E-book
4.41
drukowana A5
20.25
KLEPSYDRA

Bezpłatny fragment - KLEPSYDRA


Objętość:
46 str.
ISBN:
978-83-8324-555-3
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 20.25

PROLOG

napisać coś między wierszami

nie wiem, co mnie podkusiło

być może chwilowy kaprys

lub wewnętrzny imperatyw


w sumie wersy są niepotrzebne

jawny tekst nikogo nie obchodzi

ważne jest drugie i trzecie dno


mimo, że powstaje pusta strona

mówi wystarczająco dużo

a nawet milczy ostentacyjnie

taka poezja-nie-wyrażona

pogranicze

piasek niesiony wiatrem

udaje wieczną klepsydrę


to nawet nie odmierzanie upływu

to jego zakopywanie

żywioł zapominania miejsc

zatarte ślady zasypane strumienie


gest w tysiącach egzemplarzy

dłoń sięgająca po owoc opuncji

przeciąg w skale jak inspicjent

w końcu wybiegasz zza kulis

„myślałem, że jest więcej czasu”


arabeski znikają pył zostaje

tak jest tylko na pograniczu

hiszpańsko-portugalskim

anioły po bieszczadzku

starzy opowiadają

że gdy śnieg prószy

to anioły wietrzą pierzyny

gdy deszcz pada to płaczą


pewnie jeśli grad leci

niebieszczaki polują na mole

może to głupoty lecz

łezka w oku rośnie


śnieg robi się bardziej święty

deszcz łaskawszy dla ludzi

a i mól nie taki straszny

widziałem, ale nie uwierzyłem

siedzący starzec na ławce

oczy wpatrzone ponad głowami

jakby fresk z sufitu u franciszkanów

toż to nasz bóg, jestem tego tak pewien

jak tego, że nie mam wiele do stracenia


prawdopodobnie stwórca postanowił zajrzeć i zorientować się

czy te siedem dni nie poszło na marne

jest oto wśród przechodniów, patrzący ponad głowami

jakby szukał kogoś bliskiego


miałem go zapytać o wysyłanie na ludzi pasożytów umysłu

czemu na tysiąc kroków jeden to wdepnięcie w gówno

po co dawał ludziom tyle rozumu, aż zrozumieli, że nie istnieje

dlaczego po przepiciu mamy nieświeży oddech


starzec popatrzył mi w oczy, jakby rozpoznał bliskiego

nie jestem nim, bo i skąd pokrewieństwo

trudno też mówić o jakiejkolwiek znajomości od lat

po chwili rzekł: „sny powinny mieć większy rozmach, mój drogi”


tak powiedział bóg, może byłem jedynym człowiekiem na świecie

do którego przemówił po ludzku — poczułem się wybrańcem

za takie coś warto nawet oddać życie, dać się ukrzyżować

ale to jednak nie moja broszka


dlatego odszedłem. i to było dobre

przykazanie jedenaste czyli nic na siłę

jak stare niedobre małżeństwo

przy krawędzi stołu celebrujemy „uśmiechy”

wąską szczeliną wypływają zmalwersowane kwoty


jak stare niedobre małżeństwo

gryziemy się z myślami, że to nie nasze

że bękarcie i bezrozumne zygoty spływają blatem


przy krawędzi stołu pieścimy braki spojrzenia

mamy w dupie trzecią zasadę dynamiki

podkulone pięty unikają przygodnego dotyku


na nasz widok dzieci tracą mowę

pies przestaje merdać

idziemy na jednego

„Wstydzilibyśmy się często swoich najpiękniejszych czynów,

gdyby świat znał wszystkie pobudki, które je wydały” La Rochefoucauld


drogi miłośniku

a może pójdźmy na spacer do łazienek

tam naginane faktami witki wierzby-polki

głaszczą bez pamięci skroń szopenowską

w przedziwnym zamyśleniu martyrologii nut


wy to nie my

pomniki wyrastają jak po deszczu i mgle

podlewane przez wyszczekane racje stanu

wyciągnięte po ostatni grosz ręce katedry

synagogi niezręcznie ogrzewane gazem


a teraz idziemy na jednego

zdrowaś flaszko łaskiś pełna Bogurodzico

synów swoich wal w mordę lej do końca

wśród pól złotych zalanych ugorów

ta ziemia nasza to błoto te wilcze doły

pod stopami w ostrogach chwiejnych tępych

zaprawionych bojowym bimbrem. tułaczym

polmosem wszechrzeczy ucieczką grzesznych

pocieszycielko gdzieś ty durna jutrzenko

konopielko wskrzeszonych. niech tam hejnał

zagra mi na wieki bym tkwił tu z przebitym

sercem Chrystusa i madonną z Krużlowej


hej kto polak

husaria szasta piórami szable kontra tanki

w tle madera naczelnik kasztanki dosiada

szczęk żelazny na przeciwpiechotnej pustyni

celuloid spływa biało-czerwonymi drzwiami

na polach murawach gna wśród rac. Polaku!

łkasz szczęśliwą łzą że wolna że taka

że-brakiem narodów jesteś i papugą

pawiem orłem jaskółką i za-cietrzewie(nie)m

w locie widziałeś zjaw Norwida i Plater cienie


nie ma boże zmiłuj

gdy świta o poranku — każdy widzi gołą dupę

a zażenowanie wynosi ze sobą ukradkiem

tylko prawda pazurami orze policzki w uśmiech

marszczy czoła na znak konfabulacji

wstydliwie poprawiasz wrzynające się gacie

zasmarkane mankiety i zwietrzałe pudry

pan z wami — gdzieś po spelunach odbija się

echem — nikt już nie daje wiary wieczności

po co te ukrzyżowania i wpiekłowstąpienia

gdy przeminie co ma przeminąć i przyjdzie

co ma przyjść — usiądź bydlaku i wyj


przepraszamy za usterki

mały chłopiec z obcego telewizora dłubie

w nosie przyglądając się asfaltowi we krwi

potem liczy kiełkujące krzyże jak muchomory

zionące jadem co to alleluja i do przodu

co nienawidzą kochać i kochają nienawidzić


śnij. czas na obraz kontrolny misiu kochany

kilka słów na temat

czy poeta jest potrzebny

by wzniośle opisywać

wszechstronność błyskawic

lub drapieżność wiatru


żywioły same sobie poradzą


przydałaby się recenzja

ciszy pustki dłoni

czasem nieobecności

mówiłem ci, że to płomień wewnętrzny

chyba zaczęło się od fascynacji skórą pleców

potem przyszła kolej na szyję i palce. głowę.

zawsze, gdy Słońce zapada się w Ziemi

przytuleni czytamy kroniki Raymonda d’Aguilers


nieznaczny ruch pulsu na skroniach i ustach

na ulicach leżały sterty głów, rąk i stóp. Jedni

zginęli od strzał lub zrzucono ich z wież; inni

torturowani kilka dni zostali w końcu żywcem

spaleni


ostatnio bywasz w innym ciele, w innym mieście

patrząc mi w oczy widzisz tylko ścianę za mną

przygarniam ci niebo otaczającym ramieniem

wybierasz chmury i błyskawice — znowu płoniesz


czekamy na deszcz, co zmywa marę i gasi pożogę

furda te nasze skrycie niewypowiedziane herezje

jutro będziemy żegnać Giordano na Campo dei Fiori


obiecałeś powstrzymywać łzy

grosza naszego powszedniego

między bankiem a kościołem

ostatni bar mleczny tam

stara Jadwiga pierogi lepi


potem w domu różaniec


latami sprzedaje za bezcen

swoje linie papilarne

parkiet z jemioły

to coś zachłannego

w ich dłoniach

płynęło arteriami

gnało poza horyzont


to coś zamyślone

zaczęło skamleć

szukać dziury w całym

łatać wymówki


to coś zawzięcie

pochorowało się

nieuleczalnie długo

gryzło przed śmiercią

zdjęcia seryjne

słyszałem, że pół niepewności to już przeświadczenie

ponoć pod ziemią wciąż jest napalone — stąd pytania

zdejmować dewocjonalia ze ściany czy dać na tacę

ciężko będzie przenieść boże odrodzenie na sierpień

nie ma komu zdjąć militarnych eventów z afisza


najgorsze jest to, że nie znamy daty swojej śmierci

stąd trudno zaplanować coś sensownego

poza regularnym zrywaniem kartek z kalendarza


nad ziemią unosi się android na wózku inwalidzkim

modlić się do niego, fotografować czy złorzeczyć

może ktoś inny spróbuje przejść przez ucho igielne

może chociaż napisze o tym coś metafizycznego

i nie powie jak zwykle: „przecież tego nie przebiję”


a póki co

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 20.25