E-book
14.7
drukowana A5
32.74
Kłos

Bezpłatny fragment - Kłos

Objętość:
92 str.
ISBN:
978-83-8104-276-5
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 32.74

Życie śpiewa, brzmi na każdym kroku,

Wiosna Ducha wieczności głoszeniem,

Nie uniknie, nie omija wzroku

Życie, co jest Górnym zaproszeniem.

Życie dniem, wieczorem, w nocnej ciszy,

W uśmiechu, we łzach, w oczach kochanej…

Życie nad wszystkiego wiecznie wyżej

Nie zna przerwy, zawsze bez przegranej

Życie nie wie, co jest ból cmentarzy

Śmierć zwycięża w sercach tylko pewnych…

Nic na ziemi życiu nie zagraża,

A na Niebie życie karmi Wiernych.

Życie żyje w grzechach i świętości —

Choć w tych pierwszych nie jest ono wiecznym…

Nigdy w życiu nie bywa przeszłości,

Tylko przyszłość szlakiem bezkoniecznym.

Śmierć istnieje tylko w bredniach z Czerskiej,

W tewuenu wypocinach marnych —

Ale z całej mocy swej zwycięskiej

Tępi życie hien tych cmentarnych.

A po czyjej stronie jednak żyjesz —

Nie ma odpowiedzi, od tej łatwiej,

Choć przynajmniej dla mnie: się nie mylisz:

Jam po stronie życia. Czyli światłej.

Tak naprawdę, historię tworzą nieznani

Podręczniki historii, książki, artykuły, spektakle i filmy proponują nam generalnie znane imiona tych, kogo gdzieś tam postanowili uważać za stwórców historii.


Historyczne postaci. Czyli imiona dla imion.


Pomimo że wśród tych zaproponowanych nam są tacy, którzy naprawdę tworzyli dzieje świata. Ale większość tych to tylko rzekomi mocarze tego świata.


Królowie, cesarze, prezydenci, papieże.


Lecz bez czynów choćby jednego nieznanego oni wszyscy nic nie warci.


Nawet święci.


Bo święci drugiego obiegu też są nieznani. W sensie, nieznani na ziemi.


Jest coś wspólnego dla wszystkich rzeczywiście wpływających na historię i realnie budujących świat.


Ich świadomość Tego.


Oraz do Tego przygotowanie.


A to sprawa czasu.

Niebo

— Czy jesteś gotowy?


Oni stoją naprzeciwko siebie.


Biała postać, długie srebrne włosy. Mężna i fantastycznie piękna twarz…


— Jestem gotowy, Hetmanko.


...Niewielka wątła Dziewczyna, niemal Dziewczynka. Na ramionach nie mający wagi srebrny płaszczyk. Na główce promieniująca korona. Czysty srebrny głos…


— Czy żeście gotowi, zastępy Pańskie?


…Za białą potężną postacią niepoliczalny tłum innych postaci, też białych, również pięknych, także potężnych i grożnych. Wśród białych są też o innym wyglądzie. W kolorowych kaskach budowlanych, rowerowych, z drewnianymi tarczami, ktoś w żołnierskim uniformie, z lat trzydziestych, też w kamuflażu. Są także ubrani w protokolarne garnitury…


— Gotowi, Matko Nasza!


…Odezwali się niby niezbyt głośno. Ale na ziemi pomyśleli: skąd ten grom, gdyż na niebie żadnej chmurki.


— Czas na spełnienie obietnic. Osłona dobrych. Zemsta na wroga. Pan z wami. Naprzód, Michale!


W ręku białej postaci stojącej naprzeciwko Maryji Panny ukazała się olbrzymia błyskawica białego ognia na całe niebo.


Żeby ukazać się na ziemi.

Ziemia i Niebo

Na Placu Trzech Krzyży niosą się słowa pieśni Pierwsza Brygada.


Wielka orkiestra reprezentacyjna i potężny chór żołnierzy wznosi znaną Pieśń Legionów ku niebiosom z taką mocą, doskonałością i serdecznością że ciary przechodzą po plecach nie tylko obecnych na Placu. Każdy, kto śledzi obchody Dnia Wojska Polskiego przed telewizorem czy w komputerze, ma odczucie czegoś nieprawdopodobnego.


Na ogromnym telebimie ukazała się twarz Prezydenta. To jego pierwsza defilada, przecież urząd należy do niego tylko dziewięć dni. Prezydent śpiewa z żołnierzami muzyczny emblemat Cudu nad Wisłą oraz całej walecznej polskości. Wśród obecnych na tym Placu śpiewa nie on jeden. „Za wolność waszą i naszą” — powiedział przed chwilą.


Są zresztą na Placu i tacy, którzy za zuchwałymi i pogardliwymi minami sytych pysków chowają lęk bydląt przed ubojem. Każda nuta Pieśni Legionów jest siekierą, rozwalającą ich mózg, pełny ponurych myśli o bliskiej i fatalnej przyszłości.


Na komendę do defilady czekają pododdziały, czołgi, pojazdy opancerzone, wyrzutnie. Z lotniska wystartowały samoloty i śmigłowce z szachownicami na pokładzie. Las sztandarów, biało-czerwonych, we wszystkich wariantach. Wśród nich sztandar z gwiazdami i pasami.


Goście, jak na razie silniejszymi od gospodarzy


Pieśń się zakończyła na ziemi.


Oby się przedłużyć na Niebie.


Ten śpiew niebiański huczniejszym od potężnej orkiestry, jaka zagrzmiała znowu, kiedy wyruszył pierwszy pododdział.


Na ziemi, więc, słyszą tylko orkiestrę, żołnierski krok na bruku zabytkowego Placu, huk samolotów i grzmot gąsienic.

Ziemia

Ich rozmowa wygląda na dialog wariatów dla zdecydowanej większości ziemskich mieszkańców.


Nawet dla tych od fartuchów.


I to jest wyśmienicie.


Dwóch chłopaków gadających przez skype, polski i ukraiński.


Ten pierwszy robi swoją sprawę wśród moskali


A drugi w Holandii.


Pierwszy ma informacje. Ogrom informacji.


Drugi ma umiejętności, bardzo ciekawe.


— …pomścimy Lecha Kaczyńskiego.


Polak słyszy te słowa Ukraińca.

ZIEMIA I PIEKŁO

Mało kto z żyjących na tej ziemi wie: ziemskie zło zaczyna się nie od polityków i ich czarnych dzieł.


Nawet nie od tych, czyimi marionetkami są politycy. Nie od bankierów, multi-miliarderów czy mistrzów i wielkich magistrów wszelkich lóż.


Jest coś, bez czego ich władza i potęga jest niczym, jak i oni sami.


To czarny ryt.


Ryt śmierci.


Bez czarnego rytu nie można rozpętać wojny. Niemożliwym jest popełnić masakrę, także ludobójstwa. Akt terroru ma poprzedzać ten sam ryt.


Tak zdecydowano przez ojca śmierci — i tegoż rytu — szatana.


A Ojciec Życia nie potrzebuje rytów.


On woli Tajemnice.


Zwalczać zło znaczy przede wszystkim zwalczać czarny ryt siłą Tajemnic.


Byłoby jednak błędem uważać że to jest sprawą wyłącznie kapłanów egzorcystów, specjalnie wyuczonych.


Pomimo że rola kapłanów jest główną oraz niepodważalną.


Ale nauka Kościoła o kapłaństwie świeckich nie jest bez znaczenia także w tym przypadku.


Takim „świeckim kapłanem” może być każdy chrześcijanin, niezależnie od zawodu.


Chociaż czasem właśnie zawodowy obowiązek staje się głównym powodem.

Pulsa Denura

Ich jest dwunastu.


Dwunastu mężczyzn. W różnym wieku (najmłodszy ma 41) ale jednego wyznania.


Stopień wtajemniczenia też jest jeden.


„Haham”.


Czyli „mędrzec”.


W hierarchii rabinistycznej to najwyższy stopień.


Polega na głębokiej i doskonałej wiedzy. Tora, Talmud, Miszna, Halacha, Szulchan Aruch, chasydzka Tania, ogrom innych ksiąg. Przede wszystkim Tora niepisana, ją trzeba znać na pamięć.


Również Kabbala.


I koniecznie doświadczenie praktyczne.


Oni stoją na chrześcijańskim Łukjanowskim Cywilnym Cmentarzu.


Cicho szumią cmentarne topole, stare, zielone, już są i żółte liście.


To Kijów.


Dwa kroki stąd miejsce o nazwie Babin Jar. Po rosyjsku Babij Jar.


Tam rozstrzeliwują. Nie pierwszy rok. Na razie NKWD.


Na kalendarzu początek września 1939 roku. Jeszcze walczy Westerplatte. A Warszawa: „domy popalone, szpitale zburzone”. Ruska horda wkrótce wkroczy na teren Polski z za Buga. Także stąd, z Sowieckiej Ukrainy.


Mężczyżni na Cmentarzu ubrani także różnorako. Marynarki, tradycyjne kapoty-łapserdaki, spodnie, nawet galife z wojennymi buciorami. Wszyscy na czarno, koszuli jednak białe. Na głowach czarne wielkie kartuzy i tradycyjne kapelusze.


Pejsy są nie u wszystkich, ale każdy ma brodę. Małą, podstrzyżoną starannie, czy wielką jak miotła.


Na każdym biały modlitewny pokrów z czarnymi poprzecznymi szerokimi pasami na marginesie, „talit” w hebrajskim. A w gwarze „aszkenazów”, europejskich Żydów, „tales”.


Kapoty i marynarki wiszą na prawym ramieniu, lewe otwarte, rękaw białej koszuli bez krawatu podwinięty. Na bicepsie długim rzemieniem z czarnej skóry w siedem obrotów przykręcono czarne także skórzane pudełka z modlitwą wewnątrz. Takie same pudełko podtrzymuje okrągły rzemień na czole, wystające jak róg jednorożca. To „tefilin”, rytualna przynależność wyznania Mojżeszowego.


Wszyscy są gotowi do obrzędu.


„Pulsa Denura”.


W języku aramejskim „cios pioruna”.


Nie pozazdrościć temu, w kogo trafi ten „piorun”. W pojedynczego osobnika, w grupę czy w cały naród.


Obojętnie, w goja czy w kogoś z wybranych.


W 1995 roku „piorun” trafi w premiera Izraela Itzhaka Rabina, w 2006 w innego premiera tego kraju, Ariela Szarona.


Pierwszego zamordowano publicznie, w wielotysięcznym tłumie, w Tel Awiwie, na Placu Królów Izraela. Drugi doznał najcięższego udaru, 8 lat był „warzywem”, po czym zmarł nie wracając do przytomności.


W 2010 roku, zanim 10 kwietnia na pokładzie TU154M 36 pułku Lotnictwa WP wybuchł rosyjski termobaryczny ładunek nad lotniskiem Siewierny, w ten samolot z biało-czerwoną szachownicą uderzy taki sam rytualny „piorun”.


Stary to obrzęd, starożytny. Sięga korzeniami do czasów odległych od wydarzeń w Betlejemskiej Stajence, na tej samej ziemi Palestyńskiej.


Ale powstał nie tam, tylko w Ziemi Egipskiej.


Na Łukjanowskim Cmentarzu w stolicy Sowieckiej Ukrainy już noc.


Chudy staruszek z siwymi rzadkimi włoskami spod czarnego kartuza i o wielkiej siwej brodzie, patrzy na ogromny ręczny zegar, przerobiony z kieszonkowego Aeglera.


Dziesiąta wieczór.


Bardzo daleko stąd, w Galilei, na cmentarzu miasteczka Cfat, w górach na granicy z Libanem, stoi taka sama grupa dwunastu. Ubrani na czarno, jak ci w Kijowie, takie same brody, „tefilini”, pejsy są u wszystkich. Tylko „talici” nie z czarnymi, a sinymi pasami. Bo są nie w „galucie”, czyli poza granicami Palestyny, tylko w samej ziemi obiecanej. Pod białymi koszulami „talit katan”, mały talit z pęzlikiem „cicit” na każdym kącie. W Sowieckiej Ukrainie takie nosić się nie da, — komunistyczna partia i NKWD nie lubią konkurentów.


Cmentarz w Cfatu to światowe centrum takich, ot, obrzędów.


Pora.


Staruszek mówi cichuteńko, ale słyszy każdy z dwunastu.


— Shoa, hewre.


Czyli: czas, przyjaciele.


Zaczyna odczytywać modlitwy w hebrajskim, w gwarze europejskich Żydów. W tym Szema Israel. Wszyscy mówią we właściwym czasie: omejn.


Wreszcie pauza.


Ot, teraz główne.


Aramejski tekst wszyscy odmawiają wraz, cichym chórem. Patrzą nie na wschód, jak zwykłe. Stoją krągiem, twarzami do środku kręgu, w którym jakiś grób.


Brzmią słowa w hebrajskim:


...Am ha-polani weam ukraini…


Hebrajskie nazwy polskiego narodu i ukraińskiego narodu oznaczają cel dla kolejnego „pioruna”.


W chórze hahamów aramejski tekst z hebrajskimi nazwami powtarza mały człowieczek z okrągłym brzuszkiem, w czarnej kapocie i takim samym eleganckim kapeluszu ręcznej pracy lwowskich kapeluszników.


Po wypowiedzeniu nazw dwóch narodów gojów, on jak wszyscy obecni tego wrześniowego wieczoru na Łukjanowskim Cywilnym Cmentarzu, wyrazne wymawiają straszne słowa niszczącego przeklęcia unicestwienia, w języku aramejskim, według starożytnego rytu śmierci.


Lecz w sobie kilka razy mówi najsilniejszym w przyrodzie głosem myśli:


BĄDŹCIE POZDROWIENI I BŁOGOSŁAWIENI.


Ten głos dobrej myśli będzie miał ogromne konsekwencje za dwa lata.

PIWNICA

Willa przypomina sobą budę dla wielkiego psa, jaką ktoś uporczywie przebudowywał na królewski pałac. Od dawna, ale bezskutecznie.


Najdroższe materiały budowlane, linie fasady z pretensjami do stylu modern, zaciemnione szyby na wzór supermarketu w skojarzeniu z niemal greckimi rudymi kolumnami ganku, brudno-brązowy dach jak na zamku feudalnego władcy, to wszystko sprawiało wrażenie nie tylko braku rozumu i smaku, ale jeszcze i taniej pychy.


Tak samo wewnątrz. Fantastycznie kosztowny, nie mniej fantastyczny brak smaku i dizajnerski bajzel.


Prawdziwy second hand z najdroższych i najdoskonalszych rzeczy, wyprodukowanych we Francji, we Włoszech, Niemczech, Stanach. Misz-masz od najlepszych firm, od dywanika w olbrzymim przedpokoju do mebli i schodów z karelskiej brzozy.


Nic dziwnego gdy gospodarz zamożny ale głupi.


Jeśliby nie jeden mały szczegół.


Gospodarze tej budy z pretensjami do pałac napisali tony papierowej makulatury i gigabajty elektronicznej na temat walki z Zachodem i niepodważalnej doskonałości wszystkiego co jest rosyjskim.


A sam pałacyk stał na Nikolinej Górze, a to żaden Zachód, tylko Rosja.


Odincowski rejon Moskiewskiego obwodu, 22 kilometer Rublowsko-Uspieńskiej trasy.


Starą daczę, jeszcze z 1932 roku, jednego z sowieckich nomenklaturowych profesorów jego syn i wnuczka przebudowali na taki niepojęty pałacyk.


Tym razem wnuczki nie było w domu, popędziła już do własnych wnusiów. A jej mąż dziadek przyjmował trzech swych przyjaciół. Siedzieli jednak nie w ogromnej sali, a w piwnicznym pokoiku. Perskim dywanem, wielkim stołem z karelskiej brzozy, takimi samymi krzesłami i kulą ziemskiej z biura jakiegoś hitlerowskiego generała, pokoik przypominał bunker w Wolfschanze głównego szefa tego generała.


Przyjaciele siedzieli przy stole z butelkami whysky Teacher’s i obfitą zakąską. Czerwone stare twarze ze śladami chorób i bezsenności. Ubranie drogie, ale niechlujne nawet dla takich staruchów. Jedną z trzech butelek szkockiego whyskacza już skutecznie obalono.


— …a tobie nic się nie poplątało, Kolia?!


Jeden z staruchów w czerwonym swetrze, poplamionym jakimś tłuszczem, wychylił porządną dawkę firmowego szkockiego napoju, nie zakąszając, oddychając ciężko po dawnich kardiologicznych problemach zdrowotnych, wytrzeszczył nalane krwią oczy zza zaczerwienionych powiek w kierunku łysego, ubranego w czarną marynarkę ze złoconymi guzikami.


— Uspokój się, Sasza. Jeszcze ci zawału brakowało. I pij mniej, proszę.


Staruch w czerwonym swetrze gniewnie potrząsnął nieumytymi siwymi długimi włosami nad talerzem z beefstack’em i zielonym groszkiem.


— Dziękuję za troskę! Nie uchylaj mi się od odpowiedzi!


Tłusty dziadek o starannie podstrzyżonych wąsikach wtrącił się:


— No, no, Sasza, spokojnie. Tak jest niestety, cóż zrobimy…


Gospodarz, a raczej mąż gospodyni, dziad o niepogolonych obwisłych policzkach w wielkich okularach, odpił ze szklanki z czeskiego kryształu, zjadł oliwkę, wypluł pesteczkę w pusty talerz na środku stołu i cicho mruknął:


— Nie możesz być szczerym z nami, starymi twymi przyjaciółmi? A, towarzyszu generale? U mnie nie ma pluskiew, czyż nie wiesz? Czyż nie sam sprawdzałeś? Siedzimy w piwnicy, a ona jest w mym domu. No?..


Łysy w czarnym głucho powiedział:


— Nie mów głupot, Mitia. Wytłumaczyłem się dosyć szczerze. Jeżeli chcesz, powiem jeszcze szczerzej: nie mamy żadnej szansy. Tym razem Rosji koniec…


Włochaty w czerwonym uderżył pięścią w stół tak że najbliższa butelka Teacher’sa podskoczyła na centymetr i ledwie nie spadła na podłogę z terakoty.


— Słyszeliście?! Co to kurwa znaczy?!! Koniec?! A wy co na to, czy żeście nie KGB?!!! Gdzie jest armia?! Gdzie GRU, milicja…


Łysy Kolia skorygował.


— …FSB, policja, Sasza. Wszyscy o kogo ci chodzi, są na Donbasie. Wielu z nich już pod Donbasem. Czy pod Rostowem. Czy tutaj, niedaleko, na Odincowskim cmentarzu. Kogoś spalili w mobilnych krematoriach, ot, tych jest większość. Oddziału Wympel, gdzie rozpoczynałem moją karierę, już faktycznie nie ma. Lepsi pozostali pod lotniskiem w Doniecku. Czego ci jeszcze trzeba?..


Siwe nieumyte włosy Saszy miotały się nad stołem.


— Tak lekko o tym mówisz!!! Jak dwa palcy osikać!! „Koniec”? ! A co nagle?! Lotnisko w Doniecku jest nasze!..


Łysy Kolia powiedział:


— Hm… Tak uważasz? Nasze… Pojedz tam, wymienimy się wrażeniami. Dwa dni temu stamtąd wróciłem.


Włochaty Sasza nie oponował.


— Pojadę, nie martw się! Sam chcę zobaczyć Noworosję i jej bohaterów! Taka armia! Taka siła! Łubianka, GRU, Choroszewska trasa, takie służby, jakich nie ma nigdzie! Kosmiczne wojska! Rakiety balistyczne! NATO się osrało, nie lezie w wojnę! Hakierzy, hejterzy, dywersje organizacyjne, informacyjne! A kiedy ukatrupiliśmy w Smoleńsku tych pszeków pierdolonych?! Nikt ani mru!! Wiedzą palanty: zetrzemy ich w pył atomówkami!! Najnowszą naszą bronią!! A ten co biadoli?! „Koniec”, kurwa mać!!!


Mąż gospodyni skinął okularami, w soczewkach błysnąło białe światlo neonowej lampki na jednej ze ścian.


Drogi Sasza… Utkwiłeś w czasach naszej młodości… Tam zostałeś, biedny. Nie, przyjacielu. Nie klnij na Kolię i nie przeklinaj. Nie on winnym. Czas. Nadszedł czas, Sasza, i to bardzo zły, okropny. Dożyliśmy tych czasów. Cóż robić…


Wyjął papierosa Marlboro Lights i zapalił zapatrzony w stół. Mądra sentencja nie uspokoiła jednak emocji zacofanego Saszy, który znów podniósł pięść, aby obudzić patriotyczną świadomość. Ale na podniesioną pięść miękko opadła dłoń tłustego z wąsikami.


— ...No, cóż ty, bracie. Tym już nie pomożesz. Posłuchamy lepiej Kolię. A propo! Gdzie to twój uczeń, Kolia? Jakie wieści od niego?


Łysy jeszcze bardziej zmarszczył i tak pomarszczone czoło.


— Jaki uczeń?


Tłusty dziadek zdziwiony poruszył wąsikami.


— No, jak to, jaki. Lionia Kutiejnikow, a jaki by inny. Twój uczeń, czyż nie?


Kolia opuścił mocną łysą głowę.


— Leonid zniknął.


Cisza zapanowała nad stołem. Nawet gniewny Sasza zapomniał języka w gębie. Małżonek gospodyni zdjął francuskie okulary „Lektor”.


— Czyli… Jak to: zniknął?


Kolia nalał sobie pół wielkiej kryształowej szklanki Teacher’su z nowej butelki i wypił jednym łykiem.


— Wrócił z Londynu i zniknął. Już tydzień szukamy. Ale myślę że na próżno. Ostatnio widzieli go na lotnisku Wnukowo. A potem…


Wzburzony Sasza krzyknął:


— Mało im polonu było, londyńskim kurwom! Jeszcze chcą! Nie ma co latać do nich na próżno z atomówkami! Zbombardować ścierw!!!


Łysy Kolia spojrzał znacząco na pozostałych. Wszyscy zrozumieli że trzeba jakoś cicho wyprowadzić włochatego zadymiarza, inaczej rozmowa się nie odbędzie. Zresztą Sasza sam podpowiedział wyjście z trudnej sytuacji. Po długim, soczystym przekleństwie krzyknął.


— Kurwa mać! Byłbym zapomniał! Artykuł mam napisać, a czasu pozostało mało!


Wszyscy jak umówieni ochoczo przytaknęli.


— Nie, nie, jeszcze brakowało żeby gazeta Zawtra wyszła bez artykułu redaktora Prochanowa! Co powiedzą czytelnicy? A jesteś przyzwyczajony pisać w swym biurze, natychmiast każę kierowcy zawieżć cię do domu.


Propozycję generała Koli było przyjęto z wdzięcznością, a reszta odetchnęła z ulgą. Sasza na miękkich nogach, chwiejnym krokiem wyszedł w towarzystwie łysego Koli. Wkrótce Kola wrócił do „bunkra” i machnął dłonią w nieokreślonym kierunku. Usiadł się przy stole i wypił zawartość szklanki.


— Odjechał, Bogu dzięki. Ech, biedak z tego Saszki… Dzięcioł stary, jak my wszyscy.


Małżonek gospodyni odparł:


— No, dlaczegoż… Co prawda, nasz Sasza uparcie fruwa w czasach, kiedy bycie słowikiem sztabu generalnego było bardzo lekkim, nawet dawało niemały zysk… Pisze książki, artykuły. O potędze, jakiej już nie ma, o ruskim patriotyzmie, który mają w dupie nie tylko gówniarze i smarkacze. O armii, jaką widzi najpotężniejszą, a tak naprawdę, to leży i kwiczy. O triumfach naszej nauki, jaka przestała istnieć już ćwierć wieku temu. O Chinach, naszym „strategicznym sojuszniku”, jaki połknął Zabajkale, a połknie wszystko do Uralu. O „Izborskich klubach”, jakichś szopkach przygłupów na Pskowszczyżnie, gdzie na tle odwiecznego żebractwa, bandytyzmu i narkomanii rozważa się świetlaną przyszłość Rosji, kuli ziemskiej, księżyca i reszty planet systemu słonecznego. O „piątym imperium”, jakiego nigdy nie będzie. Poluje na widma, a wszystkich upolował. Wiecie? Nawet mu zazdroszczę.


Tłusty zarechotał.


— A ja Duginowi zazdroszczę, ten to dopiero oszołom!


Rechot tłustego zmieszał się z rechotem trzech pozostałych.


— Jak was z Mitką odstawię do Lefortowskiego więzienia, wy zdrajcy narodu, to tam dopiero będzie oszołomstwo, wy starzy zasrańcy!


Małżonek Mitka wycierał łzy pod okularami.


— A ty Kolia, to zasraniec młodziutki, sam Pussy Riot, uhahaha.


Śmiech wybuchnął z nową siła, ale nagle ucichł. Przypomnieli sobie Leonida, którego przecież znali nie jeden rok. Tłusty ponownie napełnił szklanki elitarnym whyskaczem.


— To co? Wypijemy za Lionię, oby się odnalazł cały i żywy…


Łysy znowu machnął ręką.


— Raczej za spokój duszy.


Wypili milcząc. Po chwili grobowej ciszy małżonek krótko zapytał:


— Loża?


Odpowiedz Koli odpowiadała wspólnemu nastrojowi.


— Na razie nie wiemy. Ale też tak uważam. Styl na to wskazuje.


Tłusty złośliwie poruszył cienkimi siwymi wąsikami.


— Ale przecież i w Londynie mogli to zrobić, lekko. Lecz nie, w Moskwie trzeba było… Trzeba było pokazać ile my na tym świecie warci…


Złocone guziki na czarnej generalskiej klubowej marynarce wyglądały jak epitafium na nagrobku.


— Gówno warci, taka prawda, chłopcy. Widzielibyście, jak śmiali się z nas na tym spotkaniu… Siedzimy przy tym stole, my, stare szpicle, z naszej kontory, a też z GRU. A z drugiej strony ich pierdziele starzy, z CIA, z NSA, a jeszcze i z wojennego wywiadu. To co, straszymy jeża gołą dupą, — głowice, iskandery, zbombardowanie Charkowa, Kijowa, Lwowa, Żytomierza, Odessy… A oni co na to? Uśmiechają się, mać ich kurwa. Nic nie mówią, nic nie odpowiadają, tylko uśmiechają się. Liczyliśmy na lęk, napięcie, — a guzik. Obserwują nas jak małpy w zoo, tyle z nas. Ciary przechodziły z tych kurewskich uśmiechów. Tak nic i nie powiedzieli, a co z małpami gadać będą, choć małpy z granatami. Kiedy już wychodziliśmy, jeden z CIA, jakiego znam jeszcze z sowieckich czasów, szepcze mi na ucho: w Rumunii wszystko gotowe, w Polsce F22 Raptor, a zdjęcia satelitarne ze Smoleńska czekają, uważajcie lepiej i mniej straszcie bo się zesracie.


Tłusty podskoczył w krześle.


— W Rumunii? Czyli pierwszy pas tarczy? Jezu… Teraz rozumiem, dlaczego nie tak bardzo spieszą się z tym w Polsce… Raptory przecież, ale nie tylko … A te zdjęcia… Boże, Boże… No właśnie, jak z tymi w Norymberdze. Oprawcy są znani, bydło się cieszy ze szczegółów i okoliczności. O klientach zapomniano…


Małżonek Mitia wytarł pot z niedogolonych policzków i niskiego czoła pod rzadkim siwym czubem.


— Nie panikuj, Żenia. A wy też, jeszcze jak winni! Czy nie można było wyizolować tych kretów na Kremlu? Tego starego pedała Dugina? Przekonać szefa że te pszeki i chochoły nam kiszkami wyjdą? Czy żeś pierwszy dzień na Starym Placu? W Kremlu? Czyżbyś nowicjuszem w doradztwie prezydenta?


Żenia rozłożył wielkie i tłuste jak u morsa łapy.


— Ciekawe, jak? Nowicjuszem? Ale jaja. I jak ty sobie to wyobrażasz? Przekonać, a jakże? Kiedy ten brodaty parch Dugin całodobowo mu doradzał…


Jedną łapą dotknął stylizowanego na kulę ziemską globusa, wykonanego w Niemczech.


— ...Botoks! Alloplant! Pedał parchaty, udający kapłana boga Odyna! Stado tłustodupych walkirii! I kula ziemska, jaką on ma rządzić według stukniętego proroka! No? Jakbyś to wszystko pokonał? Z wróżkami? Czarownikami? I tak tego nie brakuje. Cały Kreml pełen tych zasranych astrodupologów! Propaganda to pałka o dwóch pierdolonych końcach! Myśleliśmy żeśmy uderzyli w bydło — a trafiliśmy w siebie! Nawet tacy jak Liońka Kutiejnikow, nabrali się. I zapłacili, oj, jak drogo! A co teraz? Liońkę załatwili. My? czekamy na najgorsze. Dobrze takim jak Sasza Prochanow! Fruwa w obłoczkach, dożera, dopija, dożywa. A dalej co?


Okularnik odpowiedział:


— A dalej ta piwnica, może przed Tomahowkami i Tridentami uratuje, jak ratuje przed moją starą krową.


Taka wizja przeszłości jednak mało zadowoliła autora pytania, Żenię.


— A czy nie ostrzegałem cię wówczas? Powtarzałem jeszcze na uniwersytecie: powinienieś się ożenić z Katią, chociaż nie miała takiego wpływowego ojca, ale przystojna, i kochała ciebie jak cholera! Przed nią nie chowałbyś się po piwnicach, nawet wyposażonych w karelską brzozę!


Mitię te słowa rozgniewały.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 32.74