E-book
27.93
drukowana A5
45.56
audiobook
9.56
Kim jesteś?

Bezpłatny fragment - Kim jesteś?


5
Objętość:
183 str.
ISBN:
978-83-8221-138-2
E-book
za 27.93
drukowana A5
za 45.56
audiobook
za 9.56

Przedsłowie.

Drogi Czytelniku…

Oddaję w Twoje ręce moją pierwszą powieść. Wydałam ją kilka lat temu, bez profesjonalnego wydawnictwa, redakcji i korekty. Wiedziałam, że jest to książka, w której popełniłam wszystkie możliwe błędy początkującego pisarza, nie obytego jeszcze z rzemiosłem, ani standardami wydawniczymi. Ale jest to też powieść, którą zawsze będę darzyła ogromnym sentymentem, właśnie dlatego, że uświadomiła mi, jak bardzo kocham pisać. To od niej się wszystko zaczęło. Choć mogłabym oddać ją teraz w profesjonalne redaktorskie ręce, które uczyniłyby ją lepszą, postanowiłam zachować ją taką, jaka jest… Mam więc nadzieję, że przymkniesz oko na niedociągnięcia, bo nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsze, byś zobaczył/ła, mój pisarski początek, bo właśnie nim chcę się z Tobą podzielić…

ps. Ta historia jest w całości literacką fikcją…

Wciągającej lektury…

„Kim jesteś?” Katarzyna Wolwowicz

Dwudziestoletni ford mondeo pędził autostradą numer A2 łączącą Warszawę z Poznaniem. Jego miejscem docelowym, wpisanym w urządzenie GPS, był Szpital MSWiA w Sokolej Górze. Miejsce zemsty, jak nazywał je kierowca forda.

Ponieważ klimatyzacja dawno już nie działała, a tapicerka w aucie cuchnęła alkoholem i tanimi fajami, mężczyzna jechał z uchylonymi szybami, przez które co chwila wyrzucał niedopałki papierosów.

W końcu los się do niego uśmiechnie, pomyślał. W końcu zemści się za doznane krzywdy. Ta suka pożałuje, że przyczyniła się do jego upadku. Pisk niedopompowanych opon rozległ się w powietrzu, gdy ford skręcał na parking przy autostradzie.

Mężczyzna wysiadł z auta. Musiał się odlać. Gdy zapinał rozporek, usłyszał skomlenie psa. Jakiś głupi bezpański kundel błąkał się po parkingu. Patrzył na niego tymi ufnymi, czarnymi ślepiami. Zamerdał ogonem i podszedł, myśląc, że jego życie znacząco się odmieni. Nic z tego kundlu, pomyślał mężczyzna i kopną go z całej siły. Pies zaskomlał i wpadł do pobliskiego rowu.

Kiedy mężczyzna odjeżdżał zdążył zobaczyć w lusterku, że ktoś podbiega do zwierzęcia. Odpalił papierosa. A może obaj będziemy mieli szczęście — pomyślał.

Słońce nieśmiało wdzierało się pomiędzy zasłony w sypialni Laury. Jeszcze kilka minut temu pokój tonął w szarościach wczesnego poranka. Grube, szare kotary, przeszywane srebrną nicią, która nadawała im orientalny wygląd, jak dotąd skutecznie broniły granicy pomiędzy snem a jawą.

Pokój był obszerny, utrzymany w chłodnych tonacjach szarości i błękitu. Na ścianie, nad nowoczesnym kominkiem wisiało ogromne lustro w srebrnej ramie. Srebrno-brązowe donice z białymi storczykami, miękki puchaty dywan, i ciemne drewniane regały, z ogromną jak na jedną kobietę ilością książek, sprawiały, że pokój nabierał przytulnego klimatu. Nici, z których utkane były arabskie ornamenty zaczęły lśnić mocniej, a w szparze pomiędzy jedną, a drugą zasłoną, pojawił się blask. Nie pozostawił on Laurze żadnych wątpliwości, że nastała odpowiednia pora, aby podnieść się w łóżka.

Jeszcze tylko chwilę… pomyślała. W końcu to jej ostatni weekend urlopu. Od poniedziałku powrót do pracy… Leniwie przeciągnęła się w łóżku, zsuwając z siebie cienką, bawełnianą narzutę. W tych letnich dniach panowały nieziemskie upały, i nikt przy zdrowych zmysłach, nie spałby pod normalną kołdrą. Zwłaszcza, mając swoją sypialnię na poddaszu, które nagrzewało się do niemiłosiernych temperatur.

— Mamo, wstałaś już?! — dobiegał dźwięczny głos z dołu. Zosia, czternastoletnia córka Laury, którą od kilku lat sama wychowywała dopominała się porannej atencji.

— Mamo! Nie ma mleka do płatków!!

Kobieta postarała wytężyć umysł ze wszystkich sił, aby nie schodząc na dół, przypomnieć sobie, gdzie położyła wczorajsze zakupy? Była pewna, że kupiła dwa kartony mleka. Zawsze tak robiła. Mleko to jeden z tych produktów, który znikał z lodówki nie wiadomo kiedy. I lody. Chociaż kupowała duże rodzinne opakowania, nigdy żadne z nich nie przetrwało nocy w ich domu.

— Weź kluczyki do auta z mojej torebki, i zobacz w bagażniku — krzyknęła, nie podnosząc się z łóżka. — Chyba zostawiłam wczoraj zakupy w samochodzie — przytuliła się do poduszki. Pospać jeszcze choć chwilę, tylko tego chciała.

— No dobra, ale swoją drogą, — kontynuowała dyskusję Zośka, — mogłabyś już znaleźć sobie jakiegoś faceta, który by ci te zakupy targał do domu, zamiast wysyłać biedną nastoletnią córkę, która jeszcze od dźwigania ciężarów nie urośnie!

— Świetna rada córeczko. Jak tylko wstanę, dam ogłoszenie na Internecie.- Zaśmiała się w myślach, wyobrażając sobie jak wielki odzew by dostała. Jak nic, trzeba by przeprowadzić dodatkowy casting!

— Tylko nie zapomnij się pomalować, robiąc zdjęcie na neta, bo wiesz, nie jesteś już taka młoda. — Rzuciła żartem Zośka, zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe od domu.

No, to już na bank pora wstawać, skoro musi dziś odhaczyć długą listę prac ogrodowych i zrobić sobie jeszcze pełny makijaż, ponaglała się w myślach. Nie ma co się dłużej wylegiwać. Bogu dzięki za dzieci, pomyślała Laura. Bez nich ten świat byłby łatwiejszy, ale z pewnością nie tak kolorowy, jak z nimi. Zawsze można liczyć na dobre słowo, i wsparcie, zaśmiała się pod nosem.

Stanęła boso przed ogromnym lustrem w sypialni, i przyjrzała się sobie z bliska. Długie, ciemne włosy opadały jej na ramiona, grzywka po przespanej nocy była w lekkim nieładzie. Figurę miała drobną, ale kobiecą. Zaznaczona talia, szersze biodra, no, może z piersiami mogłaby kiedyś coś zrobić. Ale póki co jest ok.

— Najważniejsza jest samoakceptacja, bez samouwielbienia — powiedziała głośno w stronę kobiety w lustrze. — Makijaż w dzień wolny niepotrzebny.

Chociaż… Może Zośka ma trochę racji? Laura była atrakcyjną kobietą. Nie należała jednak do typowych piękności, za którymi ugania się chmara facetów. Miała delikatne, regularne rysy twarzy i lekko skośne oczy o szmaragdowym odcieniu. Miała w sobie to coś, co sprawiało, że ludzie uważali ją bardziej za interesującą, niż typowo piękną.

Zeszła do salonu po krętych, drewnianych schodach. Zawsze uważała, żeby się na nich nie poślizgnąć. Nie raz widziała, jak jej goście biegając po nich, wywijali orła.

Okna tarasowe były już otwarte a za nimi rozpościerał się widok na łąki i lasy. To dla tego widoku postanowiła kupić mieszkanie. Nie licząc faktu, że w porównaniu z pierwszym budynkiem na tym osiedlu, deweloper obniżył cenę aż o sto tysięcy! Ale taki widok wart był każdych pieniędzy.

Mieszkały same, w ostatnim budynku, na osiedlu nowoczesnych dwurodzinnych domków. Za nimi rozpościerały się pastwiska i lasy, pełne jagód i grzybów. Latem, do domu wlatywały świetliki, a zimą można było wyruszyć przed siebie, na narty biegowe. W tym miejscu, czuło się wolność, przestrzeń, i prawie cielesne obcowanie z naturą. Nie było tygodnia, żeby pod dom nie przybłąkało się jakieś leśne zwierzę, w poszukiwaniu przygód i jedzenia. Weszła na taras i spojrzała w stronę gór, których zielone zbocza dobrze było widać z tego miejsca.

— Założę się, że planujesz już jakieś super wycieczki rowerowe, albo piesze, po naszych uroczych terenach… Mam rację? — Zośka żwawym krokiem wparowała na taras.

Jej długie blond włosy, lśniły w promieniach słońca, rzucając dookoła niezwykły blask. Rysy twarzy miała podobne do matki. Miały nawet identyczny kolor oczu. Tylko kolor włosów, naturalny blond, Zosia odziedziczyła po tacie.

— Pamiętaj, że ja dzisiaj jestem umówiona z Sandrą, i nie będzie mnie do jutra- oznajmiła z dumą.

— Jak to, do jutra? — zdziwiła się Laura. Nie przypominała sobie, żeby to ze sobą ustalały.

— No, normalnie- dziewczyna poczuła lekką irytację. Nie była już przecież dzieckiem a mama ciągle się o nią bała, i traktowała jak jakiegoś niedorostka.

— Mówiłam ci, że dziś będziemy się cały dzień kąpały w Sandry basenie, i opalały a wieczorem jej rodzice organizują grilla, i zaprosili mnie na noc. Chyba nie chcesz mi teraz zabronić? Bo jak chcesz… to ja już nigdy…

— Nie chcę — przerwała jej pospiesznie, starając się aby poranna rozmowa, nie zamieniła się w kłótnię. — Przecież wiesz, że w wakacje, nie chcę Ci niczego zabraniać. Oczywiście w granicach rozsądku. Dlatego, chyba nie będziesz miała nic przeciwko, jeżeli zadzwonię do rodziców Sandry? Spytam ich, co mogę przygotować na grilla, żebyś nie szła z pustymi rękami, co? — położyła jej dłoń na ramieniu.

— Mamo! — Zosia podniosła nieco głos. Ja nie jestem twoją pacjentką. Zapominasz, że znam cię od czternastu lat, i jeżeli chcesz zadzwonić do rodziców Sandry, sprawdzić, czy na pewno mnie zaprosili, albo uświadomić im, że mają mnie pilnować, bo inaczej nogi z dupy im powyrywasz, — tu zaśmiała się zdradziecko, — to nie musisz robić tego, w tak zawoalowany sposób. — Szelmowski uśmiech nie znikał z jej twarzy.

W pierwszym odruchu Laura chciała zwrócić córce uwagę, odnośnie niewłaściwego słownictwa, ale jej mina i sam fakt tego, że przejrzała ją na wylot sprawiły, że zaczęła się śmiać.

— Nogi z dupy powyrywam, mówisz? A skąd taki pomysł? — spytała.

— No jak to? — odparła córka — A nie pamiętasz, jak siedziałyście z ciotką na tarasie, i ona spytała, czy na tej kolonii, na którą jadę jest aby dobra opieka, dla takich pięknych nastolatek? A ty odparłaś: mam nadzieję, bo jak nie, to nogi z dupy powyrywam! — Zosia starała się w przerysowany, zawadiacki sposób, parodiować swoją mamę. Śmiała się przy tym co niemiara.

Laura nie wytrzymała, i też zaczęła się głośno śmiać. — A ty nie wiesz, powiedziała, — że nieładnie jest podsłuchiwać? Chodź, zróbmy już lepiej jakieś śniadanie, bo takie rozmowy z rana bez kubka kawy z syropem karmelowym, są nie na moją głowę. Znalazłaś to mleko?

Chwilę później, siedząc na tarasie, z pustym już prawie kubkiem, Laura pogratulowała sobie w myślach, tak inteligentnej i energicznej córki. Naszła ją jednak, nostalgiczna myśl, że ta młoda radosna dziewczyna, stanie się niedługo prawdziwą kobietą i będzie narażona na całe zło tego świata, które spotyka młode, radosne, naiwne kobiety. Zdała sobie sprawę, że to być może ostatnie chwile, kiedy jej córka jest tak niewinna, i spragniona świata. Przestań! Skarciła samą siebie. Przecież to, że codziennie wysłuchujesz ludzkich tragedii, i to, że sama co nieco w życiu przeszłaś, nie oznacza, że twoją córkę też to spotka. Racja, odpowiedziała sobie. W końcu znała też kobiety szczęśliwe, i spełnione w życiu! I taka będzie Zośka. Postanowione! Laura miała tą niezwykłą umiejętność, odganiania złych myśli, zanim całkiem zasnuły niebo. Należała do kobiet, które zawsze potrafiły znaleźć w trudnych sytuacjach jakiś pozytyw i się tego trzymać. Ta umiejętność, przydała się jej w życiu wiele razy.

Lista spraw, niecierpiących zwłoki w dniu obecnym, obejmowała wizytę w Castoramie, zakup odpowiednich farb zabezpieczających drewno, i wspólne malowanie z sąsiadką Gośką. Najpierw altany w ogrodzie Laury, a potem płotu przyjaciółki, który od roku stał niezabezpieczony.

Gośka mieszkała razem z mężem klawiszem, jak zwykły go nazywać, czyli pracownikiem służby więziennej — jak sam kazał na siebie mówić, oraz ich czteroletnim synkiem, dokładnie pod Laurą. Od pierwszego spotkania wiedziały, że ich relacja będzie prawdziwą przyjaźnią. Zawsze mogły liczyć na siebie w kwestii pilnowania dzieci, pożyczania jajek czy cukru i dzielenia się wspólnymi pasjami. Obie aktywne, obie energiczne i pełne chęci do życia. Razem podróżowały, chodziły na zajęcia nauki tańców latynoamerykańskich. Morsowały w górskich wodospadach. Nie zatracały jednak w tym wszystkim poczucia swojej indywidualności. Na dziś zaplanowały prace malarskie w ogrodzie, i musiały się sprężać, bo następne dni jak podawała prognoza pogody, miały przynieść tak upragniony tego lata deszcz.

Przechodząc pomiędzy półkami z farbą na ściany, Laura zauważyła piękny, szaro-brokatowy kolor, o nazwie powiew poranka. Od razu zapragnęła, pomalować nim jadalnię. Jadalnia, to brzmi dumnie, pomyślała. Właściwie, był to kwadratowy wykusz, o wymiarach dwa na dwa metry, z małym połaciowym oknem. Bądź co bądź, jednak zmieściły się tam stolik i cztery krzesła.

— Laura, Laura… — zganiła się w myślach. — Przyszłaś tutaj po lakierobejcę, do swojej nowej, jakże pięknej altany ogrodowej.

Sklepy budowlane, to jedyne sklepy, w których Laura mogła przebywać godzinami, nie nudząc się ani minuty. Nigdy nie pasjonowały jej najnowsze trendy w modzie, a wchodząc do spożywczego czuła się niemal chora. Za to budowlanka naprawdę ją interesowała. Miała w sobie żyłkę majsterkowicza, połączoną z nutą artystki. Wiele rzeczy w swoim mieszkaniu robiła sama, nie zdając się na profesjonalistów.

Początkowo, wynikało to po prostu z potrzeby wykończenia mieszkania, które kupiła w stanie deweloperskim. Przy jej skromnym budżecie, nie mogła sobie pozwolić na płacenie za wszystko robotnikom. Malowanie ścian, tapetowanie, dekorowanie wnętrz czy skręcanie mebli, nie stanowiły dla niej problemu. Co więcej, była w tym tak dobra, że śmiało sama mogłaby się ogłaszać, na OLXie.

Szybko też odkryła, że remonty to coś, co pozwala jej się zrelaksować, odciąć, wyłączyć myślenie, a czasem wręcz przeciwnie — pomyśleć na spokojnie. Z każdą ułożoną kafelką, bo tego też musiała się nauczyć, kiedy jedyny zatrudniony przez nią fachowiec uciekł z kasą, nie dokończywszy prac, — jej myśli układały się jak puzzle, stanowiąc w końcu logiczną całość.

No dobra, powiedziała do siebie pod nosem. Kierunek lakiery do drewna. Obróciła się energicznie na pięcie, chcąc zmienić kierunek marszu, i wpadła wprost w objęcia mężczyzny, stojącego tuż za nią. Siła zderzenia była na tyle duża, że Laura upadła na podłogę. Nieznajomy pochylił się nad nią, i podniósł z ziemi z taką lekkością, że poczuła się, jakby była piórkiem.

Była oszołomiona. Przez chwilę nie mogła wydusić z siebie słowa. Wahała się, pomiędzy stanem złości do człowieka, który był przyczynkiem jej upadku, a wdzięczności, za jego pewną i szybką pomoc. Po chwili zastanowienia, przeważył jednak gniew.

— Co pan robi? — powiedziała zdezorientowana. — Nie wie pan, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni powinni zachować choć trochę odstępu, idąc za obcą sobie kobietą? — Pocierała dłonią brodę, która trochę bolała ją od zderzenia z intruzem.

— Co ja robię? — odrzekł spokojnie mężczyzna. — To przecież pani na mnie wpadła, i w dodatku ugodziła mnie w samo serce. — Pokazał teatralnym gestem miejsce uderzenia. Na jego twarzy, pojawił się zniewalający uśmiech.

Swoją drogą, nieznajomy prezentował się całkiem przystojnie, i Laura pomyślała sobie, że już dawno, nikt nie zrobił na niej takiego wrażenia. Serce zaczęło jej bić szybciej. Nie chodziło o sam wymiar urody, ale o całą postawę ciała, ubiór i ten szelmowski błysk w oku, który czasem widzi u swojej córki, a który tutaj, nabrał nagle innego oblicza. Męskiego oblicza. Nieznajomy był wysoki, miał około stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu, i dobrze zbudowany. Po zderzeniu, Laura mogła na szybko ocenić, że z pewnością uprawia jakieś sporty. Jego klatka piersiowa była nad wyraz twarda. Żadnego piwnego brzucha, żadnej podusi, misia czy jak się tam jeszcze mówiło, o brzuchatych mężczyznach. Ubrany był niby zwyczajne, ale z klasą. Szare jeansy, czarne męskie sandały — chyba jakieś markowe i biała koszulka polo, zdawały się tworzyć zgodną całość. Wszystko było czyste i wyprasowane. Przeszła jej przez głowę myśl, że ten facet, w ogóle tu nie pasuje. Wszędzie wokoło, krążyli mężczyźni w roboczych kombinezonach, którzy wpadli na chwilę bo zabrakło im fugi do kafelek, czy gipsu do łatania dziur w ścianach.

Nawet ona, choć jeszcze niepobrudzona brązowym lakierem, który miała w planach dzisiaj użyć, ubrana była już w wersję roboczą. Czarne leginsy za kolano, i znoszoną obcisłą bluzkę na ramiączkach. Właściwie, był to jej ulubiony strój, nigdy nie lubiła przesadnej nonszalancji w ubiorze.

Kiedy już zdała sobie sprawę, jak musi wyglądać, w dodatku bez makijażu, na który rano namawiała ją córka, poczuła się zawstydzona. I jeżeli nawet, po wstępnej ocenie sytuacji, była gotowa poflirtować z tym przystojnym nieznajomym, to w ogólnym postanowieniu pomyślała, żeby dać sobie spokój, marnie oceniając swoje szanse. A może jednak…?

— Nie byłoby tak gdyby zachował pan odpowiednią odległość. A poza tym, nic się panu nie stało, więc niech nie robi pan z siebie ofiary — odparła. — Mężczyźni! Zawsze tacy pokrzywdzeni…! — dodała z udawanym oburzeniem, jednocześnie uśmiechając się zawadiacko.

— Ja po prostu słyszałem, że coś pani mówi i podszedłem, żeby lepiej usłyszeć — kontynuował mężczyzna.

— Aha! Czyli, jest pan zwykłym podsłuchiwaczem kobiecych myśli — odparła, czując coraz większą przyjemność z tej wymiany zdań. Kurcze, coraz bardziej jej się podobał. Było między nimi, jakieś przyjemne napięcie. Chemia, która sprawiała, że chciała poznać go bliżej.

— Widzę, że zostałem źle zrozumiany. Koniecznie trzeba to naprawić — powiedział, wyciągając w stronę Laury rękę — Jestem Gustaw, i będzie mi bardzo miło w ramach przeprosin, zaproponować pani kawę, pani….?

W tym samym momencie, Laura zauważyła na jego ręce obrączkę. Cholera! — oburzyła się. Co za kretyni z tych facetów! Myśli, że jak stać go na markowe ciuchy i ten wypasiony, świecący wieloma tarczami zegarek na nadgarstku, to może już wyrwać każdą.

Nienawidziła facetów, którzy w domu udawali kochających mężów, a na mieście podrywali obce kobiety. Od kiedy dowiedziała się, że jej zmarły mąż miał liczne romanse, czuła do takich typów tylko odrazę, i nie miała zamiaru wikłać się w chore relacje.

— Nie pijam kawy z nieznajomymi- odparła, i szybkim krokiem poszła w swoją stronę. Była zła na siebie, że przez tą krótką chwilę, dała się ponieść emocjom. Że chciała go poznać, że ją zaciekawił. Cholera!

Dlaczego ja zawsze, muszę trafić na jakiegoś kretyna? — zapytała samą siebie. Dlaczego faceci nie potrafią trzymać się jednej kobiety, kiedy już ją mają? I dlaczego on musiał być tak cholernie przystojny!? I dlaczego musiał tak pięknie pachnieć? Jeszcze teraz czuła zapach jego perfum na swoim ubraniu.

Gustaw patrzył za nią, gdy odchodziła, i zachodził w głowę, co poszło nie tak. Czym ją tak uraził? Wiedział jednak, że jej reakcja była na tyle silna, że nie było sensu wyjaśniać teraz sytuacji.

Nie mając innego wyboru, poszedł na dział z oświetleniem. Chciał kupić nowy żyrandol, do salonu swojej mamy. Ostatnio, kiedy była w szpitalu zrobił jej mały remont mieszkania, aby było dla niej bardziej funkcjonalne, po powrocie. Stary żyrandol, zdecydowanie nie pasował, nie wspominając już o tym, że był potłuczony. Idąc do kasy, zauważył jak Laura rozmawia z innym mężczyzną. Nie słyszał o czym mówili, ale widać było, że ma do niego dużo serdecznych uczuć, choć trzyma go na dystans. Jego nie mógł wyczuć. Z jednej strony, mężczyzna ciągle ją zagadywał, a z drugiej sprawiał wrażenie mocno zdenerwowanego. Kiedy próbował skracać odległość między nimi, od razu się odsuwała. Czy ona się go boi? Chowając się za półkami z brykietem, podszedł bliżej. Dopiero teraz rozpoznał w mężczyźnie starego znajomego, jeszcze z czasów szkolnych. Zaśmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że zachowuje się jak szpieg. Nie chciał wystraszyć tej kobiety. Nie chciał, żeby wzięła go za zboczeńca, czy prześladowcę. Musiał jednak przyznać, że zrobiła na nim wystarczająco duże wrażenie, skoro zachowuje się jak wariat.

Jak on się nazywał? — próbował sobie przypomnieć imię kolegi. Marek? Marcin? Tak: Marcin. Widział jak Marcin próbuje wziąć od Laury jej zakupy i słyszał jak proponuje, że zaniesie je do samochodu. Ona jednak grzecznie podziękowała.

Podsunął się trochę bliżej aby lepiej słyszeć. Dziwna rozmowa. Nie mógł wyczuć kim dla siebie są. Byli jednocześnie dobrymi znajomymi i ludźmi, z dużym dystansem wobec siebie. Laura, życzyła mężczyźnie powodzenia, a potem oboje się przytulili. O co chodzi?

Gustaw wiele lat spędził, na rozgryzaniu ludzkich charakterów. Długo pracował dla najlepszych agencji head-hunterowych w stolicy. Parę lat temu, założył swoją firmę, która stała się jedną z najprężniej działających w kraju i za granicą. Ściągał pracowników z innych krajów świata, do pracy w Polsce i odwrotnie. Jeżeli chodzi o ludzi, to rzadko się mylił oceniając ich zamiary, czy cechy charakteru. Ale tej relacji, nie potrafił odgadnąć. Kiedy więc Laura odeszła w swoją stronę, postanowił wpaść przypadkiem na starego kumpla i podpytać go o tę kobietę.

— Marcin? To ty? — zagadnął z udawanym zaskoczeniem, gdy mężczyzna znalazł się już blisko niego.

Marcin popatrzył ze zdziwieniem w górę, próbując odgadnąć, kim jest człowiek, stojący na przeciwko.

— Marcin Nowak, prawda? To ja, Gustaw Zaryski. Chodziliśmy razem do jednego liceum. — Miał nadzieję, że Marcin będzie go pamiętał. Nie chodzili do jednej klasy, ale Gustaw był w szkole znany jako zawodnik, odnoszący sukcesy w narciarstwie alpejskim.

— Hej stary, dobrze cię widzieć. Co u ciebie? — Mężczyzna, skojarzył w końcu z kim rozmawia. — Dawno cię tu nie widziałem. Podobno wybyłeś za granicę- wyciągnął do niego dłoń na powitanie.

— Wróciłem kilka tygodni temu i tylko tymczasowo, chociaż jak to mówią, nigdy nie wiadomo, co przyniesie los.

Zastanawiał się jakby tu podpytać o piękną nieznajomą. Nie chciał przy tym urazić kolegi swoją ignorancją, odnośnie jego osoby.

— Słuchaj — powiedział, — a może skoczylibyśmy na piwo na dniach. Nie mam teraz czasu, a chętnie bym się spotkał, pogadał o starych dziejach. Jak chcesz, zapraszam też twoją partnerkę — zagadnął — wskazując przy tym ręką w kierunku wyjścia, gdzie ostatni raz widział kobietę.

— Partnerkę? — zdziwił się. — Wiesz, ja właściwie to jestem sam. Miałem ostatnio parę problemów życiowych. Wpadłem w alkoholizm, żona odeszła…

— A kto ich nie ma, — chciał to jak najszybciej uciąć. — Ale widziałem Cię przed chwilą jak się ściskasz z piękną, długowłosą brunetką i pomyślałem, że jesteście razem — kłamał jak z nut.

— A, nie. — Marcin wyprowadził go z błędu.- To Laura- moja pani psycholog. To znaczy była pani psycholog. Wiesz, miałem taki mały kryzys w swoim życiu, i trafiłem na grupę wsparcia. Nie wstydzę się o tym mówić. Powiem ci świetni ludzie. Postawili mnie na nogi, zwłaszcza ona.

— I tak się przytulacie? — Gustaw był autentycznie zdziwiony. Choć jak przypomniał sobie na szybko w myślach parę amerykańskich filmów, to rzeczywiście, były tam takie obrazki.

Zawsze wydawało mu się to śmieszne i nierealne. Jak obrazki z filmów dokumentalnych o sektach. Takie sztucznie stworzone wspólnoty, obcych sobie ludzi, którzy zachowują się jak członkowie wielkiej, kochającej się rodziny.

— Tak, to taka grupa. Zawsze na przywitanie i pożegnanie się przytulamy. To daje poczucie, że ludzie akceptują cię takiego, jakim jesteś, nawet jak mówisz o sobie straszne rzeczy. — Szczerość Marcina zadziwiała go.

Miał wręcz wrażenie, że ten się zaraz rozpłacze, i zacznie jemu opowiadać o tych wszystkich strasznych rzeczach na swój temat. Ten człowiek wydawał mu się dziwny. W jego oczach dostrzegł coś niepokojącego, co sprawiało, że nie chciało się z nim dłużej przebywać. Zdobył już prawie wszystkie informacje, na których mu zależało.

— Słuchaj Marcin bardzo się śpieszę — skłamał — Masz tu moją wizytówkę, odezwij się chłopie, to skoczymy gdzieś na piwko. — Miał jednak nadzieję, że Marcin nigdy nie zadzwoni, bo inaczej rzeczywiście będzie musiał się z nim spotkać. Mimo wszystko, zawsze starał się dotrzymywać danego słowa. Intuicja podpowiadała mu jednak, że z tym facetem coś jest nie tak.– A gdzie pracują tacy świetni psychologowie? — zapytał jeszcze na odchodne.

— W szpitalu MSW, bo wiesz, ja jestem ze służb mundurowych- jeszcze chwila i facet sam dałby mu numer telefonu do pani psycholog, chcąc być uczynnym dla kolegi z potencjalnymi problemami.

Ale to byłoby za proste, pomyślał Gustaw. Wolał aby piękna pani psycholog sama dała mu swój numer. Aby sama chciała się z nim spotkać, i nie czuła się przez niego nękana. W myślach zaczął się już zastanawiać, jak do tego doprowadzi…

Laura, piękne imię. Rzadkie. Pomyślał przez chwilę. Coś zaświtało mu w głowie. Być może świat jest jeszcze mniejszy niż do tej pory mu się zdawało.

Zanim wrócił do domu, musiał jeszcze odwiedzić zakład grawerski. Jego mama, chciała uczcić zbliżającą się rocznicę śmierci męża, grawerując na jego obrączce słowa miłości. Było to dla niej bardzo ważne. Uczucie jakim darzyli się rodzice, zawsze stanowiło dla Gustawa niedościgniony wzór. Jemu nigdy nie udało się stworzyć prawdziwego związku, opartego na miłości, oddaniu i zaufaniu. Zawsze tego pragnął, ale życie potoczyło się inną drogą. Jego praca sprawiała, że podróżował po całym świecie, trudno więc było założyć rodzinę. Owszem był w związkach. Nawet jednym ponad dziesięcioletnim, z pewną stewardessą. Ale ona też połowę, życia spędzała w podróżach i nie chciała mieć prawdziwego domu ani dzieci.

Gustaw postanowił sobie w pewnym momencie, że tak dłużej być nie może. Założył własną firmę, zatrudnił ludzi, którzy podróżowali za niego. Zarobił dużo pieniędzy i oświadczył się. Okazało się jednak, że ona wolała latać dalej z kolegą pilotem, który od dłuższego już czasu, był jej pociechą w podróżach. Rok temu ze sobą zerwali. Potem Karolina błagała o wybaczenie. Bardziej chciał jej wierzyć, niż wierzył naprawdę. Niestety kobieta znowu odeszła do tego samego pilota, mówiąc mu, że nie nadaje się do siedzenia i marnowania czasu, zajmując się wychowywaniem ich potencjalnie mających się pojawić dzieci.

Dlatego kiedy mama poprosiła go o zabranie obrączki ojca do grawera, ten uznał to za przepiękny gest dowodzący wielkiej miłości. Aby jej nie zgubić ani nie zapomnieć o zadaniu w śród wielu innych tego dnia, założył ją sobie na palec.

— I nie dałaś mu swojego numeru? — spytała zdziwiona Gośka, wyciągając się na drabinie aby jak najstaranniej pomalować dach altany. Zawsze była świetnie rozciągnięta. W dzieciństwie chodziła na balet, co widać było do dziś. Altana zaskrzypiała, i zachwiała się lekko przy kotwach.

— Zwariowałaś? — Laura nie mogła wyjść z podziwu dla poświęcenia koleżanki, która weszła na ostatni szczebel starej, spróchniałej już drabiny. Miała wrażenie, że zaraz z impetem zleci na ziemię. Zasłoniła dłonią oczy, udając, że nie chce tego widzieć.

— No co? Bo żonaty? — kontynuowała przyjaciółka — mężczyzna jest jak kibel: albo zasrany i wolny albo porządnie utrzymany i zajęty — zaśmiała się po cichu. — Kochana! W TWOIM wieku, już nie znajdziesz wolnego księcia z bajki — pogroziła palcem w powietrzu.

— A fuj! Takie brzydkie słowa w tak pięknych ustach idealnej żony i matki i w dodatku rozchwytywanej konsultantki ślubnej, słynącej z elegancji i klasy? — wyrecytowała jednym tchem przekomarzając się.

— Tak mówią na mieście. Ale nie wiedzą jak bardzo się mylą! — zaśmiała się Gośka. — Zresztą sama masz pracę, która wymaga od ciebie zupełnie innego zachowania, niż na co dzień. — Zamoczyła pędzel w puszcze z farbą, którą wtargała na górę.

— Co masz na myśli? — spytała Laura, przecierając dłonią spocone czoło. W słońcu było chyba ze czterdzieści stopni.

— No proszę cię, pani psycholog. Słyszałam, że ty z kolei, słyniesz z opanowania i ciepła, i potrafisz słuchać jak nikt inny, i że nikogo nie oceniasz, i jesteś idealna — wymieniała wytrwale machając pędzlem.

— Aha! Czyli chcesz powiedzieć, że na co dzień jestem zimną furiatką, wrzeszczącą i oceniającą ludzi po sekundzie? — zapytała z udawanym oburzeniem.

— No, coś koło tego — odparła Gośka śmiejąc się już w niebogłosy.

— Skończone — dodała. — To co? Drink przed pomalowaniem płotu?

— No ba!

— Ale czy my aby nie popadamy w alkoholizm -spytała przyjaciółka, udając pełną powagę tej sytuacji. — Bo wiesz, codziennie od 2 tygodni nic tylko drinkujemy. Pytam cię jako fachowca.

Gdyby nie fakt, że Laura świetnie ją znała, dałaby się nabrać na ten poważny ton.

— A więc, codzienne picie nazywasz alkoholizmem…? — spytała spokojnie Laura udając rozmowę z pacjentem — Nie widzę związku!

Teraz już obie wybuchły gromkim śmiechem. Chwila odpoczynku na tarasie dała jednak Gośce możliwość kontynuowania rozmowy o tajemniczym nieznajomym imieniem Gustaw. Jako certyfikowana konsultantka ślubna, uwielbiała swatać Laurę z każdym nowo poznanym przez siebie, czy przez nią mężczyzną.

— Wiesz co, słyszałam, że niektórzy faceci noszą obrączki, gdy są wdowcami- powiedziała to tak, jakby odkryła nagle sekret Gustawa. Jeszcze chwila i zaczęła by szlochać nad jego strasznym losem.

— A niektórzy, — odparła Laura — po prostu zaczepiają kobiety, aby nabawić się najczęstszej wady anatomicznej płci męskiej.

— To znaczy? — zaciekawiła się Gośka

— No, dupy na boku — skwitowała.

— Jesteś okropna! Dlaczego nie dałaś mu szansy? A może miałby jakieś wytłumaczenie tego faktu.

— Niby jakie?

— No, nie wiem.. ale może jest naprawdę nieszczęśliwy w małżeństwie i …

— Żona go nie rozumie? — Laura nie wierzyła w to co słyszy. — Proszę Cię kochana, przecież to ich stały tekst!

— Może i tak, przyznała Gośka, — ale kawa to jeszcze nie zbrodnia — odparła sącząc świeżo przygotowane przez siebie mohito. Idealny drink na taki upał.

— Bałam się, że mogłabym się wpakować w jakieś gówno. On był taki przystojny — rozmarzyła się. — Zdecydowanie za przystojny. Powiem ci, że pierwszy raz od dawna, poczułam jakąś iskrę do osobnika płci męskiej, coś, jakby trzepotanie motyla w brzuchu. To mogłoby się źle skończyć.

— Tak jest — przyznała jej rację przyjaciółka. — Mężczyźni nie powinni być tacy przystojni, żebyśmy traciły dla nich głowy.

Z za płotu usłyszały kroki. To Beata, sąsiadka z domu obok. Zawsze wiedziała, kiedy ma przyjść, żeby się nie narobić. Uwielbiała ploteczki i alkohol ale nienawidziła pracy fizycznej. Polotem umysłowym też nie grzeszyła, choć uważała się za ponadprzeciętnie inteligentną.

Pewnie uznała, ze skończyły już malowanie wiec bezpiecznie może dołączyć do drinkowania. Początkowo Laura i Gośka były zbulwersowane takim zachowaniem, ale po latach dały sobie spokój, i nawet cieszyły się, że mogą pogadać o swoich sprawach tylko we dwie.

Do ogródka weszła długonoga blondynka, której włosy sztywno opadały za zgrabną pupę. Trzeba było jej przyznać, ze ciało miała fantastyczne, choć w większości plastikowe. Beata nigdy nie wychodziła z domu bez pełnego makijażu. Zawsze była nienagannie ubrana. Dziś przyszła w różowych szortach, prawie odsłaniających jej jędrne pośladki i obcisłej beżowej bluzce.

— Jak tam dziewczyny? Widzę, że malowałyście — oznajmiła odkrywczo, pokazując szereg idealnie wybielonych i prostych ząbków, otoczonych krwisto czerwonymi ustami.

— Tak, dlatego zasłużyłyśmy na nagrodę — powiedziała z uśmiechem Laura, podnosząc kieliszek w geście toastu.

— No, ale ten kolor, to taki trochę nieładny — skomentowała Beata, patrząc z grymasem obrzydzenia w stronę altany.

— Chyba, że jak wyschnie to trochę się zmieni. My nie chcemy sobie w ogrodzie postawić altany, bo to zagraciłoby całą przestrzeń. No i mamy taki ładny trawnik, że szkoda go niszczyć jakimiś budowlami.

Laura i Gośka zawsze zachodziły w głowę, jak można mówić takie krytyczne rzeczy, jednocześnie będąc tak szalenie miłą i uśmiechniętą. Ale Beata była w tym mistrzynią.

— No, ale u Ciebie Laura to co innego- kontynuowała — na trawniku sama koniczyna więc rację miałaś, że tą altanę postawiłaś.

— Fakt — przyznała przez zaciśnięte zęby Laura, upominając się w duchu, żeby traktować koleżankę bez emocji, jak pacjenta.

— Wiesz co? Właśnie mamy zamiar pomalować cały płot Gośki, więc jak jesteś wolna, to masz tu rękawice i zapraszamy…

— Oj, chętnie bym wam pomogła, ale niestety mam tyle prania na górze do poskładania, że przyszłam się tylko przywitać i muszę już wracać, no sorki.

Beata czym prędzej podążyła w stronę domu, bojąc się, że jeszcze parę minut i byłaby tak samo pochlapana farbą i pobrudzona ziemią jak jej sąsiadki, a tego by przecież nie zniosła. Zarówno jej wygląd jak i wystrój jej domu musiały pozostać nieskazitelne.

— No comment — skwitowała Gośka. — Bierzemy się do roboty.

Wieczorem Laura była tak zmęczona, że nie miała nawet siły zejść na dół do przyjaciółk, jak miały ostatnio w zwyczaju. Zapaliła świece na balkonie i usiadła na hamaku przypominającym materiałowe krzesło zawieszone linami pod sufitem.

Uwielbiała ten balkon. Najbardziej podobało jej się, że był w pełni zadaszony porządnym drewnianym dachem. Co więcej dach, mocno wystawał poza barierki, więc nawet przy silnym deszczu mogła siadać na tarasie pewna, że nie zmoknie.

Dziś, noc była piękna. Ani śladu chmur. Początkowo, patrzyła przed siebie w dal i nie myślała o niczym. Starała się chłonąć wszystkimi zmysłami otaczającą ją przyrodę. Było ciepło, pachniało latem. Czasem można było poczuć lekki wiatr niedbale muskający ciało. Tej nocy nawet komary były zbyt zmęczone upałem aby kąsać.

Laura miała cały wieczór tylko dla siebie. Zosia nocowała u koleżanki. Gośka chyba usypiała małego, bo inaczej też wychodziłaby od czasu do czasu na taras, choćby na papierosa.

Nagle ogarnęła Laurę nieprzyjemna myśl, że pomimo całego otaczającego ją piękna, nie jest do końca szczęśliwa. Wiatr nieco przybrał na sile i drzewa zaczęły szumieć w oddali, nucąc uspokajającą melodię. I choć zazwyczaj taka zmiana pogody wprawia Laurę w dobry humor pozwalając podziwiać piękno przyrody, dając ukojenie błądzącym gdzieś, niespokojnym myślom, teraz tak nie było. Ten wiatr nie wiedzieć dlaczego, przyniósł ze sobą niepokój. Może nawet lęk. Laura nie potrafiła określić czego się bała. Ale to uczucie było niezwykle przeszywające. Czy to strach przed samotnością, przed śmiercią, przed utratą młodości czy pracy? Odpowiedzi zawsze brzmiały: nie. A więc przed czym?

Laurze zrobiło się zimno. Stało się to dosyć nagle, jakby weszła do zimnego jeziora. Założyła sweter i okryła się własnymi ramionami. Trzeba to rozchodzić, pomyślała. Nie ma co się pogrążać w tych smutkach. Niewiele myśląc założyła adidasy i zapięła psa na smycz. Była mu to winna. Pod nieobecność Zosi, to ona opiekowała się Bezą, a przez to malowanie wychodziły tylko na szybkie siku. Biały kundel o ciemnych, poczciwych oczach energicznie pomachał ogonem i zaszczekał trzy razy kręcąc się w kółko.

— Ty moja mała wariatko, powiedziała pieszczotliwie Laura drapiąc pieska po brzuchu. Chodź, pańcia zabierze cię na spacerek.

Noc była coraz ciemniejsza. Wzmagał się wiatr, który przyciągał nad dolinę coraz więcej ciemnogranatowych chmur. Księżyc z rzadka się zza nich wyłaniał. Pola za domem, porośnięte były wielkimi chaszczami i tylko przez wyrobione przez spacerowiczów ścieżki można było chodzić bez obaw, że złapie się kleszcza. Beza miała specjalną obrożę, więc mogła szaleć do woli.

Początkowo wydawało się Laurze, że lęk, który czuła pomału ustępuje i jest już trochę spokojniejsza. Z oddali widziała zapalone światła u Gośki i innych sąsiadów. Jednak w miarę jak oddalała się od domu, czuła go coraz bardziej.

Co jest? — zapytała się w myślach. Nie należała do osób strachliwych. A wieczorne spacery uprawiała prawie codziennie. W wysokich trawach po prawej stronie usłyszała łamanie gałęzi, jakby ktoś po nich chodził. Spojrzała w tamtą stronę jednak niczego nie zauważyła. Pewnie to leśne zwierzęta — pomyślała. W okolicy było ich pełno.

— Beza! — zawołała psa, który zniknął jej z pola widzenia — Beza! Gdzie jesteś piesku. Ale Bezy nigdzie nie było widać.

Po chwili usłyszała kolejną łamaną gałąź tym razem bliżej siebie i szczekanie swojego psa w oddali. Obróciła się i zobaczyła, że Beza stoi na tarasie u Gośki. Pewnie podbiegła do niej gdy ta wyszła na papierosa. Ale skoro to nie ona się do niej zbliża, to kto?

Beza zaczęła warczeć i szczekać patrząc w stronę swojej pani. Laura poczuła jak strach zaczyna paraliżować jej ciało. Do domu miała jakieś pięćset metrów a czasu, w którym przebiegła ten dystans, mógłby jej pozazdrościć niejeden sprinter.

Przez pierwsze sto metrów miała wrażenie, że ktoś ją goni. Była jednak zbyt przerażona, żeby się obrócić. Powtarzała sobie w myślach — biegnij, biegnij, nie oglądaj się, nie trać czasu. Kiedy była już blisko domu zauważyła, że Gośka patrzy na nią z wyrazem przerażenia w oczach.

— Co się stało? Laura, co jest? -Wyglądała na bardzo przejętą.

— Ktoś mnie gonił — ledwo mogła wydusić słowo. Pochyliła się ku ziemi próbując złapać oddech. W gardle czuła smak krwi.

— Jesteś pewna? Nic nie widziałam. Myślałam, że chcesz pobiegać, ale jak zauważyłam jaka jesteś wystraszona sama się przejęłam.

— Nie, nie jestem pewna — odpowiedziała Laura, rozglądając się wokoło. Nikogo tam nie było. — Może to tylko moja wyobraźnia.

Laura próbowała wyrównać oddech. Nogi zrobiły jej się nagle miękkie jak z waty.

— Pewnie za dużo filmów, — powiedziała z udawanym uśmiechem na ustach.

— Boże dziewczyno, przestraszyłaś mnie nie na żarty, objęła Laurę ramieniem, jakby chciała ją chronić przed jej lękami. Dlaczego ty zawsze wychodzisz w taką ciemność bez latarki?! Tyle razy ci mówiłam…

— Bo jakoś tak nie pasuje mi do koloru paznokci, — zażartowała Laura próbując rozładować negatywne emocje.- Późno już — dodała, — pójdę do siebie. Przytuliła zmartwioną przyjaciółkę. — Naprawdę wszystko jest w porządku.

Wchodząc po schodach na górę, zauważyła, że drzwi były otwarte na oścież. Nie było to nic dziwnego. Zazwyczaj zostawiała drzwi otwarte. Na tym osiedlu wszyscy się znali i nigdy nic złego się nie działo. Teraz jednak uznała to za wyraz wielkiej lekkomyślności i obiecała sobie, że już nigdy tak nie zrobi.

W domu nie mogła sobie znaleźć miejsca, chodziła po pokojach sprawdzając czy wszystko jest tam, gdzie powinno. Wyobraźnia zaczęła ją ponosić. Sama sobie wmawiała, że nóż kuchenny leżał w innym miejscu gdy wychodziła, a firanka na drzwiach balkonowych była dziwnie przesunięta. Szybko jednak przekonała siebie, że to zwykły przeciąg.

Beza leżała spokojnie na swoim posłaniu nie zdradzając żadnych oznak zdenerwowania a to przecież najlepszy dowód, że nikogo obcego tu nie ma ani nie było. Przecież psy mają sto razy lepszy węch i słuch i na pewno coś takiego zwróciło by jej uwagę. Uspokoiwszy samą siebie położyła się w końcu na łóżku i zasnęła.

Rano obudził ją dźwięk telefonu.

— Hej siostra- Mateusz, jej starszy o sześć lat brat od wielu lat mieszkał w Warszawie. Od zawsze był dla niej ostoją i wzorem mężczyzny. Wspaniały mąż i ojciec. W przeciwieństwie do ich wspólnego ojca, alkoholika i egoisty, z którym na szczęście nie mieli już kontaktu.

— Hej braciszku — powiedziała, ziewając do słuchawki.- Coś się stało, że tak wcześnie dzwonisz? Właściwie nie wiedziała, która jest godzina, ale niebo spowite było chmurami a na okna połaciowe kapał drobny deszcz, co sprawiało, że było ciemniej niż zazwyczaj kiedy się budziła.

— Tak wcześnie? — zdziwił się. — Już prawie jedenasta — powiedział. — Czyżby moja mała siostrunia w końcu wzięła się za to, co ważne w życiu i spędziła trochę nocnego czasu na baraszkowaniu? — Zażartował.

Już od dawna marzył, aby jego siostra na nowo poukładała sobie życie. Ona jednak od czasu śmierci męża, nie związała się z żadnym porządnym mężczyzną na stałe. Zresztą jego też trudno było nazwać porządnym.

Niestety wszyscy w rodzinie myśleli inaczej i zawsze wychwalali jego wspaniały charakter, gdy tylko go wspominali. Jedynie Mateusz wiedział, ile Laura przez niego wycierpiała. Jednak po jego śmierci, kazała przysiąc bratu, że nikomu o tym nie opowie, chcąc uszanować wspomnienia swojej córki o ojcu.

— Jejku spałam jak zabita.- Laura nie mogła wyjść z podziwu. Na urlopie zdarzało jej się dłużej pospać ale nigdy do jedenastej. Już się bała jak będzie dawała radę wstawać znowu do pracy.

— Ok., ok. nie wnikam — zaśmiał się do słuchawki.- Ja dzwonię w sprawie mojej wspaniałej siostrzenicy. Jest tam gdzieś może? — zapytał ściszając głos.

— Nie, Zosia spała dziś u koleżanki i jeszcze nie wróciła- odpowiedziała- A o co chodzi?

— Zawożę w tym tygodniu Igę i dzieciaki na Mazury, na dwa tygodnie. Będę tam zajeżdżał na weekendy. Pomyśleliśmy, że gdyby Zosia chciała, moglibyśmy ją zabrać a potem dostarczymy ją osobiście do domu bo i tak mieliśmy w planach was odwiedzić. Co ty na to siostrzyczko?

— Dla mnie super — odpowiedziała Laura, choć tak naprawdę zastanawiała się, jak da sobie znowu radę sama. Kiedy w zeszłe lato Zosia pojechała na kolonie, tylko przez parę dni było fajnie. Potem zaczęła za nią bardzo tęsknić. Oczywiście muszę jeszcze zapytać Zosię.

— No to super. To masz teraz dwa wyjścia sis: albo wsadzisz ją do autobusu a ja osobiście ją odbiorę. Albo wsadzisz ją do auta mojego kolegi, który tak się składa jest teraz w Sokolej Górze, ale za 2 dni wraca do Warszawy. No chyba, że masz ochotę osobiście ją tu dostarczyć, to zapraszamy.

Laura usiadła na łóżku i podrapała się po czole.

— Sama nie wiem. Ja na pewno odpadam, bo wracam już do pracy. Ale daj mi pomyśleć. Co to za kolega? Czy można mu ufać? Czy nic jej nie zrobi? Czy dobrze prowadzi? Ma dzieci? Jedzie sam? — pytaniom nie było końca.

— Wow, wow, siostra, spokojnie. Osobiście za niego ręczę. Wprawdzie już dawno się nie widzieliśmy, bo od paru miesięcy nie ma go w stolicy, ale wierz mi, to bardzo odpowiedzialny człowiek. Super specjalista w swojej branży, ma duże i wygodne auto, jest dobrym kierowcą. A do tego — dodał konspiracyjnym tonem — kobiety uważają go za szalenie przystojnego. Ja tam nie wiem. Nie mój typ- powiedzial ze śmiechem. — Niestety, nie mogę ci go polecić, bo skądinąd wiem, że uwikłany jest w jakiś toksyczny związek.

— Toksyczny związek, nie brzmi najlepiej — odparła Laura. Zastanowię się i dam ci znać. Ok.? Wizja wsadzenia córki do auta z obcym mężczyzną lekko ją przerażała.

— Dobra. Iga i dzieciaki cię ściskają i gdyby nie fakt, że kończy ci się urlop, chętnie zabralibyśmy cię ze sobą — zapewnił.

— Świetnie, — powiedziała Laura. — Czasem sprawiasz, że czuję się jak dziecko specjalnej troski, które trzeba zapewniać o miłości i opiece.

— Sory. Nie chciałem. — odparł. — To daj znać jak podejmiesz decyzję. Pa.

Kiedy Laura zeszła do salonu zauważyła, że drzwi od pokoju Zosi są zamknięte. Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Jej córka leżała na łóżku z tabletem i słuchawkami w uszach. Minę miała nietęgą. Od razu było widać, że impreza u Sandry nie należała do najlepszych.

— Witaj kochanie. Laura schyliła się nad dużym białym pikowanym łóżkiem aby pocałować córkę.

— Znowu nie ma mleka do płatków. — Odfurknęła Zośka, nie podnosząc oczu na matkę.,

— Przecież wczoraj były dwa kartony- zdziwiła się Laura.

— Ale jedno się zsiadło i klops. — Do oczu Zosi napłynęły łzy. Oczywistym było, że nie spowodował ich zsiadły karton mleka.

Laura usiadła przy córce i pogłaskała ją po ręce.

— Czy coś się stało? — zapytała. Smutek jaki malował się na twarzy Zosi, zakuł Laurę w serce. — Mogę ci jakoś pomóc?

— Ta Sandra jest głupia. Mówi, że Wojtek na nią leci.

— Aha… — powiedziała ostrożnie Laura- A to niemożliwe bo…? — Nie chciała urazić córki. Wiedziała jak krucha jest pewność siebie nastolatek i jak wybuchowy temperament.

Zosia spojrzała na nią jak na kretynkę, która jest już tak stara, że nie rozumie nawet najbardziej oczywistych oczywistości tego świata.

— Bo leci na mnie! A ta Sandra jest po prostu zazdrosna. I mam jej już dosyć!

— Jasne. — Laura pomyślała, że to bardzo dobry moment aby zaproponować córce tymczasową zmianę klimatu i przedstawić propozycję wujka.- To może odpoczęłabyś trochę od niej i zmieniła klimat? Twój chrzestny zaprasza cię na Mazury. Co ty na to?

— Poważnie?! Super! Uwielbiam wyjazdy z wujkiem Mateuszem — Zosia rzuciła się mamie na szyję. — A ta Sandra zzielenieje z zazdrości, bo na Mazurach jeszcze nie była. A tam na pewno są jacyś fajni chłopcy i to lepsi od Wojtka! — Dziewczyna zerwała się z łóżka i zaczęła przeglądać ubrania w szafie i torby do pakowania.

No to sprawa załatwiona pomyślała Laura. Pozostaje jeszcze tylko wybrać sposób transportu. Wstała z łóżka i skierowała się w stronę kuchni.

Pijąc południową już właściwie kawę, Laura postanowiła włączyć telefon służbowy. Jutro wracała do pracy i wolała sprawdzić już dziś czy nikt nie odwołał spotkania by nie być jutro zaskoczoną.

W pokoju zabrzmiała muzyczka reklamująca salon operatora sieci a po niej kilka cichych urywanych dźwięków. To wiadomości od pacjentów. A właściwie jedna wiadomość o odwołaniu jutrzejszej wizyty z powodu nagłego wyjazdu, i kilka sms-ów sygnalizujących nieodebrane połączenia.

Laura oddzwoniła pod dwa numery. Umówiła pacjentów na koniec nadchodzącego tygodnia. Jeden sms mówił o nieodebranych telefonach z prywatnego numeru. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie ich liczba — pięćdziesiąt osiem. Przeczesała ręką długie ciemne włosy i kucnęła na krześle. Spojrzała jeszcze raz. Liczba nieodebranych telefonów pięćdziesiąt osiem. Albo komuś bardzo zależało na rozmowie z nią, albo operator sieci komórkowej po prostu się pomylił. Z zamyślenia wyrwał ją nagły dźwięk dzwonka. Podskoczyła na krześle. Spojrzała na ekran wyświetlacza: Numer prywatny. Przeciągnęła palcem po zielonym polu.

— Tak słucham, w czym mogę pomóc? — Nie było odzewu. — Halo, halo, jesteś tam? Czy mogę ci jakoś pomóc? Nie pierwszy raz odbierała głuche telefony. Czasem ludzie dzwoniąc pierwszy raz po prostu krępowali się mówić. Starała się wtedy mówić do nich bardziej bezpośrednio, przechodząc od razu na „ty”.

Na grupie, którą prowadziła w szpitalu też wszyscy mówili do siebie po imieniu. Laura była przekonana, że w koleżeńskiej atmosferze ludzie bardziej się otwierają niż trzymając się sztywnych ram konwenansów.

Odpowiedzi nadal jednak nie było. Pewnie przez zasięg — pomyślała. Osiedle na którym mieszkała miało notoryczne problemy z zasięgiem i w zasadzie nigdy nie było wiadomo, czy usłyszy się rozmówcę czy nie.

Połączenie zostało przerwane.

To był ostatni dzień wolny od pracy i Laura postanowiła spędzić go leniwie. W ciągu dnia chciała zadbać o siebie i przygotować domowe SPA. Na wczesny wieczór miała już zaplanowanego grilla u sąsiadów. Spejalnego, na pożegnanie urlopu.

Sąsiedzi Laury wiedzieli, że każdy powód jest dobry, aby się spotkać w ogrodzie wśród znajomych. Najlepiej przy grillu. Wiele się słyszy o sąsiedzkiej zawiści i kłótniach o płoty czy za głośno szczekające psy. Laura miała jednak to szczęście, że jej sąsiedzi lubili ze sobą przebywać. Rzadko dochodziło pomiędzy nimi do napięć choć dosyć często zdarzały się na takich imprezach kłótnie małżeńskie. Kiedyś próbowano wciągnąć w nie Laurę jako psychologa. Ona jednak jasno mówiła, że psychologiem jest w pracy a w życiu prywatnym jest koleżanką, więc nie ma zamiaru się wtrącać. Skłóceni zawsze się w końcu pogodzą, a na nią mogliby się obrazić myśląc, że stanęła po którejś ze stron. Teraz gdy przy stole wybucha kłótnia wszyscy grzecznie czekają aż małżonkowie się dojdą do porozumienia, podejmując przy tym inne lekkie tematy.

Zosia wyszła ze swojego pokoju odmieniona. Uśmiechnięta i radosna jak przystało na szczęśliwa nastolatkę.

— Idę do cioci Gosi — oznajmiła.

— A można wiedzieć po co? — zdziwiła się Laura.

— Napisała mi na fejsie, że zapłaci mi pięć dych za opiekę nad małym, bo musi jechać coś załatwić do miasta. No to chyba jasne, że się zgodziłam. A….. Mamo, zapomniałabym. Kup na tego grilla więcej białych cienkich kiełbasek bo Sandra przyjdzie, ok.? A ona lubi tylko takie — rzekła wkładając sandały w przedpokoju.

Laura podeszła do niej.

— A czy czasem nie byłyście śmiertelnie pokłócone? — zapytała.

— Nie przesadzaj. Już dawno się pogodziłyśmy na skypie. Jakieś pięć minut temu. — odparła z uśmiechem.

Laura zaczęła się zastanawiać jak to możliwe, że jej pokolenie przetrwało i wyrosło na ludzi bez elektronicznych komunikatorów i social mediów. Dziś na necie zawiera się przyjaźnie, poznaje mężów, bierze kredyty i szuka pracy.

Całe szczęście, że jej córka chce jeszcze wychodzić gdzieś z domu. Na Oddziale Dziecięcym, na którym przez krótki czas pracowała mieli kilkoro dzieci całkowicie uzależnionych od gier i mediów społecznościowych.

Takie dzieci nie potrafią właściwie okazywać ani odczuwać emocji, nie potrafią odnaleźć się w grupie, często wpadają w agresję lub autoagresję, gdy nie mają dostępu do komputera. Nie mówiąc już o całkowitym zubożeniu słownictwa, zainteresowaniu innymi rzeczami, czy pogorszeniu w nauce.

Przed urlopem proponowano jej nawet powrót na Oddział Dziecięcy ale była to dla Laury ciężka i niewdzięczna praca, przy której lata mijały zanim można było obserwować jakieś znaczne postępy.

Większość dzieci przebywała tam z rozpoznanym upośledzeniem umysłowym lub głębokim autyzmem i tutaj bardziej według Laury sprawdziliby się terapeuci zajęciowi i pedagodzy.

Poza tym patrzenie na krzywdę dzieci, które nierzadko były wychowywane w patologicznych, katujących ich rodzinach było dla Laury nie do przejścia. Takie rodziny powinny zostać objęte całościową opieką. Powinny mieć szkolenia, wsparcie, pomoc prawną, a w Polsce są zazwyczaj pozostawiane same sobie co powoduje, że jedyną rzeczą jaką mogą zrobić pracownicy oddziału jest zgłoszenie na policję pobicia dziecka czy matki, co często skutkuje jeszcze większymi karami cielesnymi dla niego i dla niej, wymierzanymi przez oprawcę.

Ale najgorsze było patrzenie na dzieci, które rozumieją, że ich matki ich nie kochają, wyrzucają je z domu na jedno skinienie obecnego konkubenta i pozwalają się bić każdemu nowemu partnerowi.

Obecnie przy programie pięćset plus pozwalają jeszcze robić sobie dzieci na potęgę i każde następne traktują tak samo źle jak pierwsze.

Gdy tylko o tym myślała, widziała przed sobą dziewczynkę o imieniu Natalia. Szesnaście lat i dwie próby samobójcze za sobą. Przekonanie o tym, że nikt jej nie kocha. Sześcioro rodzeństwa, matka w ciąży i czwarty konkubent. Najgorszy ze wszystkich. Bił matkę. Wybił jej zęby z przodu. A na Natalię ciągle wrzeszczał. Że jest nic nie warta, że jest gównem, że jest śmieciem.

To dla tych dzieci Laura zastanawiała się nad pozostaniem na oddziale. Miała nadzieję, że jeżeli spotkają choć jedną osobę, która je wesprze i w nie uwierzy, to zaczną też wierzyć w siebie.

Ale nie dała rady. Zbyt mało godzin, zbyt niska pensja. Ciągłe zmiany kadrowe i wisząca wizja zamknięcia oddziału. Nie dałaby rady utrzymać siebie i córki. A ostatnia propozycja współpracy z oddziałem wiązałaby się z pracą do dwudziestej i brakiem własnego życia. Odmówiła, choć miała wyrzuty sumienia.

Zośka zeszła na dół pilnować małego i Laura znowu została sama. Pomyślała, że włączy muzykę na full i napuści sobie wody do wanny. Zosia dorasta i chyba trzeba będzie przywyknąć do takiego stanu rzeczy. Z głośników popłynęła ścieżka dźwiękowa do Pięćdziesięciu Twarzy Graya. Laura uwielbiała i tą muzykę i całą trylogie. Uważała ją za wyjątkowo dobrze napisaną historię Kopciuszka, którą chętnie sama by przeżyła. Choć w żadnym aspekcie nie utożsamiała się z główną bohaterką. Zupełnie nie rozumiała tej nagonki sfrustrowanych, nie mających potrzeb seksualnych ludzi, którzy nawet nie czytali książki, ale chętnie spalili by ją na stosie.

Ach gdyby tak poznać jakiegoś Greya- pomyślała- Inteligentnego, opiekuńczego, szaleńczo zakochanego. Ostatni związek w jakim była a właściwie próba związku, bo trwało to zaledwie kilka tygodni, skończyła się z powodu braku zainteresowań partnera. Dla Laury najbardziej pociągający zawsze był umysł mężczyzny.

Uwielbiała mężczyzn inteligentniejszych od siebie, zaradniejszych od siebie, bardziej oczytanych. Zawsze uważała, że mężczyzna powinien być zaradny życiowo aby dawać kobiecie bezpieczeństwo i przynajmniej w jednej dziedzinie życia czymś jej imponować.

Poprzedni partner był dobrym człowiekiem, dobrym ojcem dla swojego syna i dobrym kochankiem, ale czuła, że ściąga ją w dół. Niczym się nie interesował, nie miał pasji, nie czytał książek, zanim o czymś pomyślał ona zrobiła już to pięć razy. Nie do przejścia było też dla niej, że jest mu wszystko jedno, kto rządzi krajem, a na polityce międzynarodowej nie znał się już kompletnie. I we wszystkim co robili albo mieli zrobić, widział dziesiątki zagrożeń. A co jeśli na plaży będzie dużo ludzi, a co jeśli będą korki, a co jeśli…. Laura poczuła, że ich spotkania stają się dla niej ciężarem, więc w końcu powiedziała mu że nie jest gotowa na nowy związek. Było to absolutną nieprawdą. Nie chciała go jednak zranić.

Od tego czasu minęły cztery miesiące. Całe cztery miesiące bez seksu- pomyślała Laura. Gdzie tu znaleźć kogoś z pociągającym umysłem? Zanurzyła się w gorącej wodzie. W łazience unosił się aromatyczny zapach soli do kąpieli. Wyłączyła pilotem żarówki i zostawiła tylko niebieskie światełka ledowe. To był jej czas na relaks. Zapach sosny był bardzo intensywny.

W młodości dużo chodziła po lasach. Czuła się tam swobodnie. Uwielbiała przestrzeń, dotyk kory, zbieranie jagód, wspinanie się po skałkach. Zamknęła oczy i przeniosła się w myślach w niezwykły las. Słońce chyliło się ku zachodowi, wysokie drzewa dawały wytchnienie rzucając cień.

Było ciepło, właściwie gorąco i parno. Szła przed siebie. Daleko w oddali widziała skaczące stado saren. Słyszała oddalające się głosy grupy grzybiarzy. Słońce świeciło już nisko, przedzierając się pomiędzy koronami drzew. Czuła się bardzo bezpiecznie i swobodnie. Czuła jak włosy oplatają jej nagie ramiona. Spojrzała na siebie. Była ubrana w perłową, jedwabną koszulę na ramiączkach, która z każdym podmuchem ciepłego wiatru zaginała się na krągłościach jej ciała.

Poczuła się jak w erotycznym śnie. Poczuła, że ma ochotę kochać się z mężczyzną. Z silnym, namiętnym i władczym mężczyzną, który doprowadzi ją do utraty tchu. Przez chwilę zaśmiała się sama do siebie, że pozwala sobie na takie wizualizacje. Nie chciała jednak kończyć tego marzenia. Zdecydowała iść dalej tą leśną drogą.

Stanęła przy drzewie. Wielkim, starym drzewie, z grubą wypukłą korą. Dotknęła jej całą dłonią. Ten kontakt z naturą sprawił jej wielką przyjemność. Nagle z tyłu za swoimi plecami usłyszała kroki. Nie bała się. Czekała na niego. Mężczyzna w białej rozpiętej pod szyją koszuli i ciemnych jeansach dotknął jej pleców. Najpierw delikatnie, przesuwał palcem po karku i łopatkach. Potem całą dłonią. Drugą ręką objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Nadal stała tyłem do niego i nie wiedziała kim jest. Nie miało to dla niej znaczenia. Jego zapach był tak przenikliwy. Poczuła, że bielizna robi jej się mokra a przyjemny dreszcz przeszywa jej ciało. Mężczyzna powoli zaczął całować jej kark i szyję. Jego wargi i język muskały jej nieskazitelną skórę. Nagle jednym silnym ruchem, odwrócił ją do siebie i sprawił, że przywarła do niego piersiami. Był sporo on niej wyższy i dużo silniejszy. Nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Tak czuła. Jakby potrafił nad nią panować. Podniosła wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy. To był on. To był Gustaw.

Z marzenia wyrwał ją brutalnie dźwięk telefonu. Rozpoznała po melodyjce, że to telefon służbowy. O nie- pomyślała- poczekacie do jutra. Na próżno próbowała wrócić do swego marzenia. Czar prysł a woda stawała się coraz zimniejsza. Postanowiła wyjść i przyszykować się na spotkanie przy grillu.

Po porannych zachmurzeniach nie było śladu, zapowiadał się bardzo ciepły wieczór, idealny na spotkanie w ogrodzie. Znajomi pomału się schodzili, przynosili sałatki, mięsa i dodatki. W sumie zaproszone były trzy małżeństwa i Laura, która zawsze zapraszana była z osobą towarzyszącą, ale rzadko kiedy taką przyprowadzała. Siedzieli u Gośki na tarasie wychodzącym bezpośrednio na ogród.

Dzieciaki biegały luzem, częściowo przesiadując w drewnianym domku wybudowanym pięć lat temu dla Zosi, częściowo na huśtawkach czy przy dmuchanym basenie. Woda zawsze stanowiła dla maluchów atrakcje a zabawy w podlewanie roślin czy malowanie płotu pędzlem z wodą pochłaniały ich bez reszty. Zosia schowała się w domku z Sandrą i chichrały się w niebogłosy. Chłopaki, Romeo syn Gośki i Karola i Kuba- syn Sylwii i Marcela bawili się przy wodzie razem ze starszą o rok siostrą Kuby- Anetką.

Sylwia i Marcel byli przesympatyczną parą. Oboje lekko przy tuszy, oboje uśmiechnięci i z ogromną cierpliwością dla dzieci. Mieszkali na co dzień w Austrii ale kupili mieszkanie pod Beatą i jej mężem Bartkiem na weekendowe i wakacyjne wyjazdy. Chcieli też mieć miejsce w rodzinnym kraju gdy przejdą na emeryturę. Ona pracowała w przedszkolu, on miał firmę budowlaną. Oboje nieco przed czterdziestką. Karol pełnił zawsze rolę zarządzającego grillem. Był z tego bardzo dumny i nigdy nie pozwalał nikomu rozdmuchać, lub zalać wodą w razie potrzeby palącego się brykietu.

Na sporym drewnianym stole bywało więcej jedzenia niż goście mogli przejeść. Nigdy też nie zabrakło chipsów, choć każdy uważał je za niezdrowe i zbędne, dziwnym trafem znikały zawsze w zastraszającym tempie. Panie zaczynały przeważnie od postanowienia przejścia na dietę, dlatego pierwszym daniem i w założeniu ostatnim była przeważnie sałatka z serem fetą, papryką i słonecznikiem. Przeważnie jednak była tylko przystawką zajadaną ze smakiem w oczekiwaniu na grillujące się mięso.

— Jak zwykle pyszna Beatko. — Sylwia pochwaliła sałatkę, którą starym zwyczajem robiła zawsze Beata.

— Moja żona wyspecjalizowała się w tej sałacie do perfekcji- zgodził się Bartek.- Zapewne dlatego, że nie potrafi zrobić nic innego.

— Zajebiście śmieszne, wiesz- oburzyła się Beata. Jej wyraz twarzy wyrażał niesmak. — Jakby wszystko w tym domu nie było na mojej głowie, miałabym może więcej czasu na gotowanie. No ale skoro ty myślisz tylko o własnych przyjemnościach i ciągle wychodzisz na siatkówki, siłownie i Bóg wie, gdzie jeszcze to sorry, nie rozdwoję się.

To były właśnie te kłótnie do których Laura nie chciała się mieszać i przy których wszyscy już się nauczyli, że w tym momencie należy poruszyć jakiś neutralny temat.

— Dziś rano przywieźli nam do aresztu tego gwałciciela co w parku w biały dzień kobietę zgwałcił — pospiesznie rzucił Karol. Informacja okazała się na tyle interesująca, że wszyscy przenieśli uwagę na ten temat.

— Straszne. Taka trauma do końca życia- Powiedziała Sylwia.

— Nie masz jej czasem na Oddziale Laura? — Beata jak zwykle wykazała się dużym taktem.

— Przecież wiecie, że nie mogę rozmawiać o swoich pacjentach.- Powtarzała to zdanie na każdej imprezie a oni i tak zawsze o kogoś pytali. Ale nie miała do nich pretensji rozumiała ciekawość i pewnie sama na ich miejscu zadawałaby takie pytania, choć może w inny sposób.

— Już nawet w biały dzień nie można czuć się bezpiecznie- skwitowała Gośka.

— A to już chyba trzeci gwałciciel w tym roku? — zapytał Bartek

— Faktycznie, moi znajomi policjanci mówią, że dużo jest ostatnio gwałtów. Zwłaszcza na wałach kobiety nie powinny chodzić same- odparła Laura.

— Poważnie? — Zapytał Marcel- A to takie piękne tereny do spacerowania. No i dużo ludzi tam biega.

— Jak dobrze, że ja nie muszę biegać- rzekła Beata, patrząc na swoją idealną sylwetkę.

— No, szkoda tylko, że musisz się malować dwie godziny przed wyjściem z domu- skwitował Bartek.

— Weź już się kurde dzisiaj zamknij, bo cię słuchać nie mogę. Nie podoba ci się to się wyprowadź.

— Chodźcie chłopaki, pomożecie przy grillu.- Karol chciał rozdzielić skłócone małżeństwo choć na chwilę.- Bo jak tak dalej pójdzie to jutro jedno z was do aresztu wsadzą.

— Kto się lubi ten się czubi. Nie słyszałeś nigdy? — Beata nagle stanęła w obronie męża.

Siłą rzeczy zazwyczaj przychodzi taka chwila podczas spotkać towarzyskich, że kobiety siedzą w swoim gronie a mężczyźni w swoim.

Kiedy więc chłopaki poszli okupować grilla, dziewczyny uzupełniły whisky w szklankach i zasiadły na tarasie przy świecach z lawendą. Ponoć lawenda odstrasza komary, niestety chyba mało jest w tym prawdy, bo Laura zawsze wracała do domu pogryziona.

— Jaka szkoda, że jutro musimy już wracać- Powiedziała Sylwia patrząc na wyłaniający się zza drzew księżyc.- Tu jest tak pięknie, tak spokojnie.

— No racja, o ile za oknem w chaszczach nie czai się jakiś gwałciciel- Gośka złapała Laurę za ramię jakby doznała olśnienia i koniecznie musiała zatrzymać ją przy tej myśli.

— Co ty mówisz, przecież mówiłam Ci, że oni grasują na wałach- skwitowała Laura. Wiedziała już co koleżance chodzi po głowie, ale w ogóle nie dopuszczała do siebie tej myśli.

— A mówiłaś im? — Spytała Gośka, patrząc znacząco na pozostałe dwie koleżanki.

— Nie ma o czym, ale jak chcesz to powiedz.- Laura przewróciła oczami. Była pewna, że choć wczoraj porządnie się wystraszyła, nikogo w tych krzakach nie było. Bardzo często zdarza się, że wieczorami leśne zwierzęta podchodzą do ich osiedla. Innego wytłumaczenia nie brała pod uwagę.

— Jak możesz być taka lekkomyślna. A jeżeli to był on?

— Ale kto, o co wam chodzi? — niecierpliwiły się Beata z Sylwią.

— Wczoraj wieczorem Laura poszła na spacer. Była sama i było już ciemno. I ktoś ją gonił… — Gośka opowiadała tą historię jak dobry horror, z powagą i powoli. Doskonale modulowała głosem. Dziewczyny zrobiły wielkie oczy.

— Co ty mówisz nikt mnie nie gonił. Tylko mi się wydawało. Przecież nikogo nie widziałaś.

— Nie widziałam, ale to nie znaczy, że nikogo tam nie było. A ty nie uciekałabyś jak oszalała gdyby to było takie nic.

— Uciekałaś? Przed czym? — spytała Beata

— Boże, już mam ciarki na rękach- pogładziła się po ciele Sylwia. Gęsia skórka na jej przedramieniu świadczyła o tym, że naprawdę się bała.

— Wyobraźnia mnie poniosła i tyle. Usłyszałam dźwięk łamanych gałęzi i się wystraszyłam. Koniec historii.- zirytowała się. — Nie chciała nakręcać ani ich, ani siebie. Mrożące krew w żyłach historie przy grillu są może i wskazane ale nie z jej udziałem.

— Tak? I tak zupełnie przypadkiem dziś rano złapali tego gwałciciela? — Gośka drążyła temat.

Laura nie zdążyła odpowiedzieć bo chłopaki zawołali już dziewczyny do stołu. Skorzystała z okazji aby odgonić od siebie te myśli i pierwsza ruszyła w stronę jedzenia. Gdy po chwili wszyscy już jedli ze smakiem, Karol zapytał:

— A jak tam Nikodem? Nie chciałaś go zaprosić?

Laura wywróciła oczami, zdawało jej się, że wpadła z deszczu pod rynnę. Świetnie. Nie miała ochoty zastanawiać się, czy wczoraj o mało nie została zgwałcona, ale tłumaczenie się teraz sąsiadom, dlaczego nie spotyka się już z Nikodemem, wydawało jej się jeszcze mniej przyjemne.

— Nie wiem. Nie spotykamy się już- odparła- Lepiej jedz bo ci wystygnie.

— Dlaczego? -Zdziwił się Marcel.- Taki fajny facet. Taki spokojny.

— No właśnie- Beata przełknęła kawałek pieczonego chleba.- Z nim przynajmniej nie musiałabyś się kłócić. Na wszystko by się zgadzał. Nie to co niektórzy. Wymownie popatrzyła na swojego męża.

— Szkoda sobie język strzępić — burknął pod nosem Bartek i wypił spory łyk whisky.

— Ale tak całkiem zgodny, to też niedobrze- Gośka wzięła Laurę w obronę. Tylko ona wiedziała, dlaczego koleżanka nie chciała się spotykać z Nikodemem. — Facet powinien mieć jaja i czasem tupnąć nogą. Nie kochanie? — Puściła oko do Karola.

Ten jednak chyba przejął nastrój kolegi bo stwierdził tylko:

— Wam kobietom to się nigdy nie dogodzi. Zawsze jest coś nie tak. Zawsze powód do narzekania. Jak facet jest spokojny to za spokojny. Jak ma swoje zdanie to źle, bo nie liczy się z wami.

— Dobra! Dosyć tematu! — stanowczo powiedziała Laura wstając z miejsca. Puśćmy jakąś muzykę i potańczmy!

Na tą myśl wszyscy zerwali się z miejsca. Gośka poszła po głośnik do smartphona i reszta wieczoru przebiegła w świetnej zabawowej atmosferze. Na zakończenie imprezy, lekko już podchmieleni wyciągnęli ręce do góry i kiwając nimi na boki zaśpiewali… „Przez twe oczy zielone, zielone, oszalałem… Bóg w twych oczach umieścił cały świaaaaaaaaat….” Zenka Martyniuka.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Nareszcie przyszła… powiedział do siebie. Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Obserwował ją rano jak parkowała auto pod budynkiem Oddziału Dziennego.

Wredna, mała suka, pomyślał. Zawsze taka, uśmiechnięta i życzliwa dla ludzi. Myślałby kto. On wiedział jaka jest naprawdę. On wiedział do czego jest zdolna. Długo planował co jej zrobi. Jak ją ukarze. Aż w końcu wymyślił. Teraz już nic go nie powstrzyma. Chce żeby cierpiała, żeby odpowiedziała za to co zrobiła.

Ale musiał być ostrożny. Nie mógł popełnić żadnego błędu. Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Zaciągnął się papierosem. Smugi dymu wylatywały bezwolnie z jego ust. W tym miejscu nikt nie zwraca na siebie uwagi. Może obserwować ją kiedy tylko chce i nie ściągnie na siebie podejrzeń. Cichy skrzypiący śmiech wydobył się z jego ust.

Kiedy rano budzik zawył niemiłosiernie, Laura nie miała siły ani ochoty wstawać. Przez te 3 tygodnie urlopu jaki sobie wzięła przywykła już do dostosowywania rytmu dnia do potrzeb ciała. A w tej właśnie chwili jej ciało i umysł krzyczały- spać! Zapach mielonej kawy trochę złagodził to wołanie a gdy zza chmur wyszło słońce, poczuła się już całkiem nieźle.

Otwierając drzwi gabinetu zastanawiała się czy czasem nie zostawiła tu kubka z herbatą, która już sama „wyszła”, albo pozamykanych okien, co w realiach tego szpitala wiązałoby się z natychmiastową utratą przytomności, z powodu zapachów z kanalizacji. Kiedy już weszła, zobaczyła, że wszystko jest tak, jak być powinno.

Tęskniłeś gabineciku? Bo ja tak! Nie ma co się oszukiwać- niewiele jest w Polsce szpitali psychiatrycznych z nowoczesną infrastrukturą. Zazwyczaj są to bardzo stare budynki, z grubymi murami, odpadającym tynkiem, śmierdzącą kanalizacją i szarym papierem toaletowym.

Taki był też gabinet Laury. Do tego przerażająco zimy i ciemny ponieważ znajdował się w suterenie a okna wychodziły na północ. Ona jednak nie miała z tym problemu. Zawsze kiedy było zimno włączała farelkę. Takie urządzenie pamiętała jeszcze z wczesno- dziecięcych lat z czasów PRL-u, a ta farelka pamiętała zapewne te czasy. Dla Laury najważniejsze było, że ma gabinet tylko dla siebie i nie musi się dzielić z innymi.

Niech tam sobie będzie w suterenie- pomyślała, kiedy go otrzymała. Zrobię remont i będzie ok. Tak też zrobiła. Przemalowała całe pomieszczenie ze wściekle zielonego na srebrny, spokojny kolor. Kupiła beżowe miękkie koce, którymi zaścieliła stare, zużyte fotele. Ściągnęła jaskrawo pomarańczowe rolety, których nikt od lat nie sprzątał a warstwa kurzu liczyła na nich jakieś 3 centymetry. Zastąpiła je białą haftowaną w kwiaty firanką, którą w razie potrzeby zabierała do domu do prania.

Na stoliku przy fotelach oprócz chusteczek higienicznych, chyba najważniejszego atrybutu gabinetu psychologa, rozmieściła małe zapachowe świeczki. Pewnych rzeczy nie dało się zmienić niskim kosztem, ale i tak gabinet stał się bardziej przytulny i chciało się w nim przebywać. Zajrzała za firankę na parapet. Jej piękny doniczkowy kwiat, którego dostała kiedyś od pacjentów, całkiem usechł. Nikt go nie podlewał i nie ucieszy już niczyjego oka, pomyślała Laura, szkoda. Zostawiła swoje rzeczy i postanowiła udać się do sali terapeutycznej.

— Przyszłam tutaj, ponieważ nie radzę sobie z emocjami.- powiedziała młoda piękna dziewczyna. Widać było, że drżała. Mówienie o swoim problemie wśród 12 obcych osób sprawiało jej dużą trudność. Dziewczyna co chwilę kręciła kosmyk włosa. Wierciła się na krześle, zmieniała pozycje.

— Co masz na myśli Patrycja? — zapytała Laura spokojnym, stonowanym głosem.

— No, nie wiem jak to powiedzieć. Ale ja zawsze czułam wszystko silniej niż inni. Zawsze byłam bardziej wrażliwa.

Kilkoro osób pokiwało głowami na znak, że wiedzą o czym mówi. Reszta siedziała w okręgu i słuchała uważnie.

— Skąd wiesz jak czują inni? — kontynuowała rozmowę Laura.

— No, nie wiem, ale wszyscy mi zawsze mówili, że jestem bardziej emocjonalna, bo moje reakcje są bardziej ekspresyjne.

— Rozumiem. Czy możesz nam opisać taką sytuację? — Ton Laury był spokojny i opanowany. Mówiła ciepłym, miękkim głosem.

— No np. robię awantury. Patrycja popatrzyła na Laurę wzrokiem dziecka przyznającego się do zjedzenia całej paczki cukierków, podczas nieobecności mamy.

— Acha….- Laura, zrobiła pauzę. Chciała dać dziewczynie trochę czasu, aby sama zaczęła opowiadać o tych sytuacjach. Minęło trochę czasu, zanim pacjentka zaczęła ponownie mówić.

— I przeklinam. To znaczy wyzywam. Strasznie wyzywam mojego partnera.

— Acha. Czy myślisz, że dzieje się to bez powodu, tak samo z siebie, czy jest wynikiem wcześniejszych wydarzeń?

— Ale, że co? Że on mnie prowokuje, tak? — zdenerwowała się. — Ale on mnie nie prowokuje. To wszystko moja wina. Ja chodziłam już wcześniej do terapeuty i byliśmy nawet na terapii par i tam mi powiedzieli, że to wszystko moja wina.

— Czy te terapie pomogły? — spytała spokojnie Laura. Wielokrotnie w swojej karierze spotykała się z pacjentami, którzy przeszli już wiele pseudo terapii, które tylko utwierdzały ich w przekonaniu, że to oni są winni i to oni są chorzy. Nie dawały pacjentom nic prócz poczucia winy i pogłębienia objawów. Nie chodziło jej o to, żeby zganiać winę na innych ale, żeby pacjent mógł zauważyć w jakich sytuacjach zmieniają się jego reakcje i co je powoduje, a w późniejszym etapie, aby mógł się nauczyć jak je kontrolować.

— No, chyba tak, bo wiem, że coś ze mną jest nie tak. Nawet się zaczęłam zastanawiać, czy nie mam jakiejś choroby psychicznej. Dziewczynie łzy napłynęły do oczu. Bo tak generalnie to ja mam zdiagnozowaną nerwicę lękową.

— Nerwicę lękową… — powtórzyła Laura patrząc swojej rozmówczyni prosto w oczy.

— No tak- zdenerwowała się. — Tak mi napisał psychiatra, to chyba nie będziesz tego kwestionowała?

— Nie wiem Patrycja. Ale, jeżeli uważasz, że masz nerwicę lękową, to następnym razem chciałabym porozmawiać o twoich lękach. Uważam, że to bardzo ważny temat z którym warto się zmierzyć. Jak myślisz?

— No… Dobrze.

— A teraz jeżeli możesz, chciałabym wrócić do tematu nie panowania nad emocjami, jak to nazwałaś.

Laura poprowadziła tego dnia dwie grupy wsparcia, społeczność czyli podsumowanie dnia w gronie pacjentów i uzupełniła dokumentację, zanim pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku. Na popołudnie miała umówioną pacjentkę prywatną.

Pacjenci przyjmowani prywatnie byli różni. Ale zdecydowanie inni od tych na oddziale. Czasem przychodzili tylko po to, aby komuś się zwierzyć. Czasem mieli poważne życiowe problemy a czasem byli poważnie zaburzeni i próba racjonalnej rozmowy z nimi była ogromnym wysiłkiem emocjonalnym.

Od pacjentów ze szpitala różnili się podejściem do psychologa. Płacili więc albo wymagali, albo wiedzieli lepiej, albo chcieli traktować Laurę, jak koleżankę. Większość z nich zdecydowanie przekraczała swój czas myśląc, że im się należy. Często oczekiwali od Laury potwierdzenia ich wspaniałości lub pogłaskania po głowie i stwierdzenia „Och jaka pani jest biedna”.

Prawie każdy uważał, że sto złotych za półtorej godziny rozmowy, to jest ogromny wydatek i za każdym razem podkreślali, jak źle stoją finansowo, zajmując przy tym lukratywne stanowiska. Pewnie ten opis jest swego rodzaju generalizacją. Jednak gdyby zapytać Laurę, która praca daje jej poczucie spełnienia, bez wahania odpowiedziałaby, że ta na oddziale. Na oddziale, gdzie większość ludzi miała poważne problemy, gdzie borykali się ze stratami dzieci, pracy, samooceny. Gdzie codziennie ktoś płakał, ktoś się wzruszał, ktoś się wściekał.

Bardzo często pacjenci przenosili swoją złość na Laurę. Nie raz jej się oberwało. Ona jednak wiedziała, ze ta praca ma sens. Ta praca pomaga ludziom. Ta praca czemuś służy. Na oddziale ludzie są otwarci na pomoc. A nie wszechwiedzący i wymagający jak w gabinecie prywatnym.

Fotel zaskrzypiał, kiedy odchyliła się popijając herbatę z sokiem malinowym. Usłyszała puknie do drzwi. Kiedy otworzyła zobaczyła przed sobą wielkiego storczyka z kilkudziesięcioma przepięknie rozwiniętymi pąkami. Za storczykiem schowany był dostawca.

— Pani Laura? — zapytał. Ubrany był jak z amerykańskich filmów, w granatowy kombinezon i białą czapkę z daszkiem.

— Tak — Laura prawie zaniemówiła z wrażenia.

— To dla mnie? — Nie spodziewała się takiego prezentu. Nie miała teraz ani imienin ani urodzin. Z nikim się też ostatnio nie spotykała.

— Owszem. Proszę tu podpisać.- Dostawca obdarzył ją szczerym uśmiechem- Miłego dnia.

Popatrzyła z uznaniem na cudownego kwiatka. Biały storczyk. Jej ulubiony. Szukała karteczki z dedykacją ale nigdzie jej nie było. Zastanawiała się czy to przypadek, czy wysłał go ktoś, kto dobrze ją znał.

W pewnym momencie pomyślała, że musi to być prezent od jakiegoś byłego pacjenta, wysłany w podziękowaniu. No cóż jeżeli ktoś nie chce się ujawnić to trudno. Storczyk zajął czołowe miejsce na parapecie i sprawił, że Laura uśmiechała się już do końca dnia.

Pierwszy dzień po powrocie do pracy okazał się bardzo intensywny. Chciała pogadać z Gośką, opowiedzieć jej o pracy i cudownym storczyku, który otrzymała. Ale przyjaciółka zadzwoniła do niej rano mówiąc, że ma pilny wyjazd do Warszawy w celach zawodowych. Mówiła mętnie, nie można było nic z tego zrozumieć. Obiecała jednak, że wszystko jej opowie po powrocie ze stolicy.

A korzystając z okazji i Zosia miała z kim pojechać do Mateusza. Dla Laury było to najlepsze wyjście odnośnie odwiezienia córki. Nikomu nie ufała tak jak Goście, a perspektywa wsadzenia dziecka do auta obcego faceta budziła jej głęboki sprzeciw.

Zadzwoniła do Mateusza ustalając z nim wszystkie szczegóły. W odpowiedzi usłyszała, że w sumie szkoda, że tak zdecydowała, bo jego kolega będzie bardzo niepocieszony. Nie miała jednak ochoty dyskutować z bratem na temat słuszności poznawania mężczyzn wplątanych w toksyczne związki. Dlatego pożegnała się szybko, mówiąc, że strasznie boli ja głowa i musi odpocząć.

Wieczorem zabrała Bezę na długi spacer po lesie. Nawet się nie spostrzegła, jak minęły dwie godziny a przestrzeń wokół zaczęła pogrążać się w mroku. Laura przypomniała sobie swój strach kiedy ostatnio wyszła na spacer nocą. Zdała sobie sprawę, że do domu ma jeszcze 15 minut szybkiego marszu.

Serce zaczęło jej silniej bić. Czuła narastającą gulę w gardle i za każdym razem miała większą trudność w przełykaniu śliny. Tylko spokojnie, strofowała samą siebie. — Przecież nic się nie dzieje, to tylko twoja wyobraźnia.

Przypomniała sobie jak zawsze uspokajała córkę, kiedy będąc małą dziewczynką podczas wieczornych spacerów pytała, czy w tych krzakach nie czają się zbiry. Zawsze odpowiadała jej- córeczko, czy myślisz, że komukolwiek chciałoby się stać wieczorem w krzakach i na nas czekać?

Teraz nie była pewna. Czy komuś by się chciało? Uspokój się- powtarzała sobie. Wdech i wydech. Wiedziała, że jeżeli zacznie biec może stracić oddech. Najbardziej efektywny był w tej sytuacji szybki marsz.

W oddali usłyszała grzmot a kiedy popatrzyła przed siebie, niebo rozświetliła błyskawica. Będzie burza, pomyślała. To nic niezwykłego latem. Mówiła do siebie próbując odgonić od siebie strach, który poczuła.

Wiatr był coraz silniejszy a na twarzy czuć było już lekki deszcz. Drzewa szumiały, głośno uginając się pod wciąż wzbierającymi na sile podmuchami wiatru. Nawet Beza, która do tej pory była spokojna, skomlała cicho patrząc z ufnością na swą panią. Zaczęły biec. Laura nie wiedziała, czy ucieka przed deszczem czy przed własnym lękiem. Wiedziała jednak, że przed czymś ucieka.

Kiedy dotarła do domu, grzmoty i błyskawice nasiliły się. Wbiegła po schodach i szybko zamknęła drzwi za sobą. Jak nigdy przekręciła dwa zamki i zapaliła wszystkie możliwe światła. Przez chwilę poczuła ulgę. Zaczęła się nawet śmiać, że tak bardzo dała się zastraszyć sama sobie. Usiadła na kanapie i popatrzyła na Bezę.

— Widzisz malutka, ale nam zafundowałam wyprawę. Nogi bolały ją od wysiłku. W łydkach czuła lekkie skurcze. Usiadła na kanapę i zaczęła masować dłońmi obolałe partie ciała.

Beza jednak zamiast podbiec do pani i dać się pogłaskać jak to zwykle miała w zwyczaju, zaczęła chodzić po pokoju i piszczeć.

— Co się stało? Jesteś głodna? Chcesz pić? Co jest? Sprawdziła miski psa, ale i woda i karma były nieruszone. Beza nadal zachowywała się dziwnie. Chodziła po całym domu, jakby coś wywęszyła.

Laura poczuła, jak nowa fala lęku rozlewa się po jej ciele. Serce kołatało jej w piersi. Zaczęła chodzić za psem, starając się nie wytwarzać przy tym żadnego dźwięku. Bała się, że ktoś może być w jej w domu, że ją usłyszy. Ale nikogo nie znalazła. Psy wiedzą, gdy coś się dzieje- pomyślała.

Grzmoty za oknem były już bardzo silne a wiatr poruszał mocno wiszącymi na balkonie donicami z kwiatami. Ten dźwięk zawsze przypominał jej sceny z horrorów. Ale Beza nigdy nie bała się burzy. Jej zachowanie nie było związane z wichurą. Coś w domu było nie tak. Laura próbowała jednak zachować resztki zdrowego rozsądku. Przecież nic tutaj nie świadczyło o obecności intruza.

— Piesku daj spokój- nic się nie dzieje.- Próbowała ją przywołać- Chodź do mnie.- Myślała, że gdy uspokoi psa, uspokoi też siebie.

Ale suczka nie słuchała. Wchodziła teraz na pięć pierwszych stopni prowadzących do sypialni, siadała na nich i piszczała. Po chwili schodziła i powtarzała czynność kilkakrotnie. Beza jeszcze nigdy tak się nie zachowywała.

Nogi Laury zrobiły się miękkie jak z waty. Usłyszała skrzypienie drewnianego stropu. Drewno ma to do siebie, że pracuje- pomyślała. Chciała wejść na górę ale nie mogła. Bała się, że ktoś jest pod łóżkiem. A może chowa się w szafie. Nie mogła teraz zostać sama. Nie chciała.

Nagle po jednym z silniejszych grzmotów w okna zaczął uderzać grad wielkości piłeczek pingpongowych. Błyskawice coraz częściej rozświetlały niebo, a elektryczność padła kompletnie. W domu zapanowała ciemność, od czasu do czasu rozświetlana jasną błyskawicą. Beza zaczęła głośno szczekać.

Kiedy zgasło światło, Laura pomyślała, że zaraz umrze. Że ktoś chwyci ją za szyję i udusi, albo uderzy jakimś twardym przedmiotem w głowę. Przecież tak zawsze dzieje się w filmach. Poczuła się jak w jakimś strasznym horrorze. Normalnie, poszukałaby świeczek i nie byłoby problemu, ale teraz nie mogła się ruszyć.

Strach ją paraliżował. Stała oparta plecami o ścianę i zadawała sobie pytanie do kogo może zadzwonić. Kto jej może pomóc. Ucieczka na dwór w taką pogodę nie była możliwa.

Poza tym, przed czym chce uciekać? Czy ludzie nie wezmą jej za wariatkę? Myśl, Laura. Myśl co robić, powtarzała jak mantrę. Gośka w Warszawie, Karol na nocce. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu, który miała schowany w tylnej kieszeni spodni. To Mateusz. Byle tylko zasięg pozwolił porozmawiać- modliła się w myślach.

— Hej siostra, chciałem zameldować, że odebrałem Zosie i wszystko ok. A co u ciebie? — zapytał.

Co u mnie? Pomyślała. Właściwie czego się boję? Czy mam prawo obarczać tym brata, który jest za daleko żeby pomóc? Kolejny grzmot przeszył niebo.

Laura krzyknęła ze strachu.

— Mateusz, boję się — wydusiła w końcu. Do oczu napłynęły jej łzy. Czuła, jak całe jej ciało się trzęsie.

— Laura? Co się dzieje? Gdzie jesteś.?

— W domu — powiedziała cicho. Dopiero, kiedy mieszkanie oświetliła ogromna błyskawica, Laura zauważyła, cień przesuwający się za balkonowymi drzwiami. Zdołała tylko wydusić:

— Mateusz, ktoś tu jest….

Kiedy Gośka skończyła spotkanie była już prawie północ. Zależało jej na tym, aby na żywo zobaczyć zespół, który chciała zatrudnić na weselu u Marciniaków. Jasne, że wszystkie zespoły chętne do współpracy z koordynatorami wesel były w stanie przysłać kilka swoich płyt z koncertami. Dla niej jednak, najważniejsza była atmosfera, jaką zespół wytwarzał wśród słuchaczy. Chciała zobaczyć ich reakcje, emocje. Chciała sama to poczuć. Dlatego, odkąd jej firma „Magiczny dzień” zaczęła dobrze prosperować, organizując najlepsze wesela w regionie, ona inwestowała też w wyjazdy biznesowe. Wyjeżdżała nawet na koniec Polski, jeżeli tylko miało to zagwarantować sukces wesela.

Kilka razy, kiedy trzeba było pojechać nad morze zabrała ze sobą Laurę. Oczywiście udawały, że Laura jako psycholog, jest jej niezastąpiona przy rozmowach z trudnymi klientami. W rzeczywistości jednak Gośka świetnie dawała sobie radę sama. Wspólny wyjazd był dla nich odskocznią od codzienności. Takim babskim wypadem.

Gośka i Laura przyjaźniły się od pięciu lat. Właśnie wtedy Laura i Zosia przeprowadziły się na Lawendowe Osiedle. Ich poznanie się było jak u Hitchocka, najpierw trzęsienie ziemi a potem dopiero akcja się zagęszczała.

Kiedy Laura odprawiła już wóz z przeprowadzką, Gośka powędrowała do niej na górę ze świeżo upieczoną szarlotką. Była wtedy w piątym miesiącu ciąży i tryskała radością. Kiedy stanęła w drzwiach a Laura jej otworzyła Gośka poczuła, że między nogami cieknie jej stróżka krwi.

Laura zobaczyła panikę i przerażenie w oczach sąsiadki i od razu skojarzyła fakty- Jesteś w ciąży? — zapytała.

— Tak. Nie wiem co robić- Odpowiedziała przerażona Gośka i zaczęła płakać.

W szpitalu dowiedziały się, że Goście pękł krwiak w macicy i tylko natychmiastowe zgłoszenie się do lekarza uratowało ciążę. Przyszła mama obiecała koleżance, że jeżeli to będzie dziewczynka, nazwie ją jej imieniem. Po czterech miesiącach urodził się jednak zdrowy Romeo.

Kobieta jechała Aleją Jerozolimską i na wspomnienie tamtych chwil, otarła łzę wzruszenia spływającą jej po policzku. Czuła wobec przyjaciółki wyrzuty sumienia. Nigdy nie miała przed nią tajemnic a jednak dzisiaj nie powiedziała jej całej prawdy.

W jej małżeństwie ostatnio źle się działo. Nie można powiedzieć aby kłócili się jak Beata i Bartek, ale Karol w ogóle jej nie zauważał. Stał się taki zasadniczy. Trzymał się sztywnych reguł. Planował wszystko z dokładnością co do minuty i oczekiwał od niej, że będzie się do tego dostosowywała.

Jedyną rzeczą do której według niej miał jakieś emocje była praca. Traktował ją bardzo poważnie. Jeżeli chodzi o ich wspólny czas i chwile spędzane razem to praktycznie w ogóle ich nie było. Nie można przecież powiedzieć, że mieszkanie pod jednym dachem to wspólne spędzanie czasu.

Najboleśniejsze jest bycie samemu będąc z kimś, pomyślała Gośka. Dlatego, kiedy zadzwonił Bogdan, po prostu chciała się z nim zobaczyć. Byli kiedyś razem. Stare dzieje, pomyślała. Ale jakie piękne. Bogdan zawsze dobrze ją rozumiał. Potrafił słuchać.

Wiedziała, ze jeżeli powie Laurze, ona będzie chciała ją powstrzymać. Pewnie powiedziałaby coś w stylu: Kochanie, to normalne, że go idealizujesz. Nie widziałaś go tyle lat, przez które nie mógł popełniać błędów i stał się kimś lepszym od mężczyzny, z którym żyjesz na co dzień. I który jest zwykłym śmiertelnikiem. Ale to tylko iluzja.

Gośka była pełna sprzecznych emocji. Z jednej strony czuła ekscytację, z drugiej strach. I chciała go zobaczyć i miała wyrzuty sumienia. Tak się złożyło, że oboje w tym czasie mieli wizyty służbowe w Warszawie i oboje zarezerwowali sobie pokoje w Marriott Hotel. Nie ma co się oszukiwać, jeżeli się spotkają, któryś pokój będzie pusty przez całą noc.

Telefon zabuczał i przesunął się na półce w samochodzie. Gośka drżącymi dłońmi chwyciła go, aby odczytać sms.

Już nie mogę się doczekać kiedy przyjedziesz. Tak bardzo tęskniłem. B.

Czy była gotowa zdradzić swojego męża? Zaczęła się zastanawiać, czy będzie w stanie to zrobić. Czy będzie w stanie to ukryć. A może przyjedzie do domu i wszystko mu opowie. Czy świadomie dążyła do destrukcji swojego małżeństwa? Wsiadając do windy, automatycznie nacisnęła piętro siódme. To na którym zatrzymał się Bogdan.

Na korytarzu obcasy jej czarnych szpilek zapadały się w miękki czerwony dywan. Pokój 707. Wiedziała, że za chwilę nie będzie odwrotu. Jeżeli zapuka do tych drzwi, jej życie może się diametralnie zmienić. Próbowała zrobić głęboki wdech, ale nie mogła. Jej oddech był płytki i szybki. Czuła, jak jej żołądek ściska jakaś niewidzialna pięść. Zapukała….

Laura rzuciła się w stronę drzwi. Poślizgnęła się i upadła w przedpokoju, mocno obijając sobie kolana. Wszędzie było ciemno. Podnosząc się z ziemi przytrzymała się szafki na buty, strącając koszyk z przyborami. Po omacku, drżącymi rękoma próbowała znaleźć zamki w drzwiach. Kiedy drzwi się otworzyły wybiegła z domu jak szalona.

Popędziła prosto do domu Beaty i Bartka. Kiedy Mateusz krzyczał do niej, żeby uciekała, telefon wypadł jej z rąk. Nie marnowała czasu, żeby go poszukać. Waliła do drzwi pięściami, ale nikt nie otwierał. Przypomniała sobie, że wspominali coś rano o kinie.

Skuliła się pod drzwiami ich mieszkania. Starała się uspokoić oddech. Myśli krążyły po jej głowie lotem błyskawicy. Co się dzieje? Przed czym uciekam? Dlaczego tak się zachowuję? Spojrzała w stronę swojego domu.

Drzwi były otwarte na oścież. Nikogo nie widziała. Mimo to, bała się tam wrócić. Zostanie tutaj. Przynajmniej jest sucho. Przedłużony dach nad wejściem chronił ją przed deszczem.

Po chwili usłyszała skomlenie psa. Beza stała pomiędzy domami nawołując swoją panią.

— Beza! Beza! Chodź do mnie piesku- zawołała. Beza przybiegła i wtuliła się w jej ramiona. Popatrzyła na nią z politowaniem. — Co? Ty też myślisz, że zwariowałam? — pogłaskała ją po miękkiej, trochę mokrej sierści.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 27.93
drukowana A5
za 45.56
audiobook
za 9.56