E-book
16.17
drukowana A5
34.8
Kim jestem?

Bezpłatny fragment - Kim jestem?


5
Objętość:
96 str.
ISBN:
978-83-8126-392-4
E-book
za 16.17
drukowana A5
za 34.8

Mój życiorys napisał jakiś psychopata i to w dodatku najebany… Dobrze, że wytrzeźwiał…

W wieku 15 lat byłam typową szarą myszą. Nikomu się nie podobałam. Kiedy zostawił mnie chłopak, z którym wzięłam „ślub” na obozie harcerskim, byłam już całkowicie przekonana o tym, że nic nie znaczę dla nikogo. Wylewałam morze łez na kartki mojego pamiętnika, ale nie pomagało. Teraz mi utrudnia, bo chciałabym poczytać to, o czym wtedy marzyłam, a nie mogę, bo namiętnie pisałam piórem wiecznym i się rozmazało. Cholera, nic mi się nie udawało. Moje koleżanki ze szkoły chodziły w extra ciuchach i tym przyciągały uwagę wszystkich co przystojniejszych kumpli. Moich rodziców nie było stać, żeby kupić mi extra ciuchy. Oprócz tego były piękne i młode. Wtedy tak uważałam, dziś po dwudziestu trzech latach stwierdzam, że nawet „i” nie zostało. A u mnie owszem. Nadal jestem młoda i coraz więcej osób mówi, że piękna. Zabawne, wtedy o tym marzyłam, dziś w to nie wierzę. Takie tam skutki niskiej samooceny.

Zatem, po kilkudziesięciu nawet rzec mogę niepowodzeniach miłosnych, gdzie żaden wymarzony książę na białym koniu się nie pojawił, pomyślałam sobie życzenie — śmieszne, zażyczyłam sobie, na złość moim przecudnej urody koleżankom, być taką laską, której ciężko będzie się oprzeć, a którą mężczyźni będą błagać na kolanach, żebym się z nimi umówiła choćby na kawę. I do łóżka. To ważne, właśnie do łóżka. Po tych wszystkich latach stwierdziłam, że moje ciało w ogóle się nie zestarzało, skóra gładka i jedwabista, figura po dwójce dzieci nienaganna, może cycki trochę za małe, ale za to jędrne i sprężyste, takie „do dłoni”, jak mawiają moi kochankowie.

W związku z tym, że obok tych wszystkich wad i zalet jakie posiadałam i być może posiadam, mam w sobie dar niepoprawnego romantyzmu, wyszłam za mąż za pierwszego faceta, jaki napatoczył się po mojej nieudanej próbie rozkochania w sobie innego, który do dziś jest miłością mojego życia. Niestety dla mnie niedostępny, chociaż kto wie, jeszcze nie umieram. To był pierwszy poważny błąd w moim życiu, który popełniłam zupełnie świadomie nie słuchając nikogo. Mój mąż okazał się człowiekiem niegodnym czyszczenia mi butów, ale za dwie sprawy jestem mu wdzięczna — że spłodził mi dwoje wspaniałych dzieci i że dzięki niemu nauczyłam się nie ufać nikomu. To bardzo ważne w życiu, żeby umieć nikomu nie ufać. Trudniej jest zaufać i się rozczarować, niż nie zaufać w ogóle i mieć święty spokój z rozterkami serca i duszy. Nasz rozwód nastąpił szybko i sprawnie, mój mąż miał fantastycznego adwokata, dzięki któremu ja nie wydałam ani złotówki, a rozwód dostałam. Nie było mi łatwo, bo bałam się jak jasna cholera, ale wiedziałam, że dam sobie radę. Ktoś po prostu mnie okłamał mówiąc, że życie jest łatwe, ja w to uwierzyłam i z tą wiarą żyję do dziś. Może dlatego jakoś wszystko mi się udaje. Nie zawsze tak jakbym chciała, ale ktoś nade mną czuwa. Jeden rozdział mojego życia został zamknięty, spaliłam za sobą ten most, dodatkowo bramkę zabiłam grubymi dechami, i wtedy dopiero stwierdziłam, że moje nabożne życzenie z lat młodości zaczyna się spełniać..


Po rozwodzie musiałam jakiś czas pomieszkiwać u mojej mamy, gdyż chwilowo nie miałam żadnego innego miejsca na ziemi. Lekko nie było, ale dawałyśmy radę. Dzieciaki jeszcze chodziły do przedszkola, i chwalić Boga za przedszkola otwarte od bladego świtu do późnego wieczora. Dla moich diabląt właśnie w takim znalazłam wikt i opiekę. Nawet nie było drogo, skóry nie zdzierali. Całymi dniami ja byłam w pracy, dzieci w przedszkolu i było ok. Czasu nie miałam w sumie za wiele. W sensie wolnego czasu dla siebie. Miałam za to wyrozumiałą mamę, anioła stróża, która doskonale wiedziała, że nie da się żyć w takim tempie, w jakim ja żyłam i czasami dawała mi wychodne. Korzystałam skrupulatnie i natychmiast biegłam do niedalekiej knajpki, którą prowadził mój dobry kumpel. Serwował pyszne Martini i zawsze można było z nim szczerze pogadać. Nie skarżyłam się na ciężki los. Bo lekki nie był. Wierzyłam, że będzie tylko lepiej. Jakoś tak cudownym trafem nieszczęścia u mnie chodziły w parze i jednocześnie dziękowałam moim aniołom stróżom, że nie działo się gorzej niż mogło się skończyć. Jako urodzona pesymistka zawsze wyobrażałam sobie nie wiadomo jakie klątwy, a kończyło się o wiele lepiej niż mogłam sobie zażyczyć. Podsumowując, zawsze ktoś lub coś nade mną czuwał i wychodziłam z niezliczonej ilości opresji obronną ręką. Jak mi brakowało pieniędzy i już na drugi dzień nie miałabym za co kupić dzieciom chleba, a sobie papierosów, to zawsze na moim koncie pojawiały się jakieś nieoczekiwane wpływy — a to zwrot z Urzędu Skarbowego, a to pensja wcześniej, a to nadpłaciłam za przedszkole i mi oddali, a to ktoś sobie przypomniał, że jest mi winien parę groszy i zwracał łaskawie dług. Zawsze jakoś nieźle się kończyła farsa z brakiem złotówek. Dokładnie to samo było z facetami. Jak już siedziałam załamana, z myślą, ze pewnie do końca życia będę sama, to pojawiał się jakiś fatygant. Panicznie bałam się myśleć, że mogę zostać sama. Bez chłopa, na którym mogłabym polegać, do którego mogłabym się przytulić i którym mogłabym pójść do łóżka.

Los łaskawie sprzyjał, facetów nie brakowało, mogłam wybierać i przebierać jak w ciuchach w lumpeksie, jednakże żaden nie dał się kochać. Przez chwile osiadłam w stałym związku, ale jak facet włożył mi na palec zaręczynowy pierścionek i zechciał dzieci, spanikowałam i pogoniłam do samego diabła. Na dzień dzisiejszy wiem, że znalazł lalunię, nawet chodzi na nauki przedślubne. I bogu niech będą za to stokrotne dzięki, nigdy nikomu życia spieprzyć nie chciałam.

Zmieniłam mieszkanie, nawet kilka razy, zmieniłam pracę i zaczynało być całkiem nieźle. Żyłam spokojnie, bez zbędnych burz i zawirowań. Uczciwie i rzetelnie pracowałam, czasem udało się poderwać młodszego przystojniaczka i pójść z nim do łóżka kilka razy. Bywały imprezy do białego rana, jak dzieci sprzedały się na służbę do ojca. Żyć nie umierać, ktoś by mógł rzec, ale…. No właśnie, zawsze miałam jakieś ale do swojej egzystencji bądź co bądź dość spokojnej i ustabilizowanej. Mnie bynajmniej tak się wydawało, ze ustabilizowanej. Bo że w łóżku się nie nudziłam, tak w życiu brakowało czegoś.. Tego jednego, jedynego.. Jako romantyczna dusza w myślach nuciłam „Everything I do, I do it for You”, bo przecież chciałam kochać i być kochaną. Sex dla sexu mi się szybko znudził. I tak moja przyjaciółka od serca poradziła, żebym założyła konto na portalu randkowym…

Założyłam i chyba wszystkie moje grzechy natychmiast przypomniały się tym na górze. Jak nie idiota, który nawrzucał mi od zasranych księżniczek, którym księcia z koniem potrzeba, to kolejny kretyn, który, jak już się z nim spotkałam, okazało się, że wcale się nie uśmiecha a o poczuciu humoru bez zrozumienia w książkach czytał. Masakra jakaś. Kilku takich niewydarzonych było, a jak już się dało oko zawiesić na którymś, to się szybko okazywało, ze przygód szuka. Nie, no, to jakaś tragedia. Nudzić się nie nudziłam, bo zawsze się jakiś znalazł pod ręką, ale szukałam, na oślep szukałam tej wiernej, szczerej niczym nie zakłóconej miłości. I wtedy jak grom z nieba pojawił się na portalu chłopak, Gonzo, taka ksywka internetowa. Zaczął nieśmiało, od kwiatka i puszczenia oczka. Odwzajemniłam. Poczuł się odważniejszy i leciał słodkości jak z cukierni. Brrrrrr, normalka, jak oni pięknie potrafią pisać. No i wiadomo, że „będzie mnie do śmierci kochał, ramieniem służył, łzy ocierał i wielbił najbardziej, jak będę miała napięcie przedmiesiączkowe”. Taaaa… No i co zrobiłam? Jak to, co.. Uwierzyłam. Po dniach kilku nawet o numer telefonu poprosił, pomyślałam, co tam, można dać. Usłyszałam, głos miły, jakiś taki spokojny ton, chociaż zdenerwowanie dało się wyczuć. Zaczęły się pogawędki, coraz odważniejsze. I wtedy zamilkł na tydzień cały. Jak rok to trwało. Ani na portalu, ani telefonicznie, przepadł, jak kamień w toń ciemną, ślad po nim zaginął. Zostawiłam kilka wiadomości na portalu, ale po dwóch dniach stwierdziłam, ze przecież jak nie chce to nie pisze i trudno. Rozmyślił się i tyle. Ale smutek jakiś został i strach, co też mogło się stać. Po tygodniu wrócił, zdrów jak ryba, lekko pewnie skacowany, na spotkaniu był z dawno nie widzianymi przyjaciółmi. Mogłam to sobie tylko wyobrazić. Zazdrość piknęła, czy aby kobiet w towarzystwie za wiele nie było, ale nie. Od razu zarzekł się, ze kobiety owszem były, ale on odporny na ich wdzięki. Na mnie że niby czeka. Jasne. Tak to się teraz nazywa. No i co? I uwierzyłam.

— „Chciałbym, żebyś zawsze była przy mnie szczęśliwa” — pisał — „Obiecuję, ze nigdy nie będziesz przeze mnie płakać, zawsze będę Cie wspierał”.

— „Nie zranisz mnie w żaden sposób?” — pytałam

— „Nigdy Cie nie zranię aniołku, zawsze będę przy Tobie, takiej kobiety jak Ty właśnie szukałem chyba całe życie”.


Jakoś tak mnie przekonywał nie wiem czym….. Moja zdolność do tego, żeby nie ufać nikomu przepadła niestety bezpowrotnie…

***

Witka poznałam w pracy. Nawet nie ja jego, a on mnie. Zmieniłam pracę ze względu na renomę firmy i zarobki i mijał trzeci dzień mojej praktyki, kiedy podszedł do mnie i zapytał:

— Dasz mi swój numer telefonu, czy mam się postarać bardziej i zdobyć go samemu?

Uśmiechnęłam się i już miałam wyrecytować, ale pomyślałam, ze zobaczę, jak bardzo mu zależy.

— Postaraj się…

Popatrzył, zmrużył oczy, i już wiedziałam, że zdobędzie. Ciężko, szczególnie, że pracowałam tu od kilku zaledwie dni i nikt nie znał tego numeru. Po trzech godzinach pracy poszłam na przerwę, usiadłam samotnie w stołówce kiedy dostałam Sms.

„Już mam. Umówisz się ze mną?”

„Szybki jesteś, nie wiem, nie umawiam się z nieznajomymi” — odpisałam.

„Poczekam, aż mnie poznasz lepiej”

Zapatrzyłam się w okno. Biało i mroźno było. Jak to w styczniu. Myślałam o zakończonym właśnie niedawno związku z facetem, który poszedł do wojska i zadzwonił, że już go więcej nie zobaczę. Trzy dni płakałam, po czym stwierdziłam, ze krowie spod ogona nie wypadłam i dam sobie jakoś radę. Spakowałam jego rzeczy, zadzwoniłam do jego matki, żeby odebrała i po zamknięciu za nią drzwi zapomniałam o nim natychmiast. Ulżyło. Witek męczył. Średnio kilkunastoma sms dziennie, dodatkowo zawsze w pracy był niebezpiecznie blisko mnie. Unikałam go, ale w rezultacie stwierdziłam, ze to chyba niepotrzebne, przecież mogę się nieźle zabawić. Dzieciaki sprzedałam do tatusia, siedziałam przy lampce Martini i napisałam Sms „Jestem sama. Chcesz — zapraszam”. Po kilku sekundach odzew „Adres?”. Podałam. Czekałam nie więcej niż 15 minut, a jak otworzyłam mu drzwi czekałam jeszcze krócej. Rozebrał mnie w drodze do pokoju. Ledwie dałam radę przekręcić klucz w zamku. Szybki, ostry sex. Dobry sex. Tego mi brakowało właśnie. Jak powiedział, ze jest z kimś w związku nawet nie poczułam wyrzutów sumienia. Nawet się ucieszyłam — było dla mnie za wcześnie na kolejną miłość.

Poza Witkiem w pracy nie nawiązywałam żadnych romansów i namiętnie odrzucałam propozycje randkowe. Nie chciałam — nie w pracy. Jak przedstawiciel handlowy zaprosił mnie oficjalnie na kawę, przy moich kolegach z działu, nawet nie zdążyłam się odezwać, jak ze stanowiska obok padła odpowiedź:

— Człowieku, my ją od roku prosimy, żeby się umówiła, i nic, więc nie masz szans. Poza tym, nas najpierw musisz zapytać, czy zgodę wyrazimy.

Zdążyłam tylko usta ze zdziwienia otworzyć.

— No to masz odpowiedź — wycedziłam przez zęby z uśmiechem.

Tym sposobem zyskałam szacunek wśród współpracowników, co mnie niebywale cieszyło. Imprezę firmową dyrekcja zapowiedziała miesiąc przed. Zabezpieczyłam się sprzedażą mojego potomstwa na dzień przed, podczas, i dzień po imprezie, żeby mieć czas na pozbycie się nadmiernej ilości wypitego alkoholu. Taki miałam zamiar, ale oczywiście jak to zwykle się przejawia, trzeźwa byłam jak niemowlę. Bawiłam się świetnie, podrywana regularnie przez kumpla z działu. Witek krążył i patrzył, a ze oficjalnie nikt nie wiedział, ze sypiamy z sobą, nie musiałam udawać, że jestem grzeczna. Kumpel walczył i walczył, aż wywalczył taniec zwany przytulańcem. Takie tam podchody szkolne. Zatańczyłam, czemu nie, ciekawa byłam rozwinięcia historii. Kierownik mój upatrzył sobie swoja asystentkę i poszedł z nią na parkiet. I ten „mój” podrywacz, i mój kierownik regularnie oczka do siebie puszczali, jakby chcieli sobie przekazać ważne wieści. Rafał, bo tak miał na imię kolega, który już teraz uważał, że mnie poderwał, nie odstępował mnie na krok. Nawet na którymś zdjęciu firmowy fotograf nas razem uwiecznił. Nie przeszkadzało mi to. Impreza chyliła się ku końcowi, chłopakom było mało, więc stwierdziłam, ze skoro mam w domu butelkę wódki, to przecież sama jej nie wypiję i zaprosiłam ich do siebie. Rafała, Grześka i Tomka. Wódka skończyła się szybko, mnie tam nadal nic do głowy nie uderzyło, Grześ z Tomkiem poszli do domu, został Rafał, który chyba na coś liczył, ale miałam prawo udawać, ze jestem kompletnie pijana. Zaopiekował się mną do tego stopnia, ze wylądowaliśmy w łóżku. Co się działo, opowiadać nie ma potrzeby, seksu nie było, ale było miło, w każdym razie wciąż się pilnowałam, żeby nie pokazać, że jestem trzeźwa jak dziecko. Obudziłam się rankiem i poczułam, jak wpatruje się we mnie. leniwie otworzyłam oczy i spojrzałam na niego zdziwiona.

— Rafał? — zapytałam udając filmowo — a co Ty tutaj robisz?

— No, jestem, jak widać.

— No tyle, to wiem. Ale dlaczego w moim łóżku? — udając zaskoczenie zajrzałam pod kołdrę i stwierdziłam, że jestem ubrana zupełnie kompletnie.

— No wiesz, trochę się w nocy działo, nie pamiętasz? — zapytał

Niewinnie jak dziewczę młode pokiwałam przecząco głową.

— Ale my nie…..?? — zaczęłam niepewnie

— I to jeszcze jak kochanie, byłaś fantastyczna..

Zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Nieźle. Chciał mi wmówić, ze uprawialiśmy sex. I jeszcze mi wciska, że cudowna byłam. No tak, faceci..

Rafał pracował ze mną w sekcji i w sumie dość szybko rozniosło się, ze jesteśmy parą. Na co oczywiście Witek musiał mieć stosowny komentarz, zarzucając mnie masą sms, że jak mogłam mu to zrobić. Zręcznie wybrnęłam pisząc, ze przecież on też nie samotny i do zdrady sie dopuścił, ale nie chciał od ukochanej odejść i zostawić jej dla mnie. Tyle tylko, ze w jego oczach wina leżała po mojej stronie, więc nie dyskutowałam, tylko cieszyłam się uczuciem do Rafała, które chyba zaczynało we mnie rozkwitać. Rafał miał dziecko. Z kobietą, z którą się już wcześniej rozstał. Czasem zabierał tego malucha jak jechał do mnie, mieliśmy wtedy takie bardzo rodzinne chwile, on z synem i ja z moimi dziećmi. Było naprawdę bardzo przyjemnie i miło. Do czasu, kiedy okazało się że Rafał jest okrutnie, chorobliwie zazdrosny. Zaświeciła mi się lampka. Ostrzegawczo — taka kontrolna. Nie znoszę chorobliwej zazdrości. Zaczęłam uważniej mu się przyglądać. Im ja bardziej na niego uważałam, tym on bardziej był złośliwy. Krótki związek przerodził się w coś dziwnego — zaczęłam się przy nim męczyć. Gdzieś w sercu zabolało, że znów cholera jasna moją nadzieje na miłość szlag trafił, ale lepiej być niczyją niż mieć byle kogo u boku, więc postanowiłam sie wycofać. Zakończyło sie milczeniem, bardzo długim zresztą. Pracowaliśmy razem siedem lat, z czego prawie pięć zupełnie z sobą niestety nie rozmawialiśmy.

*

Marcin deptał ścieżkę do mojego serca przez ponad pół roku. Co do niego pokierowałam się zasadą, że „jak kocha to poczeka”. Czekał. Cierpliwie, bez pośpiechu, nie ponaglał. Uświadomiłam go, że niestety, padło na niego, musze go sprawdzić. Zrozumiał. Dał się sprawdzać i okazało się, ze jest wytrzymały. Udowodnił swoją miłość. Powoli, spokojnie, urodziło się we mnie uczucie olbrzymie, bardziej szacunek niż miłość, bardziej przyjaźń niż namiętność, przywiązanie, a nie zauroczenie. To był zdrowy związek, rozsądek przemówił przeze mnie bardziej niż cokolwiek innego. I chociaż był ode mnie 8 lat młodszy, dał sie poznać jako osoba zrównoważona, godna zaufania, wiedział, co chce mi dać, chociaż nie bardzo wiedział, czego sam chce. Ale zauważyłam, ze jego potrzeby były dla niego mniej ważne. Zamieszkaliśmy razem. Dzieciaki go polubiły, wręcz nawet mój syn uważał go za ojca, bo niestety jego rodzony tatuś, a mój były małżonek wyparł się dzieciaka bez skrupułów. Życie z Marcinem po latach mogę porównać do chorągiewki — jak mu zawiało, tak on sie obracał. Nie miał swojego zdania. Polegał na moim. Nie miał swoich zasad — dostosowywał się do moich. Serce miał na dłoni i nie umiał zachować umiaru w dobroci. Dla mnie było to piękne, niestety, zaczęłam odczuwać żal, kiedy ta jego dobroć z duszy płynąca pochłaniała coraz więcej jego wolnego czasu. Nie poświęcał go mnie i dzieciom. Poświęcał go znajomym, którzy potrzebowali go akurat w momentach dla nas samych nieodpowiednich. A wtedy, kiedy on potrzebował pomocy — Ci wszyscy pseudo-przyjaciele rozpływali się w nicość.. Po latach wspólnego spokojnego życia zaczęło mnie to drażnić, mimo, że nigdy nie okazywałam braku szacunku jego znajomym. Kiedy nagle okazało się, że najzwyczajniej w świecie wszyscy go po chamsku wykorzystują — usiłowałam mu to udowodnić, ale nie wierzył. Zaczęło mnie męczyć, że poświęca się dla wszystkich — o sobie zapominając. Moje starania, żeby zadbał o siebie spełzały na niczym, a jego olbrzymie poświęcenie i zaufanie wszystkim przypominało bardziej syzyfową pracę. Zaczęło mi go po prostu brakować. Egoistycznie chciałam go mieć dla siebie, ale tak nie było. Dlatego podjęłam decyzję o rozstaniu. Marcin chciał ślubu — mnie nie było to potrzebne. Marcin chciał dzieci — ja byłam na to za stara i bałam się, ze będę mieć bardziej wnuczę, niż dziecko. Zwróciłam mu wolność z pobożnym życzeniem, żeby znalazł kobietę w swoim wieku, która da mu dzieci i przejmie jego nazwisko po ślubie. Wyprowadził sie od nas, a ja zamieszkałam z mamą, bo stwierdziłam, ze to będzie wyjście ze wszystkich najrozsądniejsze — dzieci będą miały ciepły posiłek, na przygotowanie którego ja nigdy nie miałam czasu, a ja będę miała obok najlepszą i najukochańsza osobę na świecie.

Koleżanka mojej mamy, właścicielka biura nieruchomości, zadzwoniła kiedyś do niej z propozycją nie do odrzucenia. Na kilka miesięcy do Polski, do mojego rodzinnego miasta przyjechał z Nowego Yorku człowiek, który dość dawno temu z Polski wyemigrował, w Stanach osiągnął sukces i teraz ten sukces chciał przenieść w rodzinne strony. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wynajął mieszkanie poprzez zaprzyjaźnione nam biuro i zapytał, czy można mu polecić kogoś do sprzątania mieszkania, do ugotowania, uprania, uprasowania i ogólnie do towarzystwa. Kaśka natychmiast pomyślała o mamie, która juz niejednokrotnie dała się poznać jako osoba godna zaufania, ale że mama miała dość swoich zajęć, stwierdziłyśmy obie, że jeśli on chce raz w tygodniu w sobotę sprzątanie i resztę obowiązków, to przecież mogę ja. Zarobię kilka groszy, weekendy mam wolne, nic nie stało na przeszkodzie. Zostałyśmy z nim umówione na spotkanie zapoznawcze i pojechałyśmy. Mike okazał się człowiekiem z szalonym poczuciem humoru, totalnie wyluzowany pan w średnim wieku, czarne włosy długie do pasa, roześmiany i zadowolony z życia. Dogadaliśmy bardzo szybko warunki pracy u niego, wypłacił pokaźną zaliczkę na potrzebny sprzęt, który miałam dokupić. Umówiliśmy sie na sobotę. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Mieszkanie było niewielkie, luksusowo urządzone. Mike wymagał posprzątania, odświeżenia, wyprania i wyprasowania, czasem ugotowania jakiegoś obiadu niedzielnego, bo w tygodniu stołował sie na mieście. Dogadani rozstaliśmy się, a że było to w poniedziałek miałam trochę czasu na zakup środków czystości i innych potrzebnych mi do tego celu rzeczy.

Była chyba środa, kiedy w trakcie pracy poszłam na przerwę śniadaniową i wyjęłam z torebki telefon, którego akurat dziś zapomniałam zabrać z sobą rano. Jak zobaczyłam, że mam dwa nieodebrane połączenia od Mike`a to przeraziłam się myślą, że o czymś zapomniałam. Ale nie… Umówiona byłam przecież z nim na sobotę… No tak, co on sobie teraz pomyśli? Dał mi dość znaczną sumę pieniędzy na zakup środków czystości, a ja pieniądze wzięłam i zniknęłam i jeszcze nie odebrałam telefonu. Pięknie… Natychmiast oddzwoniłam do niego.

— Hello — usłyszałam w słuchawce miły glos i od razu pomyślałam, ze nawet jak odbiera telefon to się uśmiecha

— Witaj Mike.. Czy coś się stało, że dzwoniłeś? Jestem w pracy, nie miałam przy sobie telefonu, nie mogłam odebrać…

— Nic się nie stało, Darling — powiedział lekko i naprawdę można było wyczuć, że sie uśmiecha — tęsknię za Tobą, chcę Cię zobaczyć, przyjedź do mnie.

Zaniemówiłam. Naprawdę zabrakło mi głosu.

— Ale jak to… Jesteśmy umówieni na sobotę… — zaczęłam niepewnie

— Yes, na sobotę jesteśmy umówieni do pracy, ale dzisiaj może zjesz ze mną kolację? Zobaczymy się?

— Mike, nie wiem.. Musze zapytać mamę, czy nie będzie mnie do czegoś potrzebować… W pracy jestem do piętnastej, musze sprawdzić połączenie autobusowe do Ciebie…

— Żaden autobus Darling, Moj kierowca po Ciebie przyjedzie, tylko musisz podać mi adres…

Oniemiałam. Kierowca po mnie przyjedzie. Alleluja!

Wydukałam z siebie swój własny adres, Mike rzucił do słuchawki

— Ok sweet, on będzie po Ciebie punktualnie o 16:00 ale będzie na Ciebie czekał pod domem, aż będziesz gotowa, ok?

— Ok… — zgodziłam się nieśmiało

Zwariowałam. Jak taki Kopciuszek się poczułam. Kierowca po mnie przyjedzie… Szok..

Wpadłam do domu jak burza.

— Mamuś, zadzwonił do mnie Mike dzisiaj i chce, żebym zjadła z nim kolację. Przyśle po mnie swojego kierowcę.. — wyrzuciłam z siebie wszystkie te słowa na jednym wydechu

— Naprawdę?? To super, bardzo się cieszę, jedź i się zrelaksuj. Lepiej się poznacie, w końcu będziesz dla niego pracować trzy miesiące, dopóki będzie tutaj w Polsce.

— Jejku, mamusiu, naprawdę mnie cos takiego spotkało? Nie wierzę…

— To uwierz. I się szykuj — uśmiechnęła się i wróciła do swoich obowiązków.

— Kierowca będzie czekał, aż będę gotowa — rzuciłam za siebie i pobiegłam do łazienki.

Delikatny makijaż, niewyzywające ubranie. Skromnie, prosto, elegancko. Wyszłam z domu o 16:20. Faktycznie pod moim domem stał samochód, nawet nie wiem jakiej marki, tak bardzo byłam przejęta. Kierowca wysiadł i otworzył przede mną drzwi tylne drzwi

— Dzień dobry Pani, zapraszam

— Dzień dobry, dziękuję bardzo — wsiadłam a on zamknął za mną drzwi i sam usiadł za kierownicą

— Dokąd jedziemy? — zapytał

— Yyyyy… No do Mike`a.. — powiedziałam niepewnie

— W porządku, prosto do Mike`a. Bardzo proszę.

Wiózł mnie przez zatłoczone o tej porze miasto. Zatrzymał się przed apartamentowcem, w którym chwilowo mieszkał Mike. Wysiadł i otworzył mi drzwi zanim zdążyłam złapać za klamkę. Mike stał na tarasie swojego mieszkania i uśmiechnięty machał do mnie.

— No nareszcie Darling, ja tu tak tęsknię — wykrzyczał głośno

To wszystko było za piękne, żeby było prawdziwe. Mike jeszcze tylko wydał dyspozycje kierowcy i zaprosił mnie do mieszkania. Na stole świece, mnóstwo słodyczy, owoce.

— Czego się napijesz? — zapytał — Tylko od razu mówię, nie mam alkoholu, ale jak masz ochotę na wino poślę kierowcę

— Nie, nie.. Wystarczy herbata lub sok, dziękuję — byłam bardzo skrępowana.

— Mike, dlaczego kierowca zapytał dokąd ma mnie zawieźć?

— Bo mu powiedziałem, że ma Cię zawieźć tam, gdzie będziesz chciała Darling…

Zawstydzenie jego obecnością minęło dość szybko. Był bardzo sympatyczny. Kilkanaście lat starszy ode mnie, ale nie miało to znaczenia. Nasza rozmowa o pracy, w poniedziałek była służbowa, dzisiaj było miło, na luzie, wesoło. Mike opowiadał o Nowym Yorku, o pracy, o ludziach, których zna. Wymieniał nazwiska, które ja znałam tylko z telewizji.

— Mam ochotę Cie pocałować — powiedział zupełnie nieoczekiwanie

Spojrzałam zdziwiona.

— Ale Mike, ja… — i juz nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo przesiadł się ze swojego fotela na kanapę obok mnie i po prostu mnie pocałował.

Całował dobrze, ale chyba byłam za bardzo spięta. Wstał. Podał mi dłoń, podniosłam się z kanapy i zabrał mnie do sypialni.

— Jesteś cudowną kobietą — powiedział rozbierając mnie — Jesteśmy dorośli, po co mamy ukrywać nasze żądze.

Nie wiedziałam co robić. Uciekać? Nie chciałam uciekać.. Ale tez nie chciałam iść z nim do łóżka, tak po prostu. Nie znam go przecież. Myślałby kto, że tak sie tego krępowałam..

— Ale Mike, ja Ciebie nie znam ogóle.. — zaczęłam słabym głosem — jak Ty to sobie wyobrażasz? Że tak po prostu będziemy się kochać? — oponowałam tylko dlatego, ze chciałam pokazać swój upór.

— Ja Ciebie też nie znam ale tak to sobie właśnie wyobrażam, Darling. Jesteśmy dorośli. Chcę Ciebie.

No tak… — pomyślałam. Zupełnie inne podejście do życia, niż nasze, polaków. My sie wszystkiego boimy, wstydzimy, a tu proszę, przyjechał z zachodu i robi to, na co po prostu ma ochotę. Szczerze mówiąc spodobało mi się to. Jako kochanek okazał sie być całkiem niezły. Przytulił mnie po wszystkim. Na chwilę było cudownie.

— Ok, Darling, idziemy na kolację — zarządził wyskakując z łóżka jak nastolatek

Wstałam, zebrałam swoje rzeczy i poszłam do łazienki. Ubrałam sie i poprawiłam makijaż. Zabrał mnie na kolacje do wspaniałej restauracji. Czas upłynął naprawdę cudownie.

Moja praca u niego nie była ciężka. W każdą sobotę zajmowałam się jego mieszkaniem, jego garderobą, a po pracy zabierał mnie na obiad. Raz zapytałam, czy może chciałby, żebym ugotowała coś dla niego.

— A mogłabyś, naprawdę? — zapytał zdumiony — sweet, marze o prawdziwym domowym, polskim obiedzie.

— Dobrze, powiedz na co masz ochotę, ugotuję dla Ciebie

Był zachwycony. Od tej chwili gotowałam dla niego co tydzień, bo stwierdził, ze tak pysznego jedzenia nie podają w żadnej restauracji. Trzy miesiące jego pobytu w Polsce zleciały bardzo szybko. Żegnałam się z nim jak z kimś bliskim mojemu sercu.

— Będę tęsknił, Darling.. I przylecę niebawem znów..

— Ok, Mike.. Nie zapominaj o mnie..

Było mi smutno, dlatego kiedy dwa dni po tym, jak odleciał zadzwonił do mnie z Nowego Yorku byłam zachwycona.

— Obiecałem, ze nie zapomnę — powiedział na wstępie rozmowy z radością

— Mike! — jak miło było go usłyszeć — cudownie, że dzwonisz. Jak minęła podróż? Jak lot?

— Za długo, jak zawsze, ale już jestem w domu. Tęsknię za Tobą, sweet..

— Ja tez tęsknię..

— Zobaczymy się niebawem, obiecuję.

Dzwonił kilka razy w tygodniu. Po dwóch miesiącach oznajmił, że przylatuje do Polski.

— Naprawdę?? — byłam szczęśliwa — to cudowna wiadomość.

— Tak, Henry, mój wspólnik potrzebuje mnie na kilka dni. Nie będę długo, może dwa tygodnie. Zatrzymam się w hotelu. Przyjedziesz po mnie na lotnisko? Weź kilka dni wolnego, chcę z Toba spędzić ten czas.

— Tak, oczywiście, kiedy przylecisz?

— Za trzy dni Darling… Mam już hotel..

— Za trzy dni?? — zwariowałam — Mike, nie wiem, czy uda mi się załatwić wolne.. — zaczęłam

— Musisz.. Ja chcę, żebyś była ze mną. Będę w Polsce tylko dwa tygodnie. Kilka dni musimy spędzić razem..

— Dobrze, wezmę wolne. Przyjadę na lotnisko.

— Super! Do zobaczenia, Darling

Na lotnisku byłam bardzo podenerwowana. Strasznie sie cieszyłam, że przyleci. Wyszedł z hali przylotów, uśmiechnięty jak zawsze. Podszedł do mnie. Pocałował.

— Tęskniłem, bardzo. Jedźmy już.

Poszliśmy do taksówki. Kazał jechać do najbardziej ekskluzywnego hotelu w mieście. Na miejscu w recepcji odebrał klucz od zarezerwowanego już apartamentu. Boy odebrał od nas bagaże. Apartament był cudowny. Ogromna łazienka z potężną wanną, sypialnia z wielkim łóżkiem, salon ze sprzętem RTV… Marzenie. Boy wniósł bagaż. Zostaliśmy sami. Mike stwierdził, że najpierw pójdziemy coś zjeść. Jechaliśmy windą do restauracji hotelowej, Mike powiedział

— Strasznie tęskniłem. Leżałem w domu, sam w łóżku i zastanawiałem się, jak wyglądasz nago.. Wcale nie musiałem przylecieć, Henry sam by sobie poradził. Ale musiałem Cię zobaczyć…

Zaniemówiłam. Patrzyłam na niego i nie mogłam wykrztusić słowa.

— Naprawdę.. Tak tęskniłem, ze sam nie wierzę — uśmiechnął się.

— Przyleciałeś dla mnie z Nowego Yorku tak po prostu?

— Nie po prostu… Z tęsknoty… — patrzył mi w oczy

Te kilka dni upłynęło cudownie. Wspólne zakupy, SPA, kasyno, najlepszy hotel… Cudowne noce, wspólne poranne śniadania do łóżka, pachnąca kawa podana po śniadaniu przez Mike`a. Bajka. Mike zaproponował, że zimą pojedziemy gdzieś odpocząć. Poszliśmy do biura turystycznego. Miła pani zaproponowała nam Kenię. Mike nie wahał sie ani chwili. Dopytał o szczegóły. Ustalił wszystko, zabukował bilety. Całe sześć tysięcy od osoby, za 7 dni kolejnej bajki.

— Będziesz mogła wziąć urlop? — dopytał tylko

Byłam tym wszystkim tak oszołomiona, że kiwnęłam potwierdzająco głową.

Nadszedł czas na rozstanie.

— Darling, teraz przylecę na jeden dzień, żeby zabrać Cię do Kenii. Później nie wiem. Jeśli wszystko będzie w porządku, to na pewno za kilka miesięcy. Ale wtedy juz wiem, że zostanę tu dłużej. Chcę kupić dom, tyle, ze po niemieckiej stronie. Wybierzemy go razem.

— Dobrze, Mike, jeśli zechcesz…

— Jesteś gotowa na to, żeby się przeprowadzić?

— Myślę, że tak, ale wiesz, mam tu swoje życie..

— Przeniesiemy Twoje życie w piękniejsze miejsce…

Żegnałam sie z nim i płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez. Znów miałam to wrażenie, ze już go więcej nie zobaczę.

Po kilku miesiącach jego przyjaciel — partner, Henry, zadzwonił do mnie.

— Hello, Kama, musze Ci przekazać cos bardzo ważnego…

— Czy coś się stało, Henry?

— Tak.. Mike od jakiegoś czasu chorował na serce.. Nie chciał Cie martwić, nie mówił Ci o tym Niestety, już nigdy z nim nie porozmawiamy.. Wniosłaś wiele szczęścia do jego życia..

Nie chciałam słuchać dalej. Czułam się tak, jakby ktoś zabrał mi podłogę spod stóp. Świat zszarzał. Słońce zgasło. Mike odszedł. Nie zdążyłam mu nawet za wszystko podziękować…


***

Nasze rozmowy telefoniczne, z Grzesiem — Gonzo, nabierały rumieńców. Początkowe, półgodzinne pogawędki o niczym zamieniły się w kilkugodzinne rozmowy o wszystkim. Wychodziłam rano do pracy — dzwoniłam i rozmawialiśmy całą drogę do pracy, mieliśmy mniej-więcej taki sam odcinek drogi. Odprowadzaliśmy się z telefonem przy uchu. Po pracy — powrotna droga do domu, znów razem, ja u siebie, on — u siebie. On pracował zawsze na rano, ja na zmiany — jak miałam na popołudnie, zaraz po wyjściu już mi telefon brzęczał w torebce. Okazało się, że urodziliśmy się tego samego dnia. Nie wierzyłam, kiedy Grzesiek podał dzień swoich urodzin taki sam jak mój. Dzieliły nas tylko lata. Raptem osiem — cóż to jest wobec uczucia? Początkowo nie rozmawialiśmy w ogóle o seksie, co mnie bardzo dziwiło, bo do tej pory miałam „szczęście” do takich, co przechodzili do tego tematu natychmiast po przywitaniu. Nadszedł jednak ten czas, mniej-więcej po około trzech tygodniach rozmów.

— Jak dawno byłaś z mężczyzną? — zapytał tak po prostu.

— Mmmm… — zastanowiłam się — jakieś dwa miesiące temu… A Ty? — zaciekawiłam się

— Oj, ja bardzo dawno… — wydawało mi się, ze się zawstydził, a przecież sam zaczął.

— No kiedy, powiedz? — starałam sie go trochę ośmielić

— Jakieś sześć lat temu… — powiedział cicho

Lekko zaniemówiłam. Niewiarygodne.

— Jak to… sześć lat temu… Dlaczego tak?

— No widzisz, nie chciałem Ci o tym mówić przez telefon. Chciałem osobiście… — zaczął

— No ale dlaczego? Nie mogłeś znaleźć dziewczyny? Nie wierzę…

— Siedziałem w więzieniu.. — prawie wyszeptał — Ale nic złego nie zrobiłem — natychmiast się usprawiedliwił.

— No wiesz… za to się raczej nie idzie do więzienia… — byłam zdruzgotana tą wiadomością.

— Wiem, co myślisz… I pewnie masz rację, ze tak myślisz…

— No ale co się stało? Sześć lat to bardzo długo..

— Miałem kobietę… A z nią dwoje dzieci — to mnie dobiło ostatecznie

— Miałeś?

— Tak.. Wyjechałem w delegację do pracy. Wróciłem, okazało się, że kogoś sobie znalazła. Nie było jej w mieszkaniu. Dowiedziałem się, że zabrała dzieci i wyjechała do niego. Zdobyłem adres. Nie zastanawiałem się i pojechałem za nią. Chciałem z nią porozmawiać, zobaczyć dzieci. Wyrzuciła mnie z mieszkania, a ten jej kochanek dopadł mnie na schodach razem z trzema kumplami. Zrzucili mnie z jakichś dwóch pięter, połamali mi żebra. Podniosłem się po upadku, ale już byli obok. Dwóm dałem radę, ale tych dwóch co zostało, między innymi mój rywal, mieli więcej sił. No i jeden z nich miał nóż. Poranili mnie jak się dało, broniłem się. Wyrwałem ten nóż. I ugodziłem jej kochanka w bark. W obronie własnej…

Słuchałam tego, jak jakiejś fabuły filmu albo treści książki.

— I co było dalej? — zapytałam szeptem

— Ktoś zadzwonił po policję.. Długo nie dali na siebie czekać. Przyjechała brygada, ledwo mnie pozbierali z ziemi. Połamane żebra, zakrwawiony, u kresu sił. Razem ze mną zabrali i tego gościa. Był dość mocno ranny. Przeze mnie. Trafiłem do aresztu. Po kilku dniach przyszedł papuga mojej byłej. Powiedział, ze za ten czyn dostanę jakieś piętnaście lat do odsiadki, więc lepiej, żebym od razu zrzekł się praw do dzieci, że tak będzie dla nich lepiej.. Ze względu na to, że przedstawił mi taki obrót sprawy, podpisałem ten papier… A potem dostałem na sprawie sześć lat. Gdybym wiedział, nigdy bym się dzieci nie zrzekł… Wyszedłem miesiąc temu, warunkowe zwolnienie. Ten mój ostatni wyjazd, to było przywitanie moich kumpli sprzed odsiadki…

Milczałam.

— Teraz już pewnie nie będziesz chciała się ze mną spotkać, prawda??

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, zrobiło mi się go żal.. bardzo żal.

— Dlaczego..? — odpowiedziałam trochę wbrew sobie — ważne, ze mi o tym powiedziałeś. Mam nadzieje, że mi nie zrobisz krzywdy — zadrżałam

— Nigdy w życiu nie uderzyłem i nie uderzę kobiety. Chociaż oczywiście pewnie mi nie uwierzysz…

— No tak.. Moj były mąż też tak kiedyś mówił.. Tyle, że to były tylko słowa.

Nie wiem dlaczego, ale mu ufałam.

Ciężko było przełknąć tą obrzydliwą prawdę. Jednocześnie chciałam dać mu szansę. Przecież człowiek z kryminalną przeszłością też może kochać… Sama w to chyba nie wierzyłam. Telefoniczne rozmowy były nadal takie same, może nawet bardziej intymne, prywatne, cudowne. Tylko dzięki tym rozmowom czułam, że pływam metr nad ziemią. Tak bardzo chciałam tego spotkania z nim. Tyle, ze nie mówiłam mu o tym, nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem napaloną wariatką, dziwką, która umawia się z każdym, kto pięknie mówi przez telefon.. Czekałam, aż sam zaproponuje spotkanie. I doczekałam się. Zaproponował, że przyjedzie do mnie na weekend. Najpierw zapytał, czy chciałabym tego, czy nadal chcę się z nim spotkać. Potwierdziłam.

W umówione miejsce szłam jak na ścięcie. Nie podałam mu swojego adresu. Nie kazałam podjeżdżać pod dom. Nie wiem dlaczego, ale bałam się. Śmieszne, bo tym samym nie bałam się spotkania i wizji wspólnie spędzonego weekendu. Docierałam na parking pod pobliskim supermarketem wiedząc już, że on tam czeka, dzwonił wcześniej. Idąc, liczyłam kroki i uważnie patrzyłam pod nogi, żeby tylko się nie potknąć, lub co gorsza — nie przewrócić.

— Halo, tu jestem — usłyszałam gdzieś obok i mało nie zemdlałam.

Wyskoczył z samochodu jak małolat, podbiegł do mnie i … przytulił. Przytulił tak cudownie, delikatnie, spokojnie. Kolana miałam miękkie jak z waty.

— No witaj — wykrztusiłam z siebie — nie wierzyłam aż do teraz, że przyjedziesz

— Dlaczego? Przecież umówiliśmy się na spotkanie. Dzięki bogu tato zgodził się mnie przywieźć tutaj.

— No właśnie, a gdzie jest Twój tato? Chciałam się przywitać — powiedziałam niepewnie

— A tam spaceruje. Zaraz będzie chciał Cię częstować cukierkiem. Powiedział, ze tym na pewno Cie przekupi — uśmiechnął się.

Zauważyłam starszego, sympatycznego pana, który podszedł do nas dość żywym krokiem.

— Dzień dobry. Mam na imię Kamila — podałam rękę

— Dzień dobry, bardzo mi miło. Mogę Cię poczęstować słodkością? — wyciągnął w moim kierunku dłoń z zapakowaną landrynką.

Przyjęłam z uśmiechem. Ten człowiek miał tyle łagodności i radości w oczach, że polubiłam go prawie natychmiast.

— Dziękuję bardzo, z wielką przyjemnością — odebrałam cukierka z jego dłoni.

— No to my już pójdziemy, za chwile mamy autobus. Dziękuję, że pan przywiózł Grzesia.

— Bardzo proszę, w niedzielę po niego tutaj przyjadę. Grzesiek — zwrócił sie do syna — Ty się tam zachowuj i wstydu mi nie przynieś.

Grześ spuścił głowę i przyjął reprymendę z pokorą.

— Tato… — zaczął — daj spokój.

Starszy pan uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i pomachał nam na pożegnanie.

Grześ złapał swoją torbę, moją walizkę i podał mi dłoń.

— Prowadź na ten przystanek, cudowna istoto.

Mimo swojego wieku zwyczajnie się zarumieniłam. Podałam mu rękę. Serce mi dygotało i chciało wyskoczyć z piersi. Podjechał autobus…

Kiedy weszliśmy do mieszkania ogarnęła mnie panika. „Co teraz?” — myślałam rozpaczliwie.

— Zrobię kawę — powiedziałam niepewnie i nagle zdałam sobie sprawę, że to straszna głupota. Nie znam go, ma nieciekawą przeszłość, jestem z nim sama, zaczęłam się bać.

Jakby to odkrył.

— Ty się mnie boisz… — usłyszałam

— Nie.. — odpowiedziałam niepewnie, ale nie zabrzmiało to przekonywująco.

— Nigdy nie zrobię Ci żadnej krzywdy, ale jeśli chcesz mogę się do Ciebie nie zbliżać. Dopiero, kiedy sama mi na to pozwolisz.

Wtedy zrozumiałam, ze mówi prawdę. Że nie skrzywdzi mnie fizycznie, nie uderzy, nie zrobi nic złego. Przytuliłam się do niego i zaczęliśmy się całować. Tak namiętnie, jak marzyliśmy o tym podczas rozmów telefonicznych. Po omacku trafiliśmy do sypialni. Grześ był bardzo delikatny, ale zdenerwowany chyba jeszcze bardziej niż ja. Cudownie było się z nim kochać… Był męski, stanowczy, doświadczony i po prostu… wspaniały. Kiedy — bardzo szybko zresztą — osiągnęliśmy razem rozkosz, przytulił mnie do siebie tak bardzo mocno, że poczułam się w jego ramionach, jakbym była i miała tam zostać już na zawsze. Przyszedł mi na myśl element puzzli. Pasowałam do zagłębienia jego ramienia. Wspaniale było tak trwać w błogim bezruchu, kiedy on przytulał mnie do siebie jakbym była najcenniejszym skarbem świata. Świadomość, że było nam razem tak dobrze dodawała mi skrzydeł u ramion. Całował moją głowę, głaskał ramię. Magia. Taka zwyczajna — niezwyczajna chwila. Niby nic, a jednak tak wiele.

Weekend minął, jak pstryknięcie palcami. Chodziliśmy na spacery, przygotowywaliśmy posiłki, śmialiśmy się i wygłupiali jak małe dzieci, kochaliśmy się jak szaleńcy. Chcieliśmy więcej i więcej. Słyszałam słowa, które chciałam słyszeć, czułam gesty, których mi brakowało, czułam się piękna, pożądana, kobieca, kochana…

Dzień później podczas standartowej rozmowy telefonicznej w drodze do pracy zapytałam

— A tak ogóle to my jesteśmy razem, w związku, czy jak, bo nie wiem? — pytanie zabrzmiało jak zadane w przedszkolu przez sześcioletnie dziecko.

Prawie poczułam jak Grześ uśmiecha się przez słuchawkę.

— Tak kochanie, jesteśmy razem, w związku…

Balsam dla duszy. Do pracy leciałam niesiona letnim wiatrem już nie metr, a nawet półtorej metra nad ziemią. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. I chociaż tego nie pochwalam, ani nie lubię nawet, zmieniłam na facebooku swój status na „w związku”. Dziesiątki polubień i masa komentarzy w stylu „szczęścia, miłości i wytrwałości”. Byłam Panią tego świata.

Kolejny weekend był jeszcze piękniejszy. O ile ogóle może być coś piękniejszego od tego pięknego co już się działo. Po trzech tygodniach poznał moją mamę i dzieci. Zaprosiłam go do domu. Wydawało się, że mama nawiązała z nim kontakt. Na tym mi zależało. Mojego syna zabrał na lody i męską pogawędkę. Wojtek zyskał sojusznika. No przecież to wszystko było tak piękne, że… tylko czekało na to, żeby się spierdolić. Bo po co inaczej…

Ja, cudownie naiwna, w związku z tym, że rozmawialiśmy przez telefon całymi godzinami wpadłam na fantastyczny pomysł żeby podarować Grzesiowi telefon z abonamentem i darmowymi minutami do siebie nawzajem. Poszliśmy do punktu, sam wybrał model, zachwycił się techniką, bo przecież sześć lat nie miał do niej dostępu, i cieszył się z prezentu jak małe dziecko. Mnie samej sprawiło to podwójną radość, bo jakoś zawsze bardziej lubiłam dawać niż brać. Po zakupie poszliśmy na małe piwko do knajpki, Grześ bawił się nowym nabytkiem jak mały chłopczyk resorakiem.

— Dziękuje kochanie za zaufanie, jakim mnie obdarzyłaś. Nie zawiodę Cię, będę dbał o ten telefon jak o własne serce — zapewniał

— Ok, twoja sprawa, jak zniszczysz albo zgubisz to nie będziesz miał — zakończyłam zachwyty z uśmiechem

— Na pewno nie, jest świetny, najlepszy, no masakra, naprawdę dziękuję kochanie — dostałam buziaka w policzek — Kocham Cię

— Proszę bardzo, na zdrówko, pamiętaj, ze trzeba płacić abonament, bo tego już za Ciebie nie zrobię.

— Tak, tak, oczywiście, co miesiąc pieniądze w zębach dostarczę.

— Trzymam za słowo.

Dokładnie tydzień później Grześ poinformował mnie z uczuciem potężnego wstydu, ze telefon musiał sprzedać, bo poszedł z kumplem do kasyna, chciał wygrać trochę kasy dla nas i zadłużył się tak, że nawet dość poważne pieniądze za telefon nie wystarczyły na całkowite pokrycie długu. Obiecał, że telefon odkupi z lombardu za jakiś czas, przepraszał, płakał, sam siebie wyzywał od najgorszych, biczował się prawie. Stwierdziłam, że trudno, szkoda telefonu, bo był całkiem dobry, ale trudno, zdarza się, wykupi go za jakiś czas i będzie po staremu. Uwierzyłam, ze tak właśnie się stanie. Pomyliłam się. Telefonu nie odzyskał nigdy, ale tak to wyjaśnił, że nie warto było sobie tym zaprzątać myśli.

Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że spróbujemy zamieszkać razem. Zaczęliśmy szukać mieszkania, dużego, dla nas wszystkich, bo tak łatwiej, poza tym, nie chciałam zostawiać mamy samej. Grześ znalazł pracę w moim mieście, kupiliśmy samochód. Jego przeprowadzka była szybka i sprawna — kilka rzeczy osobistych, niewiele, dokumenty. Prośba do sądu o pozwolenie na zmianę miejsca zamieszkania, ze względu na warunkowe zawieszenie odbywania pozostałej części kary pozbawiania wolności, wizyta u kuratora zawodowego. Szło gładko. Rozpoczął pracę, dzielnie wstawał codziennie o czwartej rano, ja dzielnie robiłam śniadanie i kawę, rutyna. Praca, później zakupy, dom, wspólny wieczór, posiłek, sen. Standard. Któregoś dnia Grześ zakomunikował mi, ze skontaktował się z nim przyjaciel, razem odbywali karę pozbawiania wolności z tą różnicą, że Piotr, tak miał na imię, jeszcze odsiadywał wyrok. Potrzebował pomocy z wolności i Grześ, znając warunki za murami więzienia, tą pomoc zaoferował.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 16.17
drukowana A5
za 34.8