E-book
7.35
drukowana A5
38.63
drukowana A5
Kolorowa
63.46
Klan Nocy

Bezpłatny fragment - Klan Nocy


4.5
Objętość:
187 str.
ISBN:
978-83-8155-897-6
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 38.63
drukowana A5
Kolorowa
za 63.46

*

Mieliście kiedyś tak, że w jednej chwili cały wasz świat wywrócił się do góry nogami? Ja się o to wcale nie prosiłam. Niczym się nie wyróżniałam. Byłam zupełnie zwyczajną dziewczyną. Wszystkie byłyśmy. Wszystkie, to znaczy ja i moje siostry: czternastoletnia Katrine i szesnastoletnia Vanessa. Ja byłam najstarsza ze wszystkich.

To był wieczór, tuż przed moimi osiemnastymi urodzinami. Było już późno, rodzice na pewno spali, a moje siostry… Cóż, z nimi nigdy nie wiadomo. Też powinny spać. Wątpiłam, by tak było, ale czy ja je mogę oceniać? Przecież też często chodzę spać długo po tym, jak iść miałam.

Wstałam z łóżka i zaczęłam po cichutku przeszukiwać półki z książkami. Chyba wszystkie już czytałam, ale a nuż coś się jeszcze znajdzie? Nie znalazło się. Wzięłam latarkę i zakradłam się na strych. To była moja ostatnia nadzieja. Tu właśnie trafiały rzeczy stare i zapomniane, takie, o których nawet rodzice nie mieli czasem pojęcia. Może coś do czytania też tam będzie. Zabrałam się za przetrząsanie starych skrzyń i kufrów. Znalazłam trochę bardzo staromodnych ubrań, których nikt już dziś nie nosił. Zanotowałam w pamięci, by wspomnieć o nich Katrine. Miała bzika na tym punkcie. Z pewnością chętnie przygarnęłaby te stosy tkanin. W paru kuferkach była biżuteria. Tym z kolei Vanessa byłaby zachwycona. Kochała świecidełka.

Wreszcie odkopałam spod sterty rupieci zakurzone kartonowe pudło. Otworzyłam je. Nareszcie! Było pełne książek. Mój wzrok od razu przykuł nieznany mi tytuł, wypisany wielkimi białymi literami na granatowym grzbiecie książki. „Legenda Klanu Nocy”. Jego spokojne barwy przyciągnęły mój wzrok tylko dlatego, że bardzo się wyróżniały. Odcinały się od ozdobnych, kapiących złotem, barwnych okładek innych książek. Tytuł wydał mi się niezwykle obiecujący. Wyciągnęłam swoje znalezisko z pudełka i przekradłam się z powrotem do sypialni. Zapaliłam lampkę nocną i zabrałam się do lektury. Musiałam przyznać, że od pierwszej strony okazała się bardzo wciągająca. Opowiadała historię, w której prawda przeplatała się z fikcją, wspominała o wielu starych wierzeniach i ludowych opowieściach. O tajemniczym „Klanie Nocy”, jak dotąd, nie pojawiło się słowo, a jednak do akcji wkroczył pewien podejrzany bohater. Nie byłam w stanie oderwać się od czytania. Wreszcie, już grubo po północy, odłożyłam książkę i zasnęłam.

*

Otworzyłam oczy. Zamrugałam. Nadal było ciemno. Nie widziałam nawet światła księżyca. Oczy zakrywała mi czarna tkanina. Jęknęłam głośno, co ostatecznie uświadomiło moim siostrom, że już nie śpię.

— Kolejny rok, Anet ma już osiemnaście lat! Najlepszego dla Anet, sto lat, sto lat!

Złapały mnie za ręce i wyciągnęły z łóżka. Pomogły mi się przebrać (udało mi się określić, że w jakąś sukienkę) i uczesać. Nie dało się ukryć, że Katrine ma spore umiejętności. Mogłaby w przyszłości zostać fryzjerką. Niczego nie poczułam, kiedy upinała mi włosy i ani raz nie szarpnęła mnie przy rozczesywaniu.

Sama i tak nie mogłam się zająć tym wszystkim, bo wciąż miałam oczy przewiązane czarną opaską. U nas w domu była to swego rodzaju urodzinowa tradycja.

Sprowadziły mnie ostrożnie po schodach i zabrały do salonu, gdzie czekali już nasi rodzice i reszta gości. Poznałam to tylko po głosach, wciąż nic nie widziałam. Zdejmą mi opaskę dopiero, kiedy zdołam każdego nazwać po imieniu.

Po kolei podchodzili do mnie z życzeniami. Chwilę to trwało, ale wreszcie każdy głos został dopasowany do właściciela. Wymieniłam już imiona wszystkich babć i dziadków, cioć i wujków, kuzynostwa i przyjaciół. Vanessa odsłoniła mi oczy.

— Uwaga, z drogi! Jedzie tort dla jubilatki! ­

Wszyscy odsunęli się, a mama postawiła na stole przepiękny tort z osiemnastoma świeczkami.

— Pomyśl życzenie, Anet.

Zamknęłam oczy i zastanowiłam się. Byłam szczęśliwa, miałam wspaniałą rodzinę, która zawsze mnie wspierała, na którą zawsze mogłam liczyć. Kiedy się cieszyłam, oni cieszyli się razem ze mną. Kiedy się czegoś bałam, byli przy mnie. Z siostrami mogłam zawsze porozmawiać, tak samo jak pożartować, czy powygłupiać się, a jednak czułam, że to nie wszystko. Czegoś mi brakowało. Czułam, że było coś, bez czego nie mogłam osiągnąć pełni szczęścia. Co roku miałam to samo życzenie. Chciałam zrobić coś ze swoim życiem, coś przeżyć, jak postaci z moich ulubionych książek. To właśnie było moim marzeniem, moją coroczną urodzinową prośbą. Skupiłam się na tym pragnieniu i zdmuchnęłam świeczki. Rozległy się brawa i nagle tort stanął w ogniu. Wszyscy cofnęli się. Vanessa krzyknęła, a po chwili przez stół przelała się fala wody. Zgasiła tort, ale świeczki na nim nadal płonęły. I nagle ziemia zaczęła dygotać pod naszymi nogami. Zbyt słabo, jak na trzęsienie, ale większość z nas się poprzewracała. Katrine upadła na ziemię.

— Dość, już dość, dosyć tego!!!

Jakby w odpowiedzi na jej wołanie, wszystko się uspokoiło. Nikt się nie poruszał.

— C… c… co to było? — zapytała roztrzęsiona Katrine.

Mama wreszcie otrząsnęła się z szoku i podeszła do niej.

— Już w porządku kochanie, już wszystko dobrze. Po prostu się wystraszyłaś, to się zdarza.

— Tak -­ babci też wróciło mowę. — Chodźcie wszyscy, usiądziemy

i przedyskutujemy to spokojnie.

— Jedno jest pewne ­ — stwierdził tata, kiedy już wszyscy zajęli miejsca na fotelach i kanapie. — Wśród nas jest przynajmniej troje czarodziejów.

— Katrine, ziemia zareagowała na twój rozkaz -­ zauważyła mama. — To musi być twoja moc. Możliwe, że masz jeszcze jakąś. Większość czarodziejek ma przynajmniej dwie, a niektóre nawet trzy zdolności magiczne. Zwykle ujawniają się one u dzieci do dziesiątego roku życia, ale później też się zdarza. Nie zmienia to faktu, że każda osoba, obdarzona talentem magicznym, może kontrolować tylko jeden z czterech żywiołów. To znaczy, że szukamy jeszcze dwóch.

Wstałam i podeszłam do stołu, na którym stał mój tort. Zapatrzyłam się w osiemnaście migoczących płomyczków. Ciągnęło mnie do nich. Pragnęłam tego ognia, jego gorąca, blasku, symboliki. Wyciągnęłam ręce, a ogniki, jakby tylko na to czekały, przeskoczyły ze świec na moje złożone w miseczkę dłonie, gdzie złączyły się w maleńkie, trzaskające wesoło ognisko. Czułam ciepło i widziałam światło, ale płomienie nie parzyły mojej skóry. Kiedy opuściłam ręce, moje małe ognisko zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Wpatrywałam się w zgaszone już świeczki. Czy to tego brakowało mi do pełni szczęścia? Czy moje życzenie właśnie się spełniło?

— Czyli ja i Katrine -­ powiedziałam powoli. — Skoro my dwie, to może i Vanessa? Przecież ją zawsze ciągnęło tam, gdzie woda, do rzek i jezior. Poza tym, oprócz mnie, ona stała najbliżej, gdy tort się zapalił.

— Może Vanessa -­ zgodził się dziadek. — Powinniśmy się upewnić.

Vanessa wstała i podbiegła lekko do stołu. Ukucnęła i trąciła palcem powierzchnię jednej z kałuż, które zostały na podłodze. Ta natychmiast zamarzła. Wpatrywałam się w siostrę z niedowierzaniem. Nikt nie umiał panować nad mocą tak od razu. To było zwyczajnie niemożliwe.

— Jak to zrobiłaś?!

— Och, nie wiem ­- wzruszyła lekko ramionami. — Pomyślałam sobie, że jeśli mam moc wody, to coś się na pewno stanie, a potem wpadły mi do głowy moje ostatnie urodziny, kiedy bawiłyśmy się na śniegu, to pewnie dlatego.

— Twoje opanowanie jest godne podziwu. Właśnie okazało się, że jesteśmy czarodziejkami. Tak, jak powiedziała mama: to się zdarza, ale jest bardzo rzadkie. I to już jest spore szczęście, mieć w rodzinie jedną czarodziejkę. Poza tym, nie możemy przecież tu zostać, póki nie opanujemy naszych nowych mocy. Zanim się tego nauczymy, nasz dom będzie już w ruinie! Na przykład, jeśli ja będę mieć zły sen, mogę się obudzić w środku pożaru! Albo jeśli coś naprawdę przestraszy Katrine, cały budynek może się zawalić! A ty? Z powietrza pojawiła się fala, która ugasiła płonący tort. Co, jeśli wywołasz powódź?

— W takim razie wygląda na to ­ — stwierdził tata, — że nasz prezent był jak najbardziej trafiony. Masz już osiemnaście lat, a skoro jesteś dorosła, możesz mieszkać we własnym domu. Oczywiście, nie mamy nic przeciwko, żeby z tobą przeniosły się twoje siostry. Powinnyście się teraz trzymać razem. Ufamy ci, że zadbasz o Katrine i Vanessę. W końcu to nie aż takie wyzwanie, z wieloma sprawami same już świetnie sobie radzą.

— Kupiliście mi dom?!?

— Niewielki, w przyjemnej okolicy. Wymagał małego remontu, ale wszystkim się zajęliśmy. Chodźcie, zabierzemy was tam.

— W porządku. Tylko dajcie mi chwilkę, pójdę po książkę.

Vanessa dostała nagłego ataku wesołości.

— Cała Anet ­- skomentowała, kiedy wreszcie przestała się śmiać. — Ja nie podchodzę do sprawy dość poważnie, a ty w tej chwili myślisz znów o książkach.

— Po prostu właśnie zaczęłam nową i chciałabym ją dokończyć, zwłaszcza, że teraz pewnie tylko wieczorem będę miała okazję chwilę poczytać. W końcu będziemy musiały ćwiczyć nasze zdolności magiczne, żeby móc kiedyś jeszcze wyjść na świat i nie zniszczyć wszystkiego, czego dotkniemy.

— Istnieje w ogóle jakaś książka, której jeszcze nie znasz?

Katrine otrząsnęła się z szoku.

— Czyli jesteśmy czarodziejkami? Całkiem fajnie. Jak byłam mała, to lubiłam sobie wyobrażać, że mam jakieś moce, ale teraz, kiedy wiem, że mam je naprawdę… Super! Bierz tę swoją książkę i chodźmy!

Przez myśl przemknęło mi, co znalazłam na moich „łowach książkowych”.

— A wiedziałaś, że na strychu mamy kilka skrzyń ubrań?

Zauważyłam, że ciekawość walczy w niej z pragnieniem pokazania, że nie ma podobnych do mnie słabostek. Wreszcie chyba się poddała.

— Jakich ubrań? -­ zapytała, niby od niechcenia.

— Mnóstwo sukien i kapeluszy. Oceniałabym, że mogły być spokojnie noszone na dworach w osiemnastym czy dziewiętnastym wieku.

Przez chwilę Katrine usiłowała przezwyciężyć w sobie rosnącą ekscytację, po czym wystrzeliła w górę schodów, a po chwili usłyszałam jak przewraca strych do góry nogami w poszukiwaniu bogatych strojów.

— Było też sporo świecidełek, może pomożesz jej coś dobrać? ­- rzuciłam do Vanessy.

— Ha, ha, bardzo śmieszne, Anet. Pójdę. Wiesz, że lubię błyskotki, co nie zmienia faktu, że tobie zawsze tylko książki w głowie.

— Nie tylko, ale niektóre są całkiem ciekawe. Chcę mieć co poczytać wieczorem. Idziemy na ten strych? Zdziwiłabyś się, ile rzeczy tam jest.

Godzinę później byłyśmy już w moim nowym domu. Po małym przemeblowaniu, każda z nas miała w sypialni swój własny kąt. Vanessa ustawiała pod łóżkiem szkatułki, Katrine wieszała w swojej szafie komplety utworzone z osiemnastowiecznych strojów, a ja zajmowałam się swoją częścią. Położyłam na łóżku pościel, która najbardziej mi się podobała i zdawała się pasować do lata. Przy moim łóżku stała biblioteczka, która oczywiście zaraz skupiła na sobie całą moją uwagę. Zabrałam się za ustawianie na półkach książek zabranych ze strychu od nas z domu. Od papuzich okładek rodem z epoki rokoko wciąż wyraźnie odcinały się spokojne barwy okładki „Legendy Klanu Nocy”.

Kiedy wreszcie udało nam się zadomowić, było już dosyć późno. Przygotowałyśmy kolację i położyłyśmy się spać. Tym razem na serio zasnęłyśmy. Nie miałam już siły nawet na czytanie. To był dzień pełen wrażeń.

*

Następnego dnia obudziłam się dopiero, kiedy słońce wisiało już wysoko na niebie. Nie ja jedna musiałam odpocząć po wczorajszych rewelacjach. Przeciągnęłam się, jeszcze nie do końca rozbudzona. Usiadłam na łóżku, zwiesiłam z niego nogi… i omal z niego nie spadłam. Stało się to, czego się obawiałam. Moje łóżko i łóżka moich sióstr znajdowały się mniej więcej w połowie wysokości ściany, a ja zamiast na podłogę, natrafiłam pod sobą na hektolitry wody. Rozejrzałam się. O nie. Może i moja biblioteczka nie dryfowała, ale połowa półek była pod wodą! Modliłam się, żeby dało się jeszcze odratować zatopione książki.

— Vanessa!!!

Moje siostry zerwały się, słysząc mój krzyk. Po chwili zorientowały się w sytuacji. Katrine chwyciła mocno zagłówek swojego łóżka, zapewne w obawie, że wpadnie do wody. Vanessa rozejrzała się po pokoju.

— Spokojnie, po co ta panika? To tylko trochę wody. ­- Z tymi słowami zsunęła się z łóżka i podpłynęła do mnie.

— To twoje „trochę wody” zaraz zniszczy nam nasz dom!

— Twój dom ­- poprawiła mnie z niewinnym uśmieszkiem.

— Mój dom, więc nie twój problem?

— Mniej więcej.

— To nie jest śmieszne, Vanessa!

— Oj, wiem, ale sama doskonale zdajesz sobie sprawę, że tego nie kontroluję. Spróbuję to usunąć, a ty przy okazji poćwicz może swoje zdolności. Przynajmniej niczego nie spalisz, a twój ogień może wysuszyć moją wodę.

— Niech będzie, postaram się, ale mi pomóż. Moje książki się od tego zniszczą!

— Znowu książki. No dobra.

Włożyłam dłoń do wody i skupiłam się na gorącu. Poczułam ciepło, które pomału zaczęło wypełniać moje ciało i spływać ku palcom. Po chwili znad powierzchni wody zaczęła się unosić para. Moja siostra tymczasem, jakby nigdy nic, zanurkowała i zawisła w wodzie gdzieś pośrodku między jej powierzchnią a podłogą. Oczy miała zamknięte. Poziom wody zaczął dość szybko opadać. Tak, jakby przelewała się z pokoju, uchodząc do jakiegoś ogromnego zbiornika. Może to dziwne, ale miałam pewność, że owym zbiornikiem jest właśnie moja siostra. Po chwili w pokoju nie pozostała już nawet kałuża. Natychmiast rzuciłam się do mojej biblioteczki. Odszukałam „Legendę Klanu Nocy”. Odetchnęłam z ulgą. Woda nie sięgnęła mojej książki, mogłam spokojnie ją doczytać, ale to musiało poczekać. Katrine wreszcie ostrożnie zeszła z łóżka, jakby wciąż obawiała się, że nie ma tam stałego gruntu. Gdy stanęła pewnie na ziemi, trochę się rozluźniła. Zabrałyśmy się za przygotowywanie śniadania.

— No dobra. To co dalej? -­ zapytałam po chwili.

— Dalej, zacznij nad tym panować, bo nie będę jeść spalonej sałatki ­- rzuciła Katrine.

Z przerażeniem spojrzałam w dół. Liście sałaty, które wrzucałam do miski płonęły. Natychmiast cofnęłam się i spróbowałam zdusić swoją moc. Płomienie zgasły.

— Ty to masz talent -­ skomentowała Vanessa. — Jak można spalić sałatę? Naprawdę, Anet, jakim cudem udało ci się ją podpalić? Przecież liście były jeszcze wilgotne po myciu.

— A ty przez sen zatopiłaś sypialnię — wypomniała jej Katrine. — Czy tylko ja jeszcze niczego w tym domu nie zniszczyłam?

— W tym domu nie, ale rozwaliłaś przyjęcie urodzinowe.

— Bo wystraszyły mnie wasze moce.

— Dość ­- uznałam, że pora przerwać tę dyskusję. — Proponuję przestać się kłócić i zrobić coś pożytecznego. Zjemy śniadanie i może wybierzemy się gdzieś, gdzie niczego nie zniszczymy. Im szybciej nauczymy się nad tym panować, tym lepiej.

I tym szybciej będziemy mogły się zająć tym, czym należy. Dołączyć do innych czarodziejek.

— Nuuuuda. Straszna, straszna nuda. Patrolowanie jakiegoś miejsca od czasu do czasu.

Takie stwierdzenie ze strony czternastolatki było, jak dla mnie, jednak trochę zbyt dziecinne.

— Pilnowanie naszego świata, to ważne zadanie.

— Życie to nie jedna z twoich ulubionych powieści, Anet. Czego my mamy pilnować? Czarodziejki nie mają nic do roboty w czasach pokoju. Przydają się dopiero podczas jakiegoś strasznego kataklizmu.

— A ja się zgadzam ­ poparła mnie Vanessa. — Zanim zwykli strażacy ugaszą pożar, ktoś już może zginąć. A jeśli nawet nie, to im szybciej nadejdzie pomoc, tym więcej uda się ocalić. A co, jeśli kiedyś jeszcze nadejdzie czas wojny? Czarodziejki będą musiały nas bronić.

— Wojen od dawna nie ma.

— Akurat z tego powinnaś się cieszyć.

— Cieszę się. Ja tylko mówię, że nie spieszy mi się do tych obowiązków czarodziejek.

— Wiesz, że nie ma ich wiele. Jak sama zauważyłaś, żyjemy w dobrych czasach, a dzięki naszym mocom, mamy już w pewnym sensie zapewnioną przyszłość.

— No dobra, chodźcie ­- zakończyła Katrine, odkładając do zlewu swój talerz. — Nie mogę się doczekać, aż wreszcie odkryję moje pozostałe talenty.

Postanowiłam nie przypominać jej, że najprawdopodobniej tylko jeden pozostał nieodkryty. Nie chciałam wywołać trzęsienia ziemi.


Po około pół godzinie znalazłyśmy w lesie całkiem sporą polanę. Tutaj mogłyśmy chyba bezpiecznie potrenować. Mimo tego, lepiej było zacząć od drobnych czarów. Jednym z najprostszych było utworzenie kuli, z wykorzystaniem danego żywiołu. Było to także najbezpieczniejsze zaklęcie, bo chodziło w nim o utrzymanie mocy, skupienie jej w konkretnej przestrzeni, a jeśli nawet się nie uda, nie powinno wywołać dużych zniszczeń. Oczywiście żadnej z nas nie wychodziło to do końca. Po jakimś czasie, między moimi dłońmi zaczynał się pojawiać świetlisty punkt, z czasem coraz większy, ale po chwili albo gasł, albo wymykał mi się spod kontroli i zamiast kuli tworzył bezkształtną masę, by za chwilę rozprysnąć się, jak fajerwerki. Moje siostry radziły sobie podobnie. Jedynym pozytywem była woda, rozpryskująca się po całej polanie, dzięki czemu miałam gwarancję, że mój ogień nie zdoła niczego podpalić. Skupiłam się. Kula powoli pęczniała pomiędzy moimi dłońmi. Z trudem, ale utrzymywałam ją w odpowiednim miejscu i kształcie. I nagle znów się rozprysnęła.

— Vanessa! Rozproszyłaś mnie!

— Anet, patrz.

— Co?

— Patrz na Katrine.

— No? O co ci chodzi?

— Nie widzisz, że z nią coś nie tak? Zobacz, jaka jest sztywna. A teraz zobacz. Katrine. Katrine!

Nasza siostra nie poruszała się, jakby jej nie słyszała. Vanessa podeszła do niej.

— Katrine!!! ­- krzyknęła jej tuż nad uchem, ale nadal nie doczekała się reakcji.

— Katrine? -­ spróbowałam. — Co z nią?

— A myślisz, że gdybym wiedziała, to bym cię pyta… — zamiast dokończyć, wybałuszyła oczy.

Po chwili zrozumiałam dlaczego. Moja siostra zaczęła się cofać. Katrine rosła, jak nadmuchiwany balon. Jej ubrania zaczęły się rozdzierać, ale zamiast nagiej skóry spod materiału wyglądała gęsta sierść. Jej paznokcie wydłużyły się, by w końcu przekształcić się w pazury. Na jej dłoniach i stopach pojawiły się miękkie poduszeczki. Obróciła się w naszą stronę. Nie miała już normalnej twarzy, tylko pysk, z którego wystawały ostre jak brzytwy kły. Oczy miała żółte, a źrenice zwęziły jej się. Ryknęła. Przypominała mi teraz jakąś przerażającą krzyżówkę geparda, yeti i jeszcze jakiegoś innego monstrum. Utkwiła wzrok w Vanessie. Przykucnęła na tylnych łapach, po czym nagle wyrwała do przodu i pomknęła, jak w amoku, na moją skamieniałą ze strachu siostrzyczkę. Odciągnęłam ją na bok. Niestety Katrine w tej postaci okazała się równie szybka jak gepard, chociaż nieco mniej zwinna i zwrotna. Miała nieproporcjonalne cielsko jakiegoś mutanta. Mimo tego, zdołała wyhamować i znowu ruszyła w naszym kierunku.

— Katrine! To my! Siostrzyczko!

— Vanessa, nie. To nie jest nasza siostra. Ona nad sobą nie panuje, nie myśli racjonalnie. Musimy uciekać.

Pociągnęłam siostrę za rękę. Katrine rzuciła się w pogoń za nami. Starałyśmy się ostro skręcać i zbaczać z kursu, co dawało nam nad nią pewną przewagę, ale jednak nadrabiała to szybko. Zdawała się nigdy nie męczyć, a my dwie byłyśmy coraz bardziej wyczerpane.

— Tutaj! ­ — usłyszałam nagle czyjeś wołanie.

Spojrzałam w tamtą stronę. Pot zalewał mi oczy, widziałam niewyraźnie. Wzrok miałam zamglony i z trudem chwytałam powietrze. Ktoś wyciągał do mnie rękę. Złapałam ją. Poczułam, że dłoń Vanessy wyślizguje się z mojej, a moje stopy odrywają się od ziemi. Chwilę później poczułam, że czyjeś ręce przytrzymują mnie, a ja siedzę na czymś twardym i trochę szorstkim. Chciwie łapałam powietrze. Po chwili zaczęłam rozpoznawać poszczególne kształty. Siedziałam na grubym konarze drzewa. Na innym, niedaleko zauważyłam Vanessę. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam w dół. Katrine rzucała się między drzewami całkiem na oślep, uderzając w pnie.

— Wiesz, co się wydarzyło? ­- usłyszałam czyjś głos obok siebie.

Spojrzałam tam. Obok mnie siedział ubrany na czarno brunet. Wyglądał na kogoś mniej więcej w moim wieku. To on wciągnął mnie na drzewo. Do tej pory za bardzo bałam się o siostry. Teraz dostrzegłam też drugiego chłopca, nieco młodszego. On z kolei przytrzymywał Vanessę na gałęzi obok. Wyglądał jak młodsza kopia tego pierwszego.

— Kim jesteś?

— Przepraszam, powinienem się przedstawić: Aleksander. A to mój młodszy brat, Damian. Co się stało?

— Ta na dole, to nasza siostra, Katrine.

— Czarodziejka? Niech zgadnę, niedawno odkryła moce i nie do końca je jeszcze kontroluje? To powinno jej minąć za jakiś czas, na drzewo nie wlezie, nawet gdyby na to wpadła. Jakieś jej moce objawiają się pewnie w niekontrolowany sposób.

— Ale przecież każdy wie, że nad sobą się wtedy panuje!

— To zależy pewnie od talentu. Może ten jest szczególnie stworzony do walki. Jeśli znajduje się w sytuacji, w której przemiana w takie coś może jej uratować życie, to nie ma czasu myśleć, więc pewnie, póki nie opanuje tej mocy, może mieć od czasu do czasu ataki, jak teraz. Najlepiej by było, gdybyście odkryły, co je wywołuje, zwykle moce nie działają same z siebie, całkiem bez powodu.

— Skąd ty aż tyle wiesz?

— To tylko moje domysły, a przecież moce u czarodziejów, czy, jak częściej bywa, czarodziejek, zawsze ujawniały się, kiedy towarzyszyły temu jakieś silne emocje. Czy coś ją rozzłościło albo wystraszyło?

— Trenowałyśmy. Średnio nam to wychodziło, może to dlatego.

— Możliwe. Patrz w dół. Chyba jej mija.

Faktycznie, Katrine uspokoiła się. Futro zaczęło znikać. Szybko ściągnęłam z siebie sweterek, i zrzuciłam go w dół. Szpony przekształciły się znów w zadbane paznokcie, a kły, jak u tygrysa szablozębnego, zniknęły bez śladu, pozostawiając tylko zwykłe zęby. Spojrzała całkiem przytomnie na rzucony jej sweter i szybko wciągnęła go przez głowę, na kilka sekund, nim jej przemiana dobiegła końca. Moje ubranie było na nią za duże i całe szczęście, bo w tym wypadku sprawdzało się idealnie jako krótka sukienka. Natychmiast chciałam zeskoczyć z drzewa, ale powstrzymała mnie gestem. Mój wybawca jednocześnie złapał mnie za ramiona.

— Co to, to nie. Najpierw upewnijmy się, że to już koniec.

Przez chwilę wpatrywaliśmy się w Katrine, która przeglądała się swoim dłoniom, jakby upewniając się, że nie przekształcą się już w łapy. Po chwili skinęła głową. Aleksander zeskoczył z gałęzi i pomógł mi zejść na dół. Kątem oka zauważyłam, że Damian i Vanessa dołączyli do nas na ziemi. Teraz, gdy już na pewno było bezpiecznie, podbiegłyśmy obie do Katrine.

— Co to było?

— Bardzo was przepraszam, nie miałam nad sobą kontroli.

— Ale co się stało? Spróbuj sobie przypomnieć, jak się czułaś, zanim się przemieniłaś.

— Jakby… Trudno mi to określić. Zdawało mi się, że ktoś mnie obserwuje.

— I to był powód takiej gwałtownej reakcji?

— No, tak… To znaczy, zdawało mi się, że ten ktoś ma wobec mnie jakieś wrogie zamiary, poczułam się nieswojo, a potem przestałam nad sobą panować. Naprawdę musimy jak najszybciej zacząć kontrolować swoje moce. Inaczej możemy albo sobie, albo komuś zrobić krzywdę.

— Miotałaś się tu, jak w szale. Nic ci się nie stało?

— Nie. Miałam grube futro i bardzo twardą skórę. Ta istota, którą się stałam, była ewidentnie stworzona do walki, to działało prawie jak jakiś pancerz ochronny. Byłam trochę jak gepard, prawda?

— Tak, ale nie byłaś tak zwinna.

— Gdybym była, nie dałybyście rady mi uciec. Przepraszam.

— To nie była twoja wina -­ usłyszałyśmy czyjś głos. — Po prostu nie wytrzymałaś tyle mocy. Na dzisiaj chyba powinnyście skończyć ten swój trening. Zwłaszcza, że robi się późno, a wy jesteście zmęczone po tym wszystkim. Możemy chwilkę porozmawiać? -­ za mną stał Aleksander.

— Jasne — ­ zgodziłam się. Odprowadził mnie kawałek dalej.

— To duże szczęście mieć w rodzinie czarodziejkę lub czarodzieja. Być kimś takim, jeszcze większe, chociaż to duża odpowiedzialność. Wspominałaś, że trenowałyście. Miałaś na myśli magię?

— Tak, przed tym, jak ona się przemieniła.

— To znaczy, że i ty jesteś czarodziejką?

— Wszystkie trzy jesteśmy.

— Jakie masz moce?

— Nie znam jeszcze wszystkich. Wiem tylko, że panuję nad ogniem, Vanessa nad wodą, a Katrine nad ziemią.

— Twoja siostra jeszcze zmienia się w to gepardopodobne coś.

— Miejmy nadzieję, że więcej tego nie zrobi.

— Miejmy nadzieję. Nie chcę nawet myśleć, co mogłoby się z tobą stać, gdybyśmy wam nie pomogli. Dobrze, że nikomu nie stała się krzywda -­ wyciągnął rękę i odgarnął mi z czoła kosmyk włosów. — Na pewno wkrótce opanujesz swoje moce. Wydaje mi się, że jesteś naprawdę niezwykłą dziewczyną. Już późno. Nie każ siostrom czekać. ­ Wróciłam do Katrine, ale Vanessy nie było. Odszukałam ją wzrokiem. Rozmawiała z Damianem.

— Przyjdź w nocy na polanę.

Drgnęłam zaskoczona, słysząc tuż przy uchu szept. Skinęłam lekko głową. Aleksander uśmiechnął się do mnie. Przyjrzałam mu się dokładniej. Miał zielone oczy, takie, jak moje. Czarne włosy miał trochę potargane, czemu się specjalnie nie dziwiłam. W końcu siedział na drzewie w lesie. To raczej oczywiste, że nie przyszedł tu na jakiś pokaz mody. Stanu ubrania nie potrafiłam określić. Nawet, jeśli było przybrudzone, wszystko ginęło w czarnym materiale. Miał luźne spodnie, czarną koszulkę i bluzę z kapturem. Szybko obrzuciłam spojrzeniem Damiana, który wciąż stał w pewnej odległości. Ubrani byli podobnie, ich rysy twarzy też się zgadzały. Trudno było nie zauważyć, że są braćmi. Z tej odległości nie byłam w stanie tylko rozszyfrować koloru jego oczu. Vanessa podbiegła do nas w podskokach.

— No, pora na nas -­ zakomenderowała wesoło.

*

Wróciłyśmy do domu. Obiad nas ominął, więc gdy tylko postawiłam na stole miskę sałatki, Katrine złapała ją i większość jej zawartości przerzuciła na swój talerz. Nie minęło kilka minut, a już ją pochłonęła. Oczywiście. Konsekwencją mieszkania z nią było to, że albo zrobi się „słoniową” porcję, albo cała będzie dla niej. Mimo dzisiejszego szaleństwa nie poszłyśmy od razu spać. Vanessa przez kilkanaście minut podziwiała zawartość swoich szkatułek, ja chwilę leżałam z książką, a Katrine bawiła się w najlepsze, przebierając się w stare sukienki. Po paru minutach zgasiłam światło i zamknęłam oczy. Lampka nocna Vanessy zgasła niedługo później. Tylko Katrine wciąż bawiła się swoimi strojami.

Powtarzałam sobie w duchu, żeby przypadkiem nie zasnąć. Jak długo ta Katrine mogła się przebierać? Wreszcie i ona pochowała swoje stroje i położyła się i szybko zasnęła. Odliczyłam jeszcze do stu, po czym cichutko wstałam, ubrałam buty i wyszłam. Po moich palcach tańczyły, oświetlające mi drogę, małe ogniki.

Wreszcie doszłam na umówione miejsce spotkania. W srebrzystym blasku księżyca to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Rozejrzałam się. Aleksander stał wsparty plecami o pień drzewa. Podeszłam do niego. Wziął mnie za rękę i poprowadził głębiej w las.

— Cześć. Już się bałem, że zmieniłaś zdanie.

— Nie, po prostu Katrine strasznie długo nie szła spać, a nie chcę, żeby mnie wypytywały. Zwłaszcza ona bywa strasznie ciekawska.

— Rozumiem.

— To dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?

— Poznać cię lepiej. Porozmawiać. Widzę, że oświetlałaś sobie drogę ogniem. To by znaczyło, że trochę już panujesz nad swoją mocą.

— Umiem go przywołać, ale kiedy rośnie, tracę nad nim kontrolę.

— No tak. To kolejny powód, dla którego mi zależało, żebyś przyszła. Widzisz, mam taką jakby… tajemnicę. Jak dotąd, nie mówiłem o tym zbyt wielu osobom, ale myślę, że tobie mogę zaufać. Ja też jestem czarodziejem.

— Och! ­- cofnęłam się o krok, zaskoczona.

— Podejrzewam, że nie znam jeszcze wszystkich moich zdolności, ale te, które już odkryłem, umiem kontrolować. Może mógłbym ci z tym pomóc. Gdybyś chciała, oczywiście. Magia u każdego działa podobnie. Kontrola nad nią jest kwestią praktyki, ale jeśli ktoś ci z tym pomoże, powinno ci być łatwiej.

— Dzięki… To znaczy… Oczywiście, że bym chciała. To nie będzie za duży problem?

— To żaden problem, cieszę się, że będę mógł z tobą spędzić więcej czasu. To co, zaczynamy jutro? W tym samym miejscu?

— Bardzo chętnie… Ale moje siostry… Obawiam się, że w dzień nie uda nam się spotkać w tajemnicy przed nimi.

— I tak nie wyobrażam sobie, by zataić to przed nimi na wieczność. Myślę, że mogą poznać mój mały sekret. Pod warunkiem, że potrafią dochować tajemnicy.

— Oczywiście, nie powiedzą nikomu, jeśli nie będziesz chciał. Znam je.

— W takim razie, do jutra. Odprowadzić cię?

— Myślę, że sobie poradzę.

— Na pewno? Jest bardzo późno, nie chciałbym, żeby coś złego ci się przytrafiło po drodze.

— Nie przytrafi. Mam jeszcze jedno pytanie.

— Tak? Co chcesz wiedzieć?

— Jakie ty masz moce? ­- uśmiechnął się w odpowiedzi i zniknął. Rozejrzałam się zdezorientowana. Wokół mojej głowy latał nietoperz. Po chwili znów przemienił się człowieka. Oczy błyszczały mu wesoło — Umiesz się zmieniać w nietoperza? Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Znaczy, owszem, słyszałam o czarodziejach zmieniających się w ptaki, albo jakieś duże drapieżniki, ale nietoperz?

— Prawda, to rzadki talent, wyjątkowy nawet wśród takich, jak my. Ale spodziewam się, że i ty masz jakieś wyjątkowe zdolności.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Nie mogę uwierzyć, żeby ktoś taki jak ty niczym się nie wyróżniał. Wyjątkowa osoba obdarzona mocą, ma też wyjątkowe talenty magiczne ­ puścił do mnie oko, zamienił się w nietoperza i odleciał, a ja wróciłam do domu.

*

Rano obudziłam się z myślą, której towarzyszyło przyjemne uczucie. Nie potrafiłam jej dokładnie zidentyfikować. Wiązała się z nocną rozmową i umówionym spotkaniem dzisiaj w lesie. Może po prostu cieszyłam się, że wreszcie nauczę się panować nad moją mocą. No i znowu spotkam Aleksandra. Był bardzo miły. Z pewnością mogliśmy zostać dobrymi przyjaciółmi, jeśli lepiej się poznamy. Wyskoczyłam z łóżka. Katrine jeszcze spała, a ja, nucąc cicho, przeszłam do kuchni, gdzie zastałam rozpromienioną Vanessę.

— Cześć, Anet -­ powitała mnie z uśmiechem. — Cudny dzień dzisiaj mamy.

— Faktycznie -­ odpowiedziałam również uśmiechnięta. Za oknem świeciło słońce, a kiedy otworzyłam je, usłyszałam śpiew ptaków.

— Pójdziemy znowu dziś na tę polanę, poćwiczyć trochę?

— Jasne. Pod warunkiem, że żadna z nas nie zamieni się w szalonego potwora.

— Miejmy nadzieję, że jej się to więcej nie przytrafi.

— Oby. Albo, że chociaż nauczy się kontrolować w takich sytuacjach.

— Przygotowałam śniadanie. Chciałam poczekać na was, ale może lepiej zaczniemy bez Katrine. Wczoraj przez ten jej nieposkromiony apetyt się nie najadłam.

— Jasne. Jeśli będzie jej mało, zawsze może sobie wziąć coś jeszcze, a ja też poszłam spać prawie o pustym żołądku. Zaparzę herbatę.

Byłyśmy mniej więcej w połowie śniadania, kiedy w progu kuchni pojawiła się Katrine. Ziewnęła jak smok i natychmiast zajęła miejsce przy stole, nakładając na talerz gigantyczną porcję jajecznicy. Zabrała się do jedzenia, jakby nie miała nic w ustach od tygodnia. Błyskawicznie pochłonęła całą porcję i sięgnęła po ser żółty. Zmajstrowała trzy kanapki, ale nie wchłonęła ich już w takim tempie.

— A wy? Co tak wcześnie na nogach? ­- zagadnęła.

— My równie dobrze mogłybyśmy spytać ciebie, czemu tak późno wstałaś.

— E tam, późno. Po prostu spodziewałabym się, że trochę dłużej pośpicie po tych waszych nocnych eskapadach.

Vanessa aż się zakrztusiła.

— Że co?!

— A wiecie, że odkryłam mój kolejny talent? Potrafię się zamieniać w geparda. Takiego zupełnie normalnego, super, co, nie? Umiem też chodzić po drzewach i poruszać się całkiem bezszelestnie. Jeszcze nad tym do końca nie panuję. Po prostu pomyślałam, że muszę się dowiedzieć o co chodzi i… bum. Już byłam wielkim kotem.

— Ale z czym, o co chodzi? ­- zapytałam zdezorientowana.

— No wiesz, takie potajemne nocne eskapady to coś nietypowego, zwłaszcza po pełnym wrażeń dniu. I tak sobie pomyślałam, że pewnie coś knujecie, no bo jak? Ciebie nie było w łóżku, Vanessa też gdzieś w nocy znika… Obudziłam się, kiedy wstawała, wydało mi się to lekko podejrzane, więc poszłam za nią. Od kiedy to wymykasz się w nocy na romantyczne schadzki, co?

Na twarzy Vanessy wykwitły intensywne rumieńce.

— To nie była romantyczna schadzka, Katrine! Ja się tylko spotkałam z Damianem, żeby chwilę porozmawiać, bo poprosił mnie o to wczoraj, kiedy gadaliśmy.

— I nie wydało ci się dziwne, że akurat w nocy, w lesie? Pytam tylko dlatego, że ja bym się na twoim miejscu dwa razy zastanowiła, zanim w środku nocy spotkałabym się z obcym facetem na jakimś odludziu, nikomu nie mówiąc, dokąd i po co idę.

— Katrine, on uratował mi życie.

— No tak, wiem. Ale to jednak lekko dziwaczne, nie sądzisz? Mogłaś go przecież poprosić, żeby to było w dzień. I czemu w ogóle robił z tego spotkania tajemnicę?

— Nie słyszałaś naszej rozmowy, po prostu chciał ze mną pogadać na osobności.

— Za dnia to też było możliwe.

— Za dnia wszędzie chodzimy razem.

— Przecież nie podsłuchiwałybyśmy was, gdybyście chcieli porozmawiać w spokoju.

— Oj, no dobra, daj już spokój. A ty, Anet? Gdzie ty byłaś?

— Och… Ja? No cóż… Spotkałam się chwilę z Aleksandrem. Zresztą, opowiem wam kiedy indziej. No, chodźcie na tę polanę, poćwiczymy trochę.

Kiedy doszłyśmy na polanę, stanęłam jak wryta. To było niewiarygodne. Nie umówiliśmy się nawet na konkretną godzinę. Aleksander siedział na gałęzi pobliskiego drzewa i przypatrywał się z uśmiechem naszej trójce. Obok niego był też oczywiście jego brat. Jednocześnie ześlizgnęli się z gałęzi, zawiśli na nich na chwilę na rękach i zeskoczyli na ziemię. Zerknęłam na Katrine. Wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. Zamarłam. Patrzyła na nich wzrokiem drapieżnika, który przygląda się swojej ofierze. Zauważyłam też, że stoi na lekko ugiętych nogach, jakby szykowała się do skoku. W dodatku całkowicie znieruchomiała, tylko jej spojrzenie wędrowało od Aleksandra do Damiana.

— Katrine? -­ zapytałam — Katrine, co się dzieje?

Milczała.

Cofnęłam się przerażona.

— Katrine, siostrzyczko. Zareaguj jakoś, odpowiedz mi… — powoli się wycofywałam. Vanessa też oddalała się od siostry, widząc, co się dzieje.

— Wszystko w porządku, Anet. ­ Katrine nawet na mnie nie spojrzała, a w jej głosie słychać było napięcie.

— Nic nie jest w porządku ­ Vanessa była już na krawędzi paniki. — Tak samo wyglądałaś wczoraj, zanim…

— Wiem, jak wtedy wyglądałam, zapewniam was, że całkowicie się kontroluję.

— To prawda — odezwał się nieoczekiwanie Aleksander. Zdawało się, że nie zauważa dzikiego wzroku Katrine. — Rozpoznałbym, gdyby traciła panowanie nad mocą. Póki jej zdolności magiczne nie zaczną wariować, nie zamieni się w to coś, w każdym razie na pewno nie wbrew swojej woli. Możecie być spokojne. To jak, gotowa na pierwszą lekcję?

— Jasne — odpowiedziałam, już spokojna. Rozluźniłam się, widząc, że on się nie stresuje — Jak rozpoznać, czy ktoś nad sobą panuje, czy nie?

— Nauczę cię tego, ale jeszcze nie teraz, to wyższy stopień wtajemniczenia.

— Jesteś czarodziejem? -­ rzuciła nagle Katrine. To pytanie zadała agresywnie.

— Tak ­- odpowiedział Aleksander spokojnie.

— Jakie masz moce?

— Jeszcze nie znam wszystkich. Umiem przybierać inną postać i w ograniczony sposób kontrolować niektóre rośliny -­ odpowiedział wymijająco.

— A ty co? Też umiesz czarować? — Katrine dla odmiany zaatakowała Damiana.

— Tak, też ­ wzruszył ramionami.

— Czemu poprzednio nam nie powiedziałeś?

— Katrine! -­ przerwała jej Vanessa. — Co się dzisiaj z tobą dzieje? Jesteś antypatyczna.

Katrine nie odpowiedziała, tylko odeszła kilka kroków i zaczęła bawić się garścią ziemi, formując z niej proste kształty, między swoimi dłońmi i, od czasu do czasu, zerkając na nas spode łba.

— Nie wiem, co się stało ­- zaczęłam trochę zmieszana. — Zazwyczaj jest miła dla innych.

— To pewnie te emocje. Wiesz, jakby nie było, wczoraj straciła kontrolę i myślę, że to ją trochę przerasta. Nie przejmuj się, ja to w pełni rozumiem. Przejdźmy do rzeczy. Może zaczniemy od próby odkrycia twoich pozostałych talentów.

— Jak to zrobić?

— Wszystko pomału. Zamknij oczy.

Usłuchałam.

— Weź kilka głębokich wdechów, ważne, żebyś była spokojna i rozluźniona, wtedy może uda się nam przeprowadzić to w miarę w kontrolowany sposób i nic złego nie powinno się stać. Dobrze. Teraz skoncentruj się. Znajdź swoją moc. Poczuj ją.

Zrobiłam to, co mi kazał. Odszukałam w sobie tę energię. Ona cały czas we mnie była. Uśpiona, ale od urodzenia miałam ją w sobie. Tylko czekała, aby się ujawnić. Przyjemne ciepło rozeszło się po moim ciele.

— Czuję coś.

— Myślisz o swojej magii, jako o mocy ognia, przez to nieumyślnie tak ją formujesz. Nie kształtuj jej, myśl o tym jako o niematerialnej energii, sile, która po prostu jest. Jeszcze nic nie robi. W porządku. Teraz wypuść ją.

— Co?

— Wypuść tę moc, pozwól jej się uwolnić, niech robi, co chce. Nie próbuj jej kontrolować ani kształtować, po prostu nie ograniczaj się. Wyobraź sobie, że się rozszerza. Teraz już nie tylko cię wypełnia, ale też otacza.

Jego głos napełniał mnie uczuciem spokoju i bezpieczeństwa. Pomagał mi się skoncentrować, ale i rozluźnić. Stanowił idealną kompozycję dźwięków, która podobała się też mojej magii. Poczułam się, jakbym wznosiła się w powietrzu. Potem znów usłyszałam jego głos, ale dochodzący jakby z oddali:

— Otwórz oczy, Anet!

Zrobiłam to i krzyknęłam, a potem runęłam w dół jak kamień. Tuż nad ziemią natrafiłam na coś miękkiego i sprężystego, ale po chwili to zniknęło, a ja spadłam. Na szczęście Aleksander zdążył mnie podtrzymać, więc nie potłukłam się.

— Co to było? ­ — zapytałam, wciąż szybko oddychając.

— Zamieniłaś się w sokoła. To musi być twoja druga zdolność.

— Nie jest jakaś szczególnie wyjątkowa.

— Głowa do góry, niektórzy mają nawet po trzy zdolności, myślę, że zaliczasz się do tej grupy. Sama zobacz, masz w rodzinie jeszcze dwie czarodziejki. To znaczy, że w tym pokoleniu musiało być dużo magii. Przynajmniej mamy postęp. Odmieniłaś się z powrotem, bo się przestraszyłaś. Dobrze, że nic ci nie jest. Nauczę cię kontrolować przemianę, ale zacznijmy od ognia, dobrze?

— Jasne.

— Na początek coś prostego. Spróbuj stworzyć ognistą kulę.

— Wczoraj mi to nie wychodziło.

— Po to tu jestem. Żeby ci pomóc.

— No dobrze. ­ Uniosłam ręce i stworzyłam między nimi świetlisty punkt. Zaczął rosnąć, ale nim osiągnął pełne rozmiary, Aleksander położył na moich dłoniach swoje i złączył je, gasząc mój ognik.

— Tak to na pewno się nie uda. Spróbuj w ten sposób. Najpierw skup się na samym przywołaniu ognia.

Skoncentrowałam się i poczułam ciepło między dłońmi. Coś wypełniało tą maleńką pustą przestrzeń między nimi. Chłopak powoli zaczął rozsuwać moje dłonie, a ja wpatrywałam się oczarowana w rosnącą pomału jasną kulę. Nie wymykała mi się spod kontroli, nie zmieniała kształtu ani nie rozpryskiwała się niczym płomienny fajerwerk. Po prostu rosła, w miarę jak moje ręce oddalały się od siebie. Osiągnęła już rozmiar piłki do gry w siatkówkę, gdy ręce Aleksandra zatrzymały moje.

— Co się dzieje? -­ zapytałam lekko poirytowana. — Przecież świetnie mi idzie.

— Oczywiście, idzie ci wręcz doskonale, ale nie wszystko naraz ­ powiedział łagodnie. — Teraz przenieś ręce w górę, nad głowę i spróbuj ją wypuścić. Niech nie leci byle gdzie, tylko prosto w górę. Pozwól jej się rozprysnąć, kiedy będzie już wysoko nad lasem, zanim ogień dotknie drzew, już zgaśnie, więc nie narobi szkód.

Uniosłam ręce nad głowę i rozłożyłam ramiona, skupiając się na tym, by kula już nie rosła, ale odleciała. Patrzyłam jak urzeczona, gdy ona wznosiła się nad lasem jak świetlisty balon. Za chwilę dołączyła do niej druga, zrobiona z wody. Widocznie Vanessa, dzięki pomocy Damiana, też robiła postępy. Dopiero bardzo wysoko obie kule rozprysły się. Był to przepiękny widok. Piękny, ale oderwało mnie od niego nagłe poruszenie. Aleksander podniósł się, pocierając tył głowy.

— Ojej, najmocniej przepraszam ­- usłyszałam głos Katrine. Wychwyciłam w nim nutkę ironii i bynajmniej nie brzmiała, jakby żałowała tego, co się stało. — Chyba coś mi nie wyszło podczas moich ćwiczeń. Ja uczę się sama, w przeciwieństwie do moich starszych sióstr. Z pewnością im pójdzie lepiej, nawet jeśli zamiast sypiać, będą po nocach chodzić na randki z obcymi ludźmi.

— Katrine! -­ krzyknęłyśmy równocześnie z Vanessą oburzone. — Zachowuj się!

— Przeprosiłam -­ odpowiedziała spokojnym głosem, udając, że nie wie, o co chodzi. Wciąż brzmiała, jakby była ze swojego wyczynu bardzo zadowolona.

— Przeprosiny przyjęte ­- odpowiedział chłopak gładko. Nawet przy tym nie mrugnął, chociaż musiał zauważać drugie dno tych „przeprosin”.

— Cierpliwość godna podziwu ­- mruknęłam.

— Mam młodszego brata. Przez parę ładnych lat moja cierpliwość często była wystawiana na próbę ­- uśmiechnął się do mnie.

— Słyszałem to! ­- dobiegł z drugiego końca polany rozbawiony głos Damiana. — Starszy o dwa lata brat to podwójna próba cierpliwości!

— Jasne! ­- odkrzyknął Aleksander, przewracając oczami. ­ Tylko, kto ci wiecznie musiał we wszystkim pomagać?! ­

Damian prychnął, udając obrażonego.

— Przynajmniej ma poczucie humoru.

— Nie da się ukryć. Próbujemy jeszcze raz, tym razem większą. Jeśli dobrze pójdzie, pod koniec dnia będziesz umiała już stworzyć coś naprawdę niezwykłego.

Miał rację. Zaczęło się już ściemniać, ale polanę wciąż zalewał jasny blask. Moje własne słońce. Białe płomienie, unoszące się wysoko nad nami. Po chwili do mojej kuli dołączyła ogromna bańka wody. Połączyły się w dziwną całość. Woda nie gasiła mojego ognia, ogień nie wysuszał wody. A potem rozprysły się w cudownej mieszaninie barw i świetlnych refleksów. Woda załamywała światło mojego ognia. W górze dało się dostrzec nawet miniaturowe tęcze.

— Pora się pożegnać. Czas na nas. Miło było spędzić z tobą dzień, Anet. Może jutro znów byśmy się spotkali?

— Oczywiście! Bardzo chętnie. Gdyby nie ty, nadal nie byłabym w stanie tego opanować. Pokażesz mi jutro, jak się zmieniać?

— Jutro wolałbym dalej popracować z ogniem. To twoja podstawowa zdolność. Pozostałym poświęcimy więcej uwagi, kiedy tą już uda ci się rozwinąć.

Przez chwilę się wahałam, ale nie mogłam się powstrzymać. Zarzuciłam mu ręce na szyję i mocno go uściskałam.

— Dziękuję ­- wyszeptałam.

— Nie ma za co ­- odpowiedział cicho, delikatnie odsuwając mnie od siebie. — Teraz powinnyście już iść do domu. Jest ciemno. Dziś też nie chcesz, żebym cię odprowadził?

— Sama nie wiem. To znaczy, dam radę oświetlić sobie drogę i w razie czego chyba zdołam się obronić, gdyby, no wiesz… coś się stało.

— Wiem, że zdołasz. Jesteś bardzo utalentowana. — ­ Wziął mnie za rękę i pogłaskał mnie kciukiem po dłoni. — Po prostu tak miło spędza się z tobą czas. Dobrze mi się z tobą rozmawia. Choć raz mogę komuś powiedzieć wszystko… Niczego nie muszę udawać. Ludzie bywają zazdrośni. Rzadki talent często budzi w nich złość. Kiedy ktoś umie coś, czego inni nie potrafią, może być odrzucany tylko z tego powodu, że się czymś wyróżnia. Że jest inny.

— Znam to. Kiedy byłam mała, w podstawówce, wszyscy się ze mnie śmiali, bo prawie każdą wolną chwilę spędzałam w bibliotece. Tylko na siostry mogłam liczyć. One nigdy mnie nie zawiodły i nigdy nie odwróciły się ode mnie, nieważne, co inni gadali.

— Jesteście bardzo blisko, prawda?

— Bardzo. Są dla mnie wszystkim. Zawsze mnie wspierają, kiedy jest mi smutno, albo ogarnia mnie zwątpienie.

— My z Damianem też jesteśmy blisko. Od dziecka byliśmy razem. Tak naprawdę nie mamy innej rodziny.

— Och… Przykro mi.

— Jak tylko dorosłem na tyle, żeby umieć sobie jakoś radzić w życiu, wszyscy moi bliscy przestali się mną interesować. Oprócz niego. Tak właśnie jest z rodzeństwem. Ma swoje wady, ale się do niego przywiązuje. Od niedawna już mieszkamy całkiem sami. Niewielka różnica. Wiesz, ja się wyniosłem z domu, on oczywiście ze mną. W końcu na sobie nawzajem przynajmniej możemy polegać.

— Ja też niedawno się przeprowadziłam, ale zawsze mogę wpaść do rodziców. Oni mnie kochają.

— To co, idziecie same? Aż żal mi się z tobą rozstawać. Poza moim bratem, jesteś jedyną osobą, której mogę w pełni ufać.

— No wiesz, przecież nic się nie stanie, jeśli nas odprowadzisz, a przy okazji pokażę ci, gdzie mieszkam. Może kiedyś wpadniesz.

— Może. No to już chodźmy. Nawet nie zauważyłem, kiedy wzeszedł księżyc. Już naprawdę późno.

Szliśmy obok siebie. Bezwiednie odszukałam jego dłoń i przez całą drogę trzymałam go za rękę. Katrine zdawała się być spięta. Co chwila rzucała ukradkowe spojrzenia w naszą stronę. Nie mogłam pojąć, o co jej chodzi. Byli bardzo mili, pomocni, wzbudzali zaufanie. Dlaczego była do nich taka uprzedzona? Zawsze była otwarta na ludzi, a teraz z góry skreślała kogoś, kto nie dalej jak wczoraj ocalił mi życie. Pod domem pożegnaliśmy się. Chłopcy poszli w swoją stronę, a my weszłyśmy do domu. Vanessa sprawdziła pocztę. Okazało się, że przyszedł list od rodziców. Pytali, jak sobie radzimy i czy wszystko u nas w porządku. Odpisałam im szybko, żeby się o nas nie martwili. Moja odpowiedź nie była specjalnie długa. Było już dosyć późno, a moje siostry wyglądały na zniecierpliwione. Nie przeszkadzała mi, ale Vanessa co chwila zerkała na zegar, Katrine za to miała minę, jakby lada moment zamierzała podrzeć ten list, jeśli szybko nie skończę.

— Musimy pogadać -­ rzuciła sucho.

— Nie mogę się nie zgodzić ­- Vanessa skrzywiła się lekko. — Co się z tobą dzieje?! Przynosisz nam wstyd!

— A co ja takiego zrobiłam?

— Zaatakowałaś go magią ziemi z premedytacją ­- zarzuciłam jej.

— Oj, czyżby twojemu cennemu Aleksandrowi stała się krzywda? Ci dwaj mi się jakoś nie podobają.

— Naprawdę, nie podobają ci się? Nie zauważyłam.

— Anet, nic nie rozumiesz? Powiedział, że nie zna wszystkich swoich talentów. Umie się zmieniać w nieokreślone coś i włada „w ograniczony sposób” roślinnością. A potem, kiedy spadałaś, machnął ręką i tuż nad ziemią złapała cię jakaś czarna mgła, a zrobił to całkiem od niechcenia, jakby ćwiczył od lat.

— I co?

— To, że z jakiegoś powodu nie powiedział ci o wszystkim, a ja w życiu o czymś takim nie słyszałam. Co to była za czarna substancja? Skąd się wzięła, czego to niby moc?

— A ma to znaczenie? Dzięki niemu nic mi nie jest.

— Po prostu się o was martwię. Nie chcę, żeby którejś z was stała się krzywda. Myślę, że nie jesteście w ich towarzystwie bezpieczne.

— Och, doprawdy? A w twoim towarzystwie za to włos nam z głowy nie spadnie -­ rzuciła z przekąsem Vanessa. — Czymże jest wielki gepardzi potwór w porównaniu z dwoma przemiłymi chłopakami?

— Widzisz, o czym mówię? Mają na was jakiś zły wpływ. Dawniej byś mi tego nie wytknęła! ­ W oczach Katrine błyszczały łzy.

— A co, może to nieprawda? Wiem, że tego nie chciałaś, ale gdyby nie oni, zabiłabyś nas. Z tobą jakoś nie przestałyśmy się zadawać z tego powodu.

— A róbcie sobie co chcecie! Tylko… Tylko żebyście po… po… potem n… nie mówi… iły, że was nie ost… trze… g… gałam! ­- pognała na górę do pokoju i zatrzasnęła drzwi, a po chwili z góry dobiegł nas tłumiony poduszką szloch.

— Histeryczka ­- skomentowała Vanessa. — Nie chciałam jej wypominać tego incydentu, ale gdyby nie Damian, miałaby na rękach krew rodzonej siostry. Powinna być mu wdzięczna, a nie nastawiać mnie przeciwko niemu.

— Chodź, przygotujemy kolację. Zaraz jej pewnie przejdzie.

— Tylko zrób dla Katrine dodatkową porcję -­ przypomniała mi. — Jak skończy ryczeć w sypialni, na pewno będzie głodna.

— Zrobię -­ obiecałam. — Nastawisz wodę? Ja się zajmę jedzeniem. Co powiesz na leczo?

— Jak dla mnie, super.

Zabrałyśmy się do przyrządzania kolacji. Kiedy wszystko było gotowe, siadłyśmy razem przy stole. Łkania Katrine już nie było słychać, ale nie zeszła na dół. Nałożyłam sobie pokaźną porcję. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo jestem wykończona i głodna. Znów ominął mnie obiad, a używanie mocy było dosyć wyczerpującym zajęciem.

— Myślisz, że jej przejdzie? -­ zapytałam.

— Dramatyzuje. Jutro nawet nie będzie już pamiętać o tej kłótni. Zresztą, co ona ma do Damiana? To świetny chłopak, sympatyczny i pomocny…

— Aleksander też jest bardzo miły. I dobrze uczy. Naprawdę mi pomógł. Dzięki niemu lepiej rozumiem swoją moc. Panuję nad nią.

— Mnie też to pomogło. Daję sobie radę coraz lepiej, zobacz.

Złączyła dłonie, a gdy je rozsunęła, pojawiła się między nimi niewielka zrobiona z wody kula. Uśmiechnęłam się i też stworzyłam kulę z mojego żywiołu. Posłałam ją w stronę Vanessy. Mniej więcej w połowie odległości między nami, nasze moce zderzyły się. Mój ogień zgasł, a woda mojej siostry wyparowała.

— Nie mogę się doczekać jutra. Przy nim czuję się tak… swobodnie. Po prostu on wydaje się do mnie taki podobny.

— I, przy okazji, jest całkiem przystojny -­ rzuciła Vanessa, niby mimochodem. — Całą drogę trzymałaś go za rękę.

— Naprawdę? Nawet nie zauważyłam. To było dla mnie jakby naturalne. Zresztą wy z Damianem też.

— Nie będę zaprzeczać. Ma w sobie coś takiego… Okej, mam do niego słabość, ale nic nie poradzę. On jest taki… taki uroczy.

— Może. On i Aleksander wyglądają prawie jak bliźniacy. A przecież są między nimi dwa lata różnicy.

— To widać, że Damian jest młodszy, ale za dwa lata pewnie będzie wyglądał tak, jak Aleksander teraz.

— Pewnie masz rację -­ westchnęłam. — Chyba lepiej zaniosę Katrine coś do jedzenia. Też dzisiaj cały dzień ćwiczyła, musi być głodna, a nic nie wskazuje na to, żeby zamierzała zejść tu do nas.

*

Była noc, ale księżyc płonął jasnym blaskiem na niebie. Dwie postaci stały w tym bladym świetle. Kaptury rzucały cienie na ich twarze, jednak widać było, że czegoś oczekują. Czegoś lub kogoś. Spostrzegli sylwetkę młodego mężczyzny, zmierzającego szybkim krokiem w ich stronę. Wreszcie zatrzymał się tuż przy nich. Przez moment milczeli, po czym pierwszy z nich zsunął kaptur, pozwalając by światło księżyca padło na jego twarz. Dwaj pozostali poszli w jego ślady.

— Mam tego dość. Tylko my działamy. Dziewczyna zaczyna tracić głowę, wiem, że jestem już blisko celu. A ty? Co robisz, Cyprianie?

— Czy to nie oczywiste? On wszystko „obserwuje”. Z ukrycia, jak to ma w zwyczaju.

— Informacje są dla nas ważne, nim przejdziemy do działania.

— Nie twierdzę, że jest inaczej, bracie, ale tylko my się wysilamy, a ty nie robisz niczego. Już dosyć długo ją obserwowałeś, pora pójść o krok dalej.

— Gdyby nie ja, moglibyście sobie ich szukać latami, pewnie byście nie znaleźli nawet śladu.

— Wcale nie umniejszam twojej roli. To dzięki tobie wiedzieliśmy od czego zacząć, ale ta jedna może nam wszystko zepsuć, jeśli nie zrobisz wreszcie czegoś więcej. Jak dotąd, to tylko my się narażamy.

— Obserwuję ją od dłuższego czasu, ale ona jest podejrzliwa, ostrożniejsza od sióstr. Nie zaufa mi tak łatwo, zwłaszcza, jeśli pozna mnie, jako waszego brata. A nie dotarło do was jeszcze, że właśnie na to zareagowała jej moc? Na obecność kogoś z nas? W jakiś sposób wyczuwa zagrożenie. Nawet, jeśli w pełni nie zdaje sobie z tego sprawy.

— Tym bardziej zacznij wreszcie coś robić, a nie siedzieć sobie spokojnie, kiedy my odgrywamy tę komedię.

— Dobrze ci radzę, nie przeciągaj struny ­- wycedził młodzieniec przez zaciśnięte zęby. — Spotykamy się na neutralnym gruncie, to teren ziemi niczyjej, ale jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek zjawić się na moich ziemiach, lepiej uważaj.

— Bo jeśli zechcę, to niby zdołasz mnie powstrzymać -­ zadrwił drugi z mężczyzn.

— Naprawdę sądzicie, że warto się kłócić? Nadeszła pora i, jeśli chcemy przetrwać, musimy się zjednoczyć. Nie możemy dopuścić, by wypełniło się proroctwo. Waśnie doprowadzą nas do zguby.

— Masz rację, ale kiedy drażnisz węża, wąż kąsa.

— A gdy obrazisz tygrysa, tygrys drapie.

— Dosyć! Mam was obu uciszyć? Spróbujemy je od niej odciągnąć, żeby dać ci szansę spotkania z nią sam na sam. Użyj swojego daru, by zaufała ci, zanim jej moc się odezwie i da jej znać, że powinna się ciebie strzec.

— Jeśli dacie radę, ja również zdołam wypełnić moje zadanie, ale będę potrzebował czasu. Przynajmniej na kilka godzin spróbujcie je zająć gdzieś z dala od niej.

— Myślę, że da się to zrobić. Daj mi dzień, może dwa, aby się do niej zbliżyć. Potem już przestanie być problemem.

*

Katrine wzięła ode mnie miskę z leczo, podziękowała i już więcej się nie odezwała. Zjadła swoją porcję, odniosła talerz na dół i zwinęła się w kłębek pod kołdrą. Nie miałam ochoty rozważać tego, co się stało. Też się położyłam i próbowałam zasnąć, ale moje myśli ciągle wracały do naszej kłótni. Wreszcie uznałam, że muszę je zająć czymś innym. Ostrożnie odszukałam włącznik i zapaliłam lampkę nocną. Wstałam i podeszłam do biblioteczki. Usłyszałam, że kołdra za mną zaszeleściła. Obejrzałam się. To Katrine się poruszyła, ale nic nie wskazywało na to, żeby się obudziła. Odetchnęłam. I omal nie krzyknęłam.

— Dokąd idziesz, Anet? Mam nadzieję, że nie wymykasz się z domu do tego swojego Pana Cudownego?

— Nie, nie -­ odpowiedziałam szeptem. — Idę tylko po książkę. Przepraszam, że cię obudziłam.

— Nie obudziłaś mnie. Nie mogłam spać.

— To tak, jak ja.

— Czytając, na pewno nie zaśniesz.

— Oj, nie przesadzaj. Chwilę chcę poczytać i tyle. Zaraz pójdę spać.

Wyjęłam książkę z półki i wróciłam do łóżka. Zerknęłam w stronę Vanessy. Chyba jej nie obudziłyśmy, w każdym razie wyglądało na to, że śpi. Otworzyłam „Legendę Klanu Nocy” i pogrążyłam się w lekturze.

„Czarodziei, którzy uważali, że mocy należy się władza, przybywało. Wreszcie utworzyli własną społeczność, która istniała w tajemnicy. Czekała na odpowiedni moment, by uderzyć. Mimo dobrego przygotowania i ostrożnych działań, nie sposób było nie zauważyć, że coś się dzieje. Coraz więcej obdarzonych magicznymi zdolnościami, zgadzało się z tymi poglądami. Trudno było tylko znaleźć tych, którzy dołączyli do buntowników, jednak czarodziejki i czarodzieje, pozostający po właściwej stronie, byli coraz bardziej dociekliwi. W końcu zbuntowani popełnili błąd i przedwcześnie przystąpili do działania. Doszło do walki, która trwała kilka dni. Przegrywali, ale wtedy nagle zrobiło się ciemno, a gdy mrok zniknął, oni już uciekali. Wszyscy obdarzeni talentem magicznym pognali za nimi, w obawie, że jeśli nie zakończą tego teraz, sytuacja może się powtórzyć. Ścigali ich bez spoczynku, aż do granic królestwa, a tam drogę odcięły im cierniste krzewy. Pojawiły się znikąd, jakby chcąc chronić rządnych władzy uciekinierów. Nie sposób było je ominąć, za pomocą magii też nie dało się utorować sobie drogi. W miejsce zniszczonych pędów wyrastały następne. Wreszcie, najodważniejsza z czarodziejek rękami zaczęła rozgarniać pnącza i przedzierać się przez nie. Niektórzy, po chwili wahania, ruszyli za nią, jednak nie wszyscy mieli dość odwagi. Mieli rację. Ci, którzy weszli, za chwilę wybiegli przerażeni. Opowiadali, że w drodze zaatakowały ich węże. Prawie wszystkich, którzy wkroczyli w chaszcze, pokąsały. Nie minęło kilka dni, a większości z nich już nie było na świecie. Jedynie…”

Sama nie zauważyłam, kiedy odpłynęłam.

Otworzyłam oczy. Szkoda mi było, że się obudziłam. Miałam jakiś przyjemny sen. Nie pamiętałam z niego wiele. Tylko to, że widziałam księżyc w pełni i chyba kogoś spotkałam. Kogoś o takich cudownych, zielonych oczach.

— Cześć, Anet.

Drgnęłam, słysząc głos Katrine. Nie spodziewałam się tego.

— Cześć. Skąd wiedziałaś, że nie śpię?

— Zaczęłaś inaczej oddychać, kiedy się obudziłaś.

— Słyszałaś mój oddech?

— Tak. Odkąd pierwszy raz zamieniłam się w geparda, mam bardziej wyczulone zmysły. W każdym razie słuch i węch.

— Jak o tym pomyślę, ja mam trochę ostrzejszy wzrok, odkąd przeobraziłam się wczoraj w sokoła.

— Wiesz, trochę lepiej zaczęłam cię rozumieć. Całkiem niezła ta twoja książka.

Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na Katrine. Ona siedziała na swoim, ale już przebrana z piżamy i przerzucała stronice „Legendy Klanu Nocy”.

— Gdzie Vanessa?

— Na dole. Chyba robi śniadanie. Wstała cała w skowronkach, rozsunęła zasłony i zbiegła na dół, coś tam sobie nucąc. Albo śniło jej się coś pięknego, albo cieszy się na dzisiejsze spotkanie ze swoim chłopakiem idealnym. Albo i jedno, i drugie.

— Coś się tak na nich zawzięła? Pomagają nam opanować nasze moce.

— Acha. Zauważyłam. I nieźle im to idzie.

— Czemu tak nagle zainteresowałaś się czytaniem?

— Chciałam zobaczyć, co takiego w tym jest, że tak cię wciąga. Widzę, że ta książka jest faktycznie nawet ciekawa. Tylko dosyć zastanawiające…

— Co takiego?

— Jak dużo doczytałaś?

Podeszłam do niej i zajrzałam do książki.

— Mniej więcej do słowa „Jedynie”. Potem usnęłam.

— No to posłuchaj:

„Jedynie dzielna czarodziejka nie wróciła z ciernistej puszczy. Mijały lata, ale nic się nie działo. Wreszcie niepokój zniknął. Kryzys został zażegnany. Tak się przynajmniej wszystkim zdawało. Któregoś dnia do królestwa przybyła stara kobieta. Cała była podrapana i pokaleczona. Doszła do rynku, chociaż widać było, że z trudem w ogóle idzie. Opierała się na drewnianej lasce, utykała. Wszyscy zebrali się, by zobaczyć, o co chodzi. Kobieta odezwała się, ale tylko ci stojący najbliżej usłyszeli ją. Pozostali podbiegli do niej, chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. „Klan Nocy. Nazwali się Klanem Nocy.” Wyszeptała. Nagle padła na ziemię. Czarodziejki obdarzone mocą uzdrawiania próbowały jej pomóc, ale niewiele mogły. Opiekowały się nią dzień i noc. Gdy jedna z nich przyniosła staruszce jedzenie, ta nagle chwyciła ją za sukienkę na piersi i przyciągnęła ją do siebie. „To nic nie da ­ wyszeptała. — Umieram, ale posłuchaj… To ważne. Klan Nocy dzieli się na trzy frakcje, grupy, którymi rządzą książęta. Pierwszy umie się zmieniać w nietoperza, drugi w węża, a trzeci w tygrysa.” Chciała rzec coś jeszcze, ale powieki jej wtedy opadły i wydała ostatnie tchnienie. Czarodziejka pogłaskała stygnącą już dłoń starowinki i wybiegła na ulicę, powiedzieć wszystkim, co jej zdążyła przed śmiercią wyjawić kobieta. Nikogo wieść o jej zgonie nie zaskoczyła, w końcu miała swoje lata, jednak pojawiła się pogłoska, że to dzielna czarodziejka jeszcze raz przedarła się przez chaszcze i powróciła opowiedzieć, co widziała po drugiej stronie. Jak głosi legenda, Klan Nocy powróci, by znowu uderzyć, lecz gdy ten czas nadejdzie, pojawią się trzy czarodziejki zwane Księżniczkami Losu i staną do walki przeciwko trzem książętom. Czystość ich serc, niewinność, nieugięta wola i wzajemna miłość, zdołają pokonać książąt, w których sercach, czarnych jak noc, jadowita nienawiść zatruwająca nasz świat będzie musiała ustąpić. Najstarsza z nich obejmie panowanie, jako dobrotliwa królowa, która zniszczyła Klan Nocy raz na zawsze, kończąc dzieło szlachetnych, którzy poświęcili życie, za powstrzymanie ciemności.”

— No i co? Co jest takie ciekawe? -­ zapytałam, chociaż z tyłu mojej głowy zaczęła się kształtować pewna myśl. Nie umiałam jej uchwycić, ale poczułam, jak radosne uniesienie po cudownej nocy i przed cudownym dniem znika, zastąpione przez niepokój. Tak, mój sen był cudowny, ale coś w nim jeszcze było. Coś, czego nie pamiętałam…

— Ciekawe są zdolności przemiany tych książąt. Wtedy, w nocy, poszłam za Vanessą zobaczyć, gdzie się wybiera. Mówiłam wam, prawda? Spotkała się z Damianem. Tak naprawdę, kiedy zapytałam go, czy i on jest czarodziejem, znałam już odpowiedź. Nie słyszałam o czym mówią, ale widziałam, jak przemienił się w węża.

Teraz dotarło do mnie, o co jej chodzi. Przez chwilę milczałam, rozważając jej słowa.

— Czekaj, ale ty myślisz…? Katrine ­- zaśmiałam się. — To tylko stara legenda!

— W każdej legendzie jest ziarenko prawdy.

— No właśnie, ziarenko. Może kiedyś istnieli jacyś buntownicy. Albo, może kiedyś do miasta przybyła szalona staruszka, mamrocząca coś o jakimś Klanie Nocy. Albo po prostu jest to opowieść o rozmaitych zdolnościach czarodziejek i czarodziejów, jak przemiana w zwierzęta i moc uzdrawiania. Pomyśl. Jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat jakieś tam proroctwo jest prawdą? Nie przeczę, że istnieje magia, ale przepowiednie? Jakie są szanse, że akurat teraz wypełniłoby się proroctwo, jakie, że właśnie ja i Vanessa natknęłyśmy się na tych książąt, i, o ile w ogóle by istnieli, że zainteresowaliby się nami? Gdyby to wszystko nawet było prawdą, wiesz, kto by ich obchodził? Te „Księżniczki Losu”.

— A skąd by wiedzieli, kim są?

— Bo ja wiem? To tylko bajka, może jakiś znak im je wskaże. Może jeszcze powiesz, że to my jesteśmy tymi trzema czarodziejkami z legendy? Nawet nasze moce ujawniły się później, niż powinny i niby miałybyśmy być jakoś nieziemsko uzdolnione, żeby pokonać tych książąt?

— Wcale nie twierdzę, że nimi jesteśmy.

— No właśnie. A oni nie są książętami. Gdyby chcieli atakować królestwo, chyba nie uczyliby nas magii, bo i po co? Żeby sobie utrudnić? Nie bądź taka dziecinna, Katrine.

— Ja wcale nie mówię, że ta opowieść to prawda. Mówię tylko, że to ciekawy zbieg okoliczności, że on umie zmieniać się w węża.

— Może i ciekawy, ale spróbuj pozbyć się uprzedzeń. Dzisiaj bądź dla nich trochę milsza. Zobaczysz, że ich polubisz.

— Niech ci będzie, spróbuję pozbyć się uprzedzeń. Powiedzmy.

To „powiedzmy” mało mi się spodobało, ale zostawiłam to bez komentarza i zeszłam na dół, a Katrine zaraz za mną. Vanessa już czekała przy stole ze śniadaniem. Usiadłyśmy i zabrałyśmy się za jedzenie. Okazało się, że Katrine wcale nie skończyła tematu starych bajek. Jęknęłam głośno.

— Wiesz co, czytałam trochę tej nowej książki Anet. Jest naprawdę ciekawa.

— Drugiej dziwaczki nam brakuje ­- odpowiedziała z uśmiechem Vanessa.

— Nie mówię, że mam od razu bzika na punkcie wszystkiego, co można przeczytać, ale ta „Legenda Klanu Nocy” jest bardzo interesująca. To o takich czarodziejach, którzy uważali, że magii należy się władza. Podobno trzeba było z nimi walczyć. Przegrali i uciekli, a tym, którzy ich ścigali, drogę odcięły cierniste krzewy. Na miejsce zniszczonych, rosły nowe i nie dało się ich ominąć.

— Faktycznie, brzmi dość ciekawie -­ stwierdziła Vanessa z umiarkowanym zainteresowaniem.

— To jeszcze nic. Jedna czarodziejka weszła tam za nimi, rozgarniając pnącza rękoma. Niektórzy poszli za nią i w drodze natknęli się na węże. Uciekli, ale ich pokąsały. Podobno prawie nikt nie przeżył, a ta czarodziejka, która weszła pierwsza, nie wróciła. Dopiero wiele lat później do miasta przyszła jakaś staruszka. Pojawiła się plotka, że to właśnie ta czarodziejka wróciła po latach. Ostrzegła ludzi przed Klanem Nocy. Powiedziała, że dzielą się na trzy frakcje, którymi rządzą książęta. Chciała jeszcze powiedzieć coś o ich mocach, ale nie zdążyła. Zmarła.

— Ale jej nie pokąsały te węże? Zmarła ze starości, tak?

— Chyba tak, chociaż… Właściwie, coś zdążyła powiedzieć.

— A co?

— Że mogą się zmieniać w zwierzęta. Jeden w nietoperza, drugi w tygrysa, a trzeci… trzeci w węża.

— W węża? Ale co to ma…? Katrine? Tej nocy, kiedy mnie śledziłaś, widziałaś, jak Damian się zmienia, prawda?

— Tak, widziałam. I co?

— Och, Katrine, ile ty masz lat? Czternaście, czy cztery?

— Ale co ja takiego powiedziałam? ­- Katrine zrobiła minę niewiniątka.

— Nie udawaj Greka, o to ci chodzi z tym wężem, prawda? Od początku się ich czepiasz.

— Ja się czepiam? Ja tylko opowiedziałam krótko o tej legendzie.

— Damian zmienia się w węża. W węża koralowego, gwoli ścisłości.

— Tak, jest całkiem ładny jako wąż. Taki kolorowy.­ Katrine zatrzepotała rzęsami, udając wciąż, że nie ma pojęcia, o czym Vanessa mówi.

Bez słowa wstałam, odstawiłam swój talerz i wyszłam. Po chwili dołączyły do mnie moje siostry. Katrine w postaci geparda. Wytrzeszczyłam oczy. Moja młodsza siostra zamruczała i pognała przed siebie w las.

— Twierdzi, że woli być gepardem, na wypadek, gdyby Aleksander umiał się zmieniać w coś, na co mogłaby zapolować ­- wyjaśniła Vanessa, przewracając oczami. ­ Na przykład w gazelę, czy coś takiego. Jakby ktokolwiek się w to zmieniał. Niby jakie z tego korzyści? Można kopnąć wroga?

Parsknęłam śmiechem.

— No cóż, to bez znaczenia, on się zmienia w nietoperza.

— W nietoperza? Katrine zapewne zwróciłaby teraz uwagę, że to tak, jak ten pierwszy książę.

— Pewnie tak. ­ Nagle mnie olśniło.

Stąd brała się niepokojąca myśl. Od tych jej wariactw, mnie też zaczęło odbijać. Odetchnęłam z ulgą. To tylko moja przesadnie bujna wyobraźnia „książkomaniaczki”, nic szczególnego. Poszłyśmy śladami geparda, który dawno zostawił nas w tyle. Zapewne siostra czekała na nas na polanie. Ciekawe, czy Aleksander też już tam jest? W końcu nigdy dokładnie się nie umawialiśmy, a jednak wcześniej, dwukrotnie, kiedy ja się zjawiałam, on czekał tam na mnie. Tym razem również. Stał oparty o pień drzewa i uśmiechał się czarująco. Towarzyszył mu Damian, ale Katrine nigdzie nie widziałam.

— Gdzie nasza siostra?

— Powinniśmy to wiedzieć? — ­ odpowiedział pytaniem Aleksander.

— Myślałam, że będzie tutaj czekać ­- wyjaśniłam. — Zamieniła się w geparda, więc nas wyprzedziła. Sądziłyśmy, że znajdziemy ją na polanie.

— Acha… -­ Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. ­ Więc to to widzieliśmy. Chwilę temu coś przeleciało skrajem polany tak szybko, że nie zdążyliśmy dokładniej tego zobaczyć i pognało gdzieś dalej. Ona porusza się jeszcze szybciej, niż zwyczajny gepard. Pewnie zaraz wróci.

— Ale czemu się tu nie zatrzymała?

— Wiesz, przemiana w zwierzę wywołuje dość niezwykłe uczucia. Na przykład tak jak w naszym przypadku, możliwość latania. Poprzednio byłaś zbyt przestraszona, żeby to zauważyć, ale jeśli przemieniłabyś się w kontrolowany sposób, pewnie nieprędko wróciłabyś do ludzkiej postaci. Wyostrzone zmysły, uczucie wolności, to wszystko przyciąga. Nawet ci, którzy od dawna to potrafią, lubią się zmieniać, żeby raz na jakiś czas uwolnić się od zasad świata ludzi.

— Naucz mnie, jak dokonać przemiany.

— Jeszcze nie teraz. Mówiłem ci, najpierw powinnaś rozwinąć swoją władzę nad ogniem, dopiero potem inne moce. Kontrola żywiołu zwykle jest najprostsza.

— Tylko zwykle?

— Dla większości osób. Najłatwiej opanowuje się tę moc, która jako pierwsza się ujawnia, w większości przypadków jest to magia żywiołu.

— A u ciebie? Ty chyba nie masz żadnej mocy tego typu?

— Nie, ja odkryłem moje moce, zmieniając się po raz pierwszy w nietoperza. Dobrze, dzisiaj spróbujemy czegoś trudniejszego niż kula płomieni. Ją już opanowałaś. Musisz się nauczyć posyłać swoją moc w konkretnym kierunku. Najpierw mała wiązka ognia. Spróbujesz coś podpalić, dobrze? ­- wskazał ułożony z kamieni krąg i kilka drewienek. — Przygotowałem tam miejsce na małe ognisko, żeby mieć pewność, że twój ogień nie spali połowy lasu. Wyciągnij rękę w tamtą stronę.

Wykonałam polecenie. Jego głos znów napełnił mnie uczuciem błogości i bezpieczeństwa. Poczułam, że jego ręka spoczęła na mojej dłoni, unosząc ją jeszcze trochę wyżej.

— Dobrze. Weź głęboki oddech i skoncentruj się na przywołaniu ciepła. Na razie tylko ciepła.

Gorąco spłynęło wzdłuż ramienia do moich palców. Czułam się podobnie jak wtedy, gdy przywoływałam płomienie, lub gdy ogniki świeczek przeskoczyły do moich rąk, jednak ogień się nie zjawiał.

— Wspaniale. Teraz wezwij światło.

Wreszcie zrozumiałam. Ogień to nie było tylko ciepło, dlatego wzywając gorąco, nie mogłam się nim posłużyć. Zrobiłam to, co mi polecił i po chwili po moich palcach tańczyły ogniki. Pomału zaczęły się skupiać, formować coś i wreszcie z mojej dłoni wystrzelił jasny promień, który uderzył w drewienka. Cofnęłam się o krok, nieco przestraszona. Aleksander pogłaskał mnie po plecach.

— Już dobrze, już. Nie ma czego się bać. Udało ci się. Rozpaliłaś ognisko. Chodź, podejdziemy bliżej.

Niepewnie zbliżyłam się razem z nim.

— Włóż rękę w płomienie.

— Poparzę się! ­- zaprotestowałam gwałtownie.

— Anet, możesz dotykać ognia, on jest w tobie.

— Kiedy go przywołuję, to co innego.

— Nie. Częścią mocy ognia jest to, że on nie może cię poparzyć. Tak czy tak, to jest ogień. Nieważne, czy ty go przywołałaś, czy nie. Poza tym, ten ogień rozpaliłaś.

— Ale nie wiem jak!

— Bo to dla ciebie naturalne. Naprowadziłem cię i twoja moc sama z siebie zareagowała tak, jak miała zareagować. Jesteś bardzo utalentowana.

Zarumieniłam się lekko. Musiał to zauważyć, ale chyba nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Przyklękłam przy ognisku i wsunęłam palce w płomienie. Czułam cudowne ciepło, języki ognia przyjemnie łaskotały moją dłoń.

Znowu ćwiczyłam do wieczora i znów nie czułam zmęczenia, a w każdym razie nie myślałam o tym. Było już ciemno, ale polanę oświetlał rozedrgany blask ogniska. Vanessa bawiła się, tworząc wokół płomieni wzory z wody. Chwilami przywoływałam biały ognik, którego światło rozszczepiało się w wodzie, tworząc tęczę. Katrine nadal nie było, ale nie przejmowałam się tym specjalnie. W końcu Aleksander powiedział, że przemiana to przyjemne doświadczenie. Prawdopodobnie bawiła się gdzieś w lesie, jako wielki kot. Im później wróci, tym dłużej tu zostaniemy, więc ja osobiście nie miałam nic przeciwko. Mogłabym tu na nią czekać, choćby i do rana. Siedzieliśmy przy ognisku rozmawiając i żartując. Spojrzałam w górę i w moich oczach odbił się blask księżyca. Pełnia. Moja ręka spoczęła tuż przy dłoni Aleksandra. Przysunął się trochę bliżej mnie. Poprawił mi sweterek na ramionach.

— Robi się późno, a wasza siostra jeszcze się nie pojawiła. Może powinnyście wrócić bez niej do domu? Na pewno wszystko z nią w porządku, pewnie niedługo się zorientuje, że już pora kończyć zabawę.

— Nie! -­ zaprotestowałam trochę zbyt gwałtownie. — Hmm… To znaczy, nie, możemy przecież na nią poczekać jeszcze chwilę.

— Nie jesteś zmęczona po całym dniu? Albo głodna?

— Dziwne, ale nie.

— Znowu nie jadłaś obiadu. Chyba musimy zacząć o tym myśleć, kiedy tu przychodzimy.

— Czuję się dobrze.

— Ale ja nie ­- oznajmiła nieoczekiwanie Vanessa. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła paczkę herbatników. — Na szczęście dzisiaj o tym pomyślałam.

Uśmiechnęłam się do niej. Otworzyła paczkę, która migiem obiegła naszą czwórkę i wróciła do niej, jednak nie na długo, bo za chwilę ruszyła druga tura. Letnie noce były ciepłe, ale zwiększyłam trochę ognisko, choćby po to, żeby na polanie zrobiło się jaśniej. Zmieniłam ogień na biały. To zabierało trochę mojej mocy, ale niewiele, a płomień lśnił jak moje własne słońce. Nagle wśród drzew coś się poruszyło. Odruchowo przysunęłam się jeszcze bliżej Aleksandra. Widocznie też to zauważył. Wpatrywał się w miejsce, w którym dostrzegłam ruch.

— Anet?

— Tak?

— Mogę spróbować zobaczyć, co tam jest, ale wtedy będę się musiał na chwilę zmienić w nietoperza.

— W porządku -­ odpowiedziałam.

Zniknął, a ja od razu poczułam się nieswojo. Poleciał między drzewa, ale po chwili wrócił, a zaraz za nim spomiędzy drzew wyłoniło się coś jeszcze. Wybałuszyłam oczy. Pierwsza była gepardzica. Teraz, gdy nie biegła, tylko szła, nie mogłam się nadziwić, jaka była piękna i pełna wdzięku. Widziałam mięśnie napinające się pod jej lśniącym futrem. Przy jej boku kroczył dostojnie ogromny tygrys śnieżny. Drapieżnik zamruczał cicho. Katrine odpowiedziała mu, też wydając z siebie jakiś gardłowy dźwięk. Kiedy zbliżyli się do ogniska, jeszcze w pół kroku moja siostra przyjęła z powrotem ludzką postać. Niemal w tej samej chwili tuż obok niej tygrys śnieżny zniknął, a zmaterializował się chłopak. Na oko był w tym samym wieku, co ona. Dosyć wysoki, dobrze zbudowany, miał jasne włosy i niebieskie oczy. Widok tego osobnika niezwykle kontrastował z resztą pogrążonej w półmroku polany, a jeszcze bardziej z resztą towarzystwa. Wyglądał jak chodzące przeciwieństwo Damiana i Aleksandra, który znów przyjął ludzką postać i siedział obok mnie.

— Wreszcie postanowiłaś wrócić? -­ odezwała się Vanessa. — I to, jak widzę, w towarzystwie.

— A myślałam, że chodzenie w odludne miejsca, w środku nocy, z obcymi jest według ciebie nieostrożne -­ dodałam.

— Cicho -­ mruknęła Katrine, zajmując miejsce obok mnie i przyciągając do siebie chłopaka, który zjawił się razem z nią. — To jest Cyprian -­ przedstawiła nam go, po czym, wskazując po kolei każde z nas, zapoznała go z naszymi imionami.

Wszyscy wymieniliśmy z nim uścisk dłoni i krótkie przywitanie. Okazało się, że Katrine, zanim do nas wróciła, zahaczyła o dom, co oczywiście mogła zrobić bardzo szybko, jako gepard i schowała gdzieś w krzakach kiełbaski na ognisko. Była naprawdę przewidująca, skoro sama wpadła na to, że o tej porze jeszcze tu będziemy. Z drugiej strony, odwiedzając dom, mogła się też upewnić, czy nas tam nie znajdzie. Chłopcy chwilowo byli pogrążeni w rozmowie. Okazało się, że dość szybko znaleźli wspólny język. Od czasu do czasu, któryś z nich zerkał w naszą stronę i czasem zamieniali z nami kilka słów, ale nam też się nie nudziło.

— Czy tylko ja jeszcze nie odkryłam żadnych dodatkowych zdolności? -­ zapytała nagle Vanessa. — Ty znasz już wszystkie. — Popatrzyła na Katrine, jakby z wyrzutem, ale w jej oczach widziałam dobrze znane nam obu iskierki, które mówiły, że tylko sobie żartuje.

— Anet umie się zmieniać w sokoła i panować nad ogniem, więc albo zna wszystkie moce, albo została jedna nieodkryta, a ja wciąż umiem tylko wodę. Zaczynam się bać, że to moja jedyna zdolność.

— Aleksander też nie zna swoich wszystkich talentów.

— Zna dwa.

— Ale przeczuwa, że jest jeszcze jakiś, a zresztą, jemu też jakiś czas musiało zająć odkrycie ich.

— Damian jest w podobnej sytuacji, ale on też umie się zmieniać w zwierzaka, tylko ja nie. Nawet ten Cyprian. On jest tygrysem. ­ — Posłała Katrine wymowne spojrzenie.

— Ej! Ja nigdy nie mówiłam, że cokolwiek z tej historii jest prawdą!

— Ale robiłaś aluzje! -­ zarzuciłam jej.

— Proszę cię, nie zaczynaj! Ja tylko zwróciłam uwagę, że akurat o tych talentach wspomniano w „Legendzie Klanu Nocy”!

— Klanu Nocy?!

Obróciłyśmy się.

Chłopcy zdawali się pochłonięci swoimi tematami, ale widocznie docierało do nich też to, co my mówimy. Pytanie zadali wszyscy jednocześnie.

— No, tak -­ odpowiedziałam trochę zmieszana. — Wspominałam, że lubię czytać? „Legenda Klanu Nocy” to taka książka, którą ostatnio czytałam. Było tam o takich zbuntowanych czarodziejach i…

Aleksander roześmiał się.

— Też znam tą historię. Brawo, Anet. Odkryłaś właśnie kolejny powód, dla którego ja i Damian robimy z naszych zdolności tajemnicę. Niektórzy biorą te bajki naprawdę na poważnie. Książęta, tak? Jeden zmieniał się w nietoperza, drugi w węża, a trzeci w tygrysa.

— Tak. Katrine też zajrzała do tej mojej książki dzisiaj rano i…

— I nasze talenty skojarzyły jej się z tymi z opowieści ­ dopowiedział Damian. — A teraz osobiście przyprowadziła nam tygrysa.

— Tygrysa śnieżnego -­ sprostował Cyprian. — Też czytałem tę legendę, nigdy nie wspomniano w niej, żeby ten ostatni czymś się różnił od zupełnie zwyczajnego tygrysa.

— Właśnie. Poza tym, nie bez powodu na złych ludzi mówi się czarne charaktery. -­ Katrine zatrzepotała niewinnie rzęsami i przysunęła się do Cypriana. — Ale już robi się późno, chcecie tu zostać na całą noc, czy wracamy do domu?

— Faktycznie, chyba już najwyższy czas ­- westchnęłam zawiedziona.

— Musimy na razie nadrobić te nasze zaległości w wysypianiu się. A za tydzień proponowałabym biwak, jeśli nikt nie miałby nic przeciwko. Lubię ten las, a jako gepard czuję się tu jeszcze lepiej.

Propozycja biwaku została entuzjastycznie przyjęta zarówno przez nas, jak i przez chłopaków, więc gdy nadszedł umówiony dzień, zaraz po przebudzeniu, wzięłyśmy się za przygotowania. Przygotowałyśmy trzyosobowy namiot, Katrine zabrała się za pakowanie zapasów, więc miałyśmy pewność, że zapakuje dla siebie wystarczające porcje, zamiast, jak to często się jej zdarzało, zabierać także większość naszych. Kiedy ruszyłyśmy na polanę, wszystkie byłyśmy w świetnych nastrojach. Nic nie mogło nam zepsuć humoru, nawet Katrine zaczęła się wreszcie przekonywać do naszych nowych znajomych. Zapowiadał się przyjemny dzień.

*

— Żałosne. -­ Chłopak zrzucił z głowy kaptur i usiadł na krześle przy stole. — Po prostu żałosne. W tym swoim niby „królestwie” o niczym nie mają pojęcia.

— A jednak, widzieliście chyba, o czym mówiłem. Wysunęła hipotezę, że to wy jesteście książętami. Naprawdę myślisz, że nie o to jej chodziło? ­

Dwóch pozostałych też usiadło.

— Oczywiście, że o to. Masz mnie za głupca?

— Skądże znowu. Ale sami widzicie, że nie mogłem ot tak pojawić się przy wszystkich, zwłaszcza jako wasz brat. Brakowało jej trzeciego księcia, ale kiedy pobiegła sama do lasu, łatwo już było ją znaleźć… I oczarować. Jeden wieczór wystarczył.

— Nam wcale nie poszło gorzej.

— Nie masz powodów się denerwować, Damian. Poza tym, one powiedziały wam sporo, co wynika z tej ich uroczej łatwowierności. Nie podejrzewały was o złe intencje, więc odpowiedziały na te, z pozoru niewinne, pytania.

— A ona?

— A ona już po kilku minutach od poznania mnie, wdała się ze mną w rozmowę na takie tematy, które były zbliżone bardziej do jej sfery osobistej.

— Niby jakie? — ­ parsknął Aleksander.

— „Wiem, że nie powinnam ich tak z góry skreślać, ale po prostu nie mogę znieść ich widoku, martwię się, że moje siostry nie są z nimi do końca bezpieczne, nie umiem tego określić…” — ­ zawołał nagle przestraszonym głosem. — „Jak on zaczyna się do niej tak uśmiechać, to mam ochotę się zmienić w takiego potwora, jak już raz mi się to przytrafiło i rozszarpać go. Patrzy, jakby Anet była już jego własnością!”

— Głupia dziewczyna -­ mruknął wyraźnie zirytowany Aleksander. — Mówiłem ci, że ona może nam wszystko zepsuć!

— Nie zapominaj, że jesteśmy na moich ziemiach, bracie. Tutaj to ja dyktuję warunki.

— To ja jestem najstarszy z nas wszystkich, a zniszczenie proroctwa jest tak samo ważne dla ciebie jak i dla nas. A jednak w naszych opowieściach jest znacznie więcej, niż w ich historiach. U nas jest wyraźnie powiedziane, że chodzi o tygrysa śnieżnego, tak samo jak i to, że książęta są braćmi. One nie mogą mieć co do tego pewności.

— Racja. A teraz, kiedy wreszcie nawet ta mała Katrine nam zaufała, pójdzie już łatwo. Nawet jej moce nie wydają się jakieś szczególne.

— Zna tylko trzy swoje zdolności.

— Zwykle więcej już nie ma.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 38.63
drukowana A5
Kolorowa
za 63.46