PROLOG
napisać coś między wierszami
nie wiem, co mnie podkusiło
być może chwilowy kaprys
lub wewnętrzny imperatyw
w sumie wersy są niepotrzebne
jawny tekst nikogo nie obchodzi
ważne jest drugie i trzecie dno
mimo, że powstaje pusta strona
mówi wystarczająco dużo
a nawet milczy ostentacyjnie
taka poezja-nie-wyrażona
pogranicze
piasek niesiony wiatrem
udaje wieczną klepsydrę
to nawet nie odmierzanie upływu
to jego zakopywanie
żywioł zapominania miejsc
zatarte ślady zasypane strumienie
gest w tysiącach egzemplarzy
dłoń sięgająca po owoc opuncji
przeciąg w skale jak inspicjent
w końcu wybiegasz zza kulis
„myślałem, że jest więcej czasu”
arabeski znikają pył zostaje
tak jest tylko na pograniczu
hiszpańsko-portugalskim
anioły po bieszczadzku
starzy opowiadają
że gdy śnieg prószy
to anioły wietrzą pierzyny
gdy deszcz pada to płaczą
pewnie jeśli grad leci
niebieszczaki polują na mole
może to głupoty lecz
łezka w oku rośnie
śnieg robi się bardziej święty
deszcz łaskawszy dla ludzi
a i mól nie taki straszny
widziałem, ale nie uwierzyłem
siedzący starzec na ławce
oczy wpatrzone ponad głowami
jakby fresk z sufitu u franciszkanów
toż to nasz bóg, jestem tego tak pewien
jak tego, że nie mam wiele do stracenia
prawdopodobnie stwórca postanowił zajrzeć i zorientować się
czy te siedem dni nie poszło na marne
jest oto wśród przechodniów, patrzący ponad głowami
jakby szukał kogoś bliskiego
miałem go zapytać o wysyłanie na ludzi pasożytów umysłu
czemu na tysiąc kroków jeden to wdepnięcie w gówno
po co dawał ludziom tyle rozumu, aż zrozumieli, że nie istnieje
dlaczego po przepiciu mamy nieświeży oddech
starzec popatrzył mi w oczy, jakby rozpoznał bliskiego
nie jestem nim, bo i skąd pokrewieństwo
trudno też mówić o jakiejkolwiek znajomości od lat
po chwili rzekł: „sny powinny mieć większy rozmach, mój drogi”
tak powiedział bóg, może byłem jedynym człowiekiem na świecie
do którego przemówił po ludzku — poczułem się wybrańcem
za takie coś warto nawet oddać życie, dać się ukrzyżować
ale to jednak nie moja broszka
dlatego odszedłem. i to było dobre
przykazanie jedenaste czyli nic na siłę
jak stare niedobre małżeństwo
przy krawędzi stołu celebrujemy „uśmiechy”
wąską szczeliną wypływają zmalwersowane kwoty
jak stare niedobre małżeństwo
gryziemy się z myślami, że to nie nasze
że bękarcie i bezrozumne zygoty spływają blatem
przy krawędzi stołu pieścimy braki spojrzenia
mamy w dupie trzecią zasadę dynamiki
podkulone pięty unikają przygodnego dotyku
na nasz widok dzieci tracą mowę
pies przestaje merdać
idziemy na jednego
„Wstydzilibyśmy się często swoich najpiękniejszych czynów,
gdyby świat znał wszystkie pobudki, które je wydały” La Rochefoucauld
drogi miłośniku
a może pójdźmy na spacer do łazienek
tam naginane faktami witki wierzby-polki
głaszczą bez pamięci skroń szopenowską
w przedziwnym zamyśleniu martyrologii nut
wy to nie my
pomniki wyrastają jak po deszczu i mgle
podlewane przez wyszczekane racje stanu
wyciągnięte po ostatni grosz ręce katedry
synagogi niezręcznie ogrzewane gazem
a teraz idziemy na jednego
zdrowaś flaszko łaskiś pełna Bogurodzico
synów swoich wal w mordę lej do końca
wśród pól złotych zalanych ugorów
ta ziemia nasza to błoto te wilcze doły
pod stopami w ostrogach chwiejnych tępych
zaprawionych bojowym bimbrem. tułaczym
polmosem wszechrzeczy ucieczką grzesznych
pocieszycielko gdzieś ty durna jutrzenko
konopielko wskrzeszonych. niech tam hejnał
zagra mi na wieki bym tkwił tu z przebitym
sercem Chrystusa i madonną z Krużlowej
hej kto polak
husaria szasta piórami szable kontra tanki
w tle madera naczelnik kasztanki dosiada
szczęk żelazny na przeciwpiechotnej pustyni
celuloid spływa biało-czerwonymi drzwiami
na polach murawach gna wśród rac. Polaku!
łkasz szczęśliwą łzą że wolna że taka
że-brakiem narodów jesteś i papugą
pawiem orłem jaskółką i za-cietrzewie(nie)m
w locie widziałeś zjaw Norwida i Plater cienie
nie ma boże zmiłuj
gdy świta o poranku — każdy widzi gołą dupę
a zażenowanie wynosi ze sobą ukradkiem
tylko prawda pazurami orze policzki w uśmiech
marszczy czoła na znak konfabulacji
wstydliwie poprawiasz wrzynające się gacie
zasmarkane mankiety i zwietrzałe pudry
pan z wami — gdzieś po spelunach odbija się
echem — nikt już nie daje wiary wieczności
po co te ukrzyżowania i wpiekłowstąpienia
gdy przeminie co ma przeminąć i przyjdzie
co ma przyjść — usiądź bydlaku i wyj
przepraszamy za usterki
mały chłopiec z obcego telewizora dłubie
w nosie przyglądając się asfaltowi we krwi
potem liczy kiełkujące krzyże jak muchomory
zionące jadem co to alleluja i do przodu
co nienawidzą kochać i kochają nienawidzić
śnij. czas na obraz kontrolny misiu kochany
kilka słów na temat
czy poeta jest potrzebny
by wzniośle opisywać
wszechstronność błyskawic
lub drapieżność wiatru
żywioły same sobie poradzą
przydałaby się recenzja
ciszy pustki dłoni
czasem nieobecności
mówiłem ci, że to płomień wewnętrzny
chyba zaczęło się od fascynacji skórą pleców
potem przyszła kolej na szyję i palce. głowę.
zawsze, gdy Słońce zapada się w Ziemi
przytuleni czytamy kroniki Raymonda d’Aguilers
nieznaczny ruch pulsu na skroniach i ustach
na ulicach leżały sterty głów, rąk i stóp. Jedni
zginęli od strzał lub zrzucono ich z wież; inni
torturowani kilka dni zostali w końcu żywcem
spaleni
ostatnio bywasz w innym ciele, w innym mieście
patrząc mi w oczy widzisz tylko ścianę za mną
przygarniam ci niebo otaczającym ramieniem
wybierasz chmury i błyskawice — znowu płoniesz
czekamy na deszcz, co zmywa marę i gasi pożogę
furda te nasze skrycie niewypowiedziane herezje
jutro będziemy żegnać Giordano na Campo dei Fiori
obiecałeś powstrzymywać łzy
grosza naszego powszedniego
między bankiem a kościołem
ostatni bar mleczny tam
stara Jadwiga pierogi lepi
potem w domu różaniec
latami sprzedaje za bezcen
swoje linie papilarne
parkiet z jemioły
to coś zachłannego
w ich dłoniach
płynęło arteriami
gnało poza horyzont
to coś zamyślone
zaczęło skamleć
szukać dziury w całym
łatać wymówki
to coś zawzięcie
pochorowało się
nieuleczalnie długo
gryzło przed śmiercią
zdjęcia seryjne
słyszałem, że pół niepewności to już przeświadczenie
ponoć pod ziemią wciąż jest napalone — stąd pytania
zdejmować dewocjonalia ze ściany czy dać na tacę
ciężko będzie przenieść boże odrodzenie na sierpień
nie ma komu zdjąć militarnych eventów z afisza
najgorsze jest to, że nie znamy daty swojej śmierci
stąd trudno zaplanować coś sensownego
poza regularnym zrywaniem kartek z kalendarza
nad ziemią unosi się android na wózku inwalidzkim
modlić się do niego, fotografować czy złorzeczyć
może ktoś inny spróbuje przejść przez ucho igielne
może chociaż napisze o tym coś metafizycznego
i nie powie jak zwykle: „przecież tego nie przebiję”
a póki co