającej trustów zwanej zemstą Faraona. Nie powinna pić wody z kranu. Teraz było już za późno. Zresztą, czy może czuć się gorzej? Ochlapała twarz wodą i wyszła na terminal. Fadil grzecznie czekał na nią, by zaprowadzić ją z powrotem do Malaka. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Została sama w obcym kraju! Wciąż jeszcze to do niej nie docierało. Stała i zdzwiona spoglądał na Kamala, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność. Czym tak naraził się Soler, że go aresztowali? Nie miała pojęcia.

— Saro? — Malak znów delikatnie pociągnął ją za łokieć. — Chodźmy stąd. Nic mu nie pomożemy stercząc tu. Zawiozę panią do hotelu, a potem dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.

Dziewczyna niepewnie skinęła głową. Malak onieśmielał ją. Jednak nie miała innego wyjścia, jak mu zaufać. Jego opiekuńczość i aparycja — nader jak dla niej atrakcyjna — wzbudzała ufność, a pewność siebie i widoczne symptomy władczości — podziw. To na pewno nie był przeciętny egipski urzędnik. Pewnie stanowisko, jakie zajmował wymagało od niego takich cech charakteru i zachowania. Wydawał się nadprzeciętnie inteligentny, a opanowanie, jakie towarzyszy tylko ludziom pewnym siebie, dawało biednej Sarze ogromny kredyt nie tylko zaufania, ale i podziwu dla niego. Poza tym, na serio był niczego sobie. Jego uśmiech wywoływała w niej szybsze bicie serca. Nawet ton, jakim wypowiadał jej imię.

— Saro?

— Tak oczywiście, ma pan rację.

— Malak, dobrze? Proszę.

Mimo że widzieli się po raz pierwszy, nie zaskoczyła ją ta propozycja. To była niepisana zasada ludzi ich profesji.

Związanych wspólną pasją i zainteresowaniem. Sara pamiętała, że Malak znał dość dobrze jej ojca, jak i Gusena. Razem pracowali tu w Egipcie. Skoro ojciec mu ufał, dlaczego ona miałaby postąpić inaczej?

— A co z rzeczami Artura?

— Walizkę Solera skonfiskowano — stwierdził — ale spokojnie. Kiedy już wyjaśnimy to nieporozumienie, na pewno ją odzyska.

— To dobrze. Oby jak najszybciej.

Sara posłusznie podreptała za Malakiem i idącym przed nimi Fadilem. Wyszli przed terminal, gdzie czekała na nich czarna limuzyna. Upał od razu uderzył ze zdwojoną siłą. A myślała, że na lotnisku jest duszno. Oblał ją pot, a w ustach miała sucho. Butelka zimnej wody, to było to, o czym marzyła. Na samą myśl przełykała. Fadil otworzył im drzwi z ukłonem, aż się zdziwiła, ale może takie tu panują zwyczaje? Siadając obok Malaka poczuła jak bardzo jest zmęczona, nie tylko długim lotem — nie zmrużyła przecież oka całą drogę. Pragnęła już tylko prysznica, klimatyzowanego pokoju w hotelu i długiego snu. Jednak wiedziała, że niepokój o Solera nie pozwoli jej zasnąć. Oby Kamalowi udało się coś w tej sprawie zrobić. I to jak najszybciej. Aż drżała z obawy. Biedny Arti! Oczami wyobraźni widziała zatęchłe lochy kairskiego więzienia i skutego łańcuchem Solera. Pewnie takie wyobrażenia, to skutek oglądania filmów typu „Mumia” we wczesnej młodości. Był to — nie wiedzieć czemu — ulubiony film Solera. Starała się przegonić z pamięci widok uzbrojonych mundurowych prowadzących Artura, ale nijak jej się to nie udawało. Miałaby go już nie zobaczyć? I czemu zawinił? Co ona teraz zrobi? Znalazła się zupełnie sama w obym kraju, wśród obcych ludzi, nie znając języka. Łzy paliły ją pod powiekami. To jakiś koszmar! To nie dzieje się naprawdę. Miała ochotę wyć. Nie wypadało się jednak rozpłakać, niczym małe dziecko. Malak przyglądał się jej z troską.

— Nie się pani tak nie martwi, Saro. Jakoś go z tego wyciągniemy. To z całą pewnością nieporozumienie, które da się jakoś wytłumaczyć. O ile faktycznie Artur nie jest niczemu winien…

— Jak może pan w to wątpić? — oburzyła się Sara.

— Malak! Prosiłem… — mężczyzna milczał chwilę, po czym zapytał całkiem poważnie — jesteś pewna, że nie miał ze sobą nic podejrzanego? Żadnych artefaktów? Starych pamiątek czy czegoś takiego? Znany jest z takich precedensów.

— Jestem pewna. Równie dobrze możesz zapytać czy nie miał narkotyków. Nie, nie miał… — Sara nawet nie zaważyła, że przeszli na „ty” — jedynym artefaktem jest mój wisior i był zgłaszany przy kontroli. Ale to tylko rodzinna pamiątka. No i mam jeszcze notes, ale o nie przedstawia żadnej wartości historycznej czy jakiejkolwiek.

— Notes? — zainteresował się Kamal.

— Tak. Notes z zapiskami mojej mamy. Dostałam go od tajemniczej Aiszy Nur. Znasz może kogoś takiego? Ponoć kiedyś pracowała w Kairskim Muzeum, a i była przyjaciółką matki i ojca.

Sara zamilkła widząc dziwne spojrzenie Malaka.

— Wiesz o kim mowa? — powtórzyła, bo jego milczenie wydawało się irytująco tajemnicze.

— Tak, wiem — odpowiedział po dłuższej chwili. Jakby przemyślając to, co może jej powiedzieć. — Ale porozmawiamy o tym później, dobrze? Kiedy już odpoczniesz. Zresztą mamy teraz pilniejsze sprawy. Musimy wyciągnąć Artura z opałów. A to nie będzie łatwe.

— Ale zrobisz to, prawda? Pomożesz mu?

— Oczywiście Saro.

Ujął jej dłoń, po czym szarmancko pocałował, zbyt długo przyciskając usta do jej skóry. Sara pokryła się rumieńcem. W tej właśnie chwili zajechali pod hotel.


Starożytny Egipt — 1500 lat p.n.e.


— Jestem sługą tego, którego imię zostało spisane na wielu kartuszach. Nie wypowiesz ni raz, ni drugi ani po wielokroć. Ten, co odważył się je zebrać razem, twój sługa pokorny, wzywa cię o wielki Secie. Panie podziemnego świata. Panie śmierci… — słowa echem odbijały się od świątynnych murów.

Kapłanka klęcząc wzywała swego pana. Przed nią na kamiennym ołtarzu, obok dwóch ogromnych mis, w których płonął olej, leżała młoda koza. Ogłuszona, nie próbowała uciec ani się ruszyć, bo kopytka miała związane postronkiem. Od czasu do czasu tylko lekko podnosiła głowę. Jakby przeczuwała, że czeka ją rychły koniec. Błagalnym wzrokiem wpatrywała się w klęczącą kobietę. Ta, ignorując zupełnie spojrzenie zwierzęcia, wstała i podeszła do ołtarza. Wzięła w dłonie długi, ofiarny nóż, który leżał obok na posadzce. Błysnęło nikłe światło księżyca odbite od ostrza. Jednak Thot rychło skrył się za chmurami, jakby nie chciał oglądać tego potwornego widowiska. Nie jemu przecież była poświęcona ofiara. Kapłanka zadała cios, a krew chlusnęła na nią, oblewając jej białą szatę i kamienny ołtarz, spływając na posadzkę z marmuru. Zwierzę dogorywało w konwulsjach, by już po chwili wydać ostatnie tchnienie. Kobieta skłoniła się, a potem upadła na kolana. Na leżącym wprost na posadzce papirusie krwią kreśliła jakieś znaki. Zwinęła papirus i wrzuciła go do ognia, szepcząc słowa modlitwy. Potem zaś spojrzała w niebo przez owalny otwór w sklepieniu świątyni. Boski Thot całkowicie skrył swe oblicze. I dobrze! Ciemność to kraina jej pana. W ciemności czuje się on dobrze. Kobieta wzięła do ręki worek z piaskiem i zasypała płonący w misach olej. Zapadł całkowity mrok. Kapłanka wyszła po omacku, znała bowiem drogę na pamięć. Potem skierowała swoje kroki ku pałacowi. Czas na długą relaksującą kąpiel w mleku. Tak, jak to robiła wielka Neferetiti. Nie dostrzegła dwóch mężczyzn stojących w zakamarku, tuż przy wejściu do świątyni. Odprowadzili oni wzrokiem nieświadomą niczego kobietę, po czym weszli do środka. Mrok rozjaśniło im jedynie nikłe światło pełgającego nad lampką oliwną promyka. Rozmawiali szeptem, jednak echo ich głosów roznosiło się po murach. Nie widzieli czającej się w mroku postaci w kapturze, więc rozmawiali w miarę swobodnie.

— Ten incydent trzeba wykorzystać.

— Co masz na myśli?

— Nasza królowa musi być już bardzo zdesperowana, skoro posuwa się do takich kroków. Tym łatwiej będzie nią manipulować. Trzeba jednak postępować ostrożnie i z wyczuciem.

— Kapłanka rzuciła już klątwę.

— Pozwólmy jej zadziałać. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by pomóc przeznaczeniu.

— Czy jesteśmy gotowi na to?

— Już od wielu księżycy znosimy nasz los. Czas wziąć sprawy w swoje ręce. Wielki Set nam pomoże. Nigdy jeszcze nie zawiódł swojej kapłanki.

— A młody książę? On jest następcą tronu.

— Światło Księżyca przygaśnie, gdy całą winę zrzucimy na niego. Lud go zlinczuje. A Królowa Nilu zasiądzie na tronie.

— Jej też powinniśmy się strzec.

— Ona, dopóki damy jej to, czego chce, nie będzie dla nas żadnym zagrożeniem.

— Nie wszystko czego królowa chce, możemy jej dać.

— Ale ona tego nie musi wiedzieć. Dopóki jest po naszej stornie, wszystko ułoży się po naszej myśli. A kiedy się zorientuje, że nie dostanie syna Thota, będzie już zbyt późno.

— Obyś się nie mylił bracie, bo czeka nas marny koniec.

— Robimy to wszystko, by zapewnić sobie godne życie w zaświatach. Set nam wynagrodzi nasze poświęcenie. Teraz udajmy się na spoczynek. To był długi dzień, a jutro czeka nas ciężka praca. Królowa wprawdzie jest żądna władzy, ale plan trzeba przemyśleć krok po kroku.

Starszy z kapłanów zdmuchnął wątły płomyk lampy. W świątyni znów zapadły iście egipskie ciemności. Dopiero, gdy kroki oddalających się mężczyzn ucichły tłumione na piasku dziedzińca, postać w kapturze zdecydowała się wyjść z ukrycia. Chwilę stała w ciemności, jakby nie wiedziała, w którą stronę się udać. Po czym ruszyła ku pałacowym komnatom księcia Sahera.


Kair, Egipt — współcześnie.


Steigenberger Hotel El Tahrir Cairo to ekskluzywny hotel w dzielnicy Downtow. Do Muzeum Egipskiego było zaledwie dwieście metrów i być może właśnie dlatego Malak go wybrał. Jednak droga z lotniska była daleka i Sara prawie zasnęła w samochodzie. Bardzo nowoczesny budynek, prezentował się całkiem nieźle. Dziesięć kondygnacji robiło wrażenie, zwłaszcza, że cały obiekt był podświetlony. Apartament, który Malak wynajął dla Sary i Artura znajdował się na siódmym piętrze. Dwie osobne sypialnie, salon z telewizorem oraz łazienka. Na łóżku czekały na Sarę pięknie ułożone ręczniki kąpielowe i darmowy zestaw kosmetyków firmy o wdzięcznej nazwie — jakże by inaczej — Cleo. Malak odprowadził ją w asyście milczącego boya hotelowego pod same drzwi, załatwiając za nią najpierw formalności w recepcji. Sara nie byłaby chyba w stanie tego zrobić sama. Chłopak wniósł bagaże i skłonił się, wyciągając ku niej dłoń. Nie wiedziała o co może mu chodzić, dopóki Kamal nie wyjął z portfela banknotu i nie wcisnął chłopcu do ręki ze słowami:

— To wszystko, możesz odejść — rzekł po arabsku.

Dziewczyna nic z tego nie zrozumiała, ale chłopak ukłonił się jeszcze niżej i wreszcie wyszedł.

— Saro? Potrzeba czegoś pani? Zamówiłem posiłek do apartamentu, bo jak się domyślam, nie ma pani ochoty, by zejść ze mną do restauracji.

— Dziękuję! Nie mam nawet siły. Chcę tylko wykąpać się i odpocząć.

— W takim razie zostawię panią, ale czy wolno mi będzie liczyć na pani towarzystwo przy kolacji? Zapraszam. Tu w hotelu jest wyśmienita restauracja Downtown i mają dania z całego niemal świata.

— Dziękuję panu Kamal…

— Malak — znów ją poprawił. — Proszę odpocząć Saro. Zostawię panią teraz. Może się tu pani czuć bezpieczna. Personel w większości zna angielski. Nie będzie problemów z porozumieniem. Będę czekał na dole, powiedzmy… — zerknął na złoty zegarek, jaki zdobił jego nadgarstek — o osiemnastej?

— Czy uda się panu w tym czasie dowiedzieć się co z Arturem?

— Zrobię co w mojej mocy!

Podszedł do niej blisko. Znów poczuła jego zapach, kiedy pochylił się, by ucałować jej dłoń. Serce dziewczyny zabiło mocniej.

— Do zobaczenia wieczorem, Saro. — I wyszedł nie zaczekawszy na odpowiedź.

Przeogromna ochota, by iść pod prysznic została pokonana przez zmęczenie. Biedna Sara, tak jak stała, padał na łóżko w pierwszej sypialni na prawo, bo ta była najbliżej. Zrzuciła ręczniki i koszyczek z kosmetykami na puszysty, kremowy dywan. Pościel — przyjemnie chłodna — łagodziła rozpalone upałem ciało, a klimatyzacja działała bez zarzutu. Nawet nie słyszała pukania do drzwi. Zasnęła snem kamiennym, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Było popołudnie, ale szczelnie zasunięte rolety wpuszczały mało światła.

Sara śniła o Nahalli. Z tego, co przeczytała w zapiskach matki i Aiszy wiedziała już dość sporo o jej losach. Biedna dziewczyna. Tak bardzo los ją doświadczył. We śnie wędrowała przez pustynię, ku niewielkiej oazie. Palmy kołysał ciepły wiatr. Czuła, jaka jest spragniona i zmęczona długą wędrówką. Jej włosy lepiły się do czoła i szyi, a usta miała spierzchnięte. Bardzo chciało jej się pić. Widząc pobłyskującą taflę wody pomiędzy zielonymi trawami rzuciła się biegiem w tamtym kierunku. Kiedy zaspokoiła pragnienie, w odbiciu lustra wody zobaczyła nie swoją, ale obcą twarz. Dziewczyna, na którą patrzyła miała ciemne włosy, ciemne oczy i spaloną słońcem skórę. Po ładnie zrysowanych ustach, popękanych z pragnienia ściekłaby krople wody mieszając się z krwią. Kim była? Nie — kim ona jest? Gdy pochyliła się, by przyjrzeć się bliżej, z jej szyli wprost do wody zsunął się rzemyk, na którym miała powieszony swój anch. Sara pisnęła i czym prędzej sięgnęła po zgubę. Dziewczyna w odbiciu zrobiła ten sam gest. Jednak Sara wkładając dłoń do wody zmąciła jej obraz. Wyjęła mokry krzyż i gdy już miała założyć go na szyję, błysnął dziwnym blaskiem. Napis na nim mienił się tajemniczo i zdawało się, że hieroglify pokazują jakieś wskazówki. Sara nie wiedziała jakie.

— Tam… — usłyszała cichy szept spod lustra wody. — Tam go znajdziesz! Klucz Anubisa ci pomoże. Odnajdź go, proszę…

I wtedy obudziła się. Przez chwilę mrugała zdziwiona, bo nie kojarzyła, gdzie się znajduje.

— Arti? — zawołała, jednak nie doczekała się odpowiedzi.

Smutna rzeczowość dotarła do niej po zbyt długiej chwili. Nie ma go przy niej i nie wie gdzie jest teraz. Oby nie w kairskich lochach. Sara miała nadzieję, że Malak właśnie wyciąga Artura z tarapatów, bo to wszytko musiało być tylko jednym wielkim nieporozumieniem.

Wstała z trudem, ponieważ nadal była słaba, a w głowie jej huczało. Postanowiła iść pod prysznic. Tym bardziej, że zbliżała się godzina, w której miała zjeść kolację z przystojnym Malakiem Kamalem. Nie miała żadnego stroju na takie okazje. Nie przewidziała kolacji w restauracjach pakując swoją skromną walizkę. Wzięła to, co wydawało jej się niezbędnym na podróż po pustyni. I to, co doradził jej Soler. Co ma teraz ubrać? Nie wiedziała. Jakże ogromne było jej zdziwienie, kiedy w saloniku na stole obok tacy z owocami i słodyczami, a także karafką z wodą, znalazła czerwone pudełko owiązane złotą wstążką. Pod kokardą znajdował się bilecik. Sara czym prędzej go wyjęła.


„Mam nadzieję, że rozmiar będzie na panią pasował. Oczekuję naszego spotkania niecierpliwie! KM”


Ciekawa co jest w pudełku, ochoczo rozwiązała supełek. Jej oczom ukazały się najpierw sandały z rzemyczków w kolorze złota i brązu, zdobione koralowymi kamykami i perełkami. Owinięte w przezroczysty woreczek z tiulu. Pod nimi leżała piękna biała suknia. Była to tradycyjna arabska galabija, a raczej jej damska wersja. Dziewczyną wyjęła ją z pudła i popędziła do sypialni, gdzie znajdowało się ogromne lustro. Przyłożyła suknię do swojej figury. Pasowała! Przez chwilę w milczeniu podziwiała delikatny złoty haft, jaki znajdował się pod rozcięciem przy szyi oraz na rękawach i kołnierzyku w kształcie stójki. Materiał lśnił w blasku halogenowej lampy. Złotymi lamówkami obszyte były też brzegi sukni. Sara wróciła do salonu. W pudełku znajdowało się jeszcze coś. Maleńki falkon perfum. Jaki mężczyzna kupuje kobiecie sukienkę i perfumy w pierwszym dniu ich znajomości? Zamyślona, wspominając jego ciepły głęboki głos, odkorkowała butelkę. W jej nozdrza uderzył zapach migdałów połączony z orientalnym zapachem lotosu i eukaliptusa. Nie przypadły jej do gustu, ale chyba nie wypadało ich nie użyć. Może tylko na dzisiejszy wieczór? Podekscytowana, na chwilę zapomniała o troskach i biednym Artim. Jej niepokój łagodziła wiara w to, że Kamalowi udało się wyciągnąć Solera z więzienia. Była przekonana, że obaj czekają na nią w restauracji. Przebierała się, nieco niepewna czy spodoba się Malakowi w tej sukni. Włosy spięła w wysoki kok, a na szyi zawiesiła swój anch. Przez krótką chwilę tylko przyglądała mu się, wspominając sen. Nic jednak dziwnego w nim nie zauważyła. Uświadomiła sobie jednak, że nie zdążyła opowiedzieć Arturowi historii Nahalli. Spojrzała na zegarek. Była za pięć szósta. Czas naglił. Potem się nad tym zastanowi. Malak czeka. Ubrała buty. Sandałki podobnie jak suknia pasowały idealnie. Skąd wiedział? Na oko ocenił nie tylko jej rozmiar, ale i numer obuwia? Zadziewające.

Zjechała widną do lobby, a tam skierowano ją wprost do restauracji, gdzie zaczęli się już schodzić hotelowi goście. Jasna, przestronna sala z białymi stolikami i kremową podłogą oraz fotelami w takim samym kolorze, wydała się Sarze zbyt pospolita, jak na taki hotel. Mało roślin, stoliki zbyt blisko siebie, żadnej intymności podczas jedzenia czy rozmów. To już bar, do jakiego zerknęła z ciekawości wydał jej się przyjemniejszy miejscem. Jednak Malak czekał na nią w środku sali. Niestety, był sam, na co Sara zareagowała westchnieniem rezygnacji. Nawet ogromny bukiet frezji, jakie trzymał w dłoniach nie ucieszył jej. Obawy o Artura wróciły ze zdwojoną siłą. Jeśli Malakowi nie udało się nic załatwić do tej pory, co takiego zawinił Soler, że go nie wypuścili?

— Witam Saro, ślicznie pani w tej sukni. — Malak jak przedtem szarmancko pocałował ją w rękę. — Wygląda pani niczym Królowa Nilu!

— Dziękuję. — Mimo woli dziewczyna zarumieniła się. — A gdzie Artur?

— Ach Artur… — Kamal posmutniał. — Niestety, nie udało mi się jeszcze dowiedzieć, co takiego się stało, że zatrzymano pana Solera. Chociaż poruszyłem wszelkie dostępne mi możliwości. Ale proszę się nie martwić, Saro — dodał, widząc jej smutną minę. — Jutro rano udam się do naczelnika kairskiej policji. Jego ojciec był bliskim przyjacielem mojego ojca. Tak czy siak, wyciągniemy Artura z opałów. Jak pani obiecałem, a tymczasem… Jakiego wina się pani napije?

— Białego — odpowiedziała i dała się poprowadzić ku stolikowi przy oknie.

Gości było już dość sporo, ale — o dziwo — przy sąsiednich stolikach było pusto. Nie wiedziała, czy przez przypadek, czy Kamal to zorganizował, bo już przeczuwała, iż wiele może. A i widziała, że za pieniądze da się tu załatwić chyba wszystko. Czy będą musieli przekupić także policję, by wydobyć Artura z więzienia? Nie miała wiele gotówki ze sobą, ani na koncie w banku też nie. Do konta ojca jeszcze nie uzyskała dostępu, a większość oszczędności pochłonął przyjazd do Egiptu. Może tylko Soler miał kasę, ale z nim nie było przecież żadnego kontaktu. Usiedli, a kelner w turbanie i białym uniformie podał im menu. Kiedy studiowała jego zawartość, czuła na sobie wzrok mężczyzny. A także rumieniec na policzkach, jakiego nie umiała powstrzymać. Czemu tak reagowała na obecność tego faceta? Był nazbyt atrakcyjny, ale Sarze zdawało się, że takie rzeczy nie robią już na niej wrażenia. Nie, po jej ostatniej sercowej porażce.

— Czy ten wisior to ta rodzinna pamiątką? — Z zadumy wyrwał ją głos Kamala.

— Tak! Dostałam go od ojca.

— Można zobaczyć? Jest piękny!

Sara sięgnęła ku szyi i rozwiązała rzemyk, podając go Malakowi.

— Nic takiego, ot zwykły anch. Nawet nie jest ze złota. Nie ma żadnej wartości.

Mężczyzna przyglądał się z bliska wisiorowi w kształcie krzyża egipskiego. Przez chwilę milczał, a Sarze zdawało się, że oczy bardziej mu zabłysły. Jednak po minucie oddał dziewczynie jej własność.

— Nieprawda — rzekł — ma ogromną wartość.

— Jak to? — zdziwiła się ona.

— Dostała go pani od ojca, prawda? Ma wartość sentymentalną. To niezwykła pamiątka.

Czemu czuła, że nie do końca jest z nią szczery? Zatopiła wzrok w karcie, nic już nie mówiąc, rzemyk z krzyżem kładąc na stole.

— Mogę go pani założyć? — usłyszała nad uchem jego głos.

Nie zauważyła, kiedy Kamal stanął przy niej.

— Oczywiście — z tymi słowy odsłoniła szyję.

Poczuła przyjemny dreszcz, gdy jego palce dotknęła jej skóry. Miał ciepłe dłonie. Znów zniewolił ją ten zapach. Malak pochylił się jeszcze ku niej, szepcząc do ucha.

— Cieszę się, że użyła pani także perfum, jakie dla niej wybrałem. To mój ulubiony zapach.

— W takim razie od teraz i mój — rzekła uprzejmie, bo nie chciała go obrazić.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 59.94